Polana
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Polana
Jedna z polan w lesie, która roztacza wokół siebie specyficzną magiczną aurę, gdyż to właśnie to miejsce jednorożce upodobały sobie najbardziej i to właśnie tutaj najczęściej można je spotkać. Od głównej drogi prowadzi do niego mała wąska ścieżka, która jest trudna do odnalezienia dla odwiedzających, ale wszyscy pracownicy dobrze wiedzą gdzie ona się znajduje. Polana otoczona jest w większości przez drzewa iglaste, które odgradzają ją od głównej drogi i sprawiają, że dla osób niewiedzących, gdzie powinny szukać, staje się naprawdę trudna do odnalezienia.
Willow nigdy nie była typem romantyczki. Nigdy nie patrzyła na chłopców inaczej niż na kolegów, nie rozumiejąc westchnień koleżanek. Zupełnie ją taki etap ominął, bo zawsze miała ciekawsze zajęcia niż miłostki. Wolała zwiedzać zamek lub błonia, lub kombinować, jak dostać się do Zakazanego Lasu. Słuchając jak koleżanki opowiadały o chłopakach ze starszych roczników zwykle jedynie unosiła brwi i wzruszała ramionami, po czym zaczynała nawijać o interesujących zwierzętach, jakie ostatnio widziała. Nic więc dziwnego, że spora część koleżanek uważała ją za dziwną, skoro nie interesowały ją ploteczki, a tylko „te głupie zwierzęta”. Nie uważała jednak, by była w czymkolwiek stratna.
- Więc jak chcesz wpadnij tam kiedyś, mogę cię oprowadzić – zaproponowała, przyjmując też do wiadomości jej wyjaśnienia. – Ten ogród z pewnością jest zupełnie inny niż wszystkie, które do tej pory widziałaś.
Za sprawą czarów zwierzęta miały do dyspozycji większe przestrzenie, a czarodzieje mogli przechadzać się między wybiegami i je oglądać. Do niektórych można było nawet podejść pod opieką pracowników.
Szkoda, że pokojowe współistnienie ich światów nie było takie łatwe. Willy do czasu uprowadzenia także miała podobne wyidealizowane marzenia, ale teraz zdawała sobie sprawę, że może jednak lepiej było tak, jak do tej pory, kiedy ich światy żyły oddzielnie i względnie bezkonfliktowo. Gdy granica zaczęła się rozmywać i magia w tym złym wydaniu, w postaci anomalii, wkroczyła do świata mugoli, dochodziło do zbyt wielu nieszczęść dotykających i niemagicznych i czarodziejów. Póki istniały anomalie raczej nie było szans na unormowanie sytuacji. Mugole bali się tego, czego nie znali i co uważali za zagrożenie – trudno było myśleć o anomaliach w inny sposób niż jako o zagrożeniu. Nawet jeśli jedna z nich uratowała Willy, doprowadzały do wielu tragedii. Gdyby nie one, jej mama nadal by żyła, a ona nie zostałaby porwana. Trudno było się dziwić mugolom, że też się bali. Niemniej jednak w spokojniejszych czasach chętnie zapoznałaby się z ich wynalazkami, przynajmniej tymi milszymi, bo z tymi z którymi zetknęła się w tamtym miejscu wolałaby nie spotkać się ponownie.
- Na pewno się odezwę – rzekła jednak. – Możemy tak kiedyś zrobić, każda z nas pokaże tej drugiej swój świat, hm? – Co prawda odnośnie tej drugiej części ciekawość walczyła w niej ze strachem przed powtórką sytuacji z sierpnia, ale może kiedyś, kiedy się uspokoi... Chciałaby poznać ten świat od tej lepszej strony, a była pewna, że Gwen mogłaby jej pokazać dużo ciekawych miejsc i przedmiotów w swoim świecie.
- Jestem ciekawa, jak wyjdzie efekt końcowy – zastanowiła się, naprawdę ciekawa jak będzie wyglądać na już ukończonym obrazie.
Usiadła więc znowu, cierpliwie pozując w pięknej scenerii, kiedy Gwen nanosiła na płótno kolory, sprawiające że Willow, jednorożce i polana wyglądały coraz bardziej realistycznie. Kiedy było po wszystkim, wstała i otrzepała z resztek trawy płaszczyk, na którym siedziała. Od ich przybycia tutaj musiało minąć kilka godzin, bo słońce przedzierało się przez chmury w zupełnie innym miejscu niż wcześniej, jednorożce także zdążyły odejść dalej i na polanie zostało ich mniej.
- Więc do zobaczenia wkrótce? Podtrzymuję zaproszenie do ogrodu magizoologicznego i... chciałabym kiedyś zobaczyć ten obraz, jak go skończysz – odezwała się jeszcze. Niestety niedługo musiała wracać, choć rozmawiało się naprawdę miło.
- Więc jak chcesz wpadnij tam kiedyś, mogę cię oprowadzić – zaproponowała, przyjmując też do wiadomości jej wyjaśnienia. – Ten ogród z pewnością jest zupełnie inny niż wszystkie, które do tej pory widziałaś.
Za sprawą czarów zwierzęta miały do dyspozycji większe przestrzenie, a czarodzieje mogli przechadzać się między wybiegami i je oglądać. Do niektórych można było nawet podejść pod opieką pracowników.
Szkoda, że pokojowe współistnienie ich światów nie było takie łatwe. Willy do czasu uprowadzenia także miała podobne wyidealizowane marzenia, ale teraz zdawała sobie sprawę, że może jednak lepiej było tak, jak do tej pory, kiedy ich światy żyły oddzielnie i względnie bezkonfliktowo. Gdy granica zaczęła się rozmywać i magia w tym złym wydaniu, w postaci anomalii, wkroczyła do świata mugoli, dochodziło do zbyt wielu nieszczęść dotykających i niemagicznych i czarodziejów. Póki istniały anomalie raczej nie było szans na unormowanie sytuacji. Mugole bali się tego, czego nie znali i co uważali za zagrożenie – trudno było myśleć o anomaliach w inny sposób niż jako o zagrożeniu. Nawet jeśli jedna z nich uratowała Willy, doprowadzały do wielu tragedii. Gdyby nie one, jej mama nadal by żyła, a ona nie zostałaby porwana. Trudno było się dziwić mugolom, że też się bali. Niemniej jednak w spokojniejszych czasach chętnie zapoznałaby się z ich wynalazkami, przynajmniej tymi milszymi, bo z tymi z którymi zetknęła się w tamtym miejscu wolałaby nie spotkać się ponownie.
- Na pewno się odezwę – rzekła jednak. – Możemy tak kiedyś zrobić, każda z nas pokaże tej drugiej swój świat, hm? – Co prawda odnośnie tej drugiej części ciekawość walczyła w niej ze strachem przed powtórką sytuacji z sierpnia, ale może kiedyś, kiedy się uspokoi... Chciałaby poznać ten świat od tej lepszej strony, a była pewna, że Gwen mogłaby jej pokazać dużo ciekawych miejsc i przedmiotów w swoim świecie.
- Jestem ciekawa, jak wyjdzie efekt końcowy – zastanowiła się, naprawdę ciekawa jak będzie wyglądać na już ukończonym obrazie.
Usiadła więc znowu, cierpliwie pozując w pięknej scenerii, kiedy Gwen nanosiła na płótno kolory, sprawiające że Willow, jednorożce i polana wyglądały coraz bardziej realistycznie. Kiedy było po wszystkim, wstała i otrzepała z resztek trawy płaszczyk, na którym siedziała. Od ich przybycia tutaj musiało minąć kilka godzin, bo słońce przedzierało się przez chmury w zupełnie innym miejscu niż wcześniej, jednorożce także zdążyły odejść dalej i na polanie zostało ich mniej.
- Więc do zobaczenia wkrótce? Podtrzymuję zaproszenie do ogrodu magizoologicznego i... chciałabym kiedyś zobaczyć ten obraz, jak go skończysz – odezwała się jeszcze. Niestety niedługo musiała wracać, choć rozmawiało się naprawdę miło.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Magiczny świat cały czas zaskakiwał ją czymś nowym. Gdy już myślała, że nie zobaczy nic nowego, zawsze rzeczywistość pokazywała jej, jak bardzo się myliła. I z resztą cieszyła się z tego, bo zazwyczaj były to naprawdę niezwykłe rzeczy. Życie dorosłego czarodzieja jest tak inne od życia ucznia z Hogwartu! A tyle jeszcze było przed nią!
– Nie wątpię! – odpowiedziała Willow radośnie. Na pewno magiczny ogród zoologiczny będzie czymś nadzwyczajnym. Inaczej po prostu być nie mogło.
Gwen o anomaliach po prostu nie myślała. Raczej jej nie dotykały, więc nie mogły być czymś tak strasznym, jak się to przedstawiało. Z resztą, w głowie artystki działo się tyle, że po prostu nie przyłożyła wagi do tej kwestii. Gdyby jednak nad tym pomyślała, prawdopodobnie doszłaby do wniosku, że z lękiem przed anomaliami też można poradzić sobie na przykład odpowiednią edukacją… choć sama raczej nie wpadłaby na to, jak takową przeprowadzić. W końcu uczyła co najwyżej malarstwa.
– Jasne! Daj znać, kiedy będziesz mogła się spotkać. Ja zwykle mogę poprzekładać część rzeczy.
W końcu malowanie w plenerze zawsze mogła ustalić na inny dzień, w Muzeum mogła się z kimś wymienić, a klientowi mogła powiedzieć, że w ten dzień źle się czuje. Bycie artystą pozwalało na planowaniu życia tak, jak się chce… przynajmniej zazwyczaj. Bo bywały też chwile, w które była tak zasypana pracą, że dosłownie nie mogła wyjść ze swojej pracowni.
Malowała dłuższy czas. Mimo wszystko, zrobienie nawet tej pierwszej, kolorystycznej bazy było trochę czasochłonne, nawet zakładając, że Gwen pracowała stosunkowo szybko. W końcu jednak każdy fragment płótna pokryty był farbą, a malarka była całkiem zadowolona z efektu swojej pracy. Gdy Willow wstała, artystka znów pokazała jej aktualny wygląd obrazu.
– Do zobaczenia – powiedziała. – Jasne, zapraszam na kawę! Poza tym zobaczymy, może wykorzystam go w wernisażu? Jeśli uda mi się go zorganizować.
Naprawdę coraz bardziej marzyła o tym, aby pokazać magicznemu światu swoje dzieła. Ciekawe, jak by zareagowali? Cały czas nie wiedziała jednak, jak dobrze się do tego zabrać i wahała się w realizacji tego pomysłu.
Gdy Willow odeszła, Gwen zaczęła zbierać swoje rzeczy, a wkrótce także się oddaliła.
| z/t x2
– Nie wątpię! – odpowiedziała Willow radośnie. Na pewno magiczny ogród zoologiczny będzie czymś nadzwyczajnym. Inaczej po prostu być nie mogło.
Gwen o anomaliach po prostu nie myślała. Raczej jej nie dotykały, więc nie mogły być czymś tak strasznym, jak się to przedstawiało. Z resztą, w głowie artystki działo się tyle, że po prostu nie przyłożyła wagi do tej kwestii. Gdyby jednak nad tym pomyślała, prawdopodobnie doszłaby do wniosku, że z lękiem przed anomaliami też można poradzić sobie na przykład odpowiednią edukacją… choć sama raczej nie wpadłaby na to, jak takową przeprowadzić. W końcu uczyła co najwyżej malarstwa.
– Jasne! Daj znać, kiedy będziesz mogła się spotkać. Ja zwykle mogę poprzekładać część rzeczy.
W końcu malowanie w plenerze zawsze mogła ustalić na inny dzień, w Muzeum mogła się z kimś wymienić, a klientowi mogła powiedzieć, że w ten dzień źle się czuje. Bycie artystą pozwalało na planowaniu życia tak, jak się chce… przynajmniej zazwyczaj. Bo bywały też chwile, w które była tak zasypana pracą, że dosłownie nie mogła wyjść ze swojej pracowni.
Malowała dłuższy czas. Mimo wszystko, zrobienie nawet tej pierwszej, kolorystycznej bazy było trochę czasochłonne, nawet zakładając, że Gwen pracowała stosunkowo szybko. W końcu jednak każdy fragment płótna pokryty był farbą, a malarka była całkiem zadowolona z efektu swojej pracy. Gdy Willow wstała, artystka znów pokazała jej aktualny wygląd obrazu.
– Do zobaczenia – powiedziała. – Jasne, zapraszam na kawę! Poza tym zobaczymy, może wykorzystam go w wernisażu? Jeśli uda mi się go zorganizować.
Naprawdę coraz bardziej marzyła o tym, aby pokazać magicznemu światu swoje dzieła. Ciekawe, jak by zareagowali? Cały czas nie wiedziała jednak, jak dobrze się do tego zabrać i wahała się w realizacji tego pomysłu.
Gdy Willow odeszła, Gwen zaczęła zbierać swoje rzeczy, a wkrótce także się oddaliła.
| z/t x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
1 I 1957
Tkwiło w tym jakieś poczucie nostalgii, gdy stojąc tak pośród bieli śnieżnego puchu, mogła chłonąć spokój oraz ciszę jaka zapadła nad sennym rezerwatem. Strach nie osiadał na wąskich ramionach, pchany widmem zbuntowanej magii oraz zawirowań, mogących doprowadzić do najprawdziwszych i zarazem najokrutniejszych tragedii powodowanych najbłahszym zaklęciem. Nie obawiała się już słać rozmarzonego spojrzenia między gęstwinę kniei, gdzie między smukłymi drzew sylwetkami dostrzec mogła poruszenie nie wypaczeńca, bestii zrodzonej, a zarazem będącej ofiarą anomalii — a jakże cennych mieszkańców tegoż miejsca. Deszcz lodowaty nie rosił ziem, a gromów krzyk nieba nie łamał na dwoje, gdzie wiatr gniewny szarpał liśćmi zaciekle, pozbawiał sił nawet najwytrwalszych wędrowców, wywoływał zniszczenia, których opanowanie w pogodowym chaosie sprawiało ogrom trudności. Nadejście nowego roku przywiodło jednak ze sobą łagodność natury, poprzedzaną pojawieniem się tajemniczych kryształów ciepłem i urokliwym błękitu blaskiem tchnących. Nie było tu miejsca na przemoc, na brutalność sił pierwotnych — zupełnie jakby świat zezwolił sobie na oddech lżejszy, ograniczając nieprzyjemności, zezwalając na stopniową regenerację oraz mozolną odbudowę zaufania względem własnych zdolności. Łapała się na tym coraz bardziej świadoma, iż przy najdrobniejszych zajęciach, miast po różdżkę sięgnąć, zdecydowanie wolała posłużyć się skrzatem domowym — było to bezpieczniejsze, wygodniejsze i pozbawione niepotrzebnego stresu. Czy wskazywało to poniekąd na rozleniwienie niesfornej panienki? Być może, lecz w swej dobrotliwej naturze pozwalała sobie ignorować podobne przypuszczenia, powołując się na zmęczenie panny młodej oraz nieustającą presję z tym związaną. Musiała przecież wyglądać najpiękniej, rozświetlić ponure ściany Durham swoją niepowtarzalną osobą, a przy tym dbać, by żadne niepowołane ręce nie połaszczyły się na skrupulatnie przygotowywane plany uroczystości. Już wystarczająco lady Parkinson zezwalała na wtrącanie się siostrze narzeczonego, która z niezrozumiałego powodu sądziła, iż ma ostateczne słowo w czymkolwiek, co miało dotyczyć jej ślubu. Niedorzeczność, ot co. Niemniej nie wszystkie obowiązki mogła zepchnąć na pokraczną postać Wiórki, a ostatnie zobowiązania winny zostać dopełnione, co mogłoby zapewnić zadowolenie u szanownego wujostwa, dotąd sprawującego pieczę nad jej krokami w Gloucester — wszak nie opuszczała swego cennego stanowiska opiekunki najszlachetniejszych pośród magicznych stworzeń z powodu kaprysu, a poprzez wypełnienie swej roli jako córy błękitnej krwi, brudem szlam nieskalanej. Odpowiedzialność jednakże nakazywała roztoczyć opiekę nad nowymi pracownicami rezerwatu, przekazać im jakże cenną wiedzę — bo przecież inaczej być nie mogło, znała się doskonale na swej profesji i tylko złośliwce twierdzili podstępnie, iż było inaczej — oraz wdrożyć we wszystkie zajęcia, jakich im przyjdzie dokonywać. Dbanie o niewinne jednorożce nie było łatwe, wymagało cierpliwości oraz spostrzegawczości, delikatnej dłoni i niewieściej czystości. Elodie była wręcz przekonana, iż żadna osoba nieprzeznaczona podobnej funkcji, nie byłaby w stanie sobie poradzić. Nie tak jak ona naturalnie. Dlatego też podziwiała przestrzeń przed sobą, zezwalając, by oddech zimy zrosił blade policzki różem szczypiącym, a kaptur obszyty futrem z białego lisa przyjmował na siebie opad tańczących płatków śniegu, nie pozwalając na choćby najmniejsze skalanie wilgocią blond pukli. Doliczywszy do trzech, odwróciła się powoli, a szare światło poranka nadało iście malowniczego wyrazu jej postaci, otulonej przez błękit szat zewnętrznych, spod której wyglądała kremowa spódnica sukni. Przed nią stały trzy dziewczęta, skromnie odziane z głowami skierowanymi na czubki własnych butów, o doskonałym rodowodzie, acz tylko z jedną lady pośród nich. Nie było to dziwne, rody zwykły czynić między sobą drobne uprzejmości, a praca w rezerwacie należała do tych godnych pochwały, przystającym młodym pannom, które musiały okazać pracowitość coby spełnić ambicje własne i zarazem wzbudzić podziw u potencjalnego wybranka. Powitała więc z naturalną gracją oraz ciepłem młodziutką damę z Averych, poleconą osobiście przez najdroższą kuzyneczkę, resztę kobiet traktując z mniejszą wylewnością, aczkolwiek niepozbawioną znamion grzeczności. W końcu to one będą dzierżyć ciężar tych nieprzyjemniejszych obowiązków, wszak lady nie wypada smucić się i męczyć, zwłaszcza gdy rozpocząć miał się sezon ślubny. Westchnęła cichuteńko, drobne dłonie splatając ze sobą i wierzch lewej przytykając do zziębniętego policzka.
— Moje najmilsze, jak wiecie, nasz wspólny czas tego dnia dobiegnie ku końcowi, podobnie jak wasze szkolenie wstępne. Pieczę nad wami przejmie tym samym osoba wyznaczona przez Zarząd, doglądając waszych działań i postępów. Dlatego też pozwoliłam sobie zaplanować dla nas coś przyjemniejszego niźli doglądanie stanu zaklęć ochronnych, czy też oprowadzania szacownych gości — nie wspominała już o inspekcji chorych jednostek, o sprawdzaniu stanu odchodów (czym zajmowały się bacznie pracownice, podczas gdy sama Ellie stała nieopodal, przysłaniając kształtny nosek jedwabną chusteczką), czy też upewnianiu się, iż wyznaczone paśniki napełniają się magicznie odpowiednio wartościowym pokarmem — Zajmiemy się bezpośrednio naszymi drogimi podopiecznymi — oświadczyła zadowolona, wiedząc, iż po raz pierwszy świeżo upieczone opiekunki będą mogły bezpośrednio mieć styczność z jednorożcami. I to wszystko dzięki niej, czyż nie należała do wspaniałych przewodniczek? Szmer podekscytowania pieścił uszy, zmuszał próżność do stroszenia piórek, kiedy to z lekkością oraz pewnością, jaką niosło ze sobą doświadczenie, zagłębiała się w labirynt leśnych ścieżek, by móc doprowadzić młódki do polany, gdzie zwykły wypasać się białe wierzchowce, o ufnych oczach i ostrych rogach.
— Unikajcie proszę, gwałtownych gestów, chociaż wiem, jak wiele przyjemności sprawia wizja troski o nie, tak nawiązanie więzi, nie jest procesem prędkim. Powoli zbliżcie się, lecz zachowajcie dystans. Niech co odważniejsze, jako pierwsze wyjdą z inicjatywą — pouczyła je nader protekcjonalnie, czerpiąc szczerą radość z oczarowania widocznego na licach towarzyszek. Przygotowane wcześniej smakołyki znalazły się w rękach młódek, które z trudem starały się zachować opanowanie. Elodie zachichotała, skrywając różane wargi za opuszkami smukłych paluszków, obserwując działania podopiecznych niczym spełniona matka doglądająca swych pociech. Wszystko wyglądało idealnie, źrebięta z należną im ciekawością wyglądały ze stada jako pierwsze, choć klacze pilnowały, by te nie oddalały się od nich aż nadto. To ogiery z samczą werwą stąpały ku panienkom dumnie, węsząc i rżąc cichutko, łakomstwo wynosząc ponad ostrożność. Początkowo wszystko wydawało się wprost perfekcyjne, utkane niby z baśni, pod którą dobrałaby najpiękniejsze słowa opisujące jej ostatnie dni w pracy — uraczyłaby nią rodziców, czerpiących dumę, iż przysłużyła się rodzinie oraz rodzeństwu, dobrodusznie dokuczającym perełce, może nawet pokusiłaby się o napisanie paru słów do lorda Burke, domagając się niemo pochwał i uwagi należnych jego przyszłej małżonce. Lecz jakaś smuga skalała ten wspaniały obraz, gdy bystry wzrok orzechu tęczówek dostrzegł nieznaczne poruszenie. A raczej jego brak przy panience Prince, rozpaczliwie próbującej nawoływać do siebie jednego ze śnieżnych rumaków, wobec której ten reagował nerwowym poruszaniem uszu oraz ryciem złotego kopyta w ziemi. Łagodne łuki brwi zmarszczyły się nieznacznie, a grymas niezadowolenia skalał miękkość linii ust. Prosiła Morganę, żeby jej niepokojące podejrzenia nie spełniły się, by powodem niechęci jednorożca były li jedynie źle dobrane perfumy, wszak duszący zapach potrafił o migrenę przyprawić! Nie, niestety. Kiedy ciemnowłosa dziewczyna próbowała się zbliżyć do kolejnych, te odsunęły się wyraźnie, zdradzając oznaki zaniepokojenia — nie mogła pozwolić, by podobny dyskomfort pogłębił się. Jednorożce albo uciekną, albo zaatakują, a nie zamierzała się przyglądać, jak krew nieopatrznie brudzi cenny materiał jej odzienia. Lady Parkinson przybrała surową minę, prostując się dumnie, aurę ciepła zastępując stanowczością.
— Panno Prince, najwyraźniej opacznie rozumie panna pojęcie szczerości oraz kompetencji, odnośnie zajmowanego stanowiska. Z oczywistych powodów zostaje odebrana pannie możliwość obcowania z jednorożcami, a zarząd niezwłocznie zajmie się pani przypadkiem. Marnowanie czyjegoś czasu jest niegrzeczne, a świadoma próba przywłaszczania czyjegoś miejsca jest niedopuszczalna — oświadczyła lodowatym tonem, którego nikt chyba jeszcze u artystki uświadczyć nie zdołał. Z wyciągniętą różdżką, nakazała bezczelnej dziewusze odsunąć się od zwierząt i czym prędzej skierować się ku budynkom administracyjnym. Wiedziała, iż wiele łowców ingrediencji jest łasych na darmowe włosie, w tak niespokojnych czasach nawet rozlew krwi tak niewinnej był możliwy i Elodie nie mogła pozwolić, żeby takie niedopatrzenia miały miejsce. Nie do końca wiedziała, jak sprawdzano czystość opiekunek — z oczywistych względów procesu rekrutacji przechodzić nie musiała — ale taki błąd był niedopuszczalny! Prychając, opuściła polanę, z parą stażystek podążających za nią ze spłoszoną miną. Być może był to jej ostatni dzień, nie oznaczało to jednak, iż nie miała tym samym już więcej nic do powiedzenia. Już lady Elodie w tym głowa, by panna Prince nie odnalazła pracy w żadnym szlachetnym przypadku sprawującym pieczę nad magicznymi zwierzętami. I może nawet to nawet dobrze, że kontekst opowieści uległ zmianie — mogła teraz wynieść się na pozycję prawdziwej bohaterki, niźli ledwie niezapomnianej mentorki. Póki co pozostanie blondyneczce oddanie kłamczuchy w ręce urzędników, sama zaś zmuszona będzie do wypełnienia nieznośnej papierologii przy jaśminowej herbatce oraz ciasteczkach migdałowych. Czy jeśli dostatecznie wyżali się szanownemu wujaszkowi Parkinsonowi, to ten uzna, iż nie musi zagłębiać się w labirynt dokumentów? To byłoby takie c u d o w n e.
| zt
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
26.04
Hep!
Czy ta czkawka kiedyś się skończy? Zbliżał się wieczór, a Steffen nadal nie mógł wrócić do domu. Może powinien zamienić się w szczura i liczyć, że w tej postaci przestanie czkać? Aż pożałował, że nie uczył się nigdy ani o czkawce ani o jej historii i nie miał pojęcia, czy animadzy mogą czkać w zwierzęcej postaci. Pozostawało mu mieć nadzieję, że nie, ale i tak się wahał.
Wylądował miękko na leśnej polanie i rozejrzał się wkoło, zdezorientowany. Aż zamarł, widząc w oddali zachodzące słońce, białego konia, srebrną grzywę i...
...zakrył sobie usta dłonią, usiłując powstrzymać formujący się w gardle pisk ekscytacji. Jednorożec! Merlinie, tam jest jednorożec! A nawet... wytężając wzrok dojrzał więcej przepięknych koni, skrytych za drzewami i spokojnie jedzących trawę. Większych i mniejszych, tak jakby przyszła tutaj cała rodzina.
Merlinie, jak Keat będzie mu zazdrościł! Merlinie, jak on od miesiąca zazdrościł Keatowi!
Niepokój związany z czkawką i nieznanymi miejscem minął, jak ręką odjął. Steffen zapomniał o tym, że nie wie gdzie się znajduje ani jak przedostać się z powrotem do Londynu (dobrze, że zarejestrował różdżkę...), lekceważąc wszelkie niedogodności. Liczył się tylko oszałamiający, przepiękny widok przed nim - najdostojniejsze, najniewinniejsze, najcudowniejsze stworzenia na świecie.
Keat miał rację, są niesamowite. Steff nie miał pojęcia jak można woleć jakieś śmierdzące smoki od tych cudów natury.
Musiał, po prostu musiał, zobaczyć je z bliska. Uśmiech uformował mu się na twarzy, a plan sam układał się w głowie. Wiedział, że jednorożce boją się mężczyzn i nie miał zamiaru stawiać opierać swojej szansy na podglądanie tych stworzeń na mitach o dziewictwie. Keatowi się co prawda udało, ale może on był bardziej dziewiczy od Steffena? Cattermole całował się w końcu z...
...nie, nie będzie o niej myślał, musiał być silny. Zresztą, jeszcze jednorożce to wyczują i klapa.
Nie wiedział, czy piękne konie boją się szczurów, ale zaraz się dowie. W tej postaci wyglądał zresztą niewinniej niż jako młody chłopak, nie?
Szybciutko przemienił się w gryzonia, a potem puścił się biegiem po polanie. Przebierał zwinnie łapkami, chcąc jak najprędzej znaleźć się bliżej jednorożców.
Hep!
Czy ta czkawka kiedyś się skończy? Zbliżał się wieczór, a Steffen nadal nie mógł wrócić do domu. Może powinien zamienić się w szczura i liczyć, że w tej postaci przestanie czkać? Aż pożałował, że nie uczył się nigdy ani o czkawce ani o jej historii i nie miał pojęcia, czy animadzy mogą czkać w zwierzęcej postaci. Pozostawało mu mieć nadzieję, że nie, ale i tak się wahał.
Wylądował miękko na leśnej polanie i rozejrzał się wkoło, zdezorientowany. Aż zamarł, widząc w oddali zachodzące słońce, białego konia, srebrną grzywę i...
...zakrył sobie usta dłonią, usiłując powstrzymać formujący się w gardle pisk ekscytacji. Jednorożec! Merlinie, tam jest jednorożec! A nawet... wytężając wzrok dojrzał więcej przepięknych koni, skrytych za drzewami i spokojnie jedzących trawę. Większych i mniejszych, tak jakby przyszła tutaj cała rodzina.
Merlinie, jak Keat będzie mu zazdrościł! Merlinie, jak on od miesiąca zazdrościł Keatowi!
Niepokój związany z czkawką i nieznanymi miejscem minął, jak ręką odjął. Steffen zapomniał o tym, że nie wie gdzie się znajduje ani jak przedostać się z powrotem do Londynu (dobrze, że zarejestrował różdżkę...), lekceważąc wszelkie niedogodności. Liczył się tylko oszałamiający, przepiękny widok przed nim - najdostojniejsze, najniewinniejsze, najcudowniejsze stworzenia na świecie.
Keat miał rację, są niesamowite. Steff nie miał pojęcia jak można woleć jakieś śmierdzące smoki od tych cudów natury.
Musiał, po prostu musiał, zobaczyć je z bliska. Uśmiech uformował mu się na twarzy, a plan sam układał się w głowie. Wiedział, że jednorożce boją się mężczyzn i nie miał zamiaru stawiać opierać swojej szansy na podglądanie tych stworzeń na mitach o dziewictwie. Keatowi się co prawda udało, ale może on był bardziej dziewiczy od Steffena? Cattermole całował się w końcu z...
...nie, nie będzie o niej myślał, musiał być silny. Zresztą, jeszcze jednorożce to wyczują i klapa.
Nie wiedział, czy piękne konie boją się szczurów, ale zaraz się dowie. W tej postaci wyglądał zresztą niewinniej niż jako młody chłopak, nie?
Szybciutko przemienił się w gryzonia, a potem puścił się biegiem po polanie. Przebierał zwinnie łapkami, chcąc jak najprędzej znaleźć się bliżej jednorożców.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyjątkowy wieczór. Ciepły, poprzerywany drobniejszymi pasmami wiatru, które niosły woń rozkwitającej natury. Senną balladę gdzieś niedaleko nuciła sowa, a w blaskach przygasającego słońca jednorożce ożywiały się. Tutaj w rezerwacie pozostawały wolne i szczęśliwie, swobodnie przechadzały się po zielonych polanach. Cora przyjmowała ten spokój z ulgą. Niewielkie uśmiechy rozpływały się po jej ustach, spoglądała na nie czujnie, ale nie była nachalna. Szanowała ich przestrzeń, świętość. Ludzie nie wahali się skrzywdzić tak wspaniałych istot dla plugawych celów. Należało je za wszelką cenę chronić. Dlatego przychodziła sama. Wszystkie towarzyszące jej łapy pozostawały w bezpiecznym Kłębku. Obce zapachy mogłyby spłoszyć te rogate stworzenia, a potrzebowała jeszcze wielu godzin obserwacji. Miała ze sobą notatki ojca, zapisał tony zeszytów, omawiając ze szczegółami dzieje każdego podopiecznego. To miejsce wyjątkowo kojarzyło jej się z nim, swą pasje i miłość do zwierząt pozostawił jej. Dzięki temu przetrwał jeszcze mocniej. W objęciach natury i w tak znakomitym towarzystwie zapominała o bolączkach codzienności, o historiach swych pokrzywdzonych podopiecznych. O historiach własnych.
Skryta w wyższych trawach siedziała na porzuconym kamieniu i przypatrywała się otoczeniu. Jakiś czas temu tutejszy magiwet poprosił ją o pomoc. Paskudna zaraza dotarła do rezerwatu, odbierając siły niemal każdemu członkowi stada. Wspólnie z profesorem Foldem dniami i nocami poszukiwali właściwego rozwiązania. Nie pracowała w leśnym królestwie Parkinsonów, ale bywała tutaj dość często. Okrutne choroba wraz z nadejściem wiosny zaczęła ustępować, ale Cora chciała przyjrzeć się bliżej poszczególnym osobnikom. Spisywała więc wszystko, co tylko wydało jej się niepokojące. Nieopodal niej bawiły się dwa młode jednorożce, bez matki. Wyczuwały ją, ale nie podchodziły. Z drugiej strony aż po horyzont nie było widać żadnego z nich. Kryły się w bezpiecznym schronieniu, gdzieś w gęstej części lasu. Czekała cierpliwie, dobrze wiedząc, że pośpiech to zła przyjaciółka.
W końcu jednak wyprostowała plecy i rozluźniła mięśnie. Silniejszy zryw wiatru porwał kilka pergaminów gdzieś między trawy. Sięgnęła po nie, ale wtedy wyłapała włochate maleństwo skryte przy samej ziemi. Uśmiechnęła się mimowolnie i zabrała kartkę z jego karku. Powstrzymała odruch pogłaskania go. Obcy palec mógł go nieźle przestraszyć.
– Zmykaj, mój mały. Uważaj na siebie, kręci się tu wiele sów – poradziła zatroskana. Natura dawno temu ustaliła swój porządek i nie dało się jej zatrzymać, ale jeśli gryzoń będzie dzielny, być może czeka go piękne lato. Otoczenie jednak groźnie pohukiwało. Ściemniało się. Trochę zdziwiła ją obecność szczura właśnie tutaj, zupełnie samotnego. Gdzie się podziała reszta kompani? Nie rozmyślała jednak dłużej, bo zza starego drzewa wyłoniła się para jednorożców. Jedno z młodych pomknęło jakby spłoszone, a Cora skrzywiła nieco usta. Wyglądały na zdrowe, ale coś tutaj było nie tak. Skupiona przycisnęła do kolan swoje notatki i oderwała spojrzenie od nowego towarzysza. Była pewna, że ten czmychnie zaraz gdzieś w te długie trawy i tak ślad po nim zaginie. Te małe ogonki były niezwykle inteligentne.
Skryta w wyższych trawach siedziała na porzuconym kamieniu i przypatrywała się otoczeniu. Jakiś czas temu tutejszy magiwet poprosił ją o pomoc. Paskudna zaraza dotarła do rezerwatu, odbierając siły niemal każdemu członkowi stada. Wspólnie z profesorem Foldem dniami i nocami poszukiwali właściwego rozwiązania. Nie pracowała w leśnym królestwie Parkinsonów, ale bywała tutaj dość często. Okrutne choroba wraz z nadejściem wiosny zaczęła ustępować, ale Cora chciała przyjrzeć się bliżej poszczególnym osobnikom. Spisywała więc wszystko, co tylko wydało jej się niepokojące. Nieopodal niej bawiły się dwa młode jednorożce, bez matki. Wyczuwały ją, ale nie podchodziły. Z drugiej strony aż po horyzont nie było widać żadnego z nich. Kryły się w bezpiecznym schronieniu, gdzieś w gęstej części lasu. Czekała cierpliwie, dobrze wiedząc, że pośpiech to zła przyjaciółka.
W końcu jednak wyprostowała plecy i rozluźniła mięśnie. Silniejszy zryw wiatru porwał kilka pergaminów gdzieś między trawy. Sięgnęła po nie, ale wtedy wyłapała włochate maleństwo skryte przy samej ziemi. Uśmiechnęła się mimowolnie i zabrała kartkę z jego karku. Powstrzymała odruch pogłaskania go. Obcy palec mógł go nieźle przestraszyć.
– Zmykaj, mój mały. Uważaj na siebie, kręci się tu wiele sów – poradziła zatroskana. Natura dawno temu ustaliła swój porządek i nie dało się jej zatrzymać, ale jeśli gryzoń będzie dzielny, być może czeka go piękne lato. Otoczenie jednak groźnie pohukiwało. Ściemniało się. Trochę zdziwiła ją obecność szczura właśnie tutaj, zupełnie samotnego. Gdzie się podziała reszta kompani? Nie rozmyślała jednak dłużej, bo zza starego drzewa wyłoniła się para jednorożców. Jedno z młodych pomknęło jakby spłoszone, a Cora skrzywiła nieco usta. Wyglądały na zdrowe, ale coś tutaj było nie tak. Skupiona przycisnęła do kolan swoje notatki i oderwała spojrzenie od nowego towarzysza. Była pewna, że ten czmychnie zaraz gdzieś w te długie trawy i tak ślad po nim zaginie. Te małe ogonki były niezwykle inteligentne.
Podbiegł bliżej, jak najbliżej się dało, aż zaparło mu dech w jego szczurzych piersiach. Chciałby spojrzeć na jednorożce również ludzkim, pełniejszym wzrokiem, ale niestety - wiedział, że nie może. Nie chciał podejmować ryzyka i straszyć jednorożców, nawet jeśli Keatowi jakimś cudem udało się jednego pogłaskać. Może te z Zakazanego Lasu były mniej dzikie, może napotkały już jakiś uczniów Hogwartu?
Zamachał ogonkiem, z zachwytem przemykając od konika do konika, trzymając się na bezpieczną odległość i podziwiając srebrną sierść oraz dostojne łby. Zaraz potem zamarł, widząc człowieka. Kobietę. Dziewicę?
Skulił się w świeżej trawie. Dziewica czy nie, ludzie mieli irytującą skłonność do reagowania na szczury odstraszającym zaklęciem, albo krzykiem, a przecież był w tej postaci po to, by nie straszyć jednorożców nagłymi ruchami albo odgłosami. Bystre oko dostrzegło go jednak, szczurze i ludzkie spojrzenia skrzyżowały się, a Steffek już zaczął gotowić się do ucieczki aż...
sowy?
Ostrzegała go przed sowami?
O nie nie, nie zostanie tutaj sam! Bał się kotołaków i kotów, ale sów też, choć odrobinę mniej. Sowy za to polowały mniej śmiele, gdy wkoło znajdowali się ludzie, więc...
...kierowany instynktem samozachowawczym, wskoczył miłej pani na kolana. Ona go obroni, prawda? Może i w ludzkiej postaci byłby bardziej sceptyczny, ale w szczurzej kierował się bardziej instynktem niż logiką, a coś w jej głosie wzbudzało zaufanie. Wychylił pyszczek, wścibsko spoglądając na zeszyt, który trzymała na kolanach. Ulubioną rozrywką animaga było czytanie cudzych rozterek. Może to jej pamiętnik, może dowie się, dlaczego przyszła tutaj sama, smucić się nad jednorożcami? Chociaż, wcale nie wyglądała na smutną, bardziej na zmartwioną. Wprawne, ciekawskie oczko dostrzegło notatki, ale ku jego rozczarowaniu nie były to wywody miłosne (choć co to, tam, na marginesie?!), a... notatki badawcze? Zerknął na papier, a potem jeszcze raz na jednorożce. Ojej, ojej! Były chore?
Z wrażenia omal się nie przemienił, powstrzymała go tylko świadomość, że siedzi na cudzym kolanie, a gdy ostatnio przemienił się na cudzym karku to omal nie zabił faceta. Pisnął tylko cicho, przestraszony perspektywą jakiegokolwiek zagrożenia dla tych cudownych stworzeń.
Zamachał ogonkiem, z zachwytem przemykając od konika do konika, trzymając się na bezpieczną odległość i podziwiając srebrną sierść oraz dostojne łby. Zaraz potem zamarł, widząc człowieka. Kobietę. Dziewicę?
Skulił się w świeżej trawie. Dziewica czy nie, ludzie mieli irytującą skłonność do reagowania na szczury odstraszającym zaklęciem, albo krzykiem, a przecież był w tej postaci po to, by nie straszyć jednorożców nagłymi ruchami albo odgłosami. Bystre oko dostrzegło go jednak, szczurze i ludzkie spojrzenia skrzyżowały się, a Steffek już zaczął gotowić się do ucieczki aż...
sowy?
Ostrzegała go przed sowami?
O nie nie, nie zostanie tutaj sam! Bał się kotołaków i kotów, ale sów też, choć odrobinę mniej. Sowy za to polowały mniej śmiele, gdy wkoło znajdowali się ludzie, więc...
...kierowany instynktem samozachowawczym, wskoczył miłej pani na kolana. Ona go obroni, prawda? Może i w ludzkiej postaci byłby bardziej sceptyczny, ale w szczurzej kierował się bardziej instynktem niż logiką, a coś w jej głosie wzbudzało zaufanie. Wychylił pyszczek, wścibsko spoglądając na zeszyt, który trzymała na kolanach. Ulubioną rozrywką animaga było czytanie cudzych rozterek. Może to jej pamiętnik, może dowie się, dlaczego przyszła tutaj sama, smucić się nad jednorożcami? Chociaż, wcale nie wyglądała na smutną, bardziej na zmartwioną. Wprawne, ciekawskie oczko dostrzegło notatki, ale ku jego rozczarowaniu nie były to wywody miłosne (choć co to, tam, na marginesie?!), a... notatki badawcze? Zerknął na papier, a potem jeszcze raz na jednorożce. Ojej, ojej! Były chore?
Z wrażenia omal się nie przemienił, powstrzymała go tylko świadomość, że siedzi na cudzym kolanie, a gdy ostatnio przemienił się na cudzym karku to omal nie zabił faceta. Pisnął tylko cicho, przestraszony perspektywą jakiegokolwiek zagrożenia dla tych cudownych stworzeń.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Wolisz zostać przy mnie? – zagadała, kiedy szczurze łapki haczyły sukienkę, wspinając się prędko do bezpiecznego gniazda jej kolan. Westchnęła nieco oczarowana i pokiwała lekko głową, przy okazji też zagarniając część wypadających z koka kosmyków z twarzy. – W porządku, możesz zostać, ale powinniśmy być cichutko – upomniała gryzonia poważnie, choć raczej cicho. Poruszenie między trawami nie stanowiło dla magicznych stworzeń tajemnicy. Szczur jej nie przeszkadzał. Okazał się odważnym i ciekawskim osobnikiem. Tym razem więc nie powstrzymała pragnienia pogłaskania go. Przyłożyła dwa palce do jego grzbietu i przejechała nimi delikatnie po ukrytym kręgosłupie. Przy okazji też przyjrzała mu się bliżej, tracąc na moment zainteresowanie jednorożcami. Miał ładne, długie wąsy, choć kolor sierści był wyjątkowo zwykły. Niemniej łepek posiadał bystry i z pewnością umiał poradzić sobie w nieprzyjemnych warunkach. Tylko skąd to zainteresowanie rogatymi olbrzymami? Trochę ją to niepokoiło.
Ponownie ołówek przyłożyła do notatek, a spomiędzy nich wysunął się liścik, stary, pomarszczony. Pachniał cynamonem i maścią na odmrożone łapki. Napisała go dawno temu, może nie aż tak, w grudniu. Zaplątał się w bałaganie papierków. Zwykle dbała o porządek, ale od jakiegoś czasu działo się u niej w duszy coś niedobrego. Tamtego dnia było zimno, końskie oko szczękało zmarznięte, aż musiała wezwać fachowca z miasteczka i wzmocnić stajnię. Burzowe anomalie, w dodatku śnieżne, dobijały się boleśnie do domku. Zabrała wtedy do zwierzęcej kryjówki wszystkie koce i postanowiła zamieć przeczekać ze swoimi podopiecznymi. Mugolski piecyk pracował ciężko, a wtulone pyszczki grzały ją z każdej strony w gniazdku na sianie. Byli razem. I były święta. Spędzała je sama. Pierwszy raz zupełnie sama. Nie mogła wyjechać, bo ledwie dwa dni temu przyjęła ciężko rannego aetonana. Zresztą nie miała nawet dokąd. Wtedy to napisała, w osamotnieniu i tęsknocie, w żałosnej potrzebie przypomnienia sobie twarzy Michaela, który nigdy nie dowiedział się, że jest kochany. Rozlewał się atrament przez jej łzy, niektórych psidwak nie zdążył zlizać, więc pergamin chętnie je pochłaniał. Rozliczała się między słowami z uczuć, które przecież zakopała dawno temu, głęboko pod ziemią, by nie wypełzły już więcej, by dały jej już spokój. Dziś, gdy podglądała jednorożce, nie pamiętała o tym kawałku własnej rozpaczy spisywanym pod sennym okiem gwiazd.
– Musimy je obserwować, wiesz? Były niedawno chore. Niektóre z nich wciąż mogą czuć się źle – zapoznała szczura z celem tego posterunku. – Tam są dwa maluchy. Właściwie to jeden… Ten drugi gdzieś się schował. Ale są zdrowe. Tamta piękna panienka to Anastazja, a to jej tata. Widzisz? Ma owiniętą opatrunkiem z płatków ciemiernika łapkę. Położę cię na ramieniu, zobaczysz więcej – stwierdziła w połowie szeptanej opowieści i podniosła stworzonko. Delikatnie ułożyła szczurzego chłopca na ramieniu i wskazała na tatusiowego jednorożca. – W trakcie choroby trochę szalał, i rozciął sobie łapę. Z jakiegoś powodu nie chciała się goić. Och, widzę, że dalej niepokojąco potrząsa pyszczkiem – mruknęła zasmucona i postanowiła zanotować tę obserwację. Ojciec z córką przeszli kawałek i zatrzymali się. Możliwe, że nasłuchiwali. W tych trawach Cora i jej towarzysz byli mniej widoczni, ale magiczne oko dostrzegało o wiele więcej, niż mogło się zdawać. Powinna sprawdzić ranę, ale była tu sama, w dodatku nie pracowała w samym rezerwacie. – Jak ci się podoba? Są niezwykłe, prawda? – zapytała szczura, wykręcając lekko głowę w jego stronę. Policzek kobiety otarł się o jego ucho. – Zaraz podejrzymy jeszcze te młode.
Ponownie ołówek przyłożyła do notatek, a spomiędzy nich wysunął się liścik, stary, pomarszczony. Pachniał cynamonem i maścią na odmrożone łapki. Napisała go dawno temu, może nie aż tak, w grudniu. Zaplątał się w bałaganie papierków. Zwykle dbała o porządek, ale od jakiegoś czasu działo się u niej w duszy coś niedobrego. Tamtego dnia było zimno, końskie oko szczękało zmarznięte, aż musiała wezwać fachowca z miasteczka i wzmocnić stajnię. Burzowe anomalie, w dodatku śnieżne, dobijały się boleśnie do domku. Zabrała wtedy do zwierzęcej kryjówki wszystkie koce i postanowiła zamieć przeczekać ze swoimi podopiecznymi. Mugolski piecyk pracował ciężko, a wtulone pyszczki grzały ją z każdej strony w gniazdku na sianie. Byli razem. I były święta. Spędzała je sama. Pierwszy raz zupełnie sama. Nie mogła wyjechać, bo ledwie dwa dni temu przyjęła ciężko rannego aetonana. Zresztą nie miała nawet dokąd. Wtedy to napisała, w osamotnieniu i tęsknocie, w żałosnej potrzebie przypomnienia sobie twarzy Michaela, który nigdy nie dowiedział się, że jest kochany. Rozlewał się atrament przez jej łzy, niektórych psidwak nie zdążył zlizać, więc pergamin chętnie je pochłaniał. Rozliczała się między słowami z uczuć, które przecież zakopała dawno temu, głęboko pod ziemią, by nie wypełzły już więcej, by dały jej już spokój. Dziś, gdy podglądała jednorożce, nie pamiętała o tym kawałku własnej rozpaczy spisywanym pod sennym okiem gwiazd.
– Musimy je obserwować, wiesz? Były niedawno chore. Niektóre z nich wciąż mogą czuć się źle – zapoznała szczura z celem tego posterunku. – Tam są dwa maluchy. Właściwie to jeden… Ten drugi gdzieś się schował. Ale są zdrowe. Tamta piękna panienka to Anastazja, a to jej tata. Widzisz? Ma owiniętą opatrunkiem z płatków ciemiernika łapkę. Położę cię na ramieniu, zobaczysz więcej – stwierdziła w połowie szeptanej opowieści i podniosła stworzonko. Delikatnie ułożyła szczurzego chłopca na ramieniu i wskazała na tatusiowego jednorożca. – W trakcie choroby trochę szalał, i rozciął sobie łapę. Z jakiegoś powodu nie chciała się goić. Och, widzę, że dalej niepokojąco potrząsa pyszczkiem – mruknęła zasmucona i postanowiła zanotować tę obserwację. Ojciec z córką przeszli kawałek i zatrzymali się. Możliwe, że nasłuchiwali. W tych trawach Cora i jej towarzysz byli mniej widoczni, ale magiczne oko dostrzegało o wiele więcej, niż mogło się zdawać. Powinna sprawdzić ranę, ale była tu sama, w dodatku nie pracowała w samym rezerwacie. – Jak ci się podoba? Są niezwykłe, prawda? – zapytała szczura, wykręcając lekko głowę w jego stronę. Policzek kobiety otarł się o jego ucho. – Zaraz podejrzymy jeszcze te młode.
Odpisnąłby, że jasne, że woli zostać przy niej, ale kazała mu być cicho, więc był cicho. Nieznajoma pani była miła i troskliwa i tak czule go głaskała, czuł się przy niej dobrze i bezpiecznie. Na pewno lepiej, niż samemu w trawie, z perspektywą bycia zjedzonym przez upiorną sowę.
I... ojejku, jejku, opowiadała mu o jednorożcach! Miał dzisiaj więcej szczęścia niż rozumu!
Pisnął zachwycony, gdy wzięła go na ręce i zaczęła mu pokazywać młode. Jej wyjaśnienia wynagradzały mu nawet to, że jako gryzoń widział odrobinkę gorzej niż człowiek, przynajmniej na duże odległości. Za to miał lepszy węch i lepiej orientował się w ciemności. Odruchowo machnął ogonkiem, sadowiąc się wygodniej na kobiecej dłoni. Wytężył wzrok, spoglądając na jednorożce, a potem zamarł, gdy opowiedziała mu o ich chorobie. Jakie to smutne! Czyli jednorożce mogą chorować? Pisnął smutno, odruchowo zerkając w dół, na notatki kobiety. Może wyczyta stamtąd coś więcej o ich tajemniczej przypadłości?
Jego wzrok padł jednak na...
...najsmutniejszą rzecz, jaką czytał w życiu, a przynajmniej równie smutną jak jego niedawny anonim do Isabelli. Tylko ładniejszą. I dłuższą. I jeszcze bardziej dramatyczną, bo on nie spędził samotnie Świąt... ojejku, co jeśli za pięć lat będzie starym kawalerem, samotnie podglądającym jednorożce w Wigilię?
Złamane szczurze serduszko zabiło mocniej, a zestresowany Steffek zeskoczył z dłoni Cory na trawę, nie będąc właściwie pewnym, co go tak rozstroiło - chore jednorożce, najniewinniejsze cuda natury? Ten gnojek, który odszedł od tej pięknej pani, może po to, by zaręczyć się z jakąś tffu tffu lady Black? A może czkawka teleportacyjna nadal go stresowała i zaburzała magię w jego ciele, bo przecież zawsze ale to zawsze utrzymywał swoje przemiany idealnie i bez problemu wchodził w rolę szczura, ale teraz poczuł, że człowiecze emocje zaczynają go rozsadzać i dłużej nie wytrzyma w tym ciałku zbyt małym, by pomieścić jego uczucia...
-...To takie smutne! - wypalił nagle chłopak, który leżał w trawie obok Cory zamiast szczura. A potem zatkał sobie usta ręką i spojrzał spanikowany to na blondynkę, to na jednorożce.
Ups?
rzut na ONMS (I czyli bonus 0) lub doświadczenia miłosne Steffka (również 0)
1 - jednorożce chcą nas stratować?!
2-40 - jednorożce płoszą się moim nagłym pojawieniem się i gwałtownie uciekają
40-70 - jednorożce płoszą się i wycofują się, ale spokojnie
70-99 - jednorożce patrzą nas nas ciekawie, ale są nieporuszone moją obecnością
100 - jednorożec pozwoli mi się pogłaskać
I... ojejku, jejku, opowiadała mu o jednorożcach! Miał dzisiaj więcej szczęścia niż rozumu!
Pisnął zachwycony, gdy wzięła go na ręce i zaczęła mu pokazywać młode. Jej wyjaśnienia wynagradzały mu nawet to, że jako gryzoń widział odrobinkę gorzej niż człowiek, przynajmniej na duże odległości. Za to miał lepszy węch i lepiej orientował się w ciemności. Odruchowo machnął ogonkiem, sadowiąc się wygodniej na kobiecej dłoni. Wytężył wzrok, spoglądając na jednorożce, a potem zamarł, gdy opowiedziała mu o ich chorobie. Jakie to smutne! Czyli jednorożce mogą chorować? Pisnął smutno, odruchowo zerkając w dół, na notatki kobiety. Może wyczyta stamtąd coś więcej o ich tajemniczej przypadłości?
Jego wzrok padł jednak na...
...najsmutniejszą rzecz, jaką czytał w życiu, a przynajmniej równie smutną jak jego niedawny anonim do Isabelli. Tylko ładniejszą. I dłuższą. I jeszcze bardziej dramatyczną, bo on nie spędził samotnie Świąt... ojejku, co jeśli za pięć lat będzie starym kawalerem, samotnie podglądającym jednorożce w Wigilię?
Złamane szczurze serduszko zabiło mocniej, a zestresowany Steffek zeskoczył z dłoni Cory na trawę, nie będąc właściwie pewnym, co go tak rozstroiło - chore jednorożce, najniewinniejsze cuda natury? Ten gnojek, który odszedł od tej pięknej pani, może po to, by zaręczyć się z jakąś tffu tffu lady Black? A może czkawka teleportacyjna nadal go stresowała i zaburzała magię w jego ciele, bo przecież zawsze ale to zawsze utrzymywał swoje przemiany idealnie i bez problemu wchodził w rolę szczura, ale teraz poczuł, że człowiecze emocje zaczynają go rozsadzać i dłużej nie wytrzyma w tym ciałku zbyt małym, by pomieścić jego uczucia...
-...To takie smutne! - wypalił nagle chłopak, który leżał w trawie obok Cory zamiast szczura. A potem zatkał sobie usta ręką i spojrzał spanikowany to na blondynkę, to na jednorożce.
Ups?
rzut na ONMS (I czyli bonus 0) lub doświadczenia miłosne Steffka (również 0)
1 - jednorożce chcą nas stratować?!
2-40 - jednorożce płoszą się moim nagłym pojawieniem się i gwałtownie uciekają
40-70 - jednorożce płoszą się i wycofują się, ale spokojnie
70-99 - jednorożce patrzą nas nas ciekawie, ale są nieporuszone moją obecnością
100 - jednorożec pozwoli mi się pogłaskać
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Rezerwat skrywał wiele błyszczących pysków i nieodkrytych dotąd historii. Nie zapuszczały się tu tłumnie wycieczki miłośników magicznej fauny. Miejsce miało chronić, nie przypominało rozległej zielonej widowni, między którą spokojnie mogły przechadzać się kopytne stworzenia. Szereg zasad ograniczał odwiedziny i weryfikował potencjalnych gości. Harmonia zwierząt pozostawała najważniejszą sprawą, ich zdrowie również. Jeśli ktoś tego nie rozumiał, nie powinien nigdy stawiać się w roli przyjaciela. Choć Corę znały, chowała się, chcąc jak najmniej ingerować w i tak już zarzucone granicami środowisko. Wyczuwały jej obecność, choć ukrywała się wymazana zapachem kwitnących kwiatów i długich traw. Opowiadała małemu stworzonku o swoich nieco większych podopiecznych, a głos jej zdradzał troskę i zachwyt nad kreacją magii i natury. Czy istniało drugie tak nieskazitelne i mocne zwierzę? Czy ktokolwiek mógł szarżować z porządkiem życia i śmierci? Posiadał moc cząstkowego przywracania oddechu uśpionym przyjaciołom? Ta siła jednocześnie stanowiła wielkie przekleństwo. Choroba w którymś momencie ustąpi, a wtedy znów strażnicy rozpoczną walkę z narastającą ilością intruzów.
Na szczęście szczurzy kompan nie należał do nich, choć z pewnością nie spodziewała się go ujrzeć tutaj. Wydawał się zachęcony jej opowieścią, miał bystre oczka. Dobrze mu było na ramieniu, tak jej się zdawało. Nie trzymała go siłą, mógł w każdej chwili zwiać i cieszyć się wolnością. Czy jednak przewidziała to, że te małe łapki aż się rwą do romantycznych, choć bardziej jednak tragicznych, listów? Mówiła nieświadoma tego, że w tym czasie oczka sięgały właśnie do starych świstków rozrzuconych w bałaganie notatek magicznego weterynarza. Połaskotał przy mniejszym poruszeniu jej ucho, ale przyjemnie było poczuć przez chwilę nawet i taką małą namiastkę obecności. Przywykła właściwie do zacierania granic w relacji człowieka i zwierzęcia. Skrycie wierzyła, że gryzoń zostanie przy niej choć przez chwilę, ale…
Ale zmienił się w człowieka. Drobny szkielet znacząco się rozciągnął, porósł ubraniem i zgniótł całkiem sporo dumnie prężących się traw. O nie! Ścisnęła nerwowo garść notatek, a potem zawstydzona odsunęła się odrobinę na tym i tak już wąskim kamieniu. Nagła przemiana animaga zdołała ją przestraszyć, nieco chaotycznie pozbierała pergaminy gotowa do ucieczki. Prawie w tej samej chwili jednorożce uczyniły to samo, najwyraźniej świetnie wyłapując obecność dziwną, obecność chyba niechcianą. Mężczyzny. Zdążyła dostrzec dość miłą buzię chłopca, wydawał się poruszony. O czym takim mówił? Zamrugała, nie podejrzewając, że pośród jej świstków znajdował się akurat tamten list. Czy może to jednorożce zdołały aż tak go wzruszyć? Pierwszą myślą jednak było wyłapanie intruza, oprawcy, cwaniaczka, który chciał zakraść się sposobem do najpiękniejszych istot. Pewnie potrzebował krwi. – Kim ty jesteś? Co tutaj robisz? – zapytała natychmiast, choć nie był to głos zdolny do zagrożenia mu. Nie potrafiła wzbudzać w nikim strachu, nie umiała krzyczeć. Chyba. Kiedy jednak wyobraziła sobie niedawną fizyczną granicę, którą, pozbawiona wiedzy o szczurze, tak jawnie przekroczyła, poczuła nieprzyjemny dreszcz. Zadowolony szczur pozwalał jej się dotykać! Złapała nerwowy wdech, szykowała się do ucieczki. – Przestraszyłeś je – bąknęła z zarzutem, choć może powinna i dodać, że przestraszył również ją. – Na pewno jest im jeszcze bardziej smutno, gdy jakiś obcy zagląda im między kopyta – stwierdziła dość… odważnie jak na siebie. Broniła jednorożców. Dobrze, że uciekły, choć jej obserwacje mogły na tym ucierpieć. Zastanawiała się, dlaczego przemienił się tak nagle, dlaczego właśnie teraz. Nie pasowało jej to do scenariusza, w którym ufnie pozyskuje informacje, a potem kradnie któreś ze stworzeń. Oczekiwała jednak wyjaśnień. Różdżka w mgnieniu oka mogła zabłysnąć i wezwać pomoc.
Na szczęście szczurzy kompan nie należał do nich, choć z pewnością nie spodziewała się go ujrzeć tutaj. Wydawał się zachęcony jej opowieścią, miał bystre oczka. Dobrze mu było na ramieniu, tak jej się zdawało. Nie trzymała go siłą, mógł w każdej chwili zwiać i cieszyć się wolnością. Czy jednak przewidziała to, że te małe łapki aż się rwą do romantycznych, choć bardziej jednak tragicznych, listów? Mówiła nieświadoma tego, że w tym czasie oczka sięgały właśnie do starych świstków rozrzuconych w bałaganie notatek magicznego weterynarza. Połaskotał przy mniejszym poruszeniu jej ucho, ale przyjemnie było poczuć przez chwilę nawet i taką małą namiastkę obecności. Przywykła właściwie do zacierania granic w relacji człowieka i zwierzęcia. Skrycie wierzyła, że gryzoń zostanie przy niej choć przez chwilę, ale…
Ale zmienił się w człowieka. Drobny szkielet znacząco się rozciągnął, porósł ubraniem i zgniótł całkiem sporo dumnie prężących się traw. O nie! Ścisnęła nerwowo garść notatek, a potem zawstydzona odsunęła się odrobinę na tym i tak już wąskim kamieniu. Nagła przemiana animaga zdołała ją przestraszyć, nieco chaotycznie pozbierała pergaminy gotowa do ucieczki. Prawie w tej samej chwili jednorożce uczyniły to samo, najwyraźniej świetnie wyłapując obecność dziwną, obecność chyba niechcianą. Mężczyzny. Zdążyła dostrzec dość miłą buzię chłopca, wydawał się poruszony. O czym takim mówił? Zamrugała, nie podejrzewając, że pośród jej świstków znajdował się akurat tamten list. Czy może to jednorożce zdołały aż tak go wzruszyć? Pierwszą myślą jednak było wyłapanie intruza, oprawcy, cwaniaczka, który chciał zakraść się sposobem do najpiękniejszych istot. Pewnie potrzebował krwi. – Kim ty jesteś? Co tutaj robisz? – zapytała natychmiast, choć nie był to głos zdolny do zagrożenia mu. Nie potrafiła wzbudzać w nikim strachu, nie umiała krzyczeć. Chyba. Kiedy jednak wyobraziła sobie niedawną fizyczną granicę, którą, pozbawiona wiedzy o szczurze, tak jawnie przekroczyła, poczuła nieprzyjemny dreszcz. Zadowolony szczur pozwalał jej się dotykać! Złapała nerwowy wdech, szykowała się do ucieczki. – Przestraszyłeś je – bąknęła z zarzutem, choć może powinna i dodać, że przestraszył również ją. – Na pewno jest im jeszcze bardziej smutno, gdy jakiś obcy zagląda im między kopyta – stwierdziła dość… odważnie jak na siebie. Broniła jednorożców. Dobrze, że uciekły, choć jej obserwacje mogły na tym ucierpieć. Zastanawiała się, dlaczego przemienił się tak nagle, dlaczego właśnie teraz. Nie pasowało jej to do scenariusza, w którym ufnie pozyskuje informacje, a potem kradnie któreś ze stworzeń. Oczekiwała jednak wyjaśnień. Różdżka w mgnieniu oka mogła zabłysnąć i wezwać pomoc.
O NIE!
Co on najlepszego narobił?!
Spojrzał z przestrachem na jednorożce, a potem na panią, która całkiem słusznie na niego krzyczała, a potem się zakłopotał, bo wszystko było prostsze w szczurzej postaci, więc...
...spontanicznie znów przemienił się w szczura, bardzo dojrzale wybierając ucieczkę od odpowiedzialności i podświadomie chcąc załagodzić groźną panią i sprawić, żeby przestała się bać. Najpierw bała się go jakaś dama na koniu, teraz boją się go blond pani i jednorożce, ta czkawka jest koszmarem, stawiającym go w roli jakiegoś... złoczyńcy w przebraniu!
(W głębi duszy wiedział jednak, że o ile przygodę z płoszeniem konia w lesie wywołała jedynie czkawka, to teraz wpakował się w bagno sam, beztrosko podchodząc do jednorożców, beztrosko czytając cudzą korespondencję i z przejęcia nie utrzymując przemiany)
-Pipipipi! - przepraszam!, pisnął bezradnie, licząc, że to załagodzi sytuację, ale przecież pani nie rozumiała szczurzego i jego sekret już się wydał, już nie weźmie go za niegroźnego gryzonia.
Pisnął raz jeszcze, z rezygnacją, cofnął się o jakieś dwa metry aby zostawić nieznajomej przestrzeń osobistą i znowu zmienił się w człowieka, nieco pobladłego. Robił różne szalone rzeczy ze swoją animagią, ale trzy przemiany w przeciągu minuty oraz czkawka teleportacyjna zupełnie go wyczerpały.
-Przepraszam, ja nie chciałem! - wychrypiał, nadal leżąc w trawie, ale odruchowo uniósł ręce do góry, co wyglądało komicznie. Różdzkę miał w kieszeni, ale może to błąd? Co jeśli ta miła blond pani ma dobre podejście do zwierząt, ale w człowieka bez wahania rzuci jakimś strasznym zaklęciem? Pan Caelan też wydawał się miły na pojedynku, a potem okazało się, że zadaje się z jakimiś psychopatami...
-W sensie, bo mam złamane serce, tak jak pani, i kolega mi powiedział, że wtedy dobrze popatrzeć na jednorożce, więc jak czkawka teleportacyjna mnie tutaj wyrzuciła to uznałem, że może to przeznaczenie, ale nie chciałem ich przestraszyć, więc zamieniłem się w szczura, a potem pani mnie znalazła, a potem zobaczyłem niechcący pani list, bo wypadł z pani książki i zrobiło mi się tak smutno, bo ostatnio też pisałem taki list do dziewczyny która mi się podoba, ale zaręczyła się z kimś innym, ale mój list nie był tak ładny i romantyczny jak ten pani, no i w sumie nie powinienem był go nigdy wysłać, a szczególnie anonimowo, no i przemieniłem się niechcący i wszystkozepsułem, przepraszam i już mnie tu nie ma, a te jednorożce nie zrobią się bardziej chore przeze mnie?! - wytłumaczył na jednym wydechu, wyraźnie smutny i spanikowany.
a rzucę sobie na retorykę żeby Cora cokolwiek zrozumiała (I, bonus 0)
Co on najlepszego narobił?!
Spojrzał z przestrachem na jednorożce, a potem na panią, która całkiem słusznie na niego krzyczała, a potem się zakłopotał, bo wszystko było prostsze w szczurzej postaci, więc...
...spontanicznie znów przemienił się w szczura, bardzo dojrzale wybierając ucieczkę od odpowiedzialności i podświadomie chcąc załagodzić groźną panią i sprawić, żeby przestała się bać. Najpierw bała się go jakaś dama na koniu, teraz boją się go blond pani i jednorożce, ta czkawka jest koszmarem, stawiającym go w roli jakiegoś... złoczyńcy w przebraniu!
(W głębi duszy wiedział jednak, że o ile przygodę z płoszeniem konia w lesie wywołała jedynie czkawka, to teraz wpakował się w bagno sam, beztrosko podchodząc do jednorożców, beztrosko czytając cudzą korespondencję i z przejęcia nie utrzymując przemiany)
-Pipipipi! - przepraszam!, pisnął bezradnie, licząc, że to załagodzi sytuację, ale przecież pani nie rozumiała szczurzego i jego sekret już się wydał, już nie weźmie go za niegroźnego gryzonia.
Pisnął raz jeszcze, z rezygnacją, cofnął się o jakieś dwa metry aby zostawić nieznajomej przestrzeń osobistą i znowu zmienił się w człowieka, nieco pobladłego. Robił różne szalone rzeczy ze swoją animagią, ale trzy przemiany w przeciągu minuty oraz czkawka teleportacyjna zupełnie go wyczerpały.
-Przepraszam, ja nie chciałem! - wychrypiał, nadal leżąc w trawie, ale odruchowo uniósł ręce do góry, co wyglądało komicznie. Różdzkę miał w kieszeni, ale może to błąd? Co jeśli ta miła blond pani ma dobre podejście do zwierząt, ale w człowieka bez wahania rzuci jakimś strasznym zaklęciem? Pan Caelan też wydawał się miły na pojedynku, a potem okazało się, że zadaje się z jakimiś psychopatami...
-W sensie, bo mam złamane serce, tak jak pani, i kolega mi powiedział, że wtedy dobrze popatrzeć na jednorożce, więc jak czkawka teleportacyjna mnie tutaj wyrzuciła to uznałem, że może to przeznaczenie, ale nie chciałem ich przestraszyć, więc zamieniłem się w szczura, a potem pani mnie znalazła, a potem zobaczyłem niechcący pani list, bo wypadł z pani książki i zrobiło mi się tak smutno, bo ostatnio też pisałem taki list do dziewczyny która mi się podoba, ale zaręczyła się z kimś innym, ale mój list nie był tak ładny i romantyczny jak ten pani, no i w sumie nie powinienem był go nigdy wysłać, a szczególnie anonimowo, no i przemieniłem się niechcący i wszystkozepsułem, przepraszam i już mnie tu nie ma, a te jednorożce nie zrobią się bardziej chore przeze mnie?! - wytłumaczył na jednym wydechu, wyraźnie smutny i spanikowany.
a rzucę sobie na retorykę żeby Cora cokolwiek zrozumiała (I, bonus 0)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Krzyk nie był głosem Cory. Kiedy tylko próbowała unosić głos, wciąż brzmiała niegroźnie, trochę surowo, ale raczej nie budziła lęku. Była chuda, miała łagodną buzię i unikała gwałtownych ruchów, panowała nad ewentualnym świstem dłoni. Nie musiał się obawiać zagrożenia z jej strony. Potulność uznawała jednak za słabość, bo to ona sprawiła, że o niektóre rzeczy trudniej było zawalczyć, że czasami nie brano jej na poważnie, że dobrocią podawała się niekiedy na talerzu. Jej spokój mógł irytować i jednocześnie oferować złym ludziom zbyt wiele możliwości. Nawet ten chłopiec nie omieszkał zbliżyć się i powęszyć w jej własnych notatkach, w jej własnych oczach, bo ofiarowała mu widok i opowieść, której nie zamierzała przekazywać nikomu. Szczególnie takiemu podstępnemu łapserdakowi!
Spoglądała z przestrachem, jak podły żartowniś znów minimalizował się przy jej stopach, a potem piskliwie nawoływał. Cofnęła się jeszcze i szybko zaczęła zbierać wszystkie swoje rzeczy. Nie wiedziała, czego tutaj szukał i co to miało znaczyć, był bezczelny i okrutnie ją wykorzystał. Smutniała rozczarowana swą naiwną wiarą w jego dobre intencje. Ciągle się potykała, wciąż jakieś koszmary, wydarzenia kpiące w świetle pogodnego dnia, w, zdawałoby się, najbezpieczniejszym miejscu na ziemi. Przełknęła przykrość, powstrzymała usta przed żałobnym jęknięciem. Powinna go pogonić, ale w tej zwierzęcej formie nie potrafiłaby go nawet kopnąć. To wciąż okrutne! A teraz szykował się do ucieczki jak ten tchórz przyłapany na gorącym uczynku. Uczynił jej obserwacje niekompletnymi, jednorożce mogą już tutaj nie powrócić, a to przecież ich ulubiona polanka. Pomarszczone czoło Cory zamarło, zdradzając w wygięciach strach i zawód.
Mały rzezimieszek postanowił jednak zakpić znów i na nowo przywrócił ciało do człowieczej formy. Poszukała pod warstwami dzierganego sweterka swojej różdżki. Powinna go pacnąć jakimś zaklęciem i przegonić stąd raz na zawsze. To nie jest miejsce dla nieszczerych urwisów. W dodatku mężczyzn. Nieufnie przesuwała spojrzeniem po uniesionych łapach i dość smutnawych ustach. Co to miało znaczyć? Może i nie wyglądał na groźnego typa, ale złamał co najmniej tuzin zasad tego rezerwatu i powinien zostać ukarany. Jak mieli chronić te nieskazitelne stworzenia, skoro przez święte bariery przechodził zakamuflowany oszust? – Już nie wrócą – uświadomiła go zasmucona tym faktem. Na nic całe popołudnie obserwacji. Pochowały się gdzieś w swoich jednorożcowych kryjówkach zestresowane tym najściem. Ustępujące objawy choroby mogą się znów nasilić przy zwiększonym poczuciu zagrożenia. – Nie powinieneś tutaj być – upomniała go, nie podejrzewając jednak, że zechce poważnie podejść do jej spostrzeżeń. Jego udręczone oczy nie powinny zamydlić jej prawdy. W bliskiej odległości nie było nikogo, kto mógłby jej przyjść z pomocą.
Tymczasem zaraz usłyszała wyznanie kompletnie niespodziewane, brzmiące zagadkowo, dość zuchwale nawiązujące do jej… Przycisnęła do piersi swoje pergaminy, kiedy wyszło na jaw, co takiego wyprawiał. To podłe! Czytał sobie jej listy, kiedy ona opowiadała mu o magicznych stworzeniach. Tłumaczył to wszystko jako niefortunny zlepek zdarzeń. Pozbawiony celu i złośliwości, ale chyba nie powinna tak łatwo przytakiwać tym odpowiedziom. Brzmiał… brzmiał nerwowo, szczerze, odsłaniał przed nią emocje. Pozalewał ją informacjami, wyrzucał słówko za słówkiem, rozciągał historyjkę, koloryzując ja kolejnymi dramatami. Bo jednorożce, bo dziewczyna, bo szczur, zakochanie, nieszczęśliwy, przepraszający, zestresowany. Wzięła głęboki wdech. – Powinna wiedzieć – wydusiła nagle, wbrew swoim zamierzeniom. – Ta dziewczyna. Że ją kochasz. Nie chciałbyś za dziesięć lat pisać takiego listu jak ja. Jeśli masz odwagę, spróbuj, ale potem odetnij się od tego, bo będziesz tylko smutniał udręczony przez to uczucie. Jeśli nie wyjdzie. Miłość jest… silniejsza niż nam się zdaje. Ta prawdziwa. – Opuściła głowę i zacisnęła na moment powieki, część włosów opadła jej na twarz, osłaniając uczucia wpływające powoli między oczy. Nie życzyłaby nikomu tego, z czym walczyła od tylu lat. Wciąż nie nauczyła się zakopywać tych obrazów, niszczyć zbyt zakorzenionych w sercu marzeń. To stawało się złe, to wyjadało ją dzień po dniu. – Jednorożce niewiele pomogą, to takie udawane lekarstwo. Może nawet przy nich rozmyślasz bardziej, wydaje nam się, że mają moc spełniania życzeń – podzieliła się z chłopcem swoim doświadczeniem. On wysłał list, ona nigdy nie miała takiej odwagi. Nigdy nie powiedziała ukochanemu, ale nigdy też nie wierzyła, że istniało dla nich jakieś dobre zakończenie. Przełknęła ślinę, czując nawrót krzywdzących myśli. Podniosła głowę i odszukała twarzy szczurzego człowieka. – Nie umiem odpowiedzieć. Stres może być dla nich niebezpieczny, dlatego powinieneś jak najszybciej stąd odejść i nie wracać. Źle znoszą intruzów, szczególnie mężczyzn. – Wolała nie roztrząsać tego, czy faktycznie bajka o złamanym sercu była prawdą. Wolała w nią uwierzyć, rozumiała, jak wielkim ciężarem były takie historie. Też poszukiwała zbawienia tam, gdzie go nie było Jak połatać tak poszarpane serce? Podniosła się z kamienia i wcisnęła wszystkie swoje rzeczy do torby. Skoro żadne stworzenie się tutaj nie zbliży, to i ona powinna odejść. – Ja nigdy mu tego nie powiedziałam, zawsze dobrze jest popatrzeć na jednorożce, ale ich rolą nie jest leczenie naszych złamanych serc – dopowiedziała jeszcze. Żałowała swojej nieśmiałości? Zablokowana. Tak się czuła od kilkunastu lat. Może ten animag przeżywał jedynie przelotne zauroczenie. Może za miesiąc zapomni. Nie umiała dawać porad miłosnych. – Tylko ty sam możesz to zrobić.
Uleczyć się.
A potem podaruj mi receptę.
Spoglądała z przestrachem, jak podły żartowniś znów minimalizował się przy jej stopach, a potem piskliwie nawoływał. Cofnęła się jeszcze i szybko zaczęła zbierać wszystkie swoje rzeczy. Nie wiedziała, czego tutaj szukał i co to miało znaczyć, był bezczelny i okrutnie ją wykorzystał. Smutniała rozczarowana swą naiwną wiarą w jego dobre intencje. Ciągle się potykała, wciąż jakieś koszmary, wydarzenia kpiące w świetle pogodnego dnia, w, zdawałoby się, najbezpieczniejszym miejscu na ziemi. Przełknęła przykrość, powstrzymała usta przed żałobnym jęknięciem. Powinna go pogonić, ale w tej zwierzęcej formie nie potrafiłaby go nawet kopnąć. To wciąż okrutne! A teraz szykował się do ucieczki jak ten tchórz przyłapany na gorącym uczynku. Uczynił jej obserwacje niekompletnymi, jednorożce mogą już tutaj nie powrócić, a to przecież ich ulubiona polanka. Pomarszczone czoło Cory zamarło, zdradzając w wygięciach strach i zawód.
Mały rzezimieszek postanowił jednak zakpić znów i na nowo przywrócił ciało do człowieczej formy. Poszukała pod warstwami dzierganego sweterka swojej różdżki. Powinna go pacnąć jakimś zaklęciem i przegonić stąd raz na zawsze. To nie jest miejsce dla nieszczerych urwisów. W dodatku mężczyzn. Nieufnie przesuwała spojrzeniem po uniesionych łapach i dość smutnawych ustach. Co to miało znaczyć? Może i nie wyglądał na groźnego typa, ale złamał co najmniej tuzin zasad tego rezerwatu i powinien zostać ukarany. Jak mieli chronić te nieskazitelne stworzenia, skoro przez święte bariery przechodził zakamuflowany oszust? – Już nie wrócą – uświadomiła go zasmucona tym faktem. Na nic całe popołudnie obserwacji. Pochowały się gdzieś w swoich jednorożcowych kryjówkach zestresowane tym najściem. Ustępujące objawy choroby mogą się znów nasilić przy zwiększonym poczuciu zagrożenia. – Nie powinieneś tutaj być – upomniała go, nie podejrzewając jednak, że zechce poważnie podejść do jej spostrzeżeń. Jego udręczone oczy nie powinny zamydlić jej prawdy. W bliskiej odległości nie było nikogo, kto mógłby jej przyjść z pomocą.
Tymczasem zaraz usłyszała wyznanie kompletnie niespodziewane, brzmiące zagadkowo, dość zuchwale nawiązujące do jej… Przycisnęła do piersi swoje pergaminy, kiedy wyszło na jaw, co takiego wyprawiał. To podłe! Czytał sobie jej listy, kiedy ona opowiadała mu o magicznych stworzeniach. Tłumaczył to wszystko jako niefortunny zlepek zdarzeń. Pozbawiony celu i złośliwości, ale chyba nie powinna tak łatwo przytakiwać tym odpowiedziom. Brzmiał… brzmiał nerwowo, szczerze, odsłaniał przed nią emocje. Pozalewał ją informacjami, wyrzucał słówko za słówkiem, rozciągał historyjkę, koloryzując ja kolejnymi dramatami. Bo jednorożce, bo dziewczyna, bo szczur, zakochanie, nieszczęśliwy, przepraszający, zestresowany. Wzięła głęboki wdech. – Powinna wiedzieć – wydusiła nagle, wbrew swoim zamierzeniom. – Ta dziewczyna. Że ją kochasz. Nie chciałbyś za dziesięć lat pisać takiego listu jak ja. Jeśli masz odwagę, spróbuj, ale potem odetnij się od tego, bo będziesz tylko smutniał udręczony przez to uczucie. Jeśli nie wyjdzie. Miłość jest… silniejsza niż nam się zdaje. Ta prawdziwa. – Opuściła głowę i zacisnęła na moment powieki, część włosów opadła jej na twarz, osłaniając uczucia wpływające powoli między oczy. Nie życzyłaby nikomu tego, z czym walczyła od tylu lat. Wciąż nie nauczyła się zakopywać tych obrazów, niszczyć zbyt zakorzenionych w sercu marzeń. To stawało się złe, to wyjadało ją dzień po dniu. – Jednorożce niewiele pomogą, to takie udawane lekarstwo. Może nawet przy nich rozmyślasz bardziej, wydaje nam się, że mają moc spełniania życzeń – podzieliła się z chłopcem swoim doświadczeniem. On wysłał list, ona nigdy nie miała takiej odwagi. Nigdy nie powiedziała ukochanemu, ale nigdy też nie wierzyła, że istniało dla nich jakieś dobre zakończenie. Przełknęła ślinę, czując nawrót krzywdzących myśli. Podniosła głowę i odszukała twarzy szczurzego człowieka. – Nie umiem odpowiedzieć. Stres może być dla nich niebezpieczny, dlatego powinieneś jak najszybciej stąd odejść i nie wracać. Źle znoszą intruzów, szczególnie mężczyzn. – Wolała nie roztrząsać tego, czy faktycznie bajka o złamanym sercu była prawdą. Wolała w nią uwierzyć, rozumiała, jak wielkim ciężarem były takie historie. Też poszukiwała zbawienia tam, gdzie go nie było Jak połatać tak poszarpane serce? Podniosła się z kamienia i wcisnęła wszystkie swoje rzeczy do torby. Skoro żadne stworzenie się tutaj nie zbliży, to i ona powinna odejść. – Ja nigdy mu tego nie powiedziałam, zawsze dobrze jest popatrzeć na jednorożce, ale ich rolą nie jest leczenie naszych złamanych serc – dopowiedziała jeszcze. Żałowała swojej nieśmiałości? Zablokowana. Tak się czuła od kilkunastu lat. Może ten animag przeżywał jedynie przelotne zauroczenie. Może za miesiąc zapomni. Nie umiała dawać porad miłosnych. – Tylko ty sam możesz to zrobić.
Uleczyć się.
A potem podaruj mi receptę.
Skończył przemowę, wreszcie wziął głębszy wdech, a potem obserwował panią z żalem i niepokojem. Widział, że była smutna i przestraszona. Zaburzył jej spokojny wieczór niczym meteor, psując dzień nie tylko jej, ale i chorym jednorożcom.
Spuścił głowę z pokorą, ganiąc się w duchu za egoistyczną ciekawość i lekkomyślną spontaniczność. Może i okrutna czkawka teleportacyjna przypadkiem rzuciła go w to miejsce, ale przecież mógł pomyśleć zamiast działać i przezornie nie zbliżać się do jednorożców, nawet jako szczur. Dama miała rację, był nieodpowiedzialny i egocentryczny i poniesie zasłużoną karę, codziennie zasypiając z obrazem chorego jednorożca pod powiekami.
Widać tylko Keatowi było dane głaskać te piękne stworzenia, może dlatego, że kierował się wtedy altruistyczną misją dla Zakonu i Gabriela, a nie własnymi pobudkami. A może dlatego, że był jeszcze czystszy niż Steffen - może był nieskażony egoizmem, a może.... może po prostu nigdy nie całował dziewczyny?! (Steff zanotował w pamięci, by spytać o to Keatona - o ile kiedykolwiek przyzna mu się do tego, że oglądał jednorożce i jak przykro się to zakończyło, bo teraz było mu zwyczajnie wstyd!).
Wziął wdech, powoli wstał i otrzepał się z trawy, aby przeprosić po raz setny, ale wtedy dama niespodziewanie zmieniła temat i zaczęła mówić o miłości, o odwadze, o smutku.
Gwałtownie podniósł speszony wzrok na Corę, rozdziawiając usta ze zdumienia.
-Ja... och. - wydusił, spoglądając na blondynkę oczyma jak spodki, bo oto znów go zaskoczyła i zdumiała, sięgając swoimi słowami do głębi jego smutnego serduszka, poruszając wszystkie struny ukrytych rozterek. Nagle przestała być w jego oczach przestraszoną kobietą, a stała się zagadkowym aniołem, prorokinią miłości, jednorożcem w ludzkiej skórze - była taka dobra i mądra, mówiąc dokładnie to, czego potrzebował usłyszeć. Kilka zdań pokrzepiło go bardziej, niż cała noc zapijania smutków z Keatem, ale zarazem poczuł narastającą grozę, świadom, jak odpowiedzialnym zadaniem obarcza go tajemnicza nieznajoma.
-Ale... co jeśli tylko ją zasmucę? Ma pani rację, powinienem nieść ten ciężar sam, nie z jednorożcami, ale... czy mam prawo obarczać nim ją? - wybąkał, a usta lekko mu zadrgały, wyginając się w podkówkę. Przypomniał sobie łzy Isabelli pod Białym Mostem, łzy, które uświadomiły mu, że trzeba dać za wygraną. Wolał ją wtedy widzieć spokojną niż nieszczęśliwą. Ale może się mylił, sądząc, że trzeba odpuścić? Minęło w końcu tyle miesięcy, a on nie potrafił odpuścić, a emocje pchały go do coraz głupszych uczynków, takich jak wysłanie tamtego anonimu i podglądanie jednorożców. Czy prawda może go wyzwolić, pomóc zapomnieć? Bał się, że raczej wszystko zniszczy, ale jasnowłosa pani wydawała się nieco starsza, a zatem na pewno bardziej doświadczona od niego. I ojejku, dziesięć lat?
-To... pani też mu to powie? Kimkolwiek jest, jest chyba ślepy, pani jest aniołem. - zapewnił żarliwie, nie mogąc powstrzymać się od żywego zainteresowania sytuacją samej nieznajomej. Dziesięć lat niespełnionej miłości brzmiało tak smutno i okrutnie! Spojrzał na blondynkę z nagłą determinacją.
-Jak...hep! - Cora nigdy nie miała się jednak dowiedzieć, o co chciał ją spytać (a chciał spytać o jej imię i ostrożnie się przedstawić, samym imieniem, bo jego nazwisko nie powinno być łączone z animagią), bo nagle czknął i... już go nie było! Została na polance całkowicie sama.
/zt
Spuścił głowę z pokorą, ganiąc się w duchu za egoistyczną ciekawość i lekkomyślną spontaniczność. Może i okrutna czkawka teleportacyjna przypadkiem rzuciła go w to miejsce, ale przecież mógł pomyśleć zamiast działać i przezornie nie zbliżać się do jednorożców, nawet jako szczur. Dama miała rację, był nieodpowiedzialny i egocentryczny i poniesie zasłużoną karę, codziennie zasypiając z obrazem chorego jednorożca pod powiekami.
Widać tylko Keatowi było dane głaskać te piękne stworzenia, może dlatego, że kierował się wtedy altruistyczną misją dla Zakonu i Gabriela, a nie własnymi pobudkami. A może dlatego, że był jeszcze czystszy niż Steffen - może był nieskażony egoizmem, a może.... może po prostu nigdy nie całował dziewczyny?! (Steff zanotował w pamięci, by spytać o to Keatona - o ile kiedykolwiek przyzna mu się do tego, że oglądał jednorożce i jak przykro się to zakończyło, bo teraz było mu zwyczajnie wstyd!).
Wziął wdech, powoli wstał i otrzepał się z trawy, aby przeprosić po raz setny, ale wtedy dama niespodziewanie zmieniła temat i zaczęła mówić o miłości, o odwadze, o smutku.
Gwałtownie podniósł speszony wzrok na Corę, rozdziawiając usta ze zdumienia.
-Ja... och. - wydusił, spoglądając na blondynkę oczyma jak spodki, bo oto znów go zaskoczyła i zdumiała, sięgając swoimi słowami do głębi jego smutnego serduszka, poruszając wszystkie struny ukrytych rozterek. Nagle przestała być w jego oczach przestraszoną kobietą, a stała się zagadkowym aniołem, prorokinią miłości, jednorożcem w ludzkiej skórze - była taka dobra i mądra, mówiąc dokładnie to, czego potrzebował usłyszeć. Kilka zdań pokrzepiło go bardziej, niż cała noc zapijania smutków z Keatem, ale zarazem poczuł narastającą grozę, świadom, jak odpowiedzialnym zadaniem obarcza go tajemnicza nieznajoma.
-Ale... co jeśli tylko ją zasmucę? Ma pani rację, powinienem nieść ten ciężar sam, nie z jednorożcami, ale... czy mam prawo obarczać nim ją? - wybąkał, a usta lekko mu zadrgały, wyginając się w podkówkę. Przypomniał sobie łzy Isabelli pod Białym Mostem, łzy, które uświadomiły mu, że trzeba dać za wygraną. Wolał ją wtedy widzieć spokojną niż nieszczęśliwą. Ale może się mylił, sądząc, że trzeba odpuścić? Minęło w końcu tyle miesięcy, a on nie potrafił odpuścić, a emocje pchały go do coraz głupszych uczynków, takich jak wysłanie tamtego anonimu i podglądanie jednorożców. Czy prawda może go wyzwolić, pomóc zapomnieć? Bał się, że raczej wszystko zniszczy, ale jasnowłosa pani wydawała się nieco starsza, a zatem na pewno bardziej doświadczona od niego. I ojejku, dziesięć lat?
-To... pani też mu to powie? Kimkolwiek jest, jest chyba ślepy, pani jest aniołem. - zapewnił żarliwie, nie mogąc powstrzymać się od żywego zainteresowania sytuacją samej nieznajomej. Dziesięć lat niespełnionej miłości brzmiało tak smutno i okrutnie! Spojrzał na blondynkę z nagłą determinacją.
-Jak...hep! - Cora nigdy nie miała się jednak dowiedzieć, o co chciał ją spytać (a chciał spytać o jej imię i ostrożnie się przedstawić, samym imieniem, bo jego nazwisko nie powinno być łączone z animagią), bo nagle czknął i... już go nie było! Została na polance całkowicie sama.
/zt
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zamierzała przemieniać jego myślenia, poddawać go jeszcze głębszym refleksjom. Chciała po prostu zareagować. Pewnych słów nie dało się powstrzymać. Może dostrzegła garstkę szczerości w nieco żałobnym wyznaniu. Wiedziała, jak mogło boleć serce i jak nieznośnie niewypowiedziane nigdy zdania potrafiły piec duszę później przez długie lata. Skoro dziewczyna tego chłopca miała innego, to może i Michael zdołał się związać z kimś – tym samym zapomniał dawno o dziewczynce z kłębkowego domu. To wydawało się tak racjonalne i prawidłowe. Nikogo nie można było zmuszać do uczucia, ani błagać by okazał zrozumienie. Zarzucano ją radami, sama nieustannie w nich brodziła, będąc przekonaną, że tylko tak wyrwie z ziemi tę dokuczliwą potrzebę serca. Korzenie jednak rozrosły się szeroko, wysysały z niej życie, ale on był młodszy. Miał przed sobą garść dodatkowych lat i najwyraźniej nie brakowało mu entuzjazmu. Pogubione oczy zdradzały, że jej kilka myśli w jakiś sposób na niego zadziałało.
Nigdy nie nazwałaby siebie aniołem. Nigdy nie nauczyła się latać, choć umiała złożyć skrzydło i zachęcić je do lotu. Wszystkie skrzydła poza własnymi, niewidzialnie przyklejonymi do pleców. W oczach rozmówcy dostrzegła coś poza smutkiem, może błysnęły zachwycone nowymi możliwościami. Obawiała się jednak, że dla niej miłość była jeszcze bardziej tajemnicza. Najpotężniejsze stworzenia w świecie czarodziejów nie umiały wybawić jej od tej udręki. Głosy nie cichły, serce nie przestawało, choć uczyniła prawie wszystko, aby tylko oddzielić się. Raz na zawsze. Zwątpiła, czy powinien w ogóle jej słuchać. Tak naprawdę była przypadkiem beznadziejnie nieszczęśliwym i niedojrzale ciągnęła za sobą, w dorosłość, balasty ze szkolnych lat. We wszystkich szczenięcych historiach szybko przemijały zakochania. Tak miało być i z nią. Popatrzyła na szerokie pasmo lasu. Wiosenne listki pofalowały na wietrze, a zaraz w pogoń za nimi ruszyły jej słomiane włosy. Wciąż się katowała, choć żyła, jakby te rozdziały dawno zostały zatrzaśnięte. – Nigdy nie wiemy, co ta druga osoba czuje tak naprawdę. Jeśli zostaniesz odrzucony, wreszcie się dowiesz. Przestaniesz mieć nadzieję i ruszysz dalej. Albo… - urwała. Pod zamkniętymi oczami coś krzyknęło i pogroziło jej palcem. Albo nigdy nie ruszysz i nigdy nie przestaniesz kochać. Potrząsnęła głową. To beznadziejne. – Sam musisz odkryć, co jest właściwie dla ciebie. Obawiam się, że nie jestem kimś, kto powinien pokierować twoją myślą. – Należało to powiedzieć.
Dlaczego próbowała przekonać chłopca do czegoś, czego sama nie zrobiła? Michael przecież nie wiedział. Może zauważył. Może wyczuł, jak tamtej nocy zdołał zatrząsnąć najmniejszym włoskiem, najdrobniejszą myślą. Jak przeżywała i jak bardzo chciała, by został już na zawsze. Może to dobrze, że nie zapamiętał tego obrazu. Przyłożyła dłoń do brzucha, wysoko. Przez moment poczuła, że brakuje jej powietrza. Ciężkie myśli ściskały klatkę piersiową. To uczucie nigdy nie było dobre, było toksyczne. Tyle razy próbowała się z niego wydostać. Sama jednak nie znajdywała rozwiązania. Jedynie wyciągniecie myśli z głowy mogłoby dopomóc tej sprawie. Przestraszyła się tym pomysłem. Ulgę przyniosły dopiero kolejne słowa towarzyszącego jej animaga. Uniosła głowę, zaprzestając panicznego nurkowania w trawach. – Nie powiem – wyszeptała, tylko tyle teraz mogła. Za bardzo się bała. Zresztą teraz nie istniała w jego świecie. Dewastowanie nowej rzeczywistości, którą zdołał zbudować, nie było jej celem.
Popatrzyła na młodzieńca z nieco bladym uśmiechem. Nie istniał ratunek dla niej, ale może on mógł jeszcze powalczyć o własne szczęście. Potem zniknął, a Cora pomyślała, że był urojeniem, sennym obrazkiem wyprodukowanym przez dokuczliwą wyobraźnię. Odeszła stąd szybko, by znów schować się w swoim bezpiecznym domku. Pamiętała jeszcze długo zadręczone oczy szczurzego chłopca.
zt
Nigdy nie nazwałaby siebie aniołem. Nigdy nie nauczyła się latać, choć umiała złożyć skrzydło i zachęcić je do lotu. Wszystkie skrzydła poza własnymi, niewidzialnie przyklejonymi do pleców. W oczach rozmówcy dostrzegła coś poza smutkiem, może błysnęły zachwycone nowymi możliwościami. Obawiała się jednak, że dla niej miłość była jeszcze bardziej tajemnicza. Najpotężniejsze stworzenia w świecie czarodziejów nie umiały wybawić jej od tej udręki. Głosy nie cichły, serce nie przestawało, choć uczyniła prawie wszystko, aby tylko oddzielić się. Raz na zawsze. Zwątpiła, czy powinien w ogóle jej słuchać. Tak naprawdę była przypadkiem beznadziejnie nieszczęśliwym i niedojrzale ciągnęła za sobą, w dorosłość, balasty ze szkolnych lat. We wszystkich szczenięcych historiach szybko przemijały zakochania. Tak miało być i z nią. Popatrzyła na szerokie pasmo lasu. Wiosenne listki pofalowały na wietrze, a zaraz w pogoń za nimi ruszyły jej słomiane włosy. Wciąż się katowała, choć żyła, jakby te rozdziały dawno zostały zatrzaśnięte. – Nigdy nie wiemy, co ta druga osoba czuje tak naprawdę. Jeśli zostaniesz odrzucony, wreszcie się dowiesz. Przestaniesz mieć nadzieję i ruszysz dalej. Albo… - urwała. Pod zamkniętymi oczami coś krzyknęło i pogroziło jej palcem. Albo nigdy nie ruszysz i nigdy nie przestaniesz kochać. Potrząsnęła głową. To beznadziejne. – Sam musisz odkryć, co jest właściwie dla ciebie. Obawiam się, że nie jestem kimś, kto powinien pokierować twoją myślą. – Należało to powiedzieć.
Dlaczego próbowała przekonać chłopca do czegoś, czego sama nie zrobiła? Michael przecież nie wiedział. Może zauważył. Może wyczuł, jak tamtej nocy zdołał zatrząsnąć najmniejszym włoskiem, najdrobniejszą myślą. Jak przeżywała i jak bardzo chciała, by został już na zawsze. Może to dobrze, że nie zapamiętał tego obrazu. Przyłożyła dłoń do brzucha, wysoko. Przez moment poczuła, że brakuje jej powietrza. Ciężkie myśli ściskały klatkę piersiową. To uczucie nigdy nie było dobre, było toksyczne. Tyle razy próbowała się z niego wydostać. Sama jednak nie znajdywała rozwiązania. Jedynie wyciągniecie myśli z głowy mogłoby dopomóc tej sprawie. Przestraszyła się tym pomysłem. Ulgę przyniosły dopiero kolejne słowa towarzyszącego jej animaga. Uniosła głowę, zaprzestając panicznego nurkowania w trawach. – Nie powiem – wyszeptała, tylko tyle teraz mogła. Za bardzo się bała. Zresztą teraz nie istniała w jego świecie. Dewastowanie nowej rzeczywistości, którą zdołał zbudować, nie było jej celem.
Popatrzyła na młodzieńca z nieco bladym uśmiechem. Nie istniał ratunek dla niej, ale może on mógł jeszcze powalczyć o własne szczęście. Potem zniknął, a Cora pomyślała, że był urojeniem, sennym obrazkiem wyprodukowanym przez dokuczliwą wyobraźnię. Odeszła stąd szybko, by znów schować się w swoim bezpiecznym domku. Pamiętała jeszcze długo zadręczone oczy szczurzego chłopca.
zt
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Polana
Szybka odpowiedź