Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny
Opuszczona portiernia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Opuszczona portiernia
Opuszczona portiernia jest ulokowanym tuż obok bramy dwupiętrowym budynkiem, z którego rozciąga się doskonały widok zarówno na cały plac i magazyny, jak i na otaczającą ten przybytek okolicę. Nietrudno więc dostrzec stąd ewentualne zagrożenie, zwłaszcza podczas nocnych eskapad lub poszukiwania kryjówek.
Ponieważ portiernia w czasach świetności przyportowego obiektu pełniła rozmaite funkcje, od biura zacząwszy, a na stołówce skończywszy, do dziś pełna jest ona różnorakich pomieszczeń, obecnie zakurzonych, zniszczonych i przeżartych zębem czasu. Brudne, stłuczone szyby nie lśnią już w blasku słońca i nie chronią przed deszczem, większość drzwi została wyniesiona lub spalona, a drewniane barierki schodów powyrywane, jednak przy odrobinie trudu wciąż w dziesiątkach tychże pomieszczeń - jak i na terenie całych magazynów - można znaleźć bezpieczne schronienie tudzież nietknięte przez nikogo skarby: butelki alkoholu, książki, fiolki nieznanych eliksirów, sykle, knuty, pergaminy. Miejsce to pełne jest bowiem rozmaitych skrytek zabezpieczonych wszelakimi czarami i nikt, naprawdę nikt nie wie, czy istniały one tutaj już wcześniej, czy powstały dopiero podczas wojny.
Parter zajmują pokój portierów, szatnia i kilkanaście zagraconych pokojów o bliżej nieznanym przeznaczeniu - obecnie pełne kurzu i gruzu, najpewniej stratowanych podczas jakiegoś czarodziejskiego pojedynku. Na pierwszym piętrze znajdują się natomiast toalety, dawna stołówka - dziś zionąca pustką - a także wielka sala z dwoma połamanymi regałami i rozbitym kominkiem kaflowym, w której niegdyś najprawdopodobniej pracownicy magazynów spędzali swe przerwy obiadowe. Na samej górze umiejscowiono zaś pokoje biurowe oraz schody prowadzące na płaski dach, z którego rozpościera się iście bajkowy widok na sunące po Tamizie statki, barki oraz łódeczki, a także okoliczne uliczki i magazyny. Z oddali widać też majestatyczną, przepiękną wieżę zegarową, jaką jest Big Ben.
Ponieważ portiernia w czasach świetności przyportowego obiektu pełniła rozmaite funkcje, od biura zacząwszy, a na stołówce skończywszy, do dziś pełna jest ona różnorakich pomieszczeń, obecnie zakurzonych, zniszczonych i przeżartych zębem czasu. Brudne, stłuczone szyby nie lśnią już w blasku słońca i nie chronią przed deszczem, większość drzwi została wyniesiona lub spalona, a drewniane barierki schodów powyrywane, jednak przy odrobinie trudu wciąż w dziesiątkach tychże pomieszczeń - jak i na terenie całych magazynów - można znaleźć bezpieczne schronienie tudzież nietknięte przez nikogo skarby: butelki alkoholu, książki, fiolki nieznanych eliksirów, sykle, knuty, pergaminy. Miejsce to pełne jest bowiem rozmaitych skrytek zabezpieczonych wszelakimi czarami i nikt, naprawdę nikt nie wie, czy istniały one tutaj już wcześniej, czy powstały dopiero podczas wojny.
Parter zajmują pokój portierów, szatnia i kilkanaście zagraconych pokojów o bliżej nieznanym przeznaczeniu - obecnie pełne kurzu i gruzu, najpewniej stratowanych podczas jakiegoś czarodziejskiego pojedynku. Na pierwszym piętrze znajdują się natomiast toalety, dawna stołówka - dziś zionąca pustką - a także wielka sala z dwoma połamanymi regałami i rozbitym kominkiem kaflowym, w której niegdyś najprawdopodobniej pracownicy magazynów spędzali swe przerwy obiadowe. Na samej górze umiejscowiono zaś pokoje biurowe oraz schody prowadzące na płaski dach, z którego rozpościera się iście bajkowy widok na sunące po Tamizie statki, barki oraz łódeczki, a także okoliczne uliczki i magazyny. Z oddali widać też majestatyczną, przepiękną wieżę zegarową, jaką jest Big Ben.
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Zaklęcie sięgnęło napastnika; jego różdżka upadła, a cokolwiek próbował zrobić Burke, jego próby spaliły na panewce. Właściwie już go mieli: Garrett, po nieznacznym potknięciu, sprawnie rzucił zaklęcie, któremu nie sądził, by ten potrafił się przeciwstawić, a na pewno nie bez różdżki: chyba, że nie zawiodą go znów jego czarnoksięskie moce. Nie obawiał się spuścić oka z nieznajomego, nie, kiedy jego kuzyn trzymał go na różdżce - zamiast tego skierował własną w tego, który wciąż był niewiadomą: zaskakującą zagadką, ewenementem tej walki, dziwnością. Przyszedł z nimi, a jednak stanął naprzeciw nich - Russell, jak usłyszał od Garretta. Pracowali razem - wystawił tych ludzi? prowokował ich? dlaczego mu zaufali? skąd wiedział, że tutaj będą?
Cokolwiek się tutaj działo, wątpliwości z każdą kolejną chwilą jedynie się w nim mnożyły. Nie ufał człowiekowi, który zmienił front w ostatnim, decydującym momencie - czy nie poległby i tak, gdyby nie ten pesudobohaterski zryw? Trzeci napastnik uciekł - wiele to mówiło o ich odwadze. Ci dwaj - uciec nie mogli, na wyjaśnienia przyjdzie czas później. Za chwilę - z pewnością.
- Esposas - wypowiedział w ślad za Garrettem, celując różdżką w Crispina.
Cokolwiek się tutaj działo, wątpliwości z każdą kolejną chwilą jedynie się w nim mnożyły. Nie ufał człowiekowi, który zmienił front w ostatnim, decydującym momencie - czy nie poległby i tak, gdyby nie ten pesudobohaterski zryw? Trzeci napastnik uciekł - wiele to mówiło o ich odwadze. Ci dwaj - uciec nie mogli, na wyjaśnienia przyjdzie czas później. Za chwilę - z pewnością.
- Esposas - wypowiedział w ślad za Garrettem, celując różdżką w Crispina.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Czarna magia zawiodła Craiga Burke, któremu nie udało się ostatecznie uciec. Ani przed kopniakiem, ani przed zbliżającym się nieuchronnie sądem. Był świadom, że jego własny również zbliża się nieuchronnie, ale nie zmyło to ani trochę satysfakcji z idealnego trafienia w cel. Widok kulącego się śmierciożercy zapewne nie ukoi przyszłej męki, będzie jednak zdecydowanym pocieszeniem. Uśmiech bezwiednie wygiął mu wargi, gdy usłyszał tę groźbę. Nie był to wyraz złośliwy czy pogardliwy. Raczej smutny, bo słowa, chociaż od nieliczącego się dlań człowieka, były boleśnie prawdziwe. Od tego momentu pozostanie zdrajcą dla każdej ze strony. Wyrzucony z każdej społeczności, przekreślony w każdych oczach. Nie musiał tego robić. Mógł nadal kulić się w szeregach rycerzy i w razie jakiegoś powodzenia łasić się do ręki Czarnego Pana niczym zadowolone szczenię. Ślepe na prawdę, bezwolne, uzależnione. Śmierć czyhała na nich z każdej strony, a ze względu na ścieżkę, którą obrał to jej oddech na karku towarzyszył mu praktycznie od zawsze. Jeśli miał w końcu dać się jej porwać to chciał to zrobić na własnych zasadach. Nie potrzebował czyjejś aprobaty. Ważni dla niego ludzie posiadali już swoje marmurowe nagrobki, więc nie musiał się o nikogo martwić. Nie było istotne, czy przejdzie do historii jako podła sylwetka obślizgłego zdrajcy czy świetlistego bohatera. Najważniejszym było przecież rozliczenie się z samym sobą.
- Wygląda na to, że zabiorę cię za sobą - odparł dziwnie beznamiętnym tonem, po czym obrócił głowę w stronę znanego mu głosu. Przełknął ślinę. Co mógł powiedzieć? Przepraszam? To nie tak jak myślisz? Zabrzmiałby jak jakiś kochanek przyłapany na gorącym uczynku. Może poniekąd tak było, ale nic nie mógł zrobić z tym przykrym wrażeniem. Weasley prawdopodobnie nie będzie chciał go słuchać. Ten drugi zwłaszcza skoro miotał w niego zaklęciem. Kolejnym, przed którym przecież nie miał jak się bronić.
- Nie mam różdżki, więc pętanie naprawdę nie jest konieczne. I tak nie mam dokąd uciec. - Wiedział, że jego słowa nie mają teraz i tak żadnej wartości, ale wypowiadając to na głos docierał do niego ostateczny sens. Koniec gry, zaprzepaścił wszystko. Nawet nie było mu jakoś specjalnie żal.
- Wygląda na to, że zabiorę cię za sobą - odparł dziwnie beznamiętnym tonem, po czym obrócił głowę w stronę znanego mu głosu. Przełknął ślinę. Co mógł powiedzieć? Przepraszam? To nie tak jak myślisz? Zabrzmiałby jak jakiś kochanek przyłapany na gorącym uczynku. Może poniekąd tak było, ale nic nie mógł zrobić z tym przykrym wrażeniem. Weasley prawdopodobnie nie będzie chciał go słuchać. Ten drugi zwłaszcza skoro miotał w niego zaklęciem. Kolejnym, przed którym przecież nie miał jak się bronić.
- Nie mam różdżki, więc pętanie naprawdę nie jest konieczne. I tak nie mam dokąd uciec. - Wiedział, że jego słowa nie mają teraz i tak żadnej wartości, ale wypowiadając to na głos docierał do niego ostateczny sens. Koniec gry, zaprzepaścił wszystko. Nawet nie było mu jakoś specjalnie żal.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kolejna porażka. Craig czuł jak magia skumulowała się i...rozpłynęła nie pozwalając na deportację. Został skutecznie rozbrojony, a wybita z ręki różdżka potoczyła się pod ścianę starego magazynów. Śmierciożerca widział, jak zdecydowanie skuteczne zaklęcie, które wyczarował Garrett, miało go za chwilę całkowicie pozbawić możliwości ucieczki. Magiczne kajdany miały pojawić się na jego rekach i nogach. Craig Posiadał ostatnią szansę na unik (st zgodne z mechaniką), bądź próbę teleportacji st 60 + biegłość koncentracji. Z racji jednak bólu, które wciąż trzymało rycerza po silnym kopnięciu Crispina - Craig ma -10 do rzutu.
Zaklęcie Brendana nie wyszło, ale nie wyglądało, by cel miał zamiar uciekać.
Jeśli Śmierciożerca nie zdoła umknąć - aurorzy będą mogli zabrać go do Tower.
Kolejka: Craig, Brendan, Garrett, Crispin.
Na odpis macie 48h
Zaklęcie Brendana nie wyszło, ale nie wyglądało, by cel miał zamiar uciekać.
Jeśli Śmierciożerca nie zdoła umknąć - aurorzy będą mogli zabrać go do Tower.
Kolejka: Craig, Brendan, Garrett, Crispin.
Na odpis macie 48h
Był boleśnie świadom zarówno kopnięcia Crispina jak i braku różdżki. Spojrzał w mrok gdzie poleciała i ponownie już zaklął cicho. Musiał to przyznać przed sobą samym, w jego sercu powoli zaczął kiełkować strach. Dlaczego magia go opuściła? Czy to przez ból zaklęcie mu nie wyszło? Czy jakieś tragiczne fatum postanowiło sobie z niego zakpić?
Ucieczka Samanthy była marną pociechą. Wiedział, że Weasleyówna z pewnością ostrzeże Czarnego Pana o zdradzie. Prędzej czy później Russell będzie martwy. A z nim inni. Bo Zemsta lorda Voldemorta zawsze była straszna.
Postąpił ponownie trzy kroki do tyłu. Widział, jak zostało ku niemu wystrzelone kolejne zaklęcie. Tego aurora też sobie zapamięta. Któregoś dnia pośle go do piachu. Jego i wszystkich, którzy byli mu drodzy! Cały przeklęty Zakon Feniksa. Ogień trawiący ten świat będzie tym wyższy, im bardziej ci głupcy będą się opierali!
Zamknął oczy, prosząc w duchu o to, by tym razem, kiedy będzie się deportował, unikając zaklęcia, magia zadziałała.
Ucieczka Samanthy była marną pociechą. Wiedział, że Weasleyówna z pewnością ostrzeże Czarnego Pana o zdradzie. Prędzej czy później Russell będzie martwy. A z nim inni. Bo Zemsta lorda Voldemorta zawsze była straszna.
Postąpił ponownie trzy kroki do tyłu. Widział, jak zostało ku niemu wystrzelone kolejne zaklęcie. Tego aurora też sobie zapamięta. Któregoś dnia pośle go do piachu. Jego i wszystkich, którzy byli mu drodzy! Cały przeklęty Zakon Feniksa. Ogień trawiący ten świat będzie tym wyższy, im bardziej ci głupcy będą się opierali!
Zamknął oczy, prosząc w duchu o to, by tym razem, kiedy będzie się deportował, unikając zaklęcia, magia zadziałała.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Słowa znaczyły mniej niż czyny, Brendan nie wsłuchiwał się zanadto w to, co miał do powiedzenia Russell: jescze nie teraz. Teraz on i Garry mysieli zatroszczyć sie o to, żeby spętać ich obojga i odeskortować w miejsce, w którym będą mogli wreszcie, zgodnie z ich pierwotnym życzeniem, spokojnie porozmawiać. Fakt, że Crispin nie uciekał nie uspokajał go ani trochę, Brendan pozostawał czujny, doskonale wiedząc, że zdrajca pozostanie zdrajcą. Skoro - były? - auror nie wahał sie zdradzić swoich dotychczasowych przyjaciół, równie łatwo mógł zdradzić teraz ich samych.
Po nieudanym zaklęciu uwagę Brendana mocniej jednak przykuł wciąż zamaskowany sprawca. Widząc, że ten zaczyna przygotowywać sie do teleportacji, Brendan w ostatnim zrywie rzucił się za nim, niedbale, z impetem, chcąc pchnąć go barkiem i zacisnąć dłoń na jego ramieniu. Jego zachowanie nie było przemyślane, ale nie mógł dac odejść temu człowiekowi: powstrzyma go przed teleportacją, choćby za cenę własnego rozszczepienia.
przepraszam za jakosc poscika nie mam komputera a nie chce przeciagac :<
Po nieudanym zaklęciu uwagę Brendana mocniej jednak przykuł wciąż zamaskowany sprawca. Widząc, że ten zaczyna przygotowywać sie do teleportacji, Brendan w ostatnim zrywie rzucił się za nim, niedbale, z impetem, chcąc pchnąć go barkiem i zacisnąć dłoń na jego ramieniu. Jego zachowanie nie było przemyślane, ale nie mógł dac odejść temu człowiekowi: powstrzyma go przed teleportacją, choćby za cenę własnego rozszczepienia.
przepraszam za jakosc poscika nie mam komputera a nie chce przeciagac :<
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
I znów zbyt wiele działo się jednocześnie; świetliste smugi zaklęć przecinały ciemne, wieczorne powietrze, z niezwykłą mocą mknąc w kierunku ich wroga. Garrett miał pewność, że potrzebne były wyłącznie ułamki sekundy, aby nieznajomy przeciwnik beznadziejnie obalił się na chłodny bruk, ostatecznie powalony brutalnym ciosem Russella, rozbrojony zaklęciem Brendana i skuty jego magicznymi kajdankami.
Ale... tak się nie miało stać?
Dostrzegając natychmiastową reakcję kuzyna, sam nie pozostawał w bezruchu; miliony myśli w jednej sekundzie przemykały mu przez głowę, tym razem nie paraliżując, a dodając mu sił. Więc skupił się; jak w tych ulotnych momentach powstrzymać wroga przed tym, co planował i co próbował uczynić - przed niewątpliwą ucieczką?
Więc zdecydował się podjąć ryzyko, spróbować rozproszyć całą panującą w najbliższej okolicy magię; uniósł różdżkę, przywołując na usta inkantację jednego z najcięższych zaklęć, jakie poznał w trakcie aurorskiego kursu. Na egzaminach końcowych zdał je bezbłędnie; nie mógł odeprzeć kiełkującej nadziei, że dzisiaj powiedzie mu się równie dobrze.
- Divirgento! - powiedział więc głośno, dosadnie.
ST zaklęcia Divirgento zmniejszone do 85.
Ale... tak się nie miało stać?
Dostrzegając natychmiastową reakcję kuzyna, sam nie pozostawał w bezruchu; miliony myśli w jednej sekundzie przemykały mu przez głowę, tym razem nie paraliżując, a dodając mu sił. Więc skupił się; jak w tych ulotnych momentach powstrzymać wroga przed tym, co planował i co próbował uczynić - przed niewątpliwą ucieczką?
Więc zdecydował się podjąć ryzyko, spróbować rozproszyć całą panującą w najbliższej okolicy magię; uniósł różdżkę, przywołując na usta inkantację jednego z najcięższych zaklęć, jakie poznał w trakcie aurorskiego kursu. Na egzaminach końcowych zdał je bezbłędnie; nie mógł odeprzeć kiełkującej nadziei, że dzisiaj powiedzie mu się równie dobrze.
- Divirgento! - powiedział więc głośno, dosadnie.
ST zaklęcia Divirgento zmniejszone do 85.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Crispin zdecydował się już nie podejmować dodatkowych działań i w dziwny sposób stał się biernym obserwatorem rozgrywającej się sceny. Widział, jak w jednej chwili zadziało się kilka rzeczy. Po pierwsze - magia wokół Craiga zapulsowała i wprawne oko mogło zarejestrować, co było tego przyczyną. I dokładnie ten impuls skłonił Brendana do gwałtownej reakcji, by z impetem rzucić się w stronę teleportującego (a przynajmniej będącego w trakcie teleportacji). I każdy wiedział, że zachwianie podobnego procesu nigdy nie kończy się dobrze. Craig posiadał duże doświadczenie, by poprawnie przenieść się w ten sposób w dowolne miejsce, ale niebezpieczeństwo było wpisane w naturę teleportacji. Tylko najpotężniejsi czarodzieje wychodzili bez szwanku w warunkach wyjątkowo niesprzyjających. I nim obaj (Craig i Brendan) zrozumieli co się dzieje - magia wokół nich gwałtownie błysnęła, a rzeczywistość rozmyła się przy akompaniamencie przeraźliwego bólu ogniskującego się w klatce piersiowej.
Zaklęcie Garretta zalśniło, a ciepło rozlało się mrowieniem po palcach, ale - magia rozproszyła się, zapewne zachwiana gwałtowną reakcją obok. Auror mógł tylko patrzeć, jak jego kuzyn i tajemniczy napastnik - znikają, pozostawiając po sobie kilka znikających wyładowań. Zostałeś sam, mając u boku tylko Crispina.
Craig i Brendan - piszecie tutaj
Garrett i Crispin Macie 48h na odpis, jeśli nie podejmujecie żadnych działań (czarowanie, walka) Crispin zostaje uznany za schwytanego, a Garrett może go przenieść do Tower lub inne miejsce na przesłuchanie i/lub zawiadomić odpowiednie służby. Żaden z was nie wie, gdzie zniknęła pozostała dwójka, ale mogliście obaj dostrzec leżącą niedaleko różdżkę Craiga.
Zaklęcie Garretta zalśniło, a ciepło rozlało się mrowieniem po palcach, ale - magia rozproszyła się, zapewne zachwiana gwałtowną reakcją obok. Auror mógł tylko patrzeć, jak jego kuzyn i tajemniczy napastnik - znikają, pozostawiając po sobie kilka znikających wyładowań. Zostałeś sam, mając u boku tylko Crispina.
Craig i Brendan - piszecie tutaj
Garrett i Crispin Macie 48h na odpis, jeśli nie podejmujecie żadnych działań (czarowanie, walka) Crispin zostaje uznany za schwytanego, a Garrett może go przenieść do Tower lub inne miejsce na przesłuchanie i/lub zawiadomić odpowiednie służby. Żaden z was nie wie, gdzie zniknęła pozostała dwójka, ale mogliście obaj dostrzec leżącą niedaleko różdżkę Craiga.
Jego zaklęcie rozlało się ciepłą smugą, gdy kątem oka spostrzegał, że nie zdążył zareagować - w jednej chwili wbijał wzrok z Brendana rozpaczliwie rzucającego się na ich napastnika, a w drugiej obaj już zniknęli; pozostała po nich tylko emanująca najgłębszą ciemnością pustka. Przeklął pod nosem (głucho, siarczyście, odrobinę zbyt głośno); rozkwitła w nim złość, zabłysnęła mu w oczach, gdy mocno marszczył z bezsilności brwi. Przez moment wciąż wskazywał różdżką miejsce, w którym zniknęło dwóch mężczyzn, ale wiedział, że nie mogło mu to już w niczym pomóc - nie miał pojęcia, dokąd się przenieśli, nie miał pojęcia, czy ponieśli obrażenia. Nieodłącznie towarzyszyła mu paląca myśl, że teleportacje w stanie tak dotkliwego zagrożenia nigdy nie kończyły się dobrze.
Gdziekolwiek aportował się teraz Brendan, znajdował się w niebezpieczeństwie.
I gryzła go myśl, że nie mógł mu pomóc; znów czuł się nad wyraz cierpko, nad wyraz bezużytecznie, gdy stał w miejscu. Ruszył nadgarstkiem, by końcem różdżki wskazać ostatniego z rozbrojonych towarzyszy.
- Russell - powtórzył gorzko, a nazwisko Crispina - współpracownika, aurora, z którym walczył ramię w ramię, żmii, jaka zadawała się teraz z plugawcami parającymi się czarną magią? - wyjątkowo mocno paliło go w język. Adrenalina spowodowana walką powoli zaczęła opadać, spokój i rozsądek wypierał złość, a na jej miejscu pojawiały się niezliczone pytania. Ale to nie był dobry moment na wysłuchiwanie zawiłych odpowiedzi. Nie teraz, nie tutaj, gdzie groziły im strachy potencjalnie skrywające się w nocnych cieniach. - Nawet nie próbuj głupot - dodał, wciąż nie siląc się na nic poza lodowatą obojętnością; nieprzerwanie taksował Russella wzrokiem, nie mogąc się zdobyć na choćby wątły płomień zaufania. Nie po tym, czego dzisiaj był świadkiem.
Nawet na chwilę nie przestając celować w mężczyznę końcem różdżki, powoli ruszył, by podejść bliżej do miejsca, w którym upadło drewniane przedłużenie ręki wroga, wraz z którym zniknął Bren. Garrett kucnął, by podnieść różdżkę o ciemnej barwie; choć pozostał niesmak po niezwyciężonej walce, dowód w tej postaci okazałby się więcej niż wystarczający - wprawny różdżkarz bez problemu określi, kto jest jej właścicielem, a przywołane widmo ostatnio rzuconego zaklęcia wskaże, że była nim czarnomagiczna klątwa rozrzynająca krtań. Był aurorem, miał odpowiednie środki, by zamknąć za kratami kogoś, kto nie zatarł tak jawnych poszlak wskazujących na używanie zakazanych, mrocznych dziedzin czarów.
Tyle że tym razem to nie ściganie przestępców było ich głównym celem; w obliczu misji ratowania świata przed bezdennym złem aurorskie obowiązki wyjątkowo schodziły na dalszy plan. Mieli większe zmartwienia na głowie. I wyższe cele.
Trzecia z atakujących ich postaci - ta o kobiecym głosie, która rozmyła się w postaci ciemnego dymu jako pierwsza i umknęła, decydując się na ucieczkę - również wyewakuowała się dopiero po tym, jak on sam wytrącił jej różdżkę. Ta musiała więc wciąż znajdować się gdzieś w mroku; ruszył w kierunku miejsca, w którym kobieta została rozbrojona jego Expelliarmusem. Różdżka nie mogła potoczyć się daleko. A nawet jeżeli będzie wymagało to dłużących się poszukiwań, nic nie będzie w stanie powstrzymać go od zdobycia wszystkich trzech różdżek.
Nie przestając mierzyć do Russella, dbał o to, by ten nie ruszał się z miejsca.
Kolejna różdżka, którą potrzebował uchwycić, należała do samego Crispina; nie potrafił zaufać mu na tyle, by oddać mu ją wprost do ręki. Mimo że wróg wroga ponoć stanowił przyjaciela, zdrajca zdrajcy wciąż pozostawał zdrajcą - osobą, która nie wahała się nikomu wbić noża w plecy. A aktualnie nie mogli pozwolić sobie na kolejne błędy.
- Odpowiesz mi na parę pytań. - Znowu ciszę przeciął głos Garretta, zaskakująco nie wypełniała go groźba; zdawał sobie sprawę, że wcale nie musiał wysilać się na pogróżki. Crispin byłby głupcem, gdyby nie zdawał sobie sprawy, że już teraz znajduje się na skrajnie przegranej pozycji - nie tyle błąd, co nawet jego widmo mogłoby sprowadzić na niego coś znacznie gorszego od śmierci.
Crispin odpowie na parę pytań, ale nie tutaj.
Gdy Garrett spoglądał na Russella, wykiełkowała w nim dziwna myśl - wyłącznie z początku próbował ją stłumić, bo potem uświadomił sobie, że... że być może miało to sens. Gdyby Brendan nie opuścił doków, przeniesiony przez zakłóconą teleportację napastnika, zapewne naciskałby na to, aby Crispin trafił do Tower - ale czy na pewno było to najlepsze z rozwiązań? Droga do celi wiodła przez korytarze ministerialnych przekrętów; teraz, gdy panowała w nim korupcja i chaos, Garry przestał ufać instytucji, która niegdyś zdawała mu się definiować bezpieczeństwo. Czasy się zmieniały, zmieniały się też priorytety - aktualnie stało się nimi wyciągnięcie wszelkich potrzebnych informacji.
Za wszelką cenę. I nie bacząc na konsekwencje.
Nie mógł mieć pewności, kim byli czający się w mroku atakujący, ale już dawno wyzbył się złudzeń, że kimś nastawionym pokojowo; nikt o dobrych intencjach nie czai się w mroku i nie szykuje do ataku. Znali czarną magię, rzucali się na aurorów na służbie, a nawet po krótkich hasłach, jakimi miotali w swoją stronę (wyzywając się od zdrajców, chcąc rozmawiać - na ulicach otulonych mrokiem rozmowa była tylko eufemizmem bezpośredniego, naznaczonego krwią starcia), mógł wywnioskować, że działali w sposób zorganizowany, być może stanowili część czegoś większego?
Zdrajca! Doskonale wiesz, jaki spotka cię za to los, Russell!
Nie, na to nie mógł pozwolić; ich potencjalne - i najprawdopodobniej jedyne? - źródło informacji musiało pozostać przy życiu. A Garrett znał tylko jedno miejsce, które mogło zagwarantować bezwzględne bezpieczeństwo.
- Jeżeli zależy ci na tym, żeby oni - kimkolwiek byli, dodał w myśli - nie dopadli cię zbyt szybko, nie rób niczego, co wzbudzi moje najmniejsze wątpliwości - ciągnął w formie najzwyklejszego ostrzeżenia, nie odrywając od Crispina spojrzenia. Dopiero teraz powoli opuścił różdżkę - dając kredyt zaufania? Kredyt, który wyczerpać mógł najmniejszy podmuch wiatru. - Pójdziemy pieszo. Czeka nas długa droga. - Bo pokonanie odległości dzielącej ich od restauracji Le Revenant, przy której znajdowała się kwatera Zakonu Feniksa, zajmie nieco dłużej niż ulotne chwile.
Gdziekolwiek aportował się teraz Brendan, znajdował się w niebezpieczeństwie.
I gryzła go myśl, że nie mógł mu pomóc; znów czuł się nad wyraz cierpko, nad wyraz bezużytecznie, gdy stał w miejscu. Ruszył nadgarstkiem, by końcem różdżki wskazać ostatniego z rozbrojonych towarzyszy.
- Russell - powtórzył gorzko, a nazwisko Crispina - współpracownika, aurora, z którym walczył ramię w ramię, żmii, jaka zadawała się teraz z plugawcami parającymi się czarną magią? - wyjątkowo mocno paliło go w język. Adrenalina spowodowana walką powoli zaczęła opadać, spokój i rozsądek wypierał złość, a na jej miejscu pojawiały się niezliczone pytania. Ale to nie był dobry moment na wysłuchiwanie zawiłych odpowiedzi. Nie teraz, nie tutaj, gdzie groziły im strachy potencjalnie skrywające się w nocnych cieniach. - Nawet nie próbuj głupot - dodał, wciąż nie siląc się na nic poza lodowatą obojętnością; nieprzerwanie taksował Russella wzrokiem, nie mogąc się zdobyć na choćby wątły płomień zaufania. Nie po tym, czego dzisiaj był świadkiem.
Nawet na chwilę nie przestając celować w mężczyznę końcem różdżki, powoli ruszył, by podejść bliżej do miejsca, w którym upadło drewniane przedłużenie ręki wroga, wraz z którym zniknął Bren. Garrett kucnął, by podnieść różdżkę o ciemnej barwie; choć pozostał niesmak po niezwyciężonej walce, dowód w tej postaci okazałby się więcej niż wystarczający - wprawny różdżkarz bez problemu określi, kto jest jej właścicielem, a przywołane widmo ostatnio rzuconego zaklęcia wskaże, że była nim czarnomagiczna klątwa rozrzynająca krtań. Był aurorem, miał odpowiednie środki, by zamknąć za kratami kogoś, kto nie zatarł tak jawnych poszlak wskazujących na używanie zakazanych, mrocznych dziedzin czarów.
Tyle że tym razem to nie ściganie przestępców było ich głównym celem; w obliczu misji ratowania świata przed bezdennym złem aurorskie obowiązki wyjątkowo schodziły na dalszy plan. Mieli większe zmartwienia na głowie. I wyższe cele.
Trzecia z atakujących ich postaci - ta o kobiecym głosie, która rozmyła się w postaci ciemnego dymu jako pierwsza i umknęła, decydując się na ucieczkę - również wyewakuowała się dopiero po tym, jak on sam wytrącił jej różdżkę. Ta musiała więc wciąż znajdować się gdzieś w mroku; ruszył w kierunku miejsca, w którym kobieta została rozbrojona jego Expelliarmusem. Różdżka nie mogła potoczyć się daleko. A nawet jeżeli będzie wymagało to dłużących się poszukiwań, nic nie będzie w stanie powstrzymać go od zdobycia wszystkich trzech różdżek.
Nie przestając mierzyć do Russella, dbał o to, by ten nie ruszał się z miejsca.
Kolejna różdżka, którą potrzebował uchwycić, należała do samego Crispina; nie potrafił zaufać mu na tyle, by oddać mu ją wprost do ręki. Mimo że wróg wroga ponoć stanowił przyjaciela, zdrajca zdrajcy wciąż pozostawał zdrajcą - osobą, która nie wahała się nikomu wbić noża w plecy. A aktualnie nie mogli pozwolić sobie na kolejne błędy.
- Odpowiesz mi na parę pytań. - Znowu ciszę przeciął głos Garretta, zaskakująco nie wypełniała go groźba; zdawał sobie sprawę, że wcale nie musiał wysilać się na pogróżki. Crispin byłby głupcem, gdyby nie zdawał sobie sprawy, że już teraz znajduje się na skrajnie przegranej pozycji - nie tyle błąd, co nawet jego widmo mogłoby sprowadzić na niego coś znacznie gorszego od śmierci.
Crispin odpowie na parę pytań, ale nie tutaj.
Gdy Garrett spoglądał na Russella, wykiełkowała w nim dziwna myśl - wyłącznie z początku próbował ją stłumić, bo potem uświadomił sobie, że... że być może miało to sens. Gdyby Brendan nie opuścił doków, przeniesiony przez zakłóconą teleportację napastnika, zapewne naciskałby na to, aby Crispin trafił do Tower - ale czy na pewno było to najlepsze z rozwiązań? Droga do celi wiodła przez korytarze ministerialnych przekrętów; teraz, gdy panowała w nim korupcja i chaos, Garry przestał ufać instytucji, która niegdyś zdawała mu się definiować bezpieczeństwo. Czasy się zmieniały, zmieniały się też priorytety - aktualnie stało się nimi wyciągnięcie wszelkich potrzebnych informacji.
Za wszelką cenę. I nie bacząc na konsekwencje.
Nie mógł mieć pewności, kim byli czający się w mroku atakujący, ale już dawno wyzbył się złudzeń, że kimś nastawionym pokojowo; nikt o dobrych intencjach nie czai się w mroku i nie szykuje do ataku. Znali czarną magię, rzucali się na aurorów na służbie, a nawet po krótkich hasłach, jakimi miotali w swoją stronę (wyzywając się od zdrajców, chcąc rozmawiać - na ulicach otulonych mrokiem rozmowa była tylko eufemizmem bezpośredniego, naznaczonego krwią starcia), mógł wywnioskować, że działali w sposób zorganizowany, być może stanowili część czegoś większego?
Zdrajca! Doskonale wiesz, jaki spotka cię za to los, Russell!
Nie, na to nie mógł pozwolić; ich potencjalne - i najprawdopodobniej jedyne? - źródło informacji musiało pozostać przy życiu. A Garrett znał tylko jedno miejsce, które mogło zagwarantować bezwzględne bezpieczeństwo.
- Jeżeli zależy ci na tym, żeby oni - kimkolwiek byli, dodał w myśli - nie dopadli cię zbyt szybko, nie rób niczego, co wzbudzi moje najmniejsze wątpliwości - ciągnął w formie najzwyklejszego ostrzeżenia, nie odrywając od Crispina spojrzenia. Dopiero teraz powoli opuścił różdżkę - dając kredyt zaufania? Kredyt, który wyczerpać mógł najmniejszy podmuch wiatru. - Pójdziemy pieszo. Czeka nas długa droga. - Bo pokonanie odległości dzielącej ich od restauracji Le Revenant, przy której znajdowała się kwatera Zakonu Feniksa, zajmie nieco dłużej niż ulotne chwile.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Nie mógł już nic zrobić. Wszystkie karty, które posiadał wypadły już z jego rąk, łącznie z różdżką. Bieg zdarzeń przestał zależeć od niego. Przynajmniej w tej chwili. Stał więc, przyglądając się rozgrywanej przed nim scenie. Instynkt aurora, wyuczony przez lata praktyki, kazał mu się rwać do pomocy. Rozpoznanie zagrożenie, wstępna analiza wroga, potencjalne scenariusze rozegrania tej sytuacji, zaklęcia, które mogły się przydać. Brakowało mu jedynie przedłużenia dłoni, którego posiadanie było dla niego od jedenastego roku życia czymś kompletnie naturalnym. A teraz różdżka leżała na ziemi, zostawiając go w szachu, na łasce i niełasce innych figur, który rozgrywały tę partię na ciemnej planszy opuszczonej portierni.
Jakikolwiek ruch w stronę Craiga był w tej sytuacji wykluczony. Mógł tylko przyglądać się jak ten próbuje zbiec (w końcu), ale przecież inni nie musieli być bierni. Jak w zwolnionym tempie zobaczył nadbiegającego Brendana, a chwilę potem już ich nie było. Teleportacja w niestabilnej sytuacji, rozchwianie emocjonalne, niedokładne skupienie. To nie mogło skończyć się dobrze. Jedynym plusem było to, że o zimny bruk uderzyła jedynie czyjaś różdżka, a nie odcięta kończyna. Chociaż jeśli byłaby to głowa Burke to nie byłoby mu specjalnie szkoda. Z tej śmiesznej kontemplacji wyrwał go głos ostatniego Weasley'a, jedynej osoby oprócz niego, która została. Automatycznie obrócił głowę w jego stronę. Wiedział, że skierowana w jego stronę różdżka nie jest czczą pogróżką. Nie odpowiedział, przyglądając się mu w milczeniu. Adrenalina wywołana całą tą sytuacją schodziła z niego stopniowo. Uświadamiało go to, co dokładnie zrobił. Zdradził Czarnego Pana. Tylko czy kiedykolwiek był jego poplecznikiem? Przystawał z nim już od późnych lat Hogwartu, ale przecież nigdy nie robił tego z powodów poglądowych. Był tylko środkiem do celu, który chciał bezwzględnie osiągnąć. Nic go wtedy nie obchodziło. Samolubnie zatonął w swoim cierpieniu i potrzebie zemsty, wszystko inne straciło sens. Granice dobra i zła zatarły się, wszystko nagięło się pod to jedno zadanie. Mimo to nie żałował. Czy czyniło to z niego złego człowieka?
Chyba wyczerpał już swój limit głupot na dzisiejszy dzień, Garrett nie musiał tego mówić. Zmiana stron nie była podyktowana strachem przed porażką. Był aurorem, w jego zawód wpisana była walka w nawet najbardziej beznadziejne sprawie do samego końca. Chociaż zapewne na takiego wyglądał w oczach wszystkich. Tchórz, który podkulił ogon w decydującej chwili. Tylko czy ktoś przestraszony zrobiłby to co on, mając świadomość kary jaka go za to czeka? Pamiętając z bolesnymi szczegółami ciało Samaela lewitujące na stołem. I to tylko za nieodpowiednio dobrane słowa. Eksplozja gałek ocznych w jego przypadku byłaby chyba aktem łaski.
Zanurzony w ponurych rozmyślaniach przyglądał się temu uroczemu różdżkobraniu. Gdy auror podniósł jego własność bezwiednie zacisnął swoje palce. Brakowało mu poczucia stabilności, jakie dawał ten niepozorny na pierwszy rzut oka przedmiot. Zmiął jednak te uczucie. Wiedział, że nie prędko ją odzyska, o ile w ogóle. Nie był teraz w pozycji do stawiania żądań.
- Jestem ci winien naprawdę sporo odpowiedzi. O ile będziesz chciał ich wysłuchać – odpowiedział tylko. Chciał mówić, głos było jedynym co mu pozostało. W końcu dzięki Garrettowi udało mu się go nie stracić. Nie wiedział jednak, czy jego słowa będą mieć jakiekolwiek znaczenie. Rozsądnie patrząc – aby cokolwiek miało w tej sytuacji sens musiałby zacząć tę historię od momentu swoich pierwszych lat w Hogwarcie. Od Luny. Weasley mógł uznać to za podejrzany ruch, ale nie potrafił się powstrzymać od sięgnięcia do srebrnej bransoletki zdobiącej jego nadgarstek. Garrett nie był głupi, a na pewno był spostrzegawczy, mógł więc pamiętać o tej drobnej rzeczy, której genezy nikomu nie zdradził, chociaż nigdy jej nie zdejmował.
Zmarszczył brwi, gdy różdżka przestała złowrogo mierzyć w jego stronę. Gdzie mieli iść? Nie zabierał do Tower albo Kwatery Aurorów tak jak wymagała tego standardowa procedura? Zaskoczył go, ale nie zrobił na ten temat żadnej uwagi.
- W którą stronę? Zapewne mam iść pierwszy. - Gdzieś wyparowało całe jego żartobliwe podejście, które przecież tak rzadko go opuszczało. Być może to wina dziwnie obojętnego tonu Weaseley'a. Jak gdyby go zawiódł? W końcu nie od dziś wiedział, że krzyk jest o wiele lepszym zwiastunem niż chłód. Dziwne, przecież na nikim i niczym mu już nie zależało.
Jakikolwiek ruch w stronę Craiga był w tej sytuacji wykluczony. Mógł tylko przyglądać się jak ten próbuje zbiec (w końcu), ale przecież inni nie musieli być bierni. Jak w zwolnionym tempie zobaczył nadbiegającego Brendana, a chwilę potem już ich nie było. Teleportacja w niestabilnej sytuacji, rozchwianie emocjonalne, niedokładne skupienie. To nie mogło skończyć się dobrze. Jedynym plusem było to, że o zimny bruk uderzyła jedynie czyjaś różdżka, a nie odcięta kończyna. Chociaż jeśli byłaby to głowa Burke to nie byłoby mu specjalnie szkoda. Z tej śmiesznej kontemplacji wyrwał go głos ostatniego Weasley'a, jedynej osoby oprócz niego, która została. Automatycznie obrócił głowę w jego stronę. Wiedział, że skierowana w jego stronę różdżka nie jest czczą pogróżką. Nie odpowiedział, przyglądając się mu w milczeniu. Adrenalina wywołana całą tą sytuacją schodziła z niego stopniowo. Uświadamiało go to, co dokładnie zrobił. Zdradził Czarnego Pana. Tylko czy kiedykolwiek był jego poplecznikiem? Przystawał z nim już od późnych lat Hogwartu, ale przecież nigdy nie robił tego z powodów poglądowych. Był tylko środkiem do celu, który chciał bezwzględnie osiągnąć. Nic go wtedy nie obchodziło. Samolubnie zatonął w swoim cierpieniu i potrzebie zemsty, wszystko inne straciło sens. Granice dobra i zła zatarły się, wszystko nagięło się pod to jedno zadanie. Mimo to nie żałował. Czy czyniło to z niego złego człowieka?
Chyba wyczerpał już swój limit głupot na dzisiejszy dzień, Garrett nie musiał tego mówić. Zmiana stron nie była podyktowana strachem przed porażką. Był aurorem, w jego zawód wpisana była walka w nawet najbardziej beznadziejne sprawie do samego końca. Chociaż zapewne na takiego wyglądał w oczach wszystkich. Tchórz, który podkulił ogon w decydującej chwili. Tylko czy ktoś przestraszony zrobiłby to co on, mając świadomość kary jaka go za to czeka? Pamiętając z bolesnymi szczegółami ciało Samaela lewitujące na stołem. I to tylko za nieodpowiednio dobrane słowa. Eksplozja gałek ocznych w jego przypadku byłaby chyba aktem łaski.
Zanurzony w ponurych rozmyślaniach przyglądał się temu uroczemu różdżkobraniu. Gdy auror podniósł jego własność bezwiednie zacisnął swoje palce. Brakowało mu poczucia stabilności, jakie dawał ten niepozorny na pierwszy rzut oka przedmiot. Zmiął jednak te uczucie. Wiedział, że nie prędko ją odzyska, o ile w ogóle. Nie był teraz w pozycji do stawiania żądań.
- Jestem ci winien naprawdę sporo odpowiedzi. O ile będziesz chciał ich wysłuchać – odpowiedział tylko. Chciał mówić, głos było jedynym co mu pozostało. W końcu dzięki Garrettowi udało mu się go nie stracić. Nie wiedział jednak, czy jego słowa będą mieć jakiekolwiek znaczenie. Rozsądnie patrząc – aby cokolwiek miało w tej sytuacji sens musiałby zacząć tę historię od momentu swoich pierwszych lat w Hogwarcie. Od Luny. Weasley mógł uznać to za podejrzany ruch, ale nie potrafił się powstrzymać od sięgnięcia do srebrnej bransoletki zdobiącej jego nadgarstek. Garrett nie był głupi, a na pewno był spostrzegawczy, mógł więc pamiętać o tej drobnej rzeczy, której genezy nikomu nie zdradził, chociaż nigdy jej nie zdejmował.
Zmarszczył brwi, gdy różdżka przestała złowrogo mierzyć w jego stronę. Gdzie mieli iść? Nie zabierał do Tower albo Kwatery Aurorów tak jak wymagała tego standardowa procedura? Zaskoczył go, ale nie zrobił na ten temat żadnej uwagi.
- W którą stronę? Zapewne mam iść pierwszy. - Gdzieś wyparowało całe jego żartobliwe podejście, które przecież tak rzadko go opuszczało. Być może to wina dziwnie obojętnego tonu Weaseley'a. Jak gdyby go zawiódł? W końcu nie od dziś wiedział, że krzyk jest o wiele lepszym zwiastunem niż chłód. Dziwne, przecież na nikim i niczym mu już nie zależało.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dalszą rozgrywkę możecie prowadzić już sami. W waszym wypadku - walka została zakończona.
MG zainterweniuje tylko w razie konieczności.
MG zainterweniuje tylko w razie konieczności.
Opuszczona portiernia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Opuszczone magazyny