Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Schody Głuchych
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Schody Głuchych
Niezwykle strome i zdające się nie mieć końca, prowadzące na przemian we wszystkich kierunkach, jakby chciały zwieść podróżników, dając im znak, że gdziekolwiek chcą dojść, nigdy im się to nie uda. Drzewa szumią, szepczą niezrozumiale, ale gdy ktoś wyjątkowo dobrze się wsłucha, usłyszy to, co faktycznie mają do powiedzenia. Wystarczy tylko otworzyć swoje uszy i poprosić. Mgła zdaje się być wszędobylska.
Nie rozumiał słów Mii i nie bardzo go to obeszło - jej język był brzydki, o wiele brzydszy od francuskiego, które uczył się od lat niemowlęcych. Zdziwił się jednak jej bezczelnością - pokazywać język? Jemu? Może w jej stronach to dziwny rytuał? Pamiętał, jak ojciec podejmował kiedyś gości z dalekiej północy - oni też mieli dziwne zwyczaje. Albo tych czarnych - Shackleboltów.
Wstał, nie zrażając się porażką - być może rozsądnie byłoby odrzucić tę pelerynę, ale Tristan nie miał zamiaru tego robić: w domu zawsze powtarzano mu, że szata zdobi człowieka i należy prezentować się odpowiednio. Peleryna wydawała się odpowiednim elementem stroju, na dodatek, ta - jak na jego wiek - sprawiała wrażenie bardzo dostojnej. A dostojny znaczy dobry. Brud w tym wieku miał jeszcze niewielkie znaczenie, choć Tristan nonszalanckim gestem pięciolatka zeskrobał z siebie trochę błota, wolniejszym już krokiem wychodząc wyżej po schodach - słysząc bełkot dziwnej rozmowy. Ten aetonan potrafił mówić? I jeszcze rozmawiał z dziewczynami - pewnie był klaczą, nie porządnym, dzikim, majestatycznym ogierem i Tristan trochę się na niego obraził. Obejrzał się na Edgara tylko jednym okiem - rany, ale z niego beksa! - w końcu wychodząc na wzgórze.
Wskakujcie? Och, jasne, teraz to wskakujcie, a wcześniej opowiadał sobie tajemnice z dziewczynami, które pewnie nawet nie potrafiły na nim siedzieć. Prychnął pod nosem - założył rączki na piersi i stanął obrażony w miejscu, by po chwili odwrócić się na pięcie - i zacząć powoli schodzić na dół.
- Tam była jeszcze jedna ścieżka - rzucił po drodze do Edgara.
Wstał, nie zrażając się porażką - być może rozsądnie byłoby odrzucić tę pelerynę, ale Tristan nie miał zamiaru tego robić: w domu zawsze powtarzano mu, że szata zdobi człowieka i należy prezentować się odpowiednio. Peleryna wydawała się odpowiednim elementem stroju, na dodatek, ta - jak na jego wiek - sprawiała wrażenie bardzo dostojnej. A dostojny znaczy dobry. Brud w tym wieku miał jeszcze niewielkie znaczenie, choć Tristan nonszalanckim gestem pięciolatka zeskrobał z siebie trochę błota, wolniejszym już krokiem wychodząc wyżej po schodach - słysząc bełkot dziwnej rozmowy. Ten aetonan potrafił mówić? I jeszcze rozmawiał z dziewczynami - pewnie był klaczą, nie porządnym, dzikim, majestatycznym ogierem i Tristan trochę się na niego obraził. Obejrzał się na Edgara tylko jednym okiem - rany, ale z niego beksa! - w końcu wychodząc na wzgórze.
Wskakujcie? Och, jasne, teraz to wskakujcie, a wcześniej opowiadał sobie tajemnice z dziewczynami, które pewnie nawet nie potrafiły na nim siedzieć. Prychnął pod nosem - założył rączki na piersi i stanął obrażony w miejscu, by po chwili odwrócić się na pięcie - i zacząć powoli schodzić na dół.
- Tam była jeszcze jedna ścieżka - rzucił po drodze do Edgara.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Popędził za Tristanem w stronę pegaza (Ha! Edgar znał takie trudne słowo, bo go kiedyś guwernantka nauczyła podczas czytania opowieści), wlepiając w niego swój wzrok, by przypadkiem przed nimi nie uciekł. Niestety niepatrzenie pod nogi okazało się błędem, ponieważ Edgar nie zauważył wystającego konara i znowu się potknął, tym samym przewracając się na kolano. To momentalnie zaczęło go boleć, ale chłopiec od razu przypomniał sobie słowa ojca, który zawsze powtarza, że trzeba być silnym. Tak więc broda lekko mu zarżała, jednak zacisnął usta w wąską linię i szedł dalej. Tylko kolanko bolało go coraz bardziej i w końcu nie wytrzymał, a z oczu popłynęły mu łzy. Chciał, żeby przyszła do niego niania i go poskładała - ona zawsze potrafiła go poskładać, a robiła to dość często, bo Edgar przez swoją ciekawość lądował w przeróżnych częściach rodowej posiadłości czy dużego ogrodu. Od razu poczuł złość, bo nikt mu teraz nie mógł pomóc i poza tym się rozpłakał jak dziewczynka, a przecież mu nie wolno. Zrobiło mu się strasznie wstyd i odwrócił się, wycierając rękawem nos i oczy. I w zasadzie ucieszył się, że jest tutaj sam, bo przynajmniej nikt tego nie zobaczył. Pociągnął nosem i przyspieszył kroku, doganiając dziewczyny i Tristana i pegaza. Chciał na niego wskoczyć! Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo! Jeszcze nigdy nie latał pegazem. W zasadzie latał tylko magiczną dorożką albo na dziecięcej miotełce, ale ta to wznosiła się na niewielkie wysokości. Nuda. Tylko dziewczyny usiadły pierwsze i Edgar nie miał zamiaru siadać razem z nimi, bo ich nie lubił. Były źle wychowane, o, właśnie tak. Pokazały im język, przezywały ich i w ogóle! - Tristan, idziemy - powiedział, starając się na dumny ton. Odwrócił się i zaczął iść w losowym kierunku, ale jak potem się okazało, właściwym. Kiwnął głową, bo zgodził się ze swoim kolegą. Na tamtej ścieżce na pewno jest coś fajniejszego! - Przecież każdy umie czytać literki - powiedział niezadowolony, choć odwrócił się jeszcze raz czy dwa albo trzy, żeby zerknąć na pegaza. Był taki piękny! Dziewczyny wszystko zepsuły.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ci najładniejsi zawsze byli najgorsi. Ile razy nie spotykała się z uwagą chłopców, to właśnie ten najładniejszy był najbardziej złośliwy. I wcale nie chodziło ciąganie za warkocz, czy rzucanie czekoladowymi żabami we włosy. każdy z nich wiedział, że jest ładny i...puszył się, zupełnie jak ciemnowłosy chłopczyk przed chwilą. A gdy chociaż jedno działanie nie poszło po myśli - burmuszyli się, znacząc policzki czerwienią gniewu. I niestety, nawet łobuz-Tristan-obrażony, wyglądał ładnie. Może dlatego pokazała mu język. Może dlatego chciała być szybsza i udowodnić, ze potrafi lepiej. Tego uczył ją tato! Musiała być dumna z tego kim jest, chociaż nie rozumiała (nadal) kim rzeczywiście była. I chyba dlatego chciało jej się płakać, ale uparcie zaciskała piąstki i wąskie usteczka, byleby tylko wstrzymać słony potok.
- Głupi i obrażalscy - wydęła wargi w rozbawionym grymasie i przetarła piąstką pobrudzoną spódnicę. Przeszkadzała jej trochę, ale wystarczyło podciągnąć brzegi i dużo łatwiej było się poruszać. Ciepła dłoń czarnowłosej dziewczynki dodawała jej otuchy. Tym bardziej, gdy przed ich oczami ukazał się pe-ga-zz. Srebrzysta sierść połyskiwała, a kolory wokół potęgowały efekt sprawiając, ze buzia Mii coraz szerzej ukazywała zasób białych ząbków.
- Jaaaaakiiii jasny! прекрасный! - czy widziała kiedykolwiek takie piękne stworzenie? jedyne porównanie (nie licząc zwykłych konik) miała do smoków. Tato pokazywał jej smoka i zapamiętała najbardziej wielkie skrzydła. Co prawda, ten przed nimi nie zioną ogniem (chyba?), ale kto wiedział? - Aaaaa ja mam ...pana włosy! - szepnęła przejęta, zaciskając nieco gwałtowniej paluszki na torbie, z której wyciągnęła zwinięte pasma. Wyciągnęła obie rączki przed siebie, zupełnie jakby oczekiwała, że Pegazowi magicznie wyrosną dłonie i doczepi sobie zgubę.
- To Baśń nie lubi dzieci? Może coś ją boli? - zmrużyła oczka i odwróciła się, by spojrzeć na podchodzących chłopców. Ale uwagę dziewczynki całkiem skutecznie zajmował skrzydlaty konik - Chodźmy Dei! - odwzajemniła uśmiech przyjaciółki, by moment przed tym, jak wdrapały się na grzbiet istoty, zacinać paluszki na jej dłoni.
Nie czuła się zbyt pewnie, będąc już taaaaaaaak wysoko. Wplatała dłonie w gęstą grzywę i nachyliła się mocno, obejmując jak najmocniej - Ale..nie spadniemy, prawda? - co jak co, ale spadanie było głupie - Tak, najlepszy! - potwierdziła energicznie potrząsając głową, nie mówiąc, że zapewne w górze, po prostu zamknie oczy. Zanim jednak to miało nadejść, odwróciła się niepewnie w stronę schodów. Głupi chłopcy...ale było jej troszkę ich szkoda - Może oni po prostu BOJĄ się latać? - powiedziała baardzo głośno. Och, kochała tę zabawę. A najbardziej prowokować, by chłopcy chcieli się z nią bawić.
- Głupi i obrażalscy - wydęła wargi w rozbawionym grymasie i przetarła piąstką pobrudzoną spódnicę. Przeszkadzała jej trochę, ale wystarczyło podciągnąć brzegi i dużo łatwiej było się poruszać. Ciepła dłoń czarnowłosej dziewczynki dodawała jej otuchy. Tym bardziej, gdy przed ich oczami ukazał się pe-ga-zz. Srebrzysta sierść połyskiwała, a kolory wokół potęgowały efekt sprawiając, ze buzia Mii coraz szerzej ukazywała zasób białych ząbków.
- Jaaaaakiiii jasny! прекрасный! - czy widziała kiedykolwiek takie piękne stworzenie? jedyne porównanie (nie licząc zwykłych konik) miała do smoków. Tato pokazywał jej smoka i zapamiętała najbardziej wielkie skrzydła. Co prawda, ten przed nimi nie zioną ogniem (chyba?), ale kto wiedział? - Aaaaa ja mam ...pana włosy! - szepnęła przejęta, zaciskając nieco gwałtowniej paluszki na torbie, z której wyciągnęła zwinięte pasma. Wyciągnęła obie rączki przed siebie, zupełnie jakby oczekiwała, że Pegazowi magicznie wyrosną dłonie i doczepi sobie zgubę.
- To Baśń nie lubi dzieci? Może coś ją boli? - zmrużyła oczka i odwróciła się, by spojrzeć na podchodzących chłopców. Ale uwagę dziewczynki całkiem skutecznie zajmował skrzydlaty konik - Chodźmy Dei! - odwzajemniła uśmiech przyjaciółki, by moment przed tym, jak wdrapały się na grzbiet istoty, zacinać paluszki na jej dłoni.
Nie czuła się zbyt pewnie, będąc już taaaaaaaak wysoko. Wplatała dłonie w gęstą grzywę i nachyliła się mocno, obejmując jak najmocniej - Ale..nie spadniemy, prawda? - co jak co, ale spadanie było głupie - Tak, najlepszy! - potwierdziła energicznie potrząsając głową, nie mówiąc, że zapewne w górze, po prostu zamknie oczy. Zanim jednak to miało nadejść, odwróciła się niepewnie w stronę schodów. Głupi chłopcy...ale było jej troszkę ich szkoda - Może oni po prostu BOJĄ się latać? - powiedziała baardzo głośno. Och, kochała tę zabawę. A najbardziej prowokować, by chłopcy chcieli się z nią bawić.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ogier na razie nie miał zamiaru się podnosić - jego rola w tym lesie była jasna, a oni byli jedynymi, którzy mogli ich uratować, więc musiał za wszelką cenę ich chronić. Wyprostował łeb, pozwalając, by z jego pomocą Dei wspięła się na grzbiet. Skubnął ją za szatę, żeby jej w tym pomóc. Byli mali. Dokładnie tacy, jak poprzedni... ah, na złotowłosą Farfalę...
- Oczywiście, że możesz - odparł dziewczynce. Przyzwyczaił się. Nieważne, ilu ludzi wchodziło na jego grzbiet, za każdym razem chcieli go głaskać. - Nazywam się Merveth - dodał, chyba zupełnie nie zwracając uwagi na ich spory. Pomógł drugiej dziewczynce. - Możesz je zabrać, moja droga, te włosy nie są mi już potrzebne.
Nie patrzył już na nie, w pełnym skupieniu obserwując to, co działo się z chłopcami. Gdy Mia i Deirdre siedziały już na jego grzebiecie, podniósł się z ziemi, idąc w kierunku Tristana i Edgara.
- Tamta ścieżka doprowadzi was do przepaści, chłopcy - odparł lekko, schylając swój biały łeb ku ich niewielkim, obrażonym sylwetkom. Wypuścił przez nos ciepłe powietrze. - Pewnie mi nie uwierzycie, ale ona naprawdę tam jest. Mogę wam ją pokazać, tylko w tym celu musicie usiąść na moim grzbiecie. Bardzo was proszę. Przelecimy nad Smoczą Przełęczą, obiecuję!
W czasie tych wszystkich lat nauczył się, że dzieci lubiły smoki. Zamierzał to wykorzystać. Tylko po to, żeby oni ją zniszczyli. Znów położył się na ziemi, dając im możliwość wejścia na swój grzbiet. Zmieszczą się.
| Na odpis macie 48h.
- Oczywiście, że możesz - odparł dziewczynce. Przyzwyczaił się. Nieważne, ilu ludzi wchodziło na jego grzbiet, za każdym razem chcieli go głaskać. - Nazywam się Merveth - dodał, chyba zupełnie nie zwracając uwagi na ich spory. Pomógł drugiej dziewczynce. - Możesz je zabrać, moja droga, te włosy nie są mi już potrzebne.
Nie patrzył już na nie, w pełnym skupieniu obserwując to, co działo się z chłopcami. Gdy Mia i Deirdre siedziały już na jego grzebiecie, podniósł się z ziemi, idąc w kierunku Tristana i Edgara.
- Tamta ścieżka doprowadzi was do przepaści, chłopcy - odparł lekko, schylając swój biały łeb ku ich niewielkim, obrażonym sylwetkom. Wypuścił przez nos ciepłe powietrze. - Pewnie mi nie uwierzycie, ale ona naprawdę tam jest. Mogę wam ją pokazać, tylko w tym celu musicie usiąść na moim grzbiecie. Bardzo was proszę. Przelecimy nad Smoczą Przełęczą, obiecuję!
W czasie tych wszystkich lat nauczył się, że dzieci lubiły smoki. Zamierzał to wykorzystać. Tylko po to, żeby oni ją zniszczyli. Znów położył się na ziemi, dając im możliwość wejścia na swój grzbiet. Zmieszczą się.
| Na odpis macie 48h.
Siedzenie na grzbiecie Pana Konia okazało się początkowo dość wygodne. Miękka, srebrzysta sierść przypominała milutki dywan a mięśnie grzbietu układały się w komfortowe siedzisko. Dei z każdą chwilą czuła się coraz bardziej pewnie i powróciła do swojego naturalnego spokoju ducha, przepełnionego życiową ciekawością. - Dlaczego tak dziwnie mówisz? To gobliński? - spytała Mii prosto do uszka, szczerze zainteresowana tymi dziwnymi słowami, które padały z ust przyjaciółki. Nigdy czegoś podobnego nie słyszała. W niczym nie przypominało to chińskiego ani angielskiego. Dei nie zastanawiała się nad tym dłużej, ponownie zerkając na pojawiających się na podeście chłopców. Oczy Edgara lśniły od łez a naburmuszona twarz Tristana przypominała jakąś dziwną, nadętą rybkę. Śmieszny widok; kąciki ust brunetki uniosły się do góry z jeszcze większym triumfem. To one siedziały na koniu! A do tego koń pozwolił im mówić do siebie po imieniu. - Merveth. Ładnie. A nazwisko? - dopytała kontrolnie, bowiem rodzice nauczyli ją nie tylko uprzejmości, ale i ostrożności. Ludzie bez nazwiska, tylko z pseudonimem, zazwyczaj oznaczali kłopoty - na przykład ten Edwin z Wzgórza. A ta zasada pewnie tyczyła się także koni, dlatego wolała się upewnić, że mają do czynienia z kimś odpowiedzialnym.
Nie zdążyła zadać kolejnych pytań, bowiem pegaz nagle się podniósł i Dei zamilkła, przestraszona, kurczowo zaciskając rączki na talii Mii. W ruchu grzbiet pegaza wcale nie wydawał się taki milutki, do tego odległość od kamiennego podłoża można byłoby liczyć w...górach! Tak na oko, obecnie znajdowały się jakieś osiem gór nad schodzącymi chłopcami. Dei nie zamykała oczu, dzielnie patrząc w przepaść, i starając się sprawiać wrażenie zblazowanej. Co było bardzo trudne, zwłaszcza, gdy Pan Koń znów opadł na ziemię. Żołądek podjechał Dei do gardła, ale było to...przyjemne uczucie. Jak wtedy, gdy tata podrzucał ją aż pod sufit a ona udawała, że się gniewa.
- Oczywiście, że się boją. To ptaki-nieloty - poparła Mię, zerkając nieco krytycznie na Tristana i Edgara. Wolałaby, żeby szli w stronę tej przepaści, może ona nauczyłaby ich dobrego zachowania i wyleczyła z głupoty, ale właściwie wizja umierających chłopców wydała się jej trochę smutna. Trochę. - Ja tam wolę zobaczyć smoki niż zginąć, spadając w przepaść, bo się nie słuchało dorosłych i mądrzejszych - odparła dumnie, odgarniając długie, ciemne włosy. Wyprostowała plecy i poklepała mięciutką sierść pegaza z pewną niecierpliwością. Chciała już lecieć, chciała znów się nieco bać a nieco cieszyć, chciała przeżyć coś nowego. A jeśli ci zadufani chłopcy chcą umierać, proszę bardzo. Może zobaczą z góry ich pogruchotane ciałka i jeszcze raz zdążą pokazać im język. Ta myśl ją ucieszyła i Dei znów się uśmiechnęła, tym razem szczerząc zaskakująco równe ząbki w kierunku Edgara. No, niech się decydują, nie mieli tutaj całej wieczności. Nagle przypomniała sobie poprzednie zdanie Pegaza. - Jakie dwa zadania nas jeszcze czekają? - spytała konkretnie, ponownie opierając brodę na ramieniu siedzącej przed nią Mii.
Nie zdążyła zadać kolejnych pytań, bowiem pegaz nagle się podniósł i Dei zamilkła, przestraszona, kurczowo zaciskając rączki na talii Mii. W ruchu grzbiet pegaza wcale nie wydawał się taki milutki, do tego odległość od kamiennego podłoża można byłoby liczyć w...górach! Tak na oko, obecnie znajdowały się jakieś osiem gór nad schodzącymi chłopcami. Dei nie zamykała oczu, dzielnie patrząc w przepaść, i starając się sprawiać wrażenie zblazowanej. Co było bardzo trudne, zwłaszcza, gdy Pan Koń znów opadł na ziemię. Żołądek podjechał Dei do gardła, ale było to...przyjemne uczucie. Jak wtedy, gdy tata podrzucał ją aż pod sufit a ona udawała, że się gniewa.
- Oczywiście, że się boją. To ptaki-nieloty - poparła Mię, zerkając nieco krytycznie na Tristana i Edgara. Wolałaby, żeby szli w stronę tej przepaści, może ona nauczyłaby ich dobrego zachowania i wyleczyła z głupoty, ale właściwie wizja umierających chłopców wydała się jej trochę smutna. Trochę. - Ja tam wolę zobaczyć smoki niż zginąć, spadając w przepaść, bo się nie słuchało dorosłych i mądrzejszych - odparła dumnie, odgarniając długie, ciemne włosy. Wyprostowała plecy i poklepała mięciutką sierść pegaza z pewną niecierpliwością. Chciała już lecieć, chciała znów się nieco bać a nieco cieszyć, chciała przeżyć coś nowego. A jeśli ci zadufani chłopcy chcą umierać, proszę bardzo. Może zobaczą z góry ich pogruchotane ciałka i jeszcze raz zdążą pokazać im język. Ta myśl ją ucieszyła i Dei znów się uśmiechnęła, tym razem szczerząc zaskakująco równe ząbki w kierunku Edgara. No, niech się decydują, nie mieli tutaj całej wieczności. Nagle przypomniała sobie poprzednie zdanie Pegaza. - Jakie dwa zadania nas jeszcze czekają? - spytała konkretnie, ponownie opierając brodę na ramieniu siedzącej przed nią Mii.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Pewnie tylko tak mówi - odparł Edgarowi, kiedy pegaz zapewniał ich, że tam natrafią na przepaść. Bo przecież zgadzał się z nim w całej rozciągłości, mieli już pięć lat - czemu mieliby nie potrafić w literki? - Pewnie tam jest lepszy koń - na pewno. Tego te nieznośne dziewuchy oblepiły jak muchy i gdyby zawrócił i wspiął się na jego grzbiet, musiały oddać im tryumf, a tego przecież nie mógł zrobić. Był małym lordem: wygrywał on, nie inni, a już na pewno nie gorsi od niego. Ta skośnooka przybłęda mogła o tym nie wiedzieć, ale już Mia, której rodzina od lat służyła u jego rodziny, powinna zdawać sobie z tego sprawę. Podobnie jak z tego, że Rosierowie nie boją się latać: kiedy spotka mamę, powie jej, że należy ją wychłostać. Jak można było zachowywać się w taki sposób? Pokazała im język - być może w jej stronach ten gest oznacza co innego, ale powinna wiedzieć, co oznacza on w Anglii. Zawsze należy dostosować się do etykiety gospodarza, nigdy na odwrót - mimo młodego wieku miał te nauki w małym palcu. Mały lord nie mógł sobie pozwolić na takie dzieciństwo, w jakim wyrastały inne dzieci.
Smocza przełęcz - dobre sobie - nie mogła oferować nic piękniejszego, niż rezerwat, który posiadała jego rodzina. Miał w sobie smoczą krew i wszystkie smoki będą go kiedyś słuchać, kiedy zostanie już godnym dziedzicem, pojmie żonę i udowodni swoją wartość przed rodem: wiedział o tym. Jakiekolwiek sugestie, że miałby się bać głupiego konia nie mogły go sprowokować.
- Ten pewnie ma na nazwisko Carrow - dodał konspiracyjnym szeptem do Edgara, bo jak inaczej na nazwisko mógłby mieć skrzydlaty koń. A to - jeszcze gorzej o nim świadczyło. - A nielot to będziesz jak zlecisz - dodał wystarczająco głośno, żeby Deirdre go słyszała. Jej słowa też go nie obeszły - bo kto był mądrzejszy od niego? Ojciec, jego surowy autorytet trzymał go w ryzach - i tylko on. Wymagano od niego arogancji, wymagano wyższości i jak od każdego małego arystokraty również od Tristana wymagano więcej, niż powinno wymagać się od dziecka.
Podobała mu się ta zamiana miejsc: teraz to nie oni gonili pegaza, teraz to pegaz gonił ich. Bo byli ważniejsi - a dziewuchy sobie bez nich nie poradzą, pewnie nigdy nie siedziały na latającym koniu. Nie zatrzymywał się, szedł przed siebie i miał nadzieję, że Edgar nie zostawi go samego, bo wtedy to wszystko wyglądałoby jeszcze gorzej. Nawet gdyby spróbowali usiąść na jego grzebiecie, te dzikuski pewnie zaraz by ich zrzuciły.
- Sami sobie poradzimy - fuknął pegazowi, nie odwracając się nawet, by spojrzeć na konia. Parł przed siebie - z dumnie uniesioną brodą i krokiem na tyle pewnym siebie, na ile pozwalała koordynacja mięśni pięcioletniego chłopca.
Smocza przełęcz - dobre sobie - nie mogła oferować nic piękniejszego, niż rezerwat, który posiadała jego rodzina. Miał w sobie smoczą krew i wszystkie smoki będą go kiedyś słuchać, kiedy zostanie już godnym dziedzicem, pojmie żonę i udowodni swoją wartość przed rodem: wiedział o tym. Jakiekolwiek sugestie, że miałby się bać głupiego konia nie mogły go sprowokować.
- Ten pewnie ma na nazwisko Carrow - dodał konspiracyjnym szeptem do Edgara, bo jak inaczej na nazwisko mógłby mieć skrzydlaty koń. A to - jeszcze gorzej o nim świadczyło. - A nielot to będziesz jak zlecisz - dodał wystarczająco głośno, żeby Deirdre go słyszała. Jej słowa też go nie obeszły - bo kto był mądrzejszy od niego? Ojciec, jego surowy autorytet trzymał go w ryzach - i tylko on. Wymagano od niego arogancji, wymagano wyższości i jak od każdego małego arystokraty również od Tristana wymagano więcej, niż powinno wymagać się od dziecka.
Podobała mu się ta zamiana miejsc: teraz to nie oni gonili pegaza, teraz to pegaz gonił ich. Bo byli ważniejsi - a dziewuchy sobie bez nich nie poradzą, pewnie nigdy nie siedziały na latającym koniu. Nie zatrzymywał się, szedł przed siebie i miał nadzieję, że Edgar nie zostawi go samego, bo wtedy to wszystko wyglądałoby jeszcze gorzej. Nawet gdyby spróbowali usiąść na jego grzebiecie, te dzikuski pewnie zaraz by ich zrzuciły.
- Sami sobie poradzimy - fuknął pegazowi, nie odwracając się nawet, by spojrzeć na konia. Parł przed siebie - z dumnie uniesioną brodą i krokiem na tyle pewnym siebie, na ile pozwalała koordynacja mięśni pięcioletniego chłopca.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Edgar nabrał wątpliwości czy aby na pewno tam jest lepszy koń. Cały czas uważał pegaza za mądre stworzenie tylko nie chciał się do tego przyznać przez wzgląd na dziewczyny. Nie chciał, żeby ktokolwiek pomyślał, że nie miał racji. Dlatego też z żalem kiwnął głową, przyznając rację Tristanowi, i szedł dalej razem z nim w kierunku przepaści. - Pewnie tak - zgodził się, bo wiedział, że to właśnie Carrowowie mieli dużo latających koni. Ojciec czasami coś o nich wspominał, choć Edgar nie przypominał sobie, by kiedyś się spotkali. Spojrzał na Dei, która posłała mu szeroki uśmiech, ale nie odpowiedział jej tym samym. Był dość ponurym dzieckiem, chyba, że się zapomniał.
Nie włączał się do ich zaczepek. Pamiętał jak mu tata tłumaczył, że nie warto. Że Burkowie więcej słuchają niż mówią. Dlatego też bardzo uważnie ich słuchał i nie ominęła informacja o Smoczej Przełęczy. Oczka mu się zaświeciły na tą nazwę, ale szybko sobie przypomniał, że przecież idzie z Rosierem. Edgar uczył się o innych rodach, więc dobrze wiedział, że znają się na smokach. A jednak wizja zobaczenia Smoczej Przełęczy wciąż wydawała mu się niezwykle interesująca. Był poważnie rozdarty pomiędzy dumą a ciekawością i już naprawdę niewiele mu brakowało, by jednak wsiąść na grzbiet pegaza. Niemniej na razie szedł obok Tristana i gorączkowo myślał, co by tu zrobić. Kopnął niewielki kamyk, stojący mu na drodze. - Ile smoków widziałeś? - Zapytał go, bo ta wiedza wydała mu się w tym momencie naprawdę ważna. Bo może Tristan tak dużo mówił, a żadnego nigdy nie widział? To by ułatwiło Edgarowi podjęcie ostatecznej decyzji!
Nie włączał się do ich zaczepek. Pamiętał jak mu tata tłumaczył, że nie warto. Że Burkowie więcej słuchają niż mówią. Dlatego też bardzo uważnie ich słuchał i nie ominęła informacja o Smoczej Przełęczy. Oczka mu się zaświeciły na tą nazwę, ale szybko sobie przypomniał, że przecież idzie z Rosierem. Edgar uczył się o innych rodach, więc dobrze wiedział, że znają się na smokach. A jednak wizja zobaczenia Smoczej Przełęczy wciąż wydawała mu się niezwykle interesująca. Był poważnie rozdarty pomiędzy dumą a ciekawością i już naprawdę niewiele mu brakowało, by jednak wsiąść na grzbiet pegaza. Niemniej na razie szedł obok Tristana i gorączkowo myślał, co by tu zrobić. Kopnął niewielki kamyk, stojący mu na drodze. - Ile smoków widziałeś? - Zapytał go, bo ta wiedza wydała mu się w tym momencie naprawdę ważna. Bo może Tristan tak dużo mówił, a żadnego nigdy nie widział? To by ułatwiło Edgarowi podjęcie ostatecznej decyzji!
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- To bardzo ładne imię panie Mee-rveth - zasygnalizowała, starając sie być na prawdę grzeczna. Pegaz wydawał się bardzo mądry i mówił mądre rzeczy i miał taki niski głos, jak sobie kiedyś wyobrażała, że maja ładni chłopcy. Tristan i Edgar też byli ładni, ale ich głosy nie miały nic wspólnego z jej wyobrażeniami. Tato mówił, że słuchać się mogła tylko tych co zasługują na jej...уважение. Brakowało jej słowa i zmrużyła oczka, które stalową szarością przeniosły się na dziewczynkę. Ona za to zasługiwała na to, ale pytanie wytrąciło ją z równowagi. Tak troszeczkę!
- Mój tato nie był goblinem. A mówił...właśnie tak cały czas - zawiesiła głos, odchylając sie odrobinę do tyłu, by usłyszała ją tylko Dei - bo ja przyjechałam z Magadanu, tam jest bardzo daleko... - przerwała, gdy pegaz poruszył się - ty też musisz być z bardzo daleka, bo tak ładnie patrzysz - no bo jej oczka były tak wygięte, ale nie wiedziała jak to powiedzieć i byłaby odwróciła się do czarnowłosej dziewczynki, ale siedząc grzbiecie ruszającego się konika, cała jej uwaga gwałtownie skupiła się na tym, żeby mocno trzymać się grzywy. No i troszkę zamykać oczka.
- Spóźnimy się przez was. Mój tato mówił, że to bardzo nieładne i... - przygryzła dolną wargę, trochę bardziej przejęta, niż powinna - mieliśmy iść bić Baśnię! A wyjdzie, że tamte dziewczynki poradzą sobie szybciej. Może już się z nas śmieją gdzieś z góry. Nie lubię , jak się ze mnie śmieją - widok z góry wciąż zatykał oddech. Troszkę kręciło jej się w głowie od wysokości, ale zamiast się skarżyć (bo przecież nie powinna), puściła jedną rączkę, przetarła policzki i usadowiła się wygodniej - wiecie, że w bajkach nie można się rozdzielać? I przytrafiają się same złe rzeczy - co prawda Mia nie wiedziała, jakie złe rzeczy mogą się tutaj dziać, ale na pewno będą. Ten straszny krzyk na schodach i, jak było zimno i...była dzieckiem. A jej 5-letni umysł podpowiadał na prawdę bardzo barwne wizje, jak pożera ich wielkie drzewo - I tam są smoki! I..i...Mam czekoladę!... - zawiesiła głos powtórnie. Złapała jedną rączkę za torbę, gdy przypomniała sobie o zawartości, którą trzymała obok egzemplarza baśni. Tato uczył ją, że trzeba być siebie dumnym i, że trzeba walczyć, a Mulciber miała walkę we krwi, nawet tą dziecięcą. I jej gniewna, dorosła natura, tutaj - tak łatwo jej nie dotykała. Chciała w końcu ruszyć dalej.
- Mój tato nie był goblinem. A mówił...właśnie tak cały czas - zawiesiła głos, odchylając sie odrobinę do tyłu, by usłyszała ją tylko Dei - bo ja przyjechałam z Magadanu, tam jest bardzo daleko... - przerwała, gdy pegaz poruszył się - ty też musisz być z bardzo daleka, bo tak ładnie patrzysz - no bo jej oczka były tak wygięte, ale nie wiedziała jak to powiedzieć i byłaby odwróciła się do czarnowłosej dziewczynki, ale siedząc grzbiecie ruszającego się konika, cała jej uwaga gwałtownie skupiła się na tym, żeby mocno trzymać się grzywy. No i troszkę zamykać oczka.
- Spóźnimy się przez was. Mój tato mówił, że to bardzo nieładne i... - przygryzła dolną wargę, trochę bardziej przejęta, niż powinna - mieliśmy iść bić Baśnię! A wyjdzie, że tamte dziewczynki poradzą sobie szybciej. Może już się z nas śmieją gdzieś z góry. Nie lubię , jak się ze mnie śmieją - widok z góry wciąż zatykał oddech. Troszkę kręciło jej się w głowie od wysokości, ale zamiast się skarżyć (bo przecież nie powinna), puściła jedną rączkę, przetarła policzki i usadowiła się wygodniej - wiecie, że w bajkach nie można się rozdzielać? I przytrafiają się same złe rzeczy - co prawda Mia nie wiedziała, jakie złe rzeczy mogą się tutaj dziać, ale na pewno będą. Ten straszny krzyk na schodach i, jak było zimno i...była dzieckiem. A jej 5-letni umysł podpowiadał na prawdę bardzo barwne wizje, jak pożera ich wielkie drzewo - I tam są smoki! I..i...Mam czekoladę!... - zawiesiła głos powtórnie. Złapała jedną rączkę za torbę, gdy przypomniała sobie o zawartości, którą trzymała obok egzemplarza baśni. Tato uczył ją, że trzeba być siebie dumnym i, że trzeba walczyć, a Mulciber miała walkę we krwi, nawet tą dziecięcą. I jej gniewna, dorosła natura, tutaj - tak łatwo jej nie dotykała. Chciała w końcu ruszyć dalej.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pegaz zaczynał żałować, że się na to wszystko zgodził, a potem, że w ogóle pozwolił Baśni na podjęcie głosu w ich stronę i złamanie zaklęcia strzegącego jeden z poziomów wiodących do Fontanny Szczęścia. Westchnął tylko, ciężko i z uporem. Dziewczynki były za bardzo rozgadane, a chłopcy za bardzo rozwydrzeni.
- Niech mi wszystkie duchy tego miejsca wybaczą, ale nie mam dłużej zamiaru patrzeć jak się obrażacie niczym młode elfy – poderwał się natychmiast z miejsca i rozłożył skrzydła, przebierając kopytami w kierunku Tristana i Edgara. – Jeśli zaboli, to tylko chwilowo!
Zebrał w zęby ich kołnierze, poprawił sobie uścisk na nich, nie zważając zupełnie na to, czy im się to podoba, czy nie, i jak bardzo się z tym afiszują, zamachnął się kilka razy swoimi opierzonymi ramionami i uniósł się z ziemi, kierując się coraz bardziej do góry, chociaż wciąż nie zamierzając górować nad wierzchołkami drzew.
Niósł ich – w zębach i na grzbiecie – przed siebie, lecąc parę metrów nad pnącymi się do góry schodami, rozglądając się na boki, żeby sprawdzić, która ścieżka tym razem będzie wiodła do następnego poziomu. Najpierw poleciał w prawo, unikając drogi, która nagle zaczęła się rozpadać na drobne kawałki; potem skręcił w lewo i znów w prawo.
Zmienił się krajobraz. Wysokie, proste drzewa zostały zastąpione czarnymi, pokracznymi suchymi pniami z powykręcanymi gałęziami, alejki brudne były od szarego kurzu mieszającego się z mokrym mchem i porostami, a stare korzenie i bluszcze wiły się wolno po skalnych ścianach. Merveth zaczął pikować w dół dokładnie w momencie, kiedy poczuliście, że z waszymi ciałami coś się dzieje. Kości rwały bólem, tak samo mięśnie i skóra – rośliście, chociaż dzięki mgle, jaka objęła całe wasze pole widzenia, wcale nie widzieliście efektów. Dojrzeliście je dopiero, gdy Merveth gwałtownie zahamował i wylądował na ziemi, zrzucając was na nią z impetem. Znów byliście dorośli. Bolała was głowa i wciąż czuliście rwanie mięśni po przemianie. Aetonan potrząsnął grzywą i skrzydłami.
Przed wami znów stała znajoma skalna ściana, ale tym razem była tylko jedna ścieżka – wiodła w prawo, ograniczona była takimi samymi, zamkniętymi drzwiami. Pod ścianą stała niewielka, kamienna misa, a nad nią znajdowała się tabliczka.
„Zapłać mi owocem swojej pracy”
- To jest właśnie jedno z dwóch ostatnich zadań – odpowiedział ogier.
W jego kierunku wystrzeliła nagle gałąź, której nie zdążył uniknąć, i smagnęła go po białym udzie. Z rany popłynęła błękitna, lśniąca krew. Czarne drzewa, nie mogąc dopuścić, by intruzi przeszli dalej, zaczęły was atakować swoimi gałęziami, wyciągając je przed siebie z prawej i lewej strony, próbując nimi owinąć się wokół waszej talii albo kończyny.
| Jesteście atakowani! W tej kolejce wykonujecie po dwa rzuty kością, ponieważ każde z was jest atakowane przez dwie gałęzie z obu stron – pierwszy rzut to unik (ST uniku to 27, doliczana jest do tego wartość statystyki sprawności), natomiast drugi rzut to zaklęcie, jakiego chcecie użyć, by się obronić. Na odpis macie 48h.
- Niech mi wszystkie duchy tego miejsca wybaczą, ale nie mam dłużej zamiaru patrzeć jak się obrażacie niczym młode elfy – poderwał się natychmiast z miejsca i rozłożył skrzydła, przebierając kopytami w kierunku Tristana i Edgara. – Jeśli zaboli, to tylko chwilowo!
Zebrał w zęby ich kołnierze, poprawił sobie uścisk na nich, nie zważając zupełnie na to, czy im się to podoba, czy nie, i jak bardzo się z tym afiszują, zamachnął się kilka razy swoimi opierzonymi ramionami i uniósł się z ziemi, kierując się coraz bardziej do góry, chociaż wciąż nie zamierzając górować nad wierzchołkami drzew.
Niósł ich – w zębach i na grzbiecie – przed siebie, lecąc parę metrów nad pnącymi się do góry schodami, rozglądając się na boki, żeby sprawdzić, która ścieżka tym razem będzie wiodła do następnego poziomu. Najpierw poleciał w prawo, unikając drogi, która nagle zaczęła się rozpadać na drobne kawałki; potem skręcił w lewo i znów w prawo.
Zmienił się krajobraz. Wysokie, proste drzewa zostały zastąpione czarnymi, pokracznymi suchymi pniami z powykręcanymi gałęziami, alejki brudne były od szarego kurzu mieszającego się z mokrym mchem i porostami, a stare korzenie i bluszcze wiły się wolno po skalnych ścianach. Merveth zaczął pikować w dół dokładnie w momencie, kiedy poczuliście, że z waszymi ciałami coś się dzieje. Kości rwały bólem, tak samo mięśnie i skóra – rośliście, chociaż dzięki mgle, jaka objęła całe wasze pole widzenia, wcale nie widzieliście efektów. Dojrzeliście je dopiero, gdy Merveth gwałtownie zahamował i wylądował na ziemi, zrzucając was na nią z impetem. Znów byliście dorośli. Bolała was głowa i wciąż czuliście rwanie mięśni po przemianie. Aetonan potrząsnął grzywą i skrzydłami.
Przed wami znów stała znajoma skalna ściana, ale tym razem była tylko jedna ścieżka – wiodła w prawo, ograniczona była takimi samymi, zamkniętymi drzwiami. Pod ścianą stała niewielka, kamienna misa, a nad nią znajdowała się tabliczka.
„Zapłać mi owocem swojej pracy”
- To jest właśnie jedno z dwóch ostatnich zadań – odpowiedział ogier.
W jego kierunku wystrzeliła nagle gałąź, której nie zdążył uniknąć, i smagnęła go po białym udzie. Z rany popłynęła błękitna, lśniąca krew. Czarne drzewa, nie mogąc dopuścić, by intruzi przeszli dalej, zaczęły was atakować swoimi gałęziami, wyciągając je przed siebie z prawej i lewej strony, próbując nimi owinąć się wokół waszej talii albo kończyny.
| Jesteście atakowani! W tej kolejce wykonujecie po dwa rzuty kością, ponieważ każde z was jest atakowane przez dwie gałęzie z obu stron – pierwszy rzut to unik (ST uniku to 27, doliczana jest do tego wartość statystyki sprawności), natomiast drugi rzut to zaklęcie, jakiego chcecie użyć, by się obronić. Na odpis macie 48h.
Uroczy komplement Mii, dotyczący ładnego patrzenia, sprawił, że Deirdre uśmiechnęła się z wyższością, odgarniając ciemną grzywkę, opadającą na oczy. - Musisz mi kiedyś pokazać, wiesz, na mapie, gdzie jest ten...Magadan. A ja ci pokażę, gdzie leżą Chiny! - odparła łaskawie i zarazem przyjacielsko, obserwując z wysokości pegaza odchodzących chłopców. Próby przekupstwa, jakie podejmowała Mulciber, wydały się jej stratą czasu i czymś zupełnie bezsensownym, nie zamierzała jednak powstrzymywać dziewczynki od dalszego zarzucania wędki na tych naburmuszonych paniczyków. Czekolada. Aż prychnęła, hamując chęć wytłumaczenia, że przedstawicieli wątpliwie inteligentnego rodzaju męskiego raczej nie przekona się czekoladą. Instynktownie znała lepszy sposób, ale w tej chwili nie mogła sobie go przypomnieć. Cukierki? Landrynki? Lody? Ciasteczka? Coś w tym stylu, zresztą, to nie było teraz ważne. Niech idą, gdzie chcą; ona sama nie mogła doczekać się lotu. Niecierpliwie zadudniła trzewiczkami o bok pegaza, rozglądając się coraz odważniej dookoła, gdy ten...nagle poderwał się do lotu. Prawie zsunęłaby się z jego grzbietu, ale na szczęście mocno trzymała się Mii, i znad jej ramienia, smagana ciemnymi włosami, przyglądała się światu z nowej perspektywy. Wspaniałej. Cudownej wręcz, zwłaszcza, gdy spostrzegła, że pod szczęką Pana Konia dyndają dwa nieszczęśliwe pakunki w szlacheckich szatach. Zachichotała, ale pęd wiatru zmroził jej zęby; zacisnęła więc usta i po prostu cieszyła się podróżą. Nie przepadała za miotłami, ale ten rodzaj transportu spodobał się jej niesamowicie. Lekkość, wolność, wspaniałe widoki. W końcu kraina Baśni zaczynała dopasowywać się estetycznie do wymagań Deirdre; tęczowe kolory i fluorescencyjne drzewa zostały zastąpione mroczną, na wpół martwą puszczą, poprzetykaną kamiennymi korytarzami. Widziała jednak coraz mniej, dziwna mgła - a może ciemne obłoki? - przesłoniła kojący obraz, napełniając płuca...bólem. Tsagairt nigdy nie złamała sobie kości, nie mogła więc porównać nagłego dyskomfortu do użycia Szkiele-Wzro nie przyszło jej do głowy, ale aż zagryzła wargi, by nie jęknąć. Stalowe obcęgi wyciągały jej nogi i ręce a metalowa obręcz zacisnęła się wokół głowy, wywołując mroczki przed oczami. Zamknęła je akurat w momencie, w którym pegaz gwałtownie obniżył lot, mało delikatnie zrzucając kobiety ze swojego grzbietu. Kobiety, nie dziewczynki. Deirdre wylądowała na kamiennej posadzce, szybko jednak wstając na nogi i otrzepując szatę - przy okazji sprawdzając, czy wszystko jest w porządku z dorosłym ciałem. Rzuciła krytyczne spojrzenie Pegazowi i machinalnie pomasowała skronie. Głowa pulsowała tępym bólem, utrudniającym nieco odnalezienie się w nowej czasoprzestrzeni, ale i to skołowanie zwalczyła, nie mogąc powstrzymać się przed rzuceniem Tristanowi wyzywająco-kpiącego spojrzenia. - Na Salazara, byłeś okropnym dzieckiem - powiedziała, nie mogąc ukryć jednak pewnego niezrozumiałego podziwu, przebrzmiewającego z każdej głoski, a także uśmiechu, błąkającego się na pełnych wargach. Doprawdy, młodziutki Tristan był chodzącym koszmarem, przeklętym małym księciem z uroczą megalomanią. Chętnie skomplementowałaby także płaczącego Edgara, choć już w raczej litościwym sensie, ale wspaniałomyślnie powstrzymała cisnące się na usta słowa. Zrobiła kilka kroków w kierunku zamkniętych drzwi i przeczytała tabliczkę. Wspaniale. Owoce pracy. Wolała nie pytać tego schizofrenicznego konia, co autor miał na myśli. Głowa dalej bolała, mięśnie drżały, jak po wielkim wysiłku, ale w porównaniu z dyskomfortem, jakiego doświadczała przy innych okazjach, było to niczym. Przynajmniej do momentu, w którym nagle otaczające ich drzewa ożyły. Jedno chlasnęło skórę Pegaza i widok płynącej krwi zdekoncentrował Deirdre na tyle, że dopiero w ostatniej chwili zauważyła mknącą ku niej gałąź drzewa, widocznie chcącą objąć i zmiażdżyć jej talię. Spróbowała odsunąć się w bok, jednocześnie kierując różdżkę w stronę następnej zdrewniałej agresorki, licząc, że zdoła ją powstrzymać zanim znajdzie się w zasięgu nieprzyjemnych drzazg. - Reducto.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k100' : 84
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k100' : 84
- Nie... przestań natychmiast! - Ale koń nie słuchał. Tristan poczuł szarpnięcie i nawet nie zdążył się obejrzeć, kiedy aetonan zagryzł zębiska na jego kołnierzu i poderwał go do lotu. Nie zdążył nawet zaprotestować, że czekolada go w ogóle nie interesuje - a nie interesowała. Nie zdążył prychnąć z wyższością ani odpowiedzieć Edgarowi, że widział już mnóstwo smoków i że jemu też je pokaże, kiedy go odwiedzi następnym razem, w nadziei, że będzie go odwiedzał równie często, jak dotąd, bo w tym wieku Tristana niechętnie wpuszczano do smoczego rezerwatu. Protesty nie zdały się jednak na nic, robiąc, co mogąc, by się ratować, uniósł małe ramionka, pragnąc otulić nimi szyję pegaza - nie, żeby mu nie ufał, ale wizja, w której jego ubranko wymyka się spomiędzy zębów pegaza nie była najtrafniejsza. Bał się - ale zamiast się ze strachu kulić i płakać, walczył o swoje, bo był księciem tak tego miejsca, jak każdego innego. Otuliwszy szyję konia rozbujał się w powietrzu, gramoląc przez nią również jedną nogę - druga bezwładnie dyndała w powietrzu, ale w ten sposób mógł się już czuć bezpieczniej - nawet jeśli dla samego pegaza nie była to pozycja najwygodniejsza. Nie patrzył też za bardzo za ruchem nogi, z tej dziwacznej pozycji było to niemożliwe, ale nie chciał uderzyć żadnej z dziewczynek. Krzywił się, końskie zęby ciągnęły jego kołnierz w zupełnie inną stronę, niż miało to sens i trochę bolała go od tego szyja. Ale zacisnął powieki, odchylając zwisającą w dół głowę - i gdyby był pogodniejszym dzieckiem, pewnie roześmiałby się głośno, ciesząc się przygodą. A z tego transu - wybudził go dopiero krótki lot, kiedy pegaz gwałtowanie przyhamował... i bolesne zderzenie z ziemią.
Wtedy, jego umysł zaczynał jaśnieć. Nic wokół wciąż nie miało sensu, ale to bez znaczenia; padł na plecy, bolały go mięśnie i bolała go głowa - przyłożył dłoń do skroni, spadł na plecy i potrzebował chwili, żeby móc zorientować się w sytuacji wokół niego. Podniósł się - do pozycji półleżącej, niechętnie zerkając na pegaza, który - mimo tego, że Tristan już urósł - wciąż mówił.
Nigdy więcej nie odwiedzi pieprzonego Wenus, pewnie tam go czymś nafaszerowali.
Puścił uwagę Deirdre mimo uszu, uznawszy, że dość już superlatyw wydeklamował dzisiaj pod adresem swojej kochanki, na wszelki wypadek nawet nie patrząc w jej stronę. Już jako dziecko była złośliwą, zapatrzoną w siebie suką, ale tego mówić głośno nie miał zamiaru - a już na pewno nie przy ludziach, za to ją uwielbiał. Wzroku Edgara unikał jeszcze bardziej, lordzie Burke - uznajmy, że to nie miało miejsca i spuśćmy na to kurtynę angielskiego milczenia. Mię złapał ukradkiem, Ramsey go zabije, jeśli coś jej się stanie... zaraz, co komukolwiek mogło stać się we śnie?
Zaraz - uderzył się. Czuł ból, zderzył się z ziemią, jego mięśnie rwały, a skroń tępo pulsowała - czy to nie jest ten moment, w którym nadchodzi przebudzenie? Krew na nodze pegaza złapał kątem oka, miał nadzieję, że dość szybko, by poderwać się na własne nogi i uniknąć zderzenia z lecącym ku niego pnączem.
- Calidi - wypowiedział płynnie, celując różdżką w roślinę; z nadzieją, że ta zasuszy się i rozpadnie w pył na miejscu.
Wtedy, jego umysł zaczynał jaśnieć. Nic wokół wciąż nie miało sensu, ale to bez znaczenia; padł na plecy, bolały go mięśnie i bolała go głowa - przyłożył dłoń do skroni, spadł na plecy i potrzebował chwili, żeby móc zorientować się w sytuacji wokół niego. Podniósł się - do pozycji półleżącej, niechętnie zerkając na pegaza, który - mimo tego, że Tristan już urósł - wciąż mówił.
Nigdy więcej nie odwiedzi pieprzonego Wenus, pewnie tam go czymś nafaszerowali.
Puścił uwagę Deirdre mimo uszu, uznawszy, że dość już superlatyw wydeklamował dzisiaj pod adresem swojej kochanki, na wszelki wypadek nawet nie patrząc w jej stronę. Już jako dziecko była złośliwą, zapatrzoną w siebie suką, ale tego mówić głośno nie miał zamiaru - a już na pewno nie przy ludziach, za to ją uwielbiał. Wzroku Edgara unikał jeszcze bardziej, lordzie Burke - uznajmy, że to nie miało miejsca i spuśćmy na to kurtynę angielskiego milczenia. Mię złapał ukradkiem, Ramsey go zabije, jeśli coś jej się stanie... zaraz, co komukolwiek mogło stać się we śnie?
Zaraz - uderzył się. Czuł ból, zderzył się z ziemią, jego mięśnie rwały, a skroń tępo pulsowała - czy to nie jest ten moment, w którym nadchodzi przebudzenie? Krew na nodze pegaza złapał kątem oka, miał nadzieję, że dość szybko, by poderwać się na własne nogi i uniknąć zderzenia z lecącym ku niego pnączem.
- Calidi - wypowiedział płynnie, celując różdżką w roślinę; z nadzieją, że ta zasuszy się i rozpadnie w pył na miejscu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'k100' : 71
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'k100' : 71
Edgar chciał zaprotestować i coś powiedzieć temu pegazowi, ale w tym momencie sprawiał wrażenie konia nieznoszącego sprzeciwu i ostatecznie stwierdził, że nie będzie się odzywał. Aczkolwiek całkiem nie zrezygnował z pokazania swojego nieszczęścia, więc wiercił się i wierzgał nogami, coby Pan Pegaz sobie nie pomyślał, że mu się to wszystko podoba. Aż tu nagle poczuł ból w kościach, taki, jakiego nie czuł nigdy w życiu. Bolało. Nie wiedział, co się dzieje, ale uświadomił to sobie, kiedy tylko stanął na ziemi. Z powrotem był dorosły. Nie pamiętał wszystkiego z tego co się przed chwilą wydarzyło, ale pamiętał wystarczająco dużo, by widok dorosłych towarzyszy go nieco zdziwił. Zamrugał kilkukrotnie i to by było na tyle, bo nagle zaatakowały go gałęzie. Jego, zazwyczaj naprawdę duże, pokłady cierpliwości pomału się wyczerpywały. Merlinie, ile jeszcze będzie musiał tutaj siedzieć?! Zrobił unik przed jedną z agresywnych gałęzi i wycelował w kolejną, rzucając - Arresto Momentum - mając nadzieję, że gałąź po prostu się zatrzyma.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : rzut kością
'k100' : 70, 94
'k100' : 70, 94
Schody Głuchych
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia