Salon na IV piętrze
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon na IV piętrze
Przeznaczony do użytku Lupusa salon jest dosyć wiekowy. Stare, drewniane podłogi są wyłożone równie starymi dywanami; zaszklone gabloty wydają się pamiętać czasy początków rodu, a skórzane obicia kanap oraz foteli mimo, że utrzymane są w nienagannym stanie, wyglądają jak z poprzednich epok. W tym pomieszczeniu oprócz kominka (niepodłączonego do sieci Fiuu) znajduje się fortepian, który często umila wizytę gościom swoim graniem.
Na salon nałożone jest zaklęcie Muffliato.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lupus Black dnia 02.09.17 22:50, w całości zmieniany 1 raz
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
11 stycznia 1958
Styczniowy wieczór nie różnił się specjalnie od tych wszystkich, które do tej pory oglądała, oprócz jednego małego wyjątku. Londyn był zdecydowanie bardziej brudny niż okolice jej rodzinnej posiadłości.
Hrabstwo York zimą prezentowało się znacznie przyjemniej z tonami śniegu na gałęziach, malowniczymi krajobrazami, które mogła podziwiać wprost z grzbietu ulubionego wierzchowca. Nic jej wtedy nie ograniczało — czuła tylko chłodne powietrze na twarzy i wiatr rozwiewający długi blond włosy. A Londyn? Cóż, Calypso, jak każda dobrze ułożona dama nie zwykła wypowiadać się niepochlebnie, nawet jeśli coś jej nie do końca pasowało. I tak niestety było w tym wypadku, bo rozdeptany i rozjeżdżony śnieg o kolorze burym, w niczym nie przypominał tych wszystkich pocztówek, które sprzedawano w niektórych sklepach. Calypso po prawdzie zdecydowała się na przybycie do Londynu również w celu uzupełnienia niezbędnych przyborów do malowania. Farby i pędzle miała, ale zawsze pragnęła ich więcej, uparcie dążąc do tego, by stworzyć jakiś nowy kolor. Usłyszała kiedyś, że nie można go sobie wyobrazić, takie zupełnie nowego koloru. I to był dzień, kiedy postanowiła, że musi to zmienić. Jednak dzisiaj nie przybyła na Grimmauld Place w celu eksperymentów. Otrzymała zlecenie mogące pomóc jej jeszcze ulepszyć swój warsztat malarski. W Sandal Castle wisiały już dziesiątki portretów przedstawicieli rodu Carrow, więc każdą zmarszczkę na twarzy ojca, czy siwy włos na głowie matki wyłapywała z każdym kolejnym obrazem. Inaczej się jednak sprawa miała, gdy otrzymała nowe zlecenia na wykonanie portretu. Nowa twarz, zupełnie nowe rysy twarzy do malowania. Ach, cóż to było za wyzwanie.
Lorda Blacka kojarzyła z sabatów, ale chyba nie mieli zbyt wielu okazji, by zamienić ze sobą zbyt wiele słów. Niemniej było jej niezmiernie miło, gdy otrzymała od niego sowę. Korzystając z tego, że lord zaznaczył, że ma czas dopiero wieczorem, Calypso zrobiła zakupy w sklepie artystycznym, nie omieszkała również zakupić ciekawej lektury na temat transmutacji oraz nowego szala, który idealnie pasował do sukni, której projekt niedawno wyszedł spod jej własnej dłoni. Musiała co prawda zlecić jego wykonanie krawcowej, ale wierzyła, że ta poradzi sobie, ze wszystkimi modowymi niuansami, jakie serwowała jej Calypso.
Rzecz jasna nie zamierzała zjawić się na progu domu Lorda Blacka obarczona tobołami. Przezornie więc wzięła ze sobą do miasta dwie dziewczyny ze służby — jedną jej prywatną służkę, a drugą dziewczynę z kuchni. Ta druga, po całym maratonie zakupów, została odesłana do domu wraz z rzeczami, które nie będą konieczne do pracy. Liliana natomiast, jej prywatna służąca, niosła to, co młodej Lady miało się przydać do pracy. Jak zawsze trzymała się trzy kroki z tyłu, nawet wtedy, gdy Calypso, uprzednio umówiwszy się na konkretną datę i godzinę, zjawiła się u progu domu Lorda Blacka.
Służka dopiero wtedy postąpiła na przód i zapukała do drzwi, oczekując, byle niezbyt długo, na wprowadzenie do środka.
Styczniowy wieczór nie różnił się specjalnie od tych wszystkich, które do tej pory oglądała, oprócz jednego małego wyjątku. Londyn był zdecydowanie bardziej brudny niż okolice jej rodzinnej posiadłości.
Hrabstwo York zimą prezentowało się znacznie przyjemniej z tonami śniegu na gałęziach, malowniczymi krajobrazami, które mogła podziwiać wprost z grzbietu ulubionego wierzchowca. Nic jej wtedy nie ograniczało — czuła tylko chłodne powietrze na twarzy i wiatr rozwiewający długi blond włosy. A Londyn? Cóż, Calypso, jak każda dobrze ułożona dama nie zwykła wypowiadać się niepochlebnie, nawet jeśli coś jej nie do końca pasowało. I tak niestety było w tym wypadku, bo rozdeptany i rozjeżdżony śnieg o kolorze burym, w niczym nie przypominał tych wszystkich pocztówek, które sprzedawano w niektórych sklepach. Calypso po prawdzie zdecydowała się na przybycie do Londynu również w celu uzupełnienia niezbędnych przyborów do malowania. Farby i pędzle miała, ale zawsze pragnęła ich więcej, uparcie dążąc do tego, by stworzyć jakiś nowy kolor. Usłyszała kiedyś, że nie można go sobie wyobrazić, takie zupełnie nowego koloru. I to był dzień, kiedy postanowiła, że musi to zmienić. Jednak dzisiaj nie przybyła na Grimmauld Place w celu eksperymentów. Otrzymała zlecenie mogące pomóc jej jeszcze ulepszyć swój warsztat malarski. W Sandal Castle wisiały już dziesiątki portretów przedstawicieli rodu Carrow, więc każdą zmarszczkę na twarzy ojca, czy siwy włos na głowie matki wyłapywała z każdym kolejnym obrazem. Inaczej się jednak sprawa miała, gdy otrzymała nowe zlecenia na wykonanie portretu. Nowa twarz, zupełnie nowe rysy twarzy do malowania. Ach, cóż to było za wyzwanie.
Lorda Blacka kojarzyła z sabatów, ale chyba nie mieli zbyt wielu okazji, by zamienić ze sobą zbyt wiele słów. Niemniej było jej niezmiernie miło, gdy otrzymała od niego sowę. Korzystając z tego, że lord zaznaczył, że ma czas dopiero wieczorem, Calypso zrobiła zakupy w sklepie artystycznym, nie omieszkała również zakupić ciekawej lektury na temat transmutacji oraz nowego szala, który idealnie pasował do sukni, której projekt niedawno wyszedł spod jej własnej dłoni. Musiała co prawda zlecić jego wykonanie krawcowej, ale wierzyła, że ta poradzi sobie, ze wszystkimi modowymi niuansami, jakie serwowała jej Calypso.
Rzecz jasna nie zamierzała zjawić się na progu domu Lorda Blacka obarczona tobołami. Przezornie więc wzięła ze sobą do miasta dwie dziewczyny ze służby — jedną jej prywatną służkę, a drugą dziewczynę z kuchni. Ta druga, po całym maratonie zakupów, została odesłana do domu wraz z rzeczami, które nie będą konieczne do pracy. Liliana natomiast, jej prywatna służąca, niosła to, co młodej Lady miało się przydać do pracy. Jak zawsze trzymała się trzy kroki z tyłu, nawet wtedy, gdy Calypso, uprzednio umówiwszy się na konkretną datę i godzinę, zjawiła się u progu domu Lorda Blacka.
Służka dopiero wtedy postąpiła na przód i zapukała do drzwi, oczekując, byle niezbyt długo, na wprowadzenie do środka.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dzisiejszy dzień miał zaplanowany co do minuty. Od samego rana przebywał w Ministerstwie Magii zajmując się nowym projektem, który miał nadzieje niedługo ruszy pełną parą, gdyż gospodarka tego potrzebuje.
Wieczór także miał zajęty tworzeniem nowym dziełem sztuki, na którym miał być on, lecz zależało mu na specyficznych funkcjach obrazu. Nie znał się jednak na tym i dobrze wiedział, że jego oczekiwania mogą być po prostu niemożliwe do wykonania, ale to nie znaczy, że się wycofa. Był zaradnym człowiekiem i znajdzie użytek ze wszystkiego.
Po sprawach załatwionych w Ministerstwie dalszą pracę kontynuował w swoim biurze. Miał jeszcze sporo dokumentów do wypełnienia, a przy nich zawsze szybko czas leci ponieważ się nigdy nie kończą.
Lady Carrow na wejściu przywitała służba, która wpuściła ją do środka i zaprowadziła do salonu na czwartym piętrze. Cygnus dość szybko się dowiedział o jej przybyciu i też nie kazał długo na siebie czekać. Z biura od razu powędrował do pomieszczenia wspólnego.
- Witam Lady Carrow, bardzo miło mi jest Cię gościć. Napijesz się może herbaty, kawy, lub czegoś mocniejszego? - przywitał się podchodząc do niej i lekko się pochylając zaproponował przywitalny trunek. Można powiedzieć że był trochę podekscytowany gdyż nie robił wcześniej czegoś takiego. Była to dla niego nowość, a bardzo lubił poznawać nowe rzeczy. Ta cecha sprawiła, iż był takim świetnym dyplomatą. Pasja do nowego była czymś wspaniałym.
- Musisz mi Lady wybaczyć, ale nie za bardzo się znam na malarstwie więc w pełni oddaje się w twoje ręce. Od czego powinniśmy zacząć? Miałbym też pytania do specyficznych... możliwości tego obrazu. Chciałbym poznać szczegóły. - powiedział i usiadł na jednym z fotelów. - Na przykład. Jaki zasięg miałby mój obraz i jak szczegółowe wiadomości mógłby przekazywać. Jeżeli chodzi o zasięg to czy mówimy tutaj o powierzchni Londynu, czy może na przestrzeni międzypaństwowej, lecz sam w to powątpiewam, ponieważ komunikacja byłaby zupełnie inna. Och... wybacz mi jak za dużo mówię. Lubię poznawać nowe - jak dla mnie - magiczne rzeczy. - mógł się delikatnie wygłupić, ale zrobił to z klasą jak na dyplomatę przystało.
Wieczór także miał zajęty tworzeniem nowym dziełem sztuki, na którym miał być on, lecz zależało mu na specyficznych funkcjach obrazu. Nie znał się jednak na tym i dobrze wiedział, że jego oczekiwania mogą być po prostu niemożliwe do wykonania, ale to nie znaczy, że się wycofa. Był zaradnym człowiekiem i znajdzie użytek ze wszystkiego.
Po sprawach załatwionych w Ministerstwie dalszą pracę kontynuował w swoim biurze. Miał jeszcze sporo dokumentów do wypełnienia, a przy nich zawsze szybko czas leci ponieważ się nigdy nie kończą.
Lady Carrow na wejściu przywitała służba, która wpuściła ją do środka i zaprowadziła do salonu na czwartym piętrze. Cygnus dość szybko się dowiedział o jej przybyciu i też nie kazał długo na siebie czekać. Z biura od razu powędrował do pomieszczenia wspólnego.
- Witam Lady Carrow, bardzo miło mi jest Cię gościć. Napijesz się może herbaty, kawy, lub czegoś mocniejszego? - przywitał się podchodząc do niej i lekko się pochylając zaproponował przywitalny trunek. Można powiedzieć że był trochę podekscytowany gdyż nie robił wcześniej czegoś takiego. Była to dla niego nowość, a bardzo lubił poznawać nowe rzeczy. Ta cecha sprawiła, iż był takim świetnym dyplomatą. Pasja do nowego była czymś wspaniałym.
- Musisz mi Lady wybaczyć, ale nie za bardzo się znam na malarstwie więc w pełni oddaje się w twoje ręce. Od czego powinniśmy zacząć? Miałbym też pytania do specyficznych... możliwości tego obrazu. Chciałbym poznać szczegóły. - powiedział i usiadł na jednym z fotelów. - Na przykład. Jaki zasięg miałby mój obraz i jak szczegółowe wiadomości mógłby przekazywać. Jeżeli chodzi o zasięg to czy mówimy tutaj o powierzchni Londynu, czy może na przestrzeni międzypaństwowej, lecz sam w to powątpiewam, ponieważ komunikacja byłaby zupełnie inna. Och... wybacz mi jak za dużo mówię. Lubię poznawać nowe - jak dla mnie - magiczne rzeczy. - mógł się delikatnie wygłupić, ale zrobił to z klasą jak na dyplomatę przystało.
