Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Pokój gościnny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
łóżko Loża 1
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
łóżko Loża 2
40 - Sam
41 - Hannah
ośla ławka Krzesełka pod ścianą
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój gościnny
Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
40 - Sam
41 - Hannah
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Kiedy wszyscy się już zebrali, podniosła wzrok na Brendana — jej własny mały defekt nie pozwolił na niezauważenie jego dłoni. Nie tylko dlatego, że wcześniej jej zwyczajnie nie było. Uśmiechnęła się do niego lekko, szczęśliwie, choć było to krótkotrwałe i ulotne. Z jedną ręką i dwiema nogami potrafił skopać czarnoksiężnikom tyłki, jak mało kto. Teraz, naprawdę powinni się bać — ich przyszłość była pewna, a los przesądzony. Poczuwszy na sobie dłoń Samuela i na niego spojrzała, po chwili pozwalając by zmęczony, pełen napięcia uśmiech wykrzywił jej usta. Była zmęczona i najchętniej zamknęłaby oczy i usnęła tu, obok, słuchając głosu tych wszystkich ludzi — mimochodem analizując usłyszane informacje. Ale nie chciało jej się spać, nie była senna. Gotowa do pracy, działania. Pomimo zmęczenia i tych wszystkich myśli, które obijały się od jednej półkuli do drugiej. Kiedy zaczęli mówić, zwracała ku nim głowę.
—Na sklep Kruegera jakiś czas temu był napad, ale złodzieje uciekli z niczym. Kiedy zjawiłyśmy się tam z Josie, rozejrzałyśmy się, ale nie znalazłyśmy niczego godnego uwagi. Dopiero kiedy właściciel pokazał nam błyskotkę, która prawie została skradziona, zrozumiałyśmy, że to może być fragment kamienia wskrzeszenia — spojrzała na Jose i uśmiechnęła się subtelnie. — Udało nam się podmienić pierścień na fałszywy i... zabrać... Właściwie... pożyczyć tylko na jakiś czas... Albo... Nieważne.— Wyciągnęła z kieszeni oczko wydobyte z pierścienia i dodała go do reszty. [/b]— Wszystko wskazywało na to, że ktoś jeszcze go szukał. Może to tylko przypadek, że polowali właśnie na tą błyskotkę, ale nie wierzę w przypadki. Jestem pewna, że to te szumowiny [/b]— dodała z całą pewnością i spojrzała na Benjamina. — I tak, kilka dni temu udaliśmy się z moim bratem do sowiej poczty. Ptaki umierały tam w niewyjaśnionych okolicznościach, Ben wiedział co się święci — nie umniejszając rysunkom Benjamina, pozwoliła sobie streścić cały przebieg tamtego spotkania, a przynajmniej tyle, ile pamiętała. — Grasowały tam pająki, miały swoje gniazda. Udało nam się pokonać akromantule — I było go jej trochę szkoda — Okazało się, że nie byliśmy tam sami. Mieliśmy towarzystwo, ja... nie rozpoznałam żadnego z nich. Jeden miał na twarzy... przerażającą maskę. Wyglądał okropnie. Zakładam, że musiał wyglądać okropnie, skoro chował się za maską, ale wolałabym zobaczyć jego parszywą twarz, choćby przypominała potwora. Zaatakowali nas. Ben rozpoznał w nim... Rosierza — powtórzyła spoglądając na brata, by upewnić się, że dobrze mówi. — Bardzo szybko sięgnął po zaklęcia niewybaczalne — i zrobił to z taką łatwością. — Pokonali nas, cóż tu dużo mówić — wyrzuciła z siebie w końcu. Miała sobie za złe, że była tak nieprzygotowana. Gdyby umiała więcej, byłaby większym wsparciem dla swojego brata. Mogłaby go ochronić. — Rosiur... Potrafił się zamieniać we mgłę. Ten drugi chyba nie. Ale wyglądał na szlachciura. Wiedzieli kim jesteśmy, chyba. I potrafili dobrze walczyć.
Wykończyli ich. Nie wiedziała, co stało się, kiedy straciła przytomność. Obudziła się dopiero w Mungu, ale słyszała, że pająki już nie zabijały sów na poczcie. Prawdopodobnie udało im się okiełznać moc.
—Na sklep Kruegera jakiś czas temu był napad, ale złodzieje uciekli z niczym. Kiedy zjawiłyśmy się tam z Josie, rozejrzałyśmy się, ale nie znalazłyśmy niczego godnego uwagi. Dopiero kiedy właściciel pokazał nam błyskotkę, która prawie została skradziona, zrozumiałyśmy, że to może być fragment kamienia wskrzeszenia — spojrzała na Jose i uśmiechnęła się subtelnie. — Udało nam się podmienić pierścień na fałszywy i... zabrać... Właściwie... pożyczyć tylko na jakiś czas... Albo... Nieważne.— Wyciągnęła z kieszeni oczko wydobyte z pierścienia i dodała go do reszty. [/b]— Wszystko wskazywało na to, że ktoś jeszcze go szukał. Może to tylko przypadek, że polowali właśnie na tą błyskotkę, ale nie wierzę w przypadki. Jestem pewna, że to te szumowiny [/b]— dodała z całą pewnością i spojrzała na Benjamina. — I tak, kilka dni temu udaliśmy się z moim bratem do sowiej poczty. Ptaki umierały tam w niewyjaśnionych okolicznościach, Ben wiedział co się święci — nie umniejszając rysunkom Benjamina, pozwoliła sobie streścić cały przebieg tamtego spotkania, a przynajmniej tyle, ile pamiętała. — Grasowały tam pająki, miały swoje gniazda. Udało nam się pokonać akromantule — I było go jej trochę szkoda — Okazało się, że nie byliśmy tam sami. Mieliśmy towarzystwo, ja... nie rozpoznałam żadnego z nich. Jeden miał na twarzy... przerażającą maskę. Wyglądał okropnie. Zakładam, że musiał wyglądać okropnie, skoro chował się za maską, ale wolałabym zobaczyć jego parszywą twarz, choćby przypominała potwora. Zaatakowali nas. Ben rozpoznał w nim... Rosierza — powtórzyła spoglądając na brata, by upewnić się, że dobrze mówi. — Bardzo szybko sięgnął po zaklęcia niewybaczalne — i zrobił to z taką łatwością. — Pokonali nas, cóż tu dużo mówić — wyrzuciła z siebie w końcu. Miała sobie za złe, że była tak nieprzygotowana. Gdyby umiała więcej, byłaby większym wsparciem dla swojego brata. Mogłaby go ochronić. — Rosiur... Potrafił się zamieniać we mgłę. Ten drugi chyba nie. Ale wyglądał na szlachciura. Wiedzieli kim jesteśmy, chyba. I potrafili dobrze walczyć.
Wykończyli ich. Nie wiedziała, co stało się, kiedy straciła przytomność. Obudziła się dopiero w Mungu, ale słyszała, że pająki już nie zabijały sów na poczcie. Prawdopodobnie udało im się okiełznać moc.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Jamie nie wydawał się podzielać mojego humoru, co niejako zbiło mnie z tropu; zwykle szybko wychodził z głębokiego dołu, błyszcząc i odnajdując energię do dalszego działania jako pierwszy. Ale być może nie wziąłem na poprawkę, że tym razem szala goryczy się przelała; Mało powiedziane, że Rosier i Nott porządnie go sprali. Wiedziałem, że cudem uszli z życiem – oboje, razem z Hannah, której pusty oczodół zaświecił po drugiej stronie pomieszczenia. Uśmiechnąłem się do niej półgębkiem, chociaż czułem, że w tej chwili nic nie było w stanie sprawić, aby poczuła się dobrze.
Nawet, gdybym pozwolił jej wygrać pojedynek ze sobą i generalnie przerobić mnie na futro.
- Jak już się wyliżesz, dorwiemy te psidwakosyny i zanim oddamy przed wymiar sprawiedliwości, pozwolimy, aby poniosła nas wyobraźnia. – Chciałem tej zemsty; rozlewu krwi, przeciągającego się skowytu, łez, krzyków i cierpienia. Choć wielokrotnie ścierałem się z różnymi zwyrodnialcami, nigdy nie sądziłem, że odnajdę w sobie żądzę wyrównania porachunków.
Być może dlatego, że wróg nigdy wcześniej nie uderzył w tak czuły punkt, jakim byli moi najbliżsi. Rodzina, którą sam wybrałem. Wrightowie – którzy traktowali mnie jak swojego brata, w domu których wielokrotnie znajdywałem azyl i którym byłem wdzięczny za całe dobro, które wprowadzili do mojego marnego, lordowskiego żywota.
Nie miałem niczego do dodania w kwestii anomalii czy poszukiwania kamienia – dziewczyny wyręczyły mnie w tej sprawie. Moją uwagę przyciągnęło natomiast nazwisko, które padło z ust Skamandera. Nie było zbyt popularne na wyspach – a przez wzgląd na swoją wieloletnią znajomość z Lovegood, zdążyłem poznać naprawdę sporą część jej rodziny. W tym Apo, którego obecność podczas kwietniowego obiadku szczerze mnie zdziwiła, a nawet ucieszyła.
- Appolinare Sauveterre. Niedawno wrócił do Anglii. Nie potwierdzę, że to on. Ale nie sądzę, że na wyspach znajdzie się druga osoba o takim nazwisku. Zanim wyjechał do Francji, był zaręczony z dziewczyną z rodziny Tsagairt. – Dziwny zbieg okoliczności i konfiguracja nazwisk wymieniona przez Anthony’ego sprawiła, że mimowolnie odłowiłem ten fakt z pamięci. Być może nie było to w ogóle istotne – a być może wręcz przeciwnie. Pamiętałem, że lata temu zwróciłem na to uwagę – Tsagairtowie od pokoleń byli pupilkami mojej rodziny. - Ale nigdy jej nie poznałem. – Dodałem; nie mogem więc wiedzieć, czy to ta sama kobieta. – Deirdre była wśród popleczników Voldemorta odpowiedzialnych za pożar w Ministerstwie. Dodając do tego wspomniane przez Sophię charakterystyczne, azjatyckie rysy, myślę, że nie ma wątpliwości, że to ta sama kobieta, o której już rozmawialiśmy.– Pojawiała się już – we wspomnieniu wydartym z Russella, w rozmowach w tym pokoju. - Świetna robota, Thony. Druga strona na pewno nie próżnuje. Dowiedli już, że nas śledzą. To, kiedy przyjdą do naszych domów, może być kwestią czasu. Możemy mówić o wzmożonej czujności. O trenowaniu zaklęć obronnych. Ale mam wrażenie, że to za mało. Być może jesteśmy w stanie opracować jakiś system, który n a p r a w d ę pomoże nam się chronić. Zniknąć w razie zagrożenia. Albo wezwać pomoc, gdy patronus okaże się zawodny.
Nie wiedziałem jeszcze, czego szukałem. Zaklęcia? Amuletu? Eliksiru? Sposobu na informowanie siebie o zagrożeniu? Odpowiedź mogła być na wysunięcie ręki. Potrzebowałem tylko jednego, bystrego umysłu, który natchniony moimi przemyśleniami znajdzie rozwiązanie; mimowolnie rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale jak na złość ta mądra pchła McGonagall dziś się nie pojawiła.
Nawet, gdybym pozwolił jej wygrać pojedynek ze sobą i generalnie przerobić mnie na futro.
- Jak już się wyliżesz, dorwiemy te psidwakosyny i zanim oddamy przed wymiar sprawiedliwości, pozwolimy, aby poniosła nas wyobraźnia. – Chciałem tej zemsty; rozlewu krwi, przeciągającego się skowytu, łez, krzyków i cierpienia. Choć wielokrotnie ścierałem się z różnymi zwyrodnialcami, nigdy nie sądziłem, że odnajdę w sobie żądzę wyrównania porachunków.
Być może dlatego, że wróg nigdy wcześniej nie uderzył w tak czuły punkt, jakim byli moi najbliżsi. Rodzina, którą sam wybrałem. Wrightowie – którzy traktowali mnie jak swojego brata, w domu których wielokrotnie znajdywałem azyl i którym byłem wdzięczny za całe dobro, które wprowadzili do mojego marnego, lordowskiego żywota.
Nie miałem niczego do dodania w kwestii anomalii czy poszukiwania kamienia – dziewczyny wyręczyły mnie w tej sprawie. Moją uwagę przyciągnęło natomiast nazwisko, które padło z ust Skamandera. Nie było zbyt popularne na wyspach – a przez wzgląd na swoją wieloletnią znajomość z Lovegood, zdążyłem poznać naprawdę sporą część jej rodziny. W tym Apo, którego obecność podczas kwietniowego obiadku szczerze mnie zdziwiła, a nawet ucieszyła.
- Appolinare Sauveterre. Niedawno wrócił do Anglii. Nie potwierdzę, że to on. Ale nie sądzę, że na wyspach znajdzie się druga osoba o takim nazwisku. Zanim wyjechał do Francji, był zaręczony z dziewczyną z rodziny Tsagairt. – Dziwny zbieg okoliczności i konfiguracja nazwisk wymieniona przez Anthony’ego sprawiła, że mimowolnie odłowiłem ten fakt z pamięci. Być może nie było to w ogóle istotne – a być może wręcz przeciwnie. Pamiętałem, że lata temu zwróciłem na to uwagę – Tsagairtowie od pokoleń byli pupilkami mojej rodziny. - Ale nigdy jej nie poznałem. – Dodałem; nie mogem więc wiedzieć, czy to ta sama kobieta. – Deirdre była wśród popleczników Voldemorta odpowiedzialnych za pożar w Ministerstwie. Dodając do tego wspomniane przez Sophię charakterystyczne, azjatyckie rysy, myślę, że nie ma wątpliwości, że to ta sama kobieta, o której już rozmawialiśmy.– Pojawiała się już – we wspomnieniu wydartym z Russella, w rozmowach w tym pokoju. - Świetna robota, Thony. Druga strona na pewno nie próżnuje. Dowiedli już, że nas śledzą. To, kiedy przyjdą do naszych domów, może być kwestią czasu. Możemy mówić o wzmożonej czujności. O trenowaniu zaklęć obronnych. Ale mam wrażenie, że to za mało. Być może jesteśmy w stanie opracować jakiś system, który n a p r a w d ę pomoże nam się chronić. Zniknąć w razie zagrożenia. Albo wezwać pomoc, gdy patronus okaże się zawodny.
Nie wiedziałem jeszcze, czego szukałem. Zaklęcia? Amuletu? Eliksiru? Sposobu na informowanie siebie o zagrożeniu? Odpowiedź mogła być na wysunięcie ręki. Potrzebowałem tylko jednego, bystrego umysłu, który natchniony moimi przemyśleniami znajdzie rozwiązanie; mimowolnie rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale jak na złość ta mądra pchła McGonagall dziś się nie pojawiła.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Wieści docierające z różnych krańców stołu okazały się zarówno radosne jak i niezwykle niepokojące. Wymieniane co rusz nazwiska mieszał się ze sobą, kilka było Lucanowi dobrze znanych, o innych nie miał zupełnie pojęcia. Każde słowo które niosło ze sobą wiadomość o uspokojonej anomalii a także o odzyskanym kawałku kamienia wskrzeszenia, napawało Lucana iskierką nadziei. Sam również odszukał spojrzeniem oczy Jessy, kiedy wspomniała ona o ich działaniach w nieopodal budynku pełniącego rolę administracji w rezerwacie. - Jednorożce są już bezpieczne - dodał, aby potwierdzić słowa rudowłosej. Odpowiedział też na jej uśmiech. Był pewien, że wiele zawdzięczali sile jej zaklęcia, którym to postanowiła go wtedy wzmocnić.
Jednocześnie nie mógł zignorować wszystkich złych i zdecydowanie niepokojących wieści, które do niego docierały. Zdecydowanie czym innym było jedynie dowiadywanie się od osób trzecich, o potyczkach jakie miały miejsce podczas prób naprawiania anomalii, a co innego oglądanie jej skutków czy też wysłuchiwanie relacji z pierwszej ręki. Sam tembr głosu potrafił zdradzić bardzo wiele o emocjach, które targały zgromadzonymi. Abbott do tej pory nie miał okazji jeszcze uczestniczyć w tego typu potyczce - i zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że tak powinno pozostać, szczególnie gdy spoglądał na obecny stan osób, które były zdecydowanie bieglejsze w magii niż on sam. Jednak serce pchało go ku akcji. A nuż podczas którejś z tych przepychanek uda się w końcu dorwać któregoś z tych parszywców.
- Warto byłoby się upewnić, że domy każdego z nas są odpowiednio obłożone czarami ochronnymi. Sprawdzić stare zaklęcia, dodać kilka nowych... - nie był pewien, jak wiele to da. Jeśli ich przeciwnicy byli faktycznie tak uzdolnieni w różnorakich dziedzinach magii, zwykłe zaklęcia ochronne mogły być tylko stratą czasu. Ale nie można było całkowicie zaprzeczyć ich skuteczności. Być może pozwoliłoby to co poniektórym chociaż spać nieco spokojniej. Nie było to wiele, ale ochronę należało wzmacniać przecież u podstaw.
Jednocześnie nie mógł zignorować wszystkich złych i zdecydowanie niepokojących wieści, które do niego docierały. Zdecydowanie czym innym było jedynie dowiadywanie się od osób trzecich, o potyczkach jakie miały miejsce podczas prób naprawiania anomalii, a co innego oglądanie jej skutków czy też wysłuchiwanie relacji z pierwszej ręki. Sam tembr głosu potrafił zdradzić bardzo wiele o emocjach, które targały zgromadzonymi. Abbott do tej pory nie miał okazji jeszcze uczestniczyć w tego typu potyczce - i zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że tak powinno pozostać, szczególnie gdy spoglądał na obecny stan osób, które były zdecydowanie bieglejsze w magii niż on sam. Jednak serce pchało go ku akcji. A nuż podczas którejś z tych przepychanek uda się w końcu dorwać któregoś z tych parszywców.
