Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój gościnny
AutorWiadomość
Pokój gościnny [odnośnik]17.03.17 2:05
First topic message reminder :

Pokój gościnny

Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.




Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.

Krzesełka zajęte:

1 - Adrien

4 - Bertie
5 - Florek

8 - Sophia

10 - Lucan
11 - Anthony

13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine

19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa

25 - Åsbjørn

30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy

łóżko Loża 1

37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred

łóżko Loża 2

40 - Sam
41 - Hannah

ośla ławka Krzesełka pod ścianą

36 - Kieran
35 - Jackie
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 14 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 1:46
Słowa. Słów była na tyle wiele, że te przeplatały się przez całość, jak noże, które rozcinały wszystko ostrymi cięciami. Rozrywały nie tylko spotkanie, ale i zakon, jako taki. I wszystko opierało się na niezrozumieniu. Pojęcia pałętały się między sylwetkami, a większośc chwytała ledwie fragment i upierała sie przy swojej wersji, jak kto, który dopadł mysz.
Chciałby powiedzieć, ze nie rozumiał słów oburzenia i sprzeciwu. Chciałby powiedzieć, że się mylą, ale - nie było tak. Mieli rację, a jednak rzeczywistość, w której się znajdowali, wymagała od nich czegoś więcej niż wiary w ideały. Działania, które wymagało od nich - tak jak głośno powiedział - nurzania we krwi nie tylko rąk. Nie spodziewał się jednak, że zostaną porównani do bestii, z którymi chcą walczyć, że - odnajdują jakąkolwiek przyjemność w tak niemoralnych decyzjach, jakie według niektórych podejmowali.  Zacisnął usta, ale w milczeniu wysłuchał padających słów. Przenosił spojrzenie z Jaydena, na Poppy, potem już lżej, jakby z ulgą na Margie i Just,  i kolejnych słowach, które tak licznie zaścielały coraz gęstsze powietrze. Przymknął i otworzył oczy, mimowolnie sięgając wolną dłonią do nasady nosa i oczu. Wyprostował się - Posłuchajcie mnie. Rozumiem narastające oburzenie. Rozumiem i emocje, które tu urastają niepotrzebnie. Rozumiem, bo nigdzie nie powiedziałem, że wszystkim dziś nakazuję rzucać się na wrogów. I zdecydowanie, nie twierdziłem, że tkwi w tym jakakolwiek duma, czy satysfakcja - tak jak mówił Brendan - ale nie możemy się wycofać. Czy zdajecie sobie sprawę, że to na nas poświęcenie tkwi? Tych, którzy trwają w zakonie. Robimy to tylko dlatego, by ci, którzy przyjdą po nas - nie musieli podejmować takich decyzji - zwinął pięści, ułożył je na stole, jakby trzeszcząca ława miała wpłynąć w jakiś łagodzący sposób na tętniący w głowie ból - I skupcie się proszę na tym, co powiedział Bartius - podkreślił ostatnie słowa z mocą i w tym momencie zatrzymał wzrok na hogwarckim profesorze. Tym razem słowa zabrzmiały inaczej, rysował się w nich ból, coś na kształt zawodu, ale Skamander zmarszczył brwi, jakby niedowierzając temu co słyszy. Czy rzeczywiście taką wizję miał o nich? Tak widział wszystko, o czym mówili? I nie tylko on. Zemsta?
- Profesorze Vane... - zaczął powoli, ale gdy tylko sylwetka mężczyzny wysunęła się zza ławy i skierował kroki w stronę wyjścia, Samuel zrobił dokładnie to samo. Zatrzymał się przy drzwiach. Uniósł wolną dłoń, kładąc ją na ramieniu Jaydena - Jeśli to ostateczna decyzja, jeśli chcesz opuścić spotkanie i Zakon, musisz mieć świadomość konsekwencji, które ze sobą niesie. Nie będziesz pamiętał niczego, co związane z Zakonem. Musisz się zgodzić na Obliviate - zakończył, wciąż patrząc w zmęczoną twarz mężczyzny. Nie wierzył, że tak miało się to skończyć, ale jeśli już podjął decyzję, musiał zmierzyć się ich konsekwencjami.

To jest post uzupełniający, właściwe podsumowanie znajdzie się na koniec kolejki.


Darkness brings evil things
the reckoning begins


Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 17.06.18 2:31, w całości zmieniany 1 raz
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 14 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 1:58
Zbierał się długo, aby cokolwiek powiedzieć. Może dlatego, że był tu tylko w jednym celu, by wesprzeć sprawę Zakonu swoimi eliksirami. I tylko ten temat go interesował. Chcąc nie chcąc słuchał jednak innych. Po wypowiedzi tamtej naiwnej kobiety, dla której świat był chyba jednym wielkim placem zabaw, miał nawet ochotę powiedzieć Foxowi, że to nie dla niego. Ale chyba nie do końca miał wybór. To znaczy, miał. Mógł stanąć po tej, lub po tamtej stronie. Z dwojga złego wolał Zakon, do którego ze swoją przeszłością pasował jak pięść do nosa. Ale chciał im pomóc, chciał w końcu przyczynić się do jakiejś pozytywnej zmiany wykorzystując swoje zdolności.
Wziął w końcu głęboki oddech i odchrząknął.
- Mam mikstury, o których mówicie - wtrącił z delikatnym norweskim akcentem, po czym ze spuszczonym wzrokiem podszedł do stołu. Widać było, że czuje się niekomfortowo wśród tylu osób naraz. Przy każdym jego kroku torba przewieszona przez ramię Norwega pobrzękiwała znacząco. - Proste lecznicze i wzmacjniające - powiedział i zaczął stawiać na stole fiolki z marynowaną naroślą ze szczuroszczeta, wywarem ze szczuroszczeta oraz eliksirem Czyścioszek. - Wieczny płomień z eliksirem lodowego płaszcza - to mówiąc podniósł na chwilę wzrok na kobietę, która wspomniała o Wiecznym płomieniu, szybko jednak wbił go z powrotem w swoje dłonie. Miała takie przenikliwe spojrzenie. - Kameleon i smocza łza - wystawiając te fiolki spojrzał z kolei na młodszego Skamandera. Następnie przyszła kolej na zwrócenie siędo Snape'a. - Odbyłem staż alchemiczny w szpitalu w Oslo. Latami badałem trucizny. Mogę zrobić więcej eliksirów. Także tych mniej moralnych - powiedział do Cyrusa takim tonem, jakby jednocześnie wzruszał ramionami. Jakby to nie było nic wielkiego. Nie wykonał jednak żadnego więcej ruchu, czując na sobie spojrzenia. Odrywał oczy od stojących na drewnianym, pobrużdżonym sękami blacie stołu trzydziestu jeden fiolek eliksirów własnej produkcji tylko na krótkie chwile, a wzrok miał przelęknionego psa. Wycofał się tylko powoli na swoje wcześniej zajmowane miejsce pod ścianą i spoglądał ostrożnie, ukradkowo na pozostałych.
Jego uwagę przykuł rudy mężczyzna, który z podniesionym głosem wstał z krzesła. Norweg nieświadomie pokiwał głową na jego słowa - dobrze prawił. Åsbjørn spojrzał wtedy prosto na Foxa, z niemym pytaniem w oczach. Czy właśnie po to go tu sprowadzili? Żeby bardziej złamać cukierkowość tego całego zgromadzenia jego zbrukaną krwią osobą?

Przekazuję:


Asbjorn Ingisson
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5694-asbjrn-thorvald-ingisson#133833 https://www.morsmordre.net/t5741-juhani#135532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-little-kingshill-hare-lane-end https://www.morsmordre.net/t5742-skrytka-nr-1399#135537 https://www.morsmordre.net/t5743-a-t-ingisson#135543
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 2:04
Nie miał siły dłużej słuchać czegoś z czym się nie zgadzał. Nie spodziewał się też, że posiadanie swojego zdania było przestępstwem, a odmienność opinii miała być szkalowana. Nie zamierzał jednak tolerować słów zupełnie kontrastujących z przekonaniami, które posiadał. Dziwiło go, że Zakonnicy podeszli do tego jak do zwyczajnej zmiany pogodowej i stwierdzili, że to jedyne wyjście. Że na przemoc trzeba odpowiedzieć tym samym, bo czym innym? Działanie po najmniejszej linii oporu było najwidoczniej na rękę niektórym, a przyznanie się do tego, że łaknęli agresywniejszego działania, zasłaniali słowami reszty. Jayden wiedział, że nic nie miało zmienić jego zdania, dlatego nawet prośby Archibalda były dla niego puste. Dobrze, miał po części rację, ale jaki sens było zostawanie do końca spotkania, skoro miało się ono tak odbywać? A on miał jedynie czuć frustrację? Był wyraźnym mącicielem ich wizji, dlatego nie chciał im przeszkadzać. Ale nie zamierzał też jedynie przypatrywać się i wysłuchiwać tych kosmicznych idei. Po prostu zabolało go to, że się pomylił. To wszystko. Nie musiał jednak należeć do Zakonu Feniksa, by podejmować działania mające coś zmienić. Najwidoczniej tak miało być, ale nie był ekstremistą. Nie nadawał się do tego, a potrzebowali ludzi zdecydowanych. Vane był zdecydowany, jednak do czego innego. Nosił to w sobie od jakiegoś czasu. Słysząc obok siebie głos Samuela, nie wyszedł. A przynajmniej jeszcze nie, wiedząc, że auror możliwe chciał go powstrzymać. JD wsłuchiwał się w te słowa, milcząco. Wbijał jedynie spojrzenie w drewno drzwi przed sobą jakby samym wzrokiem miał się znaleźć po ich drugiej stronie. Tak by było zdecydowanie łatwiej. Skamander położył mu dłoń na ramieniu w geście ostateczności, ale dołączając do organizacji, nie ukrywano przed nikim tego, co byłoby w przypadku, gdyby odeszli lub zdradzili. - Znam konsekwencje - odparł, nie odwracając się i naciskając klamkę od drzwi, by wyjść z pomieszczenia, równocześnie wymykając się spod ciężaru dłoni Samuela na swoim ramieniu.

|zt one last time

Nie ma zt, gdyż do końca kolejki, zgodnie z postem Mistrza Gry, każdy ma prawo podjąć się próby zatrzymania Jaydena. Kolejka się nie skończyła.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 2:20
Z nurzaniem rąk we krwi Aldrich liczył się od początku. Odkąd tylko odbył z Floreanem rozmowę o przyłączeniu się do Zakonu, rozumiał, że ran, krzywdy i śmierci będzie w jego życiu więcej. Przede wszystkim uzdrowiciel myślał jednak, że będzie to krew rannych, nie winnych. Łudził się, że zmieni się tylko niesprecyzowane coś, rdzeń jego życia pozostawiając nienaruszonym, wciąż miał nadzieję, że zbrojenie się, przygotowania do walki okażą się cennym, ale koniec końców zbędnym zabiegiem profilaktycznym.
Kiedy w teorii zadawał sobie czasem pytanie: kiedy jedna osoba krzywdzi drugą, dlaczego pomagać obojgu?, wystarczała mu idealistyczna odpowiedź: bo oboje są ludźmi, a nie jemu rozsądzać, kto jest lepszy, a kto gorszy. Rozumiał przy tym jednak uczucia przebijające się przez słowa wypowiadane przy stole. Widział, co działo się w ministerstwie, patrzył na bezsilność chcących pomóc rannym, sam miał w niej niewdzięczny udział. Dlatego usprawiedliwiał gniew skierowany przeciwko sprawcom pożaru. Trudniej było mu zaakceptować pogardę, jaka zaczęła pobrzmiewać w niektórych wypowiedziach, słysząc nieraz padające określenie „potwory”, szerzej otworzyły mu się oczy. Odszukał wzrokiem milczącego Floreana. Idealistyczna wizja Zakonu, którą mu przedstawił, a która Aldricha oczarowała, nie pokrywała się z coraz szybciej wymykającą się spod kontroli atmosferą spotkania. Kiedy Jayden ruszył do wyjścia, Aldricha zabolało to niemal fizycznie. Darzył astronoma wieloletnim szacunkiem i musiał choćby sam przed sobą przyznać, że jego reakcja na wezwania gwardzistów do mobilizacji, choć uznał ją za przesadzoną, zasiała w jego myśli ziarno zwątpienia. Wyraźnie zagubiony nie tylko wciąż milczał, ale próbował wręcz szukać jakiegoś oparcia w siedzącej obok Sophii. Ufał aurorce w wielu sprawach, a wypowiadała się tak pewnie, że podświadomie chciał wierzyć w słuszność jej słów, zwłaszcza gdy tak wielu zakonników je poparło. Nie mógł mimo to pogodzić się z tym, jak łatwo pozwalają Jaydenowi odejść. Zdawało mu się, że każdy członek, nawet ten sprzeciwiający się głównemu nurtowi myśli, jest dla organizacji cenny, lecz nie uzewnętrznił tej myśli. To dopiero pierwsze jego spotkanie, może musiał dowiedzieć się znacznie więcej, niż mu się z początku wydawało.
Nie mógł nadążyć za wygłaszanymi opiniami, ledwie wyłapał z potoku słów nazwiska podejrzanych o współpracę z Voldemortem z szumu; nie znał żadnego z nich, ale mógł spróbować je zapamiętać na wypadek, gdyby kiedyś napotkał ich, lub choć wzmiankę o nich w szpitalu. W ostatnim czasie wielu pacjentów trafiało do Munga z obrażeniami, od których zalatywało czarną magią, co wzbudzało podejrzenia. Dotychczas, personalia poszkodowanych, na które rzucał tylko okiem i majaki półprzytomnych pacjentów miały podrzędne znaczenie; dopiero teraz rozumiał, że mogą w sobie nieść ważne informacje. Emocje buzujące w powietrzu zaczęły mu się udzielać i byłby spożytkował je na wstanie i pójście za Jaydenem, by dać mu szansę rozwinięcia jego punktu widzenia na spokojnie, gdzieś, gdzie nie zostałby obskoczony przeciwnymi głosami. W ostatniej chwili zabrakło mu do tego śmiałości. Uznał, że musi się zgodzić z opinią większości, poszukać w sobie samym przekonania, że mniejsze zło to słuszny wybór, kiedy drugą opcją jest po prostu zastój, ale rola świadka słownych przepychanek i niewnoszących nic konfliktów była nie do zniesienia. To nie może zawsze tak wyglądać, pomyślał z goryczą. Dopiero, gdy uzdrowiciel Prewett zabrał głos, w miarę jak mówił, Aldrich był w stanie do czegoś przekonać się w zupełności. Zdawało mu się, że w przeciwieństwie do wielu swoich poprzedników, Archibald nie popadał w żadne skrajności. W pewnym sensie oczekiwał na wypowiedź uzdrowiciela, niepewny, czy i jak powinien sam się odezwać. Płomienne, lecz zbyt kategoryczne i bezwzględne podejście aurorów i innych osób zaznajomionych z polem walki i sytuacjami kryzysowymi różnego rodzaju nie mogły zyskać jego jednoznacznego poparcia. Z racji na swój zawód, obserwował wszystko z pewnego dystansu, w pełni swoich możliwości działał, kiedy na ogół było już po wszystkim. Tylko to mógł od siebie dołożyć – swoją gotowość do pomocy, gdyby komuś z Zakonu stała się krzywda, a nie mógł lub nie chciał trafić do szpitala. Niezdolny do wsparcia alchemicznego (nigdy nie warzył swoich eliksirów sam), nie wyskakiwał jednak ze swoją wyrwaną z kontekstu deklaracją tyko po to, by powiedzieć cokolwiek. Wzorem przyjaciela, który wprowadził go w szeregi organizacji, milczał, przybity sytuacją z Jaydenem, która dotknęła go osobiście nawet chyba bardziej niż wspomnienie o pożodze w ministerstwie.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 2:20
Charlie ulżyło, gdy wśród pojawiających się zauważyła swoją siostrę. Dla Very brakło już miejsca przy stole, ale Charlie wiedziała, że stanęła gdzieś w pobliżu niej. Do domu pewnie wrócą już razem. Zaledwie wczoraj rozmawiały o obecnej sytuacji, by dziś znaleźć się tutaj, wśród innych, i przekonać się, że pożar w ministerstwie to nie wszystko, że okropności było więcej. Cieszyła się, widząc tutaj swoich bliskich. Verę, Hannah, Bena i inne znajome dusze, u boku których raźniej było mierzyć się z problemami bieżących wydarzeń.
Poczuła nieprzyjemny dreszcz, słysząc, co spotkało Alexandra i Josephine. To było straszne, zwłaszcza że zupełnie jakby nie wystarczyło, że odebrano im własne życie i pamięć siebie, młody mężczyzna został zmuszony do wzięcia udziału w tej chorej akcji, wskutek której ministerstwo przestało istnieć i wielu zginęło przez chory kaprys grupki fanatyków.
Skupiła uwagę na kwestii eliksirów i ingrediencji; była w Zakonie na tyle krótko, że rzeczywiście nie wiedziała, jak zorganizowane są takie kwestie. Pozostawało jej się zgodzić z sugestiami Anthony’ego i Samuela, choć poczuła iskierkę żalu, kiedy Samuel wspomniał, że jednostka alchemiczna to jedna osoba; zupełnie jakby ona wraz z momentem niesprawdzenia się w grupie badawczej przestała się liczyć. Sama czuła do siebie żal, że nie podołała i nie mogła stać się badaczką, że najwyraźniej wciąż za mało potrafiła, bo jej codzienna alchemiczna praca polegała na odtwarzaniu wciąż tych samych receptur, nie potrafiła jeszcze stworzyć nic własnego. Niemniej jednak nic nie powiedziała i zgodziła się z tym, że najlepiej, aby Cyrus zajął się składnikami i po spotkaniu odpowiednio je rozdzielił tym, którzy chcieli podjąć się uwarzenia z nich eliksirów. Zanotowała też na kartce nazwy mikstur, o których wspomniał Anthony i inni, bo jako alchemiczka z Munga nie miała wielkiego pojęcia o tym, co najczęściej przydaje się w akcjach aurorskich i tym podobnych.
- Zapamiętam i postaram się uwarzyć coś, co okaże się przydatne. Możecie liczyć na mój kociołek – zapewniła, spoglądając na aurora. – I tak, zostanę po spotkaniu – dodała po słowach Cyrusa. Najlepiej będzie to omówić już po wszystkim, by nie przeszkadzać innym. Będzie mogła wtedy dowiedzieć się czegoś więcej i poznać innych alchemików i pasjonatów eliksirów.
Zastanawiała ją też kwestia teleportacji i sieci Fiuu, jej zanik, i to w podobnym czasie co pożar ministerstwa, był wysoce niepokojący i ciekawiły ją padające na ten temat teorie, choć miała wrażenie, że nikt tak naprawdę nie wie, dlaczego do tego doszło.
Wsłuchała się w inne padające słowa. To, co powiedział Samuel, wzbudziło kontrowersje i podzieliło zdania. A Charlie czuła się rozdarta wewnętrznie, bo brzydziła się przemocy i nie chciałaby się do niej posuwać, ale z drugiej strony, wiedziała, co się stało w ministerstwie, ilu ludzi ucierpiało. Wiedziała, że dzieje się źle, że to nie przelewki, i nie czas na łagodność. Samym dobrym słowem i łagodnością nie pokonają tego zła (nawet, jeśli tak byłoby najlepiej – ale to była naiwna mrzonka), a nie mogli biernie i obojętnie stać z boku. Alex i Josephine stanowili żywy dowód na ich okrucieństwo, podobnie jak tragedia ministerstwa; wielu z nich na pewno kogoś tam straciło, kogoś z rodziny lub znajomych. Dlatego potrafiła zrozumieć negatywne emocje, żal i chęć zrobienia czegoś, żeby uniknąć takich sytuacji w przyszłości, by niewinni nie musieli już ginąć. Nie znała też ludzi, których nazwiska padały, ale zapamiętywała je – musieli wiedzieć, na kogo uważać.
Sama nie potrafiła jednak walczyć, więc choćby bardzo chciała, nie umiałaby zrobić nikomu krzywdy. Co najwyżej zmienić na krótko w jakieś zwierzę. W faktycznej walce byłaby bezużyteczna, jej siłą były eliksiry warzone w zaciszu pracowni, eliksiry którym miała pomóc w walce innym. Musiała przyznać trochę racji obu stronom, bo choć sama najchętniej załatwiałaby wszystko dobrocią, to zdawała sobie sprawę, że w tym przypadku to nie zadziała, i skrajną naiwnością byłoby podobne myślenie. Samuel, Ben, inni gwardziści oraz aurorzy byli zaprawieni w walce, na pewno wiedzieli, co mówią, a Charlie pozostawało cieszyć się, że nie walczyła na pierwszym froncie – przynajmniej na razie, bo przyszłość mogła przynieść niespodziewane zwroty wydarzeń. Niemniej jednak pragnęła zachować w sobie dobroć, chciała pozostać sobą, nie dać się zupełnie stłamsić wojennej rzeczywistości.
Na swój sposób to było przykre, że już na samym początku spotkania doszło do sporu na tle światopoglądowym, do tej pory wierzyła, że byli jednością, wszyscy mimo różnic ramię w ramię mieli mierzyć się ze złem, które ogarniało ich świat. Przykro było patrzeć na to, co się dzieje, ale miała nadzieję, że wszystko zostanie wyjaśnione i wątpliwości rozwiane, i znów zapanuje między nimi zgoda; w końcu na pewno nikt tutaj nie marzył o zabijaniu nikogo, Charlie naprawdę nie wierzyła, by ktokolwiek z tu obecnych mógł w jakikolwiek sposób chcieć szerzyć zło – ale świat nie był czarno biały, a pełen odcieni szarości. Sama w końcu czuła dylematy, ale milczała – inni powiedzieli już wiele i na ten moment nie czuła potrzeby wtrącania swoich trzech knutów, musiała pomyśleć.
Wychwyciła słowa Constantine’a, którego początkiem czerwca poznała w dość kłopotliwych okolicznościach, oraz mężczyznę, który podobno był nauczycielem w Hogwarcie; i po kolejnych słowach skierował się w stronę drzwi z zamiarem wyjścia. Patrzyła na to z nieskrywanym zdumieniem – w końcu nie nazwałaby Zakonników okrutnymi, nikt nie chciał szerzyć zła, wiedziała o tym. Charlie wciąż wierzyła słusznej idei organizacji i patrzyła z konsternacją na tę przykrą scenę, która nie powinna mieć miejsca.




Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Charlene Leighton
Charlene Leighton
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Chciałoby się uciec,
ale nie przed wszystkim się da.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5367-charlene-leighton https://www.morsmordre.net/t5375-listy-do-charlie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5388-skrytka-bankowa-nr-1338 https://www.morsmordre.net/t5387-charlene-leighton
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 9:35
Ben nie dowierzał w to, co właśnie usłyszał. Siedział tuż obok Jaydena, mógł więc spojrzeń mu prosto w oczy, nie kryjąc niedowierzania. Nie był może zbyt bystry, ale potrafił rozpoznać oczywistą głupotę oraz wyciąganie wniosków na podstawie nieistniejących informacji. Szok zachowaniem Vane'a, którego uważał za mądrego człowieka oraz utalentowanego astronoma, mogącego wesprzeć Zakon Feniksa swoim bystrym umysłem, nie pozwolił mu zareagować od razu. Rzadko zdarzało się, by Wright zapomniał języka w gębie, zatkany czyjąś reakcją, ale profesorowi powiodła się ta rzadka sztuka. Jaimie właściwie nie słyszał innych osób, zauważył tylko kątem oka powstanie Kierana oraz działanie Samuela.
- Zaraz, zaraz - zagrzmiał tak donośnie, że zagłuszył prawdopodobnie wszystkich. Rzadko korzystał z siły swego głosu, wprost proporcjonalnego do gabarytów. - Czy ktoś tu cierpi na urojenia? I to zbiorowe urojenia? - zagadnął, zwracając się zwłaszcza ku Sue i Constantinowi, którzy wypowiadali się najbardziej nieracjonalnie. - Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek wspomniał tutaj o mordowaniu z zimną krwią. O torturach. I o źle, wesolutkiej rzezi, jaką pragniemy urządzić i bieganiu po Londynie z różdżkami, ze śpiewem na ustach rzucając Niewybaczalne i podrzynając gardła każdemu napotkanemu podejrzanemu osobnikowi - mówił zdecydowanie i głośno, wstając z krzesła, spokojnie, bez pośpiechu; szedł tuż za Vane'm, mając do niego znacznie bliżej niż reszta kompanii. - Wręcz przeciwnie, każdy zaprzecza takiemu podejściu, ponawiam więc pytanie: skąd taka nerwowa reakcja na rzeczy, które nie zostały powiedziane? Na działania, których się nie podejmiemy? Mówimy o obronie, własnej i niewinnych, mówimy o solidarności wobec zła. Gdyby ktoś na twoich oczach mordował niewinne dzieci, twoich uczniów, Vane - stałbyś obok, nie podnosząc różdżki? Nie próbując ich pojmać i doprowadzić do zatrzymania? A gdy się to nie powiedzie - do upewniania się, że szaleniec, który tuż przed tobą rozcina ciała młodych czarodziejów na pół, zalewając twoją salę krwią, nie skrzywdzi już nikogo więcej? Bo o takich działaniach mówimy - kontynuował bez podnoszenia głosu, dalej zdziwiony wyciąganiem pochopnych wniosków. Znajdował się już tuż przy Jaydenie i mocnym chwytem za prawy bark spróbował skutecznie zatrzymać go przed wyjściem z sali. - Jeśli faktycznie nie zrobiłbyś nic, by go powstrzymać, to twoja obecność w Zakonie jest więcej niż zbędna, jest szkodliwa - pozwolił sobie na ostry, jasny komentarz. - I tak samo innych, którzy w podobnej sytuacji - gdy ktoś wyłupywałby gałki oczne naszym niemagicznym przyjaciołom, torturował ich zaklęciami Niewybaczalnymi, łamał kości i podpalał żywcem - pozwoliłby na podobne działania i nie zrobiłby wszystkiego, by ochronić tych, którzy nie potrafią obronić się sami - zagrzmiał poważnie, czuł się pewny i spokojny. - Każdy popełnia błędy. I każdy z nich był kiedyś człowiekiem. Ale nadchodzi moment, w którym tracisz duszę - i ci, którzy ciągle dopuszczają się tych okrucieństw, stracili ją bezpowrotnie - powiedział, ciągle trzymając Jaydena za ramię. Wiedział o konsekwencjach, ale one nie czekały na niego gdzieś dalej, za drzwiami, w przyszłym miesiącu; jeśli nie chciał pomagać innym, musiał zapomnieć o Zakonie. - I skoro potrafię zrozumieć to ja, prosty facet, to tym bardziej ty, Vane, jako wykształcony czarodziej, powinieneś rozróżnić potworny mord przy użyciu czarnej magii, wykonany z nienawiści i pogardy, z odpowiedzią na ten mord, ochronieniem słabszych i powstrzymaniem terroru - zwrócił się już prosto do astronoma, śmiało i spokojnie spoglądając mu w oczy. - Jeśli ktokolwiek wprowadza tu chaos i rozłam, to osoby, które w tej chwili rzucają niesprawiedliwymi oskarżeniami opartymi na urojeniach, doszukując się w spokojnych słowach ataku i nawoływania do brutalności, zemsty oraz nienawiści. Nie mamy ich w sercach i nie zamierzamy mieć. Martwi mnie, skąd bierze się w waszych podejrzliwość i podobne sugestie i czym są one podyktowane - odwrócił głowę ku wszystkim, ciągle przytrzymując Jaydena, tak, by nie zrobić mu krzywdy, ale i by nie pozwolić mu się ruszyć. - Ale nie spotkaliśmy się tu po to, by prowadzić podobne dyskusje na tematy, które dla każdego, kto rozumie testament Dumbledore'a oraz powagę sytuacji, są oczywiste - zwrócił się ku Herewardowi i Samuelowi, kiwnięciem głowy dając znać, że opanuje ewentualną sytuację z Vane'm i że mogą kontynuować.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 14 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 11:14
Z biegiem czasu w gospodzie robiło się coraz bardziej ciasno. Lucinda wiedziała, że do Zakonu Feniksa należy sporo osób, ale dopiero spotkanie ich wszystkich w jednym miejscu uzmysłowiło jej jaką wielką siłą była ta organizacja. Czuła się jak dziecko we mgle. Potrzebowała jeszcze trochę czasu by się w tym wszystkim odnaleźć. Zwykle działała sama. Nie była typem człowieka, który z chęcią działał w grupie choć w ostatnim czasie musiała się do tego przyzwyczaić. Czasem wychodziło jej to na dobre, a czasem… niekoniecznie. Siedząc i wsłuchując się w te wszystkie słowa starała się wszystko poskładać do kupy. Wiedziała, że to nie jest wyłącznie zależne od jej niecałkowitego ogarnięcia w sytuacji, ale też przez to, że tak wiele rzeczy się ostatnio wydarzyło iż przyjęcie wszystkiego ze stoickim spokojem po prostu było niemożliwe. Przejechała wzrokiem po Archibaldzie kiedy zabrał głos. Byli rodziną i choć nie rozmawiali ze sobą już naprawdę długo to wcale nie zdziwił ją fakt, że go tutaj widzi. Był dobrym człowiekiem. Jak wszyscy tutaj. Zaraz po tej myśli za jej plecami usłyszała ostry głos mężczyzny. Na początku w ogóle nie skojarzyła, że ów nagana może być skierowana w jej kierunku. Dlaczego miała niby być? Nikogo prawie tutaj nie znała, a ci których znała nie powinni mieć powodów by posyłać takie słowa w jej kierunku. Nie przypominała sobie sytuacje, w której mogłaby sobie na coś takiego zasłużyć. Spojrzała na mężczyznę zaskoczona całą sytuacją i widząc jego reakcje już wiedziała, że to nie do niej kierował te słowa, a jedynie pomylił ją z kimś do kogo ów żal odczuwał. Kiedy mężczyzna usiadł obok niej lekko się zmieszała. - Nic się nie stało. Ufam, że nie zdążyłam jeszcze przeskrobać na tyle by na takie słowa zasłużyć – odparła tylko odwracając zaraz spojrzenie i skupiając się na kolejnym mówiącym. Nie chciała, żeby cokolwiek jej umknęło. To było ważne spotkanie. Nie tylko dla niej, ale prawdopodobnie dla wszystkich. Gdy pojawił się Alex poruszyła się nerwowo na krześle. Nie widzieli się od ich ostatniej rozmowy kiedy to wprowadził ją do Zakonu. Wyglądał jeszcze gorzej niż wtedy i była tym po prostu przerażona. Wiedziała, że nie działo się dobrze w ostatnim czasie, ale chyba potrzebowała usłyszeć całość tej historii by wiedzieć wszystko. Z każdym słowem kuzyna bała się jeszcze bardziej. O niego. - Alex… - zaczęła tylko głosem pełnym rezerwy, ale zaraz zamknęła usta wiedząc, że to nie koniec. Ona też się na to wszystko pisała. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę i była na to wszystko gotowa. Jednak i tak bolało ją to co słyszała. Mogła sobie tylko wyobrazić jak bardzo bolało to jego. Kiedy jej kuzyn zaczął wymieniać imiona osób, które brały udział w tej całej tragedii zatrzymała się na imieniu Morgotha. Dawno już nie słyszała tego imienia i zastanawiała się czy może chodzić o Yaxleya. Otworzyła usta by o to zapytać, ale stwierdziła, że chyba nie przejdzie jej to przez gardło. Z perspektywy czasu nie odbiegało to jednak tak bardzo od tego jak myślała o nim w ostatnich miesiącach. Postanowiła poczekać na rozwój wydarzeń. Słysząc słowa kobiety, która przemawiała po Alexandrze w końcu zabrała głos. - Jeśli chcecie… mogę spróbować wydobyć wspomnienia legilimencją. Znam Alexa, mogę spróbować dotrzeć do niektórych ukrytych jego wspomnień i myśli. Nie mogę jednak obiecać, że cokolwiek to da. - opowiedziała szczerze zmartwiona. Choćby chciała im pomóc to jeżeli czar był wyjątkowo silny i usunięto im wspomnienia całkowicie to nic nie będzie mogła zrobić. Czuła jednak, że powinna zaproponować cokolwiek. Uwaga innej kobiety, że legilimencja to zakazana dziedzina magii była słuszna, ale Lucinda uważała, że w niektórych momentach nie można świecić naiwnością. Nie mogła też ukrywać swoich zdolności jeśli mogła mu pomóc, a jeden Merlin jej świadkiem, że tylko dla takich sytuacji jej się nauczyła. O to też powstał ten spór. Czasami należało zmienić to co moralne i zrobić coś co mogło uratować życie za cenę tego, że nie do końca zgadzało się z tym w co wierzyło się na samym początku. - Czasy się zmieniają. - powiedziała cicho nie chcąc mówić więcej w tym temacie. Choć należała do Zakonu to jeszcze potrzebowała czasu by być jego członkiem w pełni. Kiedy z ust Tonks padło kolejne znane jej nazwisko pokręciła tylko głową. Choć prawdopodobnie to czuła i mogła sobie to idealnie wyobrazić to jednak kolejna konfrontacja była rażąca. Przez chwile miała wrażenie, że wszyscy dobrzy ludzie chodzący po świecie znajdują się właśnie w tym pokoju. Ten fakt przerażał.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 14 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 15:16
Podobno eleganckie spóźnienie nigdy nie wychodzi z mody. Niestety, w tym konkretnym przypadku wątpił, aby się to sprawdziło. Powrót do kraju nie oznaczał wcale mniejszej liczby obowiązków - wręcz przeciwnie, nadrobienie zaległości pochłaniało naprawdę dużo czasu i właśnie to było powodem jego spóźnienia. Normalnie starał się być człowiekiem raczej punktualnym, nie każąc na siebie czekać. Teraz jednak był zmuszony wyjść później z pracy, przez co znaczna część spotkania miała go ominąć; miał nadzieję, że nie dobiegło końca i uda mu się dotrzeć na spotkanie w miarę możliwości szybko i być w końcu na bieżąco z tym co działo się obecnie w kraju.
Jak się okazało, nie tylko on przybył spóźniony, również Snape zdawał się mieć ważny powód do nie przybycia na spotkanie Zakonu na czas. Mógł sobie jedynie wyobrażać, jak wielkie urwanie głowy było w obecnym czasie w szpitalu św. Munga. Gabriel trafił do pomieszczenia, w którym miało odbyć się spotkanie Zakonu. Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy w drzwiach napotkał stojącego profesora Vane'a i brodatego, jak zawsze Wrighta. Zdziwienie malowało się wyraźnie na jego twarzy, szczególnie iż zza dwóch męskich sylwetek zauważył, że reszta Zakonników raczej nie była skora do wychodzenia. Wraz z otwarciem drzwi zorientował się, że atmosfera jest co najmniej gęsta. Mógł się jedynie domyślać co się stało, ale nie zamierzał dociekać o co chodzi. - Wychodzicie? - mruknął do dwóch stojących przed nim mężczyzn, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku. Nie wydawało mu się, aby był aż tak spóźniony. Ściągnął brwi do środka, szukając u Bena odpowiedzi na to co właściwie doprowadziło do takiej sytuacji; gołym okiem było widać, że to nie jego poniosły emocje. Gabriel jak zawsze obdarzał wszystkich delikatnym, ciepłym - po prostu tonksowym uśmiechem - wszystkich zebranych, chociaż sam cierpiał po śmierci matki. - Chcę wiedzieć co się stało? - mruknął nieco przyciszonym głosem w stronę Bena. Niestety, cała dyskusja go ominęło, co nie oznaczało, że nie miał swojego zdania w tej kwestii. Nie wchodził głębiej, zrobił jedynie miejsce dla Snape'a, który był tuż za nim, samemu czując, że lepiej będzie zostać przy wyraźnie wzburzonym profesorze. Nie chciał też przeszkadzać w rytmie spotkania, dlatego nie rzucił głośnym "cześć wszystkim".
Gabriel X. Tonks
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6145-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t6193-gabrysiowe-listy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t6795-skrytka-bankowa-nr-1529 https://www.morsmordre.net/t6194-gabriel-tonks
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 16:07
Nie wypowiadał się na temat pożaru w  ministerstwie. Był tam, również doświadczył podobnych przygód co poprzednicy, bądź też zbliżonych. Nie posiadał żadnych innych informacji mogących wnieść coś nowego. Niezwykłe zbiegi okoliczności zachodzące w ministerstwie zaciekawiły nie tylko Herewarda i jak się okazało znalazły wyjaśnienie w historii Alexa i Josephine. Ich historia była wyjątkowo tragiczna. Anthony nie mógł nie poczuć niepokoju, zwłaszcza gdy padło wspomnienie iż umiejętności legilimencji młodego czarodzieja były wykorzystywane wbrew jego woli, a on sam potraktowany został jak narzędzie. Inaczej nie dało się nazwać człowieka, którego przeszłość przekreślono i zniewolono.
Kiedy poruszona została kwestia współpracy z Longbottomem Anthony nie chciał by zapomniano o innej istotnej kwestii:
- Musimy również ustalić kim dokładnie jest i do czego potrzebują Rookwooda oraz Elijaha Bagmana. Skoro pofatygowali się po nich do Azkabanu to coś musi się dziać na rzeczy - to mogło być utrudnione. Spora część ministranej dokumentacji poszła z dymem, lecz Azkaban nie był byle więzieniem do którego trafiało się za magiczne dropsy. Coś musiało się ostać, ktoś musiał coś wiedzieć, pracownicy, rodzina, bliższa lub dalsza. Ktokolwiek. Miał przypuszczenie, że tajemniczym Rookwoodem była najpewniej niedawno pojmana przez Samuela i Brendana czarownica, lecz wolałby się jeszcze w tym upewnić  - Mógłbym spróbować to ustalić - zaoferował się - Pozostaje też kwestia tego, jak właściwie wygląda sytuacja w Azkabanie z którym kontakt został zerwany. Co z pozostałymi więźniami, czy pojawiający się nad Anglią dementorzy mają z tym coś wspólnego z powstałym tam zamieszaniem - chyba niewiele szczegółów znamy. Myślę, że dobrze byłoby zrobić rekonesans w tej sprawie - myślał na głos, mówiąc do wszystkich zastanawiając się nad wszystkimi możliwościami.
Anthony spojrzał na Poppy Pomfrey która podjęła temat wątpliwej legalności legilimencji. Na jego czole pojawiły się podłużne zmarszczki niezrozumienia, kiedy to czarownica po wyrażeniu wątpliwości spoglądała na młodszego Skamandera - Samuela, zupełnie jak gdyby oczekując od niego wyjaśnienia postawy Anthonego, kiedy ten przecież stał tu i teraz i sam mógł mówić. Czyżby onieśmielał uzdrowicielkę…?
- Umiejętnie wykorzystana - tak, nawet bardzo - zwrócił się do Poppy otwarcie, w prost potwierdzając jej słuchy, chcąc tym samym skierować jej uwagę ku sobie - I owszem, kwestia jej legalności jest tak samo wątpliwa. Tak, jak przynależenie do Zakonu. Mając to na uwadze, radziłbym się zastanowić czy odpowiada ci towarzystwo przestępców, Poppy - Począwszy od naprawiania anomalii bo przecież dla zabawy przed stróżującymi przed nimi ministralnymi strażnikami raczej nikt się nie ukrywał, a skończywszy zaś na działaniach zakonu w Kruczej Wieży czy Hogwardzie. Wszystko to było na pewno szlachetne, lecz również nie zyskało rządowej aprobaty. Czarownica musiała zejść na ziemię. Spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy. Zdać sobie sprawę że rozmawiała z aurorem, a samym rzucaniem tarcz i drętwot czarnoksieżników nie łapano. Po części faktycznie musieli się stać potworami, jeżeli mieli z tymi walczyć. Nic tu po wątłej naiwności, która była zbyt krucha by to dźwignąć. Nie wszyscy jednak potrafili zejść na ziemię lub zmusić się do spojrzenia na większy kawałek obrazu, zrozumieć. Wyparcie. Nie mógł się jednak nie zdziwić słysząc że Samuelowi zarzuca się wręcz barbarzyńską chęć zemsty - ten etap miał już przecież za sobą dawno, dawno temu. Anthony wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek. Atak na Weasleya również wzbudził w nim niesmak. To były zbyt okrutne zarzuty biorąc pod uwagę że aurorzy i bez wojny, bez nasilającego się plugastwa, jeszcze przed Zakonem mogliby z łatwością być podciągani pod zwyrodnialców bo chyba większość czarodziei nie do końca zdawała sobie sprawę jak wyglądała ich praca na co dzień. Musieli podejmować wiele trudnych decyzji. Wiedział, że znajda się głosy oburzenia, lecz mimo wszystko:  
- Zważajcie na słowa - zwrócił się z prośbą do młodego Olivandera, jak i astrologa. Chciałby powiedzieć dużo więcej, lecz pojawiły się głosy rozumiejące, przynajmniej częściowo, sytuację w jakiej się znaleźli, a wraz z nimi cała Anglia. Weasley dobrze to podsumował. Samuel i Benjamin również starali się rozsądnie przedstawić sytuację. Anthony jednak z jakiegoś powodu przeczuwał, że to na nic. Naiwni idealiści byli grupą ludzi z którymi nie można było wchodzić w poważne dyskusje. Oderwani, nie znający realiów tego, jak teoria niszczeje przy praktyce. Może i dobrze, że milczał. Nie zamierzał powstrzymywać nikogo przed opuszczeniem zebrania choć znajdował się najbliżej drzwi. Ignorując zamieszanie przebiegł spojrzeniem po zebranych przy stole chcąc dowiedzieć się co myślą o całej sytuacji. Wtedy też dostrzegł, że dwie kobiety płaczą. Jego usta ułożyły się w wąską kreskę. Czekał na wskazówki dotyczące tajemniczego kamienia wskrzeszenia.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 16:33
Towarzyskie faux pas rozmyło się znacznie szybciej, niż mogłem przypuszczać, choć niesmak do samego siebie pozostał. Zbyt mocno pragnąłem ujrzeć dziś w szeregach Zakonu Lovegood; zbyt mocno łudziłem się, że jewsze nie wszystko było stracone, a podświadomość postanowiła zadrwić ze mnie w okrutny sposób, płatając mi figla. Kobieta wcale nie była do niej podobna, dopiero teraz to dostrzegłem – choć blond włosy, szczupła sylwetka i zielone oczy stanowiły pewną zbieżność. Brakowało jej jednak kpiącego uśmiechu i typowego dla Osy chłodu; zamiast niego pojawiło się opanowanie i – czego nie dało się nie zauważyć – lekkie zakłopotanie. Które, rzecz jasna, w swojej kurtuazji, od razu musiałem spróbować zneutralizować.
- Jeszcze. - Zauważyłem, a na moje oblicze wpełzł lisi uśmieszek. - Czyli jednak trzeba cię mieć na oku. - Zmrużyłem powieki, łypiąc na nią jednym okiem, jakby podeżliwie, choć zupełnie żartobliwie. Nie, nie zakładałem, że miała coś na sumieniu, jednak ta niewinna groźba sprawiła mi wiele radości.
- Poparcie Longbottoma mogłoby pozwolić nam nieco wyjść z ukrycia. Ponoć zawsze był niesubordynowanym aurorem, być może przychylniej spojrzy na to, co mamy mu do przekazania, nie zagłębiając się w metody, jakimi zdołaliśmy dowiedzieć się o działaniach popleczników Voldemorta. Działaliśmy wbrew dekretom, wbrew prawu. - Nieobowiązującym już co prawda, ale jednak. Pozostawała jeszcze dyskusyjna kwestia spotkań podczas ujarzmiania anomalii – teraz był Ministrem, miał reprezentować sobą prawo, ale czy nie zawsze był z nim trochę na bakier? - Nie możemy powiedzieć mu wszystkiego, to oczywiste. Ale mam dość patrzenia na to, jak Mulciber, Nott, Rosier i im podobni bezkarnie sieją zamęt. Ludzie powinni wiedzieć. Być może jako aurorzy mamy szansę pokierować jego działania na właściwe tory. - I, być może, uwolnić się od papierologii, którą najwyraźniej ceniła sobie Bones. Kieran i Brendan byli naszymi kartami przetargowymi. Ale Weasley miał rację, zwracając uwagę na to, że im więcej z nas zwróci jego uwagę, tym większa mogła być nasza siła przebicia. 
Pojawiające się kolejne nazwiska nie były zaskoczeniem; powrót do lat szkolnych mimowolnie nakazał mi sięgnąć pamięcią do marcowej (kwietniowej?) rozmowy z Bartiusem, wtedy także próbowaliśmy znaleźć odpowiedź pośród dawnych uczniów Hogwartu. Ale dopiero słowa Minnie skłoniły mnie do spojrzenia na ten temat z innej perspektywy.
- Skoro już wracamy wspomnieniami do lat szkolnych... Rycerze Walpurgii. Podobno działali w czasach, kiedy byłem jeszcze w Hogwarcie. - Zaskakujące, że dowiedziałem się o tym całkiem niedawno. Spotykali się przecież tuż pod moim nosem. - Nie wiem od kiedy: czy było to tajne bractwo działające od wieków, czy pojawiło się nagle, w dziwnej zbieżności z legendą o Dziedzicu Slytherina. - Spojrzałem na piekielnie zdolną (i najwyraźniej także niezwykle bystrą) McGonagall, kóra przypomniała mi o jego domniemanym istnieniu. - Wszyscy zapewne pamiętacie historię Krukonki, która zginęła w murach szkoły. Była mugolaczką. - Wraz z każdym swoim słowem, powoli zaczynałem analizować tę - zdawałoby się zamkniętą - sprawę jeszcze raz, przepuszczając przez filtr nabytych informacji. - Winnym uznano pół-olbrzyma, Rubeusa. Nazwiska nie pamiętam. Ktoś z was może był z nim na roku? - Istniało spore prawdopodobieństwo, że tak. A nawet ci co nie byli, musieli pamiętać chłopca, którego nie dość, że wyrzucono ze szkoły, to jeszcze przerastał wszystkich o znacznie więcej niż głowę. - Z tym, że był Gryfonem i raczej daleko było mu do błękitnej krwi. Być może rzeczywiście nie było żadnego Dziedzica, a to, co się stało, było niefortunnym wypadkiem. A opowieści pojawiły się, by podsycić temat. Ale co jeśli nie była to jedynie dziecięca wyobraźnia, czy głupie, szkolne plotki? Skoro już rozgrzebujemy przeszłość... Może przyjrzyjmy się jej uważniej. Od nowa. Do Rycerzy mieli należeć przede wszystkim przedstawiciele rodzin czystokrwistych. Niewiele ode mnie młodsi Mulciber cz Samael Avery. Trzymali się razem, z tym, że wszyscy Ślizgoni trzymali się razem. I wszystkie nazwiska tutaj dziś padają. Nott. Burke. Lista podejrzanych znajduje się w szkolnej kronice. Rubeus tu nie pasuje, ale być może warto byłoby go odnaleźć. Być może jest brakującym elementem układanki. Albo tym, który faktycznie nazywa siebie Lordem Voldemortem. To może być ślepy trop. Ale warto go sprawdzić. - Został wykluczony ze społeczności magicznej, ale czy rzeczywiście nikt o nim nie słyszał? Dokąd się udał? Czy szukał zemsty? Był charakterystyczny, na przestrzeni lat ktoś musiał go widywać. A jeśli zapadł się pod ziemię, był pierwszym na liście podejrzanych.    
W osłupieniu sluchałem słów Selwyna, a następnie Josie. Przez te kilkadziesiąt godzin spędzone u mnie uzdrowiciel słowiem nie wspomniał o przeżyciach, które go spotkały – choć może nie powinienem się dziwić temu milczeniu. Nadal nie wiedział, kim jestem, a pomimo tego musiała wytworzyć się między nami – w tym krótkim czasie – na tyle silna więź, że postanowił mi zaufać. Sam zresztą też nie naciskałem, wiedziałem, że nadejdzie czas, kiedy w końcu sam zacznie mówić. Nie sądziłem jednak, że gdy już to się stanie, krew w moich żyłach zawrze, jakby pochodziła z dna wulkanu. A więc wszystkiemu winna była ta sama grupa.
- Selwyn tymczasowo mieszka u mnie, gdyby ktoś chciał pomóc. - Tak było bezpieczniej. Przynajmniej na razie. - Nie wydaje mi się, aby był pod działaniem klątwy. Rozpozałbym to. - Zwróciłem się do Minnie, chcąc ją uspokoić; liczyłem, że zaufa mojemu doświadczeniu - i że przede wszystkim ja sam mogłem mu ufać. Zdążyłem jednak poznać Selwyna wystarczająco dobrze, a przez ostatnie kilkadziesiąt godzin miałem naprawdę dużo czasu na obserwacje. Nie, nie wiedział, kim jest, ale zachowywał jasność umysłu. Jego czyny nie wyglądały na przymuszone.  
- Służę ci tarczą, Anthony. - Odparłem Skamanderowi bez wahania. Użycie legilimencji może i było radykalnym środkiem, ale jeśli rzeczywiście chcieliśmy być o krok przed wrogiem, nie zaś za nim, pewne działania były konieczne – nawet takie, z których nie mieliśmy być w przyszłości dumni. I z każdym dniem przyjmowałem tę rzeczywistość z zaciśniętymi zębami. Nie zamierzałem jednak wycofać się od złożonej obietnicy. Znikający w smolistej mgle czarnoksiężnicy byli potężni i bezlitośni; pozbawienie Alexandra i Josie wspomnień było zbrodnią znacznie okrutniejszą, niż potraktowanie ich śmiercionośnym promieniem avady. Najwyraźniej świetnie bawili się naszym kosztem. - Anomalie stwarzają większe prawdopodobieństwo przyciągnięcia wroga. Ale skoro znamy ich personalia, być może powinniśmy skupić się na konkretnych osobach. Bliskość anomalii nie tylko zwiększa ryzyko kapryśnej magii. Nikt nie ujarzmia ich charakteru na własną rękę, a w grupie są silniejsi. I mogą spodziewać się walki. Poza tym zawsze istnieje szansa, że natrafi się na kogoś, kto po prostu chciał dobrze. Czarodzieje nie związani ani z nami, ani z czarną magią, również próbują przywrócić życie wokół siebie do normalności. Dlaczego więc czekać na okazję, a zamiast stworzyć ją samemu? Wiem, że to niezgodne z prawem. I ryzykowne. Ale nie chcę dłużej siedzieć z założonymi rękami i czekać na przyzwolenie. Oni nie zamierzają.
No proszę, szlachetny Lisie. Być może sam nie spodziewałem się po sobie sięgania po tak ostre środki, ale nieustanna ofensywa do niczego nas nie prowadziła. Nie mieliśmy szans przeciwstawić się wypełzającemu zza rogów ulic plugastwu, jeśli nie znaliśmy ich ruchów. Z każdym spotkaniem liczba znanych nam popleczników – tych mniej i bardziej prawdopodobnych – wyłącznie wzrastała, sprawiając, że nikomu spoza grona Zakonu Feniksa nie dało się już w pełni zaufać. Nawet własnej rodzinie – o czym być może właśnie zbyt dobitnie został uświadomiony Jayden.
- Brendan ma rację, potrzebujemy w szczególności eliksirów leczniczych. - Magia była zwodnicza także dla medyków, eliksiry stanowiły bardziej niezawodne wsparcie na polu walki. - Użyteczny będzie także czuwający strażnik. Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której pod działaniem klątwy zdradzimy pozostałych. - Moje spojrzenie mimowolnie powędrowało w kierunku Alexa i Josie. Nikt nie powinien podzielić ich losu. - Możesz polegać na Ingissonie. - Zwróciłem się do Cyrusa, po czym przeniosłem wzrok na milczącego Norwega. - To cholernie zdolny alchemik, może zająć się nawet najtrudniejszymi eliksirami. - Zdołałem się już o tym przekonać. Miał swoje za uszami, jednak wierzyłem, że nie zmarnuje danej mu szansy. Dotychczas nie zawodził – a jeśli stałoby się inaczej, z Samuelem byliśmy pierwszymi, którzy zamierzali ukazać mu, jak wyglądała sprawiedliwość.
Dyskusja, która zawrzała, łudząco przypominała tę z poprzedniego spotkania. Z tą różnica, że na ostatnim nikt nie chciał trzaskać za sobą drzwiami.  
- Jayden. - Podniosłem się zaraz za Benjaminem, błyskawicznie materializując się obok niego i Vane'a. Nie sądziłem, żeby Jamiego poniosło, na stare lata zrobił się znacznie łagodniejszy w egzekwowaniu swojego zdania – albo przynajmniej przeszedł z brtalności fizycznej na słowną. Jednak każda wypowiedziana przez niego sylaba była okrtutnie prawdziwa, ukazując oblicze wojny bez filtrów. - Ja także, jako auror – i zapewne pozostali aurorzy również, choć ostatnio także i niektórzy Zakonnicy – musiałem w swoim życiu dokonywać trudnych decyzji. Poświęceń. Pomyłek. Z tym, że w odróżnieniu od sił, z którymi walczymy, posiadamy sumienia. Sumienia, które zżerają nas od środka, skrupulatnie rozliczając z każdego czynu. Zgadzam się z tobą. Że zło rodzi większe zło. - W zasadzie nie miałem wątpliwości, że wszyscy tutaj zgromadzeni się z nim zgadzali. - Bo masz absolutną rację mówiąc, że nie możemy zatracić się w przemocy. I w ślepym dążeniu do swoich celów. Musimy zachować jasność umysłów. Ale w tej wojnie mierzymy się z przeciwnikiem, który już nie chce słuchać. Który zabrnął już zbyt daleko w ciemność, by nas usłyszeć. Więc jedyne, co możemy zrobić, to go powstrzymać. - O tym właśnie mówiliśmy, prawda? - W jaki sposób chcesz walczyć? - Zapytałem go wprost, zupełnie łagodnym tonem. Chciałem go wysłuchać – o ile w ogóle potzrebował jeszcze, aby zostać wysłuchanym. - Jeśli jednak nie chcesz walczyć, nikt cię do tego nie zmusi. - Dodałem jeszcze, spoglądając na Astronoma z powagą. Miał wolną wolę, był kowalem swojego losu. I jeśli rzeczywiście chciał odejść nie było sensu, aby go zatrzymywać. Ale z jakiegoś powodu znalazł się w Zakonie, musiał chcieć coś zmienić, mieć o co walczyć. Tutaj nie pojawiali się przypadkowi ludzie.

Foxoedit: dopisałam jedno zdanie odnośnie Selwyna pod imperio specjalnie dla Minnie!


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym


Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 17.06.18 21:57, w całości zmieniany 5 razy
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój gościnny - Page 14 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 16:46
Garrett, Holly, Trevor - to tylko kilka imion spośród wielu, których przyjdzie nam opłakiwać. Jednak łzy nie mają charakteru oczyszczenia, a raptem słabości, którą każdy z nas gdzieś tam w sercu nosi. Wierzę, że nie istnieje człowiek bez słabego punktu, obojętnie jak bardzo jest zły czy dobry. Uczucia, emocje, jakkolwiek wspaniałe i budujące nasze człowieczeństwo są również tą miękką stroną naszego wnętrza, tak podatną na zranienia. Ból. I do tego nasi bliscy - pragniemy ich chronić, a jeśli odważą się zdradzić, z jakiegoś niewyjaśnionego dla nas powodu, zdrada ta boli po tysiąckroć bardziej niż każda inna. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie ogromu okrucieństwa jakiego może dopuścić się drugi człowiek. Ba, nie tylko może - robi to. Sądząc po tym, co przeżyliśmy w Hogwarcie, w Złotej Wieży, myślę sobie, że niewiele rzeczy jest w stanie mnie zszokować. A jednak. Wizja roztaczanego pożaru jest przerażająca. Oczami wyobraźni widzę ogniste węże spopielające ludzi, tajemnicze rozdarcia nieba oraz zaklęcia spadające na ziemię jak grom z jasnego nieba, cierpienie, rannych i krew, mnóstwo krwi. A to dopiero początek.
Później jest jeszcze relacja - Alexandra i nieznanej mi kobiety. Otwieram oczy ze zdumienia, tkwię w szoku już tak nie wiem ile, ale to jest zatrważające. To wszystko, co się dzieje. Imperiusy, czyszczenie pamięci - aż wreszcie wykorzystanie jako marionetkę do czynów tak absurdalnych jak dotarcie do Azkabanu. Co to za szaleńcy? Wynaturzenia? Nie mieści mi się to w głowie, po prostu.
- To możliwe, że jeszcze żyją? - wyrywa mi się z ust, ale zanim jestem w stanie ugryźć się w język, jest już za późno. Selwyn przeżył, ale mógł też mieć dużo szczęścia w nieszczęściu. Bo czy to możliwe, włamać się do tak pilnie strzeżonego więzienia jakim jest Azkaban? Przeżyć spotkanie z setkami, jak nie tysiącami dementorów? To brzmi tak abstrakcyjnie. I do tego wieść o tym, że Samatna Weasley nie żyje - Bren, zabiłeś ją? Przenoszę na niego wzrok. Muszę się od tego zdystansować, bo to naprawdę… to wszystko jest tak bardzo straszne. Wiem przecież, że jest wojna, wiem, że musimy walczyć, ale i tak to pewna nowość. Za dużo informacji na raz. Tak bolesnych i przykrych. Pierwszy szok powoli mija, ale to nie znaczy, że przechodzę nad tym do porządku dziennego.
Kręcę głową - nie, nie będę warzyć eliksirów, więc ten temat mnie nie dotyczy. Nie znam też Mulcibera ani jego świty, tak jak wiele pojawiających się nazwisk jest dla mnie całkowicie obca. Na szczęście. Niestety poza tym brzmiącym Vane. To zbieżność, przypadek? Wygląda na to, że nie. Zresztą, Jayden porusza dość ważną kwestię. Czuję, że wszyscy mają rację, każda ze stron i to jest w tym wszystkim tak potwornie ciężkie. Jak wyjść z tej sytuacji? Jak sobie poradzić z rozdzierającym sercem, z moralnością, z pomocą innym, z walką? Niestety większość osób bierze słowa nauczyciela za atak, ale to przecież nie jest tak. Po co te krzyki, po co kłótnie? To w niczym nie pomoże.
- Jay, proszę cię - mówię błagalnie, obracając się na krześle w stronę wyjścia. Nie chcę tego mówić, ale muszę. - Proszę cię, przemyśl to. Nie podejmuj decyzji pochopnie, podyktowaną emocjami. Jest ciężko, to prawda, doskonale cię rozumiem. Ale nie możemy odpuścić - kontynuuję. Znów mam przed oczami wydarzenia z końca kwietnia i czuję, jak zbierają mi się łzy w kącikach oczu. - Pomyśl o Finnicku, Angusie. O Lewisie. Pamiętasz Puchonkę Lucy? Spadła z balkonu chcąc się uratować - kontynuuję. Nie chcę tego mówić, ale chyba muszę. - Musimy to zrobić, dla nich. Jesteśmy ich opiekunami, musimy walczyć z tymi zwyrodnialcami. Nie wiadomo do czego jeszcze się posuną. Jeśli teraz zrezygnujesz, zostawisz ich bez opieki. Stracisz pamięć i nie będziesz o niczym wiedział - a my nie będziemy mogli ci o niczym powiedzieć. Potrzebujemy każdej pomocy, twojej pomocy. - Nie wiem, może tak bezpośredni przykład jest warty zastanowienia, pomimo drżącego głosu? Może to sprawka Grindelwalda, ale nawet nie jestem świadoma, że tamci też będą bestialsko traktować dzieci posuwając się do obrzydliwych czynów. Musimy być przezorni, czujni i nie dać się zaskoczyć tak jak ostatnio. Może wybiegam daleko w przyszłość, nie wiem tego. Wiem tylko, że mamy swój cel i to nasz obowiązek, żeby go wypełnić. - Oni i nie tylko oni liczą na nas. Nie możemy zawieść, nie ponownie. - Wiem, że wtedy akurat zawiedliśmy głównie my, ale tak naprawdę zawiniliśmy wszyscy - wszyscy nauczyciele, pracownicy Hogwartu, tym, że nie zareagowaliśmy wcześniej. Mogliśmy to zrobić. - Przynajmniej to przemyśl - dodaję na zakończenie, czy raczej powtarzam. W międzyczasie słuchając wypowiedzi innych, patrząc na spóźnionego Gabriela, ale całą uwagę koncentruję właśnie na astronomie. Naprawdę wierzę, że nie powinniśmy się teraz osłabiać.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 18:23
Nie spodziewała się, że spotkanie Zakonu Feniksa przebiegać będzie w takiej atmosferze; wiedziała oczywiście, że nie odbędzie się tu festiwal miłości i przesyłania pochwał pod adresem każdego, kto próbował zrobić cokolwiek, lecz sądziła, że kwestie ideologiczne są w szeregach organizacji jawne i klarowne, że wszyscy mają zbliżone do siebie poglądy, a nawet jeśli nie, potrafią to uszanować. Tyczyło się to obu spierających się teraz ze sobą stron, bo nie było wątpliwości, że w pokoju gościnnym gospody doszło do rozłamu. Nie była w Zakonie wystarczająco długo by równie emocjonalnie podchodzić do sprawy, wyczuła jednak doskonale w jak wielkim impasie znajdują się teraz jego członkowie. Z jednej strony każdy miał przecież wolną wolę, za której użycie groziło najwyraźniej zaklęcie zapomnienia, lecz z drugiej sytuacja w czarodziejskim świecie pogarszała się tak bardzo, że nawet rudowłosa wątpiła, by hasła, z jakimi zakładany był Zakon, były teraz w stu procentach aktualne. Ona sama wstąpiła do niego wiedząc doskonale, że będzie zdolna do poświęcenia wszystkiego, jeśli w grę wchodzić ma przyszłość jej syna. Jednakże w definicji wszystkiego nie znajdowało się morderstwo z zimną krwią; Jessa znała siebie i wiedziała doskonale, że nie byłaby w stanie zabić, istniały jednak jeszcze inne sposoby na pokonanie przeciwnika. Dlaczego nikt nie decydował się o nich wspomnieć, a zamiast tego przerzucano się ideologicznymi mrzonkami i patetycznie brzmiącymi deklaracjami o poświęceniu i wyborze mniejszego zła. Ktoś tu chyba za długo próbował przechytrzyć Grindelwalda, skoro w efekcie zaczynał brzmieć jak on.
Głos zabierały coraz to inne osoby, lecz Diggory jedynie obserwowała te wymianę zdań, nie zamierzając dokładać swojej cegiełki do tej sprawy – nie widziała idealnego wyjścia z sytuacji, ba, nie widziała nawet dobrego rozwiązania. Nim spotkanie się zakończy, co najmniej kilka serc zostanie złamanych przez jego przebieg.
Przy stole siedziało tak wiele znanych jej z widzenia osób, że nie mogła nie uśmiechnąć się do niektórych, wiedziona sentymentem. Niestety padały też nazwiska zupełnie innych znajomych, takich, którzy wybrali ewidentnie ciemniejszą stronę mocy i jedynie ciche westchnienie wyrwało się rudowłosej, gdy doszła do wniosku, że jedna decyzja na przestrzeni całego życia jest w stanie zmienić tak wiele.
Nie sięgnęła ręką po eliksir, nie zamierzała też pocieszać Alexandra i Josephine pustymi słowami; współczuła im, lecz wcale nie znała, dlatego uznała to za zachowanie nie na miejscu. Wolała przejść do konkretów, a możliwość nadarzyła się, gdy Fred wspomniał o hogwarckim morderstwie sprzed lat.
- Chłopiec nazywał się Rubeus Hagrid odpowiedziała Foxowi; jak mogłaby zapomnieć równolatka z Gryffindoru, który przewyższał ją o dwie głowy? – Ale odkąd go wyrzucono, już ani razu o nim nie usłyszałam – dodała szybko, pragnąć ugasić nawet iskierkę nadziei w to, że mogłaby wiedzieć na temat półolbrzyma coś więcej.
Poruszenie tematu kamienia wskrzeszenia sprawiło, że zmarszczyła brwi. Amos uwielbiał Baśnie Barda Beedle’a, a choć preferował Czarę Marę, Opowieść o trzech braciach czytała mu tyle razy, że znała ją niemalże na pamięć. Czy to możliwe, by insygnia z bajki dla dzieci istniały naprawdę?
- A więc pani profesor chce, byśmy odnaleźli kamień wskrzeszenia – odezwała się donośnym głosem, mając nadzieję, że chociaż na moment powrócą do głównego tematu spotkania i zdołają opracować konkrety – Gdzie mamy szukać? W Hogwarcie? W Durmstrangu? Chętnie podejmę się poszukiwań, bo miejsc wskazanych przez panią profesor na pewno będzie więcej – zaoferowała od razu, pragnąc się wykazać, ale także wreszcie do czegoś przydać – W baśni Insygnia były trzy, a jeśli Grindelwald miał jedno, istnieje chyba wysokie prawdopodobieństwo, że interesował się pozostałymi dwoma. Czy różdżka i peleryna także wchodzą w obszar naszych poszukiwań?


when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water

Jessa Diggory
Jessa Diggory
Zawód : łowczyni talentów
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
when it all goes
up in flames
we'll be
the last ones
s t a n d i n g
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Pokój gościnny - Page 14 Ce647ec3fe24bd170c32be56a874bb97
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5833-jessa-diggory https://www.morsmordre.net/t5851-krasna#138351 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-devon-otterton-dom-diggorych https://www.morsmordre.net/t5856-skrytka-bankowa-nr-1442#138516 https://www.morsmordre.net/t5854-jessa-diggory#138467
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 18:41
Niełatwo było pogodzić obowiązki uzdrowiciela i członka Zakonu Feniksa, szczególnie, odkąd anomalie w ich świecie stały się zjawiskiem powszechnym. Co prawda Orpheus mógłby sobie odjąć z grafiku tych kilka godzin, przez które spędzał w Szpitalu Św. Munga ponad połowę swojego dnia, ale nie chciał tego robić, ponieważ wiedział, że przyda się każda para rąk do pracy. Obowiązek wobec pacjentów był dla niego tak samo ważny, jak ten wobec Zakonu, nie potrafił tego rozdzielić i pewnie dlatego zdecydował się na spóźnienie na spotkanie. Nie był w stanie odprawić swojego pacjenta z kwitkiem, wymyślając tym samym kłamstwo, które pewnie i tak zbyt dobrze by mu się nie udało, ponieważ nigdy nie był w tym dobry, nawet jeżeli miał świadomość tego, iż mija się z prawdą w dobrej sprawie. Poza tym nie umiał zostawić tak po prostu człowieka w potrzebie, dlatego doszedł do wniosku, że zostanie tych kilka minut dłużej, aby móc z czystym sercem powiedzieć, że doprowadził sprawę do końca. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie wszyscy członkowie Zakonu Feniksa będą w stanie to zrozumieć, ale miał nadzieję, że w większej mierze się to na nim nie odbije i że szybko nadrobi to, co podczas spotkania zdążył już ominąć. Gdy zakończył pracę, jak najszybciej opuścił szpital, wiedząc, że od tego momentu liczy się tak naprawdę każda minuta.
Nie spodziewał się, że podczas swojej podróży do pokoju gościnnego, spotka kogokolwiek po drodze, ale właściwie trochę się uspokoił, widząc Gabriela. Dobrze było wiedzieć, że nie tylko on się spóźnił, choć pewnie nie był to zbyt dobry powód do tego, żeby się cieszyć. Zanim jeszcze weszli do środka, posłał mężczyźnie delikatny uśmiech, a następnie wziął głęboki wdech, zastanawiając się, co takiego zastanie, kiedy drzwi się otworzą. Nie sądził na pewno, że będzie to w pierwszej kolejności twarz Jaydena, a później Benjamina. Na samym początku wydawało mu się, że może wychodzili, ale później dostrzegł, że właściwie nikt inny nie zbierał się do wyjścia, a ponadto atmosfera w pomieszczeniu była gęstsza niż powinna. I dlaczego właściwie Wright przytrzymywał astronoma? Orpheus naprawdę nic z tego nie rozumiał i wydawało mu się, że nie chce nic rozumieć, bo prawda może okazać się gorsza niż jego przypuszczenia.
Witajcie, przepraszam za spóźnienie — powiedział trochę niepewnym głosem, ponieważ miał wrażenie, że właśnie w czymś przeszkodził. Nie miał jednak innego wyboru, w końcu nie było sensu w staniu za drzwiami, kiedy już tutaj przybył. — Zatrzymała mnie praca — wyjaśnił, by po chwili zająć miejsce przy ścianie, przy czym oddalił się trochę od drzwi, domyślając się, że lepiej było więcej nie przeszkadzać mężczyznom, którzy się tam znajdowali. Kiedy tylko znalazł dla siebie skrawek miejsca w pomieszczeniu, zaczął szukać wzrokiem brata i gdy udało mu się go znaleźć, uśmiechnął się do niego lekko, chociaż czuł, że jest to w tym momencie niekoniecznie na miejscu. Z racji tego, że nie miał pojęcia, co tak właściwie się dzieje, wolał póki co się nie odzywać, tylko obserwować rozwój sytuacji. Być może z kontekstu uda mu się wywnioskować, dlaczego tych dwóch członków Zakonu znajdowało się tak blisko drzwi, jakby zaraz oboje mieli wyjść. Już chwilę później miał tego pożałować, bo gdy wysłuchał słów Fredericka, a następnie również Pomony, zrozumiał, że Vane prawdopodobnie rozważał odejście z Zakonu. Nie umiał znaleźć lepszego wytłumaczenia dla tego, co mówili. — Jayden? wypowiedział imię swojego towarzysza, marszcząc brwi w geście niezrozumienia dla całej tej sytuacji i jego decyzji.

| Orpheus zajmuje miejsce przy ścianie
Gość
Anonymous
Gość
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 19:40
Nagle do pokoju gościnnego wpadł nie kto inny jak Hannah Wright, co wprawiło Maxine w jeszcze większą konsternację. Świetnie. Zacisnęła usta w wąską kreskę i odwróciła od niej spojrzenie; to nie był ani czas, ani miejsce na prywatne utarczki. Bez słowa zajęła przyniesione przez pana Bartiusa krzesło, oczekując na rozpoczęcie spotkania, gdy dostrzegła kto do niej podchodził - już otwierała usta, by warknąć czego chcesz?, lecz coś w spojrzeniu Billego ją powstrzymało. Zatrzymał się przed nią, a modre oczy Desmond mówiły jedynie co ty wyprawiasz?, przed chwilą zastanawiała się co to za scenę zamierza jej urządzić, gdy wtedy - wyciągnął do niej dłoń. Spojrzała na niego tak, jakby postradał wszystkie rozumy, lecz trwało to wyłącznie chwilę.
Maxine Desmond była uparta jak osioł. Bywała szorstka i uszczypliwa. Zwłaszcza dla Moore'a. Jednocześnie - nie była jednak w swej dumie po prostu głupia. Wiedziała po co się tu znalazła. - Billy - odpowiedziała mu również skinięciem głową, wstała z miejsca i chwyciła jego szorstką od trzymania miotły dłoń, uścisk miała pewny. Nawet nie chciała zmiażdżyć mu palców jak raz na boisku (nie udało się, bo miał więcej krzepy, ale chociaż próbowała). Pierwszy wykazał się dobrą wolą, gestem pokoju, których nie zamierzała odtrącać. - Dziękuję - odpowiedziała, bez cienia zgryźliwości, po czym usiadła na wskazanym przez niego miejscu. Skoro oboje się tu znaleźli, musieli współpracować.
Udawać chociać, że się tolerują.
Maxine nie było w Ministerstwie Magii, gdy to wszystko się zaczęło. Tamtej nocy spała bezpiecznie w swoim łóżku, a gdy następnego dnia wzięła Proroka Codziennego w ręce... Serce jej stanęło, a kolana zrobiły się dziwnie miękkie. Czuła przerażenie, niezaprzeczalnie. Strach, gniew, złość. Wszystkie te emocje utwierdziły ją  w przekonaniu, że powinna się tu zjawić, na tym spotkaniu i spróbować to wszystko zatrzymać. Z przerażeniem słuchała relacji innych, którzy byli obecni wtedy w Ministerstwie Magii; nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że Jean mogła być jedną z ofiar - czy ocaliło ją przerwanie kursu aurorskiego? Sama możliwość, że mogłaby ucierpieć przez szatańską pożogę sprawiało, że Maxine zasychało w ustach.
Przysłuchiwała się uważnie temu, co głównie aurorzy mówili o nowym Ministrze Magii. Wciąż było w niej jednak wiele wątpliwości, czy to cokolwiek zmieni; politycy stracili jej zaufanie już dawno.
Niewiele miała także do powiedzenia w kwestii alchemików, bo na tym nie znała się zupełnie. Nie potrafiłaby nawet wymienić nazw mikstur, które mogłyby być przydatne, dlatego nie odzywała się na próżno. Zaniepokoiły ją opowieści o atakach podczas prób napraw anomalii. Z Justine próbowały trzykrotnie poskromić ich magię, lecz bezskutecznie; na całe szczęście nikt ich wówczas nie zaatakował, lecz obiecała sobie, że podczas kolejnych prób (a do nich niewątpliwie dojdzie, nie miała zamiaru spoczywać na laurach), będzie miała oczy dookoła głowy i zachowa szczególną ostrożność.
Na Brendana spojrzała ze współczuciem; Margaux opowiedziała jej o niejakiej Samancie Weasley, która zdradziła własną rodzinę i sprzedała duszę ciemnym mocom. Zawsze czuła się czarną owcą własnej rodziny, lecz do tej kobiety było ej niesłychanie daleko...
- Ramsey Mulciber - odezwała się po Minnie, gdy uzyskała potwierdzenie, ze chodzi właśnie o niego. - Zaatakował mnie w szkole. Nożem - wypowiedzenie tych słów sporo ją kosztowało; o tak bolesnych wspomnieniach nie mówiło się łatwo. Chciała jednak, aby wiedzieli, że ten człowiek potrafił skrzywdzić już wiele lat temu.
Właściwie nie spodziewała się, że będzie zdolny do tak strasznych czynów, o których mówili inni. Opowieść Alexandra i Josephine wprawiły Maxine w przerażenie, którego nie potrafiła ukryć. Nie wiedziała nawet co powiedzieć, w głowie miała absolutny mętlik. Tak zaschło jej w ustach, że sięgnęła po sok dyniowy, musiała się napić... Wypiła całą szklankę duszkiem. Musiała nalać sobie więcej, gdy mężczyzna zwany Jaydenem zaczął przemawiać.
Nie rozpłacz się tylko jak baba, chciała burknąć pod nosem, spoglądając nie mniej ostro na kobietę, która mu przytaknęła; coś mówiło jej jednak, że nie zostałoby to dobrze odebrane i wprowadziło jeszcze większy chaos. Słowa płynęły szybko, a zanim Maxine ułożyła sobie w głowie to, co chciała powiedzieć, podobne myśli w słowa ubrali już Benjamin, Margaux, Justine, Jackie, jej ojciec, Brendan,... Trwała w milczeniu, czując, że ma mniejsze prawo do wypowiedzi, pouczania innych co jest słuszne, a co nie - bo choć wojna nadeszła, to nie jej nie znała.
Wiedziała jednak, że na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. A przeciwnicy, o których jak dotąd słyszała jedynie mrożące krew w żyłach opowieści, nie cofną się przed niczym; a czy oni nie mieli zrobić wszystkiego, aby uchronić przed nimi czarodziejski świat?
W końcu jednak nie wytrzymała.
- Łatwo ci szastać oskarżeniami, co? - spytała ostro Jaydena. - Byłeś tam? Wiesz co się tam stało? Jesteś po prostu bezczelny - pytała dalej; w głowie się jej nie mieściło, aby oskarżać człowieka, który naprawdę położył swe życie na szali, a nie tylko o tym pięknie mówił, o morderstwo z zimną krwią. Vane nawet nie zapytał, czy jego podejrzenia są słuszne - dlaczego musiało do tego dojść? Nigdy z Weasleyem nie łączyła ich bliska przyjaźń, nie mogła powiedzieć, aby znała go bardzo dobrze - na tyle jednak, by wiedzieć, że ma serce po właściwej stronie. - Oskarżacie wszystkich tu o niemoralność - a kim jesteś ty, aby pouczać innych o moralności? Świętym? - ostatnie słowo wymknęło się Maxine mimowolnie, przypadkiem, a winnym byli bardzo religijni, mugolscy rodzice. - Ile zrobiłeś, aby świat stał się bielszy? No ile? Łatwo jest mówić, ciężej zrobić, ale wtedy chociaż sumienie ma się czyste, co? Jaką masz podstawę, aby prawić wszystkim kazania? - Sama nie uważała, aby miała takie prawo, lecz mówiła szybciej, niż myślała. - Nie wierzę, by był tu ktoś, kto chciałby przelewać krew. Szatańskiej pożogi nie ugasisz jednak wodą - dodała jeszcze. Nie czuła potrzeby, aby mówić więcej; to nie ona była kapitanem tej drużyny - a gwardziści, którzy wyrzekli już wszystko, co należało. Maxine mocno zacisnęła palce na szklance; nie sądziła, że sprawy przybiorą podobny obrót.
Benjamin i Brendan mieli rację. Jeśli Jayden byłby w stanie patrzeć na cudze cierpienie, godzić się na nie, byleby nie ubrudzić sobie rączek i mieć czyste sumienie, nie było tu dla nich miejsca. Ich wątpliwości i niezdecydowanie mogłoby doprowadzić jedynie do zguby Zakonu, gdy nadejdzie moment wyboru - a nadejdzie prędzej, czy później. I nie życzyła nikomu, aby był później tak prędko, płytko i pochopnie osądzony tak jak uczynił to Vane.
- Kamień wskrzeszenia? Co to jest? - spytała od razu. Była mugolaczką, nikt nie czytał ani jej, ani Jean bajek dla dzieci. Z wyjaśnieniem przyszło kilka głosów, lecz tak się zdziwiła, że nie potrafiła nie zapytać... - Mówimy o przedmiocie... z bajki?



That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?

Maxine Desmond
Maxine Desmond
Zawód : Szukająca Harpii z Holyhead
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

she's mad, but she's magic
there's no lie
in her fire

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
mad max
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5560-maxine-desmond https://www.morsmordre.net/t5599-leopoldina#130569 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f103-swansea-st-helen-avenue-7 https://www.morsmordre.net/t5601-skrytka-bankowa-nr-1376#130573 https://www.morsmordre.net/t5600-maxine-desmond#130571
Re: Pokój gościnny [odnośnik]17.06.18 21:09
Słysząc gniewny szept Minnie, nie potrafił zareagować inaczej, jak tylko wywrócić oczami, jednak kiedy odwrócił głowę przez ramię, uśmiechnął się szelmowsko i puścił jej oczko. A tam zaraz „Malcolm”. Pewnie sama by się napiła, tylko po swojemu nie chce zrobić zamieszania wokół swojej osoby, jak gdyby ktokolwiek miał jej mieć za złe to, że chciałaby ugasić pragnienie. Dobrze, że on nie miał podobnych problemów i mógł z widocznym samozadowoleniem wcisnąć jej szklankę w dłoń. I zgodnie z jego przewidywaniami, Minnie już po chwili spojrzała na niego łagodniej, co skwitował uśmiechem w jej stronę. Niedługo później został pozbawiony towarzystwa siostry – profesor Vane – kolejna po profesorze Bartiusie znajoma twarz z Hogwartu (a w pomieszczeniu dostrzegł ich jeszcze więcej) – postanowił ustąpić jej miejsca. Od odchodne uśmiechnął się do niej po raz ostatni, po czym całkowicie poświęcił się słuchaniu wypowiedzi innych Zakonników.
Krótko mówić, działo się źle. Będąc w Hogwarcie wiedział, że jest kiepsko, pożar w Ministerstwie świadczył o tym, że nawet tragicznie, ale dopiero spotkanie uświadomiło mu, jak bardzo było beznadziejnie. Na Alexandra i Josephine spojrzał z mieszaniną niepokoju i zmartwienia – nawet sobie nie wyobrażał, jak bardzo musiało im być teraz ciężko: utrata pamięci musiała być dla nich prawdziwą tragedią. Zresztą, dla kogo by nie była.
Najbardziej jednak poruszyły go słowa profesora astronomii: jak Vane mógł mówić coś takiego? Jakby byli żądnymi krwi brutalami, jakby sami mieli zacząć rzucać czarnomagiczne klątwy – w pełni zgadzał się ze zdaniem Benjamina.
Wojna już się zaczęła – odezwał się w końcu, bo nie tego nie skomentować – A nasi wrogowie dysponują  plugawą, ale i potężną magią. Stawianie oporu to jedno, ale jeśli nie zobaczą, że mają w nas mocnych przeciwników, będzie jeszcze gorzej. Na atak trzeba odpowiedzieć atakiem – niech wiedzą, że muszą na nas uważać. Nie możemy odstąpić im pola. Nikt nie mówi o brutalnych mordach, profesorze, ale nie możemy być bierni wobec tego, co się dzieje i jedynie opłakiwać tych, których utraciliśmy. Jesteśmy siłą, z którą muszą się liczyć i może pora, by w końcu na poważnie to zrozumieli – powiedział, twardym wzrokiem wpatrując się w Vane’a. Postawa profesora była rozczarowująca, nie mniej jednak to jego zdanie, a skoro zamierzał odejść, to nie widział w tym przeszkód, może tak nawet byłoby lepiej.
Do myślenia dały mu słowa Herewarda o tym, że anomalie są powiązane z kamieniem wskrzeszenia. Słyszał o nim, w Hogwarcie, jeszcze na pierwszy roku, nadrobił czarodziejskie bajki, ciekawy, jaką literaturę czytają dzieci czarodziejów. Skąd Grindelwald miałby mieć tak potężny artefakt i w jaki sposób wpłynął on na to, co obecnie dzieje się z magią? Zmarszczył lekko czoło w namyśle.
Może warto poszukać jakichś wskazówek w Hogwarcie? – rzucił dość ostrożnie, opierając się plecami o ścianę.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 14 z 28 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 21 ... 28  Next

Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach