Ogród
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogród
Stary, zaniedbany, osowiały - dokładnie taki był ogród za Ruderą, gdy po raz pierwszy został odnaleziony przez jej mieszkańców. W nogi kłuły rozrośnięte łodygi dzikich jeżyn, pokrzywy rozrosły się jak szalone, trawa nie stanowiła miękkiego dywanu, a już tylko suchy step. Jednak za tą pustą kopułą, złożoną z pokracznie powykrzywianych roślin, kryła się długa, drewniana kratka, na której poprzedni właściciele musieli posadzić... winogrona.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 21.12
Padał śnieg. Po serii ulew niemalże dorównujących tsunami, burz oraz niszczycielskiego gradobicia nadszedł czas na przysypanie ulic białym, zimnym puchem. Oblodzenie dróg stanowiło nie lada wyzwanie dla tych, którzy pragnęli przejść z jednego punktu do drugiego w całości - w pozycji wertykalnej. Dla samej Clarence spacery były znaczną trudnością; nie pamiętała już kiedy nabiła sobie tyle siniaków, nie będąc jednocześnie w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Możliwe, że nigdy. Brakowało jej gracji nimfy, żeby majestatycznie sunąć po lodzie nim zwycięsko dotarła do celu. Nie, nogi ślizgały się po zdecydowanie zbyt gładkiej powierzchni - cierpiał tyłek, cierpiały nogi, cierpiały plecy. Z początku Waffling śmiała się ze swojej nieudolności, ale po dwóch tygodniach nieustannego obijania się o każdą nawierzchnię płaską, zaczęła robić się drażliwa. I niecierpliwa. Czarownicy brakowało czasu, gdy przejście kilkudziesięciu metrów nie oznaczało walki o życie. Niestety, ostatnimi czasy dość dosłownie. Pogoda idealnie odwzorowywała napięcie społeczeństwa, jego nastroje wraz z obawami - wojna trwała. Ona była od niej oddalona tak mocno, jak się tylko dało; nieświadoma walk jakie miały miejsce każdego dnia. Nieświadoma tak naprawdę wielu rzeczy. Zaśmiałaby się ze swoich problemów, gdyby tylko znała te dotykające innych ludzi. Sam fakt, że nie znała prawie nikogo, pomagał utrzymać się Clarze w ochronnej bańce niewiedzy. Nie martwiła się przesadnie - tak naprawdę nie mając o kogo. Bertie był jaki był, ładował się w tarapaty, aczkolwiek to stała śpiewka. Nic, czemu mogłaby zapobiec. Cała reszta? Stała pod znakiem zapytania, głównie z powodu nikłych relacji. To nie tak, że życzyła komukolwiek źle. Zwyczajnie nie umartwiała się, nie rozmyślała nad losem innych przez całe dnie i noce, po prostu żyła. Chodziła do pracy, zwiedzała Londyn oraz okolice, nie robiła niczego ekscytującego. Przyzwyczajała się do samotności, na jaką sama się skazała. Chłonęła ją tak jak skóra wchłaniała zimowe powietrze, przesiąkające na wskroś, nierobiące sobie niczego z materiałów odzienia.
Aż wreszcie dała się wyciągnąć na sanki. Czasem zastanawiała się jak to możliwe, że Bott znajdował dla niej czas pośród napiętego grafiku biznesmena i duszy towarzystwa w jednym. Nie narzekała. Lubiła ukradzione z jego życia momenty, gdy nie musiała się niczym przejmować. Ani klientami, ani szefem, ani nieudanymi próbami rozwinięcia w sobie kolejnych pasji. Zawsze z rozrzewnieniem powracała do numerologii, jednak brak wyraźnego rozwinięcia się w tym temacie frustrował. Zataczała koło, czując się jak w potrzasku.
Wspinali się właśnie na górę i choć wcale nie musiała ściskać w dłoni sznurka od sanek, to i tak udawała, że pomaga je wciągnąć na sam szczyt… domu. - Zawsze zjeżdżałam z górki. Wzniesienia. Dach wydaje się dość ekscentryczny - zaśmiała się, wpatrując w obłoczki pary formujące się przed twarzą szatynki. - Na pewno będzie fajnie - poprawiła się zaraz, żeby Bertie nie myślał, że była niewdzięczna. Albo że nie chciała. - Kiedyś bałam się nowości, ale teraz często nie mogę się ich doczekać. Czy to dziwne? - rzuciła w eter, tak naprawdę nie do końca oczekując odpowiedzi na zadane pytanie. Podejrzewała co mógłby na to odpowiedzieć. On ciągle robił coś nowego; czy nowości mogły się kiedyś znudzić? To całkiem filozoficzne pytanie.
Wreszcie przystanęli. Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Clary, gdy rozejrzała się dookoła. Niebo miało barwę atramentu, gwiazdy przypominały srebrny brokat. Potarła czerwony, zmarznięty nos z zamiarem rozgrzania go, nim ostatecznie skupiła uwagę na sankach. - Kto siedzi z przodu? - zadała najważniejsze pytanie tego wieczora. Choć znów domyślała się odpowiedzi, pozostawiła sobie margines na możliwość zaskoczenia. Tak naprawdę z Bertiem nie można było być niczego pewnym.
Padał śnieg. Po serii ulew niemalże dorównujących tsunami, burz oraz niszczycielskiego gradobicia nadszedł czas na przysypanie ulic białym, zimnym puchem. Oblodzenie dróg stanowiło nie lada wyzwanie dla tych, którzy pragnęli przejść z jednego punktu do drugiego w całości - w pozycji wertykalnej. Dla samej Clarence spacery były znaczną trudnością; nie pamiętała już kiedy nabiła sobie tyle siniaków, nie będąc jednocześnie w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Możliwe, że nigdy. Brakowało jej gracji nimfy, żeby majestatycznie sunąć po lodzie nim zwycięsko dotarła do celu. Nie, nogi ślizgały się po zdecydowanie zbyt gładkiej powierzchni - cierpiał tyłek, cierpiały nogi, cierpiały plecy. Z początku Waffling śmiała się ze swojej nieudolności, ale po dwóch tygodniach nieustannego obijania się o każdą nawierzchnię płaską, zaczęła robić się drażliwa. I niecierpliwa. Czarownicy brakowało czasu, gdy przejście kilkudziesięciu metrów nie oznaczało walki o życie. Niestety, ostatnimi czasy dość dosłownie. Pogoda idealnie odwzorowywała napięcie społeczeństwa, jego nastroje wraz z obawami - wojna trwała. Ona była od niej oddalona tak mocno, jak się tylko dało; nieświadoma walk jakie miały miejsce każdego dnia. Nieświadoma tak naprawdę wielu rzeczy. Zaśmiałaby się ze swoich problemów, gdyby tylko znała te dotykające innych ludzi. Sam fakt, że nie znała prawie nikogo, pomagał utrzymać się Clarze w ochronnej bańce niewiedzy. Nie martwiła się przesadnie - tak naprawdę nie mając o kogo. Bertie był jaki był, ładował się w tarapaty, aczkolwiek to stała śpiewka. Nic, czemu mogłaby zapobiec. Cała reszta? Stała pod znakiem zapytania, głównie z powodu nikłych relacji. To nie tak, że życzyła komukolwiek źle. Zwyczajnie nie umartwiała się, nie rozmyślała nad losem innych przez całe dnie i noce, po prostu żyła. Chodziła do pracy, zwiedzała Londyn oraz okolice, nie robiła niczego ekscytującego. Przyzwyczajała się do samotności, na jaką sama się skazała. Chłonęła ją tak jak skóra wchłaniała zimowe powietrze, przesiąkające na wskroś, nierobiące sobie niczego z materiałów odzienia.
Aż wreszcie dała się wyciągnąć na sanki. Czasem zastanawiała się jak to możliwe, że Bott znajdował dla niej czas pośród napiętego grafiku biznesmena i duszy towarzystwa w jednym. Nie narzekała. Lubiła ukradzione z jego życia momenty, gdy nie musiała się niczym przejmować. Ani klientami, ani szefem, ani nieudanymi próbami rozwinięcia w sobie kolejnych pasji. Zawsze z rozrzewnieniem powracała do numerologii, jednak brak wyraźnego rozwinięcia się w tym temacie frustrował. Zataczała koło, czując się jak w potrzasku.
Wspinali się właśnie na górę i choć wcale nie musiała ściskać w dłoni sznurka od sanek, to i tak udawała, że pomaga je wciągnąć na sam szczyt… domu. - Zawsze zjeżdżałam z górki. Wzniesienia. Dach wydaje się dość ekscentryczny - zaśmiała się, wpatrując w obłoczki pary formujące się przed twarzą szatynki. - Na pewno będzie fajnie - poprawiła się zaraz, żeby Bertie nie myślał, że była niewdzięczna. Albo że nie chciała. - Kiedyś bałam się nowości, ale teraz często nie mogę się ich doczekać. Czy to dziwne? - rzuciła w eter, tak naprawdę nie do końca oczekując odpowiedzi na zadane pytanie. Podejrzewała co mógłby na to odpowiedzieć. On ciągle robił coś nowego; czy nowości mogły się kiedyś znudzić? To całkiem filozoficzne pytanie.
Wreszcie przystanęli. Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Clary, gdy rozejrzała się dookoła. Niebo miało barwę atramentu, gwiazdy przypominały srebrny brokat. Potarła czerwony, zmarznięty nos z zamiarem rozgrzania go, nim ostatecznie skupiła uwagę na sankach. - Kto siedzi z przodu? - zadała najważniejsze pytanie tego wieczora. Choć znów domyślała się odpowiedzi, pozostawiła sobie margines na możliwość zaskoczenia. Tak naprawdę z Bertiem nie można było być niczego pewnym.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Minęły już prawie cztery miesiące odkąd Clara wprowadziła się do Rudery. Zdawało się, że po prostu stała się częścią tego domu. Jej obecność stała się oczywista - to siedziała gdzieś z książką i po prostu wpasowywała się w pejzaż, to znalazła sobie miejsce w kuchni i słuchała jego paplaniny, czasem odnajdując się w jej bezsensowności, czasem ją przemilczając. Minęły też ponad dwa miesiące, odkąd przyszła do niego, żeby opowiedzieć o swoim koszmarze, najpierw tym sennym, a później tym który stał się częścią jej życia. I choć od początku było w niej coś, co po prostu kierowało spojrzenie Bertiego w kierunku blondynki, tak po tej nocy ten dziwny magnetyzm działał jakby silniej.
Chciał uśmiechu na jej twarzy, tak po prostu, chciał jej obok, a ona nie uciekała. Nie naciskał, wszystko powoli płynęło do przodu swoim rytmem, zadziwiająco spokojnym jak na bieganinę jaką od jakiegoś czasu było Bottowe życie.
- No ale patrz na niego i powiedz, że sam się o to nie prosi. Jest idealny! - stwierdził w odpowiedzi na słowo ekscentryczny, bo może i było w tym trochę prawdy, a może było w tym dużo prawdy, a jednak w całym tym pomyśle Bott widział coś bardzo oczywistego. Wspinał się na dach po drabince jaką zamontował latem z boku po tym, jak przy którejś próbie włażenia na górę w końcu się trochę połamał spadając. Jak już wlazł to podał jej rękę, przytrzymując wraz z Clarą sanie. Były dość ciężkie i w sumie chyba bardzo stare - znalazł je w domu kiedy się do niego wprowadził. Jest to jedna z tych rzeczy, których nie mógł się pozbyć, bo za bardzo mu się podobały. Drewniane, dość duże, miały w sobie jakąś duszę, a w każdym razie jakiś urok.
- Nic w tym dziwnego. Raczej to że ich kiedyś nie lubiłaś mogłoby takie być. - zapewnił zaraz, uważając żeby zachować równowagę. Zazwyczaj ustanie na szczycie dachu nie było szczególnie trudne, szczególnie że śnieg zsuwał się samoistnie za sprawą własnego ciężaru i pochylni. Teraz jednak sypało na tyle mocno, że było jednak trochę ślisko.
- Hm. Jeśli wylądujemy na drzewie to swojej twarzy mniej mi szkoda. - stwierdził z lekkim namysłem, rozważając za i przeciw obu wersji. - Poza tym będę cię mógł podrywać na patrz, potrzebuję opieki.
Dodał zaraz, mrużąc przy tym oczy i przyglądając jej się.
- Tak, zdecydowanie lądujesz z tyłu. - spojrzał w dół gdzie w ciemności wciąż biegały ulepione przez niego i ożywione przez Sue jakiś czas temu bałwany. Narazie porzuciły śnieżki na rzecz tańca pod księżycem. Bott poprawił swój szalik i w końcu złapał sanki, zarzucając linkę za siebie, żeby ją Clara trzymała i zajmując miejsce z przodu. Póki co zapierał się jednak na nogach jak mógł, żeby nie pojechać bez niej.
- Pamiętaj, za udany zjazd czeka na nas grzaniec. - zachęcił jeszcze, bo owszem przygotowali wcześniej grzane wino na przyprawach korzennych i miodzie i ów wino czekało na parapecie kuchni w zaczarowanych kubkach, które miały trzymać ciepło. - Gotowa?
Spytał, kiedy Clara ulokowała się z tyłu.
Chciał uśmiechu na jej twarzy, tak po prostu, chciał jej obok, a ona nie uciekała. Nie naciskał, wszystko powoli płynęło do przodu swoim rytmem, zadziwiająco spokojnym jak na bieganinę jaką od jakiegoś czasu było Bottowe życie.
- No ale patrz na niego i powiedz, że sam się o to nie prosi. Jest idealny! - stwierdził w odpowiedzi na słowo ekscentryczny, bo może i było w tym trochę prawdy, a może było w tym dużo prawdy, a jednak w całym tym pomyśle Bott widział coś bardzo oczywistego. Wspinał się na dach po drabince jaką zamontował latem z boku po tym, jak przy którejś próbie włażenia na górę w końcu się trochę połamał spadając. Jak już wlazł to podał jej rękę, przytrzymując wraz z Clarą sanie. Były dość ciężkie i w sumie chyba bardzo stare - znalazł je w domu kiedy się do niego wprowadził. Jest to jedna z tych rzeczy, których nie mógł się pozbyć, bo za bardzo mu się podobały. Drewniane, dość duże, miały w sobie jakąś duszę, a w każdym razie jakiś urok.
- Nic w tym dziwnego. Raczej to że ich kiedyś nie lubiłaś mogłoby takie być. - zapewnił zaraz, uważając żeby zachować równowagę. Zazwyczaj ustanie na szczycie dachu nie było szczególnie trudne, szczególnie że śnieg zsuwał się samoistnie za sprawą własnego ciężaru i pochylni. Teraz jednak sypało na tyle mocno, że było jednak trochę ślisko.
- Hm. Jeśli wylądujemy na drzewie to swojej twarzy mniej mi szkoda. - stwierdził z lekkim namysłem, rozważając za i przeciw obu wersji. - Poza tym będę cię mógł podrywać na patrz, potrzebuję opieki.
Dodał zaraz, mrużąc przy tym oczy i przyglądając jej się.
- Tak, zdecydowanie lądujesz z tyłu. - spojrzał w dół gdzie w ciemności wciąż biegały ulepione przez niego i ożywione przez Sue jakiś czas temu bałwany. Narazie porzuciły śnieżki na rzecz tańca pod księżycem. Bott poprawił swój szalik i w końcu złapał sanki, zarzucając linkę za siebie, żeby ją Clara trzymała i zajmując miejsce z przodu. Póki co zapierał się jednak na nogach jak mógł, żeby nie pojechać bez niej.
- Pamiętaj, za udany zjazd czeka na nas grzaniec. - zachęcił jeszcze, bo owszem przygotowali wcześniej grzane wino na przyprawach korzennych i miodzie i ów wino czekało na parapecie kuchni w zaczarowanych kubkach, które miały trzymać ciepło. - Gotowa?
Spytał, kiedy Clara ulokowała się z tyłu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Bała się trochę. Bała się, że po prawdziwej, pozbawionej kłamstw rozmowie z Bertiem o przeszłości zacznie patrzeć na nią inaczej. Jak na kruchą istotkę, której należało współczuć. Okazywać litość. Nie chciała tego, gardziła sztuczną sympatią, nie potrzebowała tych uczuć w swoim życiu. Chciała być normalna i tak też być traktowana, bez względu na czynniki jakie ją ukształtowały. Może rzeczywiście Clarze brakowało nieskalanej niczym odwagi, towarzyskiego drygu gotowego do oczarowania wszystkich wokół, ale nie była słaba. Przeżyła w swoim krótkim życiu wiele i nadal trwała. Trochę powyginana, trochę porysowana, aczkolwiek cała i zdrowa. Gotowa na wszystko, co zamierzała ofiarować kobiecie przyszłość. Sama Waffling nie ośmielała się wybiegać myślami tak mocno - istniejąc w przeświadczeniu, że życie połamanej czarownicy nigdy się nie zmieni. Jeśli Bott nie stwierdzi kiedyś nagle, że zakłada rodzinę i dlatego wykopuje wszystkich z Rudery, to podejrzewała, że zostanie w tym miejscu już na zawsze. Egzystując z dnia na dzień, żyjąc od pierwszego do pierwszego, powoli oraz w samotności - od czasu do czasu poprzecinanej podobnymi chwilami. Nie odważyła się myśleć o czymś więcej, już sam fakt posiadania dachu nad głową okazał się spełnieniem marzeń. Nie prosiła o niego, nie zasługiwała, acz mimo to otrzymała to i jeszcze więcej - niewielką społeczność w tym domu, barwną i ciekawą; oraz pewnego pana cukiernika, który dbał o nią w każdej wolnej chwili. Z tego powodu po prostu nie mogła marzyć o czymś więcej. Byłoby to niewdzięczne, nierealne i ponad wszelką miarę. Nawet gdyby możliwym było posiadanie więcej - Clarence czuła się dobrze. W tym konkretnym momencie, z tym konkretnym osobnikiem wspinającym się tuż przed nią na dach.
- Idealny - powtórzyła po nim, ni to z rozbawieniem, ni to z rozmarzeniem. Ekscytowała się na samą myśl, że przyjdzie im zjeżdżać z dachu domu. Nieważne, że dom ten został niejako wbudowany w ziemię, to nie miało większego znaczenia. Najważniejszy był sam fakt robienia czegoś, czego nigdy przedtem nie robiła. - W takim razie dobrze, że znormalniałam - skwitowała, pozwalając jednemu z kącików ust na uniesienie się z powodu wesołości wychylającej się zza nieudanej kpiny. Szybko zastąpionej kolejną porcją niecierpliwości co do momentu zjazdu w dół. Musiała trzymać się dzielnie na nogach, nie pozwalając im zsunąć się wraz ze śniegiem na ziemię. Od tego mieli sanki!
Złapała się lewą ręką za brzuch oraz odchyliła głowę do tyłu, zanosząc się krótkim, ale szczerym śmiechem - ciepłym, pochodzącym wprost z wnętrzności, prawdziwie wesołym. Dawno się tak nie śmiała. Beztrosko, jakby przeszłość i przyszłość nie miały żadnego znaczenia. Liczył się tylko Bertie, niebo nad nimi i sanki przed nimi. - Nie musisz mnie podrywać - odpowiedziała puszczając mu oczko. Żartowała czy w tej wypowiedzi kryło się ziarno prawdy? Nie wiadomo, choć błysk w spojrzeniu mógł należeć zarówno do prawdy jak i dobrego humoru. - Mhm, czyli ja nie mam nic do powiedzenia w sprawie stanu t w o j e j twarzy? - Uniosła z dezaprobatą brew, szybko zaniechając gorętszych dyskusji. Prawdopodobnie słodka wizja wypicia grzańca ugłaskała Clarę na tyle, żeby ta posłusznie usiadła za Bottem. - Trzy-czte-ry! - krzyknęła, w ostatniej chwili odpychając nogi od ziemi. W pierwszej chwili wyrzuciła ręce do góry, ciesząc się namiastką wolności, ale szatynka szybko doszła do wniosku, że to bardzo nierozsądne. Stąd w kolejnym momencie trzymała się już ściśle ciała kierowcy saneczkowozu, układając na jego plecach prawy policzek. - Woohooooo! - Krzyk zmieszał się ze śmiechem podczas pędzenia w dół.
- Idealny - powtórzyła po nim, ni to z rozbawieniem, ni to z rozmarzeniem. Ekscytowała się na samą myśl, że przyjdzie im zjeżdżać z dachu domu. Nieważne, że dom ten został niejako wbudowany w ziemię, to nie miało większego znaczenia. Najważniejszy był sam fakt robienia czegoś, czego nigdy przedtem nie robiła. - W takim razie dobrze, że znormalniałam - skwitowała, pozwalając jednemu z kącików ust na uniesienie się z powodu wesołości wychylającej się zza nieudanej kpiny. Szybko zastąpionej kolejną porcją niecierpliwości co do momentu zjazdu w dół. Musiała trzymać się dzielnie na nogach, nie pozwalając im zsunąć się wraz ze śniegiem na ziemię. Od tego mieli sanki!
Złapała się lewą ręką za brzuch oraz odchyliła głowę do tyłu, zanosząc się krótkim, ale szczerym śmiechem - ciepłym, pochodzącym wprost z wnętrzności, prawdziwie wesołym. Dawno się tak nie śmiała. Beztrosko, jakby przeszłość i przyszłość nie miały żadnego znaczenia. Liczył się tylko Bertie, niebo nad nimi i sanki przed nimi. - Nie musisz mnie podrywać - odpowiedziała puszczając mu oczko. Żartowała czy w tej wypowiedzi kryło się ziarno prawdy? Nie wiadomo, choć błysk w spojrzeniu mógł należeć zarówno do prawdy jak i dobrego humoru. - Mhm, czyli ja nie mam nic do powiedzenia w sprawie stanu t w o j e j twarzy? - Uniosła z dezaprobatą brew, szybko zaniechając gorętszych dyskusji. Prawdopodobnie słodka wizja wypicia grzańca ugłaskała Clarę na tyle, żeby ta posłusznie usiadła za Bottem. - Trzy-czte-ry! - krzyknęła, w ostatniej chwili odpychając nogi od ziemi. W pierwszej chwili wyrzuciła ręce do góry, ciesząc się namiastką wolności, ale szatynka szybko doszła do wniosku, że to bardzo nierozsądne. Stąd w kolejnym momencie trzymała się już ściśle ciała kierowcy saneczkowozu, układając na jego plecach prawy policzek. - Woohooooo! - Krzyk zmieszał się ze śmiechem podczas pędzenia w dół.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Chwilami wahał się jak powinien do niej podchodzić. Jak podchodzić do relacji, tych bliskich w ogóle. Miał coraz więcej sekretów, a te sprawiały że zbliżanie się do kogoś stawało się z dnia na dzień trudniejsze i bardziej ryzykowne. Jednocześnie chyba nie potrafił z tego zrezygnować - szczególnie, że Clara nie byłaby wcale bardziej bezpieczna gdyby ją spławił - wierzył w to. Uciekłaby kolejnym statkiem w nieznane?
Ostatecznie wspólnie wspinali się na dach. Jako przyjaciele, tak po prostu i z jednej strony tak było łatwiej, choć z drugiej jego myśli zbyt często odbiegały zbyt daleko. Ich relacja miała jednak na tyle dużo komplikacji, że starał się po prostu nad nimi panować.
- Dokładnie. - udawał, że nie widzi kpiny, za to podtrzymywał ją lekko, nie myśląc o tym, że z ich dwojga to on ma większe szanse się wywalić i pociągnąć ją za sobą. Czy to z resztą takie ważne? Pewnie też byłoby fajnie.
Uśmiechnął się na jej słowa szerzej. Podskórnie czując z resztą, że to nie do końca żart, choć właśnie tak powinien to przecież potraktować. A może to jego wyobrażenia, ostatecznie młody Bott od zawsze miał problemy z przyjaźnią damsko-męską, w każdym razie mało kiedy ta nie przechodziła etapu nie-tylko-przyjacielskiego.
- Podrywanie to moja największa pasja, nigdy mi tego nie zabronisz. - oznajmił, szczerząc przy tym zęby w uśmiechu. - A tobie nie zaszkodzi wspomnieć od czasu do czasu o którejś z twoich niewątpliwych zalet.
Wzruszył jeszcze ramionami. Ustawił już sanki i przytrzymywał je, usiłując się przy tym nie wywalić. Łatwe to nie było, szczególnie kiedy było się nim, ale ostatecznie dawał sobie radę.
- Myślę, że możemy po prostu ustalić, że świat mniej straci w aspekcie wizualnym jeśli moja twarz się roztrzaska niż gdyby stało się to z twoją. - stwierdził całkowicie szczerze i obiektywnie czy jakoś tak. Nie, żeby potrafił być w takich kwestiach szczególnie obiektywny, ale to już detale.
Zaraz runęli w dół, czy tam sunęli w dół z całkiem niezłą prędkością. Bott trzymał za sznurek, czuł dłonie Clary oplatające go i zaśmiał się w głos, kiedy zetknęli się z ziemią i jechali jeszcze trochę dalej. Faktycznie skończyli przy tym na drzewie, na tyle wolno już jednak, że wystarczyło że Bertie uniósł jedną nogę i zatrzymali się bez nadmiernych wstrząsów.
Był czerwony na twarzy od śniegu który nasiekał mu w policzki w czasie jazdy, w sumie to pewnie też trochę mokry, ale głównie roześmiany.
- Nie wiem czy istnieją zawody w zjeżdżaniu z dachów ale myślę, że mamy zdecydowane szanse na mistrzostwo. - oznajmił, podnosząc się z sanek. W tym właśnie momencie udało mu się też oberwać w ramię śnieżką jednego z bałwanów.
- Nosz ty! - zawołał zaraz z pretensją - Nie mnie miałeś obrzucać!
Dodał, już zbierając się do rychłego odwetu. I marząc o grzańcu.
Ostatecznie wspólnie wspinali się na dach. Jako przyjaciele, tak po prostu i z jednej strony tak było łatwiej, choć z drugiej jego myśli zbyt często odbiegały zbyt daleko. Ich relacja miała jednak na tyle dużo komplikacji, że starał się po prostu nad nimi panować.
- Dokładnie. - udawał, że nie widzi kpiny, za to podtrzymywał ją lekko, nie myśląc o tym, że z ich dwojga to on ma większe szanse się wywalić i pociągnąć ją za sobą. Czy to z resztą takie ważne? Pewnie też byłoby fajnie.
Uśmiechnął się na jej słowa szerzej. Podskórnie czując z resztą, że to nie do końca żart, choć właśnie tak powinien to przecież potraktować. A może to jego wyobrażenia, ostatecznie młody Bott od zawsze miał problemy z przyjaźnią damsko-męską, w każdym razie mało kiedy ta nie przechodziła etapu nie-tylko-przyjacielskiego.
- Podrywanie to moja największa pasja, nigdy mi tego nie zabronisz. - oznajmił, szczerząc przy tym zęby w uśmiechu. - A tobie nie zaszkodzi wspomnieć od czasu do czasu o którejś z twoich niewątpliwych zalet.
Wzruszył jeszcze ramionami. Ustawił już sanki i przytrzymywał je, usiłując się przy tym nie wywalić. Łatwe to nie było, szczególnie kiedy było się nim, ale ostatecznie dawał sobie radę.
- Myślę, że możemy po prostu ustalić, że świat mniej straci w aspekcie wizualnym jeśli moja twarz się roztrzaska niż gdyby stało się to z twoją. - stwierdził całkowicie szczerze i obiektywnie czy jakoś tak. Nie, żeby potrafił być w takich kwestiach szczególnie obiektywny, ale to już detale.
Zaraz runęli w dół, czy tam sunęli w dół z całkiem niezłą prędkością. Bott trzymał za sznurek, czuł dłonie Clary oplatające go i zaśmiał się w głos, kiedy zetknęli się z ziemią i jechali jeszcze trochę dalej. Faktycznie skończyli przy tym na drzewie, na tyle wolno już jednak, że wystarczyło że Bertie uniósł jedną nogę i zatrzymali się bez nadmiernych wstrząsów.
Był czerwony na twarzy od śniegu który nasiekał mu w policzki w czasie jazdy, w sumie to pewnie też trochę mokry, ale głównie roześmiany.
- Nie wiem czy istnieją zawody w zjeżdżaniu z dachów ale myślę, że mamy zdecydowane szanse na mistrzostwo. - oznajmił, podnosząc się z sanek. W tym właśnie momencie udało mu się też oberwać w ramię śnieżką jednego z bałwanów.
- Nosz ty! - zawołał zaraz z pretensją - Nie mnie miałeś obrzucać!
Dodał, już zbierając się do rychłego odwetu. I marząc o grzańcu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zrozumiałaby, gdyby tylko wiedziała. Ukrywanie się nigdy nie było proste - okazało się, że dużo prościej jest się spakować i wyjechać w siną dal. Gdyby Clara miała się odciąć pozostając na miejscu, w tym samym środowisku co wcześniej, nigdy nie udałoby się przerwać toksycznej spirali rodzinnych więzów. Prawdopodobnie żyłaby wyśnionym życiem przez swoją matkę - pracując jako pomocnica w zakładzie krawieckim, z mężem u boku. Może mieliby nawet dziecko. Jeszcze jakiś czas temu kobieta uważała, że tak byłoby lepiej; spokojna egzystencja z jasno określoną przyszłością dla kogoś złamanego jak ona brzmiała niczym piękna, kojąca melodia. To Bertie pokazał jej, że trwanie w niewiadomej, za to z wolnością w całym ciele, miało być dużo intratniejszym interesem. Zgodziła się z nim, powoli zapominając o tamtych wnioskach. O prawdopodobieństwie życia pod dyktando innych. Ominęłoby ją tyle wspaniałych, niesamowitych chwil jak choćby zjeżdżanie z dachu na sankach - coś nieprzystojącemu dorosłej kobiecie, która założyła własną rodzinę. Choć zrozumiała wiele z bottowych słów, to prawdopodobnie miał rację także w czymś jeszcze. Gdyby nie on, nie zostałaby w tym miejscu. Gdyby ostatecznie zdecydował się odsunąć pannę Waffling, to tak, uciekłaby ponownie. Pewnie nie z kraju, aczkolwiek z zasięgu wzroku znajomych na pewno. Te dwa lata temu to ona odrzuciła jego, kierowana paniką i nastoletnią głupotą; w ten sposób łatwiej jest oderwać się od ważnych sobie osób. Odrzucenie natomiast smakowało już całkowicie inaczej, z kolei niemożność skrycia się przed cierpieniem w najodleglejsze zakątki świata przypominało raczej wyrok śmierci - na jaki jeszcze nie zamierzała się skazywać. Po prostu istniała, otrzymując to, co mężczyzna chciał jej ofiarować. Nie prosiła już o nic więcej, nie od tamtej rozmowy w szpitalu. Rozumiejąc coraz dobitniej, że nie posiadała już do tego prawa. Pozostając jedynie dodatkiem do cudzego życia tak się właśnie zachowywała. Jak ktoś, kto musiał milczeć czekając na dar od losu, nie zaskarbiając sobie przy tym niczego.
Zamiast tego kolekcjonowała chwile takie jak ta. Usiane beztroską lub zwyczajnie śmiechem jakiego od tak dawna nie doświadczyła. Cudownie było się od czasu do czasu zgubić. Nie tylko istniejąc, a także żyjąc. Co więcej - Bertie znów miał rację. Tak było prościej. Udawać, że te wszystkie emocje są jedynie żartem, nawet jeśli nie były nim do końca. Jednak skoro nie zamierzał z nią o tym rozmawiać, bojąc się powagi, to Clarence nie naciskała. Grając dokładnie w tę samą grę. - Zabronić mogę, ale oboje wiemy, że na nic się to nie zda - odparła z delikatnym rozbawieniem. - Wspomnę o niej jak się jakiejś doszukam - dodała unosząc lewą brew. Brzmiała przy tym jak sceptyczny naukowiec otrzymujący mocno niepewne wyniki, acz nie zamierzała się tym przejmować. Nie w obliczu fantastycznego zjazdu saneczkarskiego! W jego obliczu nawet kłótnia o twarz nie miała takiego znaczenia jak powinna. - Nie zgadzam się, ale zbyt mocno chcę już zjechać, żeby się teraz o to spierać - zaśmiała się i ochoczo wpakowała na tył powozu. Sunącego w dół, choć może nie z zawrotną prędkością, to nadal będącego źródłem ożywczej radości. Gdyby Clara posiadała zwyczajne dzieciństwo, na pewno wspomniałaby je teraz z rozrzewnieniem - niestety kobieta doświadczała czegoś całkowicie nowego, co dodatkowo zrobiło na niej ogromne wrażenie. - No pewnie, jesteśmy najlepsi - przytaknęła entuzjastycznie, szykując się już do kolejnego zjazdu. Tylko dlatego tak szybko wstała, ale niestety, krnąbrne bałwany zniweczyły ambitne plany szatynki. Z tego powodu zmrużyła gniewnie oczy, żeby w następnej chwili rzucić już uformowaną śnieżką w dolny brzuch jednego z atakujących. - To oznacza wojnę! - zakrzyknęła bojowniczo i zerknęła w stronę Botta chcąc się dowiedzieć czy i on przymierzał się właśnie do rewanżu.
Zamiast tego kolekcjonowała chwile takie jak ta. Usiane beztroską lub zwyczajnie śmiechem jakiego od tak dawna nie doświadczyła. Cudownie było się od czasu do czasu zgubić. Nie tylko istniejąc, a także żyjąc. Co więcej - Bertie znów miał rację. Tak było prościej. Udawać, że te wszystkie emocje są jedynie żartem, nawet jeśli nie były nim do końca. Jednak skoro nie zamierzał z nią o tym rozmawiać, bojąc się powagi, to Clarence nie naciskała. Grając dokładnie w tę samą grę. - Zabronić mogę, ale oboje wiemy, że na nic się to nie zda - odparła z delikatnym rozbawieniem. - Wspomnę o niej jak się jakiejś doszukam - dodała unosząc lewą brew. Brzmiała przy tym jak sceptyczny naukowiec otrzymujący mocno niepewne wyniki, acz nie zamierzała się tym przejmować. Nie w obliczu fantastycznego zjazdu saneczkarskiego! W jego obliczu nawet kłótnia o twarz nie miała takiego znaczenia jak powinna. - Nie zgadzam się, ale zbyt mocno chcę już zjechać, żeby się teraz o to spierać - zaśmiała się i ochoczo wpakowała na tył powozu. Sunącego w dół, choć może nie z zawrotną prędkością, to nadal będącego źródłem ożywczej radości. Gdyby Clara posiadała zwyczajne dzieciństwo, na pewno wspomniałaby je teraz z rozrzewnieniem - niestety kobieta doświadczała czegoś całkowicie nowego, co dodatkowo zrobiło na niej ogromne wrażenie. - No pewnie, jesteśmy najlepsi - przytaknęła entuzjastycznie, szykując się już do kolejnego zjazdu. Tylko dlatego tak szybko wstała, ale niestety, krnąbrne bałwany zniweczyły ambitne plany szatynki. Z tego powodu zmrużyła gniewnie oczy, żeby w następnej chwili rzucić już uformowaną śnieżką w dolny brzuch jednego z atakujących. - To oznacza wojnę! - zakrzyknęła bojowniczo i zerknęła w stronę Botta chcąc się dowiedzieć czy i on przymierzał się właśnie do rewanżu.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Bertie przyglądał się czasami Clarze, kiedy ta nie widziała, lub myślał że ona nie widzi. Nie raz wyobrażał sobie różne sytuacje. Co ciekawe, moment w którym się pojawiła i na nowo w jakiś sposób stała się częścią jego życia to także czas, kiedy życie Botta mocniej się pokomplikowało. Jakby w końcu dotarło do niego z czym wiąże się bycie w Zakonie. Łatwo było okłamywać rodzinę, z którą nie mieszkał czy znajomych, którzy widywali go od czasu do czasu. A Clara?
Clara trzymała się niemo ustalonych zasad, a jednak on czuł jakby powinien jej się tłumaczyć. Czasem gadał bez sensu, trzy po trzy, zmyślając jakieś wymówki które w oczywisty sposób były kłamstwem, czy żartem, a ona grała w jego grę i Bott nie wiedział już kompletnie, co dzieje się pod jej blond czupryną. Tak było wygodnie. Wpasowywała się jak kameleon, nie przeszkadzała, nie narzucała się, a po prostu była. Czy to nie najlepsza z możliwych opcji?
Gdyby tylko nie czuł, że coś w tej perfekcji nie gra. Gdyby tylko nie brakowało mu w tym własnego ja Clary, która pewnie dawniej miałaby odwagę bardziej wyjść przed szereg. Nie chciał, żeby jedynie się dostosowywała. Ale czy gdyby jej to powiedział, nie zacząłby długiej i trudnej rozmowy, która nie miałaby prawa skończyć się dobrze?
Pewnie tak.
O wiele prościej było myśleć o danej chwili i wspinać się na dach własnego domu, mając przy tym nadzieję, że nie wylądują zaraz brutalnie w salonie.
- Oh, panno Waffling, nad panią trzeba poważnie popracować. Nad pani pewnością siebie w każdym razie. Raz-dwa-trzy, proszę wymienić dwie rzeczy jakie panienka w sobie lubi, inaczej będzie miesięczny szlaban na kakao z przyprawą do piernika. - zarządził Bott poważnym tonem, czując jak coś ciepłego pojawia się w okolicy jego piersi, bo czuł że słowa Clary to nie taki do końca żart i bardzo chciał jakoś sprawić, żeby ten stan rzeczy się kiedyś zmienił.
Dla Bertiego jazda na sankach to masa dobrych wspomnień. Oczywiście także niejednego urazu, bo z kuzynami przepychał się jak mógł i nie raz z tych sanek któryś - zwykle on, najmłodszy i byłoniebyło najmniejszy - zleciał i nieźle się poturbował. Ale nawet to było takie przyjemne i zabawne. Tylko że Bertie nigdy takich zabaw nie porzucił, nie widząc sensu w etykietowaniu ich jako coś tylko dla dzieci, bo niby czemu skoro starszym też sprawia to radochę?
Tak więc teraz po prostu cieszył się chwilą i tym, że żadne z nich nie spotkało się zbyt blisko twarzą z żadnym drzewem. Zaśmiał się wesoło i zaraz ruszał z powrotem.
Zaraz oberwał śniegiem od bałwana i zaśmiał się znów, szczerze i wesoło widząc, jak Waffling chętnie wypowiada im wojnę w odpowiedzi na jego krzywdę. Nie mógł jednak odmówić - to byłoby przecież niemęskie tak dać się bronić! - i z wesołym śmiechem ulepił kulkę, rzucając także i nie przejmując się, kiedy dwa bałwany chętnie im odpowiedziały. Tym sposobem oberwał zaraz w udo, brzuch i czoło, bałwanom odpowiadając także gdzie tylko mógł. Trochę się przy tym zmachał, ale kto by się przejmował?
- Nie pokonają nas! - krzyknął, a kiedy oberwał w nos i aż mu się zakręciło, zrobił krok do tyłu. - Albo pokonają! Odwrót, tylko grzane wino może nas uratować! - oznajmił, łapiąc za sznurek od sań. - Ale jeszcze jeden zjazd, będziemy unikać kul!
Dodał, wolną dłonią łapiąc za dłoń Clary i biegnąc ku dachowi, usiłując przy tym unikać śniegowych kul.
Clara trzymała się niemo ustalonych zasad, a jednak on czuł jakby powinien jej się tłumaczyć. Czasem gadał bez sensu, trzy po trzy, zmyślając jakieś wymówki które w oczywisty sposób były kłamstwem, czy żartem, a ona grała w jego grę i Bott nie wiedział już kompletnie, co dzieje się pod jej blond czupryną. Tak było wygodnie. Wpasowywała się jak kameleon, nie przeszkadzała, nie narzucała się, a po prostu była. Czy to nie najlepsza z możliwych opcji?
Gdyby tylko nie czuł, że coś w tej perfekcji nie gra. Gdyby tylko nie brakowało mu w tym własnego ja Clary, która pewnie dawniej miałaby odwagę bardziej wyjść przed szereg. Nie chciał, żeby jedynie się dostosowywała. Ale czy gdyby jej to powiedział, nie zacząłby długiej i trudnej rozmowy, która nie miałaby prawa skończyć się dobrze?
Pewnie tak.
O wiele prościej było myśleć o danej chwili i wspinać się na dach własnego domu, mając przy tym nadzieję, że nie wylądują zaraz brutalnie w salonie.
- Oh, panno Waffling, nad panią trzeba poważnie popracować. Nad pani pewnością siebie w każdym razie. Raz-dwa-trzy, proszę wymienić dwie rzeczy jakie panienka w sobie lubi, inaczej będzie miesięczny szlaban na kakao z przyprawą do piernika. - zarządził Bott poważnym tonem, czując jak coś ciepłego pojawia się w okolicy jego piersi, bo czuł że słowa Clary to nie taki do końca żart i bardzo chciał jakoś sprawić, żeby ten stan rzeczy się kiedyś zmienił.
Dla Bertiego jazda na sankach to masa dobrych wspomnień. Oczywiście także niejednego urazu, bo z kuzynami przepychał się jak mógł i nie raz z tych sanek któryś - zwykle on, najmłodszy i byłoniebyło najmniejszy - zleciał i nieźle się poturbował. Ale nawet to było takie przyjemne i zabawne. Tylko że Bertie nigdy takich zabaw nie porzucił, nie widząc sensu w etykietowaniu ich jako coś tylko dla dzieci, bo niby czemu skoro starszym też sprawia to radochę?
Tak więc teraz po prostu cieszył się chwilą i tym, że żadne z nich nie spotkało się zbyt blisko twarzą z żadnym drzewem. Zaśmiał się wesoło i zaraz ruszał z powrotem.
Zaraz oberwał śniegiem od bałwana i zaśmiał się znów, szczerze i wesoło widząc, jak Waffling chętnie wypowiada im wojnę w odpowiedzi na jego krzywdę. Nie mógł jednak odmówić - to byłoby przecież niemęskie tak dać się bronić! - i z wesołym śmiechem ulepił kulkę, rzucając także i nie przejmując się, kiedy dwa bałwany chętnie im odpowiedziały. Tym sposobem oberwał zaraz w udo, brzuch i czoło, bałwanom odpowiadając także gdzie tylko mógł. Trochę się przy tym zmachał, ale kto by się przejmował?
- Nie pokonają nas! - krzyknął, a kiedy oberwał w nos i aż mu się zakręciło, zrobił krok do tyłu. - Albo pokonają! Odwrót, tylko grzane wino może nas uratować! - oznajmił, łapiąc za sznurek od sań. - Ale jeszcze jeden zjazd, będziemy unikać kul!
Dodał, wolną dłonią łapiąc za dłoń Clary i biegnąc ku dachowi, usiłując przy tym unikać śniegowych kul.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Starała się o tym wszystkim nie myśleć. Odrzucić uczucia, skupić się wyłącznie na rozumie - ten podpowiadał, że tak powinno być. Właśnie tak. Bycie zdystansowaną, niewnikającą w sprawy, które jej nie dotyczyły. Skoro Bertie tego chciał, powinna uszanować tę decyzję, przecież wiele mu zawdzięczała. Pewnie dlatego trzymała na uwięzi wszystkie gesty, jakie jeszcze wcześniej chciała mu ofiarować i czasem sobie na to pozwalała. Nagle wszystko się urwało i choć Clarence czuła wewnętrzną niezręczność za każdym razem jak spotykała się ze skrywającym tajemnice cukiernikiem. Jakby związywała samą siebie, powstrzymując przed nadchodzącą katastrofą - pytanie dlaczego to robiła? Przecież nie zależało jej na domu stricte tym konkretnym, umiała żyć w wiecznej wędrówce, zmieniać miejsca zamieszkania. Najpewniej to świadomość banicji skutkującej oddaleniem się od Botta działała na nią motywująco. Nie chciała go tracić, wolała już otrzymywać te niewielkie fragmenty uwagi oraz kilka nic nieznaczących spotkań czy odciąć się od niego całkowicie. Nie lubiła tego, nie podobało jej się to. Jeśli dotychczasowe życie nauczyło ją czegokolwiek, to właśnie tego, że nie powinna przywiązywać się do ludzi. Ci ranili oraz odchodzili - przecież pozostawała tego znakomitym przykładem. Czy chciała znaleźć się znów w takiej sytuacji jak te kilka lat temu? Zdecydowanie nie. Z tego powodu przeklinała się w myślach za każdym razem, gdy pozwalała sobie na tęsknotę lub zmartwienie przedłużającą się nieobecnością mężczyzny; powinna odpuścić, raz na zawsze. Powinna być przygotowaną na to, że pewnego dnia on ruszy dalej, a ona zostanie sama, w dokładnie tym samym miejscu co wcześniej. Ze złamanym sercem – choć niewątpliwie na to zasłużyła, to sama myśl o tym przyprawiała o mdłości.
Łatwiej więc zanurzyć się w bezsensownych żartach, flirtach niemających żadnego realnego podłoża. Przypominać sobie samej o tym, że to wszystko jest jedynie tymczasowe, stąd najlepiej cieszyć się chwilą i nie myśleć o przyszłości. Czerpać z tego, co się ma. Nigdy nie wiadomo kiedy zostanie się tego pozbawionym.
Obróciła twarz do Bertiego, gdy zagroził Waffling wytaczając najcięższą z artylerii - wciągnęła dramatycznie powietrze w płuca, zakrywając rozdziawione usta dłońmi. Groza w najczystszej postaci. - Nie ośmieliłbyś się! - zakrzyknęła co najmniej, jakby oznajmił, że zamierzał wybić połowę ludzkości. Co za mistrz czynienia zła! - Nie podoba mi się ten szantaż, bardzo - mruknęła niezadowolona, przybierając przy tym w miarę normalny wyraz twarzy. Bez najczystszego horroru odmalowującego się na rumianej buzi. - Może być mózg i serce? - spytała, bardzo chcąc ominąć powagę tego tematu oraz szukania w sobie na siłę pozytywnych cech. Wolała raczej skupić się na niesamowitej przejażdżce z góry na dół - z dachu, na sankach! Nie drażliwych tematach, których powinni unikać jak ognia. Jeżeli chcieli zachować obecny stan rzeczy.
Z ulgą przyjęła znalezienie się na dole oraz wojnę na śnieżki z ożywionymi bałwanami, nawet pomimo licznych obrażeń Clara wolała tę aktywność ponad niezręczne rozmowy. Szybko włączyła się w wir prawdziwej, zaciekłej bitwy, niemalże wypluwając śnieg z ust. - Co to za potwory? - rzuciła z niedowierzaniem, gdy zaczęli przegrywać, dobrze, że Bott wymanewrował ich stamtąd, dzięki czemu byli w stanie usunąć się z pola rażenia i ponownie wdrapać na dach. - Tym razem ja chcę z przodu! - zakomenderowała, w istocie bezpardonowo pchając się na sam przód sanek. Z determinacją godną największej wojowniczki. Tak w razie, gdyby pewien ktoś zamierzał się z nią kłócić.
Łatwiej więc zanurzyć się w bezsensownych żartach, flirtach niemających żadnego realnego podłoża. Przypominać sobie samej o tym, że to wszystko jest jedynie tymczasowe, stąd najlepiej cieszyć się chwilą i nie myśleć o przyszłości. Czerpać z tego, co się ma. Nigdy nie wiadomo kiedy zostanie się tego pozbawionym.
Obróciła twarz do Bertiego, gdy zagroził Waffling wytaczając najcięższą z artylerii - wciągnęła dramatycznie powietrze w płuca, zakrywając rozdziawione usta dłońmi. Groza w najczystszej postaci. - Nie ośmieliłbyś się! - zakrzyknęła co najmniej, jakby oznajmił, że zamierzał wybić połowę ludzkości. Co za mistrz czynienia zła! - Nie podoba mi się ten szantaż, bardzo - mruknęła niezadowolona, przybierając przy tym w miarę normalny wyraz twarzy. Bez najczystszego horroru odmalowującego się na rumianej buzi. - Może być mózg i serce? - spytała, bardzo chcąc ominąć powagę tego tematu oraz szukania w sobie na siłę pozytywnych cech. Wolała raczej skupić się na niesamowitej przejażdżce z góry na dół - z dachu, na sankach! Nie drażliwych tematach, których powinni unikać jak ognia. Jeżeli chcieli zachować obecny stan rzeczy.
Z ulgą przyjęła znalezienie się na dole oraz wojnę na śnieżki z ożywionymi bałwanami, nawet pomimo licznych obrażeń Clara wolała tę aktywność ponad niezręczne rozmowy. Szybko włączyła się w wir prawdziwej, zaciekłej bitwy, niemalże wypluwając śnieg z ust. - Co to za potwory? - rzuciła z niedowierzaniem, gdy zaczęli przegrywać, dobrze, że Bott wymanewrował ich stamtąd, dzięki czemu byli w stanie usunąć się z pola rażenia i ponownie wdrapać na dach. - Tym razem ja chcę z przodu! - zakomenderowała, w istocie bezpardonowo pchając się na sam przód sanek. Z determinacją godną największej wojowniczki. Tak w razie, gdyby pewien ktoś zamierzał się z nią kłócić.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- A i owszem, ośmieliłbym. - oznajmił tonem poważnym, nawet trochę surowym, całkowicie nie pasujących do ciepła jakie biło z jego spojrzenia. Lubił poznawać Clarę. Jej detale. To czy bardziej ją cieszyła przyprawa do piernika, czy sam cynamon w czekoladzie. A może odrobina owoców? To jaką pijała kawę, jaką herbatę lubiła najbardziej, o której wstawała i jakie miała nawyki. Zastanawiać się, co tkwi w jej głowie, kiedy patrzy w okno i zauważać, że dość często jej się to zdarza. Czy to podróże odbijają się w jej spojrzeniu, tęsknota za nimi, lub obawa przed tym, że do nich wróci? Lubił kojarzyć jej najwygodniejsze rzeczy, te podomowe, przeznaczone tylko dla oczu innych domowników, czy to jak zachowywała się kiedy zaczynała czuć się swobodnie.
I oczywiście lubił wiedzieć, co na prawdę ją przerazi!
- Szantaże mają to do siebie, że z natury nie powinny się podobać ich ofiarom, więc wygląda na to, że świat nadal działa jak powinien. - zapewnił niemalże naukowym tonem, rozważając tę kolej rzeczy, wzruszył przy tym ramionami, choć na pewno zarumienione wysiłkiem i zimnem policzki odbierały mu tej powagi. Nikt nie może wyglądać poważnie, kiedy ma zarumienione policzki.
- Też lubię twój mózg i serce. Ale innym razem ci tak łatwo nie odpuszczę, więc o tym pomyśl. - dodał jeszcze i znów się uśmiechnął, bo nie chciał przesadzać i naciskać, tak samo jak sam nie chciał żeby ktoś naciskał na niego. Bycie po drugiej stronie własnej zasady czasem okazuje się trudniejsze, niż człowiek by sobie tego życzył, trzeba się z tym jednak po prostu pogodzić.
- Bałwany, a jak! Najprawdziwsze, śniegowe bestie. - zaśmiał się, kiedy już zaraz znaleźli się na dole, a bałwany sprawiły im niezłe manto. Z dachu wyglądały na takie niewinne, chodziły sobie w kółeczko, czasem coś ulepiły. Nawet jeden z nich zrobił sobie ze śniegu muszkę! No, cudowne są przecież.
- No dobra, zobaczymy gdzie nas poprowadzisz. - stwierdził wesoło, zaraz zajmując miejsce za Clarą i odpychając ich mocno. Bałwany już się na nich zamachnęły, ale pędzili za szybko, żeby jakaś śniegowa bestia mogła trafić w nich kulką. W sumie to nawet jechali szybciej niż ostatnio i w pewnym momencie niewiele myśląc, Bertie objął mocno Clarę, żeby zaraz skoczyć w zaspę śniegu. Sanki wywróciły się i przeszurały jeszcze kawałek, a Bertie obrócił paniennkę Waffling kilka razy w śniegu.
- No i widzisz? Do wypadku nas doprowadziłaś. - stwierdził, jakby ich upadek był jej winą, uśmiechając się przy tym zaczepnie. - Prowadzenie sań to nie taka prosta sprawa.
Przyglądał się jej uważnie, rozbawiony, zawieszony na czworaka odrobinkę nad nią.
I oczywiście lubił wiedzieć, co na prawdę ją przerazi!
- Szantaże mają to do siebie, że z natury nie powinny się podobać ich ofiarom, więc wygląda na to, że świat nadal działa jak powinien. - zapewnił niemalże naukowym tonem, rozważając tę kolej rzeczy, wzruszył przy tym ramionami, choć na pewno zarumienione wysiłkiem i zimnem policzki odbierały mu tej powagi. Nikt nie może wyglądać poważnie, kiedy ma zarumienione policzki.
- Też lubię twój mózg i serce. Ale innym razem ci tak łatwo nie odpuszczę, więc o tym pomyśl. - dodał jeszcze i znów się uśmiechnął, bo nie chciał przesadzać i naciskać, tak samo jak sam nie chciał żeby ktoś naciskał na niego. Bycie po drugiej stronie własnej zasady czasem okazuje się trudniejsze, niż człowiek by sobie tego życzył, trzeba się z tym jednak po prostu pogodzić.
- Bałwany, a jak! Najprawdziwsze, śniegowe bestie. - zaśmiał się, kiedy już zaraz znaleźli się na dole, a bałwany sprawiły im niezłe manto. Z dachu wyglądały na takie niewinne, chodziły sobie w kółeczko, czasem coś ulepiły. Nawet jeden z nich zrobił sobie ze śniegu muszkę! No, cudowne są przecież.
- No dobra, zobaczymy gdzie nas poprowadzisz. - stwierdził wesoło, zaraz zajmując miejsce za Clarą i odpychając ich mocno. Bałwany już się na nich zamachnęły, ale pędzili za szybko, żeby jakaś śniegowa bestia mogła trafić w nich kulką. W sumie to nawet jechali szybciej niż ostatnio i w pewnym momencie niewiele myśląc, Bertie objął mocno Clarę, żeby zaraz skoczyć w zaspę śniegu. Sanki wywróciły się i przeszurały jeszcze kawałek, a Bertie obrócił paniennkę Waffling kilka razy w śniegu.
- No i widzisz? Do wypadku nas doprowadziłaś. - stwierdził, jakby ich upadek był jej winą, uśmiechając się przy tym zaczepnie. - Prowadzenie sań to nie taka prosta sprawa.
Przyglądał się jej uważnie, rozbawiony, zawieszony na czworaka odrobinkę nad nią.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie była wybredna. Wciąż uczyła się poznawania nowych smaków, tego, co lubiła, a co nie - w przypadku Clary podobne określenia nie nosiły znamiona łatwości. W domu jadła i piła wyłącznie to, co pozwalała jej matka; gdy uciekła, nie miała prawa wybrzydzać. Jedynie w szkole posiadała pewną swobodę co do wybierania tego, na co miała ochotę, acz skąd mogła wiedzieć, skoro większości potraw w ogóle nie znała? Bała się próbować nowych rzeczy - lęk zaszczepiony w rodzinnych czterech ścianach bywał nie tylko irracjonalny, czasem paraliżujący. W związku z czym Waffling stąpała po kruchym lodzie, zawsze przesadnie ostrożna. Zawsze krucha, wystraszona. To życiowe podróże, ta ostateczność, w jaką pchnięto młodą czarownicę, pozwoliła na zmiany. Na poznawanie nowości bez lęków. To nie tak, że nie bała się już wcale - takie stwierdzenie zakrawałoby na ponury żart, aczkolwiek… było lepiej. Może wciąż ukrywała się przed wszystkim i wszystkimi, ale jednak przed Bertim nie musiała. Clarence coraz częściej pozwalała sobie na niewiedzę, zgłębianie tego, co dotąd niepoznane, na wyrabianie własnego gustu. Dzięki temu czarownica wiedziała już - kakao jest najpyszniejsze pod każdą postacią, co dopiero z piernikową posypką! Czy zgodziłby się z nią? Ten jeden, jedyny raz? Czy pozwoliłby, żeby dowiedziała się czegoś więcej ponad tą powierzchnię? Uroczą, oczywiście, acz dlaczego tylko ona wydawała się bezpiecznym tematem?
Nie, już nie próbowała dociec o co chodziło Bottowi. Co robił, gdy nie był z nią, w jakie tarapaty się ładował. Zabronił jej, więc Clara przestała dociekać. Martwiła się wewnętrznie, nic poza tym. Jednak zamknięta w podobnych chwilach do tej, kobieta pozwalała natrętnym myślom odpłynąć. Cieszyła się nawet, gdy marszczyła niezadowolona nos. Zatem to oficjalne, ten oto stojący nieopodal mężczyzna okazał się największym złoczyńcą świata. Odebrałby komuś dostęp do słodkich pyszności - nie ma większej zbrodni ponad limitowane łakocie. W każdej postaci, włącznie z płynną.
Prychnęła, dla lepszego efektu, niby obruszona naukowym tonem reprymendy. - Jesteś najokrutniejszym człowiekiem na całej planecie. Nie wiem dlaczego jeszcze się z tobą zadaję! - zakrzyknęła niemal obrażona. Aż odpuściła aktorską zabawę, w której nie była dobra. Za to wywróciła oczami, ponieważ wymyślanie zalet na siłę to nie jest czymś, co chciałaby robić. Nawet w wolnej chwili. Stąd puściła uwagę mimo uszu, jakże zgrabnie ignorując cisnącą się na usta odpowiedź. Zamiast tego skoncentrowała się najpierw na zjeździe na dół, później na walce z bałwanami - wydawały się groźniejszymi przeciwnikami od Bertiego, choć kto wie? I nim się spostrzegła, trochę jak tchórze zaczęli uciekać; najkrótszą drogą ponownie w dół.
Niestety coś poszło nie tak, ponieważ zamiast bezpiecznie wyhamować, czyjeś ramiona wypchnęły ich z sanek. Wprost na zimny, biały śnieg. - Co… - Tylko tyle zdążyła rzucić Clarence nim zorientowała się w jakiej byli sytuacji. Bliskiej, najprawdopodobniej zbyt bliskiej. Zagubiony wzrok przewędrował z oczu Botta do jego ust; to wtedy czarownica poczuła, że najchętniej zmniejszyłaby między nimi dystans, byleby przypomnieć sobie uczucie pocałunku. Odległe, zakurzone w czasie, niemalże zapomniane, teraz pragnące wydostać się na zewnątrz. Resztkami rozumu oraz silnej woli Waffling przygryzła dolną wargę, po czym odepchnęła cukiernika na plecy, tym samym wydostając się z pułapki - z pułapki własnych oczekiwań, które nie powinny istnieć. Nie mogły. Nie zamierzała zepsuć ich relacji bezsensowną zachcianką, impulsem chwili. Nie, po prostu nie. - No nic, musisz mnie nauczyć jak to się robi. Jednak nie dziś, bo zamienimy się w sople lodu. Ostatni robi przegranemu kakao! - zakrzyknęła, rzucając się biegiem w stronę domu. Przecież zależało jej na wygranej.
| zt. Bertie i Clara
Nie, już nie próbowała dociec o co chodziło Bottowi. Co robił, gdy nie był z nią, w jakie tarapaty się ładował. Zabronił jej, więc Clara przestała dociekać. Martwiła się wewnętrznie, nic poza tym. Jednak zamknięta w podobnych chwilach do tej, kobieta pozwalała natrętnym myślom odpłynąć. Cieszyła się nawet, gdy marszczyła niezadowolona nos. Zatem to oficjalne, ten oto stojący nieopodal mężczyzna okazał się największym złoczyńcą świata. Odebrałby komuś dostęp do słodkich pyszności - nie ma większej zbrodni ponad limitowane łakocie. W każdej postaci, włącznie z płynną.
Prychnęła, dla lepszego efektu, niby obruszona naukowym tonem reprymendy. - Jesteś najokrutniejszym człowiekiem na całej planecie. Nie wiem dlaczego jeszcze się z tobą zadaję! - zakrzyknęła niemal obrażona. Aż odpuściła aktorską zabawę, w której nie była dobra. Za to wywróciła oczami, ponieważ wymyślanie zalet na siłę to nie jest czymś, co chciałaby robić. Nawet w wolnej chwili. Stąd puściła uwagę mimo uszu, jakże zgrabnie ignorując cisnącą się na usta odpowiedź. Zamiast tego skoncentrowała się najpierw na zjeździe na dół, później na walce z bałwanami - wydawały się groźniejszymi przeciwnikami od Bertiego, choć kto wie? I nim się spostrzegła, trochę jak tchórze zaczęli uciekać; najkrótszą drogą ponownie w dół.
Niestety coś poszło nie tak, ponieważ zamiast bezpiecznie wyhamować, czyjeś ramiona wypchnęły ich z sanek. Wprost na zimny, biały śnieg. - Co… - Tylko tyle zdążyła rzucić Clarence nim zorientowała się w jakiej byli sytuacji. Bliskiej, najprawdopodobniej zbyt bliskiej. Zagubiony wzrok przewędrował z oczu Botta do jego ust; to wtedy czarownica poczuła, że najchętniej zmniejszyłaby między nimi dystans, byleby przypomnieć sobie uczucie pocałunku. Odległe, zakurzone w czasie, niemalże zapomniane, teraz pragnące wydostać się na zewnątrz. Resztkami rozumu oraz silnej woli Waffling przygryzła dolną wargę, po czym odepchnęła cukiernika na plecy, tym samym wydostając się z pułapki - z pułapki własnych oczekiwań, które nie powinny istnieć. Nie mogły. Nie zamierzała zepsuć ich relacji bezsensowną zachcianką, impulsem chwili. Nie, po prostu nie. - No nic, musisz mnie nauczyć jak to się robi. Jednak nie dziś, bo zamienimy się w sople lodu. Ostatni robi przegranemu kakao! - zakrzyknęła, rzucając się biegiem w stronę domu. Przecież zależało jej na wygranej.
| zt. Bertie i Clara
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
02.04.
- Sue, ja wiem, ja chcę nałożyć zaklęcia ale daj mi krótką chwilę, nikt nie czaruje sprawnie z pustym żołądkiem. - zapewnił z ciężkim westchnieniem. Miał jeszcze dziś sporo do zrobienia, ale tak, zaklęcia ochronne na Ruderze były dziś priorytetem. Tylko nie planował wybiegać do tego zadania prosto z łóżka. Chciał już wejść do kuchni, kiedy mały, uparty skrzat z zawziętą miną zaszedł mu drogę.
- Jak dasz mi te pół godzinki, a najlepiej jak sama dasz się nakarmić to potem oboje zrobimy to bardziej sprawnie. - była jednak nieugięta, a ostatecznie zgodziła się umówić, że ona im jakieś kanapki zrobi - i kawę na co uparł się Bott, a on ma już wyjść i działać. Miał nawet książkę, którą ten skrzat przyniósł, bardzo rozsądnie z resztą i z nią siadł na kamieniu znajdującym się przed Ruderą.
- Problem polega głównie na tym, kto jest w Ruderze. - westchnął. - Bojczuk i Clara nic o sprawie nie wiedzą więc gdyby ktoś nas szukał, nie będą wiedzieli że podając informacje robią nam problem. Niby za wiele osób nie wie że mieszkamy razem, ale gdzie mieszkam wie większość moich znajomych. Po prostu dawniej nie było z tym problemu. - powiedział, kiedy koło niego zaczął lewitować jego niebieski kubek z lekko uszczerbionym uszkiem.
- Jeśli coś się wydarzy, i tak będzie trzeba uciekać. - dodał tak w gwoli ścisłości. Ale kilka pułapek nie zaszkodzi.
- Możliwe, że powinienem sam się wynieść. - dodał. Jego nazwisko prawdopodobnie jest znane. Nie miał pewności, jasne. W sumie to miał bardziej paranoję, choć zwykle nie dopuszczał do siebie negatywnych myśli. Westchnął pod nosem.
- Pułapka przede wszystkim nie może zaszkodzić lokatorom ani ludziom którzy po prostu do nas wpadają. - doszedł do sedna sprawy. Nie próbował załagadzać tematu i jak niewiele rzeczy na świecie, to nie było dla niego żartem. Bał się, jak zapewne każdy w tej chwili.
Nie patrzył więc na Sue, a na kartki, przewracając je powoli.
- Na pewno Contramortem byłoby doskonałe. Ale raczej nie damy sobie z nim rady, a z pułapkami lepiej nie ryzykować. - powiedział w pewnym momencie. - Glaciemortem bałbym się nałożyć na własny dom. - dodał, trochę myśląc o tym, czy jakiś Zakonnik nie mógłby nieopatrznie stać się intruzem. Albo co gorsza po prostu przypadkowy niczego nieświadomy człowiek. - Ale może dasz radę Abscondens? - zaproponował zaraz. - - Taki labirynt może kupić nam trochę czasu. A nikogo nieodpowiedniego nie skrzywdzi. - mruknął.
- Błyskotek może być niezłym pomysłem. - uśmiechnął się pod nosem. - Duna? Też raczej twoja działka. I Kokon. Lepkie ręce można na klamki do pokoi. Eh nie wiem. Lignumo. Ale Kokon chyba jest pewniejszy od tego. Niegdziebądź dałoby radę. - westchnął i zastanowił się chwilę nad tematem. - To może tak. Na terenie przed domem Abscondens. Na ganku Kokon. Lepkie ręce na klamkach do pokoi. Na korytarzu na dole między pokojami Duna. Niegdziebądź w naszych pokojach. I u Flo, powiemy mu, nie sądzę żeby miał coś przeciwko. Ewentualnie jeszcze Zemsta Płomyka w pokojach. Co o tym myślisz? Eh, szklane domy też w pokojach byłoby dobre. Ewentualnie Strach na Gremliny. Zaczynam przesadzać, co? - uśmiechnął się lekko, uświadamiając sobie, że to chyba na prawdę zakrawa już o paranoję, a natykanie całego domu pułapkami może zaszkodzić ludziom w nim. A ostatecznie nikt przecież ich nie szuka. Może lepiej się ograniczyć?
- Sue, ja wiem, ja chcę nałożyć zaklęcia ale daj mi krótką chwilę, nikt nie czaruje sprawnie z pustym żołądkiem. - zapewnił z ciężkim westchnieniem. Miał jeszcze dziś sporo do zrobienia, ale tak, zaklęcia ochronne na Ruderze były dziś priorytetem. Tylko nie planował wybiegać do tego zadania prosto z łóżka. Chciał już wejść do kuchni, kiedy mały, uparty skrzat z zawziętą miną zaszedł mu drogę.
- Jak dasz mi te pół godzinki, a najlepiej jak sama dasz się nakarmić to potem oboje zrobimy to bardziej sprawnie. - była jednak nieugięta, a ostatecznie zgodziła się umówić, że ona im jakieś kanapki zrobi - i kawę na co uparł się Bott, a on ma już wyjść i działać. Miał nawet książkę, którą ten skrzat przyniósł, bardzo rozsądnie z resztą i z nią siadł na kamieniu znajdującym się przed Ruderą.
- Problem polega głównie na tym, kto jest w Ruderze. - westchnął. - Bojczuk i Clara nic o sprawie nie wiedzą więc gdyby ktoś nas szukał, nie będą wiedzieli że podając informacje robią nam problem. Niby za wiele osób nie wie że mieszkamy razem, ale gdzie mieszkam wie większość moich znajomych. Po prostu dawniej nie było z tym problemu. - powiedział, kiedy koło niego zaczął lewitować jego niebieski kubek z lekko uszczerbionym uszkiem.
- Jeśli coś się wydarzy, i tak będzie trzeba uciekać. - dodał tak w gwoli ścisłości. Ale kilka pułapek nie zaszkodzi.
- Możliwe, że powinienem sam się wynieść. - dodał. Jego nazwisko prawdopodobnie jest znane. Nie miał pewności, jasne. W sumie to miał bardziej paranoję, choć zwykle nie dopuszczał do siebie negatywnych myśli. Westchnął pod nosem.
- Pułapka przede wszystkim nie może zaszkodzić lokatorom ani ludziom którzy po prostu do nas wpadają. - doszedł do sedna sprawy. Nie próbował załagadzać tematu i jak niewiele rzeczy na świecie, to nie było dla niego żartem. Bał się, jak zapewne każdy w tej chwili.
Nie patrzył więc na Sue, a na kartki, przewracając je powoli.
- Na pewno Contramortem byłoby doskonałe. Ale raczej nie damy sobie z nim rady, a z pułapkami lepiej nie ryzykować. - powiedział w pewnym momencie. - Glaciemortem bałbym się nałożyć na własny dom. - dodał, trochę myśląc o tym, czy jakiś Zakonnik nie mógłby nieopatrznie stać się intruzem. Albo co gorsza po prostu przypadkowy niczego nieświadomy człowiek. - Ale może dasz radę Abscondens? - zaproponował zaraz. - - Taki labirynt może kupić nam trochę czasu. A nikogo nieodpowiedniego nie skrzywdzi. - mruknął.
- Błyskotek może być niezłym pomysłem. - uśmiechnął się pod nosem. - Duna? Też raczej twoja działka. I Kokon. Lepkie ręce można na klamki do pokoi. Eh nie wiem. Lignumo. Ale Kokon chyba jest pewniejszy od tego. Niegdziebądź dałoby radę. - westchnął i zastanowił się chwilę nad tematem. - To może tak. Na terenie przed domem Abscondens. Na ganku Kokon. Lepkie ręce na klamkach do pokoi. Na korytarzu na dole między pokojami Duna. Niegdziebądź w naszych pokojach. I u Flo, powiemy mu, nie sądzę żeby miał coś przeciwko. Ewentualnie jeszcze Zemsta Płomyka w pokojach. Co o tym myślisz? Eh, szklane domy też w pokojach byłoby dobre. Ewentualnie Strach na Gremliny. Zaczynam przesadzać, co? - uśmiechnął się lekko, uświadamiając sobie, że to chyba na prawdę zakrawa już o paranoję, a natykanie całego domu pułapkami może zaszkodzić ludziom w nim. A ostatecznie nikt przecież ich nie szuka. Może lepiej się ograniczyć?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wieści z Londynu roztrzaskiwały jej wrażliwe serce na kawałki; dowiedziała się późnym wieczorem i od wtedy myśli prowadziły zawzięte walki z rozsądkiem. Chciała tam iść, biec, zrobić cokolwiek, uratować choć jedno istnienie. Nie mogła spać, a raczej spała chaotycznie, zrywając się z łóżka w połowie sennych majaków. Powstrzymała się ledwo przed natychmiastowym wyciągnięciem Bertiego z łóżka w środku nocy, powtarzając sobie, że chociaż on mógłby się wyspać przed wyzwaniem, które wymyśliła im na poranek. Nie mogli z tym dłużej zwlekać, już teraz zdawało się za późno. Była nieugięta - i zapoznana z treścią książki, którą wcisnęła Bottowi w ręce, zanim ruszyła na podbój kuchni. Nie potrzebowała kawy, dostatecznie rozbudzona wizją najazdu na Ruderę, jeśli odpowiednio jej nie zabezpieczą, ale nie odmawiała sobie dodatkowej porcji energii. Wkrótce wyszła przed dom, w sweterku luźno zarzuconym na ramiona, boso, zupełnie niewzruszona zimną ziemią pod stopami. Trawa była najlepszym dywanem na świecie, dlatego niechętnie przykrywała ją tkaniną, na której mieli usiąść wraz z Bertiem. Kubki lewitowały za nią chwiejnie, gubiąc trochę ze swojej zawartości - poza uszczerbionym, niebieskim, był jeszcze jej własny, w malowane liski, od czasu do czasu goniące się na białym tle.
Ugryzła kawałek kanapki, przeżuwając go niechętnie, gdy Bertie mówił. Nie miała apetytu, po połowie porcji zrezygnowała, odkładając pieczywo na talerz i kładąc się na plecach. Bezkres nieba miał pomóc jej myśleć. Nie miało granic. Gdzieś pod tym niebem mogli się schować, musieli tylko znaleźć odpowiednie miejsce.
- Dawniej nikt nie atakował cukierni - odpowiedziała, jak zwykle łagodnie. Podniosła się na łokieć, niepewnie przyglądając się przyjacielowi - wspominał o wyniesieniu się i choć na samą myśl pękało jej serce, nie potrafiła zaprzeczyć. Powinien - dla własnego dobra. Z jakiegoś powodu, to głównie o nim myślała, choć przecież los współlokatorów nie był jej ani trochę obojętny. - Bez Clary? - zapytała, choć przyszło jej to z wielką trudnością. Była skołowana przez własne uczucia, coś nie dawało jej spokoju, drążąc i drążąc. Okoliczności skupiały się na bezpieczeństwie, a ona miała w głowie rozmowę z Charlene i wątpliwości, które wtedy stały się jakby bardziej... oczywiste. - Co jej powiesz? Mnie też nie powinno tu być, w każdej chwili mogą połączyć mnie z Zakonem - pokręciła głową, ale zaraz wróciła na plecy. Myślała o wyprowadzce od jakiegoś czasu, jednak z nikim nie dzieliła się tym pomysłem. Dopiero pod koniec marca zrozumiała - trudno było patrzeć na szczęśliwy związek kogoś, do kogo żywiło się zbyt ciepłe uczucia.
- To chyba nie tak, że uruchomi się zawsze - tylko przy niepowołanych osobach. Powoli, musimy mieć siłę żeby nałożyć to wszystko - odpowiedziała, tłumiąc śmiech, gdy rzucał propozycjami z rękawa.Wstała, by wraz z nim zajrzeć do księgi. Pozwoliła sobie przekartkować ją, gdy skończył mówić swoje propozycje i gładkim ruchem palca przejechała po jednym z łatwiejszych zaklęć. - Na pewno pomyślałabym o Cave Inimicum. Jest proste - zaproponowała. Sprawdziła wspomniane Glaciemortem - ciarki przechodziły po plecach. Pokręciła głową, zgadzając się, że nie muszą ryzykować z tym czarem. - Abscondens i zemsta płomyka nie powinny być problemem, zajmę się nimi - pokiwała głową w skupieniu. - Jeśli zależy nam na czasie, Nigdziebądź wydaje się idealne... - westchnęła. - Może wybierajmy po jednym? Ja nałożę Abscondens, skoro się co do niego zgadzamy - uznała, postanawiając od razu zabrać się do roboty.
Oddaliła się trochę od wejścia, koncentrując na zaklęciu - dla pewności przed zabraniem się do pracy, raz jeszcze przeczytała instrukcję, choć wydawało się, że wszystko rozumie i jej umiejętności powinny pozwolić na nałożenie tego zabezpieczenia. Nie stała w miejscu, różdżką poruszając niczym prawdziwy dyrygent - od skraju do skraju, chodziła wokół domu, znając ten teren aż nazbyt dobrze, lecz wiedząc, że nie może przegapić ani kawałka. Czuła, jak magia powoli rozciąga się na danym terenie - przepływała przez cyprysowe drewno w przyjemny sposób, drżąc lekko na opuszkach palców. Nie mogła pozwolić sobie na błąd i rozproszenie, lecz wyglądało na to, że wszystko idzie zgodnie z planem. Zajęło jej to trochę czasu, ale wiedziała, że Bott również nie próżnuje - wkrótce mogła oznajmić, że pierwsze zadanie zostało wykonane.
| nakładam Abscondens
Ugryzła kawałek kanapki, przeżuwając go niechętnie, gdy Bertie mówił. Nie miała apetytu, po połowie porcji zrezygnowała, odkładając pieczywo na talerz i kładąc się na plecach. Bezkres nieba miał pomóc jej myśleć. Nie miało granic. Gdzieś pod tym niebem mogli się schować, musieli tylko znaleźć odpowiednie miejsce.
- Dawniej nikt nie atakował cukierni - odpowiedziała, jak zwykle łagodnie. Podniosła się na łokieć, niepewnie przyglądając się przyjacielowi - wspominał o wyniesieniu się i choć na samą myśl pękało jej serce, nie potrafiła zaprzeczyć. Powinien - dla własnego dobra. Z jakiegoś powodu, to głównie o nim myślała, choć przecież los współlokatorów nie był jej ani trochę obojętny. - Bez Clary? - zapytała, choć przyszło jej to z wielką trudnością. Była skołowana przez własne uczucia, coś nie dawało jej spokoju, drążąc i drążąc. Okoliczności skupiały się na bezpieczeństwie, a ona miała w głowie rozmowę z Charlene i wątpliwości, które wtedy stały się jakby bardziej... oczywiste. - Co jej powiesz? Mnie też nie powinno tu być, w każdej chwili mogą połączyć mnie z Zakonem - pokręciła głową, ale zaraz wróciła na plecy. Myślała o wyprowadzce od jakiegoś czasu, jednak z nikim nie dzieliła się tym pomysłem. Dopiero pod koniec marca zrozumiała - trudno było patrzeć na szczęśliwy związek kogoś, do kogo żywiło się zbyt ciepłe uczucia.
- To chyba nie tak, że uruchomi się zawsze - tylko przy niepowołanych osobach. Powoli, musimy mieć siłę żeby nałożyć to wszystko - odpowiedziała, tłumiąc śmiech, gdy rzucał propozycjami z rękawa.Wstała, by wraz z nim zajrzeć do księgi. Pozwoliła sobie przekartkować ją, gdy skończył mówić swoje propozycje i gładkim ruchem palca przejechała po jednym z łatwiejszych zaklęć. - Na pewno pomyślałabym o Cave Inimicum. Jest proste - zaproponowała. Sprawdziła wspomniane Glaciemortem - ciarki przechodziły po plecach. Pokręciła głową, zgadzając się, że nie muszą ryzykować z tym czarem. - Abscondens i zemsta płomyka nie powinny być problemem, zajmę się nimi - pokiwała głową w skupieniu. - Jeśli zależy nam na czasie, Nigdziebądź wydaje się idealne... - westchnęła. - Może wybierajmy po jednym? Ja nałożę Abscondens, skoro się co do niego zgadzamy - uznała, postanawiając od razu zabrać się do roboty.
Oddaliła się trochę od wejścia, koncentrując na zaklęciu - dla pewności przed zabraniem się do pracy, raz jeszcze przeczytała instrukcję, choć wydawało się, że wszystko rozumie i jej umiejętności powinny pozwolić na nałożenie tego zabezpieczenia. Nie stała w miejscu, różdżką poruszając niczym prawdziwy dyrygent - od skraju do skraju, chodziła wokół domu, znając ten teren aż nazbyt dobrze, lecz wiedząc, że nie może przegapić ani kawałka. Czuła, jak magia powoli rozciąga się na danym terenie - przepływała przez cyprysowe drewno w przyjemny sposób, drżąc lekko na opuszkach palców. Nie mogła pozwolić sobie na błąd i rozproszenie, lecz wyglądało na to, że wszystko idzie zgodnie z planem. Zajęło jej to trochę czasu, ale wiedziała, że Bott również nie próżnuje - wkrótce mogła oznajmić, że pierwsze zadanie zostało wykonane.
| nakładam Abscondens
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
- Taa. - ciągle myślał o tym, co się przytrafiło Flo i Cynthii. Myślał też o wydarzeniach sprzed zaledwie chwili i właściwie to to mocno burzyło jego światopogląd, burzyło podstawy świata w jakim żył, lub w jakim starał się żyć mimo całemu innemu złu jakie miał szansę widzieć. Najważniejsze w tym momencie jest to, że muszą się zabezpieczyć. I bronić.
I - przynajmniej zdaniem Botta - atakować, kiedy tylko nadarzy się okazja.
Na wspomnienie o Clarze, spojrzał w kierunku Rudery. Kiedy o niej myślał, chciał żeby życie było łatwiejsze. Już między nimi nic nie było proste, cała ta relacja pozostawała w sferze nadziei, marzeń i niedomówień, głównie z resztą z jego winy bo był zbyt słaby, żeby ją odepchnąć i zbyt głupi, by nie mieszać jej w głowie. I samemu sobie.
- Nie wiem. Jestem dla niej zagrożeniem, Sue. - odpowiedział wprost. - Nie powinienem był się w ogóle zbliżać. - czuł, że to w jakiś sposób okrutne z jego strony, że się zbliżał mimo że wiedział, że to nie może trwać wiecznie. Chyba chciał, żeby Clara przy nim była. Potrafiła po prostu być obok i tak bardzo mu ufała, że zgodziła się nie pytać o wszystko, co przecież widziała. A on chciał, żeby była bezpieczna. - Jest półkrwi. I potrafi dać sobie radę. Mam wrażenie, że w sumie to sama jest dla siebie największym zagrożeniem.
Chciał jej pomóc się poskładać, choć czuł że ostatecznie wcale jej nie pomoże, że może pogorszyć jej sytuację. Narazie nie uciekał. Narazie tu byli. Ale jak wiele to zmienia?
- Nie wiem. - że mimo wszystkich dobrych rzeczy jakie o mnie myśli, tak na prawdę jestem egoistycznym gnojkiem, przeszło mu przez myśl, nie postanowił jednak swoich myśli wypowiedzieć na głos. Jadł kanapkę bez apetytu, ożywił się za to kiedy przeszli do tematu zaklęć ochronnych.
- Prawda. Zapędziłem się. - uśmiechnął się lekko. Zaraz wspólnie zajęli się nakładaniem zabezpieczeń. Nie mieli pojęcia, że już zaczynając popełnili dość podstawowe błędy. Rozproszeni czarnymi myślami dali sobie złudne poczucie bezpieczeństwa, niestety realnie nie uzyskując niczego. Kończąc ostatnią - w swojej niestety tylko opinii - udaną próbę, Bott zasiadł na kocu.
- Masz jeszcze czas? - spytał, kiedy wspólnie wszystko już skończyli, tak przynajmniej sądził. - Myślałem, że to zajmie więcej czasu. - przyznał. Nie chciał jednak narazie wracać do coziennych obowiązków. Odłożył różdżkę na bok i wyciągnął ku Sue dłoń.
- Mobilicorpus. - powiedział z zaczepnym wyrazem twarzy. I cóż, mogło wyglądać na wygłupy, ale skupił się na wszystkim co mówił mu dziadek Billy. Wyciągnij z siebie magię. Czy cokolwiek. Bertie wierzył, że w końcu da radę. To delikatne mrowienie w koniuszkach palców znów się pojawiło. Ale nic poza tym.
I - przynajmniej zdaniem Botta - atakować, kiedy tylko nadarzy się okazja.
Na wspomnienie o Clarze, spojrzał w kierunku Rudery. Kiedy o niej myślał, chciał żeby życie było łatwiejsze. Już między nimi nic nie było proste, cała ta relacja pozostawała w sferze nadziei, marzeń i niedomówień, głównie z resztą z jego winy bo był zbyt słaby, żeby ją odepchnąć i zbyt głupi, by nie mieszać jej w głowie. I samemu sobie.
- Nie wiem. Jestem dla niej zagrożeniem, Sue. - odpowiedział wprost. - Nie powinienem był się w ogóle zbliżać. - czuł, że to w jakiś sposób okrutne z jego strony, że się zbliżał mimo że wiedział, że to nie może trwać wiecznie. Chyba chciał, żeby Clara przy nim była. Potrafiła po prostu być obok i tak bardzo mu ufała, że zgodziła się nie pytać o wszystko, co przecież widziała. A on chciał, żeby była bezpieczna. - Jest półkrwi. I potrafi dać sobie radę. Mam wrażenie, że w sumie to sama jest dla siebie największym zagrożeniem.
Chciał jej pomóc się poskładać, choć czuł że ostatecznie wcale jej nie pomoże, że może pogorszyć jej sytuację. Narazie nie uciekał. Narazie tu byli. Ale jak wiele to zmienia?
- Nie wiem. - że mimo wszystkich dobrych rzeczy jakie o mnie myśli, tak na prawdę jestem egoistycznym gnojkiem, przeszło mu przez myśl, nie postanowił jednak swoich myśli wypowiedzieć na głos. Jadł kanapkę bez apetytu, ożywił się za to kiedy przeszli do tematu zaklęć ochronnych.
- Prawda. Zapędziłem się. - uśmiechnął się lekko. Zaraz wspólnie zajęli się nakładaniem zabezpieczeń. Nie mieli pojęcia, że już zaczynając popełnili dość podstawowe błędy. Rozproszeni czarnymi myślami dali sobie złudne poczucie bezpieczeństwa, niestety realnie nie uzyskując niczego. Kończąc ostatnią - w swojej niestety tylko opinii - udaną próbę, Bott zasiadł na kocu.
- Masz jeszcze czas? - spytał, kiedy wspólnie wszystko już skończyli, tak przynajmniej sądził. - Myślałem, że to zajmie więcej czasu. - przyznał. Nie chciał jednak narazie wracać do coziennych obowiązków. Odłożył różdżkę na bok i wyciągnął ku Sue dłoń.
- Mobilicorpus. - powiedział z zaczepnym wyrazem twarzy. I cóż, mogło wyglądać na wygłupy, ale skupił się na wszystkim co mówił mu dziadek Billy. Wyciągnij z siebie magię. Czy cokolwiek. Bertie wierzył, że w końcu da radę. To delikatne mrowienie w koniuszkach palców znów się pojawiło. Ale nic poza tym.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wolała nie myśleć o ataku, kiedy była jeszcze opcja obrony, lecz teraz życie zmierzało w niepokojącym kierunku i nawet Susanne niechętnie musiała przyznać, że samą obroną nie zdołają powstrzymać zła. Londyn prawdopodobnie był tylko początkiem - każda z poprzednich akcji była tylko początkiem, rodziło się z nich coraz więcej i więcej okrucieństwa. Z lękiem myślała o przyszłości, o tym, co będzie następne, lecz nie mogła się temu uczuciu poddać. Ktoś musiał walczyć, stanąć na pierwszej linii, unieść różdżkę i uniemożliwić tyranom władzę.
W milczeniu i niepewności słuchała słów Bertiego, przekonana, że nic dobrego nie może z nich wyniknąć. Z zazdrością o Clarence radziła sobie na swój sposób, odrzucała to uczucie, było złe, nieprzyjemne, brudne. Pod nim kryły się cieplejsze, rozsądniejsze wnioski - naprawdę ją lubiła i życzyła jej dobrze, pod żadnym pozorem nie chciała, by przeżywała ból pękniętego serca. Tak, jak nie chciała, by Bott tkwił w podobnych dylematach. Chciała pomóc, doradzić i znaleźć rozwiązanie, najlepiej takie bez cierpienia - jednak nie mogła. To nie była jej sprawa, już samo zaczynanie tematu było błędem, ciskało w jej własną pierś mnóstwo duszącego niepokoju. Stłumiła westchnienie. Rozumiała Bertiego, a jednak trudno było przyznać mu rację - nie sądziła, by odejście okazało się dobrym posunięciem. Nawet mimo wojny. Nawet mimo jej własnych, przerastających małe serce uczuć.
- Może, ale to nie czas na rozgryzanie przeszłości. Skoro już to zrobiłeś... - ucięła, orientując się, że naprawdę nie powinna się wtrącać. Zerknęła na niego zmartwiona, ale pokręciła lekko głową. - Cokolwiek nie postanowisz, na pewno to przemyślisz - stwierdziła subtelnie, nie chcąc suszyć przyjacielowi głowy. To nie była sprawa, którą rozwiązałby bez odpowiedniego zaangażowania. - Gdybyś potrzebował pomocy, jestem tu. Dla ciebie i dla Clary - dodała jeszcze, choć sądziła, że Bertie doskonale to wie. Tak, jak ona wiedziała, że może na nim polegać.
Była z siebie taka dumna, gdy udało im się zakończyć robotę - szkoda, że nie wzięła pod uwagę całkiem istotnego w procesie punktu na temat czystości myśli. Pochłonięta dylematami nie mogła skupić się dostatecznie, popełniając podstawowy błąd. - Całą masę czasu. To prawda, całkiem sprawnie nam poszło - stwierdziła, przeciągając się leniwie i zaraz zerkając podejrzliwie na Botta, który próbował jej chyba zapewnić trochę uniesień. Jasna brew powędrowała wyżej, traktując to jako wyzwanie.
- No, panie Bott, gdzie są twoje postępy? - zapytała, dzielnie chwytając za różdżkę i zgrabnie odskakując na krok do tyłu. - To co, zajmiemy się kiedyś tym ogródkiem? Warzywa? Maliny? - zapytała, odwracając uwagę cukiernika od posyłanego właśnie potwornego UPIOROGACKA. A niech ma, za te niecne ataki!
W milczeniu i niepewności słuchała słów Bertiego, przekonana, że nic dobrego nie może z nich wyniknąć. Z zazdrością o Clarence radziła sobie na swój sposób, odrzucała to uczucie, było złe, nieprzyjemne, brudne. Pod nim kryły się cieplejsze, rozsądniejsze wnioski - naprawdę ją lubiła i życzyła jej dobrze, pod żadnym pozorem nie chciała, by przeżywała ból pękniętego serca. Tak, jak nie chciała, by Bott tkwił w podobnych dylematach. Chciała pomóc, doradzić i znaleźć rozwiązanie, najlepiej takie bez cierpienia - jednak nie mogła. To nie była jej sprawa, już samo zaczynanie tematu było błędem, ciskało w jej własną pierś mnóstwo duszącego niepokoju. Stłumiła westchnienie. Rozumiała Bertiego, a jednak trudno było przyznać mu rację - nie sądziła, by odejście okazało się dobrym posunięciem. Nawet mimo wojny. Nawet mimo jej własnych, przerastających małe serce uczuć.
- Może, ale to nie czas na rozgryzanie przeszłości. Skoro już to zrobiłeś... - ucięła, orientując się, że naprawdę nie powinna się wtrącać. Zerknęła na niego zmartwiona, ale pokręciła lekko głową. - Cokolwiek nie postanowisz, na pewno to przemyślisz - stwierdziła subtelnie, nie chcąc suszyć przyjacielowi głowy. To nie była sprawa, którą rozwiązałby bez odpowiedniego zaangażowania. - Gdybyś potrzebował pomocy, jestem tu. Dla ciebie i dla Clary - dodała jeszcze, choć sądziła, że Bertie doskonale to wie. Tak, jak ona wiedziała, że może na nim polegać.
Była z siebie taka dumna, gdy udało im się zakończyć robotę - szkoda, że nie wzięła pod uwagę całkiem istotnego w procesie punktu na temat czystości myśli. Pochłonięta dylematami nie mogła skupić się dostatecznie, popełniając podstawowy błąd. - Całą masę czasu. To prawda, całkiem sprawnie nam poszło - stwierdziła, przeciągając się leniwie i zaraz zerkając podejrzliwie na Botta, który próbował jej chyba zapewnić trochę uniesień. Jasna brew powędrowała wyżej, traktując to jako wyzwanie.
- No, panie Bott, gdzie są twoje postępy? - zapytała, dzielnie chwytając za różdżkę i zgrabnie odskakując na krok do tyłu. - To co, zajmiemy się kiedyś tym ogródkiem? Warzywa? Maliny? - zapytała, odwracając uwagę cukiernika od posyłanego właśnie potwornego UPIOROGACKA. A niech ma, za te niecne ataki!
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Nie sądził, by znalazł właściwe rozwiązanie tej sytuacji, nie chciał się jednak na tym skupiać w tej konkretnej chwili.
- Wiem. Dziękuję. - odpowiedział więc po prostu, nie rozwijając bardziej własnych słów. Będzie musiał to przemyśleć, a kolejne dni przyniosą zapewne podpowiedzi, pchną go ku jakiemuś rozwiązaniu, jakie by ono nie było. Póki co skupił się - na tyle na ile był w stanie - na zabezpieczeniach.
- Pewnie. Nie wiem tylko kiedy ale generalnie to jest to dobry plan. - przyznał, wzruszył przy tym ramionami. Sam znał się na roślinach średnio przeciętnie, ale wiedział że Sue orientuje się trochę lepiej, a w razie co na pewno znaleźliby pomoc. - Zioła byłoby fajnie mieć świeże, rosnące przy domu. - dodał zaraz. Bardzo przepadał za zapachem świeżych ziół.
- Postępy marne jak widać. Uczyłem się sporo z dziadkiem. Zna się na tym, ale przyznam, że mistrzem objaśniania to on nie jest. Albo ja wolno łapię, co też jest całkiem realne. - przyznał. - Rzecz w tym, że... myślę, że wiem co i jak. I chwilami mam wrażenie, że już blisko. Czuję jakąś reakcję, wiem że magia jest gdzieś w moich dłoniach, ale potem nic się nie dzieje. Czasem pojawia się zaledwie jakaś słaba mgiełka jak kiedy źle rzucisz różdżką zaklęcie.
Przyznał. Nie był przekonany, jakie gesty są właściwe w momencie rzucania zaklęć bez różdżki, nie był pewien jak wyprowadzić magię z siebie. Ale próbował, po milion razy i o dziwo jeszcze się nie znudził.
- Ale w końcu się połapię co i jak. - dodał zaraz. Starał się skupić na magii jaką miał w sobie trochę jak podczas naprawiania anomalii. Prowadzić powoli i miał wrażenie, że faktycznie to potrafi, czuł że coś się dzieje, czuł siłę, inną niż ta jasna przy anomaliach, ta była bardziej chaotyczna i brutalna, bardziej odpowiadająca jego zdolnościom. Prowadził ją ku dłoniom, poruszając nimi, szukając gestu, który pomoże mu uwolnić magiczną wiązkę.
- Mobilicorpus. - powiedział, ponownie usiłując lekko przenieść Sue. I nawet rzeczona mgiełka się pojawiła, nic jednak ponadto.
- Wiem. Dziękuję. - odpowiedział więc po prostu, nie rozwijając bardziej własnych słów. Będzie musiał to przemyśleć, a kolejne dni przyniosą zapewne podpowiedzi, pchną go ku jakiemuś rozwiązaniu, jakie by ono nie było. Póki co skupił się - na tyle na ile był w stanie - na zabezpieczeniach.
- Pewnie. Nie wiem tylko kiedy ale generalnie to jest to dobry plan. - przyznał, wzruszył przy tym ramionami. Sam znał się na roślinach średnio przeciętnie, ale wiedział że Sue orientuje się trochę lepiej, a w razie co na pewno znaleźliby pomoc. - Zioła byłoby fajnie mieć świeże, rosnące przy domu. - dodał zaraz. Bardzo przepadał za zapachem świeżych ziół.
- Postępy marne jak widać. Uczyłem się sporo z dziadkiem. Zna się na tym, ale przyznam, że mistrzem objaśniania to on nie jest. Albo ja wolno łapię, co też jest całkiem realne. - przyznał. - Rzecz w tym, że... myślę, że wiem co i jak. I chwilami mam wrażenie, że już blisko. Czuję jakąś reakcję, wiem że magia jest gdzieś w moich dłoniach, ale potem nic się nie dzieje. Czasem pojawia się zaledwie jakaś słaba mgiełka jak kiedy źle rzucisz różdżką zaklęcie.
Przyznał. Nie był przekonany, jakie gesty są właściwe w momencie rzucania zaklęć bez różdżki, nie był pewien jak wyprowadzić magię z siebie. Ale próbował, po milion razy i o dziwo jeszcze się nie znudził.
- Ale w końcu się połapię co i jak. - dodał zaraz. Starał się skupić na magii jaką miał w sobie trochę jak podczas naprawiania anomalii. Prowadzić powoli i miał wrażenie, że faktycznie to potrafi, czuł że coś się dzieje, czuł siłę, inną niż ta jasna przy anomaliach, ta była bardziej chaotyczna i brutalna, bardziej odpowiadająca jego zdolnościom. Prowadził ją ku dłoniom, poruszając nimi, szukając gestu, który pomoże mu uwolnić magiczną wiązkę.
- Mobilicorpus. - powiedział, ponownie usiłując lekko przenieść Sue. I nawet rzeczona mgiełka się pojawiła, nic jednak ponadto.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Rozumiała - niektóre momenty zwyczajnie nie były dobre na wywlekanie dręczących spraw. Może nie było ich wcale, tych odpowiednich chwil, w końcu sama miała niezwykły problem z przyznaniem się Bertiemu, że coś ją dręczy i on sam na pewno ma w tym udział. Nie wiedziała, czy powinna, choć czuła, że jednak nie. Właśnie dlatego, że problemy mogłyby się przez to tylko nawarstwić i pogorszyć niezbyt stabilną i pewną sytuację. Nie mogłaby sobie wybaczyć, gdyby jej własne uczucia jakkolwiek wpłynęły na relację z Bottem, na samą myśl robiło jej się słabo, źle, nieswojo. Z ulgą pozwoliła tematowi uciec, wyślizgnąć się z rąk i już obiecywała sobie, że nigdy więcej go nie zacznie. Z niemałymi wyrzutami sumienia, bo przecież chciała się z Bertim dzielić swoim światem, przemyśleniami i pomocą.
Skoncentrowała się na bardziej przyziemnym temacie, zmuszając myśli do zakotwiczenia w ogródku i ćwiczeniach magii bezróżdżkowej. Sama nie miała szans na jej opanowanie - a może miała, ale nigdy o tym nie myślała, pragnąc nieco innych rzeczy i umiejętności.
- Zioła byłyby cudowne, króliki będą zachwycone - uśmiechnęła się, dobrze znając reakcje uszaków na świeże i suszone ziółka. - Znajdziemy czas. Jakoś. Ale trzeba się tym zająć niedługo, skoro zawitał kwiecień - nie była ekspertką, ale przygotowanie takiego ogródka nie wydawało jej się największym z wyzwań, wolałaby jednak uniknąć wzmacniania roślin magią. Tę powinna dostarczać im ziemia, nie czarodzieje.
- Hmm, brzmi jakbyś musiał szukać wskazówek tam, gdzie jest źle. Wiesz, zamiast skupiać się na ogóle, przyjrzeć się tylko temu momentowi, gdzie przestaje wychodzić, gdzie się rozmywa - podzieliła się uwagą, nie wiedząc, czy ma to sens i zastosowanie. Nie znała się, mówiła tylko o ogólnych zasadach, ona w ten sposób opanowywała trudniejsze czary transmutacyjne. Może powinna je teraz poćwiczyć, skoro już wchodzili w praktykę?
- Nie wątpię w to ani trochę - przyznała z lekkim uśmiechem. Tak, jak nie wątpiła, że sama kiedyś opanuje animagię, do której zbliżała się małymi krokami, ale sukcesywnie. Przyglądała się zainteresowana wysiłkom Bertiego, a gdy pojawiła się mgiełka, podskoczyła pojedynczo. - No, prawie. Musisz tylko zmobilizować magię, a nie mnie - przyznała z rozbawieniem. Usiadła po turecku na kocu, ze sporym opóźnieniem zabierając się za śniadanie. - Może spróbuj różdżką i wypatruj podobnego momentu, który bez niej sprawia ci trudność? O, mogłabym ci też pomóc Magicusem, wychodzi mi coraz lepiej - zaproponowała, sama unosząc cypryfowe drewno i kierując jego koniec w leżące niedaleko wiadro. Chciała zobaczyć, czy w jej słowach był jakiś sens, czy skupienie na procesie rzeczywiście może przynieść jakieś odczucia albo wnioski. Pewnie mogło, lecz wyćwiczone. - Inumbravi - wypowiedziała, usiłując zmienić wiadro w strzęp mgły. Nie używała tego zaklęcia często, dlatego chciała je utrwalić.
Skoncentrowała się na bardziej przyziemnym temacie, zmuszając myśli do zakotwiczenia w ogródku i ćwiczeniach magii bezróżdżkowej. Sama nie miała szans na jej opanowanie - a może miała, ale nigdy o tym nie myślała, pragnąc nieco innych rzeczy i umiejętności.
- Zioła byłyby cudowne, króliki będą zachwycone - uśmiechnęła się, dobrze znając reakcje uszaków na świeże i suszone ziółka. - Znajdziemy czas. Jakoś. Ale trzeba się tym zająć niedługo, skoro zawitał kwiecień - nie była ekspertką, ale przygotowanie takiego ogródka nie wydawało jej się największym z wyzwań, wolałaby jednak uniknąć wzmacniania roślin magią. Tę powinna dostarczać im ziemia, nie czarodzieje.
- Hmm, brzmi jakbyś musiał szukać wskazówek tam, gdzie jest źle. Wiesz, zamiast skupiać się na ogóle, przyjrzeć się tylko temu momentowi, gdzie przestaje wychodzić, gdzie się rozmywa - podzieliła się uwagą, nie wiedząc, czy ma to sens i zastosowanie. Nie znała się, mówiła tylko o ogólnych zasadach, ona w ten sposób opanowywała trudniejsze czary transmutacyjne. Może powinna je teraz poćwiczyć, skoro już wchodzili w praktykę?
- Nie wątpię w to ani trochę - przyznała z lekkim uśmiechem. Tak, jak nie wątpiła, że sama kiedyś opanuje animagię, do której zbliżała się małymi krokami, ale sukcesywnie. Przyglądała się zainteresowana wysiłkom Bertiego, a gdy pojawiła się mgiełka, podskoczyła pojedynczo. - No, prawie. Musisz tylko zmobilizować magię, a nie mnie - przyznała z rozbawieniem. Usiadła po turecku na kocu, ze sporym opóźnieniem zabierając się za śniadanie. - Może spróbuj różdżką i wypatruj podobnego momentu, który bez niej sprawia ci trudność? O, mogłabym ci też pomóc Magicusem, wychodzi mi coraz lepiej - zaproponowała, sama unosząc cypryfowe drewno i kierując jego koniec w leżące niedaleko wiadro. Chciała zobaczyć, czy w jej słowach był jakiś sens, czy skupienie na procesie rzeczywiście może przynieść jakieś odczucia albo wnioski. Pewnie mogło, lecz wyćwiczone. - Inumbravi - wypowiedziała, usiłując zmienić wiadro w strzęp mgły. Nie używała tego zaklęcia często, dlatego chciała je utrwalić.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Ogród
Szybka odpowiedź