- Warto byłoby się upewnić, że domy każdego z nas są odpowiednio obłożone czarami ochronnymi. Sprawdzić stare zaklęcia, dodać kilka nowych... - nie był pewien, jak wiele to da. Jeśli ich przeciwnicy byli faktycznie tak uzdolnieni w różnorakich dziedzinach magii, zwykłe zaklęcia ochronne mogły być tylko stratą czasu. Ale nie można było całkowicie zaprzeczyć ich skuteczności. Być może pozwoliłoby to co poniektórym chociaż spać nieco spokojniej. Nie było to wiele, ale ochronę należało wzmacniać przecież u podstaw.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Norweg wpadł w ostatniej chwili - dokładnie wtedy, kiedy równie rudy jak on sam mężczyzna poprosił Skamandera o zamknięcie drzwi. Popatrzył się na aurora ze skruchą, roztaczając naokoło ten swój typowy zapach. Korzenno-ziołowy. Nie kojarzący się ze szpitalem i ostrą wonią leczniczych specyfików, lecz czymś innym, choć niosącym podobną melancholijną nutę. Słodycz - tak, to była ona. Niepozorna, maskująca niekiedy smak trucizny. Może i robił wiele, by coś zmienić. Przeszłości jednak wyprzeć się nie mógł.
Skinął więc Samuelowi głową, mając wrażenie, że stanie w tak bliskiej odległości od aurora jest niekomfortowe. Dlatego prześlizgnął się obok, pobrzękując przy tym zawartością przepastnej, skórzanej torby. Ta lata świetności miała już dawno za sobą, upstrzona śladami po niejednym rozlanym na nią specyfiku. Ås ogarnął pomieszczenie wzrokiem, szukając dla siebie jakiegoś miejsca. Długo szukać nie musiał - niedaleko siedzącego na łóżku Foxa znajdowało się kilka krzeseł, na których nikt nie siedział. Norweg podszedł do jednego z nich, skinął Fredowi głową i usiadł, starając się jakby zmniejszyć, nie zajmować tak wiele miejsca. Co było niemożliwe, a na pewno bez wywaru kurczącego albo jakiegoś zaklęcia. Coś chyba było kiedyś w transmutacji, co pomniejszało ludzi. Ta dziedzina magii leżała jednak zbyt daleko poza granicami zainteresowań alchemika, by się nimi przejmować.
Eks-truciciel wbijał wzrok w blat stołu, słuchając co inni mieli do powiedzenia. Pod blatem nerwowo gniótł pas od torby. Nadal nie czuł się tu najlepiej. Jak plamka brudu na szklance. Albo kaczka wśród łabędzi. Tym bardziej niezręcznie poczuł się, kiedy rudy mężczyzna prowadzący spotkanie wspomniał o tym, że trzeba zdać raport ze zużycia ingrediencji z ostatniego spotkania. Kiedy zapadła chwila ciszy najpierw odchrząknął, a następnie uniósł spojrzenie znad drewnianego blatu stołu, umieszczając je na rudym u szczycie stołu.
- Wykorzystałem ingrediencje, które ostatnio otrzymałem. Nie wszystko się udało, ale... - urwał, pociągając za pasek od torby, a czterdzieści dwie fiolki aktualnie ją zamieszkujące zabrzęczały zgodnie. Wierzył, że jak przyjdzie pora to ktoś po prostu je od niego zabierze i wymieni na nowe ingrediencje. Był tu przecież czysto instrumentalnie. Zawahał się jeszcze, czy nie wspomnieć o badaniach nad smoczą krwią, które prowadził. Potrzebował wsparcia, zwłaszcza, że zamierzał recepturę przekazać Zakonowi. I tylko Zakonowi. Przełknął w końcu ślinę. Miał sucho w ustach, jednak zdecydował się odezwać raz jeszcze. - Zacząłem też prace nad eliksirem. Coś jak Protego w butelce. Ale trwające dłużej niż Smocza Łza. I potrzebuję smoczej krwi. I zespołu, więc jeśli ktoś jest zainteresowany to po spotkaniu może... do mnie podejść - powiedział, prędkim spojrzeniem obiegając pomieszczenie. Jak on się niezręcznie teraz czuł. Odynie, jak on bardzo chciałby się zapaść pod ziemię.
| 25
Skinął więc Samuelowi głową, mając wrażenie, że stanie w tak bliskiej odległości od aurora jest niekomfortowe. Dlatego prześlizgnął się obok, pobrzękując przy tym zawartością przepastnej, skórzanej torby. Ta lata świetności miała już dawno za sobą, upstrzona śladami po niejednym rozlanym na nią specyfiku. Ås ogarnął pomieszczenie wzrokiem, szukając dla siebie jakiegoś miejsca. Długo szukać nie musiał - niedaleko siedzącego na łóżku Foxa znajdowało się kilka krzeseł, na których nikt nie siedział. Norweg podszedł do jednego z nich, skinął Fredowi głową i usiadł, starając się jakby zmniejszyć, nie zajmować tak wiele miejsca. Co było niemożliwe, a na pewno bez wywaru kurczącego albo jakiegoś zaklęcia. Coś chyba było kiedyś w transmutacji, co pomniejszało ludzi. Ta dziedzina magii leżała jednak zbyt daleko poza granicami zainteresowań alchemika, by się nimi przejmować.
Eks-truciciel wbijał wzrok w blat stołu, słuchając co inni mieli do powiedzenia. Pod blatem nerwowo gniótł pas od torby. Nadal nie czuł się tu najlepiej. Jak plamka brudu na szklance. Albo kaczka wśród łabędzi. Tym bardziej niezręcznie poczuł się, kiedy rudy mężczyzna prowadzący spotkanie wspomniał o tym, że trzeba zdać raport ze zużycia ingrediencji z ostatniego spotkania. Kiedy zapadła chwila ciszy najpierw odchrząknął, a następnie uniósł spojrzenie znad drewnianego blatu stołu, umieszczając je na rudym u szczycie stołu.
- Wykorzystałem ingrediencje, które ostatnio otrzymałem. Nie wszystko się udało, ale... - urwał, pociągając za pasek od torby, a czterdzieści dwie fiolki aktualnie ją zamieszkujące zabrzęczały zgodnie. Wierzył, że jak przyjdzie pora to ktoś po prostu je od niego zabierze i wymieni na nowe ingrediencje. Był tu przecież czysto instrumentalnie. Zawahał się jeszcze, czy nie wspomnieć o badaniach nad smoczą krwią, które prowadził. Potrzebował wsparcia, zwłaszcza, że zamierzał recepturę przekazać Zakonowi. I tylko Zakonowi. Przełknął w końcu ślinę. Miał sucho w ustach, jednak zdecydował się odezwać raz jeszcze. - Zacząłem też prace nad eliksirem. Coś jak Protego w butelce. Ale trwające dłużej niż Smocza Łza. I potrzebuję smoczej krwi. I zespołu, więc jeśli ktoś jest zainteresowany to po spotkaniu może... do mnie podejść - powiedział, prędkim spojrzeniem obiegając pomieszczenie. Jak on się niezręcznie teraz czuł. Odynie, jak on bardzo chciałby się zapaść pod ziemię.
| 25
- Eliksiry:
- - Złoty eliksir (3 porcje, stat. 29)
- Eliksir wiggenowy (3 porcje, stat. 29)
- Eliksir wiggenowy (3 porcje, stat. 29, moc = 103)
- Maść z wodnej gwiazdy (4 porcje, stat. 29)
- Eliksir oczyszczający z toksyn (4 porcje, stat. 29)
- Eliksir Garota (4 porcje)
- Wężowe usta (5 porcji, stat. 29)
- Smocza Łza (6 porcji)
- Czuwający strażnik (10 porcji, stat. 29)
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chociaż bardzo starałem się tego nie robić, nie byłem w stanie nie patrzeć na Josephine. Nie robiłem tego nachalnie, jednak za każdym razem gdy prześlizgiwałem się spojrzeniem gdzieś obok oczy same zbaczały z obranego kursu i spoglądały na jej lico. I choć był to dla mnie widok bardziej niż miły musiałem jednak skupić się na swojej roli na tym spotkaniu.
Nadal było mi dość dziwnie z tym, że to ja byłem wyższy rangą i właśnie Brendan - starszy zresztą ode mnie, auror do tego i co ważniejsze Gwardzista pamiętający dokładnie swoją działalność w Zakonie - miał teoretycznie się mnie słuchać. Teoretycznie, bowiem praktycznie patrzyłem na to zupełnie inaczej. Mieliśmy po prostu to samo zadanie i wykonywaliśmy je wspólnie, na zasadzie obustronnej współpracy a nie hierarchii. Hierarchia przydawała się dopiero w niektórych chwilach.
- Chciałbym jeszcze dodać, zanim przejdziemy do obrad - wtrąciłem, kiedy Brendan skończył mówić - żeby pamiętać o tym, by nie dać ponieść się emocjom. Pamiętajcie, że jesteśmy tu razem, zaś wróg nie siedzi w tym pokoju, tylko czyha poza nim, bacznie obserwując i czekając na nasze potknięcie - rozwinąłem myśl, zaplatając ręce za plecami. W ten sposób moje prawie dwa metry wzrostu zdawały się być jeszcze wyższe. - Jeżeli ktoś nie będzie stosował się do zasad kulturalnej dyskusji nie omieszkamy zastosować zaklęcia Silencio. Jest nas naprawdę wiele, także szanujmy się wzajemnie - zakończyłem, kładąc nacisk na to, co było sednem tej wypowiedzi, po czym skinięciem głowy oddałem głos zgromadzonym. Ciężko było mi w niektórych momentach powstrzymać reakcje, zwłaszcza kiedy usłyszałem o pewnym przypadku z szafą. Kto mógł być na tyle niemądry, żeby uciec w czasie pojedynku do szafy?
Odezwałem się dopiero po zdaniu raportów, wtedy, kiedy wszyscy inni zamilknęli.
- Dziękuję w imieniu wszystkich obecnych - powiedziałem, skłaniając głowę do każdego z Zakonników, który przyniósł ze sobą eliksiry, zaoferował oddanie ingrediencji oraz ku Adrienowi. - Każdy wkład w działalność Zakonu jest niezmiernie wartościowy, toteż z tego miejsca dziękuję również wszystkim tym, którzy przez ostatnie miesiące przyczynili się do odbudowy starej chaty. Tylko dzięki wam kwatera może dalej służyć naszym działaniom - ponownie skłoniłem głowę, tyle że przed wszystkimi zebranymi.
Kiedy woreczek z fragmentami kamienia zatoczył koło i dotarł do moich dłoni dokładnie go zawiązałem i położyłem na szczycie stołu. - Po spotkaniu razem z notatkami sporządzonymi przez Susanne kamień trafi prosto do rąk własnych profesor Bagshot - ona będzie najlepiej wiedziała, co z nim zrobić - oznajmiłem, przelotnie uśmiechając się do jasnowłosej panny Lovegood. - Naprawy magii są natomiast nie mniej ważne niż misje poboczne. Zarówno one jak i misje pokazują nam, że nie my jedyni interesujemy się kamieniem wskrzeszenia i anomaliami. Niestety bierzemy udział w wyścigu na śmierć i życie, a stawka nie obejmuje tylko nas i naszych najbliższych. Skala jest ogromna, ponieważ Lord Voldemort wraz z Rycerzami Walpurgii nie będzie ograniczał się tylko do nas - powiedziałem, przechodząc do kwestii, którą poruszyła największa ilość osób. Odnalazłem wzrokiem Justine, a moje spojrzenie nie było optymistyczne. - Obawiam się, że Alan może być kolejną osobą, która już nie zasiądzie z nami przy tym stole - wypowiedzenie prawdy było okropne. Zdawało się, że kiedy słowa wybrzmiewają stają się już niczym pomnik nie do zniszczenia, ktoś musiał to jednak w końcu powiedzieć. - Ignotus Mulciber był wraz z Thomasem Vane w Nurmengardzie - odpowiedziałem, wywołany kilka chwil temu przez Jackie. Nie mówiłem jednak na jego temat nic więcej, na razie jedynie posyłając wymowne spojrzenie Kieranowi. - Deirdre Tsagairt również była jedną z popleczników Voldemorta, którzy winni są pożarowi Ministerstwa. Edgar Burke, Sigrun Rookwood, kolejne nazwiska. O Ramsey'u Mulciberze nawet nie będę się już rozwodził - powiedziałem, a oczy na chwilę znów niekontrolowanie umknęły w kierunku Josephine. Błysnął w nich gniew. - Znamy ich personalia, tak samo jak oni znają nasze. A jeżeli faktycznie pośród ich szeregów znajdują się jasnowidze to mogą wiedzieć więcej, niż byśmy podejrzewali. Dlatego przekazywanie sobie informacji, także w formie wspomnień jest niezwykle istotne. Oczywiście każdemu zainteresowanemu służę myślodsiewnią - powiedziałem, tutaj spojrzenie kierując na Archibalda oraz, ponownie, Rinehearta. W następnej kolejności spojrzałem na Jessę oraz Sophię, które również wyraziły chęć na oddanie swoich wspomnień. - Musimy z nimi walczyć nie tylko różdżkami, przy aktualnych rządach mamy szansę na wytoczenie przeciw nim także i argumentów prawa. Działajcie jednak rozsądnie. Wykorzystujcie swoje magiczne umiejętności, animagię, alchemię, genetyki, zawód. Podejmujcie kroki jakie tylko jesteście w stanie przedsięwziąć - apelowałem do Zakonników, tym razem poza Tonks spojrzenie posyłając też Anthony'emu oraz Samuelowi, lekko skinąwszy im głową. Szczerze wierzyłem w to, że podjęte rzez nich działania przyniosą efekty. - Infiltracja i wywiad jest dla nas w tej kwestii kluczowy, jednak bądźcie w tym wszystkim ostrożni. Uwierzcie mi, że zaklęcie uśmiercające nie jest najgorszym, co mogłoby was spotkać - uśmiechnąłem się cierpko; pozostawało mi wierzyć, że nie powielą moich błędów. - Tak jak Kieran wspomniał, nie mamy pojęcia co już o nas wiedzą. Moja pamięć też nie jest pierwszej świeżości więc w myśl tematu ochronnego zasugerowanego przez Lisa w pierwszej kolejności sugeruję choćby nie przyznawanie się do znajomości ze mną. Mogłoby to ułatwić im rozpracowanie naszych szeregów. Starajcie się unikać sytuacji, w których ktoś mógłby w jakiś sposób powiązać was z Zakonem. Zasłaniajcie twarze na naprawach magii. Jeżeli ktoś ma również pomysł na to, jak rozwinąć myśl Fredericka niech nie boi się przemówić. Może jakiś pomysł sprawi, że ktoś inny znajdzie rozwiązanie tej kwestii - oznajmiłem, po czym skinąłem głową Weasleyowi. - To jednak jeszcze nie wszystko.
| Koniec kolejki. Każda kolejna będzie rozpoczynana postem Brendana, zaś podsumowywana przeze mnie.
Nadal było mi dość dziwnie z tym, że to ja byłem wyższy rangą i właśnie Brendan - starszy zresztą ode mnie, auror do tego i co ważniejsze Gwardzista pamiętający dokładnie swoją działalność w Zakonie - miał teoretycznie się mnie słuchać. Teoretycznie, bowiem praktycznie patrzyłem na to zupełnie inaczej. Mieliśmy po prostu to samo zadanie i wykonywaliśmy je wspólnie, na zasadzie obustronnej współpracy a nie hierarchii. Hierarchia przydawała się dopiero w niektórych chwilach.
- Chciałbym jeszcze dodać, zanim przejdziemy do obrad - wtrąciłem, kiedy Brendan skończył mówić - żeby pamiętać o tym, by nie dać ponieść się emocjom. Pamiętajcie, że jesteśmy tu razem, zaś wróg nie siedzi w tym pokoju, tylko czyha poza nim, bacznie obserwując i czekając na nasze potknięcie - rozwinąłem myśl, zaplatając ręce za plecami. W ten sposób moje prawie dwa metry wzrostu zdawały się być jeszcze wyższe. - Jeżeli ktoś nie będzie stosował się do zasad kulturalnej dyskusji nie omieszkamy zastosować zaklęcia Silencio. Jest nas naprawdę wiele, także szanujmy się wzajemnie - zakończyłem, kładąc nacisk na to, co było sednem tej wypowiedzi, po czym skinięciem głowy oddałem głos zgromadzonym. Ciężko było mi w niektórych momentach powstrzymać reakcje, zwłaszcza kiedy usłyszałem o pewnym przypadku z szafą. Kto mógł być na tyle niemądry, żeby uciec w czasie pojedynku do szafy?
Odezwałem się dopiero po zdaniu raportów, wtedy, kiedy wszyscy inni zamilknęli.
- Dziękuję w imieniu wszystkich obecnych - powiedziałem, skłaniając głowę do każdego z Zakonników, który przyniósł ze sobą eliksiry, zaoferował oddanie ingrediencji oraz ku Adrienowi. - Każdy wkład w działalność Zakonu jest niezmiernie wartościowy, toteż z tego miejsca dziękuję również wszystkim tym, którzy przez ostatnie miesiące przyczynili się do odbudowy starej chaty. Tylko dzięki wam kwatera może dalej służyć naszym działaniom - ponownie skłoniłem głowę, tyle że przed wszystkimi zebranymi.
Kiedy woreczek z fragmentami kamienia zatoczył koło i dotarł do moich dłoni dokładnie go zawiązałem i położyłem na szczycie stołu. - Po spotkaniu razem z notatkami sporządzonymi przez Susanne kamień trafi prosto do rąk własnych profesor Bagshot - ona będzie najlepiej wiedziała, co z nim zrobić - oznajmiłem, przelotnie uśmiechając się do jasnowłosej panny Lovegood. - Naprawy magii są natomiast nie mniej ważne niż misje poboczne. Zarówno one jak i misje pokazują nam, że nie my jedyni interesujemy się kamieniem wskrzeszenia i anomaliami. Niestety bierzemy udział w wyścigu na śmierć i życie, a stawka nie obejmuje tylko nas i naszych najbliższych. Skala jest ogromna, ponieważ Lord Voldemort wraz z Rycerzami Walpurgii nie będzie ograniczał się tylko do nas - powiedziałem, przechodząc do kwestii, którą poruszyła największa ilość osób. Odnalazłem wzrokiem Justine, a moje spojrzenie nie było optymistyczne. - Obawiam się, że Alan może być kolejną osobą, która już nie zasiądzie z nami przy tym stole - wypowiedzenie prawdy było okropne. Zdawało się, że kiedy słowa wybrzmiewają stają się już niczym pomnik nie do zniszczenia, ktoś musiał to jednak w końcu powiedzieć. - Ignotus Mulciber był wraz z Thomasem Vane w Nurmengardzie - odpowiedziałem, wywołany kilka chwil temu przez Jackie. Nie mówiłem jednak na jego temat nic więcej, na razie jedynie posyłając wymowne spojrzenie Kieranowi. - Deirdre Tsagairt również była jedną z popleczników Voldemorta, którzy winni są pożarowi Ministerstwa. Edgar Burke, Sigrun Rookwood, kolejne nazwiska. O Ramsey'u Mulciberze nawet nie będę się już rozwodził - powiedziałem, a oczy na chwilę znów niekontrolowanie umknęły w kierunku Josephine. Błysnął w nich gniew. - Znamy ich personalia, tak samo jak oni znają nasze. A jeżeli faktycznie pośród ich szeregów znajdują się jasnowidze to mogą wiedzieć więcej, niż byśmy podejrzewali. Dlatego przekazywanie sobie informacji, także w formie wspomnień jest niezwykle istotne. Oczywiście każdemu zainteresowanemu służę myślodsiewnią - powiedziałem, tutaj spojrzenie kierując na Archibalda oraz, ponownie, Rinehearta. W następnej kolejności spojrzałem na Jessę oraz Sophię, które również wyraziły chęć na oddanie swoich wspomnień. - Musimy z nimi walczyć nie tylko różdżkami, przy aktualnych rządach mamy szansę na wytoczenie przeciw nim także i argumentów prawa. Działajcie jednak rozsądnie. Wykorzystujcie swoje magiczne umiejętności, animagię, alchemię, genetyki, zawód. Podejmujcie kroki jakie tylko jesteście w stanie przedsięwziąć - apelowałem do Zakonników, tym razem poza Tonks spojrzenie posyłając też Anthony'emu oraz Samuelowi, lekko skinąwszy im głową. Szczerze wierzyłem w to, że podjęte rzez nich działania przyniosą efekty. - Infiltracja i wywiad jest dla nas w tej kwestii kluczowy, jednak bądźcie w tym wszystkim ostrożni. Uwierzcie mi, że zaklęcie uśmiercające nie jest najgorszym, co mogłoby was spotkać - uśmiechnąłem się cierpko; pozostawało mi wierzyć, że nie powielą moich błędów. - Tak jak Kieran wspomniał, nie mamy pojęcia co już o nas wiedzą. Moja pamięć też nie jest pierwszej świeżości więc w myśl tematu ochronnego zasugerowanego przez Lisa w pierwszej kolejności sugeruję choćby nie przyznawanie się do znajomości ze mną. Mogłoby to ułatwić im rozpracowanie naszych szeregów. Starajcie się unikać sytuacji, w których ktoś mógłby w jakiś sposób powiązać was z Zakonem. Zasłaniajcie twarze na naprawach magii. Jeżeli ktoś ma również pomysł na to, jak rozwinąć myśl Fredericka niech nie boi się przemówić. Może jakiś pomysł sprawi, że ktoś inny znajdzie rozwiązanie tej kwestii - oznajmiłem, po czym skinąłem głową Weasleyowi. - To jednak jeszcze nie wszystko.
| Koniec kolejki. Każda kolejna będzie rozpoczynana postem Brendana, zaś podsumowywana przeze mnie.
Nie było źle. Jeszcze nikt go nie wyzwał - ani od morderców ani nie zarzucił opieszałości. Może dzisiaj mieli dobry humor - nie sądził, by było to efektem jego zdolności krasomówczych, nie imponowały. Spode łba spojrzał na Alexa, skinąwszy mu głową - zawsze był zwolennikiem wojskowej musztry, a wiele wskazywało na to, że przyjmować innego rozwiązania nie było sensu. Nie potrafili się ze sobą dogadać, kumulacja emocji była zbyt wielka. Skinął głową Samowi, dziękując za zamknięcie drzwi. Na słowa Susanne przytaknął, wysuwając z wewnętrznej kieszeni płaszcza zwinięty w rulon pergamin - i przekazał go młodej czarownicy.
Wsłuchiwał się w słowa kolejnych Zakonników, wysłuchując raportów z kolejnych misji i działań. Działali wieloaspektowo, sięgając po oczyszczone Ministerstwo Magii, szarpali tymi sznurkami, które dało się poruszyć i dociekali imion, które można było wreszcie wyjawić. Zdawało się, że mieli dobrą passę - czy miała potrwać długo? Niezbyt, dobre wieści zawsze przerywały dramatyczne - spojrzał na Justine, skinąwszy głową na słowa Alexandra.
- Alan nie mieszkał sam - wtrącił, wracając pamięcią do zdarzeń przed kilku miesięcy - kiedy odwiedzał go z wciąż rozognioną raną ręki, nie napotkawszy wewnątrz uzdrowiciela. - Mieszkała z nim dziewczyna, Sally, czarownica mugolskiego pochodzenia ocalona przez nas z kruczej wieży - urwał, bo dalsze słowa były zbędne. Może się wyprowadziła, odnalazła inną kryjówkę, ale zbieg okoliczności nakazywał jego myślom podążyć jasno określonym torem. Żyła w ciągłym strachu - nie bez powodu. - Może powinniśmy przygotować dla niego pamiątkę - podjął, bez pewności w głosie: odejście przyjaciół zawsze było trudne, z Alanem brał udział w jednej walce - bohaterowie nie powinni odchodzić samotnie. Zapomniani. Zasługiwał na pamięć. - Zapalić świeczkę - ciągnął, być może Alan tylko zaginał, póki nikt nie odnalazł ciała, nie mogli mieć pewności. - Przygotować znicz - ale czasem trzeba było pogodzić się z brutalną prawdą. Minęło zbyt dużo czasu, a Bennet był odpowiedzialnym czarodziejem. Gdyby żył, dałby znać. - Tak jak Garrrettowi - dodał z mocniej przełamanym emocją głosem, bo choć wielu z nich wciąż to wypierało - należało w końcu... uporządkować tę sprawę. Myślenie o tym bezosobowo było prostsze, Garrett był mu nie tylko bratem i przyjacielem, był głową Zakonu. Nawet, jeśli nie dosłownie - za takiego przez większość był uważanym. Również przez Brendana. Kiedy zerkał na Alexandra, zaczynał rozumieć, że dalsze utrzymywanie iluzji jego osoby nie miało sensu. Ci, którzy o nim zapomnieli, powinni mieć okazję przypomnieć sobie, kim był. To on był mu najbliższą rodziną - jeśli ktoś miał do tego prawo, to właśnie Brendan.
Uniósł spojrzenie na relację Jessy, wpierw marszcząc brew bez zrozumienia. Może to ponury nastrój, jaki go ogarnął, a może abstrakcyjność sytuacji - nie pozwoliła mu zrozumieć jej w pełni.
- Co? - może źle usłyszał. - W jakiej szafie? Zwykłej szafie? - Po prostu - weszli do szafy? Nie był pewien, czy to żart, czy niedopowiedzenie. - Można pójść za myślą Archibalda, Sophie, po tym, jak sprawdzimy wizerunek mężczyzny, który nawiedził Lorraine, możemy też przyjrzeć się twarzy czarodzieja, którymi z wami walczył. - Coś jednak w tej opowieści wciąż nie grało. - Czekajcie, na serio - po prostu weszli do szafy? - Nic nie kombinowali? Nie zaatakowali? - Drewnianej szafy? - upewniał się dalej, ostatecznie zamieszany był w to Burke, a arystokraci od wieków parzą się między sobą. Za pewne upośledzenia nie dało się ich winić, ale to wszystko wciąż brzmiało jak absurd, który jeszcze znajdował się na tym poziomie, który wprawiał w konsternację blokującą szczery śmiech. Wzruszył lekko ramionami. - Przynajmniej wystrzeliło ich tam, gdzie ich miejsce - Najwyraźniej - w kosmos, dosłownie, dwóch przeciwników mniej. Nie sądził, by latająca szafa była ich zamierzonym działaniem, choć być może po wszystkim, co przeszedł, nie powinien być tym faktycznie zdumiony.
- Deirdre była nawet prefektem - pozwolił sobie zauważyć, odnajdując spojrzeniem Carter, która podniosła temat wyłapanego przez Skamandera nazwiska, pamiętał ją. Nie znał bardziej niż ze szkolnych korytarzy, była na niższym roczniku, a on nie zawiązywał w Hogwarcie wielu kontaktów - wtedy jeszcze nie wiedząc, że za kilka lat, kiedy osiągnie już swój cel i zostanie aurorem, gorzko tego pożałuje. Kontakty okazywały się jednak niezbędne. Kontakty - i wiadomości o ludziach, zwłaszcza tych, z którymi nie chciał mieć nigdy do czynienia. - Być może tym tropem możemy dowiedzieć się o niej więcej choćby ze szkolnych akt - przeglądając roczniki Ślizgonów, z pewnością w jakiś sposób upamiętniały zasłużonych absolwentów. Może któryś z nauczycieli będzie wiedział, co się z nią działo po szkole. - Szukał spojrzeniem Pomony i Poppy, Jayden już nie mógł im pomóc, niejako odpowiadając na propozycję pomocy zielarki. Myliła się, nie dostrzegając swoich zdolności infiltracyjnych - w Hogwarcie miała ogromne możliwości. Opiekun Slytherinu był martwy, co stanowiło pewne utrudnienie, ale jako prefekta mogła zaskarbić sobie sympatię większej ilości starszych pedagogów. Nie miał wątpliwości, że starszy Rineheart szedł właściwym tropem, musiało chodzić o starszego Mulcibera. O młodszym wiedzieli od dawna, zapewne poszedł w ślady ojca. Od innych padały dalsze nazwiska - Edgar Burke, Eddard Nott, Tristan Rosier, Thoms Vane, Sigrun Rookwood, znów wolna. Pobieżnie spojrzał na Selwyna, który wymienił je na głos.
Spojrzenie na kartkę trzymaną przez Benjamina kosztowało go wiele. Był dowodem na to, że te potwory zdolne były do dosłownie wszystkiego. Być może teraz - zgromadzeni tutaj w to uwierzą. Gabriel przeczytał jego ponure słowa - które wybrzmiały w pomieszczeniu grozą.
Nie zdążył zadać Justine pytanie, które padło z ust Floreana, zatem przeniósł jedynie na przyszłą aurorkę i nową gwardzistkę pytające spojrzenie. Temat pociągnął Kieran.
- Anonimowo nie jesteśmy w stanie się tam już pojawić - podkreślił, choć po informacjach, które padły, wszyscy zdawali już sobie z tego sprawę. - Ale nasi metamorfomagowie mają rozległe możliwości - ciągnął, zatrzymując wzrok na Justine i Foxie. - Wystarczy też jeden włos i unieszkodliwienie przeciwnika na dłużej, by każdy z nas mógł przejąć jego ciało za pomocą eliksiru wielosokowego. - ciągnął dalej, szpiegostwo nie było jego mocną stroną, techniki Brendana nie były wysublimowane i zawsze uznawał wyższość porządnego uderzenia nad podstępem, jednak nawet ktoś taki jak on musiał oddać słuszność dyskrecji ponad oczywiste samobójstwo. Byli pośród nich tacy, dla których kamuflaż twarzy i emocji był chlebem powszednim. Ponuro spojrzał na Selwyna, w pełni się z nim zgadzając - śmierć nie była najgorszym, co ci plugawcy mogli z nimi zrobić. Czasem - śmierć mogła być ukojeniem. Dobrze było zdawać sobie z tego sprawę, niedobre było o tym rozmawiać. Morale podczas walki były niemniej istotne, co dobre przygotowanie. Ale Alexander, Josie, Hannah i Ben siedzący pomiędzy nimi nie pozwalali zakłamywać rzeczywistości.
- Archibaldzie, Charlie, Poppy, Susanne, Asbjornie, dziękujemy wam za pracę. Pod koniec rozdzielimy zasoby. Zaklęcia, którymi dysponują nasi wrogowie, czynią poważne szkody. Powinniście wszyscy zawsze mieć przy sobie fiolkę eliksiru leczniczego. Być może nasi uzdrowiciele skłonni by byli przeprowadzić zbiorowe szkolenie odnośnie ich dawkowania - pytająco spojrzał na nich kolejno, na Adriena, Archiego i Poppy. - W kluczowym momencie to może ocalić wam życie. - Czarna magia była obusieczną bronia;
- Lorraine się spóźni - skinął głową Archibaldowi, dziękując za uprzedzenie - Billy nie jest w formie - wyliczał dalej, skinąwszy głową również Poppy - a czy ktoś wie, gdzie są pozostali Zakonnicy? Czy ktoś dysponuje informacjami na ich temat? Nie ma pośród nas dzisiaj wielu. Musimy być czujni, dbać o siebie nawzajem. - Nie powstrzymał ucieczki swojego spojrzenia ku twarzy Hanny, to mogło przydarzyć się każdemu - każdemu z nieobecnych. Wciąż miał Foxowi wiele za złe, ale w tym z pewnością miał rację - wezmą odwet za tę zbrodnię. - Mamy też nowe ramię Gwardii - odnalazł wzrok Tonks - Justine przeszła próbę - I ta informacja winna wybrzmieć publicznie, Zakonnicy musieli wiedzieć. A ona sama - winna zebrać szacunek, który złożył jej właśnie skinięciem głowy. Pokazała hart ducha, jej skóra stała się twarda jak stal, a dusza twardsza od diamentu. Gotowa była walczyć - do śmierci - o świat, który miał zastać kolejne pokolenia. Dołączyła niniejszym do dowództwa Zakonu i czuł się w obowiązku ją w nim powitać.
- Podziękowania za odbudowę starej chaty to nie tylko puste słowa, zdążyliśmy z nią w ostatniej chwili - podjął słowa Alexandra, wciąż ponuro - wieści, które miał do przekazania, nie były pozytywne. - Profesor Bagshot została zaatakowana przez Rycerzy Walpurgii. Ona i dzieci. Strach pomyśleć, jakby się to skończyło, gdyby stara chata wciąż nie istniała, a pani profesor nie miałaby dokąd uciec. Jest teraz bezpieczna, podobnie jak dzieci, przebywa w kwaterze. Mogli zginąć, mogli zostać porwani, nie wiemy, czego wróg właściwie chciał. I, dzięki wszystkim, którzy włożyli pracę w odbudowę i przygotowanie naszej chaty, już się nie dowiemy. - Bezgłośnie westchnął, nabierając w płuca powietrza - wchodzili na coraz trudniejsze tematy. - To nie wszystko, co przekazała nam na dzisiaj pani profesor. Od początku wiedzieliśmy, że walczymy z dwiema frakcjami - Grindelwaldem i kiełkującym złem, tajemniczą trzecią siłą. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że trzecia siła okaże się jeszcze potężniejsza od Grindelwalda. A jednak, czarnoksiężnik zginął z różdżki Lorda Voldemorta. A zatem pozostał nam już dziś jeden przeciwnik - czarnoksiężnik we własnej osobie i wszyscy, którzy za nim podążają. - Powinno być łatwiej. Ale z jakiegoś powodu - wcale tak tego nie odbierał. - Wpierw jednak musimy ustabilizować magiczne środowisko. Anomalie sieją chaos, w którym nasz wróg urasta w siłę. Musimy to zatrzymać. Zatrzymamy - już jesteśmy blisko. Poppy, Adrienie, oddaję wam głos. - Skinął głową badaczom, nie rozumiejąc, czemu nie było dziś między nimi Cyrusa ani Margaux. Rozmawiał o tym wcześniej z Carrowem, pobieżnie, znał plan w ogóle, ale w nie szczególe. I okłamałby sam siebie, stwierdzając, że nie lękał się tego, co miał zaraz usłyszeć. Ani tego, czy zgromadzeni tutaj już zrozumieli, że wojnę można było zwyciężyć wyłącznie podejmując te najtrudniejsze decyzje.
Na odpis mamy 48h.
Wsłuchiwał się w słowa kolejnych Zakonników, wysłuchując raportów z kolejnych misji i działań. Działali wieloaspektowo, sięgając po oczyszczone Ministerstwo Magii, szarpali tymi sznurkami, które dało się poruszyć i dociekali imion, które można było wreszcie wyjawić. Zdawało się, że mieli dobrą passę - czy miała potrwać długo? Niezbyt, dobre wieści zawsze przerywały dramatyczne - spojrzał na Justine, skinąwszy głową na słowa Alexandra.
- Alan nie mieszkał sam - wtrącił, wracając pamięcią do zdarzeń przed kilku miesięcy - kiedy odwiedzał go z wciąż rozognioną raną ręki, nie napotkawszy wewnątrz uzdrowiciela. - Mieszkała z nim dziewczyna, Sally, czarownica mugolskiego pochodzenia ocalona przez nas z kruczej wieży - urwał, bo dalsze słowa były zbędne. Może się wyprowadziła, odnalazła inną kryjówkę, ale zbieg okoliczności nakazywał jego myślom podążyć jasno określonym torem. Żyła w ciągłym strachu - nie bez powodu. - Może powinniśmy przygotować dla niego pamiątkę - podjął, bez pewności w głosie: odejście przyjaciół zawsze było trudne, z Alanem brał udział w jednej walce - bohaterowie nie powinni odchodzić samotnie. Zapomniani. Zasługiwał na pamięć. - Zapalić świeczkę - ciągnął, być może Alan tylko zaginał, póki nikt nie odnalazł ciała, nie mogli mieć pewności. - Przygotować znicz - ale czasem trzeba było pogodzić się z brutalną prawdą. Minęło zbyt dużo czasu, a Bennet był odpowiedzialnym czarodziejem. Gdyby żył, dałby znać. - Tak jak Garrrettowi - dodał z mocniej przełamanym emocją głosem, bo choć wielu z nich wciąż to wypierało - należało w końcu... uporządkować tę sprawę. Myślenie o tym bezosobowo było prostsze, Garrett był mu nie tylko bratem i przyjacielem, był głową Zakonu. Nawet, jeśli nie dosłownie - za takiego przez większość był uważanym. Również przez Brendana. Kiedy zerkał na Alexandra, zaczynał rozumieć, że dalsze utrzymywanie iluzji jego osoby nie miało sensu. Ci, którzy o nim zapomnieli, powinni mieć okazję przypomnieć sobie, kim był. To on był mu najbliższą rodziną - jeśli ktoś miał do tego prawo, to właśnie Brendan.
Uniósł spojrzenie na relację Jessy, wpierw marszcząc brew bez zrozumienia. Może to ponury nastrój, jaki go ogarnął, a może abstrakcyjność sytuacji - nie pozwoliła mu zrozumieć jej w pełni.
- Co? - może źle usłyszał. - W jakiej szafie? Zwykłej szafie? - Po prostu - weszli do szafy? Nie był pewien, czy to żart, czy niedopowiedzenie. - Można pójść za myślą Archibalda, Sophie, po tym, jak sprawdzimy wizerunek mężczyzny, który nawiedził Lorraine, możemy też przyjrzeć się twarzy czarodzieja, którymi z wami walczył. - Coś jednak w tej opowieści wciąż nie grało. - Czekajcie, na serio - po prostu weszli do szafy? - Nic nie kombinowali? Nie zaatakowali? - Drewnianej szafy? - upewniał się dalej, ostatecznie zamieszany był w to Burke, a arystokraci od wieków parzą się między sobą. Za pewne upośledzenia nie dało się ich winić, ale to wszystko wciąż brzmiało jak absurd, który jeszcze znajdował się na tym poziomie, który wprawiał w konsternację blokującą szczery śmiech. Wzruszył lekko ramionami. - Przynajmniej wystrzeliło ich tam, gdzie ich miejsce - Najwyraźniej - w kosmos, dosłownie, dwóch przeciwników mniej. Nie sądził, by latająca szafa była ich zamierzonym działaniem, choć być może po wszystkim, co przeszedł, nie powinien być tym faktycznie zdumiony.
- Deirdre była nawet prefektem - pozwolił sobie zauważyć, odnajdując spojrzeniem Carter, która podniosła temat wyłapanego przez Skamandera nazwiska, pamiętał ją. Nie znał bardziej niż ze szkolnych korytarzy, była na niższym roczniku, a on nie zawiązywał w Hogwarcie wielu kontaktów - wtedy jeszcze nie wiedząc, że za kilka lat, kiedy osiągnie już swój cel i zostanie aurorem, gorzko tego pożałuje. Kontakty okazywały się jednak niezbędne. Kontakty - i wiadomości o ludziach, zwłaszcza tych, z którymi nie chciał mieć nigdy do czynienia. - Być może tym tropem możemy dowiedzieć się o niej więcej choćby ze szkolnych akt - przeglądając roczniki Ślizgonów, z pewnością w jakiś sposób upamiętniały zasłużonych absolwentów. Może któryś z nauczycieli będzie wiedział, co się z nią działo po szkole. - Szukał spojrzeniem Pomony i Poppy, Jayden już nie mógł im pomóc, niejako odpowiadając na propozycję pomocy zielarki. Myliła się, nie dostrzegając swoich zdolności infiltracyjnych - w Hogwarcie miała ogromne możliwości. Opiekun Slytherinu był martwy, co stanowiło pewne utrudnienie, ale jako prefekta mogła zaskarbić sobie sympatię większej ilości starszych pedagogów. Nie miał wątpliwości, że starszy Rineheart szedł właściwym tropem, musiało chodzić o starszego Mulcibera. O młodszym wiedzieli od dawna, zapewne poszedł w ślady ojca. Od innych padały dalsze nazwiska - Edgar Burke, Eddard Nott, Tristan Rosier, Thoms Vane, Sigrun Rookwood, znów wolna. Pobieżnie spojrzał na Selwyna, który wymienił je na głos.
Spojrzenie na kartkę trzymaną przez Benjamina kosztowało go wiele. Był dowodem na to, że te potwory zdolne były do dosłownie wszystkiego. Być może teraz - zgromadzeni tutaj w to uwierzą. Gabriel przeczytał jego ponure słowa - które wybrzmiały w pomieszczeniu grozą.
Nie zdążył zadać Justine pytanie, które padło z ust Floreana, zatem przeniósł jedynie na przyszłą aurorkę i nową gwardzistkę pytające spojrzenie. Temat pociągnął Kieran.
- Anonimowo nie jesteśmy w stanie się tam już pojawić - podkreślił, choć po informacjach, które padły, wszyscy zdawali już sobie z tego sprawę. - Ale nasi metamorfomagowie mają rozległe możliwości - ciągnął, zatrzymując wzrok na Justine i Foxie. - Wystarczy też jeden włos i unieszkodliwienie przeciwnika na dłużej, by każdy z nas mógł przejąć jego ciało za pomocą eliksiru wielosokowego. - ciągnął dalej, szpiegostwo nie było jego mocną stroną, techniki Brendana nie były wysublimowane i zawsze uznawał wyższość porządnego uderzenia nad podstępem, jednak nawet ktoś taki jak on musiał oddać słuszność dyskrecji ponad oczywiste samobójstwo. Byli pośród nich tacy, dla których kamuflaż twarzy i emocji był chlebem powszednim. Ponuro spojrzał na Selwyna, w pełni się z nim zgadzając - śmierć nie była najgorszym, co ci plugawcy mogli z nimi zrobić. Czasem - śmierć mogła być ukojeniem. Dobrze było zdawać sobie z tego sprawę, niedobre było o tym rozmawiać. Morale podczas walki były niemniej istotne, co dobre przygotowanie. Ale Alexander, Josie, Hannah i Ben siedzący pomiędzy nimi nie pozwalali zakłamywać rzeczywistości.
- Archibaldzie, Charlie, Poppy, Susanne, Asbjornie, dziękujemy wam za pracę. Pod koniec rozdzielimy zasoby. Zaklęcia, którymi dysponują nasi wrogowie, czynią poważne szkody. Powinniście wszyscy zawsze mieć przy sobie fiolkę eliksiru leczniczego. Być może nasi uzdrowiciele skłonni by byli przeprowadzić zbiorowe szkolenie odnośnie ich dawkowania - pytająco spojrzał na nich kolejno, na Adriena, Archiego i Poppy. - W kluczowym momencie to może ocalić wam życie. - Czarna magia była obusieczną bronia;
- Lorraine się spóźni - skinął głową Archibaldowi, dziękując za uprzedzenie - Billy nie jest w formie - wyliczał dalej, skinąwszy głową również Poppy - a czy ktoś wie, gdzie są pozostali Zakonnicy? Czy ktoś dysponuje informacjami na ich temat? Nie ma pośród nas dzisiaj wielu. Musimy być czujni, dbać o siebie nawzajem. - Nie powstrzymał ucieczki swojego spojrzenia ku twarzy Hanny, to mogło przydarzyć się każdemu - każdemu z nieobecnych. Wciąż miał Foxowi wiele za złe, ale w tym z pewnością miał rację - wezmą odwet za tę zbrodnię. - Mamy też nowe ramię Gwardii - odnalazł wzrok Tonks - Justine przeszła próbę - I ta informacja winna wybrzmieć publicznie, Zakonnicy musieli wiedzieć. A ona sama - winna zebrać szacunek, który złożył jej właśnie skinięciem głowy. Pokazała hart ducha, jej skóra stała się twarda jak stal, a dusza twardsza od diamentu. Gotowa była walczyć - do śmierci - o świat, który miał zastać kolejne pokolenia. Dołączyła niniejszym do dowództwa Zakonu i czuł się w obowiązku ją w nim powitać.
- Podziękowania za odbudowę starej chaty to nie tylko puste słowa, zdążyliśmy z nią w ostatniej chwili - podjął słowa Alexandra, wciąż ponuro - wieści, które miał do przekazania, nie były pozytywne. - Profesor Bagshot została zaatakowana przez Rycerzy Walpurgii. Ona i dzieci. Strach pomyśleć, jakby się to skończyło, gdyby stara chata wciąż nie istniała, a pani profesor nie miałaby dokąd uciec. Jest teraz bezpieczna, podobnie jak dzieci, przebywa w kwaterze. Mogli zginąć, mogli zostać porwani, nie wiemy, czego wróg właściwie chciał. I, dzięki wszystkim, którzy włożyli pracę w odbudowę i przygotowanie naszej chaty, już się nie dowiemy. - Bezgłośnie westchnął, nabierając w płuca powietrza - wchodzili na coraz trudniejsze tematy. - To nie wszystko, co przekazała nam na dzisiaj pani profesor. Od początku wiedzieliśmy, że walczymy z dwiema frakcjami - Grindelwaldem i kiełkującym złem, tajemniczą trzecią siłą. Wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że trzecia siła okaże się jeszcze potężniejsza od Grindelwalda. A jednak, czarnoksiężnik zginął z różdżki Lorda Voldemorta. A zatem pozostał nam już dziś jeden przeciwnik - czarnoksiężnik we własnej osobie i wszyscy, którzy za nim podążają. - Powinno być łatwiej. Ale z jakiegoś powodu - wcale tak tego nie odbierał. - Wpierw jednak musimy ustabilizować magiczne środowisko. Anomalie sieją chaos, w którym nasz wróg urasta w siłę. Musimy to zatrzymać. Zatrzymamy - już jesteśmy blisko. Poppy, Adrienie, oddaję wam głos. - Skinął głową badaczom, nie rozumiejąc, czemu nie było dziś między nimi Cyrusa ani Margaux. Rozmawiał o tym wcześniej z Carrowem, pobieżnie, znał plan w ogóle, ale w nie szczególe. I okłamałby sam siebie, stwierdzając, że nie lękał się tego, co miał zaraz usłyszeć. Ani tego, czy zgromadzeni tutaj już zrozumieli, że wojnę można było zwyciężyć wyłącznie podejmując te najtrudniejsze decyzje.
Na odpis mamy 48h.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Prezent, podarowany mu przez Verę, leżał bezpiecznie za pazuchą skórzanej kurtki. Korciło go, by go otworzyć, wyczuwał ostrzejsze kanty drewna, ale postanowił odłożyć przyjemność w czasie. Znajdywał się przecież na spotkaniu Zakonu Feniksa, wysłuchując mądrzejszych od siebie, próbując połączyć odpowiednie kropki w pełniejszy obraz. W skupieniu obserwował każde kolejne usta, opowiadające o trudnościach napotkanych na drodze ku uzyskaniu części wskrzeszenia oraz o trudach anomalii. Hannah siedziała niemalże naprzeciwko niego, spoglądał na nią nieco smutno, udając, że nie zauważa zakusów Samuela na ramię siostry. Mało co było w stanie go poruszyć, stał się kamienny, skupiony, nie tylko przez to, że został mocno poturbowany - po prostu na własnej skórze odczuł ryzyko, o jakim mówili zarówno prowadzący spotkanie, jak i inni Zakonnicy, dzielący się doświadczeniami ubiegłego miesiąca.
Co dalej? Z kamieniem? Co możemy dzięki niemu osiągnąć? nabazgrał na kartce, wyczuwając zerknięcia ludzi na swoją twarz. Nie chciał ich zniechęcać, ale nie chciał także dawać im fałszywego poczucia bezpieczeństwa. Sami chyba zdawali sobie z tego sprawę, znali przecież coraz więcej nazwisk Rycerzy Walpurgii, będąc świadkami także ich haniebnych, okrutnych czynów. Wyraźnie wyrysowanych na twarzach Wrightów: zarówno jego samego, jak i pozbawionej oka Hannah. Mósimy szkolić się w zaklęciach obronnych. W najsilniejszych horribilisach. Oni rzócają niewybaczalnymi jak Bertie cukierkami. To powinno być pyrotetem, dopisał dużymi, wyraźnymi literami, wiedząc, że Gabriel przeczyta jego przekaz na głos.
Później, na dłuższą chwilę, Ben odłożył pergamin, pilnie przysłuchując się dyskusji. Nie chciał nikomu przeszkadzać, zwłaszcza Alexandrowi i Brendanowi. Wahał się, przed napisaniem kolejnych słów, ale jednak to uczynił. Myślę, że mogę mieć coś ważnego do napisania. To znaczy, powiedzenia. Dotyczy to tej trzeciej siły, możliwości zrozumienia jej działania. To warzne. Gdybym mógł się wypowiedzieć po szanowanych badaczach, byłbym bardzo wdzienczny nakreślił znowu, na szybko, czując, że robi mu się nieco gorąco. To był grząski i trudny temat, ale nie ośmieliłby się działać wbrew Zakonowi. Chciał także, by decydowali wspólnie, zwłaszcza w kwestiach mogących dać im pewną przewagę. Wyprostował się, wytrzeszczając oczy na Hannah - chętnie poprawiłby nazwisko Rosiera, ale utracił prawo głosu. Milczał więc dalej. Chętnie pomogę w anomaliach, zwłaszcza tym, którzy jeszcze nie stawiali im czoła nabazgrał, podkreślając swe słowa kikunastoma wykrzyknikami. Zawsze oferował swą pomoc, chciał, by Zakon Feniksa rósł w siłę, by czerpał z nauk tych, którzy przeszli już niejedno. Gratulacje Tonks. Obyś żyła w miarę długo napisał pogrubionymi literami, obok nich dorysowując uśmiechniętą buźkę, po czym odwrócił kartkę w stronę Justine,.
Co dalej? Z kamieniem? Co możemy dzięki niemu osiągnąć? nabazgrał na kartce, wyczuwając zerknięcia ludzi na swoją twarz. Nie chciał ich zniechęcać, ale nie chciał także dawać im fałszywego poczucia bezpieczeństwa. Sami chyba zdawali sobie z tego sprawę, znali przecież coraz więcej nazwisk Rycerzy Walpurgii, będąc świadkami także ich haniebnych, okrutnych czynów. Wyraźnie wyrysowanych na twarzach Wrightów: zarówno jego samego, jak i pozbawionej oka Hannah. Mósimy szkolić się w zaklęciach obronnych. W najsilniejszych horribilisach. Oni rzócają niewybaczalnymi jak Bertie cukierkami. To powinno być pyrotetem, dopisał dużymi, wyraźnymi literami, wiedząc, że Gabriel przeczyta jego przekaz na głos.
Później, na dłuższą chwilę, Ben odłożył pergamin, pilnie przysłuchując się dyskusji. Nie chciał nikomu przeszkadzać, zwłaszcza Alexandrowi i Brendanowi. Wahał się, przed napisaniem kolejnych słów, ale jednak to uczynił. Myślę, że mogę mieć coś ważnego do napisania. To znaczy, powiedzenia. Dotyczy to tej trzeciej siły, możliwości zrozumienia jej działania. To warzne. Gdybym mógł się wypowiedzieć po szanowanych badaczach, byłbym bardzo wdzienczny nakreślił znowu, na szybko, czując, że robi mu się nieco gorąco. To był grząski i trudny temat, ale nie ośmieliłby się działać wbrew Zakonowi. Chciał także, by decydowali wspólnie, zwłaszcza w kwestiach mogących dać im pewną przewagę. Wyprostował się, wytrzeszczając oczy na Hannah - chętnie poprawiłby nazwisko Rosiera, ale utracił prawo głosu. Milczał więc dalej. Chętnie pomogę w anomaliach, zwłaszcza tym, którzy jeszcze nie stawiali im czoła nabazgrał, podkreślając swe słowa kikunastoma wykrzyknikami. Zawsze oferował swą pomoc, chciał, by Zakon Feniksa rósł w siłę, by czerpał z nauk tych, którzy przeszli już niejedno. Gratulacje Tonks. Obyś żyła w miarę długo napisał pogrubionymi literami, obok nich dorysowując uśmiechniętą buźkę, po czym odwrócił kartkę w stronę Justine,.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zmarszczyła brwi, obdarzając Alexandra badawczym spojrzeniem, a po bladej twarzy przemknął cień; szanowała hierarchię panującą w ich organizacji, dowództwo Gwardzistów i wypełniała ich polecenia, jednakże zwracanie się do nich - do dorosłych ludzi - jak do dzieci, grożenie im uciszeniem, uznała za niestosowne. Selwyn był sporo młodszy od zdecydowanej większości z nich - i powinien był traktować ich poważnie. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób; skupiła się na opowieściach innych, zdawanych raportach i wspomnieniach walk. Serce Poppy pękało, gdy wyobrażała sobie ból jaki spotkał Hannah, Benjamina, Susanne, Gabriela... Ileż jeszcze ran musieli odnieść? Ile cierpienia musieli znieść, nim to wszystko się skończy?
- Sally Moore - wtrąciła cicho w pewnej chwili, gdy Brendan wspomniał o dziewczynie uratowanej z Kruczej Wieży. Dobrze ją znała, choć ani ona, ani Billy - jej brat - nie zdradzili Sally sekretu istnienia Zakonu Feniksa. - Znam ją dobrze. Wyjechała jednak z kraju - w głosie Poppy wyraźnie zabrzmiał ból i żal; rozumiała decyzję Sally, oczywiście, że tak, nie potępiała jej za to - chciała, aby była bezpieczna. Spokojna i szczęśliwa. Tęsknota po prostu czasami rozrywała jej serce.
- Powinniśmy - zgodziła się z Weasleyem, opuszczając spojrzenie na własne kolana; wspomnienie Garretta przywołało kolejną falę bólu. Nie byli spokrewnieni, lecz łączyła ich szczera przyjaźń, wyjątkowy jeden dzień w roku, zamiłowanie do książek. Traciła bliskich i przyjaciół jednego po drugim.
Zamilkła, gdy inni wspominali nazwiska i rozprawiali o konieczności infiltracji Śmiertelnego Nokturnu, szeregów Rycerzy Walpurgii. Nie znała tych ludzi, nie kojarzyła personaliów, a w próbach szpiegowania zdecydowanie bardziej by przeszkodziła, niż pomogła. Nie nadawała się do tego zupełnie - mogła jednak uwarzyć eliksiry, uleczyć rany, pomóc wiedzą, którą posiadła.
Mogła też sprawdzić kroniki absolwentów Hogwartu. Uchwyciła spojrzenie Brendana i skinęła głową. - Przejrzymy je z pewnością - obiecała; w Szkole Magii i Czarodziejstwa nie było już Grindelwalda, to nie powinno być trudne i nie wzbudzi cudzych podejrzeń.
Na stole znalazło się sporo fiolek z eliksirami, najróżniejszej maści, ale to wciąż było, zbyt niewiele.
- Istnieją silniejsze mikstury lecznicze, nie możemy ich jednak oddać wam z czystym sumieniem, nie wiedząc jaką dawkę należy odmierzyć, jak je przyjąć, wyrządzicie sobie więcej szkody. Chętnie wszystko wytłumaczę, jeśli zajdzie taka potrzeba - odezwała się, gdy znów padło na nią spojrzenie Weasleya; nie mogła przy nich być w najgorszych chwilach, by uleczyć rany, jednakże była w stanie przekazać im swoją wiedzę w przystępny sposób - tak, aby sami byli w stanie sobie pomóc.
Pokręciła głową, gdy padły pytania o innych nieobecnych; nie wiedziała co się z nimi, za wyjątkiem jeszcze jednej osoby, której Brendan nie wymienił, musiał więc nie wiedzieć...
- Och, Eileen musi odpoczywać. Spodziewa się dziecka, ostatnio nie wyglądała najlepiej, ale to nic dziwnego w tym czasie... Wszystko będzie w porządku - wyjaśniła; nie wiedziała kto jeszcze nie wie, czy powinna była o tym mówić, ale prawda była taka, że długo ukrywać się rosnącego brzucha nie dało - a ponieważ większość zebranych bawiła się kilka tygodni wcześniej na weselu państwa Bartius, to taka informacja zdziwienia nie powinna była wzbudzić.
Odwróciła się do Justine i posłała jej pełen otuchy uśmiech; nie chciała teraz krzyczeć przez cały stół gratulacji, ale Gwardzistka powinna poczuć ich wsparcie - i dumę.
W chwili, gdy Alexander oraz Brendan podjęli temat starej chaty oraz ataku na profesor Bagshot, sięgnęła dyskretnie po swoją torbę, z której po cichu wyciągnęła gruby stosik pergaminów - notatek zapisanych drobnym pismem od góry do dołu.
Brendan oddał im głos; Poppy zerknęła w stronę Adriena, kontrolnie, upewniając się, czy to ona powinna była zacząć. Wsunęła na nos okulary, ostatni raz spojrzała na swoje notatki i odezwała się głośno i pewnie.
- Jak już wiecie - za anomalie odpowiada Grindelwald, jednakże prawda o nich jest po stokroć gorsza, niż mogliśmy sobie wyobrażać. Profesor Bagshot wspominała, że dzieci ocalone podczas kwietniowych misji są wyjątkowe. On także to wiedział, posłużył się więc nimi. Wykorzystał ich. Grindewald część mocy zamknął w pewnym artefakcie, ale wymknął się spod jego kontroli - ale to była tylko część. Pozostała moc została zamknięta w duszach tych dzieci - mówiła spokojnie i powoli panna Pomfrey, choć informacje, które miała do przekazania były trudne i straszne - co było słychać. - Anomalia żyje w nich. Niszczy je od środka, szuka ujścia na zewnątrz, a jednocześnie jest do nich przywiązana rytuałem, który jak sądzi profesor Bagshot, zniszczył kamień wskrzeszenia. Faktem jest, że nie zniszczymy anomalii, dopóki nie zniszczymy tej mocy, która tkwi w uwolnionych dzieciach. Wszystkie naprawy, których dokonaliście... Och, tak przykro mi to mówić, ale... Wszystkie te miejsca nie zostały tak naprawdę naprawione. Procedura zawiera błędy. Nie ma możliwości, aby ją poprawić. Naprawa, których się podejmujemy - jedynie wycisza, usypia tę energię. Ale nie usuwa. Ona wciąż tam jest. Odkryliśmy jednak, że ślady, które po tym zostają - możemy wykorzystać na własną korzyść. Wasza biała magia także tam zostaje i trzyma niestabilną energię w ryzach. Możemy jakby... - przez chwilę szukała w myślach odpowiedniego słowa, aby wyjaśnić to zebranym w najbardziej obrazowy i prosty sposób - ... zebrać te ślady. To bardzo silnie stężona biała magia. Wierzę, że uda się zamknąć ją w przedmiocie, który was wzmocni. W waszych różdżkach. W katedrze świętego Pawła, gdzie naprawy dokonali Benjamin i Frederick, odnaleźliśmy tę białą magię - a w nich drobiny rdzeni ich różdżek. Dlatego muszą to właśnie być wasze różdżki. Będziemy potrzebować listy tych miejsc, w których udało wam się poskromić magię - i informacji o rdzeniach waszych różdżek. To wzmocnienie... Będzie nam bardzo potrzebne. Jak chyba nigdy wcześniej. Moc, która jest zamknięta w dzieciach... Jest bardzo potężna. Jedynie zbliżenie się do największego skupiska anomalii, do najpotężniejszej ich mocy, pomoże nam w zakończeniu problemu anomalii raz na zawsze. Tylko tak potężna moc będzie w stanie wchłonąć tę tkwiącą w dzieciach. Myślimy... Jesteśmy przekonani, że to wszystko zaczęło się w Azkabanie. I tam musi się zakończyć.
Umilkła spoglądając w stronę Adriena; to on wpadł na trop stworzenia potężnych patronusów, które posłużyć by mogły za świstokliki, a więc to on powinien o tym opowiedzieć -i o sposobie ich stworzenia. Wiadomość, że dzieci będą musiały zginąć nie przeszła jej przez gardło. Spojrzała na woreczek, w którym tkwiły odłamki kamienia wskrzeszenia - czy profesor Bagshot uda się go odbudować?
Czy dzieci odejdą na zawsze? Poczuła ścisk w żołądku na samą myśl o podobnym scenariuszu. Sama wizja wprowadzeniu Piersa, Emmy do tego miejsca była straszliwa, okropna, wywoływała w niej wyrzuty sumienia... Ale nie mieli innego wyjścia.
- Sally Moore - wtrąciła cicho w pewnej chwili, gdy Brendan wspomniał o dziewczynie uratowanej z Kruczej Wieży. Dobrze ją znała, choć ani ona, ani Billy - jej brat - nie zdradzili Sally sekretu istnienia Zakonu Feniksa. - Znam ją dobrze. Wyjechała jednak z kraju - w głosie Poppy wyraźnie zabrzmiał ból i żal; rozumiała decyzję Sally, oczywiście, że tak, nie potępiała jej za to - chciała, aby była bezpieczna. Spokojna i szczęśliwa. Tęsknota po prostu czasami rozrywała jej serce.
- Powinniśmy - zgodziła się z Weasleyem, opuszczając spojrzenie na własne kolana; wspomnienie Garretta przywołało kolejną falę bólu. Nie byli spokrewnieni, lecz łączyła ich szczera przyjaźń, wyjątkowy jeden dzień w roku, zamiłowanie do książek. Traciła bliskich i przyjaciół jednego po drugim.
Zamilkła, gdy inni wspominali nazwiska i rozprawiali o konieczności infiltracji Śmiertelnego Nokturnu, szeregów Rycerzy Walpurgii. Nie znała tych ludzi, nie kojarzyła personaliów, a w próbach szpiegowania zdecydowanie bardziej by przeszkodziła, niż pomogła. Nie nadawała się do tego zupełnie - mogła jednak uwarzyć eliksiry, uleczyć rany, pomóc wiedzą, którą posiadła.
Mogła też sprawdzić kroniki absolwentów Hogwartu. Uchwyciła spojrzenie Brendana i skinęła głową. - Przejrzymy je z pewnością - obiecała; w Szkole Magii i Czarodziejstwa nie było już Grindelwalda, to nie powinno być trudne i nie wzbudzi cudzych podejrzeń.
Na stole znalazło się sporo fiolek z eliksirami, najróżniejszej maści, ale to wciąż było, zbyt niewiele.
- Istnieją silniejsze mikstury lecznicze, nie możemy ich jednak oddać wam z czystym sumieniem, nie wiedząc jaką dawkę należy odmierzyć, jak je przyjąć, wyrządzicie sobie więcej szkody. Chętnie wszystko wytłumaczę, jeśli zajdzie taka potrzeba - odezwała się, gdy znów padło na nią spojrzenie Weasleya; nie mogła przy nich być w najgorszych chwilach, by uleczyć rany, jednakże była w stanie przekazać im swoją wiedzę w przystępny sposób - tak, aby sami byli w stanie sobie pomóc.
Pokręciła głową, gdy padły pytania o innych nieobecnych; nie wiedziała co się z nimi, za wyjątkiem jeszcze jednej osoby, której Brendan nie wymienił, musiał więc nie wiedzieć...
- Och, Eileen musi odpoczywać. Spodziewa się dziecka, ostatnio nie wyglądała najlepiej, ale to nic dziwnego w tym czasie... Wszystko będzie w porządku - wyjaśniła; nie wiedziała kto jeszcze nie wie, czy powinna była o tym mówić, ale prawda była taka, że długo ukrywać się rosnącego brzucha nie dało - a ponieważ większość zebranych bawiła się kilka tygodni wcześniej na weselu państwa Bartius, to taka informacja zdziwienia nie powinna była wzbudzić.
Odwróciła się do Justine i posłała jej pełen otuchy uśmiech; nie chciała teraz krzyczeć przez cały stół gratulacji, ale Gwardzistka powinna poczuć ich wsparcie - i dumę.
W chwili, gdy Alexander oraz Brendan podjęli temat starej chaty oraz ataku na profesor Bagshot, sięgnęła dyskretnie po swoją torbę, z której po cichu wyciągnęła gruby stosik pergaminów - notatek zapisanych drobnym pismem od góry do dołu.
Brendan oddał im głos; Poppy zerknęła w stronę Adriena, kontrolnie, upewniając się, czy to ona powinna była zacząć. Wsunęła na nos okulary, ostatni raz spojrzała na swoje notatki i odezwała się głośno i pewnie.
- Jak już wiecie - za anomalie odpowiada Grindelwald, jednakże prawda o nich jest po stokroć gorsza, niż mogliśmy sobie wyobrażać. Profesor Bagshot wspominała, że dzieci ocalone podczas kwietniowych misji są wyjątkowe. On także to wiedział, posłużył się więc nimi. Wykorzystał ich. Grindewald część mocy zamknął w pewnym artefakcie, ale wymknął się spod jego kontroli - ale to była tylko część. Pozostała moc została zamknięta w duszach tych dzieci - mówiła spokojnie i powoli panna Pomfrey, choć informacje, które miała do przekazania były trudne i straszne - co było słychać. - Anomalia żyje w nich. Niszczy je od środka, szuka ujścia na zewnątrz, a jednocześnie jest do nich przywiązana rytuałem, który jak sądzi profesor Bagshot, zniszczył kamień wskrzeszenia. Faktem jest, że nie zniszczymy anomalii, dopóki nie zniszczymy tej mocy, która tkwi w uwolnionych dzieciach. Wszystkie naprawy, których dokonaliście... Och, tak przykro mi to mówić, ale... Wszystkie te miejsca nie zostały tak naprawdę naprawione. Procedura zawiera błędy. Nie ma możliwości, aby ją poprawić. Naprawa, których się podejmujemy - jedynie wycisza, usypia tę energię. Ale nie usuwa. Ona wciąż tam jest. Odkryliśmy jednak, że ślady, które po tym zostają - możemy wykorzystać na własną korzyść. Wasza biała magia także tam zostaje i trzyma niestabilną energię w ryzach. Możemy jakby... - przez chwilę szukała w myślach odpowiedniego słowa, aby wyjaśnić to zebranym w najbardziej obrazowy i prosty sposób - ... zebrać te ślady. To bardzo silnie stężona biała magia. Wierzę, że uda się zamknąć ją w przedmiocie, który was wzmocni. W waszych różdżkach. W katedrze świętego Pawła, gdzie naprawy dokonali Benjamin i Frederick, odnaleźliśmy tę białą magię - a w nich drobiny rdzeni ich różdżek. Dlatego muszą to właśnie być wasze różdżki. Będziemy potrzebować listy tych miejsc, w których udało wam się poskromić magię - i informacji o rdzeniach waszych różdżek. To wzmocnienie... Będzie nam bardzo potrzebne. Jak chyba nigdy wcześniej. Moc, która jest zamknięta w dzieciach... Jest bardzo potężna. Jedynie zbliżenie się do największego skupiska anomalii, do najpotężniejszej ich mocy, pomoże nam w zakończeniu problemu anomalii raz na zawsze. Tylko tak potężna moc będzie w stanie wchłonąć tę tkwiącą w dzieciach. Myślimy... Jesteśmy przekonani, że to wszystko zaczęło się w Azkabanie. I tam musi się zakończyć.
Umilkła spoglądając w stronę Adriena; to on wpadł na trop stworzenia potężnych patronusów, które posłużyć by mogły za świstokliki, a więc to on powinien o tym opowiedzieć -i o sposobie ich stworzenia. Wiadomość, że dzieci będą musiały zginąć nie przeszła jej przez gardło. Spojrzała na woreczek, w którym tkwiły odłamki kamienia wskrzeszenia - czy profesor Bagshot uda się go odbudować?
Czy dzieci odejdą na zawsze? Poczuła ścisk w żołądku na samą myśl o podobnym scenariuszu. Sama wizja wprowadzeniu Piersa, Emmy do tego miejsca była straszliwa, okropna, wywoływała w niej wyrzuty sumienia... Ale nie mieli innego wyjścia.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Słuchała dokładnie wszystkich relacji, które kolejno zdawali jej współtowarzyszy, jedynie przesuwając niebieskie tęczówki z jednej osoby na drugą. Łokcie nadal opierała na stole zaplatając dłonie na których ułożyła dłonie - może powinna usiąść inaczej, ale nie zastanawiała się nad tym. W takiej pozycji mogła ruszać się najmniej, co pozwalało jej nie odczuwać fal bólu rozchodzących się po ciele. Nie wybieranie miejsca, tylko zajęcie jednego z pierwszych okazało się logistycznie najlepsze. Widziała prawie wszystkich jedynie w kierunku Kierana i Jackie musiała odwracać mocniej głowę.
Uniosła brwi wyżej na słowa Jessy. Zerknęła na Sophię, która uzupełniła opis Jessy i zmarszczyła lekko brwi. Szafa strzelająca w sufit. Czarnoksiężnicy chowający się w szafie przed dwoma kobietami brzmieli jak abstrakcja i chyba nie tylko jej tak się wydawało, również słowa Brendana jasno o tym świadczyły formułując wyrazy w pytania, które pojawiły się i w jej głowie. Gdy Jessa zaoferowała przekazanie wspomnień i Tonks pomyślała, że tak kuriozalna akcja winna wejść do głów każdego z Zakonników będąc choć chwilowym rozluźnieniem. Zmarszczyła brwi zdając sobie sprawę, że nie mogli sobie na to pozwolić. Musieli pozostać skupieni i gotowi. Zawiesiła spojrzenie na Charlene, a potem na Benie i kartce. Zasznurowała usta nadal czując się winną. Zmarszczka na czole pogłębiła się słysząc o powodzie nieobecności Moore’a - nie wiedzieć czemu zawsze zdawało jej się iż nie poddawał się tak prosto kontuzjom. Jak mocno musiał oberwać, by nie móc dzisiaj przyjść? Zmarszczka zniknęła na relację Anthony’ego, serce ścisnęło jej się na kilka krótkich chwil gdy pomyślała, że gdyby któreś z nich dotarło do celu mogłaby ich dzisiaj tutaj nie być. Słysząc swoje imię wypowiadane przez papę Kierana spojrzała w jego kierunku, a gdy usłyszała dalszą część jego wypowiedzi najpierw zdziwiła się lekko, a potem uśmiechnęła przepraszająco. Pamiętała, że była z nim i podejmowała próby naprawy anomalii, jednak próbowała w zeszłych miesiąc naprawiać ich tak wiele, że w pewnym momencie przestała liczyć te nieudane.
- Tak, kamień był częścią amuletu. - potwierdziła Pomonie, uświadamiając sobie, że rzeczywiście zapomniała o tym nadmienić. Uśmiechnęła się też lekko w kierunku Susanne, dziękując jej za uzupełnienie wypowiedzi. Gdzieś po pierwszych zgłoskach całkowicie gubiła się w nazwie robali które udało im się przechytrzyć.
Rookwood. Zasznurowała usta. Wszyscy nie różnili się wiele od siebie, atakowali zawsze słabszych, by poczuć się lepiej. Była pewna, że gdyby Mulciber nie widział w niej podrzędnej muchy, a kogoś równych umiejętność nie znalazłby się blisko. Nic nie mówiło jej nazwisko jakiegoś Savetera, ani Daidre, o Rosierze słyszała wcześniej, ale nigdy nie widziała go na własne oczy. Tak wiele jeszcze nie wiedziała, musiała doinformować się dokładniej. Fox jednak miał rację, wszystko zdawało się łączyć jak kropki znajdujące się na jednej linii.
Skinęła głową na słowa Alexa, tak do tego samego wniosku dochodziła za każdym razem. Przeniosła zaraz wzrok na Brendana marszcząc lekko brwi. Znała Sally, ale czy to była ta sama? Pokręciła głową i wzruszyła przepraszająco ramionami. Poppy jednak zaraz rozwiała wątpliwości dotyczące tej sprawy.
Na jego kolejne słowa skinęła głową, zaraz jednak splotła dłonie mocniej z sobą, chowając za nimi usta. Wspomnienie Garretta powiodło ją wspomnieniem prosto do Próby. Nadzieja rozbłysła w niej wtedy, gdy zobaczyła swojego przyjaciela żywego. Rzeczywistość jednak zdawała się ponuro świadczyć o czymś innym.
- Widzieliśmy Mulcibera podczas pogrzebu Potterów. Przyszedł tam, prawdopodobnie napawać się własnym dziełem i naszym smutkiem. Nie wiem czy wyciągnął wnioski i jakie, może nie wyciągnął żadnych. Ale każdy, który tam był, każdy kto spotkał kogoś na naprawach czy podczas zadań natknął się na kogoś powinien być… świadom. - świadom, że mogą już wiedzieć jak się nazywamy, gdzie mieszkamy i co robimy. Może mieli zniszczone dusze, ale ich umysły działały sprawnie.
- Chciałabym z niej skorzystać. Wielu o których mówimy nadal jest dla mnie jedynie nazwiskami bez przypisanej twarzy. - czas to nadrobić. Pomyślała, odzywając się odnośnie wykorzystania myślodsiewni, miała wiele do nadrobienia.
Oczy rozszerzyły się w zdumieniu, gdy Skamander odezwał się w sprawie w której nie oczekiwała dzisiaj żadnego odzewu. Przesunęła na niego spojrzenie szybko, prawie od razu lekko się unosząc, prostując. Niebieskie tęczówki zawisły na nim, brwi zmarszczyły się lekko i na kilka chwil poczuła jak mrozi ją ta informacja. Jeśli to on dostał tą sprawę musiał widzieć wspomnienie. Zdarzenie o którym jedynie opowiedziała krótko, nie tak dokładnie jak widział to we wspomnieniu w którym pełna była słabości. Nie lubiła, gdy widział ją taką, ale czasy kiedy się tego wstydziła minęły. Ona też się zmieniła. A sprawa trafiając do niego, trafiła w możliwie najlepsze dłonie. Skinęła więc mu jedynie głową uspokajając się lekko. Będzie dobrze. Musiało być.
Nie powiedziała wiele gdy jedynie rzucała propozycję w swoich pierwszych słowach. Zerknęła na Floreana, gdy zadał pytanie, nim zdążyła podjąć pytanie temat podjął Kieran.
- Przeniknąć, dostać się do środka. - zabrała głospo Brendanie włączając się o dyskusji do o przeniknięciu do Rycerzy Walpurgii. - Trzeba najpierw nauczyć się Nokturnu, ale nie z własną twarzą, a z nową. Masz rację Brendan, opcje są dwie; nowa osobowość ale taka która mogłaby być poparta papierami, gdyby postanowili to sprawdzić, albo podszycie się pod któregoś z nich. O ile pierwszy ze sposób jest bezpieczniejszy - jeśli o bezpieczeństwie można mówić próbując wniknąć do grupy pełnej czarnoksiężników - to drugi znacznie szybszy choć bardziej ryzykowny. - zawyrokowała jedynie. Tak, podszywanie się pod kogoś było trudniejsze, wystarczył jeden błąd, by sypnęło się wszystko całkowicie i widowiskowo. Salwa z Avad wtedy nie byłaby niczym zadziwiającym.
Zamilkła przesuwając wzrokiem po zebranych ponownie, jakby tym razem magicznie miała dojrzeć Margaux. Nie dostrzegała też nigdzie Lucindy, także jej siostra pozostawała nieobecna. Gdzie były? Nie wiedziała i to budziło jej złość. Nie tylko nieobecność kobiet zatruwała jej myśli, gdy próbowała odnaleźć bezskutecznie jakiekolwiek informacje.
Wzmianka o nowym ramieniu Gwardii przyciągnęła na powrót jej spojrzenie ku Brendanowi, czekała zastanawiając się kto jeszcze przeszedł Próbę. I dopiero gdy jego wzrok zawisł na niej, a słowa wypowiedziały jej imię zrozumiała, że nie było nikogo innego. Oczy rozszerzone najpierw w zdumieniu szybko przekształciły się w te wyrażające zrozumienie.
Dziękuję - wypowiedziały jej słowa niewerbalnie, głowa skinęła odpowiadając na gest Brendana. Niektórzy wiedzieli już - albo bardziej domyślali się - że Just przeszła Próbę, bowiem ona sama milczała na jej temat a o tym, że była ona za nią świadczyły rany oplecione w bandaże wystające spod rękawów płaszcza. Chyba była wdzięczna, wdzięczna, że ktoś wyręczył ją w przekazaniu tej konkretnej informacji. Nie odwróciła jednak spojrzenia od aurora, czując że kilka spojrzeń zwróci się w jej stronę. Ona zaś sama najmocniej nie chciała patrzeć na reakcję Skamandera. Nie tylko na jego, spoglądanie na Brendana, Anthony’ego, Foxa było trudne. Zwłaszcza spoglądanie na tego ostatniego, nadal pamiętała pusty, nieobecny wzrok wpatrujący się w niebo. Dźwięk skrobania po papierze i szelest kartki przyciągnął jednak jej spojrzenie ku Benowi, nachyliła się odrobinę i zmrużyła oczy by rozczytać jego słowa. Zmarszczyła brwi, a gdy słowa ułożyły się w całość nie potrafiła powstrzymać lekkiego uśmiechu. Nie powiedziała nic, skinęła głową i uniosła ku niemu kciuk ku górze.
Z ulgą przyjęła przejście do kolejnego wątku. Cieszył ją fakt, że stara chata stanęła na nogi, zwłaszcza jeśli pomogła schronić się profesor Bagshot i dzieciom. Nieważne było, czego dokładnie chcieli od dzieci ich przeciwnicy - z pewnością nie było to nic dobrego. Ostatnie słowa sprawiły, że przeniosła spojrzenie z Brendana najpierw na Poppy, a później na Adriena czekając na słowa, które miały popłynąć z ich ust. Wiedziała już, że udało im się mocniej zrozumieć anomalie, teraz nadchodził czas by i ona je zrozumiała. Każde zdanie wypowiadane z ust kobiety zdawało się coraz mocniej ponure. Uniosła brodę z dłoni i przyłożyła palce do skroni. Nie naprawiali anomalii tylko je wyciszali. Anomalia żyła w dzieciach, była z nimi spętana. Anomalia zabijała dzieci. By zniszczyć anomalie, trzeba zniszczyć moc która jest w dzieciach. Serce zamarło jej na kilka długich sekund. Brwi zmarszczyły jej się mocniej, informacja o wzmocnieniu różdżek była cenna, jednak nie o nią martwiła się w tej chwili. Uniosła głowę odejmując od niej dłonie od skroni swoje spojrzenie kierując na Poppy. Może posiadała jakąś lukę w myśleniu, jednak jeśli dzieci były związne z anomalią a oni nie wiedzieli jak moc od nich odłączyć słowa Poppy znaczyły tyle, że będę musieli zabrać dzieci w miejsce anomalii i wystawić je na jej działanie. Zacisnęła dłoń w pięść. - Dzieci… - zaczęła cicho, ponuro, spokojnie, zawieszając spojrzenie na Poppy. Może istniała możliwość by je ocalić - związane z anomalią o mocy, którą trzeba wystawić na działanie najpotężniejszej z nich. Czy wiemy jak oddzielić tą moc od nich? Czy musimy... - zapytała przenosząc spojrzenie na Adriena, ostatnie słowa ugrzęzły jej w gardle. Pogłębiła zaciśnięcie dłoni, czuła paznokcie wbijające się w jej skórę. Oddała Freddiego i Margie, czy istniała jakakolwiek szansa, by ocalić te, które kilka miesięcy temu udało im się uratować? Nie pytała o to, jak dostaną się do Azkabanu, nie pytała o wzmocnienie różdżki, choć wiedziała że każda dodatkowa pomoc jest niezbędna. Jej głowa oszalała od natłoku myśli i możliwości gdy próbowała pojąć to, co właśnie usłyszała, rozpracować, znaleźć jakieś wyjście.
Uniosła brwi wyżej na słowa Jessy. Zerknęła na Sophię, która uzupełniła opis Jessy i zmarszczyła lekko brwi. Szafa strzelająca w sufit. Czarnoksiężnicy chowający się w szafie przed dwoma kobietami brzmieli jak abstrakcja i chyba nie tylko jej tak się wydawało, również słowa Brendana jasno o tym świadczyły formułując wyrazy w pytania, które pojawiły się i w jej głowie. Gdy Jessa zaoferowała przekazanie wspomnień i Tonks pomyślała, że tak kuriozalna akcja winna wejść do głów każdego z Zakonników będąc choć chwilowym rozluźnieniem. Zmarszczyła brwi zdając sobie sprawę, że nie mogli sobie na to pozwolić. Musieli pozostać skupieni i gotowi. Zawiesiła spojrzenie na Charlene, a potem na Benie i kartce. Zasznurowała usta nadal czując się winną. Zmarszczka na czole pogłębiła się słysząc o powodzie nieobecności Moore’a - nie wiedzieć czemu zawsze zdawało jej się iż nie poddawał się tak prosto kontuzjom. Jak mocno musiał oberwać, by nie móc dzisiaj przyjść? Zmarszczka zniknęła na relację Anthony’ego, serce ścisnęło jej się na kilka krótkich chwil gdy pomyślała, że gdyby któreś z nich dotarło do celu mogłaby ich dzisiaj tutaj nie być. Słysząc swoje imię wypowiadane przez papę Kierana spojrzała w jego kierunku, a gdy usłyszała dalszą część jego wypowiedzi najpierw zdziwiła się lekko, a potem uśmiechnęła przepraszająco. Pamiętała, że była z nim i podejmowała próby naprawy anomalii, jednak próbowała w zeszłych miesiąc naprawiać ich tak wiele, że w pewnym momencie przestała liczyć te nieudane.
- Tak, kamień był częścią amuletu. - potwierdziła Pomonie, uświadamiając sobie, że rzeczywiście zapomniała o tym nadmienić. Uśmiechnęła się też lekko w kierunku Susanne, dziękując jej za uzupełnienie wypowiedzi. Gdzieś po pierwszych zgłoskach całkowicie gubiła się w nazwie robali które udało im się przechytrzyć.
Rookwood. Zasznurowała usta. Wszyscy nie różnili się wiele od siebie, atakowali zawsze słabszych, by poczuć się lepiej. Była pewna, że gdyby Mulciber nie widział w niej podrzędnej muchy, a kogoś równych umiejętność nie znalazłby się blisko. Nic nie mówiło jej nazwisko jakiegoś Savetera, ani Daidre, o Rosierze słyszała wcześniej, ale nigdy nie widziała go na własne oczy. Tak wiele jeszcze nie wiedziała, musiała doinformować się dokładniej. Fox jednak miał rację, wszystko zdawało się łączyć jak kropki znajdujące się na jednej linii.
Skinęła głową na słowa Alexa, tak do tego samego wniosku dochodziła za każdym razem. Przeniosła zaraz wzrok na Brendana marszcząc lekko brwi. Znała Sally, ale czy to była ta sama? Pokręciła głową i wzruszyła przepraszająco ramionami. Poppy jednak zaraz rozwiała wątpliwości dotyczące tej sprawy.
Na jego kolejne słowa skinęła głową, zaraz jednak splotła dłonie mocniej z sobą, chowając za nimi usta. Wspomnienie Garretta powiodło ją wspomnieniem prosto do Próby. Nadzieja rozbłysła w niej wtedy, gdy zobaczyła swojego przyjaciela żywego. Rzeczywistość jednak zdawała się ponuro świadczyć o czymś innym.
- Widzieliśmy Mulcibera podczas pogrzebu Potterów. Przyszedł tam, prawdopodobnie napawać się własnym dziełem i naszym smutkiem. Nie wiem czy wyciągnął wnioski i jakie, może nie wyciągnął żadnych. Ale każdy, który tam był, każdy kto spotkał kogoś na naprawach czy podczas zadań natknął się na kogoś powinien być… świadom. - świadom, że mogą już wiedzieć jak się nazywamy, gdzie mieszkamy i co robimy. Może mieli zniszczone dusze, ale ich umysły działały sprawnie.
- Chciałabym z niej skorzystać. Wielu o których mówimy nadal jest dla mnie jedynie nazwiskami bez przypisanej twarzy. - czas to nadrobić. Pomyślała, odzywając się odnośnie wykorzystania myślodsiewni, miała wiele do nadrobienia.
Oczy rozszerzyły się w zdumieniu, gdy Skamander odezwał się w sprawie w której nie oczekiwała dzisiaj żadnego odzewu. Przesunęła na niego spojrzenie szybko, prawie od razu lekko się unosząc, prostując. Niebieskie tęczówki zawisły na nim, brwi zmarszczyły się lekko i na kilka chwil poczuła jak mrozi ją ta informacja. Jeśli to on dostał tą sprawę musiał widzieć wspomnienie. Zdarzenie o którym jedynie opowiedziała krótko, nie tak dokładnie jak widział to we wspomnieniu w którym pełna była słabości. Nie lubiła, gdy widział ją taką, ale czasy kiedy się tego wstydziła minęły. Ona też się zmieniła. A sprawa trafiając do niego, trafiła w możliwie najlepsze dłonie. Skinęła więc mu jedynie głową uspokajając się lekko. Będzie dobrze. Musiało być.
Nie powiedziała wiele gdy jedynie rzucała propozycję w swoich pierwszych słowach. Zerknęła na Floreana, gdy zadał pytanie, nim zdążyła podjąć pytanie temat podjął Kieran.
- Przeniknąć, dostać się do środka. - zabrała głospo Brendanie włączając się o dyskusji do o przeniknięciu do Rycerzy Walpurgii. - Trzeba najpierw nauczyć się Nokturnu, ale nie z własną twarzą, a z nową. Masz rację Brendan, opcje są dwie; nowa osobowość ale taka która mogłaby być poparta papierami, gdyby postanowili to sprawdzić, albo podszycie się pod któregoś z nich. O ile pierwszy ze sposób jest bezpieczniejszy - jeśli o bezpieczeństwie można mówić próbując wniknąć do grupy pełnej czarnoksiężników - to drugi znacznie szybszy choć bardziej ryzykowny. - zawyrokowała jedynie. Tak, podszywanie się pod kogoś było trudniejsze, wystarczył jeden błąd, by sypnęło się wszystko całkowicie i widowiskowo. Salwa z Avad wtedy nie byłaby niczym zadziwiającym.
Zamilkła przesuwając wzrokiem po zebranych ponownie, jakby tym razem magicznie miała dojrzeć Margaux. Nie dostrzegała też nigdzie Lucindy, także jej siostra pozostawała nieobecna. Gdzie były? Nie wiedziała i to budziło jej złość. Nie tylko nieobecność kobiet zatruwała jej myśli, gdy próbowała odnaleźć bezskutecznie jakiekolwiek informacje.
Wzmianka o nowym ramieniu Gwardii przyciągnęła na powrót jej spojrzenie ku Brendanowi, czekała zastanawiając się kto jeszcze przeszedł Próbę. I dopiero gdy jego wzrok zawisł na niej, a słowa wypowiedziały jej imię zrozumiała, że nie było nikogo innego. Oczy rozszerzone najpierw w zdumieniu szybko przekształciły się w te wyrażające zrozumienie.
Dziękuję - wypowiedziały jej słowa niewerbalnie, głowa skinęła odpowiadając na gest Brendana. Niektórzy wiedzieli już - albo bardziej domyślali się - że Just przeszła Próbę, bowiem ona sama milczała na jej temat a o tym, że była ona za nią świadczyły rany oplecione w bandaże wystające spod rękawów płaszcza. Chyba była wdzięczna, wdzięczna, że ktoś wyręczył ją w przekazaniu tej konkretnej informacji. Nie odwróciła jednak spojrzenia od aurora, czując że kilka spojrzeń zwróci się w jej stronę. Ona zaś sama najmocniej nie chciała patrzeć na reakcję Skamandera. Nie tylko na jego, spoglądanie na Brendana, Anthony’ego, Foxa było trudne. Zwłaszcza spoglądanie na tego ostatniego, nadal pamiętała pusty, nieobecny wzrok wpatrujący się w niebo. Dźwięk skrobania po papierze i szelest kartki przyciągnął jednak jej spojrzenie ku Benowi, nachyliła się odrobinę i zmrużyła oczy by rozczytać jego słowa. Zmarszczyła brwi, a gdy słowa ułożyły się w całość nie potrafiła powstrzymać lekkiego uśmiechu. Nie powiedziała nic, skinęła głową i uniosła ku niemu kciuk ku górze.
Z ulgą przyjęła przejście do kolejnego wątku. Cieszył ją fakt, że stara chata stanęła na nogi, zwłaszcza jeśli pomogła schronić się profesor Bagshot i dzieciom. Nieważne było, czego dokładnie chcieli od dzieci ich przeciwnicy - z pewnością nie było to nic dobrego. Ostatnie słowa sprawiły, że przeniosła spojrzenie z Brendana najpierw na Poppy, a później na Adriena czekając na słowa, które miały popłynąć z ich ust. Wiedziała już, że udało im się mocniej zrozumieć anomalie, teraz nadchodził czas by i ona je zrozumiała. Każde zdanie wypowiadane z ust kobiety zdawało się coraz mocniej ponure. Uniosła brodę z dłoni i przyłożyła palce do skroni. Nie naprawiali anomalii tylko je wyciszali. Anomalia żyła w dzieciach, była z nimi spętana. Anomalia zabijała dzieci. By zniszczyć anomalie, trzeba zniszczyć moc która jest w dzieciach. Serce zamarło jej na kilka długich sekund. Brwi zmarszczyły jej się mocniej, informacja o wzmocnieniu różdżek była cenna, jednak nie o nią martwiła się w tej chwili. Uniosła głowę odejmując od niej dłonie od skroni swoje spojrzenie kierując na Poppy. Może posiadała jakąś lukę w myśleniu, jednak jeśli dzieci były związne z anomalią a oni nie wiedzieli jak moc od nich odłączyć słowa Poppy znaczyły tyle, że będę musieli zabrać dzieci w miejsce anomalii i wystawić je na jej działanie. Zacisnęła dłoń w pięść. - Dzieci… - zaczęła cicho, ponuro, spokojnie, zawieszając spojrzenie na Poppy. Może istniała możliwość by je ocalić - związane z anomalią o mocy, którą trzeba wystawić na działanie najpotężniejszej z nich. Czy wiemy jak oddzielić tą moc od nich? Czy musimy... - zapytała przenosząc spojrzenie na Adriena, ostatnie słowa ugrzęzły jej w gardle. Pogłębiła zaciśnięcie dłoni, czuła paznokcie wbijające się w jej skórę. Oddała Freddiego i Margie, czy istniała jakakolwiek szansa, by ocalić te, które kilka miesięcy temu udało im się uratować? Nie pytała o to, jak dostaną się do Azkabanu, nie pytała o wzmocnienie różdżki, choć wiedziała że każda dodatkowa pomoc jest niezbędna. Jej głowa oszalała od natłoku myśli i możliwości gdy próbowała pojąć to, co właśnie usłyszała, rozpracować, znaleźć jakieś wyjście.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Większość osób miało dużo wiadomości do przekazania i wywołało to we mnie wyrzuty sumienia. Powinienem zrobić więcej. Dołączenie do Zakonu Feniksa było moją świadomą (no, prawie) decyzją, a po kilku pierwszych tygodniach naprawdę zrozumiałem, że nie ma w tej organizacji miejsca na półśrodki. Skoro się zobowiązałem to musiałem dać z siebie wszystko, inaczej to wszystko nie miało sensu. Niektórzy prowadzili badania, inni prywatne śledztwa, część opanowała wiele anomalii, jeszcze inni uwarzyli pokaźną ilość naprawdę przydatnych eliksirów. A ja? Ja nie zrobiłem praktycznie nic. W zasadzie skupiłem się tylko na sobie i na swoim bezpieczeństwie, zawzięcie ucząc się zaklęć defensywnych - i choć to teoretycznie było ważne, to i tak obiecałem sobie, że na następnym spotkaniu wykażę się większym zaangażowaniem.
Spojrzałem na pana Rinehearta, który postanowił odpowiedzieć na moje pytanie. Zacząłem odnosić wrażenie, że krąg coraz bardziej się zacieśnia. - My coraz lepiej znamy ich, a oni coraz lepiej znają nas - westchnąłem, stwierdzając oczywistość; to brzmiało tak, jakby niedługo miała się zacząć regularna wojna. Żadne z nas nie mogło się kryć w nieskończoność. Może myślę dzisiaj zbyt pesymistycznie, ale przecież w końcu musi nadejść dzień, kiedy nasze organizacje naprawdę wyjdą na światło dzienne i przestaną planować ciche zamachy i infiltracje tak jak teraz. Poza tym zaczął się stan wojenny, coraz głośniej w publice mówi się o Voldemorcie. Aż przeszedł mnie dreszcz. A może to przez Alana? Teraz mi głupio, że okazywałem mu taką niechęć, przecież staliśmy po tej samej stronie. Co na to Florence? Wszystko zaczynało być coraz bardziej skomplikowane.
Uśmiechnąłem się do Just, kiwając jej głową w tym niemym akcie szacunku. Podziwiam każdego Gwardzistę - decyzja o podjęciu próby na pewno nie jest prosta, ja na razie nie potrafiłem się zdecydować.
- Może coś na zasadzie świstoklików? Niewielki przedmiot, który każdy nosiłby przy sobie - proponuję, zwracając się do Fredericka. Żaden ze mnie naukowiec, ale czasem myśl laika potrafiła zainspirować wielkie umysły. - Moglibyśmy też połączyć sieć fiuu pomiędzy naszymi mieszkaniami, o ile sieć teraz działa, nie jestem pewny. Chociaż to mogłoby być ryzykowne - rzucam dalej, ale może ktoś podchwyci pomysł i go rozwinie. - Jeżeli chodzi o informowanie się nawzajem to może coś podobnego do białych kryształów, które sprzedawano na festiwalu? To mógłby być kawałek biżuterii, guzik, coś nie rzucającego się w oczy - nie wiem czy to ma sens, więc na tym kończę swoje rozważania. Skupiam się za to na słowach Poppy, które robią na mnie ogromne wrażenie. Dzieci, anomalie, to wszystko... Okazuje się, że jesteśmy pionkami w dużo poważniejszej grze. Ale coś mi przychodzi do głowy. - Są tam drobinki rdzeni naszych różdżek, tak? A czy nie ma tam też rdzeni tych drugich? - W ten sposób moglibyśmy poznać tożsamość przynajmniej części z nich, o ile dobrze znam się na budowie różdżek. Za to infiltrowanie Nokturnu... Wzdrygnąłem się na samą myśl, nie miałem pozytywnych myśli z tego miejsca. Chyba nie nadaję się do takiego zadania.
Spojrzałem na pana Rinehearta, który postanowił odpowiedzieć na moje pytanie. Zacząłem odnosić wrażenie, że krąg coraz bardziej się zacieśnia. - My coraz lepiej znamy ich, a oni coraz lepiej znają nas - westchnąłem, stwierdzając oczywistość; to brzmiało tak, jakby niedługo miała się zacząć regularna wojna. Żadne z nas nie mogło się kryć w nieskończoność. Może myślę dzisiaj zbyt pesymistycznie, ale przecież w końcu musi nadejść dzień, kiedy nasze organizacje naprawdę wyjdą na światło dzienne i przestaną planować ciche zamachy i infiltracje tak jak teraz. Poza tym zaczął się stan wojenny, coraz głośniej w publice mówi się o Voldemorcie. Aż przeszedł mnie dreszcz. A może to przez Alana? Teraz mi głupio, że okazywałem mu taką niechęć, przecież staliśmy po tej samej stronie. Co na to Florence? Wszystko zaczynało być coraz bardziej skomplikowane.
Uśmiechnąłem się do Just, kiwając jej głową w tym niemym akcie szacunku. Podziwiam każdego Gwardzistę - decyzja o podjęciu próby na pewno nie jest prosta, ja na razie nie potrafiłem się zdecydować.
- Może coś na zasadzie świstoklików? Niewielki przedmiot, który każdy nosiłby przy sobie - proponuję, zwracając się do Fredericka. Żaden ze mnie naukowiec, ale czasem myśl laika potrafiła zainspirować wielkie umysły. - Moglibyśmy też połączyć sieć fiuu pomiędzy naszymi mieszkaniami, o ile sieć teraz działa, nie jestem pewny. Chociaż to mogłoby być ryzykowne - rzucam dalej, ale może ktoś podchwyci pomysł i go rozwinie. - Jeżeli chodzi o informowanie się nawzajem to może coś podobnego do białych kryształów, które sprzedawano na festiwalu? To mógłby być kawałek biżuterii, guzik, coś nie rzucającego się w oczy - nie wiem czy to ma sens, więc na tym kończę swoje rozważania. Skupiam się za to na słowach Poppy, które robią na mnie ogromne wrażenie. Dzieci, anomalie, to wszystko... Okazuje się, że jesteśmy pionkami w dużo poważniejszej grze. Ale coś mi przychodzi do głowy. - Są tam drobinki rdzeni naszych różdżek, tak? A czy nie ma tam też rdzeni tych drugich? - W ten sposób moglibyśmy poznać tożsamość przynajmniej części z nich, o ile dobrze znam się na budowie różdżek. Za to infiltrowanie Nokturnu... Wzdrygnąłem się na samą myśl, nie miałem pozytywnych myśli z tego miejsca. Chyba nie nadaję się do takiego zadania.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zajął pierwsze wolne miejsce przy drzwiach obok Frances, witając się z nią cicho, żeby nie przeszkadzać w rozpoczętych obradach, tak jak z Josephine. Wciąż był wdzięczny za czas, który Frances postanowiła mu poświęcić w najbliższej przyszłości - postara się być pilnym uczniem, który nie doprowadzi jej do szewskiej pasji (chociaż nieczęsto mu się to udawało, zazwyczaj był zbyt dociekliwy).
Nie brał udziału w żadnej misji, będąc niejako zniechęconym po ostatniej porażce. Uświadomił sobie, że żaden z niego wojownik i o wiele bardziej przyda się na miejscu, oferując swą pomoc poszkodowanym. Z tego powodu postanowił również odświeżyć swoje podstawy wiedzy alchemicznej, by móc jeszcze więcej zaoferować Zakonowi. Co prawda jego eliksiry nie należały do tych wybitnie trudnych i pożądanych, ale był pewien, że się przydadzą. I był gotowy przygotować ich o wiele więcej w wolnej chwili gdy tylko zorientuje się jakich najbardziej brakuje. Za to był pod wrażeniem osiągnięć Charlene i nowego (Asbjorna), z którym już na poprzednim zebraniu obiecał sobie porozmawiać. Zainteresowały go prowadzone przez niego badania; musiał koniecznie się nimi zainteresować, chociaż finansował już inne.
- Oczywiście. Jeżeli ktoś chce się nauczyć podstawowych zaklęć leczniczych albo chociaż poznać odpowiednie dawki eliksirów to służę pomocą - odparł, przecież dla niego to było zaledwie parę godzin wolnego czasu, a dla kogoś od tego mogło zależeć jego zdrowie i życie.
Opuścił kiedy wspomniano o Garretcie. Nie potrafił pogodzić się z myślą, że go po prostu nie ma, tak z dnia na dzień, nawet jeżeli narażał (wszyscy się narażali) na takie niebezpieczeństwo każdego dnia. Niedawno pochował Barry'ego, nie był gotowy na pochowanie kolejnej bliskiej mu osoby, w zasadzie jednej z najbliższych. Poza tym od pożaru w ministerstwie wcale nie minęło tak dużo czasu, prawda? Trzy, cztery miesiące? Cały czas istniała nadzieja, że wróci.
Ale nie zaszkodzi zapalić świeczki, ludzie nie mogą o nim po prostu zapomnieć. Spojrzał na Brendana, ale nawet nie wiedział co może w tej sytuacji powiedzieć, więc tylko skinął głową. Od razu pomyślał o Alexandrze, że on niedawno mógł podobnie skończyć, i aż poczuł jak robi mu się niedobrze z nerwów. Czy istnieje limit nieszczęść?
Potem wsłuchał się w przemowę Poppy, która z kolei przypomniała mu o Lewisie. Są wyjątkowe, a jemu nie udało się uratować jednego z nich. Nigdy wcześniej żadne dziecko nie umarło na jego rękach, dlatego wciąż to przeżywał. Chociaż czy można się do tego przyzwyczaić?
- Je zabić? - Skończył zamiast Just, patrząc na Poppy i Adriena. - Zaprowadzić do Azkabanu? Musi być jakaś inna opcja - stwierdził, chociaż nie usłyszał jeszcze wypowiedzi swojego kolegi po fachu. Może zbyt dobitnie zakończył myśl Justine, może zagalopował się i ktoś zaraz wyprowadzi go z błędu. Pozbywanie się przeciwników to jedno, ale nie mogli pozbawiać życia niewinnych dzieci.
Z opóźnieniem (to z wrażenia) siadam na miejscu nr 14
Nie brał udziału w żadnej misji, będąc niejako zniechęconym po ostatniej porażce. Uświadomił sobie, że żaden z niego wojownik i o wiele bardziej przyda się na miejscu, oferując swą pomoc poszkodowanym. Z tego powodu postanowił również odświeżyć swoje podstawy wiedzy alchemicznej, by móc jeszcze więcej zaoferować Zakonowi. Co prawda jego eliksiry nie należały do tych wybitnie trudnych i pożądanych, ale był pewien, że się przydadzą. I był gotowy przygotować ich o wiele więcej w wolnej chwili gdy tylko zorientuje się jakich najbardziej brakuje. Za to był pod wrażeniem osiągnięć Charlene i nowego (Asbjorna), z którym już na poprzednim zebraniu obiecał sobie porozmawiać. Zainteresowały go prowadzone przez niego badania; musiał koniecznie się nimi zainteresować, chociaż finansował już inne.
- Oczywiście. Jeżeli ktoś chce się nauczyć podstawowych zaklęć leczniczych albo chociaż poznać odpowiednie dawki eliksirów to służę pomocą - odparł, przecież dla niego to było zaledwie parę godzin wolnego czasu, a dla kogoś od tego mogło zależeć jego zdrowie i życie.
Opuścił kiedy wspomniano o Garretcie. Nie potrafił pogodzić się z myślą, że go po prostu nie ma, tak z dnia na dzień, nawet jeżeli narażał (wszyscy się narażali) na takie niebezpieczeństwo każdego dnia. Niedawno pochował Barry'ego, nie był gotowy na pochowanie kolejnej bliskiej mu osoby, w zasadzie jednej z najbliższych. Poza tym od pożaru w ministerstwie wcale nie minęło tak dużo czasu, prawda? Trzy, cztery miesiące? Cały czas istniała nadzieja, że wróci.
Ale nie zaszkodzi zapalić świeczki, ludzie nie mogą o nim po prostu zapomnieć. Spojrzał na Brendana, ale nawet nie wiedział co może w tej sytuacji powiedzieć, więc tylko skinął głową. Od razu pomyślał o Alexandrze, że on niedawno mógł podobnie skończyć, i aż poczuł jak robi mu się niedobrze z nerwów. Czy istnieje limit nieszczęść?
Potem wsłuchał się w przemowę Poppy, która z kolei przypomniała mu o Lewisie. Są wyjątkowe, a jemu nie udało się uratować jednego z nich. Nigdy wcześniej żadne dziecko nie umarło na jego rękach, dlatego wciąż to przeżywał. Chociaż czy można się do tego przyzwyczaić?
- Je zabić? - Skończył zamiast Just, patrząc na Poppy i Adriena. - Zaprowadzić do Azkabanu? Musi być jakaś inna opcja - stwierdził, chociaż nie usłyszał jeszcze wypowiedzi swojego kolegi po fachu. Może zbyt dobitnie zakończył myśl Justine, może zagalopował się i ktoś zaraz wyprowadzi go z błędu. Pozbywanie się przeciwników to jedno, ale nie mogli pozbawiać życia niewinnych dzieci.
Z opóźnieniem (to z wrażenia) siadam na miejscu nr 14
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Artur sądził, że nie zdąży na spotkanie. Głupio przyznać, zasiedział się w archiwach Ministerstwa Magii, desperacką szukając wskazówek do... cóż, różnych spraw. Czuł, że coś mu umyka, klucz do zagadek jest na wyciągnięcie ręki. Porównywał tajemnicze zaginięcia oraz morderstwa, chcąc odnaleźć coś, co choć odrobinę przybliży ich do pokonanie Jego. Lord Voldemort i jego poplecznicy zdawali się bezkarni, korzystali z mrocznych sztuk magicznych, które dla nich, Zakonu stojącego po stronie światła, były poza zasięgiem. Coraz częściej zastanawiał się nad sięgnięciem po czarną magię, traktując ją jako narzędzie. Było to sprzeczne ze wszystkimi zasadami, które wpajano Longottomom oraz niezwykle ryzykowne, ale ich położenie nie należało do najlepszych. Bo liczą się przede wszystkim intencje, prawda?
„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie.”
Zastanawiał się nad poruszeniem tematu czarnej magii na spotkaniu, ale najpierw trzeba było tam dotrzeć. Droga była daleka, choć przywodziła na myśl prostsze czasy, czasy Hogwartu oraz uczniowskich wycieczek do Hogsmead. Przypominało poprzednie życie, a nie historię sprzed kilku lat.
Przybył oczywiście spóźniony. Chyba po drodze, między jednym dramatem a drugim, stracił swoją punktualność. Wszedł cicho do pokoju, nie chcąc robić zbędnego zamieszania. Odruchowo skierował się do narożnika, który zapewniał większą osłonę. Przy "oślej ławce" siedziała Jackie i jej ojciec Kieran, z którymi pośpiesznie się przywitał, bez zbędnych ceregieli zajął miejsce obok nich. Przez myśl mu przeszło, że mogą dla kogoś trzymać te krzesło, ale wtedy zawsze opcją jest szybka przesiadka. Zbyt wiele czasu stracił, żeby się teraz tym przejmować.
Próbował nadrobić zaległości, wszystkie ważne sprawy, które zostały już powiedziane. Nawet nie zdawał sobie jeszcze sprawy, jak niektóre nim wstrząsną, w tym odkryte personalia sługów samozwańczego lorda. Na razie milczał, starając się przyswoić poruszone tu słowa, zachowywał kamienną twarz.
| Z opóźnieniem siada na miejscu nr 20, przepraszam
„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie.”
Zastanawiał się nad poruszeniem tematu czarnej magii na spotkaniu, ale najpierw trzeba było tam dotrzeć. Droga była daleka, choć przywodziła na myśl prostsze czasy, czasy Hogwartu oraz uczniowskich wycieczek do Hogsmead. Przypominało poprzednie życie, a nie historię sprzed kilku lat.
Przybył oczywiście spóźniony. Chyba po drodze, między jednym dramatem a drugim, stracił swoją punktualność. Wszedł cicho do pokoju, nie chcąc robić zbędnego zamieszania. Odruchowo skierował się do narożnika, który zapewniał większą osłonę. Przy "oślej ławce" siedziała Jackie i jej ojciec Kieran, z którymi pośpiesznie się przywitał, bez zbędnych ceregieli zajął miejsce obok nich. Przez myśl mu przeszło, że mogą dla kogoś trzymać te krzesło, ale wtedy zawsze opcją jest szybka przesiadka. Zbyt wiele czasu stracił, żeby się teraz tym przejmować.
Próbował nadrobić zaległości, wszystkie ważne sprawy, które zostały już powiedziane. Nawet nie zdawał sobie jeszcze sprawy, jak niektóre nim wstrząsną, w tym odkryte personalia sługów samozwańczego lorda. Na razie milczał, starając się przyswoić poruszone tu słowa, zachowywał kamienną twarz.
| Z opóźnieniem siada na miejscu nr 20, przepraszam
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Adrien pokiwał przecząco głową na słowa Archibalda. Nie było innej możliwości.
- Anomalie same w sobie nie są zwykłą klątwą czy standardowym magicznym wypaczeniem. Należy traktować je jak coś żywego, jak jeden połączony ze sobą siatką mocy organizm. Dzieci zaś w tym wszystkim odgrywają rolę nośników na źródło mocy tego tworu, są naczyniem, przekaźnikiem - to z nich uczynił Grindewald - wyjaśnił dosadniej stan rzeczy trzymając się chłodnego, medycznego dystansu wypowiedzi - bez interwencji ten rodzaj magii będzie za pośrednictwem dzieci dalej rozlewał się po Anglii dążąc do samozniszczenia siebie i wszystkiego z czym się zwiąże w tym również swojego nośnika - wszystko co miało w sobie choć krztę anomalii miało przestać istnieć, a na ten moment magia ta wirowała w powietrzu całego kraju - Istnieje jednak sposób na odwrócenie tego procesu - skierowanie mocy anomalii z powierzchni kraju poprzez dzieci ku źródłu mocy doprowadzając tym samym do jego samozniszczenia. Źródło to skumulowało się zaś w Azkabanie. I tak, w procesie tym nośniki w normalnych okolicznościach by nie przeżyły, jednak kamień wskrzeszenia ma temu zapobiec. To jednak połowa kłopotu. Jak wszyscy wiecie lub nie - łączność z Azkabanem została utracona. Anomalia która opętała więzienie uniemożliwia dostanie się na jego teren ale na szczęście jedynie wtedy gdy rozpatruje się tradycyjną metodę transportu... - wyciągnął z torby zwitek cienkiego pergaminu zgniecionego po wielokroć. Metodycznie rozkładany przybrał formę mapy która wylądowała na blacie stołu - Wraz z grupą badawczą opracowaliśmy zatem nietradycyjny który umożliwi nam mimo wszystko przedostanie się na teren więzienia. Polegać on będzie na spreparowaniu specjalnego świstoklika. Utkamy go z białej magii patronusów, którego wzmocnimy mocą zaklętą w celtyckich kręgach rozsianych po świecie. Jednak nie byle jakich, a konkretnych - znajdujących się wokół Azkabanu. Wytypowane w oparciu o to na drodze szczegółowych obliczeń kręgi które należy wybudzić znajdują się: w Norwich, Parku Narodowy Penbrokeshire Coast w Walii, Skirze, Fair Isle, Zameku Dunbar i Aberdeen w Szkocji, Kristiansand w Norwegii, wyspie znajdującej się daleko na Morza Północnego, Parku Narodowym Duinen van Texel w Holandii, Henne w Danii, a także wyspie Spikeroog w RFN - wymieniał wskazując po kolei różyczką zaznaczone na rozłożonej mapie punkty - Tak przygotowany świstoklik będzie w stanie przenieść wszystkich na teren Azkabanu, a potem z niego zabierze. Proces wykorzystania mocy kręgów będzie wymagał zaangażowania co najmniej dwójki czarodziei. Będzie opierał się na etapie rozbudzenia mocy, która następnie za pomocą zaklęcia patrunusa zostanie wraz z nim wykorzystana do wzmocnienia utkanego świstokliku - skończył taksując zakonnicze twarze - Pytania...?
- Anomalie same w sobie nie są zwykłą klątwą czy standardowym magicznym wypaczeniem. Należy traktować je jak coś żywego, jak jeden połączony ze sobą siatką mocy organizm. Dzieci zaś w tym wszystkim odgrywają rolę nośników na źródło mocy tego tworu, są naczyniem, przekaźnikiem - to z nich uczynił Grindewald - wyjaśnił dosadniej stan rzeczy trzymając się chłodnego, medycznego dystansu wypowiedzi - bez interwencji ten rodzaj magii będzie za pośrednictwem dzieci dalej rozlewał się po Anglii dążąc do samozniszczenia siebie i wszystkiego z czym się zwiąże w tym również swojego nośnika - wszystko co miało w sobie choć krztę anomalii miało przestać istnieć, a na ten moment magia ta wirowała w powietrzu całego kraju - Istnieje jednak sposób na odwrócenie tego procesu - skierowanie mocy anomalii z powierzchni kraju poprzez dzieci ku źródłu mocy doprowadzając tym samym do jego samozniszczenia. Źródło to skumulowało się zaś w Azkabanie. I tak, w procesie tym nośniki w normalnych okolicznościach by nie przeżyły, jednak kamień wskrzeszenia ma temu zapobiec. To jednak połowa kłopotu. Jak wszyscy wiecie lub nie - łączność z Azkabanem została utracona. Anomalia która opętała więzienie uniemożliwia dostanie się na jego teren ale na szczęście jedynie wtedy gdy rozpatruje się tradycyjną metodę transportu... - wyciągnął z torby zwitek cienkiego pergaminu zgniecionego po wielokroć. Metodycznie rozkładany przybrał formę mapy która wylądowała na blacie stołu - Wraz z grupą badawczą opracowaliśmy zatem nietradycyjny który umożliwi nam mimo wszystko przedostanie się na teren więzienia. Polegać on będzie na spreparowaniu specjalnego świstoklika. Utkamy go z białej magii patronusów, którego wzmocnimy mocą zaklętą w celtyckich kręgach rozsianych po świecie. Jednak nie byle jakich, a konkretnych - znajdujących się wokół Azkabanu. Wytypowane w oparciu o to na drodze szczegółowych obliczeń kręgi które należy wybudzić znajdują się: w Norwich, Parku Narodowy Penbrokeshire Coast w Walii, Skirze, Fair Isle, Zameku Dunbar i Aberdeen w Szkocji, Kristiansand w Norwegii, wyspie znajdującej się daleko na Morza Północnego, Parku Narodowym Duinen van Texel w Holandii, Henne w Danii, a także wyspie Spikeroog w RFN - wymieniał wskazując po kolei różyczką zaznaczone na rozłożonej mapie punkty - Tak przygotowany świstoklik będzie w stanie przenieść wszystkich na teren Azkabanu, a potem z niego zabierze. Proces wykorzystania mocy kręgów będzie wymagał zaangażowania co najmniej dwójki czarodziei. Będzie opierał się na etapie rozbudzenia mocy, która następnie za pomocą zaklęcia patrunusa zostanie wraz z nim wykorzystana do wzmocnienia utkanego świstokliku - skończył taksując zakonnicze twarze - Pytania...?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trochę zdziwił go wstęp Alexandra - trochę się on też nie podobał. Każdy tutaj chciał dobrze, każdy na swój sposób, sam Selwyn tak jak inni brał udział w tego typu awanturach, bo poruszały one tematów ważnych dla nich i tematów kontrowersyjnych na które ludzie mieli prawo mieć inne opinie. Grożenie wyciszeniem wydało mu się nie na miejscu. Ktoś prowadził spotkanie i z jednej strony Gwardziści byli tutaj ponad resztą, jednak na tych spotkaniach - każdy głos ma znaczenie. Prawda?
Nie odzywał się jednak, bo sposób zwracania się do innych raczej nie jest tym czym tutaj powinni się głównie zajmować.
Chciał spytać, jaki ma być dalszy los kamienia, jednak Benjamin zdążył go uprzedzić, milczał więc czekając na odpowiedź.
Spojrzał na Brendana, kiedy ten zaczął mówić o Alanie, temat wcześniej poruszyła Just. Pamiętał to głupie spotkanie z królikami, najgorsze zadanie świata, jedno z wielu które udowodniło mu że magia zawsze może zawieźć, ale też... cóż, było w jakiś sposób śmiesznie. Bennett był w porządku. Nie znali się dobrze, nie mógłby nazwać go przyjacielem, ale był Zakonnikiem. Albo po prostu: był człowiekiem. Pozostawił kogoś, kto będzie za nim tęsknił, pozostawił po sobie wspomnienia.
- Można w Chacie zrobić dla nich jakieś specjalne miejsce. Na pamiątki z nimi związane. - zaproponował, kiedy Brendan wspomniał także o Garretcie. Bertie nie stracił nikogo z najbliższych, przynajmniej w związku z Zakonem, jednak sama organizacja w jakiś sposób spajała ludzi, nie musieli być przyjaciółmi by mieć wobec siebie jakiegoś rodzaju wakat zaufania. Byli związani czymś bardzo ważnym - powinni o sobie pamiętać. Lub upamiętniać także dla kolejnych którzy dołączą.
Zaraz jednak wszyscy zaczęli myśleć o tym, co przyjdzie. Bertie słuchał uważnie wszystkich którzy mówili.
- Znam kogoś, kto jakiś czas temu pracował u Burke'a. - odezwał się. - Znaczy... już tam nie robi, ale nie był nikim szczególnym, nie znał czarnej magii, po prostu robił za kogoś na posyłki. Może to jakiś ruch? Ja raczej odpadam, nie wiem o Nokturnie za wiele więc prędzej mnie tam wyśmieją, ale może ktoś, szczególnie ktoś kto mógłby przybrać wygląd kogoś innego w ten sposób mógłby tam poszukać informacji?
To jedno z nazwisk, które przewijały się wcześniej, nie dziś jednak je pamiętał.
- Nawet gdyby to był ślepy strzał, to miejsce przyciąga różnego rodzaju szumowiny. - dodał, wzruszając przy tym ramionami. Było to pierwsze co przyszło mu do głowy, nie znał się na śledzeniu i infiltracji, więc może go wyśmieją, może nie.
Kiedy usłyszał o kolejnym Gwardziście, zerknął znów na Justine.
- Gratulacje. - odezwał się w jej kierunku. Sam nie podchodził do próby, po przemyśleniu wszystkiego i podzieleniu swoich priorytetów: nie mógł. Miał jedynie nadzieję, że na innych ich decyzje nie odbiją się źle. Tonks już i tak wiele przeszła.
- Jak wydobrzejesz, chętnie z tobą pójdę. - zaproponował Benowi, bo może był już w paru miejscach, ale nigdzie mu się nie udało. - Może ktoś musi mi pokazać co i jak. - uśmiechnął się pod nosem, bo owszem, to że wiele razy mu się nie udało nie było zabawne, jednak... no cóż, stało się, musi próbować dalej, może faktycznie zobaczy że w czymś popełniał do tej pory błąd.
Dalej słuchał Poppy, a wszystko co mówiła brzmiało przerażająco. Te dzieci wiele przeszły, to wszystko brzmiało koszmarnie i oczywiście, mówili w tej chwili o wyższym celu, ale... no właśnie - ale to nadal dzieci, którym także trzeba pomóc.
Na słowa Adriena jedynie skinął lekko głową. Wiele informacji, jednak wszystko jak narazie brzmiało logicznie.
Nie odzywał się jednak, bo sposób zwracania się do innych raczej nie jest tym czym tutaj powinni się głównie zajmować.
Chciał spytać, jaki ma być dalszy los kamienia, jednak Benjamin zdążył go uprzedzić, milczał więc czekając na odpowiedź.
Spojrzał na Brendana, kiedy ten zaczął mówić o Alanie, temat wcześniej poruszyła Just. Pamiętał to głupie spotkanie z królikami, najgorsze zadanie świata, jedno z wielu które udowodniło mu że magia zawsze może zawieźć, ale też... cóż, było w jakiś sposób śmiesznie. Bennett był w porządku. Nie znali się dobrze, nie mógłby nazwać go przyjacielem, ale był Zakonnikiem. Albo po prostu: był człowiekiem. Pozostawił kogoś, kto będzie za nim tęsknił, pozostawił po sobie wspomnienia.
- Można w Chacie zrobić dla nich jakieś specjalne miejsce. Na pamiątki z nimi związane. - zaproponował, kiedy Brendan wspomniał także o Garretcie. Bertie nie stracił nikogo z najbliższych, przynajmniej w związku z Zakonem, jednak sama organizacja w jakiś sposób spajała ludzi, nie musieli być przyjaciółmi by mieć wobec siebie jakiegoś rodzaju wakat zaufania. Byli związani czymś bardzo ważnym - powinni o sobie pamiętać. Lub upamiętniać także dla kolejnych którzy dołączą.
Zaraz jednak wszyscy zaczęli myśleć o tym, co przyjdzie. Bertie słuchał uważnie wszystkich którzy mówili.
- Znam kogoś, kto jakiś czas temu pracował u Burke'a. - odezwał się. - Znaczy... już tam nie robi, ale nie był nikim szczególnym, nie znał czarnej magii, po prostu robił za kogoś na posyłki. Może to jakiś ruch? Ja raczej odpadam, nie wiem o Nokturnie za wiele więc prędzej mnie tam wyśmieją, ale może ktoś, szczególnie ktoś kto mógłby przybrać wygląd kogoś innego w ten sposób mógłby tam poszukać informacji?
To jedno z nazwisk, które przewijały się wcześniej, nie dziś jednak je pamiętał.
- Nawet gdyby to był ślepy strzał, to miejsce przyciąga różnego rodzaju szumowiny. - dodał, wzruszając przy tym ramionami. Było to pierwsze co przyszło mu do głowy, nie znał się na śledzeniu i infiltracji, więc może go wyśmieją, może nie.
Kiedy usłyszał o kolejnym Gwardziście, zerknął znów na Justine.
- Gratulacje. - odezwał się w jej kierunku. Sam nie podchodził do próby, po przemyśleniu wszystkiego i podzieleniu swoich priorytetów: nie mógł. Miał jedynie nadzieję, że na innych ich decyzje nie odbiją się źle. Tonks już i tak wiele przeszła.
- Jak wydobrzejesz, chętnie z tobą pójdę. - zaproponował Benowi, bo może był już w paru miejscach, ale nigdzie mu się nie udało. - Może ktoś musi mi pokazać co i jak. - uśmiechnął się pod nosem, bo owszem, to że wiele razy mu się nie udało nie było zabawne, jednak... no cóż, stało się, musi próbować dalej, może faktycznie zobaczy że w czymś popełniał do tej pory błąd.
Dalej słuchał Poppy, a wszystko co mówiła brzmiało przerażająco. Te dzieci wiele przeszły, to wszystko brzmiało koszmarnie i oczywiście, mówili w tej chwili o wyższym celu, ale... no właśnie - ale to nadal dzieci, którym także trzeba pomóc.
Na słowa Adriena jedynie skinął lekko głową. Wiele informacji, jednak wszystko jak narazie brzmiało logicznie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ten temat podejmowany był już wcześniej, ale dopiero teraz, kiedy zabrakło już zbędnych przemyśleń i naiwnych stwierdzeń, poczuła, w jaki etap walki wkroczyli. Każdy teraz walczył tak, jak umiał, dokładnie takimi środkami, jakie posiadał – niosły się szepty mówiące o eliksirach, zaraz te zamieniały się w pewne głosy opowiadające o przegranych i wygranych walkach. Posuwali się do przodu, ale miała wrażenie, że ich przeciwnicy wciąż byli o krok przed nimi. Choć bezsprzecznie pojawiali się też tacy, co ten krok w tańcu gubili – włażenie do szafy w czasie pojedynku na śmierć i życie mogło być tego najlepszym przykładem. Spojrzała na Brendana, jakby zaalarmowana jego wolą pożegnania tych, których ciał nie odnaleziono i wciąż prawnie uznaje się ich za zaginionych. Może miał rację. Przyjdzie im w końcu pożegnać jeszcze niejednego. Jeśli wrócą – będą o nich pamiętać.
Zerknęła na ojca, gdy Alexander wspomniał, że ich przeciwnikiem był Ignotus Mulciber. Nemezis Rinehearta, niezagojona nigdy rana. Sama zapałała do niego nienawiścią, to w końcu on chciał ich udusić, on zamknął ich w czarnomagicznej pułapce Protego Kletva. Gdy wspomniano o tych, których nie było wśród nich teraz, spojrzała na Bena, potem znowu na Hanię. Jedni trzymali się jak na włosku, innym udało się uciec od ślepego uścisku losu. Gdy usłyszała o Billym, a potem o Sally, spojrzała na ojca. Przecież znali ich od dawna. Piwne tęczówki prędko odnalazły Tonks, skinęła jej głową z szacunkiem. Im więcej Gwardzistów, tym mogli być pewni, że brną ku dobremu.
Oparła palce na mostku nosa, masując go, wsłuchując się w padające kolejno słowa. Mieli już teraz tylko jednego wroga – Rycerzy Walpurgii i przede wszystkim, Lorda Voldemorta, który trzymał nad wszystkim pieczę. W kotle robiło się gorąco, dorzucali kolejne ingrediencje do buzującej mikstury. Odjęła dłoń od twarzy, gdy Poppy, a potem Adrien doszli do głosu. Słuchała ich historii z napiętymi brwiami, niezwykle uważnie i w skupieniu. Poczuła wyraźnie, jak ktoś w jej wnętrzu właśnie zapala ogień.
– Zaraz, zaraz – rozejrzała się po wszystkich zgromadzonych. – Czy ja dobrze rozumiem? Poprawcie mnie, jeśli się mylę – po jej ustach przemknął grymas, który był mieszaniną kpiny i jaskrawego strachu. – Chcecie zabrać dzieci do Azkabanu i...? Tylko w taki sposób przerwiemy ciąg anomalii? – odrzuciła od siebie propozycję napełnienia różdżki siłą, w tej chwili jakby straciło to dla niej wartość. – Najpierw je ratujemy, a teraz posyłamy jak jagnięta na rzeź? – podniosła głos, przez zgłoski przemknął irlandzki akcent. Pytanie ulepione przez Tonks i Archibalda zdawało się zakorzeniać w niej to dziwne przeświadczenie. – Powiedzcie mi, że to żart. – wycedziła przez zęby, zaciskając dłonie w pięści. – Że da się to zrobić w inny sposób.
Zerknęła na ojca, gdy Alexander wspomniał, że ich przeciwnikiem był Ignotus Mulciber. Nemezis Rinehearta, niezagojona nigdy rana. Sama zapałała do niego nienawiścią, to w końcu on chciał ich udusić, on zamknął ich w czarnomagicznej pułapce Protego Kletva. Gdy wspomniano o tych, których nie było wśród nich teraz, spojrzała na Bena, potem znowu na Hanię. Jedni trzymali się jak na włosku, innym udało się uciec od ślepego uścisku losu. Gdy usłyszała o Billym, a potem o Sally, spojrzała na ojca. Przecież znali ich od dawna. Piwne tęczówki prędko odnalazły Tonks, skinęła jej głową z szacunkiem. Im więcej Gwardzistów, tym mogli być pewni, że brną ku dobremu.
Oparła palce na mostku nosa, masując go, wsłuchując się w padające kolejno słowa. Mieli już teraz tylko jednego wroga – Rycerzy Walpurgii i przede wszystkim, Lorda Voldemorta, który trzymał nad wszystkim pieczę. W kotle robiło się gorąco, dorzucali kolejne ingrediencje do buzującej mikstury. Odjęła dłoń od twarzy, gdy Poppy, a potem Adrien doszli do głosu. Słuchała ich historii z napiętymi brwiami, niezwykle uważnie i w skupieniu. Poczuła wyraźnie, jak ktoś w jej wnętrzu właśnie zapala ogień.
– Zaraz, zaraz – rozejrzała się po wszystkich zgromadzonych. – Czy ja dobrze rozumiem? Poprawcie mnie, jeśli się mylę – po jej ustach przemknął grymas, który był mieszaniną kpiny i jaskrawego strachu. – Chcecie zabrać dzieci do Azkabanu i...? Tylko w taki sposób przerwiemy ciąg anomalii? – odrzuciła od siebie propozycję napełnienia różdżki siłą, w tej chwili jakby straciło to dla niej wartość. – Najpierw je ratujemy, a teraz posyłamy jak jagnięta na rzeź? – podniosła głos, przez zgłoski przemknął irlandzki akcent. Pytanie ulepione przez Tonks i Archibalda zdawało się zakorzeniać w niej to dziwne przeświadczenie. – Powiedzcie mi, że to żart. – wycedziła przez zęby, zaciskając dłonie w pięści. – Że da się to zrobić w inny sposób.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem