Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Pokój gościnny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
łóżko Loża 1
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
łóżko Loża 2
40 - Sam
41 - Hannah
ośla ławka Krzesełka pod ścianą
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój gościnny
Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
40 - Sam
41 - Hannah
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
To nie tak, że kogokolwiek o cokolwiek oskarżam - to zdziwienie. Szok. Niedowierzanie. Prawda uderza we mnie z impetem, na jaki nie jestem przygotowana. Siedzę trochę w letargu, spetryfikowana, nie do końca rozumiejąc to wszystko, co przy tym stole ma miejsce. Śmierć jest oczywistą konsekwencją wojny - ale czy kiedykolwiek brałam pod uwagę zabicia członka własnej rodziny? Czy kiedykolwiek przyszło mi na myśl, że ktoś, kto jest mi tak bliski, może okazać się mi niewyobrażalnie daleki? Nie, z góry założyłam, że mikroklimat jaki został wytworzony miłością Sproutów mi na to nie pozwoli. Że nikt z nas nie mógłby okazać się bestią gotową na mordowanie niewinnych osób. Co zrobiłabym stając przed takim wyborem? Czy byłabym w stanie wymierzyć różdżką w rodzeństwo? W kuzynostwo? Ze świadomością, że dopuścili się paskudnych czynów? Że przez nich cierpią niewinni? To wydaje mi się tak abstrakcyjne, tak nierealne, a jednocześnie tak bardzo żywe. Od najmłodszych lat wychowywana w duchu sprawiedliwości oraz miłości do ludzkiego życia nie spodziewałam się, że kiedykolwiek te dwie wartości okażą się być tak bardzo rozbieżne. Boję się tego, że ten dzień właśnie nadszedł. Stoję dwiema nogami na granicy różnych światów mając wrażenie, że przede mną czeka na mnie jedynie przepaść. Nie mogę zebrać myśli. Błądzę nieprzytomnym wzrokiem po twarzach wszystkich, najdłuższe spojrzenie dedykując Jaydenowi. Tak, proszę go, żeby to przemyślał - to wcale nie musiało się tak skończyć. Ale się skończyło. Bez zrozumienia patrzę jak znika z Samem za drzwiami i ogarnia mnie jeszcze większy smutek. Nie powinniśmy pozwolić sobie na rozłam, na kłótnie, na babranie się w bagnie wzajemnych oskarżeń oraz wrogości - to nas zniszczy skuteczniej niż niejedna czarnomagiczna klątwa. Wreszcie stracimy do siebie zaufanie, a zaufanie to podstawa. Nikt z nas nie wygra tej wojny w pojedynkę bez względu na to jak bardzo jest utalentowany czy waleczny. Musimy działać wspólnie.
Nie mogę przeboleć, że tracimy tak cennego sojusznika w Hogwarcie. Dziwnie mi na myśl, że spotkamy się w wakacje lub po nich i Jay nie będzie o niczym pamiętać. Że dobrowolnie zrzekł się pomocy, że zostawił biedne dzieci na pastwę losu, gdyż nie będzie mógł uczestniczyć w ich opiece tak jakby mógł działając z nami. Wiem to i on też powinien to wiedzieć. Cała ta sytuacja nie mieści mi się w głowie, chociaż podejrzewam, że wraz z miesiącami przeżyję jakoś świadomość, że nie będziemy mogli już na niego liczyć. Teraz jednak wydaje mi się to po prostu potworne, jakbyśmy mieli przez to wszystko przegrać - inni przyjmują tę sytuację ze złością lub wręcz spokojem, chyba im tego zazdroszczę. Tak naprawdę to może dlatego, że nie znają Vane’a tak dobrze, że nie wiedzą za wiele o specyfice Hogwartu spoza lat szkolnych, że nie widzieli tamtych dzieci. Nie wiem; jakakolwiek jest prawda, z czasem przytłacza mnie ona coraz bardziej i bardziej. Prostuję się na krześle, ale ramiona są jakieś takie ciężkie i serce tłucze się w żebrach jak oszalałe. Czuję się, jakbym znów zawiodła.
- Wydaje mi się, że nie zaszkodzi rozejrzeć się po szkole - odpowiadam drżącym głosem na wzmiankę o poszukiwaniu informacji lub czegokolwiek, co należało do byłego dyrektora. Zerkam niepewnie to na Herewarda, to na Eileen, aż zatrzymuję się na Poppy. Jej dotychczasowe milczenie mocno mnie stresuje, nie chciałabym, żeby było zwiastunem kolejnej burzy oraz następnej straty. Na koniec przenoszę wzrok na Frances, która ma do nas po wakacjach dołączyć, chociaż wtedy może być już za późno, sama nie wiem. - Ten skur… - Stop. Ty nie przeklinasz, Pom. - Ten Grindelwald - prostuję więc. - Raczej nie zdążył niczego ze sobą zabrać, tak myślę. Nie wiem jak ministerstwo i profesor Dippet, ale wydaje mi się, że wciąż mamy szanse dotrzeć do skrytych przed wszystkimi miejsc - dodaję, wzdychając. Ciężko. Uwagi Bena pewnie by mnie rozbawiły, ale teraz wywołują we mnie smutny uśmiech. Świadomość, że tamci zdołali dotrzeć do Azkabanu i jeszcze przeżyć również jest straszne - czy istnieje w takim razie więzienie, z którego nie uciekną? Czy śmierć naprawdę jest jedynym rozwiązaniem? To staje się coraz bardziej namacalne. Odwzajemniam uścisk Eileen oczekując już chyba na najgorsze. Od czasu odsieczy nie sądziłam, że będę jeszcze czuć się jeszcze równie paskudnie, ale muszę przywyknąć do myśli, że naprawdę może być jeszcze gorzej. I jeszcze do tego zaginiony Alan. To naprawdę potwornie wyczerpujące psychicznie spotkanie.
Nie mogę przeboleć, że tracimy tak cennego sojusznika w Hogwarcie. Dziwnie mi na myśl, że spotkamy się w wakacje lub po nich i Jay nie będzie o niczym pamiętać. Że dobrowolnie zrzekł się pomocy, że zostawił biedne dzieci na pastwę losu, gdyż nie będzie mógł uczestniczyć w ich opiece tak jakby mógł działając z nami. Wiem to i on też powinien to wiedzieć. Cała ta sytuacja nie mieści mi się w głowie, chociaż podejrzewam, że wraz z miesiącami przeżyję jakoś świadomość, że nie będziemy mogli już na niego liczyć. Teraz jednak wydaje mi się to po prostu potworne, jakbyśmy mieli przez to wszystko przegrać - inni przyjmują tę sytuację ze złością lub wręcz spokojem, chyba im tego zazdroszczę. Tak naprawdę to może dlatego, że nie znają Vane’a tak dobrze, że nie wiedzą za wiele o specyfice Hogwartu spoza lat szkolnych, że nie widzieli tamtych dzieci. Nie wiem; jakakolwiek jest prawda, z czasem przytłacza mnie ona coraz bardziej i bardziej. Prostuję się na krześle, ale ramiona są jakieś takie ciężkie i serce tłucze się w żebrach jak oszalałe. Czuję się, jakbym znów zawiodła.
- Wydaje mi się, że nie zaszkodzi rozejrzeć się po szkole - odpowiadam drżącym głosem na wzmiankę o poszukiwaniu informacji lub czegokolwiek, co należało do byłego dyrektora. Zerkam niepewnie to na Herewarda, to na Eileen, aż zatrzymuję się na Poppy. Jej dotychczasowe milczenie mocno mnie stresuje, nie chciałabym, żeby było zwiastunem kolejnej burzy oraz następnej straty. Na koniec przenoszę wzrok na Frances, która ma do nas po wakacjach dołączyć, chociaż wtedy może być już za późno, sama nie wiem. - Ten skur… - Stop. Ty nie przeklinasz, Pom. - Ten Grindelwald - prostuję więc. - Raczej nie zdążył niczego ze sobą zabrać, tak myślę. Nie wiem jak ministerstwo i profesor Dippet, ale wydaje mi się, że wciąż mamy szanse dotrzeć do skrytych przed wszystkimi miejsc - dodaję, wzdychając. Ciężko. Uwagi Bena pewnie by mnie rozbawiły, ale teraz wywołują we mnie smutny uśmiech. Świadomość, że tamci zdołali dotrzeć do Azkabanu i jeszcze przeżyć również jest straszne - czy istnieje w takim razie więzienie, z którego nie uciekną? Czy śmierć naprawdę jest jedynym rozwiązaniem? To staje się coraz bardziej namacalne. Odwzajemniam uścisk Eileen oczekując już chyba na najgorsze. Od czasu odsieczy nie sądziłam, że będę jeszcze czuć się jeszcze równie paskudnie, ale muszę przywyknąć do myśli, że naprawdę może być jeszcze gorzej. I jeszcze do tego zaginiony Alan. To naprawdę potwornie wyczerpujące psychicznie spotkanie.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sophia patrzyła na to wszystko z pewnym niedowierzaniem i smutkiem. Żal było patrzeć na ten rozłam i na to, że jeden z członków Zakonu odchodzi, najwyraźniej mylnie rozumiejąc intencje gwardzistów, którzy wcale nie namawiali nikogo do zabijania z zimną krwią, a uczulali na to, co może przynieść przyszłość. Kto by tego pragnął? Nikt z nich, była tego pewna. Ale nie mogli i nie chcieli nikogo zmusić do walki, nie potrzebowali ludzi niepewnych, którzy mogą zawieść w kryzysowej sytuacji bo będą woleli odwrócić wzrok niż skalać swoje sumienie. Z dwojga złego lepiej, że Vane odszedł teraz, niż gdyby miał to zrobić w środku walki. Nie odezwała się, tylko patrząc; sam podjął decyzję i to on zmierzy się z jej konsekwencjami. Rozumiała też, co musiał zrobić Samuel, a co było konieczne. Żałowała tylko, że astronom uczynił to w taki sposób, dzieląc organizację i zasiewając ferment na spotkaniu, a może i wątpliwości w sercach niektórych. Co teraz myśleli o tym wszystkim nowi członkowie, którzy byli tu po raz pierwszy? Jak czuli się teraz choćby siedzący obok niej Aldrich i Jessa, którym opowiadała o Zakonie i jego działaniu ramię w ramię ponad podziałami? Spojrzała na nich, wiedząc, że jej przyjaciel nie potrafił walczyć, był uzdrowicielem – ale miała wielką nadzieję, że zostanie. Że nikt już nie pójdzie w ślady Vane’a.
Patrzyła na to wszystko nieco inaczej, bo nie różniło się to zbytnio od tego, co i tak musiała robić jako auror. Chciała działać, pomagać ratować świat i tych, którzy potrzebowali ich pomocy. Nigdy nie marzyła o zabijaniu i nigdy dotąd nie musiała tego zrobić. Zdawała sobie sprawę, że aurorzy o dłuższym stażu mogli już mieć takie doświadczenia, ale czy to czyniło ich złymi ludźmi? Nie, robili po prostu to, co konieczne, dlatego też nie osądzała Brendana; wiedziała, że był dobrym aurorem, gwardzistą, i na pewno miał powód, żeby tak postąpić, czego jednak mogli nie zrozumieć ludzie, którzy nie mieli z aurorstwem nic wspólnego i nie rozumieli, czego ten zawód wymaga. Sama liczyła się z tym, że może przyjść dzień, kiedy zostanie postawiona przed trudnym moralnie wyborem i będzie musiała podjąć decyzję. Musiała być na to gotowa jako auror i Zakonniczka Feniksa. Nie mogli pozostać bierni i udawać, że nic się nie dzieje, że lecące w nich zaklęcia to nieszkodliwe kolorowe iskry. Wielu zginęło, także wśród ich przyjaciół. Trochę ponad pół roku temu, kiedy zginęli jej rodzice, towarzyszyły jej myśli, że gdyby tylko miała taką możliwość, zrobiłaby wszystko, żeby ich ocalić. Do czego byłaby w stanie się posunąć, żeby uratować drogie jej osoby oraz innych niewinnych przed złem które wyciągało po nich macki? Na pewno się o tym przekona i to pewnie szybciej, niż myślała. Niestety wojna wymagała walki od obu stron. Nie mogło być tak, że tylko jedna atakuje, a druga nie może zrobić absolutnie nic poza wyczarowywaniem tarcz. Jak słusznie zauważył Samuel – mieli poświęcić się po to, by ci, którzy przyjdą po nich, już nie musieli dźwigać na swoich barkach takich decyzji.
Rozglądała się po twarzach obecnych. Niezależnie od tego, czym zajmowali się na co dzień, wierzyła, że wszyscy mogli zrobić wiele. Cieszyła się, że może tu być wśród nich. Jednak wszystko, co mogłaby chcieć powiedzieć na temat tego, co przed chwilą zaszło, zostało już powiedziane. Samuel i Vane zniknęli za drzwiami, a Sophia skupiła się na dalszym przebiegu spotkania.
Nie mogła pomóc w kwestii eliksirów, bo była w tym beznadziejna, nie mogła też, przynajmniej na ten moment, udzielić konkretnych informacji na temat zwolenników Voldemorta, ponieważ nigdy nie obracała się w konserwatywnych kręgach i większość z padających nazwisk nie mówiła jej zbyt wiele; być może byli to ludzie na tyle starsi od niej, że nie pamiętała ich z Hogwartu, ale zaczęła się zastanawiać, czy i w rocznikach zbliżonych do niej nie było kogoś podejrzanego. Wielu Ślizgonów wykazywało niechęć do mugoli i mugolaków – ale była daleka droga od szkolnych wyzwisk do palenia Ministerstwa Magii z ludźmi w środku. Pytanie, jak wielu z nich zabrnęło w swojej nienawiści tak daleko? Ilu ludzi, których kiedyś mijała na szkolnych korytarzach, przyczyniało się do chaosu, którego byli świadkami? Była przekonana, że w grupie jej przyjaciół i krewnych nie kryją się tak źli ludzie, bo mimo życzliwego i otwartego stosunku do świata ostrożnie dobierała swoje najbliższe grono, unikała ludzi, którzy nie byli prawi i którzy pławili się w uprzedzeniach.
- Zrobię, co będę mogła i co będzie konieczne – odrzekła na słowa Herewarda. Jeśli było potrzeba jak najwięcej aurorów, żeby przekonać ministra o słuszności ich sprawy, Sophia z pewnością dołączy, nawet jeśli z racji jej zaledwie rocznego stażu pracy Longbottom raczej jej nie kojarzył. Spojrzała też na Gabriela, którego imię również zostało wymienione; później mogli porozumieć się co do tego, co robić. – Pomogę też w odbudowie kwatery, brałam udział we wcześniejszych pracach. Mogę też zaoferować pomoc w obronie przed czarną magią i urokach dla tych, którzy nie czują się w tych dziedzinach zbyt pewnie. A także w patronusach – dodała. Obiecywała to Aldrichowi, miała podszkolić go w walce i wywoływaniu cielesnego patronusa, ale mogła wspomóc też innych. – I anomalie. Jestem gotowa, by podjąć kolejne próby ich naprawienia. I będę mieć oczy i uszy szeroko otwarte na wszystko, co może wydać się niepokojące i istotne z naszego punktu widzenia. – Wolała nie mówić, że dotychczas wszystkie skończyły się fiaskiem, ale lepiej było podejmować próbę i ponosić porażkę, niż nie próbować w ogóle. – Nie wiem zbyt wiele o kamieniu wskrzeszenia poza tym, że występował w bajce, ale również jestem gotowa pomóc w poszukiwaniach. – Jeśli przedmiot istniał i mógł się łączyć z anomaliami i mieć na nie wpływ, niewątpliwie musieli spróbować go odszukać.
Patrzyła na to wszystko nieco inaczej, bo nie różniło się to zbytnio od tego, co i tak musiała robić jako auror. Chciała działać, pomagać ratować świat i tych, którzy potrzebowali ich pomocy. Nigdy nie marzyła o zabijaniu i nigdy dotąd nie musiała tego zrobić. Zdawała sobie sprawę, że aurorzy o dłuższym stażu mogli już mieć takie doświadczenia, ale czy to czyniło ich złymi ludźmi? Nie, robili po prostu to, co konieczne, dlatego też nie osądzała Brendana; wiedziała, że był dobrym aurorem, gwardzistą, i na pewno miał powód, żeby tak postąpić, czego jednak mogli nie zrozumieć ludzie, którzy nie mieli z aurorstwem nic wspólnego i nie rozumieli, czego ten zawód wymaga. Sama liczyła się z tym, że może przyjść dzień, kiedy zostanie postawiona przed trudnym moralnie wyborem i będzie musiała podjąć decyzję. Musiała być na to gotowa jako auror i Zakonniczka Feniksa. Nie mogli pozostać bierni i udawać, że nic się nie dzieje, że lecące w nich zaklęcia to nieszkodliwe kolorowe iskry. Wielu zginęło, także wśród ich przyjaciół. Trochę ponad pół roku temu, kiedy zginęli jej rodzice, towarzyszyły jej myśli, że gdyby tylko miała taką możliwość, zrobiłaby wszystko, żeby ich ocalić. Do czego byłaby w stanie się posunąć, żeby uratować drogie jej osoby oraz innych niewinnych przed złem które wyciągało po nich macki? Na pewno się o tym przekona i to pewnie szybciej, niż myślała. Niestety wojna wymagała walki od obu stron. Nie mogło być tak, że tylko jedna atakuje, a druga nie może zrobić absolutnie nic poza wyczarowywaniem tarcz. Jak słusznie zauważył Samuel – mieli poświęcić się po to, by ci, którzy przyjdą po nich, już nie musieli dźwigać na swoich barkach takich decyzji.
Rozglądała się po twarzach obecnych. Niezależnie od tego, czym zajmowali się na co dzień, wierzyła, że wszyscy mogli zrobić wiele. Cieszyła się, że może tu być wśród nich. Jednak wszystko, co mogłaby chcieć powiedzieć na temat tego, co przed chwilą zaszło, zostało już powiedziane. Samuel i Vane zniknęli za drzwiami, a Sophia skupiła się na dalszym przebiegu spotkania.
Nie mogła pomóc w kwestii eliksirów, bo była w tym beznadziejna, nie mogła też, przynajmniej na ten moment, udzielić konkretnych informacji na temat zwolenników Voldemorta, ponieważ nigdy nie obracała się w konserwatywnych kręgach i większość z padających nazwisk nie mówiła jej zbyt wiele; być może byli to ludzie na tyle starsi od niej, że nie pamiętała ich z Hogwartu, ale zaczęła się zastanawiać, czy i w rocznikach zbliżonych do niej nie było kogoś podejrzanego. Wielu Ślizgonów wykazywało niechęć do mugoli i mugolaków – ale była daleka droga od szkolnych wyzwisk do palenia Ministerstwa Magii z ludźmi w środku. Pytanie, jak wielu z nich zabrnęło w swojej nienawiści tak daleko? Ilu ludzi, których kiedyś mijała na szkolnych korytarzach, przyczyniało się do chaosu, którego byli świadkami? Była przekonana, że w grupie jej przyjaciół i krewnych nie kryją się tak źli ludzie, bo mimo życzliwego i otwartego stosunku do świata ostrożnie dobierała swoje najbliższe grono, unikała ludzi, którzy nie byli prawi i którzy pławili się w uprzedzeniach.
- Zrobię, co będę mogła i co będzie konieczne – odrzekła na słowa Herewarda. Jeśli było potrzeba jak najwięcej aurorów, żeby przekonać ministra o słuszności ich sprawy, Sophia z pewnością dołączy, nawet jeśli z racji jej zaledwie rocznego stażu pracy Longbottom raczej jej nie kojarzył. Spojrzała też na Gabriela, którego imię również zostało wymienione; później mogli porozumieć się co do tego, co robić. – Pomogę też w odbudowie kwatery, brałam udział we wcześniejszych pracach. Mogę też zaoferować pomoc w obronie przed czarną magią i urokach dla tych, którzy nie czują się w tych dziedzinach zbyt pewnie. A także w patronusach – dodała. Obiecywała to Aldrichowi, miała podszkolić go w walce i wywoływaniu cielesnego patronusa, ale mogła wspomóc też innych. – I anomalie. Jestem gotowa, by podjąć kolejne próby ich naprawienia. I będę mieć oczy i uszy szeroko otwarte na wszystko, co może wydać się niepokojące i istotne z naszego punktu widzenia. – Wolała nie mówić, że dotychczas wszystkie skończyły się fiaskiem, ale lepiej było podejmować próbę i ponosić porażkę, niż nie próbować w ogóle. – Nie wiem zbyt wiele o kamieniu wskrzeszenia poza tym, że występował w bajce, ale również jestem gotowa pomóc w poszukiwaniach. – Jeśli przedmiot istniał i mógł się łączyć z anomaliami i mieć na nie wpływ, niewątpliwie musieli spróbować go odszukać.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Lucinda nie była chyba wewnętrznie gotowa by usłyszeć tak wiele informacji podczas jednego spotkania. Tak wiele się ostatnio wydarzyło i trochę ją to przerastało. Ministerstwo, zabijanie mugoli, magicznych stworzeń, czarodziejów i to co stało się z Alexem i jego przyjaciółką. To ją dołowało, ale wiedziała, że to da jej tylko motywacje do tego by coś w tym kierunku zrobić. Po słowach siedzącego obok mężczyzny uśmiechnęła się tylko delikatnie. Nie była człowiekiem, który sprawiał problemy, ale zdecydowanie problemy lubiły ją i bardzo często do niej przychodziły. Nic na to niestety nie mogła poradzić. Widząc w oczach Alexa to, że jej nie poznaje poczuła się tutaj jeszcze bardziej obco. To on ją tutaj przyprowadził. To on sprawił, że podjęła taką decyzje i w pewnym stopniu była mu za to wdzięczna. Wiedziała, że później będzie mu wdzięczna jeszcze bardziej kiedy już się z tym wszystkim oswoi. - Jestem – przyznała kiedy mężczyzna rozpoznał w jej kuzynkę. - Wiem, że to może nic nie dać, ale jeżeli będę mogła pomóc, zrobić cokolwiek to proszę… - serce jej się łamało, że to tak wyglądało. Decyzja należała do niego. Ona miała nadzieje, że będzie mogła pomóc jakkolwiek. Zrobić cokolwiek. Chociażby opowiedzieć mu o rodzinie, o tym co jej utknęło w pamięci. Możliwe, że znajdzie się w jego wspomnieniach coś co pomoże przełamać rzuconą klątwę. Selwyn właśnie taka była. Zawsze miała ślepą nadzieje, że coś jeszcze da się zrobić. Ta nadzieja czasami jej pomagała, ale czasami tylko utrudniała życie. Nigdy nie można było być pewnym w stu procentach, wierzyła, że kiedy się czegoś nie spróbuje to się tak naprawdę nie dowie. Mężczyzna, któremu nie spodobało się to jak teraz działał Zakon wyszedł z pomieszczenia w towarzystwie Skamandera. Wiedziała co teraz nastąpi i szczerze było jej go żal. Straci wspomnienia, straci pewnie też przyjaciół których tutaj sobie zyskał. Nie wyobrażała sobie jak to jest zapomnieć. To było dla niej niewyobrażalne. - Jeżeli chodzi o poszukiwania to chętnie pomogę. Podczas moich podróży, spotykałam wielu, którzy poświęcali życie w poszukiwaniu właśnie insygnia. Zwykle byli to wariaci, ludzie pozbawieni zahamowań, tacy, którzy stracili już chyba wszystko razem z poczuciem czasu. Jeżeli moje umiejętności w poszukiwaniu artefaktów mogą się przydać to chętnie wezmę w tym udział. - powiedziała przypominając sobie tych wszystkich zagubionych, dla których odnalezienie np.; kamienia wskrzeszenia było dosłownie wszystkim. Chciała pomóc w dziedzinach, na których się znała. Nie była alchemikiem, nie potrafiła warzyć eliksirów, oczywiście mogła gdzieś iść, wspierać innych swoją różdżką, mogła też nauczyć kogoś czegoś co sama przyswoiła. Jeżeli czegoś od niej potrzebowali to nie powinni się krępować ją o to prosić. Po to jednak tutaj była.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Z pewnym zaciekawieniem skierował swoje spojrzenie na Lucinde, kiedy zdradziła się ze swoimi umiejętnościami. A więc było ich więcej. Kłamstwem będzie jeśliby powiedzieć, że na krótką chwilę odciął się myślami od otoczenia i nie skupił na niej swojej cichej uwagi.
Nie poruszywszy się przesunął swoje tęczówki w stronę swojego kuzyna, który ostatecznie opuścił pokój wraz z hogwardzkim profesorem. Wrócić miał tylko auror. Cała sytuacja wywołała w Anthonym niesmak. Bezmyślnym uniesieniem się dorzucono niewidzialne cegły na barki tych, którzy starali się najmocniej. Miał jednak nadzieję, że teraz w pomieszczeniu znajdowali się wyłącznie ci, którzy byli w stanie również dźwignąć na swe barki ciężar decyzji, albo przynajmniej takimi się staną. Nie bez powodu w tym momencie spojrzenie starszego Skamandera zatrzymało się na młodym Olivanderze, jak również Bertim - auror wiedział, że i ten był naiwnym idealistą z czym się nawet nie krył. Nadchodził czas w którym musieli się określić. Najlepiej prędzej niż później.
Thony kiwnął potakująco głową w geście potwierdzenia tego, że bierze na siebie kwestię dowiedzenia się czegoś na temat tajemniczego więźnia Azkabanu. To nie była jedyna rzecz do zrobienia - rekonesans Azkabanu, Hogwart, kamienie wskrzeszenia, szeroko pojęta konieczność przedsięwzięcia wzmocnienia się przed silnym wrogiem... Potrzeby się mnożyły. Pojawiało się jednak pytanie jak wiele mieli czasu na realizację zamierzeń nim znów uderzą, a bez wątpienia to uczynią nie z mniejszym łoskotem.
Zmrużył ślepia słuchając propozycji Jackie odnośnie dawania lekcji okulumencji. Najwyraźniej córka szła w ślady ojca. Kieran, z tego co wiedział od Samuela również w tym momencie nauczał już tylko tej dziedziny. Ciekawe czy wojna wymusi na nim zmianę postanowienia...? Anthony słuchał również uważnie szczegółów na temat hogwardzkich incydentów, tajemniczych insygniów. Nie wiedział nic ponad to co zostało już powiedziane. Nie chciał też powielać informacji dotyczącej podjęcia zaangażowania w poszukiwania kamienia wskrzeszenia. Był tu więc to samo przez się rozumiało się przez chęć udziału. Czekając na uformowanie się z rzucanych haseł konkluzji przeniósł swoje spojrzenie na dłużej na zebrane zasoby eliksirów po których korzystanie ich zachęcano. Anthony nie zamierzał się ograniczać tym bardziej słysząc deklaracje alchemików co do wzięcia sprawy w kwestii zaopatrzeń w ich kotły. Zaopatrzył się po jednej porcji smoczej łzy, kameleona, eliksir lodowego płaszcza oraz wieczny płomień od Asa; jeden eliksir słodkiego snu, jak i marynowaną narośl ze szczuroszczeta od Eileen.
Nie poruszywszy się przesunął swoje tęczówki w stronę swojego kuzyna, który ostatecznie opuścił pokój wraz z hogwardzkim profesorem. Wrócić miał tylko auror. Cała sytuacja wywołała w Anthonym niesmak. Bezmyślnym uniesieniem się dorzucono niewidzialne cegły na barki tych, którzy starali się najmocniej. Miał jednak nadzieję, że teraz w pomieszczeniu znajdowali się wyłącznie ci, którzy byli w stanie również dźwignąć na swe barki ciężar decyzji, albo przynajmniej takimi się staną. Nie bez powodu w tym momencie spojrzenie starszego Skamandera zatrzymało się na młodym Olivanderze, jak również Bertim - auror wiedział, że i ten był naiwnym idealistą z czym się nawet nie krył. Nadchodził czas w którym musieli się określić. Najlepiej prędzej niż później.
