Budynek zarządu
Strona 2 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów. [bylobrzydkobedzieladnie]
Budynek zarządu
Niedaleko wejścia do rezerwatu znajduje się siedziba zarządu, w której przebywa większość pracowników rezerwatu. Panny mają tu miejsce do odpoczynku podczas pracy, ale w głównej mierze znajdują się tu gabinety zarządu, w których podejmowane są wszystkie decyzje dotyczące rozwoju tego miejsca. To w gabinecie głównego zarządcy przyjmowani są wszyscy najważniejsi goście, na przykład ci z Ministerstwa. Aby tu się dostać można przejść przez teren rezerwatu lub skorzystać z sieci Fiuu. Z okien budynku rozchodzi się widok na okoliczne lasy oraz na pobliskie, mniejsze budynki gospodarcze.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 01.10.18 0:31, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 53
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Były do siebie szalenie podobne, co wcale nie powinno wydawać się dziwne, skoro były bliskimi kuzynkami i w żyłach obu z nich płynęła krew rodu Wilde. Historia w takich sytuacjach zdawała się być żywą, jakby powstałą zaledwie kilka dni, a nie kilkaset lat temu. Odzywały się wtedy cechy dobrej Alby, która nie patrząc na nic niosła pomoc zranionym i była zawsze tam, gdzie jej dłoni najbardziej potrzebowano. I nawet miłość miała w tym swój udział. Być może ta, którą Eileen i Justine okazywały teraz, nieco różniła się od tej opisanej w historii, ale jej fundamenty wciąż były te same. Parły przed siebie po to, żeby uratować kilka istnień, zabezpieczyć żywot mugoli przed magią, której nawet czarodzieje nie potrafili kontrolować, chociaż ich umiejętności nie do końca wystarczały, a okoliczności nie sprzyjały. W tej chwili nie było dla nich granic, nie było przeciwwskazań ani wątpliwości. Dołączając do Zakonu Feniksa obie były świadome tego, co sobą prezentował.
A może jednak nie?
Nikt przecież nie mógł być gotowy na wybuch, który nagle zalał całą Wielką Brytanię.
Poczuła ukłucie pozytywnego zaskoczenia, kiedy Just zjawiła się o czasie. Zdawała sobie sprawę z tego, jak ważne miały przed sobą zadanie. I jak niebezpiecznie było zostawać tu dłużej, niż było to wymagane. Ten rezerwat żył, a kiedy anomalie zaatakowały, jego opiekunowie na pewno nie spali spokojnie w łóżkach. Nie czekały ani chwili, nie wdawały się w niepotrzebne pogaduszki, nie trwoniły czasu na głupoty. Wszystko zmierzało ku dobremu… ale zaklęcia chybiły, co zwróciło uwagę jednorożco-smoko-lwa. Nie sądziła, że nad sobą panował, ale kula ognia, która leciała w ich kierunku, sprawiała wrażenie dobrze wycelowanej. Złapała Just za rękę, żeby uciekały, ale nim zdążyły przedostać się poza pole rażenie, ogień zdołał uczynić im krzywdę. Jęknęła z bólem, czując okrutne pieczenie na nogach. Szata w kolorze butelkowej zieleni też ucierpiała. W głowie znów słyszała skwierczące drewno, znów zobaczyła własne dłonie pokrywające się zwęgloną, czarno-szkarłatną powłoką.
– Zajmij się sobą, ja mam maść na poparzenia – przezorny zawsze ubezpieczony, dokończyła w myślach, dłonią mimowolnie dotykając torby. – Na wszystkie zgniłe dynie… - wymamrotała, podnosząc się z kolan. Każde napięcie mięśni szalenie bolało, ciągnęło za nadpalone włókienka skóry.
Zamiast użalać się nad sobą, wybiegły poza teren rezerwatu, żeby wylizać rany.
| zt x2
A może jednak nie?
Nikt przecież nie mógł być gotowy na wybuch, który nagle zalał całą Wielką Brytanię.
Poczuła ukłucie pozytywnego zaskoczenia, kiedy Just zjawiła się o czasie. Zdawała sobie sprawę z tego, jak ważne miały przed sobą zadanie. I jak niebezpiecznie było zostawać tu dłużej, niż było to wymagane. Ten rezerwat żył, a kiedy anomalie zaatakowały, jego opiekunowie na pewno nie spali spokojnie w łóżkach. Nie czekały ani chwili, nie wdawały się w niepotrzebne pogaduszki, nie trwoniły czasu na głupoty. Wszystko zmierzało ku dobremu… ale zaklęcia chybiły, co zwróciło uwagę jednorożco-smoko-lwa. Nie sądziła, że nad sobą panował, ale kula ognia, która leciała w ich kierunku, sprawiała wrażenie dobrze wycelowanej. Złapała Just za rękę, żeby uciekały, ale nim zdążyły przedostać się poza pole rażenie, ogień zdołał uczynić im krzywdę. Jęknęła z bólem, czując okrutne pieczenie na nogach. Szata w kolorze butelkowej zieleni też ucierpiała. W głowie znów słyszała skwierczące drewno, znów zobaczyła własne dłonie pokrywające się zwęgloną, czarno-szkarłatną powłoką.
– Zajmij się sobą, ja mam maść na poparzenia – przezorny zawsze ubezpieczony, dokończyła w myślach, dłonią mimowolnie dotykając torby. – Na wszystkie zgniłe dynie… - wymamrotała, podnosząc się z kolan. Każde napięcie mięśni szalenie bolało, ciągnęło za nadpalone włókienka skóry.
Zamiast użalać się nad sobą, wybiegły poza teren rezerwatu, żeby wylizać rany.
| zt x2
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Po Festiwalu Lata nadszedł czas na zabranie oddechu. Morgoth nigdy nie czuł się dobrze wśród tłumów, a świętowanie zmiany miesiąca u Prewettów niewątpliwie takim zgrupowaniem było. Poczuł ulgę, gdy obchody dobiegły końca, a przy okazji miał pełną świadomość, że jego świeże narzeczeństwo zamykało się w nowych granicach - oddalone od oczu zainteresowanych, chcących dowiedzieć się jak doszło do sojuszu między obydwoma rodami i przy okazji gotowych do pogratulowania wstąpienia w pewien rodzaj nowej drogi życia. Yaxley widział w tym wszystkim jedynie fałsz i zakłamanie, co wzbudzało w nim poczucie nieprzychylności każdemu, kto wydawał się niezwykle faktem zaręczyn poruszony. Trzeba było stawać po którejś ze stron, należało rozwijać swoje znajomości i wpływy, a połączenie neutralnych jak dotąd rodzin miało w sobie o wiele więcej wydźwięku niż zjednoczenie już tych o pozytywnej polityce. Taki zabieg był niekorzystny i na pewno nieadekwatny. Nie w przypadku lordów Cambridgeshire, którzy nie zamierzali oddawać władzy nad sobą innym. Potrzebowali sojuszników, a ci którzy już przy nich trwali, dbali o dobre stosunki. Potrzebowali więcej poprzeczników w walce przeciwko nieczystej krwi, dlatego łączenie własnej szlachetnej było jednym ze sposobów ataku. Morgoth zdawał sobie sprawę, że nie wybrano Marine ze względu na jej przymioty, lecz wiedział, że jeśliby się nimi nie wykazywała, podobne małżeństwo nie doszłoby do skutku. Dziękował w duchu losowi i poprzedniemu nestorowi za tę decyzję - nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie mógł mieć u swego boku kogoś, kogo obdarzałby takim szacunkiem, jaki miał do lady Lestrange. Wraz z zaręczynami nadchodziły jednak nowe obowiązki. Przywileje grały drugie skrzypce podczas gdy to właśnie nakazy miały stanowić centrum. Wracał do zdrowia, dlatego też nie zamierzał tego zmarnować. Liczył na to, że nie przeliczył się w tej kwestii. Koszmar Azkabanu powoli odchodził w niepamięć, podobnie jak epizody z napadami niepokoju i dziwnego chłodu w całym ciele. Zupełnie jakby zza rogu miał się wyłonić dementor. Na spotkaniu wspominał, że należało naprawiać magię, a jej skutki miały się przysłużyć organizacji. Kiedy jak nie teraz miała być lepsza pora na podjęcie ów działań? Deklaracja Tristana nie miała więc pozostać bez odpowiedzi. W krótkim liście przesłał kuzynowi wiadomość o miejscu, gdzie mogli się udać. Pamiętał, że anomalia buchająca w rezerwacie jednorożców wciąż nie była ustabilizowana. Gdy był tu ostatnim razem, naprawa się nie udała, lecz nie posiadał równocześnie odpowiedniej wiedzy. Tamten moment zdawał się odbywać w innym życiu - mógł niemalże odczytać każdy element z poprzedniego spotkania, lecz równocześnie zdawały się być nierzeczywiste. Oddalone i spowite mgłą jak dawno zapomniany sen lub mara. Mimo że minęło tak wiele czasu, gdy zjawił się na miejscu, wychylając się zza budynku, dostrzegł znajomą kreaturę, która niegdyś miała być jednorożcem. Nawet mgła nie mogła ukryć jej szpetoty. Morgoth zacisnął dłoń na różdżce, licząc na to, że tym razem się go posłucha, a magia będzie sprzyjać. Usłyszał kroki za plecami i zerknął krótko, by zobaczyć w niedalekiej odległości Tristana. Skinął mu szybko głową. Zapewne kuzyn nie dostrzegł tego w tych warunkach, ale nie mieli czasu, żeby marnować go na takie rzeczy. Yaxley przeżywał déjà vu stojąc dokładnie w tym samym miejscu i mierząc do tego samego zwierzęcia. Oby nie całkiem wszystko potoczyło się na tych samych torach. - Reparifarge - wypowiedział uważnie, skupiając się na zaklęciu i wiedząc, że porażka będzie go zżerała jeszcze przez wiele dni. Wpatrywanie się w stworzenie, które w każdej chwili mogło zaatakować było pod pewnym względem hipnotyzujące. Jeszcze ich nie widziało, ale po zaklęciu udanym lub nie, miało znać ich pozycję. Morgoth miał nadzieję, że tym razem sprawy przyjmą inny obrót.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Czekała w miejscu w którym się umówili, odpowiednio oddalonym od budynku by nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Włosy miała związane w ciasny warkocz, który zawinęła w kok z tyłu głowy, by nie przeszkadzały jej gdy ruszą do środka. Czuła, jak jej serce mocno bije w piersi, patrzyła przed siebie. W torebce przerzuconej przez ramię, opierającej się na jej biodrze miała eliksir niezłomności oraz eliksir ożywiający, jedyne które zdążyła przygotować do tej pory. Doskonale pamiętała, jak nawaliła poprzednim razem. Było to zaledwie kilka dni temu. Bała się, że nie da rady tak bardzo, że ostatecznie źle wykonała zaklęcie które powinno być dla niej proste. Transmutacja była jej dziedziną, tą jedną w której czuła się pewnie.
Miała w sobie jednak zbyt wiele uporu by tak po prostu poprzestać na czymś co raz się nie udało. Nie wracali do Muzeum Figur Woskowych, miejsc które wymagały działania było jednak więcej. A Brendan był doskonałym towarzyszem. Spojrzała na przyjaciela, gdy ten się pojawił, w jej oczach odbijał się charakterystyczny dla niej upór, typowa buta tak kontrastująca z jej niepozorną budową. Nie wspominała na głos niepowodzenia - nie było sensu go roztrząsać.
- Cały czas mam nadzieję że pogłoski choć trochę się mylą. - przyznała cicho. Nie dlatego że się bała. Lęk uważała za naturalny i zdrowy, wierzyła że Brendan także go w sobie nosi choć niewątpliwie znacznie lepiej nad nim panuje. - Jednorożec zmieniony w bestię. To niemal symboliczne.
Dodała po chwili. Tak czysta, tak szlachetna istota obrócona w potwora. To ją przerażało. To niemal metafora tego z czym wciąż mieli do czynienia. Cokolwiek się stało, cokolwiek wywołało ten koszmar, musiało być niesamowicie potężne - i choć dowodów na to nie brakowało, ten w oczach Julii był szczególny.
Choć trudno było jej uwierzyć, że magia była w stanie wpłynąć na naturę zwierzęcia - wierzyła iż jest ono spłoszone i przerażone, czy może raczej taką właśnie nadzieję miała w swoim sercu. Pogłoski zwykle bywają w końcu wyolbrzymione.
Choć gdy dotarli na miejsce - znów bez wielkiego problemu, choć ostrożnie i w ciszy - a ich oczom ukazała się ofiara jakby wypadku potężnej transmutacji, trudno było wątpić w cokolwiek. Wiedziała że nie może traktować tego zwierzęcia jak zwykłego jednorożca - nie ważne czy ogarnęło go zło czarnej magii, czy jest po prostu przerażony.
Nie próbowała się zbliżać mocniej niż to konieczne, a gdy zwierzę ich spostrzegło, skierowała w jego stronę różdżkę.
- Reparifarge.
Wypowiedziała wyraźnie. Chciała mu pomóc. Wierzyła że da radę.
Miała w sobie jednak zbyt wiele uporu by tak po prostu poprzestać na czymś co raz się nie udało. Nie wracali do Muzeum Figur Woskowych, miejsc które wymagały działania było jednak więcej. A Brendan był doskonałym towarzyszem. Spojrzała na przyjaciela, gdy ten się pojawił, w jej oczach odbijał się charakterystyczny dla niej upór, typowa buta tak kontrastująca z jej niepozorną budową. Nie wspominała na głos niepowodzenia - nie było sensu go roztrząsać.
- Cały czas mam nadzieję że pogłoski choć trochę się mylą. - przyznała cicho. Nie dlatego że się bała. Lęk uważała za naturalny i zdrowy, wierzyła że Brendan także go w sobie nosi choć niewątpliwie znacznie lepiej nad nim panuje. - Jednorożec zmieniony w bestię. To niemal symboliczne.
Dodała po chwili. Tak czysta, tak szlachetna istota obrócona w potwora. To ją przerażało. To niemal metafora tego z czym wciąż mieli do czynienia. Cokolwiek się stało, cokolwiek wywołało ten koszmar, musiało być niesamowicie potężne - i choć dowodów na to nie brakowało, ten w oczach Julii był szczególny.
Choć trudno było jej uwierzyć, że magia była w stanie wpłynąć na naturę zwierzęcia - wierzyła iż jest ono spłoszone i przerażone, czy może raczej taką właśnie nadzieję miała w swoim sercu. Pogłoski zwykle bywają w końcu wyolbrzymione.
Choć gdy dotarli na miejsce - znów bez wielkiego problemu, choć ostrożnie i w ciszy - a ich oczom ukazała się ofiara jakby wypadku potężnej transmutacji, trudno było wątpić w cokolwiek. Wiedziała że nie może traktować tego zwierzęcia jak zwykłego jednorożca - nie ważne czy ogarnęło go zło czarnej magii, czy jest po prostu przerażony.
Nie próbowała się zbliżać mocniej niż to konieczne, a gdy zwierzę ich spostrzegło, skierowała w jego stronę różdżkę.
- Reparifarge.
Wypowiedziała wyraźnie. Chciała mu pomóc. Wierzyła że da radę.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Julia Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 3
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Fakt, że niepowodzenie nie zraziło Julii, jedynie dobrze o niej świadczyło - Brendan wierzył, że jej determinacja prędzej czy później przyniesie zadowalające ją efekty. Drobna budowa ciała nie świadczyła o niskiej mocy magicznej - nawet jeśli jego przyjaciółka z wielu rzeczy nie zdawała sobie jeszcze sprawy i nie wiedziała do końca, co ją czeka, nawet jeśli jej drobna budowa zawsze w oczach przeciwnika - i nie tylko - czynić ją będzie nieco słabszą, mniej odporną, to godzenie się z podobnymi słabościami było jedynie początkiem prowadzącym do ich okiełznana. Nadeszła wojna, a na wojnie walczyć musieli wszyscy. Skończył się czas wymówek - potrzebowali każdej możliwej różdżki. Sprzeciwu, który powstrzyma falę śmierci i zniszczenia. Musiało ich być więcej - było już za późno na wahanie.
Miała rację, spaczony złą magią jednorożec był symbolem wszystkiego, co działo się wokół - potworności, ohydności, wynaturzeń; smutnym, przykrym symbolem, że wszystko, co dotąd było dobre i niewinne - zaczynało ginąć. Nie znał istoty bardziej białej od jednorożca: a dziś nawet on zalał się ohydną czernią.
- Spróbujmy mu pomóc - odmruknął, naturalnie - i on miał w sobie lęk, miał też w sobie niepewność; zwykle radził sobie z nim, odsuwając złe myśli na bok i przechodząc do czynów. W trakcie walki, nie tylko bezpośredniej, prawdziwej, ale także klubowych, a nawet w trakcie zwykłego wysiłku fizycznego niewspartego magią, wyzwalająca się adrenalina i płynący z czoła pot nie pozwalały skupiać się na aspektach, które mogły prowadzić wyłącznie do załamania. Kiedy pojawiła się przed nimi ofiara transmutacji - czuł jedynie smutek, przykro było patrzeć, jak tracą świat, który znali.
- Uw - uważaj - wymsknęło mu się, kiedy promień zaklęcia Julii uderzył niecelnie, a jednorożec - przypadkiem lub nie, nie potrafił rozeznać się w ruchach i mimice zwierząt - cisnął w ich stronę kulę ognia; pchnął przyjaciółkę w bok, zamierzając osłonić ją przed obrażeniami - bezskutecznie; wkrótce razem opuścili rezerwat.
/zt x2
Miała rację, spaczony złą magią jednorożec był symbolem wszystkiego, co działo się wokół - potworności, ohydności, wynaturzeń; smutnym, przykrym symbolem, że wszystko, co dotąd było dobre i niewinne - zaczynało ginąć. Nie znał istoty bardziej białej od jednorożca: a dziś nawet on zalał się ohydną czernią.
- Spróbujmy mu pomóc - odmruknął, naturalnie - i on miał w sobie lęk, miał też w sobie niepewność; zwykle radził sobie z nim, odsuwając złe myśli na bok i przechodząc do czynów. W trakcie walki, nie tylko bezpośredniej, prawdziwej, ale także klubowych, a nawet w trakcie zwykłego wysiłku fizycznego niewspartego magią, wyzwalająca się adrenalina i płynący z czoła pot nie pozwalały skupiać się na aspektach, które mogły prowadzić wyłącznie do załamania. Kiedy pojawiła się przed nimi ofiara transmutacji - czuł jedynie smutek, przykro było patrzeć, jak tracą świat, który znali.
- Uw - uważaj - wymsknęło mu się, kiedy promień zaklęcia Julii uderzył niecelnie, a jednorożec - przypadkiem lub nie, nie potrafił rozeznać się w ruchach i mimice zwierząt - cisnął w ich stronę kulę ognia; pchnął przyjaciółkę w bok, zamierzając osłonić ją przed obrażeniami - bezskutecznie; wkrótce razem opuścili rezerwat.
/zt x2
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
To był naprawdę dobry dzień. Zeszłej nocy pojawiła się w Londynie, na dworcu Kings Cross, skąd zwykła jako młoda dziewczyna wraz z innymi uczniami wyjeżdżać do Hogwartu czerwonym pociągiem. Od majowej nocy zapanował tam chaos, którego nie potrafiło okiełznać Ministerstwo. Dokonały tego jednak one - kobiety w służbie Czarnego Pana, Rycerki Walpurgii. Mogły mieć powody do zadowolenia; nie pojawią się na zbliżającym się spotkaniu bez dobrych wieści. Sigrun była tym bardziej rada, że dokonała tego z drugą czarownicą; ostatnim razem ich płeć naprawdę okazała się słabsza i zawiodła, co kładło się cieniem na ich wszystkie. Musiały zatrzeć to wrażenie. Ścieka ku potędze została już przetarta przez jedną z potężnych czarownic.
Nie spoczęły na laurach, nie udały się by świętować; rozstały się wcześnie, aby odpcząć i nazajutrz odnaleźć kolejne miejsce. Zachęcona sukcesem jeszcze mocniej rwała się do działania.
W Gloucestershire pojawiły się o zmierzchu. Rookwood w ciemnej, lekkiej szacie z kapturem, w kieszeni miała fiolki eliksirów. Spotkały się na miejscu, każda przyleciała na miotle z innej części Wielkiej Brytanii; podróż Sigrun z Harrogate była długa, lecz niedoskwierająca. Lubiła latanie na miotle, choć uciążliwy był czas podróży; miała nadzieję, że wraz z rozwiązanie problemu anomalii, dobiegnie kresu problem z teleportacją.
Przekroczyły bramy rezerwatu jednorożców i dotarły do polanu. Rookwood nie pamiętała kiedy była tu po raz ostatni. Chyba jeszcze w czasach szkolnych. Później zawsze odnajdywała wymówkę, aby uniknąć pojawienia się w tym miejscu - jednorożce pozwalały się zbliżyć wyłącznie dziewicom, a cóż. Sigrun z niewinnością pożegnała się niezwykle wcześnie. Ostatnie jej spotkanie z tym stworzeniem miało miejsce jednak kilka tygodni wcześniej; miało stanowić dla niej nowy początek, lecz wciąż trwała w zawieszeniu - i lękała się, że tak pozostanie, dlatego gorączkowo poszukiwała okazji, aby się wykazać.
- Co to do cholery jest... - mruknęła zdziwiona, przystając jak wryta, gdy dostrzegła ofiarę magicznych anomalii. Ani to smok, ani lew, ani koń... Wiele w swym życiu widziała dziwnych stworzeń, lecz czegoś takiego - nigdy. Stworzenie zawyło zarazem wściekle, jak i cierpiętniczo. Zaczęło szarżować na kobiety, lecz Sigrun szybkim gestem dobyła różdżki. - Reparifarge! - krzyknęła, znów sięgając po transmutację; należało cofnąć skutki tej nieudanej, wywołanej anomalią.
| mam eliksir czuwającego strażnika i eliksir byka
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Jej pierwsza próba naprawy anomalii okazała się udana, więc Lyanna bardzo szybko zapragnęła więcej. Sigrun wcale nie musiała jej namawiać, zgodziła się od razu, by udać się w kolejne miejsce zawładnięte przez niestabilną magię. Także czuła wypełniającą ją dumę. Dokonała tego, naprawiła anomalię. Dokonały – one, dwie kobiety, przez mężczyzn uważane za słabsze. Lyanna mimo tak krótkiego stażu w rycerzach zdawała sobie sprawę, że już kilka kobiet w ich szeregach okazało się słabymi ogniwami, ale sama nie chciała stać się kolejną z nich. Musiała być lepsza, sprytniejsza i silniejsza. Będzie mogła z dumą powiedzieć, że stanęła naprzeciw anomalii i zwyciężyła, odniosła konkretny, wymierny efekt dający rycerzom pożytek.
Musiała dolecieć do Gloucestershire aż z Londynu, więc wyleciała z domu odpowiednio wcześnie, ostrożnie wybierając trasę. Odkąd zanikła teleportacja na zlecenia dotyczące łamania klątw i poszukiwania artefaktów latała właśnie na miotle, była już także na ziemiach należących do Parkinsonów, więc udało jej się tam trafić bez poważniejszych problemów, choć trochę to trwało.
Miała na sobie ulubiony, długi czarny płaszcz z głębokim kapturem, a w kieszeni spoczywały różdżka oraz czerwony kryształ z festiwalu. Po wczorajszym zmaganiu z anomalią wiedziała już, czego teoretycznie powinny się spodziewać – niestabilnej magii, którą trzeba będzie zdławić.
Nie było to typowe miejsce przebywania Lyanny Zabini, biorąc pod uwagę jej spaczoną moralność, która wykluczała niewinne cnoty uosabiane przez jednorożce. Chyba żaden rycerz nie mógłby się nazwać niewiniątkiem, wszyscy byli naznaczeni czarną magią, zafascynowani zakazaną potęgą.
Wylądowała na ściółce, szybko odnajdując Sigrun. Skinęła jej nieznacznie głową i razem ostrożnie podążyły w stronę ogniska anomalii. Ale zanim w ogóle miały możliwość zmierzenia się z nią, ich oczom ukazał się najprawdziwszy dziwoląg, wyglądający jak krzyżówka smoka, lwa i konia. Było to najdziwniejsze stworzenie, jakie w życiu widziała.
- To musi być ofiara tutejszej anomalii, może to kiedyś był jednorożec – zauważyła; bo co innego mogłoby się zmienić w tego potwora? Sigrun jednak zareagowała szybko, rzucając celne zaklęcie z dziedziny transmutacji. – Wygląda na to, że droga wolna – ucieszyła się, kiedy zaklęcie się powiodło. Już nic nie zagradzało ich drogi do naprawy magii, choć Lyanna wykorzystała tę krótką chwilę na rozejrzenie się w poszukiwaniu ewentualnych innych zagrożeń, które mogły na nie czyhać.
Musiała dolecieć do Gloucestershire aż z Londynu, więc wyleciała z domu odpowiednio wcześnie, ostrożnie wybierając trasę. Odkąd zanikła teleportacja na zlecenia dotyczące łamania klątw i poszukiwania artefaktów latała właśnie na miotle, była już także na ziemiach należących do Parkinsonów, więc udało jej się tam trafić bez poważniejszych problemów, choć trochę to trwało.
Miała na sobie ulubiony, długi czarny płaszcz z głębokim kapturem, a w kieszeni spoczywały różdżka oraz czerwony kryształ z festiwalu. Po wczorajszym zmaganiu z anomalią wiedziała już, czego teoretycznie powinny się spodziewać – niestabilnej magii, którą trzeba będzie zdławić.
Nie było to typowe miejsce przebywania Lyanny Zabini, biorąc pod uwagę jej spaczoną moralność, która wykluczała niewinne cnoty uosabiane przez jednorożce. Chyba żaden rycerz nie mógłby się nazwać niewiniątkiem, wszyscy byli naznaczeni czarną magią, zafascynowani zakazaną potęgą.
Wylądowała na ściółce, szybko odnajdując Sigrun. Skinęła jej nieznacznie głową i razem ostrożnie podążyły w stronę ogniska anomalii. Ale zanim w ogóle miały możliwość zmierzenia się z nią, ich oczom ukazał się najprawdziwszy dziwoląg, wyglądający jak krzyżówka smoka, lwa i konia. Było to najdziwniejsze stworzenie, jakie w życiu widziała.
- To musi być ofiara tutejszej anomalii, może to kiedyś był jednorożec – zauważyła; bo co innego mogłoby się zmienić w tego potwora? Sigrun jednak zareagowała szybko, rzucając celne zaklęcie z dziedziny transmutacji. – Wygląda na to, że droga wolna – ucieszyła się, kiedy zaklęcie się powiodło. Już nic nie zagradzało ich drogi do naprawy magii, choć Lyanna wykorzystała tę krótką chwilę na rozejrzenie się w poszukiwaniu ewentualnych innych zagrożeń, które mogły na nie czyhać.
Naprawę anomalii zaczynała powoli traktować jak narzędzie do naprawiania swojego poczucia wartości i zniszczonych przez dziurawy plan ambicji. Podbudowywanie ich z Selwynem było swego rodzaju terapią, na której oboje sporo zyskiwali. Sojuszników zdobywało się wszak nie w jednej chwili, a za pomocą wytrwałych prób zgrywania swoich umiejętności.
Nurmengard, choć naszpikowany jednako porażkami, jak i drobnymi zwycięstwami, był melodyjnym preludium do owocnej współpracy, którą Jackie przyjmowała z obietnicą rozwoju.
Wymiana korespondencji była owocna i krótka, umówili się we wskazanym miejscu o pełnej godzinie. Sieć Fiuu oczywiście nie działała, zmuszeni więc zostali do pokonania drogi w najbardziej ze standardowych sposobów – za pomocą mioteł, a potem na własnych nogach.
Wylądowała przy wschodniej granicy rezerwatu, kilka minut przed umówionym czasem. Mieli jeszcze kawałek do przejścia, to była bezpieczna odległość, z której mogła poobserwować okolicę. Zmierzch był chłodny, ale niższa temperaturę czuła tylko na odsłoniętej szyi i dłoniach, zwłaszcza na prawej, która ściskała rozgrzane drewno afromosii – gruby splot czarnej szaty nie przepuszczał zimnego powietrza. Nie sądziła, że zdoła zobaczyć jakiekolwiek jednorożce, te zdrowe i niezwykle płochliwe, ale jakoś musieli znaleźć ten wybryk natury, który zdawał się psuć wszystkim pozostałym krew. Różnie go opisywano, ciężko było jej zgromadzić wszystkie elementy tak, żeby powstał jakiś pełny obraz tego przedziwnego zjawiska.
Kiedy pojawił się Alex, ruszyli przed siebie, między drzewami, chcąc skryć się w ich cieniu, w razie, gdyby napotkali po drodze swój cel – chore stworzenie, którego nikt do tej pory nie okiełznał. Jakby tylko ich zobaczyło, na pewno zaszarżowałoby na nich, a tego woleli uniknąć. Lepiej zaatakować je z ukrycia.
– Na pewno nie widziałeś niczego jednoznacznego we wspomnieniach tego strażnika? – to pytanie gryzło ją od czasu, gdy wydostali się z bułgarskiego więzienia. Nie było wtedy czasu na dzielenie się spostrzeżeniami. A może to właśnie był ich błąd. Opierali się niepotrzebnie na domysłach. – Musimy chyba poprawić komunikację.
Usłyszała nagły hałas, wykrzykiwaną formę zaklęcia, które było jej znajome. Złapała Selwyna za rękę, żeby nasłuchiwać. Wyszli zza drzew i dopiero wtedy je zobaczyli. Kobiety.
– Magicus Extremos – wypowiedziała, naciskając na głoski.
Teren był wyjęty spod władzy rezerwatu, zamknięty w razie wypadków – to nie mogły być przypadkowe pracownice rezerwatu.
Nurmengard, choć naszpikowany jednako porażkami, jak i drobnymi zwycięstwami, był melodyjnym preludium do owocnej współpracy, którą Jackie przyjmowała z obietnicą rozwoju.
Wymiana korespondencji była owocna i krótka, umówili się we wskazanym miejscu o pełnej godzinie. Sieć Fiuu oczywiście nie działała, zmuszeni więc zostali do pokonania drogi w najbardziej ze standardowych sposobów – za pomocą mioteł, a potem na własnych nogach.
Wylądowała przy wschodniej granicy rezerwatu, kilka minut przed umówionym czasem. Mieli jeszcze kawałek do przejścia, to była bezpieczna odległość, z której mogła poobserwować okolicę. Zmierzch był chłodny, ale niższa temperaturę czuła tylko na odsłoniętej szyi i dłoniach, zwłaszcza na prawej, która ściskała rozgrzane drewno afromosii – gruby splot czarnej szaty nie przepuszczał zimnego powietrza. Nie sądziła, że zdoła zobaczyć jakiekolwiek jednorożce, te zdrowe i niezwykle płochliwe, ale jakoś musieli znaleźć ten wybryk natury, który zdawał się psuć wszystkim pozostałym krew. Różnie go opisywano, ciężko było jej zgromadzić wszystkie elementy tak, żeby powstał jakiś pełny obraz tego przedziwnego zjawiska.
Kiedy pojawił się Alex, ruszyli przed siebie, między drzewami, chcąc skryć się w ich cieniu, w razie, gdyby napotkali po drodze swój cel – chore stworzenie, którego nikt do tej pory nie okiełznał. Jakby tylko ich zobaczyło, na pewno zaszarżowałoby na nich, a tego woleli uniknąć. Lepiej zaatakować je z ukrycia.
– Na pewno nie widziałeś niczego jednoznacznego we wspomnieniach tego strażnika? – to pytanie gryzło ją od czasu, gdy wydostali się z bułgarskiego więzienia. Nie było wtedy czasu na dzielenie się spostrzeżeniami. A może to właśnie był ich błąd. Opierali się niepotrzebnie na domysłach. – Musimy chyba poprawić komunikację.
Usłyszała nagły hałas, wykrzykiwaną formę zaklęcia, które było jej znajome. Złapała Selwyna za rękę, żeby nasłuchiwać. Wyszli zza drzew i dopiero wtedy je zobaczyli. Kobiety.
– Magicus Extremos – wypowiedziała, naciskając na głoski.
Teren był wyjęty spod władzy rezerwatu, zamknięty w razie wypadków – to nie mogły być przypadkowe pracownice rezerwatu.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 40
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 40
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Chodziło mi to po głowie już od dłuższego czasu, właściwie to już od chwili, kiedy z Jackie dotarliśmy bezpiecznie do domu Charlene, gdzie mogliśmy zaznać chwili spokoju i wylizać rany po nieudanej wyprawie na Nurmengard. Wielokrotnie zastanawiałem się, co poszło nie tak, gdzie zawiedliśmy - jednak samotna analiza była naznaczona pewną dożą błędu, a mianowicie brakiem obiektywności. Mogłem wyliczyć wiele rzeczy, które mógłbym zrobić lepiej w czasie tej misji, jednak o wiele trudniej było mi znaleźć to, co zrobiłem dobrze. Z perspektywy czasu bowiem najłatwiej było mówić o tym, co zrobiłoby się inaczej - zwłaszcza, jeżeli w przeszłości coś poszło nie po naszej myśli.
Dlatego wymiana korespondencji z Jackie była tak bardzo na miejscu Przypomniało mi to, że nie tkwiłem w tym sam - miałem do kogo się zwrócić, kogoś, kto mnie zrozumie i nie będzie oceniał. Tak samo, jak tylko Josie była w stanie zrozumieć moje zagubienie w świecie, tak tylko Rineheart wiedziała, co dokładnie stało się w twierdzy Grindelwalda. Bardzo chciałbym, żeby to co działo się w Bułgarii pozostało w Bułgarii, jednak nie mogło nam być to dane - na najbliższym spotkaniu trzeba będzie zdać relację z przebiegu wyprawy i przyjąć na klatę wszelkie konsekwencje, jakie szykował dla nas los.
Data i godzina spotkania wyryły się w mej pamięci wręcz doskonale. Przybyłem na umówione miejsce przed czasem, poświęcając ostatnie chwile przed wylotem na przypomnienie sobie jeszcze raz topografii rezerwatu, którą w ostatnich dniach dzielnie katowałem na mapie. Ruszyliśmy razem z Jackie przez leśne ostępy, rozglądając się uważnie dookoła. W końcu nie wiedzieliśmy, gdzie znajduje się nasz cel, a niedobrze byłoby dać się mu zaskoczyć. Na jej pytanie drgnąłem, krzywiąc się lekko. Nie wiedziałem co myśleć o swoich dokonaniach w Nurmengardzie na tym polu.
- Nie - pokręciłem głową. - Jedyne co poczułem to głód. Musiał nie jeść dniami - odparłem, a w moim głosie pobrzmiewała wina. Źle się z tym czułem, jednak nie byłem w stanie cofnąć czasu. Strażnik mógł przecież coś wiedzieć.
Spojrzałem na nią badawczo, kiedy wysnuła pierwszy z wniosków i przytaknąłem jej energicznie. - Zdecydowanie. Warto by było też bardziej poznać swoje możliwości, żeby odpowiednio dobierać do siebie zaklęcia, których używamy - powiedziałem, a po głowie zaczęła mi już chodzić propozycja wspólnego treningu. Nim zdążyłem jednak wyartykułować swoje myśli wydawało mi się, że usłyszałem wykrzykiwaną formułę zaklęcia. Poczułem zaciskające się na moim ramieniu palce aurorki i natychmiast stanąłem w miejscu, rozglądając się uważnie. Ruszyłem z nią ramię w ramię, ostrożnie, wyciągając przed siebie różdżkę. Na polanie przed nami stały dwie czarownice.
- Deserpes - wymówiłem formułę zaklęcia, celując w kobietę o jaśniejszych włosach (Sigrun). - Kim jesteście i co tu robicie? - zapytałem hardo, nie opuszczając różdżki.
Dlatego wymiana korespondencji z Jackie była tak bardzo na miejscu Przypomniało mi to, że nie tkwiłem w tym sam - miałem do kogo się zwrócić, kogoś, kto mnie zrozumie i nie będzie oceniał. Tak samo, jak tylko Josie była w stanie zrozumieć moje zagubienie w świecie, tak tylko Rineheart wiedziała, co dokładnie stało się w twierdzy Grindelwalda. Bardzo chciałbym, żeby to co działo się w Bułgarii pozostało w Bułgarii, jednak nie mogło nam być to dane - na najbliższym spotkaniu trzeba będzie zdać relację z przebiegu wyprawy i przyjąć na klatę wszelkie konsekwencje, jakie szykował dla nas los.
Data i godzina spotkania wyryły się w mej pamięci wręcz doskonale. Przybyłem na umówione miejsce przed czasem, poświęcając ostatnie chwile przed wylotem na przypomnienie sobie jeszcze raz topografii rezerwatu, którą w ostatnich dniach dzielnie katowałem na mapie. Ruszyliśmy razem z Jackie przez leśne ostępy, rozglądając się uważnie dookoła. W końcu nie wiedzieliśmy, gdzie znajduje się nasz cel, a niedobrze byłoby dać się mu zaskoczyć. Na jej pytanie drgnąłem, krzywiąc się lekko. Nie wiedziałem co myśleć o swoich dokonaniach w Nurmengardzie na tym polu.
- Nie - pokręciłem głową. - Jedyne co poczułem to głód. Musiał nie jeść dniami - odparłem, a w moim głosie pobrzmiewała wina. Źle się z tym czułem, jednak nie byłem w stanie cofnąć czasu. Strażnik mógł przecież coś wiedzieć.
Spojrzałem na nią badawczo, kiedy wysnuła pierwszy z wniosków i przytaknąłem jej energicznie. - Zdecydowanie. Warto by było też bardziej poznać swoje możliwości, żeby odpowiednio dobierać do siebie zaklęcia, których używamy - powiedziałem, a po głowie zaczęła mi już chodzić propozycja wspólnego treningu. Nim zdążyłem jednak wyartykułować swoje myśli wydawało mi się, że usłyszałem wykrzykiwaną formułę zaklęcia. Poczułem zaciskające się na moim ramieniu palce aurorki i natychmiast stanąłem w miejscu, rozglądając się uważnie. Ruszyłem z nią ramię w ramię, ostrożnie, wyciągając przed siebie różdżkę. Na polanie przed nami stały dwie czarownice.
- Deserpes - wymówiłem formułę zaklęcia, celując w kobietę o jaśniejszych włosach (Sigrun). - Kim jesteście i co tu robicie? - zapytałem hardo, nie opuszczając różdżki.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Stała blisko Lyanny, gdy uniosła różdżkę. Błysnęło zaklęcie i jego promień pomknął ku przerażonej istocie; wchłonął się w jej skórę, zmutowane stworzenie zatrzymało się i uspokoiło. Zaklęcie cofnęło skutki nieudanej transmutacji, lecz Rycerkom nie dane było ruszyć do przodu, aby podjąć próbę naprawy.
Nie dość, że po raz wtóry w przeciągu kilku tygodni poczuła znów ten sam ból w środku, jakby zatruwała ją czarnomagiczna trucizna, to usłyszała jednak głosy. Zbladła znacznie, drgnęła w spazmie, przez kilka chwil mając ochotę zwymiotować. Uczucie jednak po chwili przeminęło; nie musiała patrzeć na swą rękę, by wiedzieć, że ujrzy na niej poczerniałe żyły. Spojrzała ostrzegawczo na Lyannę, by zachowała czujność. Natychmiast skupiła się na tym, aby zmienić kształt swojego nosa na dłuższy i orli, aby choć w niewielkim stopniu zmodyfikować swój wygląd. Dopiero wtedy odwróciła się na pięcie z różdżką w dłoni, stojąc blisko Lyanny. Ujrzała obcych sobie młodzieńca i kobietę; nie wyglądali jak pracownicy rezerwatu, co więcej - po chwili sami ich o to zapytali. Sigrun natychmiast zrobiła się podejrzliwa, zwłaszcza, gdy od razu zaatakowali.
- Protego maxima! - wyrzekła z mocą; chcąc uchronić się przed zaklęciem młodzieńca. Nie chciała zostać unieruchomiona w grząskich piaskach, znała ten urok. - Pracujemy tutaj - skłamała z kamienną, poważną twarzą, starając się brzmieć spokojnie; potrafiła dość dobrze kłamać, któż wie, czy jej nie uwierzą? - Temu zwierzęciu trzeba było pomóc, cierpiało - dodała jeszcze. Efekt nieudanej transmutacji został prze nią cofnięty, dawała im na to dowód. - A wy dlaczego wchodzicie na teren rezerwatu bez upoważnienia?
Nie dość, że po raz wtóry w przeciągu kilku tygodni poczuła znów ten sam ból w środku, jakby zatruwała ją czarnomagiczna trucizna, to usłyszała jednak głosy. Zbladła znacznie, drgnęła w spazmie, przez kilka chwil mając ochotę zwymiotować. Uczucie jednak po chwili przeminęło; nie musiała patrzeć na swą rękę, by wiedzieć, że ujrzy na niej poczerniałe żyły. Spojrzała ostrzegawczo na Lyannę, by zachowała czujność. Natychmiast skupiła się na tym, aby zmienić kształt swojego nosa na dłuższy i orli, aby choć w niewielkim stopniu zmodyfikować swój wygląd. Dopiero wtedy odwróciła się na pięcie z różdżką w dłoni, stojąc blisko Lyanny. Ujrzała obcych sobie młodzieńca i kobietę; nie wyglądali jak pracownicy rezerwatu, co więcej - po chwili sami ich o to zapytali. Sigrun natychmiast zrobiła się podejrzliwa, zwłaszcza, gdy od razu zaatakowali.
- Protego maxima! - wyrzekła z mocą; chcąc uchronić się przed zaklęciem młodzieńca. Nie chciała zostać unieruchomiona w grząskich piaskach, znała ten urok. - Pracujemy tutaj - skłamała z kamienną, poważną twarzą, starając się brzmieć spokojnie; potrafiła dość dobrze kłamać, któż wie, czy jej nie uwierzą? - Temu zwierzęciu trzeba było pomóc, cierpiało - dodała jeszcze. Efekt nieudanej transmutacji został prze nią cofnięty, dawała im na to dowód. - A wy dlaczego wchodzicie na teren rezerwatu bez upoważnienia?
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 25 • 1, 2, 3 ... 13 ... 25
Budynek zarządu
Szybka odpowiedź