Stoliki [część restauracyjna]
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Część restauracyjna
Podłużna sala, w której zależnie od wymagań dyktowanych przez zmieniającą się liczbę gości przybywa bądź ubywa stolików. Wenus swoją ofertą zadowoli najbardziej wymagających gości, niezależnie czy poszukują miejsca na romantyczną kolację, spotkanie w większym gronie czy też oficjalny obiad biznesowy. To właśnie tu odbywają się znane na cały Londyn wieczory z muzyką na żywo, a przestronny parkiet stanowi idealne miejsce do zaprezentowania swoich umiejętności tanecznych. Jedynym mankamentem jest selekcja gości powodowana wysokimi cenami i wcześniejsza rezerwacją miejsc, przez co Wenus stanowi idealne miejsce dla spotkań członków czystokrwistych rodów - wszak krążą niepotwierdzone opinie, że właściciele znani są z nieprzychylnych spojrzeń w kierunku mugolaków.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Trudno orzec jaki humor miała Calypso, bo niespodziewany przypływ wielkich emocji sprawił, że nie potrafiła rozróżnić, co tam naprawdę leżało jej na sercu. Jakkolwiek brzmiało to niemądrze, tak właśnie miała uczucie, że w ciągu tego spotkania, bankietu, wystąpienia i przemówienia nieco dorosła. Naiwnie niemożebnie to brzmiało, ale jakże niemądre jej się wydały rozmyślania na temat byłych sympatii z początku bankietu wobec tego, co mogło nadejść w ich całym kraju. Czuła, jak jej jasne przedramiona pokrywa gęsia skórka ekscytacji.
Zgubiła gdzieś co prawda swego towarzysza wieczoru, przypuszczała jednak, że lord Craig Burke poszedł pogratulować bratu tak wielkiego odznaczenia. Miała jednak tym samym czas na przemyślenie kilku kwestii i zrozumieniu, że chyba pora najwyższa dokonać zmian w swym życiu. Nic gwałtownego, ale najpewniej będzie wymagało to kilku nie zawsze łatwych spotkań.
Wyszła z powozu, rozdając na boki pojedyncze uśmiechy, w dłoni trzymając jedną stronę długiej, eleganckiej sukni. Nie wydawała się speszona tym, że żadnego z jej braci nie było, postanowiła dumnie być przedstawicielką rodu. Nie była jednak sama — świadomość tego, że na bankiecie spotka również swojego dziadka, wpływała na to, że Calypso odrobinę bardziej się prostowała, nieco ostrożniej stawiała kroki. Innymi słowy, chciała w oczach nestora wypaść najkorzystniej, nawet jeśli widywał ją niemal codziennie. Była przekonana, że zrozumiała dziś nieco więcej i sprawi, że lord nestor będzie z niej równie dumny, jakby z pewnością był, gdyby urodziła się mężczyzną.
Idealnym początkiem do tego było obracanie się właśnie wyłącznie wśród ludzi, którzy od Czarnego Pana się uczyli, którzy się nim inspirowali. Czy była to droga, którą Calypso powinna podążać ślepo? Tego jeszcze nie wiedziała, bo ścieżka dopiero pojawiła się na jej horyzoncie i sama nie była pewna, czy da radę iść nią sama, ale zerkała już ciekawie w ich kierunku.
Ale nie tylko metaforycznie — dzisiejsze przyjęcie również zdawało się wzbudzać jeszcze większą niż zwykle ciekawość damy. Drobiny na jej sukni mieniły się niczym nocne niebo, dodając uroku prostej, acz pełnej klasy biżuterii. Niespieszne kroki skierowała do kelnera, by z jego tacy przyjąć kieliszek jednego z win. Przyglądała się obecnym na sali — tym których widziała już z bliska w trakcie uroczystości, ale także tym, którzy wcześniej umknęli jej uwadze.
Przystanąwszy obok bufetu, ostatecznie jednak skupiła się na mężczyźnie, na którego piersi dostrzegła odznaczenia z wcześniejszej części uroczystości. Uśmiechnęła się delikatnie, acz nie do końca łagodnie. Przedziwne połączenie rozbawienia, ale nie drwiny i pewne zrozumienie dla całej sytuacji. Upiła łyk ze swojego kieliszka i przesunęła się tak, by stanąć tyłem do sali, a bokiem do ów mężczyzny, którego twarz rozpoznała pośród wcale nie tak dawnych wizyt w dworze — dobijał interesu z jej bratem, a Ikar chwalił się, że zrobił całkiem dobry interes. Calypso miała teraz okazję poniekąd odwdzięczyć się za przysługę oddaną jej bratu, chociaż była pewna, że Ikar zapłacił odpowiednią cenę w galeonach.
- Jeśli lubi pan cukinię panie Macnair, to proszę śmiało nakładać sobie tych kwiatów, ale w środku mają niewielkie anchois, czyli sardele. Jeśli planuje pan przyjmować wiele gratulacji, to zrezygnowałabym z tej potrawy. - Powiedziała niebywale dyskretnie, ale też z uśmiechem, gdzieś posłanym dyskretnie w jego stronę. Sama udawała, że wybiera coś z przygotowanych dań. Ostatecznie jednak upiła kolejny, niewielki łyk ze swojego kieliszka. - A skoro o gratulacjach mowa, to proszę przyjąć również te ode mnie. Niezbyt często mam okazję gratulować bohaterom osobiście. - Dodała nieco poważniej, wciąż przecież mając w sobie żywy obraz tego, jak poruszona się czuła przemówieniem i przedstawieniem, a potem całą ceremonią odznaczenia.
Zgubiła gdzieś co prawda swego towarzysza wieczoru, przypuszczała jednak, że lord Craig Burke poszedł pogratulować bratu tak wielkiego odznaczenia. Miała jednak tym samym czas na przemyślenie kilku kwestii i zrozumieniu, że chyba pora najwyższa dokonać zmian w swym życiu. Nic gwałtownego, ale najpewniej będzie wymagało to kilku nie zawsze łatwych spotkań.
Wyszła z powozu, rozdając na boki pojedyncze uśmiechy, w dłoni trzymając jedną stronę długiej, eleganckiej sukni. Nie wydawała się speszona tym, że żadnego z jej braci nie było, postanowiła dumnie być przedstawicielką rodu. Nie była jednak sama — świadomość tego, że na bankiecie spotka również swojego dziadka, wpływała na to, że Calypso odrobinę bardziej się prostowała, nieco ostrożniej stawiała kroki. Innymi słowy, chciała w oczach nestora wypaść najkorzystniej, nawet jeśli widywał ją niemal codziennie. Była przekonana, że zrozumiała dziś nieco więcej i sprawi, że lord nestor będzie z niej równie dumny, jakby z pewnością był, gdyby urodziła się mężczyzną.
Idealnym początkiem do tego było obracanie się właśnie wyłącznie wśród ludzi, którzy od Czarnego Pana się uczyli, którzy się nim inspirowali. Czy była to droga, którą Calypso powinna podążać ślepo? Tego jeszcze nie wiedziała, bo ścieżka dopiero pojawiła się na jej horyzoncie i sama nie była pewna, czy da radę iść nią sama, ale zerkała już ciekawie w ich kierunku.
Ale nie tylko metaforycznie — dzisiejsze przyjęcie również zdawało się wzbudzać jeszcze większą niż zwykle ciekawość damy. Drobiny na jej sukni mieniły się niczym nocne niebo, dodając uroku prostej, acz pełnej klasy biżuterii. Niespieszne kroki skierowała do kelnera, by z jego tacy przyjąć kieliszek jednego z win. Przyglądała się obecnym na sali — tym których widziała już z bliska w trakcie uroczystości, ale także tym, którzy wcześniej umknęli jej uwadze.
Przystanąwszy obok bufetu, ostatecznie jednak skupiła się na mężczyźnie, na którego piersi dostrzegła odznaczenia z wcześniejszej części uroczystości. Uśmiechnęła się delikatnie, acz nie do końca łagodnie. Przedziwne połączenie rozbawienia, ale nie drwiny i pewne zrozumienie dla całej sytuacji. Upiła łyk ze swojego kieliszka i przesunęła się tak, by stanąć tyłem do sali, a bokiem do ów mężczyzny, którego twarz rozpoznała pośród wcale nie tak dawnych wizyt w dworze — dobijał interesu z jej bratem, a Ikar chwalił się, że zrobił całkiem dobry interes. Calypso miała teraz okazję poniekąd odwdzięczyć się za przysługę oddaną jej bratu, chociaż była pewna, że Ikar zapłacił odpowiednią cenę w galeonach.
- Jeśli lubi pan cukinię panie Macnair, to proszę śmiało nakładać sobie tych kwiatów, ale w środku mają niewielkie anchois, czyli sardele. Jeśli planuje pan przyjmować wiele gratulacji, to zrezygnowałabym z tej potrawy. - Powiedziała niebywale dyskretnie, ale też z uśmiechem, gdzieś posłanym dyskretnie w jego stronę. Sama udawała, że wybiera coś z przygotowanych dań. Ostatecznie jednak upiła kolejny, niewielki łyk ze swojego kieliszka. - A skoro o gratulacjach mowa, to proszę przyjąć również te ode mnie. Niezbyt często mam okazję gratulować bohaterom osobiście. - Dodała nieco poważniej, wciąż przecież mając w sobie żywy obraz tego, jak poruszona się czuła przemówieniem i przedstawieniem, a potem całą ceremonią odznaczenia.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Calypso Carrow' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 6
'k20' : 6
Widziała kątem oka zmierzającą ku niej Evandrę; nie sposób było jej przegapić nawet w gęstniejącym tłumie, nawet wśród dziesiątek czarownic ubranych w swe najlepsze suknie, wyfryzowanych, wystylizowanych, spowitych mgiełką mających wywołać oczarowanie perfum - żadna inna z kobiet pojawiających się tego wieczoru w Wenus nie przyciągała spojrzeń tak intensywnie. Gdzieś mignęła druga, nieznajoma półwila, nowa najdroższa przyjaciółka Ramseya, lecz dla Deirdre równie dobrze mogłaby stanowić urocze tło - to dojrzalsza, śmielsza, bardziej świadoma uroda lady doyenne koncentrowała na sobie całą jej uwagę. Niechcianą, frustrującą; doprawdy, los i uczucia płatały parszywe figle, do budzącego skrajne emocje Tristana dołączyła jego małżonka. Diabelska, przeklęta, anielska; nieistotne skąd pochodził ten urok, za harpią sunęły za nią i skrzydła i czarci ogon, a zapach jaśminu mieszał się fantomowo z siarką unoszącą się nad wspomnieniem kuli ognia niszczącej ulubioną kreację. Tamto spotkanie wydawało się zatrzaśnięte za dziesiątkami lat a nie tygodni; tak wiele się zmieniło, tak wiele wywróciło się do góry nogami, gdy przyjęła enigmatyczne zaproszenie do Chateau Rose a później dała ponieść się furii w dusznych zaciszach oranżerii.
Ciągle pamiętala smak jej ust. Czuła go i teraz, fantomowo, gdy lady Rosier znajdowała się znów blisko, na wyciągnięcie ręki, jak wtedy - choć spowita w eleganckie materiały, rozświetlona wewnętrznym blaskiem dumy z własnych osiągnięć. I z osiągnięć męża, maga, który stał się przyczyną wielkości Mericourt. Chciała odpowiedzieć zgodnie z prawdą, wyjątkowo łamiąc kłamliwą rutynę - choć była świadoma, że zostanie to odebrane jako zadziorne, wręcz kontrowersyjne. Czy chciała sprowokować Evandrę? Być może. Czy chciała upuścić z siebie choć odrobinę żółci, szoku i goryczy? Z pewnością.
- Mój sekret to odpowiedni mężczyzna u mego boku - odpowiedziała cicho, ochryple po dłuższej chwili ciszy, podnosząc na Evandrę wzrok znad kieliszka. Wzrok badawczy, czujny, wyrosły na poczuciu zagrożenia. Irracjonalnym, znajdowały się w miejscu niezwykle publicznym, śledzone subtelnie wścibskim wzrokiem plotkar i reporterów; nie mogło wydarzyć się tu nic szkodzącego ich reputacjom, a mimo to plecy Deirdre przeszył zimny dreszcz. Bezpośrednia bliskość półwili działała na nią destrukcyjnie, a śmiałość, z jaką szlachcianka podeszła do niej i rozpoczęła konwersację, prowokowała do dość nieodpowiedzialnych czynów. Sugerowanie, że to Tristan stoi za jej sukcesem, będąc przy niej - w niej? - na pewno należało do tej kategorii.- Ale i bez mojego nieodżałowanego męża radzę sobie dość dobrze. Nauczył mnie siły, wytrwałości i pokory. To one są podstawą każdego sukcesu - kontynuowała gładko, przechodząc na łagodniejszy ton niezobowiązującej pogawędki. Zastukała palcami o kryształ naczynia, wino smakowało dostojnie, wyraziście, lecz nawet luksusowe taniny nie były w stanie stłumić echa smaku warg Evandry. - Dziękuję za słodkie słowa, lecz śmiem twierdzić, że lady znała już taką eksytację. Nieprawdaż? - dorzuciła po chwili, dwuznacznie, nie odrywając ciemnych oczu od jej: jasnych, błękitnych, już nie tak niewinnych; teraz, po wspólnych doświadczeniach, wcale je za takie nie uznawała, a fałszywa cnotliwa toń wydawała się chronić przed światem nieodkrytą głębię niemoralności. Wznowionej? Czy Evandra miała już tak plugawe doświadczenia? Nie broniła się przecież, odwzajemniała pocałunki, chciała tego - Deirdre czuła to całą sobą. Tak, jak teraz ciepłe płomienie, liżące jej policzki i szyję, tak, jakby półwila emanowała harpią, ognistą aurą. - Jak się lady czuje jako małżonka tak odznaczonego maga? Duma musi być wręcz oszałamiająca - ciągnęła dalej, upijając kolejny, nieco nieelegancko głęboki łyk wina. Znajdowała w nim pewną pociechę, formę zastępczego zaspokojenia - niewystarczająco jednak, pochyliła się ku lady i przesunęła opuszkami palców po odznaczeniu lśniącym na piersi czarownicy. Pozornie w uznaniu, w zaciekawieniu, w szacunku dla otrzymanego medalu, lecz tak naprawdę zależało jej na poczuciu gorąca, buchającego z ciała arystokratki. I na kameralnej chwili, gdy ich twarze znajdowały się na tyle blisko, by mogła szepnąć do niej kilka niemogących trafić do innych osób słów. - Ładnie prezentowaliśmy się obok siebie na scenie? - spytała szeptem, ujmując w dwa palce odznaczenie Evandry; należne jej bez wątpienia, budzące słuszną dumę Tristana - dlaczego z niej tak dumny nie był? Puściła złote rzeźbienie nim zaczęły cierpnąć jej palce - znajdowała się zdecydowanie zbyt blisko ciała półwili, oddzielona od niego tylko warstwami sukni. I gorsetu. Czy tym razem miała go na sobie? - Gratuluję, lady doyenne. Cieszy mnie lady działalność w tej wojnie; troska o morale narodu zasługuje na więcej niż pochwałę - powiedziała na wydechu, prostując się, znów nabierając dystansu. Złudnego, rozszerzone czarne źrenice zlały się z tęczówkami, śledzącymi uważnie każdy gest lady Rosier. Na moment - skupione tylko na niej; nie zastanawiała się nawet, gdzie może być teraz Tristan.
Ciągle pamiętala smak jej ust. Czuła go i teraz, fantomowo, gdy lady Rosier znajdowała się znów blisko, na wyciągnięcie ręki, jak wtedy - choć spowita w eleganckie materiały, rozświetlona wewnętrznym blaskiem dumy z własnych osiągnięć. I z osiągnięć męża, maga, który stał się przyczyną wielkości Mericourt. Chciała odpowiedzieć zgodnie z prawdą, wyjątkowo łamiąc kłamliwą rutynę - choć była świadoma, że zostanie to odebrane jako zadziorne, wręcz kontrowersyjne. Czy chciała sprowokować Evandrę? Być może. Czy chciała upuścić z siebie choć odrobinę żółci, szoku i goryczy? Z pewnością.
- Mój sekret to odpowiedni mężczyzna u mego boku - odpowiedziała cicho, ochryple po dłuższej chwili ciszy, podnosząc na Evandrę wzrok znad kieliszka. Wzrok badawczy, czujny, wyrosły na poczuciu zagrożenia. Irracjonalnym, znajdowały się w miejscu niezwykle publicznym, śledzone subtelnie wścibskim wzrokiem plotkar i reporterów; nie mogło wydarzyć się tu nic szkodzącego ich reputacjom, a mimo to plecy Deirdre przeszył zimny dreszcz. Bezpośrednia bliskość półwili działała na nią destrukcyjnie, a śmiałość, z jaką szlachcianka podeszła do niej i rozpoczęła konwersację, prowokowała do dość nieodpowiedzialnych czynów. Sugerowanie, że to Tristan stoi za jej sukcesem, będąc przy niej - w niej? - na pewno należało do tej kategorii.- Ale i bez mojego nieodżałowanego męża radzę sobie dość dobrze. Nauczył mnie siły, wytrwałości i pokory. To one są podstawą każdego sukcesu - kontynuowała gładko, przechodząc na łagodniejszy ton niezobowiązującej pogawędki. Zastukała palcami o kryształ naczynia, wino smakowało dostojnie, wyraziście, lecz nawet luksusowe taniny nie były w stanie stłumić echa smaku warg Evandry. - Dziękuję za słodkie słowa, lecz śmiem twierdzić, że lady znała już taką eksytację. Nieprawdaż? - dorzuciła po chwili, dwuznacznie, nie odrywając ciemnych oczu od jej: jasnych, błękitnych, już nie tak niewinnych; teraz, po wspólnych doświadczeniach, wcale je za takie nie uznawała, a fałszywa cnotliwa toń wydawała się chronić przed światem nieodkrytą głębię niemoralności. Wznowionej? Czy Evandra miała już tak plugawe doświadczenia? Nie broniła się przecież, odwzajemniała pocałunki, chciała tego - Deirdre czuła to całą sobą. Tak, jak teraz ciepłe płomienie, liżące jej policzki i szyję, tak, jakby półwila emanowała harpią, ognistą aurą. - Jak się lady czuje jako małżonka tak odznaczonego maga? Duma musi być wręcz oszałamiająca - ciągnęła dalej, upijając kolejny, nieco nieelegancko głęboki łyk wina. Znajdowała w nim pewną pociechę, formę zastępczego zaspokojenia - niewystarczająco jednak, pochyliła się ku lady i przesunęła opuszkami palców po odznaczeniu lśniącym na piersi czarownicy. Pozornie w uznaniu, w zaciekawieniu, w szacunku dla otrzymanego medalu, lecz tak naprawdę zależało jej na poczuciu gorąca, buchającego z ciała arystokratki. I na kameralnej chwili, gdy ich twarze znajdowały się na tyle blisko, by mogła szepnąć do niej kilka niemogących trafić do innych osób słów. - Ładnie prezentowaliśmy się obok siebie na scenie? - spytała szeptem, ujmując w dwa palce odznaczenie Evandry; należne jej bez wątpienia, budzące słuszną dumę Tristana - dlaczego z niej tak dumny nie był? Puściła złote rzeźbienie nim zaczęły cierpnąć jej palce - znajdowała się zdecydowanie zbyt blisko ciała półwili, oddzielona od niego tylko warstwami sukni. I gorsetu. Czy tym razem miała go na sobie? - Gratuluję, lady doyenne. Cieszy mnie lady działalność w tej wojnie; troska o morale narodu zasługuje na więcej niż pochwałę - powiedziała na wydechu, prostując się, znów nabierając dystansu. Złudnego, rozszerzone czarne źrenice zlały się z tęczówkami, śledzącymi uważnie każdy gest lady Rosier. Na moment - skupione tylko na niej; nie zastanawiała się nawet, gdzie może być teraz Tristan.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zakończenie oficjalnej części ceremonii przyjąłem z wyraźnym entuzjazmem, albowiem wbrew pozorom przyjęte zaszczyty były wyczerpujące. Odwlekałem udanie się na przyjęcie, jednakże finalnie doszedłem do wniosku, iż brak mej obecności byłby wyjątkowym nietaktem, dlatego bez dłuższego przeciągania udałem się wraz z Belviną do restauracji Wenus. W trakcie podróży niewiele rozmawialiśmy, w zasadzie pogrążyłem się we własnych myślach co jakiś czas zerkając na odznaczenia, które nie stanowiły jedynie elementu dumy, ale przede wszystkim spełnienia własnych celów. Byłem rad, że doszedłem równie daleko, choć świadomość ogromności narzuconego brzemienia mogła być przytłaczająca. Wiedziałem, iż temu podołam, stawię czoła i udowodnię, że byłem tego godzien.
Przekroczywszy progi lokalu rozejrzałem się po gustownie urządzonym wnętrzu. Organizatorzy zdawali się dopiąć wszystko na ostatni guzik, gdyż dostrzegalne symbole, a także wybrana kolorystyka budziła jednoznaczne skojarzenie. Byłem zdziwiony, iż zadbano o detale nawet na serwetach; starannego haftu Ministerstwa Magii nie dało się pominąć wzrokiem.
Większość znamienitych gości zdawała się już być na miejscu, a w tym sam Minister. Miałem okazje być już na przyjęciach wyższych sfer, jednakże nigdy w roli gościa honorowego, dlatego starałem się zachowywać nienagannie, a przede wszystkim hamować przed chęcią sięgnięcia po piersiówkę. Ta oczywiście znajdowała się w wewnętrznej kieszeni marynarki, lecz wyjątkowo miała tam pozostać do samego końca.
Oddaliłem się od Belviny, kiedy ta spotkała znaną sobie czarownicę i ruszyłem w kierunku bogato zastawionego bufetu. Ilość potraw mogła przyprawić o zawrót głowy, większości z nich nawet nie potrafiłem nazwać, ale bezsprzecznie wszystkie wyglądały apetycznie. Daleko mi było do łakomczucha, jednakże byłbym głupcem odmawiając sobie spróbowania kilku z nich. Skupiłem wzrok na przekąskach; każde z tych niewielkich dań było wykwintnie udekorowane, co z pewnością pochłonęło najwięcej czasu. Nim jednak zdecydowałem, który talerzyk pochwycić mych uszu doszedł kobiecy głos – byłem przekonany, że gdzieś go już słyszałem, ale wówczas nie potrafiłem powiązać z żadną osobą. Obróciwszy głowę i dostrzegając znajome rysy pozwoliłem sobie na lekki uśmiech, jaki już po pierwszych słowach nabrał nieco ironicznego wyrazu. -Tak lady uważa?- spytałem retorycznie, po czym bez zastanowienia ująłem talerzyk w dłoń i zasmakowałem potrawy. Momentalnie poczułem mocny, słony smak, jaki nie trafił aż nadto w mój gust, ale nie ukrywajmy takowy nie był nader wyrafinowany. Gdy tylko skończyłem odstawiłem naczynie i nachyliłem się w kierunku lady zachowując podobną dyskrecję. -W takim razie już jestem gotowy - zaśmiałem się pod nosem. Kątem oka dostrzegłem zbliżającego się kelnera z okrągłą tacą, dlatego odwróciłem się i poprosiłem o kieliszek wina. Byłem ciekaw, jakie smaki serwowano dzisiejszego wieczora. -To był dla mnie ogromny zaszczyt- skinąłem głową w ramach podziękowania. Nie byłem przyzwyczajony do podobnych gratulacji, więc wolałem czym prędzej zmienić temat. W innej sytuacji zapewne poklepałbym kompana po plecach i rozlał coś mocniejszego w ramach toastu, natomiast w otoczeniu śmietanki towarzyskiej było to niemożliwe. -Lady czegoś zasmakuje, czy zamierza tylko nacieszyć oczy?- spytałem przenosząc wzrok na rozmówczynię. -Polecam cukinię. Choć może ona być bardziej przydatna w chwili, jak panienka będzie chciała się pozbyć nachalnego kawalera. Nie wytrzyma dłużej jak kilka sekund- dodałem nie mogąc oszczędzić sobie drobnej złośliwości.
Przekroczywszy progi lokalu rozejrzałem się po gustownie urządzonym wnętrzu. Organizatorzy zdawali się dopiąć wszystko na ostatni guzik, gdyż dostrzegalne symbole, a także wybrana kolorystyka budziła jednoznaczne skojarzenie. Byłem zdziwiony, iż zadbano o detale nawet na serwetach; starannego haftu Ministerstwa Magii nie dało się pominąć wzrokiem.
Większość znamienitych gości zdawała się już być na miejscu, a w tym sam Minister. Miałem okazje być już na przyjęciach wyższych sfer, jednakże nigdy w roli gościa honorowego, dlatego starałem się zachowywać nienagannie, a przede wszystkim hamować przed chęcią sięgnięcia po piersiówkę. Ta oczywiście znajdowała się w wewnętrznej kieszeni marynarki, lecz wyjątkowo miała tam pozostać do samego końca.
Oddaliłem się od Belviny, kiedy ta spotkała znaną sobie czarownicę i ruszyłem w kierunku bogato zastawionego bufetu. Ilość potraw mogła przyprawić o zawrót głowy, większości z nich nawet nie potrafiłem nazwać, ale bezsprzecznie wszystkie wyglądały apetycznie. Daleko mi było do łakomczucha, jednakże byłbym głupcem odmawiając sobie spróbowania kilku z nich. Skupiłem wzrok na przekąskach; każde z tych niewielkich dań było wykwintnie udekorowane, co z pewnością pochłonęło najwięcej czasu. Nim jednak zdecydowałem, który talerzyk pochwycić mych uszu doszedł kobiecy głos – byłem przekonany, że gdzieś go już słyszałem, ale wówczas nie potrafiłem powiązać z żadną osobą. Obróciwszy głowę i dostrzegając znajome rysy pozwoliłem sobie na lekki uśmiech, jaki już po pierwszych słowach nabrał nieco ironicznego wyrazu. -Tak lady uważa?- spytałem retorycznie, po czym bez zastanowienia ująłem talerzyk w dłoń i zasmakowałem potrawy. Momentalnie poczułem mocny, słony smak, jaki nie trafił aż nadto w mój gust, ale nie ukrywajmy takowy nie był nader wyrafinowany. Gdy tylko skończyłem odstawiłem naczynie i nachyliłem się w kierunku lady zachowując podobną dyskrecję. -W takim razie już jestem gotowy - zaśmiałem się pod nosem. Kątem oka dostrzegłem zbliżającego się kelnera z okrągłą tacą, dlatego odwróciłem się i poprosiłem o kieliszek wina. Byłem ciekaw, jakie smaki serwowano dzisiejszego wieczora. -To był dla mnie ogromny zaszczyt- skinąłem głową w ramach podziękowania. Nie byłem przyzwyczajony do podobnych gratulacji, więc wolałem czym prędzej zmienić temat. W innej sytuacji zapewne poklepałbym kompana po plecach i rozlał coś mocniejszego w ramach toastu, natomiast w otoczeniu śmietanki towarzyskiej było to niemożliwe. -Lady czegoś zasmakuje, czy zamierza tylko nacieszyć oczy?- spytałem przenosząc wzrok na rozmówczynię. -Polecam cukinię. Choć może ona być bardziej przydatna w chwili, jak panienka będzie chciała się pozbyć nachalnego kawalera. Nie wytrzyma dłużej jak kilka sekund- dodałem nie mogąc oszczędzić sobie drobnej złośliwości.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 17
'k20' : 17
W ciągu ostatniego miesiąca niejednokrotnie zastanawiała się jak będzie wyglądać ich następna rozmowa. Wymienią się uśmiechami, podrapią nawzajem, a może będą udawać, że do niczego nie doszło? Wspomnienie tamtego dnia nadal przyprawiało czarownicę o przyspieszone bicie serca i zawrót głowy. Drażniąca była już tęsknota za dusznym, osadzonym na czarnych włosach zapachem, za dotykiem, jaki daleki był od delikatności, zostawiając sine ślady na nadgarstku. Choć wspomnienie było wciąż wyraźne, pielęgnowane każdego dnia, tak nie mogły zastąpić prawdziwości gwałtownych gestów.
