Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Złota Wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Złota Wieża
Nieużywana, duża, opuszczona wieża w Hogwarcie; kiedyś odbywały się w niej zajęcia z astronomii, lecz trzy dekady temu przeniesiono je w inne miejsce, po odremontowaniu drugiej strony zamku - ze względu na widoczność księżyca. Swoją nazwę zawdzięcza wyglądowi zewnętrznemu, jej ścianki są żółtawej barwy, a w oknach mienią się złotawe witraże, doskonale widoczne, kiedy zapewne jakiś duch, Irytek, zabawia się w jej wnętrzu. Wieża nie zawsze jest widoczna: uczniowie mówią, że znika sama z siebie, nauczyciele podejrzewają, że jest ukrywana.
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 60, 5
'k100' : 60, 5
Pomona, kiedy chłopiec dostrzegł wyciągniętą różdżkę - jego źrenice wyraźnie się rozszerzyły. Pokręcił głową - przecząco - choć nie wypowiedział ani słowa. Coś - być może coś w tej różdżce - wyraźnie go wystarczyło. Rączka Finnicka oplotła dłoń Eileen, choć nie wydawał się przekonany do tego pomysłu. Lewis na pytanie Pomony wysunął obie dłonie, z rozłożonymi dziesięcioma palcami. Obaj chłopcy z lekką rezerwą przyglądali się towarzystwu nauczycielek, być może nie do końca dowierzając ich statusowi aurorów - do czasu, kiedy w powietrze wzbiła się srebrzysta jaskółka, na której skoncentrowali swoją uwagę; jej blask odbijał się w ich błyszczących, czarnych źrenicach, w których pierwszy raz zapłonęło coś na wzór nadziei. Lewis uśmiechnął się lekko, słysząc słowa Garretta, Finnick mocniej zacisnął dłoń Eileen.
Pomona:
Cama sanavi maxima niestety nie odniosło skutku, lapifors zamienił Lily w rudawego, wciąż nieprzytomnego królika, którego znacznie łatwiej będzie przenieść. Drugie rzucone przez ciebie zaklęcie lecznicze odniosło skutek, powierzchowne rany Justine zostały zasklepione, formując się w grubą, brzydką bliznę. Krwawienie lekko ustało. Magicus extremos okazał się ponad twoje siły.
Samuel:
Homenum revelio pozwoliło ci odnaleźć kierunek, w którym rozpierzchły się dzieci; dostrzegłeś smugę przez ścianę po swojej prawej stronie, patrząc w kierunku komnaty ze zbrojami. Większa świetlista smuga zabłysła za drzwiami obłożonymi pułapką, której nie udało się obejść Justine. Podróż na lewą stronę, jeśli nie ma tam żadnych ukrytych przejść, byłaby najprawdopodobniej bezcelowa. Dissendium otworzyło trzy przejścia: znajdujące się za gargulcem po waszej lewej stronie, gdzie zniknął chłopiec, po prawej, gdzie błysnęła smuga wykrywająca czyjąś obecność oraz znajdujące się na końcu korytarza, za gargulcem strzegącym drzwi obłożone dziwnym mechanizmem. Wszystkie trzy były do siebie podobne - zbyt małe, by prześlizgnął się przez nie dorosły człowiek i zakryte figurą gargulca. Przy reflexio niestety nie udało ci się skoncentrować. Liberta pozwoli ci zachować przytomność, a nebula omnia dodatkowo zabezpieczyła przedsionek, przez który miały wpaść posiłki.
Eileen:
Nie udało ci się poprawnie rzucić zaklęcia glacius. Adiposio otuliło posadzkę w przedsionku, poruszanie się po niej będzie trudniejsze. Udało ci się również rzucić magicus extremos, które doda wam wszystkim wyjątkowych mocy. Irytek się nie objawił - ale nie mogłaś mieć pewności, czy cię nie słyszał, czy tylko nie chciał się pokazać.
Garrett:
Wyczułeś obecność przed i nad sobą, stojąc przodem w kierunku komnaty, w której znajdowały się zbroje. Drzwi i zbroje niosły niebezpieczeństwo, innych pułapek nie udało ci się dostrzec. Bariera salvio hexia oddzieliła pomieszczenie, w którym się znajdowaliście, od przedsionka.
Rozpoznałeś książkę trzymaną przez Justine, choć miałeś z nią styczność jedynie w pracy; był to podręcznik czarnej magii rekomendowany przez Durmstrang, i, jak wiedziałeś, przyjęty również przez Hogwart. Swojego czasu w biurze aurorów było o tym głośno. Samą Ferdole znałeś również jako autorkę wyjątkowo potwornej literatury grozy, pod koniec życia oszalała i osadzono ją w Mungu, czym prawdopodobnie uchroniła się od zarzutów mających osadzić ją w Azkabanie za czarnoksięskie praktyki. Magic extremos wyszedł, kiedy mocniej się nad nim skoncentrowałeś- dzięki temu zaklęcie objęło swoim działaniem również Eileen.
Justine:
Czarowałaś różdżką, która nie należy do ciebie. Do każdej próby rzucenia zaklęcia otrzymujesz karę -15, w tej kolejce łącznie -30. Rzuciłaś dwa takie same zaklęcia, policzone zostało tylko pierwsze, a drugi rzut - jako niebyły. Udało ci się mocniej zaleczyć ranę na brzuchu; ślad po halabardzie dzięki staraniom twoim i Pomony był już zaledwie lekkim zadrapaniem. Najwyraźniej jednak ból i chwilowe otępienie nie przestawały cie opuszczać, nie byłaś bowiem w stanie skoncentrować się na dalszych zaklęciach.
Klapa był rozdarty
Skinął Pomonie głową, kiedy zdecydowała się przedstawić go grupie i spojrzał na Garretta w trakcie jego przemowy. Z pewnością nie umknęły mu nieprzychylne gesty Justine i Samuela. Wzruszył ramionami.
- Policją - odburknął Samuelowi, bez emocji, bo przecież już o tym mówił; po chwili jednak westchnął i zaczął mówić dalej. - Niekoniecznie tylko policją. Ja... nie wiedziałem, że są nowi więźniowie - Nie spojrzał na Justine tak uparcie, że nie pozostawiało wątpliwości - że mówił o niej. - Może się pojawić sam dyrektor. Walka nic nie da, nie przeżyjemy jej. - Ale skinął głową Garrettowi, najwyraźniej zgadzając się z jego rozkazem.
Pozwoliliście, żeby wasz plan się rozleciał przez wizytę Melissy, rozdzieliliście się chaotycznie i straciliście mnóstwo czasu w trakcie waszej wędrówki przez zamek i wcześniej. Wiedzieliście, że gdybyście pojawili się na miejscu kilkanaście, kilkadziesiąt minut wcześniej - to było możliwe - zostałoby wam znacznie więcej czasu na rozejrzenie się po wieży. Ale nie było już odwrotu, a wam zostały 2 tury do przybycia straży i musieliście zrobić wszystko, co w waszej mocy, żeby uratować tych, których jeszcze mieliście nadzieję, że uda wam się znaleźć.
Opuściliście salę, a patronus Garretta zniknął. Szliście prosto - do komnaty, w której znajdowały się zbroje - pięć pełnych pancerzy trzymających w rękawicach ostre halabardy i jedna rozbita - rozrzucona na podłodze. Potężne drzwi broniły przejścia dalej. W ich górnej partii znajdowała się pierwsza z zagadek, należało wcisnąć jedną z trzech kamiennych kładek oznaczonych płaskorzeźbą owoców. Na wszystkich trzech dostrzegliście wizerunki jagód, dłubane w kamieniu płaskorzeźby wydawały się być odwzorowane dość dokładnie, choć forma utrudniała dostrzeżenie znaczących szczegółów. Eileen oraz Pomona bez trudu odróżniły jednak leczniczy czarny bez od trującego bzu hebd oraz wilczej jagody. Ale ta zagadka była już rozwiązana - tabliczka z czarnym bzem była już wciśnięta.
Nierozwiązana pozostała ta na dole, przedstawiająca planszę z ruchomymi srebrzystymi punktami. Prawdopodobnie odwzorowanie odpowiedniego układu pomoże otworzyć przejście. Jeśli chcecie spróbować ułożyć punkty, powinniście umieścić w poście obrazek z odpowiednim - według was - układem. Tuż obok drzwi znajdował się gargulec strzegący - jak już wiedzieliście dzięki rzuconemu wcześniej zaklęciu - alternatywnego przejścia.
Usłyszeliście stłumiony huk, choć nie potrafiliście zlokalizować jego pochodzenia.
Garrett skręcił w prawo, Klapa ruszył za nim, wpierw biorąc na ręce nieprzytomną Lily, którą następnie wręczył Pomonie - po czym dołączył do aurora.
Korytarz był prosty. Już od znalezienia się na zakręcie widziałeś, co znajdowało się przed tobą - i bardziej, niż znajdujące się wewnątrz pokoju łóżka, twoją uwagę zwróciła dziura w ścianie - jak po wybuchu - i coraz mocniej wyczuwalny swąd spalenizny. Ktoś już otworzył te drzwi, a kamienna głowa niedużego gargulca wytoczyła się właśnie przez otwarte drzwi.
Pomona:
Cama sanavi maxima niestety nie odniosło skutku, lapifors zamienił Lily w rudawego, wciąż nieprzytomnego królika, którego znacznie łatwiej będzie przenieść. Drugie rzucone przez ciebie zaklęcie lecznicze odniosło skutek, powierzchowne rany Justine zostały zasklepione, formując się w grubą, brzydką bliznę. Krwawienie lekko ustało. Magicus extremos okazał się ponad twoje siły.
Samuel:
Homenum revelio pozwoliło ci odnaleźć kierunek, w którym rozpierzchły się dzieci; dostrzegłeś smugę przez ścianę po swojej prawej stronie, patrząc w kierunku komnaty ze zbrojami. Większa świetlista smuga zabłysła za drzwiami obłożonymi pułapką, której nie udało się obejść Justine. Podróż na lewą stronę, jeśli nie ma tam żadnych ukrytych przejść, byłaby najprawdopodobniej bezcelowa. Dissendium otworzyło trzy przejścia: znajdujące się za gargulcem po waszej lewej stronie, gdzie zniknął chłopiec, po prawej, gdzie błysnęła smuga wykrywająca czyjąś obecność oraz znajdujące się na końcu korytarza, za gargulcem strzegącym drzwi obłożone dziwnym mechanizmem. Wszystkie trzy były do siebie podobne - zbyt małe, by prześlizgnął się przez nie dorosły człowiek i zakryte figurą gargulca. Przy reflexio niestety nie udało ci się skoncentrować. Liberta pozwoli ci zachować przytomność, a nebula omnia dodatkowo zabezpieczyła przedsionek, przez który miały wpaść posiłki.
Eileen:
Nie udało ci się poprawnie rzucić zaklęcia glacius. Adiposio otuliło posadzkę w przedsionku, poruszanie się po niej będzie trudniejsze. Udało ci się również rzucić magicus extremos, które doda wam wszystkim wyjątkowych mocy. Irytek się nie objawił - ale nie mogłaś mieć pewności, czy cię nie słyszał, czy tylko nie chciał się pokazać.
Garrett:
Wyczułeś obecność przed i nad sobą, stojąc przodem w kierunku komnaty, w której znajdowały się zbroje. Drzwi i zbroje niosły niebezpieczeństwo, innych pułapek nie udało ci się dostrzec. Bariera salvio hexia oddzieliła pomieszczenie, w którym się znajdowaliście, od przedsionka.
Rozpoznałeś książkę trzymaną przez Justine, choć miałeś z nią styczność jedynie w pracy; był to podręcznik czarnej magii rekomendowany przez Durmstrang, i, jak wiedziałeś, przyjęty również przez Hogwart. Swojego czasu w biurze aurorów było o tym głośno. Samą Ferdole znałeś również jako autorkę wyjątkowo potwornej literatury grozy, pod koniec życia oszalała i osadzono ją w Mungu, czym prawdopodobnie uchroniła się od zarzutów mających osadzić ją w Azkabanie za czarnoksięskie praktyki. Magic extremos wyszedł, kiedy mocniej się nad nim skoncentrowałeś- dzięki temu zaklęcie objęło swoim działaniem również Eileen.
Justine:
Czarowałaś różdżką, która nie należy do ciebie. Do każdej próby rzucenia zaklęcia otrzymujesz karę -15, w tej kolejce łącznie -30. Rzuciłaś dwa takie same zaklęcia, policzone zostało tylko pierwsze, a drugi rzut - jako niebyły. Udało ci się mocniej zaleczyć ranę na brzuchu; ślad po halabardzie dzięki staraniom twoim i Pomony był już zaledwie lekkim zadrapaniem. Najwyraźniej jednak ból i chwilowe otępienie nie przestawały cie opuszczać, nie byłaś bowiem w stanie skoncentrować się na dalszych zaklęciach.
Klapa był rozdarty
Skinął Pomonie głową, kiedy zdecydowała się przedstawić go grupie i spojrzał na Garretta w trakcie jego przemowy. Z pewnością nie umknęły mu nieprzychylne gesty Justine i Samuela. Wzruszył ramionami.
- Policją - odburknął Samuelowi, bez emocji, bo przecież już o tym mówił; po chwili jednak westchnął i zaczął mówić dalej. - Niekoniecznie tylko policją. Ja... nie wiedziałem, że są nowi więźniowie - Nie spojrzał na Justine tak uparcie, że nie pozostawiało wątpliwości - że mówił o niej. - Może się pojawić sam dyrektor. Walka nic nie da, nie przeżyjemy jej. - Ale skinął głową Garrettowi, najwyraźniej zgadzając się z jego rozkazem.
•
Pozwoliliście, żeby wasz plan się rozleciał przez wizytę Melissy, rozdzieliliście się chaotycznie i straciliście mnóstwo czasu w trakcie waszej wędrówki przez zamek i wcześniej. Wiedzieliście, że gdybyście pojawili się na miejscu kilkanaście, kilkadziesiąt minut wcześniej - to było możliwe - zostałoby wam znacznie więcej czasu na rozejrzenie się po wieży. Ale nie było już odwrotu, a wam zostały 2 tury do przybycia straży i musieliście zrobić wszystko, co w waszej mocy, żeby uratować tych, których jeszcze mieliście nadzieję, że uda wam się znaleźć.
Opuściliście salę, a patronus Garretta zniknął. Szliście prosto - do komnaty, w której znajdowały się zbroje - pięć pełnych pancerzy trzymających w rękawicach ostre halabardy i jedna rozbita - rozrzucona na podłodze. Potężne drzwi broniły przejścia dalej. W ich górnej partii znajdowała się pierwsza z zagadek, należało wcisnąć jedną z trzech kamiennych kładek oznaczonych płaskorzeźbą owoców. Na wszystkich trzech dostrzegliście wizerunki jagód, dłubane w kamieniu płaskorzeźby wydawały się być odwzorowane dość dokładnie, choć forma utrudniała dostrzeżenie znaczących szczegółów. Eileen oraz Pomona bez trudu odróżniły jednak leczniczy czarny bez od trującego bzu hebd oraz wilczej jagody. Ale ta zagadka była już rozwiązana - tabliczka z czarnym bzem była już wciśnięta.
Nierozwiązana pozostała ta na dole, przedstawiająca planszę z ruchomymi srebrzystymi punktami. Prawdopodobnie odwzorowanie odpowiedniego układu pomoże otworzyć przejście. Jeśli chcecie spróbować ułożyć punkty, powinniście umieścić w poście obrazek z odpowiednim - według was - układem. Tuż obok drzwi znajdował się gargulec strzegący - jak już wiedzieliście dzięki rzuconemu wcześniej zaklęciu - alternatywnego przejścia.
Usłyszeliście stłumiony huk, choć nie potrafiliście zlokalizować jego pochodzenia.
Garrett skręcił w prawo, Klapa ruszył za nim, wpierw biorąc na ręce nieprzytomną Lily, którą następnie wręczył Pomonie - po czym dołączył do aurora.
Korytarz był prosty. Już od znalezienia się na zakręcie widziałeś, co znajdowało się przed tobą - i bardziej, niż znajdujące się wewnątrz pokoju łóżka, twoją uwagę zwróciła dziura w ścianie - jak po wybuchu - i coraz mocniej wyczuwalny swąd spalenizny. Ktoś już otworzył te drzwi, a kamienna głowa niedużego gargulca wytoczyła się właśnie przez otwarte drzwi.
- Dodatkowe:
- ZAKLĘCIA:
Lapifors (Lily) - 2 tury
Magicus extremos (wszyscy) - 3 tury
Liberta (Samuel) - 5 tur
Zaklęcie kameleona (Samuel) - trwa
Nebula omnia (przedsionek) - 3 tury
Salvio Hexia (przedsionek) - trwa
Adiposio (przedsionek - trwa
x: gargulce
• Garrett
• Samuel (230/240; 10 tłuczone)
• Pomona (200/205; 5 tłuczone)
• Eileen (170/205; 5 tłuczone, 30 psychiczne, kara -5)
• Just 201/222 (15 psychicznych obrażeń, 6 ciętych; kara do rzutów 0/-15)
• Klapa (?)• Lily-20/210 (185 psychicznych obrażeń, 45 tłuczonych; nieprzytomna)• Hereward
Ekwipunek:
Garrett - książką, klucz z liściem
Pomona - klucz z kwiatem
Justine - klucz z owocami
Bezużyteczna. Właśnie tak się czułam. Nieprzydatna do niczego, potrafiąca równie wielkie nic. Pozwoliłam by Lila zapadła się w sobie. Nie otworzyłam przejść. Nie nawiązałam kontaktu z dziećmi. Nie posiadałam też informacji, które byłby w stanie pomóc. Nie zrobiłam nic, poza bezcelowym błądzeniu po korytarzu i walce ze zbroją. I choć każde moje działanie zdawało się nie przynosić ze sobą jakiś skutków nie mogłam, a nawet nie chciałam, zaprzestać podejmowania dalszych prób. Obecność przyjaciół dodawała mi odwagi, wlewała w serce dziwnego rodzaju spokój – choć było to dość absurdalne zważając na fakt, że ostatnim co powinno mi towarzyszyć w tym momencie to spokój.
Zaklęcie lecznicze pomogły, choć nie wszystkie zadziałały poprawnie. Wiedziałam, że wpływ na to miała różdżka, która nie słuchała mnie tak dobrze, jakbym sobie tego życzyła. Ale lecznicze czary zatamowały krwawienie, zasklepiły rany i złagodziły ból. Nadal czułam obejmujące mnie zmęczenie i uciążliwy ból głowy, ale w porównaniu z tym, co czułam przed chwilą – było zdecydowanie lepiej.
