Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny
Opuszczona portiernia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczona portiernia
Opuszczona portiernia jest ulokowanym tuż obok bramy dwupiętrowym budynkiem, z którego rozciąga się doskonały widok zarówno na cały plac i magazyny, jak i na otaczającą ten przybytek okolicę. Nietrudno więc dostrzec stąd ewentualne zagrożenie, zwłaszcza podczas nocnych eskapad lub poszukiwania kryjówek.
Ponieważ portiernia w czasach świetności przyportowego obiektu pełniła rozmaite funkcje, od biura zacząwszy, a na stołówce skończywszy, do dziś pełna jest ona różnorakich pomieszczeń, obecnie zakurzonych, zniszczonych i przeżartych zębem czasu. Brudne, stłuczone szyby nie lśnią już w blasku słońca i nie chronią przed deszczem, większość drzwi została wyniesiona lub spalona, a drewniane barierki schodów powyrywane, jednak przy odrobinie trudu wciąż w dziesiątkach tychże pomieszczeń - jak i na terenie całych magazynów - można znaleźć bezpieczne schronienie tudzież nietknięte przez nikogo skarby: butelki alkoholu, książki, fiolki nieznanych eliksirów, sykle, knuty, pergaminy. Miejsce to pełne jest bowiem rozmaitych skrytek zabezpieczonych wszelakimi czarami i nikt, naprawdę nikt nie wie, czy istniały one tutaj już wcześniej, czy powstały dopiero podczas wojny.
Parter zajmują pokój portierów, szatnia i kilkanaście zagraconych pokojów o bliżej nieznanym przeznaczeniu - obecnie pełne kurzu i gruzu, najpewniej stratowanych podczas jakiegoś czarodziejskiego pojedynku. Na pierwszym piętrze znajdują się natomiast toalety, dawna stołówka - dziś zionąca pustką - a także wielka sala z dwoma połamanymi regałami i rozbitym kominkiem kaflowym, w której niegdyś najprawdopodobniej pracownicy magazynów spędzali swe przerwy obiadowe. Na samej górze umiejscowiono zaś pokoje biurowe oraz schody prowadzące na płaski dach, z którego rozpościera się iście bajkowy widok na sunące po Tamizie statki, barki oraz łódeczki, a także okoliczne uliczki i magazyny. Z oddali widać też majestatyczną, przepiękną wieżę zegarową, jaką jest Big Ben.
Ponieważ portiernia w czasach świetności przyportowego obiektu pełniła rozmaite funkcje, od biura zacząwszy, a na stołówce skończywszy, do dziś pełna jest ona różnorakich pomieszczeń, obecnie zakurzonych, zniszczonych i przeżartych zębem czasu. Brudne, stłuczone szyby nie lśnią już w blasku słońca i nie chronią przed deszczem, większość drzwi została wyniesiona lub spalona, a drewniane barierki schodów powyrywane, jednak przy odrobinie trudu wciąż w dziesiątkach tychże pomieszczeń - jak i na terenie całych magazynów - można znaleźć bezpieczne schronienie tudzież nietknięte przez nikogo skarby: butelki alkoholu, książki, fiolki nieznanych eliksirów, sykle, knuty, pergaminy. Miejsce to pełne jest bowiem rozmaitych skrytek zabezpieczonych wszelakimi czarami i nikt, naprawdę nikt nie wie, czy istniały one tutaj już wcześniej, czy powstały dopiero podczas wojny.
Parter zajmują pokój portierów, szatnia i kilkanaście zagraconych pokojów o bliżej nieznanym przeznaczeniu - obecnie pełne kurzu i gruzu, najpewniej stratowanych podczas jakiegoś czarodziejskiego pojedynku. Na pierwszym piętrze znajdują się natomiast toalety, dawna stołówka - dziś zionąca pustką - a także wielka sala z dwoma połamanymi regałami i rozbitym kominkiem kaflowym, w której niegdyś najprawdopodobniej pracownicy magazynów spędzali swe przerwy obiadowe. Na samej górze umiejscowiono zaś pokoje biurowe oraz schody prowadzące na płaski dach, z którego rozpościera się iście bajkowy widok na sunące po Tamizie statki, barki oraz łódeczki, a także okoliczne uliczki i magazyny. Z oddali widać też majestatyczną, przepiękną wieżę zegarową, jaką jest Big Ben.
The member 'Tamuna Moody' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k3' : 2
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k3' : 2
Rzucenie zaklęcia w biegu było bardzo trudne nawet dla aurorów. Trudno było w tych warunkach, w dodatku w półmroku, precyzyjnie wycelować w sylwetkę, która również biegła i to w chaotyczny sposób, jakby przeczuwając, że aurorzy będą strzelać zaklęciami. Czar Sophii minął tajemniczego uciekiniera, nie czyniąc mu żadnej szkody, w dodatku ten, nie przerywając biegu, strzelił w nie niezbyt udanym Ignitio, które szczęśliwie nie wyrządziło im żadnej szkody ani nie spowolniło ich. Było jednak pewne, że jeśli zaraz go nie zatrzymają, czarodziej lada chwila dotrze do wyjścia i rozpłynie się w mroku nadciągającej nocy. Nie widziały nawet jego twarzy, więc złapanie go znowu się oddali.
Uniosła różdżkę, zamierzając rzucić kolejne zaklęcie, ale Tamunie udało się skutecznie odrętwić mężczyznę, który upadł na ziemię nieprzytomny i już niezdolny do dalszej ucieczki.
- Niezłe zaklęcie – pochwaliła ją Sophia. – Trzeba będzie go zabrać, ale najpierw sprawdźmy, czy nie ma przy sobie jakichś przeklętych niespodzianek.
Ostrożnie przewróciła mężczyznę na plecy; obie mogły wreszcie zobaczyć jego twarz, o ile to była prawdziwa, bo mógł stosować eliksir wielosokowy, zaklęcia zmieniające wygląd lub nawet być metamorfomagiem. Przeszukała jego płaszcz, używając do tego zaklęcia Accio, bo wolała nie mieć bliskiego kontaktu z przeklętymi przedmiotami. Jak się okazało, w jego kieszeniach znalazły kilka drewnianych figurek. Rzucone pospiesznie Hexa Revelio wykazało, że przedmioty rzeczywiście zostały zaczarowane, dlatego należało je zabezpieczyć.
Najpierw jednak należało przetransportować złapanego mężczyznę w odpowiednie miejsce, a potem zająć się również zabezpieczeniem budynku, w którym mogło kryć się więcej takich niespodzianek; w końcu nie dotarły nawet na piętro, bo zostały rozproszone przez nagłą ucieczkę poszukiwanego.
| zt?
Uniosła różdżkę, zamierzając rzucić kolejne zaklęcie, ale Tamunie udało się skutecznie odrętwić mężczyznę, który upadł na ziemię nieprzytomny i już niezdolny do dalszej ucieczki.
- Niezłe zaklęcie – pochwaliła ją Sophia. – Trzeba będzie go zabrać, ale najpierw sprawdźmy, czy nie ma przy sobie jakichś przeklętych niespodzianek.
Ostrożnie przewróciła mężczyznę na plecy; obie mogły wreszcie zobaczyć jego twarz, o ile to była prawdziwa, bo mógł stosować eliksir wielosokowy, zaklęcia zmieniające wygląd lub nawet być metamorfomagiem. Przeszukała jego płaszcz, używając do tego zaklęcia Accio, bo wolała nie mieć bliskiego kontaktu z przeklętymi przedmiotami. Jak się okazało, w jego kieszeniach znalazły kilka drewnianych figurek. Rzucone pospiesznie Hexa Revelio wykazało, że przedmioty rzeczywiście zostały zaczarowane, dlatego należało je zabezpieczyć.
Najpierw jednak należało przetransportować złapanego mężczyznę w odpowiednie miejsce, a potem zająć się również zabezpieczeniem budynku, w którym mogło kryć się więcej takich niespodzianek; w końcu nie dotarły nawet na piętro, bo zostały rozproszone przez nagłą ucieczkę poszukiwanego.
| zt?
| 13.03
Budynek opuszczonej portierni wydawał się równie obskurny i zaniedbany jak wtedy, kiedy była tu poprzednim razem. Lata świetności tego miejsca z pewnością minęły już dawno temu, zapewne gdy jej samej jeszcze nie było na świecie. Tuż obok znajdowały się równie zaniedbane i dawno opuszczone magazyny, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach napływający od pobliskich doków. Nie było to miejsce odpowiednie na spacery, jednak Sophia nie była zwykłą odwiedzającą poszukującą przygód i dreszczyku emocji. Była aurorem badającym dalsze poszlaki w sprawie czarodzieja rzucającego czarnomagiczne klątwy na zupełnie nieszkodliwe, niewinnie wyglądające figurki i inne przedmioty.
Jeszcze niedawno wydawało jej się, że sprawa zakończyła się w momencie, kiedy podczas poprzedniej wizyty w magazynach wspólnie z Tamuną Moody schwytały ukrywającego się tutaj mężczyznę, w którego kieszeniach znalazły kilka przeklętych figurek z drewna. Niestety, kiedy z Munga napłynęło zgłoszenie o kolejnym czarodzieju porażonym przez klątwę po dotknięciu niewielkiej figurki, zrozumiała, że musiał istnieć jeszcze ktoś zamieszany w tą sprawę, kto nadal znajdował się na wolności i zapewne dobrze się bawił, wodząc aurorów za nos i rzucając klątwy na przedmioty, które potem trafiały w ręce przypadkowych osób. Szczęśliwie jeszcze nikt nie zginął, ale z racji tego, że zaklęcia podpadały pod kategorię czarnomagicznych, sprawą musieli zająć się aurorzy.
Pierwszym krokiem Sophii i jej współpracownika, Johna Simmonsa, któremu z racji swojego młodego wieku i wciąż niewielkiego doświadczenia właściwie bardziej asystowała, było przesłuchanie już schwytanego czarodzieja. Ten dopiero po dłuższej perswazji ze strony aurorów przyznał, że miał wspólnika, i mimo jego licznych zapewnień, że po jego schwytaniu ów wspólnik nie wróci do starej kryjówki, oboje aurorzy postanowili się tam udać.
Teleportowali się tam w dzień rozmowy, ale nie znaleźli nikogo. Drugi dzień także nie przyniósł zmian, budynek był pusty i pogrążony w ciszy. Ale może dzisiaj ten ktoś wreszcie się pojawi? Nawet mugole mieli powiedzenie, że sprawca prędzej czy później zawsze wraca na miejsce zbrodni. W świecie magii również często się ono sprawdzało, a to miejsce było obecnie ich główną poszlaką, gdyż przesłuchiwany nie opisał im żadnej innej kryjówki. Być może nie było innej lub po prostu nie chciał ułatwiać aurorom dotarcia do jego wspólnika, nawet mimo obietnic o pewnych ugodach, które mogli zaproponować aurorzy w zamian za współpracę i pomoc w dopadnięciu drugiego poszukiwanego.
- To tutaj złapaliśmy tamtego czarodzieja – powiedziała półszeptem do starszego aurora idącego kawałek przed nią, dłonią wskazując na budynek starej portierni przylegający do opuszczonego magazynu. – Był wtedy sam, ukrywał się na piętrze. Podczas przeszukania jego i jego kryjówki znaleźliśmy trochę figurek, chociaż jeszcze nie wszystkie zostały zaklęte.
Simmons spojrzał na nią z ukosa. Był około czterdziestoletnim aurorem o szpakowatych włosach obecnie ukrytych pod ciemnym kapturem. Taki sam miała na sobie również Sophia. Oboje starali się nie rzucać w oczy, gdyż zabudowania te lubiły przyciągać typów spod ciemnej gwiazdy załatwiających tu swoje szemrane interesy.
Oboje ostrożnie wsunęli się do budynku. Zanim to zrobili, Simmons rzucił zaklęcia sprawdzające jako środek ostrożności, czy na wejście także nie zostały nałożone klątwy lub czary ostrzegające ukrywającego się tu osobnika o pojawieniu się intruzów. I choć te zaklęcia nie wykazały żadnych nieprzyjemnych komplikacji, rzucone Homenum revelio wykazało, że w budynku ktoś był.
Sophia spojrzała uważniej na swojego towarzysza. Czy to był ich poszukiwany, czy może ktoś zupełnie przypadkowy? To mógł być nawet mugol, chociaż pozamagiczni opryszkowie nie byli przedmiotem zainteresowania Biura Aurorów ani Ministerstwa Magii w ogóle.
- Jest na górze? – zapytała półszeptem.
Simmons potwierdził skinieniem głowy i uniósł jeden palec, żeby pokazać, że czar wykazał obecność jednej osoby znajdującej się na piętrze. Nie musieli więc wzywać wsparcia, a przynajmniej Simmons zdawał się sądzić, że w zupełności wystarczy obecność ich dwojga, bo polecił jej iść za sobą. Nie słyszeli jednak niczego poza cichym szumem wiatru za ścianami budynku i szelestem szczurów prześlizgujących się między śmieciami zalegającymi na podłogach. Starszy auror po chwili znowu uniósł dłoń i wykonał gest nakazujący jej iść za nim w stronę starych, rozwalających się schodów. Sophia kiwnęła, pokazując że zrozumiała polecenie i ruszyła za nim, starając się w półmroku nie potknąć o potłuczone butelki, które od czasu do czasu z trudem można było wypatrzeć na podłodze. Gdyby nie wątły blask zachodzącego słońca, który wlewał się przez powybijane okna, pewnie nie byłoby nic widać, a nie chcieli zbyt wcześnie zdradzać swojego położenia użyciem Lumosa, zwłaszcza kiedy nad ich głowami można było usłyszeć mocno przytłumione kroki.
Idąc, zaciskała kurczowo palce na różdżce i zerkała w kierunku mijanych pomieszczeń, wspominając przelotnie przeszukiwanie ich z Tamuną. Później jednak starszą aurorkę oddelegowano do innego dochodzenia, a sprawę przekazano Simmonsowi i przydzielono mu do pomocy Sophię, która uczestniczyła w schwytaniu pierwszego z czarodziejów zamieszanych w sprawę z figurkami. Chociaż wiedziała, że na parterze nikogo nie ma, czuła się pewniej, mając oczy i uszy dookoła głowy, tak, jak uczono ją na kursie. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy pozornie spokojna sytuacja może ulec zmianie.
Po chwili dotarli do schodów. Stopnie sprawiały wrażenie, jakby mogły się rozpaść, gdyby weszła na nie więcej niż jedna osoba naraz, dlatego Simmons mruknął, że idzie pierwszy. Dopiero, kiedy był w połowie schodów Sophia ruszyła za nim, ostrożnie stawiając kolejne kroki. W pewnym momencie jeden ze stopni nieprzyjemnie zaskrzypiał pod jej butem, ale udało jej się stanąć wyżej, zanim w wypaczonym drewnie pojawiło się pęknięcie i kawałek stopnia spadł w dół, płosząc wyleniałego szczura, który umknął w jedną z dziur u podstawy ściany.
Simmons stanął już na posadzce piętra, gdzie po chwili dołączyła do niego Sophia. Młoda aurorka pamiętała pobieżnie rozkład pomieszczeń i uniesioną dłonią wskazała najbardziej prawdopodobne miejsce, gdzie mógł ukrywać się poszukiwany... O ile, oczywiście, to był on, a nie ktoś zupełnie przypadkowy. Zachowując jeszcze większą ostrożność niż na dole, ruszyli w tamtym kierunku. Podłoga na piętrze wydawała się mniej zaśmiecona niż na dole, było więc tutaj mniej rzeczy, które mogły ich zdradzić, ale nie należało wypłaszać tajemniczego ukrywającego się ktosia.
Sophia szybko rozpoznała drzwi do pomieszczenia, gdzie poprzednim razem znaleziono zaklęte figurki. Ale zanim odezwała się do współpracownika, oboje mogli usłyszeć głośniejszy odgłos, zupełnie jakby ktoś przesuwał coś ciężkiego, a w drzwiach znajdujących się na przeciwko pomieszczenia, w którym kiedyś były figurki, pokazała się twarz czarodzieja o potarganych włosach sięgających ramienia. Jego rozbiegany wzrok zatrzymał się na dwóch zbliżających się sylwetkach, a jego dłoń błyskawicznie sięgnęła po różdżkę, strzelając w ich stronę zaklęciem. Oboje zdążyli się na czas uchylić, więc promień podpalił tylko brzeg rękawa Simmonsa, który ten szybko ugasił, w międzyczasie krzycząc:
- Biuro Aurorów, rzuć różdżkę na ziemię!
Teraz już nie było sensu kryć się z tym, kim byli, skoro zostali zauważeni i w dodatku zaatakowani. Ktoś o czystym sumieniu na pewno by się tego nie podjął, więc aurorzy w przypadku oporu mogli sami skorzystać z różdżek, żeby schwytać napastnika. Ten jednak nie zareagował na okrzyk aurora. Rzucił przez ramię jeszcze jednym zaklęciem, które odłupało spory kawał tynku w ścianie nad głową Sophii i pobiegł korytarzem, zapewne zamierzając dotrzeć do drugich schodów lub przejścia do budynku starych magazynów. Oboje aurorzy rzucili się za nim, rzucając w jego kierunku zaklęcia rozbrajające lub oszałamiające. Ten czarodziej wydawał się jednak sprawniejszy niż ten, którego jakiś czas temu ścigała z Tamuną. Mimo biegu skutecznie unikał ich zaklęć i od czasu do czasu sam próbował razić ich zaklęciami. Jedno z nich trafiło w Sophię, boleśnie rozcinając skórę tuż nad jej kolanem. Po nodze dziewczyny popłynęła krew, ale zacisnęła zęby i zmusiła się do dalszego biegu. Musieli go złapać. Nawet, jeśli nie był to ich poszukiwany od zaklętych figurek, istniała szansa, że być może trafili na kogoś poszukiwanego w innej sprawie, którego odnalezienie mogłoby usatysfakcjonować Biuro Aurorów.
Uciekinier dotarł już do schodów. Zanim na nie wbiegł, rzucił jeszcze jedno zaklęcie, które odrzuciło towarzyszącego jej Simmonsa na ścianę. Sophia strzeliła w napastnika Expelliarmusem, patrząc, jak różdżka wyrywa się z jego dłoni i mknie w jej stronę. Ale było jeszcze za wcześnie na radość, gdyż ten kontynuował ucieczkę mimo braku różdżki. Mógł mieć w zanadrzu drugą lub z jakiegoś powodu wolał stracić swoją broń niż dać się złapać. Półprzytomny Simmons krzyknął do niej, żeby kontynuowała pościg, co też zrobiła, mimo ryzyka zawalenia się schodów biegnąc za uciekającym i zmniejszając dzielący ich dystans. Uniosła różdżkę, zamierzając rzucić na niego Drętwotę, kiedy nagle rozległ się trzask i już po chwili, w akompaniamencie jęków drewna i spajającego je metalu oboje, uciekający i aurorka, zaczęli spadać w dół. Uderzenie w ziemię wydusiło z jej płuc powietrze i na chwilę pozbawiło ją tchu, a w jej ciele rozszedł się ból. Miała jednak więcej szczęścia niż napastnik, który został przygnieciony fragmentem konstrukcji. Żył; przekręcając głowę na bok mogła zauważyć, że był przytomny i próbował wypełznąć z potrzasku, sapiąc i odrzucając na bok kawał drewna, który zagradzał jego drogę do wolności.
Sophia szybko przekręciła się na bok i usiadła, dochodząc do wniosku, że chyba nic sobie nie złamała, chociaż boleśnie odczuwała siniaki i otarcia; z niektórych z nich zaczynała sączyć się krew. Nie było to jednak coś, co mogłoby wyłączyć ją z akcji, a jej różdżka szczęśliwie także nie ucierpiała. Upadła tuż obok jej dłoni, cała i nienaruszona, może jedynie trochę zakurzona. Podniosła ją i wstała, oszałamiając próbującego uciec czarodzieja, a potem zaklęciem lewitującym zdejmując z niego stos połamanych desek. Krwawił w kilku miejscach, ale tym miały zająć się już odpowiednie służby, które po chwili zostały wezwane, żeby doprowadzić do ładu Simmonsa oraz napastnika, który rzeczywiście mógł się okazać powiązany z ich sprawą, gdyż później, kiedy już go zabrano, w pokoju, od którego zaczął się ich pościg, znalazła skrzynkę z ułożonymi w niej w rzędach figurkami. Powietrze wokół nich przybrało mlecznobiały kolor natychmiast po rzuceniu zaklęcia Hexa Revelio. Przedmioty były więc zaklęte i zapewne zostały przygotowane do rozprowadzenia wśród kolejnych potencjalnych ofiar.
- Dobrze się spisałaś, Carter – powiedział Simmons, dołączając do niej. Szybko doprowadzono go do ładu po rzuconym na niego zaklęciu, więc uparł się, by tu zostać i dokonać przeszukania pomieszczenia.
- Mam nadzieję, że to rzeczywiście był on i że na tych dwóch sprawa wreszcie się zakończy – powiedziała po chwili. – Myślisz, że będzie bardziej rozmowny od swojego koleżki?
Simmons uśmiechnął się nieznacznie pod nosem, ale oboje dowiedzą się tego dopiero, kiedy schwytany czarodziej zostanie dostarczony na przesłuchanie. Teraz pozostawało im zabezpieczenie figurek i oddanie ich pod opiekę ministerialnego łamacza klątw, który zbada rzucone na nie uroki i zdejmie je.
| zt.
Budynek opuszczonej portierni wydawał się równie obskurny i zaniedbany jak wtedy, kiedy była tu poprzednim razem. Lata świetności tego miejsca z pewnością minęły już dawno temu, zapewne gdy jej samej jeszcze nie było na świecie. Tuż obok znajdowały się równie zaniedbane i dawno opuszczone magazyny, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach napływający od pobliskich doków. Nie było to miejsce odpowiednie na spacery, jednak Sophia nie była zwykłą odwiedzającą poszukującą przygód i dreszczyku emocji. Była aurorem badającym dalsze poszlaki w sprawie czarodzieja rzucającego czarnomagiczne klątwy na zupełnie nieszkodliwe, niewinnie wyglądające figurki i inne przedmioty.
Jeszcze niedawno wydawało jej się, że sprawa zakończyła się w momencie, kiedy podczas poprzedniej wizyty w magazynach wspólnie z Tamuną Moody schwytały ukrywającego się tutaj mężczyznę, w którego kieszeniach znalazły kilka przeklętych figurek z drewna. Niestety, kiedy z Munga napłynęło zgłoszenie o kolejnym czarodzieju porażonym przez klątwę po dotknięciu niewielkiej figurki, zrozumiała, że musiał istnieć jeszcze ktoś zamieszany w tą sprawę, kto nadal znajdował się na wolności i zapewne dobrze się bawił, wodząc aurorów za nos i rzucając klątwy na przedmioty, które potem trafiały w ręce przypadkowych osób. Szczęśliwie jeszcze nikt nie zginął, ale z racji tego, że zaklęcia podpadały pod kategorię czarnomagicznych, sprawą musieli zająć się aurorzy.
Pierwszym krokiem Sophii i jej współpracownika, Johna Simmonsa, któremu z racji swojego młodego wieku i wciąż niewielkiego doświadczenia właściwie bardziej asystowała, było przesłuchanie już schwytanego czarodzieja. Ten dopiero po dłuższej perswazji ze strony aurorów przyznał, że miał wspólnika, i mimo jego licznych zapewnień, że po jego schwytaniu ów wspólnik nie wróci do starej kryjówki, oboje aurorzy postanowili się tam udać.
Teleportowali się tam w dzień rozmowy, ale nie znaleźli nikogo. Drugi dzień także nie przyniósł zmian, budynek był pusty i pogrążony w ciszy. Ale może dzisiaj ten ktoś wreszcie się pojawi? Nawet mugole mieli powiedzenie, że sprawca prędzej czy później zawsze wraca na miejsce zbrodni. W świecie magii również często się ono sprawdzało, a to miejsce było obecnie ich główną poszlaką, gdyż przesłuchiwany nie opisał im żadnej innej kryjówki. Być może nie było innej lub po prostu nie chciał ułatwiać aurorom dotarcia do jego wspólnika, nawet mimo obietnic o pewnych ugodach, które mogli zaproponować aurorzy w zamian za współpracę i pomoc w dopadnięciu drugiego poszukiwanego.
- To tutaj złapaliśmy tamtego czarodzieja – powiedziała półszeptem do starszego aurora idącego kawałek przed nią, dłonią wskazując na budynek starej portierni przylegający do opuszczonego magazynu. – Był wtedy sam, ukrywał się na piętrze. Podczas przeszukania jego i jego kryjówki znaleźliśmy trochę figurek, chociaż jeszcze nie wszystkie zostały zaklęte.
Simmons spojrzał na nią z ukosa. Był około czterdziestoletnim aurorem o szpakowatych włosach obecnie ukrytych pod ciemnym kapturem. Taki sam miała na sobie również Sophia. Oboje starali się nie rzucać w oczy, gdyż zabudowania te lubiły przyciągać typów spod ciemnej gwiazdy załatwiających tu swoje szemrane interesy.
Oboje ostrożnie wsunęli się do budynku. Zanim to zrobili, Simmons rzucił zaklęcia sprawdzające jako środek ostrożności, czy na wejście także nie zostały nałożone klątwy lub czary ostrzegające ukrywającego się tu osobnika o pojawieniu się intruzów. I choć te zaklęcia nie wykazały żadnych nieprzyjemnych komplikacji, rzucone Homenum revelio wykazało, że w budynku ktoś był.
Sophia spojrzała uważniej na swojego towarzysza. Czy to był ich poszukiwany, czy może ktoś zupełnie przypadkowy? To mógł być nawet mugol, chociaż pozamagiczni opryszkowie nie byli przedmiotem zainteresowania Biura Aurorów ani Ministerstwa Magii w ogóle.
- Jest na górze? – zapytała półszeptem.
Simmons potwierdził skinieniem głowy i uniósł jeden palec, żeby pokazać, że czar wykazał obecność jednej osoby znajdującej się na piętrze. Nie musieli więc wzywać wsparcia, a przynajmniej Simmons zdawał się sądzić, że w zupełności wystarczy obecność ich dwojga, bo polecił jej iść za sobą. Nie słyszeli jednak niczego poza cichym szumem wiatru za ścianami budynku i szelestem szczurów prześlizgujących się między śmieciami zalegającymi na podłogach. Starszy auror po chwili znowu uniósł dłoń i wykonał gest nakazujący jej iść za nim w stronę starych, rozwalających się schodów. Sophia kiwnęła, pokazując że zrozumiała polecenie i ruszyła za nim, starając się w półmroku nie potknąć o potłuczone butelki, które od czasu do czasu z trudem można było wypatrzeć na podłodze. Gdyby nie wątły blask zachodzącego słońca, który wlewał się przez powybijane okna, pewnie nie byłoby nic widać, a nie chcieli zbyt wcześnie zdradzać swojego położenia użyciem Lumosa, zwłaszcza kiedy nad ich głowami można było usłyszeć mocno przytłumione kroki.
Idąc, zaciskała kurczowo palce na różdżce i zerkała w kierunku mijanych pomieszczeń, wspominając przelotnie przeszukiwanie ich z Tamuną. Później jednak starszą aurorkę oddelegowano do innego dochodzenia, a sprawę przekazano Simmonsowi i przydzielono mu do pomocy Sophię, która uczestniczyła w schwytaniu pierwszego z czarodziejów zamieszanych w sprawę z figurkami. Chociaż wiedziała, że na parterze nikogo nie ma, czuła się pewniej, mając oczy i uszy dookoła głowy, tak, jak uczono ją na kursie. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy pozornie spokojna sytuacja może ulec zmianie.
Po chwili dotarli do schodów. Stopnie sprawiały wrażenie, jakby mogły się rozpaść, gdyby weszła na nie więcej niż jedna osoba naraz, dlatego Simmons mruknął, że idzie pierwszy. Dopiero, kiedy był w połowie schodów Sophia ruszyła za nim, ostrożnie stawiając kolejne kroki. W pewnym momencie jeden ze stopni nieprzyjemnie zaskrzypiał pod jej butem, ale udało jej się stanąć wyżej, zanim w wypaczonym drewnie pojawiło się pęknięcie i kawałek stopnia spadł w dół, płosząc wyleniałego szczura, który umknął w jedną z dziur u podstawy ściany.
Simmons stanął już na posadzce piętra, gdzie po chwili dołączyła do niego Sophia. Młoda aurorka pamiętała pobieżnie rozkład pomieszczeń i uniesioną dłonią wskazała najbardziej prawdopodobne miejsce, gdzie mógł ukrywać się poszukiwany... O ile, oczywiście, to był on, a nie ktoś zupełnie przypadkowy. Zachowując jeszcze większą ostrożność niż na dole, ruszyli w tamtym kierunku. Podłoga na piętrze wydawała się mniej zaśmiecona niż na dole, było więc tutaj mniej rzeczy, które mogły ich zdradzić, ale nie należało wypłaszać tajemniczego ukrywającego się ktosia.
Sophia szybko rozpoznała drzwi do pomieszczenia, gdzie poprzednim razem znaleziono zaklęte figurki. Ale zanim odezwała się do współpracownika, oboje mogli usłyszeć głośniejszy odgłos, zupełnie jakby ktoś przesuwał coś ciężkiego, a w drzwiach znajdujących się na przeciwko pomieszczenia, w którym kiedyś były figurki, pokazała się twarz czarodzieja o potarganych włosach sięgających ramienia. Jego rozbiegany wzrok zatrzymał się na dwóch zbliżających się sylwetkach, a jego dłoń błyskawicznie sięgnęła po różdżkę, strzelając w ich stronę zaklęciem. Oboje zdążyli się na czas uchylić, więc promień podpalił tylko brzeg rękawa Simmonsa, który ten szybko ugasił, w międzyczasie krzycząc:
- Biuro Aurorów, rzuć różdżkę na ziemię!
Teraz już nie było sensu kryć się z tym, kim byli, skoro zostali zauważeni i w dodatku zaatakowani. Ktoś o czystym sumieniu na pewno by się tego nie podjął, więc aurorzy w przypadku oporu mogli sami skorzystać z różdżek, żeby schwytać napastnika. Ten jednak nie zareagował na okrzyk aurora. Rzucił przez ramię jeszcze jednym zaklęciem, które odłupało spory kawał tynku w ścianie nad głową Sophii i pobiegł korytarzem, zapewne zamierzając dotrzeć do drugich schodów lub przejścia do budynku starych magazynów. Oboje aurorzy rzucili się za nim, rzucając w jego kierunku zaklęcia rozbrajające lub oszałamiające. Ten czarodziej wydawał się jednak sprawniejszy niż ten, którego jakiś czas temu ścigała z Tamuną. Mimo biegu skutecznie unikał ich zaklęć i od czasu do czasu sam próbował razić ich zaklęciami. Jedno z nich trafiło w Sophię, boleśnie rozcinając skórę tuż nad jej kolanem. Po nodze dziewczyny popłynęła krew, ale zacisnęła zęby i zmusiła się do dalszego biegu. Musieli go złapać. Nawet, jeśli nie był to ich poszukiwany od zaklętych figurek, istniała szansa, że być może trafili na kogoś poszukiwanego w innej sprawie, którego odnalezienie mogłoby usatysfakcjonować Biuro Aurorów.
Uciekinier dotarł już do schodów. Zanim na nie wbiegł, rzucił jeszcze jedno zaklęcie, które odrzuciło towarzyszącego jej Simmonsa na ścianę. Sophia strzeliła w napastnika Expelliarmusem, patrząc, jak różdżka wyrywa się z jego dłoni i mknie w jej stronę. Ale było jeszcze za wcześnie na radość, gdyż ten kontynuował ucieczkę mimo braku różdżki. Mógł mieć w zanadrzu drugą lub z jakiegoś powodu wolał stracić swoją broń niż dać się złapać. Półprzytomny Simmons krzyknął do niej, żeby kontynuowała pościg, co też zrobiła, mimo ryzyka zawalenia się schodów biegnąc za uciekającym i zmniejszając dzielący ich dystans. Uniosła różdżkę, zamierzając rzucić na niego Drętwotę, kiedy nagle rozległ się trzask i już po chwili, w akompaniamencie jęków drewna i spajającego je metalu oboje, uciekający i aurorka, zaczęli spadać w dół. Uderzenie w ziemię wydusiło z jej płuc powietrze i na chwilę pozbawiło ją tchu, a w jej ciele rozszedł się ból. Miała jednak więcej szczęścia niż napastnik, który został przygnieciony fragmentem konstrukcji. Żył; przekręcając głowę na bok mogła zauważyć, że był przytomny i próbował wypełznąć z potrzasku, sapiąc i odrzucając na bok kawał drewna, który zagradzał jego drogę do wolności.
Sophia szybko przekręciła się na bok i usiadła, dochodząc do wniosku, że chyba nic sobie nie złamała, chociaż boleśnie odczuwała siniaki i otarcia; z niektórych z nich zaczynała sączyć się krew. Nie było to jednak coś, co mogłoby wyłączyć ją z akcji, a jej różdżka szczęśliwie także nie ucierpiała. Upadła tuż obok jej dłoni, cała i nienaruszona, może jedynie trochę zakurzona. Podniosła ją i wstała, oszałamiając próbującego uciec czarodzieja, a potem zaklęciem lewitującym zdejmując z niego stos połamanych desek. Krwawił w kilku miejscach, ale tym miały zająć się już odpowiednie służby, które po chwili zostały wezwane, żeby doprowadzić do ładu Simmonsa oraz napastnika, który rzeczywiście mógł się okazać powiązany z ich sprawą, gdyż później, kiedy już go zabrano, w pokoju, od którego zaczął się ich pościg, znalazła skrzynkę z ułożonymi w niej w rzędach figurkami. Powietrze wokół nich przybrało mlecznobiały kolor natychmiast po rzuceniu zaklęcia Hexa Revelio. Przedmioty były więc zaklęte i zapewne zostały przygotowane do rozprowadzenia wśród kolejnych potencjalnych ofiar.
- Dobrze się spisałaś, Carter – powiedział Simmons, dołączając do niej. Szybko doprowadzono go do ładu po rzuconym na niego zaklęciu, więc uparł się, by tu zostać i dokonać przeszukania pomieszczenia.
- Mam nadzieję, że to rzeczywiście był on i że na tych dwóch sprawa wreszcie się zakończy – powiedziała po chwili. – Myślisz, że będzie bardziej rozmowny od swojego koleżki?
Simmons uśmiechnął się nieznacznie pod nosem, ale oboje dowiedzą się tego dopiero, kiedy schwytany czarodziej zostanie dostarczony na przesłuchanie. Teraz pozostawało im zabezpieczenie figurek i oddanie ich pod opiekę ministerialnego łamacza klątw, który zbada rzucone na nie uroki i zdejmie je.
| zt.
| 18 kwietnia - noc
Tego dnia zamilkła nawet pieśń nocnych ptaków.
Zawsze lubił późnowieczorne patrole - opustoszałe ulice kąpały się w słabym blasku księżyca, zyskując niezaprzeczalnego uroku. Gdzieś w oddali czasem wył pies, a oprócz sporadycznych skowytów nic nie mąciło bezwzględnej ciszy i spokoju. Nawet chłodne powiewy zdawały się oczyszczać umysł; ukradkiem wykradały posępne myśli, zastępując je wyłącznie lekkością.
Lekkością, na niedosyt której cierpieli teraz wszyscy.
Powłóczył nogami, choć nawet na ulotną chwilę nie zluźniał uścisku palców wokół uchwytu jasnej różdżki. Pomimo największych starań nie umiał doliczyć się, od jak wielu godzin nie zmrużył oka - najpierw nie chciał, potem nie potrafił, na końcu nie znajdował czasu. Kalejdoskopy kolejnych tragicznych wydarzeń porywały go w wir tańca, nie pozwalając na odpoczynek: i tak nie uważał, że na niego zasłużył.
Powiódł spojrzeniem po ścianach starych magazynów i mimowolnie oblała go fala chłodu.
- Nigdy nie zapomnę tej akcji - rzucił głucho, raz jeszcze badając wzrokiem pnące się ku niebu kondygnacje. Tamtego dnia prawie stracił partnerkę - aurorka niemalże umarła na jego oczach, popełniwszy kolekcję niewybaczalnych błędów. Nie był pewien, w jaki sposób cała ich nieudolna brygada zdołała wyczołgać się sierpniowego wieczoru z tego miejsca. To było fiasko - fiasko, które na zawsze odbiło się w jego pamięci jako... przestroga?
Bren z pewnością musiał o niej słyszeć - tę klęskę opiewały gazety.
Kryzys w Ministerstwie. Zerowa skuteczność Biura Aurorów. Czasy nieudolności i braku bezpieczeństwa. Nagłówki wykrzykiwały im w twarze najgorsze obelgi, bezpodstawnie mieszały z błotem, zbierały zakłamane statystyki (dopiero teraz Garrett uzmysławiał sobie, od jak dawna musiała trwać ta polityczna farsa) - a wszystko po to, by udowodnić im nieskuteczność. Kompletnie uzależnić od pozostałych departamentów?
Spojrzał z ukosa na kuzyna, nabierając wrażenia, że teraz już wcale nie potrzebowali słów, by móc się porozumieć; dzielili nie tylko krew, nie tylko cel - teraz towarzyszyła im też świadomość, że razem (i, co najważniejsze, całkowicie dobrowolnie) szykowali się na drogę krzyżową przez najgorsze odmęty gehenny. Nic nigdy nie łączyło ludzi tak silnie jak podzielany bunt, jak wspólne cierpienie. Przeszli Próbę, by razem służyć.
Zatrzymał się wpół kroku, z wyraźnym skupieniem zawiesił spojrzenie w przestrzeni.
- Słyszałeś to? - zapytał cicho, wręcz półszeptem, zwiedziony wrażeniem, że jego uszu dobiegł jakiś... szelest?
Tego dnia zamilkła nawet pieśń nocnych ptaków.
Zawsze lubił późnowieczorne patrole - opustoszałe ulice kąpały się w słabym blasku księżyca, zyskując niezaprzeczalnego uroku. Gdzieś w oddali czasem wył pies, a oprócz sporadycznych skowytów nic nie mąciło bezwzględnej ciszy i spokoju. Nawet chłodne powiewy zdawały się oczyszczać umysł; ukradkiem wykradały posępne myśli, zastępując je wyłącznie lekkością.
Lekkością, na niedosyt której cierpieli teraz wszyscy.
Powłóczył nogami, choć nawet na ulotną chwilę nie zluźniał uścisku palców wokół uchwytu jasnej różdżki. Pomimo największych starań nie umiał doliczyć się, od jak wielu godzin nie zmrużył oka - najpierw nie chciał, potem nie potrafił, na końcu nie znajdował czasu. Kalejdoskopy kolejnych tragicznych wydarzeń porywały go w wir tańca, nie pozwalając na odpoczynek: i tak nie uważał, że na niego zasłużył.
Powiódł spojrzeniem po ścianach starych magazynów i mimowolnie oblała go fala chłodu.
- Nigdy nie zapomnę tej akcji - rzucił głucho, raz jeszcze badając wzrokiem pnące się ku niebu kondygnacje. Tamtego dnia prawie stracił partnerkę - aurorka niemalże umarła na jego oczach, popełniwszy kolekcję niewybaczalnych błędów. Nie był pewien, w jaki sposób cała ich nieudolna brygada zdołała wyczołgać się sierpniowego wieczoru z tego miejsca. To było fiasko - fiasko, które na zawsze odbiło się w jego pamięci jako... przestroga?
Bren z pewnością musiał o niej słyszeć - tę klęskę opiewały gazety.
Kryzys w Ministerstwie. Zerowa skuteczność Biura Aurorów. Czasy nieudolności i braku bezpieczeństwa. Nagłówki wykrzykiwały im w twarze najgorsze obelgi, bezpodstawnie mieszały z błotem, zbierały zakłamane statystyki (dopiero teraz Garrett uzmysławiał sobie, od jak dawna musiała trwać ta polityczna farsa) - a wszystko po to, by udowodnić im nieskuteczność. Kompletnie uzależnić od pozostałych departamentów?
Spojrzał z ukosa na kuzyna, nabierając wrażenia, że teraz już wcale nie potrzebowali słów, by móc się porozumieć; dzielili nie tylko krew, nie tylko cel - teraz towarzyszyła im też świadomość, że razem (i, co najważniejsze, całkowicie dobrowolnie) szykowali się na drogę krzyżową przez najgorsze odmęty gehenny. Nic nigdy nie łączyło ludzi tak silnie jak podzielany bunt, jak wspólne cierpienie. Przeszli Próbę, by razem służyć.
Zatrzymał się wpół kroku, z wyraźnym skupieniem zawiesił spojrzenie w przestrzeni.
- Słyszałeś to? - zapytał cicho, wręcz półszeptem, zwiedziony wrażeniem, że jego uszu dobiegł jakiś... szelest?
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Świetlisty rogal księżyca łaskawie rozjaśniał otulającą ich wszechobecną ciemność, nocne milczenie miasta miało swój urok - zdawało się, że dało się usłyszeć puls wprawiający w ruch jego kręte ulice, wywołujący energiczne drżenie pod dachami lokalów żyjących tylko nocą. Milczenie wcale nie oznaczało spokoju, nocne istnienia preferowały ciszę - zwłaszcza tą przenikającą do cna, zupełnie jakby wyczuwały w nim swobodną melodię grozy, idealny akompaniament tańca śmierci. Im mocniej Brendan poznawał ciemność, tym mniejszej ilości osób ufał - lubił patrole z kuzynem. Nie bał się odwrócić do niego plecami, wiedział też, jak uzdolnionym i doświadczonym czarodziejem był - i wiedział, że mógł na nim polegać.
Niechętnie uniósł spojrzenie na szczyt budynku, o którym, wiedział, mówił Garrett. Nie podobały mu się te wszystkie wylane na nich tamtego dnia pomyje. Nawet jeśli o szczegółach akcji wiedział niewiele, to doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że rozwiązania nie zawsze są proste. Część zawiodła, tacy jak oni nie mieli prawa popełniać błędów. A część zrobiła, co leżało w ich mocy.
- Nikt nie zapomni - mruknął w odpowiedzi z wyraźną nutą goryczy. - Nie znoszę pismaków. - Bo żaden pismak zajmujący się na co dzień opisami sukien arystokratek lub wychwalaniem minister w najnowszym wydaniu Proroka nie miał prawa tego oceniać, nic nie odstręczało go równie mocno, co tchórzostwo. A każdy dziennikarz musiał być w pewien sposób tchórzem - w końcu jego celem samym w sobie było opisywanie czynów dokonanych przez innych. Brendan nie dostrzegał w tym żadnej użyteczności - jedynie szukanie taniej sensacji, na dodatek w miejscach wybitnie do tego nieodpowiednich. Skoro minister i tak wydała już tyle absurdalnych dekretów, mogłaby którymś z nich znieść legalność gazet - według Brendana byłaby to jej pierwsza udana decyzja.
Stawiał kroki ostrożnie, trzymając chronione przed mrozem dłonie w kieszeniach czarodziejskiej szaty, tylko pozornie, w prawej trzymał różdżką - zawsze przygotowaną, gotową zarówno do obrony, jak i koniecznej interwencji. Wysoki kołnierz chronił go przed wiatrem, osunięty kaptur sprawiał, że podmuchy rwały jego ogniste włosy. Kiedy przystanął, słysząc ostrzegawczy głos Garretta. Nic nie słyszał, wydawało mu się... nie, zaraz. Zmarszczył brew, spoglądając porozumiewawczo na kuzyna, by zaraz odwrócić się w stronę źródła niezidentyfikowanego szelestu. Nieznacznie uniósł dłoń, wyciągając różdżkę z kieszeni.
Niechętnie uniósł spojrzenie na szczyt budynku, o którym, wiedział, mówił Garrett. Nie podobały mu się te wszystkie wylane na nich tamtego dnia pomyje. Nawet jeśli o szczegółach akcji wiedział niewiele, to doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że rozwiązania nie zawsze są proste. Część zawiodła, tacy jak oni nie mieli prawa popełniać błędów. A część zrobiła, co leżało w ich mocy.
- Nikt nie zapomni - mruknął w odpowiedzi z wyraźną nutą goryczy. - Nie znoszę pismaków. - Bo żaden pismak zajmujący się na co dzień opisami sukien arystokratek lub wychwalaniem minister w najnowszym wydaniu Proroka nie miał prawa tego oceniać, nic nie odstręczało go równie mocno, co tchórzostwo. A każdy dziennikarz musiał być w pewien sposób tchórzem - w końcu jego celem samym w sobie było opisywanie czynów dokonanych przez innych. Brendan nie dostrzegał w tym żadnej użyteczności - jedynie szukanie taniej sensacji, na dodatek w miejscach wybitnie do tego nieodpowiednich. Skoro minister i tak wydała już tyle absurdalnych dekretów, mogłaby którymś z nich znieść legalność gazet - według Brendana byłaby to jej pierwsza udana decyzja.
Stawiał kroki ostrożnie, trzymając chronione przed mrozem dłonie w kieszeniach czarodziejskiej szaty, tylko pozornie, w prawej trzymał różdżką - zawsze przygotowaną, gotową zarówno do obrony, jak i koniecznej interwencji. Wysoki kołnierz chronił go przed wiatrem, osunięty kaptur sprawiał, że podmuchy rwały jego ogniste włosy. Kiedy przystanął, słysząc ostrzegawczy głos Garretta. Nic nie słyszał, wydawało mu się... nie, zaraz. Zmarszczył brew, spoglądając porozumiewawczo na kuzyna, by zaraz odwrócić się w stronę źródła niezidentyfikowanego szelestu. Nieznacznie uniósł dłoń, wyciągając różdżkę z kieszeni.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Atmosfera klik
Noc była piękną porą.
W nocy świat zamierał, udawał się na spoczynek. Noc oznaczała mrok, ciemność, osłonę. Noc pozwalała na tajemne spotkania parom kochanków, których miłość była czymś niepożądanym w świetle dnia. W mrocznych uliczkach, w najpóźniejszą godzinę zawierane były najgorsze rodzaje umów - te, w których ceną często było czyjeś życie, czyjaś krew. A w reszcie, gdy księżyc i gwiazdy zdobiły czarne niebo, na żer wychodziły drapieżniki. Były to zwierzęta przeróżnego sortu - poczynając od drobnych złodziejaszków, przez tępych osiłków, pragnących jedynie by ktoś krzywo na nich spojrzał a kończąc na skrytobójcach, przemykających pomiędzy cieniami, ukrywających się w mroku. Był jednak jeszcze jeden gatunek drapieżnika. Taki, którego spotkać na łowach można było raczej rzadko. Taki, którego siła rosła powoli, acz zauważalnie. I wreszcie taki, którego łupem wcale nie były marne pieniądze obdartusów żyjących w tej dzielnicy miasta - kierował się on znacznie szlachetniejszymi pobudkami. A ci, którzy stanęli z takim twarzą w twarz, bardzo rzadko wychodzili z tego spotkania w jednym kawałku.
I tego rodzaju drapieżniki właśnie wyszły w mrok nocy.
Dziś jednak wcale nie musiało dojść do rozlewu krwi. Ta noc mogła się skończyć bardzo spokojnie. Na krótkiej... albo i długiej rozmowie. Tak byłoby dla wszystkich zdecydowanie najlepiej. Problemem było jednakże złapanie pożądanego rozmówcy samego. Dzisiejsza noc... również nie była idealna, niemniej nie mogli sobie już pozwolić na zwłokę.
Zaklęcie, którego Craig nauczył się stosunkowo niedawno, pozwoliło mu zmienić się w czarną mgłę... i poszybować! W ciemną noc, w noc, która miała sprowadzić na kogoś ból i cierpienie. Bo, niestety, Craig wiedział, doskonale wiedział, że ich dzisiejszy cel raczej nie będzie rozmowny. Oni nigdy nie są.
edit.Zapomniałam o tym wspomnieć ale Craigu ma na buzi swoją maskę, tak tylko uściślam jakby co~
Noc była piękną porą.
W nocy świat zamierał, udawał się na spoczynek. Noc oznaczała mrok, ciemność, osłonę. Noc pozwalała na tajemne spotkania parom kochanków, których miłość była czymś niepożądanym w świetle dnia. W mrocznych uliczkach, w najpóźniejszą godzinę zawierane były najgorsze rodzaje umów - te, w których ceną często było czyjeś życie, czyjaś krew. A w reszcie, gdy księżyc i gwiazdy zdobiły czarne niebo, na żer wychodziły drapieżniki. Były to zwierzęta przeróżnego sortu - poczynając od drobnych złodziejaszków, przez tępych osiłków, pragnących jedynie by ktoś krzywo na nich spojrzał a kończąc na skrytobójcach, przemykających pomiędzy cieniami, ukrywających się w mroku. Był jednak jeszcze jeden gatunek drapieżnika. Taki, którego spotkać na łowach można było raczej rzadko. Taki, którego siła rosła powoli, acz zauważalnie. I wreszcie taki, którego łupem wcale nie były marne pieniądze obdartusów żyjących w tej dzielnicy miasta - kierował się on znacznie szlachetniejszymi pobudkami. A ci, którzy stanęli z takim twarzą w twarz, bardzo rzadko wychodzili z tego spotkania w jednym kawałku.
I tego rodzaju drapieżniki właśnie wyszły w mrok nocy.
Dziś jednak wcale nie musiało dojść do rozlewu krwi. Ta noc mogła się skończyć bardzo spokojnie. Na krótkiej... albo i długiej rozmowie. Tak byłoby dla wszystkich zdecydowanie najlepiej. Problemem było jednakże złapanie pożądanego rozmówcy samego. Dzisiejsza noc... również nie była idealna, niemniej nie mogli sobie już pozwolić na zwłokę.
Zaklęcie, którego Craig nauczył się stosunkowo niedawno, pozwoliło mu zmienić się w czarną mgłę... i poszybować! W ciemną noc, w noc, która miała sprowadzić na kogoś ból i cierpienie. Bo, niestety, Craig wiedział, doskonale wiedział, że ich dzisiejszy cel raczej nie będzie rozmowny. Oni nigdy nie są.
edit.Zapomniałam o tym wspomnieć ale Craigu ma na buzi swoją maskę, tak tylko uściślam jakby co~
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Ostatnio zmieniony przez Craig Burke dnia 14.01.17 15:57, w całości zmieniany 1 raz
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powinien już spać. Dzisiaj nie miał przydzielonego żadnego patrolu. Jedna z niewielu nocy, kiedy to auror powinien bez zmartwień opuścić powieki i udać się w objęcia snu. Czy którykolwiek to potrafił? Szczerze wątpił, sam posiadał spore problemy ze snem. Jeszcze przed powrotem na służbę, teraz odpoczywał naprawdę śladowe ilości godzin. Może to i lepiej. Dziś przecież czekał go ostatni patrol.
Noc była dokładnie taka jak wszystkie inne, nie wyróżniała się niczym oprócz tego dziwnego ciężaru, który sprowadzała na barki Russella. On sam nie rozumiał zbyt dobrze, co to jest. Na pewno nie zmęczenie. Już od pewnego czasu nie towarzyszyły mu żadne emocje. Kanaliki ostatecznie pozbyły się wszystkich strumieni łez, wypełniło go dla odmiany przyjemne odrętwienie. Linię życia wypełniały zadania, które realizował jedne po drugim bez zbędnego zagłębiania się w ich treść czy sens, bez myślenia. Tak było prościej. Cokolwiek robił. Wiedział jednak, że teraz będzie inaczej. Zwłaszcza, gdy zobaczy twarz.
Nie obędzie się bez słów, które zranią gorzej niż najgorsza klątwa. Ale co miał do stracenia?
Przekroczył granicę między dwoma wrogimi obozami już na ostatnim spotkaniu w Wywernie. Oszukiwał się tak długo jak mógł, ale nawet on nie był na tyle głupi, aby w nieskończoność skakać wesoło na bardzo cienkiej linii podziału. Kierując się w stronę doków jasno deklarował swoje poglądy i przynależność do jednej ze stron. Wewnątrz nie był jednak tak bardzo zdecydowany. Chłodna fasada była raczej wynikiem wielu lat praktyki niż rzeczywistego stanu rzeczy. Wiedział przecież, że o ile chciałby rozwiązać to pokojowo to jest to opcja jakiej nawet nie brał pod uwagę. Nie z przeciwnikiem, z którym przyjdzie mu się zmierzyć. Z osobą, którą respektował i darzył szacunkiem. Dziwnym była świadomość, że stawał się osobą, jaką wcześniej sprowadzał przed oblicze sprawiedliwości. Chociaż mordercą był już przecież od dawna, zmiana nie mogła być aż tak dużo.
Znał to miejsce, patrolowane regularnie, zapewne od dnia dzisiejszego ze wzmożoną czujnością. Materializował się jednak z czarnej chmury mając w polu widzenia tylko dwójkę aurorów. Cholernie dobrych aurorów zważywszy, że samo ich pojawienie się tutaj wzbudziło ich czujność. Crispin zagryzł wargę, aby czasem nie zdradzić się niczym więcej. W jego umyśle zapanował na chwilę idealny spokój, wszystkie trybiki pracowały na najwyższych obrotach analizując. Zaskoczenie było jedyną przewagą jaką jeszcze mieli. Wycelował więc, kompletnie ignorując niespotykane drżenie dłoni, w dobrze znaną sylwetkę Garetta. Najpierw należy rozbroić najsilniejszego przeciwnika, chociaż drugiego też nie mógł lekceważyć. Expelliarmus, pomyślał. Może jeśli dostatecznie się skupi uda mu się oszukać umysł, że to tylko zwykłe ćwiczenia przeciwko drugiej grupie aurorów.
Noc była dokładnie taka jak wszystkie inne, nie wyróżniała się niczym oprócz tego dziwnego ciężaru, który sprowadzała na barki Russella. On sam nie rozumiał zbyt dobrze, co to jest. Na pewno nie zmęczenie. Już od pewnego czasu nie towarzyszyły mu żadne emocje. Kanaliki ostatecznie pozbyły się wszystkich strumieni łez, wypełniło go dla odmiany przyjemne odrętwienie. Linię życia wypełniały zadania, które realizował jedne po drugim bez zbędnego zagłębiania się w ich treść czy sens, bez myślenia. Tak było prościej. Cokolwiek robił. Wiedział jednak, że teraz będzie inaczej. Zwłaszcza, gdy zobaczy twarz.
Nie obędzie się bez słów, które zranią gorzej niż najgorsza klątwa. Ale co miał do stracenia?
Przekroczył granicę między dwoma wrogimi obozami już na ostatnim spotkaniu w Wywernie. Oszukiwał się tak długo jak mógł, ale nawet on nie był na tyle głupi, aby w nieskończoność skakać wesoło na bardzo cienkiej linii podziału. Kierując się w stronę doków jasno deklarował swoje poglądy i przynależność do jednej ze stron. Wewnątrz nie był jednak tak bardzo zdecydowany. Chłodna fasada była raczej wynikiem wielu lat praktyki niż rzeczywistego stanu rzeczy. Wiedział przecież, że o ile chciałby rozwiązać to pokojowo to jest to opcja jakiej nawet nie brał pod uwagę. Nie z przeciwnikiem, z którym przyjdzie mu się zmierzyć. Z osobą, którą respektował i darzył szacunkiem. Dziwnym była świadomość, że stawał się osobą, jaką wcześniej sprowadzał przed oblicze sprawiedliwości. Chociaż mordercą był już przecież od dawna, zmiana nie mogła być aż tak dużo.
Znał to miejsce, patrolowane regularnie, zapewne od dnia dzisiejszego ze wzmożoną czujnością. Materializował się jednak z czarnej chmury mając w polu widzenia tylko dwójkę aurorów. Cholernie dobrych aurorów zważywszy, że samo ich pojawienie się tutaj wzbudziło ich czujność. Crispin zagryzł wargę, aby czasem nie zdradzić się niczym więcej. W jego umyśle zapanował na chwilę idealny spokój, wszystkie trybiki pracowały na najwyższych obrotach analizując. Zaskoczenie było jedyną przewagą jaką jeszcze mieli. Wycelował więc, kompletnie ignorując niespotykane drżenie dłoni, w dobrze znaną sylwetkę Garetta. Najpierw należy rozbroić najsilniejszego przeciwnika, chociaż drugiego też nie mógł lekceważyć. Expelliarmus, pomyślał. Może jeśli dostatecznie się skupi uda mu się oszukać umysł, że to tylko zwykłe ćwiczenia przeciwko drugiej grupie aurorów.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Crispin Russell' has done the following action : rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Zbliżał się ten moment. Moment ostatecznego konfliktu, ostatecznego skłócenia, ostatecznego wyparcia się rodziny. Czekała na niego z niecierpliwością. Czuła jak przez jej tak bardzo widoczne pod cienką bladą skórą żyły silniej, szybciej przepływa krew. Serce przyspiesza pracy, gdy tylko w mózgu pojawi się ten impuls, ta myśl. Uwielbiała znajdować się w tych stresowych sytuacjach powrotu do starych... znajomych. Powrotu do dzieciństwa i czasów, kiedy była słaba. To był czas wyrównania rachunków. Spojrzenia na wszystko to, co zostawiła za sobą z pogardą. Wyjście ponad dawną siebie i wszystkich tych, przez których była taka, jaka była. Kochany kuzynie... Czas na mały family reunion.
Szybowała za Russellem. Przed nimi, na czele, Craig. Z tym pierwszym już raz pracowała, wtedy w lesie. Co do drugiego nie była przekonana. Był raczej jednym z tych, co to nie lubią takich, jak ona. Mieli jednak zadanie, a osobiste konflikty to coś, co dekoncentruje tylko takich jak Samael czy Caesar. Burke był raczej rzeczowy, a przynajmniej taki się wydawał. Także i Samantha skupiała się dzisiaj tylko na tych, jak się okazało dwóch postaciach, które patrolowały teren opuszczonej portierni. I ty też Brendan?
Zmaterializowała się tuż obok swoich towarzyszy z różdżką w ręce. Nic nie mówiła, tylko spojrzała na dwóch aurorów. Zupełnie nie spodziewała się działania Crispina. Musiał być naprawdę bardzo nakręcony, tak szybko i gwałtownie zareagował. A przecież można było zacząć to całkowicie inaczej.
Ach, ta gęsta atmosfera... Ta wymiana spojrzeń. Zwarcia, spięcia, wstrząsy...
Uśmiechnęła się krzywo.
Szybowała za Russellem. Przed nimi, na czele, Craig. Z tym pierwszym już raz pracowała, wtedy w lesie. Co do drugiego nie była przekonana. Był raczej jednym z tych, co to nie lubią takich, jak ona. Mieli jednak zadanie, a osobiste konflikty to coś, co dekoncentruje tylko takich jak Samael czy Caesar. Burke był raczej rzeczowy, a przynajmniej taki się wydawał. Także i Samantha skupiała się dzisiaj tylko na tych, jak się okazało dwóch postaciach, które patrolowały teren opuszczonej portierni. I ty też Brendan?
Zmaterializowała się tuż obok swoich towarzyszy z różdżką w ręce. Nic nie mówiła, tylko spojrzała na dwóch aurorów. Zupełnie nie spodziewała się działania Crispina. Musiał być naprawdę bardzo nakręcony, tak szybko i gwałtownie zareagował. A przecież można było zacząć to całkowicie inaczej.
Ach, ta gęsta atmosfera... Ta wymiana spojrzeń. Zwarcia, spięcia, wstrząsy...
Uśmiechnęła się krzywo.
Nikły blask księżyca dla jednych potrafił stanowić ocalenie, dla drugich błędną ścieżkę. Jedni szukali, kolejni kryli się wśród tańczących nocnych cieni. I te same niewyraźne rysy piętrzących się starych magazynów oferowały schronienie dla sylwetek, które materializowały się czarną mgłą, wyłaniając trzy, pewne siebie postaci. Czy były pewne swojej misji? Czy samych siebie? Czy wiedziały któż cierpliwie przeczesywał pogrążone w mroku uliczki? Ile sił kryło się w każdym geście?
Niecierpliwe, jak się zdawało - zagranie Crispina niosło ze sobą podwójne niebezpieczeństwo, ale i szansę sukcesu. Zaskoczenie było najlepszą formą ataku, ale tym razem zakończoną niepowodzeniem. Widocznie jednak ciemność czuwała, by nie odsłonić całkowicie pozycji Śmierciożerców. Szansa jednak zawisła w powietrzu i dwóm Gwardzistom nie umknął szmer, burzący nocną ciszę, przebijaną standardowymi odgłosami.
Los rzeczywiście zawisł, nie przechylając szali sukcesu na żadną ze stron. W następnej kolejce zostanie ustalona inicjatywa - zależnie od wyniku, albo Gwardziści dostrzegą niebezpieczeństwo i w następnej zaatakują, albo Śmierciożercy zdołają ukryć swoją obecność i w następnej kolejce to oni zaatakują pierwsi.
Śmierciożercy: Każdy z was rzuca k100 + biegłość ukrywania
Gwardziści: Rzut k100 z biegłością spostrzegawczość + wybieracie osobę, która rzuci 2x k100
Wasze zsumowane rzuty zadecydują o inicjatywie (Rzuty Gwardzistów vs Rzuty Śmierciożerców). Większy wynik gwarantuje sukces.
Niecierpliwe, jak się zdawało - zagranie Crispina niosło ze sobą podwójne niebezpieczeństwo, ale i szansę sukcesu. Zaskoczenie było najlepszą formą ataku, ale tym razem zakończoną niepowodzeniem. Widocznie jednak ciemność czuwała, by nie odsłonić całkowicie pozycji Śmierciożerców. Szansa jednak zawisła w powietrzu i dwóm Gwardzistom nie umknął szmer, burzący nocną ciszę, przebijaną standardowymi odgłosami.
Los rzeczywiście zawisł, nie przechylając szali sukcesu na żadną ze stron. W następnej kolejce zostanie ustalona inicjatywa - zależnie od wyniku, albo Gwardziści dostrzegą niebezpieczeństwo i w następnej zaatakują, albo Śmierciożercy zdołają ukryć swoją obecność i w następnej kolejce to oni zaatakują pierwsi.
Śmierciożercy: Każdy z was rzuca k100 + biegłość ukrywania
Gwardziści: Rzut k100 z biegłością spostrzegawczość + wybieracie osobę, która rzuci 2x k100
Wasze zsumowane rzuty zadecydują o inicjatywie (Rzuty Gwardzistów vs Rzuty Śmierciożerców). Większy wynik gwarantuje sukces.
Przez chwilę Garrett mógłby przysiąc, że usłyszany szelest jest jedynie wytworem jego nadwrażliwej wyobraźni - że wyłapywał wśród nienaturalnej ciszy nieistniejące dźwięki, że mamił się iluzją zagrożenia. Ostatnimi czasy potrafił dostrzec je na każdym kroku: stracił zaufanie, zatracał się w nadmiernej ostrożności, lecz zbyt często przekonywał się, że lepiej dmuchać na zimne. Zbyt często za ufność musiał płacić krwią. Ale gdy dostrzegł spięcie Brendana, gdy kątem oka zauważył, że jego kuzyn z uwagą zerka w podobnym kierunku, unosząc przy tym lekko różdżkę, uwierzył, że to działo się naprawdę - że niebezpieczeństwo czaiło się... tuż za rogiem?
Nie tracił czasu na wysyłanie Brendanowi porozumiewawczych spojrzeń, on też był aurorem, też szczycił się doświadczeniem, też brał udział niezliczonych akcjach; obaj wiedzieli, że te nocne cisze częściej zapowiadały wstrząsające światem burze niż spokojną jutrzenkę.
- Kryj mnie - rzucił ostrożnie, tak cicho, że zakrawało to o szept; dwa słowa miały dosięgnąć wyłącznie uszu znajdującego się o krok Brena. Wysunął się nieznacznie do przodu, mrużąc przy tym lekko oczy; dlaczego ta przeklęta uliczka musiała dziś tonąć w nieprzeniknionej ciemności? Starał się oddychać spokojnie, miarowo, bezgłośnie. Sunął oczami po okrytej mrokiem przestrzeni, pragnąc dostrzec cokolwiek, choćby błysk, choćby mignięcie; nasłuchiwał, dbając o to, by wyłapać najsubtelniejsze szmery, szepty, pomruki. Coś było nie tak, wiedział o tym - pozostało wyłapać źródło niebezpieczeństwa i czym prędzej zareagować, nie wahać się, uderzać. Uniósł różdżkę, na ustach układając kilka potencjalnych inkantacji - gdy dostrzeże jakikolwiek znak, pozwoli, by przestrzeń przeciął promień silnego zaklęcia.
| rzucam dwa razy: IV poziom spostrzegawczości, +15 do wyniku
Nie tracił czasu na wysyłanie Brendanowi porozumiewawczych spojrzeń, on też był aurorem, też szczycił się doświadczeniem, też brał udział niezliczonych akcjach; obaj wiedzieli, że te nocne cisze częściej zapowiadały wstrząsające światem burze niż spokojną jutrzenkę.
- Kryj mnie - rzucił ostrożnie, tak cicho, że zakrawało to o szept; dwa słowa miały dosięgnąć wyłącznie uszu znajdującego się o krok Brena. Wysunął się nieznacznie do przodu, mrużąc przy tym lekko oczy; dlaczego ta przeklęta uliczka musiała dziś tonąć w nieprzeniknionej ciemności? Starał się oddychać spokojnie, miarowo, bezgłośnie. Sunął oczami po okrytej mrokiem przestrzeni, pragnąc dostrzec cokolwiek, choćby błysk, choćby mignięcie; nasłuchiwał, dbając o to, by wyłapać najsubtelniejsze szmery, szepty, pomruki. Coś było nie tak, wiedział o tym - pozostało wyłapać źródło niebezpieczeństwa i czym prędzej zareagować, nie wahać się, uderzać. Uniósł różdżkę, na ustach układając kilka potencjalnych inkantacji - gdy dostrzeże jakikolwiek znak, pozwoli, by przestrzeń przeciął promień silnego zaklęcia.
| rzucam dwa razy: IV poziom spostrzegawczości, +15 do wyniku
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 65, 69
'k100' : 65, 69
Słyszał to - słyszał wyraźnie. Garrett miał rację, coś, a może ktoś, coś tutaj czyhało, jak leniwa złowroga żmija czekająca na poślizg bystrze upatrzonej ofiary. W nieprzeniknionych ciemnościach nie mógł jednak wypatrzeć jej jadowitych żółtych ślepi, co do których - wiedział - niewidocznie błyszczały gdzieś tutaj nieopodal. Otulający ich spokój był jak ta potworna cisza przed burzą, która po kilku chwilach przeobraża się w śmiercionośny sztorm, rozbudzający najpotężniejsze i najokrutniejsze żywioły. Nie był jednak pewien - gdzie dokładnie czaiło się niebezpieczeństwo? Podążanie po omacku za obcym dźwiękiem, którym był jedynie lichy szmer, stłumione poruszenie, przypominało nieco spacer ślepego po linie, Brendan sam już nie był pewien, skąd dokładnie słychać było ów dźwięk. Mocno zaciskał palce na rękojeści drewnianej różdżki, trzymając ją już przed sobą, na wysokości piersi, w pełnej gotowości.
- Jestem tuż za tobą - odparł równie bezgłośnie, niestarannie, dając podmuchom wiatru porwać mrukliwe dźwięki, wiedział, że Garrett i tak go zrozumie - słyszał tę frazę tak wiele razy, że zdążył już poznać nawet jej rytm. Nawet, jeśli byli już odkryci - a na pewno byli - nie powinni niczego ułatwiać tchórzliwie ukrytym napastnikom. Ciemność - wydawała się nieprzenikniona, a on usiłował przedrzeć się przez jej płachtę, wytężając wzrok i skupiając siły na o wiele trudniejszym do oszukania zmyśle słuchu. Nie mogli dać się zaskoczyć z żadnej ze stron. Byli zbyt doświadczeni, by naszły go jakiekolwiek wątpliwości, tego szelestu nie pomylili z nocnymi odgłosami miasta. I rozglądał się wokół, choć nie drgnął, kiedy Garrett wysunął się na przód - trzymając broń na podorędziu.
Spostrzegawczość III, +10
- Jestem tuż za tobą - odparł równie bezgłośnie, niestarannie, dając podmuchom wiatru porwać mrukliwe dźwięki, wiedział, że Garrett i tak go zrozumie - słyszał tę frazę tak wiele razy, że zdążył już poznać nawet jej rytm. Nawet, jeśli byli już odkryci - a na pewno byli - nie powinni niczego ułatwiać tchórzliwie ukrytym napastnikom. Ciemność - wydawała się nieprzenikniona, a on usiłował przedrzeć się przez jej płachtę, wytężając wzrok i skupiając siły na o wiele trudniejszym do oszukania zmyśle słuchu. Nie mogli dać się zaskoczyć z żadnej ze stron. Byli zbyt doświadczeni, by naszły go jakiekolwiek wątpliwości, tego szelestu nie pomylili z nocnymi odgłosami miasta. I rozglądał się wokół, choć nie drgnął, kiedy Garrett wysunął się na przód - trzymając broń na podorędziu.
Spostrzegawczość III, +10
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Wybaczcie tę tycią zwłokę XD
Kiedy opuścił głowę, cień padł na jego maskę, pogrążając ją w jeszcze większym mroku. Zdawał sobie sprawę z tego, że ich obecność nie pozostała niezauważona. Przesunął uważnym spojrzeniem po Samancie i Crispinie. Doprawdy, urocza parka się mu trafiła. Kobieta była zdecydowanie ciekawszą postacią. Gardził nią - pomimo faktu, że oboje służyli jednemu panu, że mieli jedną misję... gardził nią. Przede wszystkim z powodu jej... futerkowego problemu. Drugim powodem był fakt, że była Wealeyem. Ale jednocześnie lubił ją... bo kazała swojej rodzinie iść do diabła.
Crispin był dla niego niewiadomą. Nie znał go. Poza tym nie widział w jego oczach zdecydowania. I wkrótce mogło go to kosztować. Kosztować bardzo słono. W końcu mieli stanąć przed dwójką aurorów. Jakkolwiek złe opinie o Weasleyach miał Craig, wiedział, że nie mógł sobie pozwolić na błąd.
Różdżkę trzymał oczywiście w pogotowiu. Nieudane zaklęcie Crispina mogło bardzo łatwo zdradzić ich pozycję, dobrze chociaż że zdecydował się rzucić je niewerbalnie. Przylgnął do ściany, uważnie obserwując i nasłuchując. Aurorzy się zbliżali - nawet jeśli nie słyszał ich wyraźnie, czuł to pod skórą.
Tak po prawdzie, on sam wolał by nie doszło do bezpośredniego starcia. Nie dostali rozkazu by zamordować, jedynie by porozmawiać. Poza tym, nawet on, mimo bycia śmierciożercą, miał mniejsze doświadczenie bojowe niż byle jak auror.
Posłał Crispinowi a potem Samancie sugestywne spojrzenie, chociaż pod jego maską oczywiście nie było widać nic. Tylko tego nie spartolcie.
Kiedy opuścił głowę, cień padł na jego maskę, pogrążając ją w jeszcze większym mroku. Zdawał sobie sprawę z tego, że ich obecność nie pozostała niezauważona. Przesunął uważnym spojrzeniem po Samancie i Crispinie. Doprawdy, urocza parka się mu trafiła. Kobieta była zdecydowanie ciekawszą postacią. Gardził nią - pomimo faktu, że oboje służyli jednemu panu, że mieli jedną misję... gardził nią. Przede wszystkim z powodu jej... futerkowego problemu. Drugim powodem był fakt, że była Wealeyem. Ale jednocześnie lubił ją... bo kazała swojej rodzinie iść do diabła.
Crispin był dla niego niewiadomą. Nie znał go. Poza tym nie widział w jego oczach zdecydowania. I wkrótce mogło go to kosztować. Kosztować bardzo słono. W końcu mieli stanąć przed dwójką aurorów. Jakkolwiek złe opinie o Weasleyach miał Craig, wiedział, że nie mógł sobie pozwolić na błąd.
Różdżkę trzymał oczywiście w pogotowiu. Nieudane zaklęcie Crispina mogło bardzo łatwo zdradzić ich pozycję, dobrze chociaż że zdecydował się rzucić je niewerbalnie. Przylgnął do ściany, uważnie obserwując i nasłuchując. Aurorzy się zbliżali - nawet jeśli nie słyszał ich wyraźnie, czuł to pod skórą.
Tak po prawdzie, on sam wolał by nie doszło do bezpośredniego starcia. Nie dostali rozkazu by zamordować, jedynie by porozmawiać. Poza tym, nawet on, mimo bycia śmierciożercą, miał mniejsze doświadczenie bojowe niż byle jak auror.
Posłał Crispinowi a potem Samancie sugestywne spojrzenie, chociaż pod jego maską oczywiście nie było widać nic. Tylko tego nie spartolcie.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Opuszczona portiernia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny