Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Złota Wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Złota Wieża
Nieużywana, duża, opuszczona wieża w Hogwarcie; kiedyś odbywały się w niej zajęcia z astronomii, lecz trzy dekady temu przeniesiono je w inne miejsce, po odremontowaniu drugiej strony zamku - ze względu na widoczność księżyca. Swoją nazwę zawdzięcza wyglądowi zewnętrznemu, jej ścianki są żółtawej barwy, a w oknach mienią się złotawe witraże, doskonale widoczne, kiedy zapewne jakiś duch, Irytek, zabawia się w jej wnętrzu. Wieża nie zawsze jest widoczna: uczniowie mówią, że znika sama z siebie, nauczyciele podejrzewają, że jest ukrywana.
Była otumaniona. Czuła się trochę, jakby wszystko, co się działo było koszmarem. Czasem, kiedy bardzo się bała, umysł podsyłał jej kolejne obrazy, możliwości, straszył tym, co jeszcze może się stać. Czuła, jakby działo się coś właśnie takiego. Jakby z każdej strony coś mogło ją zaatakować, jakby zbroje miały za chwilę za nimi ruszyć, jakby w obrazach miały pojawić się postaci, groźne postaci, które jakimś cudem byłyby w stanie je dopaść, zrobić im krzywdę.
Łzy wydawały jej się gorące, jej twarz była mocno napuchnięta, oczy zaczerwienione. Chwilami się uspokajała, było lepiej skoro miała światło, nic nie mogło czaić się w ciemności, to jednak nie oznaczało bezpieczeństwa. Szła szybko, nerwowo, bardzo chciała uciec, a dziecięcy głos uważała za nadzieję. Nie oglądała się na Justine, w ogóle nie oglądała się za siebie, przyszło jej do głowy, że ktoś lub coś może za nimi iść i sama możliwość zobaczenia prześladowcy była dla niej bardziej przerażająca, niż to, co mógłby im zrobić.
Była jak zastraszone zwierzę, które poprostu bezmyślnie usiłuje wybiec z klatki.
Dzieci to szansa. Dzieci nie robią złych rzeczy, nie te małe. Nastoletnie, starsze - dobrze pamiętała ze szkoły, że potrafiły, jednak to przychodziło z czasem.
Dlatego, kiedy zobaczyła grupkę, przeraziło ją głównie to, że te dzieci mogą być tu zamknięte tak, jak one. Zaczekała na Justine i mocno złapała ją za rękę, ruszając do nich. Chciała się odezwać, jednak było to trudne. Dopiero teraz zaczęła się rozglądać na boki, a co jeśli ktoś je tu obserwuje? Obejrzała się też na Justine, dopiero teraz zobaczyła jej twarz całą we krwi i aż odskoczyła, wydając z siebie zduszony okrzyk.
- C-c-c-co-o-co-cic-co-się-jak-ja-jak-J-Ju-Jus-t! - dookreślenie problemu pytania okazało się na tę chwilę zbyt trudne. Była cała rozdygotana. Pamiętała niby lekką szarpaninę w ciemnościach, pamiętała ją jednak jak przez mgłę, nie miała pojęcia, że to ona skrzywdziła dziewczynę. Znów otworzyła usta, starając się znów zadać pytanie, może trochę jaśniej, jednak nerwy znów zaczęły w niej buzować, znów stało się to zbyt trudne, spojrzała jednak znów na dzieci, Justine przyciągając bliżej do siebie. Ktoś tam na prawdę był, ktoś uderzył Just, ktoś był w ciemności, ktoś zrobi im krzywdę, potrafił skrzywdzić Justine, skrzywdzi nas, jeszcze mocniej, zrobi nam coś jak nic. - przebiegło jej przez myśl, znów była bliska paniki i pobiegła do drzwi, puszczając przy tym Justine, zamknęła je nie chcąc, by tamten napastnik mógł je tu dostać. Wiedziała, że to nie problem otworzyć drzwi, jednak był to dziecinny odruch "tato zamknij drzwiczki od szafy, żeby potwory nie wyszły", w końcu potwory nie potrafią otwierać drzwi, prawda?
Oparła się o te drzwi mocno i znów spojrzała na dzieci.
A jeśli te dzieci też zamknięto? Też są tu przetrzymywane? Może wiedzą cokolwiek? A może... a może są gdzieś stąd, może wiedzą jak wyjść, może im pomogą?
Nie podchodziła do nich, choć przez chwilę pomyślała, że tym czymś w ciemnościach mógł być duch, który bez problemu przeniknąłby przez drzwi i na tę myśl odskoczyła od drzwi. Dopiero teraz znów ruszyła do dzieci, rozglądając się jednak, jakby spodziewała się ciosu z każdej strony. Próbowała się przyglądać dzieciom, żeby rozpoznać, czy są ubrane jak te szlachetnie urodzone.
- C-ccco-co-tu-u-co... - spróbowała się odezwać, kiedy była dość blisko nich, jednak nerwy znów jej w tym przeszkadzały. W końcu zamilkła w nadziei, że Justine to zrobi.
I, że malce znają drogę do wyjścia.
Łzy wydawały jej się gorące, jej twarz była mocno napuchnięta, oczy zaczerwienione. Chwilami się uspokajała, było lepiej skoro miała światło, nic nie mogło czaić się w ciemności, to jednak nie oznaczało bezpieczeństwa. Szła szybko, nerwowo, bardzo chciała uciec, a dziecięcy głos uważała za nadzieję. Nie oglądała się na Justine, w ogóle nie oglądała się za siebie, przyszło jej do głowy, że ktoś lub coś może za nimi iść i sama możliwość zobaczenia prześladowcy była dla niej bardziej przerażająca, niż to, co mógłby im zrobić.
Była jak zastraszone zwierzę, które poprostu bezmyślnie usiłuje wybiec z klatki.
Dzieci to szansa. Dzieci nie robią złych rzeczy, nie te małe. Nastoletnie, starsze - dobrze pamiętała ze szkoły, że potrafiły, jednak to przychodziło z czasem.
Dlatego, kiedy zobaczyła grupkę, przeraziło ją głównie to, że te dzieci mogą być tu zamknięte tak, jak one. Zaczekała na Justine i mocno złapała ją za rękę, ruszając do nich. Chciała się odezwać, jednak było to trudne. Dopiero teraz zaczęła się rozglądać na boki, a co jeśli ktoś je tu obserwuje? Obejrzała się też na Justine, dopiero teraz zobaczyła jej twarz całą we krwi i aż odskoczyła, wydając z siebie zduszony okrzyk.
- C-c-c-co-o-co-cic-co-się-jak-ja-jak-J-Ju-Jus-t! - dookreślenie problemu pytania okazało się na tę chwilę zbyt trudne. Była cała rozdygotana. Pamiętała niby lekką szarpaninę w ciemnościach, pamiętała ją jednak jak przez mgłę, nie miała pojęcia, że to ona skrzywdziła dziewczynę. Znów otworzyła usta, starając się znów zadać pytanie, może trochę jaśniej, jednak nerwy znów zaczęły w niej buzować, znów stało się to zbyt trudne, spojrzała jednak znów na dzieci, Justine przyciągając bliżej do siebie. Ktoś tam na prawdę był, ktoś uderzył Just, ktoś był w ciemności, ktoś zrobi im krzywdę, potrafił skrzywdzić Justine, skrzywdzi nas, jeszcze mocniej, zrobi nam coś jak nic. - przebiegło jej przez myśl, znów była bliska paniki i pobiegła do drzwi, puszczając przy tym Justine, zamknęła je nie chcąc, by tamten napastnik mógł je tu dostać. Wiedziała, że to nie problem otworzyć drzwi, jednak był to dziecinny odruch "tato zamknij drzwiczki od szafy, żeby potwory nie wyszły", w końcu potwory nie potrafią otwierać drzwi, prawda?
Oparła się o te drzwi mocno i znów spojrzała na dzieci.
A jeśli te dzieci też zamknięto? Też są tu przetrzymywane? Może wiedzą cokolwiek? A może... a może są gdzieś stąd, może wiedzą jak wyjść, może im pomogą?
Nie podchodziła do nich, choć przez chwilę pomyślała, że tym czymś w ciemnościach mógł być duch, który bez problemu przeniknąłby przez drzwi i na tę myśl odskoczyła od drzwi. Dopiero teraz znów ruszyła do dzieci, rozglądając się jednak, jakby spodziewała się ciosu z każdej strony. Próbowała się przyglądać dzieciom, żeby rozpoznać, czy są ubrane jak te szlachetnie urodzone.
- C-ccco-co-tu-u-co... - spróbowała się odezwać, kiedy była dość blisko nich, jednak nerwy znów jej w tym przeszkadzały. W końcu zamilkła w nadziei, że Justine to zrobi.
I, że malce znają drogę do wyjścia.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Starałam się nie pooddawać osłabieniu i zmęczeniu, które rozpościerało nade mną swoje ramiona. Starałam się zachować spokój. Choć donośne bicie serca dudniące aż w moich uszach, jasno informowało mnie o przyśpieszonym tętnie. Musiałam pozostać silną. Nie tylko dla siebie, ale też i dla Lily. Dwie pochłonięte przez histerię kobiety były z góry skazane na porażkę.
Otworzone drzwi pozwoliły zajrzeć nam w głąb pomieszczenia. Długa komnata posiadała na przeciwległej stronie drzwi. Kolejne drzwi. Prawie jęknęłam z zawodem. Nie miałam na to jednak czasu. Lily już ciągnęła mnie w głąb pomieszczenia. Pomieszczenia, na środku którego siedziały dzieci. Spłynęła na mnie fala spokoju, pod którą na chwilę zniknęły podszepty niepewności. Na chwilę tylko. Ale przecież, dzieci z natury były dobre? Nieskalona złem, które toczyło się niczym trucizna przez nas świat. Mój wzrok przemknął po ich twarzach, a później zogniskował się na odbijającej się o podłogę piłce. Głos poniósł się echem po pomieszczeniu i do żywego przypominał ten, który słyszałyśmy wcześniej w sali w której się obudziłyśmy.
Dreszcz niepokoju przeniknął przez moje ciało gdy padły kolejne wersy wierszyka padły z ust jednego z bliźniąt. Uczucie jednak wymknęło się na nowo znikając pod przekonaniem, że dzieci nie są w stanie wyrządzić krzywdy. Że nie znają złego. Po prostu pozwoliłam się prowadzić Lily, tocząc w głowie bitwę. Porównując jeden wniosek z drugim. Zastanawiając się, czy z tego labiryntu pokoi i korytarzy jest wyjście. Dopiero gdy rudowłosa zwróciła się wprost do mnie, spojrzałam na nią, przypominając sobie o uderzeniu. Zmarszczyłam lekko nos, czując jak ból nadal rozchodzi się po mojej twarzy jednocześnie szybko próbując zdecydować, czy powinnam jej mówić o tym, że to ona sama mnie tak urządziła. Stwierdzenie, że wpadłam na ścianę byłoby chyba mało przekonujące, mogłoby podsunąć jej wyobraźni cielesność osoby, która – jak twierdziła – była z nami w pokoju.
-Uderzyłaś mnie łokciem, Lila. – szepnęłam jej cicho, próbując – mimo przemęczenia – ubrać usta w uśmiech. – To nic takiego, tylko trochę krwi. – zaraz ją zapewniłam, pomimo tego, że przez nos do czaski nadal rozlewał się ból. Nie tym teraz powinnyśmy się przejmować. Mocno zaciśnięta dłoń na moim ramieniu prowadziła mnie, gdy szłam bezmyślnie obok, zaciskając dłoń mocniej na drewnianej desce. Zaraz jednak zniknęła, gdy Lila wróciła się, by zamknąć drzwi.
-Cześć. – powiedziałam, przejmując metaforyczną pałeczkę od Lily. Słyszałam, że nie jest w stanie wyrażać swoich myśli. Mój głos był zmęczony, tak jak i ja cała. Musiałam wyglądać strasznie. Z zakrwawioną twarzą, podartą bluzką i deskami w dłoniach. – Powiecie nam gdzie jesteśmy i jak stąd wyjść? – zapytałam siląc się na spokój. Próbując wyglądać przyjaźnie, ale wątpiłam, byśmy budziły zaufanie. I tak dziwił mnie już fakt, że wcześniej żadne z dzieci nie spojrzało w naszą stronę, kompletnie pochłonięte własnym zajęciem.
Otworzone drzwi pozwoliły zajrzeć nam w głąb pomieszczenia. Długa komnata posiadała na przeciwległej stronie drzwi. Kolejne drzwi. Prawie jęknęłam z zawodem. Nie miałam na to jednak czasu. Lily już ciągnęła mnie w głąb pomieszczenia. Pomieszczenia, na środku którego siedziały dzieci. Spłynęła na mnie fala spokoju, pod którą na chwilę zniknęły podszepty niepewności. Na chwilę tylko. Ale przecież, dzieci z natury były dobre? Nieskalona złem, które toczyło się niczym trucizna przez nas świat. Mój wzrok przemknął po ich twarzach, a później zogniskował się na odbijającej się o podłogę piłce. Głos poniósł się echem po pomieszczeniu i do żywego przypominał ten, który słyszałyśmy wcześniej w sali w której się obudziłyśmy.
Dreszcz niepokoju przeniknął przez moje ciało gdy padły kolejne wersy wierszyka padły z ust jednego z bliźniąt. Uczucie jednak wymknęło się na nowo znikając pod przekonaniem, że dzieci nie są w stanie wyrządzić krzywdy. Że nie znają złego. Po prostu pozwoliłam się prowadzić Lily, tocząc w głowie bitwę. Porównując jeden wniosek z drugim. Zastanawiając się, czy z tego labiryntu pokoi i korytarzy jest wyjście. Dopiero gdy rudowłosa zwróciła się wprost do mnie, spojrzałam na nią, przypominając sobie o uderzeniu. Zmarszczyłam lekko nos, czując jak ból nadal rozchodzi się po mojej twarzy jednocześnie szybko próbując zdecydować, czy powinnam jej mówić o tym, że to ona sama mnie tak urządziła. Stwierdzenie, że wpadłam na ścianę byłoby chyba mało przekonujące, mogłoby podsunąć jej wyobraźni cielesność osoby, która – jak twierdziła – była z nami w pokoju.
-Uderzyłaś mnie łokciem, Lila. – szepnęłam jej cicho, próbując – mimo przemęczenia – ubrać usta w uśmiech. – To nic takiego, tylko trochę krwi. – zaraz ją zapewniłam, pomimo tego, że przez nos do czaski nadal rozlewał się ból. Nie tym teraz powinnyśmy się przejmować. Mocno zaciśnięta dłoń na moim ramieniu prowadziła mnie, gdy szłam bezmyślnie obok, zaciskając dłoń mocniej na drewnianej desce. Zaraz jednak zniknęła, gdy Lila wróciła się, by zamknąć drzwi.
-Cześć. – powiedziałam, przejmując metaforyczną pałeczkę od Lily. Słyszałam, że nie jest w stanie wyrażać swoich myśli. Mój głos był zmęczony, tak jak i ja cała. Musiałam wyglądać strasznie. Z zakrwawioną twarzą, podartą bluzką i deskami w dłoniach. – Powiecie nam gdzie jesteśmy i jak stąd wyjść? – zapytałam siląc się na spokój. Próbując wyglądać przyjaźnie, ale wątpiłam, byśmy budziły zaufanie. I tak dziwił mnie już fakt, że wcześniej żadne z dzieci nie spojrzało w naszą stronę, kompletnie pochłonięte własnym zajęciem.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Lily, zamknęłaś drzwi: potężne drewniane drzwi zatrzasnęły się z hukiem, lecz nikt oprócz was nie zwrócił na to uwagi. Dzieci zachowywały się, jakby was nie widziały - lub uparcie ignorowały waszą obecność. Lily przyjrzała się dzieciom, tyłem do was siedziała jedna z dziewczynek, młodsza, od pozostałych, na oko mogła mieć koło sześciu lat. Ubrana była w zwykłe mugolskie ubrania - zieloną spódniczkę do kolan i brązowy sweterek. Na prawo od niej siedziały bliźnięta chłopców, wydawali się z tego grona najstarsi, choć byli raczej na początku nastoletniego wieku. Nosili szkolne mundurki, nie mieli na sobie szat, ale sweterki wyglądały na hogwarckie - i nosiły godło Ravenclawu. Dalej na prawo od nich siedział czarnowłosy chłopiec w podobnym wieku, nosił okulary i miał bardzo krótko ścięte włosy. Był podobnie ubrany, godło wskazywało na Gryffindor. Z pozostałej trójki najbliżej was siedział młodszy chłopiec mający na sobie eleganckie, choć zdecydowanie mugolskie ubrania: lakierki, muchę pod szyją, spodenki do kolan i sweterek w serek. Pozostałą dwójka również wydawała się mieć około dziesięciu lat, chłopiec i dziewczynka - w barwach Hufflepuffu. To właśnie chłopiec złapał piłkę:
- Lecz wąż przecież nie ma nóg! - wyrzucił niemal z pretensją, ciskając piłkę dalej.
Przynajmniej część z dzieci miała na was doskonały widok, mimo to nie podniosły wzroku. Być może zauważyły was kątem oka, ale jeśli, to ani trzymane przez was deski, ani zakrwawiona twarz Justine, nie robiły na nich wrażenia. Przez jakiś czas was ignorowały, aż w końcu jedno z bliźniąt, to o dłuższych włosach, wstało, kładąc dłoń na ramieniu - z pewnością - brata, wyraźnie je ściskając.
- Nie wyjdziecie stąd - oświadczył spokojnie, odsuwając się od grupy - pod ścianę. Od niechcenia.
- Lecz wąż przecież nie ma nóg! - wyrzucił niemal z pretensją, ciskając piłkę dalej.
Przynajmniej część z dzieci miała na was doskonały widok, mimo to nie podniosły wzroku. Być może zauważyły was kątem oka, ale jeśli, to ani trzymane przez was deski, ani zakrwawiona twarz Justine, nie robiły na nich wrażenia. Przez jakiś czas was ignorowały, aż w końcu jedno z bliźniąt, to o dłuższych włosach, wstało, kładąc dłoń na ramieniu - z pewnością - brata, wyraźnie je ściskając.
- Nie wyjdziecie stąd - oświadczył spokojnie, odsuwając się od grupy - pod ścianę. Od niechcenia.
- Dodatkowe:
- MAPA OBSZARU
Justine: błękitna kropka;
Lily: żółta kropka.
KARY DO RZUTÓW
Justine: -15;
Lily: -10.
Była otępiała. Powoli, coraz bardziej oddawała się przekonaniu, że wszystko co się dzieje jest jedynie snem, wytworem jej wyobraźni, potwornym ale dziejącym się w jej głowie w której jednak i ona jest uwięziona. Nic nie rozumiała. Wszystko było zbyt dziwne, zbyt złożone. Jej lęki zazwyczaj były oczywiste. Pająk, pies, człowiek z wyciągniętą w jej stronę różdżką, czy wrogo nastawiony, owad, wysokość, głęboka woda, cokolwiek, wszystko czego się bała i wszyscy których się bała, każda ta sytuacja była oczywista. W tej chwili jednak nie wiedziała, co się dzieje. Lęk przed ciemnością był oczywisty, lęk przed porwaniem, przed tym, że ktoś zrobi jej krzywdę.
Informacja o tym, że to ona uderzyła Justine też była dla niej dziwna, choć jednocześnie trochę pocieszająca. Nie była do końca pewna, ale miała nadzieję, że dziewczyna nie kłamie, że na prawdę... że to nie było to coś.
Teraz jednak rozumiała coraz mniej. Rozumiała,że muszą uciekać, bo ktoś je porwał i zamknął. Domyślała się, że są w jakiejś posiadłości, ale dlaczego drzwi były otwarte? Czy ktoś na nich poluje? Przeszły ją dreszcze na samą myśl, zaraz jednak znów patrzyła na dzieci, które zachowywały się w dziwny sposób. Jakby były zahipnotyzowane? Tak by zgadywała. Albo w silnym szoku. Coś im tu zrobiono?
Bała się, że cokolwiek było tam, w ciemności przyjdzie tu i zrobi jej krzywdę, chciała uciekać jak najszybciej, jak najdalej, a jednak trudno jej było myśleć o ominięciu tych dzieci, o zostawieniu ich, kiedy znów przez chwilę myślała bardziej trzeźwo.
Dzieci były... dziwne. Jakby w transie. Patrzyła na ich niejasne zachowanie, otępienie. Coś jej podpowiadało, że to jak one obie wyglądają powinno je choć trochę przerazić. Sam wierszyk o wężu, czy raczej to jak był wypowiadany. I słowa, które wypowiedział chłopiec w odpowiedzi do Justine.
A jednak to wszystko były zwykłe dzieci ewidentnie mugolskiego pochodzenia.
Lily stała chwilę, patrząc na chłopca. Była rozedrgana i przemęczona. Odwróciła się, by spojrzeć na Justine, nie wiedząc co powiedzieć. Nie wyjdą. Ale... może..?
Otarła twarz, pomału przestając płakać. A gdyby się poddać? Zostać z nimi i czekać, co będzie?
- J-j-ja-jak... jak-t-tu tra-fi-fili-ście? - spytała prawie szeptem po dłuższej chwili, zbliżając się powoli do dzieci. Stawiała powolne kroki na drżących nogach. Lily czuła, że jeśli i je porwano, powinny spróbować je stąd zabrać. Tylko... tylko jeśli są pod wpływem jakiejś hipnozy, czy wtedy nie stanowią dodatkowego zagrożenia?
Zbyt wiele pytań, zbyt wiele niejasności. Czuła się całkowicie bezwolna, całkowicie słaba, beznadziejnie beznadziejna, nie wiedząc co zrobić, bardzo chciała uciekać dalej, jednak...
Spojrzała na Justine, która była tu z nią i zdawała się mieć głowę na karku za nie obie. Na szczęście. Lily była pewna, że bez niej, nadal leżałaby skulona w tamtej ciemnej sali i czekała na koniec.
Informacja o tym, że to ona uderzyła Justine też była dla niej dziwna, choć jednocześnie trochę pocieszająca. Nie była do końca pewna, ale miała nadzieję, że dziewczyna nie kłamie, że na prawdę... że to nie było to coś.
Teraz jednak rozumiała coraz mniej. Rozumiała,że muszą uciekać, bo ktoś je porwał i zamknął. Domyślała się, że są w jakiejś posiadłości, ale dlaczego drzwi były otwarte? Czy ktoś na nich poluje? Przeszły ją dreszcze na samą myśl, zaraz jednak znów patrzyła na dzieci, które zachowywały się w dziwny sposób. Jakby były zahipnotyzowane? Tak by zgadywała. Albo w silnym szoku. Coś im tu zrobiono?
Bała się, że cokolwiek było tam, w ciemności przyjdzie tu i zrobi jej krzywdę, chciała uciekać jak najszybciej, jak najdalej, a jednak trudno jej było myśleć o ominięciu tych dzieci, o zostawieniu ich, kiedy znów przez chwilę myślała bardziej trzeźwo.
Dzieci były... dziwne. Jakby w transie. Patrzyła na ich niejasne zachowanie, otępienie. Coś jej podpowiadało, że to jak one obie wyglądają powinno je choć trochę przerazić. Sam wierszyk o wężu, czy raczej to jak był wypowiadany. I słowa, które wypowiedział chłopiec w odpowiedzi do Justine.
A jednak to wszystko były zwykłe dzieci ewidentnie mugolskiego pochodzenia.
Lily stała chwilę, patrząc na chłopca. Była rozedrgana i przemęczona. Odwróciła się, by spojrzeć na Justine, nie wiedząc co powiedzieć. Nie wyjdą. Ale... może..?
Otarła twarz, pomału przestając płakać. A gdyby się poddać? Zostać z nimi i czekać, co będzie?
- J-j-ja-jak... jak-t-tu tra-fi-fili-ście? - spytała prawie szeptem po dłuższej chwili, zbliżając się powoli do dzieci. Stawiała powolne kroki na drżących nogach. Lily czuła, że jeśli i je porwano, powinny spróbować je stąd zabrać. Tylko... tylko jeśli są pod wpływem jakiejś hipnozy, czy wtedy nie stanowią dodatkowego zagrożenia?
Zbyt wiele pytań, zbyt wiele niejasności. Czuła się całkowicie bezwolna, całkowicie słaba, beznadziejnie beznadziejna, nie wiedząc co zrobić, bardzo chciała uciekać dalej, jednak...
Spojrzała na Justine, która była tu z nią i zdawała się mieć głowę na karku za nie obie. Na szczęście. Lily była pewna, że bez niej, nadal leżałaby skulona w tamtej ciemnej sali i czekała na koniec.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Gdzie byłyśmy? I dlaczego? Te dwa pytania naprzemiennie pojawiały się w mojej głowie. Mury zdawały się do złudzenia przypominać Hogwart, ale i jednocześnie na myśl przywodziły też choćby posiadłość Prewettów. Nie zmieniało to jednak faktu, że ciche, ale drażliwe dlaczego, zdawało się nie niknąć wśród myśli przepływających przez moją głowę. Ostatnie co pamiętałam z Ministerstwa to trafiające we mnie zaklęcie. Zbyt długie oczekiwanie na różdżki od razu zdało mi się podejrzane. A późniejszy rozwój sytuacji potoczył się tak szybko, że ciężko było zastanowić się dłużej nad tym, dlaczego właściwie do niej doszło.
Dzieci. Mogły nam pomóc, prawda? A nawet jeśli nie, to nie powinny być w stanie nam zaszkodzić – tak przynajmniej sobie wmawiałam. Uważnie zlustrowałam spojrzeniem każdego z nich. Dostrzegając hogwarckie swetry z godłem gryfonów, ale i domu do którego sama należałam. Nie poświęciłam im jednak dużo uwagi. Zamiast tego skupiłam spojrzenie na ścianach. By finalnie zogniskować wzrok na drzwiach. Zaraz jednak zmarszczyłam brwi, gdy kolejny wers wierszyka padł z ust jednego z dzieci. Spojrzałam znów na nie. Siódemka, tyle naliczyłam i o ile wzrok mi nie szwankował a umiejętność dodawania nie kulała, to doliczyłam się dobrze.
W takim razie: co siódemka dzieci robiła tutaj? Dlaczego pozostawały tak względnie spokojnie? A może obojętne? Jeśli były spokojnie, musiało znaczyć to jedynie o tym, że wiedziały gdzie są. I pewnie, że wiedziały, że nic im nie grozi. Ale znów, dlaczego siedziały tak blisko miejsca w którym przetrzymywano nas? I czemu na żadnym z nich nie zrobiło wrażenia to, jak wyglądałyśmy?
Pytania piętrzyły się, a ja na żadne nie potrafiłam znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi. Zaraz jak na zawołanie potoczyła się jedna. Niezbyt pozytywnie jawiąca się w swoim brzmieniu. Spojrzałam na jednego z bliźniaków, który z tym samym, stoickim wręcz spokojem, mi odpowiedział.
Jak to nie wyjdziemy? Chciałam zapytać, ale zaczęłam kwestionować sens wchodzenia z nimi w dyskusję. Zerknęłam na Lily, która nadal trzęsła się pod napływem swoich własnych emocji. I dopiero jej pytania zdawało się rzucić na mnie świadomość, że może i oni – tak jak i my – byli tu przetrzymywani. Nie umiałam jednak poradzić nic na to, że w tym konkretnym momencie wszystko traktowałam jak zagrożenie – nawet te dzieci, które zdawały się niegroźne. Chciałabym im pomóc. Ale zaraz z tą chęcią uderzyła mnie świadomość, że nie miałabym jak. Nie byłabym w stanie obronić ich przed kimkolwiek. Deski trzymane w dłoni – moja prowizoryczna broń – były niczym w starciu z promieniem zaklęcia i zdawałam sobie z tego sprawę.
-Nie możemy się zatrzymywać. – zawyrokowałam w końcu zwracając się wprost do Lily. Postanowiłam ruszyć do drzwi naprzeciwko nas. Sprawdzić, czy i one są otwarte. A jeśli tak, to iść dalej(uprzednio wracając po Lily), obiecując sobie, że wrócimy po te dzieci, gdy tylko będziemy miały sposobność by jakoś im pomóc.
I gdzieś w tym całym surrealistycznie wydającym się zajściu olśniło mnie. Że po powrocie – jeśli już jakiś będzie – nie będę miała gdzie wrócić. I do tego, chyba zostałam bez pracy.
Dzieci. Mogły nam pomóc, prawda? A nawet jeśli nie, to nie powinny być w stanie nam zaszkodzić – tak przynajmniej sobie wmawiałam. Uważnie zlustrowałam spojrzeniem każdego z nich. Dostrzegając hogwarckie swetry z godłem gryfonów, ale i domu do którego sama należałam. Nie poświęciłam im jednak dużo uwagi. Zamiast tego skupiłam spojrzenie na ścianach. By finalnie zogniskować wzrok na drzwiach. Zaraz jednak zmarszczyłam brwi, gdy kolejny wers wierszyka padł z ust jednego z dzieci. Spojrzałam znów na nie. Siódemka, tyle naliczyłam i o ile wzrok mi nie szwankował a umiejętność dodawania nie kulała, to doliczyłam się dobrze.
W takim razie: co siódemka dzieci robiła tutaj? Dlaczego pozostawały tak względnie spokojnie? A może obojętne? Jeśli były spokojnie, musiało znaczyć to jedynie o tym, że wiedziały gdzie są. I pewnie, że wiedziały, że nic im nie grozi. Ale znów, dlaczego siedziały tak blisko miejsca w którym przetrzymywano nas? I czemu na żadnym z nich nie zrobiło wrażenia to, jak wyglądałyśmy?
Pytania piętrzyły się, a ja na żadne nie potrafiłam znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi. Zaraz jak na zawołanie potoczyła się jedna. Niezbyt pozytywnie jawiąca się w swoim brzmieniu. Spojrzałam na jednego z bliźniaków, który z tym samym, stoickim wręcz spokojem, mi odpowiedział.
Jak to nie wyjdziemy? Chciałam zapytać, ale zaczęłam kwestionować sens wchodzenia z nimi w dyskusję. Zerknęłam na Lily, która nadal trzęsła się pod napływem swoich własnych emocji. I dopiero jej pytania zdawało się rzucić na mnie świadomość, że może i oni – tak jak i my – byli tu przetrzymywani. Nie umiałam jednak poradzić nic na to, że w tym konkretnym momencie wszystko traktowałam jak zagrożenie – nawet te dzieci, które zdawały się niegroźne. Chciałabym im pomóc. Ale zaraz z tą chęcią uderzyła mnie świadomość, że nie miałabym jak. Nie byłabym w stanie obronić ich przed kimkolwiek. Deski trzymane w dłoni – moja prowizoryczna broń – były niczym w starciu z promieniem zaklęcia i zdawałam sobie z tego sprawę.
-Nie możemy się zatrzymywać. – zawyrokowałam w końcu zwracając się wprost do Lily. Postanowiłam ruszyć do drzwi naprzeciwko nas. Sprawdzić, czy i one są otwarte. A jeśli tak, to iść dalej(uprzednio wracając po Lily), obiecując sobie, że wrócimy po te dzieci, gdy tylko będziemy miały sposobność by jakoś im pomóc.
I gdzieś w tym całym surrealistycznie wydającym się zajściu olśniło mnie. Że po powrocie – jeśli już jakiś będzie – nie będę miała gdzie wrócić. I do tego, chyba zostałam bez pracy.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Pytanie Lily rozległo się w pomieszczeniu, piłkę złapała jedna z młodszych dziewczynek i zatrzymała ją w dłoniach, kiedy słowa czarownicy ucichły. Oczy siedmiorga dzieci skierowały się prosto na was, w krępującej ciszy.
- Przyprowadzili nas - odpowiedział w końcu jeden z bliźniaków, ten, który wcześniej odłączył się od grupy - on jeden na was nie spojrzał. Dziewczynka zerknęła na starszych kolegów i dopiero, kiedy jej przytaknęli, wysłała piłkę dalej:
- Kryć się dzieci, zmykać z drogi... - Głos dziewczynki zadrżał, dzieci wróciły do swojej zabawy, znów was ignorując.
Justine, skupiłaś wzrok na ścianach, lecz nie odnalazłaś wzrokiem nic ponadto, co widziałyście już wcześniej. Twoją uwagę mogła zwrócić dopiero klamka drzwi, do której się zbliżyłaś: była bardzo podobna do tej, na którą zwróciłaś uwagę już wcześniej, w komnatce, w której się przebudziłyście. Ta - miała zdobienia złożone z motywów liści. Drzwi były jednak zamknięte.
- Powinnyście opuścić tę komnatę - obwieścił ten sam chłopiec, wyraźnie patrząc na Justine.
Justine, fizycznie zaczynałaś już czuć się lepiej - ból po uderzeniu Lily przemijał.
- Przyprowadzili nas - odpowiedział w końcu jeden z bliźniaków, ten, który wcześniej odłączył się od grupy - on jeden na was nie spojrzał. Dziewczynka zerknęła na starszych kolegów i dopiero, kiedy jej przytaknęli, wysłała piłkę dalej:
- Kryć się dzieci, zmykać z drogi... - Głos dziewczynki zadrżał, dzieci wróciły do swojej zabawy, znów was ignorując.
Justine, skupiłaś wzrok na ścianach, lecz nie odnalazłaś wzrokiem nic ponadto, co widziałyście już wcześniej. Twoją uwagę mogła zwrócić dopiero klamka drzwi, do której się zbliżyłaś: była bardzo podobna do tej, na którą zwróciłaś uwagę już wcześniej, w komnatce, w której się przebudziłyście. Ta - miała zdobienia złożone z motywów liści. Drzwi były jednak zamknięte.
- Powinnyście opuścić tę komnatę - obwieścił ten sam chłopiec, wyraźnie patrząc na Justine.
Justine, fizycznie zaczynałaś już czuć się lepiej - ból po uderzeniu Lily przemijał.
- Dodatkowe:
- MAPA OBSZARU
Justine: błękitna kropka;
Lily: żółta kropka.
KARY DO RZUTÓW
Justine: -10;
Lily: -10.
Lily nie myślała o tym, co potem. Gdyby pozwoliła swoim myślom pobłądzić aż tak daleko, zapewne znów wpadłaby w panikę i zrozumiała, że ucieczka nie do końca ma jakikolwiek sens. Może nie tyle zrozumiała, co pozwoliłaby swojemu lękliwemu umysłowi dojść do takiego wniosku. Nie chciała jednak kolejnych lęków, to co działo się dookoła było wystarczająco przerażające, aby mogła spychać na bok myśli o tym, co stanie się dalej, czy o swojej rodzinie.
Drżała na całym ciele i bez tego. I bez tego walczyła ze sobą, żeby nie pozwolić swoim myślom popłynąć zbyt daleko, gdy docierały do niej kolejne przerażające bodźce. Świat był przerażający. Choć i tak wszystko jakby docierało do niej okrojone, nie obserwowała otoczenia równie uważnie jak Justine, prawie nie zwracała uwagi na detale, wręcz odpychała wiele z nich chcąc chronić się przed paniką. Znów uciekała. Jak zawsze uciekała, oddawała się własnej tchórzliwości, nad którą nigdy nie potrafiła zapanować.
Odpowiedź jaką otrzymała wcale jej nie uspokoiła i musiała zadać kolejne pytanie.
- K... - wzięła głęboki oddech, by choć na chwilę zapanować nad głosem. - Kto?
Szepnęła. Patrzyła na dzieci, każde po kolei w oczekiwaniu na odpowiedź, choć wszystko było tylko bardziej i bardziej przerażające.
Czuła, że nie jest w stanie się podnieść, kolana drżały jej niesamowicie, cała się trzęsła, nie wiedząc co powinna zrobić. Coś podpowiadało jej, że powinny chronić te dzieci, jednak... jednak też bała się tych dzieci. Były jak w jakimś transie. A one były bezbronne.
Lily właściwie nie robiło różnicy, że nie miała różdżki. Była słaba, nie znała wielu zaklęć, nie umiała ich zapamiętywać, a i jąkanie się w stresujących sytuacjach nie pomagało w rzucaniu ich. Ona zawsze była bezbronna.
Nic nie rozumiała z tej sytuacji, jednak słowa dzieci podpowiadały jej, że powinny uciekać. Spojrzała bezradnie na Justine czując się od tego wszystkiego słabo. Niewiele rozumiała. Justine była w tej chwili nieocenioną podporą, dzięki której jeszcze do reszty z tego wszystkiego nie oszalała. Właśnie na nią spojrzała i teraz, nie wiedząc co robić, nie mogąc nic zrobić. Najchętniej skuliłaby się i rozpłakała czekając na to, co je czeka, nie mając już siły dalej uciekać i szukać. Była żałośnie słaba - nie od dziś.
Drżała na całym ciele i bez tego. I bez tego walczyła ze sobą, żeby nie pozwolić swoim myślom popłynąć zbyt daleko, gdy docierały do niej kolejne przerażające bodźce. Świat był przerażający. Choć i tak wszystko jakby docierało do niej okrojone, nie obserwowała otoczenia równie uważnie jak Justine, prawie nie zwracała uwagi na detale, wręcz odpychała wiele z nich chcąc chronić się przed paniką. Znów uciekała. Jak zawsze uciekała, oddawała się własnej tchórzliwości, nad którą nigdy nie potrafiła zapanować.
Odpowiedź jaką otrzymała wcale jej nie uspokoiła i musiała zadać kolejne pytanie.
- K... - wzięła głęboki oddech, by choć na chwilę zapanować nad głosem. - Kto?
Szepnęła. Patrzyła na dzieci, każde po kolei w oczekiwaniu na odpowiedź, choć wszystko było tylko bardziej i bardziej przerażające.
Czuła, że nie jest w stanie się podnieść, kolana drżały jej niesamowicie, cała się trzęsła, nie wiedząc co powinna zrobić. Coś podpowiadało jej, że powinny chronić te dzieci, jednak... jednak też bała się tych dzieci. Były jak w jakimś transie. A one były bezbronne.
Lily właściwie nie robiło różnicy, że nie miała różdżki. Była słaba, nie znała wielu zaklęć, nie umiała ich zapamiętywać, a i jąkanie się w stresujących sytuacjach nie pomagało w rzucaniu ich. Ona zawsze była bezbronna.
Nic nie rozumiała z tej sytuacji, jednak słowa dzieci podpowiadały jej, że powinny uciekać. Spojrzała bezradnie na Justine czując się od tego wszystkiego słabo. Niewiele rozumiała. Justine była w tej chwili nieocenioną podporą, dzięki której jeszcze do reszty z tego wszystkiego nie oszalała. Właśnie na nią spojrzała i teraz, nie wiedząc co robić, nie mogąc nic zrobić. Najchętniej skuliłaby się i rozpłakała czekając na to, co je czeka, nie mając już siły dalej uciekać i szukać. Była żałośnie słaba - nie od dziś.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Zawsze zadziwiało mnie to jak umysł potrafi podawać rozważaniom kilka wniosków. W tej chwili jednocześnie próbowałam zrozumieć sytuację w jakiej się znalazłyśmy, jak i dojść do tego co mogę robić jeśli już stąd wyjdziemy. Byłam ratowniczką, myślałam, że całe życie nią będę. Teraz, gdy chodziłyśmy po pomieszczeniu w którym niejako umieścili nas pracownicy Mnisterstwa zastanawiałam się co dalej i nie potrafiłam począć nic z przerażającą pustką w planie, który – miałam wrażenie – chociaż w jednym aspekcie był już przecież ustawiony i nakierowany.
Ruszyłam do drzwi znajdujących się naprzeciw starając się uważnie rozglądać nie dostrzegłam jednak niczego, co w jakiś sposób zwróciłoby moją uwagę, lub pomogło w jakiś sposób. Naciśnięcie klamki jasno informowało mnie o tym, że drzwi są zamknięte. Zbadałam opuszkami palców strukturę klamki, żłobiony motyw liści był podobny do klamki mieszczącej się w pomieszczeniu z którego wyszłyśmy. Zmarszczyłam brwi próbując zrozumieć co to może znaczyć i czy coś cokolwiek. Wszak podobne klamki nie były żadną anomalią, próbowałam w głowie odnaleźć miejsca w których widziałam podobne wzory, na razie bezskutecznie. Głos jednego z chłopców dotarł do mnie. Ciche pytanie Lily poniosło się po pomieszczeniu. Odwróciłam głowę w jego stronę przez kilka sekund mierząc go spojrzeniem – wydawał się nienaturalnie spokojny.
Nie powinnyśmy się zatrzymywać i tak miałam wrażenie, że spędziłyśmy tu zbyt dużo czasu. Nasze szanse malały z każdą minutą – kto mógł odkryć, że opuściłyśmy komnatę a znalezienie dwóch zdających się błądzić po korytarzach kobiet bez różdżek nie było wielkim wyzwaniem. Nie odezwałam się więc słowem tylko odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę Lily którą złapałam za nadgarstek i pociągnęłam w stronę drzwi którymi weszłyśmy, zamierzałam zabrać nas stąd a potem udać się w prawo w stronę korytarza rezygnując z próby dotarcia do drzwi, których zdawało się bronić sześć zbroi. Mogłam mieć tylko nadzieję, że to dobry wybór. Srebrne zbroje wyglądały złowrogo i odnosiłam nieopisane wrażenie, ze gdy tylko ruszymy w tamtą stronę zastąpią nam one drogę.
Ruszyłam do drzwi znajdujących się naprzeciw starając się uważnie rozglądać nie dostrzegłam jednak niczego, co w jakiś sposób zwróciłoby moją uwagę, lub pomogło w jakiś sposób. Naciśnięcie klamki jasno informowało mnie o tym, że drzwi są zamknięte. Zbadałam opuszkami palców strukturę klamki, żłobiony motyw liści był podobny do klamki mieszczącej się w pomieszczeniu z którego wyszłyśmy. Zmarszczyłam brwi próbując zrozumieć co to może znaczyć i czy coś cokolwiek. Wszak podobne klamki nie były żadną anomalią, próbowałam w głowie odnaleźć miejsca w których widziałam podobne wzory, na razie bezskutecznie. Głos jednego z chłopców dotarł do mnie. Ciche pytanie Lily poniosło się po pomieszczeniu. Odwróciłam głowę w jego stronę przez kilka sekund mierząc go spojrzeniem – wydawał się nienaturalnie spokojny.
Nie powinnyśmy się zatrzymywać i tak miałam wrażenie, że spędziłyśmy tu zbyt dużo czasu. Nasze szanse malały z każdą minutą – kto mógł odkryć, że opuściłyśmy komnatę a znalezienie dwóch zdających się błądzić po korytarzach kobiet bez różdżek nie było wielkim wyzwaniem. Nie odezwałam się więc słowem tylko odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę Lily którą złapałam za nadgarstek i pociągnęłam w stronę drzwi którymi weszłyśmy, zamierzałam zabrać nas stąd a potem udać się w prawo w stronę korytarza rezygnując z próby dotarcia do drzwi, których zdawało się bronić sześć zbroi. Mogłam mieć tylko nadzieję, że to dobry wybór. Srebrne zbroje wyglądały złowrogo i odnosiłam nieopisane wrażenie, ze gdy tylko ruszymy w tamtą stronę zastąpią nam one drogę.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Lily, twoje pytanie zawisło pomiędzy dziećmi, które nie przestawały was oparcie ignorować. Piłkę złapała jedna z dziewczynek, przetrzymując ją w rękach, znów nienaturalnie długo - dzieci mogły sprawiać wrażenie jakby nie bawiły się piłką, a wykonywały enigmatyczny dla was rytuał, którego sens pozostawał dla was nieodkryty. Nie robiłyście na nich wrażenia: ani to, że wszystko na to wskazywało, że byliście tu zamknięci razem, ani to, że chodziłyście wolno między nimi, ani krew z nosa Justine, ani nawet fakt, że trzymała w rękach deski nabite gwoździami. Ich emocje dla Lily pozostawały nieodgadnioną zagadką, Justine zaczęła zauważać, że dziwne zachowanie dzieci może przypominać zachowanie ludzi, których spotykała na swojej drodze jako ratowniczka: ludzi, którzy przeszli przez wielkie tragedie. Ludzi, którzy zamykali się na świat zewnętrzny, dzieci uparcie omijały patrzenie na was - być może będących jasnym i niechcianym sygnałem, że świat zewnętrzny jednak istnieje. Spędziłyście z nimi dość czasu, byś zauważyła ich emocjonalne otępienie - w mimice, w gestach, w głosie, w skąpych wypowiedziach. W nienaturalnej obojętności. Jakby była w nich tylko pustka - i strach.
- Oni - odpowiedział chłopiec na słowa Lily, zupełnie jakby mówił rzecz oczywistą: jakby tajemniczy oni byli realni, rzeczywiści, wiadomi - również dla was. A może - jakby rozmawiać wcale nie miał ochoty.
Justine, opuściłaś pomieszczenie. Bliźniaczy korytarz prowadzący na prawo wyglądał tak samo, jak pierwszy - pusty, pozbawiony mebli, ozdobiony obrazami, na których nie pojawiały się ludzkie postaci. Żadne okna nie wpuszczały światła. Na końcu korytarza znajdowało się pomieszczenie - były przy nich drewniane, proste drzwi - prostsze niż te, z którymi do czynienia miałyście dotychczas - mocno odchylone. Już z korytarza mogłyście dostrzec rzędy dziecięcych łóżek znajdujące się po obu stronach pokoju: cztery po lewej i dwa po prawej oraz dwie małe szafki stojące w kątach sali. Ściany wydawały się puste. Jeśli Lily poszła z tobą, widziała to samo. Stąd nie słyszałyście już rymowanki, choć uderzenia piłki wciąż odbywały się rytmicznie.
- Oni - odpowiedział chłopiec na słowa Lily, zupełnie jakby mówił rzecz oczywistą: jakby tajemniczy oni byli realni, rzeczywiści, wiadomi - również dla was. A może - jakby rozmawiać wcale nie miał ochoty.
Justine, opuściłaś pomieszczenie. Bliźniaczy korytarz prowadzący na prawo wyglądał tak samo, jak pierwszy - pusty, pozbawiony mebli, ozdobiony obrazami, na których nie pojawiały się ludzkie postaci. Żadne okna nie wpuszczały światła. Na końcu korytarza znajdowało się pomieszczenie - były przy nich drewniane, proste drzwi - prostsze niż te, z którymi do czynienia miałyście dotychczas - mocno odchylone. Już z korytarza mogłyście dostrzec rzędy dziecięcych łóżek znajdujące się po obu stronach pokoju: cztery po lewej i dwa po prawej oraz dwie małe szafki stojące w kątach sali. Ściany wydawały się puste. Jeśli Lily poszła z tobą, widziała to samo. Stąd nie słyszałyście już rymowanki, choć uderzenia piłki wciąż odbywały się rytmicznie.
- Dodatkowe:
Mapa obszaru
Justine: błękitna kropka;
Lily: żółta kropka.Kary do rzutów
Justine: -10;
Lily: -10.
To nie jest prawda. To nie może być prawda. To nie dzieje się na prawdę.
Podobno ludzie boją się nieznanego. Jeśli to jest prawda, wyjaśniałoby w dużej merze narastający w Lily niepokój. Oczywiście, samo porwanie ją przerażało, wszystko co się działo, wciąż myślała o postaci w ciemności. Korzystała jednak z tej chwili, z momentu w którym widzi wszystko dookoła i cokolwiek jest w stanie zrozumieć, bojąc się jednak tego co może być za każdym rogiem, czego jeszcze nie wie.
W swojej bezradności patrzyła na dzieci, których nie rozumiała. Które mogą być pod wpływem jakiegoś czaru, eliksiru czy hipnozy, może otępiono je czymś, a może nie są tak niegroźne, jeśli może nimi sterować dorosły.
Nie wiedziała, co myśleć. Bała się, że uciekanie nie ma sensu i, że uciekając może trafić tylko gorzej i gorzej. Tylko... chyba nie chciała wiedzieć, do czego gotowy jest człowiek, który porywa dzieci.
Sama była jak dziecko. Z trudem wstała ciągnięta za nadgarstek przez Justine, która w tej chwili w swojej osobie stanowiła jej rozum i rozsądek, dała się ciągnąć, zerkając jednak za siebie niepewnie i z lękiem, teraz już nie tylko z lękiem o siebie.
- J-ju-just... ni-nie mo-że-my... tak zo-zostawi-ć... dzie-ci.
Odezwała się jednak, kiedy szły dalej. Szła bezwolnie jak dziecko, jakby Justine ją zaklęła, być może uwalniając się od poczucia obowiązku względem małych istnień, być może przerzucając wszystko na Tonks.
Dała się bezmyślnie prowadzić, choć szła wolno, z ręką wyciągnętą do przodu, trzymaną przez Justine, zerkając za siebie, rozdarta pomiędzy olbrzymią chęcią ucieczki, ukrycia się, schowania gdziekolwiek, a chęcią zabrania ze sobą dzieci, które...
- Cze-czekaj... po-wie-powiedz ii-i-i-m, ni-niech i-i-dą z-z-na-mi...
Wyjąkała w końcu, stając w miejscu, może się uda. Rozsądek mówił, że raczej nie, ale łamane wyrzuty sumienia kazały spróbować. Lęk za to kazał uciekać. Przysunęła się bliżej Justine, patrząc na nią z całą swoją niepewnością i lękiem. Chciała tam wrócić, wrócić po te dzieci, jednak nie miała w sobie aż tyle samozaparcia, by zrobić to sama.
Stała tak, nie ruszając do pomieszczenia, które znajdowało się za drzwiami, którego wnętrze mogły całkiem nieźle widzieć.
- Zo-zoba-czmy czy, czy tu je-jest prze-jście i... i cho-odź-my po-po nie...
Dodała cicho, bardzo cicho, znów spuszczając wzrok. Proszę...
Podobno ludzie boją się nieznanego. Jeśli to jest prawda, wyjaśniałoby w dużej merze narastający w Lily niepokój. Oczywiście, samo porwanie ją przerażało, wszystko co się działo, wciąż myślała o postaci w ciemności. Korzystała jednak z tej chwili, z momentu w którym widzi wszystko dookoła i cokolwiek jest w stanie zrozumieć, bojąc się jednak tego co może być za każdym rogiem, czego jeszcze nie wie.
W swojej bezradności patrzyła na dzieci, których nie rozumiała. Które mogą być pod wpływem jakiegoś czaru, eliksiru czy hipnozy, może otępiono je czymś, a może nie są tak niegroźne, jeśli może nimi sterować dorosły.
Nie wiedziała, co myśleć. Bała się, że uciekanie nie ma sensu i, że uciekając może trafić tylko gorzej i gorzej. Tylko... chyba nie chciała wiedzieć, do czego gotowy jest człowiek, który porywa dzieci.
Sama była jak dziecko. Z trudem wstała ciągnięta za nadgarstek przez Justine, która w tej chwili w swojej osobie stanowiła jej rozum i rozsądek, dała się ciągnąć, zerkając jednak za siebie niepewnie i z lękiem, teraz już nie tylko z lękiem o siebie.
- J-ju-just... ni-nie mo-że-my... tak zo-zostawi-ć... dzie-ci.
Odezwała się jednak, kiedy szły dalej. Szła bezwolnie jak dziecko, jakby Justine ją zaklęła, być może uwalniając się od poczucia obowiązku względem małych istnień, być może przerzucając wszystko na Tonks.
Dała się bezmyślnie prowadzić, choć szła wolno, z ręką wyciągnętą do przodu, trzymaną przez Justine, zerkając za siebie, rozdarta pomiędzy olbrzymią chęcią ucieczki, ukrycia się, schowania gdziekolwiek, a chęcią zabrania ze sobą dzieci, które...
- Cze-czekaj... po-wie-powiedz ii-i-i-m, ni-niech i-i-dą z-z-na-mi...
Wyjąkała w końcu, stając w miejscu, może się uda. Rozsądek mówił, że raczej nie, ale łamane wyrzuty sumienia kazały spróbować. Lęk za to kazał uciekać. Przysunęła się bliżej Justine, patrząc na nią z całą swoją niepewnością i lękiem. Chciała tam wrócić, wrócić po te dzieci, jednak nie miała w sobie aż tyle samozaparcia, by zrobić to sama.
Stała tak, nie ruszając do pomieszczenia, które znajdowało się za drzwiami, którego wnętrze mogły całkiem nieźle widzieć.
- Zo-zoba-czmy czy, czy tu je-jest prze-jście i... i cho-odź-my po-po nie...
Dodała cicho, bardzo cicho, znów spuszczając wzrok. Proszę...
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Każda chwila, którą spędzałyśmy w tym miejscu jak na razie nie przynosiła niczego. Żadnych odpowiedzi, żadnej możliwość, która byłaby w stanie pomóc nam wydostać się stąd. Lily zadawała pytania, a ja podskórnie czułam, że żadna z odpowiedzi nie jest w stanie nam pomóc. Te dzieci zachowywały się nienaturalnie, ich odpowiedzi były mało konkretne i z każdą minutą uświadamiałam sobie że widziałam już takie zachowanie. Coś musiało im się stać, coś co sprawiło że zachowywały się właśnie tak. Jakby były oddalone, jakby nie liczyło się już nic… albo nikt.
Tajemniczy „oni” sprawiali, ze po moich plecach przemknął nieprzyjemny dreszcz. Zerknęłam jeszcze raz w ich stronę nim wyciągnęłam Lily z pokoju. Chciałam im obiecać, że po nie wrócimy. Przecież, na te dzieci też ktoś czekał; miały rodzinę, bliskich – tak samo jak my. Ale nie mogłam. Słowa ugrzęzły mi w gardle, bowiem… jak mogłam obiecać im że wrócimy po nich, jak nie byłam pewna, czy w ogóle wyjdziemy stąd same?
Pociągnęłam Lilę za sobą ruszając korytarzem obserwując obrazy na ścianach, które ponownie nie przedstawiały żadnych ludzi – nikogo, kogo można by było o coś zapytać. Korytarz wieńczyły uchylone drzwi. Pokój – prawdopodobnie ślepy zaułek – posiadał w sobie dzieci i szafki. Lila cały czas mówiła, trzęsącym się głosem sprawiając ze ciche lodowate zimno wlewało się w moje serce.
-Lila musimy. – mówię w końcu sznurując usta w linijkę. Zatrzymuję się przed wejściem do pokoju zwracając w jej stronę, łapiąc wolą dłonią za jej ramię. W moim wzroku panoszy się tylko smutek. Serce wyje z czeluści klatki piersiowej. – Musimy, bo nie jesteśmy w stanie im teraz pomóc. –warga drga mi leciutko gdy na głos wypowiadam to, jak bardzo bezbronne teraz jesteśmy, jak mało możemy. Biorę wdech. Ciężki, płuca nadal zdają się boleć przy każdym wdechu. - Musimy, bo one nie pójdą za nami - boją się, są otumanione, wyglądają jak po traumie, a w ich sercach hula strach. Jedyną szansą by im pomóc jest wydostać się stąd i tą pomoc sprowadzić. – mówię pewnie, a przynajmniej się staram. Czuję, że w środku jestem tak samo zagubiona jak Lila. Tak samo przestraszona jak dzieci z komaty obok, których strach był tak wielki że powodował w nich wyparcie. Nadal miałam nadzieję, że to nic więcej ponad jakiś zły sen który skończy się wraz z nastaniem światu. Tylko… dlaczego świt nie nadchodził?
Puściłam dłoń Lily i weszłam do pokoju kierując się wprost do stojącej po drugiej stronie pokoju szafki. Musiałyśmy je sprawdzić.
Tajemniczy „oni” sprawiali, ze po moich plecach przemknął nieprzyjemny dreszcz. Zerknęłam jeszcze raz w ich stronę nim wyciągnęłam Lily z pokoju. Chciałam im obiecać, że po nie wrócimy. Przecież, na te dzieci też ktoś czekał; miały rodzinę, bliskich – tak samo jak my. Ale nie mogłam. Słowa ugrzęzły mi w gardle, bowiem… jak mogłam obiecać im że wrócimy po nich, jak nie byłam pewna, czy w ogóle wyjdziemy stąd same?
Pociągnęłam Lilę za sobą ruszając korytarzem obserwując obrazy na ścianach, które ponownie nie przedstawiały żadnych ludzi – nikogo, kogo można by było o coś zapytać. Korytarz wieńczyły uchylone drzwi. Pokój – prawdopodobnie ślepy zaułek – posiadał w sobie dzieci i szafki. Lila cały czas mówiła, trzęsącym się głosem sprawiając ze ciche lodowate zimno wlewało się w moje serce.
-Lila musimy. – mówię w końcu sznurując usta w linijkę. Zatrzymuję się przed wejściem do pokoju zwracając w jej stronę, łapiąc wolą dłonią za jej ramię. W moim wzroku panoszy się tylko smutek. Serce wyje z czeluści klatki piersiowej. – Musimy, bo nie jesteśmy w stanie im teraz pomóc. –warga drga mi leciutko gdy na głos wypowiadam to, jak bardzo bezbronne teraz jesteśmy, jak mało możemy. Biorę wdech. Ciężki, płuca nadal zdają się boleć przy każdym wdechu. - Musimy, bo one nie pójdą za nami - boją się, są otumanione, wyglądają jak po traumie, a w ich sercach hula strach. Jedyną szansą by im pomóc jest wydostać się stąd i tą pomoc sprowadzić. – mówię pewnie, a przynajmniej się staram. Czuję, że w środku jestem tak samo zagubiona jak Lila. Tak samo przestraszona jak dzieci z komaty obok, których strach był tak wielki że powodował w nich wyparcie. Nadal miałam nadzieję, że to nic więcej ponad jakiś zły sen który skończy się wraz z nastaniem światu. Tylko… dlaczego świt nie nadchodził?
Puściłam dłoń Lily i weszłam do pokoju kierując się wprost do stojącej po drugiej stronie pokoju szafki. Musiałyśmy je sprawdzić.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Justine, podeszłaś do szafki znajdującej się nieco dalej; na jej blacie leżała książka - nie czytałaś, nie znałaś się na literaturze, jej tytuł ani autor nic ci nie mówiły. Mogłaś go jedynie przeczytać - Czar Nocy, Sarah Ferdole. Książka była gruba, obita w ciemną skórę. Pod blatem znajdowały się trzy podłużne szuflady - kiedy ku nim sięgałaś, niechcący strąciłaś z blatu ową książkę. Odruchowo powiodłaś za nią spojrzeniem. Upadła pod ścianą, a wokół niej, w kamieniu tworzącym ścianę, rozciągała się szczelina, jakby pęknięcie w ścianie. Kształt był półowalny, rozpoczynał się przy posadzce, biegł okręgiem o niewielkim promieniu. Kiedy przyjrzałaś się temu mocniej, dostrzegłaś leżące pod nią kamienne grudki, jakby oderwane od ściany (obrazek poglądowy).
Znalazłszy się w pokoju miałaś lepszy pogląd na jego wnętrze - pościel w łóżkach wydawała się niechlujnie rozrzucona; w kącie po lewej stronie od szafki dostrzegłaś ozdobny posążek wiszący na konstrukcji podobny takiej, w jakiej umieszczano pochodnie. Był zapewne ozdobą - przedstawiał gargulca, posążki podobnych stworów znajdowały się w sali, w której przebywały dzieci, podobnie jak pejzaże krajobrazów pozbawione ludzkich sylwetek. Na jednym z łóżek leżała szmaciana lalka - jasnowłosa, rumiana, w białej sukience, z oderwanym jednym guzikiem służącym za oko.
Znalazłszy się w pokoju miałaś lepszy pogląd na jego wnętrze - pościel w łóżkach wydawała się niechlujnie rozrzucona; w kącie po lewej stronie od szafki dostrzegłaś ozdobny posążek wiszący na konstrukcji podobny takiej, w jakiej umieszczano pochodnie. Był zapewne ozdobą - przedstawiał gargulca, posążki podobnych stworów znajdowały się w sali, w której przebywały dzieci, podobnie jak pejzaże krajobrazów pozbawione ludzkich sylwetek. Na jednym z łóżek leżała szmaciana lalka - jasnowłosa, rumiana, w białej sukience, z oderwanym jednym guzikiem służącym za oko.
- Dodatkowe:
Mapa obszaru
Justine: błękitna kropka;
Lily: żółta kropka.Kary do rzutów
Justine: -10;
Lily: -10.
Wiedziała, że Justine ma rację, że nie są dla tych dzieci żadnym ratunkiem. Lil doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nijak nie byłaby w stanie pomóc im w czymkolwiek jak i z tego, że sama przy Justine jest takim kolejnym dzieckiem, kimś kto nadaje się do tego, żeby się rozpłakać albo iść w ciszy ciągnięta za rękę dopóki nie narobi problemów. Co Justine zrobi z całym stadkiem takich dzieciaczków?
Lil nie mogła niczego oczekiwać, nie mogąc pomóc, a czuła, że nie jest w stanie nic zrobić. Te dzieci ją przerażały, wciąż nie była pewna, czy nie powinny spodziewać się z ich strony czegoś złego - może nie tyle z ich strony, czy ze strony kogoś, kto wprowadził je w trans.
Pytania pozostawały jednak niezmazane, bez odpowiedzi i, choć ich nie wypowiedziała, odbijały się przez dobrą chwilę w jej głowie. Kto nam pomoże? Kto im pomoże? Kogo wezwiemy?
Spojrzała na Justine starając się odgonić od siebie koszmarną myśl o tym, że to wszystko sprawka Ministerstwa, a jeśli władza kraju w którym żyją chce się ich pozbyć, chce coś im zrobić... to niby kto im pomoże?
Czuła, jak Justine puszcza jej rękę i stała tak przez chwilę, nie wiedząc co zrobić. Nie cofała się, nie mogła, nic by to nikomu nie dało. Sama w tej sali jednak czuła się koszmarnie, przypomniała sobie o zbrojach, wyobraźnia w jednej chwili podsunęła jej koszmarne wizje związane z nimi, lub tym, co mogłoby się w nich kryć. Wszystko dookoła było jakby o wiele straszniejsze, a z każdego zakątka mogło wyłonić się niebezpieczeństwo.
Tak, choć Justine także nie miała różdżki i tak na prawdę nie mogła wiele więcej od samej Lily, była dodatkową parą oczu zdolną wypatrzeć zagrożenie, co trochę pomagało wytłumić przerażenie MacDonald.
Obróciła się czując, że za jej plecami może ktoś stać, potem znów i znów, aż nie cofnęła się pod ścianę i o nią nie oparła. Spojrzała w każdy kont, korytarz, nawet sufit, zaraz jednak czym prędzej ruszyła za Tonks.
Idąc, rozglądała się uważnie dookoła, co chwila jednak wyglądając za Tonks.
Przyszło jej do głowy, żeby schować się pod którymś z tych łóżek i zaczekać, aż zagrożenie po prostu zniknie, mimo iż dość oczywistym było, że samo z siebie raczej nie zniknie, a one muszą stąd uciec. Pytanie tylko, czy to wszystko nie jest jakąś koszmarną grą? Jakim cudem ktoś je porwał, jednocześnie pozwalając chodzić po całej, przeraźliwie pustej posiadłości, czy cokolwiek to jest? Zaczęła w nerwowym odruchu wykręcać palce.
Nie odezwała się jednak ani słowem, idąc ku Just.
Lil nie mogła niczego oczekiwać, nie mogąc pomóc, a czuła, że nie jest w stanie nic zrobić. Te dzieci ją przerażały, wciąż nie była pewna, czy nie powinny spodziewać się z ich strony czegoś złego - może nie tyle z ich strony, czy ze strony kogoś, kto wprowadził je w trans.
Pytania pozostawały jednak niezmazane, bez odpowiedzi i, choć ich nie wypowiedziała, odbijały się przez dobrą chwilę w jej głowie. Kto nam pomoże? Kto im pomoże? Kogo wezwiemy?
Spojrzała na Justine starając się odgonić od siebie koszmarną myśl o tym, że to wszystko sprawka Ministerstwa, a jeśli władza kraju w którym żyją chce się ich pozbyć, chce coś im zrobić... to niby kto im pomoże?
Czuła, jak Justine puszcza jej rękę i stała tak przez chwilę, nie wiedząc co zrobić. Nie cofała się, nie mogła, nic by to nikomu nie dało. Sama w tej sali jednak czuła się koszmarnie, przypomniała sobie o zbrojach, wyobraźnia w jednej chwili podsunęła jej koszmarne wizje związane z nimi, lub tym, co mogłoby się w nich kryć. Wszystko dookoła było jakby o wiele straszniejsze, a z każdego zakątka mogło wyłonić się niebezpieczeństwo.
Tak, choć Justine także nie miała różdżki i tak na prawdę nie mogła wiele więcej od samej Lily, była dodatkową parą oczu zdolną wypatrzeć zagrożenie, co trochę pomagało wytłumić przerażenie MacDonald.
Obróciła się czując, że za jej plecami może ktoś stać, potem znów i znów, aż nie cofnęła się pod ścianę i o nią nie oparła. Spojrzała w każdy kont, korytarz, nawet sufit, zaraz jednak czym prędzej ruszyła za Tonks.
Idąc, rozglądała się uważnie dookoła, co chwila jednak wyglądając za Tonks.
Przyszło jej do głowy, żeby schować się pod którymś z tych łóżek i zaczekać, aż zagrożenie po prostu zniknie, mimo iż dość oczywistym było, że samo z siebie raczej nie zniknie, a one muszą stąd uciec. Pytanie tylko, czy to wszystko nie jest jakąś koszmarną grą? Jakim cudem ktoś je porwał, jednocześnie pozwalając chodzić po całej, przeraźliwie pustej posiadłości, czy cokolwiek to jest? Zaczęła w nerwowym odruchu wykręcać palce.
Nie odezwała się jednak ani słowem, idąc ku Just.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Rozglądałam się uważnie po pokoju, ale tak naprawdę wyglądał zupełnie… normalnie. Jak na miejsce w którym byłyśmy. Niechlujnie rozrzucona pościel, posążek gargulca podobny do tych które znajdowały się w sali z dziećmi i obrazy bez ludzi. Nadal nie mogłam przestać myśleć, ale działanie skuteczniej skupiało lwią część mojej uwagi na sobie pozwalając na chwilę mniej skupiać się na tym, co jeśli nigdy nie uda nam się stąd wyjść? Co dalej z nami zrobią? I dlaczego? Choć na ostatnie pytanie na języku gorycz rozlewała się samoistnie. Wiedziałam dlaczego.
Dopadłam do stojącej dalej szafki mając nadzieję… nawet już nie wiedziałam na co. Szczerze wątpiłam, by udało znaleźć mi się tutaj różdżkę, musiałam jednak spróbować znaleźć cokolwiek. Cztery deski z gwoździami były nikłą formą obrony, czy też ataku. Zanim jednak zajrzałam do pierwszej szuflady straciłam książkę. Kucnęłam by ją podnieść i właśnie wtedy dostrzegłam półowalny kształt nad nią. Zerknęłam na okładkę książki „Czar Nocy”, nie mówił mi nic, odłożyłam ją na blat wzrokiem nadal badając półowalne pęknięcie. Na podłodze pod ścianą leżały grudki, najprawdopodobniej części ściany. Zmarszczyłam lekko nos, zastanawiając się co mogę dalej zrobić. Mogłam przeszukiwać szafki, ale postanowiłam inaczej. Zerknęłam na stojącą w progu Lily sprawdzając, czy nadal jest w miejscu w którym ją zostawiłam. Matt by mnie zabił, gdybym pozwoliła by coś jej się stało – zresztą nie tylko on, sama nie byłabym w stanie sobie wybaczyć. Ufała mi, ufała we mnie i choć nie miałam pojęcia co robić, ani jak się stąd wystać mimo ogarniającego mnie zmęczenia musiałam dalej próbować. Dlatego podniosłam się, a potem cofnęłam o jeden krok by zrobić sobie miejsce. Następnie zamachnęłam się stopą i całą siłą kopnęłam w ścianę pod miejscem pęknięcia. Mogło to nam nie dać nic, ale mogło dać nam wszystko. Tak naprawdę w obecnej chwili nie ryzykowałyśmy niczym.
Dopadłam do stojącej dalej szafki mając nadzieję… nawet już nie wiedziałam na co. Szczerze wątpiłam, by udało znaleźć mi się tutaj różdżkę, musiałam jednak spróbować znaleźć cokolwiek. Cztery deski z gwoździami były nikłą formą obrony, czy też ataku. Zanim jednak zajrzałam do pierwszej szuflady straciłam książkę. Kucnęłam by ją podnieść i właśnie wtedy dostrzegłam półowalny kształt nad nią. Zerknęłam na okładkę książki „Czar Nocy”, nie mówił mi nic, odłożyłam ją na blat wzrokiem nadal badając półowalne pęknięcie. Na podłodze pod ścianą leżały grudki, najprawdopodobniej części ściany. Zmarszczyłam lekko nos, zastanawiając się co mogę dalej zrobić. Mogłam przeszukiwać szafki, ale postanowiłam inaczej. Zerknęłam na stojącą w progu Lily sprawdzając, czy nadal jest w miejscu w którym ją zostawiłam. Matt by mnie zabił, gdybym pozwoliła by coś jej się stało – zresztą nie tylko on, sama nie byłabym w stanie sobie wybaczyć. Ufała mi, ufała we mnie i choć nie miałam pojęcia co robić, ani jak się stąd wystać mimo ogarniającego mnie zmęczenia musiałam dalej próbować. Dlatego podniosłam się, a potem cofnęłam o jeden krok by zrobić sobie miejsce. Następnie zamachnęłam się stopą i całą siłą kopnęłam w ścianę pod miejscem pęknięcia. Mogło to nam nie dać nic, ale mogło dać nam wszystko. Tak naprawdę w obecnej chwili nie ryzykowałyśmy niczym.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Ostatnio zmieniony przez Justine Tonks dnia 01.05.17 3:53, w całości zmieniany 1 raz
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Złota Wieża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart