Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Oxfordshire
Kolegium Uniwersyteckie
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:20, w całości zmieniany 2 razy
Utwierdzam się w tym przekonaniu wypadając z pustego korytarza do równie pustej biblioteki - ależ oczywiście, że nikogo tu nie ma. Ci idioci wolą popalać papierosy niż poszerzać swoją wiedzę. Wszyscy, oprócz irytującej szlamy, nadzwyczaj butnej. Powinna z pokorą spuścić głowę i w te pędy uciec z budynku. Marszczę brwi wpatrując się w nią wyczekująco. Nie interesuje mnie po co się tu znajduje - przeszkadza. Tak po prostu. Poprawiam kołnierz szaty oraz rękawy, pod jednym z nich natrafiając na drewno różdżki. To mnie nieco uspokaja, ale z drugiej strony - gdybym rzucił na nią urok, a ten by się nie powiódł, czy nie miałbym więcej nieprzyjemności niż to warte? Zaciskam zęby starając się uspokoić skołatane nerwy. Wdech i wydech.
- Jesteś głucha czy opóźniona? Idź stąd, potrzebuję biblioteki dla siebie - rzucam opryskliwie, nie zamierzając ustąpić. Nie byle robactwu, w dodatku kobiecie. Powinna sama się unicestwić, ale nie ma na tyle godności, żeby to zrobić. Kolejna cecha charakterystyczna szlamu.
- Nie pytałem cię o zdanie. Skąd w ogóle pomysł, że mnie ono interesuje? - pytam szczerze zdziwiony, ale też jednocześnie zniesmaczony. To niebywałe, żeby tak pozwalać sobie na pyskówki w stosunku do starszego i mądrzejszego człowieka. - Gdybym chciał, już dawno bym ją wykupił - dodaję z wyższością, żeby wiedziała, że nie ma powodu do zadzierania ze mną. Na żadnym polu. - Idź stąd już. Póki grzecznie proszę - stwierdzam już nieco spokojniej. Widocznie nie pozostawia mi wyjścia. Widocznie będę musiał sięgnąć po magię. Niech się wtedy modli, żeby różdżka okazała mi swój kaprys, w przeciwnym razie nic z niej nie zostanie.
I powiedziała więcej niż słowa.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
Poppy Pomfrey niemal zapowietrzyła się z okrutnego oburzenia na tak bezczelne, niegrzeczne i po prostu chamskie słowa. Była wychowana w sposób staromodny i od mężczyzny oczekiwała zachowania dżentelmeńskiego, ten zaś tutaj - zachowywał się gorzej niźli wiejski prostaczek.
-Ta biblioteka nie jest pańską własnością - powtórzyła Poppy z mocą, stanowczo i odważnie, mrużąc przy tym oczy. Patrzyła na niego jak na butnego, niesfornego uczniaka, który zapomniał, że do nauczyciela powinien odzywać się z szacunkiem.
-Nie wyjdę stąd, mam takie samo prawo tu przebywać, czy ma pan problemy ze słuchem, czy rozumieniem? W pierwszym przypadku polecam udanie się do szpitala św. Munga, w drugim przejrzenie kilku słowników, przyda się to panu.
Przewróciła oczyma zirytowana. Poppy nie dawała się łatwo wyprowadzić z równowagi, lecz podobne chamstwo... Och, nie mogło przecież pozostawić tego bez słowa komentarza! Tak nie mogło być! Nieważne kim był - wcale nie stawiało go to na wyższej pozycji, zwłaszcza w obliczu takiej arogancji i braku kultury słowa.
-Miejsc takich jak ta biblioteka, bądź Hogwart nie można wykupić na własność, nie wie pan tego? - spytała uprzejmie, choć w jej głosie brakowało właściwiej Popi serdeczności. Zniechęcił ją do siebie już na wstępie -Nie wyjdę - oświadczyła z mocą -A jeśli podniesie pan na mnie różdżkę, to wezwę czarodziejską policję - dodała butnie, dobywając z kieszeni spódnicy własnej.
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
Już jestem zdecydowany na zaklęcie, które zamierzam w nią rzucić, ale wspomnienie Hogwartu oraz widok różdżki zupełnie mnie dekoncentruje. Zastygam w bezruchu, na twarzy pojawia się brak zrozumienia dla tej dziwnej sytuacji. Trwa ono dłuższą chwilę podczas której analizuję niespodziewany zwrot tego wydarzenia. Nie wiem co gorsze - szlama czy czarownica udająca szlamę?
- Wzywaj sobie kogo chcesz, zakało społeczeństwa - rzucam jedynie, tonem pełnym pogardy. Na nic innego to coś nie zasługuje. Powinna się wstydzić, wręcz chować po kątach za podobne zachowanie - zamiast tego ma czelność prawić mi kazania. Nie zamierzam jej więcej słuchać. Skoro jednak stwarza pozory kogoś magicznego, przestaje być dla mnie jakimkolwiek problemem.
- Dissendium - mówię cicho, kierując promień uroku na regał znajdujący się obok kobiety. W nadziei, że odkryje przede mną ukryte przejście, którym będę mógł podążyć. I zniknąć stąd wreszcie. I rzeczywiście, półki zaczynają drżeć, jedna z książek z łoskotem upada na ziemię. W ścianie przy oknie zaczyna się robić wyrwa, a podłoga lekko drży.
I powiedziała więcej niż słowa.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
-Jak pan śmie? - spytała zezłoszczona.
Ona? Zakałą społeczeństwa? A cóż on o niej mógł wiedzieć? Nie uważała się za personę znaczącą, świat wiele by nie stracił, gdyby ubyło na nim Poppy Pomfrey, lecz jednocześnie - nic by na tym nie zyskał. Zawsze starała się pracować ciężko i na dobro całego społeczeństwa; z tego też powodu została uzdrowicielką. Przynosiła ulgę w bólu i ukojenie, roztaczała opiekę nad uczniami Hogwartu i pragnęła uczynić świat lepszym, choćby w minimalny sposób.
-Zakały społeczeństwa to właśnie tacy niewychowani panowie jak pan, proszę pana, bez ogłady i kultury, jakby wychowano ich w chlewie, ot co, proszę pana - powiedziała zezłoszczona, wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu.
Skoro reagował taką agresją na jej mugolski strój, to skąd miała wiedzieć co mu w ogóle przyjdzie do łba? Nie miała zamiaru w milczeniu pozwalać się obrażać. Była skromną i spokojną kobietą, lecz nie płochą; Poppy Pomfrey miała w sobie dość pewności, by potrafić się odezwać głosem stanowczym i twardym.
Jednocześnie z ciekawością przyglądała się temu, co robił. Przed ich oczyma jęło wyłaniać się ukryte przejście i cóż - poczuła się zaciekawiona.
-Co pan tu w ogóle wyrabia? Czy to legalne? Jeśli nie, to na pana doniosę, pożałuje tego pan - powiedziała Poppy, tonem zrzędzącej staruszku.
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
I jeszcze ta groźba. Nienawidzę donosicieli. Rzucam jej więc ostrzegawcze spojrzenie.
- Jeżeli dzięki temu się przymkniesz lub stąd znikniesz to wręcz błagam, zrób to - syczę rozeźlony, bo przez nią nie mogę się skoncentrować. Na szczęście zaklęcie się udaje, a drobne wibracje czy spadające książki nie są dla mnie problemem. Oglądam się tylko na to, czy otwierają się drzwi do tej nieszczęsnej biblioteki - dobrze, że pozostają niewzruszone. Rzucam jeszcze tylko przelotne spojrzenie na szlamę, po czym decyduję się iść do przodu. W dłoni ściskam mocno różdżkę, waham się przed krótką chwilę - w końcu nie wiem, co jest w środku. Biorę głęboki wdech, po czym na kolejnym wydechu przestępuję do wewnątrz tajemniczej jamy. Jest w niej dość ciemno, a od progu od razu uderza smród stęchlizny. Moja twarz wykrzywia się w grymasie niezadowolenia oraz obrzydzenia, ale idę dalej. Ale zanim to staje się rzeczywistością - macham różdżką, żeby zamknąć za sobą drzwi. Wnęka powoli, z ospałym szuraniem się zamyka.
- Lumos maxima - mruczę cicho, unosząc różdżkę. Chcę mieć dokładny pogląd na całe wnętrze. Niestety targa mną zawód - całość wygląda bardziej jak nieużywany przez masę lat gabinet. Może chociaż ciekawe książki znajdę?
I powiedziała więcej niż słowa.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
Nie potrafiła zrozumieć powodów, dla których czystość krwi była tak ważna. Skoro niczym się niemal nie różnili, to dlaczego wzbudzali aż taką nienawiść? Quentin nie mógł tego wiedzieć, lecz Poppy właściwie w połowie była mugolką - przez co czuła się jeszcze bardziej solidarna z niemagicznymi. Właśnie dlatego wyglądała tak jak oni. By ich chronić. By nie wzbudzać podejrzeń i przebijać bańki niewiedzy, w której żyli. Tam pozornie byli bezpieczni, lecz teraz - w mniemaniu Poppy - nieznajomy czarodziej próbował naruszyć ten mur zjawiając się w kolegium i używając tu czarów.
-Zrobię to - powiedziała urażona -Apeluję jednak, by zważał pan na słowa. Takie chamstwo nie przystoi mężczyźnie - kobiecie także nie. Czarodzieje z zamożnych rodów zwykli nazywać się dżentelmenami, lecz cóż, to nie samo urodzenie decyduje o byciu dżentelmenem, lecz dobre maniery. A temu tutaj zdecydowanie ich brakowało.
-Pełno tu mugoli, a pan używa czarów. To łamie kodeks tajności - wciąż nie zniknęła. Spełniała swój obywatelski obowiązek.
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
- Wolę być chamem niż zdrajcą i szlamą - burczę jeszcze, zanim całkowicie znikam za tajemniczym, niewidzialnym dla mugoli przejściem. Nie wiem po co to w zasadzie mówię, skoro do niej nic nie dociera. Słowa się jednak rzekły, a ja przestępuję w głąb pomieszczenia. Zapalam jasne światło, a regał za mną zamyka się - całkowicie odcinając mnie od tamtej pieniaczki, co kwituję westchnięciem pełnym ulgi. W spokoju mogę już oglądać wszystkie woluminy zdobiące drewniane półki niewielkiego gabinetu. Kurz drażni moje nozdrza, powstrzymuję się przed kichnięciem. Pajęczyny zaczynają oblepiać dłonie, kiedy sięgam po kolejne tomiszcza. Niestety nie odnajduję tutaj niczego wyjątkowego. Żadnych sekretnych zapisków Parcelsusa, bez sensu. Przeszedłem taką mękę tylko po to, żeby wrócić do domu z pustymi rękoma? Marszczę gniewnie brwi, postanawiając, że coś stąd muszę wziąć. Cokolwiek. Wreszcie wybieram dwie księgi, które być może mogą okazać się kluczowe dla poszukiwania dalszych wskazówek.
Chowam je pod szatą, a następnie rozpływam się w teleportacyjnym dymie.
zt.
I powiedziała więcej niż słowa.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
Nie po historii, nazwisku, czy rodzicach poznaje się wartość człowieka, lecz po decyzjach jakie podejmuje, po jego decyzjach i charakterze. Po tym, czy dla drugiego człowieka jest człowiekiem. Poppy nigdy nie potrafiła zrozumieć dlaczego niektórzy wychowywani są w takiej nienawiści do innych, tylko ze względu na brak talentu magicznego. Tylko to ich różniło, a przecież mugolom należało się wspólczucie i pomoc, a nie nienawiść.
Wolę być chamem niż zdrajcą i szlamą.
Poppy westchnęła ciężko. Niektórzy naprawdę byli po protu niereformowalni. Pokręciła przy tym głową, patrząc jak znika za ścianą, która ich rozdzieliła. Przez chwilę zastanawiała się, czy naprawdę winna była wezwać odpowiednie służby, by zajęli się nieuprzejmym jegomościem, jednakże świadomość o antymugolskiej polityce ministerstwa odwiodła ją od tego pomysłu. Ostatecznie ów czarodziej nie sprawiał wrażenia chcącego uczynić w Kolegium komuś realną krzywdę, więc odpuściła. Pozostała jednak na miejscu, dopóki nie usłyszała charakterystycznego trzasku. Zabrała się wówczas do własnych poszukiwań - do których nie użyła ani jednego zaklęcia.
| zt
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Chociaż główny kampus Oxfordu został oszczędzony przez anomalie, to jego boczne, oddalone od centrum budynki, bliskie Kolegium Uniwersyteckiemu, zostały przejęte przez anomalie. Wokół pomnika jednego z znanych (zmarłych już) profesorów Wydziału, wyrosły przedziwne formacje: ni to skalne, ni roślinne. Wznosiły się na trzy metry, wydawały się kruche, lecz gdy się ich dotknęło, twardniały, stając się ostre niczym kolce. Równym okręgiem okalały postument, przy którym wibrowało serce anomalii - a dostępu do niej bronił labirynt niepokojących narośli, tak gęstych, że nie sposób było przejść pomiędzy nimi. Na formacje o różnych barwach nie działały żadne zaklęcia obronne - należało położyć je na ziemi mocnym urokiem, by przejść dalej.
Wymaganie: Poprawne rzucenie zaklęcia Aeris przez przynajmniej jednego czarodzieja.
Niepowodzenie skutkuje niemożliwością dostania się do serca anomalii a wzmocnione mocą nieudanych zaklęć dziwne, pionowe twory, rozrastają się gwałtownie dalej. Część z nich rani wasze nogi, otrzymujecie po 40 obrażeń kłutych.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 140, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Wydawało się, że wszystko biegnie ku szczęśliwemu zakończeniu. Dotarliście w pobliże pomnika, zniszczyliście narośle - ale coś, a raczej ktoś, przeszkodził wam w finalizacji naprawy anomalii. Kątem oka zauważyliście zupełnie przerażonego, zdezorientowanego studenta. Trzymał pod pachą aktówkę i z otwartymi oczami wpatrywał się w wasze poczynania. Nie mogliście ryzykować zaklęcia usuwającego pamięć, pozostawało tylko przekonanie go, że tak naprawdę ćwiczycie przed koceniem pierwszaków i tak właśnie ćwiczycie atrakcje przygotowane dla młodych żaków.
Wymaganie: ST przekonania nieco wstawionego studenta, że wcale nie naprawiacie anomalii a przygotowujecie atrakcje na nadchodzący rok akademicki, wynosi 70. Do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości retoryka. Moglibyście zrobić z nim też wiele innych rzeczy, ale używanie przy nim magii z pewnością było bardzo, bardzo niebezpieczne. (nie musicie rzucać kością DN).
W przypadku niepowodzenia student podnosi alarm i zamierza wezwać straż akademicką, lecz zanim to zrobi, dziwaczne pręty powracają na swoje miejsca. Zabijają studenta na miejscu, przebijając go na wylot - i ranią boleśnie także i was, zadając po 100 obrażeń kłutych, a anomalia powraca do pełni sił.
Po powrocie z zagranicy, życie Amadeusa Lestrange wyraźnie przyspieszyło. Nie tylko miał na samego siebie o wiele wyraźniejszy pomysł, ale także zaczął ów pomysł realizować. Fakt faktem: oddał część swojej przyszłości w bardzo niepokojące ręce, ale nie siedział już bezczynnie tak, jak to miał w zwyczaju przed wyjazdem. Dochodził powoli do wniosku, że to właśnie ta bezczynność doprowadziła go do najgorszego stanu od wielu lat i teraz, odświeżony nowymi doświadczeniami, czuł się żywszy niż kiedykolwiek. Wiadomość od Elaine była jak oliwa dolewana do ognia, który już sam z siebie płonął jasnym, optymistycznym płomieniem. Można uznać, że to niepodobne do lorda Lestrange – rzucał się przecież prosto w paszczę wielkiego zagrożenia – ale gdy spojrzeć na jego przeszłość w Ravenclaw, motywacje stają się natychmiast jasne. Zresztą, sama pani Avery zarażała go swoim dążeniem do wiedzy. Już niejeden raz udało im się razem odkryć coś, co uznawali za wcześniej nieodkryte i choć potem okazywało się, że wcale nie wpadli na nic nowego, czerpali z tego niemałą przyjemność. Zrozumienie anomalii, które przecież groziły samym fundamentom Wielkiej Brytanii, mogło zostać ich największym osiągnięciem.
Amadeus pojawił się w ustalonym miejscu na czas, a nie zauważywszy nigdzie swojej towarzyszki, postanowił rzucić okiem w stronę Kolegium. Początkowo nie wierzył własnym oczom, dopiero później dochodząc do wniosku, że czas na myślenie o zwidach minął już dawno. Cały kraj żył tymi zaskakującymi zdarzeniami, sugerującymi jakąś świadomość, która kierowała magią jako taką. Odważna teoria, choć może nie tak daleka od prawdy.
Lestrange wyciągnął różdżkę i ze skrzyżowanymi ramionami obserwował odgrodzony przez Ministerstwo fragment kampusu. Czasami miał nieodparte wrażenie, że wylądował w zupełnie niewłaściwym Departamencie i teraz był to jeden z tych przypadków. Pocieszał się, myśląc o swojej niechybnej karierze jako Minister Magii. Taka niekompetencja w gabinecie Lestrange'a nie będzie mogła znaleźć dla siebie miejsca.
Pierwszy etap zaczniemy po lub równo z postem Elaine, zależnie od jej decyzji!
Praca z oksfordzkimi zbiorami była tyleż żmudna, co przesiewowa. Opis dziejów magii mieszał się, niejednokrotnie w jednym woluminie, z historią mugoli, fakty z przekłamaniami, wartościowe informacje z błahostkami. Były to jednak ciągle archiwa wartościowe, szczególnie w świetle szkód wyrządzonych niedawno w Ministerstwie (niestety, nawet chronione pewnymi inkantacjami rękopisy płoną). A teraz zdawało się, że i przechowywane tu archiwalia mogą zostać pochłonięte, tym razem przez dziwactwo, które jak sugerowały oznaczenia wokół budynku, było przejawem anomalii. Nawet z odległości i po zmroku, różnokolorowe, wznoszące się wysoko, ni to kamienne, ni to roślinne formacje rzucały się w oczy. Nawet statyczne budziły niepokój.
Elaine była przekonana, że jej determinacja, by je chronić – choćby samodzielnie, wbrew prawu – była uzasadniona. Na szczęście jednak nie była zdana tylko na siebie. W towarzystwie kogoś innego bałaby się o swoją reputację. W towarzystwie lorda Lestrange jednak to była w dużej mierze podstawa jej reputacji – krukońskie w swej naturze pragnienie.... nie, nie pragnienie. Potrzeba poznania. Elaine darzyła go dodatkowo specyficznym rodzajem zaufania, który pozwalał jej wierzyć zarówno, że jej chęć bliskiego spotkania z tym, co nieznane nie stanie się za jego sprawą głównym tematem rozmów przy herbacie co bardziej szanujących się szlachcianek, jak i że nie wykaże się on troską, która kazałaby mu próbować odwieść ją od tego pomysłu.
– Chodźmy – zarządziła półgłosem, kiedy tylko znalazła się w odległości pozwalającej na to, by Amadeus mógł ją usłyszeć. Nie zwalniając kroku minęła go, wpatrzona w otoczony gęstwiną narośli postument. Przedziwna moc bijąca od niego przyciągała i odpychała ją jednocześnie. Mocno zacisnęła palce na różdżce. – Musimy jakoś się ich pozbyć. Aeris!
podejmujemy się metody neutralnej
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Ostatnio zmieniony przez Elaine Avery dnia 06.01.19 19:01, w całości zmieniany 1 raz
'k100' : 4
Jego spokojne obserwacje były skupione na pnączobodobnych tworach, przez co początkowo zignorował dźwięki butów, stale się zbliżające. Mimo wszystko czuł się na wiele sposobów chroniony. Jeśli nie zadziałałoby nazwisko, musiałaby uratować go pozycja w Ministerstwie. Oczywiście nasłuchałby się pytań o to, co Departament Współpracy robi daleko poza swoją jurysdykcją, ale to przecież nie coś, co zdarzyłoby się po raz pierwszy w jego życiu.
Doszedł do wniosku, że konwencjonalne podejście nie dałoby tu żadnych efektów, skoro właściwe Departamenty nie zdołały się jeszcze pozbyć narośli z jednego z najważniejszych budynków w całej Anglii. Miał zamiar powiedzieć o tym Elaine, ale nie zdołał się z nią nawet przywitać: ledwo odwrócił głowę w stronę pani Avery, ta już pędziła naprzód, zmuszając go do ruszenia za sobą.
– Elaine, trochę cierpliwo... – urwał, widząc jak nieudane zaklęcie kobiety błyskawicznie pokazało, dlaczego Amadeus przez większość swojego życia wierzył w chłodną kalkulację i spokojnie podejście do wszystkich problemów. Skoczył do niej, ale nie zdążył uratować ani jej, ani samego siebie przed odpowiedzią anomalii. Syknął z poirytowaniem, upadając na ziemię. Szybko oddalił się na w miarę bezpieczną odległość, krótko ściskając jedną z nóg. Nie chciał patrzeć na Elaine, bo wiedział, że jego oczy nie kryły zdenerwowania. Zamiast tego wstał, przybrał pozycję pojedynkową i wycelował różdżką w podobnym kierunku, co pani Avery. Westchnął ciężko, zanim z wymuszoną lekkością w głosie wypowiedział potrzebną inkantację.
– Aeris.
+23 do kostki z zaklęć i uroków
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
– W tył…! – tym razem była to bardziej prośba, niż zarządzenie. Było jednak za późno: część narastających gwałtownie formacji trafiła zarówno w nogi jej towarzysza, jak i jej. Przed upadkiem zdążyła jedynie jęknąć. Ostatecznie jednak czegoś się dowiedziała. Narośle były ostre niczym sztylety.
Podniosła się zaraz po Amadeusie. Uszkodzone trzewiki ani rany na łydkach nie pomagały w biegu, ale tak szybko jak była w stanie wycofała się aż za plecy mężczyzny. Wzrok wbiła w narośle. Oddychała ciężko. Próbowała zdecydować: zaryzykować i uderzyć raz jeszcze, spróbować czegoś innego, wycofać się…? Pierwszy był Amadeus. Ponowione zaklęcie przyniosło jednak dokładnie ten sam skutek. Dokładnie tak samo nie mieli szans uniknąć ostrych końców anomalnych tworów.
Krzyknęła z bólu. Upadła na ziemię. Zagryzła wargi. Podniosła się. Wycofała. Już nie zadawała sobie żadnych pytań. Palce prawej dłoni ciągle miała zaciśnięte na różdżce, palce lewej zacisnęła na przegubie ręki Amadeusa. Nie zatrzymywała się. Nie mówiła nic.
radosne -80 do żywotności; zt x2, hopefully
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Oxfordshire