-Tak. - odpowiedziałam na pytanie Samuela próbując zogniskować spojrzenie w miejscu z którego dochodził jego głos. - W dość dziwacznym kręgu, ruszyły się pierwszy raz dopiero przed chwilą. - przez chwilę milczałam marszcząc brwi, skupiając się na ułożeniu dzieci nie chcąc pominąć niczego ważnego. - Jakbyśmy spojrzeli na to jak na siatkę posiadająca pięć kolum i trzy wiersze, to w pierwszym wierszu dzieci znajdowały się w kolumnach drugiej, trzeciej i czwartej. - zaczęłam, unosząc dłonie i rysując nimi w powietrzu - w drugim zajmowały rząd pierwszy i piąty, w trzecim - zmarszczyłam nos - druga i trzecia kolumna. - przemknęłam wzrokiem po osobach w sali i wzruszyłam ramionami lekko, wiedząc, że lepiej nie jestem w stanie tego opisać.
Odebrałam od Garretta klucz i wsadziłam w kieszeń słuchając jego słów. Wypowiadając też na głos swoje, wyrażając chęć pozostania. Szybkie zaprzeczenie dobywające się z ust Samuela sprawiło, że przeniosłam spojrzenie z jednego aurora w miejsce w którym powinien stać drugi. Na twarz zstąpiła mi ciężka burzowa chmura. Wiedziałam, że nie ma na to teraz czasu, a jednak otworzyłam usta, by coś powiedzieć. Szczęśliwie dla wszystkich głos ponownie zabrał Garrett. Zerknęłam na niego jakby wyrwana z rozmyślań i skinęłam głową. Miał rację. Mówił prawdę. Brutalną i oblewająca mi ramiona uczuciem bezużyteczności. Ale nie mogłam się z nim nie zgodzić, a ostatnie czego chciałam, to pozostawać jako kula u nogi. Musiałam być pewna, że mogę pomóc – nie zaszkodzić – i dopiero, a nawet tylko wtedy, postanowić zostać. Zerknęłam jeszcze raz w kierunku w którym wydawało mi się, że jest Sam.
- Nie decyduj za mnie, Skamander. Nigdy. – wypowiedziałam na szybko, postanawiając że resztę załatwimy, gdy już opuścimy tą przeklętą wieżę. Zaklęcia rzucone przez sama otworzyły przejścia zerknęłam na nie unosząc dłoń i wskazując to po prawej stronie.
- W to wbiegł jeden z chłopców. – poinformowałam znajomych. Rozdzieliliśmy już zadania, mentalnie szykowałam się na walkę ze zbrojami nie sądząc, że tym razem uda mi się odpowiedzieć poprawnie. Odwróciłam się na pięcie spoglądając na drzwi i dopiero teraz zauważając, że za gargulcem znajdującym się obok drzwi z mechanizmem również otworzyło się przejście. Miałam dwie opcje, spróbować odpowiedzieć – jednocześnie będąc świadomą, że moja odpowiedź mogła ponownie być niepoprawna, lub spróbować zmusić ciało, użyć swojej umiejętności i prześlizgnąć się drogą, która ukazała się dzięki czarowi. Drugi ze sposobów miał w moim odczuci więcej szans na powodzenie, ale niósł też ze sobą większe niebezpieczeństwo. Nie wiedziałam co zobaczę, czy spotkam w środku, tam byłam zdana wyłącznie na siebie. Na siebie i nie swoją różdżkę. Zerknęłam na Pomonę stojącą w rogu sali z różdżką w pogotowiu, za nią dwóch chłopców.
-Jeśli zacznie się robić gorąco, a ja nie wrócę… - zaczęłam spokojnie, jednocześnie skupiając spojrzenie na Finnicku, badam nim zależności ciała, długości kości. Przeniosłam spojrzenie znów na nauczycielkę, nie kończyłam zdania, wiedziała, co chcę powiedzieć, skinęłam jej lekko głową. Marszcząc brwi i nos próbowałam zmusić ciało do skurczenia się. Krótsze nogi, dłonie, mniejszy tułów tak, bym mogła bez przeszkód zmieścić się w otwarte przejście. Jednocześnie też jak najszybciej, by uniemożliwić komuś wybicie mi tego pomysłu z głowy, czy wręcz werbalny zakaz, który i tak nie powstrzymałby mnie przed zrobieniem tego, co planowałam. Musiałam zobaczyć co jest po drugiej stronie, a może bardziej kto. Cicha, nadal nie spopielona całkowicie nadzieja szeptała, że może tam, uda mi się odnaleźć matkę. Nie miałam lustra by ocenić swoje działania, ubrania stały się jakby odrobinę za duże, ale mogło to być tylko wrażenie. Ruszyłam w kierunku przejścia, mając nadzieję że zmieszczę się w nim i już za chwilę zobaczę co drzwi skrywały po drugiej stronie. Zacisnęłam dłoń na różdżce i biorąc głęboki wdech weszłam w ciemną przestrzeń.
Zaklęcie lecznicze pomogły, choć nie wszystkie zadziałały poprawnie. Wiedziałam, że wpływ na to miała różdżka, która nie słuchała mnie tak dobrze, jakbym sobie tego życzyła. Ale lecznicze czary zatamowały krwawienie, zasklepiły rany i złagodziły ból. Nadal czułam obejmujące mnie zmęczenie i uciążliwy ból głowy, ale w porównaniu z tym, co czułam przed chwilą – było zdecydowanie lepiej.
-Tak. - odpowiedziałam na pytanie Samuela próbując zogniskować spojrzenie w miejscu z którego dochodził jego głos. - W dość dziwacznym kręgu, ruszyły się pierwszy raz dopiero przed chwilą. - przez chwilę milczałam marszcząc brwi, skupiając się na ułożeniu dzieci nie chcąc pominąć niczego ważnego. - Jakbyśmy spojrzeli na to jak na siatkę posiadająca pięć kolum i trzy wiersze, to w pierwszym wierszu dzieci znajdowały się w kolumnach drugiej, trzeciej i czwartej. - zaczęłam, unosząc dłonie i rysując nimi w powietrzu - w drugim zajmowały rząd pierwszy i piąty, w trzecim - zmarszczyłam nos - druga i trzecia kolumna. - przemknęłam wzrokiem po osobach w sali i wzruszyłam ramionami lekko, wiedząc, że lepiej nie jestem w stanie tego opisać.
Odebrałam od Garretta klucz i wsadziłam w kieszeń słuchając jego słów. Wypowiadając też na głos swoje, wyrażając chęć pozostania. Szybkie zaprzeczenie dobywające się z ust Samuela sprawiło, że przeniosłam spojrzenie z jednego aurora w miejsce w którym powinien stać drugi. Na twarz zstąpiła mi ciężka burzowa chmura. Wiedziałam, że nie ma na to teraz czasu, a jednak otworzyłam usta, by coś powiedzieć. Szczęśliwie dla wszystkich głos ponownie zabrał Garrett. Zerknęłam na niego jakby wyrwana z rozmyślań i skinęłam głową. Miał rację. Mówił prawdę. Brutalną i oblewająca mi ramiona uczuciem bezużyteczności. Ale nie mogłam się z nim nie zgodzić, a ostatnie czego chciałam, to pozostawać jako kula u nogi. Musiałam być pewna, że mogę pomóc – nie zaszkodzić – i dopiero, a nawet tylko wtedy, postanowić zostać. Zerknęłam jeszcze raz w kierunku w którym wydawało mi się, że jest Sam.
- Nie decyduj za mnie, Skamander. Nigdy. – wypowiedziałam na szybko, postanawiając że resztę załatwimy, gdy już opuścimy tą przeklętą wieżę. Zaklęcia rzucone przez sama otworzyły przejścia zerknęłam na nie unosząc dłoń i wskazując to po prawej stronie.
- W to wbiegł jeden z chłopców. – poinformowałam znajomych. Rozdzieliliśmy już zadania, mentalnie szykowałam się na walkę ze zbrojami nie sądząc, że tym razem uda mi się odpowiedzieć poprawnie. Odwróciłam się na pięcie spoglądając na drzwi i dopiero teraz zauważając, że za gargulcem znajdującym się obok drzwi z mechanizmem również otworzyło się przejście. Miałam dwie opcje, spróbować odpowiedzieć – jednocześnie będąc świadomą, że moja odpowiedź mogła ponownie być niepoprawna, lub spróbować zmusić ciało, użyć swojej umiejętności i prześlizgnąć się drogą, która ukazała się dzięki czarowi. Drugi ze sposobów miał w moim odczuci więcej szans na powodzenie, ale niósł też ze sobą większe niebezpieczeństwo. Nie wiedziałam co zobaczę, czy spotkam w środku, tam byłam zdana wyłącznie na siebie. Na siebie i nie swoją różdżkę. Zerknęłam na Pomonę stojącą w rogu sali z różdżką w pogotowiu, za nią dwóch chłopców.
-Jeśli zacznie się robić gorąco, a ja nie wrócę… - zaczęłam spokojnie, jednocześnie skupiając spojrzenie na Finnicku, badam nim zależności ciała, długości kości. Przeniosłam spojrzenie znów na nauczycielkę, nie kończyłam zdania, wiedziała, co chcę powiedzieć, skinęłam jej lekko głową. Marszcząc brwi i nos próbowałam zmusić ciało do skurczenia się. Krótsze nogi, dłonie, mniejszy tułów tak, bym mogła bez przeszkód zmieścić się w otwarte przejście. Jednocześnie też jak najszybciej, by uniemożliwić komuś wybicie mi tego pomysłu z głowy, czy wręcz werbalny zakaz, który i tak nie powstrzymałby mnie przed zrobieniem tego, co planowałam. Musiałam zobaczyć co jest po drugiej stronie, a może bardziej kto. Cicha, nadal nie spopielona całkowicie nadzieja szeptała, że może tam, uda mi się odnaleźć matkę. Nie miałam lustra by ocenić swoje działania, ubrania stały się jakby odrobinę za duże, ale mogło to być tylko wrażenie. Ruszyłam w kierunku przejścia, mając nadzieję że zmieszczę się w nim i już za chwilę zobaczę co drzwi skrywały po drugiej stronie. Zacisnęłam dłoń na różdżce i biorąc głęboki wdech weszłam w ciemną przestrzeń.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Poczuła, jak drobne, patykowate palce mocniej obwiązują się wokół jej dłoni. Zerknęła w dół, na ich właściciela, przerażonego, ale milczącego, z uwagą szukającego swojego azylu. Chciała mu ulżyć teraz, od razu wysłać go jakimś sposobem do miejsca, gdzie będzie bezpieczny, ale… przecież nie mogła. Mimo to musiała się skupić. Przeniosła wzrok na Garretta, słuchając, co miał do powiedzenia, ale w międzyczasie zaczęła wodzić wzrokiem w poszukiwaniu dodatkowych opcji. Zauważyła drzwi w przedsionku akurat wtedy, gdy wspomniał o ich zamknięciu. Irytek nie odpowiedział na jej wołanie. Spojrzała na Pomonę.
- Sam, daj jednak świstoklik Pomonie – uśmiechnęła się do niej lekko, za chwilę przenosząc wzrok na Finnicka. Ukucnęła przy nim, pogładziła dłonią po wątłym ramionku. – Posłuchaj mnie uważnie. Zostaniesz z profesor Sprout, dobrze? Zaraz do was wrócę. Nie uciekaj nigdzie, tu jesteś bezpieczny. Obaj jesteście.
Spojrzała w stronę Just, która zaczęła zmieniać rozmiary swojego ciała do… dziecinnie małych. Serce podeszło jej do gardła. Zaczęli się rozdzielać, psidwacza mać. Niby tak miało być, ale niepokój w jej sercu zaczął niebezpiecznie szybko rosnąć. Zostawiła Finnicka i szybkim krokiem wróciła do głównej sali, truchtem przemierzając ostatnie dzielące ją od drzwi metry. Nabrała ostrożności dopiero przed nimi. Powoli się zbliżyła, uważając, żeby nie wdepnąć w tłuszcz, na którym mogła się z łatwością poślizgnąć. Przybliżyła się maksymalnie do szpary i wyciągnęła rękę w kierunku wewnętrznej strony zamka w drzwiach, gdzie wciąż tkwił klucz. Wymacała powoli szpikulce i z krwią biegnącą w jej żyłach jak kowboje na Dzikim Zachodzie, wyjęła z otworu metalowy wytrych. Odetchnęła głęboko. Klucz przełożyła, a drzwi dobrze zamknęła, wsuwając metal do kieszeni swojego swetra.
Wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy, ogniskując swoje myśli w jednym punkcie. Skrzydła zatrzepotały, ale tym razem nie miała zamiary wzbijać się w powietrze. Wylądowała bezszelestnie na głowie gargulca, na którego wskazywała Just i dopiero teraz zobaczyła widoczną dziurę. Ciemność, która stamtąd ziała, wcale nie zachęcała jej do eksploracji tych terenów, ale musiała to zrobić. Być może byli tam więźniowie, którzy potrzebowali pomocy, potrzebowali kogoś, kto wskaże im wyjście.
Rozpięła jeszcze raz skrzydła i wleciała do środka.
- Sam, daj jednak świstoklik Pomonie – uśmiechnęła się do niej lekko, za chwilę przenosząc wzrok na Finnicka. Ukucnęła przy nim, pogładziła dłonią po wątłym ramionku. – Posłuchaj mnie uważnie. Zostaniesz z profesor Sprout, dobrze? Zaraz do was wrócę. Nie uciekaj nigdzie, tu jesteś bezpieczny. Obaj jesteście.
Spojrzała w stronę Just, która zaczęła zmieniać rozmiary swojego ciała do… dziecinnie małych. Serce podeszło jej do gardła. Zaczęli się rozdzielać, psidwacza mać. Niby tak miało być, ale niepokój w jej sercu zaczął niebezpiecznie szybko rosnąć. Zostawiła Finnicka i szybkim krokiem wróciła do głównej sali, truchtem przemierzając ostatnie dzielące ją od drzwi metry. Nabrała ostrożności dopiero przed nimi. Powoli się zbliżyła, uważając, żeby nie wdepnąć w tłuszcz, na którym mogła się z łatwością poślizgnąć. Przybliżyła się maksymalnie do szpary i wyciągnęła rękę w kierunku wewnętrznej strony zamka w drzwiach, gdzie wciąż tkwił klucz. Wymacała powoli szpikulce i z krwią biegnącą w jej żyłach jak kowboje na Dzikim Zachodzie, wyjęła z otworu metalowy wytrych. Odetchnęła głęboko. Klucz przełożyła, a drzwi dobrze zamknęła, wsuwając metal do kieszeni swojego swetra.
Wzięła głęboki wdech i zamknęła oczy, ogniskując swoje myśli w jednym punkcie. Skrzydła zatrzepotały, ale tym razem nie miała zamiary wzbijać się w powietrze. Wylądowała bezszelestnie na głowie gargulca, na którego wskazywała Just i dopiero teraz zobaczyła widoczną dziurę. Ciemność, która stamtąd ziała, wcale nie zachęcała jej do eksploracji tych terenów, ale musiała to zrobić. Być może byli tam więźniowie, którzy potrzebowali pomocy, potrzebowali kogoś, kto wskaże im wyjście.
Rozpięła jeszcze raz skrzydła i wleciała do środka.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Bitwa na spojrzenia była w położeniu Samuela wystarczająco ...niekonwencjonalna. Mógł piorunować wzrokiem kogo chciał, ale oczywistym było, ze nie mogło zrobić najmniejszego wrażenia. Taki też brak efektu osiągnął spoglądając na Klapę, a usłyszawszy odpowiedź, po prostu zmarszczył brwi, które tworzyły już gniewną linię - Nie tych innych... - idioto - mówisz cały czas o czekającej śmierci. O nich pytałem - uciął wiedząc, że nic więcej nie uzyska, tym bardziej gdy miał przed sobą inne dylematy.
Odpowiedź Tonk była klarowna na tyle, że mógł abstrakcyjnie ulokować wskazywane ułożenie dzieci (taką przynajmniej pokładał w tym wiarę). Sam powtórzył niewidzialna kombinację, by rzeczywiście móc ją powtórzyć przy dziwnej planszy z punktami. Żywe zbroje mogły się obudzić w każdej chwili, ale będzie myślał o tym później (jeśli takowe później jeszcze będzie). Możliwe, ze pomysł był absurdalny, wykorzystując układ, w którym siedziały dzieci, ale - coś zrobić musieli. Jedyna droga została odcięta, gdy wchodzili do wieży. Jeśli świstoklik nie zabierze ich wszystkich, będą musieli znaleźć inną drogę.
Powędrował wzrokiem za lśniącą smugą czerwieni, która naznaczyła miejsca, w których powinny znajdować się dzieci - Magia wskazuje na obecność - mówił wyraźnie, by usłyszeli go - Tu na prawo, za ścianą - spojrzał na Weasleya, właściwie ku niemu kierując aktualną informację - i tam za tymi drzwiami z pułapką... - kolejne zaklęcie wskazało i otworzyło trzy przejścia, wciąż zbyt małe by znaleźć się u ich celu w naturalnych warunkach. Mieli kilka opcji, a każda z nich wymagała czasu, którego mieli zastraszająco mało. A nerwowa sytuacja nie pomagała właściwie zebrać myśli.
- A Ty mi czasem zaufaj, Tonks - odpowiedział ratowniczce wlewając w głos cały jeszcze skrywany spokój. Garret wystarczająco powiedział, klarując i werbalizując ślizgające się na języku odpowiedzi. Wystarczająco, by ruszyć najpierw w kierunku kuzynki - Pom, weź - powtórzył za Eileen, podając utworzony świstoklik w ręce nauczycielki - Trzymajcie się jej - nachylił się kierując głos do dwójki dzieci, potem odwrócił się zerkając na Wilde, która pod postacią kani pomknęła w stronę jednego z otwartych przejść. I to za nią chciał posłać Patronusa. Nie musiał daleko szukać wspomnienia, które pozwalało przywołać świetlistą formę koziorożca. Sen, który naznaczył go odpowiedzialnością, Dumbledore, które mówił o dumie i przenikający wszystko śpiew feniksa, zlewający się obrazami w czerwieni skrzydeł - Expecto Patronum - jeśli kryły się tam dzieci, wierzył, że wleje wiarę w ich małe serca i pozwolą się wyprowadzić.
Najtrudniejsze? przed nim. Pokonał dzielącą go odległość od wskazanej wcześniej planszy i ustawić punkty wedle opisanego przez Just "schematu. Jeżeli tok myślenia był właściwy... to co będzie?
Zegar nieuchronnie odliczał im czas. Nie zostało im go wiele.
Nadziej matką głupców, tak?
Odpowiedź Tonk była klarowna na tyle, że mógł abstrakcyjnie ulokować wskazywane ułożenie dzieci (taką przynajmniej pokładał w tym wiarę). Sam powtórzył niewidzialna kombinację, by rzeczywiście móc ją powtórzyć przy dziwnej planszy z punktami. Żywe zbroje mogły się obudzić w każdej chwili, ale będzie myślał o tym później (jeśli takowe później jeszcze będzie). Możliwe, ze pomysł był absurdalny, wykorzystując układ, w którym siedziały dzieci, ale - coś zrobić musieli. Jedyna droga została odcięta, gdy wchodzili do wieży. Jeśli świstoklik nie zabierze ich wszystkich, będą musieli znaleźć inną drogę.
Powędrował wzrokiem za lśniącą smugą czerwieni, która naznaczyła miejsca, w których powinny znajdować się dzieci - Magia wskazuje na obecność - mówił wyraźnie, by usłyszeli go - Tu na prawo, za ścianą - spojrzał na Weasleya, właściwie ku niemu kierując aktualną informację - i tam za tymi drzwiami z pułapką... - kolejne zaklęcie wskazało i otworzyło trzy przejścia, wciąż zbyt małe by znaleźć się u ich celu w naturalnych warunkach. Mieli kilka opcji, a każda z nich wymagała czasu, którego mieli zastraszająco mało. A nerwowa sytuacja nie pomagała właściwie zebrać myśli.
- A Ty mi czasem zaufaj, Tonks - odpowiedział ratowniczce wlewając w głos cały jeszcze skrywany spokój. Garret wystarczająco powiedział, klarując i werbalizując ślizgające się na języku odpowiedzi. Wystarczająco, by ruszyć najpierw w kierunku kuzynki - Pom, weź - powtórzył za Eileen, podając utworzony świstoklik w ręce nauczycielki - Trzymajcie się jej - nachylił się kierując głos do dwójki dzieci, potem odwrócił się zerkając na Wilde, która pod postacią kani pomknęła w stronę jednego z otwartych przejść. I to za nią chciał posłać Patronusa. Nie musiał daleko szukać wspomnienia, które pozwalało przywołać świetlistą formę koziorożca. Sen, który naznaczył go odpowiedzialnością, Dumbledore, które mówił o dumie i przenikający wszystko śpiew feniksa, zlewający się obrazami w czerwieni skrzydeł - Expecto Patronum - jeśli kryły się tam dzieci, wierzył, że wleje wiarę w ich małe serca i pozwolą się wyprowadzić.
Najtrudniejsze? przed nim. Pokonał dzielącą go odległość od wskazanej wcześniej planszy i ustawić punkty wedle opisanego przez Just "schematu. Jeżeli tok myślenia był właściwy... to co będzie?
Zegar nieuchronnie odliczał im czas. Nie zostało im go wiele.
Nadziej matką głupców, tak?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Czyjaś obecność nad głowami wzbudziła jego czujność - więźniowie nie mieli w zwyczaju latać pod sufitem i starał się nie myśleć o tym, że potencjalnie z nieba mogłaby zeskoczyć na nich gromada przeciwników. Irytek przybył na zawołanie? - przeszło mu przez myśl, gdy marszczył brwi; nawet jeśli poltergeist lawirował im nad głowami, Garrett nie czuł się zdolny do przemówienia mu do rozumu. Nie sądził, że psotnik pamiętał szkolną jego karierę - i to, że (tak jak pewnie wszyscy uczniowie) w przeszłości oberwał od niego książkami w tył głowy nieskończoną liczbę razy. Nie znał go - a nawet głupi poltergeist musiał wiedzieć, że obcym nie należy ufać.
- Coś tu jest. Lub ktoś. Irytek? - powiedział w stronę pozostałych Zakonników, pokazując nad ich głowami miejsce, w którym jego zaklęcie wyczuło czyjąś obecność - a potem ruszył dalej. Nie zatrzymując się, porozumiewawczo zerknął przez ramię na Klapę, jakby oczekiwał, że policjant wyjawi mu nagle prawdę objawioną i rozwiąże wszystkie ich problemy. Trzymając książkę w lewej ręce, uniósł ją nieco - tak, żeby Klapa mógł się jej przyjrzeć: na tyle, na ile dało się to zrobić, wciąż idąc w stronę celu. - Mówi ci to coś? Używacie jej tutaj? Wiesz, co ta książka może tu robić? - zalał go potokiem pytań, jakby miał nadzieję, że zaangażowanie go w sprawę stworzy chociaż iluzję zaufania - i że mężczyzna wreszcie przestanie się wahać. - A jeśli masz mi coś do powiedzenia, mów teraz. Jeśli dyrektor - Grindelwald, ta szuja, chciał powiedzieć, ale zbyt dobrze wiedział, że na jego imię mogła być rzucona klątwa... i że wypowiadanie go na głos może zadziałać jak accio - jakoś was przeklął i, nie wiem, samym spojrzeniem sprawia, że zamieniacie się w posłuszne inferiusy, to jest to odpowiedni moment, żeby... - Ale urwał w połowie zdania, czując swąd spalenizny i dostrzegając dziurę ziejącą w ścianie. Samuel ostrzegł go, mówiąc o towarzystwie, w którego kierunku zmierzał - wygląda na to, że zaraz przyjdzie im się spotkać. Garrett zatrzymał się, uniósł też dłoń z książką, dając tym gestem znać Klapie, żeby nie szedł dalej. Może serce zabiło mu trochę mocniej - może odczuł pierwszą falę chłodu, ale zachował zimną krew. Jak zawsze; w trakcie akcji nie miał w zwyczaju kierować się strachem.
- Jeżeli zaatakuje mnie ktoś - lub coś - kogo nie dam rady od razu pokonać, biegnij ostrzec resztę - praktycznie wyszeptał, by mógł usłyszeć go tylko Klapa, ale nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że w tej przerażającej ciszy jego głos i tak brzmi zbyt głośno. Zmarnował sekundy na wpatrywanie się martwym wzrokiem w turlającą się głowę gargulca - a potem ruszył powoli z miejsca w stronę dziury w ścianie, wyostrzając zmysły na każdy impuls i gotów podjąć natychmiastową defensywę w przypadku nagłego ataku. Prędko powiódł spojrzeniem po łóżkach - tu trzymano dzieci? ile to już trwało? - by zaraz znów skupić się na swoim celu. Nie wypuszczał z dłoni książki, ale opuścił rękę, w której ją dzierżył, wzdłuż ciała, szykując się do ewentualnego pozbycia się balastu.
W pierwszej chwili chciał zaryzykować potężnym zaklęciem - takim, które mogłoby skrzywdzić też jego samego; spowolnienie przeciwników i zapewnienie reszcie bezpieczeństwa było wszak priorytetem. Zmienił zdanie w momencie, w którym unosił już różdżkę i szykował się do wypowiedzenia inkantacji - zamiast tego zdecydował się na pełną dyskrecję. Przynajmniej na ten moment. Sunął naprzód cicho, wręcz - miał nadzieję - bezszelestnie; oddychał spokojnie, bezdźwięcznie, uważnie stawiając kroki. Był ostrożny do granic możliwości; nie miało znaczenia, kto (co?) znajdował się przed nim, chciał zadbać o element zaskoczenia. Nasłuchiwał - próbował wyłapać najdrobniejsze dźwięki, kroki, cięższe oddechy, podszepty. Nie był jednak głupi, nie ufał też w pełni Klapie, który stał tuż za nim - chciał być gotów na każdy atak, nawet ten dobiegający go zza jego pleców. Na niemożliwej do wykonania, samobójczej misji wymagał od siebie niemożliwego - za każdy błąd zapłacą bowiem czyimś życiem.
- Coś tu jest. Lub ktoś. Irytek? - powiedział w stronę pozostałych Zakonników, pokazując nad ich głowami miejsce, w którym jego zaklęcie wyczuło czyjąś obecność - a potem ruszył dalej. Nie zatrzymując się, porozumiewawczo zerknął przez ramię na Klapę, jakby oczekiwał, że policjant wyjawi mu nagle prawdę objawioną i rozwiąże wszystkie ich problemy. Trzymając książkę w lewej ręce, uniósł ją nieco - tak, żeby Klapa mógł się jej przyjrzeć: na tyle, na ile dało się to zrobić, wciąż idąc w stronę celu. - Mówi ci to coś? Używacie jej tutaj? Wiesz, co ta książka może tu robić? - zalał go potokiem pytań, jakby miał nadzieję, że zaangażowanie go w sprawę stworzy chociaż iluzję zaufania - i że mężczyzna wreszcie przestanie się wahać. - A jeśli masz mi coś do powiedzenia, mów teraz. Jeśli dyrektor - Grindelwald, ta szuja, chciał powiedzieć, ale zbyt dobrze wiedział, że na jego imię mogła być rzucona klątwa... i że wypowiadanie go na głos może zadziałać jak accio - jakoś was przeklął i, nie wiem, samym spojrzeniem sprawia, że zamieniacie się w posłuszne inferiusy, to jest to odpowiedni moment, żeby... - Ale urwał w połowie zdania, czując swąd spalenizny i dostrzegając dziurę ziejącą w ścianie. Samuel ostrzegł go, mówiąc o towarzystwie, w którego kierunku zmierzał - wygląda na to, że zaraz przyjdzie im się spotkać. Garrett zatrzymał się, uniósł też dłoń z książką, dając tym gestem znać Klapie, żeby nie szedł dalej. Może serce zabiło mu trochę mocniej - może odczuł pierwszą falę chłodu, ale zachował zimną krew. Jak zawsze; w trakcie akcji nie miał w zwyczaju kierować się strachem.
- Jeżeli zaatakuje mnie ktoś - lub coś - kogo nie dam rady od razu pokonać, biegnij ostrzec resztę - praktycznie wyszeptał, by mógł usłyszeć go tylko Klapa, ale nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że w tej przerażającej ciszy jego głos i tak brzmi zbyt głośno. Zmarnował sekundy na wpatrywanie się martwym wzrokiem w turlającą się głowę gargulca - a potem ruszył powoli z miejsca w stronę dziury w ścianie, wyostrzając zmysły na każdy impuls i gotów podjąć natychmiastową defensywę w przypadku nagłego ataku. Prędko powiódł spojrzeniem po łóżkach - tu trzymano dzieci? ile to już trwało? - by zaraz znów skupić się na swoim celu. Nie wypuszczał z dłoni książki, ale opuścił rękę, w której ją dzierżył, wzdłuż ciała, szykując się do ewentualnego pozbycia się balastu.
W pierwszej chwili chciał zaryzykować potężnym zaklęciem - takim, które mogłoby skrzywdzić też jego samego; spowolnienie przeciwników i zapewnienie reszcie bezpieczeństwa było wszak priorytetem. Zmienił zdanie w momencie, w którym unosił już różdżkę i szykował się do wypowiedzenia inkantacji - zamiast tego zdecydował się na pełną dyskrecję. Przynajmniej na ten moment. Sunął naprzód cicho, wręcz - miał nadzieję - bezszelestnie; oddychał spokojnie, bezdźwięcznie, uważnie stawiając kroki. Był ostrożny do granic możliwości; nie miało znaczenia, kto (co?) znajdował się przed nim, chciał zadbać o element zaskoczenia. Nasłuchiwał - próbował wyłapać najdrobniejsze dźwięki, kroki, cięższe oddechy, podszepty. Nie był jednak głupi, nie ufał też w pełni Klapie, który stał tuż za nim - chciał być gotów na każdy atak, nawet ten dobiegający go zza jego pleców. Na niemożliwej do wykonania, samobójczej misji wymagał od siebie niemożliwego - za każdy błąd zapłacą bowiem czyimś życiem.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Staram się zachować optymizm, chociaż o ten niezwykle trudno. Zwłaszcza myśląc, że te bydlaki robiły krzywdę niewinnym, bezbronnym dzieciom. Część z nich chyba nawet nie umiała jeszcze czarować, co wywołuje we mnie mdłości. Staram się trzymać dzielnie w koncentracji oraz aurze przyjaznej nauczycielki, której można zaufać. Dostrzegam przerażenie Finnicka, widocznie musi rozpoznawać tę różdżkę. Szkoda, że ja nie wiem skąd się wzięła i do kogo należy, chociaż może to lepiej, kiedy nie będę się brzydzić z niej skorzystać w razie potrzeby. Bo ludźmi pozwalającymi na takie barbarzyństwa brzydzę się bezgranicznie. Nie wiem co zrobię nie mogąc mieć tych dzieci na oku, ale z drugiej strony Hogwart nie jest bezpiecznym miejscem. Jest więzieniem, okrucieństwem, nikt nie powinien przebywać w jego murach ani chwili.
Nikt.
A jednak tu jesteśmy, próbujemy zebrać się w sobie i odnaleźć wyjście. Dwójka dzieci to za mało, gdzie reszta? Rozglądam się intensywnie, ale to reszta idzie im na ratunek. Rozdzielamy się. Przełykam głośno ślinę, chociaż w gardle rośnie mi ogromna gula. Chcę krzyczeć, że nie, że nie możemy. Nic jednak nie wydobywa się z mojego gardła, czuję nadchodzącą falę strachu zalewającą całe ciało. Nie mogę dać się jej obezwładnić. Nie, kiedy odbieram od Sama świstoklik wrzucając go ostrożnie do zewnętrznej kieszeni torebki, kiedy Just się pomniejsza, kiedy Garry skazany jest na Klapę, a Eileen znika w animagicznej formie. Czuję się taka bezsensownie zwyczajna, niepotrzebna, ale próbuję stłumić te niedorzeczne uczucia. Musimy chronić dzieci. To najważniejsze.
Odbieram nieprzytomną, rudą Lily. Jest mi jej tak szkoda. Delikatnie przenoszę ją do torebki zostawiając klapę otwartą, nie chcę jej przecież udusić.
- Słodko śpi, zbiera siły. A my wszyscy już niedługo stąd wyjdziemy. Obiecuję - mówię do chłopców, uśmiechając się szeroko. Mam nadzieję, że nie widać moich obaw. Wiem tylko, że zrobimy wszystko, żeby to oni się stąd wydostali, a reszta jest nieistotna. - Finnick, złap Lewisa za rękę. Lewis, daj mi swoją dłoń. Nie możemy się rozdzielać. Będziemy obserwować jak radzą sobie inni i w razie czego im pomożemy - wyjaśniam im, żeby nie czuli się zagubieni. - Może w Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota, gdzie króluje odwaga i do wyczynów ochota. A może w Hufflepuffie, gdzie sami prawi mieszkają, gdzie wierni i sprawiedliwi Hogwarta szkoły są chwałą. Pamiętacie? Musimy być dzielni - mówię do nich ciepłym tonem, cokolwiek zresztą, byleby w jakiś sposób dodać im otuchy i zająć myśli. I łapię Puchona za dłoń. Po czym kroczymy w kierunku Tonks, jednak z dala od zbroi.
- Irytku? Jesteś tu? Nie chciałbyś komuś może podokuczać? Będzie fajna zabawa! - rzucam głośno, rozglądając się wokół, ale bliżej sufitowi. Skoro Garry mówił, że może gdzieś tu latać, to warto spróbować raz jeszcze go do siebie przekonać. Raczej mam jednak obawy, że to coś straszniejszego niż złośliwy poltergeist, ale nie mogę powiedzieć tego na głos. Nie kiedy próbuję przekonać zarówno uczniów jak i siebie, że będzie dobrze. Wszyscy stąd wyjdziemy, bez wyjątku. Tak.
- Immunitaris - wymawiam inkantację, robiąc płynny ruch ręką. Celuję naturalnie w Just, jeszcze zanim ta znika w przejściu. Chcę jej chociaż odrobinę pomóc, mam nadzieję, że to się uda. Byłoby bardzo miło. - Może wy pamiętacie jak trzeba ułożyć te punkty? Widzieliście je kiedyś? - dopytuję chłopców, żeby nie stać jak słup soli, gdyż taka bezczynność mnie stresuje. Wolałabym, żeby było już po wszystkim. Uratować maluchy, wrócić do domu. Marzenia, które oddalają się z każdą chwilą.
Nikt.
A jednak tu jesteśmy, próbujemy zebrać się w sobie i odnaleźć wyjście. Dwójka dzieci to za mało, gdzie reszta? Rozglądam się intensywnie, ale to reszta idzie im na ratunek. Rozdzielamy się. Przełykam głośno ślinę, chociaż w gardle rośnie mi ogromna gula. Chcę krzyczeć, że nie, że nie możemy. Nic jednak nie wydobywa się z mojego gardła, czuję nadchodzącą falę strachu zalewającą całe ciało. Nie mogę dać się jej obezwładnić. Nie, kiedy odbieram od Sama świstoklik wrzucając go ostrożnie do zewnętrznej kieszeni torebki, kiedy Just się pomniejsza, kiedy Garry skazany jest na Klapę, a Eileen znika w animagicznej formie. Czuję się taka bezsensownie zwyczajna, niepotrzebna, ale próbuję stłumić te niedorzeczne uczucia. Musimy chronić dzieci. To najważniejsze.
Odbieram nieprzytomną, rudą Lily. Jest mi jej tak szkoda. Delikatnie przenoszę ją do torebki zostawiając klapę otwartą, nie chcę jej przecież udusić.
- Słodko śpi, zbiera siły. A my wszyscy już niedługo stąd wyjdziemy. Obiecuję - mówię do chłopców, uśmiechając się szeroko. Mam nadzieję, że nie widać moich obaw. Wiem tylko, że zrobimy wszystko, żeby to oni się stąd wydostali, a reszta jest nieistotna. - Finnick, złap Lewisa za rękę. Lewis, daj mi swoją dłoń. Nie możemy się rozdzielać. Będziemy obserwować jak radzą sobie inni i w razie czego im pomożemy - wyjaśniam im, żeby nie czuli się zagubieni. - Może w Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota, gdzie króluje odwaga i do wyczynów ochota. A może w Hufflepuffie, gdzie sami prawi mieszkają, gdzie wierni i sprawiedliwi Hogwarta szkoły są chwałą. Pamiętacie? Musimy być dzielni - mówię do nich ciepłym tonem, cokolwiek zresztą, byleby w jakiś sposób dodać im otuchy i zająć myśli. I łapię Puchona za dłoń. Po czym kroczymy w kierunku Tonks, jednak z dala od zbroi.
- Irytku? Jesteś tu? Nie chciałbyś komuś może podokuczać? Będzie fajna zabawa! - rzucam głośno, rozglądając się wokół, ale bliżej sufitowi. Skoro Garry mówił, że może gdzieś tu latać, to warto spróbować raz jeszcze go do siebie przekonać. Raczej mam jednak obawy, że to coś straszniejszego niż złośliwy poltergeist, ale nie mogę powiedzieć tego na głos. Nie kiedy próbuję przekonać zarówno uczniów jak i siebie, że będzie dobrze. Wszyscy stąd wyjdziemy, bez wyjątku. Tak.
- Immunitaris - wymawiam inkantację, robiąc płynny ruch ręką. Celuję naturalnie w Just, jeszcze zanim ta znika w przejściu. Chcę jej chociaż odrobinę pomóc, mam nadzieję, że to się uda. Byłoby bardzo miło. - Może wy pamiętacie jak trzeba ułożyć te punkty? Widzieliście je kiedyś? - dopytuję chłopców, żeby nie stać jak słup soli, gdyż taka bezczynność mnie stresuje. Wolałabym, żeby było już po wszystkim. Uratować maluchy, wrócić do domu. Marzenia, które oddalają się z każdą chwilą.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Eileen, Finnick niepewnie skinął ci głową, a ty zdołałaś bez większych trudności zatrzasnąć drzwi prowadzące do przedsionka. Zanurzyłaś się w ciemnościach tunelu, do którego wpadł jeden z chłopców. Przed tobą znajdowała się ściana, wzdłuż której pięła się drabina - nie było innej drogi, chłopiec musiał wyjść na górę. Ciągnęła się wysoko, a u jej zwieńczenia - właśnie zamykała się klapa. Mogłaś spróbować zdążyć przez nią wylecieć (ST 30, dodajemy statystykę uników przemnożoną przez 2) i pozostać w ptasiej formie lub zamienić się w człowieka i spróbować samodzielnie wypchnąć opadłą klapnę od wewnątrz - nie wiedziałaś tylko, czy nie będzie zamknięta i ten sposob przemieszczenia sie zajmie ci pare sekund dluzej. Przejście za gargulcem było wąskie, lecz wewnątrz tunelu znajdowało się dość dużo miejsca, byś mogła przejść drabiną we własnym ciele - byłaś w końcu szczupła. Docierał do ciebie znajomy, niepokojący zapach - lecz potrzebowałaś chwili, żeby sobie przypomnieć, jaka roślina go wydzielała.
Justine, przeobraziłaś się w kształt dziecka podobny chłopcu - bez trudu przeciskając się przez przejście ukryte za gargulcem. Minęła chwila, nim twoje oczy przyzwyczaiły się do ciemności.
Samuel, w momencie, kiedy odjąłeś dłoń od tablicy z punktami, w pomieszczeniu rozległ się zgrzyt mechanizmów. Były to drzwi: zabezpieczenia zelżały, a wrota - stanęły otworem, oświetlając drogę Justine. Przed wami znajdowały się kręte, skryte w ciemnościach schody - stąd nie widzieliście, jak wysoko mogły prowadzić. Wnęki w ścianach być może były zamurowanymi oknami, być może służyły do palenia w ich wnętrzu świec; w najbliższej znajdowała się niewielka drewniana szkatuła - była zamknięta. U stóp schodów stał wysoki porcelanowy dzban na kwiaty - pusty. Justine, znalazłaś się po drugiej stronie ściany: towarzysze mogli do ciebie dołączyć. Jeśli zdecydujecie się ruszyć schodami, nie zapomnijcie podkreślić kolejności, w jakiej wyruszacie. Nie mogliście oprzeć się wrażeniu - że byliście obserwowani.
Z pewnością to nerwy i kurczący się czas sprawiły, że Samuel nie zdołał skoncentrować się na tyle, by wypuścić skutecznego patronusa.
Pomona skryła króliczą Lily w torebce. Chłopcy bez szemrania wykonywali jej polecenia, choć wciąż wydawali się być naprawdę przestraszeni - Lewis uchwycił jej dłoń lewą, prawą - chwytając Finnicka. To byli jej uczniowie: ufali jej, pomimo wszystkiego, co działo się wokół. A słowa Tiary, powtórzone przez zielarkę niewątpliwie stanowiącą dla nich autorytet, dodały im otuchy. Odwołanie się do gryfońskiej odwagi wywołało u Finnicka wyżej uniesioną brodę, a prawość Lewisa przypomniała mu, że w chwilach takich ja ta - musiał pomagać, ściągnął ramiona, wypinając pierś; ich twarze wciąż były blade: przerażone. Ale starali się zachowywać się tak, jak powinni - być może dlatego Lewis postanowił przemówić sam z siebie po raz pierwszy:
- Nie ma go tutaj.
Jej zaklęcie się nie powiodło, a na pytanie o drzwi - dzieci nie musiały już odpowiadać, ale odruchowo wykonały jednak krok w tył.
Garrett, każde z twoich pytań wywołało na twarzy Klapy widoczny niepokój - jeśli sądził, że uda mu się przemilczeć tę kwestię, srogo się mylił: widziałeś, że znał odpowiedzi, a w każdym razie - że wiedział coś, o czym bardzo nie chciał powiedzieć.
- Nie - zaprzeczył z tym samym strachem, od razu i wiarygodnie, na drugie z pytań. - Dyr... dyrektor nie potrzebuje klątw, żeby wywołać posłuszeństwo, wystarcza mu strach. Ta książka... Te dzieci... To dzieci powinniście się bać - wydukał w końcu, z przerażeniem obserwując koniec korytarza. Skinął głową - choć nie byłeś pewien, czy aby na pewno zrozumiał twój rozkaz.
Minąłeś sypialnię, w powietrzu unosił się kurz, wewnątrz dostrzegając jedynie dziecięcą zabawkę leżącą na jednym z łóżek, dwie niewielkie szafki i otwarte przejście - to tutaj musiała prowadzić droga za ostatnim z gargulców znajdujących się w głównej sali. Przyjrzałeś się eksplozji: zniszczyła gargulca znajdującego się wewnątrz tej komnaty, jak i ścianę dookoła tunelu, w środku którego leżały położone, nadpalone drzwi. Wąski tunel ciągnął się do przodu, trudno powiedzieć, jak daleko, a sklepienie wydawało się znajdować równie wysoko. Nie było w nim światła, lecz twoje bystre zmysły usłyszały szmer tuż nad twoją głową. Resztki światła wpuszczanego z sąsiedniej komnaty wystarczyły, byś w tym miejscu dostrzegł po swojej lewej stronie kilka obluzowanych cegiełek - mogły robić za ściankę wspinaczkową, lecz bez światła nie byłeś w stanie dojrzeć, jak wysoko prowadziła. ST wspięcia się na górę wynosi 50, doliczamy statystykę sprawności przemnożoną przez 2.
Justine, przeobraziłaś się w kształt dziecka podobny chłopcu - bez trudu przeciskając się przez przejście ukryte za gargulcem. Minęła chwila, nim twoje oczy przyzwyczaiły się do ciemności.
Samuel, w momencie, kiedy odjąłeś dłoń od tablicy z punktami, w pomieszczeniu rozległ się zgrzyt mechanizmów. Były to drzwi: zabezpieczenia zelżały, a wrota - stanęły otworem, oświetlając drogę Justine. Przed wami znajdowały się kręte, skryte w ciemnościach schody - stąd nie widzieliście, jak wysoko mogły prowadzić. Wnęki w ścianach być może były zamurowanymi oknami, być może służyły do palenia w ich wnętrzu świec; w najbliższej znajdowała się niewielka drewniana szkatuła - była zamknięta. U stóp schodów stał wysoki porcelanowy dzban na kwiaty - pusty. Justine, znalazłaś się po drugiej stronie ściany: towarzysze mogli do ciebie dołączyć. Jeśli zdecydujecie się ruszyć schodami, nie zapomnijcie podkreślić kolejności, w jakiej wyruszacie. Nie mogliście oprzeć się wrażeniu - że byliście obserwowani.
Z pewnością to nerwy i kurczący się czas sprawiły, że Samuel nie zdołał skoncentrować się na tyle, by wypuścić skutecznego patronusa.
Pomona skryła króliczą Lily w torebce. Chłopcy bez szemrania wykonywali jej polecenia, choć wciąż wydawali się być naprawdę przestraszeni - Lewis uchwycił jej dłoń lewą, prawą - chwytając Finnicka. To byli jej uczniowie: ufali jej, pomimo wszystkiego, co działo się wokół. A słowa Tiary, powtórzone przez zielarkę niewątpliwie stanowiącą dla nich autorytet, dodały im otuchy. Odwołanie się do gryfońskiej odwagi wywołało u Finnicka wyżej uniesioną brodę, a prawość Lewisa przypomniała mu, że w chwilach takich ja ta - musiał pomagać, ściągnął ramiona, wypinając pierś; ich twarze wciąż były blade: przerażone. Ale starali się zachowywać się tak, jak powinni - być może dlatego Lewis postanowił przemówić sam z siebie po raz pierwszy:
- Nie ma go tutaj.
Jej zaklęcie się nie powiodło, a na pytanie o drzwi - dzieci nie musiały już odpowiadać, ale odruchowo wykonały jednak krok w tył.
Garrett, każde z twoich pytań wywołało na twarzy Klapy widoczny niepokój - jeśli sądził, że uda mu się przemilczeć tę kwestię, srogo się mylił: widziałeś, że znał odpowiedzi, a w każdym razie - że wiedział coś, o czym bardzo nie chciał powiedzieć.
- Nie - zaprzeczył z tym samym strachem, od razu i wiarygodnie, na drugie z pytań. - Dyr... dyrektor nie potrzebuje klątw, żeby wywołać posłuszeństwo, wystarcza mu strach. Ta książka... Te dzieci... To dzieci powinniście się bać - wydukał w końcu, z przerażeniem obserwując koniec korytarza. Skinął głową - choć nie byłeś pewien, czy aby na pewno zrozumiał twój rozkaz.
Minąłeś sypialnię, w powietrzu unosił się kurz, wewnątrz dostrzegając jedynie dziecięcą zabawkę leżącą na jednym z łóżek, dwie niewielkie szafki i otwarte przejście - to tutaj musiała prowadzić droga za ostatnim z gargulców znajdujących się w głównej sali. Przyjrzałeś się eksplozji: zniszczyła gargulca znajdującego się wewnątrz tej komnaty, jak i ścianę dookoła tunelu, w środku którego leżały położone, nadpalone drzwi. Wąski tunel ciągnął się do przodu, trudno powiedzieć, jak daleko, a sklepienie wydawało się znajdować równie wysoko. Nie było w nim światła, lecz twoje bystre zmysły usłyszały szmer tuż nad twoją głową. Resztki światła wpuszczanego z sąsiedniej komnaty wystarczyły, byś w tym miejscu dostrzegł po swojej lewej stronie kilka obluzowanych cegiełek - mogły robić za ściankę wspinaczkową, lecz bez światła nie byłeś w stanie dojrzeć, jak wysoko prowadziła. ST wspięcia się na górę wynosi 50, doliczamy statystykę sprawności przemnożoną przez 2.
- Dodatkowe:
Do przybycia straży została jedna tura.
ZAKLĘCIA:
Lapifors (Lily) - 1 tura
Magicus extremos (wszyscy) - 2 tury
Liberta (Samuel) - 4 tury
Zaklęcie kameleona (Samuel) - trwa
Nebula omnia (przedsionek) - 2 tury
Salvio Hexia (przedsionek) - trwa
Adiposio (przedsionek - trwa
• Garrett
• Samuel (230/240; 10 tłuczone)
• Pomona (200/205; 5 tłuczone)
• Eileen (170/205; 5 tłuczone, 30 psychiczne, kara -5)
• Just 201/222 (15 psychicznych obrażeń, 6 ciętych; kara do rzutów 0/-15)
• Klapa (?)• Lily-20/210 (185 psychicznych obrażeń, 45 tłuczonych; nieprzytomna)• Hereward
Ekwipunek:
Garrett - książką, klucz z liściem
Pomona - klucz z kwiatem
Justine - klucz z owocami
Eileen - klucz z cierniem
ŚWISTOKLIK (WASZA JEDYNA DROGA WYJŚCIA) JEST W RĘKACH POMONY
Szybko przekonała się, że chodzenie po tunelu na tych kurzych łapkach jest okrutnie niewygodne. Rozpięła ostrożnie skrzydła, by zachować równowagę w tym kaczkowatym chodzie, ale tylko na tyle, by ostatnie lotki nie ocierały się o jego ściany. Chociaż Klapa zapewniał ich, a później zrobił to też Garrett, że w wieży nie ma już pułapek, jakoś nie mogła pozbyć się wrażenia, że tutaj jeszcze coś na nich czeka. Oddycha powoli i głęboko, z zegarkiem na ręku wypatrując odpowiedniej chwili, by zaatakować.
Zaczepiła się szponami na krawędzi tunelu i już chciała skupić swój wzrok na powierzchni pokoju, jego kątach i być może drobnych szczegółach, które mogły im pomóc, kiedy do jej schowanych za piórami uszu dotarł skrzyp. Odepchnęła się natychmiast od krawędzi i zamachnęła się porządnie skrzydłami w kierunku zamykającej się klapy. W ostatniej chwili, tuż przed wylotem, złożyła skrzydła ku sobie, próbując wcisnąć się w ostatnią szparę. Nie miała pojęcia, czy da radę przelecieć i co spotka na górze, jeśli jej się uda, ale nie miała zamiaru zatrzymywać się tuż przy otworze.
Instynkt podpowiadał jej, że dzieci uciekały do dorosłych lub innych dzieci, jeśli chciały się przed czymś schronić. Może spotka tam ciocię, mamę Just. Może inne młodziki.
Oby.
Zaczepiła się szponami na krawędzi tunelu i już chciała skupić swój wzrok na powierzchni pokoju, jego kątach i być może drobnych szczegółach, które mogły im pomóc, kiedy do jej schowanych za piórami uszu dotarł skrzyp. Odepchnęła się natychmiast od krawędzi i zamachnęła się porządnie skrzydłami w kierunku zamykającej się klapy. W ostatniej chwili, tuż przed wylotem, złożyła skrzydła ku sobie, próbując wcisnąć się w ostatnią szparę. Nie miała pojęcia, czy da radę przelecieć i co spotka na górze, jeśli jej się uda, ale nie miała zamiaru zatrzymywać się tuż przy otworze.
Instynkt podpowiadał jej, że dzieci uciekały do dorosłych lub innych dzieci, jeśli chciały się przed czymś schronić. Może spotka tam ciocię, mamę Just. Może inne młodziki.
Oby.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Szykował się na atak. Zatruta szpila, która zatrzasnęłaby ostrze na jego dłoni. Albo budzące się do życia zbroje, które dotkliwie poraniły Just. A klik i głuchy, zgrzytliwy dźwięk obwieścił coś zupełnie innego. Wrota stały otworem, a światło z pomieszczenia wlało się do otwartego przejścia. Przelotem spojrzał na drobną, dziecięcą sylwetkę, w którą zmieniła się ratowniczka - Udało się - słowa kierował bardziej do siebie z niejaką ulgą, czy też może rysującym się zaskoczeniem.
Pomysł zadziałał, a jego oczom ukazały się liczne stopnie pnące się gdzieś ku górze. Nie dostrzegał ich końca, ale nie miało to znaczenia. Gdzieś tu musiało być przynajmniej jedno dziecko, które musieli znaleźć. Po to to byli i przez kilka ostatnich chwil - nie wiedząc czemu - powtarzał słowa w myślach, jak dziwna mantrę. Czy się bał? Coś rzeczywiście pulsowało nieznośnie, zaciskająca się obręczą w klatce piersiowej. Ale nie lokował niepokoju na sobie. On nie był ważny, w końcu przysięgał, a przyrzeczenie cichym brzmieniem tliło się na granicy świadomości. Przerażające w swej postaci, a jednocześnie siejące spokój - Pójdę pierwszy - zaznaczył, starając się, by usłyszała go Justine. Odwrócił się do kuzynki - Chodźcie za mną, trzymajcie się blisko, Just zamknie pochód i...uważajcie - Nawet, jeśli nikt nie mógł tego dostrzec, nikłe drgnienie warg uniosło lewy kącik w karykaturze pocieszającego uśmiechu. Nie mieli przy sobie Garreta i jego niezawodnej różdżki, który broniłby tyłów. Za chwilę najprawdopodobniej mieli wpaść policjanci przez runiczne drzwi. A może znali inne wejście, śmiejąc się, że wchodzą wprost w ich pułapkę? Podobno pułapek już tu nie było. Podobno. Gdzieś czaiła się śmierć, ubrana w abstrakcyjną formę nieznanego zagrożenia. A nieprzyjemne wrażenie lokujące się dreszczem na karku, tylko podjudzało napięcie. Ktoś? lub coś im towarzyszyło. Na nadziei ciężko było polegać, a możliwość towarzystwa Irytka odstawiał na koniec podejrzeń. Nie mieli pewności. Nie mieli zbyt wielkich szans na powodzenie, a i te nikłe, topniały, jak kostki lodu w spotkaniu ze smoczym oddechem. Nic nie było takie, jakie mogło się wydawać. Zupełnie, jakby rzeczywistość była płynną masą, zmieniającą się nieustannie. W równym stopniu mogło się okazać, że zapętlili się w sennej pułapce z wiszącym nad ich głowami Grindewaldem...
- Veritas Claro - powtórzył zaklęcie, które już raz dziś zawitało mocą w przestrzeni. Jeśli miał prowadzić ich w nieznane, przynajmniej niech ścieżka będzie prawdziwa. Ruszył w kierunku schodów i wyżej, jako pierwszy. Jeżeli u krańca niknących wysoko stopni czaiło się niebezpieczeństwo, wolał spotkać się z nim pierwszy.
Pomysł zadziałał, a jego oczom ukazały się liczne stopnie pnące się gdzieś ku górze. Nie dostrzegał ich końca, ale nie miało to znaczenia. Gdzieś tu musiało być przynajmniej jedno dziecko, które musieli znaleźć. Po to to byli i przez kilka ostatnich chwil - nie wiedząc czemu - powtarzał słowa w myślach, jak dziwna mantrę. Czy się bał? Coś rzeczywiście pulsowało nieznośnie, zaciskająca się obręczą w klatce piersiowej. Ale nie lokował niepokoju na sobie. On nie był ważny, w końcu przysięgał, a przyrzeczenie cichym brzmieniem tliło się na granicy świadomości. Przerażające w swej postaci, a jednocześnie siejące spokój - Pójdę pierwszy - zaznaczył, starając się, by usłyszała go Justine. Odwrócił się do kuzynki - Chodźcie za mną, trzymajcie się blisko, Just zamknie pochód i...uważajcie - Nawet, jeśli nikt nie mógł tego dostrzec, nikłe drgnienie warg uniosło lewy kącik w karykaturze pocieszającego uśmiechu. Nie mieli przy sobie Garreta i jego niezawodnej różdżki, który broniłby tyłów. Za chwilę najprawdopodobniej mieli wpaść policjanci przez runiczne drzwi. A może znali inne wejście, śmiejąc się, że wchodzą wprost w ich pułapkę? Podobno pułapek już tu nie było. Podobno. Gdzieś czaiła się śmierć, ubrana w abstrakcyjną formę nieznanego zagrożenia. A nieprzyjemne wrażenie lokujące się dreszczem na karku, tylko podjudzało napięcie. Ktoś? lub coś im towarzyszyło. Na nadziei ciężko było polegać, a możliwość towarzystwa Irytka odstawiał na koniec podejrzeń. Nie mieli pewności. Nie mieli zbyt wielkich szans na powodzenie, a i te nikłe, topniały, jak kostki lodu w spotkaniu ze smoczym oddechem. Nic nie było takie, jakie mogło się wydawać. Zupełnie, jakby rzeczywistość była płynną masą, zmieniającą się nieustannie. W równym stopniu mogło się okazać, że zapętlili się w sennej pułapce z wiszącym nad ich głowami Grindewaldem...
- Veritas Claro - powtórzył zaklęcie, które już raz dziś zawitało mocą w przestrzeni. Jeśli miał prowadzić ich w nieznane, przynajmniej niech ścieżka będzie prawdziwa. Ruszył w kierunku schodów i wyżej, jako pierwszy. Jeżeli u krańca niknących wysoko stopni czaiło się niebezpieczeństwo, wolał spotkać się z nim pierwszy.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Złota Wieża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart