Salon na IV piętrze
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon na IV piętrze
Przeznaczony do użytku Lupusa salon jest dosyć wiekowy. Stare, drewniane podłogi są wyłożone równie starymi dywanami; zaszklone gabloty wydają się pamiętać czasy początków rodu, a skórzane obicia kanap oraz foteli mimo, że utrzymane są w nienagannym stanie, wyglądają jak z poprzednich epok. W tym pomieszczeniu oprócz kominka (niepodłączonego do sieci Fiuu) znajduje się fortepian, który często umila wizytę gościom swoim graniem.
Na salon nałożone jest zaklęcie Muffliato.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lupus Black dnia 02.09.17 22:50, w całości zmieniany 1 raz
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miały do zaoferowania brud, robactwo, skręcenia nóg potykających się o zdradliwe korzenie i wiele innych nieciekawych efektów. Ale czasem czułem ogromną potrzebę, by rzucić się w ten tajemniczy las, zapomnieć o powinnościach i poczuć się jak dziecko. Na tyle, na ile pozwalało mi surowe wychowanie Blacków. Mimo wszystko doceniałem wiedzę oraz potęgę Flintów, imponowała mi ich znajomość magicznej flory oraz fauny, dzięki niej zostałem zresztą uzdrowicielem. Gdyby nie wiedza przekazana mi przez matkę, prawdopodobnie wylądowałbym na kolejnym stołku w Ministerstwie. Bez perspektyw na awans, bez możliwości prawdziwego rozwoju. W Mungu było inaczej, braki kadrowe wręcz uwypuklały moje zalety, z których byłem niesamowicie zadowolony. Tak jak z obcowania zarówno z naturą, z którą się wreszcie pogodziłem, jak i z rodziną. Rodzina była najważniejsza, o ile nie przynosiła wstydu. Nie bez powodu Blackowie wydziedziczali każde niepasujące odstępstwa od normy, które mogły okazać się zagrożeniem dla reputacji rodu. Na szczęście jak dotąd żaden z moich krewnych nie przyniósł hańby arystokratycznej społeczności i nie dotyczyło to jedynie mieszkańców Grimmauld Place, wręcz przeciwnie. Flintowe i Yaxleyowie wyznawali te same wartości, więc obcowanie z nimi zawsze było przyjemnością, nawet jeśli początkowo trudno było mi przywyknąć do nietypowych warunków w jakich się spotykaliśmy. Najważniejsza w życiu była równowaga.
Morgoth wydawał mi się osobą, która kierowała się w życiu właśnie tą maksymą. Wiecznie milczący, skupiony, wyważony. Zdarzało się, że mówiłem więcej od niego, ale nie przeszkadzało mi to, skoro był skuteczny. Na pewno w pracy, skoro go chwalono; zwykle sukcesy zawodowe były dla mnie największym wyznacznikiem wartości człowieka. Pracoholicy już chyba tak mieli. Tak naprawdę to cud, że udało nam się dogadać termin pasujący nam obu, choć w moim przypadku niebawem miało się to zmienić. Tak dokładnie to wraz ze zmianą stanu cywilnego. Nie przyszło mi jednak przez myśl, że to właśnie na ten temat będzie się toczyć rozmowa dzisiejszego spotkania. Po minie kuzyna i tak nie potrafiłem odgadnąć żadnych emocji, trudno więc było określić w jakim był nastroju. Gdyby ten był naprawdę parszywy, to mógłbym podejrzewać się samospełniającej przepowiedni wypowiedzianej nie tak dawno temu na opuszczonym pomoście, ale nic na to nie wskazywało.
Rozluźniłem się w związku z tym i przyjąłem na siebie rolę gospodarza, który miał pokierować całą konfrontacją. Zadbałem o wygodne miejsce do siedzenia oraz o alkohol, który zjawił się na stoliku, a potem także w naszych dłoniach. Niestety dość przyjemne grzeczności powitalne musiały minąć wraz z pojawiającym się zatroskaniem na twarzy Yaxleya. Musiałem dostrzec ten wyraz twarzy i niestety zatroskanie szybko mi się udzieliło. Dobrze, że rodzina czuła się w miarę w porządku, ale sprawa siostry pozostawała niewyjaśnioną zagadką, a takie bolą najbardziej.
- Nie dziwię się. Wezwaliście w tej sprawie uzdrowiciela? – spytałem. Podejrzewałem, że miało to coś wspólnego z jej genetyczną chorobą, a na tym niestety nie znałem się tak dobrze jak na wypadkach pozaklęciowych, ale mogłem spróbować jej pomóc o ile Morgoth tego chciał, nie byłem pewien. – Tak, dziękuję, że pytasz. Matka zajmuje się swoimi ziołami, ojciec nadal polityką, Cygnus jak wiesz zawsze dawał sobie radę ze wszystkim, a Alphard… wciąż zmienny jak pogoda. A Walburga ciągle się na wszystko uskarża, ale to akurat nic nowego – wyjaśniłem skrótowo, nie mogąc powstrzymać się przed drobną uszczypliwością w kierunku siostry. I tak wszyscy wiedzieli, że była temperamentną, a przy tym dość marudną osobą. – Ale chyba nie o tym chciałeś rozmawiać? – spytałem konkretnie, po czym nie tracąc kontaktu wzrokowego zamoczyłem usta w alkoholu.
Morgoth wydawał mi się osobą, która kierowała się w życiu właśnie tą maksymą. Wiecznie milczący, skupiony, wyważony. Zdarzało się, że mówiłem więcej od niego, ale nie przeszkadzało mi to, skoro był skuteczny. Na pewno w pracy, skoro go chwalono; zwykle sukcesy zawodowe były dla mnie największym wyznacznikiem wartości człowieka. Pracoholicy już chyba tak mieli. Tak naprawdę to cud, że udało nam się dogadać termin pasujący nam obu, choć w moim przypadku niebawem miało się to zmienić. Tak dokładnie to wraz ze zmianą stanu cywilnego. Nie przyszło mi jednak przez myśl, że to właśnie na ten temat będzie się toczyć rozmowa dzisiejszego spotkania. Po minie kuzyna i tak nie potrafiłem odgadnąć żadnych emocji, trudno więc było określić w jakim był nastroju. Gdyby ten był naprawdę parszywy, to mógłbym podejrzewać się samospełniającej przepowiedni wypowiedzianej nie tak dawno temu na opuszczonym pomoście, ale nic na to nie wskazywało.
Rozluźniłem się w związku z tym i przyjąłem na siebie rolę gospodarza, który miał pokierować całą konfrontacją. Zadbałem o wygodne miejsce do siedzenia oraz o alkohol, który zjawił się na stoliku, a potem także w naszych dłoniach. Niestety dość przyjemne grzeczności powitalne musiały minąć wraz z pojawiającym się zatroskaniem na twarzy Yaxleya. Musiałem dostrzec ten wyraz twarzy i niestety zatroskanie szybko mi się udzieliło. Dobrze, że rodzina czuła się w miarę w porządku, ale sprawa siostry pozostawała niewyjaśnioną zagadką, a takie bolą najbardziej.
- Nie dziwię się. Wezwaliście w tej sprawie uzdrowiciela? – spytałem. Podejrzewałem, że miało to coś wspólnego z jej genetyczną chorobą, a na tym niestety nie znałem się tak dobrze jak na wypadkach pozaklęciowych, ale mogłem spróbować jej pomóc o ile Morgoth tego chciał, nie byłem pewien. – Tak, dziękuję, że pytasz. Matka zajmuje się swoimi ziołami, ojciec nadal polityką, Cygnus jak wiesz zawsze dawał sobie radę ze wszystkim, a Alphard… wciąż zmienny jak pogoda. A Walburga ciągle się na wszystko uskarża, ale to akurat nic nowego – wyjaśniłem skrótowo, nie mogąc powstrzymać się przed drobną uszczypliwością w kierunku siostry. I tak wszyscy wiedzieli, że była temperamentną, a przy tym dość marudną osobą. – Ale chyba nie o tym chciałeś rozmawiać? – spytałem konkretnie, po czym nie tracąc kontaktu wzrokowego zamoczyłem usta w alkoholu.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bez otaczającej go przyrody byłby jedynie wałęsającym się wśród chłodnych ulic miasta psem bez celu. Animagia jedynie wzmocniła poczucie związania wraz z samotnością na łonie natury i spowodowała pewnego rodzaju zrozumienie. To było prostsze - postrzegania świata zwierzęcymi zmysłami. Owszem, zachowywał swoje odruchy, lecz były one ograniczonymi przez tę postać chęciami. Jeśli kiedykolwiek był zadowolony z poświęconych godzin na naukę to właśnie transmutacja z animagią stały na czele tej listy. Pewnego rodzaju pustka dopełniła się wraz z przeobrażeniem w postać wilka i mocno zacieśniła więzy z ludzką. Dlatego nic dziwnego, że Morgoth spędzał o wiele więcej czasu na samotnych wędrówkach po lasach dokoła posiadłości niż kiedykolwiek wcześniej. Szukał tam nie tylko ciszy, ale również i myśli, które czasem zdawały się bombardować jego podświadomość okrutnie i nieustępliwie. A teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebował skupienia. Między innymi spokój ducha miało mu zapewnić zaufane wspomożenie w szeregach Rycerzy Walpurgii. Póki co prawdziwie zawierzał jedynie Cynericowi, a od ostatniego spotkania wyniósł również wiedzę o tym, że kolejny z kuzynów postanowił dołączyć do sprawy łączącej zwolenników czystości krwi. Co prawda nie został on wtajemniczony przez niego, ale nie wnikał już jakim sposobem trafił do tamtej restauracji. Wierzył jednak, że nie zgubi idei po drodze, na której czyhało wiele pokus. Ambicje przysłaniały obraz już niejednemu z popleczników Riddle'a i chociaż było to mocną motywacją, tak upadek stawał się o wiele poważniejszy i boleśniejszy. Może i ostatnie wydarzenia sprawiły, że się od siebie oddalili, tak los nie pozwolił zapomnieć o rodzinie i w pewien sposób pchał ich ku sobie, by dostrzegli, że czasu było coraz mniej. Musieli działać bez względu na konsekwencje, a nadchodząca wyprawa do Azkabanu miała być pierwszym tak śmiałym krokiem. Uzdrowiciel o zdolnościach Lupusa był nieocenionym wsparciem - i nie chodziło konkretnie o bezpośredni atak, od którego byli Śmierciożercy i wspomagający ich Rycerze. W pełni zdrowy czarodziej władający magią leczniczą mógł więcej zdziałać niż ktokolwiek inny, a najprawdopodobniej już wkrótce miał mieć pełne ręce roboty. Yaxley wiedział, że jednym z pacjentów niewątpliwie będzie on sam, dlatego przekazanie wiadomości, którą niósł, stanowiło jeszcze większy zaszczyt. I nie tylko dla Blacka, co dla niego. Osiągnięcia Lupusa w pracy i na polu prywatnym były godne uwagi i chwili skupienia, bo utrzymanie takiego sojusznika znaczyło równie wiele. Obaj wiedzieli, że nadeszły niespokojne czasy i to właśnie ich pokolenie miało stać za szturmem, który miał zalać czarodziejską Wielką Brytanię. Musieli działać wspólnie i nie było miejsca na błędy czy wahania. Wiadomość od Czarnego Pana była wyraźna i nie pozostawiła żadnych wątpliwości. Jego kuzyn miał stać się częścią formującej się jednostki badawczej wspomagającej walkę Rycerzy Walpurgii swoją wiedzą i doświadczeniem. To właśnie jemu, młodszemu szlachcicowi, powierzono przekazanie tej wiadomości. Dlatego nic dziwnego, że Black nie mógł odczytać intencji z twarzy Śmierciożercy - sprawa, którą miało przyjść im poruszyć nie należała do łatwych i nie było już odwrotu. Morgoth pozwolił sobie jeszcze na delikatny, ledwie zauważalny uśmiech na słowa o swoim kuzynostwie, wiedząc, że wypowiedź, chociaż szczera, była prawdziwa. Dopiero następne pytanie rozwiało lekki grymas z jego twarzy, naprowadzając myśli na właściwe tory.
Masz rację.
- Stanowisz cenny nabytek, kuzynie - odparł w końcu, przenosząc spojrzenie na Lupusa. Grzecznościowe pytania miały przejść na dalszy plan, by w końcu zniknąć w słowach poruszających znacznie poważniejsze, lecz nie ważniejsze tematy. Morgoth nie zamierzał już pozwolić, by ich tok myślenia uciekł gdziekolwiek indziej. Musieli skupić się na tym, co miał przekazać, dlatego nie oderwał wzroku od mężczyzny, a jego głos wciąż pozostawał spokojny i niewzruszony. - Czarny Pan nie przeoczył twojego wsparcia. Dotychczasowa pomoc uzdrowicielska jak i ofiarowane możliwości badawcze zdobyły jego uznanie. Staniesz się częścią jednostki badawczej Rycerzy Walpurgii, która skupia oddanych i światłych czarodziejów, mających za zadanie wspierać nas swoją wiedzą - nie przerywał, kontynuując swoją wypowiedź, obserwując przy tym Lupusa. - Fundamentalna dziedzina, jaką jest uzdrowicielstwo, dostanie szansę postawienia się przed całym światem, a jedynym ograniczeniem będzie twój umysł. - Badania, przed którymi inni się lękają, staną przed tobą otworem. Obaj doskonale wiedzieli, co oznaczała ostatnia wypowiedź Yaxleya. Pełne poparcie Riddle'a było kolejnym elementem układanki, a siła reszty organizacji zależała od pleców, które mieli stanowić właśnie formujący jednostkę badawczą naukowcy. Jeśli chociaż jeden z nich był człowiekiem godnym zaufania, mogli osiągnąć naprawdę wiele. Pojawienie się tam Lupusa było więc oczywistym wyborem.
Masz rację.
- Stanowisz cenny nabytek, kuzynie - odparł w końcu, przenosząc spojrzenie na Lupusa. Grzecznościowe pytania miały przejść na dalszy plan, by w końcu zniknąć w słowach poruszających znacznie poważniejsze, lecz nie ważniejsze tematy. Morgoth nie zamierzał już pozwolić, by ich tok myślenia uciekł gdziekolwiek indziej. Musieli skupić się na tym, co miał przekazać, dlatego nie oderwał wzroku od mężczyzny, a jego głos wciąż pozostawał spokojny i niewzruszony. - Czarny Pan nie przeoczył twojego wsparcia. Dotychczasowa pomoc uzdrowicielska jak i ofiarowane możliwości badawcze zdobyły jego uznanie. Staniesz się częścią jednostki badawczej Rycerzy Walpurgii, która skupia oddanych i światłych czarodziejów, mających za zadanie wspierać nas swoją wiedzą - nie przerywał, kontynuując swoją wypowiedź, obserwując przy tym Lupusa. - Fundamentalna dziedzina, jaką jest uzdrowicielstwo, dostanie szansę postawienia się przed całym światem, a jedynym ograniczeniem będzie twój umysł. - Badania, przed którymi inni się lękają, staną przed tobą otworem. Obaj doskonale wiedzieli, co oznaczała ostatnia wypowiedź Yaxleya. Pełne poparcie Riddle'a było kolejnym elementem układanki, a siła reszty organizacji zależała od pleców, które mieli stanowić właśnie formujący jednostkę badawczą naukowcy. Jeśli chociaż jeden z nich był człowiekiem godnym zaufania, mogli osiągnąć naprawdę wiele. Pojawienie się tam Lupusa było więc oczywistym wyborem.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie wierzyłem w przypadki. Jako człowiek poświęcający się nauce, wolałem sądzić, że wszystkie działania wszechświata mają pewne zamierzenie, dzięki którym osiągają konkretny cel. Nawet jeśli nie istniała świadomość u drugiej osoby, to pewne wydarzenia oraz doświadczenia pchały ją w konkretnym kierunku. I wtedy się zderzali. Ludzie o tych samych wartościach, ludzie o przeciwnych wartościach. Zawsze kryła się za tym pewna idea, przyszłość do wypełnienia. Wynikało to też z prawdopodobieństwa; to, że Morgoth postanowił zażyć powietrza w mieście wypełnionym ciężkim dymem, a przy okazji wpaść odwiedzić rodzinę, było niemal niemożliwe. Bardziej prawdopodobne, co też zresztą uczynił, było umówienie się na spotkanie i poruszenie tematów. Pewnych. Znając Yaxleya, nie spodziewałem się gadania po próżnicy, wymiany plotkami oraz innymi sloganami niewartymi splunięcia. Coś musiało być na rzeczy. Ale nie byłem podejrzliwy. Nie spodziewałem się, że zrobiłem coś źle i kuzyn przybył na Grimmauld Place w celu dobitnego wyjaśnienia pewnych panujących w naszym środowisku zasad. O co mogło więc chodzić? O kolejną misję? Wydawało się, że każda sprawa została już poruszona na forum niedawnego spotkania, chyba nikt nie miał już nic więcej do dodania. Cel wizyty zaczynał mnie interesować coraz mocniej, ale starałem się tego nie okazywać. Grunt, to być opanowanym bez względu na okoliczności, to mi zawsze powtarzał ojciec. Może to miało związek z istnieniem przodka, niezrównoważonego Czarnobrodego, który przyniósł rodzinie ujmę i go wydziedziczono. Od tamtej pory praktycznie każde odstępstwo od normy było surowo karane, a czasem nawet poddawane tej samej praktyce, hołdując przekonaniu, że chorą gałąź najlepiej odciąć nim obumrze całe drzewo. Stąd to całe maskowanie emocji, wyciszanie się oraz skrajna powściągliwość w praktycznie każdym aspekcie życia. Może to był też taki znak rozpoznawczy arystokracji, bo wiele znanych mi osób z tego środowiska było nadzwyczaj mało wylewnych. Trudno było ich rozgryźć. Tak jak Morgotha, choć w tym przypadku będąc jego krewnym miałem nieco łatwiej w tym względzie. To sprawiało, że siedząc naprzeciwko cały czas uważnie go obserwowałem, chcąc dokładnie poznać charakter naszego spotkania. Rozluźnił mnie dopiero rozlany do szklanek alkohol, który zacząłem powoli sączyć. Ułożyłem się wygodniej na siedzisku, a dziwny niepokój zniknął ze mnie jak ręką odjął. Nie, nie przez Toujours Pur, a przez to, co mówił Yaxley. Szybko zrozumiałem, że nie miałem powodów do zmartwień, a wręcz przeciwnie. Poczekałem, aż kuzyn skończy mówić, cały czas uważnie go słuchając i chłonąc wypowiadane przez niego słowa.
- To dla mnie zaszczyt, że Czarny Pan docenił moje starania i pozwolił mi zostać częścią jednostki badawczej Rycerzy Walpurgii. Dziękuję ci za tę informację, jest dla mnie niezwykle cenna – odpowiedziałem w końcu, aż odkładając szklankę na stoliczek obok. Ścisnąłem ze sobą obie dłonie i ułożyłem je na kolanie spoczywającym na drugiej nodze.
- Czy nasz Pan dał ci jakieś konkretne wytyczne, czy dał mi wolną rękę jeśli chodzi o badania? – spytałem z zainteresowaniem. Nie chciałem go niczym urazić, broń Merlinie, dlatego musiałem wybadać grunt i wiedzieć, gdzie jest granica. A może nie było żadnej? – Masz może informacje kto jeszcze wchodzi w skład jednostki? – zadałem kolejne pytanie. Bardziej z ciekawości. Głównie przez to, że musieliśmy współpracować, dobrze byłoby wiedzieć z kim i na jakich płaszczyznach.
- To dla mnie zaszczyt, że Czarny Pan docenił moje starania i pozwolił mi zostać częścią jednostki badawczej Rycerzy Walpurgii. Dziękuję ci za tę informację, jest dla mnie niezwykle cenna – odpowiedziałem w końcu, aż odkładając szklankę na stoliczek obok. Ścisnąłem ze sobą obie dłonie i ułożyłem je na kolanie spoczywającym na drugiej nodze.
- Czy nasz Pan dał ci jakieś konkretne wytyczne, czy dał mi wolną rękę jeśli chodzi o badania? – spytałem z zainteresowaniem. Nie chciałem go niczym urazić, broń Merlinie, dlatego musiałem wybadać grunt i wiedzieć, gdzie jest granica. A może nie było żadnej? – Masz może informacje kto jeszcze wchodzi w skład jednostki? – zadałem kolejne pytanie. Bardziej z ciekawości. Głównie przez to, że musieliśmy współpracować, dobrze byłoby wiedzieć z kim i na jakich płaszczyznach.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mogli sobie pozwolić na losowość - nie tego byli uczeni i nie to miało rządzić ich rzeczywistością. Obaj doskonale zdawali sobie z tego sprawę, więc nie pozwalali sobie na tak pozbawione sensu oddawanie się przypadkowi. Coś takiego nie istniało. Wszystko miało swój cel, wszystko do czegoś zmierzało. W ten czy w inny sposób. Wychowani w poczuciu silnego realizmu, odpowiedzialności za swoje czyny, odpowiedzialności za rodzinę, odpowiedzialności za przyszłość. To właśnie ona skierowała Morgotha ku Rycerzom, a autorytet, który dostrzegał w ojcu, pogłębił jedynie słuszność tej decyzji. To właśnie Leon Vasilas wszak wtajemniczył syna w większą ideę, przedstawiając go nie tak licznym na tamten czas członkom. A potem był już sam, ale nie martwił się tym, że ojca obok nie było. Każdy miał swoje zadania do wykonania, podzielili się odpowiedzialnością za odmienne dziedziny, chociaż wspólnie się tym uzupełniali. Morgoth zdawał sobie sprawę z faktu, że jego ojciec nie mógłby w żaden sposób połączyć obowiązków nestora rodu z aktywnym uczestnictwem w życiu organizacji. Nikt nie miał mu tego za złe, szczególnie gdy jego syn wciąż odnajdował nowe możliwości do rozwijania i przydatności zwolennikom idei czystej krwi. Żałował jedynie tego, że przeważającą część tej zbieraniny tworzyli ludzie z przeróżnych środowisk - kundle, ulicznice, więźniowie, psychopaci ogarnięci tylko jedną rządzą. Rządzą krwi i nieokiełznanej agresji. Lubowali się w krzywdzie bez względu gdzie ją posiali, sądząc, że każdy mord był potrzebny, a Czarny Pan rósł z nimi w siłę. Przez usunięcie się ze spotkań Riddle powierzył pieczę nad swoimi poplecznikami Śmierciożercom - nikt jednak nie potrafił tak ich przywołać do porządku jak on sam. Ostatnie spotkanie wykazało brak szacunku, a także wykorzystywanie władzy przez wielu członków spośród szeregów. Yaxleyowi zdawało się, że tylko niewielu pojęło prawdziwy sens powstania i celu jakim byli Rycerze Walpurgii. Starał się o tym przypominać swojemu kuzynowi, liczył na to, że Lupus również pojął odpowiednie z zagadnień. Nie wiedział, ile powiedziała mu Tsagairt. Zawsze lubiła wyolbrzymiać i dramatyzować, gdy Morgoth stawiał na realizm i właściwie aspekty. Nie wątpił w to, że otwarcie się możliwości, które stawały właśnie otworem przed Blackiem były zdecydowanie bardziej otwarte niż te narzucone na niego aktualnie. Lord Voldemort pozwalał swoim ludziom na wiele i wiele im dawał, gdy na to zasługiwali. Nie wątpił, że mężczyzna, na którego patrzył, mógł być w przyszłości jednym z nich. Widział na twarzy kuzyna pewne zmiany, zniknęło spięcie lub niepokój, bo ekspresja twarzy uzdrowiciela była tak samo znikoma jak jego własna. Ale znali się na tyle, by umieć dostrzegać nawet najmniejsze zawahania. Ten moment był jednym z nich. Morgoth uśmiechnął się nikło na słowa Lupusa, zdając sobie sprawę, że kolejna bliska mu osoba została wplątana w coś niebezpiecznego. Ani Cyneric, ani Lupus nie spotkali jeszcze Riddle'a. Nie wiedzieli, jakim czarnoksiężnikiem był, choć jego czyny wyprzedzały go z potężną siłą. Słuchanie o nim, jednak nie równało się ze stanięciem z nim twarzą w twarz. Niemal zawsze wracał wspomnieniami do chwili, w której otrzymał maskę, mroczny znak - nowe symbole jego przynależności do wąskiego grona zaufanych. Nie chciałby mieć tego człowieka za swojego wroga...
- Obaj wierzymy, że sam będziesz najlepiej wiedział, co z tym zrobić - odezwał się po długiej przerwie, równocześnie przyzwalając na każdy rodzaj badania. Riddle nie narzucał swojej woli w tej kwestii. Słusznie zdawał się na swoich Rycerzy i ich umiejętności. Odstawił szklankę i wstał wolno, poprawiając guzik marynarki. Skierował się w stronę okna, które wybiegało na ulicę - ponura sceneria londyńskiego zgiełku była tu idealnie widoczna, chociaż i tak Grimmauld Place znajdowało się jakby na uboczu. Blackowie tutaj pasowali i nie był to przytyk. Kto jeszcze wchodzi w skład jednostki? - Dolohov. Zarośnięty Rosjanin - odparł, nie patrząc na kuzyna. - Jest alchemikiem. W przyszłości zapewne dołączą do niego inni. Podejrzewam, że będzie pomiędzy nimi Quentin Burke - urwał, milknąc i jeszcze przez jakiś czas nie odrywając spojrzenia od krajobrazu za oknem. W pewnym momencie jakby się napatrzył i przeniósł uwagę na kuzyna. - Będziesz nam potrzebny. Niewielu mamy magów związanych z uzdrowicielstwem - dodał ciszej, zdając sobie sprawę, że Lupusowi na pewno przyjdzie kiedyś wyciągać go z agonalnego stanu. Czy wtedy stanie na wysokości zadania i zrobi to, co będzie należało? Yaxley wiedział, że tak. Nie wiedział tylko czy jego kuzyn odnalazł w sobie tę pewność. Jak nie teraz, to na pewno w przyszłości będzie miał ku temu okazję.
- Obaj wierzymy, że sam będziesz najlepiej wiedział, co z tym zrobić - odezwał się po długiej przerwie, równocześnie przyzwalając na każdy rodzaj badania. Riddle nie narzucał swojej woli w tej kwestii. Słusznie zdawał się na swoich Rycerzy i ich umiejętności. Odstawił szklankę i wstał wolno, poprawiając guzik marynarki. Skierował się w stronę okna, które wybiegało na ulicę - ponura sceneria londyńskiego zgiełku była tu idealnie widoczna, chociaż i tak Grimmauld Place znajdowało się jakby na uboczu. Blackowie tutaj pasowali i nie był to przytyk. Kto jeszcze wchodzi w skład jednostki? - Dolohov. Zarośnięty Rosjanin - odparł, nie patrząc na kuzyna. - Jest alchemikiem. W przyszłości zapewne dołączą do niego inni. Podejrzewam, że będzie pomiędzy nimi Quentin Burke - urwał, milknąc i jeszcze przez jakiś czas nie odrywając spojrzenia od krajobrazu za oknem. W pewnym momencie jakby się napatrzył i przeniósł uwagę na kuzyna. - Będziesz nam potrzebny. Niewielu mamy magów związanych z uzdrowicielstwem - dodał ciszej, zdając sobie sprawę, że Lupusowi na pewno przyjdzie kiedyś wyciągać go z agonalnego stanu. Czy wtedy stanie na wysokości zadania i zrobi to, co będzie należało? Yaxley wiedział, że tak. Nie wiedział tylko czy jego kuzyn odnalazł w sobie tę pewność. Jak nie teraz, to na pewno w przyszłości będzie miał ku temu okazję.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Choć nigdy nie byłem fanem bezsensownych mordów, to akurat mugoli, gdybym tylko mógł, wybijałbym masowo, bez zastanowienia. Nie dlatego, że nie miałem poszanowania dla życia, ale nie miałem poszanowania dla zarazy trawiącej magiczną społeczność. To przez nich musieliśmy się ukrywać, to przez nich czystość krwi miała coraz mniejsze znaczenie. Wreszcie to przez nich następował rozłam nawet wśród arystokracji. Swoim istnieniem sprawiali ból oraz siali niepotrzebny nikomu zamęt. Tak jakby nie wystarczyło im to, że byli w liczebnej przewadze, musieli jeszcze wnikać do naszego świata i wywracać wielopokoleniowe tradycje do góry nogami. Nie przepadałem za nowościami czy zmianami, o ile nie były one absolutnie konieczne. Zmiana w moim życiu powiększająca się o służbę Czarnemu Panu należała akurat do tych pozytywnych przeobrażeń, które gdzieś tam w środku zapewniały mi spokój. Spokój dotyczący przyszłości nas wszystkich. To prawda, że nigdy go nie widziałem ani nie spotkałem, podobno to akurat lepiej; ale wystarczyły mi efekty jego potęgi. Zbiorowość, którą stworzył i która realnie działała, by na świecie działo się lepiej. Deirdre znałem tylko ze szkoły, tak szczerze mówiąc nie wiedziałem do czego była zdolna i jak wielki był u niej głód krwi, czasem tej aż niepotrzebnej. Nie orientowałem się także w tym, że podobnym brakiem pobudek charakteryzowała się większość członków Rycerzy Walpurgii. Niewiele jeszcze wiedziałem ponad dwa spotkania oraz to, co zdążyli mi powiedzieć Tsagairt i Morgoth. Wierzyłem natomiast w ideę, w Lorda Voldemorta, w to, że wspólnymi siłami naprawdę mogliśmy odmienić świat. Pozbyć się wszystkich, którzy przeszkadzali nam w spokojnym istnieniu na świcie, który nam się po prostu należał. Nie wierzyłem w utarte frazy o równości i tolerancji, w naszym konserwatywnym środowisku nie było na to miejsca. Musieliśmy się bronić przed zgubnym postępem jeśli nie chcieliśmy wyginąć zaprzepaszczając największy dar, jaki posiadaliśmy. Magię. Tak bardzo żałowałem, że była ona teraz tak mocno niestabilna. Jak przeżyć bez dziedzictwa płynącego w naszych żyłach?
A więc nie było ograniczeń. To dobrze. Skinąłem kuzynowi głową, rozumiejąc co chciał przekazać. Ta wiadomość była chyba najlepszą ze wszystkich dotychczasowych. Czarny Pan otwierał mi właśnie nieskończoność możliwości, wystarczyło jedynie wejść przez próg i zanurzyć się w dziedzinach nauki, które do tej pory wydawały się być niedostępne.
Podparłem brodę na dłoni słuchając dalszych odpowiedzi. Dolohova kojarzyłem dość mętnie, a Burke wydawał się być dobrym sojusznikiem. Może uda się stworzyć naprawdę silną jednostkę badawczą i współpraca nie będzie nam tak doskwierać, a wręcz ułoży się pomyślnie. Niby i tak będzie musiała, bo Pan sobie tego życzył, ale zawsze można przebrnąć przez trudy nauki we względnie dobrej atmosferze, co byłoby lepsze niż skakanie sobie do gardeł przy byle okazji.
- Kojarzę jedynie Cassandrę. Chyba rozejrzę się w Mungu za kimś jeszcze, potrzebujemy dobrego, medycznego zaplecza – dodałem. Jeszcze nie wiedziałem, że moje słowa okażą się prorocze. I że niebawem nastąpi prawdziwy amagedon, z którym we dwoje będziemy musieli się zmierzyć. – Życzę ci powodzenia. Wiem, że sobie poradzisz – dorzuciłem na koniec. Naprawdę wierzyłem w Morgotha i to, że wypełni swoje zadanie w Azkabanie najlepiej jak się da. Chciałem mu to pokazać, choć wątpiłem, by dodało mu to krzepy lub energii. Ale musiał wiedzieć.
A więc nie było ograniczeń. To dobrze. Skinąłem kuzynowi głową, rozumiejąc co chciał przekazać. Ta wiadomość była chyba najlepszą ze wszystkich dotychczasowych. Czarny Pan otwierał mi właśnie nieskończoność możliwości, wystarczyło jedynie wejść przez próg i zanurzyć się w dziedzinach nauki, które do tej pory wydawały się być niedostępne.
Podparłem brodę na dłoni słuchając dalszych odpowiedzi. Dolohova kojarzyłem dość mętnie, a Burke wydawał się być dobrym sojusznikiem. Może uda się stworzyć naprawdę silną jednostkę badawczą i współpraca nie będzie nam tak doskwierać, a wręcz ułoży się pomyślnie. Niby i tak będzie musiała, bo Pan sobie tego życzył, ale zawsze można przebrnąć przez trudy nauki we względnie dobrej atmosferze, co byłoby lepsze niż skakanie sobie do gardeł przy byle okazji.
- Kojarzę jedynie Cassandrę. Chyba rozejrzę się w Mungu za kimś jeszcze, potrzebujemy dobrego, medycznego zaplecza – dodałem. Jeszcze nie wiedziałem, że moje słowa okażą się prorocze. I że niebawem nastąpi prawdziwy amagedon, z którym we dwoje będziemy musieli się zmierzyć. – Życzę ci powodzenia. Wiem, że sobie poradzisz – dorzuciłem na koniec. Naprawdę wierzyłem w Morgotha i to, że wypełni swoje zadanie w Azkabanie najlepiej jak się da. Chciałem mu to pokazać, choć wątpiłem, by dodało mu to krzepy lub energii. Ale musiał wiedzieć.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Yaxley nie chciał nikogo zabijać. Chodziło jedynie o to, by mugole nigdy nie pojawili się w ich świecie. Tak bardzo różnili się od Lupusa w tej kwestii, dlatego Morgoth poniekąd cieszył się, że jego kuzynowi nie będzie przeznaczone stawać w szranki z nikim innym prócz własnymi pacjentami. Nie chciał też, by dłonie Lupusa pokryły się krwią tak szybko jak jego własne. A tej nigdy nie można było już zmyć ani z ciała, ani tym bardziej z duszy. Wiedział jednak że Black nie był stworzony do zabijania, a ratowania tego, co najcenniejsze - życia. Pomimo że nikt nie znał przyszłości młodszy ze szlachciców był przekonany o tym, że już wkrótce przyjdzie mu spotkać się z uzdrowicielem, lecz nie na warunkach rodzinnych, a podczas walki o przetrwanie. Wspólnie mieli zadanie do wykonania i musieli stawić się na wezwanie bez względu na konsekwencje. Słysząc słowa dotyczące nadchodzącego Azkabanu, Yaxley znieruchomiał. Zmiany nadchodziły i jedne miały pozostać za sobą trwały efekt, inne tylko tymczasowe. Morgoth starał się chronić nie tylko słabszą część jego rodziny, ale przecież kilka lat już starał się bronić również Cynerica. Nie chciał, żeby musiał niepotrzebnie się angażować w niektóre sprawy, skoro młodszy z kuzynów mógł to zrobić sam. Co prawda czuł się dobrze w towarzystwie Ciny, nie oznaczało to jednak że życzył mu tego samego poświęcenia, którego sam się podjął. Które towarzyszyło mu na każdym kroku, rozpalając niekiedy lewe przedramię tak mocno, że niemal mógł poczuć żywy ogień. Czy było to regularne upomnienie o tym, by nie zapominał, co obiecał? I komu? Za większą władzę, za możliwość sięgnięcia po to, czego pragnął. Stał się więc niewolnikiem Mrocznego Znaku i wieczystej przysięgi, którą złożył Riddle'owi. Czarnemu Panu. Lordowi Voldemortowi jak kazał im się tytułować. Świadomie podjął się tego wyzwania i miał z tym żyć do końca swoich dni. Chyba że w jakikolwiek sposób będzie musiał zostać zmuszonym sprzeciwić się słowom przysięgi. Liczył się z tą opcją. Wiedział, że bez wahania oddałby życie za rodzinę, dlatego nie bał się śmierci w dobrej sprawie. Bał się jedynie tego, że ich opuści przedwcześnie i jego śmierć nic by nie zmieniła. Nie mógł powstrzymać drżenia ziemi, które nadchodziło i wciąż trwało jakby nawet ona wiedziała, że to, co się wydarzy może być zarówno ich końcem jak i początkiem. Jako wilk czuł to o wiele dokładnie. Świat się zmienił. Czuł to w wodzie. Czuł to w ziemi. Czuł to w powietrzu. Wiele, z tego co było, zostało utracone. A wszystko zaczęło się od pojawienia się magii. Ten konflikt zataczał koło i miał zapewne powtórzyć się wiele razy. Sama historia wszak mówiła o tym jak przodkowie wielkich czarodziejów walczyli z mugolami o swoje racje. Czy i ta walka była temu podobna, czy wręcz przeciwnie? Do czego posunęliby się jego pradziadowie, by osiągnąć cel? Czy nie poparliby jego decyzji właśnie teraz? Póki co nie widział innego, lepszego wyjścia. Trwał więc przy swoim i widział przed sobą potencjał uzdrowicielstwa. Wyciągnął więc dłoń w stronę Lupusa. Każdy miał wrócić do swoich zajęć, ale z bogatszym doświadczeniem. Z większą świadomością odpowiedzialności. - Do zobaczenia, kuzynie - pożegnał się, ale wiedział, że żaden z nich nie chciał kolejnego spotkania. Bo to miało być o wiele bardziej stresujące i przejmujące niż to. O ile w ogóle do niego dojdzie.
|zt x2
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|z kapryśnego
Zaklęcie przestało działać dosłownie dwie ulice przed ustalonym celem. Słońce już niedługo miało wzejść i rozbudzić każdego okolicznego mieszkańca, odbierając możliwość swobodnego ruchu, a tego Morgoth potrzebował w tym momencie najmocniej. Był osłabiony, lecz nie miało to większego znaczenia - jedynie obolałe od oderwanego sufitu ciało dopominało się co chwila o uwagę, ale mógł ten fakt zignorować. Klątwa Ondyny tym razem trwała spokojnie w ryzach płuc, ale czarna magia nie współgrała z sinicą. Badania grupy badawczej na tą chorobą były mu potrzebne, żeby przestać być balastem, którym i tak się stawał w gronie Rycerzy Walpurgii. Najmłodszy, najsłabszy. Wciąż musiał się wiele nauczyć i sprężyć się, bo nadgonienie paru lat doświadczenia nie było prostą sprawą. Owszem. Przeżył Azkaban, ale była to jedna rzecz - niektórzy niewtajemniczeni w sekret mrocznego znaku posiadali wiedzę, która mogłaby się tam przydać. On miał jedynie samozaparcie i urodzenie. Musiał wykazać się czymś znacznie więcej niż własną wolą. Ona mogła zdziałać cuda, lecz jedynie wsparta potęgą. Której nie posiadał. Dziwnym trafem był w lepszym stanie od Cadana, który jako żeglarz posiadał znacznie lepszą odporność, ale zaklęcie, które go trafiło było na tyle potężne, że powaliło nawet i jego. Morgoth nie mógł go zostawić i w duchu dziękował losowi, że ich nie rozdzielił. Stojąc pod numerem dwunastym, wątpił, żeby obyło się bez czarnej mgły, lecz mile się zaskoczył. Miał szczęście, że Lupus przyuważył go przez okno i zszedł na dół do drzwi wejściowych, gdzie miał dostać odpowiedź na tak wczesną wizytę kuzyna. - Potrzebuję pomocy - skwitował Yaxley krótko, patrząc uważnie na Blacka i niemo dając mu znać, żeby ruszył za nim. W ciemnej jeszcze alejce Morgoth ukrył spetryfikowanego Cadana, niezbyt szarmancko przykrywając go śmieciami, by przechodzący od czasu do czasu ludzie nie wezwali policji lub, co gorsza, nie dowiedzieli się, że mieli przed sobą jednego z władających magią. Mugole poznali już czym były czary i było kwestią czasu, aż zaczną piętnować każdy, najdrobniejszy jej przejaw. Gdy stanęli przy Goyle'u, Yaxley odsłonił współtowarzysza, po czym spojrzał znacząco na Blacka. Jego skrzat na pewno byłby pomocny w przeniesieniu wciąż nieruchawego Rycerza Walpurgii do środka budynku przy Grimmauld Place.
|Morgoth - 146/176 (10 - psychiczne, czarna mgła, 20 - tłuczone), -5 do kości
Cadan - 141/215 (15 - anomalia, psychiczne, 39 - nieudane Abesio, cięte, 20 - tłuczone), -15 do kości
Zaklęcie przestało działać dosłownie dwie ulice przed ustalonym celem. Słońce już niedługo miało wzejść i rozbudzić każdego okolicznego mieszkańca, odbierając możliwość swobodnego ruchu, a tego Morgoth potrzebował w tym momencie najmocniej. Był osłabiony, lecz nie miało to większego znaczenia - jedynie obolałe od oderwanego sufitu ciało dopominało się co chwila o uwagę, ale mógł ten fakt zignorować. Klątwa Ondyny tym razem trwała spokojnie w ryzach płuc, ale czarna magia nie współgrała z sinicą. Badania grupy badawczej na tą chorobą były mu potrzebne, żeby przestać być balastem, którym i tak się stawał w gronie Rycerzy Walpurgii. Najmłodszy, najsłabszy. Wciąż musiał się wiele nauczyć i sprężyć się, bo nadgonienie paru lat doświadczenia nie było prostą sprawą. Owszem. Przeżył Azkaban, ale była to jedna rzecz - niektórzy niewtajemniczeni w sekret mrocznego znaku posiadali wiedzę, która mogłaby się tam przydać. On miał jedynie samozaparcie i urodzenie. Musiał wykazać się czymś znacznie więcej niż własną wolą. Ona mogła zdziałać cuda, lecz jedynie wsparta potęgą. Której nie posiadał. Dziwnym trafem był w lepszym stanie od Cadana, który jako żeglarz posiadał znacznie lepszą odporność, ale zaklęcie, które go trafiło było na tyle potężne, że powaliło nawet i jego. Morgoth nie mógł go zostawić i w duchu dziękował losowi, że ich nie rozdzielił. Stojąc pod numerem dwunastym, wątpił, żeby obyło się bez czarnej mgły, lecz mile się zaskoczył. Miał szczęście, że Lupus przyuważył go przez okno i zszedł na dół do drzwi wejściowych, gdzie miał dostać odpowiedź na tak wczesną wizytę kuzyna. - Potrzebuję pomocy - skwitował Yaxley krótko, patrząc uważnie na Blacka i niemo dając mu znać, żeby ruszył za nim. W ciemnej jeszcze alejce Morgoth ukrył spetryfikowanego Cadana, niezbyt szarmancko przykrywając go śmieciami, by przechodzący od czasu do czasu ludzie nie wezwali policji lub, co gorsza, nie dowiedzieli się, że mieli przed sobą jednego z władających magią. Mugole poznali już czym były czary i było kwestią czasu, aż zaczną piętnować każdy, najdrobniejszy jej przejaw. Gdy stanęli przy Goyle'u, Yaxley odsłonił współtowarzysza, po czym spojrzał znacząco na Blacka. Jego skrzat na pewno byłby pomocny w przeniesieniu wciąż nieruchawego Rycerza Walpurgii do środka budynku przy Grimmauld Place.
|Morgoth - 146/176 (10 - psychiczne, czarna mgła, 20 - tłuczone), -5 do kości
Cadan - 141/215 (15 - anomalia, psychiczne, 39 - nieudane Abesio, cięte, 20 - tłuczone), -15 do kości
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spałem. Co innego miałem robić w nocy? Mogłem jeszcze studiować księgi albo dla relaksu rozrysowywać kolejną wersję drzewa genealogicznego szlachty, ale miałem mieć poranny dyżur w szpitalu. Zamierzałem się wyspać. Niestety opatrzność bardzo lubiła niweczyć wszelkie doniosłe plany jakie ktokolwiek odważyłby się sporządzić i tak też było tym razem. Obudziłem się trochę przed świtem, z ogromnym pragnieniem. Powinienem zawezwać skrzata i napić się wody bez wstawania z łóżka, ale i tak musiałem jeszcze zahaczyć o toaletę, dlatego podniosłem się z materaca. Nieprzytomnie zszedłem na schody i z ciekawości spojrzałem przez okno. W pierwszym odruchu myślałem, że nadal śpię albo mam zwidy, bo to niemożliwe, by Morgoth wystawał o tej porze pod kamienicą. W mieście, w stolicy. Co miałby tu robić? Zamrugałem, po czym przetarłem dokładnie oczy, ale on wciąż tam stał. Wróciłem do sypialni w celu nałożenia na siebie szlafroku i zjechałem powoli w dół. Skrzat wyszedł z kuchni i coś zaczął do mnie mówić, ale nie słuchałem go tylko czym prędzej otworzyłem drzwi wejściowe. Naprawdę przed nimi stał Yaxley. Wyglądałem na mocno zdziwionego i zdezorientowanego tą wizytą, ale przecież mogłem się domyślić, że pewnie znów coś się stało z anomaliami. Ruszyłem za kuzynem trzymając dłonie pod pachami i rozglądając się za wścibskimi oczami mugoli. Jak ja ich nienawidziłem.
- Co się stało? – spytałem w końcu, jeszcze nim docieramy na miejsce. – Co ty robisz? – zadałem kolejne pytanie, szczerze zdumiony, gdy okazuje się, że mamy grzebać… w śmieciach? – Dobrze się… – Chciałem dopytać czy Morgoth aby na pewno czuł się dobrze, bo jego zachowanie na to nie wskazywało. Otworzyłem szerzej oczy widząc, jak spod papierów i innych rzeczy wyłania się ciało mężczyzny. Goyla. Spetryfikowane, jak zaraz stwierdzam. Na Merlina… - Pójdę po skrzata – powiedziałem mrukliwie i żwawym krokiem wróciłem na korytarz, skąd przywołałem sługę. On dyskretnie zabrał poszkodowanego na górę, do salonu, a my dotarliśmy tam przez ruchome schody. Wchodząc do pomieszczenia zauważyłem, że pacjent leżał już na kanapie. – Siadaj – zachęciłem Yaxleya do spoczęcia na fotelu. Najpierw zacząłem oglądać ciało spetryfikowanego mając niejasne przeczucie, że to on odniósł więcej obrażeń. – Potrzebuję informacji. Co się stało? – rzuciłem w przestrzeń, ale do kuzyna. Tylko on mógł mi teraz odpowiedzieć.
- Co się stało? – spytałem w końcu, jeszcze nim docieramy na miejsce. – Co ty robisz? – zadałem kolejne pytanie, szczerze zdumiony, gdy okazuje się, że mamy grzebać… w śmieciach? – Dobrze się… – Chciałem dopytać czy Morgoth aby na pewno czuł się dobrze, bo jego zachowanie na to nie wskazywało. Otworzyłem szerzej oczy widząc, jak spod papierów i innych rzeczy wyłania się ciało mężczyzny. Goyla. Spetryfikowane, jak zaraz stwierdzam. Na Merlina… - Pójdę po skrzata – powiedziałem mrukliwie i żwawym krokiem wróciłem na korytarz, skąd przywołałem sługę. On dyskretnie zabrał poszkodowanego na górę, do salonu, a my dotarliśmy tam przez ruchome schody. Wchodząc do pomieszczenia zauważyłem, że pacjent leżał już na kanapie. – Siadaj – zachęciłem Yaxleya do spoczęcia na fotelu. Najpierw zacząłem oglądać ciało spetryfikowanego mając niejasne przeczucie, że to on odniósł więcej obrażeń. – Potrzebuję informacji. Co się stało? – rzuciłem w przestrzeń, ale do kuzyna. Tylko on mógł mi teraz odpowiedzieć.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie miał pojęcia, ile razy jego wewnętrzny wilk miał mu ratować życie. Ile ułatwiał i ile nowych możliwości rozpościerał przed Śmierciożercą tego jeszcze nie zgłębił do końca. Być może już na zawsze miały otwierać się przed nim kolejne opcje w zależności od sytuacji, w której brał udział. Gdyby nie animagia, nie doszedłby tak daleko podczas wyprawy do Azkabanu. Ani nie przeniósłby Cadana tak blisko jedynego uzdrowiciela, któremu by zaufał. Prócz swojej siostry, lecz Leia nie mogła wiedzieć, co się działo tej nocy ani żadnej innej. Tkwić miała w nieświadomości jeszcze jakiś czas, ale tego nikt nie mógł przewidzieć. Pozostawała niewtajemniczona w działania brata oraz reszty rodziny i Morgoth wolałby, żeby tak właśnie pozostało. Nie wiedział jednak o zbliżających się gwałtownie zmianach. Teraz jednak miał co innego na głowie.
Nie odpowiadał na pytania Lupusa, nie chcąc tracić zbędnego czasu na tłumaczenia. Wszak świtało i zaraz mugole mogli odkryć ciało Cadana, a ich wraz z nim. Ostatnie czego teraz potrzebowali to zainteresowanych, wścibskich par oczu. Yaxley odetchnął więc dopiero wtedy, gdy znalazł się w salonie za zamkniętymi drzwiami. Bezpieczny i odcięty od zewnętrznego świata londyńskiego poranka. Owszem - był wyczerpany, jednak wiedział, że bardziej szaloną podróżą niż obrażeniami. Te obejmowały lekki ból głowy oraz stłuczenia. Z ich dwójki to zdecydowanie Goyle miał się gorzej. Zanim opiekun smoków zajął miejsce w fotelu, skierował się ku stojącym na stoliku alkoholom. Pochwycił szklankę oraz jedną z karafek, zamierzając nieco opić Blacka z jego zapasów. Wypił jedną porcję i drugą, lecz nie opadł na fotel. Oparty tyłem o stół, obserwował działania uzdrowiciela ze spetryfikowanym Rycerzem Walpurgii. Słysząc pytanie, Morgoth utkwił na moment wzrok w alkoholu. - Zawalił się na nas budynek - odparł nieco lakonicznie, jednak był to dopiero początek jego wypowiedzi, dlatego Lupus nie musiał się martwić, że kuzyn tym razem oszczędzi mu szczegółów. - Wybraliśmy się na naprawę anomalii, ale pojawił się Zakon Feniksa. To musieli być oni. Spetryfikowali Goyle'a po tym jak nie udało mu się teleportować i wkrótce potem zaczął walić się strop. Byliśmy w teatrze - doprecyzował, po czym zrobił chwilę przerwy na wlanie bursztynowego płynu sobie do gardła. Dopiero gdy poczuł rozchodzące się po nim ciepło, podjął wątek dalej. - Anomalia nas osłabiła, ale też ocaliła. Wyrzuciło nas gdzieś na terenie London Borough of Enfield. Nie miałem wystarczająco sił, żeby odczarować Cadana, a musiał dostać się do uzdrowiciela, więc... - urwał na moment, wyłapując spojrzenie Lupusa, który chyba wyczekiwał na koniec wypowiedzi. - Zamieniłem go w gęś. - Morgoth wzruszył ramionami i nalał sobie więcej bourbona.
Nie odpowiadał na pytania Lupusa, nie chcąc tracić zbędnego czasu na tłumaczenia. Wszak świtało i zaraz mugole mogli odkryć ciało Cadana, a ich wraz z nim. Ostatnie czego teraz potrzebowali to zainteresowanych, wścibskich par oczu. Yaxley odetchnął więc dopiero wtedy, gdy znalazł się w salonie za zamkniętymi drzwiami. Bezpieczny i odcięty od zewnętrznego świata londyńskiego poranka. Owszem - był wyczerpany, jednak wiedział, że bardziej szaloną podróżą niż obrażeniami. Te obejmowały lekki ból głowy oraz stłuczenia. Z ich dwójki to zdecydowanie Goyle miał się gorzej. Zanim opiekun smoków zajął miejsce w fotelu, skierował się ku stojącym na stoliku alkoholom. Pochwycił szklankę oraz jedną z karafek, zamierzając nieco opić Blacka z jego zapasów. Wypił jedną porcję i drugą, lecz nie opadł na fotel. Oparty tyłem o stół, obserwował działania uzdrowiciela ze spetryfikowanym Rycerzem Walpurgii. Słysząc pytanie, Morgoth utkwił na moment wzrok w alkoholu. - Zawalił się na nas budynek - odparł nieco lakonicznie, jednak był to dopiero początek jego wypowiedzi, dlatego Lupus nie musiał się martwić, że kuzyn tym razem oszczędzi mu szczegółów. - Wybraliśmy się na naprawę anomalii, ale pojawił się Zakon Feniksa. To musieli być oni. Spetryfikowali Goyle'a po tym jak nie udało mu się teleportować i wkrótce potem zaczął walić się strop. Byliśmy w teatrze - doprecyzował, po czym zrobił chwilę przerwy na wlanie bursztynowego płynu sobie do gardła. Dopiero gdy poczuł rozchodzące się po nim ciepło, podjął wątek dalej. - Anomalia nas osłabiła, ale też ocaliła. Wyrzuciło nas gdzieś na terenie London Borough of Enfield. Nie miałem wystarczająco sił, żeby odczarować Cadana, a musiał dostać się do uzdrowiciela, więc... - urwał na moment, wyłapując spojrzenie Lupusa, który chyba wyczekiwał na koniec wypowiedzi. - Zamieniłem go w gęś. - Morgoth wzruszył ramionami i nalał sobie więcej bourbona.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Aquila, chociaż nigdy nie stroniła od dobrej muzyki, to nie przywiązywała wagi do tworzenia tej formy sztuki. W pewnym momencie swojego życia należało jednak podjąć decyzje i jeszcze raz zweryfikować własne postanowienia. Słyszała już opinie, że sztuka pozwala wyzwalać emocje, nawet takie, które leżą głęboko w sercu, a skoro mówiło o tym tyle czarodziejów... Być może było w tym coś prawdziwego?
Oczekiwania na Madame Orianne Géroux, która zjawić miała się o godzinie 11:00 by udzielić pannie Black pierwszych w życiu lekcji gry na fortepianie, przedłużały się. Dziewczyna już od 9 była gotowa by spróbować, by poczuć pod palcami klawisze i zobaczyć w jaki sposób ta forma fascynuje tak wiele wspaniałych kobiet i mężczyzn. Ostatni recital Madame Géroux, którego miała okazję wysłuchać, wzmagał w Aquili potrzebę tworzenia, zwłaszcza przy okazji takiego zastoju w pracach badawczych. Być może była to forma prokrastynacji, odsuwania od siebie innych myśli, a może po prostu był to odpowiedni moment na spróbowanie czegoś całkowicie wyjątkowego, poczucie nowej pasji?
Skrzat poinstruowany był, że gdy nauczycielka zjawi się w drzwiach ma przyprowadzić ją na salon na IV piętrze, więc gdy drzwi się otworzyły, Black doskonale wiedziała kogo się w nich spodziewać.
- Madame Orianne Géroux, bardzo mi miło - szybko wstała z siedziska obok fortepianu i wyciągnęła ku starszej damie dłoń w geście przywitania. - Dziękuję, że zjawiła się Madame, przyznam, że od ostatniego recitalu nie mogę zapomnieć dźwięków wydobywających się spod Madame palców - przez chwilę rozmarzyła się nawet.
Surowość ścian na Grimmauld Place 12 oraz polityczne ukierunkowanie jej rodu nie blokowało artystycznego postępu, a wręcz przeciwnie. Matka dziewczyny często namawiała ją by spróbowała swoich sił z pędzlem lub smyczkiem, ale czas poświęcany na czytanie historycznych kronik skutecznie uniemożliwiał takie zabawy. Tym razem jednak, na przeszkodzie nie stało nic, skoro i tak młoda szlachcianka czasu miała aż nadto.
- Pragnę nauczyć się sztuki fortepianu - wskazała dłonią na wiekowy instrument obok kominka.
Dziewczyna rzadko spędzała czas w tym salonie, preferując bardziej ten parterowy. Jeśli jednak to się zdarzyło, to zwykle przy okazji wizyt szlachetnych gości przy Grimmauld Place 12, a wtedy fortepian, zaczarowany grał sam, wydając z siebie dźwięki rozweselające dusze. Jednak, nawet by oczarować instrument należało wiedzieć jak się na nim poruszać, a o tym Aquila Black nie miała bladego pojęcia. Jeszcze.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dźwięki fortepianu rozchodziły się po domostwie państwa Géroux od samego poranka, gdy tylko pierwszy brzask uderzył w okna, przesmykując się między zasłonami. Muzyka dla Madame była esencją duszy, czarem samym w sobie. Orianne mogła rozpływać się w sztuce, a palce miękko mknące po klawiszach nadawały kierunek, do jakiego chciała dążyć. Większość poranka spędziła właśnie w ten sposób, dopiero zapach śniadania wyrwał ją z etiud, które zabrzmiał w jej snach. Musiała odgrywać je zaraz po przebudzeniu, a samopiszące pióro starało się nadążać nad komendami świadczącymi o akordach, nutach, pauzach i innych wartych zapisania notatkach.
Później skierowała swe kroki do siedziby rodowej Blacków, gdzie została zaproszona przez lady Aquilę. Propozycja wydała jej się co najmniej szokująca, gdyż szlachcianki zwykle winny być uczone gry na fortepianie już w latach dziecięcych. Zyskanie umiejętności pływania po klawiszach, było cięższe dla osób starszych, niemniej na naukę nigdy nie było za późno. Być może dama miała okazać się nowym geniuszem muzycznym? Może miałaby prześcignąć niesamowitą Madame Géroux? Bawiła ją poniekąd ta myśl, wszak żadna z jej uczennic nigdy tego nie zrobiła, toteż wyobrażenie dorosłej szlachcianki, która mogłaby to zrobić, byłoby szalenie wyjątkową anegdotą. Poprawiwszy mankiety garsonki, odchrząknęła znacząco, gdy otworzyły się przed nią drzwi kamienicy. Poprowadzono ją do schodów, a widząc ich ilość, lekko się skrzywiła, niemniej prawie niczym dama wyruszyła w podróż po nich. Dopiero na samym końcu uznała, że było ich zdecydowanie zbyt wiele i Blackowie powinni poczynić z nimi jakiś postęp, jednak nie śmiała tego komentować na głos. Ciekawy również był skrzat, który drobił tuż przed nią – aż sama poddała pod rozważania, czy nie powinna sprawić sobie takiego do domu.
- Lady Black, dzień dobry – przywitała się, a karminowe usta wygięły się w ciepłym, perlistym uśmiechu. Pięknie upięty kok, zdobiły drobne czerwone kamyczki, malowniczo wplecione w złote pukle Orianne, które czasem figlarnie odskakiwały – frywolnie tańcząc, gdy chodziła. – Nazbyt lady uprzejma. Cieszę się, że mogłam lady poruszyć – odpowiedziała skromnie, kładąc dłoń na klatce piersiowej i delikatnie skinęła wówczas głową w podzięce.
Madame Géroux zmierzyła spojrzeniem instrument i wzniosła delikatnie brwi, stąpając niespiesznie w kierunku fortepianu. – Rozumiem. Czy lady miała już styczność z teorią muzyki? – zapytała najpierw, kładąc dłoń na ciemnym drewnie, a potem zwróciła spojrzenie błękitnych tęczówek na damę. Była to podstawa, od jakiej winny zacząć, toteż nawet nie sprawdzała, czy fortepian był dobrze nastrojony, zresztą był to szlachecki dom, liczyła, że taka powinność została dopięta na ostatni guzik przed jej przybyciem.
Później skierowała swe kroki do siedziby rodowej Blacków, gdzie została zaproszona przez lady Aquilę. Propozycja wydała jej się co najmniej szokująca, gdyż szlachcianki zwykle winny być uczone gry na fortepianie już w latach dziecięcych. Zyskanie umiejętności pływania po klawiszach, było cięższe dla osób starszych, niemniej na naukę nigdy nie było za późno. Być może dama miała okazać się nowym geniuszem muzycznym? Może miałaby prześcignąć niesamowitą Madame Géroux? Bawiła ją poniekąd ta myśl, wszak żadna z jej uczennic nigdy tego nie zrobiła, toteż wyobrażenie dorosłej szlachcianki, która mogłaby to zrobić, byłoby szalenie wyjątkową anegdotą. Poprawiwszy mankiety garsonki, odchrząknęła znacząco, gdy otworzyły się przed nią drzwi kamienicy. Poprowadzono ją do schodów, a widząc ich ilość, lekko się skrzywiła, niemniej prawie niczym dama wyruszyła w podróż po nich. Dopiero na samym końcu uznała, że było ich zdecydowanie zbyt wiele i Blackowie powinni poczynić z nimi jakiś postęp, jednak nie śmiała tego komentować na głos. Ciekawy również był skrzat, który drobił tuż przed nią – aż sama poddała pod rozważania, czy nie powinna sprawić sobie takiego do domu.
- Lady Black, dzień dobry – przywitała się, a karminowe usta wygięły się w ciepłym, perlistym uśmiechu. Pięknie upięty kok, zdobiły drobne czerwone kamyczki, malowniczo wplecione w złote pukle Orianne, które czasem figlarnie odskakiwały – frywolnie tańcząc, gdy chodziła. – Nazbyt lady uprzejma. Cieszę się, że mogłam lady poruszyć – odpowiedziała skromnie, kładąc dłoń na klatce piersiowej i delikatnie skinęła wówczas głową w podzięce.
Madame Géroux zmierzyła spojrzeniem instrument i wzniosła delikatnie brwi, stąpając niespiesznie w kierunku fortepianu. – Rozumiem. Czy lady miała już styczność z teorią muzyki? – zapytała najpierw, kładąc dłoń na ciemnym drewnie, a potem zwróciła spojrzenie błękitnych tęczówek na damę. Była to podstawa, od jakiej winny zacząć, toteż nawet nie sprawdzała, czy fortepian był dobrze nastrojony, zresztą był to szlachecki dom, liczyła, że taka powinność została dopięta na ostatni guzik przed jej przybyciem.
I show not your face but your heart's desire
Madame Géroux roztaczała wokół siebie wyjątkową aurę pochłonięcia sztuką. Wydawało się jakby nie obchodziło jej nic innego oprócz dźwięków fortepianu, chociaż z pewnością była to tylko maska. Czasy były jakie były, któż nie myślałby o stanie londyńskich ulic? Obecność wielkiej pianistki na Grimmauld Place 12 nie była ogłoszona, nikt nie miał zamiaru wydać przyjęcia na którym mogłaby zagrać. Jej rola dziś była inna, miała nauczyć młodą Aquilę Black zrozumienia klawiszy. Poruszenie jakie Orianne Géroux zostawiała w sercach wszystkich słuchaczy oznaczało ogromny talent. A jeśli uczyć się to przecież od najlepszych.
- Tak, lata temu... - odpowiedziała na pytanie. - Przyznam, że muzyka nie pochłonęła mnie tak jak mogłaby, ale widocznie w końcu do niej dorosłam. Uczono mnie czytać nuty, być może pamiętam z nich cokolwiek - szczerze wątpiła.
Do salonu wszedł właśnie skrzat który na srebrnej tacy wniósł zestaw do herbaty i nalewając powolnie czarny napar, podał filiżanki Aquili i jej nauczycielce, po czym uciekł z pokoju.
- Nie wiem od czego moja nauka ma się zacząć, ale proszę mi wierzyć, nie porzucam swoich ambicji - zwykle. - Fortepian kazałam nastroić, proszę - wskazała na obitą ławę przy klawiszach.
Pragnęła posłuchać jeszcze raz wszystkich dźwięków wylewających się spod palców Madame Orianne Géroux, chociaż nie była pewna czy ta zaszczyci ją tymi dźwiękami. W końcu spotkały się tu by to Aquila mogła spróbować swoich sił, poruszając się pośród niezrozumiałych jeszcze pięciolinii.
- Chciałabym posiadać umiejętności takie by móc własne emocje wyrażać tak jak Madame - uniosła brew. - Liczę na to, że mam w sobie na tyle słuchu by móc to zrobić. Moja wiedza na temat muzyki nie jest duża, przyznaje, ale rozumiem jej teorię. Zdaję sobie sprawę z istnienia specjalnego języka, niemal niezrozumiałego dla osób które nim nie władają. Czy powinnam zacząć od ponownej nauki nut?
Panna Black nie miała bladego pojęcia jak właściwie wyglądałaby taka nauka, chociaż nie miało to dużego znaczenia. Nuda przewijająca się przez mury Grimmauld Place 12 była wystarczającą motywacją by się temu poświęcić.
- Tak, lata temu... - odpowiedziała na pytanie. - Przyznam, że muzyka nie pochłonęła mnie tak jak mogłaby, ale widocznie w końcu do niej dorosłam. Uczono mnie czytać nuty, być może pamiętam z nich cokolwiek - szczerze wątpiła.
Do salonu wszedł właśnie skrzat który na srebrnej tacy wniósł zestaw do herbaty i nalewając powolnie czarny napar, podał filiżanki Aquili i jej nauczycielce, po czym uciekł z pokoju.
- Nie wiem od czego moja nauka ma się zacząć, ale proszę mi wierzyć, nie porzucam swoich ambicji - zwykle. - Fortepian kazałam nastroić, proszę - wskazała na obitą ławę przy klawiszach.
Pragnęła posłuchać jeszcze raz wszystkich dźwięków wylewających się spod palców Madame Orianne Géroux, chociaż nie była pewna czy ta zaszczyci ją tymi dźwiękami. W końcu spotkały się tu by to Aquila mogła spróbować swoich sił, poruszając się pośród niezrozumiałych jeszcze pięciolinii.
- Chciałabym posiadać umiejętności takie by móc własne emocje wyrażać tak jak Madame - uniosła brew. - Liczę na to, że mam w sobie na tyle słuchu by móc to zrobić. Moja wiedza na temat muzyki nie jest duża, przyznaje, ale rozumiem jej teorię. Zdaję sobie sprawę z istnienia specjalnego języka, niemal niezrozumiałego dla osób które nim nie władają. Czy powinnam zacząć od ponownej nauki nut?
Panna Black nie miała bladego pojęcia jak właściwie wyglądałaby taka nauka, chociaż nie miało to dużego znaczenia. Nuda przewijająca się przez mury Grimmauld Place 12 była wystarczającą motywacją by się temu poświęcić.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Orienne parsknęła leciutkim chichotem, słysząc stwierdzenie o dorastaniu. Rozumiała to w pełni, nie każdy musiał zakochać się w barwie odgrywania i tworzenia różnorakich tonacji nut, nie każdy miał też do tego talent. Ujęła delikatnie zaoferowaną jej filiżankę i upiła łyk, pozostawiając na białej porcelanie ślad czerwonej szminki.
Madame ściągnęła brwi, słysząc kolejne słowa młodej damy, zastanawiając się, jak wiele miała pewności siebie, aby tak się wypowiadać. Z jednej strony było to dobrą cechą, przynajmniej nie owijała w bawełnę, a cele stawiała jasno, klarownie, pozwalając Madame Géroux zaplanować tok nauczania dla lady. Westchnęła, uśmiechając się lekko, zaś potem przysiadła na stołku przy instrumencie, rozkładając zabrane ze sobą nuty. - Jest lady bardzo pewna siebie – zaznaczyła, przyglądając się damie. Z drugiej strony, takie podejście często kończyło się prędką rezygnacją, gdyż taki temperament mógł świadczyć o braku wytrwałości i cierpliwości, nie był to pierwszy raz, kiedy spotykała się z takim podejściem. Poprawiła się na stołku, kładąc dłonie na klawiszach fortepianu. Przemknęła po nich prędko, wsłuchując się w dźwięki rozpływające się po pomieszczeniu, starając wyłapać potencjalne fałsze. – Kto stroił fortepian? – zapytała, unosząc lekko brew. Nie było idealnie, niemniej jednak musiało wystarczyć na pierwszą lekcję. – Dobrze, lady Black. Sprawdzimy stan wiedzy, proszę spocząć – melodyjne słowa, mimo że miały dosyć surowy charakter w ustach Orienne brzmiały nadzwyczajnie gładko. Wstała z miejsca, zachęcając młodą czarownicę do zajęcia miejsca przy instrumencie. – Zaczniemy od prostej etiudy – stwierdziła, rozkładając stronice. – Skoro pamiętasz teorię, w takim razie wiesz jak czytać nuty? – zapytała, splatając dłonie za sobą i przyglądając się damie. Jednak nie czekała na odpowiedź, a pokrótce przedstawiła, jak należało czytać pięciolinię oraz jak przekładała się ona na klawisze. Wskazała lekko dłonią, co należało do czego, aż w końcu wyprostowała się z tajemniczym uśmiechem.
– Zacznij, proszę, tak jak uważasz – wrzuciła lady Black na głęboką wodę, chcąc nie tylko sprawdzić jej wiedzę, ale również tę pewność siebie, z jaką Aquila podchodziła do tego spotkania. Wcale Orienne nie chodziło o sprowadzenie młodej czarownicy na ziemię, wprost przeciwnie, ciekawiło ją czy ten zapał mógł stać się pożogą, która tak ważna była w odczuwaniu muzyki. Madame Géroux nie stała się sławna przez utrzymywanie surowej precyzji, a oddawanie się pasji, chłonięcia i przekazywania muzyki w najczystszej formie.
Madame ściągnęła brwi, słysząc kolejne słowa młodej damy, zastanawiając się, jak wiele miała pewności siebie, aby tak się wypowiadać. Z jednej strony było to dobrą cechą, przynajmniej nie owijała w bawełnę, a cele stawiała jasno, klarownie, pozwalając Madame Géroux zaplanować tok nauczania dla lady. Westchnęła, uśmiechając się lekko, zaś potem przysiadła na stołku przy instrumencie, rozkładając zabrane ze sobą nuty. - Jest lady bardzo pewna siebie – zaznaczyła, przyglądając się damie. Z drugiej strony, takie podejście często kończyło się prędką rezygnacją, gdyż taki temperament mógł świadczyć o braku wytrwałości i cierpliwości, nie był to pierwszy raz, kiedy spotykała się z takim podejściem. Poprawiła się na stołku, kładąc dłonie na klawiszach fortepianu. Przemknęła po nich prędko, wsłuchując się w dźwięki rozpływające się po pomieszczeniu, starając wyłapać potencjalne fałsze. – Kto stroił fortepian? – zapytała, unosząc lekko brew. Nie było idealnie, niemniej jednak musiało wystarczyć na pierwszą lekcję. – Dobrze, lady Black. Sprawdzimy stan wiedzy, proszę spocząć – melodyjne słowa, mimo że miały dosyć surowy charakter w ustach Orienne brzmiały nadzwyczajnie gładko. Wstała z miejsca, zachęcając młodą czarownicę do zajęcia miejsca przy instrumencie. – Zaczniemy od prostej etiudy – stwierdziła, rozkładając stronice. – Skoro pamiętasz teorię, w takim razie wiesz jak czytać nuty? – zapytała, splatając dłonie za sobą i przyglądając się damie. Jednak nie czekała na odpowiedź, a pokrótce przedstawiła, jak należało czytać pięciolinię oraz jak przekładała się ona na klawisze. Wskazała lekko dłonią, co należało do czego, aż w końcu wyprostowała się z tajemniczym uśmiechem.
– Zacznij, proszę, tak jak uważasz – wrzuciła lady Black na głęboką wodę, chcąc nie tylko sprawdzić jej wiedzę, ale również tę pewność siebie, z jaką Aquila podchodziła do tego spotkania. Wcale Orienne nie chodziło o sprowadzenie młodej czarownicy na ziemię, wprost przeciwnie, ciekawiło ją czy ten zapał mógł stać się pożogą, która tak ważna była w odczuwaniu muzyki. Madame Géroux nie stała się sławna przez utrzymywanie surowej precyzji, a oddawanie się pasji, chłonięcia i przekazywania muzyki w najczystszej formie.
I show not your face but your heart's desire
Oczywiście, że była pewna siebie. Tak zresztą została wychowana, miała ku temu nie tylko sposobność w postaci nazwiska, ale też odpowiednie cechy charakteru i moc, która zresztą ujawniła się już gdy była dzieckiem. Od maleńkości słyszała, że jest lepsza niż inni i od maleńkości głęboko w to wierzyła.
- Fortepian stroił człowiek wynajęty do tego celu przez mojego ojca - Aquila nie miała bladego pojęcia kto to był.
Oczywiście, Pollux Black popierał nowe zainteresowania córki, tak samo zresztą jak Irma. Wydawali się dość szczęśliwi, że ich córka postanowiła zgłębiać dalej wzniosłe formy sztuki, zwłaszcza, że panny Black nigdy nie ciągnęło ani do pędzla ani do smyczka. Pianino wydawało się jednak dziewczynie wspaniałą formą na poznawanie swoich nowych talentów, zwłaszcza, że w przypadku fortepianu, palce nie mogły zostać skrzywdzone ostrymi strunami skrzypiec. Gdy więc Aquila poprosiła ojca o lekcje gry na pianinie, ten z radością posłał po stroiciela.
- Och - wydała z siebie jedynie krótkie westchnienie gdy Madame Orianne Géroux poprosiła ją o spoczęcie przed instrumentem i rozłożyła nuty.
Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi i zmrużyła oczy próbując wygrzebać z pamięci wspomnienia o lekcjach teorii muzyki. Rzeczywiście, odrobinę jeszcze wiedziała, chociaż trudniejszych fragmentów partytury nie była by w stanie przeczytać. Na jej szczęście stronice przyniesione przez nauczycielkę nie były zbyt skomplikowane. Aquila przez chwilę skupiła wzrok na klawiszach. Jak to szło...?
- FG...AHCD... - na chwilę zawiesiła głos próbując przypomnieć sobie ostatnią literę z jaką kojarzył jej się klawisz po prawej. - ...E? - znów odwróciła wzrok na Madame Orianne Géroux usiłując wybadać w jej oczach czy to co mówiła miało jakikolwiek sens.
Głębokość wody na którą została rzucona mogła Aquilę Black wręcz utopić i ośmieszyć, ale nie należało się teraz poddać. Blackowie się nie poddawali. Inaczej nie byliby tak silnym rodem. Wyprostowała palce i nacisnęła na pierwszy klawisz licząc na to, że trafiła w odpowiedni. Nie chciała już patrzeć na Géroux, a postarać się zdać ten pierwszy egzamin co najmniej dobrze. Każdy dźwięk wybrzmiewał cicho, ale gdy skończyła czytać nuty i próbować przepisać je na dźwięki muzyki była z siebie nawet dumna, chociaż nie miała pojęcia czy spełniła oczekiwania i poprawnie odczytała ten dziwny język.
- Fortepian stroił człowiek wynajęty do tego celu przez mojego ojca - Aquila nie miała bladego pojęcia kto to był.
Oczywiście, Pollux Black popierał nowe zainteresowania córki, tak samo zresztą jak Irma. Wydawali się dość szczęśliwi, że ich córka postanowiła zgłębiać dalej wzniosłe formy sztuki, zwłaszcza, że panny Black nigdy nie ciągnęło ani do pędzla ani do smyczka. Pianino wydawało się jednak dziewczynie wspaniałą formą na poznawanie swoich nowych talentów, zwłaszcza, że w przypadku fortepianu, palce nie mogły zostać skrzywdzone ostrymi strunami skrzypiec. Gdy więc Aquila poprosiła ojca o lekcje gry na pianinie, ten z radością posłał po stroiciela.
- Och - wydała z siebie jedynie krótkie westchnienie gdy Madame Orianne Géroux poprosiła ją o spoczęcie przed instrumentem i rozłożyła nuty.
Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi i zmrużyła oczy próbując wygrzebać z pamięci wspomnienia o lekcjach teorii muzyki. Rzeczywiście, odrobinę jeszcze wiedziała, chociaż trudniejszych fragmentów partytury nie była by w stanie przeczytać. Na jej szczęście stronice przyniesione przez nauczycielkę nie były zbyt skomplikowane. Aquila przez chwilę skupiła wzrok na klawiszach. Jak to szło...?
- FG...AHCD... - na chwilę zawiesiła głos próbując przypomnieć sobie ostatnią literę z jaką kojarzył jej się klawisz po prawej. - ...E? - znów odwróciła wzrok na Madame Orianne Géroux usiłując wybadać w jej oczach czy to co mówiła miało jakikolwiek sens.
Głębokość wody na którą została rzucona mogła Aquilę Black wręcz utopić i ośmieszyć, ale nie należało się teraz poddać. Blackowie się nie poddawali. Inaczej nie byliby tak silnym rodem. Wyprostowała palce i nacisnęła na pierwszy klawisz licząc na to, że trafiła w odpowiedni. Nie chciała już patrzeć na Géroux, a postarać się zdać ten pierwszy egzamin co najmniej dobrze. Każdy dźwięk wybrzmiewał cicho, ale gdy skończyła czytać nuty i próbować przepisać je na dźwięki muzyki była z siebie nawet dumna, chociaż nie miała pojęcia czy spełniła oczekiwania i poprawnie odczytała ten dziwny język.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwała głową, najwyraźniej Pollux Black nie do końca wiedział, kogo zatrudniał, lecz nie mogła też oczekiwać poziomu, jaki reprezentowała od każdego innego rzemieślnika. Nie wszyscy mieli tak wrażliwy słuch jak ona, wyłapujący najmniejsze zmiany tonacji.
Zerknęła na kandelabr stojący na stoliku. Jedna świeczka dogasała i prosiła się wręcz o zdmuchnięcie, ale najwyraźniej skrzat o niej zapomniał. Orianne leniwie przeniosła spojrzenie z ozdoby, na damę, dając jej delikatnie do zrozumienia skinieniem głowy, że powinna coś z tym zrobić. Potem cieszyła ją reakcja Aquili, wskazująca na jej nietuzinkowy charakter. I dobrze, pomyślała, odchrząkując nieznacznie.
- Dokładnie tak – wyszeptała w kierunku lady Black, a następnie ruszyła na przechadzkę po saloniku w czasie gdy dama prezentowała swoje umiejętności. Oczywiście, kaleczyła dosłownie każdy dźwięk, lecz tak zaczynała się nauka. Najważniejsze były podstawy, a nie można było ich budować bez wcześniejszego dogłębnego poznania gruntu. Aquila mimo początków, poradziła sobie całkiem sprawnie, nie posiadała zesztywniałych palców, które brzydko uderzałyby w klawisze – wprost przeciwnie; delikatność i miękkość pieściła instrument nawet w fałszu. A to było już w pewnym sensie talentem. Madame Géroux ujęła ponownie filiżanką, pozostawiając na porcelanie karminowy ślad. Smak herbaty był wybitny, idealnie pasujący do wnętrza londyńskiej kamienicy, pachnącej bogactwem szlacheckiego rodu. Kobieta często dawała prywatne recitale w siedzibach rodowych szlachciców i przywykła raczej do wystawnych dworków lub pałacyków, natomiast klimat kamienicy był zupełnie inny. Westchnęła przeciągle, odkładając porcelanę na stolik. – Prawidłowo, jak na pierwszy raz – stwierdziła, mierząc wzrokiem damę przy fortepianie. Nie oczekiwała od niej ani więcej, ani mniej. – Powtórz, ale teraz skup się na lewej ręce. Wiem, jak ciężko jest nad nią zapanować, ale skoro pojmuje lady teorię, należy więc piłować praktykę – powiedziała, kierując swe kroki ponownie do Aquili. – Trzymaj lżej nadgarstki, o tak – poprawiła dłonie damy, a potem sama zaprezentowała na niższej tonacji, jak powinno trzymać się prawidłowo rękę. Odwróciła się w kierunku okna i postąpiła ku niemu kilku kroków, zatrzymując wzrok na przechodniach. – Wolniej, lady Black. Nie spieszysz się. Zagraj całość wolniej, ale bez robienia pauz – stwierdziła, przymykając w końcu oczy i pozwalając muzyce kołysać się w przestrzeni.
Zerknęła na kandelabr stojący na stoliku. Jedna świeczka dogasała i prosiła się wręcz o zdmuchnięcie, ale najwyraźniej skrzat o niej zapomniał. Orianne leniwie przeniosła spojrzenie z ozdoby, na damę, dając jej delikatnie do zrozumienia skinieniem głowy, że powinna coś z tym zrobić. Potem cieszyła ją reakcja Aquili, wskazująca na jej nietuzinkowy charakter. I dobrze, pomyślała, odchrząkując nieznacznie.
- Dokładnie tak – wyszeptała w kierunku lady Black, a następnie ruszyła na przechadzkę po saloniku w czasie gdy dama prezentowała swoje umiejętności. Oczywiście, kaleczyła dosłownie każdy dźwięk, lecz tak zaczynała się nauka. Najważniejsze były podstawy, a nie można było ich budować bez wcześniejszego dogłębnego poznania gruntu. Aquila mimo początków, poradziła sobie całkiem sprawnie, nie posiadała zesztywniałych palców, które brzydko uderzałyby w klawisze – wprost przeciwnie; delikatność i miękkość pieściła instrument nawet w fałszu. A to było już w pewnym sensie talentem. Madame Géroux ujęła ponownie filiżanką, pozostawiając na porcelanie karminowy ślad. Smak herbaty był wybitny, idealnie pasujący do wnętrza londyńskiej kamienicy, pachnącej bogactwem szlacheckiego rodu. Kobieta często dawała prywatne recitale w siedzibach rodowych szlachciców i przywykła raczej do wystawnych dworków lub pałacyków, natomiast klimat kamienicy był zupełnie inny. Westchnęła przeciągle, odkładając porcelanę na stolik. – Prawidłowo, jak na pierwszy raz – stwierdziła, mierząc wzrokiem damę przy fortepianie. Nie oczekiwała od niej ani więcej, ani mniej. – Powtórz, ale teraz skup się na lewej ręce. Wiem, jak ciężko jest nad nią zapanować, ale skoro pojmuje lady teorię, należy więc piłować praktykę – powiedziała, kierując swe kroki ponownie do Aquili. – Trzymaj lżej nadgarstki, o tak – poprawiła dłonie damy, a potem sama zaprezentowała na niższej tonacji, jak powinno trzymać się prawidłowo rękę. Odwróciła się w kierunku okna i postąpiła ku niemu kilku kroków, zatrzymując wzrok na przechodniach. – Wolniej, lady Black. Nie spieszysz się. Zagraj całość wolniej, ale bez robienia pauz – stwierdziła, przymykając w końcu oczy i pozwalając muzyce kołysać się w przestrzeni.
I show not your face but your heart's desire
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon na IV piętrze
Szybka odpowiedź