Piwnice
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Piwnice
Część piwnic jest wydzielona na potrzeby dobrze wyposażonej pracowni alchemicznej oraz pomieszczenia z ingrediencjami. Na tym jednak nie kończą się podziemia posiadłości Slughornów. Znajduje się tu także nieduża winnica, pomieszczenie służące jako składowisko już nieużywanych przedmiotów oraz sporo zamkniętych pomieszczeń o bliżej nieokreślonym przeznaczeniu (w każdym razie, dla młodego pokolenia rodu). Stare opowieści mówią, jakoby w jednej z dziś zamkniętych piwnic przodek Slughornów prowadził niepokojące eksperymenty alchemiczne i czarnomagiczne. Ile w tym prawdy? Nie wiadomo, pewnym jednak jest, że w piwnicach znajduje się sporo dziwacznych, niekiedy zaklętych przedmiotów i że bez znajomości zawiłych korytarzy łatwo tu zabłądzić.
Mimo tego tajemnicze piwnice były lubianym miejscem eskapad młodych latorośli Slughornów.
Mimo tego tajemnicze piwnice były lubianym miejscem eskapad młodych latorośli Slughornów.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pojedyncze kliknięcie, które usłyszały przyśpieszyło puls blondynki. Nauczona doświadczeniem rozejrzała się po całym pomieszczeniu. Takie odgłosy oznaczały, że trzeba mieć oczy dookoła głowy. Tak naprawdę nigdy nie było wiadomo co ów kliknięcie oznaczało. Mogła to być zapadnia, odblokowane przejście, albo ukryte mechanizmy chroniące. Nie zauważając niż w najbliższym otoczeniu przeniosła spojrzenie na szkatułkę ukrytą w szufladzie biurka. Ktoś bardzo starał się ukryć przed światem to co było w środku. Cokolwiek było w środku. Kiedy Eve rzuciła zaklęcie lewitujące Lynn spojrzała na dno szuflady. Czasami ludzie ukrywali coś w drugich dnach i to co niewidoczne dla oczu stawało się nagle całkowicie przejrzyste. Przykucnęła by dotknąć mechanizmu ukrywającego szufladę w biurku. Dla blondynki wszystko miało znaczenie. Pośpiech był tym co mogło ich zgubić. Przejechała palcem po drewnie i czując na nim wgłębienie zmarszczyła brwi. Nie zdążyła nic powiedzieć bo Evelyn już rzucała zaklęcie otwierające. Lucinda podniosła się na równe nogi chcąc zamknąć wieko. - Poczekaj… - zaczęła, ale nie zdążyła. Nagle światło pochodni i jej różdżki zgasło. Zrobiło się ciemno, ale Lynn odetchnęła z ulgą. Wyryty w drewnie znak krzyżyka był jednoznaczną informacją, że nie powinny tego otwierać. A już na pewno nie tak nagle bez sprawdzenia czy szkatułka jest bezpieczna. - Trochę mi ulżyło. - mruknęła zapalając znowu swoją różdżkę. Jednak to co zobaczyła przeraziło ją. Nie stała już w tajemniczym pomieszczeniu piwnicznym Slughornów. Stała w swoim dawnym pokoju w rezydencji Selwynów. Całkowicie zdezorientowana zaczęła się rozglądać. W oczy rzuciły jej się dziecięce malunki rozwieszone po ścianach, książki jakie czytał jej ojciec w wolnych chwilach, fiołkowe zasłony w oknach. Wolnym krokiem ruszyła w stronę okna i odsłaniając zasłonę zobaczyła krwisty zachód słońca. - Evelyn? - zawołała. Co się właściwie stało? Gdzie właśnie się znajdowała? - Evelyn! - powtórzyła, ale nie usłyszała odpowiedzi. Tylko stukot schodów zmusił ją do wyjścia z pokoju. Świeczniki o kształtach rodowego herbu Selwynów rozświetlały cały korytarz. Usłyszała głos, a potem krzyk. Krzyk swojej matki. Szybkim krokiem ruszyła do gabinetu ojca pchana niezrozumiałym przeczuciem, że właśnie tam powinna się znaleźć. Drzwi uderzyły z hukiem o futrynę. Wszystko wyglądało tak jak zawsze. Wszystko prócz dziwnej postaci ukrytej w kącie pokoju. Lucinda wyciągnęła różdżkę spoglądając na kryjącą się postać. - Pokaż się! - krzyknęła. To wszystko… nie miało dla niej jeszcze najmniejszego sensu.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Być może zgubiła ją zbytnia ciekawość. Tak bardzo chciała poznać tajemnicę szkatułki, że na moment zapomniała o niezbędnych środkach ostrożności, o tym, że może to Lucinda powinna najpierw rzucić zaklęcia sprawdzające. Szkatuła wyglądała jednak zwodniczo niepozornie. Drewniane pudełko pozbawione przesadnych zdobień, coś, na co pewnie mało kto zwróciłby uwagę, gdyby nie było tak starannie ukryte.
Nie wiedziała, czego spodziewać się w środku. Rzuciła zaklęcie pod wpływem przelotnego impulsu, którego pożałowała dopiero, gdy usłyszała głos Lucindy. Za późno, przemknęło jej przez myśl, gdy coś we wnętrzu szkatuły kliknęło i otworzyła się raptownie. Jednak Evelyn już nie zobaczyła jej zawartości. Wszystkie światła w piwniczce zgasły, pogrążając je w ciemności. Dziewczyna straciła z oczu Lucindę, nie widziała nawet biurka ani szkatuły. Nie spanikowała jednak, zamiast tego sięgając po różdżkę i zapalając światło, pewna, że zaraz znowu ujrzy obok siebie tą samą scenerię, którą widziała, zanim zgasły pochodnie.
Tyle, że wcale nie zobaczyła wokół siebie ciemnego, piwnicznego wnętrza. Zamiast tego ujrzała pomieszczenie, które było jednocześnie znajome i nieznajome. W ogólnym zarysie wyglądało jak jej pokój; te same okna, ściany, łóżko, biblioteczki i inne elementy wyposażenia. Miała jednak wrażenie, że niektóre przedmioty leżały w innych miejscach, że wszystko to wyglądało niczym z przeszłości.
I nigdzie nie widziała Lucindy.
- Lucinda? – zawołała ją. Przecież Selwynówna powinna tutaj być. Były w tej piwnicy razem, stały koło siebie, kiedy szkatułka się otworzyła. Teraz nie było ani jej, ani szkatuły. Tylko Evelyn i pokój, który jednocześnie był jej i nie jej. Poczuła niepokój na myśl o tym, że Lucindzie mogłoby się coś stać przez jej pośpiech. Może tak naprawdę była gdzieś tutaj, tylko Evelyn wskutek jakiegoś zaklęcia doświadczała właśnie dziwnych halucynacji?
Usłyszała jakieś dźwięki dobiegające zza drzwi. Coś kazało jej ruszyć w tamtą stronę i wyjść na korytarz, który wyglądał jak korytarz dworku w Westmorland, ale zarazem było w nim coś obcego, choć trudno było jej określić, co dokładnie.
Coś kazało jej iść korytarzem tak długo, póki nie napotkała na drzwi. Otworzyła je z pewnym wahaniem, nie wiedząc, co zostanie w środku. Także to pomieszczenie wyglądało jednocześnie znajomo, ale i obco. W ogólnym zarysie przypominało jej salon w jej posiadłości, tyle że wystrój nie do końca odpowiadał temu, który znała z dnia obecnego.
Nie widziała Lucindy ani nie słyszała jej głosu. Gdy jednak tak stała w pokoju, z drzwi po jego przeciwnej stronie wyłoniła się dziwna, niepokojąca sylwetka. Przypominała trochę kobiety z rodu Slughorn; blada, ciemnowłosa i o jasnych oczach. W gruncie rzeczy była taka, jak ten dom: jednocześnie podobna i niepodobna do tego, co było jej znane. Jej spojrzenie było jednak lodowate, przywodziło na myśl raczej spojrzenie zdechłej ryby niż żywej osoby, a z całej sylwetki bił niesamowity chłód. Emanowała wyraźną wrogością, jej usta krzywiły się na widok Evelyn...
- Kim jesteś? – zapytała odruchowo, a jej dłoń zacisnęła się na drewnie różdżki. – Co robisz w moim domu?
Kobieta poruszyła się, wykonała ruch, jakby chciała sięgnąć po swoją różdżkę... Panna Slughorn wciąż czuła z jej strony dziwne, niewytłumaczalne zagrożenie, wzrastające, kiedy niepokojąca, lodowata kobieta wykonała pierwszy ruch. Nie opuszczało jej przeświadczenie, że jeśli nie zareaguje, zaraz wydarzy się coś bardzo złego.