Cygnus Black
Zawód : Pracownik Departamentu Międzynarodowej Współpracy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Calypso nie była jeszcze w londyńskiej rezydencji Blacków. Raz niemal miała okazję, gdy Aquilla organizowała zrzutę charytatywną, do który ród Carrow rzecz jasna dołożył swoją cegiełkę. Ostatecznie jednak ze względu na kiepską pogodę, to służba dostarczyła niezbędne produkty, które zostały później rozdysponowane. Ale Calypso i tak nie przepadała za Londynem. Zakupy od czasu do czasu to frajda, ale mieszkać w takim zgiełku, to musiało być niesamowicie męczące.
Poprowadzona przez służbę do odpowiedniego pomieszczenia, usiadła, pozwalając swojej służącej odstawić tobołki, ale postać mogła. Dopiero na widok Lorda Blacka Calypso podniosła się z siedzenia i zsunęła skórkowe rękawiczki ze smukłych dłoni. Podsunęła mu do delikatnego pocałunku w ich wierzch, a potem oddała rękawiczki Liliannie. Zdjęła też wreszcie płaszcz — zawsze tak robiła, w razie, gdyby gospodarz chciał ją poinformować, że jednak może nie mieć dziś czasu. Chciała sobie oszczędzić ewentualnych niezręcznych momentów ubierania.
- Dziękuję za zaproszenie Lordzie Black. Mnie również bardzo miło móc cię odwiedzić. - Oddała swoje odzienie służącej. - Możesz odejść. - Powiedziała spokojnie, by kobieta zajęła miejsca gdzieś dalej, w miejscu, gdzie nie będzie rzucać się w oczy. - Z chęcią napiłabym się herbaty z mlekiem. Pogoda dziś nie rozpieszcza. - Czasem można było sobie pozwolić na drink, czy łyk wina, ale nie jeśli chodziło o zajęcie przed pracą. Coś mocniejszego mogłoby sprawić, że lord Black, wyglądałby co najmniej abstrakcyjnie.
Uśmiechnęła się szeroko i szczerze, z radością odnajdując pierwszą wspólną cechę ich charakterów.
- Pytania są od tego, by móc je zadawać i ja również należę do tego typu ludzi, którzy wolą wiedzieć więcej, niż posiłkować się niepowiązanymi faktami. - Wyjaśniła nieco od końca, ale zrobiła to celowo, by w razie czego nie krępować go w razie kolejnych pytań.
- Zaczniemy od wykonania szkicu ogólnej sylwetki, tak byś nie musiał stać tak sztywno. Niestety namalowanie obrazu nie trwa kwadransa, a nie chciałabym, żebyś zdrętwiał zupełnie. - Powiedziała, pochylając się do eleganckiej czarnej torby, skąd wyjęła notatnik i pióro.
- A w zasadzie to możemy zacząć od tego, czy masz jakieś życzenia co do obrazu. Czy ma być siedzący, stojący, malowany w raczej ciepłych, czy może zimnych kolorach? No i rozmiar portretu jest równie ważny. - Założyła nogę na nogę, tym samym podsuwając notatnik ku dłoni.
- Co zaś tyczy się przekazywania wiadomości. - Zaczęła, przyglądając mu się zaciekawiona, bo specjalnie na to spotkanie postanowiła odświeżyć sobie zaklęcie niezbędne do tego czaru. Ćwiczyła je pilnie i miała jeszcze trochę czasu, bo obrazu z pewnością nie skończy dzisiaj. - Cały czar polega na tym, że w miejscu, do którego chciałbyś przekazać wiadomość, musi znajdować się rama pasująca do twojego obrazu. Może być jedna, dwie, kilka. Jak długo ta rama się tam znajduje, tak nie ma większych ograniczeń co do odległości. I przekazywanie wiadomości również nie jest niczym ograniczone. Jest w tym pewien szczegół. Powieszenie każdej kolejnej ramy wymaga kogoś, kto będzie w stanie rzucić odpowiednie zaklęcie. - Calypso była na granicy tego, by mogło jej się to udać. Jeszcze trochę poćwiczy i z pewnością jej się uda. Ale być może Lord Black miał koło siebie, kogoś znacznie bardziej zaufanego.
- Jeśli masz jakieś pytania jeszcze, to możesz je zadawać również w czasie szkicowania, jak długo nie będziesz ruszał niczym więcej, jak ustami. Chyba nie chciałbyś, żebym musiała rzucić petrifcus totalus? - Zażartowała, zerkając na dotychczas sporządzone notatki.
Poprowadzona przez służbę do odpowiedniego pomieszczenia, usiadła, pozwalając swojej służącej odstawić tobołki, ale postać mogła. Dopiero na widok Lorda Blacka Calypso podniosła się z siedzenia i zsunęła skórkowe rękawiczki ze smukłych dłoni. Podsunęła mu do delikatnego pocałunku w ich wierzch, a potem oddała rękawiczki Liliannie. Zdjęła też wreszcie płaszcz — zawsze tak robiła, w razie, gdyby gospodarz chciał ją poinformować, że jednak może nie mieć dziś czasu. Chciała sobie oszczędzić ewentualnych niezręcznych momentów ubierania.
- Dziękuję za zaproszenie Lordzie Black. Mnie również bardzo miło móc cię odwiedzić. - Oddała swoje odzienie służącej. - Możesz odejść. - Powiedziała spokojnie, by kobieta zajęła miejsca gdzieś dalej, w miejscu, gdzie nie będzie rzucać się w oczy. - Z chęcią napiłabym się herbaty z mlekiem. Pogoda dziś nie rozpieszcza. - Czasem można było sobie pozwolić na drink, czy łyk wina, ale nie jeśli chodziło o zajęcie przed pracą. Coś mocniejszego mogłoby sprawić, że lord Black, wyglądałby co najmniej abstrakcyjnie.
Uśmiechnęła się szeroko i szczerze, z radością odnajdując pierwszą wspólną cechę ich charakterów.
- Pytania są od tego, by móc je zadawać i ja również należę do tego typu ludzi, którzy wolą wiedzieć więcej, niż posiłkować się niepowiązanymi faktami. - Wyjaśniła nieco od końca, ale zrobiła to celowo, by w razie czego nie krępować go w razie kolejnych pytań.
- Zaczniemy od wykonania szkicu ogólnej sylwetki, tak byś nie musiał stać tak sztywno. Niestety namalowanie obrazu nie trwa kwadransa, a nie chciałabym, żebyś zdrętwiał zupełnie. - Powiedziała, pochylając się do eleganckiej czarnej torby, skąd wyjęła notatnik i pióro.
- A w zasadzie to możemy zacząć od tego, czy masz jakieś życzenia co do obrazu. Czy ma być siedzący, stojący, malowany w raczej ciepłych, czy może zimnych kolorach? No i rozmiar portretu jest równie ważny. - Założyła nogę na nogę, tym samym podsuwając notatnik ku dłoni.
- Co zaś tyczy się przekazywania wiadomości. - Zaczęła, przyglądając mu się zaciekawiona, bo specjalnie na to spotkanie postanowiła odświeżyć sobie zaklęcie niezbędne do tego czaru. Ćwiczyła je pilnie i miała jeszcze trochę czasu, bo obrazu z pewnością nie skończy dzisiaj. - Cały czar polega na tym, że w miejscu, do którego chciałbyś przekazać wiadomość, musi znajdować się rama pasująca do twojego obrazu. Może być jedna, dwie, kilka. Jak długo ta rama się tam znajduje, tak nie ma większych ograniczeń co do odległości. I przekazywanie wiadomości również nie jest niczym ograniczone. Jest w tym pewien szczegół. Powieszenie każdej kolejnej ramy wymaga kogoś, kto będzie w stanie rzucić odpowiednie zaklęcie. - Calypso była na granicy tego, by mogło jej się to udać. Jeszcze trochę poćwiczy i z pewnością jej się uda. Ale być może Lord Black miał koło siebie, kogoś znacznie bardziej zaufanego.
- Jeśli masz jakieś pytania jeszcze, to możesz je zadawać również w czasie szkicowania, jak długo nie będziesz ruszał niczym więcej, jak ustami. Chyba nie chciałbyś, żebym musiała rzucić petrifcus totalus? - Zażartowała, zerkając na dotychczas sporządzone notatki.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|26.06.1958
Jego koszmary były pełne ciemnych, przerażających kształtów o ostrych zębach i poroży, sięgających nieba, przypominające powykręcane gałęzie drzew; niekończących się leśnych labiryntów o zapachu krwi i błota, gdzie zawodzenie wiatru w pewnej chwili mieszało się z wilczym wyciem i agonią umierających ludzi. Dla Rigela sen już dawno przestał być bezpiecznym miejscem, gdzie na chwilę mógł zaznać ulgi, uciekając przed bólem, odurzony kolejnymi substancjami, jednak od czasu pamiętnego wieczoru na Bagnach Brenyn wszystko tylko się pogorszyło. Sen był kolejną udręką, jeszcze gorszą niż codzienne istnienie.
Rany na ciele powoli się goiły, siniaki zmieniały kolory a rany, zadane szponami i dziobami cieni, dzięki właściwej opiece zabliźniały się w prawidłowy sposób. Mimo wszystko Rigel wyglądał źle. Blady, nietypowo chudy, z niezdrowym rozbieganym spojrzeniem, wciąż pocierający obolałe ciało, dokładnie w miejscu, gdzie pod grubą warstwą opatrunku znajdowały się tajemnicze symbole, wypalone na jego skórze pradawną mocą.
Właśnie w takim stanie zastała przyjaciela Primrose, kiedy została wprowadzona przez Marudka do jednego z licznych salonów ciemnej, ozdobionej boazerią i wiktoriańskimi tapetami kamienicy. Skrzat wyglądał na bardzo zmartwionego, jednak znał swoje miejsce i posłusznie milczał. Na zewnętrznej stronie lewej dłoni dało się zauważyć podłużny ślad po oparzeniu.
-Witaj Prim. - Arystokrata uśmiechnął się do przyjaciółki. Zajmował jeden z foteli, ubrany w zwykłą koszulę i czarne spodnie, a na ramionach miał zarzucony koc. Widać było, że bardzo próbował wyglądać godnie, przygotować się na przyjęcie Lady Burke, choć to, jak się prezentował, dalekie było od ideału.
-Pozwoliłem sobie przygotować odrobinę inny poczęstunek. - Wskazał na nieduży stolik, na którym stała dumnie butelka Toujour Pour, dwa kieliszki oraz miseczki z owocami: truskawkami i czereśniami.
Czarodziej nie do końca wiedział, od czego zacząć. Był zmęczony, zły i przeraźliwie smutny. A na dodatek, zbliżała się pełnia, lecz mężczyzna jeszcze nie odkrył, jak bardzo zbliżająca się przemiana rzutuje na jego samopoczucie.
-Primrose - zaczął bez zbędnych kurtuazji, wbijając w kobietę czarne tęczówki. - Byłem świadkiem czegoś, czego nie jestem w stanie opisać słowami. Koszmaru, rzezi niewinnych. Nie wiem, czy chcesz o tym słuchać, ale jest to ważne. Ale najpierw. Powiedz, proszę, co wiesz o cieniach, które nawiedzają nasz kraj?
|zużywam: butelka Toujour Pour, czereśnie 300gr, truskawki 300gr
Jego koszmary były pełne ciemnych, przerażających kształtów o ostrych zębach i poroży, sięgających nieba, przypominające powykręcane gałęzie drzew; niekończących się leśnych labiryntów o zapachu krwi i błota, gdzie zawodzenie wiatru w pewnej chwili mieszało się z wilczym wyciem i agonią umierających ludzi. Dla Rigela sen już dawno przestał być bezpiecznym miejscem, gdzie na chwilę mógł zaznać ulgi, uciekając przed bólem, odurzony kolejnymi substancjami, jednak od czasu pamiętnego wieczoru na Bagnach Brenyn wszystko tylko się pogorszyło. Sen był kolejną udręką, jeszcze gorszą niż codzienne istnienie.
Rany na ciele powoli się goiły, siniaki zmieniały kolory a rany, zadane szponami i dziobami cieni, dzięki właściwej opiece zabliźniały się w prawidłowy sposób. Mimo wszystko Rigel wyglądał źle. Blady, nietypowo chudy, z niezdrowym rozbieganym spojrzeniem, wciąż pocierający obolałe ciało, dokładnie w miejscu, gdzie pod grubą warstwą opatrunku znajdowały się tajemnicze symbole, wypalone na jego skórze pradawną mocą.
Właśnie w takim stanie zastała przyjaciela Primrose, kiedy została wprowadzona przez Marudka do jednego z licznych salonów ciemnej, ozdobionej boazerią i wiktoriańskimi tapetami kamienicy. Skrzat wyglądał na bardzo zmartwionego, jednak znał swoje miejsce i posłusznie milczał. Na zewnętrznej stronie lewej dłoni dało się zauważyć podłużny ślad po oparzeniu.
-Witaj Prim. - Arystokrata uśmiechnął się do przyjaciółki. Zajmował jeden z foteli, ubrany w zwykłą koszulę i czarne spodnie, a na ramionach miał zarzucony koc. Widać było, że bardzo próbował wyglądać godnie, przygotować się na przyjęcie Lady Burke, choć to, jak się prezentował, dalekie było od ideału.
-Pozwoliłem sobie przygotować odrobinę inny poczęstunek. - Wskazał na nieduży stolik, na którym stała dumnie butelka Toujour Pour, dwa kieliszki oraz miseczki z owocami: truskawkami i czereśniami.
Czarodziej nie do końca wiedział, od czego zacząć. Był zmęczony, zły i przeraźliwie smutny. A na dodatek, zbliżała się pełnia, lecz mężczyzna jeszcze nie odkrył, jak bardzo zbliżająca się przemiana rzutuje na jego samopoczucie.
-Primrose - zaczął bez zbędnych kurtuazji, wbijając w kobietę czarne tęczówki. - Byłem świadkiem czegoś, czego nie jestem w stanie opisać słowami. Koszmaru, rzezi niewinnych. Nie wiem, czy chcesz o tym słuchać, ale jest to ważne. Ale najpierw. Powiedz, proszę, co wiesz o cieniach, które nawiedzają nasz kraj?
|zużywam: butelka Toujour Pour, czereśnie 300gr, truskawki 300gr
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Dni zlewały się w jeden ciąg. Każdy wyglądał tak samo, wstawała rano, spotkanie w kopalni, aby dopilnować dalszych prac, porozmawiać z robotnikami, omówić kwestie finansowe z ekonomami, którzy mieli obowiązek raportować jej regularnie wszelkie rozchody i koszty jakie musieli ponieść, a tych przybywało. Spotkania te sprawiały, że coraz lepiej się orientowała w tym jak ma całe przedsięwzięcie działać, jakich może spodziewać się problemów i nad czym należy się teraz pochylić, aby uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji. Otrzymała ostatnio listę potencjalnych kontrahentów, którzy mogliby być zainteresowani wydobywanymi kruszcami z kopalni. Nie było tajemnicą, że sam sklep na Nokturnie nie przerobi wszystkiego na talizmany i sklepiki w Londynie nie wykupić wszystkich miedzianych naczyń. Zostawiła listę nazwisk na swoim biurku, miała zamiar zająć się pisanie listów jak tylko wróci od wizyty u swojego przyjaciela, Rigela.
Ostatnim razem widziała się z nim, kiedy przybyła z pomocą do sierocińca, zastanawiała się, czy czarodziejowi udało się dojść do tego kto stał za okrutnymi atakami na lokalnych mieszkańców. Wymieniali się tylko listami, a i ta bywały dość lakoniczne. Wyzwał Matthieu Rosiera na pojedynek, ale nigdy nie napisał jak się skończył, a teraz najnowszy list wzbudził w niej tylko niepokój. Najpierw Evandra, a teraz Rigel, czy jej przyjaciele przyciągali ostatnio same kłopoty?
Wygląd mężczyzny jedynie pogłębił jej obawy. Wyglądał źle, zmizerniał i siedział w fotelu, który zdawał się go pochłaniać. Mina skrzata też mówiła wiele, a Marudek był bardzo oddany rodzinie Black. Przez głowę przebiegła jej myśl, że może powinna wziąć go na spytki.
-Rigel. - Uśmiechnęła się ciepło do przyjaciela i podeszła do niego, aby na bladym policzku złożyć subtelny pocałunek. Byli sami, mogła pozwolić sobie na więcej swobody. -Wygląda wspaniale - szarozielone spojrzenie spoczęło na poczęstunku, a następnie zajęła wolne miejsce. Chciała zapytać o jego zdrowie, ale uprzedził jej słowa swoimi własnymi. Kolejne rewelacje, zdarzenia dotykające jej najbliższych. Czyżby żyła w jakiejś bańce, w której nie dosięgały jej okrucieństwa? Posiadała swego rodzaju tarczę czy może mogła powiedzieć, że miała zwyczaje szczęście?
-Cienie? - Powtórzyła za nim marszcząc nieznacznie brwi. -Niezbyt wiele. Docierały do mnie pojedyncze informacje, że coś takiego istnieje, pojawia się i atakuje ludzi ale nie miałam z nimi styczności. - Przyznała otwarcie, uważnie przyglądając się Rigelowi. -Dlaczego pytasz?
Czy był świadkiem ich działania? Spotkał się z nimi i zobaczył do czego są zdolne?
Ostatnim razem widziała się z nim, kiedy przybyła z pomocą do sierocińca, zastanawiała się, czy czarodziejowi udało się dojść do tego kto stał za okrutnymi atakami na lokalnych mieszkańców. Wymieniali się tylko listami, a i ta bywały dość lakoniczne. Wyzwał Matthieu Rosiera na pojedynek, ale nigdy nie napisał jak się skończył, a teraz najnowszy list wzbudził w niej tylko niepokój. Najpierw Evandra, a teraz Rigel, czy jej przyjaciele przyciągali ostatnio same kłopoty?
Wygląd mężczyzny jedynie pogłębił jej obawy. Wyglądał źle, zmizerniał i siedział w fotelu, który zdawał się go pochłaniać. Mina skrzata też mówiła wiele, a Marudek był bardzo oddany rodzinie Black. Przez głowę przebiegła jej myśl, że może powinna wziąć go na spytki.
-Rigel. - Uśmiechnęła się ciepło do przyjaciela i podeszła do niego, aby na bladym policzku złożyć subtelny pocałunek. Byli sami, mogła pozwolić sobie na więcej swobody. -Wygląda wspaniale - szarozielone spojrzenie spoczęło na poczęstunku, a następnie zajęła wolne miejsce. Chciała zapytać o jego zdrowie, ale uprzedził jej słowa swoimi własnymi. Kolejne rewelacje, zdarzenia dotykające jej najbliższych. Czyżby żyła w jakiejś bańce, w której nie dosięgały jej okrucieństwa? Posiadała swego rodzaju tarczę czy może mogła powiedzieć, że miała zwyczaje szczęście?
-Cienie? - Powtórzyła za nim marszcząc nieznacznie brwi. -Niezbyt wiele. Docierały do mnie pojedyncze informacje, że coś takiego istnieje, pojawia się i atakuje ludzi ale nie miałam z nimi styczności. - Przyznała otwarcie, uważnie przyglądając się Rigelowi. -Dlaczego pytasz?
Czy był świadkiem ich działania? Spotkał się z nimi i zobaczył do czego są zdolne?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Mężczyzna uważnie przypatrywał się twarzy przyjaciółki, kiedy ta odpowiadała na jego pytanie. Czy mówi prawdę? Czy rzeczywiście nie wie o cieniach? Chciał jej wierzyć, musiał jej wierzyć. W duchu nawet skarcił siebie, że przez chwilę zwątpił w ich przyjaźń. Jednak dławiąc się lekiem tak długo, zderzając się z najróżniejszymi faktami, które na dodatek przeczyły sobie, czuł, że przestaje już nikomu i niczemu ufać. A tym bardziej własnym zmysłom, torturującym go do momentu, kiedy wrócił do domu.
-To prawda, one istnieją. Chcą zniszczyć... Wszystko, co tylko stanie im na drodze — odpowiedział cicho. Nie wiedział, jak opowiedzieć o tym, co go spotkało. O horrorze, w jaki zmienił się jarmark, o ludziach, rozrywanych na strzępy. O tym, że też cienie też i jego prawie rozszarpały na strzępy. — Widziałem je. Też mnie zaatakowały.
Jednak nie tylko to zatruwało umysł arystokraty. Była inna rzecz, która dręczyła go bardziej, niż odniesione rany i nocne koszmary, spędzające sen z powiek.
-Primrose, obawiam się, że te cienie mogą mieć coś wspólnego ze śmiercią Alpharda. Kiedy one… — Przełknął ślinę, czując, jak zasycha mu w gardle na samo wspomnienie tamtej chwili, a po plecach spłynęły krople zimnego potu. Rigel walczył ze sobą, lecz nie był w stanie wydusić z siebie słowa. — Wybacz, ja… Ja nie mogę...
Tak bardzo chciał jej wszystko opowiedzieć, przecież to było bardzo ważne. Potrzebował, żeby ktoś potwierdził jego teorię lub też udowodnił, że się myli. Ta wiedza była niezbędna jak woda i powietrze, gdyż mogła się stać kluczem do rozwiązania całej zagadki i prawdopodobnie wielkiego kłamstwa, jakim była otoczona śmierć Alpharda.
Była jednak inna możliwość, by opowiedzieć całą historię — ryzykowna, wręcz bardzo. Jednak była to cena, jaką Black mógł i chciał zapłacić.
-Muszę ci coś pokazać. — Zacisnął pięści, po czym z pewnym trudem podniósł się z fotela. — Chodź za mną.
Licząc, że przyjaciółka podąża za nim, skierował się wprost do swojego laboratorium. W pomieszczeniu, w odróżnieniu od myśli czarodzieja, królował porządek. Każda książka, każdy słoiczek ze składnikami do eliksirów miały swoje miejsce i jedynie duży stół stojący niedaleko od okna, był wprost zawalony jakimiś zapisami i bliżej nieokreślonymi zwojami. Ale nie to było celem, dla którego czarodziej przyprowadził tu lady Burke. W kącie pomieszczenia stała myślodsiewnia.
-Nie wiem, jak jeszcze mógłbym się tym podzielić — powiedział, spuściwszy głowę. Czuł się winny i okrutnie przytłoczony. — Czy mógłbym ci to pokazać?
Sięgnął po jedną z pustych fiolek, stojących tuż obok na stojaku, jednocześnie dobywając różdżki, którą to przystawił do skroni. Delikatna srebrzysta stróżka, niczym unosząca się na wietrze pajęczyna, zafalowała w powietrzu, by po chwili zostać zamknięta w szklanym więzieniu.
-To wspomnienie z nocy, kiedy przyniesiono ciało Alpharda — wyjaśnił, wręczając kobiecie fiolkę. — A to…
Chwycił kolejną, by powtórzyć czynność.
-Z ataku cieni. — Westchnął. — Nie są przyjemne obrazy. Dlatego, jeśli nie czujesz się na siłach, by to oglądać, wymyślę inny sposób, by ci o tym opowiedzieć.
Rigel nie chciał zmuszać przyjaciółki do niczego. Wiedział, że oglądanie wspomnień, szczególnie takich, może być traumatyczne. Wiedział też, że w momencie, kiedy Primrose wleje wspomnienia do myślodsiewni i włoży do niej głowę, zobaczy świat jego, Blacka, oczami. Zobaczy świat pełen bólu, smutku i kompletnej bezsilności.
|wspomnienie 1 i wspomnienie 2 (plus tu bo opis wizji)
-To prawda, one istnieją. Chcą zniszczyć... Wszystko, co tylko stanie im na drodze — odpowiedział cicho. Nie wiedział, jak opowiedzieć o tym, co go spotkało. O horrorze, w jaki zmienił się jarmark, o ludziach, rozrywanych na strzępy. O tym, że też cienie też i jego prawie rozszarpały na strzępy. — Widziałem je. Też mnie zaatakowały.
Jednak nie tylko to zatruwało umysł arystokraty. Była inna rzecz, która dręczyła go bardziej, niż odniesione rany i nocne koszmary, spędzające sen z powiek.
-Primrose, obawiam się, że te cienie mogą mieć coś wspólnego ze śmiercią Alpharda. Kiedy one… — Przełknął ślinę, czując, jak zasycha mu w gardle na samo wspomnienie tamtej chwili, a po plecach spłynęły krople zimnego potu. Rigel walczył ze sobą, lecz nie był w stanie wydusić z siebie słowa. — Wybacz, ja… Ja nie mogę...
Tak bardzo chciał jej wszystko opowiedzieć, przecież to było bardzo ważne. Potrzebował, żeby ktoś potwierdził jego teorię lub też udowodnił, że się myli. Ta wiedza była niezbędna jak woda i powietrze, gdyż mogła się stać kluczem do rozwiązania całej zagadki i prawdopodobnie wielkiego kłamstwa, jakim była otoczona śmierć Alpharda.
Była jednak inna możliwość, by opowiedzieć całą historię — ryzykowna, wręcz bardzo. Jednak była to cena, jaką Black mógł i chciał zapłacić.
-Muszę ci coś pokazać. — Zacisnął pięści, po czym z pewnym trudem podniósł się z fotela. — Chodź za mną.
Licząc, że przyjaciółka podąża za nim, skierował się wprost do swojego laboratorium. W pomieszczeniu, w odróżnieniu od myśli czarodzieja, królował porządek. Każda książka, każdy słoiczek ze składnikami do eliksirów miały swoje miejsce i jedynie duży stół stojący niedaleko od okna, był wprost zawalony jakimiś zapisami i bliżej nieokreślonymi zwojami. Ale nie to było celem, dla którego czarodziej przyprowadził tu lady Burke. W kącie pomieszczenia stała myślodsiewnia.
-Nie wiem, jak jeszcze mógłbym się tym podzielić — powiedział, spuściwszy głowę. Czuł się winny i okrutnie przytłoczony. — Czy mógłbym ci to pokazać?
Sięgnął po jedną z pustych fiolek, stojących tuż obok na stojaku, jednocześnie dobywając różdżki, którą to przystawił do skroni. Delikatna srebrzysta stróżka, niczym unosząca się na wietrze pajęczyna, zafalowała w powietrzu, by po chwili zostać zamknięta w szklanym więzieniu.
-To wspomnienie z nocy, kiedy przyniesiono ciało Alpharda — wyjaśnił, wręczając kobiecie fiolkę. — A to…
Chwycił kolejną, by powtórzyć czynność.
-Z ataku cieni. — Westchnął. — Nie są przyjemne obrazy. Dlatego, jeśli nie czujesz się na siłach, by to oglądać, wymyślę inny sposób, by ci o tym opowiedzieć.
Rigel nie chciał zmuszać przyjaciółki do niczego. Wiedział, że oglądanie wspomnień, szczególnie takich, może być traumatyczne. Wiedział też, że w momencie, kiedy Primrose wleje wspomnienia do myślodsiewni i włoży do niej głowę, zobaczy świat jego, Blacka, oczami. Zobaczy świat pełen bólu, smutku i kompletnej bezsilności.
|wspomnienie 1 i wspomnienie 2 (plus tu bo opis wizji)
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Rigel wyglądał jakby od miesiąca nie przespał porządnie ani jednej nocy. Wiedziała, że przyjacielem targają emocje, że jego życie nie należało do łatwych - jednocześnie spełniać oczekiwania rodziny i zostać wiernym samemu, zdawało się to wręcz niewykonalne. Tym razem podskórnie czuła, że pytania jakie zadaje przyjaciel prowadzą do czegoś więcej. Dlatego też uważnie mu się przyglądała i słuchała każdego słowa.
-Jak to? - Zapytała od razu. -Nic ci się nie stało?
Pomimo tego, że była w organizacji od jakiegoś czasu nadal nic nie wiedziała. Czasami sądziła, że znalazła się w niej ze względu na brata i po to, aby patrzeć jej na ręce. Poglądy i zachowanie lady Burke nie podobały się każdemu; będąc w pełni świadoma swoich przywar nie dziwiła się zbytnio, że członkowie Rycerzy Walpurgii niczego jej nie mówią. Była kobietą i arystokratką, a do tego ambitną - kombinacja, która przysparza więcej niechęci niż sympatii. Śmierć starszego brata mocno uderzyła w Rigela, od tego dnia pogrążał się w poszukiwaniu prawdy, ale teraz zrozumiała, że mody Black uważał, że rodzina została oszukana, że nikt nie powiedział prawdy. Ona sama żyła w wiecznej mgle dezinformacji, szukając na własną rękę odpowiedzi. O Locus Nihil wiedział tyle ile powiedziała jej Evira i co napomknął kuzyn oraz brat, ale nigdy nie powiedzieli wprost, a gdy wspominali ten dzień w ich oczach czaił się strach, lęk. którego nie potrafiła opisać. Patrzenie na to jak Rigel rozpada się na jej oczach sprawiało kobiecie niemal fizyczny ból.
Ruszyła za nim jak tylko wstał fotela i przystanęła przy myślodsiewni wiedząc, że tym razem nie ma wysłuchać relacji ze zdarzeń, ale ma je zobaczyć i doświadczyć w odmiennych sposób. Nie robiła tego często, ponieważ zobaczenie wspomnień oznaczało zmierzenie się z tym co przeżywała osoba, która była ich właścicielem.
Ujęła w dłoń delikatnie wspomnienie ze śmierci Alpharda. Elvira mówiła o czarnym kamieniu, który pochwycił brat Rigela, a przedmiot ten wyssał z niego życie. Z tego co zrozumiała starszy Black wiedział co robi, widział jak kamie zabija jego towarzyszkę. Czy miał ochotę umrzeć czy może wiedział, że wymagane jest poświęcenie? Czy oddał życie za sprawę? Na te pytania nie znała odpowiedzi.
Ostrożnie umieściła pierwsze wspomnienie w myślodsiewni i pochyliła się nad nią.
Obraz ciała Alpharda potwierdzały to co mówiła Elvira, klątwa przejęła władzę nad czarodziejem, zostawiła na jego ciele swoja pozostałość. Czym były te kryształy?
Ból, strach, przerażenie jakie przeżywał Rigel były teraz jej emocjami, mogła śmiało stwierdzić, że je czuje. Taka sama panika ja ogarniała kiedy Craig i Edgar wrócili będąc cieniami samych siebie. Kuzyn wpatrywał się w ściany godzinami, a Edgar.. stracił pamięć. Chłodne słowa o poświęceniu Alpharda, głos Mathieu nadal wywoływał emocje, których nie chciała czuć.
Słowa, które mówili Polluxowi, trochę pokrywały się z tym co mówiła Elvira. Alphard ze świadomością pochwycił kryształ. Panna Multon mówiła bardziej chaotycznie, mniej logicznie, ale w połączeniu ze wspomnieniem zaczynała rozumieć coraz więcej. Odsunęła się i zerknęła na przyjaciela, następnie zaś w ciszy otworzyła drugą fiolkę i bez zbędnych słów zanurzyła się w kolejnym wspomnieniu.
To zaś budziło taki strach, że chciała uciekać, a jednocześnie nie mogła przestać patrzeć. Kły wbijające się w ciało Rigela, cieniste kły, to nie mogła być prawdziwa istota, a jednak umysł sam zaczynał kwestionować to co widzi. To co przeżył Rigel, czego doświadczył. Ciemne żyły, takie same jak u Alpharda. Czy kiedy poszli do Gringotta, w Locus Nihili, obudzili pradawną siłę, która teraz siać destrukcję na powierzchni? Czy wiedzieli? Czy po jakimś czasie pojęli, że niszczą świat, który obiecali chronić i nikomu z organizacji o tym nie powiedzieli, w obawie… właśnie przed czym?
Drobne dłonie zaciskały się w pięści kiedy spoglądała dalej we wspomnienie. Nagle stało się mniej wyraźne, jakby rozmazane. Musiała bardziej się skupić, aby je dostrzec. Splamili, chronienie miejsca, ludzi… rytuały. Mnogość informacji sprawiła, że kobieta odsunęła się od myślodsiewni.
-Rigel… co to było? Co to za chata? W co się wpakowałeś? - Pominęła fakt, że usłyszała nazwisko Abbottów. Gdyby wyszło, że Rigel się z nim widział, wybuchłoby piekło.
-Jak to? - Zapytała od razu. -Nic ci się nie stało?
Pomimo tego, że była w organizacji od jakiegoś czasu nadal nic nie wiedziała. Czasami sądziła, że znalazła się w niej ze względu na brata i po to, aby patrzeć jej na ręce. Poglądy i zachowanie lady Burke nie podobały się każdemu; będąc w pełni świadoma swoich przywar nie dziwiła się zbytnio, że członkowie Rycerzy Walpurgii niczego jej nie mówią. Była kobietą i arystokratką, a do tego ambitną - kombinacja, która przysparza więcej niechęci niż sympatii. Śmierć starszego brata mocno uderzyła w Rigela, od tego dnia pogrążał się w poszukiwaniu prawdy, ale teraz zrozumiała, że mody Black uważał, że rodzina została oszukana, że nikt nie powiedział prawdy. Ona sama żyła w wiecznej mgle dezinformacji, szukając na własną rękę odpowiedzi. O Locus Nihil wiedział tyle ile powiedziała jej Evira i co napomknął kuzyn oraz brat, ale nigdy nie powiedzieli wprost, a gdy wspominali ten dzień w ich oczach czaił się strach, lęk. którego nie potrafiła opisać. Patrzenie na to jak Rigel rozpada się na jej oczach sprawiało kobiecie niemal fizyczny ból.
Ruszyła za nim jak tylko wstał fotela i przystanęła przy myślodsiewni wiedząc, że tym razem nie ma wysłuchać relacji ze zdarzeń, ale ma je zobaczyć i doświadczyć w odmiennych sposób. Nie robiła tego często, ponieważ zobaczenie wspomnień oznaczało zmierzenie się z tym co przeżywała osoba, która była ich właścicielem.
Ujęła w dłoń delikatnie wspomnienie ze śmierci Alpharda. Elvira mówiła o czarnym kamieniu, który pochwycił brat Rigela, a przedmiot ten wyssał z niego życie. Z tego co zrozumiała starszy Black wiedział co robi, widział jak kamie zabija jego towarzyszkę. Czy miał ochotę umrzeć czy może wiedział, że wymagane jest poświęcenie? Czy oddał życie za sprawę? Na te pytania nie znała odpowiedzi.
Ostrożnie umieściła pierwsze wspomnienie w myślodsiewni i pochyliła się nad nią.
Obraz ciała Alpharda potwierdzały to co mówiła Elvira, klątwa przejęła władzę nad czarodziejem, zostawiła na jego ciele swoja pozostałość. Czym były te kryształy?
Ból, strach, przerażenie jakie przeżywał Rigel były teraz jej emocjami, mogła śmiało stwierdzić, że je czuje. Taka sama panika ja ogarniała kiedy Craig i Edgar wrócili będąc cieniami samych siebie. Kuzyn wpatrywał się w ściany godzinami, a Edgar.. stracił pamięć. Chłodne słowa o poświęceniu Alpharda, głos Mathieu nadal wywoływał emocje, których nie chciała czuć.
Słowa, które mówili Polluxowi, trochę pokrywały się z tym co mówiła Elvira. Alphard ze świadomością pochwycił kryształ. Panna Multon mówiła bardziej chaotycznie, mniej logicznie, ale w połączeniu ze wspomnieniem zaczynała rozumieć coraz więcej. Odsunęła się i zerknęła na przyjaciela, następnie zaś w ciszy otworzyła drugą fiolkę i bez zbędnych słów zanurzyła się w kolejnym wspomnieniu.
To zaś budziło taki strach, że chciała uciekać, a jednocześnie nie mogła przestać patrzeć. Kły wbijające się w ciało Rigela, cieniste kły, to nie mogła być prawdziwa istota, a jednak umysł sam zaczynał kwestionować to co widzi. To co przeżył Rigel, czego doświadczył. Ciemne żyły, takie same jak u Alpharda. Czy kiedy poszli do Gringotta, w Locus Nihili, obudzili pradawną siłę, która teraz siać destrukcję na powierzchni? Czy wiedzieli? Czy po jakimś czasie pojęli, że niszczą świat, który obiecali chronić i nikomu z organizacji o tym nie powiedzieli, w obawie… właśnie przed czym?
Drobne dłonie zaciskały się w pięści kiedy spoglądała dalej we wspomnienie. Nagle stało się mniej wyraźne, jakby rozmazane. Musiała bardziej się skupić, aby je dostrzec. Splamili, chronienie miejsca, ludzi… rytuały. Mnogość informacji sprawiła, że kobieta odsunęła się od myślodsiewni.
-Rigel… co to było? Co to za chata? W co się wpakowałeś? - Pominęła fakt, że usłyszała nazwisko Abbottów. Gdyby wyszło, że Rigel się z nim widział, wybuchłoby piekło.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Czy nic się nie stało?
Mężczyzna był gotów odruchowo odpowiedzieć, że wszystko jest w porządku, dokładnie tak jak nakazywała etykieta, tylko że Primrose nie była ślepa. Widziała gojące się zadrapania na twarzy i siniaki na rękach, które powoli i nieuchronnie zmieniały swój kolor. A to był tylko wierzchołek góry lodowej, gdyż najgorsze czaiło się w zakamarkach jego umysłu — rany, których nie widać. Obrażenia, jakie nie istnieją, jeśli nie przyjrzeć się im uważnie.
"Nic" było pojęciem względnym.
— Jak widać — zrobił znaczącą pauzę, starając się dobrać odpowiednie słowa. — Przeżyłem to spotkanie.
Po chwili dodał, spuszczając głowę, jak gdyby uginając się pod ciężarem kłębiących się w niej myśli.
— Chociaż były takie momenty, kiedy nie byłem pewien, czy kiedykolwiek wrócę do domu i jeszcze zobaczę rodzinę, ciebie i Evandrę.
Słowa jednak nie były w stanie przekazać wszystkiego, co Rigel przeżył tamtego wieczoru. Nigdy też nie był wybitnym mistrzem tworzenia przejmujących opowieści, trafiających wprost do serc słuchaczy. Jedyne, co w tym momencie mógł zrobić, to zaprosić Primrose do swojego świata i pozwolić jej doświadczyć tego, co on. Nie bał się, że przyjaciółka zajrzy tam, gdzie starał się nikogo nie wpuszczać. Martwił się jedynie, czy obrazy oraz jego spojrzenie na świat nie zrobią jej krzywdy. Kiedy na jego pytanie lady Burke odpowiedziała czynem — dokładnie tak, jak zrobiłby każdy przedstawiciel tego szlachetnego rodu, Black jedynie się wycofał, wpatrując się w drobną kobiecą sylwetkę, zanurzając głowę w myślodsiewni.
Czarodziej nigdy wcześniej o tym nie myślał, ale w podobnym dzieleniu się wspomnieniami było coś niesamowicie intymnego. Wyraz ostatecznego zaufania do drugiej osoby, która nie tylko mogła spojrzeć na dane urywki z przeszłości oczami drugiej, ale i otrzeć się o samą duszę, jeżeli trzymać się przekonań niektórych filozofów i mistyków.
Kiedy kobieta w końcu wynurzyła się z jego wspomnień, pragnęła wyjaśnień. A Rigel nie zamierzał milczeć. W końcu był tak blisko zrozumienia tego, co stało się z jego bratem. Czuł, że złapał nić, która ma zaprowadzić go do kłębka i tym razem nie zamierzał odpuszczać. Jak bestia, co zwęszyła zdobycz.
— Chciałem zdobyć więcej informacji o istotach, które były widziane na terenie całego kraju. Przypadkiem usłyszałem o pewnym o jarmarku… Więc udałem się tam. Tak, wiem, był na terenie wroga, ale sama wiesz, że podczas takich wydarzeń ludzie z okolic wymieniają się informacjami i najświeższymi plotkami. Tak że było to idealne miejsce, by w końcu dowiedzieć się więcej. Tylko że… Podczas wydarzenia stało się coś złego. — Przełknął ślinę. — Było tam przedstawienie, w którym zawarty był prosty rytuał, mający na celu przegonić z okolic złe moce. Takie pozostałości po pradawnych magicznych aktach. Jednak coś musiało pójść bardzo nie tak, gdyż złe mocne zamiast odejść… Zleciały się wszystkie jak ćmy do świecy.
Odruchowo spojrzał w stronę zasłoniętego okna, gdyż przez chwilę wydawało mu się, że słyszy szelest setek czarnych ptasich skrzydeł.
— Na całe szczęście udało się ocalałym znaleźć schronienie i przegonić istoty. Niestety, nie zostały one zniszczone, nie zniknęły i nadal tu są. Czają się, czekając na idealny moment, by zaatakować. Są głodne i wściekłe, jak zaniedbane psy, które ktoś w końcu wypuścił na wolność. Tylko dlaczego? Po co ktoś miałby coś takiego robić, narażając cały kraj i niewinnych ludzi na śmierć?
Mężczyzna był gotów odruchowo odpowiedzieć, że wszystko jest w porządku, dokładnie tak jak nakazywała etykieta, tylko że Primrose nie była ślepa. Widziała gojące się zadrapania na twarzy i siniaki na rękach, które powoli i nieuchronnie zmieniały swój kolor. A to był tylko wierzchołek góry lodowej, gdyż najgorsze czaiło się w zakamarkach jego umysłu — rany, których nie widać. Obrażenia, jakie nie istnieją, jeśli nie przyjrzeć się im uważnie.
"Nic" było pojęciem względnym.
— Jak widać — zrobił znaczącą pauzę, starając się dobrać odpowiednie słowa. — Przeżyłem to spotkanie.
Po chwili dodał, spuszczając głowę, jak gdyby uginając się pod ciężarem kłębiących się w niej myśli.
— Chociaż były takie momenty, kiedy nie byłem pewien, czy kiedykolwiek wrócę do domu i jeszcze zobaczę rodzinę, ciebie i Evandrę.
Słowa jednak nie były w stanie przekazać wszystkiego, co Rigel przeżył tamtego wieczoru. Nigdy też nie był wybitnym mistrzem tworzenia przejmujących opowieści, trafiających wprost do serc słuchaczy. Jedyne, co w tym momencie mógł zrobić, to zaprosić Primrose do swojego świata i pozwolić jej doświadczyć tego, co on. Nie bał się, że przyjaciółka zajrzy tam, gdzie starał się nikogo nie wpuszczać. Martwił się jedynie, czy obrazy oraz jego spojrzenie na świat nie zrobią jej krzywdy. Kiedy na jego pytanie lady Burke odpowiedziała czynem — dokładnie tak, jak zrobiłby każdy przedstawiciel tego szlachetnego rodu, Black jedynie się wycofał, wpatrując się w drobną kobiecą sylwetkę, zanurzając głowę w myślodsiewni.
Czarodziej nigdy wcześniej o tym nie myślał, ale w podobnym dzieleniu się wspomnieniami było coś niesamowicie intymnego. Wyraz ostatecznego zaufania do drugiej osoby, która nie tylko mogła spojrzeć na dane urywki z przeszłości oczami drugiej, ale i otrzeć się o samą duszę, jeżeli trzymać się przekonań niektórych filozofów i mistyków.
Kiedy kobieta w końcu wynurzyła się z jego wspomnień, pragnęła wyjaśnień. A Rigel nie zamierzał milczeć. W końcu był tak blisko zrozumienia tego, co stało się z jego bratem. Czuł, że złapał nić, która ma zaprowadzić go do kłębka i tym razem nie zamierzał odpuszczać. Jak bestia, co zwęszyła zdobycz.
— Chciałem zdobyć więcej informacji o istotach, które były widziane na terenie całego kraju. Przypadkiem usłyszałem o pewnym o jarmarku… Więc udałem się tam. Tak, wiem, był na terenie wroga, ale sama wiesz, że podczas takich wydarzeń ludzie z okolic wymieniają się informacjami i najświeższymi plotkami. Tak że było to idealne miejsce, by w końcu dowiedzieć się więcej. Tylko że… Podczas wydarzenia stało się coś złego. — Przełknął ślinę. — Było tam przedstawienie, w którym zawarty był prosty rytuał, mający na celu przegonić z okolic złe moce. Takie pozostałości po pradawnych magicznych aktach. Jednak coś musiało pójść bardzo nie tak, gdyż złe mocne zamiast odejść… Zleciały się wszystkie jak ćmy do świecy.
Odruchowo spojrzał w stronę zasłoniętego okna, gdyż przez chwilę wydawało mu się, że słyszy szelest setek czarnych ptasich skrzydeł.
— Na całe szczęście udało się ocalałym znaleźć schronienie i przegonić istoty. Niestety, nie zostały one zniszczone, nie zniknęły i nadal tu są. Czają się, czekając na idealny moment, by zaatakować. Są głodne i wściekłe, jak zaniedbane psy, które ktoś w końcu wypuścił na wolność. Tylko dlaczego? Po co ktoś miałby coś takiego robić, narażając cały kraj i niewinnych ludzi na śmierć?
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie była ślepa, widziała jak niepewność oraz brak informacji męczą Rigela. Chciała mu pomóc, wyjawi wszystko co wie, a jednocześnie nie mogła. Związana zasadami organizacji wiedziała, że osobie, która nawet w jej szeregach nie działała w najmniejszym stopniu, nie mogła zdradzić wszystkiego. To niczego nie ułatwiało, a jeszcze bardziej przeszkadzało. Zastanawiała się jak wiele może powiedzieć. Nie mogła zdradzi tego co działo się w Locus Nihil, ale mogła zapewnić, że Alphard nie zginął w wyniku intrygi czy dlatego, że ktoś chciał zaszkodzić rodowi Black. Zginął, ponieważ uratował życie innej osoby i miał świadomość, że może zapłacić życiem. Nie było w tym tajemnicy, a jedynie tragizm, który znaczył ostatnio każdy dzień młodego lorda.
Wspomnienia, wyraźne i bolesne były wyrazem wielkiego zaufania jakim ją obdarzył i nie mogła tego zaprzepaścić. Jednocześnie musiał wiedzieć, że nawet jeżeli milczy nie robi tego z wyrachowania, a z troski lub też obowiązków, którym musi pozostać wierna jeżeli chce coś osiągnąć. Zajęło jej rok dojście, do tych właśnie wniosków. Wiele wydarzeń, długich rozmów i nocy pełnych samotnych rozmyślań sprawiły, że postrzeganie otaczającej rzeczywistości było odmienne od tego jakie miała jeszcze jakiś czas temu. Bunt przekuła w działanie, choć nie wyzbyła się jego pewnych elementów. Lady Burke nie miała zamiaru rezygnować z siebie, nie teraz kiedy czuła się mocniejsza i pewniejsza.
Dlatego też od razu zaczęła odtwarzać w pamięci to co zobaczyła w myślodsiewni, jednocześnie słuchając słów przyjaciela. Ryzykował wiele przez swoje zachowanie.
-Dobrze, że masz świadomość jak bardzo nieodpowiedzialne to było zachowanie. - Brzmiała jak własny ojciec i dziadek. Zmarszczyła nieznacznie brwi słysząc o rytuale. -Czy pamiętasz elementy tego rytuału? Jakieś symbole? Gesty? Pieśni? - Zapytała, w tym samym czasie szukając w pamięci informacji jakie już udało się jej zebrać na temat przedziwnych cienistych istot, które nawiedzały ostatnio Anglię. Sięgnęła na powrót po kieliszek wina, zagryzając jego smak słodką truskawką. Odeszła parę kroków od myślodsiewni i przespacerowała się po pomieszczeniu. -Nie sądzę, aby to było specjalne działanie, mające na celu zaszkodzenie społeczności magicznej. To raczej efekt uboczny. - Nie mogła wierzyć, że ktoś z organizacji specjalnie wypuścił moc, nad którą nie ma władania i pozwala, aby ta zniszczyła kraj. Miała cichą nadzieję, że się nie myli w swoich osądach. -Nie wiem czy cienie miały coś wspólnego ze śmiercią Alpharda, ale wiem, że to co powiedziano wam tej feralnej nocy jest prawdą. - Taką, która mogła załamać przyjaciela, zniszczyć idealny obraz brata, który przecież nie podejmował pochopnych decyzji. -Alphard zginął, ponieważ poświęcił się dla misji. Wiedział to i tak się na to zdecydował. - Ciężka informacja, która ją by na pewno przygniotła, gdyby Edgar lub Xavier czy ktoś inny z rodziny zdecydował oddać swoje istnienie za sprawę. Czy była inna opcja? Czy istniały wyjścia, których wtedy nie dostrzegali? Bardzo możliwe, a że teraz czasu nie mogli cofnąć, aby zmienić przebieg wydarzeń. Nawet czarodzieje nie mogli, aż tak interweniować w przeszłość. -Czy posiadasz jeszcze jakąś wiedzę na temat cieni?
Ona sama niewiele wiedziała jeszcze na ten temat, nie wiedząc jak bardzo może kiedyś wpłynąć na jej życie obecność tego zjawiska.
Wspomnienia, wyraźne i bolesne były wyrazem wielkiego zaufania jakim ją obdarzył i nie mogła tego zaprzepaścić. Jednocześnie musiał wiedzieć, że nawet jeżeli milczy nie robi tego z wyrachowania, a z troski lub też obowiązków, którym musi pozostać wierna jeżeli chce coś osiągnąć. Zajęło jej rok dojście, do tych właśnie wniosków. Wiele wydarzeń, długich rozmów i nocy pełnych samotnych rozmyślań sprawiły, że postrzeganie otaczającej rzeczywistości było odmienne od tego jakie miała jeszcze jakiś czas temu. Bunt przekuła w działanie, choć nie wyzbyła się jego pewnych elementów. Lady Burke nie miała zamiaru rezygnować z siebie, nie teraz kiedy czuła się mocniejsza i pewniejsza.
Dlatego też od razu zaczęła odtwarzać w pamięci to co zobaczyła w myślodsiewni, jednocześnie słuchając słów przyjaciela. Ryzykował wiele przez swoje zachowanie.
-Dobrze, że masz świadomość jak bardzo nieodpowiedzialne to było zachowanie. - Brzmiała jak własny ojciec i dziadek. Zmarszczyła nieznacznie brwi słysząc o rytuale. -Czy pamiętasz elementy tego rytuału? Jakieś symbole? Gesty? Pieśni? - Zapytała, w tym samym czasie szukając w pamięci informacji jakie już udało się jej zebrać na temat przedziwnych cienistych istot, które nawiedzały ostatnio Anglię. Sięgnęła na powrót po kieliszek wina, zagryzając jego smak słodką truskawką. Odeszła parę kroków od myślodsiewni i przespacerowała się po pomieszczeniu. -Nie sądzę, aby to było specjalne działanie, mające na celu zaszkodzenie społeczności magicznej. To raczej efekt uboczny. - Nie mogła wierzyć, że ktoś z organizacji specjalnie wypuścił moc, nad którą nie ma władania i pozwala, aby ta zniszczyła kraj. Miała cichą nadzieję, że się nie myli w swoich osądach. -Nie wiem czy cienie miały coś wspólnego ze śmiercią Alpharda, ale wiem, że to co powiedziano wam tej feralnej nocy jest prawdą. - Taką, która mogła załamać przyjaciela, zniszczyć idealny obraz brata, który przecież nie podejmował pochopnych decyzji. -Alphard zginął, ponieważ poświęcił się dla misji. Wiedział to i tak się na to zdecydował. - Ciężka informacja, która ją by na pewno przygniotła, gdyby Edgar lub Xavier czy ktoś inny z rodziny zdecydował oddać swoje istnienie za sprawę. Czy była inna opcja? Czy istniały wyjścia, których wtedy nie dostrzegali? Bardzo możliwe, a że teraz czasu nie mogli cofnąć, aby zmienić przebieg wydarzeń. Nawet czarodzieje nie mogli, aż tak interweniować w przeszłość. -Czy posiadasz jeszcze jakąś wiedzę na temat cieni?
Ona sama niewiele wiedziała jeszcze na ten temat, nie wiedząc jak bardzo może kiedyś wpłynąć na jej życie obecność tego zjawiska.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Rigel wolał unikać tłumaczenia się, dlaczego tam poszedł. Nie mógł przecież się przyznać, że oprócz chęci dowiedzenia się więcej o terroryzujących kraj istotach, chciał również przynieść ciekawe informacje do Departamentu Tajemnic, by umocnić tam swoją pozycję. Liczył się z tym, że w chwili, kiedy wyjdzie na jaw, że stał się przeklęty, straci dom, najbliższą rodzinę i środki do życia. Musiał awansować na Niewymownego za wszelką cenę. Było jeszcze inne wyjście, lecz do niego mężczyzna nie mógł się przekonać — związanie się z organizacją, w której szeregach obecnie znajdowała się Primrose. Nie był w stanie się przemóc. Nie po tym, czego się dowiedział.
A może był po prostu głupim idealistą, który odrzucał oferowane mu przywileje.
— Niestety stałem za daleko, by się uważniej temu przyjrzeć. — Westchnął. — Pamiętam jednak, że był tam krąg, a wewnątrz — ognisko. Do niego wrzucano wiązanki lawendy i ciemiernika. Niestety krąg został przerwany… Albo po prostu pękł pod naporem cieni. Nie wiem.
Wbił wzrok w Primrose.
— One czaiły się, czekały. I szeptały, szeptały w niezrozumiałym języku, a ich słowa wbijały się w mózg, jak gwoździe. Nie dało się ich przegonić, pokonać. Nawet patronusy nie dały rady. A później… Stało się wszystko.
Powoli zamknął oczy, po czym mówił dalej. Powoli. Walcząc ze sobą i swoim strachem.
— Mrok spadł nagle i cienie zaczęły rozszarpywać ludzi. Było zbyt ciemno, żebym widział cokolwiek, ale ten dźwięk. Primrose, tego odgłosu z niczym nie pomylisz. — Mimowolnie skrzyżował ręce na piersi, jakby próbując odgrodzić się od mrocznych wizji. — Pojawił się tam też wielki jeleń… Albo coś, co przybrało jego kształt. Na jego porożu wisiały jakieś ochłapy mięsa. I zaraz po chwili zjawiły się ptaki, utkane z cieni bestie, które obrały mnie za cel. Nie pamiętam, jak udało mi się uciec.
Nie kłamał. Przemiana, która stała się niespodziewanym ratunkiem, pozbawiła go świadomości.
Kiedy przyjaciółka zasugerowała, że pojawienie się cieni było przypadkiem, Black szeroko otworzył oczy ze zdumienia. On z kolei nie mógł uwierzyć, że ci, co zajmują się czarną magią u boku, podobno, najbardziej utalentowanego żyjącego czarodzieja wszech czasów, dopuścili się takiego błędu.
Chociaż z drugiej strony, to po raz kolejny utwierdziło go w przekonaniu, że tak zwany Czarny Pan, jest tylko człowiekiem, i to takim, który robi błędy na miarę swojego ego.
Rozmyślania te przerwało jednak kolejne zdanie kobiety.
— Ty coś wiesz. — Nie pytał, stwierdził, robiąc krok bliżej w stronę czarownicy. — Powiedzieli ci. Ha! Oczywiście, że ci powiedzieli! Musieli. Tylko czy powiedzieli prawdę? Czy jesteś pewna, że to prawda, Primrose?!
Brzmiał w tej chwili jak szaleniec, który łapał okruchy zdrowego rozsądku. Nie mógł przyjąć do wiadomości, że Alphard to zrobił — że umarł, bo wybrał Rycerzy Walpurgii zamiast swojej rodziny.
Zamiast jego — Rigela.
Znów był na drugim miejscu.
Jak wtedy, kiedy osoba, którą kochał, zostawiła go w górach, wybierając drugą stronę.
Czy tak już będzie zawsze? Czy zawsze będzie tym drugim wyborem? Dla najbliższych?
Dla przyjaciół?
Czuł, jak znowu się rozpada. Nie słyszał, o co pytała go Primrose. Widział, że mówi, jak porusza ustami, ale dźwięki nie formowały się w żadne sensowne wypowiedzi. Nie był już w stanie nic zrobić. Tylko czekał, aż po jego ciele znowu przejdzie ten nieprzyjemny, znajomy dreszcz, mrowienie, które mogło zwiastować jedynie krew i zniszczenie. Tak się jednak nie stało. Zamiast fali przeszywającego bólu, jego ciałem wstrząsnął szloch.
A może był po prostu głupim idealistą, który odrzucał oferowane mu przywileje.
— Niestety stałem za daleko, by się uważniej temu przyjrzeć. — Westchnął. — Pamiętam jednak, że był tam krąg, a wewnątrz — ognisko. Do niego wrzucano wiązanki lawendy i ciemiernika. Niestety krąg został przerwany… Albo po prostu pękł pod naporem cieni. Nie wiem.
Wbił wzrok w Primrose.
— One czaiły się, czekały. I szeptały, szeptały w niezrozumiałym języku, a ich słowa wbijały się w mózg, jak gwoździe. Nie dało się ich przegonić, pokonać. Nawet patronusy nie dały rady. A później… Stało się wszystko.
Powoli zamknął oczy, po czym mówił dalej. Powoli. Walcząc ze sobą i swoim strachem.
— Mrok spadł nagle i cienie zaczęły rozszarpywać ludzi. Było zbyt ciemno, żebym widział cokolwiek, ale ten dźwięk. Primrose, tego odgłosu z niczym nie pomylisz. — Mimowolnie skrzyżował ręce na piersi, jakby próbując odgrodzić się od mrocznych wizji. — Pojawił się tam też wielki jeleń… Albo coś, co przybrało jego kształt. Na jego porożu wisiały jakieś ochłapy mięsa. I zaraz po chwili zjawiły się ptaki, utkane z cieni bestie, które obrały mnie za cel. Nie pamiętam, jak udało mi się uciec.
Nie kłamał. Przemiana, która stała się niespodziewanym ratunkiem, pozbawiła go świadomości.
Kiedy przyjaciółka zasugerowała, że pojawienie się cieni było przypadkiem, Black szeroko otworzył oczy ze zdumienia. On z kolei nie mógł uwierzyć, że ci, co zajmują się czarną magią u boku, podobno, najbardziej utalentowanego żyjącego czarodzieja wszech czasów, dopuścili się takiego błędu.
Chociaż z drugiej strony, to po raz kolejny utwierdziło go w przekonaniu, że tak zwany Czarny Pan, jest tylko człowiekiem, i to takim, który robi błędy na miarę swojego ego.
Rozmyślania te przerwało jednak kolejne zdanie kobiety.
— Ty coś wiesz. — Nie pytał, stwierdził, robiąc krok bliżej w stronę czarownicy. — Powiedzieli ci. Ha! Oczywiście, że ci powiedzieli! Musieli. Tylko czy powiedzieli prawdę? Czy jesteś pewna, że to prawda, Primrose?!
Brzmiał w tej chwili jak szaleniec, który łapał okruchy zdrowego rozsądku. Nie mógł przyjąć do wiadomości, że Alphard to zrobił — że umarł, bo wybrał Rycerzy Walpurgii zamiast swojej rodziny.
Zamiast jego — Rigela.
Znów był na drugim miejscu.
Jak wtedy, kiedy osoba, którą kochał, zostawiła go w górach, wybierając drugą stronę.
Czy tak już będzie zawsze? Czy zawsze będzie tym drugim wyborem? Dla najbliższych?
Dla przyjaciół?
Czuł, jak znowu się rozpada. Nie słyszał, o co pytała go Primrose. Widział, że mówi, jak porusza ustami, ale dźwięki nie formowały się w żadne sensowne wypowiedzi. Nie był już w stanie nic zrobić. Tylko czekał, aż po jego ciele znowu przejdzie ten nieprzyjemny, znajomy dreszcz, mrowienie, które mogło zwiastować jedynie krew i zniszczenie. Tak się jednak nie stało. Zamiast fali przeszywającego bólu, jego ciałem wstrząsnął szloch.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Fakt, że przyjaciel niewiele widział bardzo utrudniał rozwikłanie zagadki. Kręgi oraz ogniska były typowe dla starych rytuałów. Nim magię udało się kierować przez różdżkę oraz własną wolę czarodzieje posługiwali się obrzędami. Niczego nie ułatwiało też to, że miejsce to miało na ziemiach wroga. Miała jedynie nadzieję, że Rigel miał bardzo ważny powód dla którego się tam udał i była to cena, która warto było ponieść.
Cienie się czaiły, były gotowe w każdej chwili do ataku - ta informacja bardzo ją zaniepokoiła.Głodne krwi i cierpienia istoty nie znające niczego innego jak śmierć i dewastacja. Jeżeli nic na nie nie działało, to jakie mieli z nimi szanse? Zadrżała na samą myśl, że mogą czyhać na nią w Durham, w miejscu, w którym miała zawsze czuć się bezpiecznie.
-Jeleń? - Zapytała nagle, przerywając tym samym wypowiedź Rigela. Poroże miał przecież Craig, czy to możliwe, że miał jakąś moc władania tymi istotami? Kuzyn wyjechał za sprawami rodzinnymi, nie było wiadomo kiedy wróci, zwłaszcza, że o tym jak Czarny Pan go ukarał nie chciał mieszkać w Anglii. Obawiał się szykanowania i oceny jego sytuacji przez innych.
Czarny pan był potężny, ale nie znaczy, że wpatrywała się w niego ślepo. Czuła podskórnie, że są jedynie marionetkami w jego rękach, że ma on większy cel i śmiało korzysta z wierności Rycerzy. Alphard też był narzędziem, który wierzył w ideę, wierzył w świat wolnej, niczym nie skrępowanej magii. Miał marzenie, jakie wszyscy gdzieś w głębi serca posiadali.
Spoglądała na Rigela z rosnącym niedowierzaniem i zaskoczeniem w oczach.-Przestań! - Powiedziała ostro dostrzegając obłęd w jego oczach. -Czy sam siebie słyszysz? - Zapytała zdając sobie sprawę, że on nadal nie pogodził się ze śmiercią brata.-Nikt nie miał podstaw do tego, aby okłamywać Polluxa Blacka. Oszukiwać was. - Czy rozumiał, że wysnuwa teorie, na której poparcie nie miał żadnych argumentów, a co dopiero dowodów. -Edgar też nie miał powodów, aby mnie okłamywać w tej kwestii. - Patrzyła jak przyjaciel rozpada się na jej oczach. Jak obejmując się ramionami toczy wewnętrzną bitwę, aż sama poczuła ten ból, którego nie dało się inaczej opisać jak - przytłaczający. Rigel był dla niej niczym brat, więc oglądanie go w takim stanie rozrywało serce na strzępy.
-Rigel… - Powiedziała cicho. Choć skulony w sobie nadal był od niej wyższy więc wspinając się na palcach objęła czarodzieja ramionami chcąc mu podarować wsparcie. Wewnętrznie czuła, że tego właśnie potrzebuje, kiedy ona zdecydowanie potrzebowała napełnionego kieliszka wina.
Cienie się czaiły, były gotowe w każdej chwili do ataku - ta informacja bardzo ją zaniepokoiła.Głodne krwi i cierpienia istoty nie znające niczego innego jak śmierć i dewastacja. Jeżeli nic na nie nie działało, to jakie mieli z nimi szanse? Zadrżała na samą myśl, że mogą czyhać na nią w Durham, w miejscu, w którym miała zawsze czuć się bezpiecznie.
-Jeleń? - Zapytała nagle, przerywając tym samym wypowiedź Rigela. Poroże miał przecież Craig, czy to możliwe, że miał jakąś moc władania tymi istotami? Kuzyn wyjechał za sprawami rodzinnymi, nie było wiadomo kiedy wróci, zwłaszcza, że o tym jak Czarny Pan go ukarał nie chciał mieszkać w Anglii. Obawiał się szykanowania i oceny jego sytuacji przez innych.
Czarny pan był potężny, ale nie znaczy, że wpatrywała się w niego ślepo. Czuła podskórnie, że są jedynie marionetkami w jego rękach, że ma on większy cel i śmiało korzysta z wierności Rycerzy. Alphard też był narzędziem, który wierzył w ideę, wierzył w świat wolnej, niczym nie skrępowanej magii. Miał marzenie, jakie wszyscy gdzieś w głębi serca posiadali.
Spoglądała na Rigela z rosnącym niedowierzaniem i zaskoczeniem w oczach.-Przestań! - Powiedziała ostro dostrzegając obłęd w jego oczach. -Czy sam siebie słyszysz? - Zapytała zdając sobie sprawę, że on nadal nie pogodził się ze śmiercią brata.-Nikt nie miał podstaw do tego, aby okłamywać Polluxa Blacka. Oszukiwać was. - Czy rozumiał, że wysnuwa teorie, na której poparcie nie miał żadnych argumentów, a co dopiero dowodów. -Edgar też nie miał powodów, aby mnie okłamywać w tej kwestii. - Patrzyła jak przyjaciel rozpada się na jej oczach. Jak obejmując się ramionami toczy wewnętrzną bitwę, aż sama poczuła ten ból, którego nie dało się inaczej opisać jak - przytłaczający. Rigel był dla niej niczym brat, więc oglądanie go w takim stanie rozrywało serce na strzępy.
-Rigel… - Powiedziała cicho. Choć skulony w sobie nadal był od niej wyższy więc wspinając się na palcach objęła czarodzieja ramionami chcąc mu podarować wsparcie. Wewnętrznie czuła, że tego właśnie potrzebuje, kiedy ona zdecydowanie potrzebowała napełnionego kieliszka wina.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Powrót do wydarzeń tamtego straszliwego wieczoru nie był łatwy. Blackowi wydawało się, że wciąż gdzieś tam — na granicy świadomości — nadal słyszy przeraźliwe krzyki umierających i przerażonych ludzi, odgłos łamanych kości i rozrywanych na strzępy ciał. Szelest setek skrzydeł, które zbliżały się coraz szybciej, by już za chwilę zaatakować bezbronną ofiarę. Sny również nie dawały mu odpocząć, gdyż te z kolei przepełnione były ogłuszającym wilczym wyciem i metaliczny zapachem krwi.
Mogło się wydawać, że już nigdy Rigel nie zazna spokoju, zamknięty w klatce strachu i wspomnień, liczył jednak na to, że próby opowiedzenia o tym, przyniesie mu ulgę. Dlatego mimo narastającej paniki, która sparaliżowała całe jego ciało, mówił dalej. Mówił to również dlatego, gdyż czuł, że może być to ważne, że coś mu umyka, chociaż był na dobrej drodze.
—Tak, jeleń — przytaknął, po czym zapytał z nieukrywaną nadzieją w głosie: — Czy słyszałaś o czymś takim?
Nie miał pojęcia, ile wie Primrose, jednak z całego serca liczył, że wspólnie uda się im to poskładać. Cienie były straszliwym zagrożeniem dla nich wszystkich. Przecież gdyby ktokolwiek miał nad nimi kontrolę, nie pozwoliłby na to, by rzuciły się na niego. Mimo obaw i braku zaufania, narastającej paranoi, nie przyjmował do wiadomości, że ktoś mógłby specjalnie kazać im go zabić.
Przynajmniej na razie.
Miał własny poukładany świat, w którym to złe rzeczy dzieją się tylko z tymi, którzy na to zasługują. Gdzie słowo nadal ma jakąś wartość, a rodzina trzyma się razem. Tylko że ta piękna wizja, ten porządek powoli zaczął się walić, a próby logicznego wytłumaczenia sobie wydarzeń nieuchronnie spełzały na niczym. Świat był okrutny. Niesprawiedliwy. Przegniły do samej głębi. Należało w końcu sobie to uświadomić i próbować z tym żyć.
Tylko dlaczego to było takie trudne?
Primrose dawała argumenty, z którymi mężczyzna nie mógł się nie zgodzić — przecież Edgar nie mógł jej okłamać. Wiedział przecież, jaką mają relację.
Ta straszna prawda była gorsza od ugryzienia wilkołaka, od świadomości, że nowy wspaniały świat stoi na trupach i bezsensownej przemocy, dotykających najsłabszych. Ciężka jak ołów.
Ciepło, jakie roztaczały objęcia przyjaciółki, sprawiły, że poczuł się bezpiecznie i że nie musiał już dłużej chować swojego bólu. Nie był z nim sam.
— Wszyscy mówią tylko o bohaterstwie Alpharda, — wyszeptał przez zaciśnięte gardło, nie hamując już łez — A ja nie chciałem nigdy mieć brata-bohatera. Tylko brata. Całego i zdrowego. Żywego.
Odwzajemnił uścisk, łapiąc się Primrose, jakby była jego kotwicą, niepozwalającą mu utonąć w morzu żalu.
— Oni wszyscy umierają. Każdy mnie zostawia.
Chcę to skończyć — znowu gdzieś echem odbiło się w jego myślach. Natrętny i przerażająco kuszący głos ponownie próbował zaistnieć, lecz Black go zagłuszył.
Mógł to skończyć. Pragnął tego. Wybrał jednak inaczej. Świat dał mu znak, nową szansę, a Rigel zdecydował, że za nią podąży, robiąc to, co ludzie robią najlepiej — idą dalej.
— Chciałem to wszystko skończyć. Przestać już czuć. — Dodał po chwili ciszej. — Czasem... to jeszcze wraca.
Mogło się wydawać, że już nigdy Rigel nie zazna spokoju, zamknięty w klatce strachu i wspomnień, liczył jednak na to, że próby opowiedzenia o tym, przyniesie mu ulgę. Dlatego mimo narastającej paniki, która sparaliżowała całe jego ciało, mówił dalej. Mówił to również dlatego, gdyż czuł, że może być to ważne, że coś mu umyka, chociaż był na dobrej drodze.
—Tak, jeleń — przytaknął, po czym zapytał z nieukrywaną nadzieją w głosie: — Czy słyszałaś o czymś takim?
Nie miał pojęcia, ile wie Primrose, jednak z całego serca liczył, że wspólnie uda się im to poskładać. Cienie były straszliwym zagrożeniem dla nich wszystkich. Przecież gdyby ktokolwiek miał nad nimi kontrolę, nie pozwoliłby na to, by rzuciły się na niego. Mimo obaw i braku zaufania, narastającej paranoi, nie przyjmował do wiadomości, że ktoś mógłby specjalnie kazać im go zabić.
Przynajmniej na razie.
Miał własny poukładany świat, w którym to złe rzeczy dzieją się tylko z tymi, którzy na to zasługują. Gdzie słowo nadal ma jakąś wartość, a rodzina trzyma się razem. Tylko że ta piękna wizja, ten porządek powoli zaczął się walić, a próby logicznego wytłumaczenia sobie wydarzeń nieuchronnie spełzały na niczym. Świat był okrutny. Niesprawiedliwy. Przegniły do samej głębi. Należało w końcu sobie to uświadomić i próbować z tym żyć.
Tylko dlaczego to było takie trudne?
Primrose dawała argumenty, z którymi mężczyzna nie mógł się nie zgodzić — przecież Edgar nie mógł jej okłamać. Wiedział przecież, jaką mają relację.
Ta straszna prawda była gorsza od ugryzienia wilkołaka, od świadomości, że nowy wspaniały świat stoi na trupach i bezsensownej przemocy, dotykających najsłabszych. Ciężka jak ołów.
Ciepło, jakie roztaczały objęcia przyjaciółki, sprawiły, że poczuł się bezpiecznie i że nie musiał już dłużej chować swojego bólu. Nie był z nim sam.
— Wszyscy mówią tylko o bohaterstwie Alpharda, — wyszeptał przez zaciśnięte gardło, nie hamując już łez — A ja nie chciałem nigdy mieć brata-bohatera. Tylko brata. Całego i zdrowego. Żywego.
Odwzajemnił uścisk, łapiąc się Primrose, jakby była jego kotwicą, niepozwalającą mu utonąć w morzu żalu.
— Oni wszyscy umierają. Każdy mnie zostawia.
Chcę to skończyć — znowu gdzieś echem odbiło się w jego myślach. Natrętny i przerażająco kuszący głos ponownie próbował zaistnieć, lecz Black go zagłuszył.
Mógł to skończyć. Pragnął tego. Wybrał jednak inaczej. Świat dał mu znak, nową szansę, a Rigel zdecydował, że za nią podąży, robiąc to, co ludzie robią najlepiej — idą dalej.
— Chciałem to wszystko skończyć. Przestać już czuć. — Dodał po chwili ciszej. — Czasem... to jeszcze wraca.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Życie ich testowało każdego dnia, jak tylko się budzili zrzucało na barki młodych ludzi kolejne informacje, a te potrafiły mrozić krew w żyłach. Nie do tego ich kształtowano, mieli być młodymi lordami i damami. Uczono ich sztuki, magii, tego jak zarządzać majątkiem i ludźmi, uczono ich rządzić, a nie tego jak radzić sobie ze stratą, wojną i wszystkim tym czego nie można było wpisać w hasło: życia godnego arystokratów.
Starali się odnaleźć w tym świecie, gdzie szlachetność była karana, a żądza krwi pożądana i wręcz wyczekiwana.
Rigel nie miał natury bojowej, choć odwagi nigdy nie mogła mu odmówić. Tam gdzie tkwiła jego siła inni widzieli słabość, a to sprawiało, że czarodziej zamykał się w sobie coraz bardziej. Nie dopuszczając do siebie innych stawał się tym, jak inni go postrzegali.
-Nie. - Pokręciła głową. -Możliwe jednak, że widziałam.
Craig i jego poroże było tym co jako pierwsze przyszło jej na myśl, ale nie mogła powiedzieć tego na głos. Jako członek Rycerzy musiała pamiętać, że Rigel nigdy nie wyraził chęci wstąpienia do organizacji. Pamiętała jak sama na początku ją krytykowała i nadal miała co do niej pewne obiekcje, ale wiedziała jedno, że każdy Rycerz mógł liczyć na pomoc drugiego. Wspierali się i działali razem by wspólnie dążyć do wyznaczonych celów. Nie miała okazji jeszcze być na oficjalnym spotkaniu, liczyła, że niedługo to nastąpi i będzie mogła jeszcze bardziej zrozumieć organizację, do której wstąpiła. Na razie rozmawiała, pytała i starała się ułożyć puzzle jakie przed nią rozłożono. Czasami myślała, że to jakiś test, że nie wie wszystkiego i musi sama zdobyć tę wiedzę udowadniając tym samym, że jest godna nosić miano Rycerza. Gdyby tylko Rigel był w minimalnym stopniu zaangażowany mogłaby powiedzieć mu wszystko co już wiedziała. O tym co podejrzewała, a tak zmuszona lawirować, nie mówiła wszystkiego co rozdzierało jej serce jeszcze bardziej.
Objął ją, oparł się na niej, choć przecież świat mógł drobne ciało zgnieść i zrównać z ziemią. Drżał w szlochu i tęsknotą za bratem, tym ludzkim pragnieniem wymazania wszystkiego co złe. Pogładziła zgarbione plecy chcąc nieść dalej otuchę.
-Wiem. - Powiedziała tylko, bo każdego dnia, za każdym razem gdy Edgar, Xavier i Craig ruszali na misje drżała o ich życie. Skończenie ze wszystkim czasami wydawało się jedynym wyjściem gdy stojąc na granicy rozpaczy patrzyło się jedynie w bezdenną ciemność, a nie przed siebie. Odsunęła się od Rigela i objęła jego bladą twarz drobnymi dłońmi.
-Jest ciężko, zapewne będzie jeszcze gorzej. - Uśmiechnęła się gorzko, bo nie miała zamiaru nikogo oszukiwać, ani siebie, ani jego. -Damy radę, bo jesteśmy razem. Mamy siebie. - Spojrzała mu w oczy z pełną determinacją i wiarą, że niezależnie jakie przyjdą sztormy i burze, jak bardzo będzie nimi targać to uczepią się brzegów życia i zdzierając paznokcie do krwi nie pozwolą, aby ktoś lub coś sterowało ich losami.
Starali się odnaleźć w tym świecie, gdzie szlachetność była karana, a żądza krwi pożądana i wręcz wyczekiwana.
Rigel nie miał natury bojowej, choć odwagi nigdy nie mogła mu odmówić. Tam gdzie tkwiła jego siła inni widzieli słabość, a to sprawiało, że czarodziej zamykał się w sobie coraz bardziej. Nie dopuszczając do siebie innych stawał się tym, jak inni go postrzegali.
-Nie. - Pokręciła głową. -Możliwe jednak, że widziałam.
Craig i jego poroże było tym co jako pierwsze przyszło jej na myśl, ale nie mogła powiedzieć tego na głos. Jako członek Rycerzy musiała pamiętać, że Rigel nigdy nie wyraził chęci wstąpienia do organizacji. Pamiętała jak sama na początku ją krytykowała i nadal miała co do niej pewne obiekcje, ale wiedziała jedno, że każdy Rycerz mógł liczyć na pomoc drugiego. Wspierali się i działali razem by wspólnie dążyć do wyznaczonych celów. Nie miała okazji jeszcze być na oficjalnym spotkaniu, liczyła, że niedługo to nastąpi i będzie mogła jeszcze bardziej zrozumieć organizację, do której wstąpiła. Na razie rozmawiała, pytała i starała się ułożyć puzzle jakie przed nią rozłożono. Czasami myślała, że to jakiś test, że nie wie wszystkiego i musi sama zdobyć tę wiedzę udowadniając tym samym, że jest godna nosić miano Rycerza. Gdyby tylko Rigel był w minimalnym stopniu zaangażowany mogłaby powiedzieć mu wszystko co już wiedziała. O tym co podejrzewała, a tak zmuszona lawirować, nie mówiła wszystkiego co rozdzierało jej serce jeszcze bardziej.
Objął ją, oparł się na niej, choć przecież świat mógł drobne ciało zgnieść i zrównać z ziemią. Drżał w szlochu i tęsknotą za bratem, tym ludzkim pragnieniem wymazania wszystkiego co złe. Pogładziła zgarbione plecy chcąc nieść dalej otuchę.
-Wiem. - Powiedziała tylko, bo każdego dnia, za każdym razem gdy Edgar, Xavier i Craig ruszali na misje drżała o ich życie. Skończenie ze wszystkim czasami wydawało się jedynym wyjściem gdy stojąc na granicy rozpaczy patrzyło się jedynie w bezdenną ciemność, a nie przed siebie. Odsunęła się od Rigela i objęła jego bladą twarz drobnymi dłońmi.
-Jest ciężko, zapewne będzie jeszcze gorzej. - Uśmiechnęła się gorzko, bo nie miała zamiaru nikogo oszukiwać, ani siebie, ani jego. -Damy radę, bo jesteśmy razem. Mamy siebie. - Spojrzała mu w oczy z pełną determinacją i wiarą, że niezależnie jakie przyjdą sztormy i burze, jak bardzo będzie nimi targać to uczepią się brzegów życia i zdzierając paznokcie do krwi nie pozwolą, aby ktoś lub coś sterowało ich losami.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Prawda była tuż na wyciągnięcie ręki. Jednak kiedy tylko Rigel był gotów po nią sięgnąć, czuł, jakby kaleczył sobie palce o niewidzialną ścianę. Wszyscy milczeli. Wiedzieli i milczeli. I to łamało mu serce, gdyż dotyczyło członka jego rodziny. Nie mógł pojąć, dlaczego jest to aż tak wielką tajemnicą, mimo że miał z nimi do czynienia na co dzień. Jednak to, co działo się w Departamencie, nie mogło wychodzić poza jego ściany, gdyż cała niebezpieczna wiedza, mógłby być śmiertelnie niebezpieczna dla otoczenia, gdyby tylko trafiła w niepowołane ręce.
Ale to? Czy ta wiedza również mogłaby zostać wykorzystana w niewłaściwy sposób?
-Co sprawia, że nie możesz mi o tym powiedzieć? Wytłumacz mi.
Potrzebował logicznych argumentów, nie kolejnych wymówek. Nie kolejnego mydlenia oczu, gdyż był tym zbyt zmęczony.
Zmęczenie było tą emocją, którą czuł już od bardzo dawna. Zmęczenie nadawało rytm jego życiu, łącząc się z kompletnym poczuciem beznadziei, by w końcu doprowadzić do tego, co o mały włos nie skończyłoby się katastrofą. I tylko nietypowe zrządzenie losu, jego przewrotna, okrutna interwencja doprowadziła do tego, że nadal tu był.
Wypowiadając słowa, które tak długo mu ciążyły, obnażywszy chyba całą swoją duszę, Black czekał, aż posypią się w jego stronę wyrzuty. Był to bezwarunkowy odruch, zaszczepiony mu przez ojca, który to zawsze piętnował jakiekolwiek przejawy słabości. Jednak nic takiego się nie stało. W odpowiedzi na wyznanie Primrose powiedziała coś, czego Rigel się nie spodziewał, a czego pragnął tak bardzo — zrozumienia i wsparcia. Pamiętał, że będąc kiedyś w podobnej sytuacji, tylko z tej drugiej strony, odpowiedział na bliźniacze wyznanie dokładnie w taki sposób. Nie przypuszczał wtedy, że historia zatoczy koło.
Mężczyzna nie był w stanie dobrać odpowiednich słów, by podziękować przyjaciółce. Wszystkie nie pasowały, wydawały się zbyt miałkie, zbyt niepasujące, by opisać całą wdzięczność, jaką czuł za zwyczajne “mamy siebie”. W odpowiedzi jedynie mocniej przytulił kobietę, a łzy bólu stały się łzami wzruszenia i prawdziwej, nieskrępowanej radości.
-Dziękuję. Tak bardzo ci dziękuję — wyszeptał.
W tamtej chwili Rigel w końcu zdał sobie sprawę, że oprócz rodziny, z którą jest powiązany krwią, ma również inną — taką, która wybrał sam i z którą związany jest o wiele mocniej.
/zt
Ale to? Czy ta wiedza również mogłaby zostać wykorzystana w niewłaściwy sposób?
-Co sprawia, że nie możesz mi o tym powiedzieć? Wytłumacz mi.
Potrzebował logicznych argumentów, nie kolejnych wymówek. Nie kolejnego mydlenia oczu, gdyż był tym zbyt zmęczony.
Zmęczenie było tą emocją, którą czuł już od bardzo dawna. Zmęczenie nadawało rytm jego życiu, łącząc się z kompletnym poczuciem beznadziei, by w końcu doprowadzić do tego, co o mały włos nie skończyłoby się katastrofą. I tylko nietypowe zrządzenie losu, jego przewrotna, okrutna interwencja doprowadziła do tego, że nadal tu był.
Wypowiadając słowa, które tak długo mu ciążyły, obnażywszy chyba całą swoją duszę, Black czekał, aż posypią się w jego stronę wyrzuty. Był to bezwarunkowy odruch, zaszczepiony mu przez ojca, który to zawsze piętnował jakiekolwiek przejawy słabości. Jednak nic takiego się nie stało. W odpowiedzi na wyznanie Primrose powiedziała coś, czego Rigel się nie spodziewał, a czego pragnął tak bardzo — zrozumienia i wsparcia. Pamiętał, że będąc kiedyś w podobnej sytuacji, tylko z tej drugiej strony, odpowiedział na bliźniacze wyznanie dokładnie w taki sposób. Nie przypuszczał wtedy, że historia zatoczy koło.
Mężczyzna nie był w stanie dobrać odpowiednich słów, by podziękować przyjaciółce. Wszystkie nie pasowały, wydawały się zbyt miałkie, zbyt niepasujące, by opisać całą wdzięczność, jaką czuł za zwyczajne “mamy siebie”. W odpowiedzi jedynie mocniej przytulił kobietę, a łzy bólu stały się łzami wzruszenia i prawdziwej, nieskrępowanej radości.
-Dziękuję. Tak bardzo ci dziękuję — wyszeptał.
W tamtej chwili Rigel w końcu zdał sobie sprawę, że oprócz rodziny, z którą jest powiązany krwią, ma również inną — taką, która wybrał sam i z którą związany jest o wiele mocniej.
/zt
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Pytania zawsze będą się pojawiać, jedne bardziej, drugie mniej wygodne. Sprawiające, że będzie czuła ból w sercu, że nigdy nic nie będzie takie samo. Każda odpowiedź mogła rzutować na dalsze ich decyzje, mogła sprawić, że poróżnią się i zawsze jakaś zadra pozostanie między nimi. Nie mógł wiedzieć o wielu rzeczach, o sporej ilości ona sama też nie wiedziała. Nikt nie mówił, wszyscy milczeli. Informacje wyrywała, nie wiedząc skąd to milczenie, być może dla nich wszystko było oczywiste, a ona wciąż nowa nie mogła tego wiedzieć. Musiała zadawać pytania, choć nie wiedziała jak to zrobić by inni nie odebrali tego jak atak.
-Ponieważ wiele spraw musi nadal pozostać w ukryciu i tylko nieliczni mogą na razie znać prawdę. - Starała się wytłumaczyć, że to nie wynika ze złej woli, z tego, że ktoś działa mu na złość. Zwyczajnie nie znali odpowiedzi na wszystko i wciąż ich szukali. -Nadal trwają badania, nadal wszystko jest w powijakach, a wzbudzanie niepotrzebnej paniki nikomu nie pomoże. - Nie mogli mówić, nie dlatego, że mieli wobec niego uraz, tylko dlatego, że im mniej osób wtajemniczonych, tym lepiej. Przynajmniej tak sądziła i skoro miała takie możliwości zdobędzie wiedzę, podrąży temat, powierci w wiedzy innych, zadręczy ich pytaniami jeżeli będą zbyt oporni, ale nie zostawi tego ot tak. Mogli zbyt wiele stracić przez niefrasobliwość czy brak zbadania odpowiednio tematu.
Zamknął ją w drżących ramionach, w ucisku zagubienia i strachu, który od tak dawna nosił w sobie. Wzięła głębszy oddech przyjmując na siebie rozpacz i ból Rigela. Mierzony miarą innych nie potrafił nigdzie znaleźć rozumienia. Posiadający wiele umiejętności i walorów ignorowany i wyśmiewany. Nie mogła pojąć jak łatwo inni nim pogardzali przeświadczeni o własnej sile i umiejętnościach. Złościło ją, że słowa nadal pozostawały puste, budowano z nich chwytające za serce zdania, ale szły za nimi czyny. Pogładziła przyjaciela po zgarbionych plecach, po ciemnych włosach.
-Nie jesteś sam. - Powtórzyła cicho wiedząc, że nie rzucał słów na wiatr. Niezależnie od tego co się będzie działo, pozostanie u boku czarodzieja. Nie pozwoli go skrzywdzić.
/zt
-Ponieważ wiele spraw musi nadal pozostać w ukryciu i tylko nieliczni mogą na razie znać prawdę. - Starała się wytłumaczyć, że to nie wynika ze złej woli, z tego, że ktoś działa mu na złość. Zwyczajnie nie znali odpowiedzi na wszystko i wciąż ich szukali. -Nadal trwają badania, nadal wszystko jest w powijakach, a wzbudzanie niepotrzebnej paniki nikomu nie pomoże. - Nie mogli mówić, nie dlatego, że mieli wobec niego uraz, tylko dlatego, że im mniej osób wtajemniczonych, tym lepiej. Przynajmniej tak sądziła i skoro miała takie możliwości zdobędzie wiedzę, podrąży temat, powierci w wiedzy innych, zadręczy ich pytaniami jeżeli będą zbyt oporni, ale nie zostawi tego ot tak. Mogli zbyt wiele stracić przez niefrasobliwość czy brak zbadania odpowiednio tematu.
Zamknął ją w drżących ramionach, w ucisku zagubienia i strachu, który od tak dawna nosił w sobie. Wzięła głębszy oddech przyjmując na siebie rozpacz i ból Rigela. Mierzony miarą innych nie potrafił nigdzie znaleźć rozumienia. Posiadający wiele umiejętności i walorów ignorowany i wyśmiewany. Nie mogła pojąć jak łatwo inni nim pogardzali przeświadczeni o własnej sile i umiejętnościach. Złościło ją, że słowa nadal pozostawały puste, budowano z nich chwytające za serce zdania, ale szły za nimi czyny. Pogładziła przyjaciela po zgarbionych plecach, po ciemnych włosach.
-Nie jesteś sam. - Powtórzyła cicho wiedząc, że nie rzucał słów na wiatr. Niezależnie od tego co się będzie działo, pozostanie u boku czarodzieja. Nie pozwoli go skrzywdzić.
/zt
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon na IV piętrze
Szybka odpowiedź