Wspólny salon (parter)
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wspólny salon
Znajduje się na parterze, po lewej stronie korytarza, tuż przed wejściem do jadalni. Jest bardzo przestronny. W centrum mieści duży kominek (podłączony do sieci Fiuu), a wokół niego sporej wielkości kanapy oraz fotele z ciemnej skóry. Posiada też kilka regałów z księgami, wyposażony barek, wiekowy, rodowy fortepian oraz kilka komód. W całości wyłożony drewnem; podłoga też jest drewniana i codziennie pielęgnowana przez skrzaty, by wyglądała nienagannie, bo nigdy nie jest zakrywana dywanami. To miejsce spotkań całej rodziny.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pierwszy łyk wina zadziałał niezwykle orzeźwiająco po całym poranku i popołudniu spędzonym w rodowej bibliotece, jednak to dopiero drugi przywołał na twarz dziewczyny nienaganny uśmiech z odrobiną ulgi. Nie była jednak do końca przekonana czy była to zasługa tylko i wyłącznie trunku czy może obecność mężczyzny przywoływała tak miłe wspomnienia.
- Oh, myślę, że Anglia ma na tyle dużo skarbów narodowych, że herbatę możemy sobie zostawić na samotne i deszczowe popołudnia - odpowiedziała z dumnym uśmiechem.
Craig Burke we własnej osobie... Nie rozmawiała z nim od dawna. Nie była nawet pewna czy udało im się porozmawiać od kiedy obydwoje wrócili z Francji, a przecież tyle się zmieniło... Mężczyzna nie miał łatwego okresu. Z plotek dowiedziała się, ze trafił do Azkabanu za zbrodnie której nie popełnił, tylko i wyłącznie przez pomylenie go z jakimś zbirem. Na samą myśl o tak potwornej niesprawiedliwości przez jej ciało przeszedł dreszcz niepokoju, porównywalny do tego samego uczucia, które zalewało jej ciało na myśl o morderstwie nestorów w 1955 roku. Złość, nienawiść i potężna niemoc by zareagować.
A jednak on stał tutaj, jak gdyby nigdy nic, niemal niezmieniony po tym wydarzeniu. Może jedynie blask w jego oku stał się chłodniejszy i ostrzejszy, ale gdyby nie to, że tak doskonale pamiętała roześmiane oczy Lorda Burke gdy w trakcie tańców, na francuskich zakrapianych balach, udało im się nie nadepnąć sobie na stopy, nie zauważyłaby żadnej różnicy.
- Jak zwykle czarujący... Ale zaufaj mi, gdybym spodziewała się gościa zobaczyłbyś mnie w zupełnie innej fryzurze. - roześmiała się przeczesując palcami włosy by spróbować je chociaż trochę ułożyć. - No tak... Z Alphardem. - było to jasne, właściwie niemal oczywiste, że musiało to mieć związek ze sprawą o wiele większą niż zwykłe odwiedziny na Grimmauld Place 12.
Przez chwilę przez jej myśl przeszło pytanie czemu nigdy nie odwiedził jej. Czy byłoby to nie na miejscu patrząc na to, że zawodowo oraz romantycznie nie łączyło ich właściwie nic? Z drugiej strony, godziny spacerów i rozmów... Przecież nie mógł o nich tak łatwo zapomnieć.
- Sfrustrowało? Nie... - Aquila próbowała wybrnąć z niewygodnego pytania, przecież gdyby Craig poznał prawdę o jej frustracji wyśmiał by ją, nie chciała się zbłaźnić. - Może trochę! - szybko się poddała widząc spojrzenie mężczyzny.
Usiadła na kanapie, w miejscu w którym wcześniej rozgościł się Burke, zmuszając go do wybrania innego.
- Wyobraź sobie, drogi Lordzie, że spędziłam długie godziny w bibliotece szukając książki, którą na pewno już kiedyś przeczytałam. Jednak, za nic nie mogę sobie przypomnieć jaki to był tytuł... Czy to możliwe by ktoś rzucił na mnie Obliviate i usunął właśnie to jedno wspomnienie? - starała się zachować w oczach całkowitą powagę, chociaż jej uśmieszek wyraźnie wskazywał na żart.
Dobrze było go widzieć. Minęło za dużo czasu, a komfort rozmowy pozostał tak jakby zaledwie wczoraj podawał jej dłoń prosząc do tańca.
- Co u Ciebie, Craig...? - jej głos się zmienił z roześmianego, lekkiego, dziewczęcego pomruku na zdecydowanie poważniejszy i zatroskany. - Trochę się zmieniło od kiedy ostatni raz się widzieliśmy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Oh, myślę, że Anglia ma na tyle dużo skarbów narodowych, że herbatę możemy sobie zostawić na samotne i deszczowe popołudnia - odpowiedziała z dumnym uśmiechem.
Craig Burke we własnej osobie... Nie rozmawiała z nim od dawna. Nie była nawet pewna czy udało im się porozmawiać od kiedy obydwoje wrócili z Francji, a przecież tyle się zmieniło... Mężczyzna nie miał łatwego okresu. Z plotek dowiedziała się, ze trafił do Azkabanu za zbrodnie której nie popełnił, tylko i wyłącznie przez pomylenie go z jakimś zbirem. Na samą myśl o tak potwornej niesprawiedliwości przez jej ciało przeszedł dreszcz niepokoju, porównywalny do tego samego uczucia, które zalewało jej ciało na myśl o morderstwie nestorów w 1955 roku. Złość, nienawiść i potężna niemoc by zareagować.
A jednak on stał tutaj, jak gdyby nigdy nic, niemal niezmieniony po tym wydarzeniu. Może jedynie blask w jego oku stał się chłodniejszy i ostrzejszy, ale gdyby nie to, że tak doskonale pamiętała roześmiane oczy Lorda Burke gdy w trakcie tańców, na francuskich zakrapianych balach, udało im się nie nadepnąć sobie na stopy, nie zauważyłaby żadnej różnicy.
- Jak zwykle czarujący... Ale zaufaj mi, gdybym spodziewała się gościa zobaczyłbyś mnie w zupełnie innej fryzurze. - roześmiała się przeczesując palcami włosy by spróbować je chociaż trochę ułożyć. - No tak... Z Alphardem. - było to jasne, właściwie niemal oczywiste, że musiało to mieć związek ze sprawą o wiele większą niż zwykłe odwiedziny na Grimmauld Place 12.
Przez chwilę przez jej myśl przeszło pytanie czemu nigdy nie odwiedził jej. Czy byłoby to nie na miejscu patrząc na to, że zawodowo oraz romantycznie nie łączyło ich właściwie nic? Z drugiej strony, godziny spacerów i rozmów... Przecież nie mógł o nich tak łatwo zapomnieć.
- Sfrustrowało? Nie... - Aquila próbowała wybrnąć z niewygodnego pytania, przecież gdyby Craig poznał prawdę o jej frustracji wyśmiał by ją, nie chciała się zbłaźnić. - Może trochę! - szybko się poddała widząc spojrzenie mężczyzny.
Usiadła na kanapie, w miejscu w którym wcześniej rozgościł się Burke, zmuszając go do wybrania innego.
- Wyobraź sobie, drogi Lordzie, że spędziłam długie godziny w bibliotece szukając książki, którą na pewno już kiedyś przeczytałam. Jednak, za nic nie mogę sobie przypomnieć jaki to był tytuł... Czy to możliwe by ktoś rzucił na mnie Obliviate i usunął właśnie to jedno wspomnienie? - starała się zachować w oczach całkowitą powagę, chociaż jej uśmieszek wyraźnie wskazywał na żart.
Dobrze było go widzieć. Minęło za dużo czasu, a komfort rozmowy pozostał tak jakby zaledwie wczoraj podawał jej dłoń prosząc do tańca.
- Co u Ciebie, Craig...? - jej głos się zmienił z roześmianego, lekkiego, dziewczęcego pomruku na zdecydowanie poważniejszy i zatroskany. - Trochę się zmieniło od kiedy ostatni raz się widzieliśmy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 04.11.20 5:33, w całości zmieniany 1 raz
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Mógłbym się kłócić... ale tym razem przyznam ci rację - odpowiedział Aquili, uśmiechając się bardzo subtelnie, ledwie kącikami ust. Czy sam zdawał sobie sprawę z tego, jakiej przemianie uległ? Nie do końca - a wszystko dlatego że jednak dołożył wszelkich starań aby odzyskać swoją dawną formę. Azkaban faktycznie odcisnął na nim straszliwe piętno - koszmary dręczyły go potem tygodniami, miesiącami nawet. Wiedział, że nigdy nie będzie takim lekkoduchem jak za czasów wspólnych bali we Francji... Był jednak zadowolony z tego, jak dziś się prezentował. Azkaban zdawał się niemalże tylko złym snem. Dziś z resztą dużo większym jego problemem był atak choroby genetycznej, który miał miejsce ledwie przed kilkunastoma dniami. Wciąż był osłabiony i obolały. Nie było jednak żadnego sensu się nad sobą użalać. Nie lubił z resztą siedzenia w jednym miejscu.
- Wystroiłabyś się wtedy pięknie? - zagadnął, domyślając się odpowiedzi. Kobiety przecież uwielbiały się stroić. Wystarczyło tylko dać im dobry pretekst. Odwiedziny znamienitego gościa były właśnie takim pretekstem. Nie dało się z resztą nie zauważyć tej odrobiny rozczarowania, gdy w powietrzu wybrzmiało imię brata Aquili. Czy domyślił się pragnień kobiety? Szczerze mówiąc, przemknęło mu przez myśl prawidłowe rozwiązanie, nie skupił jednak na nim swojej myśli. Czas spędzony we Francji na zawsze miał pozostać w jego sercu, ale póki co jego uwaga skupiała się niestety na innej niewieście - a nie wypadało rozprawiać głośno o tego typu sprawach. Tym bardziej, że kobieta ta nie nosiła nawet szlachetnego nazwiska, stąd też tak naprawdę nikt nie wiedział o tym związku.
Chociaż ta ostatnia kłótnia...
Całe szczęście, że Aquila zdecydowała się jednak odpowiedzieć na jego pytanie i odciągnąć myśli od awantury, która rozpętała się zaledwie kilka dni wcześniej, a której głównymi uczestnikami był on sam oraz Belvina. Mógł się w całości skupić na teorii, którą przedstawiła mu lady Black. - To zależy od bardzo wielu rzeczy, moja miła. Czy opuszczałaś ostatnio posiadłość sama? Jak dawno przeczytałaś to, czego dziś poszukujesz? Jak istotna informacja to była? Czy zależało od tego czyjeś życie... albo czyjaś śmierć? - zapytał, upijając łyk wina. Zadawał te pytania z całkowicie poważnym wyrazem twarzy. Nieco uniósł tylko brew, widząc jak kobieta go podsiadła. Nie zamierzał się jednak oczywiście z nią kłócić, kanap wokół było pod dostatkiem. Zasiadł więc na tym samym meblu - pamiętając jednak o zachowaniu odpowiedniego odstępu między ich dwójką. Ostatnim czego by pragnął, to tłumaczenie się przed nestorem Blacków z niestosownego zachowania wobec jednej z córek ich rodziny. Gdyby byli gdzie indziej, w miejscu bardziej prywatnym... mógłby sobie pozwolić na co nieco - dziś jednak naprawdę wolał uniknąć ewentualnej awantury.
Gdy skończył wygłaszać wszystkie możliwości, przez które Aquila mogła stać się ofiarą zręcznie rzuconego Obliviate, przez krótką chwilę nadal zachowywał poważną twarz - po chwili jednak sam się odrobinę uśmiechnął, parskając przy tym cicho. Osobiście uważał, że kobieta po prostu sama z siebie zapomniała wspomnianego tytułu. Ile to razy jemu zdarzało się coś podobnego.
- Trwam, moja droga. - dodał, na chwilę odstawiając kieliszek - Trwam w tej wojennej zawierusze. Za ledwie kilka dni w mieście odbędzie się publiczna egzekucja trójki zdrajców. Myślałaś o tym, żeby się wybrać? - nie sądził, żeby lord Black puścił swoją córkę na takie zbiegowisko. Nawet jeśli działo się w środku Londynu, gdzie zapewnione im miało zostać maksimum bezpieczeństwa. Ba, nawet jeśli obecność miałaby również spełnić funkcję reprezentacyjną - w końcu szlachta musiała otwarcie pokazywać i popierać walkę ze szlamem. Widok lecących głów i krwi wsiąkającej w szczeliny między brukiem miał raczej jednak panienkę Black ominąć.
- Jestem ostatnio strasznie zabiegany, mój ukochany kuzyn zrzucił na moje barki kolejny segment rodzinnego biznesu. - palarnia opium była dla niego teraz szczególnie ważna - ale zamierzał pojawić się na placu. Grzechem byłoby przegapić takie krwawe widowisko.
- Wystroiłabyś się wtedy pięknie? - zagadnął, domyślając się odpowiedzi. Kobiety przecież uwielbiały się stroić. Wystarczyło tylko dać im dobry pretekst. Odwiedziny znamienitego gościa były właśnie takim pretekstem. Nie dało się z resztą nie zauważyć tej odrobiny rozczarowania, gdy w powietrzu wybrzmiało imię brata Aquili. Czy domyślił się pragnień kobiety? Szczerze mówiąc, przemknęło mu przez myśl prawidłowe rozwiązanie, nie skupił jednak na nim swojej myśli. Czas spędzony we Francji na zawsze miał pozostać w jego sercu, ale póki co jego uwaga skupiała się niestety na innej niewieście - a nie wypadało rozprawiać głośno o tego typu sprawach. Tym bardziej, że kobieta ta nie nosiła nawet szlachetnego nazwiska, stąd też tak naprawdę nikt nie wiedział o tym związku.
Chociaż ta ostatnia kłótnia...
Całe szczęście, że Aquila zdecydowała się jednak odpowiedzieć na jego pytanie i odciągnąć myśli od awantury, która rozpętała się zaledwie kilka dni wcześniej, a której głównymi uczestnikami był on sam oraz Belvina. Mógł się w całości skupić na teorii, którą przedstawiła mu lady Black. - To zależy od bardzo wielu rzeczy, moja miła. Czy opuszczałaś ostatnio posiadłość sama? Jak dawno przeczytałaś to, czego dziś poszukujesz? Jak istotna informacja to była? Czy zależało od tego czyjeś życie... albo czyjaś śmierć? - zapytał, upijając łyk wina. Zadawał te pytania z całkowicie poważnym wyrazem twarzy. Nieco uniósł tylko brew, widząc jak kobieta go podsiadła. Nie zamierzał się jednak oczywiście z nią kłócić, kanap wokół było pod dostatkiem. Zasiadł więc na tym samym meblu - pamiętając jednak o zachowaniu odpowiedniego odstępu między ich dwójką. Ostatnim czego by pragnął, to tłumaczenie się przed nestorem Blacków z niestosownego zachowania wobec jednej z córek ich rodziny. Gdyby byli gdzie indziej, w miejscu bardziej prywatnym... mógłby sobie pozwolić na co nieco - dziś jednak naprawdę wolał uniknąć ewentualnej awantury.
Gdy skończył wygłaszać wszystkie możliwości, przez które Aquila mogła stać się ofiarą zręcznie rzuconego Obliviate, przez krótką chwilę nadal zachowywał poważną twarz - po chwili jednak sam się odrobinę uśmiechnął, parskając przy tym cicho. Osobiście uważał, że kobieta po prostu sama z siebie zapomniała wspomnianego tytułu. Ile to razy jemu zdarzało się coś podobnego.
- Trwam, moja droga. - dodał, na chwilę odstawiając kieliszek - Trwam w tej wojennej zawierusze. Za ledwie kilka dni w mieście odbędzie się publiczna egzekucja trójki zdrajców. Myślałaś o tym, żeby się wybrać? - nie sądził, żeby lord Black puścił swoją córkę na takie zbiegowisko. Nawet jeśli działo się w środku Londynu, gdzie zapewnione im miało zostać maksimum bezpieczeństwa. Ba, nawet jeśli obecność miałaby również spełnić funkcję reprezentacyjną - w końcu szlachta musiała otwarcie pokazywać i popierać walkę ze szlamem. Widok lecących głów i krwi wsiąkającej w szczeliny między brukiem miał raczej jednak panienkę Black ominąć.
- Jestem ostatnio strasznie zabiegany, mój ukochany kuzyn zrzucił na moje barki kolejny segment rodzinnego biznesu. - palarnia opium była dla niego teraz szczególnie ważna - ale zamierzał pojawić się na placu. Grzechem byłoby przegapić takie krwawe widowisko.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziewczyna spojrzała podejrzliwie na Craiga przygryzając język. Przyznał jej rację.... Znany z kąśliwych uwag Lord Burke przyznał jej rację. Gdy poznali się kilka lat temu we Francji byłoby to nie do pomyślenia, jednak minęło już trochę czasu i po drodze wydarzyło się zdecydowanie za dużo. Upiła łyk wina. Każdy nowy dzień przynosił nowe wieści, a każda nowa wieść niekoniecznie zwiastowała nowy początek. Informacji nie było dużo, a jednak było ich aż nadto. Pocieszającym jednak było, że Londyn został oczyszczony ze wszelkiego rodzaju plugastwa i brudu, które przez tyle lat szerzyło swoje wpływy na jego ulicach. Od kiedy tak się stało dziewczyna czuła się w domu zdecydowanie bezpieczniej, wiedząc, że uczciwi i prawi czarodzieje stoją na straży tradycji.
- Oczywiście, że tak, Lordzie Burke. Nie przywykłam by ktokolwiek spoza mojego rodu widywał mnie w tak nieprzygotowanym stanie - odpowiedziała ostrym spojrzeniem.
Jej stan, jak to określiła, różnił się od wyjściowego zaledwie brakiem biżuterii, której dziewczyna nie zwykła nosić w domu. Nigdy jednak nie opuszczała swojej sypialni w koszuli nocnej. Dom Blacków chociaż nie był aż tak olbrzymi jak zamki innej szlachty, ze względu na położenie w mieście, zawsze był pełen krewnych. Czy to jej kuzynów, czy też licznego rodzeństwa. Sam ten fakt zmuszał Aquilę do ubrania wystarczającego stroju się przed wyjściem z pokoju.
- Właściwie zapewne powinnam jak najszybciej Cię opuścić i odpowiednio przyszykować się do tego niespodziewanego spotkania, ale zanim bym wróciła już dawno by Cię tu nie było, prawda? - spojrzała na zamyślonego mężczyznę ze szczerym uśmiechem, przecież nie przyszedł tu do niej.
Przez ostatnie miesiące miewała wiele rozmów zarówno z ojcem, jak i z samym nestorem rodu, o wydaniu ją za mąż. Wspominali o kilku szlachetnie urodzonych kawalerach, a jednym z nich był właśnie Craig Burke, co wywołało wtedy w dziewczynie falę śmiechu.
Chociaż Aquila doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że będzie musiała to zrobić to zawsze wyobrażała sobie, że wszystko potoczy się inaczej. Gdy jeszcze kilka lat temu rozmyślała i starannie przygotowywała swój plan na życie, uwzględniał on zebranie wszystkich informacji potrzebnych do podręcznika, ślub i wydanie na świat męskiego potomka. Dokładnie w takiej kolejności. Liczyła, że pierwszy z celów uda jej się już zrealizować, ale wojna mocno pokrzyżowała plany dziewczyny. Ani nestor, ani ojciec nie naciskali mocno gdy użyła jednego z najważniejszych dla niej argumentów. Skąd mam wiedzieć czy mój mąż przeżyłby wojnę? Było to pytanie, które wypowiedziane z ust ukochanej córki, nie było możliwym do zignorowania dla Polluxa Blacka.
- Czy opuszczałam dom... - zaczęła przypominając sobie wszystkie wycieczki po Anglii w poszukiwaniu kontaktów, które mogłyby opowiedzieć jej nieco więcej na temat historii Amaty, Aszy i Althedy, a nawet ostatnie spotkanie z Evandrą Rosier na Pokątnej, czy wizytę w Sandal Castle u Isabelli Carrow. - Nie... Raczej nie. - odpowiedziała z poważną miną i roześmiała się na parsknięcie Lorda Burke.
Zdawało się to być takie normalne, siedzieli i śmiali się ze swoich żartów, tak jakby za oknem nie działo się nic niepokojącego, a świat układał się dokładnie po ich myśli. Liczyła, że Craig powie jej znacznie więcej na temat tego jak teraz wygląda jego życie, ale nie spodziewała się żadnej innej odpowiedzi niż krótkich słów potwierdzających, że dalej żyje.
- Ja? Na egzekucji?! - odpowiedziała ze sztucznym oburzeniem.
Doskonale wiedziała o zbliżającym się wydarzeniu, prosiła ojca tyle razy by mogła tam pójść. Nie interesowała jej przemoc i krew rozlewająca się po bruku. Takie wydarzenia były historycznie ważne, a ona mogłaby z pierwszej ręki opowiedzieć przyszłym pokoleniom o kolejnym triumfie dobra nad złem... Ojciec jednak był nieugięty, mówiąc, że nie jest to miejsce dla młodej damy.
- Nie planowałam się wybrać, mam w tym czasie coś... coś ważnego.... A Ty? Rozumiem, że uraczysz swoją osobą tę chwilę chwały prawdy i porażki haniebnych czynów? - było to niemal oczywiste.
Craig w końcu należał do elitarnego grona, którego pismacy z gazet wypatrywali przy tego typu okolicznościach. A dodatkowo takie wydarzenia działały na szlachetnie urodzonych mężczyzn o wiele bardziej niż piękne kobiety i drogie przedmioty.
- Co myślisz o takich wydarzeniach jak ta egzekucja? Uważasz, że to potrzebne i pokrzepiające dla nas chwile czy moglibyśmy sobie tego oszczędzić?
Naprawdę ciekawa była jego zdania na ten temat. Publiczne zabójstwa przeciwników prawdy miały swoich zwolenników i przeciwników, a każda ze stron miała w sobie nieco racji. Aquila nie uważała tego ani za rozwiązanie dobre, ani złe. W historii ich świata nie bywały one niczym dziwnym i całkowicie odmiennym, pozwalały oswoić się z wizją zwycięstwa oraz wyrzucić tłumowi nagromadzone emocje.
- Opowiesz mi? Co to za segment rodzinnego biznesu? Czy wiedziesz teraz nawet jeszcze ciekawsze życie niż kiedyś? - w jej oczach pojawiły się ogniki spragnione historii z najdalszych zakątków globu. - A może osiadłeś się już w Anglii na stałe z jakiegoś powodu, Craig?
Powodów mogło być wiele. Może kwestia sklepu jaki prowadziła jego rodzina, może wojna która na dobre rozpętała się w Anglii, a może jakaś kobieta... Niezależnie od powodu, jego ród Burke na pewno cieszył się z jego obecności. Sama Primrose czasem wspominała o tym w listach.
- Oczywiście, że tak, Lordzie Burke. Nie przywykłam by ktokolwiek spoza mojego rodu widywał mnie w tak nieprzygotowanym stanie - odpowiedziała ostrym spojrzeniem.
Jej stan, jak to określiła, różnił się od wyjściowego zaledwie brakiem biżuterii, której dziewczyna nie zwykła nosić w domu. Nigdy jednak nie opuszczała swojej sypialni w koszuli nocnej. Dom Blacków chociaż nie był aż tak olbrzymi jak zamki innej szlachty, ze względu na położenie w mieście, zawsze był pełen krewnych. Czy to jej kuzynów, czy też licznego rodzeństwa. Sam ten fakt zmuszał Aquilę do ubrania wystarczającego stroju się przed wyjściem z pokoju.
- Właściwie zapewne powinnam jak najszybciej Cię opuścić i odpowiednio przyszykować się do tego niespodziewanego spotkania, ale zanim bym wróciła już dawno by Cię tu nie było, prawda? - spojrzała na zamyślonego mężczyznę ze szczerym uśmiechem, przecież nie przyszedł tu do niej.
Przez ostatnie miesiące miewała wiele rozmów zarówno z ojcem, jak i z samym nestorem rodu, o wydaniu ją za mąż. Wspominali o kilku szlachetnie urodzonych kawalerach, a jednym z nich był właśnie Craig Burke, co wywołało wtedy w dziewczynie falę śmiechu.
Chociaż Aquila doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że będzie musiała to zrobić to zawsze wyobrażała sobie, że wszystko potoczy się inaczej. Gdy jeszcze kilka lat temu rozmyślała i starannie przygotowywała swój plan na życie, uwzględniał on zebranie wszystkich informacji potrzebnych do podręcznika, ślub i wydanie na świat męskiego potomka. Dokładnie w takiej kolejności. Liczyła, że pierwszy z celów uda jej się już zrealizować, ale wojna mocno pokrzyżowała plany dziewczyny. Ani nestor, ani ojciec nie naciskali mocno gdy użyła jednego z najważniejszych dla niej argumentów. Skąd mam wiedzieć czy mój mąż przeżyłby wojnę? Było to pytanie, które wypowiedziane z ust ukochanej córki, nie było możliwym do zignorowania dla Polluxa Blacka.
- Czy opuszczałam dom... - zaczęła przypominając sobie wszystkie wycieczki po Anglii w poszukiwaniu kontaktów, które mogłyby opowiedzieć jej nieco więcej na temat historii Amaty, Aszy i Althedy, a nawet ostatnie spotkanie z Evandrą Rosier na Pokątnej, czy wizytę w Sandal Castle u Isabelli Carrow. - Nie... Raczej nie. - odpowiedziała z poważną miną i roześmiała się na parsknięcie Lorda Burke.
Zdawało się to być takie normalne, siedzieli i śmiali się ze swoich żartów, tak jakby za oknem nie działo się nic niepokojącego, a świat układał się dokładnie po ich myśli. Liczyła, że Craig powie jej znacznie więcej na temat tego jak teraz wygląda jego życie, ale nie spodziewała się żadnej innej odpowiedzi niż krótkich słów potwierdzających, że dalej żyje.
- Ja? Na egzekucji?! - odpowiedziała ze sztucznym oburzeniem.
Doskonale wiedziała o zbliżającym się wydarzeniu, prosiła ojca tyle razy by mogła tam pójść. Nie interesowała jej przemoc i krew rozlewająca się po bruku. Takie wydarzenia były historycznie ważne, a ona mogłaby z pierwszej ręki opowiedzieć przyszłym pokoleniom o kolejnym triumfie dobra nad złem... Ojciec jednak był nieugięty, mówiąc, że nie jest to miejsce dla młodej damy.
- Nie planowałam się wybrać, mam w tym czasie coś... coś ważnego.... A Ty? Rozumiem, że uraczysz swoją osobą tę chwilę chwały prawdy i porażki haniebnych czynów? - było to niemal oczywiste.
Craig w końcu należał do elitarnego grona, którego pismacy z gazet wypatrywali przy tego typu okolicznościach. A dodatkowo takie wydarzenia działały na szlachetnie urodzonych mężczyzn o wiele bardziej niż piękne kobiety i drogie przedmioty.
- Co myślisz o takich wydarzeniach jak ta egzekucja? Uważasz, że to potrzebne i pokrzepiające dla nas chwile czy moglibyśmy sobie tego oszczędzić?
Naprawdę ciekawa była jego zdania na ten temat. Publiczne zabójstwa przeciwników prawdy miały swoich zwolenników i przeciwników, a każda ze stron miała w sobie nieco racji. Aquila nie uważała tego ani za rozwiązanie dobre, ani złe. W historii ich świata nie bywały one niczym dziwnym i całkowicie odmiennym, pozwalały oswoić się z wizją zwycięstwa oraz wyrzucić tłumowi nagromadzone emocje.
- Opowiesz mi? Co to za segment rodzinnego biznesu? Czy wiedziesz teraz nawet jeszcze ciekawsze życie niż kiedyś? - w jej oczach pojawiły się ogniki spragnione historii z najdalszych zakątków globu. - A może osiadłeś się już w Anglii na stałe z jakiegoś powodu, Craig?
Powodów mogło być wiele. Może kwestia sklepu jaki prowadziła jego rodzina, może wojna która na dobre rozpętała się w Anglii, a może jakaś kobieta... Niezależnie od powodu, jego ród Burke na pewno cieszył się z jego obecności. Sama Primrose czasem wspominała o tym w listach.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zawsze miał ochotę na sprzeczanie się i dogryzanie. Czy była to zbrodnia, że były momenty gdy komuś przytaknął? Herbata nie była mu z resztą aż tak droga, by rozpoczynać o nią kłótnię z gospodarzem posiadłości w jego własnym domu. Szczególnie dziś, gdy był zmęczony i nadal obolały. Poza tym, wino też miało swój urok. Na wszelakie trunki znajdzie się czas. - Schlebiasz mi, droga Aquilo. Nie chcę jednak żebyś kłopotała się moją obecnością. Wyglądasz nadzwyczaj urodziwie tak, jak teraz siedzisz. - uznał pokrótce. Fakt, gdyby teraz Aquila zdecydowała się pobiec i przebrać, po jej powrocie jego prawdopodobnie by już tu nie było. Czasu do umówionej godziny spotkania z Alphardem było przecież coraz mniej. Nie była to z resztą żadna specjalna okazja, aby właśnie teraz kobieta musiała się dla niego stroić. - Jestem pewien, że jeszcze nie raz zdarzy się możliwość, że będziesz mogła olśnić mnie swoją kreacją, droga lady. - czasu do grudnia również było coraz mniej! A tym samym do sabatu organizowanego jak co roku przez starą lady Nott. Wtedy, był pewny, Aquila olśni swoim wyglądem wszystkich.
- Może to i lepiej - uznał, słysząc jej odpowiedź co do uczestnictwa w egzekucji i upijając kolejny łyk. Sam także nie chciałby, aby jego siostra lub kuzynka uczestniczyły w takim wydarzeniu. Kobiety uważał - być może nieco błędnie, ale nie mógł się owego przekonania całkowicie wyzbyć - za słabsze, delikatniejsze. Szczególnie te, które były bliskiego jego sercu, uważał za godne ochrony - również przed tak drastycznymi widokami. - To mój obowiązek. Swoją obecnością wyrażę poparcie dla takich działań oraz potępienie dla zbrodniarzy, którzy chcą zguby porządnych, brytyjskich obywateli. - odpowiedział. To był właśnie ich świat - świat gierek, pozorów, dawania świadectwa. Swoją obecnością Burke musiał zasygnalizować publicznie, co jego rodzina sądzi o całej tej sprawie. Jeszcze lepiej gdyby na egzekucji zjawił się Edgar. Im ważniejsza osoba, tym większy wydźwięk. Niestety, padło na niego. Nestor zapowiedział, że nie da rady pojawić się na tym zbiegowisku.
- Uważam, że są potrzebne - odpowiedział prosto i bez owijania w bawełnę. Nic nie robi takiego wrażenia, jak brutalny, krwawy obrazek. Krzyki i płacz błagających o litość zbrodniarzy, którzy kilka chwil później mają zawisnąć - lub zostać zdekapitowani. Bardzo istotna była finalna forma egzekucji. Im więcej krwi, tym większe wrażenie wywoływała. Z podobnymi obrazkami pojawiał się jednak jeden, znaczący problem - Byle nie przeprowadzać ich w każdą sobotę. Wtedy stracą swoją moc - ludzie byli naprawdę niezwykłymi stworzeniami. Potrafili przyzwyczaić się niemal do wszystkiego. Gdyby faktycznie podobne egzekucje przeprowadzać co tydzień, bardzo szybko przeszłyby raczej do rutyny. Kto więc wtedy przychodziłby je oglądać? Chyba tylko najbardziej znudzeni mieszkańcy Londynu oraz chorzy psychopaci, którzy czerpali niemal fizyczną przyjemność z obserwowania jak ucięte głowy toczą się po bruku. Nie, aby egzekucja robiła wrażenie, musiała być czymś wyjątkowym, ostatecznością, do której władza jest doprowadzona, aby pokazać jaka kara czeka na zbrodniarzy. Smutne, ale niestety prawdziwe. - W ciągu ostatniego roku wielbiciele szlamu strasznie się rozpasali. Nie można pozwolić im na kontynuowanie terroru. Stonehenge to była ich wina. Anomalie magiczne? Tak samo. Salazar jeden raczy wiedzieć, co wymyślą następnym razem! Wierzę, że publicznie wymierzona kara da zbrodniarzom trochę do myślenia. Osobiście uważam, że społeczeństwo bardzo na tym skorzysta.
Co do tego był pewny. Miał mocne podstawy sądzić właśnie w ten sposób.
- Ciekawsze niż za czasów Francji? - uniósł brew, odrobinę rozbawiony. Właściwie na to pytanie cieżko było odpowiedzieć. Przede wszystkim dlatego, że jego życie uległo straszliwym zmianom. Pod względem towarzyskim był dziś zdecydowanie spokojniejszy. Nie uczęszczał już na każdy bal, przyjęcie, nie kręcił się wśród salonowej śmietanki towarzyskiej. Prężnie jednak działał w Rycerzach - a przygody, których doświadczył wraz ze swoimi towarzyszami w trakcie wykonywania kolejnych rozkazów Czarnego Pana, nadawały by się pewnie na materiał na niejedną książkę! Stawianie czoła pradawnym zaklęciom, pozyskiwanie przychylności stada górskich olbrzymów, walki na śmierć i życie przeciwko Zakonowi Feniksa, nawet ten przeklęty Azkaban. Nie wszystko to zaliczyć można było do pozytywnych wspomnień - ale zdecydowanie interesujących. Te historie niestety musiał zachować dla siebie - Aquila nie należała do jego świata, do tej konkretnej strefy jego świata. Craig nie był z resztą pewien, jak bardzo Alphard wtajemniczył siostrę w sprawy Rycerzy. Może w ogóle? Burke nie zamierzał więc sprzeciwiać się jego decyzji, starszyźnie Blacków mogłoby się to nie spodobać. - Chyba muszę cię rozczarować, Aquilo. Głównie pracuję. Zarządzam rodzinną palarnią. Tak, osiadłem już w Anglii na stałe. Nadal dużo podróżuję, głównie w sprawach biznesowych, niemniej Durham znów stało się moim domem. Primrose ci tego nie mówiła? - z tego co kojarzył, obie znalazły wspólny język, znały się z jego kuzynką raczej dobrze. Prim wiedziała o nim całkiem sporo, że też nie dzieliła się z przyjaciółką takimi szczegółami? - Rodzina bardzo ucieszyła się, gdy powróciłem. Teraz jest to tym ważniejsze, że trwa wojna. A ja mam obowiązek chronić swoich najbliższych. - posłał jej krótkie, nieco poważne spojrzenie - A jak to było z Tobą, Aquilo?
- Może to i lepiej - uznał, słysząc jej odpowiedź co do uczestnictwa w egzekucji i upijając kolejny łyk. Sam także nie chciałby, aby jego siostra lub kuzynka uczestniczyły w takim wydarzeniu. Kobiety uważał - być może nieco błędnie, ale nie mógł się owego przekonania całkowicie wyzbyć - za słabsze, delikatniejsze. Szczególnie te, które były bliskiego jego sercu, uważał za godne ochrony - również przed tak drastycznymi widokami. - To mój obowiązek. Swoją obecnością wyrażę poparcie dla takich działań oraz potępienie dla zbrodniarzy, którzy chcą zguby porządnych, brytyjskich obywateli. - odpowiedział. To był właśnie ich świat - świat gierek, pozorów, dawania świadectwa. Swoją obecnością Burke musiał zasygnalizować publicznie, co jego rodzina sądzi o całej tej sprawie. Jeszcze lepiej gdyby na egzekucji zjawił się Edgar. Im ważniejsza osoba, tym większy wydźwięk. Niestety, padło na niego. Nestor zapowiedział, że nie da rady pojawić się na tym zbiegowisku.
- Uważam, że są potrzebne - odpowiedział prosto i bez owijania w bawełnę. Nic nie robi takiego wrażenia, jak brutalny, krwawy obrazek. Krzyki i płacz błagających o litość zbrodniarzy, którzy kilka chwil później mają zawisnąć - lub zostać zdekapitowani. Bardzo istotna była finalna forma egzekucji. Im więcej krwi, tym większe wrażenie wywoływała. Z podobnymi obrazkami pojawiał się jednak jeden, znaczący problem - Byle nie przeprowadzać ich w każdą sobotę. Wtedy stracą swoją moc - ludzie byli naprawdę niezwykłymi stworzeniami. Potrafili przyzwyczaić się niemal do wszystkiego. Gdyby faktycznie podobne egzekucje przeprowadzać co tydzień, bardzo szybko przeszłyby raczej do rutyny. Kto więc wtedy przychodziłby je oglądać? Chyba tylko najbardziej znudzeni mieszkańcy Londynu oraz chorzy psychopaci, którzy czerpali niemal fizyczną przyjemność z obserwowania jak ucięte głowy toczą się po bruku. Nie, aby egzekucja robiła wrażenie, musiała być czymś wyjątkowym, ostatecznością, do której władza jest doprowadzona, aby pokazać jaka kara czeka na zbrodniarzy. Smutne, ale niestety prawdziwe. - W ciągu ostatniego roku wielbiciele szlamu strasznie się rozpasali. Nie można pozwolić im na kontynuowanie terroru. Stonehenge to była ich wina. Anomalie magiczne? Tak samo. Salazar jeden raczy wiedzieć, co wymyślą następnym razem! Wierzę, że publicznie wymierzona kara da zbrodniarzom trochę do myślenia. Osobiście uważam, że społeczeństwo bardzo na tym skorzysta.
Co do tego był pewny. Miał mocne podstawy sądzić właśnie w ten sposób.
- Ciekawsze niż za czasów Francji? - uniósł brew, odrobinę rozbawiony. Właściwie na to pytanie cieżko było odpowiedzieć. Przede wszystkim dlatego, że jego życie uległo straszliwym zmianom. Pod względem towarzyskim był dziś zdecydowanie spokojniejszy. Nie uczęszczał już na każdy bal, przyjęcie, nie kręcił się wśród salonowej śmietanki towarzyskiej. Prężnie jednak działał w Rycerzach - a przygody, których doświadczył wraz ze swoimi towarzyszami w trakcie wykonywania kolejnych rozkazów Czarnego Pana, nadawały by się pewnie na materiał na niejedną książkę! Stawianie czoła pradawnym zaklęciom, pozyskiwanie przychylności stada górskich olbrzymów, walki na śmierć i życie przeciwko Zakonowi Feniksa, nawet ten przeklęty Azkaban. Nie wszystko to zaliczyć można było do pozytywnych wspomnień - ale zdecydowanie interesujących. Te historie niestety musiał zachować dla siebie - Aquila nie należała do jego świata, do tej konkretnej strefy jego świata. Craig nie był z resztą pewien, jak bardzo Alphard wtajemniczył siostrę w sprawy Rycerzy. Może w ogóle? Burke nie zamierzał więc sprzeciwiać się jego decyzji, starszyźnie Blacków mogłoby się to nie spodobać. - Chyba muszę cię rozczarować, Aquilo. Głównie pracuję. Zarządzam rodzinną palarnią. Tak, osiadłem już w Anglii na stałe. Nadal dużo podróżuję, głównie w sprawach biznesowych, niemniej Durham znów stało się moim domem. Primrose ci tego nie mówiła? - z tego co kojarzył, obie znalazły wspólny język, znały się z jego kuzynką raczej dobrze. Prim wiedziała o nim całkiem sporo, że też nie dzieliła się z przyjaciółką takimi szczegółami? - Rodzina bardzo ucieszyła się, gdy powróciłem. Teraz jest to tym ważniejsze, że trwa wojna. A ja mam obowiązek chronić swoich najbliższych. - posłał jej krótkie, nieco poważne spojrzenie - A jak to było z Tobą, Aquilo?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Ostatnio zmieniony przez Craig Burke dnia 11.11.20 19:25, w całości zmieniany 1 raz
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyszukane komplementy z ust kogoś takiego jak Craig, cieszyły ucho i zostawały w pamięci. Gdyby odciąć cały świat dookoła nich, Aquili wydawać by się mogło, że mówi tylko do niej. Poznali się jednak w miejscu gdzie żadne z nich nie było ciągle dopatrywane przez nestora rodu, gdzie mogli pozwolić sobie na ciut więcej. Ile to razy zdarzało się, że jego usta znajdywały się zbyt blisko szyi lady Black, a jej dłonie zbyt mocno łapały ramiona lorda Burke? To wszystko jednak rozmywało się gdy on prosił do tańca inną damę i to szyję innej muskał. We Francji widziała jak omamiał łase na słodkie słówka kobiety którymi się otaczał. Żadnej z nich nie można było odmówić urody, a jednak pozostawał kawalerem. Powody dla których tak właśnie było nie były jasne. Czy Craig Burke odmawiał ożenku z jasnych tylko sobie powód, a może... może wylewało się z niego szaleństwo przed którym starszy o zaledwie 2 lata Edgar chciał uchować jego przyszłą żonę?
- Dziękuję, drogi Lordzie - skierowała brodę ku klatce piersiowej w wyrazie wdzięczności. - Muszę przyznać, że Ciebie czas nie dotknął - co najwyżej jedna z iskierek w oczach przygasła.
Aquila Black żałowała, że nie pojawi się na egzekucji, ale wyraźny zakaz ojca był nie do złamania. W książkach czytała o scenach znacznie straszniejszych niż dekapitacja. Czy nie była to wręcz lekka i przyjemna śmierć dla skazańców? Słuchała z uwagą wszystkich słów Craiga i jego opinii na temat mających mieć miejsce wydarzeń. Miał rację, takich egzekucji nie należano powtarzać zbyt często. Przyzwyczajony tłum za każdym kolejnym reagowałby słabiej i słabiej, aż kolejna głowa tocząca się w dół po schodach nie zrobiłaby wrażenia na żadnym mieszkańcu Londynu. Miała jednak wrażenie, że mężczyzna nie zauważał jednej rzeczy która swoje potwierdzenie miała oczywiście w historii ich świata.
- Mogę śmiało stwierdzić, że czarodziejom prawym i godnym, w stolicy żyje się dobrze. Od kiedy Londyn jest czysty można tu wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem, jest również o wiele bezpieczniej - zaczęła. - La révolution, comme Saturne, dévore ses propres enfants - uśmiechnęła się, dawno nie miała okazji użyć tego cytatu, a tu natrafiła się okazja idealna. - Wzniesiemy za to toast? - spojrzała w oczy mężczyzny, w trakcie francuskich balów radził sobie z tym językiem znacznie lepiej niż ona, z pewnością zrozumiał.
Po upiciu łyka wina, starając się dobierać swoje słowa bardzo dokładnie, wysunęła hipotezę:
- Drogi Craigu, czy to wydarzenie nie byłoby o wiele bardziej wzniosłe gdyby zaprosić na nie pozostałych podżegaczy rewolucji? Społeczeństwo w Londynie zgadza się z ruchami jakie są podejmowane dla słusznej strony i radują nas takie wydarzenia, myślę jednak... - ucięła na chwilę niepewna jak wiele właściwie może powiedzieć. - Myślę, że powinni to również lub przede wszystkim oglądać członkowie tej ich dziwnej organizacji - rozmowy na wygodnej kanapie, w zabezpieczonym przed niebezpieczeństwem domu, wydawały się takie proste. - Wyobraź sobie ten wewnętrzny dylemat każdego rewolucjonisty, czy pójść razem z przyjacielem na skazanie za swoje zbrodnie czy kryć się jak tchórz? - sytuacja oczywiście była o wiele bardziej skomplikowana, ale same myśli na temat efektów które taka forma mogłaby przynieść były pokrzepiające.
Świadomość, że gdzieś poza ostoją świata magicznego żyją szlamy, których celem jest zniszczenie ich tradycji bywała przytłaczająca. Odwieczna walka dobra ze złem nie miała sensu jeśli nie było w niej wygranego. Tym razem jednak wszystko wskazywało na to, że ta wygrana nastąpi. Lord Voldemort i jego poplecznicy walczyli o słuszność tego świata. Wszelkimi siłami tępili zagrożenie dla mocy jaką posiadali czarodzieje tacy jak Aquila czy Craig. Dziewczyna nie do końca rozumiała środki jakimi się posługiwali, nie była to wiedza którą można było zdobyć czytając nowe numery Walecznego Maga, na salonach również nie mówiło się o tym wiele. Pewne sprawy musiały pozostać tajemnicą dla większego dobra i pomimo palącej potrzeby poznania sekretów, potrzeby działania, chociażby z własnego salonu, lady Black akceptowała formę w jakiej przekazywano jej informacje. Spodziewała się, że i tak wie więcej niż powinna, a na pewno, że więcej jest w stanie się domyślić.
Primrose pisała w listach, że cały jej ród raduje się, że Craig wrócił na swoje rodzinne ziemie i więcej czasu spędza w domu. Pamiętała szaleństwo i zamartwianie się dziewczyny gdy zniknął na 2 miesiące, nawet nie potrafiła sobie wyobrazić jakie emocje szargałyby nią gdyby to samo przydarzyło się chociażby Alphardowi. Poczucie bezsilności, niemocy sprawczej i ciągle zacierające się szanse na to by przerwać cierpienie rodziny, musiały niszczyć od środka. Zjadać. Jak Saturn własne dzieci. Ród Burków był jednak dumnym szlacheckim rodem i chociaż ich relacje pozostawały w stosunkach neutralnych to nie było między nimi żadnych waści. Blackowie i Burkowie szanowali siebie wzajemnie, a przecież to świadczyło o wyższości szlacheckiej etykiety nad prostactwem.
- Palarnią... opium? - dopytała jeszcze chociaż znała odpowiedź, to znane miejsce. - Nigdy nie próbowałam opium - sięgała pamięcią w dal, ale nawet najbardziej szalone wieczory z jej kuzynką, Forsythią Crabbe, nigdy nie kończyły się na kosztowaniu tego specyfiku. - Jakie efekty daje dla ciała i duszy? - była wyraźnie ciekawa.
Blackowie dążyli do wpływów politycznych, rola Alpharda czy jej ojca, Polluxa Blacka, w Ministerstwie miała znaczenie. Tymczasem Burkowie zajmowali się sprawami o wiele bardziej radującymi ciało niż dyplomacja. Ich rody różniły się znacznie, ale zgadzały się w najważniejszych kwestiach.
- Primrose oczywiście wspominała mi o tym, ale chciałam usłyszeć to od Ciebie, nie z ust na salonach - podniosła do góry głowę czując coraz większy wpływ wina na organizm i coraz większą lekkość w swojej odwadze. - Zapewne Prim nie wie o wszystkim czego się dotykasz, prawda, Craig? - jak zresztą miałaby wiedzieć?
Niektóre tajemnice tajemnicami muszą pozostać.
Lord Burke pomimo myśli, że zawiedzie tym Aquilę wręcz jej zaimponował. Lekki duch z francuskich przyjęć wydawał się teraz o wiele twardszym i ciężej stąpającym po ziemi mężczyzną, którego cele, i środki jakich do nich używa, chociaż w opiniach niektórych radykalne, miały prowadzić do dobra nie tylko jego rodu ale także jego samego. Może właśnie dlatego ciągle pozostawał kawalerem?
Życie lady Black od kiedy wróciła z Francji było zdecydowanie nudniejsze niż te które przedstawił jej Craig. Spędzając dni na wczytywaniu się w książki, przechadzaniu po okolicy i dyskutowaniu z przyjaciółkami o doborach sukni, były tak żmudne i mdłe, że można by było zwymiotować. W swoich badaniach odbijała się od ściany, nie potrafiła znaleźć wyjścia z labiryntu i nie była pewna czy ten labirynt nie powstał tam tylko przez jej własne myśli. Nie przyznałaby się jednak do tego komuś takiemu jak Craig, komuś to właściwie osiągnął już sukces.
- Dalej prowadzę swoje badania, oczywiście - uśmiechnęła się pogodnie ukrywając rozdzierającą w środku prawdę o braku postępów. - Może pamiętasz, że jeszcze we Francji skupiałam się na historii Marie de France i jej powiązaniach z Yonec'em, jednym z pierwszych animagów. Dalej jednak nie mam dostępu do niektórych źródeł i... i postanowiłam, że w międzyczasie skupię się na naszych ziemiach, badając historię Fontanny Szczęśliwego Losu, a także może uda mi się zweryfikować pewne fakty i, może nawet wskazać na mapie gdzie owa mogłaby się znajdować. - czy nie były to dziecięce marzenia? - To oczywiście jedynie hipotetyczne rozważania.
Aquila obawiała się dokładnie takiego odbioru. Dziecięcych marzeń pod przykrywką potrzeby realizowania się w czymkolwiek. A jeśli pomyślałby w ten sposób o niej Craig Burke...
- Dziękuję, drogi Lordzie - skierowała brodę ku klatce piersiowej w wyrazie wdzięczności. - Muszę przyznać, że Ciebie czas nie dotknął - co najwyżej jedna z iskierek w oczach przygasła.
Aquila Black żałowała, że nie pojawi się na egzekucji, ale wyraźny zakaz ojca był nie do złamania. W książkach czytała o scenach znacznie straszniejszych niż dekapitacja. Czy nie była to wręcz lekka i przyjemna śmierć dla skazańców? Słuchała z uwagą wszystkich słów Craiga i jego opinii na temat mających mieć miejsce wydarzeń. Miał rację, takich egzekucji nie należano powtarzać zbyt często. Przyzwyczajony tłum za każdym kolejnym reagowałby słabiej i słabiej, aż kolejna głowa tocząca się w dół po schodach nie zrobiłaby wrażenia na żadnym mieszkańcu Londynu. Miała jednak wrażenie, że mężczyzna nie zauważał jednej rzeczy która swoje potwierdzenie miała oczywiście w historii ich świata.
- Mogę śmiało stwierdzić, że czarodziejom prawym i godnym, w stolicy żyje się dobrze. Od kiedy Londyn jest czysty można tu wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem, jest również o wiele bezpieczniej - zaczęła. - La révolution, comme Saturne, dévore ses propres enfants - uśmiechnęła się, dawno nie miała okazji użyć tego cytatu, a tu natrafiła się okazja idealna. - Wzniesiemy za to toast? - spojrzała w oczy mężczyzny, w trakcie francuskich balów radził sobie z tym językiem znacznie lepiej niż ona, z pewnością zrozumiał.
Po upiciu łyka wina, starając się dobierać swoje słowa bardzo dokładnie, wysunęła hipotezę:
- Drogi Craigu, czy to wydarzenie nie byłoby o wiele bardziej wzniosłe gdyby zaprosić na nie pozostałych podżegaczy rewolucji? Społeczeństwo w Londynie zgadza się z ruchami jakie są podejmowane dla słusznej strony i radują nas takie wydarzenia, myślę jednak... - ucięła na chwilę niepewna jak wiele właściwie może powiedzieć. - Myślę, że powinni to również lub przede wszystkim oglądać członkowie tej ich dziwnej organizacji - rozmowy na wygodnej kanapie, w zabezpieczonym przed niebezpieczeństwem domu, wydawały się takie proste. - Wyobraź sobie ten wewnętrzny dylemat każdego rewolucjonisty, czy pójść razem z przyjacielem na skazanie za swoje zbrodnie czy kryć się jak tchórz? - sytuacja oczywiście była o wiele bardziej skomplikowana, ale same myśli na temat efektów które taka forma mogłaby przynieść były pokrzepiające.
Świadomość, że gdzieś poza ostoją świata magicznego żyją szlamy, których celem jest zniszczenie ich tradycji bywała przytłaczająca. Odwieczna walka dobra ze złem nie miała sensu jeśli nie było w niej wygranego. Tym razem jednak wszystko wskazywało na to, że ta wygrana nastąpi. Lord Voldemort i jego poplecznicy walczyli o słuszność tego świata. Wszelkimi siłami tępili zagrożenie dla mocy jaką posiadali czarodzieje tacy jak Aquila czy Craig. Dziewczyna nie do końca rozumiała środki jakimi się posługiwali, nie była to wiedza którą można było zdobyć czytając nowe numery Walecznego Maga, na salonach również nie mówiło się o tym wiele. Pewne sprawy musiały pozostać tajemnicą dla większego dobra i pomimo palącej potrzeby poznania sekretów, potrzeby działania, chociażby z własnego salonu, lady Black akceptowała formę w jakiej przekazywano jej informacje. Spodziewała się, że i tak wie więcej niż powinna, a na pewno, że więcej jest w stanie się domyślić.
Primrose pisała w listach, że cały jej ród raduje się, że Craig wrócił na swoje rodzinne ziemie i więcej czasu spędza w domu. Pamiętała szaleństwo i zamartwianie się dziewczyny gdy zniknął na 2 miesiące, nawet nie potrafiła sobie wyobrazić jakie emocje szargałyby nią gdyby to samo przydarzyło się chociażby Alphardowi. Poczucie bezsilności, niemocy sprawczej i ciągle zacierające się szanse na to by przerwać cierpienie rodziny, musiały niszczyć od środka. Zjadać. Jak Saturn własne dzieci. Ród Burków był jednak dumnym szlacheckim rodem i chociaż ich relacje pozostawały w stosunkach neutralnych to nie było między nimi żadnych waści. Blackowie i Burkowie szanowali siebie wzajemnie, a przecież to świadczyło o wyższości szlacheckiej etykiety nad prostactwem.
- Palarnią... opium? - dopytała jeszcze chociaż znała odpowiedź, to znane miejsce. - Nigdy nie próbowałam opium - sięgała pamięcią w dal, ale nawet najbardziej szalone wieczory z jej kuzynką, Forsythią Crabbe, nigdy nie kończyły się na kosztowaniu tego specyfiku. - Jakie efekty daje dla ciała i duszy? - była wyraźnie ciekawa.
Blackowie dążyli do wpływów politycznych, rola Alpharda czy jej ojca, Polluxa Blacka, w Ministerstwie miała znaczenie. Tymczasem Burkowie zajmowali się sprawami o wiele bardziej radującymi ciało niż dyplomacja. Ich rody różniły się znacznie, ale zgadzały się w najważniejszych kwestiach.
- Primrose oczywiście wspominała mi o tym, ale chciałam usłyszeć to od Ciebie, nie z ust na salonach - podniosła do góry głowę czując coraz większy wpływ wina na organizm i coraz większą lekkość w swojej odwadze. - Zapewne Prim nie wie o wszystkim czego się dotykasz, prawda, Craig? - jak zresztą miałaby wiedzieć?
Niektóre tajemnice tajemnicami muszą pozostać.
Lord Burke pomimo myśli, że zawiedzie tym Aquilę wręcz jej zaimponował. Lekki duch z francuskich przyjęć wydawał się teraz o wiele twardszym i ciężej stąpającym po ziemi mężczyzną, którego cele, i środki jakich do nich używa, chociaż w opiniach niektórych radykalne, miały prowadzić do dobra nie tylko jego rodu ale także jego samego. Może właśnie dlatego ciągle pozostawał kawalerem?
Życie lady Black od kiedy wróciła z Francji było zdecydowanie nudniejsze niż te które przedstawił jej Craig. Spędzając dni na wczytywaniu się w książki, przechadzaniu po okolicy i dyskutowaniu z przyjaciółkami o doborach sukni, były tak żmudne i mdłe, że można by było zwymiotować. W swoich badaniach odbijała się od ściany, nie potrafiła znaleźć wyjścia z labiryntu i nie była pewna czy ten labirynt nie powstał tam tylko przez jej własne myśli. Nie przyznałaby się jednak do tego komuś takiemu jak Craig, komuś to właściwie osiągnął już sukces.
- Dalej prowadzę swoje badania, oczywiście - uśmiechnęła się pogodnie ukrywając rozdzierającą w środku prawdę o braku postępów. - Może pamiętasz, że jeszcze we Francji skupiałam się na historii Marie de France i jej powiązaniach z Yonec'em, jednym z pierwszych animagów. Dalej jednak nie mam dostępu do niektórych źródeł i... i postanowiłam, że w międzyczasie skupię się na naszych ziemiach, badając historię Fontanny Szczęśliwego Losu, a także może uda mi się zweryfikować pewne fakty i, może nawet wskazać na mapie gdzie owa mogłaby się znajdować. - czy nie były to dziecięce marzenia? - To oczywiście jedynie hipotetyczne rozważania.
Aquila obawiała się dokładnie takiego odbioru. Dziecięcych marzeń pod przykrywką potrzeby realizowania się w czymkolwiek. A jeśli pomyślałby w ten sposób o niej Craig Burke...
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Radują mnie twoje słowa. Podobna rzecz musi się stać w całym kraju. Tego właśnie pragniemy wszyscy - nie uściślił o kogo chodziło, ale też nie musiał. Bo miał na myśli naprawdę wszystkich - szczególnie rycerzy, ale również szlachtę. To im najbardziej zależało na bezpieczeństwie. Kto miał zadbać o przyszłość dzieci, jeśli nie ci, którzy obecnie sprawowali władzę? Egzekucje były przykrą ostatecznością. I choć faktycznie bardziej drastyczne działania mogły by jeszcze bardziej zszokować ich przeciwników, istniała także druga strona medalu. Nie chcieli wyjść przed społeczeństwem na bezdusznych barbarzyńców, prawda? Krew musiała splamić ulice, to prawda. Już splamiła. Musieli jednak pamiętać o tym, że nie mogli w niej utonąć.
Zaśmiał się cicho, słysząc zacytowane przez nią słowa. Że też sam o tym nie pomyślał! Idealnie odnosiły się do obecnej sytuacji zakonu, rewolucjonistów i wywrotowców.
- Podsumowałaś to idealnie. Toast, oczywiście! - również uniósł swój kieliszek. Bardzo chętnie by to zobaczył. Szlamoluby rzucające się sobie do gardeł.
Wysłuchał kolejnych słów lady Aquili z uwagą. To, co mówiła, miało słuszność. Niestety, istniały pewne poważne przesłanki, które powodowały, że zrealizowanie tego planu było bardzo trudne - albo wręcz niemożliwe. Czuł się w obowiązku wyjaśnienia tego swojej rozmówczyni. Jako kobieta, która nigdy nie musiała się martwić podobnymi sprawami, zdawał sobie doskonale sprawę, że być może Aquila nie rozumiała ryzyka oraz wszystkich trudności. Jednocześnie, nie chciał też jej straszyć - bo gdyby to zrobił, ujawniłby przed nią prawdę, która mogłaby jej na wiele nocy spędzić sen z powiek - Moja droga, z pewnością nadałoby to egzekucji jeszcze większego znaczenia. Ja także bardzo chętnie obserwowałbym, jak walczą ze sobą wewnętrznie, zastanawiając się jak postąpić. Zważ jednak, jakie ryzyko by to ze sobą niosło. - jeśli zakonnicy uczestniczyliby w podobnym zbiegowisku, z pewnością nie oddaliby się potulnie w ręce władz. - Gdyby zjawili się tłumnie, mogli by wywołać zamieszanie, może nawet kogoś skrzywdzić, zanim byśmy ich opanowali. Nie chciałbym, żeby komukolwiek z pozostałych uczestników stała się jakakolwiek krzywda - prawda była taka że Zakon był zwyczajnie niebezpieczny. To było coś, czego rycerze nie mogli ignorować - jednocześnie nie chcieli o tym rozpowiadać publicznie. Ktoś mógłby jeszcze uznać, że boją się szlamu. Ale gdyby na placu pojawił się któryś z gwardzistów, rozpętałoby się tam po prostu piekło. Oni nie wahali się sięgać po różdżki - zamiast grzecznie patrzeć na egzekucję lub dołączyć do skazanych, na pewno podjęliby próbę odbicia więźniów. Salazar jeden raczy wiedzieć, ile przy okazji mogłoby być ofiar tym razem. Jakby Stonehenge nie wystarczyło. - Zważ jednak proszę, że wydarzenie to było bardzo powszechnie rozgłaszane. Już samo to mogło być potraktowane przez nich jak oficjalne zaproszenie. Może któryś jednak się pojawi? Wierzę, że kiedy się tak stanie, służby porządkowe będą czekać. Nawet mysz się nie prześlizgnie. - zapewnił ją. Och, osobiście zdecydowanie nie wątpił w to, że przynajmniej jeden ze szlamolubów pokusi się na obserwowanie tego zbiegowiska. Bardzo by się zawiódł, gdyby tak się nie stało. Całe to ich gadanie o nadziei, równości, miłości... Wszystko poszłoby do kosza. Musieli być więc przygotowani na każdą ewentualność.
Burke był świadom tego, że pomimo swoich starań, może zadawać swojej rodzinie wiele bólu i trosk. Oni byli, przynajmniej częściowo, świadomi tego, jaką rolę odgrywał w walce o lepsze jutro. Niestety, nie wszyscy. Primrose, a także jego siostra, cierpiały chyba najbardziej. Ale choćby starał się ze wszystkich sił, nie było sposobu, aby oszczędzić im zmartwień. Edgar mógł niepokoić się o to, czy misja, na którą udał się jego kuzyn, okaże się sukcesem. Najbliższe mu kobiety nie wiedziały jednak nic o tym, jakim niebezpieczeństwom stawiał czoła. I w tym przypadku niewiedza niestety nie była dla nich błogosławieństwem. Nie mógł im ulżyć jednak w żaden sposób. Musiały mu po prostu wybaczyć to trzymanie w niewiedzy. A kiedy się to wszystko skończy... wtedy będzie mógł im powiedzieć. Póki co cieszył się po prostu z ich obecności i wparcia. Bo były dla niego ogromnym wsparciem, nawet nie wiedziały jakim. Gdyby nie jego rodzina, Burke nie miałby dla kogo walczyć - nie miałby takiej motywacji.
- Opium - potwierdził, choć niezbyt głośno. Podejrzewał, że gdyby któryś z Blacków go usłyszał, nie byłby zbyt zadowolony, że Burke opowiada lady z ich rodu o tym narkotyku. Zamierzał się jednak podzielić odrobiną informacji, skoro już Aquila pytała. Niewielką odrobinką - W dużym skrócie - odpręża i pozwala zaznać spokoju ducha, chociaż na kilka chwil. - mógłby się długo rozwodzić na ten temat. Nie zamierzał ukrywać, że zdarzało mu się czasami kosztować ich własnego produktu. Wielu potępiało by takie działania, ale Burke musiał mieć pewność, że towar, który udostępniał, pochodził z najwyższej półki. Momenty, gdy pozwalał sobie skosztować narkotyku były jednak bardzo sporadyczne - i kontrolowane. Między innymi przez Edgara. Bo nie da się ukryć, że od opium uzależnić się łatwo. Odprężenie, które ze sobą niosło, było niezwykle kuszące dla wielu czarodziejów - i to zarówno krwi szlachetnej i nie. Czasy w których obecnie żyli były niezwykle stresujące. Czasami trzeba było po prostu... rozluźnić się. Zapomnieć na chwilę.
- Każdy ma swoje tajemnice, moja droga. Ja także nie wiem o wszystkim, co porabia moja kuzynka - odpowiedział niejednoznacznie. To oczywiste, że Prim nie wiedziała o nim wszystkiego. Burke miał tych tajemnic więcej, niż chciałby otwarcie przyznać. To, dlaczego nadal pozostawał kawalerem, również dla wielu pozostawało niewiadomą. Aquila nie była pierwszą ani też zapewne ostatnią, która się nad tym zastanawiała. Co się jednak kryło za jego obecnym stanem cywilnym - tego nie zamierzał wyjawiać nikomu. Kto jednak wie, może wkrótce ulegnie on zmianie? Bo przecież tak do końca kawalerem nie był, aż do niedawna - ale nie mogła tego wiedzieć.
Co sądził o badaniach, które prowadziła? Nawet jeśli jakaś część jego sądziła, że nie uda jej się faktycznie dokonać jakiegoś przełomu, i tak jej kibicował. Ba, popierał jej poszukiwania całym sercem. Zamiłowanie Aquili łączyło w sobie bowiem wiele dobrych cech - przede wszystkim, jeśli sprawiało jej radość, on także był zadowolony. Po drugie, było to zadanie zwyczajnie bezpieczne i przyzwoite. Lady Black, jak przystało na prawdziwą damę, nie wykazywała zainteresowań tematami dziwnymi, obrzydliwymi czy zwyczajnie niebezpiecznymi. Co najgorszego mogło się jej stać podczas wertowania kolejnych stronnic? Rozcięcie palca o ostrą krawędź papieru. Ewentualnie ból szyi od zbyt długiego pochylania się nad księgą lub suchość oczu związana ze słabym oświetleniem podczas czytania. To z pewnością niosło spokój ducha jej krewnym. No, a po trzecie i być może najważniejsze - może Aquila faktycznie coś odkryje? Jakiś zapomniany artefakt, prawdę o najważniejszych czarodziejach z przeszłości, historię powstania poszczególnych zaklęć? Jeśli takie było jej marzenie, mógł jej naprawdę z całego serca tylko kibicować.
- Raduje mnie widok, że ktoś tak utalentowany pragnie odszukiwać prawdę o naszej przeszłości i że jest w tym tak wytrwały. To się niezwykle ceni. - odpowiedział, uśmiechając się do kobiety delikatnie. - Jeśli kiedyś będziesz pragnąć przeprowadzić badania w bibliotece mojego rodu, będę niezwykle szczęśliwy mogąc cię ugościć. O ile już nie zrobiła tego Prim - mrugnął porozumiewawczo. Dopił wino, które pozostało jeszcze na dnie kieliszka - i w samą porę, bo w tej samej chwili do salonu wkroczył skrzat domowy. Pokraczny stworek poinformował Szanownego Gościa Rodu Black, że Lord Alphard Jest Gotowy Przyjąć Wielmożnego Lorda Burke w Swoim Gabinecie. Craig nawet nie zauważył, że czas tak szybko minął. Niegrzecznie byłoby jednak kazać gospodarzowi czekać w jego własnym domu, tym bardziej, że byli wcześniej umówieni.
- Lady mi wybaczy. Liczę, że spotkamy się wkrótce ponownie - Craig powstał z kanapy, pozwolił sobie ująć dłoń Aquili i złożyć na jej wierzchu delikatny pocałunek. Potem ruszył za skrzatem, choć przy wychodzeniu z pomieszczenia, posłał Aquili jeszcze jedno, krótkie, zadziorne spojrzenie.
zt
Zaśmiał się cicho, słysząc zacytowane przez nią słowa. Że też sam o tym nie pomyślał! Idealnie odnosiły się do obecnej sytuacji zakonu, rewolucjonistów i wywrotowców.
- Podsumowałaś to idealnie. Toast, oczywiście! - również uniósł swój kieliszek. Bardzo chętnie by to zobaczył. Szlamoluby rzucające się sobie do gardeł.
Wysłuchał kolejnych słów lady Aquili z uwagą. To, co mówiła, miało słuszność. Niestety, istniały pewne poważne przesłanki, które powodowały, że zrealizowanie tego planu było bardzo trudne - albo wręcz niemożliwe. Czuł się w obowiązku wyjaśnienia tego swojej rozmówczyni. Jako kobieta, która nigdy nie musiała się martwić podobnymi sprawami, zdawał sobie doskonale sprawę, że być może Aquila nie rozumiała ryzyka oraz wszystkich trudności. Jednocześnie, nie chciał też jej straszyć - bo gdyby to zrobił, ujawniłby przed nią prawdę, która mogłaby jej na wiele nocy spędzić sen z powiek - Moja droga, z pewnością nadałoby to egzekucji jeszcze większego znaczenia. Ja także bardzo chętnie obserwowałbym, jak walczą ze sobą wewnętrznie, zastanawiając się jak postąpić. Zważ jednak, jakie ryzyko by to ze sobą niosło. - jeśli zakonnicy uczestniczyliby w podobnym zbiegowisku, z pewnością nie oddaliby się potulnie w ręce władz. - Gdyby zjawili się tłumnie, mogli by wywołać zamieszanie, może nawet kogoś skrzywdzić, zanim byśmy ich opanowali. Nie chciałbym, żeby komukolwiek z pozostałych uczestników stała się jakakolwiek krzywda - prawda była taka że Zakon był zwyczajnie niebezpieczny. To było coś, czego rycerze nie mogli ignorować - jednocześnie nie chcieli o tym rozpowiadać publicznie. Ktoś mógłby jeszcze uznać, że boją się szlamu. Ale gdyby na placu pojawił się któryś z gwardzistów, rozpętałoby się tam po prostu piekło. Oni nie wahali się sięgać po różdżki - zamiast grzecznie patrzeć na egzekucję lub dołączyć do skazanych, na pewno podjęliby próbę odbicia więźniów. Salazar jeden raczy wiedzieć, ile przy okazji mogłoby być ofiar tym razem. Jakby Stonehenge nie wystarczyło. - Zważ jednak proszę, że wydarzenie to było bardzo powszechnie rozgłaszane. Już samo to mogło być potraktowane przez nich jak oficjalne zaproszenie. Może któryś jednak się pojawi? Wierzę, że kiedy się tak stanie, służby porządkowe będą czekać. Nawet mysz się nie prześlizgnie. - zapewnił ją. Och, osobiście zdecydowanie nie wątpił w to, że przynajmniej jeden ze szlamolubów pokusi się na obserwowanie tego zbiegowiska. Bardzo by się zawiódł, gdyby tak się nie stało. Całe to ich gadanie o nadziei, równości, miłości... Wszystko poszłoby do kosza. Musieli być więc przygotowani na każdą ewentualność.
Burke był świadom tego, że pomimo swoich starań, może zadawać swojej rodzinie wiele bólu i trosk. Oni byli, przynajmniej częściowo, świadomi tego, jaką rolę odgrywał w walce o lepsze jutro. Niestety, nie wszyscy. Primrose, a także jego siostra, cierpiały chyba najbardziej. Ale choćby starał się ze wszystkich sił, nie było sposobu, aby oszczędzić im zmartwień. Edgar mógł niepokoić się o to, czy misja, na którą udał się jego kuzyn, okaże się sukcesem. Najbliższe mu kobiety nie wiedziały jednak nic o tym, jakim niebezpieczeństwom stawiał czoła. I w tym przypadku niewiedza niestety nie była dla nich błogosławieństwem. Nie mógł im ulżyć jednak w żaden sposób. Musiały mu po prostu wybaczyć to trzymanie w niewiedzy. A kiedy się to wszystko skończy... wtedy będzie mógł im powiedzieć. Póki co cieszył się po prostu z ich obecności i wparcia. Bo były dla niego ogromnym wsparciem, nawet nie wiedziały jakim. Gdyby nie jego rodzina, Burke nie miałby dla kogo walczyć - nie miałby takiej motywacji.
- Opium - potwierdził, choć niezbyt głośno. Podejrzewał, że gdyby któryś z Blacków go usłyszał, nie byłby zbyt zadowolony, że Burke opowiada lady z ich rodu o tym narkotyku. Zamierzał się jednak podzielić odrobiną informacji, skoro już Aquila pytała. Niewielką odrobinką - W dużym skrócie - odpręża i pozwala zaznać spokoju ducha, chociaż na kilka chwil. - mógłby się długo rozwodzić na ten temat. Nie zamierzał ukrywać, że zdarzało mu się czasami kosztować ich własnego produktu. Wielu potępiało by takie działania, ale Burke musiał mieć pewność, że towar, który udostępniał, pochodził z najwyższej półki. Momenty, gdy pozwalał sobie skosztować narkotyku były jednak bardzo sporadyczne - i kontrolowane. Między innymi przez Edgara. Bo nie da się ukryć, że od opium uzależnić się łatwo. Odprężenie, które ze sobą niosło, było niezwykle kuszące dla wielu czarodziejów - i to zarówno krwi szlachetnej i nie. Czasy w których obecnie żyli były niezwykle stresujące. Czasami trzeba było po prostu... rozluźnić się. Zapomnieć na chwilę.
- Każdy ma swoje tajemnice, moja droga. Ja także nie wiem o wszystkim, co porabia moja kuzynka - odpowiedział niejednoznacznie. To oczywiste, że Prim nie wiedziała o nim wszystkiego. Burke miał tych tajemnic więcej, niż chciałby otwarcie przyznać. To, dlaczego nadal pozostawał kawalerem, również dla wielu pozostawało niewiadomą. Aquila nie była pierwszą ani też zapewne ostatnią, która się nad tym zastanawiała. Co się jednak kryło za jego obecnym stanem cywilnym - tego nie zamierzał wyjawiać nikomu. Kto jednak wie, może wkrótce ulegnie on zmianie? Bo przecież tak do końca kawalerem nie był, aż do niedawna - ale nie mogła tego wiedzieć.
Co sądził o badaniach, które prowadziła? Nawet jeśli jakaś część jego sądziła, że nie uda jej się faktycznie dokonać jakiegoś przełomu, i tak jej kibicował. Ba, popierał jej poszukiwania całym sercem. Zamiłowanie Aquili łączyło w sobie bowiem wiele dobrych cech - przede wszystkim, jeśli sprawiało jej radość, on także był zadowolony. Po drugie, było to zadanie zwyczajnie bezpieczne i przyzwoite. Lady Black, jak przystało na prawdziwą damę, nie wykazywała zainteresowań tematami dziwnymi, obrzydliwymi czy zwyczajnie niebezpiecznymi. Co najgorszego mogło się jej stać podczas wertowania kolejnych stronnic? Rozcięcie palca o ostrą krawędź papieru. Ewentualnie ból szyi od zbyt długiego pochylania się nad księgą lub suchość oczu związana ze słabym oświetleniem podczas czytania. To z pewnością niosło spokój ducha jej krewnym. No, a po trzecie i być może najważniejsze - może Aquila faktycznie coś odkryje? Jakiś zapomniany artefakt, prawdę o najważniejszych czarodziejach z przeszłości, historię powstania poszczególnych zaklęć? Jeśli takie było jej marzenie, mógł jej naprawdę z całego serca tylko kibicować.
- Raduje mnie widok, że ktoś tak utalentowany pragnie odszukiwać prawdę o naszej przeszłości i że jest w tym tak wytrwały. To się niezwykle ceni. - odpowiedział, uśmiechając się do kobiety delikatnie. - Jeśli kiedyś będziesz pragnąć przeprowadzić badania w bibliotece mojego rodu, będę niezwykle szczęśliwy mogąc cię ugościć. O ile już nie zrobiła tego Prim - mrugnął porozumiewawczo. Dopił wino, które pozostało jeszcze na dnie kieliszka - i w samą porę, bo w tej samej chwili do salonu wkroczył skrzat domowy. Pokraczny stworek poinformował Szanownego Gościa Rodu Black, że Lord Alphard Jest Gotowy Przyjąć Wielmożnego Lorda Burke w Swoim Gabinecie. Craig nawet nie zauważył, że czas tak szybko minął. Niegrzecznie byłoby jednak kazać gospodarzowi czekać w jego własnym domu, tym bardziej, że byli wcześniej umówieni.
- Lady mi wybaczy. Liczę, że spotkamy się wkrótce ponownie - Craig powstał z kanapy, pozwolił sobie ująć dłoń Aquili i złożyć na jej wierzchu delikatny pocałunek. Potem ruszył za skrzatem, choć przy wychodzeniu z pomieszczenia, posłał Aquili jeszcze jedno, krótkie, zadziorne spojrzenie.
zt
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Głęboko wierzyła, że Craigowi wartości tradycji są równie bliskie co jej samej. W końcu ród Burke stanowił jeden z filarów konserwatyzmu, nawet w gdy nad stolicą i Anglią panowali jeszcze mugole. Co prawda Prim nie często mówiła o czystości krwi, wydawała się być bardziej zafascynowana artefaktami niżeli wszystkim tym co zdawało się być głównym tematem rozmów przy typowej kolacji na Grimmauld Place 12. Słowa mężczyzny upewniały jednak Aquilę w tym, że wyznaje on te same przekonania. Wcześniej mieli okazję by o tym rozmawiać, ale sytuacja geopolityczna nie zawsze sprzyjała szczerym wyznaniom, teraz było łatwiej. W kobiecym sercu od dziecka gościła głęboko zakorzeniona nienawiść do plugawej części społeczeństwa. To właśnie te przekonania wydawały moralną zgodę na najgorszy rozlew krwi, tak długo jak w jego wyniku, prawi osiągną triumf. Jeśli to oznaczało utonięcie w krwi to widocznie tak należało postąpić. W historii świata lata bez pokoju zawsze kończyły się brutalną wojną.
- Jestem przekonana, że Ty i czarodzieje tacy jak Ty nie pozwoliliby nikogo skrzywdzić - widziała przecież jak mocno stara się o to jej starszy brat. - Mimo wszystko, liczę na to, że egzekucja przebiegnie bezproblemowo, jestem pewna, że służby dobrze ją zabezpieczą - okaże się.
W trakcie takiego wydarzenia wiele mogło się stać. Jednak to tacy jak ona i tacy jak on mieli przewagę, mieli wpływy. Rodziny szlacheckie od zawsze miały wiele do powiedzenia w Ministerstwie Magii, ale od kiedy Malfoy zaczął sprawować najwyższy urząd, było im jeszcze łatwiej. Dla szlachetnie urodzonych nastała nowa era, pełna przybytku i wolności, która przecież i tak zresztą im się należała. Słowa o opium nie zdziwiły więc Aquili, sama zresztą nie miała bladego pojęcia czy ktokolwiek takiego Burke by ścigał właśnie za ten narkotyk. Black lubiła wino, lubiła tequilę i inne ogólnodostępne alkohole, ale opium brzmiało jak zakazany owoc. Może zbyt tajemniczy by przystało próbować go lady z dobrego domu, Black nigdy nie ośmieliłaby się spytać ojca o pozwolenie na taką zabawę, ale kto mógł wiedzieć co właściwie przyniesie przyszłość?
- No tak, tajemnice... - przygryzła policzki od środka. - W każdym człowieku powinno być coś, o czym wie tylko on sam. Człowiek bez choćby jednej tajemnicy jest jak orzech, z którego po rozłupaniu zostaje sama skorupa. Ludzie za często dbają tylko o skorupę, nieprawdaż? - zacytowała kiedyś przeczytane w książce słowa, choć nie pamiętała nawet autora.
Miłymi były słowa którymi Craig karmił Aquilę, choć ta nie była w stanie domyślić się co rzeczywiście drzemie w jego sercu i czemu je wypowiada. Był inny niż takim jakim go zapamiętała. Zapewne wydarzenia z ostatnich lat odbiły się mocno. Wszechobecne widmo śmierci, ciągłe zmiany w świecie i stres który ostatecznie potrafił dobić najsilniejszych mężczyzn. Szaleństwo w oczach miał dalej, pożoga drzemała w tych źrenicach. Jednak coś jakby z nich uleciało przez ten czas kiedy się nie widzieli, a w Lordzie Burke więcej było zrozumienia i ciepła niż kiedyś. Ciekawe zjawisko.
- Dziękuję za Twoje słowa - uśmiechnęła się na komplement. - Prim jeszcze tego nie zrobiła - powiedziała szybko.
Aquili zajęło dobre piętnaście sekund zrozumienie, że tak właściwie to Craig właśnie zaprosił ją do biblioteki w Durham. Gdy ta myśl właściwie ułożyła się w głowie dziewczę niemal nie zakrztusiło się winem, ale było już za późno by dopytać o co dokładnie mu chodziło. Należało to przemyśleć i zadręczać się potem tym wydarzeniem przez kolejne tygodnie. Tak, to o wiele lepiej do niej pasowało. Czy była to zwykła uprzejmość czy stało za nią coś więcej?
- Och - spojrzała szybko na zegarek gdy do salonu wszedł skrzat. - Oczywiście, Alphard jest bardzo punktualny - szkoda... - Wie Lord gdzie mnie znaleźć - przy Grimmauld Place 12 w Londynie, nigdzie indziej.
Ostatnie spojrzenie i ten pocałunek w dłoń zmiękczył dziewczynie kolana na tyle, że usilnie powstrzymywała się przed ujawnieniem czerwonego rumieńca na bladych policzkach. Jeszcze tego by brakowało, by Craig widział jak wszystko to co mówił działało, o ile go to interesowało. Wyszedł z salonu, a ta opadła na kanapę dopijając jeszcze resztki wina ze swojego kieliszka. Uspokój się, co się z Tobą dzieje?
zt x2
- Jestem przekonana, że Ty i czarodzieje tacy jak Ty nie pozwoliliby nikogo skrzywdzić - widziała przecież jak mocno stara się o to jej starszy brat. - Mimo wszystko, liczę na to, że egzekucja przebiegnie bezproblemowo, jestem pewna, że służby dobrze ją zabezpieczą - okaże się.
W trakcie takiego wydarzenia wiele mogło się stać. Jednak to tacy jak ona i tacy jak on mieli przewagę, mieli wpływy. Rodziny szlacheckie od zawsze miały wiele do powiedzenia w Ministerstwie Magii, ale od kiedy Malfoy zaczął sprawować najwyższy urząd, było im jeszcze łatwiej. Dla szlachetnie urodzonych nastała nowa era, pełna przybytku i wolności, która przecież i tak zresztą im się należała. Słowa o opium nie zdziwiły więc Aquili, sama zresztą nie miała bladego pojęcia czy ktokolwiek takiego Burke by ścigał właśnie za ten narkotyk. Black lubiła wino, lubiła tequilę i inne ogólnodostępne alkohole, ale opium brzmiało jak zakazany owoc. Może zbyt tajemniczy by przystało próbować go lady z dobrego domu, Black nigdy nie ośmieliłaby się spytać ojca o pozwolenie na taką zabawę, ale kto mógł wiedzieć co właściwie przyniesie przyszłość?
- No tak, tajemnice... - przygryzła policzki od środka. - W każdym człowieku powinno być coś, o czym wie tylko on sam. Człowiek bez choćby jednej tajemnicy jest jak orzech, z którego po rozłupaniu zostaje sama skorupa. Ludzie za często dbają tylko o skorupę, nieprawdaż? - zacytowała kiedyś przeczytane w książce słowa, choć nie pamiętała nawet autora.
Miłymi były słowa którymi Craig karmił Aquilę, choć ta nie była w stanie domyślić się co rzeczywiście drzemie w jego sercu i czemu je wypowiada. Był inny niż takim jakim go zapamiętała. Zapewne wydarzenia z ostatnich lat odbiły się mocno. Wszechobecne widmo śmierci, ciągłe zmiany w świecie i stres który ostatecznie potrafił dobić najsilniejszych mężczyzn. Szaleństwo w oczach miał dalej, pożoga drzemała w tych źrenicach. Jednak coś jakby z nich uleciało przez ten czas kiedy się nie widzieli, a w Lordzie Burke więcej było zrozumienia i ciepła niż kiedyś. Ciekawe zjawisko.
- Dziękuję za Twoje słowa - uśmiechnęła się na komplement. - Prim jeszcze tego nie zrobiła - powiedziała szybko.
Aquili zajęło dobre piętnaście sekund zrozumienie, że tak właściwie to Craig właśnie zaprosił ją do biblioteki w Durham. Gdy ta myśl właściwie ułożyła się w głowie dziewczę niemal nie zakrztusiło się winem, ale było już za późno by dopytać o co dokładnie mu chodziło. Należało to przemyśleć i zadręczać się potem tym wydarzeniem przez kolejne tygodnie. Tak, to o wiele lepiej do niej pasowało. Czy była to zwykła uprzejmość czy stało za nią coś więcej?
- Och - spojrzała szybko na zegarek gdy do salonu wszedł skrzat. - Oczywiście, Alphard jest bardzo punktualny - szkoda... - Wie Lord gdzie mnie znaleźć - przy Grimmauld Place 12 w Londynie, nigdzie indziej.
Ostatnie spojrzenie i ten pocałunek w dłoń zmiękczył dziewczynie kolana na tyle, że usilnie powstrzymywała się przed ujawnieniem czerwonego rumieńca na bladych policzkach. Jeszcze tego by brakowało, by Craig widział jak wszystko to co mówił działało, o ile go to interesowało. Wyszedł z salonu, a ta opadła na kanapę dopijając jeszcze resztki wina ze swojego kieliszka. Uspokój się, co się z Tobą dzieje?
zt x2
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
12 X
Pokażę jej dziś swoje dłonie. To symbol dobrych zamiarów, podobno ogłada i grzeczność. Łap przy damach nie upycha się po kieszeniach, nie chowa się pod pachami. Zły gust, rzekomo. I nie świadczy dobrze o człowieku. Przez te kilka dni więc staram się jak mogę, zostawić w spokoju moje paznokcie i skórki, które z nerwów zwykłem skubać i obgryzać. Kompulsywnie i do krwi, a to przecież nie wygląda ładnie.
Jedna z służących kryje me paznokcie warstwą bezbarwnego, gorzkiego lakieru i mówi, że to pomoże. Na trochę, bo później po prostu go zdrapuję i jestem gotów do dalszego dzieła. Hamuję się jednak, bo wiem, że wygląd moich jebanych dłoni może przyczynić się do tego, że zostanę odesłany z kwitkiem. Opatrunek po lewej stronie głowy czyni mnie aż nazbyt charakterystycznym. Szara twarz. Mimowolne skurcze szczęki. Z podziemi Gringotta wychodzę z serią tików, podważających moją wartość towarową. A grunt pali mi się pod stopami. Z mostów nie zostało nic, sezon temu było za to wspaniałe ognisko, taka namiastka letniego festiwalu u Prewettów. Bawiłem się dobrze i wydaje mi się, że chociaż próbuję - części nie potrafię pożałować. Zbyt duże wyliczyłem prawdopodobieństwo, że i tak musiałbym... zaangażować się.
Krycie się za neutralnym słownictwem właściwie sporo ułatwia, nikt mi nie wmówi, że semantyka i semiotyka się nie zazębiają, bo wyśmieję.
Ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, a mi przecież ostatecznie - do śmiechu w ogóle nie jest. Najważniejsze i niecierpiące zwłoki obowiązki dopinam na guzik z pętelką; niegdyś złoty, dziś, jakby pokryty grubą warstwą patyny. Inflacja sięga nawet metaforycznej garderoby, a przynajmniej daje mi pole do retorycznego popisu. Mogę nawet się uśmiechnąć, tak sobie pomyślałem. Utrzymanie nastroju na poziomie poniżej przeciętnym, lecz we względnym constans, oto mój mały sukces, a sukcesy należy celebrować. Chciałbym usunąć imperatywy z mojego podejścia, lecz po dobrowolnym rzuceniu się na tacę; a mogłem dać kurwa dychę, jak wszyscy, ten cel już nie pojawia się na tapecie.
Są za to inne. Niektóre wymagają klękania, jak w koście.
Da się zrobić, co?
Biernie pozwalam się oporządzić, to jest, ogolić i uczesać, bo ubrać się przecież mogę sam, nie mam pięciu lat. Korzystam jednak z powieszonych na wieszakach, wyprasowanych i oczyszczonych części garderoby, to zbyt istotne spotkanie, by pozwolono mi na samowolę. Miałem jej za dużo, to oczywiste. Marszczony kołnierz bladoniebieskiej koszuli depcze mi na odcisk, ale nie sięgnę szyi, by się podrapać. Wytrzymam, chociaż pleciony materiał pokryty brokatem odstaje i aż się prosi, żeby go odgiąć, odpiąć - czemu kurwa ten akurat jest tutaj wszyty zupełnie na amen? Spodziewali się, że spróbuję się wymigać, na pewno. W okolicach karku zaraz porobią mi się brzydkie czerwone plamy - dość wrażliwie reaguję na takie wymyślne materiały, kiedy zgrzebne płótno nie wyrządza mi żadnej krzywdy. Kiedy to odkryłem, mogłem poważniej rozważyć sens strojenia się w pawie piórka. Niestety, pomijając kwestię zaognionych placków na ciele - też je lubię.
Do Blacków zachodzę, jak spod linijki, uczulenie jest niewidoczne pod cienką warstwą pudru, którą troskliwa Jolene rozsądnie mnie pokryła, zapewniając, że nikt nic nie zauważy. Moje buty pachną pastą, włosy brylantyną, a ja sam - morzem, jakby granatowa marynarka, spodnie i ta niebieska koszula z syrenim wykończeniem niedostatecznie głośno krzyczało, kto dzisiaj odwiedza Grimmlaud Place. Parę dni nie byłem w Londynie i z każdą wizytą, myślę sobie, że jest coraz brzydszy. W drzwiach wita mnie służba, która prowadzi mnie wąskimi, wysokimi korytarzami prosto do salonu, gdzie na fotelu siedzi już zażywana kobieta, zapewne guwernantka młodszych dzieci i nasza przyzwoitka. Milusio. Uśmiecham się do niej i chcąc nie chcąc siadam na kanapie, naprzeciw wolnego fotela, który został przeznaczony Aquili. Czuję niejaką ulgę, że nigdzie nie napatoczyłem się na Polluxa, ale jak sądzę, nikt mi tego nie oszczędzi. Zakładam nogę na nogę, udając, że wcale nie spojrzałem na zegarek. Że nie pocą mi się ręce. Że denerwuję się, bo niczego tak nie pragnę, jak zaimponować lady Black i pojąć ją za żonę. Sorry Alphard, myślę o jej zmarłym bracie - robię, co muszę, chyba wiesz, o co mi chodzi.
Taka nasza służba.
Pokażę jej dziś swoje dłonie. To symbol dobrych zamiarów, podobno ogłada i grzeczność. Łap przy damach nie upycha się po kieszeniach, nie chowa się pod pachami. Zły gust, rzekomo. I nie świadczy dobrze o człowieku. Przez te kilka dni więc staram się jak mogę, zostawić w spokoju moje paznokcie i skórki, które z nerwów zwykłem skubać i obgryzać. Kompulsywnie i do krwi, a to przecież nie wygląda ładnie.
Jedna z służących kryje me paznokcie warstwą bezbarwnego, gorzkiego lakieru i mówi, że to pomoże. Na trochę, bo później po prostu go zdrapuję i jestem gotów do dalszego dzieła. Hamuję się jednak, bo wiem, że wygląd moich jebanych dłoni może przyczynić się do tego, że zostanę odesłany z kwitkiem. Opatrunek po lewej stronie głowy czyni mnie aż nazbyt charakterystycznym. Szara twarz. Mimowolne skurcze szczęki. Z podziemi Gringotta wychodzę z serią tików, podważających moją wartość towarową. A grunt pali mi się pod stopami. Z mostów nie zostało nic, sezon temu było za to wspaniałe ognisko, taka namiastka letniego festiwalu u Prewettów. Bawiłem się dobrze i wydaje mi się, że chociaż próbuję - części nie potrafię pożałować. Zbyt duże wyliczyłem prawdopodobieństwo, że i tak musiałbym... zaangażować się.
Krycie się za neutralnym słownictwem właściwie sporo ułatwia, nikt mi nie wmówi, że semantyka i semiotyka się nie zazębiają, bo wyśmieję.
Ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, a mi przecież ostatecznie - do śmiechu w ogóle nie jest. Najważniejsze i niecierpiące zwłoki obowiązki dopinam na guzik z pętelką; niegdyś złoty, dziś, jakby pokryty grubą warstwą patyny. Inflacja sięga nawet metaforycznej garderoby, a przynajmniej daje mi pole do retorycznego popisu. Mogę nawet się uśmiechnąć, tak sobie pomyślałem. Utrzymanie nastroju na poziomie poniżej przeciętnym, lecz we względnym constans, oto mój mały sukces, a sukcesy należy celebrować. Chciałbym usunąć imperatywy z mojego podejścia, lecz po dobrowolnym rzuceniu się na tacę; a mogłem dać kurwa dychę, jak wszyscy, ten cel już nie pojawia się na tapecie.
Są za to inne. Niektóre wymagają klękania, jak w koście.
Da się zrobić, co?
Biernie pozwalam się oporządzić, to jest, ogolić i uczesać, bo ubrać się przecież mogę sam, nie mam pięciu lat. Korzystam jednak z powieszonych na wieszakach, wyprasowanych i oczyszczonych części garderoby, to zbyt istotne spotkanie, by pozwolono mi na samowolę. Miałem jej za dużo, to oczywiste. Marszczony kołnierz bladoniebieskiej koszuli depcze mi na odcisk, ale nie sięgnę szyi, by się podrapać. Wytrzymam, chociaż pleciony materiał pokryty brokatem odstaje i aż się prosi, żeby go odgiąć, odpiąć - czemu kurwa ten akurat jest tutaj wszyty zupełnie na amen? Spodziewali się, że spróbuję się wymigać, na pewno. W okolicach karku zaraz porobią mi się brzydkie czerwone plamy - dość wrażliwie reaguję na takie wymyślne materiały, kiedy zgrzebne płótno nie wyrządza mi żadnej krzywdy. Kiedy to odkryłem, mogłem poważniej rozważyć sens strojenia się w pawie piórka. Niestety, pomijając kwestię zaognionych placków na ciele - też je lubię.
Do Blacków zachodzę, jak spod linijki, uczulenie jest niewidoczne pod cienką warstwą pudru, którą troskliwa Jolene rozsądnie mnie pokryła, zapewniając, że nikt nic nie zauważy. Moje buty pachną pastą, włosy brylantyną, a ja sam - morzem, jakby granatowa marynarka, spodnie i ta niebieska koszula z syrenim wykończeniem niedostatecznie głośno krzyczało, kto dzisiaj odwiedza Grimmlaud Place. Parę dni nie byłem w Londynie i z każdą wizytą, myślę sobie, że jest coraz brzydszy. W drzwiach wita mnie służba, która prowadzi mnie wąskimi, wysokimi korytarzami prosto do salonu, gdzie na fotelu siedzi już zażywana kobieta, zapewne guwernantka młodszych dzieci i nasza przyzwoitka. Milusio. Uśmiecham się do niej i chcąc nie chcąc siadam na kanapie, naprzeciw wolnego fotela, który został przeznaczony Aquili. Czuję niejaką ulgę, że nigdzie nie napatoczyłem się na Polluxa, ale jak sądzę, nikt mi tego nie oszczędzi. Zakładam nogę na nogę, udając, że wcale nie spojrzałem na zegarek. Że nie pocą mi się ręce. Że denerwuję się, bo niczego tak nie pragnę, jak zaimponować lady Black i pojąć ją za żonę. Sorry Alphard, myślę o jej zmarłym bracie - robię, co muszę, chyba wiesz, o co mi chodzi.
Taka nasza służba.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
|W związku z tym, że potrzebujemy miejsca na świąteczną rozgrywkę, fabuła z Morganem zostaje zawieszona.
Bez wątpienia były to najsmutniejsze święta na Grimmauld Place. Mimo, iż wczesna śmierć nie była niczym wyjątkowym w przypadku rodu Blacków, tak odejście kogoś, kto był na to zbyt młody, zawsze wywoływało lawinę negatywnych emocji, wyrzutów sumienia, że nie wykorzystało się danego czasu we właściwy sposób, a także niezliczonych pytań oraz pretensji do losu. Naturalnie w takich sytuacjach dominującym uczuciem pozostawał żal i to on towarzyszył tegorocznej wieczerzy, ściskał gardło i wyciskał do oczu łzy za każdym razem, gdy spojrzenie wędrowało na puste miejsce, które dotychczas zajmował Alphard. Perseus nie zważywszy na to, odwracał wzrok bezustannie w tamtym kierunku, mając nadzieję, że krewniak pojawi się przy stole.
Ale z lorda Blacka zostały tylko tkanki rozkładające w rodowej krypcie.
Perseusowi zależało na tym, aby atmosfera stała się przyjemniejsza, dlatego też podczas luźnej rozmowy pomiędzy daniem głównym, a deserem, oświadczył, że coraz poważniej myśli o ożenku oraz wyraził nadzieję na to, że uda mu się zaręczyć w przyszłym roku. Wywołało to niemałe ożywienie wśród matki oraz sióstr (szczególnie tej pierwszej, zważywszy na kryzys emocjonalny, który w tajemnicy przed resztą bliskich, nie licząc Rigela, przechodził ostatnio), które natychmiast zaczęły typować swoje kandydatki na przyszłą lady Black, wymieniając nazwiska zarówno tych znanych Perseusowi, jak i tegorocznych debiutantek.
Teraz siedział przy kominku w salonie na parterze, z drobną głową najmłodszej Blackówny wspartej na jego torsie. Długo rozmawiali, a raczej to on prowadził monolog przerywany jej pytaniami; mała lady była ciekawa tego, czym Perseus zajmuje się na co dzień, dlatego zaraz po kolacji wdrapała się na jego kolana i zarzekała się, że nie pójdzie spać, jeżeli jej nie powie. Starał się więc opowiedzieć jej o swej pracy, starannie dobierając słowa, po to, aby przekaz był jasny dla dziecka. Dla małej Ophelii i tak najważniejsza była bliskość starszego brata, którego przecież nie było w domu tak długo.
W końcu i jego zaczęło ogarniać zmęczenie. Siostra wcale nie była ciężka, ważyła tyle, ile powinno ważyć sześcioletnie dziecko, a mimo to w pewnym momencie poczuł, że nie jest w stanie podnieść się z nią z wygodnego fotela. Postanowił więc zmrużyć oczy, na chwilę, na momencik, dopóki nie wrócą mu siły.
Kiedy się obudził, Ophelii już nie było. Wyprostował się i przetarł zmęczone powieki, po czym mglistym spojrzeniem omiótł pomieszczenie. Nie czuł się ani trochę zaniepokojony na widok rozmazanej sylwetki, która pojawiła się w progu; chód Rigela rozpoznałby wszędzie, mimo nieostrości jego postaci.
— Gdzie jest Ophelia? — zapytał zachrypniętym po drzemce głosem. — Chcesz się napić, jak już ją znajdziemy?
24 grudnia 1957,
po kolacji
po kolacji
Bez wątpienia były to najsmutniejsze święta na Grimmauld Place. Mimo, iż wczesna śmierć nie była niczym wyjątkowym w przypadku rodu Blacków, tak odejście kogoś, kto był na to zbyt młody, zawsze wywoływało lawinę negatywnych emocji, wyrzutów sumienia, że nie wykorzystało się danego czasu we właściwy sposób, a także niezliczonych pytań oraz pretensji do losu. Naturalnie w takich sytuacjach dominującym uczuciem pozostawał żal i to on towarzyszył tegorocznej wieczerzy, ściskał gardło i wyciskał do oczu łzy za każdym razem, gdy spojrzenie wędrowało na puste miejsce, które dotychczas zajmował Alphard. Perseus nie zważywszy na to, odwracał wzrok bezustannie w tamtym kierunku, mając nadzieję, że krewniak pojawi się przy stole.
Ale z lorda Blacka zostały tylko tkanki rozkładające w rodowej krypcie.
Perseusowi zależało na tym, aby atmosfera stała się przyjemniejsza, dlatego też podczas luźnej rozmowy pomiędzy daniem głównym, a deserem, oświadczył, że coraz poważniej myśli o ożenku oraz wyraził nadzieję na to, że uda mu się zaręczyć w przyszłym roku. Wywołało to niemałe ożywienie wśród matki oraz sióstr (szczególnie tej pierwszej, zważywszy na kryzys emocjonalny, który w tajemnicy przed resztą bliskich, nie licząc Rigela, przechodził ostatnio), które natychmiast zaczęły typować swoje kandydatki na przyszłą lady Black, wymieniając nazwiska zarówno tych znanych Perseusowi, jak i tegorocznych debiutantek.
Teraz siedział przy kominku w salonie na parterze, z drobną głową najmłodszej Blackówny wspartej na jego torsie. Długo rozmawiali, a raczej to on prowadził monolog przerywany jej pytaniami; mała lady była ciekawa tego, czym Perseus zajmuje się na co dzień, dlatego zaraz po kolacji wdrapała się na jego kolana i zarzekała się, że nie pójdzie spać, jeżeli jej nie powie. Starał się więc opowiedzieć jej o swej pracy, starannie dobierając słowa, po to, aby przekaz był jasny dla dziecka. Dla małej Ophelii i tak najważniejsza była bliskość starszego brata, którego przecież nie było w domu tak długo.
W końcu i jego zaczęło ogarniać zmęczenie. Siostra wcale nie była ciężka, ważyła tyle, ile powinno ważyć sześcioletnie dziecko, a mimo to w pewnym momencie poczuł, że nie jest w stanie podnieść się z nią z wygodnego fotela. Postanowił więc zmrużyć oczy, na chwilę, na momencik, dopóki nie wrócą mu siły.
Kiedy się obudził, Ophelii już nie było. Wyprostował się i przetarł zmęczone powieki, po czym mglistym spojrzeniem omiótł pomieszczenie. Nie czuł się ani trochę zaniepokojony na widok rozmazanej sylwetki, która pojawiła się w progu; chód Rigela rozpoznałby wszędzie, mimo nieostrości jego postaci.
— Gdzie jest Ophelia? — zapytał zachrypniętym po drzemce głosem. — Chcesz się napić, jak już ją znajdziemy?
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Kolacje na Grimmauld Place wyglądały z roku na rok inaczej, nieco smętniej można by się było zdawać, choć ta, pierwsza bez Alpharda, była zupełnie różna. Gwar rozmów czasem przerwało stukniecie w talerz, ale ton mieszkańców tej kamienicy nie wydawał się dzisiaj szczególnie szczęśliwy, a wręcz przeciwnie, można było rzec. Siedząc nieopodal kuzynostwa i rodzeństwa, Aquila Black przez większość wieczoru wpatrywała się w kieliszek, czasem jeszcze zahaczając spojrzeniem o najstarszego brata, uważnie obserwując, czy aby nie widzi, jak duże łyki wina przechodzą przez jej gardło. Nie byłby dumny, ale przecież okazja była szczególna. Kiedy ostatnio ktokolwiek w tym miejscu miał czas, aby usiąść i spokojnie porozmawiać, nawet jeśli tematy do rozmowy zakrawały na wymuszone. Przemów było kilka, a każda inspirująca i tak samo piękna, ale miejsce Alpharda wciąż pozostawało puste. Żałoba nie dobiegała jeszcze końca, zostały jej raptem 3 tygodnie, ale Black nie była pewna, czy zdejmie czerń na rzecz czegoś jaśniejszego. Nie czuła, że powinna. Dziękując za wspólny posiłek, gdy wszyscy zdawali się odchodzić od stołu, udała się jeszcze na ogródek na tyły. Chłód przeszywał uszy i policzki, gdy witała się z cioteczką i chwytała od niej cienkiego damskiego papierosa, zaciągając się jedynie raz, po to, by chwilę zakaszleć i ponowić proces. Nie robiła tego często, a wręcz przeciwnie... Smak tytoniu obrzydzał, zdawał się dusić, odbierać słodki posmak deseru, ale jednak zaciągnęła się trzeci raz, dopiero potem oddając papierosa. Śnieg prószył na włosy, osadzał się tam, a krzew róży, którym ostatnio zacięła się Evandra teraz zdawał się być zupełnie pusty, lecz biały. Niebo nie odsłoniło wystarczającej ilości gwiazd, a noc miała być długa. Przeszła obok wspólnego salonu, zaglądając jeszcze do środka, aby przejść do końca salonu, wzrokiem wodząc po barku. Chęci na rozmowę spadały, ale przecież były święta... Zasiadła w fotelu, w którym czasem siedział Alphard, obserwując roztańczone płomienie hulające w rozpalonym przez służbę kominku. Czymże był ten rok i jaki będzie następny? Potworny koniec grudnia zmuszał do podsumowań i refleksji, a przecież był taki krótki i tak wiele odebrał. Minę miała nietęgą, oceniającą i pochmurną, bo i nie czuć było ciepła, te zniknęło lata temu. - Będziesz, proszę tak uprzejmy i nalejesz mi wina? - spytała Rigela, sama czując chorą niemoc, która przeszkadzała się poruszać. Kominek ogrzewał pomieszczenie, zresztą... Słodki zapach drewna niwelował tamten zapach palonego tytoniu i jego siwego dymu, a z korytarza dało się usłyszeć rozmowy przechodzących właśnie przez niego członków rodziny. Część z nich zmierzała pewnie do opery, część do swoich mieszkań, a w salonie siedzieli sami, o ile któryś z wujów nie postanowi wejść tu, dzieląc się swoimi pijanymi radami na temat 1958 roku. Wyprostowane plecy podtrzymywał ciasno związany pod suknią gorset. Naprawdę tak myśleli? Że zazdrościła tej głupiej dziewuszce urody?! Nie. Była klejnotem Blacków, kwiatem, który jej szanowny pan ojciec pielęgnował, aż w końcu ktoś go zerwie. Ktoś, on... O ile będzie miał odwagę. Trwała wojna, ale serce nie wybierało. - Wyruszacie dzisiaj w Londyn? - ona sama zamierzała zostać w tym fotelu, przynajmniej na razie, a potem zaś... Potem udać się do krypty, spojrzeć na niego jeszcze raz.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Świąteczna kolacja bardziej przypominała stypę niż uroczystość z okazji przesilenia zimowego. Wymuszone uśmiechy, rozmowy o niczym, niezręczna cisza, która nadchodziła, kiedy tylko kończył się kolejny temat do rozmów. Rodzina za wszelką cenę starała się zachować normalność, ubrać maski, skrywające pod chłodnymi spojrzeniami i uprzejmymi uśmiechami cały ogrom bólu i poczucia straty. Otwartej krwawiącej rany, którą symbolizowało puste miejsce przy stole.
Spotkanie rodzinne w tej atmosferze było niesamowicie męczące i tylko alkohol oraz przyjemne wrażenia z ostatnich dwóch dni były w stanie sprawić, że Rigel z godnością przetrwał całe wydarzenie. Dzielnie podtrzymywał rozmowę, kiedy było to na miejscu, starając się odciążyć najbliższych, kiedy ci potrzebowali chwili wytchnienia, lecz bez słowa dłubał widelcem w talerzu, kiedy temat zaczął niebezpiecznie zbliżać się do tematu ożenku. Na szczęście tym razem mu się upiekło - nikt nie zadawał mu tym razem niewygodnych pytań.
Były wypowiadane toasty, przemowy, padały piękne, inspirujące słowa, ale zamiast dumy, najmłodszy z synów nestora czuł tylko gorycz. Alphard oddał życie za sprawę. Puste słowa, tak samo puste, jak cholerne miejsce przy stole. Dlaczego nie mógł umrzeć kto inny - ten, kto powinien - tylko ich brat? Dlaczego to jego żyły stały się czarne, a nie żyły tego, po kogo najpierw przyszła śmierć? Rigel tego nie rozumiał i nadal, mimo że od pogrzebu upłynęło prawie trzy miesiące, był wściekły. Na tego, kto powinien był umrzeć, na Czarnego Pana, który na to pozwolił, na Los, że w ogóle cała ta sytuacja miała miejsce. Nawet na samego Alpharda. Jednak całą palącą wściekłość maskował pozorami smutku. W końcu faktycznie go odczuwał, a gniew przychodził czasem - jak fale czasem uderzające o brzeg.
Te emocje były lepsze niż wszechogarniający bezsens i marazm, w którym znajdował się, z drobnymi przerwami, od wielu tygodni.
Po zakończeniu kolacji rodzina powoli zaczęła rozchodzić się każdy w swoją stronę. Rigel złapał się na myśli, że chyba wolałby spędzić wieczór samotnie - czytając książkę, pisząc listy, albo mieszając eliksiry w swojej pracowni na poddaszu. Tylko że były święta. Czas, który, mimo wszystko, należało spędzić z najbliższymi.
Najpierw doprowadził do biblioteki zmęczoną matkę, której usta lekko drżały, za każdym razem, kiedy jej wzrok napotykał puste miejsce przy stole, a następnie udał się do salonu, żeby posiedzieć przy ogniu ze szklanką czegoś mocniejszego niż wino.
Tuż na wejściu został zaatakowany przez młodszą kuzynkę, która wręcz rzuciła się na niego, próbując uściskać i wepchnąć mu w dłoń zwinięte ze świątecznego stołu rozgniecione w dłoni ciastko. Black przyjął prezent z uśmiechem - w końcu jakże by mógł odmówić damie, nawet takiej małej? Niestety na przytulanie nie było już czasu, gdyż Ophelia została zaciągnięta przez swoją guwernantkę do spania.
-Daisy poszła ją położyć spać. Przecież jest już bardzo dla takiej małej istotki. - odparł z lekkim uśmiechem, czekając cierpliwie, aż zaspany Perseus złapie kontakt z rzeczywistością. - Zacznijmy od whiskey, a dalej się zobaczy.
W tej samej chwili do salonu weszła Aquila, przynosząc ze sobą zapach zimy i tytoniowego dymu.
-Oczywiście, siostro. - czasem zastanawiał się, czy nie zasugerować jej, żeby ograniczyła wino... ale wyszedłby wtedy na strasznego hipokrytę. Dlatego dał znak jednemu z krzątających się w okolicy skrzatów, żeby podał wino Aquili, a jemu i Perseusowi - ognistej na lodzie.
-Chyba nie. Miałem myśl, żeby udać się na spacer do parku… ale chyba jest na to za zimno. Nie chciałbym się pochorować i iść na Sabat z katarem. - wymemłane ciasto położył na niedużym stoliku - tuż obok szklanki z bursztynowym alkoholem, po czym usiadł na jednej z kanap, zajmując prawie całą przestrzeń. - Ale jeśli chciałabyś się gdzieś przejść, to z wielką chęcią ci potowarzyszę.
|pijemy drogie wino i Ognistą.
Spotkanie rodzinne w tej atmosferze było niesamowicie męczące i tylko alkohol oraz przyjemne wrażenia z ostatnich dwóch dni były w stanie sprawić, że Rigel z godnością przetrwał całe wydarzenie. Dzielnie podtrzymywał rozmowę, kiedy było to na miejscu, starając się odciążyć najbliższych, kiedy ci potrzebowali chwili wytchnienia, lecz bez słowa dłubał widelcem w talerzu, kiedy temat zaczął niebezpiecznie zbliżać się do tematu ożenku. Na szczęście tym razem mu się upiekło - nikt nie zadawał mu tym razem niewygodnych pytań.
Były wypowiadane toasty, przemowy, padały piękne, inspirujące słowa, ale zamiast dumy, najmłodszy z synów nestora czuł tylko gorycz. Alphard oddał życie za sprawę. Puste słowa, tak samo puste, jak cholerne miejsce przy stole. Dlaczego nie mógł umrzeć kto inny - ten, kto powinien - tylko ich brat? Dlaczego to jego żyły stały się czarne, a nie żyły tego, po kogo najpierw przyszła śmierć? Rigel tego nie rozumiał i nadal, mimo że od pogrzebu upłynęło prawie trzy miesiące, był wściekły. Na tego, kto powinien był umrzeć, na Czarnego Pana, który na to pozwolił, na Los, że w ogóle cała ta sytuacja miała miejsce. Nawet na samego Alpharda. Jednak całą palącą wściekłość maskował pozorami smutku. W końcu faktycznie go odczuwał, a gniew przychodził czasem - jak fale czasem uderzające o brzeg.
Te emocje były lepsze niż wszechogarniający bezsens i marazm, w którym znajdował się, z drobnymi przerwami, od wielu tygodni.
Po zakończeniu kolacji rodzina powoli zaczęła rozchodzić się każdy w swoją stronę. Rigel złapał się na myśli, że chyba wolałby spędzić wieczór samotnie - czytając książkę, pisząc listy, albo mieszając eliksiry w swojej pracowni na poddaszu. Tylko że były święta. Czas, który, mimo wszystko, należało spędzić z najbliższymi.
Najpierw doprowadził do biblioteki zmęczoną matkę, której usta lekko drżały, za każdym razem, kiedy jej wzrok napotykał puste miejsce przy stole, a następnie udał się do salonu, żeby posiedzieć przy ogniu ze szklanką czegoś mocniejszego niż wino.
Tuż na wejściu został zaatakowany przez młodszą kuzynkę, która wręcz rzuciła się na niego, próbując uściskać i wepchnąć mu w dłoń zwinięte ze świątecznego stołu rozgniecione w dłoni ciastko. Black przyjął prezent z uśmiechem - w końcu jakże by mógł odmówić damie, nawet takiej małej? Niestety na przytulanie nie było już czasu, gdyż Ophelia została zaciągnięta przez swoją guwernantkę do spania.
-Daisy poszła ją położyć spać. Przecież jest już bardzo dla takiej małej istotki. - odparł z lekkim uśmiechem, czekając cierpliwie, aż zaspany Perseus złapie kontakt z rzeczywistością. - Zacznijmy od whiskey, a dalej się zobaczy.
W tej samej chwili do salonu weszła Aquila, przynosząc ze sobą zapach zimy i tytoniowego dymu.
-Oczywiście, siostro. - czasem zastanawiał się, czy nie zasugerować jej, żeby ograniczyła wino... ale wyszedłby wtedy na strasznego hipokrytę. Dlatego dał znak jednemu z krzątających się w okolicy skrzatów, żeby podał wino Aquili, a jemu i Perseusowi - ognistej na lodzie.
-Chyba nie. Miałem myśl, żeby udać się na spacer do parku… ale chyba jest na to za zimno. Nie chciałbym się pochorować i iść na Sabat z katarem. - wymemłane ciasto położył na niedużym stoliku - tuż obok szklanki z bursztynowym alkoholem, po czym usiadł na jednej z kanap, zajmując prawie całą przestrzeń. - Ale jeśli chciałabyś się gdzieś przejść, to z wielką chęcią ci potowarzyszę.
|pijemy drogie wino i Ognistą.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Cygnus jak zawsze był na świętach. Nie mógł się nie pokazać, zwłaszcza że był najstarszym synem Nestora. W jego obowiązku było, aby ceremonia odbyła się poprawnie, z tradycją jaka była w rodzinie Blacków. Z lekkim uśmiechem na twarzy prowadził rozmowy, słuchał ich i wydawało się jakby aktywnie brał udział w kolacji. Prawda była zgoła inna iż myślami był zupełnie gdzie indziej. Cały czas pracował i to zaprzątało mu głowę. Wojna trwała i ciągnęła się bardzo długo. Szukał pomysłów i rozwiązań aby ulżyć czarodziejom i jak najszybciej ją zakończyć, lecz nic na to nie wskazywało.
Pod choinką zostawił prezenty dla Aquili, Rigiela i Perseusa. Były to koperty, a w nich pieniądze. Nigdy nie kupował prezentów dorosłym, chyba że byli to rodzice. Wolał dać trochę galeonów, bo oni sami będą wiedzieć co najlepiej sobie kupić. Tak też było dla niego łatwiej.
Siedział już w salonie od jakiegoś czasu ze szklanką whisky, w której lód już zdążył się rozpuścić. Był pochłonięty czytaniem gazety, lecz nie była to byle jaka gazeta, a francuskiego wydania. Czytał też ją w tym języku i nie mógł się oderwać. Nie podobało mu się to w jakiej stagnacji stał świat. Niestety, ale bez wybuchających powstań na całym świecie nie widział w jaki sposób mają zwyciężyć w Anglii. Zastanawiał się jak rozwiązać ten problem. Zniżyć się do prowokacji? Bardziej uświadamiać światowych mugoli o zagrożeniu ze strony czarodziejów żeby ze strachu ich zaatakowali? Podły pomysł, ale nie głupi. Wtedy czarodzieje nie wyjdą na tych złych bo oni będą się bronić. Beznadziejna sytuacja.
Był tak pochłonięty czytaniem i rozmyślaniem, że nawet nie zauważył jak w salonie zbiera się jego rodzeństwo i kuzynostwo. Nawet tego nie mógł zauważyć, bo widok na pomieszczenie zasłaniała mu rozciągnięta szeroko gazeta. Dopiero jak sięgnął ręką po trunek i opadła mu część gazety to ich zobaczył. Upił łyka i założył nogę na nogę. Nie wtrącał się w zabawy młodzieży, a nawet nie miał zamiaru nikogo upominać, żeby uważali na nadmiar alkoholu. Dzisiaj był na to ślepy.
| Aquilia i Rigiel dostają po 100 PM, Perseus 50 PM.
Pod choinką zostawił prezenty dla Aquili, Rigiela i Perseusa. Były to koperty, a w nich pieniądze. Nigdy nie kupował prezentów dorosłym, chyba że byli to rodzice. Wolał dać trochę galeonów, bo oni sami będą wiedzieć co najlepiej sobie kupić. Tak też było dla niego łatwiej.
Siedział już w salonie od jakiegoś czasu ze szklanką whisky, w której lód już zdążył się rozpuścić. Był pochłonięty czytaniem gazety, lecz nie była to byle jaka gazeta, a francuskiego wydania. Czytał też ją w tym języku i nie mógł się oderwać. Nie podobało mu się to w jakiej stagnacji stał świat. Niestety, ale bez wybuchających powstań na całym świecie nie widział w jaki sposób mają zwyciężyć w Anglii. Zastanawiał się jak rozwiązać ten problem. Zniżyć się do prowokacji? Bardziej uświadamiać światowych mugoli o zagrożeniu ze strony czarodziejów żeby ze strachu ich zaatakowali? Podły pomysł, ale nie głupi. Wtedy czarodzieje nie wyjdą na tych złych bo oni będą się bronić. Beznadziejna sytuacja.
Był tak pochłonięty czytaniem i rozmyślaniem, że nawet nie zauważył jak w salonie zbiera się jego rodzeństwo i kuzynostwo. Nawet tego nie mógł zauważyć, bo widok na pomieszczenie zasłaniała mu rozciągnięta szeroko gazeta. Dopiero jak sięgnął ręką po trunek i opadła mu część gazety to ich zobaczył. Upił łyka i założył nogę na nogę. Nie wtrącał się w zabawy młodzieży, a nawet nie miał zamiaru nikogo upominać, żeby uważali na nadmiar alkoholu. Dzisiaj był na to ślepy.
| Aquilia i Rigiel dostają po 100 PM, Perseus 50 PM.
Cygnus Black
Zawód : Pracownik Departamentu Międzynarodowej Współpracy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To, że mała Ophelia ma niezwykłą słabość do Rigela, zauważył już jakiś czas temu. I, jak przystało na starszego brata, obserwował całą sytuację z rozbawieniem, starając się nie dawać po sobie nic poznać; najmłodsza Blackówna była absolutnie rozczulająca w swoim dziecięcym uwielbieniu dla starszego kuzyna, a i on był osobą, której Perseus ufał bezgranicznie, w związku z czym nie widział powodu do braterskiej interwencji. Szkoda, że nie dane było być mu świadkiem czułego wręczania złamanego ciasteczka; być może poprawiłoby mu to nieco humor. — Daisy? — zmarszczył brwi, próbując dopasować imię do twarzy. Zajęło mu to chwilę; znał więcej niż jedną kobietę, która tak się nazywała, a wybudzony z drzemki przez moment nawet nie pamiętał kim jest.— Ach, nasza Daisy. Dobrze, Ophelia już dawno powinna być w łóżku. W takim razie polewaj i nie szczędź!
Zaraz potem przez jego plecy przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy do salonu weszła Aquila. Musiał przyznać, że odkąd miesiąc temu znalazła jego list przeznaczony dla panny Sprout, czuł się w jej towarzystwie nieswojo. Miał wrażenie, że kuzynka wie o wszystkim, że już dawno przejrzała Perseusa, gardzi nim za to, że żywi uczucia wobec kobiety spoza towarzystwa, po przeciwnej stronie barykady. Obawiał się, że to tylko kwestia czasu, aż wszyscy się dowiedzą. A przecież to właśnie czasu najbardziej teraz potrzebował, by zapomnieć o Aurorze, poskładać złamane serce, zdystansować się. Coraz częściej jego myśli zajmowała postać innej kobiety, damy, na której powinien był skupić się od samego początku, zamiast wyciągać ręce po zakazany owoc, który okazał się cierpki. — Nigdzie się nie wybieram — pokręcił głową — Zamierzam odpoczywać.
Przynajmniej przyznał się wreszcie, że był przemęczony pracą, ostatnimi wydarzeniami, sobą samym. Z wdzięcznością przyjął kieliszek ognistej i upił pierwszy łyk. Nazwa trunku była adekwatna do uczucia, jakie towarzyszyło spożyciu; palił w język, rozgrzewał przełyk, od razu odniósł wrażenie, że robi mu się cieplej, nawet jeżeli było złudne. Odstawił szklankę na stolik, a sam rozejrzał się po pomieszczeniu.
— Byłeś tu przez cały czas, Cygnusie? — dopiero teraz zwrócił uwagę na postać drugiego kuzyna. Był tak zajęty lekturą, tkwił w bezruchu tak długo, że Perseus szybko zapomniał o jego obecności, gdy spędzał czas na emocjonalnej opowieści o swoim zawodzie. Zawsze, kiedy mógł rozmawiać na temat najbardziej go interesujący robił się niewrażliwy na bodźce wokół, skupiał się całkowicie na tym, co chciał przekazać. Lubił dzielić się wiedzą, nie chwalić, lecz dzielić. — Co takiego czytasz?
Zaraz potem przez jego plecy przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy do salonu weszła Aquila. Musiał przyznać, że odkąd miesiąc temu znalazła jego list przeznaczony dla panny Sprout, czuł się w jej towarzystwie nieswojo. Miał wrażenie, że kuzynka wie o wszystkim, że już dawno przejrzała Perseusa, gardzi nim za to, że żywi uczucia wobec kobiety spoza towarzystwa, po przeciwnej stronie barykady. Obawiał się, że to tylko kwestia czasu, aż wszyscy się dowiedzą. A przecież to właśnie czasu najbardziej teraz potrzebował, by zapomnieć o Aurorze, poskładać złamane serce, zdystansować się. Coraz częściej jego myśli zajmowała postać innej kobiety, damy, na której powinien był skupić się od samego początku, zamiast wyciągać ręce po zakazany owoc, który okazał się cierpki. — Nigdzie się nie wybieram — pokręcił głową — Zamierzam odpoczywać.
Przynajmniej przyznał się wreszcie, że był przemęczony pracą, ostatnimi wydarzeniami, sobą samym. Z wdzięcznością przyjął kieliszek ognistej i upił pierwszy łyk. Nazwa trunku była adekwatna do uczucia, jakie towarzyszyło spożyciu; palił w język, rozgrzewał przełyk, od razu odniósł wrażenie, że robi mu się cieplej, nawet jeżeli było złudne. Odstawił szklankę na stolik, a sam rozejrzał się po pomieszczeniu.
— Byłeś tu przez cały czas, Cygnusie? — dopiero teraz zwrócił uwagę na postać drugiego kuzyna. Był tak zajęty lekturą, tkwił w bezruchu tak długo, że Perseus szybko zapomniał o jego obecności, gdy spędzał czas na emocjonalnej opowieści o swoim zawodzie. Zawsze, kiedy mógł rozmawiać na temat najbardziej go interesujący robił się niewrażliwy na bodźce wokół, skupiał się całkowicie na tym, co chciał przekazać. Lubił dzielić się wiedzą, nie chwalić, lecz dzielić. — Co takiego czytasz?
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Wspólny salon (parter)
Szybka odpowiedź