- Everte stati! – rzuciła Evelyn, pchana tym samym nieokreślonym przeczuciem, które kazało jej uznać postać za wroga.
| 1 rzut – zaklęcie, 2 rzut – wyrwanie się z omamów powodowanych przez szkatułę. Postacie powrócą do rzeczywistości, kiedy zsumowana wartość kostek dla danej postaci przekroczy 150. Która z nas pierwsza przekroczy tę wartość, ta pierwsza się wybudza.
Nie wiedziała, czego spodziewać się w środku. Rzuciła zaklęcie pod wpływem przelotnego impulsu, którego pożałowała dopiero, gdy usłyszała głos Lucindy. Za późno, przemknęło jej przez myśl, gdy coś we wnętrzu szkatuły kliknęło i otworzyła się raptownie. Jednak Evelyn już nie zobaczyła jej zawartości. Wszystkie światła w piwniczce zgasły, pogrążając je w ciemności. Dziewczyna straciła z oczu Lucindę, nie widziała nawet biurka ani szkatuły. Nie spanikowała jednak, zamiast tego sięgając po różdżkę i zapalając światło, pewna, że zaraz znowu ujrzy obok siebie tą samą scenerię, którą widziała, zanim zgasły pochodnie.
Tyle, że wcale nie zobaczyła wokół siebie ciemnego, piwnicznego wnętrza. Zamiast tego ujrzała pomieszczenie, które było jednocześnie znajome i nieznajome. W ogólnym zarysie wyglądało jak jej pokój; te same okna, ściany, łóżko, biblioteczki i inne elementy wyposażenia. Miała jednak wrażenie, że niektóre przedmioty leżały w innych miejscach, że wszystko to wyglądało niczym z przeszłości.
I nigdzie nie widziała Lucindy.
- Lucinda? – zawołała ją. Przecież Selwynówna powinna tutaj być. Były w tej piwnicy razem, stały koło siebie, kiedy szkatułka się otworzyła. Teraz nie było ani jej, ani szkatuły. Tylko Evelyn i pokój, który jednocześnie był jej i nie jej. Poczuła niepokój na myśl o tym, że Lucindzie mogłoby się coś stać przez jej pośpiech. Może tak naprawdę była gdzieś tutaj, tylko Evelyn wskutek jakiegoś zaklęcia doświadczała właśnie dziwnych halucynacji?
Usłyszała jakieś dźwięki dobiegające zza drzwi. Coś kazało jej ruszyć w tamtą stronę i wyjść na korytarz, który wyglądał jak korytarz dworku w Westmorland, ale zarazem było w nim coś obcego, choć trudno było jej określić, co dokładnie.
Coś kazało jej iść korytarzem tak długo, póki nie napotkała na drzwi. Otworzyła je z pewnym wahaniem, nie wiedząc, co zostanie w środku. Także to pomieszczenie wyglądało jednocześnie znajomo, ale i obco. W ogólnym zarysie przypominało jej salon w jej posiadłości, tyle że wystrój nie do końca odpowiadał temu, który znała z dnia obecnego.
Nie widziała Lucindy ani nie słyszała jej głosu. Gdy jednak tak stała w pokoju, z drzwi po jego przeciwnej stronie wyłoniła się dziwna, niepokojąca sylwetka. Przypominała trochę kobiety z rodu Slughorn; blada, ciemnowłosa i o jasnych oczach. W gruncie rzeczy była taka, jak ten dom: jednocześnie podobna i niepodobna do tego, co było jej znane. Jej spojrzenie było jednak lodowate, przywodziło na myśl raczej spojrzenie zdechłej ryby niż żywej osoby, a z całej sylwetki bił niesamowity chłód. Emanowała wyraźną wrogością, jej usta krzywiły się na widok Evelyn...
- Kim jesteś? – zapytała odruchowo, a jej dłoń zacisnęła się na drewnie różdżki. – Co robisz w moim domu?
Kobieta poruszyła się, wykonała ruch, jakby chciała sięgnąć po swoją różdżkę... Panna Slughorn wciąż czuła z jej strony dziwne, niewytłumaczalne zagrożenie, wzrastające, kiedy niepokojąca, lodowata kobieta wykonała pierwszy ruch. Nie opuszczało jej przeświadczenie, że jeśli nie zareaguje, zaraz wydarzy się coś bardzo złego.
- Everte stati! – rzuciła Evelyn, pchana tym samym nieokreślonym przeczuciem, które kazało jej uznać postać za wroga.
| 1 rzut – zaklęcie, 2 rzut – wyrwanie się z omamów powodowanych przez szkatułę. Postacie powrócą do rzeczywistości, kiedy zsumowana wartość kostek dla danej postaci przekroczy 150. Która z nas pierwsza przekroczy tę wartość, ta pierwsza się wybudza.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Evelyn Slughorn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 1, 86
'k100' : 1, 86
Lucinda próbowała wierzyć, że to wszystko jest winą szkatułki. Jej myśli powędrowały do znajomych jej klątw, ale szybko zostały rozmyte tym co widziała. Krzyk, który słyszała. Wszystko wydawało się być takie realne. Zapach jej domu, kolor ścian, wirujące drobinki kurzu na dębowych meblach, falująca od wiatru firanka w gabinecie jej ojca. Wspomnienia dzieciństwa zaatakowały jej myśli. To ile czasu spędzała obserwując uważnie każdy ruch swojego ojca. Opowiadane przez niego historie, wpatrywanie się w obrazy przodków. Chociaż kiedyś bardzo chciała wyrwać się z jej rodowego domu to teraz spoglądała na rzeczy, za którymi tak bardzo tęskniła. Ponoć nie da się tęsknić za tym co mamy na wyciągnięcie ręki, ale jak nazwać inaczej ten przeszywający do szpiku kości ucisk w sercu, który czuła? Wszystko było tak realne chociaż jej podświadomość powtarzała ciągle, że dopiero przed chwilą stała w piwnicy razem z Evelyn i nie mogła nagle teleportować się do rezydencji Selwynów. A jednak ciągle tu była. Spoglądała na stojącą w kącie postać w dłoniach zaciskając mocniej różdżkę. Jej krzyk nie zrobił na skrytej osobie wrażenia dlatego Lucinda zrobiła krok w głąb gabinetu. Teraz już mogła zobaczyć jej twarz dokładnie. Chociaż nie znała tej kobiety to czuła, że jej obecność nie była podyktowana dobrą intencją. Jej ojciec nie wpuszczał nikogo do swojego gabinetu. Mała i nie rozumiejąca nic Luci nie musiała pytać ojca o pozwolenie, ale zwykle zakaz tyczył się wszystkich. Nie tylko obcych, ale również innych członków rodziny. Więc co ona tutaj robiła? Kim była? Dlaczego nikt jej o tym nie poinformował? I czy Lucinda czując, że w jej rodzinnym domu dzieje się coś niedobrego po prostu teleportowała się być pomóc pozbyć się kobiety? Zareagować? Nie mogła powiedzieć co nią kierowało. Dlatego widząc tutaj tę kobietę nie potrafiła nic zrobić. Powinna zareagować szybciej. Powinna rzucić zaklęcie zanim usłyszała wypowiadane przez kobietę everte stati. Dopiero gdy zaklęcie ominęło ją uderzając w regał z książkami Lucinda zdała sobie sprawę z tego, ze wstrzymuje oddech. Zdawało jej się, że słyszy głos Evelyn przenikający przez tę iluzję, ale ta myśl rozmyła się wraz z wypowiedzianym przez blondynkę zaklęciem. - Tarantallegra – powiedziała z pewnością w głosie i ruszyła odpowiednie różdżką. Nikt nie będzie wchodził do jej rodzinnego domu, grzebał w rzeczach jej ojca i rzucał w nią zaklęciami. Nie pozwoliłaby to. To dziedzictwo, którego zawsze miała już bronić. - Jak śmiesz rzucać we mnie zaklęciem w moim własnym domu? - warknęła w stronę nieznanej jej kobiety już po wypowiedzeniu zaklęcia.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 95, 32
'k100' : 95, 32
To było niczym dziwny, bardzo dziwny sen. Trudno inaczej wytłumaczyć to, co się działo i co widziała wokół siebie. Posiadłość Slughornów różniła się od tej, którą znała, ale jednocześnie była tak bardzo podobna. Nie była już pewna, czy to się dzieje naprawdę, czy jest jedynie iluzją spowodowaną przez zaklęcia rzucone na skrzynię, którą tak nieopacznie otworzyła. I nie miała pojęcia, co działo się z Lucindą, ale naprawdę się o nią martwiła. Czy również trafiła do tego snu, czy może nadal znajdowała się w piwnicy? Tutaj jej nie widziała. Nie było Lucindy ani nikogo innego poza kobietą o lodowatym spojrzeniu, która tylko z pozoru przypominała kogoś z jej rodu. Może kiedyś widziała podobną postać na jednym z portretów pokrywających hol lub w którejś z rodowych ksiąg? Niestety pamięć ją zawodziła, chociaż zawsze była pewna, że jej znajomość historii rodu jest bardzo dobra. A może to czary skrzyni mieszały jej w głowie i właśnie dlatego doszukiwała się obcych cech w rzeczach, które powinny być jej doskonale znane?
Wolną od różdżki dłonią potarła skroń i zmrużyła oczy, ale nic się nie zmieniało. Nie wiedziała, co robić, żeby powrócić do piwnicy, znaleźć się z powrotem w otoczeniu, które na pewno było prawdziwe. I zobaczyć, co z Lucindą. Nie czułaby się dobrze z myślą, że coś jej się stało przez jej lekkomyślność i impulsywność.
A teraz była zupełnie sama w tym dziwnym mamidle. Sama, jeśli nie licząc zimnej kobiety. Czy była jawą, czy kolejnym przywidzeniem? Nie była tego pewna, jak niczego w tej dziwnej rzeczywistości. Musiała mieć nadzieję, że to tylko był jakiś sen, że jakimś dziwnym trafem klątwa nie przeniosła jej w przeszłość lub w jakąś alternatywną rzeczywistość. Ale ta myśl była tak głupia, że sama miałaby ochotę się zaśmiać... Gdyby nie to, że właśnie w tej chwili różdżka ją zawiodła podczas próby zaatakowania tajemniczej sylwetki, do czego pchnął ją dziwaczny podszept w głowie. Czyżby zaczynała już słyszeć głosy?
Zamiast odrzucić kobietę, sama poleciała gwałtownie do tyłu, uderzając całym swoim ciałem w podłogę. Liczyła, że ją to rozbudzi, sprawi, że znowu znajdzie się w piwnicy, ale nadal trwała w tym dziwnym stanie, czując nieprzyjemne wirowanie w głowie. Obraz zatańczył przed jej oczami, kiedy się podniosła, zaraz potem zmuszona zaklęciem kobiety do wykonywania niekontrolowanych pląsów. Nadal trzymała różdżkę, chociaż trudniej było jej celować, kiedy jej nogi same rwały się do tańca.
- Careuleusio! – rzuciła, z jakiegoś powodu uznając zaklęcie zamrażające za adekwatne do aury roztaczanej przez kobietę.
Wolną od różdżki dłonią potarła skroń i zmrużyła oczy, ale nic się nie zmieniało. Nie wiedziała, co robić, żeby powrócić do piwnicy, znaleźć się z powrotem w otoczeniu, które na pewno było prawdziwe. I zobaczyć, co z Lucindą. Nie czułaby się dobrze z myślą, że coś jej się stało przez jej lekkomyślność i impulsywność.
A teraz była zupełnie sama w tym dziwnym mamidle. Sama, jeśli nie licząc zimnej kobiety. Czy była jawą, czy kolejnym przywidzeniem? Nie była tego pewna, jak niczego w tej dziwnej rzeczywistości. Musiała mieć nadzieję, że to tylko był jakiś sen, że jakimś dziwnym trafem klątwa nie przeniosła jej w przeszłość lub w jakąś alternatywną rzeczywistość. Ale ta myśl była tak głupia, że sama miałaby ochotę się zaśmiać... Gdyby nie to, że właśnie w tej chwili różdżka ją zawiodła podczas próby zaatakowania tajemniczej sylwetki, do czego pchnął ją dziwaczny podszept w głowie. Czyżby zaczynała już słyszeć głosy?
Zamiast odrzucić kobietę, sama poleciała gwałtownie do tyłu, uderzając całym swoim ciałem w podłogę. Liczyła, że ją to rozbudzi, sprawi, że znowu znajdzie się w piwnicy, ale nadal trwała w tym dziwnym stanie, czując nieprzyjemne wirowanie w głowie. Obraz zatańczył przed jej oczami, kiedy się podniosła, zaraz potem zmuszona zaklęciem kobiety do wykonywania niekontrolowanych pląsów. Nadal trzymała różdżkę, chociaż trudniej było jej celować, kiedy jej nogi same rwały się do tańca.
- Careuleusio! – rzuciła, z jakiegoś powodu uznając zaklęcie zamrażające za adekwatne do aury roztaczanej przez kobietę.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Evelyn Slughorn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 19, 37
'k100' : 19, 37
Powinna być mądrzejsza. Omamy i urojenia bardzo często towarzyszyły klątwom. Powinna wiedzieć, że to wszystko nie jest prawdziwe, a jest jedynie wytworem jej bujnej wyobraźni. Odzwierciedleniem jej obaw i pragnień. Koszmarem na jawie. Jednak była tym zbyt pochłonięta by znaleźć jakąkolwiek logikę we własnych działaniach. Widziała zagrożenie w każdej, pojedynczej drobnostce. Widziała je w trzeszczącej pod naciskiem podłodze, widziała je w przewróconych na komodzie książkach, widziała je w stojącej przed nią kobiecie. Nigdy taka nie była. Nie reagowała nerwowo na stojących przed nią ludzi, a już na pewno nie kiedy były to kobiety w podeszłym wieku. Nie potrafiła wytłumaczyć czemu tak się czuła. Jakby ciągle ktoś wbijał jej w myśli, że w tym wszystkim jest zagrożenie, którego powinna się pozbyć. Szybko i najlepiej całkowicie bezboleśnie. Kiedy wypowiedziała zaklęcie poczuła gniew. Gniew jakiego już dawno nie czuła. Połączony ze złą i nieznaną jej dotąd satysfakcją. Zwykle empatia promieniała z każdej komórki jej ciała. Nie potrafiłaby bez wyrzutów sumienia podnieść różdżki na nikogo, a nawet jeśli ta osoba czymkolwiek by jej zagrażała… zrobiłaby wszystko by spotkała ją sprawiedliwość. Jednak nie byłoby to wyjście siłowe. Nie była taką osobą. Teraz jednak wydawało się, że po prostu musi to robić. By ochronić siebie, swój dom, swoją rodzinę i wszystkich bliskich jej sercu. Tak jakby wszystko co gromadziło się w niej przez te lata właśnie znalazło ujście… w tej skulonej przy ścianie kobiecie. Zaklęcie zadziałało i nieproszony gość uderzył o ścianę popadając w kompulsje. Przez chwile drgnęła jakby w przerażeniu i popłochu. Chciała to zakończyć. Jeżeli był to tylko sen chciała się obudzić, a jeżeli była to przerażająca rzeczywistość chciała, żeby ktoś zajął się tym za nią. Jednak nie mogła. Jej różdżka kolejny raz uniosła się w stronę kobiety, a w myślach pojawiło się kolejne zaklęcie. Zobacz… ona tu jest bo chce cię skrzywdzić. Chce skrzywdzić twoją rodzinę i zabrać ci wszystko co masz. To co najcenniejsze. Wiesz co to jest. Musisz się ratować. Te myśli błądziły w jej głowie. Skierowała różdżkę w stronę kobiety, a usta zacisnęły się w wąską kreskę. Teraz wiedziała, że coś jest nie tak. Niepokój zaatakował każdą komórkę jej ciała. Nie panowała nad tym co robi. To było silniejsze od niej. Krzyknęła w ostatniej chwili zmuszając się do skierowania różdżki w stronę dębowego biurka. Nie chciała zranić nikogo nigdy więcej. - Drętwota
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : rzut kością
'k100' : 11, 93
'k100' : 11, 93
Evelyn nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się wypełniona tak negatywnymi emocjami. Chociaż dorastała w konserwatywnym rodzie, przejmując jego poglądy, nigdy nie była osobą przepełnioną jadem i nienawiścią... Chyba, że ktoś bardzo by sobie na to zasłużył. To, co czuła teraz, było irracjonalne, zupełnie... jakby nie pochodziło od niej samej, a zostało jej narzucone. Wypełniało jej świadomość, zmuszało do reakcji, do próbowania kolejnych ataków, które wydawały się zupełnie nieudane. W głowie słyszała uciążliwe szepty tylko podjudzające ją do tego, żeby czuła negatywne emocje, żeby chciała atakować nieznajomą, według tych podszeptów stanowiącą zagrożenie, ale emocje te nie chciały znaleźć ujścia w rzucanych zaklęciach. Może to była specyfika stanu, w którym się znalazła? Nigdy przecież nie miała poważniejszych problemów z rzucaniem zaklęć. Całkiem nieźle radziła sobie z tą dziedziną magii, a teraz nie potrafiła celnie rzucić żadnego czaru. Zupełnie, jakby jej moc nagle uległa obniżeniu, ale, szczęśliwie dla niej, chyba nie dotyczyło to tylko jej, bo czar drugiej kobiety również znacznie chybił, uderzając w ścianę za jej plecami.
Evelyn mimowolnie powiodła wzrokiem w tamtym kierunku, patrząc na promień rozbryzgujący się o mur... Który zdawał się dziwnie wyblakły, jakby... przezroczysty? Zaciekawiona, ale i zaniepokojona tym dziwnym fenomenem, powiodła wzrokiem przez pomieszczenie. Zarówno ściany, posadzki jak i przedmioty zaczynały blaknąć i rozmywać się, a jedyną wyraźną sylwetką była nieznajoma kobieta, choć po chwili i ona zaczęła wydawać się coraz bledsza.
Evelyn spojrzała na swoje dłonie; jej skóra była tak przezroczysta, że zaczynała widzieć przez nią wszystkie żyły, odcinające się błękitem od idealnej bieli. Drewno różdżki także stało się wyblakłe; mogła nawet zobaczyć lekki połysk rdzenia znajdującego się w środku. Naprawdę dziwne doświadczenie.
Wraz z rozmywaniem się otoczenia, a nawet jej sylwetki, zaczęła czuć także postępujące osłabienie. Różdżka po chwili wypadła z jej dłoni, trzask jej uderzenia o posadzkę rozbrzmiał zaskakująco głośno, ale otoczenie wydawało się coraz bardziej niewyraźne. Kobieta także była niewyraźna, zupełnie jakby oglądała ją przez brudną fiolkę.
Evelyn przestraszyła się, że znika. A może po prostu był to początek powrotu do rzeczywistości? Tylko co tam zastanie? Nie wiedziała, ale nie miała innego wyboru, jak pozwolić się poddać temu uczuciu.
I nagle wszystko się skończyło. Jej ciało drgnęło i poruszyło się na posadzce. Dookoła było ciemno, nie była pewna, czy to nadal były majaki, czy może... wybudziła się? Wszystko wydawało się teraz splątane, to, co widziała i to, co działo się zanim otworzyła szkatułkę. Dłonią powiodła po posadzce, próbując odnaleźć różdżkę. Przecież upuściła ją wtedy, gdy znikała, prawda?
Palce po chwili zacisnęły się na znajomym drewnie, a wyszeptana inkantacja Lumos sprawiła, że koniec różdżki rozjarzył się, wydobywając z ciemności rzeźbione nogi biurka, obok którego leżała, kamienną posadzkę i zarysy piwniczki. Piwnica. Znowu była w piwnicy, którą pamiętała sprzed dotknięcia szkatuły. Zaraz potem przypomniała sobie też o...
- Lucinda? – zapytała cicho, rozglądając się za panną Selwyn, po czym podniosła się. Kręciło jej się w głowie i była osłabiona, ale jej ciało z pewnością nie było przezroczyste, podobnie zresztą jak otoczenie. Wszystko wydawało się przyjemnie stabilne.
| troszkę nam przyspieszyłam xd
Evelyn mimowolnie powiodła wzrokiem w tamtym kierunku, patrząc na promień rozbryzgujący się o mur... Który zdawał się dziwnie wyblakły, jakby... przezroczysty? Zaciekawiona, ale i zaniepokojona tym dziwnym fenomenem, powiodła wzrokiem przez pomieszczenie. Zarówno ściany, posadzki jak i przedmioty zaczynały blaknąć i rozmywać się, a jedyną wyraźną sylwetką była nieznajoma kobieta, choć po chwili i ona zaczęła wydawać się coraz bledsza.
Evelyn spojrzała na swoje dłonie; jej skóra była tak przezroczysta, że zaczynała widzieć przez nią wszystkie żyły, odcinające się błękitem od idealnej bieli. Drewno różdżki także stało się wyblakłe; mogła nawet zobaczyć lekki połysk rdzenia znajdującego się w środku. Naprawdę dziwne doświadczenie.
Wraz z rozmywaniem się otoczenia, a nawet jej sylwetki, zaczęła czuć także postępujące osłabienie. Różdżka po chwili wypadła z jej dłoni, trzask jej uderzenia o posadzkę rozbrzmiał zaskakująco głośno, ale otoczenie wydawało się coraz bardziej niewyraźne. Kobieta także była niewyraźna, zupełnie jakby oglądała ją przez brudną fiolkę.
Evelyn przestraszyła się, że znika. A może po prostu był to początek powrotu do rzeczywistości? Tylko co tam zastanie? Nie wiedziała, ale nie miała innego wyboru, jak pozwolić się poddać temu uczuciu.
I nagle wszystko się skończyło. Jej ciało drgnęło i poruszyło się na posadzce. Dookoła było ciemno, nie była pewna, czy to nadal były majaki, czy może... wybudziła się? Wszystko wydawało się teraz splątane, to, co widziała i to, co działo się zanim otworzyła szkatułkę. Dłonią powiodła po posadzce, próbując odnaleźć różdżkę. Przecież upuściła ją wtedy, gdy znikała, prawda?
Palce po chwili zacisnęły się na znajomym drewnie, a wyszeptana inkantacja Lumos sprawiła, że koniec różdżki rozjarzył się, wydobywając z ciemności rzeźbione nogi biurka, obok którego leżała, kamienną posadzkę i zarysy piwniczki. Piwnica. Znowu była w piwnicy, którą pamiętała sprzed dotknięcia szkatuły. Zaraz potem przypomniała sobie też o...
- Lucinda? – zapytała cicho, rozglądając się za panną Selwyn, po czym podniosła się. Kręciło jej się w głowie i była osłabiona, ale jej ciało z pewnością nie było przezroczyste, podobnie zresztą jak otoczenie. Wszystko wydawało się przyjemnie stabilne.
| troszkę nam przyspieszyłam xd
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lucinda nienawidziła nie panować nad sobą. Lubiła czuć kontrolę, wiedzieć do czego zmierza, a przede wszystkim rozumieć własne działania. Kiedy z jej różdżki popłynęło tylko kilka iskier odetchnęła z ulgą przymykając oczy. Czuła jak energia z niej odpływa, jak traci siły. Teraz już wiedziała, że nie ma na to wpływu. Wiedziała, że to wszystko dzieje się wbrew jej woli. Czy było to działanie klątwy? Czy tylko kwestia jej nieodżałowanej wyobraźni? A może koszmar zesłany jej przez nocne mary? Tego nie wiedziała. Pamiętała tylko to, że jeszcze kilka chwil temu stała w starym pomieszczeniu, rozmawiała z Evelyn i szukała… czegoś tajemniczego. Czy może być coś bardziej tajemniczego od własnej świadomości. Stojąc tak bez sił usłyszała głos. Nie taki, który słyszała jeszcze chwilę wcześniej. Nie był omamem utworzonym w jej świadomości. O wiele silniejszy i o wiele głośniejszy niż jeszcze chwile wcześniej. Lucinda? Jej imię rozbrzmiało jej w uszach odbijając się echem po całej rezydencji. Otworzyła oczy chcąc spojrzeniem znaleźć źródło. Gabinet jej ojca wyglądał wciąż tak samo, ale kobieta przyparta plecami do ściany zniknęła, a ona wzrokiem nie była w stanie zbyt długo zatrzymać się na jednym przedmiocie. Atakowana silnymi bólami głowy wyszła z pomieszczenia. Korytarz zmienił się. Nie był już tym z jej rezydencji. Miejsce, którego nie znała. Lucinda? Usłyszała znowu i przyśpieszyła kroku zbiegając po krętych, marmurowych schodach. Widząc drzwi podbiegła do nich czując jak oddech zaciska jej się w gardle. Pociągnięcie za klamkę uwolniło blask jakiego Lucinda jeszcze nie widziała. Silny, ostry, przeszywający.
Nie minęła minuta, a blondynka otworzyła oczy. Tym razem jednak nie była w przepełnionej wspomnieniami rezydencji, a odkrytym kilkanaście minut wcześniej przez szlachcianki pomieszczeniu. Głowę miała ciężką i przez chwile kręciło jej się w głowie. Spojrzała na stojącą niedaleko Evelyn i przetarła oczy by ustabilizować obraz. - Evelyn… - zaczęła, ale zaraz jej oczy otworzyły się szeroko i blondynka rzuciła się w stronę szkatułki chcąc ją szybko zamknąć. Odetchnęła z ulgą dopiero kiedy usłyszała dźwięk zamykanego zamka. - To było.. - głos uwiązł jej w gardle. - Wszystko w porządku? - zapytała przejeżdżając wzrokiem po kobiecie. Miała nadzieje, że którekolwiek z zaklęć nie trafiło w kobietę. Wyglądał jednak normalnie. Dobrze. - Zabiorę to dobrze? Przyjrzę się temu co to jest… rzadko się zdarza by klątwa miała aż takie oddziaływanie na świadomość. - odparła wiedząc, że Eve także znajdowała się w swoim własnym omamie. Kobiety chwile później wyszły z piwnicy. Kto wie co jeszcze skrywało tajemnicze pomieszczenie?
z.t x2
Nie minęła minuta, a blondynka otworzyła oczy. Tym razem jednak nie była w przepełnionej wspomnieniami rezydencji, a odkrytym kilkanaście minut wcześniej przez szlachcianki pomieszczeniu. Głowę miała ciężką i przez chwile kręciło jej się w głowie. Spojrzała na stojącą niedaleko Evelyn i przetarła oczy by ustabilizować obraz. - Evelyn… - zaczęła, ale zaraz jej oczy otworzyły się szeroko i blondynka rzuciła się w stronę szkatułki chcąc ją szybko zamknąć. Odetchnęła z ulgą dopiero kiedy usłyszała dźwięk zamykanego zamka. - To było.. - głos uwiązł jej w gardle. - Wszystko w porządku? - zapytała przejeżdżając wzrokiem po kobiecie. Miała nadzieje, że którekolwiek z zaklęć nie trafiło w kobietę. Wyglądał jednak normalnie. Dobrze. - Zabiorę to dobrze? Przyjrzę się temu co to jest… rzadko się zdarza by klątwa miała aż takie oddziaływanie na świadomość. - odparła wiedząc, że Eve także znajdowała się w swoim własnym omamie. Kobiety chwile później wyszły z piwnicy. Kto wie co jeszcze skrywało tajemnicze pomieszczenie?
z.t x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
22.04
Duchy. W większości stanowiące wredne, paskudne zmory życia - sporadycznie zdarzały się duchy wesołe, z tendencją do robienia psikusów w celu ubarwienia sobie pozagrobowej, miernej egzystencji. Dawno nie miałem okazji z kimś takim pracować, głównie z powodu rozgoryczenia oraz pretensji do losu tych, którzy zostali na ziemskim padole. Ten był duchem dziesięciolatka, który - jak się później przypadkiem okazało - zginął z rąk własnych rodziców, którzy nie mieli pieniędzy na jego utrzymanie. Na szczęście sam chłopiec tego nie pamiętał, lecz i tak sprawa wydawała się być co najmniej makabryczną. Dla zabawy - z powodu wyrażenia sprzeciwu mieszkańców domu, żeby duch uczestniczył w urodzinowej zabawie ich syna - zaczął demolować całe mieszkanie obrzucając gości tortem, ściany krzesłami oraz podgłaśniając muzykę z gramofonu nie dając żyć sąsiadom. Pertraktacje, chociaż trudne z poziomu dziecko-dorosły okazały się być pomyślne, dzięki czemu Louvel miał nadzieję na kolejne, chociaż ambitniejsze sprawy.
Następna przyszła niezwykle szybko, wręcz tego samego dnia. Od Slughornów. Rowle miewał trochę obaw za każdym razem, kiedy przychodziło do utrzymywania z nimi kontaktów - zawsze majaczyła w jego głowie myśl o tym, czy może już wiedzą, przez co jego serce boleśnie tłukło się w klatce piersiowej. Szczęśliwie, chodziło znów o ducha - może poltergeista? - trudno to było oszacować po dość lakonicznym liście, mówiącym jedynie o tym, że owa zjawa jest naprawdę nieznośna. Jak niestety każda. Duchy mają swoje potrzeby, prawa oraz żądania, które niestety z powodu frustracji okazują najczęściej w dość gwałtowny, mocno nieprzemyślany sposób. Lou zamierzał zrobić wszystko, byleby tylko zmusić niechcianego lokatora do przejścia na drugą stronę. Zmusić rzecz jasna rzeczowymi argumentami. Jeszcze nie wiedział, że to zadanie może okazać się być dość skomplikowanym.
Do Westmorland dotarł niestety kominkiem, ponieważ do tej pory - co za wstyd! - Rowle nie podjął decyzji o zdaniu egzaminu na teleportację. Tak naprawdę nie zakupił jeszcze swojej różdżki. Uzbrojony jedynie w swoją niezaprzeczalną charyzmę zjawił się w posiadłości Slughornów niezwłocznie, na tyle, na ile pozwalały mu sprawy służbowe oraz komunikacyjne. Odkąd nie posiadał żony, a córka spędzała czas głównie z opiekunkami oraz guwernantkami, Louvel miał wiele wolnego czasu poza pracą, z którym niekiedy nie wiedział nawet co powinien zrobić.
- Evelyn, miło mi cię widzieć - zwrócił się bezpośrednio do kobiety, którą widocznie podesłano jako osobę zdolną do wyjaśnienia zaistniałego problemu. Obdarzył ją oszczędnym uśmiechem oraz niewielkim ukłonem pozwalając prowadzić się do piwnicy. Zamiast jednak słuchać jej opowieści na temat złośliwej obecności nieproszonego gościa, arystokrata zdążył jej już opowiedzieć całą swoją poranną interwencję w mieszkaniu niezadowolonych czarodziejów oraz zepsutym przyjęciu na cześć ukończenia dziewiątego roku życia ich kochanego Richarda. - To mówiłaś, że o co chodzi? Kim jest nadprogramowy mężczyzna w waszym dworku? - spytał nagle, kiedy znaleźli się tuż przed drzwiami do zejścia do piwnic. Jak gdyby ocknął się z własnego podekscytowania spowodowanego własną pracą. Oczywiście nie mógł tutaj używać niegrzecznych sformułowań, zjawa w każdej chwili mogłaby ich usłyszeć oraz się obrazić, a tego zdecydowanie nie chcieli. W każdym razie Evelyn miała teraz - nareszcie - okazję do odezwania się. Dłuższego niż kilka słów.
Duchy. W większości stanowiące wredne, paskudne zmory życia - sporadycznie zdarzały się duchy wesołe, z tendencją do robienia psikusów w celu ubarwienia sobie pozagrobowej, miernej egzystencji. Dawno nie miałem okazji z kimś takim pracować, głównie z powodu rozgoryczenia oraz pretensji do losu tych, którzy zostali na ziemskim padole. Ten był duchem dziesięciolatka, który - jak się później przypadkiem okazało - zginął z rąk własnych rodziców, którzy nie mieli pieniędzy na jego utrzymanie. Na szczęście sam chłopiec tego nie pamiętał, lecz i tak sprawa wydawała się być co najmniej makabryczną. Dla zabawy - z powodu wyrażenia sprzeciwu mieszkańców domu, żeby duch uczestniczył w urodzinowej zabawie ich syna - zaczął demolować całe mieszkanie obrzucając gości tortem, ściany krzesłami oraz podgłaśniając muzykę z gramofonu nie dając żyć sąsiadom. Pertraktacje, chociaż trudne z poziomu dziecko-dorosły okazały się być pomyślne, dzięki czemu Louvel miał nadzieję na kolejne, chociaż ambitniejsze sprawy.
Następna przyszła niezwykle szybko, wręcz tego samego dnia. Od Slughornów. Rowle miewał trochę obaw za każdym razem, kiedy przychodziło do utrzymywania z nimi kontaktów - zawsze majaczyła w jego głowie myśl o tym, czy może już wiedzą, przez co jego serce boleśnie tłukło się w klatce piersiowej. Szczęśliwie, chodziło znów o ducha - może poltergeista? - trudno to było oszacować po dość lakonicznym liście, mówiącym jedynie o tym, że owa zjawa jest naprawdę nieznośna. Jak niestety każda. Duchy mają swoje potrzeby, prawa oraz żądania, które niestety z powodu frustracji okazują najczęściej w dość gwałtowny, mocno nieprzemyślany sposób. Lou zamierzał zrobić wszystko, byleby tylko zmusić niechcianego lokatora do przejścia na drugą stronę. Zmusić rzecz jasna rzeczowymi argumentami. Jeszcze nie wiedział, że to zadanie może okazać się być dość skomplikowanym.
Do Westmorland dotarł niestety kominkiem, ponieważ do tej pory - co za wstyd! - Rowle nie podjął decyzji o zdaniu egzaminu na teleportację. Tak naprawdę nie zakupił jeszcze swojej różdżki. Uzbrojony jedynie w swoją niezaprzeczalną charyzmę zjawił się w posiadłości Slughornów niezwłocznie, na tyle, na ile pozwalały mu sprawy służbowe oraz komunikacyjne. Odkąd nie posiadał żony, a córka spędzała czas głównie z opiekunkami oraz guwernantkami, Louvel miał wiele wolnego czasu poza pracą, z którym niekiedy nie wiedział nawet co powinien zrobić.
- Evelyn, miło mi cię widzieć - zwrócił się bezpośrednio do kobiety, którą widocznie podesłano jako osobę zdolną do wyjaśnienia zaistniałego problemu. Obdarzył ją oszczędnym uśmiechem oraz niewielkim ukłonem pozwalając prowadzić się do piwnicy. Zamiast jednak słuchać jej opowieści na temat złośliwej obecności nieproszonego gościa, arystokrata zdążył jej już opowiedzieć całą swoją poranną interwencję w mieszkaniu niezadowolonych czarodziejów oraz zepsutym przyjęciu na cześć ukończenia dziewiątego roku życia ich kochanego Richarda. - To mówiłaś, że o co chodzi? Kim jest nadprogramowy mężczyzna w waszym dworku? - spytał nagle, kiedy znaleźli się tuż przed drzwiami do zejścia do piwnic. Jak gdyby ocknął się z własnego podekscytowania spowodowanego własną pracą. Oczywiście nie mógł tutaj używać niegrzecznych sformułowań, zjawa w każdej chwili mogłaby ich usłyszeć oraz się obrazić, a tego zdecydowanie nie chcieli. W każdym razie Evelyn miała teraz - nareszcie - okazję do odezwania się. Dłuższego niż kilka słów.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Pojawienie się „nowego lokatora” zbiegło się w czasie z dniem, kiedy Evelyn wraz z Lucindą otworzyły starą, od dawna opuszczoną piwnicę. Być może to właśnie ona była lokum ducha, który, oburzony sprofanowaniem jego samotni, zaczął panoszyć się po reszcie piwnic, dając przejawy swojego niezadowolenia. Najprawdopodobniej był to duch Aloysiusa Slughorna, który lubował się w dziwacznych eksperymentach w podziemiach dworu. Umarł dobrych sto lat temu i często zawodził nad tym, jak wiele zmieniło się w posiadłości od czasu jego śmierci. Potrafił bez ostrzeżenia wlecieć do pracowni przez ścianę i przelatywać przez stoły i szafki z ingrediencjami, i choć jako niematerialny duch nie miał możliwości niczego zniszczyć, sama jego obecność, mamrotane pod nosem obelgi i nieprzyjemny chłód, gdy wyciągał w jej stronę lodowate, przezroczyste dłonie, były wystarczająco uciążliwe. Potrzebowała skupienia, bez zaglądającego przez ramię ducha powtarzającego, że za jego czasów eliksiry warzyło się zupełnie inaczej. Obecność ducha starca frustrowała także ojca dziewczyny, i chociaż Francis zwykle był pełen opanowania, nawet on narzekał, że trudno mu pracować.
Nie wyglądało na to, żeby Aloysius miał zamiar się wynieść lub uspokoić, więc ojciec postanowił w końcu zaprosić do posiadłości Louvela, który był już w ich rodzinie znany jako ten, który posiadał prawdziwy talent do obcowania z duchami. Jeśli ktoś mógł pomóc, to prawdopodobnie on był najlepszym wyborem, tym bardziej, że nikt z domowników nie chciał, żeby pałętali się tutaj niezaufani ministerialni urzędnicy.
Evelyn czekała na Louvela w salonie, gdzie mężczyzna zmaterializował się w kominku. Ojciec poprosił ją, żeby to ona załatwiła sprawę, tym bardziej, że to najprawdopodobniej jej samowolne eskapady w piwniczne odmęty przebudziły ducha.
- Mi również miło cię widzieć, Louvelu. Mam nadzieję, że miewasz się dobrze? – powitała go grzecznie. Odnosili się do siebie mniej oficjalnie, w końcu przez pewien czas byli nawet rodziną, kiedy jego siostra została wydana za mąż za jednego z braci Evelyn, stając się panią Slughorn. Ale nawet, kiedy umarła, ich rodziny nadal podtrzymywały pewne relacje, chociaż nikt ze Slughornów nie miał zielonego pojęcia, że kobieta wcale nie odebrała sobie życia sama. Nikt też nie podważał wersji podanej przez ród Rowle, gdyż wszystko wyglądało bardzo wiarygodnie, a i Evelyn już wcześniej mogła zauważać oznaki, że małżonka jej brata miała poważne problemy z odnalezieniem się w ich rodzinie i zachowywała się dziwnie już dłuższy czas przed śmiercią. To, że w końcu zrobi coś głupiego, było kwestią czasu.
- To dosyć delikatna sprawa – przemówiła; po opuszczeniu salony przeszli przez korytarze, kierując się w dół, do piwnic. W międzyczasie, gdy tak szli, mężczyzna opowiadał jej o swojej wcześniejszej interwencji. Jak na Rowle’a był nadzwyczaj rozmowny, ale to zdążyła zauważyć już dawno. – To duch jednego z naszych przodków, Aloysiusa Slughorna, który umarł mniej więcej sto lat temu. Bardzo lubił eksperymenty alchemiczne, przynajmniej według opowieści mojego ojca. Zaczął nas nawiedzać... Mniej więcej od początku kwietnia. Szukając czegoś w piwnicach, prawdopodobnie naruszyłam jego spokój i sprowokowałam go do wyjścia z ukrycia. – Pominęła jedynie historię o eksplorowaniu piwnic i znalezieniu ukrytego pomieszczenia z przeklętą szkatułą, przedstawiając to tak, jakby przez przypadek, a nie celowo, weszła do pomieszczenia, które najwyraźniej było domem ducha starca. – Teraz ciągle nawiedza nasze pracownie, nie pozwalając skupić się na warzeniu eliksirów. Nie chcemy go urazić, w końcu to nasz krewny, ale bardzo by nam to pomogło, gdyby zaprzestał takich zachowań.
Może Aloysius Slughorn był po prostu starym złośliwcem? Może próbował ukarać ich za otwarcie piwniczki lub za to, że Lucinda zabrała jego skrzyneczkę z klątwą? Tego nie wiedziała, bo z duchem trudno było się porozumieć.
Gdy skończyła mówić, weszli do piwnicy i zaczęli iść zimnym, oświetlonym przez pochodnie korytarzem. Evelyn rozglądała się za perłowobiałą, chudą sylwetką w łopoczących starodawnych szatach. Aloysius potrafił znienacka wyskoczyć ze ściany lub z podłogi tuż przed idącym; całkiem możliwe, że wkrótce się ujawni, chociaż równie dobrze z czystej złośliwości może się ukryć.
Nie wyglądało na to, żeby Aloysius miał zamiar się wynieść lub uspokoić, więc ojciec postanowił w końcu zaprosić do posiadłości Louvela, który był już w ich rodzinie znany jako ten, który posiadał prawdziwy talent do obcowania z duchami. Jeśli ktoś mógł pomóc, to prawdopodobnie on był najlepszym wyborem, tym bardziej, że nikt z domowników nie chciał, żeby pałętali się tutaj niezaufani ministerialni urzędnicy.
Evelyn czekała na Louvela w salonie, gdzie mężczyzna zmaterializował się w kominku. Ojciec poprosił ją, żeby to ona załatwiła sprawę, tym bardziej, że to najprawdopodobniej jej samowolne eskapady w piwniczne odmęty przebudziły ducha.
- Mi również miło cię widzieć, Louvelu. Mam nadzieję, że miewasz się dobrze? – powitała go grzecznie. Odnosili się do siebie mniej oficjalnie, w końcu przez pewien czas byli nawet rodziną, kiedy jego siostra została wydana za mąż za jednego z braci Evelyn, stając się panią Slughorn. Ale nawet, kiedy umarła, ich rodziny nadal podtrzymywały pewne relacje, chociaż nikt ze Slughornów nie miał zielonego pojęcia, że kobieta wcale nie odebrała sobie życia sama. Nikt też nie podważał wersji podanej przez ród Rowle, gdyż wszystko wyglądało bardzo wiarygodnie, a i Evelyn już wcześniej mogła zauważać oznaki, że małżonka jej brata miała poważne problemy z odnalezieniem się w ich rodzinie i zachowywała się dziwnie już dłuższy czas przed śmiercią. To, że w końcu zrobi coś głupiego, było kwestią czasu.
- To dosyć delikatna sprawa – przemówiła; po opuszczeniu salony przeszli przez korytarze, kierując się w dół, do piwnic. W międzyczasie, gdy tak szli, mężczyzna opowiadał jej o swojej wcześniejszej interwencji. Jak na Rowle’a był nadzwyczaj rozmowny, ale to zdążyła zauważyć już dawno. – To duch jednego z naszych przodków, Aloysiusa Slughorna, który umarł mniej więcej sto lat temu. Bardzo lubił eksperymenty alchemiczne, przynajmniej według opowieści mojego ojca. Zaczął nas nawiedzać... Mniej więcej od początku kwietnia. Szukając czegoś w piwnicach, prawdopodobnie naruszyłam jego spokój i sprowokowałam go do wyjścia z ukrycia. – Pominęła jedynie historię o eksplorowaniu piwnic i znalezieniu ukrytego pomieszczenia z przeklętą szkatułą, przedstawiając to tak, jakby przez przypadek, a nie celowo, weszła do pomieszczenia, które najwyraźniej było domem ducha starca. – Teraz ciągle nawiedza nasze pracownie, nie pozwalając skupić się na warzeniu eliksirów. Nie chcemy go urazić, w końcu to nasz krewny, ale bardzo by nam to pomogło, gdyby zaprzestał takich zachowań.
Może Aloysius Slughorn był po prostu starym złośliwcem? Może próbował ukarać ich za otwarcie piwniczki lub za to, że Lucinda zabrała jego skrzyneczkę z klątwą? Tego nie wiedziała, bo z duchem trudno było się porozumieć.
Gdy skończyła mówić, weszli do piwnicy i zaczęli iść zimnym, oświetlonym przez pochodnie korytarzem. Evelyn rozglądała się za perłowobiałą, chudą sylwetką w łopoczących starodawnych szatach. Aloysius potrafił znienacka wyskoczyć ze ściany lub z podłogi tuż przed idącym; całkiem możliwe, że wkrótce się ujawni, chociaż równie dobrze z czystej złośliwości może się ukryć.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Byli rodziną. Louvel nie przekreślał lekką ręką historii - wręcz przeciwnie, wszakże była ona nieocenioną skarbnicą wiedzy, z której czerpał garściami. Nie zapominał więzów oraz dobrych uczynków, tak samo jak przechowywał w pamięci zniewagi oraz rodowe zaszłości, chociaż te powoli usuwały się w cień z powodu postępujących zmian. Było za wcześnie na jasne określenie ich natury - tego, czy były złe czy raczej dobre - lecz Rowle z pewnością rozliczą się z każdym z tego nowego porządku. Pewien tego stuprocentowo nie zaprzątał sobie - jeszcze - głowy politycznymi dywagacjami, dźwigając na swoich barkach nie tylko sprawy rodu, lecz również córkę oraz pracę, którą uwielbiał. Spełniał się w niej niemal od początku, starając się zostać zauważonym oraz cenionym pracownikiem. Pełen wewnętrznej dumy oraz pychy uważał, że nie znaleźliby nikogo bardziej odpowiedniego na to stanowisko - nikt lepiej nie rozumie się z duchami od panów Cheshire. Nic dziwnego, że Slughornowie zwrócili się ze swoim problemem do Lou - zaufanie jest bardzo pożądanym oraz trudnodostępnym towarem. On natomiast zamierzał ich wspierać tak długo jak będzie to możliwe, nie bacząc na rodzinną tragedię, która na szczęście nie odznaczyła się grubą skazą na ich wzajemnych relacjach. Nie był pewien czy po poznaniu prawdy mogli liczyć na niezmienną, stałą relację, lecz z tą sprawą też nie zamierzał wybiegać w przód. Skąd mieliby się dowiedzieć skoro ani Magnus, ani on nie zamierzali o tym wspominać? Gorzej, jeżeli brat Evelyn naprawdę zacząłby zbyt mocno naciskać, lecz póki co wydawał się być zadowolony ze swojego obecnego życia.
Niestety swoim pytaniem kobieta uruchomiła kolejną lawinę odpowiedzi, którą Louvel zdążył jeszcze wcisnąć przed obszerną opowiastką o dzisiejszej interwencji.
- Oczywiście. Pracując z duchami zaczynasz doceniać życie, naprawdę. Ich mizerne żywoty pełne tęsknoty, pustej egzystencji oraz złości skutecznie hamują cię przed pesymizmem. Nie myśl tylko, że jestem pracoholikiem, zwyczajnie lubię badać ich naturę. A kiedy człowiekowi się chce, to i zdrowy jest, i energię ma do działania… - mówił jeszcze przed wkroczeniem do piwnicy. Później podzielił się informacjami odnośnie feralnego przyjęcia urodzinowego, następnie przeoczając moment, w którym mógłby wypytać o niemal całe prywatne życie samej Slughornówny, całkowicie skoncentrował się na odczuwaniu. Obecność zjawy można było przecież wyczuć poprzez nieznośny chłód, który roztaczały, same będąc silnie pod jego wpływem, głównie emocjonalnie. Uważnie stawiał kroki oraz bacznie się rozglądał, jednocześnie słuchając opowieści o tajemniczej marze.
- Czy ten… nadprogramowy gość - zaczął, mając na względzie, że duchy są bardzo przewrażliwione na swoim punkcie, dlatego należy mówić o nich z szacunkiem. - Snuje się za jedną osobą czy kilkoma? Hałasuje dużo? Czy zwyczajnie zrzędzi? Porusza przedmiotami? Mówi coś o sobie? - zasypał Evelyn całym gradem pytań. Klątwa była znamieniem oczywistym, jednak niewyjaśniającym wszystkiego. Nawet nie wiedział, czy faktycznie był to duch czy jednak poltergeist. Obstawiał to pierwsze, lecz póki co miał za mało danych. Jak na złość, złośliwa zjawa wcale nie chciała się pokazać, chociaż szli już kawałek.
Niestety swoim pytaniem kobieta uruchomiła kolejną lawinę odpowiedzi, którą Louvel zdążył jeszcze wcisnąć przed obszerną opowiastką o dzisiejszej interwencji.
- Oczywiście. Pracując z duchami zaczynasz doceniać życie, naprawdę. Ich mizerne żywoty pełne tęsknoty, pustej egzystencji oraz złości skutecznie hamują cię przed pesymizmem. Nie myśl tylko, że jestem pracoholikiem, zwyczajnie lubię badać ich naturę. A kiedy człowiekowi się chce, to i zdrowy jest, i energię ma do działania… - mówił jeszcze przed wkroczeniem do piwnicy. Później podzielił się informacjami odnośnie feralnego przyjęcia urodzinowego, następnie przeoczając moment, w którym mógłby wypytać o niemal całe prywatne życie samej Slughornówny, całkowicie skoncentrował się na odczuwaniu. Obecność zjawy można było przecież wyczuć poprzez nieznośny chłód, który roztaczały, same będąc silnie pod jego wpływem, głównie emocjonalnie. Uważnie stawiał kroki oraz bacznie się rozglądał, jednocześnie słuchając opowieści o tajemniczej marze.
- Czy ten… nadprogramowy gość - zaczął, mając na względzie, że duchy są bardzo przewrażliwione na swoim punkcie, dlatego należy mówić o nich z szacunkiem. - Snuje się za jedną osobą czy kilkoma? Hałasuje dużo? Czy zwyczajnie zrzędzi? Porusza przedmiotami? Mówi coś o sobie? - zasypał Evelyn całym gradem pytań. Klątwa była znamieniem oczywistym, jednak niewyjaśniającym wszystkiego. Nawet nie wiedział, czy faktycznie był to duch czy jednak poltergeist. Obstawiał to pierwsze, lecz póki co miał za mało danych. Jak na złość, złośliwa zjawa wcale nie chciała się pokazać, chociaż szli już kawałek.
When you're standing on the crossroads that you cannot comprehend - just remember that death is not the end
Slughornowie byli staroświeccy, i chociaż nie przejawiali skrajnych poglądów, byli nastawieni nieufnie do osób z zewnątrz, spoza grona szlacheckich rodów. Jej ojciec przy członkach rodziny raczej nie krył się ze swoją niechęcią do ministerstwa, zwłaszcza w obecnych czasach, więc trudno byłoby mu przełknąć pałętających się tu nieszlachetnych urzędasów, interesujących się niekoniecznie tym, czym powinni się zainteresować. Miał zbyt duży szacunek do rodowego dziedzictwa i do krnąbrnego ducha przodka. Mimo pewnych uciążliwości, jakie niosło jego pojawienie się, duch Aloysiusa Slughorna zasługiwał na respekt z samej racji tego, że należał do ich rodu. Evelyn także czuła, że Louvel będzie odpowiednią osobą do godnego obejścia się z duchem jej przodka. W powody rodzinnej tragedii sprzed kilku lat nie wnikała, przyjmując przedstawioną jej wersję bez kwestionowania, a teraz, prowadząc go do piwnicy, praktycznie o tym nie myślała.
- Duchy są bardzo ciekawym zjawiskiem. Lubię mieć z nimi do czynienia, jeśli tylko są łatwe w pożyciu i chcą rozmawiać – przyznała w odpowiedzi na jego słowa. – Dzięki nim możemy bardzo wiele dowiedzieć się o przeszłości, o czasach, w które żyły, ale chyba nie da się zaprzeczyć, że w większości przypadków ich... egzystencja jest dość smutna. – Duchy bez wątpienia były skarbnicą wiedzy o przeszłości, z wieloma z nich można było porozmawiać o ciekawych sprawach, ale nie dało się zapomnieć, że stanowiły lichą imitację życia ludzi, których jakieś niedokończone sprawy lub zwykły strach przed pójściem dalej zatrzymał na pograniczu dwóch światów, nie pozwalając w pełni znaleźć się w żadnym z nich. Dla czarodziejów istnienie duchów było czymś normalnym, ale nie było czego im zazdrościć. Perspektywa błąkania się przez wieki w niematerialnej postaci nie brzmiała zachęcająco. Duchy były pozbawione wielu przyjemności, których mogli doświadczać żywi, a nieśmiertelność wcale nie była dobrą perspektywą, kiedy wszyscy, którzy byli ważni za życia, stopniowo odchodzili, a w końcu pozostawało się samemu w świecie, który nie przypominał już tego, w którym się żyło.
Gdy padły kolejne pytania, zamyśliła się. Aloysius najczęściej nawiedzał jej pracownię, może dlatego, że to ona wdarła się do zapieczętowanej piwnicy, zakłóciła jego spokój i pozwoliła zabrać przedmiot, który być może był jego własnością za życia. Mogłaby przysiąc, że parę razy słyszała jak mamrotał coś o szkatule, a kilka razy zachowywał się, jakby czegoś szukał. Czasami pojawiał się też w pracowni jej ojca, ale najczęściej gościł właśnie u niej, kilka razy prawie psując jej szyki, gdy nagle wynurzał się spod stołu obok jej kociołka. Kilka dni temu o mały włos nie obcięłaby sobie palca przy siekaniu składników, gdy głowa ducha zmaterializowała się w jej podkładce do krojenia ziół.
- Zazwyczaj... pojawia się w mojej pracowni. Do tej pory raczej nie opuszczał piwnic. Snuje się korytarzami lub buszuje w pracowni eliksirów – wyjaśniła, zdając sobie sprawę, że pewnego dnia duch może rozszerzyć pole swojej działalności, a niekoniecznie chciała znaleźć go w swojej sypialni, wynurzającego się z jej łóżka, gdy próbowała spać lub wyskakującego z szafy. Nie sformułowała tych myśli na głos, nie chcąc, żeby duch to usłyszał i wcielił takie pomysły w życie. – Nie jest w stanie nic poruszyć ani zniszczyć, chociaż często próbuje sięgać rękami do różnych przedmiotów. Czasami krzyczy lub po prostu mamrocze pod nosem, zwykle ignorując prośby o opuszczenie mojej piwniczki. Do tej pory był słabo komunikatywny, ale liczę, że twoje doświadczenie pomoże do niego dotrzeć – wyjaśniła. Może duch starego Slughorna nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że był martwy? Zachowywał się dość nieporadnie jak na ducha, chociaż to mogła być też zwykła złośliwość. Aloysius jak dotąd dał się poznać jako wyjątkowo upierdliwy staruszek, którego ekscentryczność graniczyła z szaleństwem, bo czasami wydawał się tracić kontakt z rzeczywistością, a jego słowa i mamrotanie często nie były skierowane do niej, a gdzieś w przestrzeń.
Skręciła krótkim korytarzykiem w stronę swojej pracowni. Postanowiła zacząć od tego miejsca, mając nadzieję, że nie będą musieli iść aż do piwniczki, w której prawdopodobnie przebudziła ducha, bo wtedy musiałaby wytłumaczyć się Louvelowi ze swoich piwnicznych zabaw w poszukiwacza przygód, które niekoniecznie pasowały do już dorosłej szlachcianki.
- Może tutaj będzie. To właśnie moja pracownia... Duch Aloysiusa wydaje się ją wyjątkowo lubić – przyznała, rozglądając się po pomieszczeniu. Duch w nieoczekiwanym momencie mógł się pojawić, więc należało mieć oczy dookoła głowy.
Rzut k6:
1, 4 – Wciąż nie widać ani śladu ducha
2, 5 – Evelyn może przysiąc, że zobaczyła lekki perłowy błysk w ścianie pomieszczenia; duch najprawdopodobniej się ukrył, gdy zdał sobie sprawę, że Slughornówna ma towarzysza
3, 6 – Duch Aloysiusa pojawia się przed nimi, łypiąc podejrzliwie na Louvela
- Duchy są bardzo ciekawym zjawiskiem. Lubię mieć z nimi do czynienia, jeśli tylko są łatwe w pożyciu i chcą rozmawiać – przyznała w odpowiedzi na jego słowa. – Dzięki nim możemy bardzo wiele dowiedzieć się o przeszłości, o czasach, w które żyły, ale chyba nie da się zaprzeczyć, że w większości przypadków ich... egzystencja jest dość smutna. – Duchy bez wątpienia były skarbnicą wiedzy o przeszłości, z wieloma z nich można było porozmawiać o ciekawych sprawach, ale nie dało się zapomnieć, że stanowiły lichą imitację życia ludzi, których jakieś niedokończone sprawy lub zwykły strach przed pójściem dalej zatrzymał na pograniczu dwóch światów, nie pozwalając w pełni znaleźć się w żadnym z nich. Dla czarodziejów istnienie duchów było czymś normalnym, ale nie było czego im zazdrościć. Perspektywa błąkania się przez wieki w niematerialnej postaci nie brzmiała zachęcająco. Duchy były pozbawione wielu przyjemności, których mogli doświadczać żywi, a nieśmiertelność wcale nie była dobrą perspektywą, kiedy wszyscy, którzy byli ważni za życia, stopniowo odchodzili, a w końcu pozostawało się samemu w świecie, który nie przypominał już tego, w którym się żyło.
Gdy padły kolejne pytania, zamyśliła się. Aloysius najczęściej nawiedzał jej pracownię, może dlatego, że to ona wdarła się do zapieczętowanej piwnicy, zakłóciła jego spokój i pozwoliła zabrać przedmiot, który być może był jego własnością za życia. Mogłaby przysiąc, że parę razy słyszała jak mamrotał coś o szkatule, a kilka razy zachowywał się, jakby czegoś szukał. Czasami pojawiał się też w pracowni jej ojca, ale najczęściej gościł właśnie u niej, kilka razy prawie psując jej szyki, gdy nagle wynurzał się spod stołu obok jej kociołka. Kilka dni temu o mały włos nie obcięłaby sobie palca przy siekaniu składników, gdy głowa ducha zmaterializowała się w jej podkładce do krojenia ziół.
- Zazwyczaj... pojawia się w mojej pracowni. Do tej pory raczej nie opuszczał piwnic. Snuje się korytarzami lub buszuje w pracowni eliksirów – wyjaśniła, zdając sobie sprawę, że pewnego dnia duch może rozszerzyć pole swojej działalności, a niekoniecznie chciała znaleźć go w swojej sypialni, wynurzającego się z jej łóżka, gdy próbowała spać lub wyskakującego z szafy. Nie sformułowała tych myśli na głos, nie chcąc, żeby duch to usłyszał i wcielił takie pomysły w życie. – Nie jest w stanie nic poruszyć ani zniszczyć, chociaż często próbuje sięgać rękami do różnych przedmiotów. Czasami krzyczy lub po prostu mamrocze pod nosem, zwykle ignorując prośby o opuszczenie mojej piwniczki. Do tej pory był słabo komunikatywny, ale liczę, że twoje doświadczenie pomoże do niego dotrzeć – wyjaśniła. Może duch starego Slughorna nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że był martwy? Zachowywał się dość nieporadnie jak na ducha, chociaż to mogła być też zwykła złośliwość. Aloysius jak dotąd dał się poznać jako wyjątkowo upierdliwy staruszek, którego ekscentryczność graniczyła z szaleństwem, bo czasami wydawał się tracić kontakt z rzeczywistością, a jego słowa i mamrotanie często nie były skierowane do niej, a gdzieś w przestrzeń.
Skręciła krótkim korytarzykiem w stronę swojej pracowni. Postanowiła zacząć od tego miejsca, mając nadzieję, że nie będą musieli iść aż do piwniczki, w której prawdopodobnie przebudziła ducha, bo wtedy musiałaby wytłumaczyć się Louvelowi ze swoich piwnicznych zabaw w poszukiwacza przygód, które niekoniecznie pasowały do już dorosłej szlachcianki.
- Może tutaj będzie. To właśnie moja pracownia... Duch Aloysiusa wydaje się ją wyjątkowo lubić – przyznała, rozglądając się po pomieszczeniu. Duch w nieoczekiwanym momencie mógł się pojawić, więc należało mieć oczy dookoła głowy.
Rzut k6:
1, 4 – Wciąż nie widać ani śladu ducha
2, 5 – Evelyn może przysiąc, że zobaczyła lekki perłowy błysk w ścianie pomieszczenia; duch najprawdopodobniej się ukrył, gdy zdał sobie sprawę, że Slughornówna ma towarzysza
3, 6 – Duch Aloysiusa pojawia się przed nimi, łypiąc podejrzliwie na Louvela
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Piwnice
Szybka odpowiedź