Kąciki ust Evandry uniosły się nieco wyżej, rozświetlając radośnie twarz półwili. Każdy inny mógłby się lękać ochrypłego głosu Śmierciożerczyni, ostrego spojrzenia i wymownie podkreślonych słów. Czy żywiła doń wciąż niechęć, urażona przedwcześnie zakończonym spotkaniem w dusznej ptaszarni? Nie miała przecież innych problemów, zwłaszcza w tak podniosłym i uroczystym dniu. Lady doyenne uniosła kieliszek do ust, upijając łyk wina o intensywnym smaku owoców i trufli.
- Każdy kto twierdzi, że wystarczy raz spróbować, by nasycić się pełnią doświadczenia, myli się - odparła lekko. Błękit jej spojrzenia tkwił niezmiennie w czerni tęczówek czarownicy, figlarne ogniki błyszczały na jasnej tafli, towarzysząc niezmiennie uśmiechowi. Każdy kto dostrzegał w niej niewinność, nie spędził z Evandrą dostatecznie wiele czasu. Szklany klosz pękł, rozsypując się na dziesiątki kawałków; ciekawe czy Deirdre wiedziała, że jedną z głębokich rys zadał jej ten, którego tak wielbi?
Pozwoliła jej mówić dalej, nie przerywać przedstawienia, które okazało się znów małym zaskoczeniem. Im więcej czasu spędzała z Deirdre, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że może nie mieć jej do zaoferowania tego, czego chce. Nie spuściła wzroku na palce sięgające przypiętego do piersi odznaczenia, utkwiwszy go w twarzy przysuwającej się doń czarownicy. Niespiesznie wzięła głęboki wdech, pozwalając się zanurzyć w zapachu, który potrafił zawrócić w głowie.
- Dostrzegam pewną tendencję w podejmowanych przez ciebie tematach, madame - odparła, tymczasowo ignorując złożone gratulacje, nie spodziewając się usłyszeć w głosie Deirdre jakiejkolwiek szczerości. - Za każdym razem, gdy chcę dowiedzieć się czegoś o tobie, dziwnym trafem schodzimy na temat mężczyzn. - Choć mówiła w liczbie mnogiej, oczywistym było, że miała na myśli jednego, konkretnego czarodzieja. Pozwoliła sobie również ściszyć ton głosu, wykorzystując chwilę, gdy nadal były blisko siebie: - Jeśli znów liczysz na to, że dostrzeżesz we mnie oznaki złości dobrze ci radzę, odpuść. - Nie zdradzała dziś irytacji, ani nawet zmęczenia poruszaną ponownie kwestią. Tliła się w niej jeszcze ta resztka nadziei, że uda im się z intrygującą czarownicą nawiązać relację opartą o coś więcej, niż tylko łączący ich przez łóżko mężczyzna. Wszystko wskazywało jednak na to, że nie odnajdzie z Deirdre porozumienia, dlaczego więc być nadal dla niej miłą?
- Przykra jest świadomość, że aby działanie kobiety mogło zostać docenione, musi ona wspierać się na męskim ramieniu; że aby wejść w nowy, rzekomo nieprzystosowany dla niej świat, musi stać się jednym z nich. - Towarzystwo Mericourt na scenie nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Za piękny uśmiech i uprzejmą pomoc nikt nie wręczał Orderu Merlina Pierwszej Klasy. Istotnym były niebywałe męstwo oraz olbrzymie poświęcenie w walce z wrogiem, jak mogło wyglądać to działanie, biorąc pod uwagę, że wyróżniono samych Śmierciożerców? - Może nasunąć to pewne mało pochlebne wnioski, zwłaszcza w dobie dzisiejszych kontrowersyjnych odkryć naukowych. - Oczywiście miała na myśli opublikowany przed dwoma tygodniami artykuł Mulcibera, czy Deirdre miała okazję, by się z nim zapoznać? - Nie chciałabym, by to się na tobie odbiło. O ile wiem, że opinię publiczną będziesz w stanie oczarować, tak martwię się o twoją kobiecość - pozwoliła sobie na sarkazm okraszony ciepłym uśmiechem, a kłamstwo wylewało się z niemal każdego z jej słów. Już pomijając brak wiary w prawdziwość tekstu zamieszczonego na łamach Horyzontów Zaklęć, to w przypadku Mericourt szczerze wątpiła, że płonący w niej ogień kiedykolwiek przygaśnie. Świadomość że to w jej towarzystwie Tristan mógł spędzać każdą wolną chwilę budziła w niej zazdrość - dokuczliwą, wwiercającą się w żołądku nutą żalu - lecz nie o lorda nestora. Od kiedy poznała prawdę o nich codzienność Evandry znacząco się zmieniła, zupełnie jakby zawieszony na ramionach ciężar spadł, nie sprawiając już więcej problemu. Otworzyła się przed mężem, coraz śmielej zdradzając drzemiące w niej pragnienia, na nowo ucząc się jak doświadczać życia, a zamiast zadręczać się myślami gdzie i z kim mógł przebywać Tristan, mogła poświęcić się własnym pasjom. Już raz podziękowała za to Deirdre, nie musiała tego powtarzać. Ciesząc się jej spojrzeniem osadzonym tylko na sobie, przechyliła lekko głowę na bok, chcąc nieco sztucznie podkreślić swoją bezinteresowność. - Jestem ciekawa, co on o tym myśli. - Odwróciła nieznacznie głowę, by subtelnym spojrzeniem sięgnąć w kierunku wnętrza sali.
Kąciki ust Evandry uniosły się nieco wyżej, rozświetlając radośnie twarz półwili. Każdy inny mógłby się lękać ochrypłego głosu Śmierciożerczyni, ostrego spojrzenia i wymownie podkreślonych słów. Czy żywiła doń wciąż niechęć, urażona przedwcześnie zakończonym spotkaniem w dusznej ptaszarni? Nie miała przecież innych problemów, zwłaszcza w tak podniosłym i uroczystym dniu. Lady doyenne uniosła kieliszek do ust, upijając łyk wina o intensywnym smaku owoców i trufli.
- Każdy kto twierdzi, że wystarczy raz spróbować, by nasycić się pełnią doświadczenia, myli się - odparła lekko. Błękit jej spojrzenia tkwił niezmiennie w czerni tęczówek czarownicy, figlarne ogniki błyszczały na jasnej tafli, towarzysząc niezmiennie uśmiechowi. Każdy kto dostrzegał w niej niewinność, nie spędził z Evandrą dostatecznie wiele czasu. Szklany klosz pękł, rozsypując się na dziesiątki kawałków; ciekawe czy Deirdre wiedziała, że jedną z głębokich rys zadał jej ten, którego tak wielbi?
Pozwoliła jej mówić dalej, nie przerywać przedstawienia, które okazało się znów małym zaskoczeniem. Im więcej czasu spędzała z Deirdre, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że może nie mieć jej do zaoferowania tego, czego chce. Nie spuściła wzroku na palce sięgające przypiętego do piersi odznaczenia, utkwiwszy go w twarzy przysuwającej się doń czarownicy. Niespiesznie wzięła głęboki wdech, pozwalając się zanurzyć w zapachu, który potrafił zawrócić w głowie.
- Dostrzegam pewną tendencję w podejmowanych przez ciebie tematach, madame - odparła, tymczasowo ignorując złożone gratulacje, nie spodziewając się usłyszeć w głosie Deirdre jakiejkolwiek szczerości. - Za każdym razem, gdy chcę dowiedzieć się czegoś o tobie, dziwnym trafem schodzimy na temat mężczyzn. - Choć mówiła w liczbie mnogiej, oczywistym było, że miała na myśli jednego, konkretnego czarodzieja. Pozwoliła sobie również ściszyć ton głosu, wykorzystując chwilę, gdy nadal były blisko siebie: - Jeśli znów liczysz na to, że dostrzeżesz we mnie oznaki złości dobrze ci radzę, odpuść. - Nie zdradzała dziś irytacji, ani nawet zmęczenia poruszaną ponownie kwestią. Tliła się w niej jeszcze ta resztka nadziei, że uda im się z intrygującą czarownicą nawiązać relację opartą o coś więcej, niż tylko łączący ich przez łóżko mężczyzna. Wszystko wskazywało jednak na to, że nie odnajdzie z Deirdre porozumienia, dlaczego więc być nadal dla niej miłą?
- Przykra jest świadomość, że aby działanie kobiety mogło zostać docenione, musi ona wspierać się na męskim ramieniu; że aby wejść w nowy, rzekomo nieprzystosowany dla niej świat, musi stać się jednym z nich. - Towarzystwo Mericourt na scenie nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Za piękny uśmiech i uprzejmą pomoc nikt nie wręczał Orderu Merlina Pierwszej Klasy. Istotnym były niebywałe męstwo oraz olbrzymie poświęcenie w walce z wrogiem, jak mogło wyglądać to działanie, biorąc pod uwagę, że wyróżniono samych Śmierciożerców? - Może nasunąć to pewne mało pochlebne wnioski, zwłaszcza w dobie dzisiejszych kontrowersyjnych odkryć naukowych. - Oczywiście miała na myśli opublikowany przed dwoma tygodniami artykuł Mulcibera, czy Deirdre miała okazję, by się z nim zapoznać? - Nie chciałabym, by to się na tobie odbiło. O ile wiem, że opinię publiczną będziesz w stanie oczarować, tak martwię się o twoją kobiecość - pozwoliła sobie na sarkazm okraszony ciepłym uśmiechem, a kłamstwo wylewało się z niemal każdego z jej słów. Już pomijając brak wiary w prawdziwość tekstu zamieszczonego na łamach Horyzontów Zaklęć, to w przypadku Mericourt szczerze wątpiła, że płonący w niej ogień kiedykolwiek przygaśnie. Świadomość że to w jej towarzystwie Tristan mógł spędzać każdą wolną chwilę budziła w niej zazdrość - dokuczliwą, wwiercającą się w żołądku nutą żalu - lecz nie o lorda nestora. Od kiedy poznała prawdę o nich codzienność Evandry znacząco się zmieniła, zupełnie jakby zawieszony na ramionach ciężar spadł, nie sprawiając już więcej problemu. Otworzyła się przed mężem, coraz śmielej zdradzając drzemiące w niej pragnienia, na nowo ucząc się jak doświadczać życia, a zamiast zadręczać się myślami gdzie i z kim mógł przebywać Tristan, mogła poświęcić się własnym pasjom. Już raz podziękowała za to Deirdre, nie musiała tego powtarzać. Ciesząc się jej spojrzeniem osadzonym tylko na sobie, przechyliła lekko głowę na bok, chcąc nieco sztucznie podkreślić swoją bezinteresowność. - Jestem ciekawa, co on o tym myśli. - Odwróciła nieznacznie głowę, by subtelnym spojrzeniem sięgnąć w kierunku wnętrza sali.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Podobał się jej ten figlarny blask błękitnych oczu, jasnych, morskich, niosących w sobie tak wiele czułości - nawet gdy niebieska barwa zaczynała żarzyć się czerwienią półwilego gniewu lub zawodu. Evandra Rosier, żona śmierciożercy i matka jego syna, nie miała w sobie ani odrobiny zła. I nie było to wadą, nie było tożsame z nudą ani słabością charakteru, ba, stanowiło intrygującą równowagę, niejednoznaczne przypomnienie, że pozory potrafiły zmylić nawet tak przewidującą czarownicę jak Deirdre. Wizja lady doyenne jako pustej lalki, biernej towarzyszki, wręcz wystawowego pieska, z którym nestor musiał pokazywać się na salonach, szczycąc się tylko magiczną urodą żony - wizja tak łagodząca połamane zazdrością serce - już dawno zderzyła się z rzeczywistością, a konsekwencje kolizji Mericourt znosiła do dziś, nie potrafiąc do czysta wylizać otrzymanych ran. Zwłaszcza tych świeżych, pachnących egzotycznymi olejkami oranżerii i słodyczą skóry szlachcianki; co właściwie chciała wtedy osiągnąć? Nie miała pojęcia, próbowała zrzucić odpowiedzialność za tamten wyskok na Aongusa, lecz jak na złość mityczny patron skrajnych, potwornych uczuć milczał, a jedyny fioletowy blask jaki widziała przed sobą, padał z jasnych oczu Evandry, zabarwionych niecodzienną łuną wenusjańskich świec.
- Jesteś irytująco wyrozumiała i metaforyczna, lady Rosier - odpowiedziała dalej tym samym teatralnym tonem, tracąc jednak odrobinę skrajnej maniery; jeszcze nie przywykła do tego, by ktoś dotrzymywał jej kroku w konwersacji, wykazując się równym opanowaniem oraz żonglowaniem dwuznacznościami. Fakt, że taką osobą okazała się kobieta, której Tristan przyrzekał miłość aż do śmierci, tylko zwiększał natężenie frustracji, zapijanej hojnym łykiem wina. Zęby Deirdre zabarwiły się na czerwono, nie przejmowała się tym jednak - albo tego nie widziała, wpatrzona tylko w stojącą obok niej damę, płynnie obnażającą niedoskonałości wystosowanej prowokacji. Nie uległa jej, nie zawstydziła się wspomnieniem...aktu, nie zacisnęła wolnej dłoni w pięść: a szkoda. Miała takie piękne palce. Zwłaszcza, gdy kwitły pomiędzy nimi płomienie.
- Powiedzmy, że polubiłam twoją złość. Jest szczera. I - właśnie - twoja, tak w pełni - odpowiedziała szczerze, liczyła na to, oczywiście, że tak: na wybuch gniewu. Zasługiwała na to, na Merlina; była kochanką jej męża, dlaczego więc Evandra nie reagowała tak, jak powinna? Czy była według niej aż tak niezagrażająca, zbędna, niewarta nawet krótkiego grymasu nienawiści? Skupiona tylko wokół mężczyzn? Znów miała rację; rację, której nigdy nie byłaby w stanie przyznać.
- Dziwi cię, że temat tak potężnego czarodzieja należy do jednego z moich ulubionych? - odbiła piłeczkę, uprzejmie, przesadnie, zdziwiona; obydwie wiedziały, że chodzi o jednego maga, jednego mężczyznę, jednego łączącego ich człowieka, wiszącego nad nimi złowrogim cieniem nawet w tak radosnych okolicznościach. - I właściwie, dlaczego tak bardzo chcesz mnie poznać? - spytała wprost, porzucając oblepione lukrem uprzejmości i sarkazm; paznokcie zastukały o krawędź kielicha. Nie rozumiała, dlaczego półwili zależy na tym, by choć zerknąć za maskę tajemnicy, która stanowiła przecież o esencji madame Mericourt. - Pytaj. Odpowiem na dwa twoje pytania. Szczerze - zaproponowała nagle hardo, odważnie, rysując ramy możliwości szczerej rozmowy. Chciała mieć to za sobą, wzmóc - a może zawieść, Deirdre? czy nie masz o sobie zbyt wielkiego mniemania? - ciekawość półwili, pokazać, że wcale nie uznaje lady doyenne za wroga. Przynajmniej: do czasu, bowiem każde kolejne zdanie, padające z ust szlachcianki, zdawało się rozgrzewać dzielące ich powietrze do czerwoności.
Prowokując Deirdre do porzucenia cnotliwej uprzejmości na rzecz zaskakująco szerokiego uśmiechu, pierwszego takiego dziś, drapieżnego, w pełni rozbawionego, trochę nawet w swej dzikości brzydkiego, bo nierównego, jeden kieł wysunął się bardziej spod krwistoczerwonej wargi. Imponujące. Nie sądziła, że szlachetna dama będzie zdolna do tego typu sugestii. Prawie wulgarnych, opakowanych jednak w tiule, brokaty i jedwabie śpiewnego głosu półwili oraz drobiazgowo dobranych słów. - Sugerujesz, że jestem za mało kobieca? - zmrużyła powieki, tonując nieco swój uśmiech. Nie zamierzała przyznawać jej racji; być może sama nie była świadoma tego, jak bardzo pragnie upodobnić się do Tristana, jak instynkt pcha ją do podążania wiernie jego śladami niezależnie od płci; robiła to wszystko, by móc być bliżej niego - i bliżej potęgi, jakiej uosobienie stanowił. - Gdybyś podczas naszego ostatniego spotkania nie poddała się panice, miałabyś okazję sprawdzić swoje...przypuszczenia - ściszyła nieco głos, odkładając kieilszek na blat baru za sobą. Chciała mieć wolne dłonie, na wszelki wypadek - przypuszczała, że użycie słowa panika nie spodoba się dumnej arystokratce. Deirdre musiała obrócić tamtą sytuację na swoją korzyść, inaczej: mogłaby nie poradzić sobie z odrzuceniem, z wykorzystaniem, z potraktowaniem przez kolejną osobę zamieszkujacą Chateau Rose jak zabawkę, łatwą do wyrzucenia poza ramy idealnego życia. Nie pragnęła odwzajemnienia, nie śmiała nawet myśleć, że Evandra naprawdę miała za sobą tak brudne, niemoralne i oburzające doświadczenia - ale poczucia, że jest kimś więcej niż marionetką, przerzuconą w kolejne dłonie, delikatniejsze, pachnące słodyczą a nie krwią - lecz w swej niefrasobliwości równie okrutne. - O mojej kobiecości? Cóż, wydaje mi się, że nie ma mi zbyt wiele do zarzucenia - podążyła wzrokiem za spojrzeniem Evandry, bliźniaczo przekrzywiając głowę, skupiona na tym, by stłumić absurdalny lęk, wywołany przez sarkazm lady doyenne. Czy Tristan wolałby ją delikatniejszą? Częściej witającą go w zapachu kwiatów, rzadziej - krwi i wojennego błota? - Na szczęście twoje eteryczne piękno i niewinność są nieskalane. Ciężko o nich zapomnieć - szepnęła znów, splatając dłonie na podołku, by powstrzymać chęć poprawienia kosmyka włosów Evandry. Mówiła o niej, o trudnej do zapomnienia delikatnej, miękkiej kobiecości, o jej zapachu, o rumieńcu rozlewającym się na twarzy i szyi; o tym, co zakazane, a czego mogli doświadczyć tylko we dwoje - ona i Tristan.
- Jesteś irytująco wyrozumiała i metaforyczna, lady Rosier - odpowiedziała dalej tym samym teatralnym tonem, tracąc jednak odrobinę skrajnej maniery; jeszcze nie przywykła do tego, by ktoś dotrzymywał jej kroku w konwersacji, wykazując się równym opanowaniem oraz żonglowaniem dwuznacznościami. Fakt, że taką osobą okazała się kobieta, której Tristan przyrzekał miłość aż do śmierci, tylko zwiększał natężenie frustracji, zapijanej hojnym łykiem wina. Zęby Deirdre zabarwiły się na czerwono, nie przejmowała się tym jednak - albo tego nie widziała, wpatrzona tylko w stojącą obok niej damę, płynnie obnażającą niedoskonałości wystosowanej prowokacji. Nie uległa jej, nie zawstydziła się wspomnieniem...aktu, nie zacisnęła wolnej dłoni w pięść: a szkoda. Miała takie piękne palce. Zwłaszcza, gdy kwitły pomiędzy nimi płomienie.
- Powiedzmy, że polubiłam twoją złość. Jest szczera. I - właśnie - twoja, tak w pełni - odpowiedziała szczerze, liczyła na to, oczywiście, że tak: na wybuch gniewu. Zasługiwała na to, na Merlina; była kochanką jej męża, dlaczego więc Evandra nie reagowała tak, jak powinna? Czy była według niej aż tak niezagrażająca, zbędna, niewarta nawet krótkiego grymasu nienawiści? Skupiona tylko wokół mężczyzn? Znów miała rację; rację, której nigdy nie byłaby w stanie przyznać.
- Dziwi cię, że temat tak potężnego czarodzieja należy do jednego z moich ulubionych? - odbiła piłeczkę, uprzejmie, przesadnie, zdziwiona; obydwie wiedziały, że chodzi o jednego maga, jednego mężczyznę, jednego łączącego ich człowieka, wiszącego nad nimi złowrogim cieniem nawet w tak radosnych okolicznościach. - I właściwie, dlaczego tak bardzo chcesz mnie poznać? - spytała wprost, porzucając oblepione lukrem uprzejmości i sarkazm; paznokcie zastukały o krawędź kielicha. Nie rozumiała, dlaczego półwili zależy na tym, by choć zerknąć za maskę tajemnicy, która stanowiła przecież o esencji madame Mericourt. - Pytaj. Odpowiem na dwa twoje pytania. Szczerze - zaproponowała nagle hardo, odważnie, rysując ramy możliwości szczerej rozmowy. Chciała mieć to za sobą, wzmóc - a może zawieść, Deirdre? czy nie masz o sobie zbyt wielkiego mniemania? - ciekawość półwili, pokazać, że wcale nie uznaje lady doyenne za wroga. Przynajmniej: do czasu, bowiem każde kolejne zdanie, padające z ust szlachcianki, zdawało się rozgrzewać dzielące ich powietrze do czerwoności.
Prowokując Deirdre do porzucenia cnotliwej uprzejmości na rzecz zaskakująco szerokiego uśmiechu, pierwszego takiego dziś, drapieżnego, w pełni rozbawionego, trochę nawet w swej dzikości brzydkiego, bo nierównego, jeden kieł wysunął się bardziej spod krwistoczerwonej wargi. Imponujące. Nie sądziła, że szlachetna dama będzie zdolna do tego typu sugestii. Prawie wulgarnych, opakowanych jednak w tiule, brokaty i jedwabie śpiewnego głosu półwili oraz drobiazgowo dobranych słów. - Sugerujesz, że jestem za mało kobieca? - zmrużyła powieki, tonując nieco swój uśmiech. Nie zamierzała przyznawać jej racji; być może sama nie była świadoma tego, jak bardzo pragnie upodobnić się do Tristana, jak instynkt pcha ją do podążania wiernie jego śladami niezależnie od płci; robiła to wszystko, by móc być bliżej niego - i bliżej potęgi, jakiej uosobienie stanowił. - Gdybyś podczas naszego ostatniego spotkania nie poddała się panice, miałabyś okazję sprawdzić swoje...przypuszczenia - ściszyła nieco głos, odkładając kieilszek na blat baru za sobą. Chciała mieć wolne dłonie, na wszelki wypadek - przypuszczała, że użycie słowa panika nie spodoba się dumnej arystokratce. Deirdre musiała obrócić tamtą sytuację na swoją korzyść, inaczej: mogłaby nie poradzić sobie z odrzuceniem, z wykorzystaniem, z potraktowaniem przez kolejną osobę zamieszkujacą Chateau Rose jak zabawkę, łatwą do wyrzucenia poza ramy idealnego życia. Nie pragnęła odwzajemnienia, nie śmiała nawet myśleć, że Evandra naprawdę miała za sobą tak brudne, niemoralne i oburzające doświadczenia - ale poczucia, że jest kimś więcej niż marionetką, przerzuconą w kolejne dłonie, delikatniejsze, pachnące słodyczą a nie krwią - lecz w swej niefrasobliwości równie okrutne. - O mojej kobiecości? Cóż, wydaje mi się, że nie ma mi zbyt wiele do zarzucenia - podążyła wzrokiem za spojrzeniem Evandry, bliźniaczo przekrzywiając głowę, skupiona na tym, by stłumić absurdalny lęk, wywołany przez sarkazm lady doyenne. Czy Tristan wolałby ją delikatniejszą? Częściej witającą go w zapachu kwiatów, rzadziej - krwi i wojennego błota? - Na szczęście twoje eteryczne piękno i niewinność są nieskalane. Ciężko o nich zapomnieć - szepnęła znów, splatając dłonie na podołku, by powstrzymać chęć poprawienia kosmyka włosów Evandry. Mówiła o niej, o trudnej do zapomnienia delikatnej, miękkiej kobiecości, o jej zapachu, o rumieńcu rozlewającym się na twarzy i szyi; o tym, co zakazane, a czego mogli doświadczyć tylko we dwoje - ona i Tristan.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Lady doyenne Rosier zdążyła już wywnioskować, że Deirdre lubi do wszystkich znanych sobie osób podchodzić w podobny sposób. Nie zważa na różnorodność osobowości, preferencji oraz słabości. Sztywna niczym hebanowa różdżka, niezdolna do kociej giętkości, niechętna, by dostosować swe metody do rozmówcy. W tańcu powtarzała dobrze znane sobie kroki, sprawiając że stawała się przewidywalna, czym mimo wszystko potrafiła wyprowadzić Evandrę z równowagi. Liczyła na powiew świeżości, na efekt zaskoczenia, co rusz zderzając się zawodem z własnych niespełnionych oczekiwań, a mimo to nadal do niej lgnęła, jakby łudząc się, że tym razem wszystko pójdzie inaczej, że coś się zmieni.
- Podczas gdy wyrozumiałość jest cnotą, tak złośliwość nie leży w mojej naturze - odparła szczerze, tylko odrobinę naciągając prawdę. Salonowe przepychanki nie były dlań żadnym problemem. Nie posiadając odpowiednich partnerów do dyskusji, Deirdre powinna była nie tylko wybrać się na jedno z przyjęć możnych, ale także liczyć się wśród nich na tyle, by uznali ją za przeciwniczkę godną sobie. Przez lata obecności na sabatach oraz bliskiego towarzystwa nieprzebierającej w opiniach lady Nott, Evandra zdążyła się w nich rozsmakować, świetnie radząc sobie we wspomnianych szaradach. Tam panowała prawdziwa szachownica oparta o ludzkie sekrety. To tam należało żonglować argumentami, ostrożnie lawirować między kolejnymi rozmowami, nierzadko posiadając tylko jedną szansę, o jakiej zaprzepaszczenie niezwykle łatwo. Nie wystarczy wszak znać zasady gry, prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero wtedy, gdy posiada się już pewną, często niewygodną dla reszty towarzystwa wiedzę. Subtelna manipulacja rozmówcą, delikatny nacisk we wrażliwe tony celem osiągnięcia własnych potrzeb, najlepiej tak, by tkwił on w przekonaniu, iż zmiana decyzji była jego własną. Zaśmiała się krótko na wyznanie Deirdre, nie często spotykała się z twierdzeniem, iż ktoś lubił jej złość. - Trudno wyprowadzić mnie z równowagi, ciężko będzie ci ją znów zobaczyć - powiedziała pogodnie, choć i to nie do końca zgodne było z prawdą. Zazwyczaj starała się trzymać nerwy w żelaznych kajdanach, lecz tłumienie emocji zwykło zbierać swe żniwo, gdy chwiejna natura Evandry sprawiała, iż często popadała w skrajności, wybuchając w mało odpowiednich momentach.
- Dziwi mnie, że chcesz o nim rozmawiać ze mną. - Niejednokrotnie rozmijały się w swoich przekonaniach, mając o Tristanie odmienne zdanie. Czy poruszając stale jego temat Deirdre zamierzała przekonać ją do własnych racji? Co mogła na tym ugrać, co zyskać? Evandra podchodziła doń dość ostrożnie i sceptycznie, z jednej strony nie chcąc karmić jej zbyt wieloma kłamstwami, z drugiej nie do końca mając powód, by raczyć ją prawdą. Mogła potraktować ją tak, jak każdą inną znaną z salonów osobę, podtrzymać obraz cudownego, wiecznie szczęśliwego małżeństwa, któremu niestraszne żadne przeciwności. Silne, zjednoczone, pozbawione niezgodności myśli; tacy mieli przecież być, do tego dążyli każdego dnia. Dlaczego miałaby podkreślać własne niedociągnięcia, przyznawać się do słabości, zwłaszcza przed nią? - Lubię wiedzieć jakie osoby mam w swoim otoczeniu, a wszystko wskazuje na to, że ty pozostaniesz w nim na dłużej. - Nie kryła się z tym zamiarem, jednocześnie dość jasno dając Deirdre do zrozumienia, że nie chce się jej pozbywać. Chciała zajrzeć pod (nie)szczelną skorupę madame Mericourt nie tylko ze względu na salonowe przyzwyczajenia, ale też dlatego, że nie zwykła pożyczać swojej własności temu, kogo nie zna. - Który balet jest twoim ulubionym? - zapytała po chwili krótkiego namysłu. Jako opiekunka La Fantasmagorie musiała być obeznana z tematem, nie przyjęłaby tej posady, gdyby nie była pasjonatką sztuki. Mówi się, że wiedząc co dogłębnie porusza czarodzieja, można zdobyć klucz do jego duszy.
Odprowadziła wzrokiem kieliszek Deirdre, aż szklana nóżka zatrzymała się na blacie baru. Na wspomnienie o panice serce półwili na krótko zabiło szybciej, od razu znów skrzyżowała z nią spojrzenie. Nie raz wracała myślami do tamtej chwili, stale zadawała sobie pytanie czy dobrze postąpiła. Błyskająca w umyśle czerwona flara nakazywała się wycofać, nie brnąć w to dalej, nie wiedząc jak może się sytuacja rozwinąć. Żądza odkrywania i zanurzenia się w nieznanym była kusząca, to ona zmuszała ją do plucia sobie w brodę. - Nie przypuszczałam, że będziesz aż tak bezpośrednia. Przyznasz, że to dość znaczący krok na drodze naszej krótkiej wciąż znajomości.
”Nieskalane eteryczne piękno i niewinność”, jeszcze kilka miesięcy temu mogłaby się pod tym podpisać, szczerą i niezachwianą wiarą darząc swoje przymioty. Była świadoma mocnych stron i nie wahała się, by ich użyć - czy nadal zawierało się to w ramach niewinności? Czasem wciąż przed oczami pojawiała jej się Salome, bohaterka spektaklu niezwykłego autora, którego kunszt mieli okazję podziwiać z Tristanem na deskach londyńskiej opery. Nie potrafiła oprzeć się pokusie, by skojarzyć targające postacią szaleństwo z własnym. Bijące ze spojrzenia zdecydowanie, zmysłowość tańca, deklarowana determinacja. Piękno kobiecej pasji otulone zwiewnością materiału siedmiu zasłon. Choć tamtego dnia nie mogła w pełni zagłębić się w opowiadaną historię, to wróciła do niej później, analizując emocje targające szaloną Salome. Wyłapała wśród gości sylwetkę Tristana, a następnie odwróciła się znów do Śmierciożerczyni, by również odstawić kieliszek z winem na blat.
- Jeśli zdążyłaś za nią zatęsknić, wystarczyło napisać - odparła na wyszeptane słowa, odgarniając jeden ze swych złotych kosmyków za ucho. Rzuciła jej spojrzenie spod wpół przymkniętych powiek, zupełnie jak wtedy, gdy sięgała po kokieteryjny uśmiech zdolny łagodzić największe spory, jak i przekonać nieprzejednanych. - Delikatność może i nie jest twoją domeną, lecz muszę przyznać, że ma to swoje niezaprzeczalne plusy. - W obecności Deirdre odnosiła czasem nieodparte wrażenie, że choć są skrajnie różne, to mają przestrzeń, by dojść do porozumienia, uzupełnić się, zamiast stale ścierać - tylko czy i ona mogła to dostrzec?
- Podczas gdy wyrozumiałość jest cnotą, tak złośliwość nie leży w mojej naturze - odparła szczerze, tylko odrobinę naciągając prawdę. Salonowe przepychanki nie były dlań żadnym problemem. Nie posiadając odpowiednich partnerów do dyskusji, Deirdre powinna była nie tylko wybrać się na jedno z przyjęć możnych, ale także liczyć się wśród nich na tyle, by uznali ją za przeciwniczkę godną sobie. Przez lata obecności na sabatach oraz bliskiego towarzystwa nieprzebierającej w opiniach lady Nott, Evandra zdążyła się w nich rozsmakować, świetnie radząc sobie we wspomnianych szaradach. Tam panowała prawdziwa szachownica oparta o ludzkie sekrety. To tam należało żonglować argumentami, ostrożnie lawirować między kolejnymi rozmowami, nierzadko posiadając tylko jedną szansę, o jakiej zaprzepaszczenie niezwykle łatwo. Nie wystarczy wszak znać zasady gry, prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero wtedy, gdy posiada się już pewną, często niewygodną dla reszty towarzystwa wiedzę. Subtelna manipulacja rozmówcą, delikatny nacisk we wrażliwe tony celem osiągnięcia własnych potrzeb, najlepiej tak, by tkwił on w przekonaniu, iż zmiana decyzji była jego własną. Zaśmiała się krótko na wyznanie Deirdre, nie często spotykała się z twierdzeniem, iż ktoś lubił jej złość. - Trudno wyprowadzić mnie z równowagi, ciężko będzie ci ją znów zobaczyć - powiedziała pogodnie, choć i to nie do końca zgodne było z prawdą. Zazwyczaj starała się trzymać nerwy w żelaznych kajdanach, lecz tłumienie emocji zwykło zbierać swe żniwo, gdy chwiejna natura Evandry sprawiała, iż często popadała w skrajności, wybuchając w mało odpowiednich momentach.
- Dziwi mnie, że chcesz o nim rozmawiać ze mną. - Niejednokrotnie rozmijały się w swoich przekonaniach, mając o Tristanie odmienne zdanie. Czy poruszając stale jego temat Deirdre zamierzała przekonać ją do własnych racji? Co mogła na tym ugrać, co zyskać? Evandra podchodziła doń dość ostrożnie i sceptycznie, z jednej strony nie chcąc karmić jej zbyt wieloma kłamstwami, z drugiej nie do końca mając powód, by raczyć ją prawdą. Mogła potraktować ją tak, jak każdą inną znaną z salonów osobę, podtrzymać obraz cudownego, wiecznie szczęśliwego małżeństwa, któremu niestraszne żadne przeciwności. Silne, zjednoczone, pozbawione niezgodności myśli; tacy mieli przecież być, do tego dążyli każdego dnia. Dlaczego miałaby podkreślać własne niedociągnięcia, przyznawać się do słabości, zwłaszcza przed nią? - Lubię wiedzieć jakie osoby mam w swoim otoczeniu, a wszystko wskazuje na to, że ty pozostaniesz w nim na dłużej. - Nie kryła się z tym zamiarem, jednocześnie dość jasno dając Deirdre do zrozumienia, że nie chce się jej pozbywać. Chciała zajrzeć pod (nie)szczelną skorupę madame Mericourt nie tylko ze względu na salonowe przyzwyczajenia, ale też dlatego, że nie zwykła pożyczać swojej własności temu, kogo nie zna. - Który balet jest twoim ulubionym? - zapytała po chwili krótkiego namysłu. Jako opiekunka La Fantasmagorie musiała być obeznana z tematem, nie przyjęłaby tej posady, gdyby nie była pasjonatką sztuki. Mówi się, że wiedząc co dogłębnie porusza czarodzieja, można zdobyć klucz do jego duszy.
Odprowadziła wzrokiem kieliszek Deirdre, aż szklana nóżka zatrzymała się na blacie baru. Na wspomnienie o panice serce półwili na krótko zabiło szybciej, od razu znów skrzyżowała z nią spojrzenie. Nie raz wracała myślami do tamtej chwili, stale zadawała sobie pytanie czy dobrze postąpiła. Błyskająca w umyśle czerwona flara nakazywała się wycofać, nie brnąć w to dalej, nie wiedząc jak może się sytuacja rozwinąć. Żądza odkrywania i zanurzenia się w nieznanym była kusząca, to ona zmuszała ją do plucia sobie w brodę. - Nie przypuszczałam, że będziesz aż tak bezpośrednia. Przyznasz, że to dość znaczący krok na drodze naszej krótkiej wciąż znajomości.
”Nieskalane eteryczne piękno i niewinność”, jeszcze kilka miesięcy temu mogłaby się pod tym podpisać, szczerą i niezachwianą wiarą darząc swoje przymioty. Była świadoma mocnych stron i nie wahała się, by ich użyć - czy nadal zawierało się to w ramach niewinności? Czasem wciąż przed oczami pojawiała jej się Salome, bohaterka spektaklu niezwykłego autora, którego kunszt mieli okazję podziwiać z Tristanem na deskach londyńskiej opery. Nie potrafiła oprzeć się pokusie, by skojarzyć targające postacią szaleństwo z własnym. Bijące ze spojrzenia zdecydowanie, zmysłowość tańca, deklarowana determinacja. Piękno kobiecej pasji otulone zwiewnością materiału siedmiu zasłon. Choć tamtego dnia nie mogła w pełni zagłębić się w opowiadaną historię, to wróciła do niej później, analizując emocje targające szaloną Salome. Wyłapała wśród gości sylwetkę Tristana, a następnie odwróciła się znów do Śmierciożerczyni, by również odstawić kieliszek z winem na blat.
- Jeśli zdążyłaś za nią zatęsknić, wystarczyło napisać - odparła na wyszeptane słowa, odgarniając jeden ze swych złotych kosmyków za ucho. Rzuciła jej spojrzenie spod wpół przymkniętych powiek, zupełnie jak wtedy, gdy sięgała po kokieteryjny uśmiech zdolny łagodzić największe spory, jak i przekonać nieprzejednanych. - Delikatność może i nie jest twoją domeną, lecz muszę przyznać, że ma to swoje niezaprzeczalne plusy. - W obecności Deirdre odnosiła czasem nieodparte wrażenie, że choć są skrajnie różne, to mają przestrzeń, by dojść do porozumienia, uzupełnić się, zamiast stale ścierać - tylko czy i ona mogła to dostrzec?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uniosła lekko brwi, tylko w ten sposób obnażając swój komentarz na temat wystrzegania się przez lady Rosier złośliwości. To, w jaki sposób półwila brylowała pośród dwuznaczności mogących sprawić śmierciożerczyni względną przykrość, obalało zwerbalizowane wyznanie na tyle skutecznie, że Deirdre nie czuła się w obowiązku, by prostować śmiałe przekonanie. Nie, lady doyenne nie należała do osób złych - ale miała w sobie ten niemalże dziewczyński ognik, pozwalający wprawnie operować szpadą ironii czy bolesnych porównań. Iskrę, przeradzającą się w pożar, w płomień, który tak zafascynował ją wtedy w La Fantasmagorii. Czy tylko w bezpiecznym zaciszu gabinetu mogła obserwować prawdziwą twarz szlachcianki - dumnej, poruszonej, gotowej spopielić każdego, kto stanął na jej drodze? A może dopiero teraz, w kalejdoskopie wystudiowanych póz, badała szczerość: tą ufryzowaną, odznaczoną, pełną mocy? I na tyle bogatą w pewność siebie, że niedopuszczającą do siebie jakichkolwiek wątpliwości?
- Potraktuję to jako wyzwanie. Śmiem sądzić, że radzę sobie z twoim ogniem dość dobrze, nie sądzisz? - zmrużyła oczy, świadoma, że obydwie wiedzą, co ma na myśli. Przeżyła spopieloną suknię - i przeżyła jej podwinięta suknię, szelest materiału, gorąc buchający spomiędzy bladych ud, pożogę tląca się w błękitnych oczach, teraz spokojnych, dumnych, spokojnych. Spoglądała w nie śmiało, nie dając wyprowadzić się z równowagi: i nie dając stłamsić w sobie skrajnych uczuć.
- A z kim, jeśli nie z tobą? To ciebie wybrał na swą żonę. To wy dzielicie wspólne sekrety. I to tylko ty - wiesz o nas - wyznała ciszej, prawie oschle, rzeczowo, czując dziwny dreszcz, przebiegający przez jej ciało, gdy używała tego słowa. Nas - czy istniała jakaś ich liczba mnoga, wspólna, łącząca ich w jedno? Z nikim nie mogła dzielić się wątpliwościami, lękiem i uczuciem; z żoną nestora także nie powinna tego robić, lecz coś pchało ją ku tej czarownicy, coś domagało się zaspokojenia, coś - co szarpało nią na tyle mocno, by dała ponieść się namiętnej fantazji, łamiąc wszelkie zasady moralności. Ciągle nie wiedziała, co myśleć o tym, co wydarzyło się w oranżerii. I jak odebrać kolejne melodyjne słowa półwili. Pozostanie w jej życiu dłużej - czy w ich życiu? Czy Tristan - coś jej powiedział, zdradził plany wobec niej, Deirdre? Nie, to było absurdalne; Mericourt podświadomie obróciła obrączką z rubinem na długim, bladym palcu, trochę w nerwowym, trochę w hamującym nadzieję geście dekoncentracji. - Skąd to przekonanie? - spytała po prostu, nie dając po sobie poznać, jak ciekawa jest odpowiedzi. Wynikającej z serca Evandry czy z sugestii samego Rosiera; a może z obydwojga, a każde z nich miało wobec niej własne dalekosiężne plany? Zaśmiała się lekko słysząc kolejne pytanie; spodziewała się czegoś pikantnego, prywatnego, przekraczającego granice intymności, a tym razem otrzymała szlachecką łagodność. Być może nie doceniała rozmówczyni, słabości kulturalne dużo mówiły o człowieku. - To pierwsze pytanie uważam za zmarnowaną szansę, by poznać mnie dogłębnie, ale... - zawiesiła głos, wpatrzona w twarz lady doyenne uważnie, znów bez mrugnięcia, nawet gdy uniesieniem dłoni przywoływała kelnera z złoconą tacą. - Święto Wiosny Strawińskiego. Nie wiem, czy lady o nim słyszała, premierowe przedstawienie wywołało w Paryżu niemalże zamieszki, ludzie opuszczali Théâtre des Champs Élysées, damy zgromadzone na widowni mdlały, dżentelmeni wygrażali tancerzom... - uśmiechnęła się lekko; uwielbiała prowokacje, łamanie zasad - choć tylko w kwestii artyzmu - igranie z ogniem. - To balet o kobiecej ofierze, o prymitywnej magii, o prostych namiętnościach, o sile ziemi. Nowatorski aż do bólu. Przełomowy - zawiesiła głos w zastanowieniu, przyjmując kielich od jednego z kelnerów; mężczyzna prawie potknął się o barowe krzesło, rozkojarzony urokiem Evandry. Odszedł jednak chwiejnym krokiem, odwracając się za siebie kilkakrotnie - urocze przypomnienie, że przy półwili uroda Deirdre bladła, stanowiąc wynaturzenie, plugawą wariację na temat ostrych, orientalnych rysów. Jeszcze dzikszych w kontraście z łagodnym, tradycyjnym pięknem Evandry. Złotowłosej, eterycznej, delikatnej - i skażonej już brudnym doświadczeniem rodem z safijskich poezji.
Wspominała je śmiało, często, metaforycznie, lecz na tyle namacalnie, że budziło to w Mericourt burzę sprzecznych uczuć. Czym właściwie był tamten incydent? Chęcią zaznaczenia dominacji - a jeśli tak, to która z nich właściwie stanęła na władczej pozycji? Evandra, pogrywająca sobie z męskimi pragnieniami czarownicy, czy Deirdre, sięgająca po najbardziej zakazany, soczysty owoc, należący tylko do Tristana? - Dlaczego nie uciekłaś? - spytała nagle, wprost, prawie ostro, upijając łyk z kolejnego kielicha wina; ciekawiły ją motywacje Evandry. - I dlaczego mu nie powiedziałaś? - dodała ciszej, tak skupiona na mimice półwili, że nie dostrzegała tłumu za jej plecami; nie spostrzegła też migającego w tłumie mężczyzny, który dla ich obydwu znaczył tak wiele. Po raz pierwszy od dawna myślała tylko o niej; o jej różanej skórze, o zapachu emanującym z zagłębienia szyi, o złotym kosmyku trzęsącym się obok ucha; o tym, co ich łączyło i co dzieliło. -Czego ode mnie oczekujesz, Evandro - tak naprawdę? Chcesz się mną zabawić? - wyartykułowała te słowa niemal bezgłośnie, pochylając się ku szlachciance, by wychrypieć to pytanie wprost do jej ucha; jedną ręką przytrzymywała nowy kieliszek, drugą - wsparła na sekundę na ramieniu kobiety, w przyjacielskim, jowialnym, ale i pełnym szacunku geście - i tylko Evandra mogła wiedzieć, jak bardzo paznokcie Deirdre wbijały się w materiał sukni i w jej skórę. Trudno było odczytać z tonu głosu Mericourt, czy pyta ironicznie czy rozpaczliwie; czy się boi, czy pragnie; czy gubi się, czy właśnie odnajduje, wdychając głęboko do płuc odurzający - zdradziecki - zapach jaśminu.
- Potraktuję to jako wyzwanie. Śmiem sądzić, że radzę sobie z twoim ogniem dość dobrze, nie sądzisz? - zmrużyła oczy, świadoma, że obydwie wiedzą, co ma na myśli. Przeżyła spopieloną suknię - i przeżyła jej podwinięta suknię, szelest materiału, gorąc buchający spomiędzy bladych ud, pożogę tląca się w błękitnych oczach, teraz spokojnych, dumnych, spokojnych. Spoglądała w nie śmiało, nie dając wyprowadzić się z równowagi: i nie dając stłamsić w sobie skrajnych uczuć.
- A z kim, jeśli nie z tobą? To ciebie wybrał na swą żonę. To wy dzielicie wspólne sekrety. I to tylko ty - wiesz o nas - wyznała ciszej, prawie oschle, rzeczowo, czując dziwny dreszcz, przebiegający przez jej ciało, gdy używała tego słowa. Nas - czy istniała jakaś ich liczba mnoga, wspólna, łącząca ich w jedno? Z nikim nie mogła dzielić się wątpliwościami, lękiem i uczuciem; z żoną nestora także nie powinna tego robić, lecz coś pchało ją ku tej czarownicy, coś domagało się zaspokojenia, coś - co szarpało nią na tyle mocno, by dała ponieść się namiętnej fantazji, łamiąc wszelkie zasady moralności. Ciągle nie wiedziała, co myśleć o tym, co wydarzyło się w oranżerii. I jak odebrać kolejne melodyjne słowa półwili. Pozostanie w jej życiu dłużej - czy w ich życiu? Czy Tristan - coś jej powiedział, zdradził plany wobec niej, Deirdre? Nie, to było absurdalne; Mericourt podświadomie obróciła obrączką z rubinem na długim, bladym palcu, trochę w nerwowym, trochę w hamującym nadzieję geście dekoncentracji. - Skąd to przekonanie? - spytała po prostu, nie dając po sobie poznać, jak ciekawa jest odpowiedzi. Wynikającej z serca Evandry czy z sugestii samego Rosiera; a może z obydwojga, a każde z nich miało wobec niej własne dalekosiężne plany? Zaśmiała się lekko słysząc kolejne pytanie; spodziewała się czegoś pikantnego, prywatnego, przekraczającego granice intymności, a tym razem otrzymała szlachecką łagodność. Być może nie doceniała rozmówczyni, słabości kulturalne dużo mówiły o człowieku. - To pierwsze pytanie uważam za zmarnowaną szansę, by poznać mnie dogłębnie, ale... - zawiesiła głos, wpatrzona w twarz lady doyenne uważnie, znów bez mrugnięcia, nawet gdy uniesieniem dłoni przywoływała kelnera z złoconą tacą. - Święto Wiosny Strawińskiego. Nie wiem, czy lady o nim słyszała, premierowe przedstawienie wywołało w Paryżu niemalże zamieszki, ludzie opuszczali Théâtre des Champs Élysées, damy zgromadzone na widowni mdlały, dżentelmeni wygrażali tancerzom... - uśmiechnęła się lekko; uwielbiała prowokacje, łamanie zasad - choć tylko w kwestii artyzmu - igranie z ogniem. - To balet o kobiecej ofierze, o prymitywnej magii, o prostych namiętnościach, o sile ziemi. Nowatorski aż do bólu. Przełomowy - zawiesiła głos w zastanowieniu, przyjmując kielich od jednego z kelnerów; mężczyzna prawie potknął się o barowe krzesło, rozkojarzony urokiem Evandry. Odszedł jednak chwiejnym krokiem, odwracając się za siebie kilkakrotnie - urocze przypomnienie, że przy półwili uroda Deirdre bladła, stanowiąc wynaturzenie, plugawą wariację na temat ostrych, orientalnych rysów. Jeszcze dzikszych w kontraście z łagodnym, tradycyjnym pięknem Evandry. Złotowłosej, eterycznej, delikatnej - i skażonej już brudnym doświadczeniem rodem z safijskich poezji.
Wspominała je śmiało, często, metaforycznie, lecz na tyle namacalnie, że budziło to w Mericourt burzę sprzecznych uczuć. Czym właściwie był tamten incydent? Chęcią zaznaczenia dominacji - a jeśli tak, to która z nich właściwie stanęła na władczej pozycji? Evandra, pogrywająca sobie z męskimi pragnieniami czarownicy, czy Deirdre, sięgająca po najbardziej zakazany, soczysty owoc, należący tylko do Tristana? - Dlaczego nie uciekłaś? - spytała nagle, wprost, prawie ostro, upijając łyk z kolejnego kielicha wina; ciekawiły ją motywacje Evandry. - I dlaczego mu nie powiedziałaś? - dodała ciszej, tak skupiona na mimice półwili, że nie dostrzegała tłumu za jej plecami; nie spostrzegła też migającego w tłumie mężczyzny, który dla ich obydwu znaczył tak wiele. Po raz pierwszy od dawna myślała tylko o niej; o jej różanej skórze, o zapachu emanującym z zagłębienia szyi, o złotym kosmyku trzęsącym się obok ucha; o tym, co ich łączyło i co dzieliło. -Czego ode mnie oczekujesz, Evandro - tak naprawdę? Chcesz się mną zabawić? - wyartykułowała te słowa niemal bezgłośnie, pochylając się ku szlachciance, by wychrypieć to pytanie wprost do jej ucha; jedną ręką przytrzymywała nowy kieliszek, drugą - wsparła na sekundę na ramieniu kobiety, w przyjacielskim, jowialnym, ale i pełnym szacunku geście - i tylko Evandra mogła wiedzieć, jak bardzo paznokcie Deirdre wbijały się w materiał sukni i w jej skórę. Trudno było odczytać z tonu głosu Mericourt, czy pyta ironicznie czy rozpaczliwie; czy się boi, czy pragnie; czy gubi się, czy właśnie odnajduje, wdychając głęboko do płuc odurzający - zdradziecki - zapach jaśminu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Calypso najpewniej powinna dwa razy zastanowić się, niż w swojej zwykłej pewności siebie, zagadać do mężczyzny, który mógł jej albo nie rozpoznać, albo, co gorsze, uznać, że jest niespełna rozumu, a w dodatku robi wstyd własnej rodzinie. Niestety, pomimo tego, że sama siebie uważała już za kobietę dojrzałą, to wciąż niektóre z jej decyzji były poniekąd dziecinne. Może nieco naiwne. Najlepiej niech świadczy o tym fakt, że ze wszystkich zebranych, z całego zacnego towarzystwa, wybrała sobie za “cel” kogoś pochodzenia nieszlachetnego. Czy miało to jakikolwiek związek z tym, że mężczyzna był po prostu przystojny i znajdował się w takim miejscu, że gdyby zaplanowała sobie coś okrutnego, to mogłaby to zrobić na widoku publicznym. Zagrać komuś na nerwach, dać pstryczka w nos…
Ale jak na razie chciała jedynie porozmawiać, nawet jeśli jej rozmówca mógł z początku nie być pewien z kim ma do czynienia. Calypso była bardzo zadowolona ze swojej klasycznej kreacji — wyrażała nią klasę i jak się jej wydawało, swoistą dojrzałość. Miała więc nadzieję, że zostanie potraktowana odpowiednio poważnie, zwłaszcza że śród zaproszonych gości był jej dziadek, nestor rodu Carrow.
Uśmiechnęła się nieznacznie, gdy odpowiedział z odpowiednią dla siebie ironią. Pasował w jej mniemaniu do wyobrażenia, które zbudowała — był pełen klasy, która miała jednak swoiste krawędzie. Nie pokazywał tego, bo wręcz emanował klasą i dobrymi manierami, ale nie wyglądał jak niektórzy lordowie, którzy ugłaskani niczym utyte kocury, nie zdobywały się na uśmiech szerszy niźli taki uszyty na miarę ich stroju. Nie przeszkadzały jej drobne złośliwości, bo i sama nie była taką, jaką mogli sobie wyobrazić jej przodkowie, a ona sama uważała, że miewa pomysły nie gorsze niż jej bracia, a do powiedzenia miała tyle, co wszyscy jej kuzyni.
- Nie planuje jeszcze nikogo odstraszać, ale jeśli się zdecyduje, to wystarczy, że powiem coś o swoich poglądach. Zdziwiłby się pan, jak szybko zdecydowanie wyrażone poglądy kobiety, są w stanie przepłoszyć nawet nachalnego jegomościa. - Odpowiedziała, sięgając, niejako za jego namową do stołu z przekąskami. Z talerzyka zsunęła odrobinę orzecha, którego wsunęła do ust, a następnie zapiła łykiem przyjętego chwilę wcześniej trunku.
- A wracając do gratulacji. - Wino zostawiło nieznacznie rumiany cień na i tak czerwonych ustach kobiety. - Chętnie posłuchałabym o jakichś dokonaniach. Wiele czytam o takich czarodziejach, ale usłyszeć coś z pierwszej ręki, to zupełnie inna sytuacja. Oczywiście, jeśli zechce mi pan poświęcić chwilę. Czy to dzisiaj, czy przy innej nadarzającej się okazji. - Była ciekawska i nigdy tego nie ukrywała. Poniekąd właśnie przez to właśnie go “zapoznała” - gdyby nie to, że postanowiła dowiedzieć się, cóż takiego jej brat wymyślił, nigdy nie trafiłaby na pana Drew w zamku Sandal. Teraz też nie zamierzała zmarnować okazji, skoro los ofiarował jej takową.
Ale jak na razie chciała jedynie porozmawiać, nawet jeśli jej rozmówca mógł z początku nie być pewien z kim ma do czynienia. Calypso była bardzo zadowolona ze swojej klasycznej kreacji — wyrażała nią klasę i jak się jej wydawało, swoistą dojrzałość. Miała więc nadzieję, że zostanie potraktowana odpowiednio poważnie, zwłaszcza że śród zaproszonych gości był jej dziadek, nestor rodu Carrow.
Uśmiechnęła się nieznacznie, gdy odpowiedział z odpowiednią dla siebie ironią. Pasował w jej mniemaniu do wyobrażenia, które zbudowała — był pełen klasy, która miała jednak swoiste krawędzie. Nie pokazywał tego, bo wręcz emanował klasą i dobrymi manierami, ale nie wyglądał jak niektórzy lordowie, którzy ugłaskani niczym utyte kocury, nie zdobywały się na uśmiech szerszy niźli taki uszyty na miarę ich stroju. Nie przeszkadzały jej drobne złośliwości, bo i sama nie była taką, jaką mogli sobie wyobrazić jej przodkowie, a ona sama uważała, że miewa pomysły nie gorsze niż jej bracia, a do powiedzenia miała tyle, co wszyscy jej kuzyni.
- Nie planuje jeszcze nikogo odstraszać, ale jeśli się zdecyduje, to wystarczy, że powiem coś o swoich poglądach. Zdziwiłby się pan, jak szybko zdecydowanie wyrażone poglądy kobiety, są w stanie przepłoszyć nawet nachalnego jegomościa. - Odpowiedziała, sięgając, niejako za jego namową do stołu z przekąskami. Z talerzyka zsunęła odrobinę orzecha, którego wsunęła do ust, a następnie zapiła łykiem przyjętego chwilę wcześniej trunku.
- A wracając do gratulacji. - Wino zostawiło nieznacznie rumiany cień na i tak czerwonych ustach kobiety. - Chętnie posłuchałabym o jakichś dokonaniach. Wiele czytam o takich czarodziejach, ale usłyszeć coś z pierwszej ręki, to zupełnie inna sytuacja. Oczywiście, jeśli zechce mi pan poświęcić chwilę. Czy to dzisiaj, czy przy innej nadarzającej się okazji. - Była ciekawska i nigdy tego nie ukrywała. Poniekąd właśnie przez to właśnie go “zapoznała” - gdyby nie to, że postanowiła dowiedzieć się, cóż takiego jej brat wymyślił, nigdy nie trafiłaby na pana Drew w zamku Sandal. Teraz też nie zamierzała zmarnować okazji, skoro los ofiarował jej takową.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odpowiedź
Niepotrzebnie skrywała swoje atuty w cieniu. Dzisiejszy wieczór był dowodem na to jak wartościową kobietą była i jak świetlana przyszłość czekała na nią tuż za rogiem. Nie mogła ukrywać tego przed światem całe swoje życie, każdy powinien usłyszeć nie tylko o jej odwadze, poświęceniu do przyszłości całego świata, ale również o inteligencji, błyskotliwości i zdolnościach, które posiadała. Zauważył już dawno temu, że młode damy zapatrzone były w ścieżkę, którą wytyczyły im tradycje i ich własne rodziny, wpajając słuszność pewnych rodzajów postępowania i zabraniając wykraczać poza szablony. Były jak dobrze skrojone kukiełki, których jedynym zadaniem było służyć mężowi, bez zaangażowania, bez zapału i energii. Żadna nie miała odwagi postawić kroku w nieznane, zboczyć ze ścieżki, dać się porwać namiętności, pragnieniom, skusić cieniom, które otaczały ich z każdej strony. Primrose to zrobiła. Wiedział o tym już w momencie, kiedy pod koniec lata podeszła do niego i nieśmiało spytała czy pomógł by jej z Czarną Magią. Wtedy nie wiedział, że to początek czegoś niezwykłego, czego poszukiwał, jednocześnie wzbraniając się przed tym obiema rękami.
- W Twoim przypadku, moja droga, jest wyjątkowe. – powiedział spokojnie, a kącik jego ust uniósł się do góry, kiedy zawiesił na moment wzrok na jej oczach. On sam robił to, co należało do jego obowiązków, ścieżki, którą sam sobie wytyczył i którą konsekwentnie podążał. To ona wykroczyła poza schematy, pokazała kim jest naprawdę i udowodniła swoją wartość. A była o wiele więcej warta niż te, których działania były jedynie pustymi słowami. – I słusznie. Ja też jestem z Ciebie dumny. – dodał, puszczając jej oczko. Wiele czasu spędzili wspólnie, wiele razem przepracowali. Mathieu widział jej przemianę, to jak z każdym kolejnym spotkaniem stawała się coraz lepsza. Jak rosła w siłę na jego oczach. Jak mógłby nie być dumny z jej osiągnięć. Ona też była świadkiem jego wewnętrznych przemian, choć niezupełnie świadoma tego, jak stała się światłem w ciemności, która otaczała go z każdej strony, w najtrudniejszym momencie jego życia. Pogodzenie się z rzeczywistością i z własnym losem było dla niego kluczowe, a to właśnie ona była obok wprowadzając spokój i sprowadzając go na ziemię. Nie ciągnęła go przeciwnym kierunku, nie zwodziła i nie zawiodła. Wiele jeszcze pomiędzy nimi kwestii było niedopowiedzianych, nie znała całej prawdy i nie miała pełnej świadomości, ale pewnego dnia i to zapewne niebawem, będzie wiedziała już wszystko, co wiedzieć powinna.
- Liczę jednak na to, że w najbliższym czasie nadal będziesz miała dla mnie czas. Znam Twoją ambicję Primrose… Nie chciałbym, aby nasza relacja na tym ucierpiała… – mruknął, nachylając się w jej stronę odrobinę. Skupiony na jej oczach, nie odrywał od nich wzroku. Nie interesowało go dziś plotkowanie, obserwacja zgromadzonych gości, ich słownych przepychanek czy innego rodzaju rozmów. Wolał skupić się na Primrose i liczył na to, że nikt bezczelnie nie przerwie im tej rozmowy. – A może powinniśmy dziś już zapomnieć o obowiązkach i ambitnych planach? Zatańczymy? – spytał. Wybitnym tancerzem nie był, na pewno miała tego świadomość. Z drugiej strony, jeśli nie dziś… kiedy mieli się bawić, odpocząć i przestań myśleć o tym wszystkim. Odstawił pusty kieliszek na tacę kelnera i wyciągnął dłoń w jej stronę. To ona decydowała dziś, jak bardzo chce się oddać szaleństwu.
K6: Muzyka
Niepotrzebnie skrywała swoje atuty w cieniu. Dzisiejszy wieczór był dowodem na to jak wartościową kobietą była i jak świetlana przyszłość czekała na nią tuż za rogiem. Nie mogła ukrywać tego przed światem całe swoje życie, każdy powinien usłyszeć nie tylko o jej odwadze, poświęceniu do przyszłości całego świata, ale również o inteligencji, błyskotliwości i zdolnościach, które posiadała. Zauważył już dawno temu, że młode damy zapatrzone były w ścieżkę, którą wytyczyły im tradycje i ich własne rodziny, wpajając słuszność pewnych rodzajów postępowania i zabraniając wykraczać poza szablony. Były jak dobrze skrojone kukiełki, których jedynym zadaniem było służyć mężowi, bez zaangażowania, bez zapału i energii. Żadna nie miała odwagi postawić kroku w nieznane, zboczyć ze ścieżki, dać się porwać namiętności, pragnieniom, skusić cieniom, które otaczały ich z każdej strony. Primrose to zrobiła. Wiedział o tym już w momencie, kiedy pod koniec lata podeszła do niego i nieśmiało spytała czy pomógł by jej z Czarną Magią. Wtedy nie wiedział, że to początek czegoś niezwykłego, czego poszukiwał, jednocześnie wzbraniając się przed tym obiema rękami.
- W Twoim przypadku, moja droga, jest wyjątkowe. – powiedział spokojnie, a kącik jego ust uniósł się do góry, kiedy zawiesił na moment wzrok na jej oczach. On sam robił to, co należało do jego obowiązków, ścieżki, którą sam sobie wytyczył i którą konsekwentnie podążał. To ona wykroczyła poza schematy, pokazała kim jest naprawdę i udowodniła swoją wartość. A była o wiele więcej warta niż te, których działania były jedynie pustymi słowami. – I słusznie. Ja też jestem z Ciebie dumny. – dodał, puszczając jej oczko. Wiele czasu spędzili wspólnie, wiele razem przepracowali. Mathieu widział jej przemianę, to jak z każdym kolejnym spotkaniem stawała się coraz lepsza. Jak rosła w siłę na jego oczach. Jak mógłby nie być dumny z jej osiągnięć. Ona też była świadkiem jego wewnętrznych przemian, choć niezupełnie świadoma tego, jak stała się światłem w ciemności, która otaczała go z każdej strony, w najtrudniejszym momencie jego życia. Pogodzenie się z rzeczywistością i z własnym losem było dla niego kluczowe, a to właśnie ona była obok wprowadzając spokój i sprowadzając go na ziemię. Nie ciągnęła go przeciwnym kierunku, nie zwodziła i nie zawiodła. Wiele jeszcze pomiędzy nimi kwestii było niedopowiedzianych, nie znała całej prawdy i nie miała pełnej świadomości, ale pewnego dnia i to zapewne niebawem, będzie wiedziała już wszystko, co wiedzieć powinna.
- Liczę jednak na to, że w najbliższym czasie nadal będziesz miała dla mnie czas. Znam Twoją ambicję Primrose… Nie chciałbym, aby nasza relacja na tym ucierpiała… – mruknął, nachylając się w jej stronę odrobinę. Skupiony na jej oczach, nie odrywał od nich wzroku. Nie interesowało go dziś plotkowanie, obserwacja zgromadzonych gości, ich słownych przepychanek czy innego rodzaju rozmów. Wolał skupić się na Primrose i liczył na to, że nikt bezczelnie nie przerwie im tej rozmowy. – A może powinniśmy dziś już zapomnieć o obowiązkach i ambitnych planach? Zatańczymy? – spytał. Wybitnym tancerzem nie był, na pewno miała tego świadomość. Z drugiej strony, jeśli nie dziś… kiedy mieli się bawić, odpocząć i przestań myśleć o tym wszystkim. Odstawił pusty kieliszek na tacę kelnera i wyciągnął dłoń w jej stronę. To ona decydowała dziś, jak bardzo chce się oddać szaleństwu.
K6: Muzyka
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Powiedzenie, że życie pisze najciekawsze historie brzmiało trywialnie ale miało w sobie wiele prawdy, której doświadczyła wielokrotnie w przeciągu ostatnich miesięcy. Primrose Burke nie wiedziała, że tak wiele się wydarzy w jej życiu kiedy zdecydowała co chce robić w swoim życiu. Do tej pory była siostrą nestora, młodą czarownicą, która żyła w wysokich murach Durham z dnia na dzień bez wizji co dalej. Odnowienie starych znajomości, pogłębienie dawnych, szkolnych przyjaźni i skierowanie swojego wzroku w stronę działań społecznych oraz nauki sprawiły, że dostrzegła ścieżkę jaką chciała podążać. Nie była ona łatwa, ale przecież nie musiała przebyć jej sama. Miała wokół siebie osoby, które chętne były jej pomóc, wystarczyło poprosić. Do tej pory nie spotkała się z kategoryczną odmową, a Edgar widząc zapędy siostry sam wskazywał jej możliwości i rozwiązania, czuwając nad tym co robi Primrose. I w żadnym wypadku nie była to kontrola, która miała ją zatrzymać, wręcz przeciwnie sam pchał siostrę i wspierał jej działania. Nie inaczej było w przypadków kuzynów dając jej możliwość wykazania się aż w końcu sama wzięła sprawy w swoje ręce i zaczęła wybierać rejony swoich działań i zainteresowań.
Jedną z osób, które pomocy nie odmówiły był Mathieu Rosier, do którego przecież sama się zgłosiła licząc się z tym, że mężczyzna ją wyśmieje, ale zamiast tego podjął się nauki i przekazywania swojej wiedzy. Znajomość tych dwojga można było spokojne nazwać wyboistą i krętą. Coś ich do siebie ciągnęło a jednocześnie wciąż się mijali. Ostatnio zrozumiała, że lord Rosier patrzy na nią inaczej, tak jak chciała jakiś czas temu aby ją widział. Ona zaś skupiła się na swoim rozwoju porzucając nadzieję, że jakiś mężczyzna wybierze ją samodzielnie, bez układów rodzinnych i porozumienia nestorów. Wiele pytań się jej cisnęło na usta, ale nie był to moment odpowiedni aby rozmowę przeprowadzić. Miała też nadzieję, że reszta wieczoru upłynie w spokoju i przyjaznej atmosferze; takiej jak teraz. Upiła łyk wina i zmarszczyła nieznacznie brwi słysząc ostatnie słowa jakie padły z jego ust.
-Ambicje i podążanie w samorozwoju nie mogą przesłaniać innych ważnych aspektów życia. - Odpowiedziała spokojnie odstawiając kieliszek. -Nie musisz prosić o mój czas, zawsze go będę miała. - Zapewniła uśmiechając się delikatnie i następnie przyjęła wyciągniętą dłoń by zostać poprowadzoną na parkiet gdy rozbrzmiały pierwsze nuty walca. Nawet jeżeli na co dzień nie tańczyli to odebrali stosowne wykształcenie aby zawsze swobodnie się poruszać na parkiecie i nie pomylić figur w konkretnym układzie. Drobna postać lady Burke zawirowała prowadzona przez Matthieu i popłynę w rytmie melodii. Prosta acz wielce elegancka i szykowna kreacja układała się i poruszała wraz z kobietą ukazując kunszt krawca, zaś order iskrzył się w świetle świec na jej piersi. Odstawiła na bok wielkie plany i ambicje ciesząc się chwilą, bankietem, który podkreślał to co już osiągnęli. Rankiem znów wrócą do pracy, do planów jak poprawić jakość życia w kraju, jak podnieść go po działaniach wojennych, teraz ważna była lekkość tańca, kolejną figura, która przychodziła samoczynnie; nie musiała o niej myśleć. Nie było tu wścibskich dziennikarzy, którzy skomentowali by ich taniec, a salonowe plotkary nie były problemem. Niech gadają!
Jedną z osób, które pomocy nie odmówiły był Mathieu Rosier, do którego przecież sama się zgłosiła licząc się z tym, że mężczyzna ją wyśmieje, ale zamiast tego podjął się nauki i przekazywania swojej wiedzy. Znajomość tych dwojga można było spokojne nazwać wyboistą i krętą. Coś ich do siebie ciągnęło a jednocześnie wciąż się mijali. Ostatnio zrozumiała, że lord Rosier patrzy na nią inaczej, tak jak chciała jakiś czas temu aby ją widział. Ona zaś skupiła się na swoim rozwoju porzucając nadzieję, że jakiś mężczyzna wybierze ją samodzielnie, bez układów rodzinnych i porozumienia nestorów. Wiele pytań się jej cisnęło na usta, ale nie był to moment odpowiedni aby rozmowę przeprowadzić. Miała też nadzieję, że reszta wieczoru upłynie w spokoju i przyjaznej atmosferze; takiej jak teraz. Upiła łyk wina i zmarszczyła nieznacznie brwi słysząc ostatnie słowa jakie padły z jego ust.
-Ambicje i podążanie w samorozwoju nie mogą przesłaniać innych ważnych aspektów życia. - Odpowiedziała spokojnie odstawiając kieliszek. -Nie musisz prosić o mój czas, zawsze go będę miała. - Zapewniła uśmiechając się delikatnie i następnie przyjęła wyciągniętą dłoń by zostać poprowadzoną na parkiet gdy rozbrzmiały pierwsze nuty walca. Nawet jeżeli na co dzień nie tańczyli to odebrali stosowne wykształcenie aby zawsze swobodnie się poruszać na parkiecie i nie pomylić figur w konkretnym układzie. Drobna postać lady Burke zawirowała prowadzona przez Matthieu i popłynę w rytmie melodii. Prosta acz wielce elegancka i szykowna kreacja układała się i poruszała wraz z kobietą ukazując kunszt krawca, zaś order iskrzył się w świetle świec na jej piersi. Odstawiła na bok wielkie plany i ambicje ciesząc się chwilą, bankietem, który podkreślał to co już osiągnęli. Rankiem znów wrócą do pracy, do planów jak poprawić jakość życia w kraju, jak podnieść go po działaniach wojennych, teraz ważna była lekkość tańca, kolejną figura, która przychodziła samoczynnie; nie musiała o niej myśleć. Nie było tu wścibskich dziennikarzy, którzy skomentowali by ich taniec, a salonowe plotkary nie były problemem. Niech gadają!
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
do moich dziewczyn
Minęło już parę miesięcy, odkąd był tu po raz ostatni - znacznie rzadziej nawiedzał to miejsce odkąd zabrał stąd swoją Czarną Orchideę i właściwie wcale, odkąd Evandra zaczęła mocniej zajmować jego myśli. Po przekroczeniu progu mimo wszystko dopadła go pewna melancholia: zastanawiał się, na ile odejście Francisa odmieniło to miejsce. Kiedyś byli sobie bliscy, potrafili doskonale się rozumieć - co zmieniło go tak nagle? Skłamałby, gdyby stwierdził, że nigdy nie był idiotą. Dziś, kiedy pod jego przybytkiem pobłyskiwały rozdane ordery, przeszłość wybrzmiewała trudną do uchwycenia goryczą. Nieistotną, Francis został wydziedziczony. Nigdy tak naprawdę nie istniał. Ceremonia przyniosła wiele powodów do zadowolenia, pomijając zyskane zaszczyty, odznaczenia i związane z tym nowe możliwości, wprowadziła go w dobry nastrój, podkreślając minione sukcesy Rycerzy. Działania wojenne przebiegały pomyślnie i choć uważał, że rewelacje o zniszczeniu Zakonu Feniksa były zdecydowanie zbyt dalekie od prawdy, to z każdym dniem znajdowali się coraz bliżej celu.
Zamknięte przyjęcie, na które zostali zaproszenie, zrzeszało creme de la creme śmietanki towarzyskiej kraju. Miał okazję spotkać się z paroma dawno niewidzianymi znajomymi, chętnie też brylował, snując opowiadania o froncie, rokowaniach na przyszłość, zbywając milczeniem wyłącznie pytania o samego Czarnego Pana. Nic w tym dziwnego, że czarodzieje byli go ciekawi: ale Lord Voldemort nie był taki jak inni. Czarodziej pracujący w dyplomacji, z którym rozmawiał wcześniej o sytuacji we Francji, nie ustępował, zastanawiając się nad codziennością skrytego czarnoksiężnika - ostatecznie Tristan go przeprosił, kończąc tę rozmowę. Z pobliskiego półmiska zabrał owoc, instynktownie sięgając po brzoskwinię, który miał podkreślić brak możliwości kontynuacji konwersacji i, sięgając również po wino, odszedł w kierunku zony, którą jeszcze przed momentem dostrzegał kątem oka. Odnalazł ją po chwili, bliżej baru, na dodatek w dość nietypowym towarzystwie; nie był w stanie wychwycić słów, które Deirdre szeptała na ucho Evandry, lecz sam gest nie mógł umknąć jego uwadze. Czym była dłoń złożona na jej ramieniu? Potrafiła przyjąć każdą rolę, lecz rolę zazdrosnej kochanki znał bardzo dobrze. Ile trzeba było, by wytrącić ją z równowagi?
Stanął za Evandrą, otaczając ją ramieniem, którego dłoń wciąż trzymała kieliszek; przeważnie szczędził podobnych gestów w towarzystwie, lecz tutaj krąg zgromadzonych był ściśle zamknięty, a atmosfera wydawała się już pól formalna.
- Madame Mericourt - zwrócił się do Deirdre z entuzjazmem, jakby widok tych dwóch kobiet razem nie wprawił go wcale w konsternację, zwycięskie przyjęcie wprowadziło go w szampański nastrój, co przynajmniej po części mogło być też zasługą wina. - Szybko zniknęłaś nam z oczu, madame, nie zdążyłem zaproponować wspólnego powozu. - W dobrym tonie było wszak nie pozostawiać wdowy samej, pobieżnie spojrzał na żonę, szukając u niej potwierdzenia. Wydawała się nieswoja, przeszkodził w czymś? Nawet jeśli, nie wydawał się tym przejęty. - Zwróciły panie uwagę na terrarium w centralnej części sali? To pyton królewski. Zabawne jest to, że królewsko wygląda wyłącznie w rękach doświadczonego hodowcy, w naturze jest tchórzem. W sytuacji zagrożenia zawija się wokół siebie i ukrywa głowę pod własnym ciałem - Nieprzejęty atmosferą z entuzjazmem mówił dalej, skinąwszy głową na raczej odległą szybę, za którą ukrywał się rzeczony gad. - Te strusie zachowania są powiązane ze skłonnością pytona do unikania konfrontacji. Jednak w niewoli pytony nabierają pewności siebie, a hodowcy nie obserwują takich reakcji. Zabawna metafora, tego, że z każdego można zrobić żołnierza - zakończył, przygryzając połówkę wciąż trzymanej w dłoni brzoskwini.
Minęło już parę miesięcy, odkąd był tu po raz ostatni - znacznie rzadziej nawiedzał to miejsce odkąd zabrał stąd swoją Czarną Orchideę i właściwie wcale, odkąd Evandra zaczęła mocniej zajmować jego myśli. Po przekroczeniu progu mimo wszystko dopadła go pewna melancholia: zastanawiał się, na ile odejście Francisa odmieniło to miejsce. Kiedyś byli sobie bliscy, potrafili doskonale się rozumieć - co zmieniło go tak nagle? Skłamałby, gdyby stwierdził, że nigdy nie był idiotą. Dziś, kiedy pod jego przybytkiem pobłyskiwały rozdane ordery, przeszłość wybrzmiewała trudną do uchwycenia goryczą. Nieistotną, Francis został wydziedziczony. Nigdy tak naprawdę nie istniał. Ceremonia przyniosła wiele powodów do zadowolenia, pomijając zyskane zaszczyty, odznaczenia i związane z tym nowe możliwości, wprowadziła go w dobry nastrój, podkreślając minione sukcesy Rycerzy. Działania wojenne przebiegały pomyślnie i choć uważał, że rewelacje o zniszczeniu Zakonu Feniksa były zdecydowanie zbyt dalekie od prawdy, to z każdym dniem znajdowali się coraz bliżej celu.
Zamknięte przyjęcie, na które zostali zaproszenie, zrzeszało creme de la creme śmietanki towarzyskiej kraju. Miał okazję spotkać się z paroma dawno niewidzianymi znajomymi, chętnie też brylował, snując opowiadania o froncie, rokowaniach na przyszłość, zbywając milczeniem wyłącznie pytania o samego Czarnego Pana. Nic w tym dziwnego, że czarodzieje byli go ciekawi: ale Lord Voldemort nie był taki jak inni. Czarodziej pracujący w dyplomacji, z którym rozmawiał wcześniej o sytuacji we Francji, nie ustępował, zastanawiając się nad codziennością skrytego czarnoksiężnika - ostatecznie Tristan go przeprosił, kończąc tę rozmowę. Z pobliskiego półmiska zabrał owoc, instynktownie sięgając po brzoskwinię, który miał podkreślić brak możliwości kontynuacji konwersacji i, sięgając również po wino, odszedł w kierunku zony, którą jeszcze przed momentem dostrzegał kątem oka. Odnalazł ją po chwili, bliżej baru, na dodatek w dość nietypowym towarzystwie; nie był w stanie wychwycić słów, które Deirdre szeptała na ucho Evandry, lecz sam gest nie mógł umknąć jego uwadze. Czym była dłoń złożona na jej ramieniu? Potrafiła przyjąć każdą rolę, lecz rolę zazdrosnej kochanki znał bardzo dobrze. Ile trzeba było, by wytrącić ją z równowagi?
Stanął za Evandrą, otaczając ją ramieniem, którego dłoń wciąż trzymała kieliszek; przeważnie szczędził podobnych gestów w towarzystwie, lecz tutaj krąg zgromadzonych był ściśle zamknięty, a atmosfera wydawała się już pól formalna.
- Madame Mericourt - zwrócił się do Deirdre z entuzjazmem, jakby widok tych dwóch kobiet razem nie wprawił go wcale w konsternację, zwycięskie przyjęcie wprowadziło go w szampański nastrój, co przynajmniej po części mogło być też zasługą wina. - Szybko zniknęłaś nam z oczu, madame, nie zdążyłem zaproponować wspólnego powozu. - W dobrym tonie było wszak nie pozostawiać wdowy samej, pobieżnie spojrzał na żonę, szukając u niej potwierdzenia. Wydawała się nieswoja, przeszkodził w czymś? Nawet jeśli, nie wydawał się tym przejęty. - Zwróciły panie uwagę na terrarium w centralnej części sali? To pyton królewski. Zabawne jest to, że królewsko wygląda wyłącznie w rękach doświadczonego hodowcy, w naturze jest tchórzem. W sytuacji zagrożenia zawija się wokół siebie i ukrywa głowę pod własnym ciałem - Nieprzejęty atmosferą z entuzjazmem mówił dalej, skinąwszy głową na raczej odległą szybę, za którą ukrywał się rzeczony gad. - Te strusie zachowania są powiązane ze skłonnością pytona do unikania konfrontacji. Jednak w niewoli pytony nabierają pewności siebie, a hodowcy nie obserwują takich reakcji. Zabawna metafora, tego, że z każdego można zrobić żołnierza - zakończył, przygryzając połówkę wciąż trzymanej w dłoni brzoskwini.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie przyszło mi nawet do głowy, aby oceniać ją jako lekkomyślną tudzież dziecinną. Rzeczywiście kobiety o wiele rzadziej rozpoczynały rozmowę z nieznajomym mężczyzną, jednak byliśmy na tym samym przyjęciu i nie widziałem ku temu żadnych przeszkód. Z resztą nie byłem zupełnie obcy wszak przyszło nam się już spotkać w ich rodowym dworze i najwyraźniej doskonale o tym pamiętała. Zastanawiała mnie jedynie nieobecność jej braci, czyżby mieli na dzisiejszy wieczór lepsze plany? Może zaś przemierzali Anglię poszerzając wpływy Czarnego Pana? Mimo wszystko nie zdecydowałem się zapytać o to lady Carrow, unikałem wciskania nosa w nie swoje sprawy. Powodów mogło być wiele, a z doświadczenia wiedziałem, iż nie o wszystkich wypadało mówić publicznie.
Wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, kiedy ujrzałem jej uśmiech. Najwyraźniej miała do siebie dystans, co nie było nader często spotykane wśród błękitnokrwistych. -Czyli jeżeli chciałbym je poznać musiałbym stać się nachalny?- spytałem unosząc nieznacznie brew, po czym upiłem łyk wina. Poczułem bogatą, owocową nutę pozbawioną cierpkości, którą akurat w tego rodzaju trunkach lubiłem. Cóż, nie można mieć wszystkiego. -Obawiam się, że tutaj mi nie przystoi- zaśmiałem się pod nosem i przeniosłem spojrzenie na parkiet, gdzie już pojawili się pierwsi czarodzieje. Ciekaw byłem co kryło się za jej słowami, o jakich poglądach mówiła. Nie wątpiłem, że podzielała w pewien sposób nasze, bowiem inaczej by jej tutaj nie było. Może jednak robiła to tylko i wyłącznie ze względu na rodzinę, a w głębi siebie myślała zupełnie inaczej? Kryła się pod maską? Nie wyczułem w jej osobie fałszu, ale z drugiej strony nie miałem tak naprawdę okazji się o tym przekonać. Rozmawialiśmy zaledwie chwilę, wcześniej zaś wymieniliśmy tylko grzeczności.
Kiedy wspomniała o dokonaniach uśmiechnąłem się pod nosem. Naprawdę chciała znać detale? Wyobrazić sobie masakrę w forcie, rozczłonkowane ciała mugoli, rozpierzchnięte po angielskich ziemiach cienie? Martwych wrogów, rozpacz i błaganie o litość ich rodzin? Spoważniałem, choć nie było ku temu żadnych podstaw, a następnie nachyliłem się ku niej pragnąć zachować dyskrecję. Rzecz jasna nic z tego co robiłem nie było na poważnie.
-Ostatnim dokonaniem był powrót do domu o własnych siłach- zacząłem cicho. -Po butelce naprawdę mocnej ognistej. To dopiero wyczyn- dodałem kiwając wolno głową. Finalnie zaśmiałem się pod nosem dając wyraźny znak, że jedynie żartowałem. -Naprawdę fascynuje lady wojna? Te wszystkie rzekome okropieństwa, jakie mają podczas niej miejsce?- uniosłem brew oczekując odpowiedzi. Poruszyłem kieliszkiem wpatrując się w intensywną, rubinową barwę alkoholu, która przywodziła na myśl jedno skojarzenie w kwestii poruszonego tematu. O dziwo kolejny łyk był znacznie przyjemniejszy, jakoby wyobrażenie wzmocniło jego smak.
Wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, kiedy ujrzałem jej uśmiech. Najwyraźniej miała do siebie dystans, co nie było nader często spotykane wśród błękitnokrwistych. -Czyli jeżeli chciałbym je poznać musiałbym stać się nachalny?- spytałem unosząc nieznacznie brew, po czym upiłem łyk wina. Poczułem bogatą, owocową nutę pozbawioną cierpkości, którą akurat w tego rodzaju trunkach lubiłem. Cóż, nie można mieć wszystkiego. -Obawiam się, że tutaj mi nie przystoi- zaśmiałem się pod nosem i przeniosłem spojrzenie na parkiet, gdzie już pojawili się pierwsi czarodzieje. Ciekaw byłem co kryło się za jej słowami, o jakich poglądach mówiła. Nie wątpiłem, że podzielała w pewien sposób nasze, bowiem inaczej by jej tutaj nie było. Może jednak robiła to tylko i wyłącznie ze względu na rodzinę, a w głębi siebie myślała zupełnie inaczej? Kryła się pod maską? Nie wyczułem w jej osobie fałszu, ale z drugiej strony nie miałem tak naprawdę okazji się o tym przekonać. Rozmawialiśmy zaledwie chwilę, wcześniej zaś wymieniliśmy tylko grzeczności.
Kiedy wspomniała o dokonaniach uśmiechnąłem się pod nosem. Naprawdę chciała znać detale? Wyobrazić sobie masakrę w forcie, rozczłonkowane ciała mugoli, rozpierzchnięte po angielskich ziemiach cienie? Martwych wrogów, rozpacz i błaganie o litość ich rodzin? Spoważniałem, choć nie było ku temu żadnych podstaw, a następnie nachyliłem się ku niej pragnąć zachować dyskrecję. Rzecz jasna nic z tego co robiłem nie było na poważnie.
-Ostatnim dokonaniem był powrót do domu o własnych siłach- zacząłem cicho. -Po butelce naprawdę mocnej ognistej. To dopiero wyczyn- dodałem kiwając wolno głową. Finalnie zaśmiałem się pod nosem dając wyraźny znak, że jedynie żartowałem. -Naprawdę fascynuje lady wojna? Te wszystkie rzekome okropieństwa, jakie mają podczas niej miejsce?- uniosłem brew oczekując odpowiedzi. Poruszyłem kieliszkiem wpatrując się w intensywną, rubinową barwę alkoholu, która przywodziła na myśl jedno skojarzenie w kwestii poruszonego tematu. O dziwo kolejny łyk był znacznie przyjemniejszy, jakoby wyobrażenie wzmocniło jego smak.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Stoliki [część restauracyjna]
Szybka odpowiedź