Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Oxfordshire
Kolegium Uniwersyteckie
AutorWiadomość
First topic message reminder :
opuszczone
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kolegium Uniwersyteckie
Kolegium Wielkiej Izby Uniwersytetu jest najstarszym ze wszystkich należących do Uniwersytetu Oxfordzkiego. Po dużym, zielonym dziedzińcu krążą przede wszystkim mugolscy studenci i profesorowie, podobnie jak po korytarzach czy salach wykładowych. Nie oznacza to jednak, że całe miejsce jest całkowicie obce czarodziejom. I to nie tylko ze względu na podobieństwo kolegium do Hogwartu. Legenda głosi, że przed laty w jednej z komnat swoją pracownię miał Parcelsus, alchemik i uzdrowiciel, uznawany za odkrywcę mowy wężów. Rzeczywiście, w całym budynku znaleźć można sekretne przejścia i tajemnicze pokoje ukryte przed mugolami potężną magią sprzed setek lat. Czym dokładnie się w nich jednak zajmowano, nikt już nie wie. Odpowiedź na to pytanie znać mogą jedynie duchy, które zamieszkują niektóre z pomieszczeń. Swoją wiedzą nie dzielą się jednak zbyt chętnie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:20, w całości zmieniany 2 razy
Jakimś sposobem udało mu się wyłączyć - zupełnie zignorować śmierć i zniszczenie, które miało miejsce dookoła. Odciąć się od widoku zmasakrowanych ciał, od rozbryzgów krwi. Dokładnie i starannie stawiał kroki na tych fragmentach podłogi, które wydawały mu się w miarę stabilne. I choć parę razy omsknęła mu się noga, dał radę przejść na drugą, bezpieczniejszą stronę bez upadku. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak mocno serce tłukło się mu o żebra, napędzane krążącą mu żyłach adrenaliną. Gdy stanął już na pewniejszym gruncie, pozwolił sobie na dwa głębsze oddechy - ale zaraz potem rzucił się biegiem ku auli, bo to właśnie z tamtego kierunku zaczęły go dolatywać niepokojące odgłosy. Krzyki i głuche łupnięcia nie wróżyły niczego dobrego, szczególnie gdy spojrzało się na stan korytarza, który Lucan właśnie pokonał.
Tak jak się spodziewał, ogromne pomieszczenie mające w pierwotnym założeniu służyć studentom w zdobywaniu wiedzy, było obecnie raczej miejscem kaźni. W pierwszym odruchu zamarł, będąc świadkiem jak jeden z trójki wielkich, kamiennych golemów łapie właśnie za nogę kolejnego z młodziaków i ciska nim jak lalką. Lucan nawet nie łudził się, że chłopak to przeżył - rozbryzg krwi i nieprzyjemne, głuche chrupnięcie, które mężczyzna odczuł aż we własnych kościach, było niezwykle jednoznaczne. Jemu także nie można było już pomóc. Wciąż jednak można było uratować pozostałą grupkę, tłoczącą się w przerażeniu przy ścianie.
- Pieprzone gargulce - warknął do siebie, od razu sięgając po różdżkę - Ej, kamienne durnie, tutaj! TUTAJ MÓWIĘ - wrzasnął ile miał sił w płucach, starając się zwrócić na siebie uwagę morderczych posągów. Zaczął też podskakiwać i tupać tak głośno, jak tylko potrafił - a obszerna sala niosła echo tych hałasów aż do gargulców, które zaintrygowane na chwilę straciły zainteresowanie swoimi ofiarami. Abbott wiedział ze nie ma szans na zniszczenie przeciwników - nie dość, że mieli przewagę liczebną, to na dodatek byli wielcy i twardsi niż on. Mógł jednak skupić uwagę ożywionych posągów na sobie. Studenci mieliby wtedy zdecydowanie większą szansę na ucieczkę. A Abbott mógł im później łatwiej uciec. Dlatego też kontynuował robienie hałasu, tupiąc i stukając, a także drąc się ile miał sił w płucach: - Może byście sobie poszukały kogoś własnego wzrostu, co?! Tutaj zapraszam! Ruszcie swoje wielkie, kamienne dupy, ja się z wami pobawię! - dla upewnienia się, że gargulce będą wystarczająco rozjuszone, aby ruszyć na niego, Abbott złapał za jeden z gruzów leżących pod jego nogami i cisnął nim w kamienne stwory. Pierwszy pocisk doleciał ledwo pod ich nogi, ale drugim głazem Lucan trafił już wprost w kanciastą głowę gargulca stojącego po lewej stronie. I to odniosło skutek - ożywiony posąg ryknął i ruszył na czarodzieja, zapominając o dotychczasowych ofiarach. Pozostałe również za nim pognały. Lucan na to czekał i gdy tylko stwory oddaliły się od mugolskich studentów na odpowiednią odległość, wycelował w nie różdżką, rozkazując: - Duna!
Ponieważ ja i Sue jesteśmy sierotki Marysie, zapomnieliśmy że w lokacji jest +5 do rzutu dla zakonników. Dzięki temu bonusowi Sue udało się rzucić pierwszego Magicusa. Mam więc dodatkowe +10 do rzutu, tura działania 3/3
Tak jak się spodziewał, ogromne pomieszczenie mające w pierwotnym założeniu służyć studentom w zdobywaniu wiedzy, było obecnie raczej miejscem kaźni. W pierwszym odruchu zamarł, będąc świadkiem jak jeden z trójki wielkich, kamiennych golemów łapie właśnie za nogę kolejnego z młodziaków i ciska nim jak lalką. Lucan nawet nie łudził się, że chłopak to przeżył - rozbryzg krwi i nieprzyjemne, głuche chrupnięcie, które mężczyzna odczuł aż we własnych kościach, było niezwykle jednoznaczne. Jemu także nie można było już pomóc. Wciąż jednak można było uratować pozostałą grupkę, tłoczącą się w przerażeniu przy ścianie.
- Pieprzone gargulce - warknął do siebie, od razu sięgając po różdżkę - Ej, kamienne durnie, tutaj! TUTAJ MÓWIĘ - wrzasnął ile miał sił w płucach, starając się zwrócić na siebie uwagę morderczych posągów. Zaczął też podskakiwać i tupać tak głośno, jak tylko potrafił - a obszerna sala niosła echo tych hałasów aż do gargulców, które zaintrygowane na chwilę straciły zainteresowanie swoimi ofiarami. Abbott wiedział ze nie ma szans na zniszczenie przeciwników - nie dość, że mieli przewagę liczebną, to na dodatek byli wielcy i twardsi niż on. Mógł jednak skupić uwagę ożywionych posągów na sobie. Studenci mieliby wtedy zdecydowanie większą szansę na ucieczkę. A Abbott mógł im później łatwiej uciec. Dlatego też kontynuował robienie hałasu, tupiąc i stukając, a także drąc się ile miał sił w płucach: - Może byście sobie poszukały kogoś własnego wzrostu, co?! Tutaj zapraszam! Ruszcie swoje wielkie, kamienne dupy, ja się z wami pobawię! - dla upewnienia się, że gargulce będą wystarczająco rozjuszone, aby ruszyć na niego, Abbott złapał za jeden z gruzów leżących pod jego nogami i cisnął nim w kamienne stwory. Pierwszy pocisk doleciał ledwo pod ich nogi, ale drugim głazem Lucan trafił już wprost w kanciastą głowę gargulca stojącego po lewej stronie. I to odniosło skutek - ożywiony posąg ryknął i ruszył na czarodzieja, zapominając o dotychczasowych ofiarach. Pozostałe również za nim pognały. Lucan na to czekał i gdy tylko stwory oddaliły się od mugolskich studentów na odpowiednią odległość, wycelował w nie różdżką, rozkazując: - Duna!
Ponieważ ja i Sue jesteśmy sierotki Marysie, zapomnieliśmy że w lokacji jest +5 do rzutu dla zakonników. Dzięki temu bonusowi Sue udało się rzucić pierwszego Magicusa. Mam więc dodatkowe +10 do rzutu, tura działania 3/3
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Z niemym przerażeniem patrzył na swoją różdżkę, która zamiast odpowiedniej wiązki zaklęcia, tylko lekko rozbłysła. Gargulce z wściekłością ruszyły w jego stronę, a on stał w miejscu, przez kilka chwil kompletnie sparaliżowany. Przez kilka chwil za gardło chwycił go strach, bo umysł zaczął podsuwać mu wizje tego, co z niego zostanie, jeśli zaraz nie podejmie jakiejś akcji. Oczami wyobraźni dostrzegł rozbryzgi krwi i mięsa, takie same jak te, które wcześniej widział na korytarzu. Takie same jak te, które widział w Stonehenge. To była prawdziwa ironia, nieprawdaż? Wewnętrznie nie różnili się od siebie wcale tak bardzo, mugole i czarodzieje.
Zawahał się, co powinien zrobić - gdyby teraz spróbował uciec, na powinien napotkać na swojej drodze żadnych trudności. Poza, rzecz jasna, własnym sumieniem. Nie mógł zostawić tych młodych ludzi na pastwę tych rozsierdzonych kamiennych kreatur. Było bardziej niż pewne, że ich żywot zakończył by się równie nagle i równie brutalnie co w przypadku wszystkich tych ciał, które widział już po drodze tutaj. Uratowałby się, oczywiście, mógłby bez przeszkód wrócić do domu - ale nie miałby odwagi, ba, nie miałby czelności spojrzeć w oczy innym zakonnikom, Samuelowi, Anthony'emu, a nawet swojemu ojcu, który przecież potępił by działania syna, gdyby tylko wiedział, że Lucan jest członkiem tajnego ugrupowania, które próbuje ratować Anglię. Nie było więc innego wyjścia. Musiał zostać i narazić się na zostanie krwawą plamą. Miał tylko nadzieję, że Susanne poszło lepiej niż jemu i że nie grozi jej podobne niebezpieczeństwo. Po cichu modlił się też, żeby dziewczyna nie zdecydowała się tu przyjść, w razie gdyby jemu jednak się nie powiodło. Bo to na pewno nie byłby ładny widok.
- Jak nie tak... to spróbujemy inaczej - zaczął, ponownie unosząc różdżkę. I już bez zawahania wycelował ją w środkowego gargulca. Musiał spróbować nieco łatwiejszego, choć pokrewnego do duny zaklęcia. Tym razem ruchome piaski musiały się pojawić. A że gargulce były z pewnością pieruńsko ciężkie, powinny się łatwo w nie zapaść!
- Deserpes!
Zawahał się, co powinien zrobić - gdyby teraz spróbował uciec, na powinien napotkać na swojej drodze żadnych trudności. Poza, rzecz jasna, własnym sumieniem. Nie mógł zostawić tych młodych ludzi na pastwę tych rozsierdzonych kamiennych kreatur. Było bardziej niż pewne, że ich żywot zakończył by się równie nagle i równie brutalnie co w przypadku wszystkich tych ciał, które widział już po drodze tutaj. Uratowałby się, oczywiście, mógłby bez przeszkód wrócić do domu - ale nie miałby odwagi, ba, nie miałby czelności spojrzeć w oczy innym zakonnikom, Samuelowi, Anthony'emu, a nawet swojemu ojcu, który przecież potępił by działania syna, gdyby tylko wiedział, że Lucan jest członkiem tajnego ugrupowania, które próbuje ratować Anglię. Nie było więc innego wyjścia. Musiał zostać i narazić się na zostanie krwawą plamą. Miał tylko nadzieję, że Susanne poszło lepiej niż jemu i że nie grozi jej podobne niebezpieczeństwo. Po cichu modlił się też, żeby dziewczyna nie zdecydowała się tu przyjść, w razie gdyby jemu jednak się nie powiodło. Bo to na pewno nie byłby ładny widok.
- Jak nie tak... to spróbujemy inaczej - zaczął, ponownie unosząc różdżkę. I już bez zawahania wycelował ją w środkowego gargulca. Musiał spróbować nieco łatwiejszego, choć pokrewnego do duny zaklęcia. Tym razem ruchome piaski musiały się pojawić. A że gargulce były z pewnością pieruńsko ciężkie, powinny się łatwo w nie zapaść!
- Deserpes!
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Lucan, dzięki refleksowi i bystremu spojrzeniu, zdołał bez problemu dotrzeć do wypełnionej studentami auli - jednak przeszkoda, którą nam napotkał, okazała się zbyt potężna, by mógł pokonać ją w pojedynkę. Ożywiająca golemy anomalia pulsowała intensywnie, wciągając pierwsze z rzuconych przez mężczyznę zaklęć; udało mu się co prawda krzykami odwrócić uwagę kilku kreatur, lecz studenci również krzyczeli - ze strachu i bólu, wzywając pomocy, która jednak nie nadchodziła. Jeden z golemów, trafiony kamieniem, ruszył prosto ku Abbottowi, po czym zamarł - uwięziony w ruchomych, wciągających go coraz głębiej piaskach. To dało okazję do ucieczki kilku kulącym się pod ścianą mugolom; trójka studentów przemknęła przez aulę, rzucając Lucanowi pełne wdzięczności spojrzenia - a mężczyzna wiedział, że najprawdopodobniej nie napotkają już po drodze żadnych śmiercionośnych pułapek. Na tym sukcesy się jednak kończyły, bo reszta kamiennych istot, rozdrażniona wibrującą w powietrzu magią i kolejnymi grzmotami, ruszyła w stronę pozostałych mugoli, by dokończyć dzieła. Lucan, nawet jeżeli chciałby im pomóc, nie miał takiej możliwości - dwa golemy rzuciły się prosto na niego, zmuszając go do ucieczki.
- Nie! - zdołał tylko krzyknąć, zanim ta część grupy mugoli, która nie dała rady uciec, została zamieniona na miazgę. Nie zdążył nawet unieść różdżki. Żadna inkantacja nie przyszła mu do głowy. Po prostu w jednej chwili na końcu auli stało kilku studentów, krzyczących z przerażenia - a w drugiej w pomieszczeniu zapanowała przeraźliwa cisza, przerywana tylko cichymi mlaśnięciami. Lucan patrzył przez chwilę w kompletnym osłupieniu i przerażeniu. Chwilę, która wydawała mu się trwać wieki. Widział zmasakrowane ciała, a jego żołądek ścisnął się w supeł. W gardle poczuł gorycz i ogień, podczas gdy nogi przywarły mu do podłogi, niemalże zmuszając do oglądania tego makabrycznego widowiska. Niewiele znaczyło w tym momencie, że dał radę uratować trójkę studentów. Jeśli wziąć pod uwagę całą grupę, która jednak swoje życie straciła, fakt uratowania tej garstki był znikomym pocieszeniem.
Ale Lucan musiał się go chwycić. Szczególnie w momencie gdy kamienne gargulce rzuciły się i na niego. Mężczyzna drgnął, jakby obudzony z transu, umykając przed pięścią golema. Niemal mechanicznie, bez głębszego zastanowienia, przemknął przez drzwi do auli, tym samym wychodząc poza zasięg kamiennych potworów. Wciąż mając przed oczami krwawą miazgę z mugoli, ruszył powoli do wyjścia, tam, gdzie mieli spotkać się z Susanne. Stawiał nogę za nogą, nie patrząc nawet specjalnie pod nogi. Jakimś sposobem, pomimo swojej nieuwagi, udało mu się bez większych trudności i bez skręcenia kostki przebrnąć przez korytarz z potrzaskaną podłogą. Kiedy zszedł do holu, wzrok miał nieobecny. Usiadł na jednym ze schodków. Jego myśli wciąż i wciąż krążyły wokół ludzi, których nie dał rady uratować. Dlaczego magia musiała być mu nieposłuszna akurat dziś?
- Zawaliłem, Sue - zaczął, gdy dostrzegł Lovegoodównę. Miał tylko cichą nadzieję, że cokolwiek zastała po drugiej stronie korytarza, uporała się z tym znacznie lepiej niż on - Anomalia ożywiła golemy, które grasowały w auli. Zmasakrowały grupę studentów... Uciekła zaledwie trójka - streścił jej swoje "dokonania", cały czas gapiąc się w podłogę pustym wzrokiem.
Ale Lucan musiał się go chwycić. Szczególnie w momencie gdy kamienne gargulce rzuciły się i na niego. Mężczyzna drgnął, jakby obudzony z transu, umykając przed pięścią golema. Niemal mechanicznie, bez głębszego zastanowienia, przemknął przez drzwi do auli, tym samym wychodząc poza zasięg kamiennych potworów. Wciąż mając przed oczami krwawą miazgę z mugoli, ruszył powoli do wyjścia, tam, gdzie mieli spotkać się z Susanne. Stawiał nogę za nogą, nie patrząc nawet specjalnie pod nogi. Jakimś sposobem, pomimo swojej nieuwagi, udało mu się bez większych trudności i bez skręcenia kostki przebrnąć przez korytarz z potrzaskaną podłogą. Kiedy zszedł do holu, wzrok miał nieobecny. Usiadł na jednym ze schodków. Jego myśli wciąż i wciąż krążyły wokół ludzi, których nie dał rady uratować. Dlaczego magia musiała być mu nieposłuszna akurat dziś?
- Zawaliłem, Sue - zaczął, gdy dostrzegł Lovegoodównę. Miał tylko cichą nadzieję, że cokolwiek zastała po drugiej stronie korytarza, uporała się z tym znacznie lepiej niż on - Anomalia ożywiła golemy, które grasowały w auli. Zmasakrowały grupę studentów... Uciekła zaledwie trójka - streścił jej swoje "dokonania", cały czas gapiąc się w podłogę pustym wzrokiem.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pozwoliła sobie na płytki oddech ulgi, gdy zaklęcie sprawnie objęło swoim działaniem obszar nieco większy niż wcześniejsze Subeo, umożliwiając grupie uwięzionych mugoli ewakuację z płonącej przestrzeni. Adrenalina krążąca w żyłach skutecznie pobudzała Susanne, dając jej siłę do wytrwania w tym piekle (sama także chciała wydostać się stąd jak najszybciej) oraz do składania logicznych instrukcji, których - o dziwo - posłuchali wszyscy. Nie ruszyła się z miejsca nawet wtedy, gdy dołączyły do niej doświadczone służby, zamiast uciekać dołączyła do dalszego gaszenia ognia, zaś po opanowaniu sytuacji, na tyle ile była w stanie, pomogła w opatrunkach i w opiece nad poszkodowanymi. Słowa ratowniczki dodały Lovegood otuchy - przy tak solidnych problemach z wiarą we własne możliwości oraz stale rozwijane umiejętności, nie mogła dostać lepszego dowodu na to, że była w stanie poradzić sobie w różnych sytuacjach. Nie przejęła się zupełnie tym, że uratowani nie zapamiętają jej - nie potrzebowała rozgłosu, był wręcz niepożądany, najważniejsze było to, że przeżyli. Martwiła się tylko o drugą część Kolegium - tę, do której udał się Lucan. Poprosiła ratowniczkę, by wstrzymali się z opuszczaniem terenu Uniwersytetu, pobieżnie informując o dodatkowych zagrożeniach i dopiero wtedy rzuciła się pędem tam, skąd nadejść miał Abbott. Trafiła prawie idealnie - widziała, jak siadał na schodku, wyraźnie zmartwiony. Serce zabiło jej szybciej, zatrzymała się wpół kroku, lecz chwilę później postawiła parę cichych kroków, siadając obok mężczyzny. Zmarszczyła brwi, przyglądając mu się uważnie. Ginęło tyle ludzi, a jednak jej zdaniem, każdy ocalony miał ogromne znaczenie. To nie była tylko trójka. - Nie - odpowiedziała spokojnie, ale z niezłomną pewnością. Rozumiała jego smutek, rozpacz - odczuła je sama, wieść o śmierci zawsze wywoływała te emocje. Przykre, ale potrzebne - pokazujące, że byli tylko ludźmi. I aż ludźmi. Uniosła dłoń, kładąc ją na ramieniu Abbotta, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Rozproszyć najgorsze, najczarniejsze myśli. Traumatyczne - wiedziała to, nie tylko z domysłów, ale z własnego doświadczenia. Wiedziała, że będą snuć się za nim nocami. Tylko czas mógł to zaleczyć, może nawet niecałkowicie. - To nie jest zaledwie. Gdyby nie ty, nie przeżyłby nikt - uratowałeś trzy istnienia, zaoszczędziłeś cierpienia trzem rodzinom. Każde z tych żyć ma ogromne znaczenie - wyjaśniła cicho, nie próbując bawić się w motywacyjne mowy - mówiła prosto z serca. - Zrobiłeś tyle, ile mogłeś - i zrobiłeś wiele, jeśli ktoś uszedł stamtąd żywo - Zakon Feniksa nie był prosty. Wojna nie była - i nie miało się to zmienić.
| zt x2
| zt x2
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Jak spokojne i zupełnie niewinne było to miejsce w tej chwili. Zapamiętała je zupełnie inaczej - jako ciemne, ponure, pełne niepewności, teraz zaś miało w sobie pewien łagodny spokój. Pora była podobna, również ciemna, również nieco podejrzana. Podejrzana była w tym wszystkim właśnie Marcella, kręcąca się niepewnie po kampusie, by odnaleźć resztki uśpionej w tym miejscu przez dwójkę Zakonników anomalii. Gdy zaś usłyszała, że daje to możliwość, by mogli pokazać się z silniejszej strony, zainteresowała się bardziej niż sądziła. Dowiedziała się, co jest potrzebne by to wykonać.
Nigdy nie była specjalnie za pan brat z nauką, nie wiedziała jak to działa. Wydawało jej się, że Poppy wręcz denerwuje się, musząc tłumaczyć działanie tego eksperymentu pannie Figg tak łopatologicznie jak to było tylko możliwe. A Marcella potakiwała spokojnie i kiwała głową, ale nadal niewiele z tego zapamiętała. Dostała jednak odpowiednie instrukcje, które były dla niej już całkiem zrozumiałe.
Zebrała próbki z kilku miejsc - z tartaku choćby, w którym pojawiła się jakiś czas temu z Bertiem, ale wydawało się, że właśnie Collegium na Oxfordzie będzie tym najważniejszym, bo jej pierwszym. To w tym miejscu uczyła się jak podejść do anomalii i od początku uważała, że to właśnie dlatego, że tutaj została tego nauczona później szło jej już coraz lepiej. Labirynt utworzony w tym miejscu właściwie w ogóle nie posłuchał jej magii, a naprawa była w całości zasługą jej towarzysza. Z kolei kolejne już miały więcej jej zasługi. Ale zaczęło się tutaj - na tych samych trawnikach, przy właśnie tych żywopłotach, kiedyś straszących czarną magią, dzisiaj zupełnie spokojnie goszczących uczących się do egzaminów studentów. Marcella kierowała się dalej - w stronę źródła. Tego miejsca, w którym pierwszy raz użyła magii uczonej ich przez Bathildę. I chociaż wtedy miała jeszcze swoją pierwszą różdżkę, teraz już zmieniła ją na inną, miała nadzieję, że również te przydadzą się kobiecie do badań. Wiedziała, że ma stąd zabrać odpowiednie próbki - czarna magia pomimo, że naprawiona nadal pozostawiła tutaj swój ślad. Podobnie jak w tartaku oraz ruinach zebrała stąd pozostawiony przez anomalię śluz i naznaczony czarną magią pył, tak jak wskazała jej badaczka.
Stawiała kolejne kroki pomiędzy żywopłotami. Jak bardzo przypominało jej to teraz pogodny spacer, pomimo naprawdę nieprzyjemnej, zimowej temperatury. Otulona ciepłym płaszczem nawet niespecjalnie przerażona była chłodem i mroźnym wiatrem. Dłonie otuliła ocieplanymi rękawiczkami, choć i tak trzymała je ciągle w kieszeniach. Rośliny wokół były jedynie pustymi badylami pozbawionymi liści, jednak nie wydawały się w tym ponure. Zupełnie jakby tylko spały - zapadły w zimowy sen, by wrócić do życia już wiosną, urodzą małe, nowe pączki, jakże prozaicznie przynosząc nadzieję na lepszy czas. Biały deszcz obmył świat z dręczącej go czarnej magii, to przynosiło chęć ujrzenia wiosny. Nawet padający na głowy śnieg wydawał się być teraz pogodny, a zwyczajna zimowa szaruga już nie przygnębiała. Przeciwnie, była jakaś bliska, nie taka jak ta pełna anomalii. W końcu trafiła na miejsce - kiedyś w tym miejscu stał dumny pomnik profesora. Dzisiaj pozostawał tam jedynie piedestał zupełnie pusty i nieznacznie naznaczony zniszczeniem.
Miała kilka szklanych fiolek. Jakoś zupełnie nie pasowały do jej stylu. Ale jak już ustaliliśmy - nauka nie była jej mocną stroną. Chociaż miała spokojną naturę, ciągnęły ją zdecydowanie bardziej ruchowe zajęcia. Rzucanie zaklęć częściej ją zajmowało niż rozpatrywanie ich natury, dlatego niezmiernie cieszyła się, że mają w szeregach pannę Pomfrey, do której udała się, gdy tylko zebrała ostatnie próbki właśnie z okolic naprawionej anomalii pod Kolegium Uniwersyteckim. Teraz musiała spotkać się z Poppy, by przekazać jej wszystkie odpowiednie składniki. No i oddać różdżkę, przez co musiała wziąć sobie kilka dni wolnego w pracy. Kilka naprawdę dłużących się jej dni. W fiolkach miała kilka przeróżnych, naznaczonych czarną magią próbek - trochę krwi, trochę skruszonych liści, nieco wody, która prawie utopiła ją i Bertiego w ruinach. Te jednak zebrała już wcześniej, wiedząc, że mogą się do czegoś przydać. No i jak widać mogły.
Wróciła dokładnie tą samą drogą, próbując pozostać niezauważona dla wszystkich studentów, bo naprawdę nie była na tyle naiwna, żeby wierzyć, że grzecznie spali o tej porze. Zwłaszcza po Sylwestrze, gdzie na pewno jeszcze opijali nowy, lepszy rok. Teleportacja była trochę nie wskazana póki nie ukryje się w jakimś bezpiecznym miejscu. Poza tym, bądź co bądź, trochę odzwyczaiła się od tego w czasie, kiedy nie była ona dostępna. Tak szybko wróciła, na pewno minie kilka dni, nim ludzie będą ponownie korzystać z tego bez strachu przed awariami i rozszczepieniami.
Następnego dnia odwiedziła pannę Pomfrey i oddała jej wszystkie próbki wraz ze swoją różdżką - taką nową, elegancką, a już tak bardzo nieobcą dla jej osoby, jakby używała jej od zawsze. Dumnie się prezentowała, skąpana w bieli, brązie i pomarańczu, ozdobiona rzeźbieniami smoczych łusek. Wiedziała, że oddaje ją w dobre ręce. Pozostawiła ją kobiecie na dłuższy czas, sama zaś urządziła sobie kilka dni wolnego w Szkocji. Poppy miała w końcu też swoją pracę w Hogwarcie, a Marcella to jak najbardziej rozumiała. Będąc w Zakonie Feniksa musieli w pewnym sensie pogodzić ze sobą prace na pełen etat... A nawet czasami więcej niż pełen.
Nie zmieniało to faktu, że nie mogła się doczekać aż zobaczy nowe możliwości swojej różdżki. Ciekawiło ją jak bardzo będzie inna i czy nadal będzie jej słuchać w ten sam sposób. Wprawdzie nigdy nie była zbyt niechętna do współpracy (o ile właścicielka nie zadręczała się negatywnymi myślami). Cieszyła się, że pomimo utraty poprzedniej udało jej się nawiązać kolejną więź z tak wspaniałym tworem. Co więcej Ollivanderowi nie zabrało nawet zbyt dużo czasu by dobrać jej nową... Zupełnie jakby nie sprawiało mu to zupełnie problemu! Jednak dowiedziała się od kobiety, że poprawa różdżki nieco się przedłuży ze względu na wymianę różdżki, ale ponieważ oba rdzenie pochodziły od tego samego smoka, okazało się, że zbieranie próbek nie poszło na marne. Jednak wymagało to od badaczki więcej pracy.
Po kilku dniach odwiedziła ponownie Hogwart, a w nim pannę Pomfrey, która listownie powiadomiła ją o zakończeniu prac nad różdżką. Czekała jak na szpilkach, więc udała się czym prędzej na miejsce. Gabinet był niewielki, ale całkiem przytulny. Tam właśnie otrzymała swoją różdżkę, która cóż... Nic się nie zmieniła. Nadal wyglądała tak samo elegancko i dumnie jak wcześniej, gdy wzięła ją do ręki nie poczuła nic nowego. Nadal była to ta sama różdżka, jej różdżka. Swoją drogą nawet kolorem odpowiadała swojej właścicielce, zupełnie jakby dobrała ją sobie pod względem mody! A tak nie było przecież, to pan Ollivander miał taki zmysł różdżkowy.
Czas więc przyszedł na wypróbowanie różdżki, w końcu w jakiś sposób musiała się dowiedzieć czy działa. Postanowiła użyć czegoś prostego i niezbyt robiącego kłopoty. W końcu byli w środku miejsca, w którym mieszkało mnóstwo dzieci, nie było tutaj zbyt bezpiecznie używać efektownej magii. Co nie wykluczało używania efektywnej. Znalazła gdzieś wzrokiem magiczną pozytywkę. Wycelowała w nią różdżką i rzuciła zaklęcie Specialis Revelio na przedmiot i od razu powiedziało jej to, w jaki sposób ożywiona została mała balerina tańcząca w środku przedmiotu. Marcella uśmiechnęła się pod nosem. Czuła różnicę, naprawdę ogromną różnicę, nawet pomimo tego, że nie była z wierzchu widoczna. Żeby się upewnić postanowiła sprawdzić jeszcze raz - tym razem rzuciła Speculio i zaraz obok pojawiła się druga Marcella, wyglądająca jak w pełni żywa jej odpowiedniczka. Naprawdę wyszła świetnie, jednak szybko opuściła ten świat, kiedy tylko Figg sama spowodowała, że iluzja zniknęła. W podziękowaniu za fatygę podarowała Poppy upominek - opakowanie miętowych czekoladek, ostatnio bardzo modnych podczas popołudniowych herbatek. Marcella zdecydowanie by je jadła właśnie wtedy, gdyby praca nie zawracała jej tak bardzo głowy. Wróciła jednak do domu niezwykle zadowolona z przebiegu wydarzeń, choć nie było powiedziane, że bardzo chętnie wracała do miejsc napraw anomalii. Różdżka na pewno była dużo, dużo lepsza niż wcześniej za co mogła być Poppy niezwykle wdzięczna.
| zt.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
To być może miało być jedno z ostatnich spotkań Jaydena w najbliższym czasie, dlatego jeszcze bardziej zależało mu na tym, by się na nim pojawić. Prezentowanie jego zakończonych i odświeżonych badań, które rozpoczął jeszcze na stażu w Wieży Astrologów, było wielkim momentem. Tym bardziej nie chciał przegapić ów możliwości i może jeszcze jakiś czas temu żałowałby, że miał ograniczony czas i nie mógł zanurzyć się w naukowej dyskusji z zebranymi na wiele dni, ale w Hogwarcie czekali jego podopieczni. A oni byli ważniejsi niż największa z nauk. Nie zamartwiał się o nich specjalnie, bo zostali pod opieką gajowego na te trzy godziny, jednak profesor nie zamierzał ignorować obowiązków, które sam sobie narzucił. Vane miał więc tę daną mu chwilę, by wygospodarować ją na podróż, wykład oraz odpowiedzi na pytania. Zjawił się więc w biegu w Kolegium Uniwersyteckim, przechodząc szybko do magicznej jego części i słysząc już głos otwierającego jego wykład czarodzieja. Wchodząc na aulę, trzymał się ściany, by pozostać niezauważonym, ale na szczęście większość głów zwrócona była ku podwyższeniu. Słuchacze mogli więc zanurzyć się we wstępie do nadchodzącego obwieszczenia, a Jay przemknąć na drugi koniec sali. - Wielkość i wiek Wszechświata sugerują, że powinno istnieć wiele zaawansowanych, pozaziemskich cywilizacji. Jednak takiemu rozumowaniu przeczy brak obserwacyjnych dowodów ich istnienia. Zatem albo początkowe założenia są nieprawidłowe i zaawansowane życie jest znacznie rzadsze, niż się sądzi, albo metody obserwacji są niekompletne i ludzkość jeszcze ich nie wykryła, albo metody są błędne i cywilizacja ludzka poszukuje niewłaściwych śladów. Paradoks ten został wysłany do Brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego przez profesora Jaydena Vane, który równocześnie przybliży państwu jego szczegóły. Zapraszamy, profesorze. - Wąsaty czarodziej skierował swoje spojrzenie na astronoma, gdy rozpoczęły się oklaski, a spóźniony nauczyciel wszedł w ostatnim momencie na podwyższenie, starając się jakoś zapanować nad chaosem we włosach. Po przeproszeniu wszystkich za swoje roztrzepanie oraz krótkim wstępie Jay rozłożył notatki i przeszedł do głównej treści. - Czy jesteśmy jedynymi żyjącymi istotami w całym wszechświecie? Wszechświat, który możemy obserwować, mierzy około dziewięćdziesięciu miliardów lat świetlnych. Jest w nim przynajmniej sto miliardów galaktyk, a w każdej od stu do tysiąca miliardów gwiazd. Ostatnie obliczenia dowiodły, że planety też są bardzo powszechne i prawdopodobnie we wszechświecie są całe biliony planet, na których da się mieszkać. Co oznacza, że powinno być wiele szans, by życie powstało i trwało, prawda? W takim razie gdzie ono jest? Czy kosmos nie powinien być przeludniony podróżującymi przez ów bezkres postaciami? Niczym zatłoczona droga? Żeby to zweryfikować, musimy zrobić krok w tył. Nawet jeżeli istnieją obce cywilizacje w innych galaktykach, nigdy się o nich nie dowiemy. Ale nie jest to nam potrzebne do tych rozmyślań. Zasadniczo wszystko poza naszym galaktycznym sąsiedztwem, tak zwaną grupą lokalną jest poza naszym zasięgiem na zawsze. Z powodu rozszerzania się wszechświata. Nawet gdybyśmy mieli możliwość podróżowania w przestrzeni kosmicznej z prędkością przekraczającą prędkość światła, potrzebowalibyśmy miliardów lat podróży, by się tam dostać poprzez najbardziej opustoszałe miejsca we wszechświecie - urwał, przenosząc spojrzenie na zmieniające się w trakcie jego słów zaczarowane płótno. Przedstawiało wizualnie dokładnie to, co było poruszane na wykładzie. - Skupmy się więc na drodze Mlecznej. Droga Mleczna jest naszą galaktyką domową. Tworzy ją niecałe czterysta miliardów gwiazd. To całe mnóstwo gwiazd – około dziesięciu tysięcy na każde ziarenko piasku na Ziemi. W Drodze Mlecznej jest około dwudziestu miliardów gwiazd podobnych do Słońca i szacuje się, że około jedna piąta z nich posiada planety podobne do Ziemi w strefach zdatnych do zamieszkania z warunkami, w których może powstać życie. To proste obliczenia. Nawet jeżeli tylko na jednej dziesiątej procenta z tych planet faktycznie istniało życie, mielibyśmy milion planet zamieszkanych przez formy życia w samej Drodze Mlecznej. Żeby tego było mało, Droga Mleczna ma około trzynastu miliardów lat. Na początku nie było to dobre miejsce do zamieszkania, ponieważ rzeczy były niestabilne i bardzo często eksplodowały, starając się wytworzyć odpowiedni wzór galaktyczny i grawitacyjny. Ale po jednym do dwóch miliardów lat narodziły się pierwsze planety zdatne do zamieszkania. Ziemia ma tylko cztery miliardy lat, więc prawdopodobnie były już biliony szans, by życie powstało na innych planetach. Gdyby choć jedna z nich wyewoluowała w podróżującą przez kosmos supercywilizację, już byśmy to wiedzieli. Jak taka cywilizacja mogłaby wyglądać? Są trzy kategorie. Cywilizacja typu pierwszego miałaby możliwość wykorzystania całej energii dostępnej na planecie. Jeśli was to ciekawi, aktualnie jesteśmy w pobliżu połowy procenta w tej skali i powinniśmy osiągnąć ten typ dopiero za dobrych kilka stuleci przy odpowiednim, wydajnym badaniu. Cywilizacja typu drugiego byłaby w stanie wykorzystywać całą energię swojej gwiazdy. To wymagałoby czegoś, co wykraczałoby poza naszą magię – nazwijmy to fantastyką naukową, ale właściwie dałoby się to zrobić, gdybyśmy posiadali stopień rozwoju o miliardy razy większy od naszego. Wyobraźcie sobie wielką strukturę otaczającą Słońce, to byłoby możliwe. Cywilizacja typu trzeciego byłaby cywilizacją kontrolującą nie tylko całą energię, ale całą galaktykę wraz z jej energią. Tak zaawansowana rasa prawdopodobnie byłaby dla nas bogami, a używana przez nich magia różniłaby się od naszej. Ale dlaczego w ogóle mielibyśmy zobaczyć takie rasy? Gdybyśmy byli zdolni do tworzenia przedmiotów lub zaklęć pozwalających nam przeżyć przez około tysiąc lat, bylibyśmy w stanie skolonizować całą galaktykę w dwa miliony lat. Wydaje się to długo, ale pamiętajcie: Droga Mleczna jest wielka, więc jeżeli kolonizacja całej galaktyki zajmuje kilka milinów lat, a możliwe, że są miliony jeśli nie miliardy planet, na których może istnieć życie w Drodze Mlecznej, i te inne formy życia miały o wiele więcej czasu od nas… To gdzie oni są? - Musiał na moment przerwać, a gdy jego spojrzenie naprędce przesunęło się po siedzących przed nim słuchaczach, mógł zauważyć, że słuchali go z wyraźnym zainteresowaniem. Oraz gotowością do przemyśleń. - To właśnie paradoks i odpowiedź nie jest możliwa. Ale istnieje parę pomysłów. Jeden z włoskich astronomów napisał w swoim liście do mnie w odpowiedzi o teorii filtrów. Filtr, w tym kontekście, jest barierą, która jest bardzo trudna dla życia do pokonania. Są one w różnych stopniach straszne. Podzielił je na po pierwsze na Wielkie Filtry, które już przetrwaliśmy. Może jest to trudniejsze, niż myślimy, aby powstało zaawansowane życie. Proces, w którym powstaje życie, nie został jeszcze do końca poznany, a warunki do tego niezbędne mogą być naprawdę skomplikowane. Czy stworzyła nas magia? Czy odpowiada za to coś innego? Nie wiemy. Może w przeszłości wszechświat był o wiele bardziej nieprzyjazny i tylko od niedawna wszystko się uspokoiło, a życie mogło powstawać. To znaczyłoby też, że możemy być unikalni albo przynajmniej jedną z pierwszych, jeżeli nie pierwszą cywilizacją w całym wszechświecie. Drugą możliwością są Wielkie Filtry, które znajdują się przed nami i których możemy nie przetrwać. To byłoby naprawdę zła wiadomość. Może życie na naszym poziomie występuje wszędzie we wszechświecie, ale zostaje zniszczone, gdy osiąga pewien punkt; punkt, który leży przed nami? Na przykład: świetna technologia przyszłości istnieje, lecz gdy zostaje aktywowana, niszczy planetę. Ostatnie słowa każdej wielkiej cywilizacji mogłyby brzmieć: „to nowe rozwiązanie rozwikła wszystkie nasze problemy, gdy nacisnę ten przycisk!”. Jeżeli to prawda, jesteśmy wtedy bliżej do końca niż do początku istnienia ludzi. Albo posłużę się przykładem jednego z moich studentów, który w swojej odpowiedzi na mój wykład powiedział, że może istnieje starożytna cywilizacja trzeciego typu, która monitoruje świat, a gdy dana cywilizacja jest wystarczająco rozwinięta, zostaje wyeliminowana natychmiast. - Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, przypominając sobie ów słowa. Widownia najwidoczniej uznawała wypowiedź dziecka za naiwną i być może taka była, ale nie Jayden nie zamierzał jej ignorować. Umysły najmłodszych były cudowne w swej przenikliwości. Nie zatrzymał się jednak zbyt długo, kontynuując:
- Nieważne, jakie wyjaśnienie sobie wymyślimy – może jest coś, czego lepiej nie odkrywać? Nigdy się tego nie dowiemy. Jedna myśl na koniec – może jesteśmy sami. Na razie wygląda na to, ze poza nami nie ma żadnego życia. Nic. Wszechświat wydaje się być pusty i martwy. Nikt do nas nie dotarł, my niczego nie obserwujemy. Możemy być całkowicie samotni. Uwięzieni na wilgotnej kulce błota w bezkresny wszechświecie. Czy to przerażająca myśl? Jeśli tak właśnie myślisz, to odpowiednia reakcja. Jeśli pozwolimy na to, byśmy się zabijali, wyniszczali, by ziemskie życie umierało, może we Wszechświecie nie zostanie żadne życie? Odejdzie być może na zawsze. W takim razie musimy wyruszyć ku gwiazdom i stać się pierwszą cywilizacją trzeciego typu, by zapewnić przetrwanie wątłemu płomykowi życia i rozprzestrzenić go aż wszechświat wyda ostatni swój dech i odejdzie w niebyt. Wszechświat jest zbyt piękny, żeby nie był doświadczany przez nikogo. Są pytania?
|zt
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|Przychodzimy z tego miejsca.
Na miejsce teleportowałam się tuż po tym, jak rozparcelowałam jedną z moich skrytek, przygotowanych właśnie na tego typu okazje. Kiedy już zgarnęłam zawiniątko z eliksirami i prowiant, poczułam, że jestem gotowa do pracy. Chuj jeden wie, ile czasu nam zajmie skakanie po zaspach lub korytarzach uniwersyteckiego miasteczka, i czy nasze poszukiwania nie skończą się ostrą wymianą ognia.
Przezorny zawsze ubezpieczony - czy jakoś tak.
Było ciemno, strasznie ciemno. Brak gwiazd i Księżyca nie specjalnie pomagał w nawigacji przestrzennej, i gdyby nie rozrzucone w oddali światła domów oraz konkretna warstwa śniegu, byłoby tu ciemniej niż w przysłowiowej dupie.
Kurewsko chciało mi się palić, ale wolałam nie ryzykować, że ktokolwiek wywęszy papierosowy dym - dość nietypowy zapach dla tej okolicy. Pozwoliłam sobie postać w ciszy i patrzeć gdzieś przed siebie, gdzie majaczyły ciemniejsze kontury zabudowań miasteczka uniwersyteckiego. Na pierwszy rzut oka nie widziałam żadnych świeżych śladów, co było czymś normalnym przy takiej pogodzie - tu też zaczęło piździć.
Duże ciężkie płatki śniegu, opadały na ramiona i włosy, kiedy stałam ukryta pod jednym z drzew, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Zima miała swoje plusy… i minusy, jeśli chodzi o tropienie. Owszem, ślady były widoczniejsze, ale i inni z łatwością mogli cię wypatrzeć. Dlatego posłużyłam się pewnym trikiem - opowiadali mi o tym mugolscy żołnierze, co walczyli w Wojnie zimowej. Biały mundur i narty. Tego drugiego w tak krótkim czasie za chuj nie mogłam zdobyć, ale przynajmniej zmiana koloru kurtki i reszty ubrania, była na wyciągnięcie ręki.
Albo prostego ruchu dłonią.
-Coloritum. - wypowiedziałam cicho, nie wyciągając różdżki, a obłoczek pary wydobył się z moich ust. W tej samej chwili moja kurtka z czarnej - stała się biała jak śnieg. Tę samą procedurę powtórzyłam dla spodni i butów.
Dobrze. Kamuflaż gotowy.
Kurwa, gdybym tylko miała jeszcze eliksir, co by mi pomógł widzieć w ciemności… Dobra, jebał to pies. Dam sobie radę i w takich warunkach. Zresztą, oczy już prawie się przyzwyczaiły do otaczającego mnie mroku.
|Przy sobie: eliksir niezłomności (1, moc 41), eliksir grozy (1, moc 40), 100gr suszonej ramory
Na miejsce teleportowałam się tuż po tym, jak rozparcelowałam jedną z moich skrytek, przygotowanych właśnie na tego typu okazje. Kiedy już zgarnęłam zawiniątko z eliksirami i prowiant, poczułam, że jestem gotowa do pracy. Chuj jeden wie, ile czasu nam zajmie skakanie po zaspach lub korytarzach uniwersyteckiego miasteczka, i czy nasze poszukiwania nie skończą się ostrą wymianą ognia.
Przezorny zawsze ubezpieczony - czy jakoś tak.
Było ciemno, strasznie ciemno. Brak gwiazd i Księżyca nie specjalnie pomagał w nawigacji przestrzennej, i gdyby nie rozrzucone w oddali światła domów oraz konkretna warstwa śniegu, byłoby tu ciemniej niż w przysłowiowej dupie.
Kurewsko chciało mi się palić, ale wolałam nie ryzykować, że ktokolwiek wywęszy papierosowy dym - dość nietypowy zapach dla tej okolicy. Pozwoliłam sobie postać w ciszy i patrzeć gdzieś przed siebie, gdzie majaczyły ciemniejsze kontury zabudowań miasteczka uniwersyteckiego. Na pierwszy rzut oka nie widziałam żadnych świeżych śladów, co było czymś normalnym przy takiej pogodzie - tu też zaczęło piździć.
Duże ciężkie płatki śniegu, opadały na ramiona i włosy, kiedy stałam ukryta pod jednym z drzew, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Zima miała swoje plusy… i minusy, jeśli chodzi o tropienie. Owszem, ślady były widoczniejsze, ale i inni z łatwością mogli cię wypatrzeć. Dlatego posłużyłam się pewnym trikiem - opowiadali mi o tym mugolscy żołnierze, co walczyli w Wojnie zimowej. Biały mundur i narty. Tego drugiego w tak krótkim czasie za chuj nie mogłam zdobyć, ale przynajmniej zmiana koloru kurtki i reszty ubrania, była na wyciągnięcie ręki.
Albo prostego ruchu dłonią.
-Coloritum. - wypowiedziałam cicho, nie wyciągając różdżki, a obłoczek pary wydobył się z moich ust. W tej samej chwili moja kurtka z czarnej - stała się biała jak śnieg. Tę samą procedurę powtórzyłam dla spodni i butów.
Dobrze. Kamuflaż gotowy.
Kurwa, gdybym tylko miała jeszcze eliksir, co by mi pomógł widzieć w ciemności… Dobra, jebał to pies. Dam sobie radę i w takich warunkach. Zresztą, oczy już prawie się przyzwyczaiły do otaczającego mnie mroku.
|Przy sobie: eliksir niezłomności (1, moc 41), eliksir grozy (1, moc 40), 100gr suszonej ramory
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Czas płynął nieubłaganie, a po myśliwym nie było śladu. Przypuszczalnie dalej pokonywał dystans Błędnym Rycerzem wespół ze świtą, którą, jak zdołała się domyślić Zlata - były zwierzęta. Miała więc czas na dokonanie wstępnego rekonesansu przed przybyciem brodatego łowcy. Mężczyzna wysiadł, zgodnie z ustaleniem, przy samej granicy niewielkiego miasteczka akademickiego. Błądził przez chwilę w kierunku zabudowań, trzymając się ścieżek na uboczu, kiedy psy zwęszyły znajomy zapach. Wszak miały okazję obwąchać półgoblinkę, kiedy opuszczała podlondyńską karczmę. Zwierzęta ruszyły jej tropem, zachowując ciszę, lecz wkrótce do jej uszu dotarł gwizd zwiastujący przybycie niewesołej kompanii. Hannibal wyłonił się z oddali odziany w grube futro, dzierżąc przewieszoną przez ramię torbę myśliwską, w której prawdopodobnie składował standardowy osprzęt łowiecki. Troje przybyszów zachowywało się wyjątkowo cicho, co było niespotykanym widokiem wśród osób o gabarytach Rookwooda; zdawało się jednak, że facet znał dzicz jak własną kieszeń i nawet ciche stąpanie po śniegu nie stanowiło dla niego wielkiego wyzwania.
— Brązowa nazywa się Lumen, czarnobiała Luna. Nie próbuj ich zezłościć, bywają nieprzyjazne dla przybyszów. — zwierzęta odczytały intencje właściciela i obnażyły złowrogo kły, jednakże zachowały spokój. — Zdążyłaś się już rozgościć, karlico? Tyłek Ci nie odmarza? — roześmiał się rubasznie i usadowił na pozycji obok kobiety. — Co udało Ci się dotychczas zaobserwować? Nie będziemy tu długo mitrężyć, więc jeśli jeszcze nie uzyskałaś sensownych tropów, przejdziemy do działania. O tej godzinie nie powinno się tu szlajać wielu ludzi, więc spodziewam się niewielkiego oporu. Zdążyłaś opracować plan działania?
Hannibal począł przyglądać się oświetlonym zabudowaniom, by ułożyć w głowie obraz przestrzennej mapy lokacji, w której się znajdowali. Rejestrował dokładnie każde detale, które mogły wpaść mu w oko podczas rozmowy z Raskolnikovą.
— Zdominowanie lokalnej ludności nie powinno być problemem. Trwa wojna, każdy orze jak może - zakładam, że nasz cel nie miał wielu lojalistów, a nawet jeśli - gwałtowne zachowania zaszkodzą im wszystkim. Przeszukamy kolegium przy pomocy moich psów, będą umieć go wytropić po zapachu; jeśli skrywał się tu niedawno, powinny to odkryć.
[Przy sobie: srebrny łańcuch, płynne srebro]
— Brązowa nazywa się Lumen, czarnobiała Luna. Nie próbuj ich zezłościć, bywają nieprzyjazne dla przybyszów. — zwierzęta odczytały intencje właściciela i obnażyły złowrogo kły, jednakże zachowały spokój. — Zdążyłaś się już rozgościć, karlico? Tyłek Ci nie odmarza? — roześmiał się rubasznie i usadowił na pozycji obok kobiety. — Co udało Ci się dotychczas zaobserwować? Nie będziemy tu długo mitrężyć, więc jeśli jeszcze nie uzyskałaś sensownych tropów, przejdziemy do działania. O tej godzinie nie powinno się tu szlajać wielu ludzi, więc spodziewam się niewielkiego oporu. Zdążyłaś opracować plan działania?
Hannibal począł przyglądać się oświetlonym zabudowaniom, by ułożyć w głowie obraz przestrzennej mapy lokacji, w której się znajdowali. Rejestrował dokładnie każde detale, które mogły wpaść mu w oko podczas rozmowy z Raskolnikovą.
— Zdominowanie lokalnej ludności nie powinno być problemem. Trwa wojna, każdy orze jak może - zakładam, że nasz cel nie miał wielu lojalistów, a nawet jeśli - gwałtowne zachowania zaszkodzą im wszystkim. Przeszukamy kolegium przy pomocy moich psów, będą umieć go wytropić po zapachu; jeśli skrywał się tu niedawno, powinny to odkryć.
[Przy sobie: srebrny łańcuch, płynne srebro]
Hannibal Rookwood
Zawód : Łowca wilkołaków z grupy Sigrun, dystrybutor zwierzęcych ingrediencji
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Moja natura mówi głośniej
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Hannibal Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Kiedy mój nowy “przyjaciel” w końcu się pojawia, ja daje znać ruchem ręki ze swoich krzaków, które zdążyły pokryć się sporą warstwą śniegu. Najpierw rzucam okiem na typa, potem na psy. No to chuj strzelił kamuflaż.
-Aha. - ponownie zerkam na szczerzące kły zwierzęta. Czyli to jest nasze wsparcie tropiące? No dobrze. Sama nigdy specjalnie nie mam potrzeby posiadania psa, kota, czy innego stwora. Kiedy jeszcze żył mój mąż mieliśmy jakieś kury, ale raczej ja bym nie zaliczała ich do moich zwierzęcych towarzyszy.
-Pochodzę ze stron, gdzie przy takiej temperaturze kąpiemy się w jeziorach i jemy lody. - tęskniłam do smaku tego chujowego mugolskiego rożka o smaku waniliowym z waflem kompletnie rozmiękłym i przypominającym gumę.
-Nie ma nikogo, śnieg zakrył ślady, tak że tylko umiejętności psów wchodzą w grę. - spoglądam w stronę budynków uniwersyteckich. - Tam wewnątrz też cisza. Zero świateł, specyficznych zapachów i tym podobnych. W okolicy brak pułapek, ale nie możemy wykluczać, że wewnątrz może być coś z zabezpieczeń magicznych. Wygłuszone pomieszczenia, boginy, ogłuszające światło, czy dźwięk i inne tego typu - jest to proste do postawienia i całkiem skuteczne, jeśli się nie uważa. Jedyne, czego raczej tu nie będzie klątwy. Ten typ ludzi nie lubi się tykać podobnych metod. No i u was tu w Anglii to ciężko o nauki, jak słyszałam.
Lekko się krzywię. Klątwy są bardzo przydatne i kompletnie nie rozumiem, czemu nadal większość tutejszych się kręci nosem na myśl, że można coś takiego używać.
-To prawda, miejscowi mogą mieć potrzebne informacje. - lekko się uśmiecham. - Każdego przecież da się kupić, tylko trzeba trafić z ceną… i walutą.
Strzepnęłam z włosów śnieg.
-Ruszajmy za tropem i sprawdzajmy, czy nie ma po drodze pułapek. W razie czego mam eliksir niezłomności, ale tylko jedną fiolkę. Tak że ostrożnie. To nie są tanie rzeczy. A teraz chodźmy już.
Robię parę kroków w przód, starając się nadal trzymać blisko drzew. Na wszelki wypadek wydobywam różdżkę, żeby w każdej chwili móc zareagować odpowiednim zaklęciem.
-Aha. - ponownie zerkam na szczerzące kły zwierzęta. Czyli to jest nasze wsparcie tropiące? No dobrze. Sama nigdy specjalnie nie mam potrzeby posiadania psa, kota, czy innego stwora. Kiedy jeszcze żył mój mąż mieliśmy jakieś kury, ale raczej ja bym nie zaliczała ich do moich zwierzęcych towarzyszy.
-Pochodzę ze stron, gdzie przy takiej temperaturze kąpiemy się w jeziorach i jemy lody. - tęskniłam do smaku tego chujowego mugolskiego rożka o smaku waniliowym z waflem kompletnie rozmiękłym i przypominającym gumę.
-Nie ma nikogo, śnieg zakrył ślady, tak że tylko umiejętności psów wchodzą w grę. - spoglądam w stronę budynków uniwersyteckich. - Tam wewnątrz też cisza. Zero świateł, specyficznych zapachów i tym podobnych. W okolicy brak pułapek, ale nie możemy wykluczać, że wewnątrz może być coś z zabezpieczeń magicznych. Wygłuszone pomieszczenia, boginy, ogłuszające światło, czy dźwięk i inne tego typu - jest to proste do postawienia i całkiem skuteczne, jeśli się nie uważa. Jedyne, czego raczej tu nie będzie klątwy. Ten typ ludzi nie lubi się tykać podobnych metod. No i u was tu w Anglii to ciężko o nauki, jak słyszałam.
Lekko się krzywię. Klątwy są bardzo przydatne i kompletnie nie rozumiem, czemu nadal większość tutejszych się kręci nosem na myśl, że można coś takiego używać.
-To prawda, miejscowi mogą mieć potrzebne informacje. - lekko się uśmiecham. - Każdego przecież da się kupić, tylko trzeba trafić z ceną… i walutą.
Strzepnęłam z włosów śnieg.
-Ruszajmy za tropem i sprawdzajmy, czy nie ma po drodze pułapek. W razie czego mam eliksir niezłomności, ale tylko jedną fiolkę. Tak że ostrożnie. To nie są tanie rzeczy. A teraz chodźmy już.
Robię parę kroków w przód, starając się nadal trzymać blisko drzew. Na wszelki wypadek wydobywam różdżkę, żeby w każdej chwili móc zareagować odpowiednim zaklęciem.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Choćby silił się, by odczytać słowa kobiety jako sarkazm, trudno było zwątpić w ich prawdziwość - półgoblinka wyglądała na pełną kondycji i adaptowała się do warunków atmosferycznych z niebywałą gracją.
— Zdarzało mi się pracować w trudniejszych warunkach. Pełnia księżyca zwykle wbija chuja w pogodę i miejsce, a właśnie wtedy futrzaki zapewniają mi najwięcej roboty. Nie raz, nie dwa szlajałem się po lasach przy ostrej śnieżycy, walczyłem z wyrośniętymi bestiami i też mi dupsko nie odmarzło. — gdyby do uszu kobiety nie dotarła wieść, jaką profesją para się łowca likantropów, najpewniej wywnioskowałaby to z jego słów.
— My i czarna magia? Przecież jesteśmy tymi dobrymi, z klątwami nam nie za pan brat. — uraczył ją raczej złowieszczym uśmiechem, w którym było widać dozę drwiny zdradzającej jego zdolności. — Dramatyzujesz, karlico, bo nie znasz odpowiednich ludzi. Niewielu ludzi zdradza swoją pasję do zaklinania, bo chuj strzela niespodziankę, gdy im zajdziesz za skórę. Mi nigdy nie było po drodze z nauką, ale stawiam, że szlamy i ich poplecznicy raczej nie tykają się tak wysublimowanych narzędzi. Podejdźmy bliżej, może coś wyczują. Nawet psi węch ma bardzo ograniczony dystans. — tym samym ruszył ze Zlatą w kierunku miasteczka uniwersyteckiego, mając przed sobą skradające się, idące przodem zwierzęta, którym wydał polecenie zwiadu. — Wejdziemy do izby, chyba że suczki zaprowadzą nas w innym kierunku.
Towarzysze podróżowali cichymi uliczkami, rozglądając się w każdym kierunku z niezwykłą uwagą. Psy tropiące co rusz wąchały przedmioty osobiste poszukiwanego, by poczuć zapach unoszących się molekuł pokrewnych z mężczyzną, który nadal mógł kryć się w okolicy - a jeśli nie on, to ślady jego niedawnej obecności. Partnerzy zbliżali się wielkimi krokami do centrum miasteczka, nie dostrzegając nigdzie żywej duszy. Cisza zasiewała atmosferę niepokoju, przeszywającego cyngli obawami przed zasadzką. Groza nasiliła się, gdy ich uszu dotarły niepokojące odgłosy.
k3 - losowanie zdarzenia:
1. Drzwi od Izby Uniwersytetu otwierają się z hukiem, a w ich progu staje sylwetka nieznajomej wiedźmy. W czarodziejów skierowane jest obszarowe zaklęcie Fluctus inicjujące walkę.
2. Lumen i Luna podejmują trop, który prowadzi do jednego z okolicznych domostw. Z wnętrza dobiega cichy, dziecięcy lament i alarmujący odgłos rumotania przedmiotów.
3. Nie dzieje się nic nadzwyczajnego, duet może spokojnie wejść do głównego budynku kolegium.
— Zdarzało mi się pracować w trudniejszych warunkach. Pełnia księżyca zwykle wbija chuja w pogodę i miejsce, a właśnie wtedy futrzaki zapewniają mi najwięcej roboty. Nie raz, nie dwa szlajałem się po lasach przy ostrej śnieżycy, walczyłem z wyrośniętymi bestiami i też mi dupsko nie odmarzło. — gdyby do uszu kobiety nie dotarła wieść, jaką profesją para się łowca likantropów, najpewniej wywnioskowałaby to z jego słów.
— My i czarna magia? Przecież jesteśmy tymi dobrymi, z klątwami nam nie za pan brat. — uraczył ją raczej złowieszczym uśmiechem, w którym było widać dozę drwiny zdradzającej jego zdolności. — Dramatyzujesz, karlico, bo nie znasz odpowiednich ludzi. Niewielu ludzi zdradza swoją pasję do zaklinania, bo chuj strzela niespodziankę, gdy im zajdziesz za skórę. Mi nigdy nie było po drodze z nauką, ale stawiam, że szlamy i ich poplecznicy raczej nie tykają się tak wysublimowanych narzędzi. Podejdźmy bliżej, może coś wyczują. Nawet psi węch ma bardzo ograniczony dystans. — tym samym ruszył ze Zlatą w kierunku miasteczka uniwersyteckiego, mając przed sobą skradające się, idące przodem zwierzęta, którym wydał polecenie zwiadu. — Wejdziemy do izby, chyba że suczki zaprowadzą nas w innym kierunku.
Towarzysze podróżowali cichymi uliczkami, rozglądając się w każdym kierunku z niezwykłą uwagą. Psy tropiące co rusz wąchały przedmioty osobiste poszukiwanego, by poczuć zapach unoszących się molekuł pokrewnych z mężczyzną, który nadal mógł kryć się w okolicy - a jeśli nie on, to ślady jego niedawnej obecności. Partnerzy zbliżali się wielkimi krokami do centrum miasteczka, nie dostrzegając nigdzie żywej duszy. Cisza zasiewała atmosferę niepokoju, przeszywającego cyngli obawami przed zasadzką. Groza nasiliła się, gdy ich uszu dotarły niepokojące odgłosy.
k3 - losowanie zdarzenia:
1. Drzwi od Izby Uniwersytetu otwierają się z hukiem, a w ich progu staje sylwetka nieznajomej wiedźmy. W czarodziejów skierowane jest obszarowe zaklęcie Fluctus inicjujące walkę.
2. Lumen i Luna podejmują trop, który prowadzi do jednego z okolicznych domostw. Z wnętrza dobiega cichy, dziecięcy lament i alarmujący odgłos rumotania przedmiotów.
3. Nie dzieje się nic nadzwyczajnego, duet może spokojnie wejść do głównego budynku kolegium.
Hannibal Rookwood
Zawód : Łowca wilkołaków z grupy Sigrun, dystrybutor zwierzęcych ingrediencji
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Moja natura mówi głośniej
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Hannibal Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Kolegium Uniwersyteckie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Oxfordshire