Thony kiwnął potakująco głową w geście potwierdzenia tego, że bierze na siebie kwestię dowiedzenia się czegoś na temat tajemniczego więźnia Azkabanu. To nie była jedyna rzecz do zrobienia - rekonesans Azkabanu, Hogwart, kamienie wskrzeszenia, szeroko pojęta konieczność przedsięwzięcia wzmocnienia się przed silnym wrogiem... Potrzeby się mnożyły. Pojawiało się jednak pytanie jak wiele mieli czasu na realizację zamierzeń nim znów uderzą, a bez wątpienia to uczynią nie z mniejszym łoskotem.
Zmrużył ślepia słuchając propozycji Jackie odnośnie dawania lekcji okulumencji. Najwyraźniej córka szła w ślady ojca. Kieran, z tego co wiedział od Samuela również w tym momencie nauczał już tylko tej dziedziny. Ciekawe czy wojna wymusi na nim zmianę postanowienia...? Anthony słuchał również uważnie szczegółów na temat hogwardzkich incydentów, tajemniczych insygniów. Nie wiedział nic ponad to co zostało już powiedziane. Nie chciał też powielać informacji dotyczącej podjęcia zaangażowania w poszukiwania kamienia wskrzeszenia. Był tu więc to samo przez się rozumiało się przez chęć udziału. Czekając na uformowanie się z rzucanych haseł konkluzji przeniósł swoje spojrzenie na dłużej na zebrane zasoby eliksirów po których korzystanie ich zachęcano. Anthony nie zamierzał się ograniczać tym bardziej słysząc deklaracje alchemików co do wzięcia sprawy w kwestii zaopatrzeń w ich kotły. Zaopatrzył się po jednej porcji smoczej łzy, kameleona, eliksir lodowego płaszcza oraz wieczny płomień od Asa; jeden eliksir słodkiego snu, jak i marynowaną narośl ze szczuroszczeta od Eileen.
Find your wings
Smutno było na to patrzeć – ale niestety, spotkanie wcale nie przebiegało w tak przyjaznej i zgodnej atmosferze, jak sobie to wyobrażała. Nie wiedziała, jak wyglądały poprzednie, to było jej pierwsze – ale naiwne byłoby zakładanie, że w tak zróżnicowanej grupie nie zaistnieją konflikty i różnice zdań. Odejście profesora Vane’a stało się faktem, a Charlie zaczęła się obawiać, kto jeszcze może chcieć do niego dołączyć, porzucić Zakon i utracić wszystkie wspomnienia z nim związane, co brzmiało naprawdę strasznie – w końcu był to zapewne spory kawałek życia i sporo związanych z Zakonem relacji, nawet jeśli nie było skasowanie wszystkich wspomnień całego życia, co spotkało biednych Alexandra i Josephine, którzy nie pamiętali niczego, nawet własnych najbliższych, dzieciństwa, działalności w Zakonie ani innych rzeczy.
Wątpliwości zawisły w powietrzu, atmosfera zgęstniała. Ludzie zapewne różnie wyobrażali sobie to, jak będą się mierzyć z grozą obecnych czasów. Nie wszyscy tu byli aurorami i mieli doświadczenie w takich sprawach, Charlie nie miała w ogóle, dlatego czuła pewne obawy, ale ani przez chwilę nie pomyślała o tym, żeby stąd wyjść i umyć ręce od tego, co miała przynieść przyszłość. Nie znała tu wszystkich, ale mimo to zaufała tym ludziom i ich dobrym sercom. Jej własne też rwało się do działania – może nie do walki, ale do eliksirów na pewno. Już nie mogła się doczekać, kiedy zasiądzie przed kociołkiem i zacznie produkować mikstury, których padające nazwy starannie zapisała. Cieszyła się, że chociaż w taki sposób może się im wszystkim przydać, skoro była zbyt słaba w czarach, by pójść naprawiać anomalie czy robić rzeczy wymagające umiejętności innych niż eliksiry czy transmutacja, choć miała zamiar przyłożyć się do nauki i nadrobić zaległości. Musiała opanować choćby cielesnego patronusa. Nie wiedziała też właściwie nic o Voldemorcie i jego zwolennikach poza tym, co padło na spotkaniu. Kiedy otworzono Komnatę Tajemnic nawet nie było jej jeszcze w Hogwarcie, więc o tej historii też tylko słyszała od starszych uczniów.
Zaciekawiła się innymi alchemikami, Cyrusa i Eileen już znała, ale rudy brodacz dotychczas czający się gdzieś w kącie, który przyniósł trochę mikstur był jej nieznany. Tym bardziej pozostawało jej czekać na spotkanie alchemików po głównym spotkaniu Zakonu, chciała lepiej poznać nowych kolegów po fachu.
Zaciekawiły ją wzmianki o kamieniu wskrzeszenia. Owszem, słyszała o nim, jak pewnie każdy kto czytał baśnie barda Beedle’a, ale do tej pory myślała, że to przedmiot legendarny, który mógł nawet nie istnieć, a nawet jeśli, to pewnie dawno przepadł w mroku dziejów. Ale skoro istniała szansa, że istniał, był ważny i prowadziły do niego jakieś ślady – zainteresowała się tym.
- Pomogę w poszukiwaniach kamienia – zadeklarowała. Choćby miało to być szperanie po książkach, mogła poszukać jakichś informacji lub pomóc w faktycznym szukaniu. – Niestety nie potrafię walczyć, ale oprócz bycia alchemikiem jestem też animagiem – dodała po chwili. Niewielu o tym wiedziało poza jej rodziną i kilkorgiem zaufanych przyjaciół, ale nie mogła zatajać tak ważnej sprawy, bo może Zakonowi przydałyby się jej umiejętności. Kilka osób przyznało się do umiejętności znacznie bardziej kontrowersyjnej legilimencji, więc jej animagia nie powinna wzbudzać sensacji. – Potrafię zmieniać się w kota i dyskretnie przedostawać się w różne miejsca. – Jako kot wyglądała jak tysiące innych kotów i nie zwracała na siebie uwagi. Ale mówiąc o swoich umiejętnościach zarumieniła się lekko i opuściła wzrok na swoje dłonie, była osobą nieśmiałą i skromną.
Wątpliwości zawisły w powietrzu, atmosfera zgęstniała. Ludzie zapewne różnie wyobrażali sobie to, jak będą się mierzyć z grozą obecnych czasów. Nie wszyscy tu byli aurorami i mieli doświadczenie w takich sprawach, Charlie nie miała w ogóle, dlatego czuła pewne obawy, ale ani przez chwilę nie pomyślała o tym, żeby stąd wyjść i umyć ręce od tego, co miała przynieść przyszłość. Nie znała tu wszystkich, ale mimo to zaufała tym ludziom i ich dobrym sercom. Jej własne też rwało się do działania – może nie do walki, ale do eliksirów na pewno. Już nie mogła się doczekać, kiedy zasiądzie przed kociołkiem i zacznie produkować mikstury, których padające nazwy starannie zapisała. Cieszyła się, że chociaż w taki sposób może się im wszystkim przydać, skoro była zbyt słaba w czarach, by pójść naprawiać anomalie czy robić rzeczy wymagające umiejętności innych niż eliksiry czy transmutacja, choć miała zamiar przyłożyć się do nauki i nadrobić zaległości. Musiała opanować choćby cielesnego patronusa. Nie wiedziała też właściwie nic o Voldemorcie i jego zwolennikach poza tym, co padło na spotkaniu. Kiedy otworzono Komnatę Tajemnic nawet nie było jej jeszcze w Hogwarcie, więc o tej historii też tylko słyszała od starszych uczniów.
Zaciekawiła się innymi alchemikami, Cyrusa i Eileen już znała, ale rudy brodacz dotychczas czający się gdzieś w kącie, który przyniósł trochę mikstur był jej nieznany. Tym bardziej pozostawało jej czekać na spotkanie alchemików po głównym spotkaniu Zakonu, chciała lepiej poznać nowych kolegów po fachu.
Zaciekawiły ją wzmianki o kamieniu wskrzeszenia. Owszem, słyszała o nim, jak pewnie każdy kto czytał baśnie barda Beedle’a, ale do tej pory myślała, że to przedmiot legendarny, który mógł nawet nie istnieć, a nawet jeśli, to pewnie dawno przepadł w mroku dziejów. Ale skoro istniała szansa, że istniał, był ważny i prowadziły do niego jakieś ślady – zainteresowała się tym.
- Pomogę w poszukiwaniach kamienia – zadeklarowała. Choćby miało to być szperanie po książkach, mogła poszukać jakichś informacji lub pomóc w faktycznym szukaniu. – Niestety nie potrafię walczyć, ale oprócz bycia alchemikiem jestem też animagiem – dodała po chwili. Niewielu o tym wiedziało poza jej rodziną i kilkorgiem zaufanych przyjaciół, ale nie mogła zatajać tak ważnej sprawy, bo może Zakonowi przydałyby się jej umiejętności. Kilka osób przyznało się do umiejętności znacznie bardziej kontrowersyjnej legilimencji, więc jej animagia nie powinna wzbudzać sensacji. – Potrafię zmieniać się w kota i dyskretnie przedostawać się w różne miejsca. – Jako kot wyglądała jak tysiące innych kotów i nie zwracała na siebie uwagi. Ale mówiąc o swoich umiejętnościach zarumieniła się lekko i opuściła wzrok na swoje dłonie, była osobą nieśmiałą i skromną.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Obawiała się takiej dyskusji, ale pomimo zamętu, jaki wprowadzała, smutku oraz niezgody, a jak się okazało - również straty - skoro się rozpoczęła, najwyraźniej była potrzebna. Przyjęcie do siebie podobnej, kontrowersyjnej polityki oraz świadomość, że będą nieść śmierć, że do celu dążyć będą po trupach, wcale nie przyszło młodej Lovegood łatwo, ale w ostatnim czasie czuła i podejrzewała, że tak właśnie się stanie. Nie miała w sobie pełnej zgody na uśmiercanie i choć nie wchodziło w grę, że to ona wydrze z kogokolwiek życie własną różdżką (nie miała ani wystarczającej siły, ani mocy) - wciąż miała wiedzieć o tym, iż z ramienia z Zakonu Feniksa zaczęli ginąć ludzie. Może gdyby nie rodzina, ginąca na jej oczach oraz Bertie zrywający kolejne płaty skóry, wahałaby się i stanęła po stronie Jaydena, broniąc idei, ale teraz nie zamierzała się sprzeciwiać. Spojrzała na Benjamina z niezrozumieniem i zaskoczeniem, malującym się wyraźnie w błękitnym spojrzeniu, posłała mu pytające spojrzenie, kiedy zwrócił się do niej oraz Constantine'a. Nie, na pewno jej się nie przywidziało - czy to możliwe, by przekręcił jej słowa, skoro przed momentem z największą pewnością na jaką było ją stać, tłumaczyła nieprzekonanym - profesorowi, pannie Pomfrey, bliskiemu przyjacielowi - dlaczego dochodzi do takich wyborów, dlaczego dojść do nich musi. Nie odzywała się, nie próbując tłumaczyć się Wrightowi, nawet jeśli zrozumiał opacznie jej zdania, zdążyły już zginąć wśród słów padających tłumnie. Było jej okropnie przykro, że obydwie strony konfliktu przekręcają swoje słowa, dopowiadając do nich to, co nie padło, co było tylko domniemaniem. Jakby wszystkiego było mało, nagle zaczęli pojawiać się spóźnieni, idealnie trafiając w moment wyjścia astronoma. Patrzyła na to wszystko w osłupieniu, mając nadzieję, że jakimś magicznym sposobem niedługo zapanuje spokój. Odejście sojusznika przyjęła ze smutkiem i rozczarowaniem, niestety nie miała mocy aby wpłynąć na jego decyzję. Z lękiem odwróciła się tylko w stronę Ollivandera, mając nadzieję, że nie zamierza pójść w ślady profesora, gdyż uwadze nie umknęło jej wymowne spojrzenie Brendana w kierunku szlachcica. Z ulgą przyjmowała stopniowe zmiany tematu, próbując łapać się innych kwestii, choć poprzednia nieprzyjemnie brzęczała jeszcze w powietrzu.
- Chętnie skorzystam z pomocy przy ćwiczeniu patronusa - przyznała, gdy wypłynęła kwestia obrony, a Wright wykazał się chęcią nauki. Zerkała też na innych - Gabriela, Sophię - notując w pamięci, do kogo może się zgłosić. Mogła też ćwiczyć z Bottem, przynajmniej nie miała daleko. - Jeśli ktoś czuję potrzebę podciągnięcia się w transmutacji, może spróbować ze mną - dodała jeszcze, zaraz zerkając na Charlene, mówiącą o animagii. Uśmiechnęła się do niej - opanowanie tej umiejętności chodziło Sue po głowie już od dłuższego czasu, a teraz była idealna okazja, by wziąć się za to poważniej. Leighton prawdopodobnie mogła pomóc.
- Będę też próbować mierzyć się z anomaliami, gdyby komuś brakowało towarzystwa, mogę służyć swoim - poinformowała. Przy kwaterze też chciała pomóc na miarę własnych możliwości.
Spojrzała na Eileen, przygryzając wargę w zastanowieniu, również zmartwiona losem zaginionego uzdrowiciela. - Mogę iść z tobą - zaoferowała się, choć nie znała Bennetta zbyt dobrze.
Nieśmiało podeszła też do Asbjorna, zabierając od niego po porcji eliksiru lodowego płaszcza oraz smoczej łzy.
| biorę od Asbjorna eliksir lodowego płaszcza i smoczą łzę
- Chętnie skorzystam z pomocy przy ćwiczeniu patronusa - przyznała, gdy wypłynęła kwestia obrony, a Wright wykazał się chęcią nauki. Zerkała też na innych - Gabriela, Sophię - notując w pamięci, do kogo może się zgłosić. Mogła też ćwiczyć z Bottem, przynajmniej nie miała daleko. - Jeśli ktoś czuję potrzebę podciągnięcia się w transmutacji, może spróbować ze mną - dodała jeszcze, zaraz zerkając na Charlene, mówiącą o animagii. Uśmiechnęła się do niej - opanowanie tej umiejętności chodziło Sue po głowie już od dłuższego czasu, a teraz była idealna okazja, by wziąć się za to poważniej. Leighton prawdopodobnie mogła pomóc.
- Będę też próbować mierzyć się z anomaliami, gdyby komuś brakowało towarzystwa, mogę służyć swoim - poinformowała. Przy kwaterze też chciała pomóc na miarę własnych możliwości.
Spojrzała na Eileen, przygryzając wargę w zastanowieniu, również zmartwiona losem zaginionego uzdrowiciela. - Mogę iść z tobą - zaoferowała się, choć nie znała Bennetta zbyt dobrze.
Nieśmiało podeszła też do Asbjorna, zabierając od niego po porcji eliksiru lodowego płaszcza oraz smoczej łzy.
| biorę od Asbjorna eliksir lodowego płaszcza i smoczą łzę
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Siedząc na krześle profesora tym bardziej przykro było jej obserwować ciąg zdarzeń, który nastał później. Oczywiście, że profesor miał rację, że świat najpiękniejszy byłby bez wojen - ale gdyby wszyscy mieli zamiar tylko czekać, aż ci zwyrodnialcy zaatakują kolejny raz i poddać im się bez walki, Zakon Feniksa nigdy by nie powstał. Właśnie po to tutaj byli: żeby oddać się walce. Podziwiała Herewarda, podziwiała też innych żołnierzy tej beznadziejnej walki, których znała znacznie mniej, i choć wiedziała, że jej wkład w tę wojnę nie będzie ani tak duży ani tak mocno przepełniony poświęceniem, chciała zrobić tyle, ile będzie w jej mocy. Nie można było tak po prostu pozostawić świata samemu sobie - to było trudne, mieli rację, wymagało odwagi, której im zabrakło. Rozumiała to, była młoda, nie miała doświadczenia i mimo twardego stanowiska targał nią strach. Strach, któremu jednak wiedziała, że nie może się poddać. Ona też pamiętała - gwiazdkę i Garretta, z którym Alexander już nigdy nie będzie miał okazji porozmawiać. Gdyby nie pamiętała, nie przyszłaby tu dzisiaj. Przykro było patrzeć, jak wojna wywołuje upadek autorytetów - zawsze szanowała profesora, a dziś stała w miejscu, z którego, spłoszony, wycofywał się on. Nie powiedziała jednak nic, słów padło wystarczająco wiele a wszystko, co mogłaby na ten temat dodać, zostało już powiedziane przez tych, którzy znacznie lepiej niż ona wiedzieli, co mówili. Było jej też przykro, że więcej Zakonników skupiło się na wycofaniu się Jaydena niż na tym, co spotkało ich przyjaciół - Alexandra i Josephine.
Wsłuchiwała się w dalsze rozmowy, skupiając się na jego meritum - usilnie usiłując odciąć się od natrętnych myśli o profesorze. Padające nazwiska i słuszna uwaga Foxa o Hagridzie - nie mogła w tym pomóc, należała do najmłodszych czarodziejów w ugrupowaniu, nie znała nikogo z nich z przesłań innych, niż portrety na tablicach absolwentów. Upiła łyk soku, przenosząc spojrzenie na kolejnych prelegentów - skinąwszy głową Foxowi, kiedy auror zabrał głos.
- Naprawdę dobrze to słyszeć - odpowiedziała nieco drżącym, wciąż poruszonym sytuacją Alexandra i Josie głosem. Nigdy nie zwątpiłaby w zdolności tak doświadczonego aurora, dobrze wiedziała, że jeśli wygłasza podobne sądy, wie to na pewno. Wiedziała, że z własnej woli żadne z nich nie zdradziłoby ich ideałów - ale nie mogli nawet pamiętać, co się z nimi działo. Co im zrobili. Przeszły ją ciarki, to było okrutne. Na dłużej zatrzymała myśli na propozycji Josie - była śmiała, wymagała odwagi, ale była też... otwierająca możliwości. Przeniosła wzrok na Herewarda, który podjął dalszą dyskusję moment później.
- Josie proponowała zasadzkę - przypomniała, przenosząc spojrzenie na gwardzistów prowadzących spotkanie. - Gdybyście rzeczywiście umówili się ze swoimi oprawcami w asyście kogoś, kto będzie w stanie zainterweniować... - Podziwiała serce przyjaciółki - to właśnie o takich decyzjach rozmawiali przed chwilą, przepełnionych poświęceniem - i odwagą, na którą nie wszyscy byli jeszcze gotowi. Miała wrażenie, że jej słowa zniknęły gdzieś w gwarze - lub w dyskusji na temat, który nie powinien być sednem tego spotkania.
- Oczywiście - przytaknęła na prośbę zajęcia się jej przyjaciółką tuż po tym, kiedy głos zabrała Frances - podtrzymując jej spojrzenie - które przeniosła również na samą Josephine. Nie martw się, Josie, wszystko będzie dobrze.
Zainteresowała ją dyskusja na temat Marty. Jayden ich opuścił - stracili jedną osobę w Hogwarcie - ale Hereward i Pomona wciąż mogli się z nią rozmówić. Na temat kamienia nie potrafiła powiedzieć zbyt wiele, tak jak inni - znała tylko bajki. Nie proponowała własnej pomocy z transmutacji, Zakonnicy zwykli skupiać się na innych dziedzinach - ale uśmiechnęła się lekko do Susanne, dając tym samym znak, że w razie czego - gotowa jest na to samo.
Wsłuchiwała się w dalsze rozmowy, skupiając się na jego meritum - usilnie usiłując odciąć się od natrętnych myśli o profesorze. Padające nazwiska i słuszna uwaga Foxa o Hagridzie - nie mogła w tym pomóc, należała do najmłodszych czarodziejów w ugrupowaniu, nie znała nikogo z nich z przesłań innych, niż portrety na tablicach absolwentów. Upiła łyk soku, przenosząc spojrzenie na kolejnych prelegentów - skinąwszy głową Foxowi, kiedy auror zabrał głos.
- Naprawdę dobrze to słyszeć - odpowiedziała nieco drżącym, wciąż poruszonym sytuacją Alexandra i Josie głosem. Nigdy nie zwątpiłaby w zdolności tak doświadczonego aurora, dobrze wiedziała, że jeśli wygłasza podobne sądy, wie to na pewno. Wiedziała, że z własnej woli żadne z nich nie zdradziłoby ich ideałów - ale nie mogli nawet pamiętać, co się z nimi działo. Co im zrobili. Przeszły ją ciarki, to było okrutne. Na dłużej zatrzymała myśli na propozycji Josie - była śmiała, wymagała odwagi, ale była też... otwierająca możliwości. Przeniosła wzrok na Herewarda, który podjął dalszą dyskusję moment później.
- Josie proponowała zasadzkę - przypomniała, przenosząc spojrzenie na gwardzistów prowadzących spotkanie. - Gdybyście rzeczywiście umówili się ze swoimi oprawcami w asyście kogoś, kto będzie w stanie zainterweniować... - Podziwiała serce przyjaciółki - to właśnie o takich decyzjach rozmawiali przed chwilą, przepełnionych poświęceniem - i odwagą, na którą nie wszyscy byli jeszcze gotowi. Miała wrażenie, że jej słowa zniknęły gdzieś w gwarze - lub w dyskusji na temat, który nie powinien być sednem tego spotkania.
- Oczywiście - przytaknęła na prośbę zajęcia się jej przyjaciółką tuż po tym, kiedy głos zabrała Frances - podtrzymując jej spojrzenie - które przeniosła również na samą Josephine. Nie martw się, Josie, wszystko będzie dobrze.
Zainteresowała ją dyskusja na temat Marty. Jayden ich opuścił - stracili jedną osobę w Hogwarcie - ale Hereward i Pomona wciąż mogli się z nią rozmówić. Na temat kamienia nie potrafiła powiedzieć zbyt wiele, tak jak inni - znała tylko bajki. Nie proponowała własnej pomocy z transmutacji, Zakonnicy zwykli skupiać się na innych dziedzinach - ale uśmiechnęła się lekko do Susanne, dając tym samym znak, że w razie czego - gotowa jest na to samo.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Nie mógł przestać myśleć o losie Aleksandra i Josephine. Wciąż spoglądał ukradkiem na kuzyna, nie mogąc uwierzyć, że przytrafiło mu się coś tak okropnego. Za pomocą jednego zaklęcia, jednego wypowiedzianego słowa, stracił swoją tożsamość. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić jakie to musi być uczucie i ile wysiłku go kosztowało chociażby przyjście tutaj. Najwidoczniej wciąż w pewnym stopniu był sobą, tak samo silnym i upartym. Musiał koniecznie z nim porozmawiać, umówić się na spotkanie, pokazać tyle wspomnień ile tylko się da. Nie zasługiwał na taki los - nikt z z zebranych osób nie zasługiwał na taki los, tym bardziej nie rozumiał tych podniesionych głosów sprzeciwu. Musieli sobie bezgranicznie ufać, jeżeli chcieli coś zdziałać, a nie obrzucać się oskarżeniami. Odprowadził Jaydena wzrokiem, kiedy ruszył w kierunku drzwi. Nie mógł zaprzeczyć, że było mu żal - Vane wiele robił dla Zakonu, ale przecież nikt nie zatrzyma go tu siłą. Może to i lepiej? To nie był czas na niezdecydowanie.
Zerknął na Benjamina, kiedy zaczął krytykować wszystkich lordów, z lordem Voldemortem na czele. Nie mógł mu mieć tego za złe - arystokracja mogła pochwalić się ostatnio wątpliwą sławą, przynajmniej z ich perspektywy. Fox na pewno będzie zachwycony, zajmując się prośbą Herewarda - wracając do odrzuconych czasów, zapewne rozpoznając w wielu twarzach członków swojej bliższej lub dalszej rodziny.
Niewiele wiedział o Longbottomie, niewiele wiedział również o Rubeusie Hagiridzie i kamieniu wskrzeszenia. Jego wiedza o insygniu opierała się jedynie na dziecięcych bajkach, w które trudno było uwierzyć. Podejrzewał, że w tych aspektach jego pomoc będzie wątpliwa - wolał pozostawić miejsce dla osób, które mogły zaoferować większe doświadczenie i umiejętności.
Dopiero teraz spojrzał na Lucindę, wcześniej będąc zbyt zaoferowanym, żeby zwrócić uwagę na jej obecność. Odruchowo zerknął na Aleksandra, chcąc zapytać wiedziałeś o tym? ale przecież nie mógł. Czyli coraz więcej szlachciców postanowiło opowiedzieć się po którejś stronie - to dobrze, coraz trudniej będzie utrzymać neutralność.
Zaskoczyły go słowa nieznanego mu mężczyzny. Miał wyczulony słuch na słowo trucizna, w końcu zajmował się tym zawodowo. Aż poruszył się niecierpliwie na krześle, chcąc od razu z niego wyskoczyć i zamienić z Norwegiem parę słów. Jego wiedza musiała być niezwykle interesująca!
Zerknął na Benjamina, kiedy zaczął krytykować wszystkich lordów, z lordem Voldemortem na czele. Nie mógł mu mieć tego za złe - arystokracja mogła pochwalić się ostatnio wątpliwą sławą, przynajmniej z ich perspektywy. Fox na pewno będzie zachwycony, zajmując się prośbą Herewarda - wracając do odrzuconych czasów, zapewne rozpoznając w wielu twarzach członków swojej bliższej lub dalszej rodziny.
Niewiele wiedział o Longbottomie, niewiele wiedział również o Rubeusie Hagiridzie i kamieniu wskrzeszenia. Jego wiedza o insygniu opierała się jedynie na dziecięcych bajkach, w które trudno było uwierzyć. Podejrzewał, że w tych aspektach jego pomoc będzie wątpliwa - wolał pozostawić miejsce dla osób, które mogły zaoferować większe doświadczenie i umiejętności.
Dopiero teraz spojrzał na Lucindę, wcześniej będąc zbyt zaoferowanym, żeby zwrócić uwagę na jej obecność. Odruchowo zerknął na Aleksandra, chcąc zapytać wiedziałeś o tym? ale przecież nie mógł. Czyli coraz więcej szlachciców postanowiło opowiedzieć się po którejś stronie - to dobrze, coraz trudniej będzie utrzymać neutralność.
Zaskoczyły go słowa nieznanego mu mężczyzny. Miał wyczulony słuch na słowo trucizna, w końcu zajmował się tym zawodowo. Aż poruszył się niecierpliwie na krześle, chcąc od razu z niego wyskoczyć i zamienić z Norwegiem parę słów. Jego wiedza musiała być niezwykle interesująca!
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Fiolki przyniesione przez Ingissona - jak zwykle z resztą - przykuły moją uwagę. Sięgnąłem po kilka z nich. Jego talent mógł okazać się niezastąpiony na polu walki.
Każde kolejne słowo Alexandra rozdzierało kawałek mojej duszy. Wiedziałem, że jest źle. Zdążyłem ocenić jego stan przez ten krótki czas - ale dopiero kiedy zaczął o tym opowiadać, dotknęło mnie to do żywego. Jakbym stracił cząstkę osobowości razem z nim.
- Czy nasza jednostna badawcza jest w stanie popracować nad czymś, co odwróci klątwę? - O nemo wiedziałem tyle, że było nieodwracalne. Być może nie powinienem mieć złudzeń. Ale skoro byliśmy w stanie okiełznać anomalie, juz dokonywaliśmy niemożliwego. I mogliśmy jeszcze więcej. Chciałem w to wierzyć. - Oferuję swoją różdżkę. - Potwierdziłem, kierując swoje słowa w stronę Minnie i Josie, choć pośród głosów unoszących się z różnych części stolika, sugestia Fenwick musiała mi umknąć. - Skąd jednak mamy mieć pewność, kogo szukać? - Zbieżność przypadku kursantki i Alexa wskazywała na to, że za ich stanem stał jeden sprawca. Czy był pośród tych, których Selwyn wymienił jako czarnoksiężników, którzy rozpętali pożogę w Ministerstwie? Czy znów za krzywdą moich bliskich stał Mulciber?
W milczeniu odprowadziłem Jaydena wzrokiem, kiedy ten postanowił w końcu pociągnąć za klamkę i zniknąć za drzwiami. Być może dobrze się stało. Zakon miał szansę być skutecznym tylko wtedy, gdy pozostawaliśmy jednomyślni. Gdy wewnątrz naszych struktur znajdowały się osoby gotowe na to, by podjąć konieczne ryzyko. Zdające sobie sprawę z tego, że przeciwnik nie miał dla nas litości. Że każdy schwycony oddech mógł być ostatnim. W takich chwilach ludziom brakowało odwagi – i nie zamierzałem nikogo z tej przyczyny osądzać. Sam, dawno temu, również wybrałem dezercję w obawie przed przyszłością. Ale zrozumiałem swój błąd. Zrozumiałem, że muszę wrócić. Że Anglia była moim domem, że tutaj znajdowali się wszyscy moi przyjaciele, a także rodzina – nawet, jeśli nie chciała mnie już w swoich szeregach.
Z tym, że ten dom potrzebował solidnej kuracji.
Wróciłem na swoje miejsce, zasiadając – jak się okazało – obok Lucindy Selwyn. A więc to ona była tą słynną kuzynką Alexandra, zajmującą się łamaniem klątw. Jej wiedza mogła okazać się nieoceniona, zwłaszcza w poszukiwaniu leggendarnego artefaktu, który miał być głównym tematem dzisiejszego spotkania.
A wyszło jak zawsze.
- Podróży? - Mój wzrok ponownie powędrował w kierunku Lucindy; zdradzał zaskoczenie, ale i nutę ciekawości. Podróżująca łamaczka klątw mogła oznaczać tylko jedno. Łowcę artefaktów. - Co wiesz na temat kamienia? - Być może jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że ze wszystkich zebranych tutaj osób mogła posiadać największą wiedzę w temacie legendarnego przedmiotu. - I ludzi, którzy próbowali go szukać? - Wariaci. Byli takimi od zawsze, czy to poszukiwania doprowadziły ich do obłędu?
- Voldemort chce dołączyć do arystokracji? - Zmarszczyłem czoło; do tej pory wydawało mi się, że Lord Voldemort musiał być jakimś Lordem, tylko się tak śmiesznie nazwał, żeby nikt się nie zorientował, ze to on. Ja na przykład też się śmiesznie nazwałem. I się udało. Prawie nikt nie wie, że tak naprawdę jestem Malfoyem. - Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej. Chętnie oddałbym mu swój tytuł. - No dobra, wiem, że omawialiśmy poważne tematy, ale Jamie jak już coś wrzucił na ruszt, to zawsze luzowało taborety. No i po sprawie. Załatwione, no bo na co cały ten ambaras z Zakonem i Rycerzami. Tak średniowieczem powało, a to już dwudziesty wiek...
Biorę przyniesione przez Asa: eliksir lodowego płaszcza, smocza łza, czyścioszek, wieczny płomień
Każde kolejne słowo Alexandra rozdzierało kawałek mojej duszy. Wiedziałem, że jest źle. Zdążyłem ocenić jego stan przez ten krótki czas - ale dopiero kiedy zaczął o tym opowiadać, dotknęło mnie to do żywego. Jakbym stracił cząstkę osobowości razem z nim.
- Czy nasza jednostna badawcza jest w stanie popracować nad czymś, co odwróci klątwę? - O nemo wiedziałem tyle, że było nieodwracalne. Być może nie powinienem mieć złudzeń. Ale skoro byliśmy w stanie okiełznać anomalie, juz dokonywaliśmy niemożliwego. I mogliśmy jeszcze więcej. Chciałem w to wierzyć. - Oferuję swoją różdżkę. - Potwierdziłem, kierując swoje słowa w stronę Minnie i Josie, choć pośród głosów unoszących się z różnych części stolika, sugestia Fenwick musiała mi umknąć. - Skąd jednak mamy mieć pewność, kogo szukać? - Zbieżność przypadku kursantki i Alexa wskazywała na to, że za ich stanem stał jeden sprawca. Czy był pośród tych, których Selwyn wymienił jako czarnoksiężników, którzy rozpętali pożogę w Ministerstwie? Czy znów za krzywdą moich bliskich stał Mulciber?
W milczeniu odprowadziłem Jaydena wzrokiem, kiedy ten postanowił w końcu pociągnąć za klamkę i zniknąć za drzwiami. Być może dobrze się stało. Zakon miał szansę być skutecznym tylko wtedy, gdy pozostawaliśmy jednomyślni. Gdy wewnątrz naszych struktur znajdowały się osoby gotowe na to, by podjąć konieczne ryzyko. Zdające sobie sprawę z tego, że przeciwnik nie miał dla nas litości. Że każdy schwycony oddech mógł być ostatnim. W takich chwilach ludziom brakowało odwagi – i nie zamierzałem nikogo z tej przyczyny osądzać. Sam, dawno temu, również wybrałem dezercję w obawie przed przyszłością. Ale zrozumiałem swój błąd. Zrozumiałem, że muszę wrócić. Że Anglia była moim domem, że tutaj znajdowali się wszyscy moi przyjaciele, a także rodzina – nawet, jeśli nie chciała mnie już w swoich szeregach.
Z tym, że ten dom potrzebował solidnej kuracji.
Wróciłem na swoje miejsce, zasiadając – jak się okazało – obok Lucindy Selwyn. A więc to ona była tą słynną kuzynką Alexandra, zajmującą się łamaniem klątw. Jej wiedza mogła okazać się nieoceniona, zwłaszcza w poszukiwaniu leggendarnego artefaktu, który miał być głównym tematem dzisiejszego spotkania.
A wyszło jak zawsze.
- Podróży? - Mój wzrok ponownie powędrował w kierunku Lucindy; zdradzał zaskoczenie, ale i nutę ciekawości. Podróżująca łamaczka klątw mogła oznaczać tylko jedno. Łowcę artefaktów. - Co wiesz na temat kamienia? - Być może jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że ze wszystkich zebranych tutaj osób mogła posiadać największą wiedzę w temacie legendarnego przedmiotu. - I ludzi, którzy próbowali go szukać? - Wariaci. Byli takimi od zawsze, czy to poszukiwania doprowadziły ich do obłędu?
- Voldemort chce dołączyć do arystokracji? - Zmarszczyłem czoło; do tej pory wydawało mi się, że Lord Voldemort musiał być jakimś Lordem, tylko się tak śmiesznie nazwał, żeby nikt się nie zorientował, ze to on. Ja na przykład też się śmiesznie nazwałem. I się udało. Prawie nikt nie wie, że tak naprawdę jestem Malfoyem. - Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej. Chętnie oddałbym mu swój tytuł. - No dobra, wiem, że omawialiśmy poważne tematy, ale Jamie jak już coś wrzucił na ruszt, to zawsze luzowało taborety. No i po sprawie. Załatwione, no bo na co cały ten ambaras z Zakonem i Rycerzami. Tak średniowieczem powało, a to już dwudziesty wiek...
Biorę przyniesione przez Asa: eliksir lodowego płaszcza, smocza łza, czyścioszek, wieczny płomień
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 22.06.18 20:30, w całości zmieniany 1 raz
Nie ruszyła się gdy Jayden ruszał do wyjścia. Nie odprowadziła go spojrzeniem. Nie rozumiała jego zachowania, nie potrafiła go zrozumieć. Miała w tej kwestii inne stanowisko. Formowali nielegalną jednostkę skorą do walki - prawdopodobnie mieli zapłacić za to najwyższą cenę. Jednak nie sądziła, by ktokolwiek z osób znajdujących się w pokoju pozwolił by zawładnęła nim zemsta i okrucieństwo. Prawda jednak nie była ładna. Będą musieli posunąć się do zachowań i czynów, których nie popierali. Taka jednak była cena - cena, ocalenia losów przyszłości.
Jej wzrok zawisł na Brendanie. Spokojnie, błękitne szczere spojrzenie. Nie oceniała, zresztą nie sądziła, by miała co. Zastanawiała się; Ile zdołał już przeżyć? Jak wiele ciężkich decyzji podjąć. Ona, choć czasem stawała się centrum problemów, nigdy nie mierzyła się z nimi tak otwarcie - dopiero teraz w Zakonie i teraz, wybierając się na kurs, miało tak być. Oparta płasko na stole dłoń zacisnęła się w pięść, gdy myśli pociągnęły ją w kierunku Złotej Wieży. W kierunku Lili, którą musiała pozbawić przytomności dla jej dobra. W kierunku dzieci, które przetrzymywano tam. W kierunku jej matki, na której przeprowadzano badania i tortury. To nigdy nie powinno było się stać. A Weasley? Może był szorstki w obyciu, może nie potrafił okazywać jednoznacznie pozytywnych zapędów, ale był szczery. Zawsze i do bólu, Tonks nie sądziła jednak, by w swojej prawdziwości mógł lubować się w zabijaniu - póki nie padły te słowa, nigdy pewnie nie przeszłyby jej on przez myśl. Ufała mu, wierzyła w niego, nie uśmiechnęła się pokrzepiająco, jednak jeśli na nią spojrzał miała nadzieję, że dostrzegł to w nim.
Jej wzrok powędrował do Skamandera, gdy znów się odezwał. Tak, doskonale zdawała sobie sprawę z poświęcenia, które wzięli na swoje barki. Z każdym dniem coraz bardziej. Zgodzili postawić się na szali wszystko - własne szczęścia, kariery, życie. Wymawiał dokładnie to, co myślała. Jego też nie odprowadziła spojrzeniem, zawiesiła je na stojącej przed nią fiolce eliksiru. Obrazy rysowane przez Bena była prawdziwie możliwe i właśnie chyba to w nich było najbardziej ponure - że mogły mieć swoje odwzorowanie w przyszłości. Dłoń zacisnęła się mocniej, paznkocie wbiły się we wnętrze dłoni, gdy Freddie mówił o poświęceniu, wyborach ktorych musieliśmy dokonać.
Potem głos zabrał Hereward i nie mogła nie zastanawiać się nad pytaniami, które zadawał. Alex i Josie nie zasłużyli sobie na taki los. Miał rację w każdym słowie. Tonks nie chciała - nie, nie godziła się na to, by tracić kolejnych przyjaciół i bliskich. Rozprostowałam dłoń. Tak, wiedziała że się nie wycofa. Zamierzała pomóc nieść im ciężar, który postanowili wziąć na siebie.
Zamrugała kilka razy wyrywając się z zamyślenia. Spojrzenie znów przeniosło się na gwardzistę. Nazwisko wypłynęło z jej ust świadomie. Nie mogła naiwnie wierzyć w dobroć innych, już nie. I to bolało najbardziej - świadomość, że nie we wszystkich dało odnaleźć się dobro, to że niektórzy swoje już dawno pogrzebali. Pamiętała moment otwarcia Komnaty Tajemnic, żaden czarodziej pochodzenia mugolskiego nie czuł się bezpiecznie.
- Dobrze. - zgodziła się, nie podnosiła głosu, ten pomimo tego brzmiał pewnie. Uniosła dłoń i założyła kosmyk włosów za ucho w charakterystycznym geście. Niepokoiła się, jednak nie zamierzała się wycofać. - W ostatnim Proroku Mulciber widniał na liście zaginionych - trzeba sprawdzić, czy udało mu się wydostać z Ministerstwa. Zarówno on, jak i Macnair byli w Hogwarcie dwa lata wyżej niż ja. Mcnaira widziałam w maju, bardzo możliwie, że nadal przebywa w Londynie. Myślę, że finalnie i tak nie unikniemy tego, że najwięcej informacji mogą przynieść nam jedynie oni sami. Będę potrzebowała pomocy. - by mieć pewność, by zyskać, by zdobyć przewagę. Oboje mogli posiadać kluczowe dla naszej sprawy informacje. Oboje byli w stanie powiedzieć nam więcej, o naszych przeciwnikach.
Zerknęła na Bena, zawsze posiadał umiejętność nienagannej elokwencji. Ale miał rację. Możliwym przecież było, że sam mężczyzna który przewodził grupą wcale nie musiał posiadać czystej krwi. Tytuł niczego nie zmieniał - chyba miał wzbudzać szacunek. Jednak Tonks szanowała niewielu lordów.
- Zarówno uroki jak i zaklęcia idą mi coraz lepiej, więc i ja mogę pomóc każdemu, kto tylko będzie chciał. - zapewniła. Sama wiedziała, że chętnie jeszcze poćwiczy pojedynkowanie się. Raz, żeby się wzmocnić, dwa przed egzaminem z pewnością jej się to przyda.
- Też idę, Wile. - zadecydowała, znała Alana i nie chciała też puszczać kuzynki samej. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, co mogły znaleźć - lub nie, w jego mieszkaniu. Wiedziała, że nie może pozwolić by tej stało się cokolwiek. Zwłaszcza po ich ostatniej rozmowie.
- Czy istnieje szansa, że i nasi przeciwnicy zainteresują się kamieniem? W sensie, - zatrzymała się na chwilę formułując myśli. - chyba chodzi mi o to, czy mogą też o nim wiedzieć? Skoro my wiemy. Jeśli tak istnieje możliwość, że spotkamy się z nimi w miejscach które będziemy sprawdzać. - stwierdziła jedynie na głos. Każdy musiał być gotowy. Na wszystko, w każdej chwili.
Jej wzrok zawisł na Brendanie. Spokojnie, błękitne szczere spojrzenie. Nie oceniała, zresztą nie sądziła, by miała co. Zastanawiała się; Ile zdołał już przeżyć? Jak wiele ciężkich decyzji podjąć. Ona, choć czasem stawała się centrum problemów, nigdy nie mierzyła się z nimi tak otwarcie - dopiero teraz w Zakonie i teraz, wybierając się na kurs, miało tak być. Oparta płasko na stole dłoń zacisnęła się w pięść, gdy myśli pociągnęły ją w kierunku Złotej Wieży. W kierunku Lili, którą musiała pozbawić przytomności dla jej dobra. W kierunku dzieci, które przetrzymywano tam. W kierunku jej matki, na której przeprowadzano badania i tortury. To nigdy nie powinno było się stać. A Weasley? Może był szorstki w obyciu, może nie potrafił okazywać jednoznacznie pozytywnych zapędów, ale był szczery. Zawsze i do bólu, Tonks nie sądziła jednak, by w swojej prawdziwości mógł lubować się w zabijaniu - póki nie padły te słowa, nigdy pewnie nie przeszłyby jej on przez myśl. Ufała mu, wierzyła w niego, nie uśmiechnęła się pokrzepiająco, jednak jeśli na nią spojrzał miała nadzieję, że dostrzegł to w nim.
Jej wzrok powędrował do Skamandera, gdy znów się odezwał. Tak, doskonale zdawała sobie sprawę z poświęcenia, które wzięli na swoje barki. Z każdym dniem coraz bardziej. Zgodzili postawić się na szali wszystko - własne szczęścia, kariery, życie. Wymawiał dokładnie to, co myślała. Jego też nie odprowadziła spojrzeniem, zawiesiła je na stojącej przed nią fiolce eliksiru. Obrazy rysowane przez Bena była prawdziwie możliwe i właśnie chyba to w nich było najbardziej ponure - że mogły mieć swoje odwzorowanie w przyszłości. Dłoń zacisnęła się mocniej, paznkocie wbiły się we wnętrze dłoni, gdy Freddie mówił o poświęceniu, wyborach ktorych musieliśmy dokonać.
Potem głos zabrał Hereward i nie mogła nie zastanawiać się nad pytaniami, które zadawał. Alex i Josie nie zasłużyli sobie na taki los. Miał rację w każdym słowie. Tonks nie chciała - nie, nie godziła się na to, by tracić kolejnych przyjaciół i bliskich. Rozprostowałam dłoń. Tak, wiedziała że się nie wycofa. Zamierzała pomóc nieść im ciężar, który postanowili wziąć na siebie.
Zamrugała kilka razy wyrywając się z zamyślenia. Spojrzenie znów przeniosło się na gwardzistę. Nazwisko wypłynęło z jej ust świadomie. Nie mogła naiwnie wierzyć w dobroć innych, już nie. I to bolało najbardziej - świadomość, że nie we wszystkich dało odnaleźć się dobro, to że niektórzy swoje już dawno pogrzebali. Pamiętała moment otwarcia Komnaty Tajemnic, żaden czarodziej pochodzenia mugolskiego nie czuł się bezpiecznie.
- Dobrze. - zgodziła się, nie podnosiła głosu, ten pomimo tego brzmiał pewnie. Uniosła dłoń i założyła kosmyk włosów za ucho w charakterystycznym geście. Niepokoiła się, jednak nie zamierzała się wycofać. - W ostatnim Proroku Mulciber widniał na liście zaginionych - trzeba sprawdzić, czy udało mu się wydostać z Ministerstwa. Zarówno on, jak i Macnair byli w Hogwarcie dwa lata wyżej niż ja. Mcnaira widziałam w maju, bardzo możliwie, że nadal przebywa w Londynie. Myślę, że finalnie i tak nie unikniemy tego, że najwięcej informacji mogą przynieść nam jedynie oni sami. Będę potrzebowała pomocy. - by mieć pewność, by zyskać, by zdobyć przewagę. Oboje mogli posiadać kluczowe dla naszej sprawy informacje. Oboje byli w stanie powiedzieć nam więcej, o naszych przeciwnikach.
Zerknęła na Bena, zawsze posiadał umiejętność nienagannej elokwencji. Ale miał rację. Możliwym przecież było, że sam mężczyzna który przewodził grupą wcale nie musiał posiadać czystej krwi. Tytuł niczego nie zmieniał - chyba miał wzbudzać szacunek. Jednak Tonks szanowała niewielu lordów.
- Zarówno uroki jak i zaklęcia idą mi coraz lepiej, więc i ja mogę pomóc każdemu, kto tylko będzie chciał. - zapewniła. Sama wiedziała, że chętnie jeszcze poćwiczy pojedynkowanie się. Raz, żeby się wzmocnić, dwa przed egzaminem z pewnością jej się to przyda.
- Też idę, Wile. - zadecydowała, znała Alana i nie chciała też puszczać kuzynki samej. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, co mogły znaleźć - lub nie, w jego mieszkaniu. Wiedziała, że nie może pozwolić by tej stało się cokolwiek. Zwłaszcza po ich ostatniej rozmowie.
- Czy istnieje szansa, że i nasi przeciwnicy zainteresują się kamieniem? W sensie, - zatrzymała się na chwilę formułując myśli. - chyba chodzi mi o to, czy mogą też o nim wiedzieć? Skoro my wiemy. Jeśli tak istnieje możliwość, że spotkamy się z nimi w miejscach które będziemy sprawdzać. - stwierdziła jedynie na głos. Każdy musiał być gotowy. Na wszystko, w każdej chwili.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Czuł się nieswojo, przy czym sam nie wiedział, co dokładnie powodowało u niego takie uczucie. To znaczy, nie chodziło dokładnie o to, że nie zdawał sobie z tego sprawy, bardziej o to, że wolał o tym nie myśleć. Podczas każdego spotkania Zakonu Feniksa nie mógł wyprzeć z głowy myśli o tym, jak realna była wojna i jak bardzo niebezpieczna. Na co dzień ta myśl znajdowała się gdzieś z tyłu jego głowy i starał się przedłożyć nad nią swoją pracę, a także inne sprawy, ale właśnie w takich momentach nie był w stanie o tym zapomnieć. I bał się, bardzo się bał, bo przyszłość była niepewna, a w dodatku zmieniała się, jak w kalejdoskopie. W końcu jeszcze niedawno nie podejrzewał nawet, że Jayden mógłby opuścić Zakon, a teraz najwyraźniej to właśnie miało miejsce, co oznaczało, że jego pamięć najpewniej zostanie odpowiednio wyczyszczona, a skoro tak, to co miał zrobić, kiedy spotkają się ponownie? Nigdy nie był zbyt dobry w kłamaniu i nie miał pojęcia, co mu powiedzieć, w jaki sposób zapełnić przestrzeń, która od tego momentu zacznie ich dzielić. A jak miał się zachować Cyrus, który znajdował się jeszcze bliżej Jaydena, którego od dłuższego czasu nazywał swoim przyjacielem? Kiedy tylko o tym pomyślał, miał wrażenie, że podłoga usuwa mu się spod nóg, ale na szczęście w odpowiednim momencie zdołał odzyskać równowagę. W tej samej chwili wziął głęboki wdech, mając nadzieję, że dzięki temu uda mu się uspokoić i nikt nie zorientuje się, że działo się z nim coś złego. Zakon miał wystarczająco dużo na głowie, niepotrzebny był mu dodatkowy problem w postaci członka, który nie potrafił sobie poradzić ze swoim niepokojem o następny dzień. Gdy uspokoił się na tyle, by móc wrócić do spraw, które były omawiane na spotkaniu, ktoś akurat wspomniał coś o nauce patronusa, dlatego postanowił zaoferować swoją pomoc.
— Również — tu zatrzymał się, jako że głos miał ochrypły i niepewny — Również mogę zaoferować swoje wsparcie w nauce patronusa— oznajmił, jako że nauczył się go jeszcze przebywając w Hogwarcie. Popchnęła go do tego zwykła ciekawość, która sprawiła, że zdobył się na odwagę do tego, by zapytać swojego nauczyciela o to czy zgodzi się na to, by nadzorował jego naukę. Wtedy nie sądził, że może mu się przydać, ale cieszył się, że zdecydował się na jego naukę, bo przynajmniej na coś jego wiedza i umiejętności w tym zakresie mogły się przydać. — A gdybyście na jakiejkolwiek wyprawie potrzebowali uzdrowiciela, także oferuję swoją różdżkę — dodał po chwili, bo poza tym tak naprawdę niczego nie był w stanie zaoferować. Widział też, że wiele osób oferuje swoją kandydaturę, dlatego nie chciał się wpychać tam, gdzie może nie powinien, w czasie kiedy mógł się przydać gdzieś indziej. W tej wojnie widział siebie przede wszystkim jako pionka i właściwie nie do końca uważał się za osobę, która byłaby szczególnie przydatna. Pragnął jednak wziąć udział w walce o lepsze jutro, nawet jeżeli jego wkład miałby być niewielki. Pomimo swojego strachu nie chciał patrzeć na to wszystko z boku, tylko wziąć w tych wydarzeniach czynny udział. Wierzył mocno w ich wygraną, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że sama wiara nie wystarczy. Jedynie działanie mogło przybliżyć ich do celu, który przed sobą postawili.
— Również — tu zatrzymał się, jako że głos miał ochrypły i niepewny — Również mogę zaoferować swoje wsparcie w nauce patronusa— oznajmił, jako że nauczył się go jeszcze przebywając w Hogwarcie. Popchnęła go do tego zwykła ciekawość, która sprawiła, że zdobył się na odwagę do tego, by zapytać swojego nauczyciela o to czy zgodzi się na to, by nadzorował jego naukę. Wtedy nie sądził, że może mu się przydać, ale cieszył się, że zdecydował się na jego naukę, bo przynajmniej na coś jego wiedza i umiejętności w tym zakresie mogły się przydać. — A gdybyście na jakiejkolwiek wyprawie potrzebowali uzdrowiciela, także oferuję swoją różdżkę — dodał po chwili, bo poza tym tak naprawdę niczego nie był w stanie zaoferować. Widział też, że wiele osób oferuje swoją kandydaturę, dlatego nie chciał się wpychać tam, gdzie może nie powinien, w czasie kiedy mógł się przydać gdzieś indziej. W tej wojnie widział siebie przede wszystkim jako pionka i właściwie nie do końca uważał się za osobę, która byłaby szczególnie przydatna. Pragnął jednak wziąć udział w walce o lepsze jutro, nawet jeżeli jego wkład miałby być niewielki. Pomimo swojego strachu nie chciał patrzeć na to wszystko z boku, tylko wziąć w tych wydarzeniach czynny udział. Wierzył mocno w ich wygraną, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że sama wiara nie wystarczy. Jedynie działanie mogło przybliżyć ich do celu, który przed sobą postawili.
Gość
Gość
Słowa Jackie sprawiły, że w jednej chwili zalała go gorycz. Odpowiedział na jej spojrzenie niechętnie i krótko, zaraz odwracając wzrok ku prowadzącym spotkanie Gwardzistom. Nawet ta pośrednia wzmianka o Vincencie była mu wielce niemiła. To tchórzami zawsze pogardzał najbardziej. Rozumiał, jak wielki może być strach przed utratą życia, jednak bezczynność nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, zaś ucieczka jest jeszcze gorsza. Dlatego też nie posłał dezerterowi już ani jednego spojrzenia, bo właśnie tak zaczął spoglądać na profesora Vane’a. Nie zamierzał dołączać do osób, które próbowały go powstrzymać przed odejściem. Rozterki moralne pozwalają rozróżnić ludzi dobrych od zepsutych, jednak w tej chwili nie mogli sobie pozwalać na mnożenie się wątpliwości. Czasem trzeba robić rzeczy straszne, podejmować najtrudniejsze decyzje, choćby takie o skróceniu czyjegoś życia. Na wzmiankę o przyjęciu tymczasowo pod ich wspólny dach młodego lorda Selwyna i panny Fenwick skinął głową na znak zgody, choć pojawiły się podobne propozycje od innych.
– Tak będzie – odparł spokojnie, nie mając problemu z przyjęciem polecenia wyartykułowanego przez Samuela. – Brendanie, mam nadzieję, że mnie wspomożesz – rzucił w stronę milczącego Weasleya, posyłając mu przy tym poważne spojrzenie, tylko w taki sposób potrafiąc udzielić mu wsparcia. Przecież na własne oczy widział, jak ten podnosił martwe ciało Samanthy. Dokonała się sprawiedliwość, w to powinni wierzyć, jeśli nie chcieli oszaleć.
Już dawno nauczył się podążać za wytycznymi innych osób, choć nigdy nie czynił tego ślepo. Dobrze wiedział, że ustalenie hierarchii, jak i późniejsze trzymanie się jej, stanowi kluczowy element dowodzenia. Ktoś musi stawiać cele i wskazywać odpowiedzialnych za nie. Nadeszła wojna, przez co Zakon miał jeszcze więcej do zrobienia, przede wszystkim musiał przygotować się do dalszych działań, choć na dobrą sprawę nie mogli niczego przewidzieć. Mnogość zadań do wykonania mogła ich przerosnąć. Wciąż musieli skupiać część uwagi na Grindelwaldzie, zwłaszcza teraz, gdy odkryli, że ten posiadł wszystkie insygnia. Fakt ten uczynił jego zniknięcie jeszcze bardziej zagadkowym, przynajmniej dla Kierana. Jeśli czarnoksiężnik posiadł trzy legendarne artefakty, co ponoć wiązało się z nabyciem nieśmiertelności, to jakim cudem przepadł tak nagle? Nie żeby ktokolwiek miał po nim płakać, jednak to było niepokojące. Czy insygnia, w tym kamień wskrzeszenia, który mieli odnaleźć, mogły przepaść wraz z nim i to bezpowrotnie? Brali na siebie jeszcze ciężar opanowania jak największej liczby szalejących anomalii. Musieli przy tym uważać na ataki Rycerzy Walpurgii w okolicach anomalii, jak również na inne zamachy ich autorstwa wymierzone między innymi w ludność cywilną. Zasadzka była dobrym rozwiązaniem. Jak wskazał Anthony, te parszywce kręcą się wokół anomalii, powinni to wykorzystać.
– Tak będzie – odparł spokojnie, nie mając problemu z przyjęciem polecenia wyartykułowanego przez Samuela. – Brendanie, mam nadzieję, że mnie wspomożesz – rzucił w stronę milczącego Weasleya, posyłając mu przy tym poważne spojrzenie, tylko w taki sposób potrafiąc udzielić mu wsparcia. Przecież na własne oczy widział, jak ten podnosił martwe ciało Samanthy. Dokonała się sprawiedliwość, w to powinni wierzyć, jeśli nie chcieli oszaleć.
Już dawno nauczył się podążać za wytycznymi innych osób, choć nigdy nie czynił tego ślepo. Dobrze wiedział, że ustalenie hierarchii, jak i późniejsze trzymanie się jej, stanowi kluczowy element dowodzenia. Ktoś musi stawiać cele i wskazywać odpowiedzialnych za nie. Nadeszła wojna, przez co Zakon miał jeszcze więcej do zrobienia, przede wszystkim musiał przygotować się do dalszych działań, choć na dobrą sprawę nie mogli niczego przewidzieć. Mnogość zadań do wykonania mogła ich przerosnąć. Wciąż musieli skupiać część uwagi na Grindelwaldzie, zwłaszcza teraz, gdy odkryli, że ten posiadł wszystkie insygnia. Fakt ten uczynił jego zniknięcie jeszcze bardziej zagadkowym, przynajmniej dla Kierana. Jeśli czarnoksiężnik posiadł trzy legendarne artefakty, co ponoć wiązało się z nabyciem nieśmiertelności, to jakim cudem przepadł tak nagle? Nie żeby ktokolwiek miał po nim płakać, jednak to było niepokojące. Czy insygnia, w tym kamień wskrzeszenia, który mieli odnaleźć, mogły przepaść wraz z nim i to bezpowrotnie? Brali na siebie jeszcze ciężar opanowania jak największej liczby szalejących anomalii. Musieli przy tym uważać na ataki Rycerzy Walpurgii w okolicach anomalii, jak również na inne zamachy ich autorstwa wymierzone między innymi w ludność cywilną. Zasadzka była dobrym rozwiązaniem. Jak wskazał Anthony, te parszywce kręcą się wokół anomalii, powinni to wykorzystać.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Ostatnim, czego się spodziewał na swoim pierwszym, oficjalnym spotkaniu Zakonu Feniksa, to to, że będzie świadkiem odejścia jednego z jego członków. I to nie byle kogo, a własnego byłego nauczyciela astronomii. Nawet jeśli mógł mieć nadzieję, że pomimo ukończenia Hogwartu jeszcze czegoś się od niego nauczy, teraz to i tak na nic, już na to za późno. Malcolm odprowadził wzrokiem dwóch wychodzących mężczyzn, zastanawiając się, co dokładnie jest konsekwencją opuszczenia Zakonu. Nie pytał o to Minnie. Wiedział jednak, że o sprawach organizacji już nigdy nie porozmawiają.
Nie sprawiało to, że był najweselszy, podobne wewnętrzne podziały raczej nikogo nie napawały radością i mógł to wyraźnie zauważyć w twarzach otaczających go ludzi, a szczególnie w twarzy Gwardzisty, który wyszedł za profesorem. Niektóre decyzje wcale nie są proste, szczególnie w czasach wojny, ale to nie znaczy, że trzeba ich unikać. Nawet nie można, zwłaszcza, jeśli chodzi o życie tylu czarodziejów i czarownic – na atak trzeba odpowiedzieć atakiem, ciągłe obstawanie przy obronie po pewnym czasie staje się słabością, a na słabości, w obliczu kogoś, kto nie waha się pozbawić życia tylu osób z czarodziejskiej wspólnoty, nie można sobie pozwolić. Trzeba podjąć walkę.
Pod wpływem podobnych myśli oczy Malcolma błyszczały, wypełnione determinacją i gotowością do walki. Może i nie był zbyt doświadczony, może i dopiero co skończył Hogwart, ale był gotów się uczyć, by pewnego dnia dorównać Gwardzistom i stać się jednym z nich. Dlatego też słuchał uważnie wszystkiego, co Hereward powiedział, zadowolony i niejako podekscytowany, że profesor usłyszał, co miał do powiedzenia i odniósł się do jego słów. Poruszył się pod ścianą, przeczesując palcami włosy i zerknął krótko na Minnie.
Właściwie szkoda, że nie było tu z nim Jamie’go. Razem stawiali opór Grindelwaldowi w Hogwarcie, więc stawianie oporu temu Voldemortowi powinno mu przypaść do gustu. Pewnie chętnie by się włączył w czynną walkę, pewnie razem stworzyliby niezły duet.
Pewnie chciałby wiedzieć, z jakiego powodu jego siostra straciła pamięć.
– Chętnie wspomogę Zakon w każdej kwestii. Gdyby gdzieś potrzebna była pomoc, możecie na mnie liczyć – zaoferował się, mając nadzieję, że pomimo jego wieku ktoś jednak weźmie go na poważnie.
Nie sprawiało to, że był najweselszy, podobne wewnętrzne podziały raczej nikogo nie napawały radością i mógł to wyraźnie zauważyć w twarzach otaczających go ludzi, a szczególnie w twarzy Gwardzisty, który wyszedł za profesorem. Niektóre decyzje wcale nie są proste, szczególnie w czasach wojny, ale to nie znaczy, że trzeba ich unikać. Nawet nie można, zwłaszcza, jeśli chodzi o życie tylu czarodziejów i czarownic – na atak trzeba odpowiedzieć atakiem, ciągłe obstawanie przy obronie po pewnym czasie staje się słabością, a na słabości, w obliczu kogoś, kto nie waha się pozbawić życia tylu osób z czarodziejskiej wspólnoty, nie można sobie pozwolić. Trzeba podjąć walkę.
Pod wpływem podobnych myśli oczy Malcolma błyszczały, wypełnione determinacją i gotowością do walki. Może i nie był zbyt doświadczony, może i dopiero co skończył Hogwart, ale był gotów się uczyć, by pewnego dnia dorównać Gwardzistom i stać się jednym z nich. Dlatego też słuchał uważnie wszystkiego, co Hereward powiedział, zadowolony i niejako podekscytowany, że profesor usłyszał, co miał do powiedzenia i odniósł się do jego słów. Poruszył się pod ścianą, przeczesując palcami włosy i zerknął krótko na Minnie.
Właściwie szkoda, że nie było tu z nim Jamie’go. Razem stawiali opór Grindelwaldowi w Hogwarcie, więc stawianie oporu temu Voldemortowi powinno mu przypaść do gustu. Pewnie chętnie by się włączył w czynną walkę, pewnie razem stworzyliby niezły duet.
Pewnie chciałby wiedzieć, z jakiego powodu jego siostra straciła pamięć.
– Chętnie wspomogę Zakon w każdej kwestii. Gdyby gdzieś potrzebna była pomoc, możecie na mnie liczyć – zaoferował się, mając nadzieję, że pomimo jego wieku ktoś jednak weźmie go na poważnie.
Gość
Gość
Klamka cicho skrzypnęła, gdy nacisnął jej brzegi i uchylił wejście. Zignorował ewentualne spojrzenia, od razu kierując kroki w stronę Herewarda. Przyszedł sam, tak, jak się rzekło. Zrobił to, co leżało w jego obowiązku i nie mógł pokazać, że zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. Nawet jeśli miał skłamać.
Rozluźnił palce, które miaro zaciskały się odkąd pokonał drogę z pokoju obok, do tutaj. Pozwolił emocjom zapłonąć, ale widział je już z boku, za oklumencyjną szybą, która pozwalała mu patrzeć i nie czuć. Przynajmniej przez jakiś czas. Słuchał. I wierzył, że pozostali skupili się na słowach Herewarda, który prowadził spotkanie. Mówił o ważnych rzeczach, mądrych, chociaż wielu określiłoby je mianem okrutnych. Mówił o tym, co przekazała im Bathilda. Byli nośnikami, narzędziami, które niektórzy bardzo mylnie postrzegali. Doprawiając historie, słowa i czyny, których się nie podjęli.
Na cierpkie słowa Alexandra nie zareagował. Zmarszczył jedynie brwi, nie rozumiejąc przytyku. Proponował pomoc, jednocześnie próbując objąć zrozumieniem ogrom cierpienia, którego doświadczyli - Należycie do Zakonu Feniksa, organizacji, której celem jest zwalczenie rozprzestrzeniającego się fanatyzmu i idei czystości krwi, zwalczanie także tego zła, którego doświadczyliście - powiedział głośno, zatrzymując wzrok na młodym uzdrowicielu - Ty Aleksandrze jesteś Gwardzistą. Jak Hereward, Benjamin, Frederick, Brendan, Ga... i ja - uciął imię, która niemal umknęło z jego ust - chcemy wam pomóc odzyskać to, co wam odebrano - zakończył ciszej i dopiero potem przeniósł wzrok na kolejnych, już bardziej milczących zakonników. Ruszył do jednego z osadzonych wysoko okien, by uchylić lufcik i wpuścić chłodne powietrze do sali. Przesunął dłonią po kieszeni, raz jeszcze zwalczając chęć wyciągnięcia papierosów. Wrócił na miejsce, uważnie słuchając najpierw padających odważnie słów Josephine, potem słusznego przypomnienia Minnie - To miałem na myśli, prosząc o przekazanie wieści, jeśli się z wami skontaktują - mówił nieco chłodniej, ale chłodem nie kierowanym przeciw nikomu z obecnych. Rezerwował go dla innych "gwiazd". Frederick szybko podłapał myśl, nie dziwił się. Sam chętnie spotkałby się z tchórzami, którzy zdolni byli do tego, czego świadkami byli.
Odetchnął lekko, gdy odezwał się Wright. Jego bezpośredniość bywała powalająca i nawet jeśli skrajnie generalizował, miał wiele racji. Wielu z rodów hołdowało skrajnie konserwatywnym wartościom, ale osobiście znał jednostki, które umykały niechlubnemu określeniu.
Po licznych deklaracjach, mimowolnie kiwnął głową. Cieszył go odzew, który popłynął wśród obecnych, cicha, pozytywna myśl, która odrywała od wcześniejszych rozłamów, kleiła coś, co widocznie się rozrywało. Nie oferował na głos pomocy, ale przemknął wzrokiem po zebranych, zapamiętując sylwetki osób, które planowały dodatkową naukę - Jest tu trochę osób,od których warto się uczyć. Każdy będzie w czymś dobry. Mi przyda się nauka run- zachował powagę, chociaż drgnęła w nim iskra, która sięgała dalej w przeszłość. Sam musiał nauczyć się jeszcze wiele. Musiał być silniejszy.
- Jest, ale uzależniony jest od tropów, które mamy lub poszukać musimy - na dłużej zatrzymał się przy Margie, potem na rudowłosym - Z Brendanem podążymy za jednym ze śladów. Jest kilka miejsc, znanych nie tylko przemytnikom, ale i aurorom - porozumiewawczo zerknął na Weasleya, nie rozwijając myśli, którą mieli sprawdzić w praktyce - Każdy, kto się zgłosi znajdzie zajęcie. Trzeba podążyć za poszlakami, zapewne nawet za plotami i przeczuciami. To mogą być fragmenty czegoś większego - przetarł palcem policzek - Kamień wskrzeszenia, chociaż zapewne był w posiadaniu Grindewalda, skupia moc białej magii. Musimy go odzyskać - zakończył, tym razem zaplatając dłonie za sobą. Pochylił się nad stołem, ale twarz obrócił ku górze. Cichy szmer wyrwał go z sekundowego zawieszenia.
O sprawach związanych ze szkołą, wiedział, że lepiej poradzą sobie nauczyciele i ci, którzy zgłosili swoja wiedzę. O Hagridzie rzeczywiście słyszał, ale mgliście, więc zachował niewyraźne skrawki dla siebie, a jednak... - Pomono? Może spróbujesz dowiedzieć się czegoś od ducha? - uchwycił urwane przeleństwo kuzynki i kiedyś po prostu uniósłby brwi w zdziwieniu. Dziś słowo mu całkiem umknęło. O tym, kim był samozwańczy Lord Voldemort, zapewne wiedzieć chciałby każdy z obecnych. Nie sadził jednak, ze będzie to proste zadanie. Kim mógłby bowiem być ktoś o tak wielkiej mocy? Mieli potężnego wroga - Mulciber - niemal wypluł nazwisko, które nawet na języku brzmiało jak trucizna - może się mylę, ale jego persona widnieje na liście w Klubie pojedynków. Jeśli przystąpi będzie to chyba bardzo jasna wskazówka - skwitował wolno. Ciężko byłoby mu uwierzyć, że taka kanalia łatwo nie wywinęła sie śmierci - Eileen. Just - odnalazł wzrokiem obie kobiety o kilka sekund dłużej rejestrując błękit toknsowych źrenic - jeśli możecie, zróbcie to, proszę. W razie zagrożenia - wyślijcie Patronusa. I inni niech też o tym pamiętają. To wszystko co się dzieje, wyraźnie świadczy o tym, że nikt nie jest bezpieczny. Skoro my wiemy o nich, łatwo domyślić się, że będą próbowali dotrzeć do nas. Nie mówię o braku zaufania, ale o pewnej zapobiegawczości - nie bądźcie naiwni.
Padały kolejne zapewnienia i deklaracje. Dobrze. Byle sięgnęły nie tylko słów, a czynów. O to w końcu chodziło - Naprawdę niewiele brakuje, by Chata znowu stała się miejscem spotkań. Zaangażowanie w prace było niezwykłe i efekty można już oglądać - obrócił się do Bartiusa, który podjął kwestię naprawy Chaty. Cichy symbol ich jedności i wspomnień że rzeczywiście można było trafić na dobre wspomnienia, które - stare ściany przechowywały. Nawet jeśli miała zostać zbudowana od nowa, to co zdążyło już się stać, miało już na zawsze pozostać w Chacie. Zupełnie tak, jak zamknięte obrazy wspomnień w domu Dumbledore'a. Coś na kształt bolesnej tęsknoty załopotało w piersi i zniknęło. Pieśń feniksa miała już zawsze prowadzić go do celu. Ich.
Rozluźnił palce, które miaro zaciskały się odkąd pokonał drogę z pokoju obok, do tutaj. Pozwolił emocjom zapłonąć, ale widział je już z boku, za oklumencyjną szybą, która pozwalała mu patrzeć i nie czuć. Przynajmniej przez jakiś czas. Słuchał. I wierzył, że pozostali skupili się na słowach Herewarda, który prowadził spotkanie. Mówił o ważnych rzeczach, mądrych, chociaż wielu określiłoby je mianem okrutnych. Mówił o tym, co przekazała im Bathilda. Byli nośnikami, narzędziami, które niektórzy bardzo mylnie postrzegali. Doprawiając historie, słowa i czyny, których się nie podjęli.
Na cierpkie słowa Alexandra nie zareagował. Zmarszczył jedynie brwi, nie rozumiejąc przytyku. Proponował pomoc, jednocześnie próbując objąć zrozumieniem ogrom cierpienia, którego doświadczyli - Należycie do Zakonu Feniksa, organizacji, której celem jest zwalczenie rozprzestrzeniającego się fanatyzmu i idei czystości krwi, zwalczanie także tego zła, którego doświadczyliście - powiedział głośno, zatrzymując wzrok na młodym uzdrowicielu - Ty Aleksandrze jesteś Gwardzistą. Jak Hereward, Benjamin, Frederick, Brendan, Ga... i ja - uciął imię, która niemal umknęło z jego ust - chcemy wam pomóc odzyskać to, co wam odebrano - zakończył ciszej i dopiero potem przeniósł wzrok na kolejnych, już bardziej milczących zakonników. Ruszył do jednego z osadzonych wysoko okien, by uchylić lufcik i wpuścić chłodne powietrze do sali. Przesunął dłonią po kieszeni, raz jeszcze zwalczając chęć wyciągnięcia papierosów. Wrócił na miejsce, uważnie słuchając najpierw padających odważnie słów Josephine, potem słusznego przypomnienia Minnie - To miałem na myśli, prosząc o przekazanie wieści, jeśli się z wami skontaktują - mówił nieco chłodniej, ale chłodem nie kierowanym przeciw nikomu z obecnych. Rezerwował go dla innych "gwiazd". Frederick szybko podłapał myśl, nie dziwił się. Sam chętnie spotkałby się z tchórzami, którzy zdolni byli do tego, czego świadkami byli.
Odetchnął lekko, gdy odezwał się Wright. Jego bezpośredniość bywała powalająca i nawet jeśli skrajnie generalizował, miał wiele racji. Wielu z rodów hołdowało skrajnie konserwatywnym wartościom, ale osobiście znał jednostki, które umykały niechlubnemu określeniu.
Po licznych deklaracjach, mimowolnie kiwnął głową. Cieszył go odzew, który popłynął wśród obecnych, cicha, pozytywna myśl, która odrywała od wcześniejszych rozłamów, kleiła coś, co widocznie się rozrywało. Nie oferował na głos pomocy, ale przemknął wzrokiem po zebranych, zapamiętując sylwetki osób, które planowały dodatkową naukę - Jest tu trochę osób,od których warto się uczyć. Każdy będzie w czymś dobry. Mi przyda się nauka run- zachował powagę, chociaż drgnęła w nim iskra, która sięgała dalej w przeszłość. Sam musiał nauczyć się jeszcze wiele. Musiał być silniejszy.
- Jest, ale uzależniony jest od tropów, które mamy lub poszukać musimy - na dłużej zatrzymał się przy Margie, potem na rudowłosym - Z Brendanem podążymy za jednym ze śladów. Jest kilka miejsc, znanych nie tylko przemytnikom, ale i aurorom - porozumiewawczo zerknął na Weasleya, nie rozwijając myśli, którą mieli sprawdzić w praktyce - Każdy, kto się zgłosi znajdzie zajęcie. Trzeba podążyć za poszlakami, zapewne nawet za plotami i przeczuciami. To mogą być fragmenty czegoś większego - przetarł palcem policzek - Kamień wskrzeszenia, chociaż zapewne był w posiadaniu Grindewalda, skupia moc białej magii. Musimy go odzyskać - zakończył, tym razem zaplatając dłonie za sobą. Pochylił się nad stołem, ale twarz obrócił ku górze. Cichy szmer wyrwał go z sekundowego zawieszenia.
O sprawach związanych ze szkołą, wiedział, że lepiej poradzą sobie nauczyciele i ci, którzy zgłosili swoja wiedzę. O Hagridzie rzeczywiście słyszał, ale mgliście, więc zachował niewyraźne skrawki dla siebie, a jednak... - Pomono? Może spróbujesz dowiedzieć się czegoś od ducha? - uchwycił urwane przeleństwo kuzynki i kiedyś po prostu uniósłby brwi w zdziwieniu. Dziś słowo mu całkiem umknęło. O tym, kim był samozwańczy Lord Voldemort, zapewne wiedzieć chciałby każdy z obecnych. Nie sadził jednak, ze będzie to proste zadanie. Kim mógłby bowiem być ktoś o tak wielkiej mocy? Mieli potężnego wroga - Mulciber - niemal wypluł nazwisko, które nawet na języku brzmiało jak trucizna - może się mylę, ale jego persona widnieje na liście w Klubie pojedynków. Jeśli przystąpi będzie to chyba bardzo jasna wskazówka - skwitował wolno. Ciężko byłoby mu uwierzyć, że taka kanalia łatwo nie wywinęła sie śmierci - Eileen. Just - odnalazł wzrokiem obie kobiety o kilka sekund dłużej rejestrując błękit toknsowych źrenic - jeśli możecie, zróbcie to, proszę. W razie zagrożenia - wyślijcie Patronusa. I inni niech też o tym pamiętają. To wszystko co się dzieje, wyraźnie świadczy o tym, że nikt nie jest bezpieczny. Skoro my wiemy o nich, łatwo domyślić się, że będą próbowali dotrzeć do nas. Nie mówię o braku zaufania, ale o pewnej zapobiegawczości - nie bądźcie naiwni.
Padały kolejne zapewnienia i deklaracje. Dobrze. Byle sięgnęły nie tylko słów, a czynów. O to w końcu chodziło - Naprawdę niewiele brakuje, by Chata znowu stała się miejscem spotkań. Zaangażowanie w prace było niezwykłe i efekty można już oglądać - obrócił się do Bartiusa, który podjął kwestię naprawy Chaty. Cichy symbol ich jedności i wspomnień że rzeczywiście można było trafić na dobre wspomnienia, które - stare ściany przechowywały. Nawet jeśli miała zostać zbudowana od nowa, to co zdążyło już się stać, miało już na zawsze pozostać w Chacie. Zupełnie tak, jak zamknięte obrazy wspomnień w domu Dumbledore'a. Coś na kształt bolesnej tęsknoty załopotało w piersi i zniknęło. Pieśń feniksa miała już zawsze prowadzić go do celu. Ich.
- Zasoby:
INGREDIENCJE:
bezoar x4
figa abisyńska x3
jagody z jemioły x3
jaja widłowęża x2
kolec smoka
kora drzewa Wiggen x8
korzeń ciemiernika x2
krew jednorożca x3
krew reema x4
krew smoka
liście kłaposkrzeczki x2
łuska smoka x2
mandragora x5
odłamek spadającej gwiazdy x6
ogniste nasiona x2
piołun
popiół feniksa x4
płatki ciemiernika x7
pnącze diabelskiego sidła x2
róg dwurożca x4
róg garboroga x4
sierść gryfa
skórka boomslanga x4
skrzeloziele x2
strączki wnykopieńki
ślaz
waleriana
włosie akromantuli x4
włosie mantykory x3
żądło mantykory x5
ELIKSIRY:
Poppy
- 3 porcje antidotum podstawowego (stat. 5)
Charlie
- 3 porcje eliksiru wiggenowego - 1 porcja dla Just
-2 porcje eliksiru kociego kroku- 1 porcja dla Just, 1 porcja dla Sophii
Jessa
- 1 porcję eliksiru niezłomności
Eileen- 1 porcja marynowana narośl ze szczuroszczeta- 1 porcja dla Anthony'ego,
- 1 porcja pasta na oparzenia -
-1 porcja maść z gwiazdy wodnej- 1 porcja dla Sophii
- 1 porcja eliksir giętkiej mowy
- 2 porcje eliksir słodkiego snu - 1 porcja dla Anthony'ego,
- 1 porcja eliksir Wiggenowy
Asbjorn
- Wywar ze szczuroszczeta (5 porcji)
- Wieczny płomień (4 porcje; moc = 118; statystyka eliksirów = 29) - 1 porcja dla Samuela, 1 porcja dla Anthony'ego, 1 porcja dla Fredericka
- Kameleon (4 porcje) - 2 porcje dla Samuela, 1 porcja dla Anthony'ego,
- Eliksir lodowego płaszcza (4 porcje) - 1 porcja dla Anthony'ego, , 1 porcja dla Susanne, 1 porcja dla Fredericka,
- Czyścioszek ( 4 porcje; statystyka eliksirów = 29) - 1 porcja dla Fredericka,
- Smocza Łza (6 porcji) - 2 porcje dla Samuela, 1 porcja dla Anthony'ego, 1 porcja dla Susanne, 1 porcja dla Fredericka,
Darkness brings evil things
the reckoning begins
| To jest post uzupełniający
Siłą zakonu była jedność. Ta sama, z którą zebrali się w ciasnym pomieszczeniu, ta sama, która prowadziła ich jaśniejąca wartością do przodu. Trudności przychodziły z czasem z rozwojem i z tragediami, które podnosiły poprzeczkę ważności. Wojna. Nie było już mowy o naiwnych przepychankach i bezsensownych sprzeczkach o wartości. Na to czas był na szkolnych korytarzach, kiedy młody umysł miał szansę na zmianę. To, czym przesiąknął za młodu, wzrastało dużo później i efekty widoczne były na każdym kroku. Była rzeczywista walka, bitwa z przeciwnikiem, który nie przebierał w środkach. Szedł dosłownie po trupach, powiększając stos martwych, zdradzonych, torturowanych. W gruncie rzeczy, chociaż nienawidził gorejące plugastwo czarnoksiężników i samozwańczych "rycerzy" - musiał im przyznać jedno. Byli skuteczni. Piekielnie wręcz. I tego oni sami powinni się nauczyć. Jeśli chcieli w ogóle mierzyć się z silnym przeciwnikiem. Grindewald zniknął (chwilowo) z pola widzenia, ale Samuel nie wierzył, żeby był to permanentny efekt. Zapłacili gorzką cenę za jego pokonanie. Wygrali? bitwę, czekając na znamiona wojny, która przejęli rycerze.
Czy zasługą piekielnych sukcesów wrogów był strach, czy też żelazna ręka ich dowództwa - nie dostrzegał zawahania. Tego samego, które kreśliło brudną rysę na zakonnym duchu. Dodawano winy na barki tych, którzy próbowali podnieść całość z chwiejących sie kolan. Mieszanka złości i smutku co jakiś czas atakowała Skamanderowe myśli, ale większość z nich odsyłał na odczekanie. Była w końcu misja i tej był wierny, jak gończy ogar. Choćby miał po drodze zdechnąć, będzie brnął do przodu. Do tego został powołany. Do tego zostali powołani. Chociaż słyszał podobne sugestie, nie kazał nikomu iść tą samą ścieżką. To był trudny wybór, który każdy musiał podjąć sam. Potem, odwrotu już nie było.
Na odpis macie czas do soboty (30.06), godziny 00:00
Siłą zakonu była jedność. Ta sama, z którą zebrali się w ciasnym pomieszczeniu, ta sama, która prowadziła ich jaśniejąca wartością do przodu. Trudności przychodziły z czasem z rozwojem i z tragediami, które podnosiły poprzeczkę ważności. Wojna. Nie było już mowy o naiwnych przepychankach i bezsensownych sprzeczkach o wartości. Na to czas był na szkolnych korytarzach, kiedy młody umysł miał szansę na zmianę. To, czym przesiąknął za młodu, wzrastało dużo później i efekty widoczne były na każdym kroku. Była rzeczywista walka, bitwa z przeciwnikiem, który nie przebierał w środkach. Szedł dosłownie po trupach, powiększając stos martwych, zdradzonych, torturowanych. W gruncie rzeczy, chociaż nienawidził gorejące plugastwo czarnoksiężników i samozwańczych "rycerzy" - musiał im przyznać jedno. Byli skuteczni. Piekielnie wręcz. I tego oni sami powinni się nauczyć. Jeśli chcieli w ogóle mierzyć się z silnym przeciwnikiem. Grindewald zniknął (chwilowo) z pola widzenia, ale Samuel nie wierzył, żeby był to permanentny efekt. Zapłacili gorzką cenę za jego pokonanie. Wygrali? bitwę, czekając na znamiona wojny, która przejęli rycerze.
Czy zasługą piekielnych sukcesów wrogów był strach, czy też żelazna ręka ich dowództwa - nie dostrzegał zawahania. Tego samego, które kreśliło brudną rysę na zakonnym duchu. Dodawano winy na barki tych, którzy próbowali podnieść całość z chwiejących sie kolan. Mieszanka złości i smutku co jakiś czas atakowała Skamanderowe myśli, ale większość z nich odsyłał na odczekanie. Była w końcu misja i tej był wierny, jak gończy ogar. Choćby miał po drodze zdechnąć, będzie brnął do przodu. Do tego został powołany. Do tego zostali powołani. Chociaż słyszał podobne sugestie, nie kazał nikomu iść tą samą ścieżką. To był trudny wybór, który każdy musiał podjąć sam. Potem, odwrotu już nie było.
Na odpis macie czas do soboty (30.06), godziny 00:00
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem