Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Jezioro Loch Lomond
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Loch Lomond
Jedno z najbardziej malowniczych miejsc w Szkocji, największe jezioro Wielkiej Brytanii - Loch Lomond. Na samym jeziorze znajdują się niewielkie wyspy, na które turyści, jak i mieszkańcy od czasu do czasu się wybierają, szczególnie letnią porą. Dookoła jeziora znajduje się także kilka niewielkich, głównie mugolskich mieścin. Warto wspomnieć, że ludzie w tych okolicach mówią tak silnym szkockim dialektem, że rodowity Anglik może mieć niemałe problemy ze zrozumieniem ich.
W okolicach gór nie trudno spotkać także typowe dla Szkocji rude krowy oraz pokaźne stada płochliwych, acz bardzo hałaśliwych baranów.
W okolicach gór nie trudno spotkać także typowe dla Szkocji rude krowy oraz pokaźne stada płochliwych, acz bardzo hałaśliwych baranów.
Miał rację. Wolałam usłyszeć o moim chłodzie, niż o cieple, które było ostatnim określeniem powiązanym ze mną. – Urodziłam się w krainie zimy – odezwałam się tylko, jakby to miało wytłumaczyć moją postawę, jakby właśnie z tego wywodził się dystans, oszczędność gestów i brak pogody na twarzy. Jakby właśnie to miało wyjaśniać całą moją niechęć i stawianie wokół siebie tych wysokich granic, na które się najwyraźniej wciąż nadziewał ze swoimi durnymi żarcikami i których wcale nie pojmowałam. To nic, i tak były głupie. Docierały do mnie i rozpływały się, niespecjalnie mną wzburzając. Przez te wspólne godziny powinien już się zorientować, że cały czas szedł złą drogą. A może to ja się myliłam? Może właśnie przedostawał się tym przejściem, którego wcale nie dopuszczałam do myśli i tak kruszył ten lód? Nie widziałam w nim zagrożenia. Ani dla swojej duszy, ani dla swojego ciała, chociaż wycieczka z obcym typem, który nie wzbudził mojego zaufania nawet w minimalnym stopniu, stanowiła kpinę z własnego rozsądku. Przecież nie byłam bezmyślną dziewuchą. Więc jak to się stało, że wciąż tkwiliśmy razem w tej sytuacji? Bez imion, adresów i światów, do których dane by nam było wzajemnie się przyporządkować. Akurat ta niewiedza dziwnym trafem wydała mi się niezwykle wygodna. Wolałam, by nikt z krewnych nie dowiedział się, że szlajałam się z jakimś wątpliwym oprychem po szkockich lasach. Jak zamierzał się odwdzięczyć? Wolałam się nad tym nie zastanawiać.
- Wcale nie – mruknęłam, ale złowroga nuta w głowie dawała wyraźną wskazówkę, że nie do końca mogło tak być. Że być może obawiałam się, że mnie przerośnie. A może było jeszcze coś? Może po prostu nie chciałam wiązać się kolejną obietnicą spędzania wspólnych chwil we dwójkę. Szczególnie że drażnił mnie niemiłosiernie. Ust nie zamykał, oczy diabelsko mu się świeciły i na każde moje domknięcie tematu znajdował pięć sposobów na pociągnięcie go dalej. Był upierdliwy i uparty, nie dawał mi spokoju. I nie umiał wysiedzieć w ciszy. – Po prostu nie zamierzam więcej się z tobą widywać – odpowiedziałam szczerze, ponuro i dobitnie jak zazwyczaj. Nie próbowałam oszukiwać ani siebie ani jego. Irytował mnie. – To dobrze. Nie zamierzam tego więcej powtarzać – odpowiedziałam natychmiast, ze zdziwieniem reagując na szybkie, symboliczne przymknięcie oka. O co mu chodziło? Zupełnie nie wyłapałam ani kłamstwa, ani zaklęcia czającego się za gestem.
Dopiero potem nieco złagodniałam, zapominając o grymasie zaklętym w spojrzeniu, o ustach zaciskających się nerwowo nieco częściej, niż bym wolała i o dłoniach gotowych zacisnąć się na jego szyi, jeżeli tylko jeszcze raz wyskoczy z jakimś absurdem. Słuchałam, nie przerywając, właściwie nawet z zainteresowaniem. Podobało mi się, gdy ludzie mieli pasje, przygody i szlaki, które pozwalały im rozwijać się i zgłębiać samego siebie. Życie było wędrówką. Tylko niektórzy gnili marnie, nie szukając dla siebie szansy. – Przywiozłeś stamtąd coś wyjątkowego? – zapytałam tak po prostu, zaciekawiona. Spodziewałam się, że miał do czynienia z wieloma tajemnymi przedmiotami, skoro to one przyciągały go do oddalenia się od domu o tysiące kilometrów. Nie miałam jednak pewności, czy zechce mi o tym opowiedzieć więcej. – Mogłabym… - zawahałam się wyraźnie, pauza dała czas na uporządkowanie myśli. – może mogłabym uznać, że już kiedyś, dawno temu robiłeś to. Że trzymałeś kuszę i celowałeś w zwierzę. A dziś twoje dłonie ożyły, twoje oczy stały się torem lotu bełtu. Albo po prostu – poszło ci przyzwoicie jak na pierwszy raz – przyznałam i wypowiedzenie tego wszystkiego nie przyszło mi z aż tak wyraźnym trudem. Wręcz przeciwnie. Jednak zaraz po ostatnim słowie odwróciłam spojrzenie, nie mając ochoty na kolejny obraz jego cwanego uśmieszku. Zamiast tego wzięłam głęboki wdech i wypuściłam głośniej powietrze z ust – gotowa zająć czymkolwiek ręce. I tym bardziej myśli.
A jednak nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą znów. O wiele szybciej, niż mogłam tego pragnąć. Na jego wyrażone głośno zdziwienie nie odpowiedziałam. Jego rozpogodzona twarz była jeszcze jednym wejrzeniem, zbyt promiennym, wabiącym w nieskuteczną pułapkę. Tego wieczoru nie była to ostatnia, w jaką postanowił mnie wpędzić. Ja zaś w nie wszystkie wpadałam zbyt łatwo, wciąż byłam jak ćma wirująca wokół morderczego żaru. Czułam to, ale nie umiałam nic na to poradzić. Pod chłodnym spojrzeniem czaił się gniew i echo bezradności. Podświadomie pragnęłam się z nim rozprawić.
W wodzie było lżej. Otulający z każdej strony płaszcz zimna pomagał ostudzić i nieprzyjazne myśli i zbyt gorącą w ramionach słońca skórę. Ludzie na łódce nie mieli dla mnie znaczenia. Odwróciłam się tyłem do nich i tyłem do niego, zamierzałam zająć się sama ze sobą, popływać i zyskać parę chwil świętego spokoju. Oczywiście znów nie poszło po mojej myśli. – Bólem, strachem i udręką. Co ty na to? – burknęłam gorzko, wychodząc naprzeciw jego biesiadnym fantazjom. Tego chciał? Na lądzie czy w wodzie – wciąż kontynuowaliśmy spektakl złośliwości. On miał tysiąc jeden kpiących uśmiechów, a ja zbierałam się w sobie, by w końcu mu przywalić. Albo go zatopić tu, w tym jeziorze. Jak tylko świadkowie stracą nas z oczu.
Patrzyłam potem, jak wreszcie wyłazi z wody, nie szczędząc mi słodkiej scenki. Co czekało mnie na lądzie? Może to on powinien zatańczyć, nie ja. Osadzone na tafli wody dłonie zafalowały charakterystycznie, kiedy unosiłam się w jeziorze. Podpłynęłam kawałek bliżej gotowa wyjść z tej wody, przeżyć niekoniecznie przyjemne gapiostwo, a potem włożyć ciuchy i zapomnieć. Nie pozwolił mi. W mgnieniu oka porwał wszystkie rzeczy i czmychnął w las. Gnojek. Ciężkim, chlupoczącym krokiem wyszłam z tej wody. Bez pisku i rozpaczliwego wołania o pomoc. Sam się o to prosił. Natychmiast wzięłam samotnie leżącą na trawie kuszę. Miałam tylko jednego bełta. Patrzyłam na półnagą bestię oddalającą się od naszego obozowiska. Ja ci zaraz dam.
Uwolniłam strzałę, celując prosto w jego przeklęty tyłek.
k60 odległość od zwierzyny (Drew) i k100 na czarodziejską kuszę
- Wcale nie – mruknęłam, ale złowroga nuta w głowie dawała wyraźną wskazówkę, że nie do końca mogło tak być. Że być może obawiałam się, że mnie przerośnie. A może było jeszcze coś? Może po prostu nie chciałam wiązać się kolejną obietnicą spędzania wspólnych chwil we dwójkę. Szczególnie że drażnił mnie niemiłosiernie. Ust nie zamykał, oczy diabelsko mu się świeciły i na każde moje domknięcie tematu znajdował pięć sposobów na pociągnięcie go dalej. Był upierdliwy i uparty, nie dawał mi spokoju. I nie umiał wysiedzieć w ciszy. – Po prostu nie zamierzam więcej się z tobą widywać – odpowiedziałam szczerze, ponuro i dobitnie jak zazwyczaj. Nie próbowałam oszukiwać ani siebie ani jego. Irytował mnie. – To dobrze. Nie zamierzam tego więcej powtarzać – odpowiedziałam natychmiast, ze zdziwieniem reagując na szybkie, symboliczne przymknięcie oka. O co mu chodziło? Zupełnie nie wyłapałam ani kłamstwa, ani zaklęcia czającego się za gestem.
Dopiero potem nieco złagodniałam, zapominając o grymasie zaklętym w spojrzeniu, o ustach zaciskających się nerwowo nieco częściej, niż bym wolała i o dłoniach gotowych zacisnąć się na jego szyi, jeżeli tylko jeszcze raz wyskoczy z jakimś absurdem. Słuchałam, nie przerywając, właściwie nawet z zainteresowaniem. Podobało mi się, gdy ludzie mieli pasje, przygody i szlaki, które pozwalały im rozwijać się i zgłębiać samego siebie. Życie było wędrówką. Tylko niektórzy gnili marnie, nie szukając dla siebie szansy. – Przywiozłeś stamtąd coś wyjątkowego? – zapytałam tak po prostu, zaciekawiona. Spodziewałam się, że miał do czynienia z wieloma tajemnymi przedmiotami, skoro to one przyciągały go do oddalenia się od domu o tysiące kilometrów. Nie miałam jednak pewności, czy zechce mi o tym opowiedzieć więcej. – Mogłabym… - zawahałam się wyraźnie, pauza dała czas na uporządkowanie myśli. – może mogłabym uznać, że już kiedyś, dawno temu robiłeś to. Że trzymałeś kuszę i celowałeś w zwierzę. A dziś twoje dłonie ożyły, twoje oczy stały się torem lotu bełtu. Albo po prostu – poszło ci przyzwoicie jak na pierwszy raz – przyznałam i wypowiedzenie tego wszystkiego nie przyszło mi z aż tak wyraźnym trudem. Wręcz przeciwnie. Jednak zaraz po ostatnim słowie odwróciłam spojrzenie, nie mając ochoty na kolejny obraz jego cwanego uśmieszku. Zamiast tego wzięłam głęboki wdech i wypuściłam głośniej powietrze z ust – gotowa zająć czymkolwiek ręce. I tym bardziej myśli.
A jednak nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą znów. O wiele szybciej, niż mogłam tego pragnąć. Na jego wyrażone głośno zdziwienie nie odpowiedziałam. Jego rozpogodzona twarz była jeszcze jednym wejrzeniem, zbyt promiennym, wabiącym w nieskuteczną pułapkę. Tego wieczoru nie była to ostatnia, w jaką postanowił mnie wpędzić. Ja zaś w nie wszystkie wpadałam zbyt łatwo, wciąż byłam jak ćma wirująca wokół morderczego żaru. Czułam to, ale nie umiałam nic na to poradzić. Pod chłodnym spojrzeniem czaił się gniew i echo bezradności. Podświadomie pragnęłam się z nim rozprawić.
W wodzie było lżej. Otulający z każdej strony płaszcz zimna pomagał ostudzić i nieprzyjazne myśli i zbyt gorącą w ramionach słońca skórę. Ludzie na łódce nie mieli dla mnie znaczenia. Odwróciłam się tyłem do nich i tyłem do niego, zamierzałam zająć się sama ze sobą, popływać i zyskać parę chwil świętego spokoju. Oczywiście znów nie poszło po mojej myśli. – Bólem, strachem i udręką. Co ty na to? – burknęłam gorzko, wychodząc naprzeciw jego biesiadnym fantazjom. Tego chciał? Na lądzie czy w wodzie – wciąż kontynuowaliśmy spektakl złośliwości. On miał tysiąc jeden kpiących uśmiechów, a ja zbierałam się w sobie, by w końcu mu przywalić. Albo go zatopić tu, w tym jeziorze. Jak tylko świadkowie stracą nas z oczu.
Patrzyłam potem, jak wreszcie wyłazi z wody, nie szczędząc mi słodkiej scenki. Co czekało mnie na lądzie? Może to on powinien zatańczyć, nie ja. Osadzone na tafli wody dłonie zafalowały charakterystycznie, kiedy unosiłam się w jeziorze. Podpłynęłam kawałek bliżej gotowa wyjść z tej wody, przeżyć niekoniecznie przyjemne gapiostwo, a potem włożyć ciuchy i zapomnieć. Nie pozwolił mi. W mgnieniu oka porwał wszystkie rzeczy i czmychnął w las. Gnojek. Ciężkim, chlupoczącym krokiem wyszłam z tej wody. Bez pisku i rozpaczliwego wołania o pomoc. Sam się o to prosił. Natychmiast wzięłam samotnie leżącą na trawie kuszę. Miałam tylko jednego bełta. Patrzyłam na półnagą bestię oddalającą się od naszego obozowiska. Ja ci zaraz dam.
Uwolniłam strzałę, celując prosto w jego przeklęty tyłek.
k60 odległość od zwierzyny (Drew) i k100 na czarodziejską kuszę
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Varya Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k60' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 98
#1 'k60' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 98
Kraina zimy – brzmiało iście wzniośle, jednak nie definiowało charakteru. Faktycznie Rosjanom brakowało pogody ducha równego Brytyjczykom, aczkolwiek spotkałem się z osobami wychodzącymi poza ten schemat. Kamienna twarz i pozór wiecznie znużonej oraz zirytowanej nie pasował młodej kobiecie, a już na pewno nie, gdy można było na dłużej zawiesić wzrok na jej licu. Sprawiała wrażenie delikatnej i być może, to był powód, dla którego usilnie chciała pozbyć się ciążącej łatki.
Potrafiłem pracować w ciszy. Skupić się i oddać postawionym zadaniom, jednak wówczas było już po wszystkim – upolowaliśmy zwierzynę, nawet ja sam dorwałem jedno ze stworzeń, dlatego nie widziałem przeszkód do nawiązania rozmowy, być może nawet dyskusji. Z jakiego powodu mieliśmy milczeć? Przyglądać się sobie i zatapiać we własnych myślach? Na to był czas w samotności, w domowym zaciszu lub kącie knajpy, gdy szklaneczka z bursztynowym płynem miała przynieść oczekiwane odpowiedzi. -Wcale tak- zaśmiałem się pod nosem czując, że mimo zaprzeczeń nurtowała ją ta wizja. Rzecz jasna nie przeceniałem swoich umiejętności, wątpliwym było, abym był w stanie jej dorównać wszak zdawała się współpracować z kuszą od wielu lat. Sposób poruszania się, dobre oko i manewrowanie bronią były dowodem kunsztu, a przede wszystkim ciężkiej pracy.
Wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu, gdy wspomniała o braku chęci kolejnego spotkania. Na końcu języka zatańczyło stwierdzenie, że jeszcze się zdziwi, jednakże zamiast tego puściłem jej jedynie oczko. -Jak sobie życzysz- odparłem kpiąco dolewając oliwy do ognia. Nie zamierzałem jej prosić, a tym bardziej skazywać się na męki spowodowane jej niezadowoleniem – jeśli nie chciała mnie więcej widzieć, to jej oczekiwania się spełnią. Chyba, że ponownie wejdzie mi w drogę i ubrudzi padliną marynarkę.
Kolejna zmiana nastawienia. Powoli zaczynałem się gubić w jej nastroju, kiedy to od niechęci wędrowała wprost do ciekawości odnośnie mojej osoby i przeszłości, o jakiej naprawdę byłem skory powiedzieć wiele. Obecnie mogłem wspominać o walkach, rozlewie krwi i wspinaniu się po społecznej drabince, co w ogólnym rozrachunku skłaniało się ku jednemu – śmierci. Natomiast czas spędzony na rosyjskich ziemiach obfitował w mniej lub bardziej udane przygody, zabawne anegdoty, czy też chwile przepełnione grozą. O tym można było opowiadać bez liku, bowiem każdy dzień przynosił coś nowego, coś czego nie mogłem w żaden sposób przewidzieć. -Nic co chciałabyś dotknąć- odparłem nieco tajemniczo, acz zgodnie z prawdą. Większość znajdowanych artefaktów – jakie miały już jakąkolwiek wartość – obarczone były przekleństwem. Mniej lub bardziej niebezpiecznym. Choć czy w ogóle klątwy mogły dzielić się na te kategorie? Atakowały, nie zabierały jeńców, w pełni ignorowały swą ofiarę oraz konsekwencje. Dla jednych śmiertelne mogły okazać się te nałożone przez laików, drugich powalały znacznie bardziej skomplikowane i wymagające ogromu doświadczenia. Nie było na to reguły, żadnych zasad.
-Zdecydowanie to drugie- odparłem nie wodząc jej za nos. Nigdy nie operowałem kuszą, różdżka starczała mi w zupełności. Polowanie uważałem za rozrywkę, na jaką nie miałem po prostu czasu i choć wówczas łupy mogły zapewnić tygodniowy posiłek rodzinie, to wcześniej nie było problemu z dostępem do żywności. Mając na myśli tą najgorszej jakości. -Ale cieszy mnie fakt, że doceniasz- przechyliłem głowę i posłałem jej szelmowski uśmiech. -Nawet jeśli tak bardzo chcesz to ukryć- dodałem.
Nie wpadłbym na pomysł dopieczenia jej, gdyby nie kolejny rozkaz, jaki padł z jej ust. Nieustannie wymagała niewiele dając od siebie; pokazywała palcem, liczyła na szybką reakcję i starała się za wszelką cenę ustawić mnie wedle własnych życzeń. Przytakiwałem, robiłem co chciała tylko i wyłącznie w chwili, gdy przewodziła, czyli w trakcie polowania, lecz kiedy kusza pozostała na brzegu, a ta nie zaprzestała dyrygować postanowiłem rozerwać się w dość dziecinny, acz całkiem zabawny sposób. Spodziewałem się gwałtownej reakcji, gdzieś z tyłu głowy już układałem sobie przepiękne epitety, jakie polecą w mym kierunku, lecz nie spodziewałem się, że zamiast po nie sięgnie po strzałę. Narzędzie, która rzeczywiście mogło wyrządzić mi krzywdę.
Moich uszu doszedł świst i nim zdążyłem zareagować poczułem, jak grot odbija się od mojej skóry. Trafiła wręcz bezbłędnie, jeśli celowała w pośladek. Materiał poddał się ostrzu, podobnie jak tkanka, bowiem właściwie od razu syknąłem pod nosem z bólu. Stanąłem jak wryty, lecz nie odwróciłem się, gdyż grymas sprawiłby jej satysfakcję, a tego pragnąłem uniknąć – przekroczyła magiczną granicę, barierę jaką stawiałem każdej nowo poznanej osobie. Zdawała się mieć rozum, ale najwyraźniej przeliczyła się w kwestii własnych możliwości. Do tropionej zwierzyny należało mieć szacunek, sama mnie tego uczyła i najwyraźniej o tym zapomniała. Upuściłem trzymane rzeczy, po czym obróciłem się w jej kierunku i zaklaskałem w dłonie. Moja twarz nie wyrażała niczego innego jak kpiny. Kpiny i pogardy. -Buchorożc byłby twój- podniosłem głos nie chcąc mieć wątpliwości, że mnie usłyszy. -Problem w tym- kontynuowałem kucając już przy własnej torbie, z której chwyciłem różdżkę. -Że on już dawno uciekł- dodałem dźwigając się na nogi. -Petrificus totalus- wypowiedziałem bez zastanowienia, choć z pragnieniem osiągnięcia celu znacznie większym niżeli zwykle.
Zacmokałem ironicznie pod nosem, gdy znalazłem się tuż nad nią. Tuż nad spetryfikowaną dziewczyną, z której wzorku biła jedynie gniew i złość. -Ależ szkoda takiej ładnej buźki- mruknąłem chwytając jej podbródek między palce. Obróciłem twarz wpierw w lewą, a następnie w prawą stronę i uniosłem brew, rzekomo zaintrygowany. Sytuacja absurdalna wszak byliśmy prawie nadzy. -I co teraz, cukiereczku?- spytałem rozsiadając się wygodnie tuż obok. -Ból, strach, udręka. Co ty na to?- zaśmiałem się, a moja dłoń zatęskniła za towarzystwem piersiówki. Jedynej, uczciwej kobiety.
| cyk
Potrafiłem pracować w ciszy. Skupić się i oddać postawionym zadaniom, jednak wówczas było już po wszystkim – upolowaliśmy zwierzynę, nawet ja sam dorwałem jedno ze stworzeń, dlatego nie widziałem przeszkód do nawiązania rozmowy, być może nawet dyskusji. Z jakiego powodu mieliśmy milczeć? Przyglądać się sobie i zatapiać we własnych myślach? Na to był czas w samotności, w domowym zaciszu lub kącie knajpy, gdy szklaneczka z bursztynowym płynem miała przynieść oczekiwane odpowiedzi. -Wcale tak- zaśmiałem się pod nosem czując, że mimo zaprzeczeń nurtowała ją ta wizja. Rzecz jasna nie przeceniałem swoich umiejętności, wątpliwym było, abym był w stanie jej dorównać wszak zdawała się współpracować z kuszą od wielu lat. Sposób poruszania się, dobre oko i manewrowanie bronią były dowodem kunsztu, a przede wszystkim ciężkiej pracy.
Wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu, gdy wspomniała o braku chęci kolejnego spotkania. Na końcu języka zatańczyło stwierdzenie, że jeszcze się zdziwi, jednakże zamiast tego puściłem jej jedynie oczko. -Jak sobie życzysz- odparłem kpiąco dolewając oliwy do ognia. Nie zamierzałem jej prosić, a tym bardziej skazywać się na męki spowodowane jej niezadowoleniem – jeśli nie chciała mnie więcej widzieć, to jej oczekiwania się spełnią. Chyba, że ponownie wejdzie mi w drogę i ubrudzi padliną marynarkę.
Kolejna zmiana nastawienia. Powoli zaczynałem się gubić w jej nastroju, kiedy to od niechęci wędrowała wprost do ciekawości odnośnie mojej osoby i przeszłości, o jakiej naprawdę byłem skory powiedzieć wiele. Obecnie mogłem wspominać o walkach, rozlewie krwi i wspinaniu się po społecznej drabince, co w ogólnym rozrachunku skłaniało się ku jednemu – śmierci. Natomiast czas spędzony na rosyjskich ziemiach obfitował w mniej lub bardziej udane przygody, zabawne anegdoty, czy też chwile przepełnione grozą. O tym można było opowiadać bez liku, bowiem każdy dzień przynosił coś nowego, coś czego nie mogłem w żaden sposób przewidzieć. -Nic co chciałabyś dotknąć- odparłem nieco tajemniczo, acz zgodnie z prawdą. Większość znajdowanych artefaktów – jakie miały już jakąkolwiek wartość – obarczone były przekleństwem. Mniej lub bardziej niebezpiecznym. Choć czy w ogóle klątwy mogły dzielić się na te kategorie? Atakowały, nie zabierały jeńców, w pełni ignorowały swą ofiarę oraz konsekwencje. Dla jednych śmiertelne mogły okazać się te nałożone przez laików, drugich powalały znacznie bardziej skomplikowane i wymagające ogromu doświadczenia. Nie było na to reguły, żadnych zasad.
-Zdecydowanie to drugie- odparłem nie wodząc jej za nos. Nigdy nie operowałem kuszą, różdżka starczała mi w zupełności. Polowanie uważałem za rozrywkę, na jaką nie miałem po prostu czasu i choć wówczas łupy mogły zapewnić tygodniowy posiłek rodzinie, to wcześniej nie było problemu z dostępem do żywności. Mając na myśli tą najgorszej jakości. -Ale cieszy mnie fakt, że doceniasz- przechyliłem głowę i posłałem jej szelmowski uśmiech. -Nawet jeśli tak bardzo chcesz to ukryć- dodałem.
Nie wpadłbym na pomysł dopieczenia jej, gdyby nie kolejny rozkaz, jaki padł z jej ust. Nieustannie wymagała niewiele dając od siebie; pokazywała palcem, liczyła na szybką reakcję i starała się za wszelką cenę ustawić mnie wedle własnych życzeń. Przytakiwałem, robiłem co chciała tylko i wyłącznie w chwili, gdy przewodziła, czyli w trakcie polowania, lecz kiedy kusza pozostała na brzegu, a ta nie zaprzestała dyrygować postanowiłem rozerwać się w dość dziecinny, acz całkiem zabawny sposób. Spodziewałem się gwałtownej reakcji, gdzieś z tyłu głowy już układałem sobie przepiękne epitety, jakie polecą w mym kierunku, lecz nie spodziewałem się, że zamiast po nie sięgnie po strzałę. Narzędzie, która rzeczywiście mogło wyrządzić mi krzywdę.
Moich uszu doszedł świst i nim zdążyłem zareagować poczułem, jak grot odbija się od mojej skóry. Trafiła wręcz bezbłędnie, jeśli celowała w pośladek. Materiał poddał się ostrzu, podobnie jak tkanka, bowiem właściwie od razu syknąłem pod nosem z bólu. Stanąłem jak wryty, lecz nie odwróciłem się, gdyż grymas sprawiłby jej satysfakcję, a tego pragnąłem uniknąć – przekroczyła magiczną granicę, barierę jaką stawiałem każdej nowo poznanej osobie. Zdawała się mieć rozum, ale najwyraźniej przeliczyła się w kwestii własnych możliwości. Do tropionej zwierzyny należało mieć szacunek, sama mnie tego uczyła i najwyraźniej o tym zapomniała. Upuściłem trzymane rzeczy, po czym obróciłem się w jej kierunku i zaklaskałem w dłonie. Moja twarz nie wyrażała niczego innego jak kpiny. Kpiny i pogardy. -Buchorożc byłby twój- podniosłem głos nie chcąc mieć wątpliwości, że mnie usłyszy. -Problem w tym- kontynuowałem kucając już przy własnej torbie, z której chwyciłem różdżkę. -Że on już dawno uciekł- dodałem dźwigając się na nogi. -Petrificus totalus- wypowiedziałem bez zastanowienia, choć z pragnieniem osiągnięcia celu znacznie większym niżeli zwykle.
Zacmokałem ironicznie pod nosem, gdy znalazłem się tuż nad nią. Tuż nad spetryfikowaną dziewczyną, z której wzorku biła jedynie gniew i złość. -Ależ szkoda takiej ładnej buźki- mruknąłem chwytając jej podbródek między palce. Obróciłem twarz wpierw w lewą, a następnie w prawą stronę i uniosłem brew, rzekomo zaintrygowany. Sytuacja absurdalna wszak byliśmy prawie nadzy. -I co teraz, cukiereczku?- spytałem rozsiadając się wygodnie tuż obok. -Ból, strach, udręka. Co ty na to?- zaśmiałem się, a moja dłoń zatęskniła za towarzystwem piersiówki. Jedynej, uczciwej kobiety.
| cyk
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wreszcie się ze mną zgadzał. W pierwszej chwili lekko rozchyliłam usta, nieco zdziwiona niespodziewanym porozumieniem, ale szybko przyjęłam ten korzystny dla mnie komunikat. Nie miałam ochotę więcej razy wchodzić mu w drogę i liczyłam, że dokładnie tak samo postąpi on wobec mnie. Choć z boku nasza wyprawa wyglądała irracjonalnie i zdawała się przeczyć tym myślom, w mojej głowie istniało dla niej dobre wytłumaczenia. To miała być pierwsza i ostatnia wspólna wędrówka. Ja już go czegoś nauczyłam. Pytanie, czy on czegokolwiek mógł nauczyć mnie? Na pewno nie kpiących uśmiechów, które wcale nie były zaraźliwe. A przynajmniej ja zamierzałam pozostać nieporuszona ich pogodną falą. Nie lubiłam żartów. Po chwili pomyślałam nawet, że nawet zastosowanie się do tego mojego, jak sobie to nazwał, życzenia, mogło być zwykłym kłamstwem. Ostatecznie jednak nie pozwoliłam sobie na żaden więcej komentarz. Dość miałam tej osaczających mnie drwin. Nie zamierzałam dawać mu jeszcze więcej satysfakcji. Takim jak on wolałam podcinać nogi, niż uskrzydlać. Tylko czy on mógł się potknąć?
Gdy przedstawił mi mało wyczerpującą odpowiedź, zmrużyłam lekko oczy. Wolałam konkrety, a nie ochronne, nijakie hasła, które niczego nie wnosiły. Nie przepadałam za tajemnicami, choć swoje trzymałam w głębokim ukryciu. Oczywiście, nie znając mnie aż tak dobrze, już wiedział, czego mogłabym chcieć. Już wiedział, że nie było sensu mi o tym opowiadać. Już wiedział, że mogłabym się przerazić mrokiem i bólem owych przedmiotów. Naprawdę go nie lubiłam. Ktoś wreszcie powinien utrzeć mu nosa. Zareagowałam jedynie wyrażającym lekkie niedowierzanie kiwnięciem głowy, choć mogłabym jeszcze powalczyć z tym stwierdzeniem. Przez moment brzmiał jak mój brat. Obydwaj zdawali się stawiać jakiś ochronny mur. Tylko że ten mężczyzna wcale nie powinien chcieć mojej ochrony.
- Po prostu patrzę na to z dystansem, bez przesadnego entuzjazmu. Jest zgubny – odezwałam się wreszcie, kiedy dopisał moim słowom nieistniejącą interpretacje. Był w błędzie, sądząc, że tak po prostu doceniałam jego niespodziewane sukcesy łowieckie. Nie miał prawa ich mieć, stając przed takim zadaniem pierwszy raz. To nierealne, to zbyt szczęśliwy los. Nie wierzyłam w pomyślność, wierzyłam w faktyczne doświadczenie, a niedawne zbiegi okoliczności wydawały się mi coraz bardziej dziwacznym kaprysem rzeczywistości.
Wywodziłam się ze świata poleceń, świata wiecznego podporządkowania i wypełnienia zadań. To nie był świat próśb, świat chęci i łagodnych sugestii. Wszystko musiało funkcjonować sprawnie, przebiegać bez komplikacji. Błędy bywały nieobliczalne – o ile w ogóle było na nie miejsce. W mojej własnej gawrze znałam swoje miejsce, ale tu, poza nią, próbowałam jasno okazać, że znajdowaliśmy się w przestrzeni lasu, że to ja byłam tym, kto trzymał kuszę i prowadził przez las. Że to mnie powinien słuchać. Rozkaz miał być też kołem ratunkowym w momencie, kiedy czułam wstrętne ramiona niepewności. A przy nim doświadczałam sytuacji wręcz szalonych jak na moje standardy. Weszłam za nim do wody, pozwoliłam mu na to, pozwoliłam, by mnie tam zabrał, a to wiązało się z ustępstwem. Rzadko uginałam swoją wolę – a przynajmniej tak o sobie myślałam. Tym razem próbowałam uczynić niekomfortowa sytuację bardziej dla mnie dogodną, ale on jak zwykle wszystko zepsuł.
Niesiona niemal bezwarunkowym odruchem postanowiłam przebić na wskroś opary jego ego. Pociąć ten przebiegły uśmiech, który mnie tak bardzo drażnił. Chciałam, by wreszcie przestał. By zrozumiał, że wcale nie byłam rozbawiona jego żałosnymi występami. Perfekcyjnie wymierzona strzała powędrowała prosto w jego parszywy tył. Usłyszałam syknięcie, serce na moment przestało mi bić. Kuszę powoli opuściłam, czując, jak moje dłonie stają się nagle wiotkie. Poprowadziłam bełt na drogę krzywdy. Przeciwko człowiekowi, na którego przedramieniu widniał znak. A ja wiedziałam, co to za znak. Dopiero teraz mogłam przyjrzeć się jego ciału, dopiero teraz zaczynało docierać do mnie, co takiego uczyniłam. Dopiero teraz dłonie zaczęły mi drżeć. Choć strzała otarła się o pożądany punkt, nie trysnęła krew, mężczyzna nie padł bez sił na trawę, nie popatrzył w oczy śmierci. Trwałam wciąż nieco sparaliżowana wagą swego czynu, bym mogła jakkolwiek zareagować na jego słowa. To był moment, krótki moment, w którym zdołał wznieść różdżkę i obrócić ją przeciwko mnie. Mógł w odwecie uczynić mi krzywdę, jaką nie zdołał mi zagrozić nikt wcześniej. Spetryfikowane ciało padło porażone potężnym zaklęciem. Nie zrobiłam nic, by spróbować się bronić. Poczułam na skórze wilgotny piasek. Ziemia była twarda, a ja spoczywałam na niej nieruchoma, półnaga i świadoma potrzasku, w jakim przyszło mi się znaleźć. Wciąż zbyt zszokowana, by móc w myśli wyzywać go od najgorszych szuj.
Patrzyłam prosto w błękitne niebo. Odrętwiałe ciało niezdolne było nawet zadrżeć. Wymownie odpowiedział na wyprowadzony przede mnie atak. Nieopodal mnie kusza wbiła się mocno w ziemię, nie mogłam podążyć za nią spojrzeniem. Słyszałam jego głos, ujrzałam, jak przystaje nade mną jak przeklęty zwycięzca. Gniew ponownie zaczął mnie wypełniać, nie miałam ochoty, by mnie dotykał. Robił to jednak, bo ja leżałam jak bezbronna kłoda. Znów zaczynałam go całą sobą nienawidzić. Jak mogłam myśleć, że przyzwoity z niego kompan? Co zamierzał zrobić? Będzie się teraz gapił, zmusi mnie, bym wysłuchiwała tych drwin, czy może dopiero rozpoczynał litanię krzywd? Odbijał moje własne słowa, zapewne ciesząc się z takiego obrotu spraw, a ja pozostawałam skazana na jego wolę. Spróbowałam wydostać się z tej pułapki, ale nic się nie wydarzyło. Wciąż leżałam posłusznie, gdy on siedział obok i naśmiewał się. W skotłowanych, rozzłoszczonych myślach nie byłam jednak do końca pewna, czy w odwrotnej sytuacji nie uczyniłabym dokładnie tego samo.
Nie cierpiałam być tak bezbronną.
rzut, ale nic z tego
Gdy przedstawił mi mało wyczerpującą odpowiedź, zmrużyłam lekko oczy. Wolałam konkrety, a nie ochronne, nijakie hasła, które niczego nie wnosiły. Nie przepadałam za tajemnicami, choć swoje trzymałam w głębokim ukryciu. Oczywiście, nie znając mnie aż tak dobrze, już wiedział, czego mogłabym chcieć. Już wiedział, że nie było sensu mi o tym opowiadać. Już wiedział, że mogłabym się przerazić mrokiem i bólem owych przedmiotów. Naprawdę go nie lubiłam. Ktoś wreszcie powinien utrzeć mu nosa. Zareagowałam jedynie wyrażającym lekkie niedowierzanie kiwnięciem głowy, choć mogłabym jeszcze powalczyć z tym stwierdzeniem. Przez moment brzmiał jak mój brat. Obydwaj zdawali się stawiać jakiś ochronny mur. Tylko że ten mężczyzna wcale nie powinien chcieć mojej ochrony.
- Po prostu patrzę na to z dystansem, bez przesadnego entuzjazmu. Jest zgubny – odezwałam się wreszcie, kiedy dopisał moim słowom nieistniejącą interpretacje. Był w błędzie, sądząc, że tak po prostu doceniałam jego niespodziewane sukcesy łowieckie. Nie miał prawa ich mieć, stając przed takim zadaniem pierwszy raz. To nierealne, to zbyt szczęśliwy los. Nie wierzyłam w pomyślność, wierzyłam w faktyczne doświadczenie, a niedawne zbiegi okoliczności wydawały się mi coraz bardziej dziwacznym kaprysem rzeczywistości.
Wywodziłam się ze świata poleceń, świata wiecznego podporządkowania i wypełnienia zadań. To nie był świat próśb, świat chęci i łagodnych sugestii. Wszystko musiało funkcjonować sprawnie, przebiegać bez komplikacji. Błędy bywały nieobliczalne – o ile w ogóle było na nie miejsce. W mojej własnej gawrze znałam swoje miejsce, ale tu, poza nią, próbowałam jasno okazać, że znajdowaliśmy się w przestrzeni lasu, że to ja byłam tym, kto trzymał kuszę i prowadził przez las. Że to mnie powinien słuchać. Rozkaz miał być też kołem ratunkowym w momencie, kiedy czułam wstrętne ramiona niepewności. A przy nim doświadczałam sytuacji wręcz szalonych jak na moje standardy. Weszłam za nim do wody, pozwoliłam mu na to, pozwoliłam, by mnie tam zabrał, a to wiązało się z ustępstwem. Rzadko uginałam swoją wolę – a przynajmniej tak o sobie myślałam. Tym razem próbowałam uczynić niekomfortowa sytuację bardziej dla mnie dogodną, ale on jak zwykle wszystko zepsuł.
Niesiona niemal bezwarunkowym odruchem postanowiłam przebić na wskroś opary jego ego. Pociąć ten przebiegły uśmiech, który mnie tak bardzo drażnił. Chciałam, by wreszcie przestał. By zrozumiał, że wcale nie byłam rozbawiona jego żałosnymi występami. Perfekcyjnie wymierzona strzała powędrowała prosto w jego parszywy tył. Usłyszałam syknięcie, serce na moment przestało mi bić. Kuszę powoli opuściłam, czując, jak moje dłonie stają się nagle wiotkie. Poprowadziłam bełt na drogę krzywdy. Przeciwko człowiekowi, na którego przedramieniu widniał znak. A ja wiedziałam, co to za znak. Dopiero teraz mogłam przyjrzeć się jego ciału, dopiero teraz zaczynało docierać do mnie, co takiego uczyniłam. Dopiero teraz dłonie zaczęły mi drżeć. Choć strzała otarła się o pożądany punkt, nie trysnęła krew, mężczyzna nie padł bez sił na trawę, nie popatrzył w oczy śmierci. Trwałam wciąż nieco sparaliżowana wagą swego czynu, bym mogła jakkolwiek zareagować na jego słowa. To był moment, krótki moment, w którym zdołał wznieść różdżkę i obrócić ją przeciwko mnie. Mógł w odwecie uczynić mi krzywdę, jaką nie zdołał mi zagrozić nikt wcześniej. Spetryfikowane ciało padło porażone potężnym zaklęciem. Nie zrobiłam nic, by spróbować się bronić. Poczułam na skórze wilgotny piasek. Ziemia była twarda, a ja spoczywałam na niej nieruchoma, półnaga i świadoma potrzasku, w jakim przyszło mi się znaleźć. Wciąż zbyt zszokowana, by móc w myśli wyzywać go od najgorszych szuj.
Patrzyłam prosto w błękitne niebo. Odrętwiałe ciało niezdolne było nawet zadrżeć. Wymownie odpowiedział na wyprowadzony przede mnie atak. Nieopodal mnie kusza wbiła się mocno w ziemię, nie mogłam podążyć za nią spojrzeniem. Słyszałam jego głos, ujrzałam, jak przystaje nade mną jak przeklęty zwycięzca. Gniew ponownie zaczął mnie wypełniać, nie miałam ochoty, by mnie dotykał. Robił to jednak, bo ja leżałam jak bezbronna kłoda. Znów zaczynałam go całą sobą nienawidzić. Jak mogłam myśleć, że przyzwoity z niego kompan? Co zamierzał zrobić? Będzie się teraz gapił, zmusi mnie, bym wysłuchiwała tych drwin, czy może dopiero rozpoczynał litanię krzywd? Odbijał moje własne słowa, zapewne ciesząc się z takiego obrotu spraw, a ja pozostawałam skazana na jego wolę. Spróbowałam wydostać się z tej pułapki, ale nic się nie wydarzyło. Wciąż leżałam posłusznie, gdy on siedział obok i naśmiewał się. W skotłowanych, rozzłoszczonych myślach nie byłam jednak do końca pewna, czy w odwrotnej sytuacji nie uczyniłabym dokładnie tego samo.
Nie cierpiałam być tak bezbronną.
rzut, ale nic z tego
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie byłem typem człowieka, który usilnie zabiegał o kontakt, płaszczył się i wchodził komuś w rzyć, chyba że wymagała tego sytuacja związana z pracą tudzież organizacją. Ignorowałem konieczność zachowania pewnych kontaktów, nie narzucałem się i nie udawałem sympatii, gdy takowej po prostu nie było. Byłbym hipokrytą, gdybym oznajmił, iż nigdy mi się to nie zdarzyło, bowiem na samym początku swojej dorosłej drogi zmuszony byłem wyjść poza strefę komfortu w prostym celu - przeżycia. Zdarzało się, że w moim płaszczu brzęczała jedynie piersiówka wypełniona bimbrem, który nie nadawałby się nawet do Mantykory i gdyby nie swego rodzaju poniżenie, schowanie dumy w kieszeń, to zapewne padłbym z głodu. Nie miałem nad sobą nikogo, brakowało mi przewodnika, chociażby kiepskiego startu. Wyjechałem kompletnie sam z małym bagażem, jaki towarzyszył mi po opuszczeniu murów Hogwartu. Byłem na dnie, ale może z tego powodu udało mi się dotrzeć do tego miejsca? Może dlatego potrafiłem zawalczyć o siebie, bo nie miałem nic do stracenia? Wiązało to się jednak z wyrzeczeniami, z robieniem rzeczy, jakimi obecnie – podobnie z resztą jak w przeszłości – nie mogłem się pochwalić.
Widziałem jej niezadowolenie spowodowane dość lakoniczną odpowiedzią, ale właściwie czego się spodziewała? Zwykłem być oszczędny w słowach, jeśli chodziło o moją osobę, a ona na dobrą sprawę nie odzywała się praktycznie w ogóle. Badawczym wzrokiem przyglądała się moim ruchom, sprawiała wrażenie nieustannie analizującej każde wypowiedziane zdanie. Może z tego powodu tak bardzo ją irytowałem? Straciła już pewność, kiedy tylko żartowałem, a kiedy prawiłem prawdę?
-Dlaczego uważasz, że jest zgubny?- uniosłem pytająco brew. Byłem nieco innego zdania. Choć zwykle pochodziłem z dużą rezerwą do pewnych planów, to entuzjazm sprawiał, iż o wiele prościej było mi dosięgnąć celu. Pomagał wykonać pierwszy krok nawet w najtrudniejszych sytuacjach, kiedy sprawa wydawała się przegrana nim w ogóle się jej dotknąłem. Zwykle analizowałem, szukałem kilku wyjść z sytuacji, ale to właśnie on grał kluczową rolę, gdy wszelkie założenia szlag trafił. Ile razy tak było? Nie zliczyłbym – wszystko w ostatnim czasie zdawało być się nieobliczalne.
Nigdy nie otrzymywałem pochwał i tak naprawdę nawet ich nie potrzebowałem. Oczywiście – chciałbym fetować zwycięstwa, otwierać kolejną butelkę dobrej ognistej, kiedy powód ku temu wiązał się z sukcesami. Niekiedy zazdrościłem – ale nie w negatywnym sensie – innym, którzy mieli z kim spędzać podobne wieczory, jednak nauczony samotności nie czułem do nikogo urazy. Dlatego nie wymagałem od niej słowa wsparcia, właściwie nawet na niego nie liczyłem, bowiem po wspólnie spędzonym dniu wiedziałem już, że nie była do tego skora. Czy uznawałem to za negatyw? Nie, nie trzeba było uzewnętrzniać się, prawić o czyiś umiejętnościach i ubierać je w laury. Wystarczyło spojrzenie, gdyż te było zwykle znacznie bardziej szczere i pozbawione fałszu. Choćby broniła się rękami i nogami to widziałem jej zaskoczenie, zauważyłem swego rodzaju szacunek, że nie poddałem się na wstępnie – na co liczyła – i wykonałem wyznaczone przez nią zadanie. Polowałem, zrozumiałem pojęcie respektu wobec zdobyczy i czyż właśnie nie o to jej chodziło? W końcu cały „konflikt” zaczął się od wrzuconej do rzeki fretki.
Nie słyszałem nic poza śpiewem ptaków, szumem leniwie poruszających się koron drzew. Dziewczyna leżała nieopodal paleniska, a na mojej twarzy gościł ironiczny uśmiech, który choć mógł być wyrazem zwycięstwa, to wcale nie fetowałem. Miałem świadomość własnych umiejętności, wężowe drewno będące niczym przedłużenie ręki rzadko odmawiało mi posłuszeństwa, dlatego nie obawiałem się o niepowodzenie. Oczywiście – zawsze mogłem trafić na przeciwnika lepszego, bardziej zagorzałego w boju, lecz malujące się na jej buźce zaskoczenie było jednoznaczne. Nie spodziewała się równie szybkiej reakcji, gotów byłem nawet stwierdzić, iż nie do końca przygotowana była na swoją własną. Tak bardzo unieść się za rzeczy? Parszywe ubrania, mimo że za jednym zamachnięciem różdżki mogła znaleźć się w swoim mieszkaniu? Jeśli rzecz jasna nie znajdowało się ono w Londynie. Próbowała się wyswobodzić, każdy by tak czynił, lecz czar był silny – czułem to, kiedy tylko promień pomknął w jej kierunku.
-To jak będzie z tym namiotem?- przechyliłem głowę zaciskając palce na jej podbródku, tak aby na mnie patrzyła. -Chyba jednak mogę go zająć? Zastanówmy się- przesunąłem dłonią wzdłuż brody rzekomo rozmyślając nad scenariuszem. Westchnąłem głośno, po czym rozłożyłem szeroko ręce. -Jak nalegasz, to tak zrobię- rzuciłem, a na mojej twarzy momentalnie pojawił się ironiczny uśmiech. Uśmiech, którego tak bardzo nie lubiła. -Słodkich snów, dobrze że noc zapowiada się ciepła- dodałem, po czym dźwignąłem się na nogi i ruszyłem po rzeczy pozostawione w lesie, aby móc w jej torbie odnaleźć wspomniany namiot. Zaraz po tym jak ubrałem na siebie wierzchnie odzienie zająłem się rozbijaniem prowizorycznego obozowiska, bowiem mimo tego, że mogłem udać się do domu chciałem zrobić jej na złość. Utrzeć natrętnego nosa. Nawet kosztem własnej niewygody. -Ładny wieczór prawda? Cisza, spokój- zerknąłem w kierunku nieruchomej kobiety, kiedy to wbijałem ostatniego śledzia.
Widziałem jej niezadowolenie spowodowane dość lakoniczną odpowiedzią, ale właściwie czego się spodziewała? Zwykłem być oszczędny w słowach, jeśli chodziło o moją osobę, a ona na dobrą sprawę nie odzywała się praktycznie w ogóle. Badawczym wzrokiem przyglądała się moim ruchom, sprawiała wrażenie nieustannie analizującej każde wypowiedziane zdanie. Może z tego powodu tak bardzo ją irytowałem? Straciła już pewność, kiedy tylko żartowałem, a kiedy prawiłem prawdę?
-Dlaczego uważasz, że jest zgubny?- uniosłem pytająco brew. Byłem nieco innego zdania. Choć zwykle pochodziłem z dużą rezerwą do pewnych planów, to entuzjazm sprawiał, iż o wiele prościej było mi dosięgnąć celu. Pomagał wykonać pierwszy krok nawet w najtrudniejszych sytuacjach, kiedy sprawa wydawała się przegrana nim w ogóle się jej dotknąłem. Zwykle analizowałem, szukałem kilku wyjść z sytuacji, ale to właśnie on grał kluczową rolę, gdy wszelkie założenia szlag trafił. Ile razy tak było? Nie zliczyłbym – wszystko w ostatnim czasie zdawało być się nieobliczalne.
Nigdy nie otrzymywałem pochwał i tak naprawdę nawet ich nie potrzebowałem. Oczywiście – chciałbym fetować zwycięstwa, otwierać kolejną butelkę dobrej ognistej, kiedy powód ku temu wiązał się z sukcesami. Niekiedy zazdrościłem – ale nie w negatywnym sensie – innym, którzy mieli z kim spędzać podobne wieczory, jednak nauczony samotności nie czułem do nikogo urazy. Dlatego nie wymagałem od niej słowa wsparcia, właściwie nawet na niego nie liczyłem, bowiem po wspólnie spędzonym dniu wiedziałem już, że nie była do tego skora. Czy uznawałem to za negatyw? Nie, nie trzeba było uzewnętrzniać się, prawić o czyiś umiejętnościach i ubierać je w laury. Wystarczyło spojrzenie, gdyż te było zwykle znacznie bardziej szczere i pozbawione fałszu. Choćby broniła się rękami i nogami to widziałem jej zaskoczenie, zauważyłem swego rodzaju szacunek, że nie poddałem się na wstępnie – na co liczyła – i wykonałem wyznaczone przez nią zadanie. Polowałem, zrozumiałem pojęcie respektu wobec zdobyczy i czyż właśnie nie o to jej chodziło? W końcu cały „konflikt” zaczął się od wrzuconej do rzeki fretki.
Nie słyszałem nic poza śpiewem ptaków, szumem leniwie poruszających się koron drzew. Dziewczyna leżała nieopodal paleniska, a na mojej twarzy gościł ironiczny uśmiech, który choć mógł być wyrazem zwycięstwa, to wcale nie fetowałem. Miałem świadomość własnych umiejętności, wężowe drewno będące niczym przedłużenie ręki rzadko odmawiało mi posłuszeństwa, dlatego nie obawiałem się o niepowodzenie. Oczywiście – zawsze mogłem trafić na przeciwnika lepszego, bardziej zagorzałego w boju, lecz malujące się na jej buźce zaskoczenie było jednoznaczne. Nie spodziewała się równie szybkiej reakcji, gotów byłem nawet stwierdzić, iż nie do końca przygotowana była na swoją własną. Tak bardzo unieść się za rzeczy? Parszywe ubrania, mimo że za jednym zamachnięciem różdżki mogła znaleźć się w swoim mieszkaniu? Jeśli rzecz jasna nie znajdowało się ono w Londynie. Próbowała się wyswobodzić, każdy by tak czynił, lecz czar był silny – czułem to, kiedy tylko promień pomknął w jej kierunku.
-To jak będzie z tym namiotem?- przechyliłem głowę zaciskając palce na jej podbródku, tak aby na mnie patrzyła. -Chyba jednak mogę go zająć? Zastanówmy się- przesunąłem dłonią wzdłuż brody rzekomo rozmyślając nad scenariuszem. Westchnąłem głośno, po czym rozłożyłem szeroko ręce. -Jak nalegasz, to tak zrobię- rzuciłem, a na mojej twarzy momentalnie pojawił się ironiczny uśmiech. Uśmiech, którego tak bardzo nie lubiła. -Słodkich snów, dobrze że noc zapowiada się ciepła- dodałem, po czym dźwignąłem się na nogi i ruszyłem po rzeczy pozostawione w lesie, aby móc w jej torbie odnaleźć wspomniany namiot. Zaraz po tym jak ubrałem na siebie wierzchnie odzienie zająłem się rozbijaniem prowizorycznego obozowiska, bowiem mimo tego, że mogłem udać się do domu chciałem zrobić jej na złość. Utrzeć natrętnego nosa. Nawet kosztem własnej niewygody. -Ładny wieczór prawda? Cisza, spokój- zerknąłem w kierunku nieruchomej kobiety, kiedy to wbijałem ostatniego śledzia.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Daję wiarę w opanowane umiejętności, których nie posiadasz. Lepiej być ostrożnym i oszczędzić sobie rozczarowań. Nie karmić się złudzeniem – odparłam, wzruszając lekko ramionami. Uważałam, że ślepa wiara w szczęśliwą passe może doprowadzić do katastrofy. Polowania nie należały do zadań łatwych i takich, do których wystarczyła dobra intuicja i postawa daleka od niezdarności. Liczyły się wypracowane umiejętności. Nie miał ich, więc nie okazywałam temu entuzjazmu. Myślałam chłodno, nie poszukiwałam czegoś, co tak naprawdę nie istniało. Tworzył sobie bajkę, ale nie, ona nie miała racji bytu. Po prostu przez chwilę szło nieźle, ale to nie mogło ciągnąć się w nieskończoność. Po dopytaniu i tonie jego wypowiedzi mogłabym wywnioskować, że nie zgadzał się ze mną. Zdziwiłabym się jednak, gdybyśmy byli jednomyślni. Tematu dalej nie ciągnęłam. Zupełnie też nie zdawałam sobie sprawy z tego, iż mimo klarownego głośno przedstawionego stanowisko zdołał wydostać z mojego oblicza coś innego, coś, co nie miało nigdy mu się ukazać. Namiastka zdziwienia, maskowane ślady zdumienia – wszystko to, czego w moich stronach nie okazywano dla dobra treningu i szlifowania umiejętności przez dorastające dzieci. Czego ja sama nie otrzymywałam, spotykając się każdego dnia z naganą, chłodem i rosnącą wieżą wymogów. Być może wiec przez to wszystko sama nie potrafiłam okazać jawnie innego podejścia do sprawy, ale czułam się z tym dość naturalnie. Nie znałam melodii pochwał, nie zaznałam przyjemnego, motywującego głosu. Tylko własne myśli skazane na wieczne analizy i przymus radzenia sobie za każdym razem, gdy przyszło mi być porzuconą w gęstym, nocnym lesie.
Pułapka była silna, niewidzialna moc skutecznie paraliżowała całe ciało. Mimo próby domyślałam się, że skazana jestem już wyłącznie na jego wolę. Nie ufałam mu, ale i tak zlekceważyłam zupełnie zagrożenie, wybierając się na tę wyprawę – szczególnie że nasze pierwsze spotkanie pozostawiło wrażenie mało przyjazne. Uparte i głupie myśli doprowadziły mnie jednak do karczmy, a dalej posmakowaliśmy łowów w lesie oddalonym o setki kilometrów od domu. W konsekwencji leżałam jak kłoda, zupełnie niezdolna do czegokolwiek, kiedy on triumfował, posiadając przez tę chwilę całkowitą władzę nad moim ciałem i przy okazji sposobność do maltretowania mojego umysłu. Nie spodziewałam się, że mógł mnie złapać. To ja gardziłam teraz sama sobą, gniewem rozrywając myśli, które doprowadziły do tej sytuacji. Myśli, które skłoniły ciało do czynności. Trudno było przyznać się do błędu, trudno było uwierzyć we własną słabość, która wędrowała w parze z sukcesem wystrzelonym z kuszy. Czy jednak naprawdę mogłam poczuć choćby namiastkę dumy? Połykałam te gorzkie rozważania, mając w tej chwili już tylko to. Sztywne kończyny zamarły, kiedy on siedział obok i zmuszał mnie do słuchania. W dodatku posunął po mojej skórze wstrętnymi paluchami, pozwalając sobie na dotyk, do którego nie miał żadnego prawa. Ponownie pomyślałam, że rozkwaszę mu ten drwiący uśmiech, kiedy tylko będę już wolna. Ale nie, oczywiście, że nie mogłam. Ani teraz, ani potem. Patrzyłam, kiedy opowiadał o swoich planach, drażniąc mnie i budując je tak, bym poczuła jeszcze więcej złości, bym pod skórą, w głębi umysłu spalała się we własnej pożodze. Oczywiście, że teraz, jako wszechmocny pan, czynił będzie wszystko, byleby tylko uprzykrzyć mi życie. Weźmie namiot, pozostawi mnie tu w chłodnawym powietrzu letniej nocy, półnagą i wilgotną. Drań, ale przecież nie liczyłam na nic innego. Czułam, jak wodny brzeg podmywa moje stopy, czułam nieprzyjazny dreszcz za każdym razem, gdy tylko zbliżył się za bardzo i gdybym tylko mogła, przeklęłabym go na wieki tak, by już nigdy więcej nie mógł mnie poniżyć. By już nigdy więcej nie śmiał się w ten ohydny sposób. Na szczęście wreszcie odszedł, dając mi choć chwilę upragnionej samotności. Wewnętrzną energię ukierunkować jednak wolałam na wydostanie się z tej parszywej sytuacji, niż kuszące wizje tego, co z nim zrobię – mimo że co jakiś czas myśli natrętnie skręcały w tym kierunku. Nie wiedziałam, co robił tam w obozowisku, choć mogłam wierzyć, że zajął się rozkładaniem mojego namiotu. Pojedyncze dźwięki zdawały się pasować. Gdy znów się odezwał, szarpnęłam ciałem, by jeszcze raz podjąć próbę. I tym razem ciało posłusznie drgnęło. Zaskoczona w pierwszej chwili nie mogłam wstać i tylko ostrożnie poruszałam kończynami, by mieć pewność. Dopiero po chwili uniosłam plecy, a potem wyprostowałam się i wcisnęłam nagie stopy w mokry piasek. Zacisnęłam pięści i ruszyłam w kierunku kupki porzuconych w trawie ubrań, nie odzywając się do niego ani słowem. Oczywiście, że zaraz się zorientował, że już nie jestem bezbronna. Lecz czy naprawdę nie byłam? Zignorowałam tę myśl. – Ciesz się ciszą i spokojem – odparłam sucho, ignorując chęć wciśnięcia mu pieści w brzuch. – Ja wracam do domu – burknęłam, ściskając materiał w dłoniach. Musiałam jeszcze tylko poszukać torby, kuszy i różdżki. Namiot mnie nie obchodził, upolowane zwierzęta tym bardziej. Niech sobie to wszystko zachowa, skoro tak bardzo doceniał uroki tutejszej przyrody. Nie zamierzałam spędzić w jego towarzystwie ani jednej chwili więcej. I otrzymał to nienawistne spojrzenie, być może najbardziej wyraźne i szczere u boku tych wszystkich obojętnych i mętnych wyrazów, jakie zwykle można było dostrzec na mojej twarzy.
Opuszczenie tego lasu było najlepszym, co w tym momencie mogłam uczynić.
- Zostaw sobie namiot na pamiątkę - rzuciłam na odchodne. Ależ go nie znosiłam.
wolność
ztx2
Pułapka była silna, niewidzialna moc skutecznie paraliżowała całe ciało. Mimo próby domyślałam się, że skazana jestem już wyłącznie na jego wolę. Nie ufałam mu, ale i tak zlekceważyłam zupełnie zagrożenie, wybierając się na tę wyprawę – szczególnie że nasze pierwsze spotkanie pozostawiło wrażenie mało przyjazne. Uparte i głupie myśli doprowadziły mnie jednak do karczmy, a dalej posmakowaliśmy łowów w lesie oddalonym o setki kilometrów od domu. W konsekwencji leżałam jak kłoda, zupełnie niezdolna do czegokolwiek, kiedy on triumfował, posiadając przez tę chwilę całkowitą władzę nad moim ciałem i przy okazji sposobność do maltretowania mojego umysłu. Nie spodziewałam się, że mógł mnie złapać. To ja gardziłam teraz sama sobą, gniewem rozrywając myśli, które doprowadziły do tej sytuacji. Myśli, które skłoniły ciało do czynności. Trudno było przyznać się do błędu, trudno było uwierzyć we własną słabość, która wędrowała w parze z sukcesem wystrzelonym z kuszy. Czy jednak naprawdę mogłam poczuć choćby namiastkę dumy? Połykałam te gorzkie rozważania, mając w tej chwili już tylko to. Sztywne kończyny zamarły, kiedy on siedział obok i zmuszał mnie do słuchania. W dodatku posunął po mojej skórze wstrętnymi paluchami, pozwalając sobie na dotyk, do którego nie miał żadnego prawa. Ponownie pomyślałam, że rozkwaszę mu ten drwiący uśmiech, kiedy tylko będę już wolna. Ale nie, oczywiście, że nie mogłam. Ani teraz, ani potem. Patrzyłam, kiedy opowiadał o swoich planach, drażniąc mnie i budując je tak, bym poczuła jeszcze więcej złości, bym pod skórą, w głębi umysłu spalała się we własnej pożodze. Oczywiście, że teraz, jako wszechmocny pan, czynił będzie wszystko, byleby tylko uprzykrzyć mi życie. Weźmie namiot, pozostawi mnie tu w chłodnawym powietrzu letniej nocy, półnagą i wilgotną. Drań, ale przecież nie liczyłam na nic innego. Czułam, jak wodny brzeg podmywa moje stopy, czułam nieprzyjazny dreszcz za każdym razem, gdy tylko zbliżył się za bardzo i gdybym tylko mogła, przeklęłabym go na wieki tak, by już nigdy więcej nie mógł mnie poniżyć. By już nigdy więcej nie śmiał się w ten ohydny sposób. Na szczęście wreszcie odszedł, dając mi choć chwilę upragnionej samotności. Wewnętrzną energię ukierunkować jednak wolałam na wydostanie się z tej parszywej sytuacji, niż kuszące wizje tego, co z nim zrobię – mimo że co jakiś czas myśli natrętnie skręcały w tym kierunku. Nie wiedziałam, co robił tam w obozowisku, choć mogłam wierzyć, że zajął się rozkładaniem mojego namiotu. Pojedyncze dźwięki zdawały się pasować. Gdy znów się odezwał, szarpnęłam ciałem, by jeszcze raz podjąć próbę. I tym razem ciało posłusznie drgnęło. Zaskoczona w pierwszej chwili nie mogłam wstać i tylko ostrożnie poruszałam kończynami, by mieć pewność. Dopiero po chwili uniosłam plecy, a potem wyprostowałam się i wcisnęłam nagie stopy w mokry piasek. Zacisnęłam pięści i ruszyłam w kierunku kupki porzuconych w trawie ubrań, nie odzywając się do niego ani słowem. Oczywiście, że zaraz się zorientował, że już nie jestem bezbronna. Lecz czy naprawdę nie byłam? Zignorowałam tę myśl. – Ciesz się ciszą i spokojem – odparłam sucho, ignorując chęć wciśnięcia mu pieści w brzuch. – Ja wracam do domu – burknęłam, ściskając materiał w dłoniach. Musiałam jeszcze tylko poszukać torby, kuszy i różdżki. Namiot mnie nie obchodził, upolowane zwierzęta tym bardziej. Niech sobie to wszystko zachowa, skoro tak bardzo doceniał uroki tutejszej przyrody. Nie zamierzałam spędzić w jego towarzystwie ani jednej chwili więcej. I otrzymał to nienawistne spojrzenie, być może najbardziej wyraźne i szczere u boku tych wszystkich obojętnych i mętnych wyrazów, jakie zwykle można było dostrzec na mojej twarzy.
Opuszczenie tego lasu było najlepszym, co w tym momencie mogłam uczynić.
- Zostaw sobie namiot na pamiątkę - rzuciłam na odchodne. Ależ go nie znosiłam.
wolność
ztx2
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| 13 września
Ciepło rozpinało splątane napięciem mięśnie. Woda, jak żywe srebro, grzała skórę, zmywając nagromadzone zmęczenie. Aisha wiedziała, że była to chwilowa ulga, ale czerpała z przyjemności, nie przejmując się ani cudzymi spojrzeniami, ani cieniem, który wciąż starała się trącać struny myśli. Szeptali, a czarnowłosa, tylko mocniej zanurzała ciało, pozwalając, by pochłonęła ją gorąca toń. Zanurzyła drobne ciało, aż po szyję, nie kłopocząc się czernią wilgotnie skręconych pasm, klejących się do ciała.
Dłonie wysunęła na moment ponad otulające ją ciepło, dopiero po chwili rozumiejąc, że między palcami znajduje się kieliszek, którego pod wodę nie wypadało chować. Podsunęła się nieco wyżej, wspierając łokcie na skalnej otoczce. Z zaciekawieniem przyglądała się kolorowej zawartości, w barwie intensywnego fioletu. Jak fiołki - pomyślała, jednocześnie chłonąc mieszankę woni, która wprawiła serce w nagłe przyspieszenie. Niemal się zapowietrzyła, nieprzygotowana na sensację, jaka dreszczem przeszyła całość długość kręgosłupa. Objęła pewniej palcami szyjkę kieliszka, jakby w obawie, że ktoś pomylił się i zechce odebrać jej tak wyjątkowy dar. W końcu podsunęła szkło pod wargi, ale słodycz mieszających się smaków tak ukochanych.
Nie zarejestrowała momentu, w który przechyliła naczynie, a zawartość osiadła czułością na języku, burząc zaraz rozbiegane myśli. Gorąc, który objął wnętrze, nie przypominał tego wodnego. Podkuliła nogi, niemal obejmując drżące kolana ramiona, bo oto szarpnięcie w okolicy pępka, wyrwało z jej ust westchnienie.
Otulała ją woda. Nie tak ciepła, jak wcześniej, ale przyjemnie muskała skórę. Jak pocałunki. Myśl zakołysała się wyzywająco, wywołując w Aishy wstyd. Tym głębszy, gdy do świadomości dochodziło rozumienie, że wciąż była naga. A sceneria wokół, w niczym nie przypominała Łaźni.
Była sama? Co się stało? Pytania zakwiliły z tyłu głowy, ale wbrew logice, nie czuła strachu. Wszystko zdawało się dziwnie miękkie, nawet jej własny dotyk, gdy na krótko splotła ze sobą palce, a spojrzenie niemal czarnych źrenic, pomknęło ku linii brzegu. Był niedaleko. A ona nie miała zamiaru trwać w miejscu. Zanurzyła ciało raz jeszcze, by zniknąć w toni i wyburzyć się już na piasku jeziornej plaży. Pochyliła się, siekając - o dziwi - suchy ręcznik, którym mimowolnie osłoniła najbardziej wrażliwe partie ciała. Rozejrzała się uważniej, wciąż czując pod stopami miękkość chrzęszczącego piasku. Lubiła ten stan. Biegała przecież tyle razy po plaży Weymonth. Ale tu, tu było coś zupełnie innego. Co właściwie miała teraz zrobić?
Dam ci gwiazdkę z nieba
Szept ulotny, miękki, za którym odwróciła głowę, szukając właściciela. Zamiast tego, och, spadła nią cienki materiał, potem kolejny. Męską koszulę wsunęła na ramiona jako pierwszą. Rozpoznawała charakterystyczne wiązanie, ale wielkość zdecydowanie przekraczała jej gabaryty, sięgając niemal połowy ud. Pasek, który niemal zakręcił się wokół jej nadgarstka, opadł na ziemię. Spodnie. Jak miała je nosić? Wsunęła ostrożnie na nogi, podwijając nogawki i próbując związać, tak jak krańce koszuli, dokładnie w pasie. I minęła chwila, rozglądając się jeszcze otumaniona, w poszukiwaniu różdżki, ale finalnie, ciemność okolonych kotara rzęs spojrzenie, utkwiła na zbliżającej się sylwetce. Zamrugała niepewnie, chcą odezwać się, ale głos utkwił gdzieś w krtani, poruszona widokiem, niemal skruszona napływającym wstydem. I drżeniem, jakiego nie znała. Wilgotne wargi poruszyły się w końcu, niepewnie, nieśmiało, spłoszona, starając się oderwać wzrok. I zrobić tego nie umiała, urzeczona
- Istniejesz naprawdę? Czy ...sen mnie zmorzył? - dłonie, niepewnie zwinęła, skubiąc cienka linię zbyt dużej koszuli. Bała się, że nie podejdzie. I bała się jednocześnie, że to zrobi.
| Poszukiwania różdżki, spostrzegawczość II
Ciepło rozpinało splątane napięciem mięśnie. Woda, jak żywe srebro, grzała skórę, zmywając nagromadzone zmęczenie. Aisha wiedziała, że była to chwilowa ulga, ale czerpała z przyjemności, nie przejmując się ani cudzymi spojrzeniami, ani cieniem, który wciąż starała się trącać struny myśli. Szeptali, a czarnowłosa, tylko mocniej zanurzała ciało, pozwalając, by pochłonęła ją gorąca toń. Zanurzyła drobne ciało, aż po szyję, nie kłopocząc się czernią wilgotnie skręconych pasm, klejących się do ciała.
Dłonie wysunęła na moment ponad otulające ją ciepło, dopiero po chwili rozumiejąc, że między palcami znajduje się kieliszek, którego pod wodę nie wypadało chować. Podsunęła się nieco wyżej, wspierając łokcie na skalnej otoczce. Z zaciekawieniem przyglądała się kolorowej zawartości, w barwie intensywnego fioletu. Jak fiołki - pomyślała, jednocześnie chłonąc mieszankę woni, która wprawiła serce w nagłe przyspieszenie. Niemal się zapowietrzyła, nieprzygotowana na sensację, jaka dreszczem przeszyła całość długość kręgosłupa. Objęła pewniej palcami szyjkę kieliszka, jakby w obawie, że ktoś pomylił się i zechce odebrać jej tak wyjątkowy dar. W końcu podsunęła szkło pod wargi, ale słodycz mieszających się smaków tak ukochanych.
Nie zarejestrowała momentu, w który przechyliła naczynie, a zawartość osiadła czułością na języku, burząc zaraz rozbiegane myśli. Gorąc, który objął wnętrze, nie przypominał tego wodnego. Podkuliła nogi, niemal obejmując drżące kolana ramiona, bo oto szarpnięcie w okolicy pępka, wyrwało z jej ust westchnienie.
Otulała ją woda. Nie tak ciepła, jak wcześniej, ale przyjemnie muskała skórę. Jak pocałunki. Myśl zakołysała się wyzywająco, wywołując w Aishy wstyd. Tym głębszy, gdy do świadomości dochodziło rozumienie, że wciąż była naga. A sceneria wokół, w niczym nie przypominała Łaźni.
Była sama? Co się stało? Pytania zakwiliły z tyłu głowy, ale wbrew logice, nie czuła strachu. Wszystko zdawało się dziwnie miękkie, nawet jej własny dotyk, gdy na krótko splotła ze sobą palce, a spojrzenie niemal czarnych źrenic, pomknęło ku linii brzegu. Był niedaleko. A ona nie miała zamiaru trwać w miejscu. Zanurzyła ciało raz jeszcze, by zniknąć w toni i wyburzyć się już na piasku jeziornej plaży. Pochyliła się, siekając - o dziwi - suchy ręcznik, którym mimowolnie osłoniła najbardziej wrażliwe partie ciała. Rozejrzała się uważniej, wciąż czując pod stopami miękkość chrzęszczącego piasku. Lubiła ten stan. Biegała przecież tyle razy po plaży Weymonth. Ale tu, tu było coś zupełnie innego. Co właściwie miała teraz zrobić?
Dam ci gwiazdkę z nieba
Szept ulotny, miękki, za którym odwróciła głowę, szukając właściciela. Zamiast tego, och, spadła nią cienki materiał, potem kolejny. Męską koszulę wsunęła na ramiona jako pierwszą. Rozpoznawała charakterystyczne wiązanie, ale wielkość zdecydowanie przekraczała jej gabaryty, sięgając niemal połowy ud. Pasek, który niemal zakręcił się wokół jej nadgarstka, opadł na ziemię. Spodnie. Jak miała je nosić? Wsunęła ostrożnie na nogi, podwijając nogawki i próbując związać, tak jak krańce koszuli, dokładnie w pasie. I minęła chwila, rozglądając się jeszcze otumaniona, w poszukiwaniu różdżki, ale finalnie, ciemność okolonych kotara rzęs spojrzenie, utkwiła na zbliżającej się sylwetce. Zamrugała niepewnie, chcą odezwać się, ale głos utkwił gdzieś w krtani, poruszona widokiem, niemal skruszona napływającym wstydem. I drżeniem, jakiego nie znała. Wilgotne wargi poruszyły się w końcu, niepewnie, nieśmiało, spłoszona, starając się oderwać wzrok. I zrobić tego nie umiała, urzeczona
- Istniejesz naprawdę? Czy ...sen mnie zmorzył? - dłonie, niepewnie zwinęła, skubiąc cienka linię zbyt dużej koszuli. Bała się, że nie podejdzie. I bała się jednocześnie, że to zrobi.
| Poszukiwania różdżki, spostrzegawczość II
...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Ostatnio zmieniony przez Aisha Doe dnia 01.03.24 11:38, w całości zmieniany 1 raz
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aisha Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Uwielbiał hartowanie ciała pośród zimnych wód zbiorników wodnych, czy znacząco dużych potoków. Po żmudnych pracach przy kowadle, czy wystawianiu swoich fizycznych sił, taka chwila była dla niego niczym błogosławieństwo na zakończenie dnia. Dla niego to właśnie chłodne kąpiele stanowiły najbardziej satysfakcjonującą odmianę od trudów ciężkiej pracy. Jednak na obecne warunki pośród gorących wód w tutejszym Zaciszu, te kąpiele zdawały się swoistym wyzwaniem. Niemniej jednak, starając się nie narzekać, przekonywał siebie, że to właśnie jest swoistym relaksem. Przynajmniej tak starał sobie wszystko tłumaczyć, by nie wydawać się marudą, którą, według siostry, już i tak często był. Śpiewny głos Vesny przekazywał mu codziennie, że jest chodzącą marudą i ponurym człowiekiem. Dopełniając to wszystko perlistym śmiechem, jak zwykle. W końcu zawsze można było liczyć na jej drwiny.
Nie reagował na rozmowy tutejszych arystokratów i innych gości, grzecznie otwierał jedno oko, by nie pozostawić kolejnych jednostek bez oddania dozy szacunku. Jego stosunek do arystokratów był co najmniej chłodny, a może nawet nieprzychylny. Dzisiejszej nocy, alkoholu też nie zamierzał dotknąć. Z lekkim uśmiechem wspomniał z zadowoleniem o zapasie dobrodziejstw, jakie niedawno przeszmuglował mu jeden z norweskich przyjaciół. Był to jego sposób na rozrywkę, niezależność i trochę zadziorności w obcym towarzystwie.
Nawet nie spostrzegł, kiedy pośród zamieszania i lekkiego gwaru, ktoś podał mu w dłoń kieliszek pełny napitku. Zmarszczył brwi, spojrzeniem próbując ustalić, co właściwie miało miejsce. Lekko się uniósł ponad wodę, obracając w dłoni delikatnie naczynie. Różowe, takie niewinne... Powziął kolejny, badawczy wdech powietrza pośród parującej wody. Słodki zapach banicy z dynią zaatakował jego umysł, przypominając o najlepszych chwilach w dzieciństwie. Coś było nie tak, jednak myśl szybko odleciała. Coś z tyłu głowy nakazywało działać, spróbować tej zgubnej słodkości z naczynia. Coś nieuchwytnego i nienamacalnego nakazywało mu spróbować ambrozji, która go obecnie zataczała. Choćby pragnął ze wszystkich sił fizycznych zatrzymać się, przegrał. Otuliło go poczucie bezpieczeństwa i wyzbycia się wszelkich trosk. Nim spostrzegł, zawartość płynu zniknęła, a on pragnął więcej. Choć nie spodziewał się, że będzie tak mocne. Rozluźnił napięte dotąd z niepokoju ramiona, ponownie zanurzając się w wodzie. Ciężar życia pośród angielskiej rzeczywistości opuścił go, pozwalając na chwilę odejść w zapomnienie. Czy to dobra sposobność losu? Nareszcie szczęście się do niego uśmiechnęło? Pragnął takie spokoju częściej.
Zarejestrował nagłe szarpnięcie, które na chwilę otrzeźwiło jego umysł. Nie czuł przesadnej boleści z tym związanej, a jednak jego wewnętrzny głos powziął pośród mgły otumanienie, najwyższą ostrożność. Rozejrzał się dookoła, zdenerwowany, gdzie właśnie był? Zamiast otoczenia wodnej pary i zakątku pośród ścian, dostrzegł nieznajome wzgórza. Woda nie była już gorąca, a dość chłodna, taką, jaką wielbił. Rozejrzał się w poszukiwaniu różdżki, najważniejszego elementu obrony. Nie dostrzegł jej na pierwszy rzut oka, był całkowicie pozbawiony ubrań. Westchnął, przesuwając się ku brzegowi. Na jednej ze skały leżał zwinięty ręcznik, suchy. Solidnie obwiązał go w pasie, spoglądając na otoczenie. Co właściwie się stało? Zapach ukochanego deseru bułgarskiego był jednym wyznacznikiem, nie miał co ku temu żadnych wątpliwości. Amortencja? Przeklinał w głębi umysłu pomysłowość Angielskiej ludności, to miała być atrakcja? Zgubne żarty, spoglądał na zniszczony krajobraz przez niedawny kataklizm. Gwiazda zaszkodziła tak wielkiemu obszarowi. Coś niesamowitego. Natura potrafiła być prawdziwym złem, jakby chcąc ukarać ich za wszelkie błędy ludzkiej pomysłowości.
"Dam ci gwiazdkę z nieba..." odezwał się delikatny szept, a jednocześnie Nikola odczuł wrażenie, niczym miękkość dotyku warg na swoim policzku. Zdumiony spojrzał wokół, jednak nie widział nikogo, natychmiast wstrzymując swój pewny marsz. Odwrócił się niemal natychmiast, pragnąc zaatakować, unosząc dłonie w obronnym geście. Jednak spostrzegł jedynie ciszę, nie było tutaj z nim nikogo. Cichy świst, coś pozbawiło go wzroku. Szarpnął się, chcąc pozbyć się natarczywości losu.
- Niech całe to świństwo piekło pochłonie… - powiedział w rodzimym języku, przyglądając się kawałkowi materiału. Nie dostrzegł swojej koszuli, z jego dłoni zwisał luźno damska część ubioru. Ponownie wstrzymał solidny wdech powietrza, by uspokoić nerwy. Złość tutaj nic pozytywnego nie wniesie, agresję spożytkuje przy kowadle. Jeśli uda mu się wrócić do domu. Zmieszany i nieco zdezorientowany, sięgnął po kawałek materiału, próbując zrozumieć, co się stało. Właściwie cała sytuacja wydawała mu się jak surrealistyczny sen. Byłby w stanie przysiąc, że jeszcze kilka chwil temu był w Anglii, a teraz znalazł się w nieznanych mu okolicznościach, otoczony tajemniczymi zjawiskami. Cienki materiał falował w rytmie lekkiego wiatru. Nikola czuł się dziwnie jak w cudownym, surrealnym tańcu marzeń. Oblizał spierzchnięte usta, zastanawiając się nad znaczeniem tych słów. Zrzucił z ciała resztę obcych ubrań, starając się odłożyć je jak najdalej od wody. Szacunek warto było okazać, tym bardziej kobiecie, która mogła być też w beznadziejności sytuacji.
Kobieta stanęła przed Nikolem, a jej wzrok wtopił się w jego oczy, tworząc nietypową aurę tajemniczości i nieśmiałości. Poczuł, jak czas wydłużył się w tej chwili, jakby świat zamarł, pozostawiając ich w samotności tego niezwykłego miejsca. Jego myśli martwiące się pytaniem "Gdzie jestem?" odeszły w zapomnienie. "Kim jest ta tajemnicza kobieta?" zdawało się być bardziej interesujące. Nie potrafił odgadnąć, jak doszło do tej niecodziennej sytuacji, ale w tym momencie zdał sobie sprawę, że istnieje coś w niej, co przyciąga go niczym magnes. Kobieta kiwnęła delikatnie głową, próbując podtrzymać swoją pewność siebie. Jej usta delikatnie się poruszały, ale Nikola słyszał jedynie dźwięki, nie zdołał zrozumieć słów. Potrząsnął głową, próbując doprowadzić się do porządku. Wzruszył lekko ramionami, próbując wyrazić swoją niepewność co do obecnej sytuacji.
- Nie jesteśmy oboje snem, a jedynie jawą… Najprawdziwszą, namacalną… - szepnął cicho. Próbował zrozumieć sens tego wszystkiego, jednak każda myśl uciekała mu niczym ulotne sny po przebudzeniu. Jego umysł jakby nie chciał słuchać i myśleć o czymkolwiek innym.
| Poszukiwania różdżki, spostrzegawczość I
Nie reagował na rozmowy tutejszych arystokratów i innych gości, grzecznie otwierał jedno oko, by nie pozostawić kolejnych jednostek bez oddania dozy szacunku. Jego stosunek do arystokratów był co najmniej chłodny, a może nawet nieprzychylny. Dzisiejszej nocy, alkoholu też nie zamierzał dotknąć. Z lekkim uśmiechem wspomniał z zadowoleniem o zapasie dobrodziejstw, jakie niedawno przeszmuglował mu jeden z norweskich przyjaciół. Był to jego sposób na rozrywkę, niezależność i trochę zadziorności w obcym towarzystwie.
Nawet nie spostrzegł, kiedy pośród zamieszania i lekkiego gwaru, ktoś podał mu w dłoń kieliszek pełny napitku. Zmarszczył brwi, spojrzeniem próbując ustalić, co właściwie miało miejsce. Lekko się uniósł ponad wodę, obracając w dłoni delikatnie naczynie. Różowe, takie niewinne... Powziął kolejny, badawczy wdech powietrza pośród parującej wody. Słodki zapach banicy z dynią zaatakował jego umysł, przypominając o najlepszych chwilach w dzieciństwie. Coś było nie tak, jednak myśl szybko odleciała. Coś z tyłu głowy nakazywało działać, spróbować tej zgubnej słodkości z naczynia. Coś nieuchwytnego i nienamacalnego nakazywało mu spróbować ambrozji, która go obecnie zataczała. Choćby pragnął ze wszystkich sił fizycznych zatrzymać się, przegrał. Otuliło go poczucie bezpieczeństwa i wyzbycia się wszelkich trosk. Nim spostrzegł, zawartość płynu zniknęła, a on pragnął więcej. Choć nie spodziewał się, że będzie tak mocne. Rozluźnił napięte dotąd z niepokoju ramiona, ponownie zanurzając się w wodzie. Ciężar życia pośród angielskiej rzeczywistości opuścił go, pozwalając na chwilę odejść w zapomnienie. Czy to dobra sposobność losu? Nareszcie szczęście się do niego uśmiechnęło? Pragnął takie spokoju częściej.
Zarejestrował nagłe szarpnięcie, które na chwilę otrzeźwiło jego umysł. Nie czuł przesadnej boleści z tym związanej, a jednak jego wewnętrzny głos powziął pośród mgły otumanienie, najwyższą ostrożność. Rozejrzał się dookoła, zdenerwowany, gdzie właśnie był? Zamiast otoczenia wodnej pary i zakątku pośród ścian, dostrzegł nieznajome wzgórza. Woda nie była już gorąca, a dość chłodna, taką, jaką wielbił. Rozejrzał się w poszukiwaniu różdżki, najważniejszego elementu obrony. Nie dostrzegł jej na pierwszy rzut oka, był całkowicie pozbawiony ubrań. Westchnął, przesuwając się ku brzegowi. Na jednej ze skały leżał zwinięty ręcznik, suchy. Solidnie obwiązał go w pasie, spoglądając na otoczenie. Co właściwie się stało? Zapach ukochanego deseru bułgarskiego był jednym wyznacznikiem, nie miał co ku temu żadnych wątpliwości. Amortencja? Przeklinał w głębi umysłu pomysłowość Angielskiej ludności, to miała być atrakcja? Zgubne żarty, spoglądał na zniszczony krajobraz przez niedawny kataklizm. Gwiazda zaszkodziła tak wielkiemu obszarowi. Coś niesamowitego. Natura potrafiła być prawdziwym złem, jakby chcąc ukarać ich za wszelkie błędy ludzkiej pomysłowości.
"Dam ci gwiazdkę z nieba..." odezwał się delikatny szept, a jednocześnie Nikola odczuł wrażenie, niczym miękkość dotyku warg na swoim policzku. Zdumiony spojrzał wokół, jednak nie widział nikogo, natychmiast wstrzymując swój pewny marsz. Odwrócił się niemal natychmiast, pragnąc zaatakować, unosząc dłonie w obronnym geście. Jednak spostrzegł jedynie ciszę, nie było tutaj z nim nikogo. Cichy świst, coś pozbawiło go wzroku. Szarpnął się, chcąc pozbyć się natarczywości losu.
- Niech całe to świństwo piekło pochłonie… - powiedział w rodzimym języku, przyglądając się kawałkowi materiału. Nie dostrzegł swojej koszuli, z jego dłoni zwisał luźno damska część ubioru. Ponownie wstrzymał solidny wdech powietrza, by uspokoić nerwy. Złość tutaj nic pozytywnego nie wniesie, agresję spożytkuje przy kowadle. Jeśli uda mu się wrócić do domu. Zmieszany i nieco zdezorientowany, sięgnął po kawałek materiału, próbując zrozumieć, co się stało. Właściwie cała sytuacja wydawała mu się jak surrealistyczny sen. Byłby w stanie przysiąc, że jeszcze kilka chwil temu był w Anglii, a teraz znalazł się w nieznanych mu okolicznościach, otoczony tajemniczymi zjawiskami. Cienki materiał falował w rytmie lekkiego wiatru. Nikola czuł się dziwnie jak w cudownym, surrealnym tańcu marzeń. Oblizał spierzchnięte usta, zastanawiając się nad znaczeniem tych słów. Zrzucił z ciała resztę obcych ubrań, starając się odłożyć je jak najdalej od wody. Szacunek warto było okazać, tym bardziej kobiecie, która mogła być też w beznadziejności sytuacji.
Kobieta stanęła przed Nikolem, a jej wzrok wtopił się w jego oczy, tworząc nietypową aurę tajemniczości i nieśmiałości. Poczuł, jak czas wydłużył się w tej chwili, jakby świat zamarł, pozostawiając ich w samotności tego niezwykłego miejsca. Jego myśli martwiące się pytaniem "Gdzie jestem?" odeszły w zapomnienie. "Kim jest ta tajemnicza kobieta?" zdawało się być bardziej interesujące. Nie potrafił odgadnąć, jak doszło do tej niecodziennej sytuacji, ale w tym momencie zdał sobie sprawę, że istnieje coś w niej, co przyciąga go niczym magnes. Kobieta kiwnęła delikatnie głową, próbując podtrzymać swoją pewność siebie. Jej usta delikatnie się poruszały, ale Nikola słyszał jedynie dźwięki, nie zdołał zrozumieć słów. Potrząsnął głową, próbując doprowadzić się do porządku. Wzruszył lekko ramionami, próbując wyrazić swoją niepewność co do obecnej sytuacji.
- Nie jesteśmy oboje snem, a jedynie jawą… Najprawdziwszą, namacalną… - szepnął cicho. Próbował zrozumieć sens tego wszystkiego, jednak każda myśl uciekała mu niczym ulotne sny po przebudzeniu. Jego umysł jakby nie chciał słuchać i myśleć o czymkolwiek innym.
| Poszukiwania różdżki, spostrzegawczość I
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Nikola Krum' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
Pamiętała jeszcze w szkole, ściszone, dziewczęce śmiechy i rozognione szepty, zawsze wtedy, gdy mówiło się o chłopcach. Niewiele miała wtedy do powiedzenia, wciąż trzymana pod ochronnym kloszem braterskiej protekcji, ...ale zawsze z ciekawością słuchała. Rzeczywistość relacji, która dla romskiej dziewczyny zdawała się dziwnie odległa, niedostępna. Nie dlatego, że brakowało nią zainteresowania. Słyszała o tym, jak śliczna była, a mimo to, odsuwała się zawsze na bok - tak z własnego postanowienia, jak i pod czujnym okiem braci, pilnujących jej ...niewinności. W której pozostawała do dziś. Nawet, jeśli dawno miała za sobą dziecięce postrzeganie, częściej przyciągając męską, częściej samej upatrując ich uwagi. Z tęsknotą, której nazwać nie umiała do końca. Nie, kiedy świat burzył się gniewnie wojennym cieniem, snując woalem całą Anglię. Kiedy katastrofa, jedna za drugą, wstrząsały scenerią tą czarodziejską i tą mugolska jednocześnie. Czy miała prawo pozwolić sobie na odwrócenie oczu, na zapomnienie, gdy działo się tak wiele strasznego? Czy mogła liczyć na mały, dedykowany im cud?
Chciałaby umieć odmówić. Zamknąć trzepoczące niespokojnie serce, zatrzymać żar krwi, który burzył spokojność, budził tęsknotę i szarpał się na wpół między udręką, a wpół nadzieją. Nie potrafiła znaleźć cudownego środka, który rozmyłby szepczącą alarmem powinność, a płynącym gorąco pragnieniem, by należeć do napotkanej tajemnicy, mężczyzny o oczach tak głęboko osadzonych w barwie lazurytu, że więził ją na dnie, jak w głębokiej toni jeziora. Płoszył ją szum w skroni, goniąc wstydem tym wyżej się wspinającym, im dłużej patrzyła na stojącego tak niedaleko postaci. Czy można było darzyć kogoś takim ogromem sprzecznych pragnień, mając ledwie chwilę na poznanie? Ulotną, płonną, mglącą umysł, jak kroplącą się rosę o poranku.
- Powiedz mi, skąd ta pewność - nie poruszyła się, zaklęta niemal w nieśmiałości, której przełamaniem stanowił śpiewany szept. Czuła, że nie potrzebowała mówić głośniej, ze usłyszy, nawet, jakby znajdowała się dalej. Ale dalej nie chciała. To bliskość szarpała się w piersi, emocja tak dziwna, zbudzona ze snu i jarząca się jaśniej - Co, jeśli znikniesz, jeśli tylko...cię dotknę? Jeśli ja zniknę?
Westchnęła z przejęciem, z niewinnym uśmiechem, który po raz pierwszy muśnięciem liznął kąciki ust. Złapała się na tym, że wargi wciąż miała wilgotne, a słodkie krople osiadły w kącikach, płynęły na język. Wilgocią przesiąknięte były też sięgające niemal pasa, czerniące się jak krucze skrzydło włosy. Woda, grubymi kroplami płynęła po skórze, wilgocią podchodząc cienki materiał koszuli. Tej męskiej, obcej. Za dużej. Przylegającej do skóry ciaśniej, odbijając kształt delikatnego, dziewczęcego ciała. Wstyd ciepłem rozgrzał łuk szyi i sięgnął smagłych policzków, gdy niepewność spojrzenia, ujęło męską sylwetkę w całości.
W nagłym zapowietrzeniu odwróciła wzrok, ale ten nie umiał znaleźć nic godnego uwagi, Nic, co równałoby się smukłości umięśnionych ramion, rzeźbionej linii brzucha. Nawet w półmroku padającego na nic światła księżycowego, potrafiła wskazać linie blizn, które ścigały się po skórze, jak wojenne tatuaże.
Potrzebowała powietrza. Ochłody, tej co obmywała ciało jeszcze przed chwilą, spijając cierpkie nici zmęczenia, gorzkie wspomnienia. I potrzebowała jego.
W gonitwie płochliwej niespokojności złapała się na uporczywej myśli, że koszula, którą tak niefrasobliwie przywdziała, mogła należeć właśnie do niego. A jej niedawne pytanie, zdawało się tak bardzo nie na miejscu, wyzywające. Ścisnęła palce, niepewna już co zrobić, gdzie patrzeć. Dłonie w końcu uniosła, sięgając skrzących rumieńcem lic, by w końcu pochylić się, a paliczki wsunąć aż na oczy. Jakby miało jej to pomóc w czymkolwiek. Przysłonięty widok, nie uspokoił serca, nie zwolnił oddechu, nie rozmył z myśli obrazu, który odtwarzała bez końca. Pokręciła głową, strząsając długie pasma z ramion, w końcu z jakąś bezradnością, najpierw kucnęła, finalnie siadając na ziemi, zanurzając bose stopy w jasnym, wilgotnym jak ona sama piasku.
- Nie wiem, co robić. Nie wiem co ci mówić - przełknęła ślinę i przygryzła zaczerwienioną emocją wargę. Była poczatkującą alchemiczką, warzyła eliksiry, chociaż nigdy, przenigdy tego, który wrzał w jej żyłach. Amortencja. Jak to się stało? Dlaczego ona? I czemu on? Kto bawił się ich losem? - Jeśli masz być nawet snem, chcę wiedzieć, jakim imieniem cię wołać. Powiesz mi? - uniosła wolno wzrok, najpierw rozsuwając drobność dłoni, by spojrzeć na błękit męskiego spojrzenia. Nie miała jeszcze pojęcia, czy wciąż dzieliła ich jakaś odległość. Czy może, sen rozpłynie się, a ona zerwie się ze snu? Nie chciała tego, nie mogła pozwolić, by zniknął, nim zdąży chociaż.... poznać.
Jak pachniał. Jak... smakował? I jak śnił.
Chciałaby umieć odmówić. Zamknąć trzepoczące niespokojnie serce, zatrzymać żar krwi, który burzył spokojność, budził tęsknotę i szarpał się na wpół między udręką, a wpół nadzieją. Nie potrafiła znaleźć cudownego środka, który rozmyłby szepczącą alarmem powinność, a płynącym gorąco pragnieniem, by należeć do napotkanej tajemnicy, mężczyzny o oczach tak głęboko osadzonych w barwie lazurytu, że więził ją na dnie, jak w głębokiej toni jeziora. Płoszył ją szum w skroni, goniąc wstydem tym wyżej się wspinającym, im dłużej patrzyła na stojącego tak niedaleko postaci. Czy można było darzyć kogoś takim ogromem sprzecznych pragnień, mając ledwie chwilę na poznanie? Ulotną, płonną, mglącą umysł, jak kroplącą się rosę o poranku.
- Powiedz mi, skąd ta pewność - nie poruszyła się, zaklęta niemal w nieśmiałości, której przełamaniem stanowił śpiewany szept. Czuła, że nie potrzebowała mówić głośniej, ze usłyszy, nawet, jakby znajdowała się dalej. Ale dalej nie chciała. To bliskość szarpała się w piersi, emocja tak dziwna, zbudzona ze snu i jarząca się jaśniej - Co, jeśli znikniesz, jeśli tylko...cię dotknę? Jeśli ja zniknę?
Westchnęła z przejęciem, z niewinnym uśmiechem, który po raz pierwszy muśnięciem liznął kąciki ust. Złapała się na tym, że wargi wciąż miała wilgotne, a słodkie krople osiadły w kącikach, płynęły na język. Wilgocią przesiąknięte były też sięgające niemal pasa, czerniące się jak krucze skrzydło włosy. Woda, grubymi kroplami płynęła po skórze, wilgocią podchodząc cienki materiał koszuli. Tej męskiej, obcej. Za dużej. Przylegającej do skóry ciaśniej, odbijając kształt delikatnego, dziewczęcego ciała. Wstyd ciepłem rozgrzał łuk szyi i sięgnął smagłych policzków, gdy niepewność spojrzenia, ujęło męską sylwetkę w całości.
W nagłym zapowietrzeniu odwróciła wzrok, ale ten nie umiał znaleźć nic godnego uwagi, Nic, co równałoby się smukłości umięśnionych ramion, rzeźbionej linii brzucha. Nawet w półmroku padającego na nic światła księżycowego, potrafiła wskazać linie blizn, które ścigały się po skórze, jak wojenne tatuaże.
Potrzebowała powietrza. Ochłody, tej co obmywała ciało jeszcze przed chwilą, spijając cierpkie nici zmęczenia, gorzkie wspomnienia. I potrzebowała jego.
W gonitwie płochliwej niespokojności złapała się na uporczywej myśli, że koszula, którą tak niefrasobliwie przywdziała, mogła należeć właśnie do niego. A jej niedawne pytanie, zdawało się tak bardzo nie na miejscu, wyzywające. Ścisnęła palce, niepewna już co zrobić, gdzie patrzeć. Dłonie w końcu uniosła, sięgając skrzących rumieńcem lic, by w końcu pochylić się, a paliczki wsunąć aż na oczy. Jakby miało jej to pomóc w czymkolwiek. Przysłonięty widok, nie uspokoił serca, nie zwolnił oddechu, nie rozmył z myśli obrazu, który odtwarzała bez końca. Pokręciła głową, strząsając długie pasma z ramion, w końcu z jakąś bezradnością, najpierw kucnęła, finalnie siadając na ziemi, zanurzając bose stopy w jasnym, wilgotnym jak ona sama piasku.
- Nie wiem, co robić. Nie wiem co ci mówić - przełknęła ślinę i przygryzła zaczerwienioną emocją wargę. Była poczatkującą alchemiczką, warzyła eliksiry, chociaż nigdy, przenigdy tego, który wrzał w jej żyłach. Amortencja. Jak to się stało? Dlaczego ona? I czemu on? Kto bawił się ich losem? - Jeśli masz być nawet snem, chcę wiedzieć, jakim imieniem cię wołać. Powiesz mi? - uniosła wolno wzrok, najpierw rozsuwając drobność dłoni, by spojrzeć na błękit męskiego spojrzenia. Nie miała jeszcze pojęcia, czy wciąż dzieliła ich jakaś odległość. Czy może, sen rozpłynie się, a ona zerwie się ze snu? Nie chciała tego, nie mogła pozwolić, by zniknął, nim zdąży chociaż.... poznać.
Jak pachniał. Jak... smakował? I jak śnił.
...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Ostatnio zmieniony przez Aisha Doe dnia 04.03.24 21:28, w całości zmieniany 1 raz
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wieczorne niebo nad jeziorem tętniło blaskiem księżyca, a fale delikatnie muskały brzeg. Nikola, od lat oswojony z dziką naturą, zauważył zmienne emocje, które tańczyły na twarzy jego towarzyszki. Piękna i silna kobieta, zdawała się nieco zakłopotana w obecności obcego, zwłaszcza na tym samotnym zakątku przyrody. Mężczyzna, wyczulony na subtelne niuanse, zauważył ducha wewnętrznej walki towarzyszki. Jej oczy, odbijające błękit nieba i zarysowane w napięciu, snuły historię niepewności. Pomimo uroku pełni księżyca, który kusił do romantycznych wspomnień, młoda kobieta wydawała się ogarnięta natłokiem wewnętrznych sporów. Gdy Nikola usiadł obok niej na kamieniu, chwila milczenia została przełamana, choć tylko na chwilę. Cisza wibrowała między nimi, a nocne dźwięki natury nadawały temu nieoczekiwanemu spotkaniu wyjątkowy charakter. W jej oczach migotał zarówno lęk, jak i ciekawość tego nieznajomego mężczyzny, który pojawił się w ich spokojnym zakątku. Gestem pełnym delikatności i taktu Nikola odłożył trzymane wcześniej ubranie, wyciągając ku niej swoją dłoń. Było coś w tym ruchu, co sprawiło, że atmosfera napięcia zaczęła się rozluźniać. Nie spodziewał się, że rzeczywiście zdecyduje się przełamać swoje wewnętrzne rozterki, ale chciał, by poczuła się swobodniej. Subtelny uśmiech malował się na twarzy mężczyzny, gdy spojrzała na niego. W tej chwili jej piękno jawiło się w pełnej krasie, a Nikola zauważył, że każda kobieta posiada coś wyjątkowego, co czyni ją piękną. W jego spojrzeniu nie było miejsca na oceny czy uprzedzenia – nauczył się, że każda istota ma w sobie coś wartościowego, co zasługuje na szacunek.
- Przekonaj się sama… Dotknij mej dłoni, rozpoznaj pod opuszkiem swych palców jej niedoskonałości — nie ponaglał, nie wywierał żadnego wpływu. Nie zamierzał, skoro byli na siebie w pewien sposób napuszczeni, dał jej swobodę decyzyjności. - Jestem istotą z krwi i kości zbudowana, taką samą, jak Twoja osoba. Nie musisz się bać, tylko księżyc i to miejsce… Będzie znało nasze tajemnice.
Podziwiał nieoczywistą urodę, której rysy twarzy zdawały się opowiadać historię nieznaną dla niego. Czyżby również ona przeżyła tułaczki życiowe, uciekając z dalekich krain? To pytanie tliło się w umyśle Nikoli, choć odpowiedzi nie było widać na pierwszy rzut oka. Jej delikatna sylwetka, subtelnie ukryta pod jego ubraniami, rzucała się w oczy, a mimo to podobało mu się to. Przykuwająca uwagę kruchość, którą należało tak skrzętnie chronić. Przed krzywdami i złem świata, z którym przyszło się zmierzyć każdemu z ich dwójki. Lekko uniósł brew. Pod wpływem niespodziewanego dotyku jej palca wskazującego, które rozprzestrzeniało się po wyciągniętej dłoni. Moment pełen subtelności, kiedy ich dwa światy zdawały się zlewać w jedno.
- Kimże jestem wobec Ciebie, by nakazywać cokolwiek? Jeśli pragniesz, mów wszelkie kwestie, jakie umysł Ci nasuwa. Pytaj o wiele, a jeśli będę mógł, pomogę pokonać napotkane przeciwności — Wraz z leciutkim dreszczem, który przeszył jego nerwy, Nikola poczuł się jakby porażony przyjemnym uczuciem. To mrowienie rozprzestrzeniało się od palców aż po ramię jak subtelny taniec dotyku. Uczucie to było niczym słodki akord w symfonii ich wspólnego chwytania życia. Pochylił się ku niej, ułatwiając wyprostowanie jej dłoni. Wspólnie składali dwie różne opowieści – jedną z nich miała delikatne palce, gładkie jak płótno, a drugą twardą dłoń o szorstkiej fakturze. Zachęcił ją, by przyłożyła swoją mniejszą dłoń do jego większej. Był to moment, w którym ich różnice zdawały się zlewać, tworząc harmonię kontrastów. - Nikola. Nazywam się Nikola, jak sama spostrzegłaś, snem nigdy nie będę. Jestem najprawdziwszą jawą pośród bezkresu mroku.
Był teraz bliżej niej niż kiedykolwiek od tego niedawnego poznania. Jego spojrzenie, spokojne i pozbawione cienia wrogości, śledziło każdy jej ruch. Nikola chciał, aby czuła się komfortowo w jego otoczeniu, bezpieczna jak nigdy wcześniej. Amortencja – słowo to, które jeszcze niedawno kojarzyło mu się z goryczą i uniesieniem emocji. Na początku był pełen wściekłości, ale teraz, gdy patrzył na tę kruchą istotę, a jednocześnie silną kobietę, wszelkie negatywne emocje topniały. Jej obecność, jej piękny głos, wszystko to sprawiało, że zapominał o wcześniejszym gniewie. Były to słodkie chwile, tak jak ona sama – rumieniec zdobiący jej lico, jej niewinność i słodkość w niepewności, wszystko to sprawiało, że wydawała się jak zagubione jagnię pośród bezkresu pastwiska.
- Czy pozwolisz uraczyć mą ciekawość informacją, jakim imieniem mam się zwracać do Twej osoby? - zapytał cicho, by nie spłoszyć jej chwilowego zaciekawienia. - Wszak nie przystoi niegodnie nazywać tak urodziwej kobiety.
- Przekonaj się sama… Dotknij mej dłoni, rozpoznaj pod opuszkiem swych palców jej niedoskonałości — nie ponaglał, nie wywierał żadnego wpływu. Nie zamierzał, skoro byli na siebie w pewien sposób napuszczeni, dał jej swobodę decyzyjności. - Jestem istotą z krwi i kości zbudowana, taką samą, jak Twoja osoba. Nie musisz się bać, tylko księżyc i to miejsce… Będzie znało nasze tajemnice.
Podziwiał nieoczywistą urodę, której rysy twarzy zdawały się opowiadać historię nieznaną dla niego. Czyżby również ona przeżyła tułaczki życiowe, uciekając z dalekich krain? To pytanie tliło się w umyśle Nikoli, choć odpowiedzi nie było widać na pierwszy rzut oka. Jej delikatna sylwetka, subtelnie ukryta pod jego ubraniami, rzucała się w oczy, a mimo to podobało mu się to. Przykuwająca uwagę kruchość, którą należało tak skrzętnie chronić. Przed krzywdami i złem świata, z którym przyszło się zmierzyć każdemu z ich dwójki. Lekko uniósł brew. Pod wpływem niespodziewanego dotyku jej palca wskazującego, które rozprzestrzeniało się po wyciągniętej dłoni. Moment pełen subtelności, kiedy ich dwa światy zdawały się zlewać w jedno.
- Kimże jestem wobec Ciebie, by nakazywać cokolwiek? Jeśli pragniesz, mów wszelkie kwestie, jakie umysł Ci nasuwa. Pytaj o wiele, a jeśli będę mógł, pomogę pokonać napotkane przeciwności — Wraz z leciutkim dreszczem, który przeszył jego nerwy, Nikola poczuł się jakby porażony przyjemnym uczuciem. To mrowienie rozprzestrzeniało się od palców aż po ramię jak subtelny taniec dotyku. Uczucie to było niczym słodki akord w symfonii ich wspólnego chwytania życia. Pochylił się ku niej, ułatwiając wyprostowanie jej dłoni. Wspólnie składali dwie różne opowieści – jedną z nich miała delikatne palce, gładkie jak płótno, a drugą twardą dłoń o szorstkiej fakturze. Zachęcił ją, by przyłożyła swoją mniejszą dłoń do jego większej. Był to moment, w którym ich różnice zdawały się zlewać, tworząc harmonię kontrastów. - Nikola. Nazywam się Nikola, jak sama spostrzegłaś, snem nigdy nie będę. Jestem najprawdziwszą jawą pośród bezkresu mroku.
Był teraz bliżej niej niż kiedykolwiek od tego niedawnego poznania. Jego spojrzenie, spokojne i pozbawione cienia wrogości, śledziło każdy jej ruch. Nikola chciał, aby czuła się komfortowo w jego otoczeniu, bezpieczna jak nigdy wcześniej. Amortencja – słowo to, które jeszcze niedawno kojarzyło mu się z goryczą i uniesieniem emocji. Na początku był pełen wściekłości, ale teraz, gdy patrzył na tę kruchą istotę, a jednocześnie silną kobietę, wszelkie negatywne emocje topniały. Jej obecność, jej piękny głos, wszystko to sprawiało, że zapominał o wcześniejszym gniewie. Były to słodkie chwile, tak jak ona sama – rumieniec zdobiący jej lico, jej niewinność i słodkość w niepewności, wszystko to sprawiało, że wydawała się jak zagubione jagnię pośród bezkresu pastwiska.
- Czy pozwolisz uraczyć mą ciekawość informacją, jakim imieniem mam się zwracać do Twej osoby? - zapytał cicho, by nie spłoszyć jej chwilowego zaciekawienia. - Wszak nie przystoi niegodnie nazywać tak urodziwej kobiety.
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W rytm uderzeń serca, równał się jej oddech. Płytszy, chwytany w roztargnieniu, jakby przebywanie w obecności nieznajomego, stanowiło wyzwanie. Nie była gotowa na sensację wrażeń, która falą otuliła ciało, aż po koniuszki palców. Nie radziła sobie z żarem, który burzył krew, łaskotał skórę, barwiąc ją odcieniem szkarłatnego wstydu. Pierwszy raz, szeptało echo w uszach, tkało kolejne tłukące się w płucach westchnienie, nie znające ukojenia. Pierwszy raz, ktoś tak żywo zdolny był chwycić jej serce w dłoń, a ona bez wahania podarowałaby mu je w całości.
Różniło się wszystko, co znała. Pierwszy raz czuła się tak wyjątkowo w męskim postrzeganiu. Ważna. I przeraźliwie mocno chciana. Ten sam głód, tęsknota, co ziała ogniem czerni w jej źrenicach, odbijało jeszcze żywiej w błękicie spojrzenia nieznajomego. Patrzył na nią w sposób, który przełamywał granicę minionego już dziecięctwa. Jednocześnie, ofiarował czysta pewność, że przy nim - była całkowicie bezpieczna. Brakowało tam brzydoty śledzących ją czasem lepkością wzroku, męskiego instynktu. W jego oczach czuła się piękna. I warta... kochania. Okazywał to w spokojności ruchu, w gestach raczonych uwagą. Przypominał jednego z... łowców, co pewnością, siłą spokojności dbał, by nie spłoszyć krążącej niespokojnie istoty.
Budził w niej wiążąca się skrajność. Nieprzygotowana, działała tak, jak podpowiadał jej niedoświadczony w relacjach instynkt. Patrzyła tam, gdzie podpowiadał szept pragnienia, wciąż cofając się, gdy niepokój szarpnął za struny realizmu. Wiedziała, że wszystko to było nieprawdziwe. Tylko jak bronić się miała, nie znając nawet narzędzi miłosnej potyczki? Dreszcze, jedne za drugim, gnały przez ciało, gdy znalazł się bliżej. Już nie musiała wyobrażać sobie ciepła bijącego z obcego ciała. To, zdawało się przenikać powietrze wokół, kumulując silniej w momencie, gdy wysunął ku niej rękę w łagodnym geście rozproszenia. Działał, jak woda, ta chłodna, zmywająca ciernie napięcia, zyskując tym samym, kolejne nici jej poddania. Niemożliwym, jak bardzo zerwać już dzielącą ich przestrzeń. I jak bała się momentu zetknięcia.
- Znajdziesz mnie... jeśli jednak zniknę? - pytanie popłynęło cicho, równo z drobną dłonią i opuszką palca, który w końcu sięgnął wnętrza męskiej ręki. Nie zatrzymała się jednak, śledząc nierówne linie zdobiące twardszą od jej własnej - skórę. Zwiększyła nacisk, tylko po to, by poprowadzić palce przez wgłębienie cery, zupełnie tak, jakby chciała wywróżyć przyszłość z nieskończoności ciągnących się papilarnie kresek. Ale prawda była taka, że w opuszkach zajaśniał impuls, mając swoje źródło dokładnie w zetknięciu dwóch dłoni - Jeśli przestanę się bać, nie będziesz mógł mnie zatrzymać - mówiła dalej, wciąż drążąc słowa niepewnością - jeśli poznasz moje tajemnice, chcę poznać Twoje - im dłużej mówiła, tym wyżej unosiła wzrok, sięgając na nowo błękitów, które więziły jej spojrzenie, nie pozwalając uchylić się, wycofać. Nie było dla niej, dla nich? odwrotu. Nawet jeśli lęk wciąż kwilił pod sercem, w cichej modlitwie opamiętania.
- Czego... pragniesz, Nikola? - usta kołysały się lekko, w kolejnych tchnieniach, słodyczą dziewczęcej niewinności racząc kwitnący uśmiech, gdy wymówiła w końcu jego imię. Ważyła na języku słowo, miękko powtarzając w myśli jego brzmienie. Chciała zapamiętać jego ton, nadać mu kolor i dźwięczność, której nie mogło zastąpić nic innego.
Nie musiał mówić, by zrozumiała zachętę. Paliczki rozsunęła, łącząc obie dłonie w całkowitym potwierdzeniu o ich realności. Nie mógł być snem, jeśli drżenie snuło się przez opuszki, muskało skórę. Jej ręka, zdawała się tak drobna, krucha wręcz w odbiciu do tej męskiej, większej. Zdolnej zamknąć jej własną w ujęciu, ukryć, lub pociągnąć za sobą, nie dając szansy, by została w tyle. I jeśli wstyd, kazał jej wyrwać się najprędzej, to kojąca obecność działała przeciwnie, wplatając w duszę kiełkującą śmiałość. Ze spojrzeniem wciąż utkwionym w twarzy Nikoli, przesunęła się lekko, opierając zgięte kolana niemal o te towarzysza. Zgięła kciuk zetkniętej ręki, opierając go o wierzch męskiego nadgarstka. Tylko po to, by wolno, niepewna wyniku, czy też oporu, pociągnąć go ku sobie. Zatrzymała wędrówkę przy lśniącym od wilgoci licu i skroni, na którą splątaną czernią opadały loki. Pochyliła głowę, mrużąc powieki, przysłaniając widok cieniem rzęs, by w końcu z utęsknieniem, oprzeć policzek o gorejące ciepło splecionych rąk.
- Jesteś obcy - zaczęła, mimowolnie, miękko, na moment przeskakując na rodzimy język, poprawiając się zaraz - jesteś obcy, jak ja - kontynuowała, dostrzegając coraz więcej szczegółów męskiego oblicza. Mówił, by go dotknęła, sprawdziła realność istnienia. Pragnienie wołało, by pełniej odpowiedziała na prośbę. Chciała wpleść palce drugiej ręki w półdługie, zaczesane wilgocią włosy. Sprawdzić ich miękkość. Dotknąć żłobień blizn, co ścieliły się nieodgadnością mapy na odkrytym ciele - Aisha - przyznała w końcu imię, uchylając zmrużone powieki w płynącej z dotyku przyjemności. Ta rozchodziła się na całe ciało, dopominając o więcej. Ale prośby, nie śmiała wypowiedzieć na głos, czując, jak płomień sięga zbyt daleko, by była w stanie powstrzymać go sama.
Powietrze gęstniało, tkając wokół dwóch sylwetek coś na kształt nieprzeniknionej nikomu innemu bańki. Tej kruchej, baśniowej, wyśnionej. Wołanej imieniem Nikola.
Różniło się wszystko, co znała. Pierwszy raz czuła się tak wyjątkowo w męskim postrzeganiu. Ważna. I przeraźliwie mocno chciana. Ten sam głód, tęsknota, co ziała ogniem czerni w jej źrenicach, odbijało jeszcze żywiej w błękicie spojrzenia nieznajomego. Patrzył na nią w sposób, który przełamywał granicę minionego już dziecięctwa. Jednocześnie, ofiarował czysta pewność, że przy nim - była całkowicie bezpieczna. Brakowało tam brzydoty śledzących ją czasem lepkością wzroku, męskiego instynktu. W jego oczach czuła się piękna. I warta... kochania. Okazywał to w spokojności ruchu, w gestach raczonych uwagą. Przypominał jednego z... łowców, co pewnością, siłą spokojności dbał, by nie spłoszyć krążącej niespokojnie istoty.
Budził w niej wiążąca się skrajność. Nieprzygotowana, działała tak, jak podpowiadał jej niedoświadczony w relacjach instynkt. Patrzyła tam, gdzie podpowiadał szept pragnienia, wciąż cofając się, gdy niepokój szarpnął za struny realizmu. Wiedziała, że wszystko to było nieprawdziwe. Tylko jak bronić się miała, nie znając nawet narzędzi miłosnej potyczki? Dreszcze, jedne za drugim, gnały przez ciało, gdy znalazł się bliżej. Już nie musiała wyobrażać sobie ciepła bijącego z obcego ciała. To, zdawało się przenikać powietrze wokół, kumulując silniej w momencie, gdy wysunął ku niej rękę w łagodnym geście rozproszenia. Działał, jak woda, ta chłodna, zmywająca ciernie napięcia, zyskując tym samym, kolejne nici jej poddania. Niemożliwym, jak bardzo zerwać już dzielącą ich przestrzeń. I jak bała się momentu zetknięcia.
- Znajdziesz mnie... jeśli jednak zniknę? - pytanie popłynęło cicho, równo z drobną dłonią i opuszką palca, który w końcu sięgnął wnętrza męskiej ręki. Nie zatrzymała się jednak, śledząc nierówne linie zdobiące twardszą od jej własnej - skórę. Zwiększyła nacisk, tylko po to, by poprowadzić palce przez wgłębienie cery, zupełnie tak, jakby chciała wywróżyć przyszłość z nieskończoności ciągnących się papilarnie kresek. Ale prawda była taka, że w opuszkach zajaśniał impuls, mając swoje źródło dokładnie w zetknięciu dwóch dłoni - Jeśli przestanę się bać, nie będziesz mógł mnie zatrzymać - mówiła dalej, wciąż drążąc słowa niepewnością - jeśli poznasz moje tajemnice, chcę poznać Twoje - im dłużej mówiła, tym wyżej unosiła wzrok, sięgając na nowo błękitów, które więziły jej spojrzenie, nie pozwalając uchylić się, wycofać. Nie było dla niej, dla nich? odwrotu. Nawet jeśli lęk wciąż kwilił pod sercem, w cichej modlitwie opamiętania.
- Czego... pragniesz, Nikola? - usta kołysały się lekko, w kolejnych tchnieniach, słodyczą dziewczęcej niewinności racząc kwitnący uśmiech, gdy wymówiła w końcu jego imię. Ważyła na języku słowo, miękko powtarzając w myśli jego brzmienie. Chciała zapamiętać jego ton, nadać mu kolor i dźwięczność, której nie mogło zastąpić nic innego.
Nie musiał mówić, by zrozumiała zachętę. Paliczki rozsunęła, łącząc obie dłonie w całkowitym potwierdzeniu o ich realności. Nie mógł być snem, jeśli drżenie snuło się przez opuszki, muskało skórę. Jej ręka, zdawała się tak drobna, krucha wręcz w odbiciu do tej męskiej, większej. Zdolnej zamknąć jej własną w ujęciu, ukryć, lub pociągnąć za sobą, nie dając szansy, by została w tyle. I jeśli wstyd, kazał jej wyrwać się najprędzej, to kojąca obecność działała przeciwnie, wplatając w duszę kiełkującą śmiałość. Ze spojrzeniem wciąż utkwionym w twarzy Nikoli, przesunęła się lekko, opierając zgięte kolana niemal o te towarzysza. Zgięła kciuk zetkniętej ręki, opierając go o wierzch męskiego nadgarstka. Tylko po to, by wolno, niepewna wyniku, czy też oporu, pociągnąć go ku sobie. Zatrzymała wędrówkę przy lśniącym od wilgoci licu i skroni, na którą splątaną czernią opadały loki. Pochyliła głowę, mrużąc powieki, przysłaniając widok cieniem rzęs, by w końcu z utęsknieniem, oprzeć policzek o gorejące ciepło splecionych rąk.
- Jesteś obcy - zaczęła, mimowolnie, miękko, na moment przeskakując na rodzimy język, poprawiając się zaraz - jesteś obcy, jak ja - kontynuowała, dostrzegając coraz więcej szczegółów męskiego oblicza. Mówił, by go dotknęła, sprawdziła realność istnienia. Pragnienie wołało, by pełniej odpowiedziała na prośbę. Chciała wpleść palce drugiej ręki w półdługie, zaczesane wilgocią włosy. Sprawdzić ich miękkość. Dotknąć żłobień blizn, co ścieliły się nieodgadnością mapy na odkrytym ciele - Aisha - przyznała w końcu imię, uchylając zmrużone powieki w płynącej z dotyku przyjemności. Ta rozchodziła się na całe ciało, dopominając o więcej. Ale prośby, nie śmiała wypowiedzieć na głos, czując, jak płomień sięga zbyt daleko, by była w stanie powstrzymać go sama.
Powietrze gęstniało, tkając wokół dwóch sylwetek coś na kształt nieprzeniknionej nikomu innemu bańki. Tej kruchej, baśniowej, wyśnionej. Wołanej imieniem Nikola.
...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby sytuacja ta miała miejsce w trzeźwości emocji i umysłu, mężczyzna ten najpewniej prezentowałby się podobnie. Pozornie wzbudzał strach, wydając się postacią nieprzeniknioną, zarówno wzrokiem, jak i gabarytami. Jednak prawda ukazywała zupełnie inną twarz tego mężczyzny; gdy konieczność tego wymagała, zmiękczał surowość swojego charakteru. W subtelnych chwilach odsłaniał połowę siebie, której nieczęsto pozwalał wypłynąć na światło dzienne. Obecnej sytuacji, kiedy siedział naprzeciwko niej, te tajemnicze aspekty jego natury nabierały głębszych barw. Jego spojrzenie, zazwyczaj twarde i nieprzeniknione, teraz zdawało się ukrywać coś bardziej delikatnego. Jego postawa, choć nadal stanowcza, zdobyła pewien miękki wydźwięk, jakby starając się być odpowiednią ramą dla tej niewyjaśnionej chwili. Lekko przekrzywił głowę w bok, niemal niezauważalnie. Z tej nowej perspektywy, w jakiej przedstawiała się Aisha, kobieta zdawała się prezentować w zupełnie inny sposób. To przypominało mu czas szkolnych lat, kiedy to z zaciekawieniem obserwował swoją pierwszą miłość. Dzięki tym doświadczeniom nauczył się dostrzegać najbardziej subtelne aspekty urody, całość człowieka, zamiast tylko powierzchowny wygląd. Jej niegrzeczne chwyty, łamanie zasad i prawdopodobnie niedostatki w tych obszarach dodawały jej specyficznego uroku. Tak, teraz był pewien, że nie była krew z krwi angielskiej kobiety. To spostrzeżenie otwierało przed nimi tajemniczą przestrzeń. Była obca, tajemnicza, a jednocześnie fascynująca w swojej odrębności od miejscowej ludności.
- Los bywa przekorny względem tych, którzy pragną wewnątrz ponownego odnalezienia. Jednak… - przymrużył lekko spojrzenie błękitu własnych oczu, chcąc wyczuć chwile i pozwolenie. Nie zamierzał przekraczać granicy, jeśli nie dostanie pozwolenia. Nie naciskał, prowadził ją powoli, chcąc podtrzymać swoje racje. Niepewność jej wynikała z kwestii braku pierwszych podrygów z mężczyzną, sam na sam. A jednak przy nim nie musiała się martwić. Gdy amortencja jakże słodka opuści jego ciało, będzie pragnął ją zobaczyć, by przeprosić. Za brak codziennych hamulców i negatywu, określających jego bezkarne zagrywki. - Podejmę się czynu, by w trzeźwości emocji i umysłu, znowu szepnąć Twoje imię, prosząc o wybaczenie za obecne chwile. Za zachowanie niegodne względem Ciebie, bo przecież… Jesteśmy inni na tutejszych ziemiach, obcy dla rodzimych mieszkańców.
Dla podtrzymania atmosfery i swoistego popychania jej śmiałości dalej, wykorzystując swobodę drugiej dłoni, wprowadził ją w taniec. Zagadkowo uniósł ją do góry, by nieoczekiwanie nawlec na palec wskazujący kosmyk długich, czarnych jak krucze skrzydła włosów. Uśmiechnął się subtelnie, gdy Aisha przymknęła na chwilę oczy. Jej rumieniec przyciągał spojrzenie, sprawiając, że czerpał zadowolenie z tej chwili. Tajemnicza aura otaczała ich jak nieuchwytne promienie księżyca, a taniec w tej niespodziewanej symfonii stawał się coraz bardziej zmysłowy. Nikola, choć zazwyczaj bywał powściągliwy, teraz zdecydowanie łamał zasady. Czuł, że ta nieoczekiwana chwila z kobietą była jak zagubiony w tajemniczym lesie taniec dwóch dusz, które zaczęły się właśnie wzajemnie odkrywać.
- Nie musisz się bać, jednak możesz poddać się swojej śmiałości. Będę niczym wierny stróż i obserwator, kierował spokojnie, jednak powstrzymam, być potem nie miała żalu do samej siebie — oboje nie chcieli popełnienia błędu, pragnął dla niej dobrze. Choć amortencja zaatakowała emocje i odczucia niczym trafna trucizna, powstrzymywał podszept własnych pragnień. Mówił wśród mglistych czynników trzeźwości głośne nie, starając się uchronić przed zatraceniem. Nieoczekiwanie puścił wolno zakręcony pukiel, głaskając subtelnie kciukiem jej rumiany policzek. Skóra delikatna pod dotykiem, niemalże idealna, pełna zdrowia i uroku. Był jednak zdziwiony pytaniem, zastanowił się naprędce. Choć noc była jeszcze młoda, a księżyc zdawał się mu wtórować. Brak pośpiechu. - Drogie dziewczę o pięknym imieniu, niespotykanym, co jeśli… Pragnę posmakować ten jeden raz Twych słodkich warg? Przez chwilę, pośród skrycia mego spojrzenia pod powieką, byś czuła się pewnie.
Pogładził jej policzek ponownie, powolutku, zjeżdżając trochę niżej. Spostrzegł nagły ruch jej dłoni, która z dozą pewności zahaczyła o jego ramię. Czy tego pragnęła, przeszło mu pośród zamyślenia, gdy obserwował zmiany na jej twarzy. Zatrzymał uchwyt palców na jej podbródku, bliżej skłaniając swoją twarz do jej. Ich bliskość stawała się coraz bardziej intensywna, a czas zdawał się zwalniać w tej tajemniczej przestrzeni. Nikola, zazwyczaj utrzymany i powściągliwy, teraz łamał wszelkie zasady, zanurzając się w chwili, która zdawała się zawisnąć w powietrzu jak nierealny mrok. Jego dłonie delikatnie eksplorowały kontury jej twarzy, a spojrzenia splatały się niczym niewidoczny taniec. Uniósł nieznacznie spojrzenie na jej dłoń, która sztywno i niepewnie pogładziła dziś przysłoniętą część wygolonych boków czaszki. Zwyczajnie zaczesał je do tyłu, mogąc spokojnie skryć dość znaczące elementy jego wyglądu. Poczuł subtelne pociągnięcie nad skronią, jednak nie bolało. Nie spowodowało irytacji, a jedynie skłaniało do badawczego zastanowienia nad jej interpretacją poznawczą.
- Jednak nie przymuszam, to tylko ciche pragnienia skryte pośród mojego wnętrza… - zaszeptał, gładząc jej dłoń, która znajdowała się w dotychczasowym ujęciu. Choć mocny, swoiście zdawał się jednym z delikatniejszych, na jakie mógł pozwolić sobie. - A czego pragnie Twoje serce, droga Aisho?
- Los bywa przekorny względem tych, którzy pragną wewnątrz ponownego odnalezienia. Jednak… - przymrużył lekko spojrzenie błękitu własnych oczu, chcąc wyczuć chwile i pozwolenie. Nie zamierzał przekraczać granicy, jeśli nie dostanie pozwolenia. Nie naciskał, prowadził ją powoli, chcąc podtrzymać swoje racje. Niepewność jej wynikała z kwestii braku pierwszych podrygów z mężczyzną, sam na sam. A jednak przy nim nie musiała się martwić. Gdy amortencja jakże słodka opuści jego ciało, będzie pragnął ją zobaczyć, by przeprosić. Za brak codziennych hamulców i negatywu, określających jego bezkarne zagrywki. - Podejmę się czynu, by w trzeźwości emocji i umysłu, znowu szepnąć Twoje imię, prosząc o wybaczenie za obecne chwile. Za zachowanie niegodne względem Ciebie, bo przecież… Jesteśmy inni na tutejszych ziemiach, obcy dla rodzimych mieszkańców.
Dla podtrzymania atmosfery i swoistego popychania jej śmiałości dalej, wykorzystując swobodę drugiej dłoni, wprowadził ją w taniec. Zagadkowo uniósł ją do góry, by nieoczekiwanie nawlec na palec wskazujący kosmyk długich, czarnych jak krucze skrzydła włosów. Uśmiechnął się subtelnie, gdy Aisha przymknęła na chwilę oczy. Jej rumieniec przyciągał spojrzenie, sprawiając, że czerpał zadowolenie z tej chwili. Tajemnicza aura otaczała ich jak nieuchwytne promienie księżyca, a taniec w tej niespodziewanej symfonii stawał się coraz bardziej zmysłowy. Nikola, choć zazwyczaj bywał powściągliwy, teraz zdecydowanie łamał zasady. Czuł, że ta nieoczekiwana chwila z kobietą była jak zagubiony w tajemniczym lesie taniec dwóch dusz, które zaczęły się właśnie wzajemnie odkrywać.
- Nie musisz się bać, jednak możesz poddać się swojej śmiałości. Będę niczym wierny stróż i obserwator, kierował spokojnie, jednak powstrzymam, być potem nie miała żalu do samej siebie — oboje nie chcieli popełnienia błędu, pragnął dla niej dobrze. Choć amortencja zaatakowała emocje i odczucia niczym trafna trucizna, powstrzymywał podszept własnych pragnień. Mówił wśród mglistych czynników trzeźwości głośne nie, starając się uchronić przed zatraceniem. Nieoczekiwanie puścił wolno zakręcony pukiel, głaskając subtelnie kciukiem jej rumiany policzek. Skóra delikatna pod dotykiem, niemalże idealna, pełna zdrowia i uroku. Był jednak zdziwiony pytaniem, zastanowił się naprędce. Choć noc była jeszcze młoda, a księżyc zdawał się mu wtórować. Brak pośpiechu. - Drogie dziewczę o pięknym imieniu, niespotykanym, co jeśli… Pragnę posmakować ten jeden raz Twych słodkich warg? Przez chwilę, pośród skrycia mego spojrzenia pod powieką, byś czuła się pewnie.
Pogładził jej policzek ponownie, powolutku, zjeżdżając trochę niżej. Spostrzegł nagły ruch jej dłoni, która z dozą pewności zahaczyła o jego ramię. Czy tego pragnęła, przeszło mu pośród zamyślenia, gdy obserwował zmiany na jej twarzy. Zatrzymał uchwyt palców na jej podbródku, bliżej skłaniając swoją twarz do jej. Ich bliskość stawała się coraz bardziej intensywna, a czas zdawał się zwalniać w tej tajemniczej przestrzeni. Nikola, zazwyczaj utrzymany i powściągliwy, teraz łamał wszelkie zasady, zanurzając się w chwili, która zdawała się zawisnąć w powietrzu jak nierealny mrok. Jego dłonie delikatnie eksplorowały kontury jej twarzy, a spojrzenia splatały się niczym niewidoczny taniec. Uniósł nieznacznie spojrzenie na jej dłoń, która sztywno i niepewnie pogładziła dziś przysłoniętą część wygolonych boków czaszki. Zwyczajnie zaczesał je do tyłu, mogąc spokojnie skryć dość znaczące elementy jego wyglądu. Poczuł subtelne pociągnięcie nad skronią, jednak nie bolało. Nie spowodowało irytacji, a jedynie skłaniało do badawczego zastanowienia nad jej interpretacją poznawczą.
- Jednak nie przymuszam, to tylko ciche pragnienia skryte pośród mojego wnętrza… - zaszeptał, gładząc jej dłoń, która znajdowała się w dotychczasowym ujęciu. Choć mocny, swoiście zdawał się jednym z delikatniejszych, na jakie mógł pozwolić sobie. - A czego pragnie Twoje serce, droga Aisho?
For the blacksmith, nothing escapes; from iron, they shape not only the edge
But also destiny.
But also destiny.
Nikola Krum
Zawód : Adept u mistrza magikowalstwa, raczkujący wytwórca magimetalurgii, opryszek
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Siła jest jak wiatr, niewidoczna, ale czujesz ją w każdym ruchu.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W najśmielszych wizjach nie przypuszczała, że wizyta w Łaźni będzie źródłem choćby podobnego obrotu rzeczy, że przyniesie odległy sen, które snuło się za nią nierealnością spełnienia. Obserwowała z daleka plączące się u innych emocje, zamieszanie burzące spokój myśli i oddechu. Samej tęskniąc, szukając milcząco potwierdzenia, że kiedyś, naprawdę ktoś zechce po prostu jej. Nie brała pod uwagę magii, tej złudnej, warzonej eliksirem, a jednak - wszystko co kłębiło się gorącem pod sercem, wołało prawdziwością. Takim, dziś - miało pozostać. Wszelką niechęć zasypując pod niegasnącym pragnieniem, skrzącym się pod młodzieńczą tęsknotą.
Patrząc na mężczyznę, rozwiewały się wszelkie wątpliwości.
Stanowił żywy wzór żywy, który - przypominała sobie - osiadł na niepewnych wyobrażeniach z przeszłości, niby spojone jedno. Jakim cudem pokrętność losu, tak łatwo czytała w jej sercu, rzucając ją, niemal dosłownie, w ramiona ideału. Nieznajomy jawił się jej jako baśniowy bohater, tajemniczy, silny i troskliwy o jej dobro, warząc widoczne od razu niedoświadczenie. Wpatrzony w nią, jakby poza - nie istniało nic więcej. Nikt inny. Chciałaby zapamiętać chwilę, zamknąć jak ruchome zdjęcie w szklanej kluli, odgrywającej bez końca tę jedną scenę.
- Umiem zaglądać w karty, które rzuca los - szepnęła w odpowiedzi, unosząc brodę, niemal w żywym wyzwaniu. Bo jeśli to przewrotne fatum już pchnęło dwie nieznajome figury ku sobie, mogła chwycić wiążące je nici, uszczknąć wiedzy, jaką jej babka, z taką wprawą odkrywała. Nie miała takiego talentu, ale widziała. Nawet, gdy czar pryśnie, gdy rozmyją się pragnienia, znikną emocje, co ogniły wyobraźnię, będzie chciała go zobaczyć, Chociaż raz. Na chwilę. Zanim rzeczywistość i dzielący kraj chaos, przypomni, gdzie było jej miejsce.
W piersi już teraz kołysało się niespokojne dudnienie, na sama myśl, że mogłaby go stracić. Tu, teraz, chciała zatrzymać go, sprawić, by chciał zostać, dopóki trzeźwość poranka nie rozdzieli ich ścieżek. Musiała być pierwsza. Zniknąć, nim otuli chłodnym spojrzeniem niechęci.
- Czy to Twoja wina? Twoja intencja? Za co chcesz przepraszać, gdy winni jesteśmy oboje? - przerwała, na jedno westchnienie, na dwa uderzenia serca - ...ale mnie znajdź - zgodziła się, prosiła, nie mając pojęcia, jak wiele niepokoju przyjdzie jej potem nosić w duszy, na wspomnienie obietnicy. Ale zdawało się, że światło bijące z księżyca, stanowiło ich świadka, pieczętując w tajemnicy przymierze. Na potwierdzenie, rysując jasnością zetknięte dłonie, prowadząc ścieżkę, gdy palec sięgnął czarnego pukla, skręcając wilgocią sprężysty kształt, kusząc, by mimowolnie przysuwając się bardziej, ledwie o centymetr skracając dystans. Bronili się przed czystą, nieograniczonym niczym pragnieniem, a ciągnęło jak magnes, by w końcu zerwać więżące ich pęta.
- To... okrutne, co mówisz - wzrok utkwiony, tak onieśmielony, mrużący się, otworzył szerzej - mam być śmiała, byś potem miał mnie zatrzymać? - oderwała przytulony policzek od wierzchu męskiej ręki, pozwalając, by jednak zamknął jej dłoń we własnej. I nawet jeśli chciała rzucić mu wyzwanie, zebrana na kilka kropel odwadze, palce wsunięte pod brodę, kreślące linię jej szczęki, ledwie muśnięcie, zahaczając o łuk szyi, wytrącił kotłujący się argument. Była przy nim słaba, krucha wręcz, czystą, rozkwitająca dopiero naturą kobiecości, niepewną i chwiejną swej mocy, ale czystą. Nietkniętą.
Ledwie zdążyła przyjąć ofiarowany dotyk, i rozchodzące się po skórze ciepło, pozostawione pod ścieżką palca, a słodkie słowa wypchnęły niemal zachłyśnięte płomieniem powietrze - Nie musisz zamykać oczu - wymknęło się z warg, z westchnieniem, które teraz owionąć musiało już policzek Nikoli, gdy uniosła się na kolanach, by obrócić ciało ku mężczyźnie, a dłonie złożyć na linii ostro zarysowanej szczęki. Nie pozostawała jednak nieruchomo, pnąc się placami wyżej, do oczu i w końcu przysłaniając mu widok drobnością własnej ręki. Pozostawała nieruchomo moment tylko, niepewna, czy chłopak nie odepchnie jej, nie wyrwie się z delikatnego ujęcia, dopiero wtedy przechyliła głowę. Drżała, drżeniem sunącym przez całe ciało, nie słabnąc, gdy przytknęła smagłe czoło, do tego jaśniejszego. Pukle włosów zsunęły się z ramion, opadając na odsłoniętą wciąż pierś Nikoli.
- A jeśli... jeśli nie potrafię - szeptała, bo głos osiadał tuż przy wargach, wciąż pozostawające poza zasięgiem bliskości, ale wystarczająco, by drażnić ciepłem ich miękkość, łaskotać tchnieniem kołyszącym się w uśmiechu - nauczysz mnie? - mówiła dalej, w przestrachu dreszczy, że zrobi coś bardzo niestosowanego, że wyśmieje brak doświadczenia - naucz - poprosiła tuż przy wargach, cichością osiadłej na ustach wilgoci, pozostawiając niedokończoność, jak otwarte zaproszenie. Zawieszona niemal w ruchu, ani wycofać, ani ruszyć do przodu, pozostawała pod pozostawioną mu władzą decyzji.
- Dziś, pragnę tylko Ciebie. Nikogo innego - wyznała, nie umiejąc już trzymać w ukryciu prawdy. Wiedziała od początku, w końcu uwalniając się z ciężaru, który kazał jej milczeć. Wolna dłoń, z nadgarstkiem przytkniętym do skroni mężczyzny, już bez szarpiącego od początku wahania wplotła w zaczesane włosy, zsuwając głębiej, naznaczeniem zatrzymując paznokcie przy karku.
I to ona zamknęła oczy, chowając pod powieki zapamiętany obraz męskiego oblicza, z nadzieją, że nie zniknie, gdy promień wieczoru odbije się w nim na nowo.
Patrząc na mężczyznę, rozwiewały się wszelkie wątpliwości.
Stanowił żywy wzór żywy, który - przypominała sobie - osiadł na niepewnych wyobrażeniach z przeszłości, niby spojone jedno. Jakim cudem pokrętność losu, tak łatwo czytała w jej sercu, rzucając ją, niemal dosłownie, w ramiona ideału. Nieznajomy jawił się jej jako baśniowy bohater, tajemniczy, silny i troskliwy o jej dobro, warząc widoczne od razu niedoświadczenie. Wpatrzony w nią, jakby poza - nie istniało nic więcej. Nikt inny. Chciałaby zapamiętać chwilę, zamknąć jak ruchome zdjęcie w szklanej kluli, odgrywającej bez końca tę jedną scenę.
- Umiem zaglądać w karty, które rzuca los - szepnęła w odpowiedzi, unosząc brodę, niemal w żywym wyzwaniu. Bo jeśli to przewrotne fatum już pchnęło dwie nieznajome figury ku sobie, mogła chwycić wiążące je nici, uszczknąć wiedzy, jaką jej babka, z taką wprawą odkrywała. Nie miała takiego talentu, ale widziała. Nawet, gdy czar pryśnie, gdy rozmyją się pragnienia, znikną emocje, co ogniły wyobraźnię, będzie chciała go zobaczyć, Chociaż raz. Na chwilę. Zanim rzeczywistość i dzielący kraj chaos, przypomni, gdzie było jej miejsce.
W piersi już teraz kołysało się niespokojne dudnienie, na sama myśl, że mogłaby go stracić. Tu, teraz, chciała zatrzymać go, sprawić, by chciał zostać, dopóki trzeźwość poranka nie rozdzieli ich ścieżek. Musiała być pierwsza. Zniknąć, nim otuli chłodnym spojrzeniem niechęci.
- Czy to Twoja wina? Twoja intencja? Za co chcesz przepraszać, gdy winni jesteśmy oboje? - przerwała, na jedno westchnienie, na dwa uderzenia serca - ...ale mnie znajdź - zgodziła się, prosiła, nie mając pojęcia, jak wiele niepokoju przyjdzie jej potem nosić w duszy, na wspomnienie obietnicy. Ale zdawało się, że światło bijące z księżyca, stanowiło ich świadka, pieczętując w tajemnicy przymierze. Na potwierdzenie, rysując jasnością zetknięte dłonie, prowadząc ścieżkę, gdy palec sięgnął czarnego pukla, skręcając wilgocią sprężysty kształt, kusząc, by mimowolnie przysuwając się bardziej, ledwie o centymetr skracając dystans. Bronili się przed czystą, nieograniczonym niczym pragnieniem, a ciągnęło jak magnes, by w końcu zerwać więżące ich pęta.
- To... okrutne, co mówisz - wzrok utkwiony, tak onieśmielony, mrużący się, otworzył szerzej - mam być śmiała, byś potem miał mnie zatrzymać? - oderwała przytulony policzek od wierzchu męskiej ręki, pozwalając, by jednak zamknął jej dłoń we własnej. I nawet jeśli chciała rzucić mu wyzwanie, zebrana na kilka kropel odwadze, palce wsunięte pod brodę, kreślące linię jej szczęki, ledwie muśnięcie, zahaczając o łuk szyi, wytrącił kotłujący się argument. Była przy nim słaba, krucha wręcz, czystą, rozkwitająca dopiero naturą kobiecości, niepewną i chwiejną swej mocy, ale czystą. Nietkniętą.
Ledwie zdążyła przyjąć ofiarowany dotyk, i rozchodzące się po skórze ciepło, pozostawione pod ścieżką palca, a słodkie słowa wypchnęły niemal zachłyśnięte płomieniem powietrze - Nie musisz zamykać oczu - wymknęło się z warg, z westchnieniem, które teraz owionąć musiało już policzek Nikoli, gdy uniosła się na kolanach, by obrócić ciało ku mężczyźnie, a dłonie złożyć na linii ostro zarysowanej szczęki. Nie pozostawała jednak nieruchomo, pnąc się placami wyżej, do oczu i w końcu przysłaniając mu widok drobnością własnej ręki. Pozostawała nieruchomo moment tylko, niepewna, czy chłopak nie odepchnie jej, nie wyrwie się z delikatnego ujęcia, dopiero wtedy przechyliła głowę. Drżała, drżeniem sunącym przez całe ciało, nie słabnąc, gdy przytknęła smagłe czoło, do tego jaśniejszego. Pukle włosów zsunęły się z ramion, opadając na odsłoniętą wciąż pierś Nikoli.
- A jeśli... jeśli nie potrafię - szeptała, bo głos osiadał tuż przy wargach, wciąż pozostawające poza zasięgiem bliskości, ale wystarczająco, by drażnić ciepłem ich miękkość, łaskotać tchnieniem kołyszącym się w uśmiechu - nauczysz mnie? - mówiła dalej, w przestrachu dreszczy, że zrobi coś bardzo niestosowanego, że wyśmieje brak doświadczenia - naucz - poprosiła tuż przy wargach, cichością osiadłej na ustach wilgoci, pozostawiając niedokończoność, jak otwarte zaproszenie. Zawieszona niemal w ruchu, ani wycofać, ani ruszyć do przodu, pozostawała pod pozostawioną mu władzą decyzji.
- Dziś, pragnę tylko Ciebie. Nikogo innego - wyznała, nie umiejąc już trzymać w ukryciu prawdy. Wiedziała od początku, w końcu uwalniając się z ciężaru, który kazał jej milczeć. Wolna dłoń, z nadgarstkiem przytkniętym do skroni mężczyzny, już bez szarpiącego od początku wahania wplotła w zaczesane włosy, zsuwając głębiej, naznaczeniem zatrzymując paznokcie przy karku.
I to ona zamknęła oczy, chowając pod powieki zapamiętany obraz męskiego oblicza, z nadzieją, że nie zniknie, gdy promień wieczoru odbije się w nim na nowo.
...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jezioro Loch Lomond
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja