Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Złota Wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Złota Wieża
Nieużywana, duża, opuszczona wieża w Hogwarcie; kiedyś odbywały się w niej zajęcia z astronomii, lecz trzy dekady temu przeniesiono je w inne miejsce, po odremontowaniu drugiej strony zamku - ze względu na widoczność księżyca. Swoją nazwę zawdzięcza wyglądowi zewnętrznemu, jej ścianki są żółtawej barwy, a w oknach mienią się złotawe witraże, doskonale widoczne, kiedy zapewne jakiś duch, Irytek, zabawia się w jej wnętrzu. Wieża nie zawsze jest widoczna: uczniowie mówią, że znika sama z siebie, nauczyciele podejrzewają, że jest ukrywana.
The member 'Justine Tonks' has done the following action : rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
- Szlag - wymsknęło mu się cicho z ust - bardzo cicho, ledwo poruszył wargami - gdy dostrzegł wielki, nietoperzy kształt: miał nadzieję, że nie jest to śmierć, o której mówił Klapa i jednocześnie bardzo tego chciał. Wolałby nie mieć do czynienia z czymś obrzydliwie groźnym i potężnym, szczególnie w towarzystwie dzieci - ale przy tym starał się nie myśleć, że wewnątrz komnat skrywało się coś jeszcze groźniejszego.
Dzieci nieskore do współpracy okazały się mniejszym problemem; powoli, ostrożnie stawił parę kroków w ich kierunku, starając się dzielić uwagę pomiędzy najmłodszych i wielkiego stwora przy suficie. To zwierzę? Przeklęty czarodziej? Przewracał w głowie wyimaginowane kartki podręczników przeczytanych w trakcie kursu, próbując określić, czym mogło to być - śmierciotulą, sasabonsamem, zdeformowanym dementorem, zjawą, małym, półnietoperzym smokiem? Nie znał się na tym najlepiej, żałował, że nie przykuł większej uwagi do studiowania groźnych stworzeń - zawsze najbardziej liczyło się jednak dla niego likwidowanie ich, a nie umieszczanie w złożonych systematykach.
Spostrzegł drzwi z liściastym ornamentem, serce zabiło mu mocniej - może zdołają wydostać się stąd i zatrzasnąć drzwi tak cicho, że nie zwrócą na siebie uwagi potwora.
- Protego Totalum - spróbował wyczarować kopułę tak, by mógł skryć się pod nią nie tylko on sam - ale także dzieci, które musiały pozostać przy życiu. Bał się ryzyka, nie podjąłby się ataku na stwora bez wsparcia, nie w towarzystwie dzieci, zresztą i tak nie mieli czasu; powinni uciec czym prędzej. - Proszę, zaufajcie mi, nie jestem waszym wrogiem - wyszeptał w stronę dzieci, a wolną od różdżki ręką sięgnął do kieszeni - wyjął z niej liściasty klucz, który wystawił w stronę starszego chłopca (koniecznie nie dziewczynki - gdyby chwyciła za klucz i uciekła przez przejście za gargulcem, oznaczałoby to ich koniec; Garrett na oko ocenił - słusznie lub nie - że Krukon jest zbyt duży, żeby się przez nie przecisnąć). Następnie skinął głową na drzwi po drugiej stronie pomieszczenia - otwórz je, daj nam drogę ucieczki, ochronię was, zdawał się mówić spojrzeniem. Nie słyszał łomotu kroków dobiegających zza ściany, inkantacji zaklęć, podniesionych głosów - a spodziewał się, że byłaby to oznaka nadchodzących policjantów. Byli jednak, ze stworem przy suficie, w sytuacji beznadziejnej. Gorzej jednak być już nie może, prawda? Nie tracił przy tym czujności - jeżeli dzieci, nie ufając mu, rzucą się do ucieczki, postara się zrobić wszystko, żeby je powstrzymać. Musieli je uratować - za wszelką cenę.
Dzieci nieskore do współpracy okazały się mniejszym problemem; powoli, ostrożnie stawił parę kroków w ich kierunku, starając się dzielić uwagę pomiędzy najmłodszych i wielkiego stwora przy suficie. To zwierzę? Przeklęty czarodziej? Przewracał w głowie wyimaginowane kartki podręczników przeczytanych w trakcie kursu, próbując określić, czym mogło to być - śmierciotulą, sasabonsamem, zdeformowanym dementorem, zjawą, małym, półnietoperzym smokiem? Nie znał się na tym najlepiej, żałował, że nie przykuł większej uwagi do studiowania groźnych stworzeń - zawsze najbardziej liczyło się jednak dla niego likwidowanie ich, a nie umieszczanie w złożonych systematykach.
Spostrzegł drzwi z liściastym ornamentem, serce zabiło mu mocniej - może zdołają wydostać się stąd i zatrzasnąć drzwi tak cicho, że nie zwrócą na siebie uwagi potwora.
- Protego Totalum - spróbował wyczarować kopułę tak, by mógł skryć się pod nią nie tylko on sam - ale także dzieci, które musiały pozostać przy życiu. Bał się ryzyka, nie podjąłby się ataku na stwora bez wsparcia, nie w towarzystwie dzieci, zresztą i tak nie mieli czasu; powinni uciec czym prędzej. - Proszę, zaufajcie mi, nie jestem waszym wrogiem - wyszeptał w stronę dzieci, a wolną od różdżki ręką sięgnął do kieszeni - wyjął z niej liściasty klucz, który wystawił w stronę starszego chłopca (koniecznie nie dziewczynki - gdyby chwyciła za klucz i uciekła przez przejście za gargulcem, oznaczałoby to ich koniec; Garrett na oko ocenił - słusznie lub nie - że Krukon jest zbyt duży, żeby się przez nie przecisnąć). Następnie skinął głową na drzwi po drugiej stronie pomieszczenia - otwórz je, daj nam drogę ucieczki, ochronię was, zdawał się mówić spojrzeniem. Nie słyszał łomotu kroków dobiegających zza ściany, inkantacji zaklęć, podniesionych głosów - a spodziewał się, że byłaby to oznaka nadchodzących policjantów. Byli jednak, ze stworem przy suficie, w sytuacji beznadziejnej. Gorzej jednak być już nie może, prawda? Nie tracił przy tym czujności - jeżeli dzieci, nie ufając mu, rzucą się do ucieczki, postara się zrobić wszystko, żeby je powstrzymać. Musieli je uratować - za wszelką cenę.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Samuel, rzucone przez ciebie zaklęcie uderzyło w kamienną ścianę za schodami, opadło z niej kilka pojedynczych grudek - ale bombarda okazała się zbyt słaba, by zawalić przejście. Słyszeliście łomot, ktoś na dole spadł, nie zauważając nałożonego zaklęcia glisseo, kto inny - próbował je zdjąć, w przejściu wybrzmiała inkantacja zaklęcia finite - wpierw jedna, potem druga. Pomona i dzieci ruszyli przed siebie, Finnick i Lewis już się nie wahali, wierząc w zielarkę - a być może również w jej kompanów. Justine, otworzyłaś drzwi: twoim oczom ukazało się okrągłe pomieszczenie, w którym w owalu ułożono wysokie regały uginające się pod ciężkimi księgami. Byłaś nieoczytana, ich tytuły nic ci nie mówiły. Poczułaś dziwną, słodkawą woń, która zaraz została przyćmiona zapachem spalenizny - a ciemny dym zwiastował tlący się pożar.
Eileen, z twojej różdżki wydobyła się świetlista, błękitna mgiełka, która wnet przyjęła postać rosłego niedźwiedzia - twój patronus zniknął za zakrętem, a ty gnałaś za nim - dostrzegając przyczynę potłuczonego szkła. Chłopiec strącił z jednego z regałów lampę oliwną, jej szkło się potłukło, a ogień z wolna zaczynał się rozprzestrzeniać, tarasując ci przejście. Twój patronus się rozmył. Zwróciłaś uwagę na drogę prowadzącą do drzwi - pamiętałaś ją - i byłaś przekonana (bardziej niż zwykle), że pamiętasz ją dobrze i potrafisz dojść do drzwi. Dopiero po chwili dostrzegłaś chłopca leżącego po drugiej stronie ognia - musiał omdleć. Ogień rozprzestrzeniał się szybko, w końcu, wokół ciebie dosłownie wszystko było łatwopalne. Regały, księgi, ramy obrazów - nawet podłoga. Usłyszałaś trzask drzwi, zostały otwarte.
Garrett, zastanawiałeś się, czym może być stworzenie znajdujące się u szczytu wieży - z pewnością nie była to śmierciotula, dementor ani zjawa, jego skrzydła nie przypominały peleryny, z jaką miałbyś do czynienia w przypadku powyższych. Sasabonsam - tudzież mały smok - brzmiały już całkiem serio. A ponieważ nie słyszałeś za wiele o smokach, które wyglądały w ten sposób, mogłeś sobie uświadomić, że twoje lento rzucone na dziewczynkę, które bez wątpienia uchroniło ją przed zadrapaniami, jak i jej wcześniejsze delikatne traktowanie, nawet, jeśli jeszcze nie do końca wzbudziło zaufanie u dzieci: bez wątpienia ocaliło życie wam wszystkim. Jeśli stworzenie było sasabonsamem - było również prymitywną formą wampira, która wpadnie w szał na widok krwi. Dając klucz starszemu chłopcu - dziewczynka przyglądała się temu nieufnie - i bezskutecznie usiłując wznieść barierę, która uchroni dzieci, nie mogłeś wiedzieć, że na korytarzu, do którego drzwi właśnie stanęły otworem, krwi było już całkiem sporo.
Słyszeliście to wszyscy - głośny, rozdzierający wrzask; moglibyście przyrównać go do tego, który rozległ się przy otwieraniu runicznych drzwi, ale wydawał się dużo bardziej otumaniający. Samuel - rozpoznałeś wrzask sasabonsama, podobnie jak Garrett zdawałeś sobie sprawę z tego, że tego prymitywnego wampira krew wpędza w prawdziwy szał. Wiedziałeś więcej, z daleka pozostawał niebezpieczny, ogłuszając krzykiem, z bliska - miał ostre jak brzytwa pazury i długie, nie bardziej zachęcające kły - ponoć twarde jak skała. Wiedziałeś też, że dzieci najprawdopodobniej będą na ten krzyk szczególnie podatne. I że najwięcej krwi - leżało przy ciele matki Justine, obok której właśnie przebiegała Pomona z dziećmi. Wampir rzuci się w tę stronę. Lewis ściągnął brew, ale zachował przytomność - znacznie gorzej wyglądał Finnick, którego drugi chłopiec wsparł ramieniem. Cathy upadła, a z jej nosa polała się krew - dostrzegli to obaj aurorzy. Towarzyszący jej chłopiec drgnął w głąb pomieszczenia, Samuel i Garrett mogli odnieść wrażenie, że spojrzał na obraz znajdujący się na ścianie po lewej stronie od wejścia, ale również zasłabł - wsparł się dłonią o pobliską ścianę.
Niezależnie od tego, jakie działanie zdecydujecie się podjąć, wszyscy musicie wykonać dodatkowy test na biegłość jasny umysł. Jego ST wynosi 20, jeśli go nie przezwyciężycie - w tej turze otumani was krzyk sasabonsama i wasze działanie będzie bezskuteczne. Garrett, oklumencja chroni cię przed tymi skutkami i nie musisz wykonywać rzutu. Rzutem na jasny umysł będzie zawsze druga rzucona przez was kość.
Pomona, na przyszłość - pamiętaj, że twoim obowiązkiem jest dokładnie opisywać działania swojej postaci. Kierunek Twojego biegu znalazł się w poście Samuela, ale to Ty podejmujesz decyzję - i powinien znaleźć się w treści Twojego posta <3 Mistrz gry nigdy nie powinien musieć się domyślać, co dokładnie robisz, a im skrupulatniej opiszesz swoje decyzje, tym większą będziesz miała szansę, że zostaniesz zrozumiana zgodnie ze swoją intencją.
Eileen, z twojej różdżki wydobyła się świetlista, błękitna mgiełka, która wnet przyjęła postać rosłego niedźwiedzia - twój patronus zniknął za zakrętem, a ty gnałaś za nim - dostrzegając przyczynę potłuczonego szkła. Chłopiec strącił z jednego z regałów lampę oliwną, jej szkło się potłukło, a ogień z wolna zaczynał się rozprzestrzeniać, tarasując ci przejście. Twój patronus się rozmył. Zwróciłaś uwagę na drogę prowadzącą do drzwi - pamiętałaś ją - i byłaś przekonana (bardziej niż zwykle), że pamiętasz ją dobrze i potrafisz dojść do drzwi. Dopiero po chwili dostrzegłaś chłopca leżącego po drugiej stronie ognia - musiał omdleć. Ogień rozprzestrzeniał się szybko, w końcu, wokół ciebie dosłownie wszystko było łatwopalne. Regały, księgi, ramy obrazów - nawet podłoga. Usłyszałaś trzask drzwi, zostały otwarte.
Garrett, zastanawiałeś się, czym może być stworzenie znajdujące się u szczytu wieży - z pewnością nie była to śmierciotula, dementor ani zjawa, jego skrzydła nie przypominały peleryny, z jaką miałbyś do czynienia w przypadku powyższych. Sasabonsam - tudzież mały smok - brzmiały już całkiem serio. A ponieważ nie słyszałeś za wiele o smokach, które wyglądały w ten sposób, mogłeś sobie uświadomić, że twoje lento rzucone na dziewczynkę, które bez wątpienia uchroniło ją przed zadrapaniami, jak i jej wcześniejsze delikatne traktowanie, nawet, jeśli jeszcze nie do końca wzbudziło zaufanie u dzieci: bez wątpienia ocaliło życie wam wszystkim. Jeśli stworzenie było sasabonsamem - było również prymitywną formą wampira, która wpadnie w szał na widok krwi. Dając klucz starszemu chłopcu - dziewczynka przyglądała się temu nieufnie - i bezskutecznie usiłując wznieść barierę, która uchroni dzieci, nie mogłeś wiedzieć, że na korytarzu, do którego drzwi właśnie stanęły otworem, krwi było już całkiem sporo.
Słyszeliście to wszyscy - głośny, rozdzierający wrzask; moglibyście przyrównać go do tego, który rozległ się przy otwieraniu runicznych drzwi, ale wydawał się dużo bardziej otumaniający. Samuel - rozpoznałeś wrzask sasabonsama, podobnie jak Garrett zdawałeś sobie sprawę z tego, że tego prymitywnego wampira krew wpędza w prawdziwy szał. Wiedziałeś więcej, z daleka pozostawał niebezpieczny, ogłuszając krzykiem, z bliska - miał ostre jak brzytwa pazury i długie, nie bardziej zachęcające kły - ponoć twarde jak skała. Wiedziałeś też, że dzieci najprawdopodobniej będą na ten krzyk szczególnie podatne. I że najwięcej krwi - leżało przy ciele matki Justine, obok której właśnie przebiegała Pomona z dziećmi. Wampir rzuci się w tę stronę. Lewis ściągnął brew, ale zachował przytomność - znacznie gorzej wyglądał Finnick, którego drugi chłopiec wsparł ramieniem. Cathy upadła, a z jej nosa polała się krew - dostrzegli to obaj aurorzy. Towarzyszący jej chłopiec drgnął w głąb pomieszczenia, Samuel i Garrett mogli odnieść wrażenie, że spojrzał na obraz znajdujący się na ścianie po lewej stronie od wejścia, ale również zasłabł - wsparł się dłonią o pobliską ścianę.
Niezależnie od tego, jakie działanie zdecydujecie się podjąć, wszyscy musicie wykonać dodatkowy test na biegłość jasny umysł. Jego ST wynosi 20, jeśli go nie przezwyciężycie - w tej turze otumani was krzyk sasabonsama i wasze działanie będzie bezskuteczne. Garrett, oklumencja chroni cię przed tymi skutkami i nie musisz wykonywać rzutu. Rzutem na jasny umysł będzie zawsze druga rzucona przez was kość.
Pomona, na przyszłość - pamiętaj, że twoim obowiązkiem jest dokładnie opisywać działania swojej postaci. Kierunek Twojego biegu znalazł się w poście Samuela, ale to Ty podejmujesz decyzję - i powinien znaleźć się w treści Twojego posta <3 Mistrz gry nigdy nie powinien musieć się domyślać, co dokładnie robisz, a im skrupulatniej opiszesz swoje decyzje, tym większą będziesz miała szansę, że zostaniesz zrozumiana zgodnie ze swoją intencją.
- Dodatkowe:
ZAKLĘCIA:
Salvio Hexia (przedsionek) - trwa
Incarcere (schody) - 2 tury
Abspectus (drzwi nr 3) - 1 tury
Mobilicorpus - trwa
• Garrett
• Samuel (230/240; 10 tłuczone) +1
• Pomona (200/205; 5 tłuczone)
• Eileen (170/205; 5 tłuczone, 30 psychiczne, kara -5)
• Just 201/222 (15 psychicznych obrażeń, 6 ciętych; kara do rzutów 0/-15)• Klapa (?)• Lily-20/210 (185 psychicznych obrażeń, 45 tłuczonych; nieprzytomna)• Hereward
Ekwipunek:
Garrett - książka
Krukon - klucz z liściem
Pomona - klucz z kwiatem
Justine - klucz z owocami
Eileen - klucz z cierniem
ŚWISTOKLIK (WASZA JEDYNA DROGA WYJŚCIA) JEST W RĘKACH POMONY
* oznaczone są dzieci
Szu walących się schodów, łomot upadających, skalnych odłamków i zapewne stłumiony krzyk upadających ze zbombardowanego wejścia. Nie - tego nie usłyszał, chociaż okrutnie potrzebowali tych odgłosów zwiastujących sukces. Zamiast tego - głosy rzucanych zaklęć, które miały przełamać te rzucone w pośpiechu na wejście. Zacisnął mocniej różdżkę, mieląc w ustach przekleństwo, które prawdopodobnie każde mogłoby w tej chwili wypowiedzieć. Żadna z inkantacji, która padła w ponurym pomieszczeniu nie odnalazła swej materializacji, ale biegnąca Pomona i oddalające się od wejścia dzieci znowu podsuwały nadzieję. A może jednak się uda?.
Patos poszedł już dawno zwijać się w agonii, porzucony wraz z kolejnymi porażkami. Nie tędy była droga - zdawał się mówić los, ale Skamander nie był już pewien, którą ścieżką miał wędrować, czując się jak nieumiejętny akrobata, którego rzucono na linę. A on miał przejść na drugą stronę. Los musiał gromko zwijać się ze śmiechu.
Zgrzyt przekręcanego klucza zaalarmował go wystarczająco szybko, by odsunąć się o krok od drzwi. Weście ukazało dwójkę dzieci i Weasleya. Ale to nie było wszystko. Wraz z nimi rozległ się wizg tak przeraźliwy, że Samuel w pierwszym odruchu chciał odciąć się od narastającego wycia, zatykając uszy. Zrozumienie przyszło w kolejnej chwili i wtedy nawet nie próbował powstrzymać wymykającego sie przekleństwa, które splotło się z "imienną" personifikacją właściciela wycia - Sasabonsam, wampir - zamrugał i skierował wzrok w mrok pomieszczenia, z którego właśnie wydostała się trójka. Cień pod sufitem był olbrzymich rozmiarów, a z pamięci wydobywał kolejne, przerażające informacje o bestiach, które z taką łatwością mogły zrobić z nich miazgę. Następna sekunda dołożyła do kolekcji rozumienia fakt, że znajdujące się za nimi ciało mamy Just, obudzi śmiertelny szał, który wieścił śmierć szybszą, niż z ręki ścigającej ich bandy Grindewalda. A tam akurat przebiegała kuzynka. Coś zamarło Samuelowi w piersi, ale czas ruszył na nowo, przywracając jasność umysłu.
W pierwszym odruchu złapał za ramię chłopca, który podparł się ścianą, by znalazł się za jego plecami, w razie konieczności - osłaniając - Musimy dostać się na balkon, na końcu korytarza - odwrócił się w stronę dziecka, ale słowa skierował do Garretta - Na schodach jest już pościg - krótkie streszczenia sytuacji, bo na nic więcej czasu nie było. Nie było go w zasadzie wcale, a oni igrali wciąż na granicy, utrzymywani niewidzialną siłą - Orbis - nawet nie próbował zakładać, że uda mu się spętać tak potężną bestię, ale musiał targować się z czasem i losem, który bacznie obserwował ich poczynania. Jakie karty tym razem otrzyma?
Patos poszedł już dawno zwijać się w agonii, porzucony wraz z kolejnymi porażkami. Nie tędy była droga - zdawał się mówić los, ale Skamander nie był już pewien, którą ścieżką miał wędrować, czując się jak nieumiejętny akrobata, którego rzucono na linę. A on miał przejść na drugą stronę. Los musiał gromko zwijać się ze śmiechu.
Zgrzyt przekręcanego klucza zaalarmował go wystarczająco szybko, by odsunąć się o krok od drzwi. Weście ukazało dwójkę dzieci i Weasleya. Ale to nie było wszystko. Wraz z nimi rozległ się wizg tak przeraźliwy, że Samuel w pierwszym odruchu chciał odciąć się od narastającego wycia, zatykając uszy. Zrozumienie przyszło w kolejnej chwili i wtedy nawet nie próbował powstrzymać wymykającego sie przekleństwa, które splotło się z "imienną" personifikacją właściciela wycia - Sasabonsam, wampir - zamrugał i skierował wzrok w mrok pomieszczenia, z którego właśnie wydostała się trójka. Cień pod sufitem był olbrzymich rozmiarów, a z pamięci wydobywał kolejne, przerażające informacje o bestiach, które z taką łatwością mogły zrobić z nich miazgę. Następna sekunda dołożyła do kolekcji rozumienia fakt, że znajdujące się za nimi ciało mamy Just, obudzi śmiertelny szał, który wieścił śmierć szybszą, niż z ręki ścigającej ich bandy Grindewalda. A tam akurat przebiegała kuzynka. Coś zamarło Samuelowi w piersi, ale czas ruszył na nowo, przywracając jasność umysłu.
W pierwszym odruchu złapał za ramię chłopca, który podparł się ścianą, by znalazł się za jego plecami, w razie konieczności - osłaniając - Musimy dostać się na balkon, na końcu korytarza - odwrócił się w stronę dziecka, ale słowa skierował do Garretta - Na schodach jest już pościg - krótkie streszczenia sytuacji, bo na nic więcej czasu nie było. Nie było go w zasadzie wcale, a oni igrali wciąż na granicy, utrzymywani niewidzialną siłą - Orbis - nawet nie próbował zakładać, że uda mu się spętać tak potężną bestię, ale musiał targować się z czasem i losem, który bacznie obserwował ich poczynania. Jakie karty tym razem otrzyma?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 23, 96
'k100' : 23, 96
Bieg. Nie możemy przestać biec, do celu. Do balkonu, pod którym jest już Lily i który został określony jako droga ucieczki. Przez Sama, przeze mnie. Nie wiem dlaczego, ale łatwiej jest pędzić naprzód wiedząc dokąd. Nie ma czasu zastanawiać się nad logicznym sensem tej decyzji, robi się coraz nieprzyjemniej. W płucach powoli brakuje tchu, ale zerkam kontrolnie na chłopców, bez nich nigdzie się nie ruszam. Na szczęście dają radę, chociaż nie wiadomo jak długo jeszcze. Muszą być wykończeni psychicznie, fizycznie pewnie też. Nawet się nie wyobrażam sobie tego, co musieli przejść. I nie chcę się nad tym zastanawiać, bo wtedy ogarnie mnie kolejna złość oraz nienawiść do tych potworów, emocje, których nigdy nie powinnam poczuć. Moim zadaniem jest ochrona uczniów i chociaż tak bardzo się staram, nic mi nie wychodzi.
Kiedy otwierają się drzwi, kiedy czas wydaje się zwalniać, nie mogę się zatrzymać. Pomóc lub przynajmniej udać, że jestem użyteczna. Lewis i Finnick są priorytetem, później biedna Lilka, a my na samym końcu. Słysząc jednak ten przeraźliwy wrzask przebiega mi wzdłuż kręgosłupa dreszcz przerażenia. Gonitwa myśli plącze się w umyśle, który nie potrafi poprawnie pracować. Znów patrzę na chłopców, później na cel naszej ucieczki. Panika oraz poczucie beznadziei wzmaga się z każdym krokiem, ale nie ma już odwrotu.
- Damy radę. Nie zatrzymujmy się - mówię do uczniów. - Na prawo - komenderuję, starając się nas jak najbardziej oddalić się od matki Just. Będącej potencjalnym źródłem ataku. Boli mnie serce, a w mózgu nieustannie dźwięczy sasabonsam oraz to, jak bardzo jest niebezpieczny i co może nam zrobić. Nie mamy chwili do stracenia.
- Salvio hexia - rzucam za nami ponownie, bo ponoć do trzech razy sztuka. Następuje próba numer dwa. Wręcz z krzykiem wypływająca z mojego gardła, nacechowana determinacją oraz rozpaczą. Jakbym w ten sposób miała zmusić magię do posłuszeństwa. Swoim zacięciem, które podyktowane jest zbyt wieloma negatywnymi emocjami. Powinnam się uspokoić, oczyścić ze zbędnych myśli, ale nie potrafię. Serce podchodzi mi do gardła. Musi się udać. Obiecałam. Musi. Już niedaleko. Jeszcze trochę. Musi. Uda się. Proszę. Błagam. Potrzebuję dowodów.
Kiedy otwierają się drzwi, kiedy czas wydaje się zwalniać, nie mogę się zatrzymać. Pomóc lub przynajmniej udać, że jestem użyteczna. Lewis i Finnick są priorytetem, później biedna Lilka, a my na samym końcu. Słysząc jednak ten przeraźliwy wrzask przebiega mi wzdłuż kręgosłupa dreszcz przerażenia. Gonitwa myśli plącze się w umyśle, który nie potrafi poprawnie pracować. Znów patrzę na chłopców, później na cel naszej ucieczki. Panika oraz poczucie beznadziei wzmaga się z każdym krokiem, ale nie ma już odwrotu.
- Damy radę. Nie zatrzymujmy się - mówię do uczniów. - Na prawo - komenderuję, starając się nas jak najbardziej oddalić się od matki Just. Będącej potencjalnym źródłem ataku. Boli mnie serce, a w mózgu nieustannie dźwięczy sasabonsam oraz to, jak bardzo jest niebezpieczny i co może nam zrobić. Nie mamy chwili do stracenia.
- Salvio hexia - rzucam za nami ponownie, bo ponoć do trzech razy sztuka. Następuje próba numer dwa. Wręcz z krzykiem wypływająca z mojego gardła, nacechowana determinacją oraz rozpaczą. Jakbym w ten sposób miała zmusić magię do posłuszeństwa. Swoim zacięciem, które podyktowane jest zbyt wieloma negatywnymi emocjami. Powinnam się uspokoić, oczyścić ze zbędnych myśli, ale nie potrafię. Serce podchodzi mi do gardła. Musi się udać. Obiecałam. Musi. Już niedaleko. Jeszcze trochę. Musi. Uda się. Proszę. Błagam. Potrzebuję dowodów.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Pomona Sprout' has done the following action : rzut kością
'k100' : 82, 94
'k100' : 82, 94
Została zaalarmowana w momencie, gdy do jej uszu dotarł trzask, tak charakterystyczny, ciepły, ale jednocześnie ostry. Taki dźwięk wydawał tylko ogień, gdy się zapalał. Wypadła zza zakrętu i dostrzegła tylko, gdy jasny, biała mgła jej patronusa połączyła się z czerwienią i żółcią rodzących się płomieni. Zatrzymała się przed nimi, kiedy ogniki wpełzły po drewnianych regałach, pożerając marszczące się od gorąca okładki i kartki. Tyle wiedzy. Tyle słów spisanych na papierze. Wszystko ginęło.
Przez chwilę między płomieniami zobaczyła małą, rozwiniętą niczym rulon sylwetkę. Zastygła ze strachu dosłownie na jedno mrugnięcie, by potem skupić myśli i znów wbić się w postać ptaka, który od razu zatrzepotał skrzydłami i wzniósł się nad ogniem, by za chwilę zapikować ostro w dół i wylądować tuż obok chłopca, przemieniając się zaraz w kobietę. Zaczęła się denerwować, wzrokiem pędzić wśród korytarzy zdarzeń, ale w głębi serca, być może całkiem nieświadomie, miała nadzieję, że adrenalina popchnie ją we własnym kierunku. Wyciągnęła dłonie, by wziąć chłopca na ręce i już chciała z nim wstawać, kiedy nagle do jej uszu dotarł rozdzierający wrzask. Zacisnęła oczy i skuliła się, jedno ucho przyciskając do ramienia, aż poczuła, jak wszystkie mięśnie w niej sztywnieją. Ryk wybuchał w środku, w głowie, grał na żyłach jak na harfie, gwałtownie ciągnąc za nie, wprawiając w brutalne drgania. Nim dotarła dłońmi do uszu chłopca, by zasłonić je przed zgubnym działaniem tego ryku, minęła chwila – zbyt długa, jak dla niej. Nie zastanawiała się, co mogło tak ryczeć, nie miała na to czasu, jej myśli były pochłonięte przez ten odrażający jazgot.
Przez chwilę między płomieniami zobaczyła małą, rozwiniętą niczym rulon sylwetkę. Zastygła ze strachu dosłownie na jedno mrugnięcie, by potem skupić myśli i znów wbić się w postać ptaka, który od razu zatrzepotał skrzydłami i wzniósł się nad ogniem, by za chwilę zapikować ostro w dół i wylądować tuż obok chłopca, przemieniając się zaraz w kobietę. Zaczęła się denerwować, wzrokiem pędzić wśród korytarzy zdarzeń, ale w głębi serca, być może całkiem nieświadomie, miała nadzieję, że adrenalina popchnie ją we własnym kierunku. Wyciągnęła dłonie, by wziąć chłopca na ręce i już chciała z nim wstawać, kiedy nagle do jej uszu dotarł rozdzierający wrzask. Zacisnęła oczy i skuliła się, jedno ucho przyciskając do ramienia, aż poczuła, jak wszystkie mięśnie w niej sztywnieją. Ryk wybuchał w środku, w głowie, grał na żyłach jak na harfie, gwałtownie ciągnąc za nie, wprawiając w brutalne drgania. Nim dotarła dłońmi do uszu chłopca, by zasłonić je przed zgubnym działaniem tego ryku, minęła chwila – zbyt długa, jak dla niej. Nie zastanawiała się, co mogło tak ryczeć, nie miała na to czasu, jej myśli były pochłonięte przez ten odrażający jazgot.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
The member 'Eileen Wilde' has done the following action : rzut kością
'k100' : 63, 18
'k100' : 63, 18
Pościg był już blisko, wypowiadane inkantacje niosły się po wieży. Nie było już czasu. A jednak pchnęłam drzwi zaraz po tym, jak klucz umożliwił mi ich otwarcie, słodkawa woń dostała się do moich nozdrzy, zaraz jednak dotarło do mnie cieplejsze a wraz z nim swąd spalenizny – paliło się. Szybkie spojrzenie w głąb dziwacznego, okrągłego pomieszczenia jasno informował o tym, że pożar rozniesie się szybko. Powinnam spróbować go zgasić? W normalnych warunkach pewnie tak, ale tutaj w tym momencie chciałam, by wszystko spłonęła. By ogień pochłonął tą piekielną wieżę nawet, jeśli miała się ona spalić wraz ze mną. Już mi nie zależało, chciałam tylko by ci, którzy byli odpowiedzialni za śmierć mojej matki cierpieli. Ale jakaś część mnie nie chciała, by cierpiał ktoś inny – niewinny, bowiem wtedy nie różniłabym się niczym od nich.
- Nebula Omnia – rzuciłam w stronę przedsionka przy którym kończyły się schody, a zaczynało wejście do tego poziomu wieży - chciałam zyskać dla nas choć kilka kolejnych sekund, potrzebowaliśmy czasu bardziej niż kiedykolwiek, a potem rzuciłam się do biegu skręcając w prawą stronę.
Głośny, raniący uszy krzyk dobiegł do moich uszu. Wbił się w nie gwałtownie sprawiając, że na kilka długich chwil nie mogłam skupić się na niczym. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa zatrzymując ciało, kolana ugięły się pode mną. Dłonią oparłam się o ścianę. Musiałam iść. Do przodu, do źródła pożaru. Musiałam sprawdzić, czy nie ma tutaj któregoś z dzieci, nie mogłam pozwolić by spaliło się przeze mnie. Nie mogłam dopuścić do kolejnej śmierci. Już jedną miałam na rękach. Przymknęłam powieki, krzywiąc się z bólu. Musiałam zwalczyć słabości ciała. Wiedziałam, że da się. Wszytko się da, jeśli wystarczająco się do tego przyłoży - zwykła mawiać moja mama. Spróbowałam wykonać krok. Zacząć powoli, by potem brnąć dalej mimo wszystko.
- Nebula Omnia – rzuciłam w stronę przedsionka przy którym kończyły się schody, a zaczynało wejście do tego poziomu wieży - chciałam zyskać dla nas choć kilka kolejnych sekund, potrzebowaliśmy czasu bardziej niż kiedykolwiek, a potem rzuciłam się do biegu skręcając w prawą stronę.
Głośny, raniący uszy krzyk dobiegł do moich uszu. Wbił się w nie gwałtownie sprawiając, że na kilka długich chwil nie mogłam skupić się na niczym. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa zatrzymując ciało, kolana ugięły się pode mną. Dłonią oparłam się o ścianę. Musiałam iść. Do przodu, do źródła pożaru. Musiałam sprawdzić, czy nie ma tutaj któregoś z dzieci, nie mogłam pozwolić by spaliło się przeze mnie. Nie mogłam dopuścić do kolejnej śmierci. Już jedną miałam na rękach. Przymknęłam powieki, krzywiąc się z bólu. Musiałam zwalczyć słabości ciała. Wiedziałam, że da się. Wszytko się da, jeśli wystarczająco się do tego przyłoży - zwykła mawiać moja mama. Spróbowałam wykonać krok. Zacząć powoli, by potem brnąć dalej mimo wszystko.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : rzut kością
'k100' : 28, 91
'k100' : 28, 91
Gdy uchylały się drzwi, zerkał w ich kierunku, gotów na podjęcie ataku - zamiast tego dostrzegł twarz Sama. A powietrze przeciął ryk - istota uwieszona przy suficie zdawała się zrywać do lotu, oszołomiona afrodyzjakiem kobiecej, krzepnącej krwi. Garrett znów przeklął siarczyście - tym razem tak paskudnie, że w innych okolicznościach powstydziłby się ordynarnego słownictwa w towarzystwie dzieci i dam, ale w sytuacji skrajnego kryzysu konwenanse traciły na jakimkolwiek znaczeniu.
- Uruchomcie świstoklik zaklęciem Portus - ryknął w stronę Skamandera, by przekrzyczeć wrzask potwora; uznał, że nie musiał dodawać, że powinni uciekać właśnie teraz - lepszej okazji nie będzie, zgadywał, że od teraz okoliczności będą sprzyjać im tylko coraz mniej. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jakim błogosławieństwem okazała się oklumencja; nie potrafił nawet wyobrazić sobie, jak krzyk wampira - bolesny nawet dla niego - rozrywa umysły tych, którzy nie umieli się przed nim obronić. - Hej - rzucił głośno - bardzo głośno - w stronę Krukona towarzyszącego wcześniej Cathy; chłopak zdawał się tracić przytomność, zerkał w kierunku obrazu niedźwiedzia w głębi pomieszczenia. Garrett krótko powiódł ku niemu wzrokiem, by zaraz znów popatrzeć na ucznia - to nie mógł być przypadek, ale zajmą się tym za chwilę. - Klucz, wsuń mi go do kieszeni - rozkazał mocno, by chłopak nie miał wątpliwości - nawet jeśli nie był do końca świadomy, Garrett miał nadzieję, że uczeń wykona polecenie: choćby i bezwolnie. Bariera zamkniętych na klucz drzwi wcześniej powstrzymywała wampira przed atakiem - zatrzaśnięcie go ponownie, nieważne, po której stronie, mogło zadziałać jak remedium.
A potem zrobił naprawdę wiele rzeczy na raz - adrenalina napędzała jego myśli i czyny, nadając im nadludzkiego wręcz tempa. Wciąż dzierżył w ręce czarnomagiczną księgę - bezużyteczny wolumin, może odnalazłby w nim odpowiedzi, gdyby miał czas go przewertować. Ale czasu - tak jak szczęścia - nie mieli tego dnia zbyt wiele. Garry odrzucił podręcznik, potrzebował wolnych rąk: książka pofrunęła więc z impetem w kierunku korytarza, z którego przybył Samuel. Wolną, lewą ręką Garrett uchwycił Cathy (krwawiła z nosa, stanowiła następną ofiarę wampira - ale to tylko sprawiało, że odczuwał jeszcze większą potrzebę obronienia jej przed całym światem) i postarał się ją unieść - pewnie nie miała sił poruszać się sama. W tej samej chwili prawa ręka dzierżąca różdżkę skierowała się na wrzeszczącego potwora - miał nadzieję, że trafi go, zanim wampir doleci do ciała.
- Conjunctivitis! - wykrzyczał inkantację - nie znał się na stworzeniach tak bardzo, jak teraz tego potrzebowali, ale założył, że zaklęcie powalające smoki oraz trolle i w tym przypadku okaże się skuteczne. - Cathy, trzymaj się mnie mocno - dodał w stronę dziewczynki, być może łudząc się, że ta wreszcie zaakceptuje jego pomoc - choćby dlatego, że nie miała wiele lepszych opcji. - Czy Klapa... - zaczął jeszcze, głośno zwracając się do Sama, ale najprawdopodobniej nie chciał znać odpowiedzi na pytanie - coś go ukłuło, skazał nawracającego się człowieka na niechybną śmierć. Lecz to nie był czas, by o tym myśleć; uczci jego pamięć potem. Jeśli sam dożyje.
Choć w pierwszym odruchu Garrett chciał wycofać się z pomieszczenia i pobiec... właściwie gdziekolwiek - chaotycznie, naprzód, mając nadzieję, że problemy rozwiążą się same - ale spojrzenie Krukona ulokowane w obrazie zatrzymało go w miejscu. Za nim mogło znaleźć się tajne przejście - bądź ukryto tam kolejnego więźnia, a może coś, co jest w stanie powalić wampira (przecież Grindelwald musiał się jakoś zabezpieczyć - prawda?). Jeśli sytuacja na to pozwoli, zbada to, sprawdzi - ale dopiero za chwilę, jeszcze nie teraz, gdy nie miał pewności, czy dożyje kolejnych sekund.
- Uruchomcie świstoklik zaklęciem Portus - ryknął w stronę Skamandera, by przekrzyczeć wrzask potwora; uznał, że nie musiał dodawać, że powinni uciekać właśnie teraz - lepszej okazji nie będzie, zgadywał, że od teraz okoliczności będą sprzyjać im tylko coraz mniej. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jakim błogosławieństwem okazała się oklumencja; nie potrafił nawet wyobrazić sobie, jak krzyk wampira - bolesny nawet dla niego - rozrywa umysły tych, którzy nie umieli się przed nim obronić. - Hej - rzucił głośno - bardzo głośno - w stronę Krukona towarzyszącego wcześniej Cathy; chłopak zdawał się tracić przytomność, zerkał w kierunku obrazu niedźwiedzia w głębi pomieszczenia. Garrett krótko powiódł ku niemu wzrokiem, by zaraz znów popatrzeć na ucznia - to nie mógł być przypadek, ale zajmą się tym za chwilę. - Klucz, wsuń mi go do kieszeni - rozkazał mocno, by chłopak nie miał wątpliwości - nawet jeśli nie był do końca świadomy, Garrett miał nadzieję, że uczeń wykona polecenie: choćby i bezwolnie. Bariera zamkniętych na klucz drzwi wcześniej powstrzymywała wampira przed atakiem - zatrzaśnięcie go ponownie, nieważne, po której stronie, mogło zadziałać jak remedium.
A potem zrobił naprawdę wiele rzeczy na raz - adrenalina napędzała jego myśli i czyny, nadając im nadludzkiego wręcz tempa. Wciąż dzierżył w ręce czarnomagiczną księgę - bezużyteczny wolumin, może odnalazłby w nim odpowiedzi, gdyby miał czas go przewertować. Ale czasu - tak jak szczęścia - nie mieli tego dnia zbyt wiele. Garry odrzucił podręcznik, potrzebował wolnych rąk: książka pofrunęła więc z impetem w kierunku korytarza, z którego przybył Samuel. Wolną, lewą ręką Garrett uchwycił Cathy (krwawiła z nosa, stanowiła następną ofiarę wampira - ale to tylko sprawiało, że odczuwał jeszcze większą potrzebę obronienia jej przed całym światem) i postarał się ją unieść - pewnie nie miała sił poruszać się sama. W tej samej chwili prawa ręka dzierżąca różdżkę skierowała się na wrzeszczącego potwora - miał nadzieję, że trafi go, zanim wampir doleci do ciała.
- Conjunctivitis! - wykrzyczał inkantację - nie znał się na stworzeniach tak bardzo, jak teraz tego potrzebowali, ale założył, że zaklęcie powalające smoki oraz trolle i w tym przypadku okaże się skuteczne. - Cathy, trzymaj się mnie mocno - dodał w stronę dziewczynki, być może łudząc się, że ta wreszcie zaakceptuje jego pomoc - choćby dlatego, że nie miała wiele lepszych opcji. - Czy Klapa... - zaczął jeszcze, głośno zwracając się do Sama, ale najprawdopodobniej nie chciał znać odpowiedzi na pytanie - coś go ukłuło, skazał nawracającego się człowieka na niechybną śmierć. Lecz to nie był czas, by o tym myśleć; uczci jego pamięć potem. Jeśli sam dożyje.
Choć w pierwszym odruchu Garrett chciał wycofać się z pomieszczenia i pobiec... właściwie gdziekolwiek - chaotycznie, naprzód, mając nadzieję, że problemy rozwiążą się same - ale spojrzenie Krukona ulokowane w obrazie zatrzymało go w miejscu. Za nim mogło znaleźć się tajne przejście - bądź ukryto tam kolejnego więźnia, a może coś, co jest w stanie powalić wampira (przecież Grindelwald musiał się jakoś zabezpieczyć - prawda?). Jeśli sytuacja na to pozwoli, zbada to, sprawdzi - ale dopiero za chwilę, jeszcze nie teraz, gdy nie miał pewności, czy dożyje kolejnych sekund.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Samuel, pomimo rozdzierającego wrzasku udało ci się zachować przytomność umysłu, mimo to - twoje zaklęcie nie sięgnęło celu, promień zaklęcia ukształtowany w lasso rozprysnął się na ścianie. Szarpnąłeś chłopca, zasłaniając go własnym ciałem - w tym samym momencie krukon spełnił prośbę Garretta i oddał mu klucz, wsuwając go do kieszeni jego szaty. Cathy nie była ciężka, uniesienie jej - bezwładnej - dla Garretta nie było żadnym wyzwaniem, w tym zamieszaniu nikt nie dostrzegł księgi będącej podręcznikiem do czarnej magii ciśniętej w centralne pomieszczenie. Wampir zeskoczył z krokwi, teraz mogliście przyjrzeć się mu dokładniej - brzydkiemu pyskowi przypominającemu nieco wilczą czaszkę, z której wystawały imponujące kły, płonącym gniewem oczom, błyszczącym jak stal, długim pazurom. Wyglądał na niezwykle silnego. Rzucił się w drzwi, za najsilniejszym zapachem krwi, lecz zaklęcie Garretta zatrzymało go dosłownie w progu - otrzepał niechętnie pysk, zataczając się na czterech łapach, chwilowo ogłuszony.
Przytomność umysłu zachowała również Pomona, której salvio hexia pozwoliło wam zaoszczędzić jeszcze kilka cennych sekund - na schodach pojawili się bowiem strażnicy. Zielarka nie pomogła chłopcom - ale Lewis zdołał podprowadzić Finnicka w docelowe miejsce, zdając sobie sprawę ze słabości sansobansama, jaką jest krew, przezornie odsunęła chłopców od zakrwawionego ciała - wiedziała jednak, że sama miała do czynienia z krwią, kiedy walczyła z Melisą - miała jej na sobie niewiele, ale tyle mogło wystarczyć, żeby zwabić stworzenie. Znalazłszy się już na balkonie, Pomona kątem oka dostrzegła kolejne dziecko, to Lucy, puchonka z pierwszego roku - dziewczynka mugolskiego pochodzenia, rozpoznawałaś ją. Najwyraźniej chciała wspiąć się po dachu i spróbować ucieczki tą drogą, ale zdawałaś sobie sprawę, że była to droga donikąd. Dziewczynka nie miała szans uciec w ten sposób - wieża znajdowała się zbyt wysoko, a jej dach - zbyt odległe od jakichkolwiek innych zadaszeń. Teraz Lucy zwisała z krawędzi, kawałek od balustrady balkonu, rozpaczliwie trzymając się dziecięcymi rączkami krańca: odnalazła nauczycielkę wzrokiem, pełnym nadziei i ze skruchą w spojrzeniu - ale było już za późno. Cokolwiek Pomona chciała w tym momencie zrobić: nie zdążyła, dziewczynka ześlizgnęła się w przepaść i zielarka wiedziała, że nie było dla niej już żadnego ratunku. Nie widziała jej, kiedy Zakonnicy wyszli na wyższe piętra wieży, ale mogła się domyślać, że gdyby zdołali wcześniej spenetrować powierzchnię balkonu, z pewnością zdołaliby uchronić dziewczynkę przed śmiercią. Na szczęście, towarzyszący jej chłopcy nie zdążyli zobaczyć tej tragedii.
Eileen, niestety chcieć nie zawsze znaczy móc: w momencie, kiedy dołożyłaś wszelkich starań, by skupić się na transmutacji i przybrać animagiczną formę, przelecieć ponad językami ognia - ogłuszył cię ryk sansabonsama. Byłaś pewna, że to był wampir: bardzo silny, prymitywny wampir, który dostawał szału czując zapach krwi. Pamiętałaś, o zabrudzonej koszuli samej Justine. O śladach krwi, jakie miała na sobie Pomona po bójce z Melisą. Wiedziałaś, że uspokojenie go nie było możliwe - w szczególnym niebezpieczeństwie byli wszyscy ci, którzy zostali ubrudzeni krwią, zwłaszcza Justine. Nie byłaś w stanie się ruszyć - otumaniona strasznym krzykiem - kiedy sięgnęły cię języki rozprzestrzeniającego się pożaru, przypalając twoje przedramiona. Zarówno ty, jak i Justine, która przezwyciężyła umysłem wampirzą moc stworzenia i mogła obejść regały, stając naprzeciw ognia, widziałyście, że płomienie sięgały również leżącego ciała chłopca, podpalając nogawkę jego spodni. Przy nim leżały rozrzucone różdżki. Eileen - wiedziałaś, że skoro drzwi zostały otwarte - woń roślin zaczęła rozprzestrzeniać również się do sąsiedniej komnaty, znałaś tego konsekwencje.
Zaklęcie Garretta sprawiło, że ryk chwilowo ucichł, ale aurorzy, którzy znali przyczynę ciszy, zdawali sobie sprawę z tego, że było to tylko chwilowe. Eileen była pewna, że obfita krew, jaką ubrudzony został korytarz, wywoła szał, którego nie przerwie się tak łatwo - ktoś musiał uciszyć wampira.
Właściwie już tylko Pomona i Samuel, gdyby nie byli zajęci czymś innym, mogliby dostrzec straż, która pojawiła się przy schodach. Trzech mężczyzn - oglądali się za siebie, zapewne nie byli sami - usiłowało przedostać się do wnętrza, ale zatrzymało ich tam incarcerare. Salvio hexia sprawiało, że nie widzieli, co działo się w środku. Mogliście jednak słyszeć finite, które zapewne miało na celu przerwać działanie zaklęć ochronnych Pomony, które pomogły wam zdobyć odrobinę więcej czasu. Kiedy miną barierę - za moment - zobaczą was.
Atak na sansabonsama rozstrzyga się podobnie jak w przypadku wilkołaków - Postać z ONMS na poziomie I może korzystać przeciwko niemu z zaklęć o ST przynajmniej 70, postać na poziomie II z ST 65, a III - ST 50, w innym przypadku zaklęcia te nie będą skuteczne.
Przytomność umysłu zachowała również Pomona, której salvio hexia pozwoliło wam zaoszczędzić jeszcze kilka cennych sekund - na schodach pojawili się bowiem strażnicy. Zielarka nie pomogła chłopcom - ale Lewis zdołał podprowadzić Finnicka w docelowe miejsce, zdając sobie sprawę ze słabości sansobansama, jaką jest krew, przezornie odsunęła chłopców od zakrwawionego ciała - wiedziała jednak, że sama miała do czynienia z krwią, kiedy walczyła z Melisą - miała jej na sobie niewiele, ale tyle mogło wystarczyć, żeby zwabić stworzenie. Znalazłszy się już na balkonie, Pomona kątem oka dostrzegła kolejne dziecko, to Lucy, puchonka z pierwszego roku - dziewczynka mugolskiego pochodzenia, rozpoznawałaś ją. Najwyraźniej chciała wspiąć się po dachu i spróbować ucieczki tą drogą, ale zdawałaś sobie sprawę, że była to droga donikąd. Dziewczynka nie miała szans uciec w ten sposób - wieża znajdowała się zbyt wysoko, a jej dach - zbyt odległe od jakichkolwiek innych zadaszeń. Teraz Lucy zwisała z krawędzi, kawałek od balustrady balkonu, rozpaczliwie trzymając się dziecięcymi rączkami krańca: odnalazła nauczycielkę wzrokiem, pełnym nadziei i ze skruchą w spojrzeniu - ale było już za późno. Cokolwiek Pomona chciała w tym momencie zrobić: nie zdążyła, dziewczynka ześlizgnęła się w przepaść i zielarka wiedziała, że nie było dla niej już żadnego ratunku. Nie widziała jej, kiedy Zakonnicy wyszli na wyższe piętra wieży, ale mogła się domyślać, że gdyby zdołali wcześniej spenetrować powierzchnię balkonu, z pewnością zdołaliby uchronić dziewczynkę przed śmiercią. Na szczęście, towarzyszący jej chłopcy nie zdążyli zobaczyć tej tragedii.
Eileen, niestety chcieć nie zawsze znaczy móc: w momencie, kiedy dołożyłaś wszelkich starań, by skupić się na transmutacji i przybrać animagiczną formę, przelecieć ponad językami ognia - ogłuszył cię ryk sansabonsama. Byłaś pewna, że to był wampir: bardzo silny, prymitywny wampir, który dostawał szału czując zapach krwi. Pamiętałaś, o zabrudzonej koszuli samej Justine. O śladach krwi, jakie miała na sobie Pomona po bójce z Melisą. Wiedziałaś, że uspokojenie go nie było możliwe - w szczególnym niebezpieczeństwie byli wszyscy ci, którzy zostali ubrudzeni krwią, zwłaszcza Justine. Nie byłaś w stanie się ruszyć - otumaniona strasznym krzykiem - kiedy sięgnęły cię języki rozprzestrzeniającego się pożaru, przypalając twoje przedramiona. Zarówno ty, jak i Justine, która przezwyciężyła umysłem wampirzą moc stworzenia i mogła obejść regały, stając naprzeciw ognia, widziałyście, że płomienie sięgały również leżącego ciała chłopca, podpalając nogawkę jego spodni. Przy nim leżały rozrzucone różdżki. Eileen - wiedziałaś, że skoro drzwi zostały otwarte - woń roślin zaczęła rozprzestrzeniać również się do sąsiedniej komnaty, znałaś tego konsekwencje.
Zaklęcie Garretta sprawiło, że ryk chwilowo ucichł, ale aurorzy, którzy znali przyczynę ciszy, zdawali sobie sprawę z tego, że było to tylko chwilowe. Eileen była pewna, że obfita krew, jaką ubrudzony został korytarz, wywoła szał, którego nie przerwie się tak łatwo - ktoś musiał uciszyć wampira.
Właściwie już tylko Pomona i Samuel, gdyby nie byli zajęci czymś innym, mogliby dostrzec straż, która pojawiła się przy schodach. Trzech mężczyzn - oglądali się za siebie, zapewne nie byli sami - usiłowało przedostać się do wnętrza, ale zatrzymało ich tam incarcerare. Salvio hexia sprawiało, że nie widzieli, co działo się w środku. Mogliście jednak słyszeć finite, które zapewne miało na celu przerwać działanie zaklęć ochronnych Pomony, które pomogły wam zdobyć odrobinę więcej czasu. Kiedy miną barierę - za moment - zobaczą was.
Atak na sansabonsama rozstrzyga się podobnie jak w przypadku wilkołaków - Postać z ONMS na poziomie I może korzystać przeciwko niemu z zaklęć o ST przynajmniej 70, postać na poziomie II z ST 65, a III - ST 50, w innym przypadku zaklęcia te nie będą skuteczne.
- Dodatkowe:
ZAKLĘCIA:
Incarcere (schody) - 1 tury
Mobilicorpus - trwa
• Garrett
• Samuel (230/240; 10 tłuczone) +1
• Pomona (200/205; 5 tłuczone)
• Eileen (145/205; 5 tłuczone, 45 psychiczne, 10 oparzenia, kara -15)
• Just 201/222 (15 psychicznych obrażeń, 6 ciętych; kara do rzutów 0/-15)• Klapa (?)• Lily-20/210 (185 psychicznych obrażeń, 45 tłuczonych; nieprzytomna)• Hereward
Ekwipunek:
Garrett - klucz z liściem
Pomona - klucz z kwiatem
Justine - klucz z owocami
Eileen - klucz z cierniem
ŚWISTOKLIK (WASZA JEDYNA DROGA WYJŚCIA) JEST W RĘKACH POMONY
* oznaczone są dzieci
Złota Wieża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart