Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Pokój gościnny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
łóżko Loża 1
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
łóżko Loża 2
40 - Sam
41 - Hannah
ośla ławka Krzesełka pod ścianą
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój gościnny
Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
40 - Sam
41 - Hannah
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Artur chyba chciał poruszyć kwestię odkrytych tożsamości rycerzy, zwłaszcza Deirdre, lecz coś go powstrzymywało. Coś, jakaś cześć w jego głowie nie mogła tego zaakceptować, przyjąć do wiadomości. W irracjonalny sposób chciał sobie wmówić, że mają do czynienia z pomyłką, ale chłodny umysł podpowiadał, że nie ma sensu się oszukiwać. Na razie milczał, starając sobie wszystko ułożyć, zrobić coś z małym pęknięciem gdzieś w jego sercu. Sercu słabym, bo chyba wciąż obciążonym ułomnością dawnych uczuć.
Szczęśliwie, jeśli można tak powiedzieć, pojawił się nowy temat. Śmiały plan, rozwiązanie kwestii anomalii. Oczywiście mogący ich wiele kosztować. Na samą myśl o użyciu Kamienia Wskrzeszeń w iskra chęci obcowania z nieznanym zmieniła się w płomień. Ten głód zetknięcia się z prastarą tajemnicą, z czymś wyciągniętym prosto z legend...
Na szczęście w porę się opamiętał, rozum podpowiedział mu niebezpieczeństwa kryjące się za tym rozwiązaniem, a nie chodziło tu tylko o ryzykowanie życiem Zakonników, ale też dzieci. Jackie zareagowała bardziej emocjonalnie, ale miała słuszność - wystawiać je na takie niebezpieczeństwo po ich ocaleniu?
- Skąd pewność, że Kamień Wskrzeszeń uratuje dzieci od śmierci? - spytał zaniepokojonym tonem. - To potężny przedmiot, jednak bardzo zagadkowy. Chyba nie ma co przypominać, że już w Opowieści o Trzech Braciach doprowadził Kadmusa Peverella do samobójstwa. Na jakiej podstawie mamy szansę na lepszy efekt?
Żałował, że przez wybranie kariery aurora zaniedbał dawne pasje, przez co teraz w takich tematach musiał bardziej pokładać wiarę w starannie zdobytej wiedzy innych. Jeśli wiedziałby więcej, to może dostrzegłby inne rozwiązanie, które nie będzie tak wiele kosztować.
- Wiem, że to tylko baśń, ale może być w niej zamaskowane ostrzeżenie. Dzieci mogą przeżyć, tak jak mamy nadzieję, ale co się z nimi stanie? Taka magia zawsze ma swoje konsekwencje. Mogą zostać przez nią wyniszczone, ich umysł oraz dusze. Kim lub czym mogą się stać na skutek igrania z tak niebezpiecznymi siłami? - mówił śmiertelnie poważnie, nie pozwalając sobie na choć chwilę rozluźnienia. - Co z nimi będzie? - zakończył prostym pytaniem, trochę skierowanym do wszystkich zebranych.
Zastanawiał się, czy nie zrobił się za bardzo miękki. Wojna wymagała poświęceń, tak było od zawsze. Tylko łatwiej jest dysponować życiem dorosłych, którzy świadomie ryzykują, niż życiem dzieci, dopiero zaczynających swoją drogę.
Z drugiej strony, tym sposobem mogli pozbyć się anomalii, widma wyniszczającego ich świat. Na twarzy Artura pojawiło się zwątpienie wobec własnych słów, był rozdarty między większym dobrem a zwykłą, ludzką empatią.
Do głowy przyszła mu jeszcze jedna rzecz, kwestia równie istotna, jeśli nawet (z punktu widzenia chłodnej kalkulacji) ważniejsza:
- Jest szansa, że wróg może przewidzieć nasz ruch? Czy może tam na nas czekać pułapka? - podjął z pewnym wahaniem.
Szczęśliwie, jeśli można tak powiedzieć, pojawił się nowy temat. Śmiały plan, rozwiązanie kwestii anomalii. Oczywiście mogący ich wiele kosztować. Na samą myśl o użyciu Kamienia Wskrzeszeń w iskra chęci obcowania z nieznanym zmieniła się w płomień. Ten głód zetknięcia się z prastarą tajemnicą, z czymś wyciągniętym prosto z legend...
Na szczęście w porę się opamiętał, rozum podpowiedział mu niebezpieczeństwa kryjące się za tym rozwiązaniem, a nie chodziło tu tylko o ryzykowanie życiem Zakonników, ale też dzieci. Jackie zareagowała bardziej emocjonalnie, ale miała słuszność - wystawiać je na takie niebezpieczeństwo po ich ocaleniu?
- Skąd pewność, że Kamień Wskrzeszeń uratuje dzieci od śmierci? - spytał zaniepokojonym tonem. - To potężny przedmiot, jednak bardzo zagadkowy. Chyba nie ma co przypominać, że już w Opowieści o Trzech Braciach doprowadził Kadmusa Peverella do samobójstwa. Na jakiej podstawie mamy szansę na lepszy efekt?
Żałował, że przez wybranie kariery aurora zaniedbał dawne pasje, przez co teraz w takich tematach musiał bardziej pokładać wiarę w starannie zdobytej wiedzy innych. Jeśli wiedziałby więcej, to może dostrzegłby inne rozwiązanie, które nie będzie tak wiele kosztować.
- Wiem, że to tylko baśń, ale może być w niej zamaskowane ostrzeżenie. Dzieci mogą przeżyć, tak jak mamy nadzieję, ale co się z nimi stanie? Taka magia zawsze ma swoje konsekwencje. Mogą zostać przez nią wyniszczone, ich umysł oraz dusze. Kim lub czym mogą się stać na skutek igrania z tak niebezpiecznymi siłami? - mówił śmiertelnie poważnie, nie pozwalając sobie na choć chwilę rozluźnienia. - Co z nimi będzie? - zakończył prostym pytaniem, trochę skierowanym do wszystkich zebranych.
Zastanawiał się, czy nie zrobił się za bardzo miękki. Wojna wymagała poświęceń, tak było od zawsze. Tylko łatwiej jest dysponować życiem dorosłych, którzy świadomie ryzykują, niż życiem dzieci, dopiero zaczynających swoją drogę.
Z drugiej strony, tym sposobem mogli pozbyć się anomalii, widma wyniszczającego ich świat. Na twarzy Artura pojawiło się zwątpienie wobec własnych słów, był rozdarty między większym dobrem a zwykłą, ludzką empatią.
Do głowy przyszła mu jeszcze jedna rzecz, kwestia równie istotna, jeśli nawet (z punktu widzenia chłodnej kalkulacji) ważniejsza:
- Jest szansa, że wróg może przewidzieć nasz ruch? Czy może tam na nas czekać pułapka? - podjął z pewnym wahaniem.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wysłuchała opowieści innych: Samuela, Kierana, jego córki Jackie, Susanne Lovegood, Hannah. O walkach, jakie musieli stoczyć, zarówno podczas prób przechwycenia kamienia, jednych skutecznych innych nie, a także przy ogniskach anomalii. Widok opaski na oku Hannah, pokiereszowanej twarzy Benjamina, zmęczonej Susanne - poruszał i przerażał jednocześnie. Samej Maxine nie przyszło jeszcze stanąć oko w oko z przeciwnikiem, pojedynki, które toczyła, miały miejsce wyłącznie w Klubie Pojedynków - ale nie sądziła, aby ten stan rzeczy potrwał długo. Miejsca owładnięte anomalii budziły zainteresowanie nie tylko Zakonu Feniksa; prędzej czy później będzie musiała stanąć do walki. Miała jedynie nadzieję, że gdy ten moment nadejdzie - będzie gotowa. Nie zdziwiło ją, że inny Mulciber został skazany za torturowanie mugoli. Pewnie wszyscy tacy byli. Zepsuci do szpiku kości, źli, przekazywali sobie plugastwo w genach, ot co.
Zwróciła spojrzenie ku Kieranowi. Czuła się dziwnie, gdy rozmawiano o planach infiltracji ulicy Śmiertelnego Nokturnu, palącej potrzebie wyszpiegowania następnego kroku wroga, próbie dowiedzenia się o nich jak najwięcej. Każda, nawet z pozoru nieistotna informacja, mogła okazać się informacją na wagę złota. Powinni byli to zrobić - ale sama nie widziała siebie w tej roli. Nie dlatego, że się bała, że wątpiła w swoje umiejętności. Wybrała dość specyficzną ścieżkę zawodową. Jej twarz pojawiała się w gazetach, była znana fanom quidditcha, a ich w całej Anglii nie brakowało. Rozpoznana mogłaby przynieść więcej szkody, niż pożytku.
Spuściła w milczeniu głowę, kiedy mówiono o poległych. Nie znała ich, ale była zdania, że zasługują na upamiętnienie. - Może ściana pamięci w starej chacie? - zaproponowała nieśmiało, spoglądając w stronę Brendana. Przy niej można zapalić by świeczkę, spojrzeć na fotografię - by nikt nie zapomniał o poległych.
- A lusterka dwukierunkowe? Gdybyśmy mieli możliwość zamknąć drobne lusterka w medalionach, a po wypowiedzeniu konkretnego imienia moglibyśmy się połączyć z drugą osobą? - zastanowiła się na głos, gdy Florean wspomniał o kryształach. Kojarzyła lusterka dwukierunkowe jako dobry sposób komunikacji - tyle, że one były kruche i połączone w pary. Potrzebowali bardziej rozbudowanego sposobu komunikacji
Głos zajęło dwoje członków jednostki badawczej, w ich opowieści wsłuchała się z uwagą, Brendan wspominał, iż to właśnie oni mają do przekazania najistotniejsze wieści. Bladła z każdą chwilą. Niewiele z tego rozumiała, nie była umysłem ścisłym, nie była typem naukowca. Wnioski nasuwały się jedne - i to inni sformułowali werbalnie pytania cisnące się na usta.
Czy naprawdę dzieci musiały... zginąć? Czy nie było innego wyjścia?
Wszystko co miała w żołądku podeszło jej do gardła. Niezwykle blada i przestraszona w milczeniu oczekiwała na odpowiedzi - i przeczuwała, że wcale nie chce ich usłyszeć.
Zwróciła spojrzenie ku Kieranowi. Czuła się dziwnie, gdy rozmawiano o planach infiltracji ulicy Śmiertelnego Nokturnu, palącej potrzebie wyszpiegowania następnego kroku wroga, próbie dowiedzenia się o nich jak najwięcej. Każda, nawet z pozoru nieistotna informacja, mogła okazać się informacją na wagę złota. Powinni byli to zrobić - ale sama nie widziała siebie w tej roli. Nie dlatego, że się bała, że wątpiła w swoje umiejętności. Wybrała dość specyficzną ścieżkę zawodową. Jej twarz pojawiała się w gazetach, była znana fanom quidditcha, a ich w całej Anglii nie brakowało. Rozpoznana mogłaby przynieść więcej szkody, niż pożytku.
Spuściła w milczeniu głowę, kiedy mówiono o poległych. Nie znała ich, ale była zdania, że zasługują na upamiętnienie. - Może ściana pamięci w starej chacie? - zaproponowała nieśmiało, spoglądając w stronę Brendana. Przy niej można zapalić by świeczkę, spojrzeć na fotografię - by nikt nie zapomniał o poległych.
- A lusterka dwukierunkowe? Gdybyśmy mieli możliwość zamknąć drobne lusterka w medalionach, a po wypowiedzeniu konkretnego imienia moglibyśmy się połączyć z drugą osobą? - zastanowiła się na głos, gdy Florean wspomniał o kryształach. Kojarzyła lusterka dwukierunkowe jako dobry sposób komunikacji - tyle, że one były kruche i połączone w pary. Potrzebowali bardziej rozbudowanego sposobu komunikacji
Głos zajęło dwoje członków jednostki badawczej, w ich opowieści wsłuchała się z uwagą, Brendan wspominał, iż to właśnie oni mają do przekazania najistotniejsze wieści. Bladła z każdą chwilą. Niewiele z tego rozumiała, nie była umysłem ścisłym, nie była typem naukowca. Wnioski nasuwały się jedne - i to inni sformułowali werbalnie pytania cisnące się na usta.
Czy naprawdę dzieci musiały... zginąć? Czy nie było innego wyjścia?
Wszystko co miała w żołądku podeszło jej do gardła. Niezwykle blada i przestraszona w milczeniu oczekiwała na odpowiedzi - i przeczuwała, że wcale nie chce ich usłyszeć.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
To, że przy stole było tyle pustych miejsc, kazało Sophii zastanawiać się, co z pozostałymi. Patrzyła na to pod aurorskim kątem; nieobecnych mogły zatrzymać jakieś inne sprawy, ale mogli też wpaść w tarapaty lub zostać napadnięci przez ich przeciwników. Jak ktoś słusznie zauważył – skoro oni wiedzieli całkiem sporo o nich, tamci również mogli posiadać wiele informacji na temat Zakonników. Mogli także wiedzieć o niej, jeśli mężczyźni z Dziurawego Kotła przeżyli, poza tym jako aurorka znana z postępowych poglądów także mogła znaleźć się na celowniku, choć jako auror znajdowała się na nim i tak. W gorszej sytuacji byli inni Zakonnicy, ci, którzy na co dzień nie nawykli do narażenia życia. Z pewnością nie każdy też umiał walczyć z takimi przeciwnikami, z jakimi mieli do czynienia.
Rycerze Walpurgii poczynali sobie coraz śmielej, atakując Zakonników. Nie ulegało wątpliwości, że zagrożenie było realne i mogło stanowić zagrożenie nie tylko dla nich, ale też ich bliskich, a także zwykłych, niewinnych obywateli o nieczystej krwi. Bardziej niż o samą siebie obawiała się właśnie o losy niewinnych, postronnych osób. O własnych najbliższych już nie musiała się bać, jej rodzice byli martwi, a brat kilka miesięcy temu wyjechał za granicę. Tylko ona została z tej dawnej, niegdyś zgranej i kochającej się rodziny, a jej przynależność do Zakonu nie pociągnie w przepaść nikogo poza nią.
Opowiedziała o własnym spotkaniu z tymi plugawcami, podczas którego miały z Jessą wiele szczęścia, że trafiły na tak nieudolnych przeciwników, którzy sami wpakowali się w pułapkę.
- Dokładnie tak było – potwierdziła wątpliwości Brendana. – Po krótkiej wymianie zaklęć obaj weszli do zwykłej, drewnianej szafy na ubrania w pokoju w Dziurawym Kotle, w której ich zamknęłyśmy. – To wyglądało dość komicznie, biorąc pod uwagę, że obaj byli wysokimi, dorosłymi mężczyznami i jeden dodatkowo był owinięty gorącym łańcuchem, a więc w karykaturalny sposób wskoczył do szafy zaraz za swoim brodatym towarzyszem. – Nie wiem, co chcieli osiągnąć, może liczyli na to, że to szafka zniknięć i w magiczny sposób uciekną. Choć koniec końców uciekli, choć nie wiadomo do końca, czy to wina anomalii, czy jakieś ich czarnoksięskie sztuczki. Tak czy inaczej, jeśli jest możliwość skorzystania z myślodsiewni, mogę w każdej chwili to pokazać zainteresowanym. Może ktoś zidentyfikuje tego mężczyznę i będzie wiadomo, kim jest, bo może to ktoś, kogo już znamy. – Było całkiem możliwe, że Zakonnicy już go znali, może jego nazwisko było jednym z tych, które padły i to nawet dzisiaj, a jeśli nie, to przynajmniej poznają kolejną osobę, którą trzeba mieć na uwadze. Sophia także bardzo chciała się dowiedzieć, jak nazywał się ów delikwent z szafy. – Chętnie zobaczę też wspomnienia innych dotyczące naszych przeciwników – dodała po chwili; większość padających nazwisk nic jej nie mówiła i nie potrafiła ich przypisać do konkretnych ludzi, poza Deirdre, którą znała z Hogwartu, bo były na jednym roku. Miała na tyle charakterystyczne personalia i wygląd, że ją zapamiętała. A zdecydowanie powinna wiedzieć, jak wyglądali ich przeciwnicy, zwłaszcza, gdy dojdzie do skutku pomysł z infiltracją Nokturnu.
Kiedy temat zszedł na te kwestie, słuchała uważnie. Niestety nie była metamorfomagiem ani animagiem – gdyby była, na pewno skorzystałaby z takich umiejętności. Jej aparycja była dość charakterystyczna, mężczyźni z szafy mogli ją zapamiętać, a jeśli jeden z nich nosił nazwisko Burke, na pewno dobrze poruszał się po Nokturnie i miał tam rozległe znajomości. Ale eliksir wielosokowy mógł być potencjalnie dobrym rozwiązaniem – gdyby tylko Sophia miała większe umiejętności, jeśli chodzi o kłamstwo, manipulowanie i aktorstwo. Zawsze była osobą szczerą i kiepską w udawaniu kogoś, kim nie była – a żeby przekonująco udawać inną osobę, należało dużo o niej wiedzieć i umiejętnie naśladować jej zachowania. Musiała nad tym popracować, jeśli chciała się przydać na etapie infiltracji, bo same umiejętności w magii to nie wszystko. Nie bała się Nokturnu, ale wiedziała, że najmniejszy błąd kogokolwiek może ściągnąć kłopoty i na resztę Zakonników. Nie wystarczyło tylko tam wejść, co nie stanowiłoby problemu dla aurorów uczonych maskowania się, musieli zbliżyć się do ludzi, których szukali.
- Świstokliki to dobra myśl – podchwyciła pomysł, który już padł, a który wydawał się sensowny, zwłaszcza gdy nie działała teleportacja. – Jeśli chodzi o tarcze i patronusy, mogę zaoferować pomoc osobom, które nie czują się w tym temacie tak pewne, to samo dotyczy zaklęć ochronnych. Fred ma rację, musimy być czujni i przygotowani. Kto wie, czy oni także nie pomyślą lub nawet już pomyśleli o zinfiltrowaniu nas, skoro z pewnością znają tożsamość części Zakonników i na pewno mają też własnych alchemików gotowych dostarczyć eliksir wielosokowy, może nawet i metamorfomagów?
Nie wiedziała, co robili nieobecni zakonnicy, tylko co do Aldricha mogła mieć pewne podejrzenia, ale po spotkaniu musiała do niego napisać i upewnić się, że zatrzymała go tylko praca, a nie coś gorszego. Zdawała sobie sprawę, że rycerze faktycznie mogli wpaść na podobny pomysł i chcieć podszyć się pod kogoś, dlatego musieli być czujni. Pogratulowała także Justine przejścia próby – była pierwszą kobietą w Gwardii, za co Sophia mimowolnie poczuła do niej tym większy szacunek, zawsze podziwiała silne kobiety i dążyła do tego, by samej też nią być, odciąć się od słabości zbyt często kojarzonej z jej płcią.
Dobrze, że Chata powstała na czas. Sophia w napięciu wysłuchiwała relacji o napaści na profesor Bagshot i dzieci – jak to dobrze, że dzięki ich połączonym staraniom przy odbudowie mieli dokąd uciec. To wyjaśniało też, dlaczego spotkanie było tutaj, a nie tam. Wysłuchała też relacji Poppy i Adriena; część z tego już wiedziała, to odnośnie różdżek, bo wraz z Poppy zbierała już resztki magii w jednej z naprawionych przez siebie anomalii i uzdrowicielka zdążyła jej nieco napomknąć, ale z pewnością nie była to tak szczegółowa relacja jak ta, którą usłyszała. Kiedy badacze mówili, milczała, uważnie chłonąc ich słowa. Anomalie nie były naprawione do końca, a jedynie wyciszone, co mogli częściowo przekuć na swoją korzyść, wzmacniając różdżki, chociaż jeden pożytek z tego złego. Ich moc żyła w trójce wyjątkowych dzieci, tych samych, które chcieli dopaść tamci. Skrzywiła się, słysząc, do jakich potworności był zdolny Grindelwald – stworzył anomalie i umieścił je w dzieciach. Zaintrygowały ją też wzmianki o kręgach, które mieli odnaleźć, by aktywować moc i utkać z patronusów coś w rodzaju świstoklika, który pomoże im dostać się do Azkabanu.
- Więc żeby zakończyć anomalie, musimy wybudzić te kręgi, a później utkać świstoklik z patronusów i... udać się tam razem z dziećmi? – zapytała, bo to właśnie zrozumiała ze słów badaczy. Nie była tęgim, naukowym umysłem, więc bardziej naukowe kwestie niewiele jej mówiły, ale swoje wnioski wysnuła. I była gotowa wziąć w tym wszystkim udział, żeby tylko zakończyć koszmar anomalii. Miała tylko nadzieję, że da się to uczynić w taki sposób, by dzieci przeżyły; zdawała sobie sprawę, że w przeciwnym razie wszystkich czekał bardzo trudny moralny dylemat. Spojrzała na badaczy, nie powielając jednak pytań innych. Słuchała i czekała na odpowiedzi. To, że musieli spróbować powstrzymać anomalie, nie ulegało wątpliwości.
Rycerze Walpurgii poczynali sobie coraz śmielej, atakując Zakonników. Nie ulegało wątpliwości, że zagrożenie było realne i mogło stanowić zagrożenie nie tylko dla nich, ale też ich bliskich, a także zwykłych, niewinnych obywateli o nieczystej krwi. Bardziej niż o samą siebie obawiała się właśnie o losy niewinnych, postronnych osób. O własnych najbliższych już nie musiała się bać, jej rodzice byli martwi, a brat kilka miesięcy temu wyjechał za granicę. Tylko ona została z tej dawnej, niegdyś zgranej i kochającej się rodziny, a jej przynależność do Zakonu nie pociągnie w przepaść nikogo poza nią.
Opowiedziała o własnym spotkaniu z tymi plugawcami, podczas którego miały z Jessą wiele szczęścia, że trafiły na tak nieudolnych przeciwników, którzy sami wpakowali się w pułapkę.
- Dokładnie tak było – potwierdziła wątpliwości Brendana. – Po krótkiej wymianie zaklęć obaj weszli do zwykłej, drewnianej szafy na ubrania w pokoju w Dziurawym Kotle, w której ich zamknęłyśmy. – To wyglądało dość komicznie, biorąc pod uwagę, że obaj byli wysokimi, dorosłymi mężczyznami i jeden dodatkowo był owinięty gorącym łańcuchem, a więc w karykaturalny sposób wskoczył do szafy zaraz za swoim brodatym towarzyszem. – Nie wiem, co chcieli osiągnąć, może liczyli na to, że to szafka zniknięć i w magiczny sposób uciekną. Choć koniec końców uciekli, choć nie wiadomo do końca, czy to wina anomalii, czy jakieś ich czarnoksięskie sztuczki. Tak czy inaczej, jeśli jest możliwość skorzystania z myślodsiewni, mogę w każdej chwili to pokazać zainteresowanym. Może ktoś zidentyfikuje tego mężczyznę i będzie wiadomo, kim jest, bo może to ktoś, kogo już znamy. – Było całkiem możliwe, że Zakonnicy już go znali, może jego nazwisko było jednym z tych, które padły i to nawet dzisiaj, a jeśli nie, to przynajmniej poznają kolejną osobę, którą trzeba mieć na uwadze. Sophia także bardzo chciała się dowiedzieć, jak nazywał się ów delikwent z szafy. – Chętnie zobaczę też wspomnienia innych dotyczące naszych przeciwników – dodała po chwili; większość padających nazwisk nic jej nie mówiła i nie potrafiła ich przypisać do konkretnych ludzi, poza Deirdre, którą znała z Hogwartu, bo były na jednym roku. Miała na tyle charakterystyczne personalia i wygląd, że ją zapamiętała. A zdecydowanie powinna wiedzieć, jak wyglądali ich przeciwnicy, zwłaszcza, gdy dojdzie do skutku pomysł z infiltracją Nokturnu.
Kiedy temat zszedł na te kwestie, słuchała uważnie. Niestety nie była metamorfomagiem ani animagiem – gdyby była, na pewno skorzystałaby z takich umiejętności. Jej aparycja była dość charakterystyczna, mężczyźni z szafy mogli ją zapamiętać, a jeśli jeden z nich nosił nazwisko Burke, na pewno dobrze poruszał się po Nokturnie i miał tam rozległe znajomości. Ale eliksir wielosokowy mógł być potencjalnie dobrym rozwiązaniem – gdyby tylko Sophia miała większe umiejętności, jeśli chodzi o kłamstwo, manipulowanie i aktorstwo. Zawsze była osobą szczerą i kiepską w udawaniu kogoś, kim nie była – a żeby przekonująco udawać inną osobę, należało dużo o niej wiedzieć i umiejętnie naśladować jej zachowania. Musiała nad tym popracować, jeśli chciała się przydać na etapie infiltracji, bo same umiejętności w magii to nie wszystko. Nie bała się Nokturnu, ale wiedziała, że najmniejszy błąd kogokolwiek może ściągnąć kłopoty i na resztę Zakonników. Nie wystarczyło tylko tam wejść, co nie stanowiłoby problemu dla aurorów uczonych maskowania się, musieli zbliżyć się do ludzi, których szukali.
- Świstokliki to dobra myśl – podchwyciła pomysł, który już padł, a który wydawał się sensowny, zwłaszcza gdy nie działała teleportacja. – Jeśli chodzi o tarcze i patronusy, mogę zaoferować pomoc osobom, które nie czują się w tym temacie tak pewne, to samo dotyczy zaklęć ochronnych. Fred ma rację, musimy być czujni i przygotowani. Kto wie, czy oni także nie pomyślą lub nawet już pomyśleli o zinfiltrowaniu nas, skoro z pewnością znają tożsamość części Zakonników i na pewno mają też własnych alchemików gotowych dostarczyć eliksir wielosokowy, może nawet i metamorfomagów?
Nie wiedziała, co robili nieobecni zakonnicy, tylko co do Aldricha mogła mieć pewne podejrzenia, ale po spotkaniu musiała do niego napisać i upewnić się, że zatrzymała go tylko praca, a nie coś gorszego. Zdawała sobie sprawę, że rycerze faktycznie mogli wpaść na podobny pomysł i chcieć podszyć się pod kogoś, dlatego musieli być czujni. Pogratulowała także Justine przejścia próby – była pierwszą kobietą w Gwardii, za co Sophia mimowolnie poczuła do niej tym większy szacunek, zawsze podziwiała silne kobiety i dążyła do tego, by samej też nią być, odciąć się od słabości zbyt często kojarzonej z jej płcią.
Dobrze, że Chata powstała na czas. Sophia w napięciu wysłuchiwała relacji o napaści na profesor Bagshot i dzieci – jak to dobrze, że dzięki ich połączonym staraniom przy odbudowie mieli dokąd uciec. To wyjaśniało też, dlaczego spotkanie było tutaj, a nie tam. Wysłuchała też relacji Poppy i Adriena; część z tego już wiedziała, to odnośnie różdżek, bo wraz z Poppy zbierała już resztki magii w jednej z naprawionych przez siebie anomalii i uzdrowicielka zdążyła jej nieco napomknąć, ale z pewnością nie była to tak szczegółowa relacja jak ta, którą usłyszała. Kiedy badacze mówili, milczała, uważnie chłonąc ich słowa. Anomalie nie były naprawione do końca, a jedynie wyciszone, co mogli częściowo przekuć na swoją korzyść, wzmacniając różdżki, chociaż jeden pożytek z tego złego. Ich moc żyła w trójce wyjątkowych dzieci, tych samych, które chcieli dopaść tamci. Skrzywiła się, słysząc, do jakich potworności był zdolny Grindelwald – stworzył anomalie i umieścił je w dzieciach. Zaintrygowały ją też wzmianki o kręgach, które mieli odnaleźć, by aktywować moc i utkać z patronusów coś w rodzaju świstoklika, który pomoże im dostać się do Azkabanu.
- Więc żeby zakończyć anomalie, musimy wybudzić te kręgi, a później utkać świstoklik z patronusów i... udać się tam razem z dziećmi? – zapytała, bo to właśnie zrozumiała ze słów badaczy. Nie była tęgim, naukowym umysłem, więc bardziej naukowe kwestie niewiele jej mówiły, ale swoje wnioski wysnuła. I była gotowa wziąć w tym wszystkim udział, żeby tylko zakończyć koszmar anomalii. Miała tylko nadzieję, że da się to uczynić w taki sposób, by dzieci przeżyły; zdawała sobie sprawę, że w przeciwnym razie wszystkich czekał bardzo trudny moralny dylemat. Spojrzała na badaczy, nie powielając jednak pytań innych. Słuchała i czekała na odpowiedzi. To, że musieli spróbować powstrzymać anomalie, nie ulegało wątpliwości.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Frances długo milczała, przysłuchując się podsumowaniom, do których nie mogła nic dodać. Nie wziąwszy udziału w poszukiwaniach kamienia wskrzeszenia, powiodła tylko wzrokiem po tych z zakonników, którzy opowiadali o wykonywaniu tego zadania. Jedyna zaś próba naprawy anomalii, jakiej podjęła się pod koniec wakacji zakończyła się szybko i boleśnie, nie wspomniała więc o niej, zapamiętując w zamian, komu mogłaby zaoferować swoje wsparcie w kolejnych podejściach. Naprawdę nadszedł najwyższy czas, by zaangażowała się bardziej. Z każdą kolejną opowieścią napotykała na następny wstrząs, jeszcze większy od poprzedniego, aż trudno było jej uwierzyć, że wszystkie te rzeczy wydarzyły się naprawdę. A przecież nie musiała nawet szukać dowodów na te wszystkie okropieństwa - siedziała w pokoju z ludźmi, którzy podjęli z nimi nierówną walkę i nadal nosili po niej straszne ślady.
Wyjaśnienia i propozycje badaczy przemawiających wkrótce potem przemówiły do naukowca drzemiącego we franinym wnętrzu. Praca, jaką musieli wykonać nad opracowaniem tej teorii bardzo jej zaimponowała. Z zainteresowaniem przyjrzała się mapie rozłożonej na stole i kiwnęła głową sygnalizując podstawowe zrozumienie sprawy, lecz zanim będzie mogła zadać jakieś konstruktywne pytania, które nie padły już przedtem, musiała wszystko solidnie przemyśleć. Znacznie utrudniał jej to dylemat moralny roztrząsany przez kilku Zakonników. Od samego początku była świadoma konieczności poświęcenia i po wszystkich obecnych widziała, że i oni się go nie boją. Nie, jeśli chodziło o ich własne zdrowie i życie. Frances jednak była zszokowana sugestią poświęcenia tych dzieci, o których mówili inni. Nikomu nie było z tym łatwo, to pewne, co niektórzy postanowili uzewnętrznić. Fran nie potrafiła dołączyć do tej dyskusji, boleśnie rozczarowana bezcelowością rozmyślania o naturze zła – czy istnieje większe i mniejsze, czy ma zawsze tę samą postać, z którą nie sposób podjąć dyskusji. Krzywda wyrządzona dziecku wykraczała jednak ponad wszelkie usprawiedliwienia i cele, Frances nie mogła nic na to poradzić – zwłaszcza słowa Artura o tragicznym w skutkach użyciu kamienia wskrzeszenia zostawiły w jej myślach paskudne obawy.
Z trudem odrzuciła od siebie myśli o losie czekającym te niewinne dzieci, a skupienie na propozycji utworzenia systemu komunikacji było chyba tylko mechanizmem obronnym.
- Teoretycznie jest to możliwe. – odezwała się, odnalazłszy spojrzeniem Maxine. W momencie, kiedy zasygnalizowano potrzebę ułatwienia im porozumiewania się ze sobą, w jej głowie zaczął tworzyć się bardzo mglisty szkic. Pomyślała o kilku zaklęciach, których mechanizm działania można by jakoś zmodyfikować i użyć do tego celu. – To znaczy, pomysł z lusterkami. Świstokliki też byłyby dobre, nawet bardzo w sytuacjach ostatecznych, ale chyba mniej uniwersalne. – dodała, gubiąc nieco wśród rozmyślań składność swojej wypowiedzi. Musiałaby pochylić się nad strukturą sieci Fiuu, której odwzorowanie między rozdanym członkom Zakonu lusterkami wydawało się jej najlepszym rozwiązaniem. Zupełnie nie miała jednak pojęcia, jak się zabrać za podobne przedsięwzięcie. Odruchowo sięgnęła do kieszeni, w której spoczywał biały kryształ. Zerkając na Floreana przelotnie, uśmiechnęła się do niego. – Może gdyby udało się rozpracować te kryształy, a potem pokombinować z zaklęciem Proteusza… – nie było ono ucieleśnieniem ich potrzeb, ale zawierało w sobie istotę zjednoczenia wielu przedmiotów, rozrzucenia nad nimi łączącej siatki, co było chyba najtrudniejszym elementem planu. – Musiałoby zostać wielokrotnie wzmocnione żeby objęło jak największy obszar, zmienione tak, by nie zakłócać zamierzonego działania lusterka… Dziwna i obawiam się, że bardzo trudna sprawa, ale tak, sądzę, że da się to zrobić. Albo przynajmniej coś zbliżonego do tego, o czym mówisz, Max. – zwróciła się do szukającej Harpii. Obłożenie zmienionej formy czaru specyfikacjami, które musiałoby nastąpić potem, żeby umożliwić selektywną komunikację – sama myśl przerosła na razie Frances, ale świadomość możliwości była bardzo motywująca, zwłaszcza że dotychczas nie miała zbyt wiele do powiedzenia i chwilami czuła się na spotkaniu jak piąte koło u wozu.
- Aha, pracujemy też, a raczej dopiero zaczynamy, z Jessą nad czymś w rodzaju ulepszenia Bąblogłowy, tak, żeby ułatwić ochronę przed wspomnianym Garotem i innymi… mgłami. – zakończyła niepewnie, szukając potwierdzenia u rudowłosej siedzącej naprzeciwko niej. Może nie miało to teraz zbyt wielkiego znaczenia, ale uznała, że wypadało jej chociaż raz się odezwać. Zamilkła jednak szybko, chcąc jeszcze raz pogłówkować nad sprawą, którą pochopnie poruszyła. Zrealizowanie tego planu wymagałoby opracowania bardzo skomplikowanego czaru, jeśli nie kilku, a czasu – i kto wie, czy także nie umiejętności – mogło zabraknąć w każdej chwili.
Wyjaśnienia i propozycje badaczy przemawiających wkrótce potem przemówiły do naukowca drzemiącego we franinym wnętrzu. Praca, jaką musieli wykonać nad opracowaniem tej teorii bardzo jej zaimponowała. Z zainteresowaniem przyjrzała się mapie rozłożonej na stole i kiwnęła głową sygnalizując podstawowe zrozumienie sprawy, lecz zanim będzie mogła zadać jakieś konstruktywne pytania, które nie padły już przedtem, musiała wszystko solidnie przemyśleć. Znacznie utrudniał jej to dylemat moralny roztrząsany przez kilku Zakonników. Od samego początku była świadoma konieczności poświęcenia i po wszystkich obecnych widziała, że i oni się go nie boją. Nie, jeśli chodziło o ich własne zdrowie i życie. Frances jednak była zszokowana sugestią poświęcenia tych dzieci, o których mówili inni. Nikomu nie było z tym łatwo, to pewne, co niektórzy postanowili uzewnętrznić. Fran nie potrafiła dołączyć do tej dyskusji, boleśnie rozczarowana bezcelowością rozmyślania o naturze zła – czy istnieje większe i mniejsze, czy ma zawsze tę samą postać, z którą nie sposób podjąć dyskusji. Krzywda wyrządzona dziecku wykraczała jednak ponad wszelkie usprawiedliwienia i cele, Frances nie mogła nic na to poradzić – zwłaszcza słowa Artura o tragicznym w skutkach użyciu kamienia wskrzeszenia zostawiły w jej myślach paskudne obawy.
Z trudem odrzuciła od siebie myśli o losie czekającym te niewinne dzieci, a skupienie na propozycji utworzenia systemu komunikacji było chyba tylko mechanizmem obronnym.
- Teoretycznie jest to możliwe. – odezwała się, odnalazłszy spojrzeniem Maxine. W momencie, kiedy zasygnalizowano potrzebę ułatwienia im porozumiewania się ze sobą, w jej głowie zaczął tworzyć się bardzo mglisty szkic. Pomyślała o kilku zaklęciach, których mechanizm działania można by jakoś zmodyfikować i użyć do tego celu. – To znaczy, pomysł z lusterkami. Świstokliki też byłyby dobre, nawet bardzo w sytuacjach ostatecznych, ale chyba mniej uniwersalne. – dodała, gubiąc nieco wśród rozmyślań składność swojej wypowiedzi. Musiałaby pochylić się nad strukturą sieci Fiuu, której odwzorowanie między rozdanym członkom Zakonu lusterkami wydawało się jej najlepszym rozwiązaniem. Zupełnie nie miała jednak pojęcia, jak się zabrać za podobne przedsięwzięcie. Odruchowo sięgnęła do kieszeni, w której spoczywał biały kryształ. Zerkając na Floreana przelotnie, uśmiechnęła się do niego. – Może gdyby udało się rozpracować te kryształy, a potem pokombinować z zaklęciem Proteusza… – nie było ono ucieleśnieniem ich potrzeb, ale zawierało w sobie istotę zjednoczenia wielu przedmiotów, rozrzucenia nad nimi łączącej siatki, co było chyba najtrudniejszym elementem planu. – Musiałoby zostać wielokrotnie wzmocnione żeby objęło jak największy obszar, zmienione tak, by nie zakłócać zamierzonego działania lusterka… Dziwna i obawiam się, że bardzo trudna sprawa, ale tak, sądzę, że da się to zrobić. Albo przynajmniej coś zbliżonego do tego, o czym mówisz, Max. – zwróciła się do szukającej Harpii. Obłożenie zmienionej formy czaru specyfikacjami, które musiałoby nastąpić potem, żeby umożliwić selektywną komunikację – sama myśl przerosła na razie Frances, ale świadomość możliwości była bardzo motywująca, zwłaszcza że dotychczas nie miała zbyt wiele do powiedzenia i chwilami czuła się na spotkaniu jak piąte koło u wozu.
- Aha, pracujemy też, a raczej dopiero zaczynamy, z Jessą nad czymś w rodzaju ulepszenia Bąblogłowy, tak, żeby ułatwić ochronę przed wspomnianym Garotem i innymi… mgłami. – zakończyła niepewnie, szukając potwierdzenia u rudowłosej siedzącej naprzeciwko niej. Może nie miało to teraz zbyt wielkiego znaczenia, ale uznała, że wypadało jej chociaż raz się odezwać. Zamilkła jednak szybko, chcąc jeszcze raz pogłówkować nad sprawą, którą pochopnie poruszyła. Zrealizowanie tego planu wymagałoby opracowania bardzo skomplikowanego czaru, jeśli nie kilku, a czasu – i kto wie, czy także nie umiejętności – mogło zabraknąć w każdej chwili.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wciąż była przejęta tym, co spotkało bliskie jej osoby. Przykro było patrzeć na Hannah i Bena w takim stanie, ale cieszyła się, że przynajmniej żyją, choć włos jej się jeżył na głowie, jak słuchała ich relacji z całego zdarzenia. To było naprawdę straszne, do czego ci czarnoksiężnicy byli zdolni. A co z tymi, których dziś zabrakło? Co, jeśli komuś także wydarzyło się coś złego? Charlie wyraźnie się zmartwiła. Ale przynajmniej przyniosła dużo eliksirów, i cieszyła się, że także inni alchemicy coś uwarzyli. Uśmiechnęła się ciepło do Susanne i Poppy, a także do innych. Na moment wychyliła się lekko, by zza Susanne i Roselyn dostrzec profil Very. Co jej siostra myślała o kwestiach, które padały na spotkaniu? W domu zdecydowanie musiały porozmawiać bardziej szczegółowo.
Niepokoiło ją to wszystko i uświadamiało, że wojna jest naprawdę realną perspektywą. I zdała sobie także sprawę z własnej bezbronności. Bo co niby mogła, zmienić się w kota i uciec? Podszkolenie się w magii obronnej było czymś, co zdecydowanie powinna uczynić, jeśli nie chciała musieć ratować się wyłącznie ucieczką.
Zainteresowała się kwestią eliksiru, o którym wspomniał Asbjorn.
- Po spotkaniu chętnie dowiem się, co to za eliksir – zwróciła się do Norwega, gotowa zaoferować pomoc w badaniach. Jak zdobędzie badawcze doświadczenia, łatwiej będzie jej w przyszłości przeprowadzić własne.
Zgodziła się z tym, że eliksiry powinni rozdać po spotkaniu, bo tak było najlepiej. Teraz należało skupić się na innych sprawach, jak anomalie i inne. Musiała w końcu spróbować się z nimi zmierzyć, chociaż raz. W infiltracji Nokturnu mimo wszystko nie byłaby zbyt przydatna, chyba że od początku do końca pozostawałaby w postaci kota i dyskretnie obserwowałaby ludzi w ciele pospolitego zwierzęcia. W ludzkiej formie nie przydałaby się w ogóle – nie potrafiła walczyć ani nawet kłamać. Nawet dziecko nie dałoby się nabrać na jej próby udawania kogoś innego. Pójście na Nokturn aż prosiłoby się o avadę lub coś jeszcze gorszego. Wzdrygnęła się.
- Raczej nie przydam się w infiltrowaniu środowiska Nokturnu, bo nie potrafię się po nim poruszać – chyba że jako kot. Ale jeśli będzie potrzeba, uwarzę eliksir wielosokowy dla tych, którzy zdecydują się tam zapuścić – zaoferowała. Bo w tym była najlepsza, mogła walczyć zza kociołka i wspomóc tych, którzy mieli dość odwagi, by wybrać się na tak ryzykowną misję. Pogratulowała Justine przejścia Próby – z pewnością musiała być niezwykle odważna.
Słysząc o napaści na profesor Bagshot i dzieci, zakryła usta dłonią. Jak to dobrze, że zdążyli odbudować chatę! W równie dużym napięciu wysłuchała sprawozdania badaczy na temat anomalii, wzmacniania różdżek i w końcu dzieci i tego, co zrobił z nimi Grindelwald i co musieli zrobić oni, by zakończyć ten koszmar. Rozejrzała się po otoczeniu ze strachem, przerażona myślą o tym, że dzieci mogły zginąć – ale co, jeśli nie było innego wyboru? Tak czy inaczej przerażała ją okropność tego, co im zrobiono, a także samych anomalii. A więc okazało się, że naprawy nie były do końca skuteczne, jedynie tłumiły złą moc zamiast ją całkiem usunąć. Nie dało się tego zrobić, póki anomalie były połączone z dziećmi.
Z wzmocnienia różdżki i tak nie mogła skorzystać, skoro nie naprawiła żadnej anomalii, ale i tak słuchała z ciekawością, będąc pod wrażeniem odkryć. W głębi duszy żałowała, że nie mogła ich współdzielić, że nie była częścią grupy badawczej, ale może kiedyś? Bardziej poruszyła ją część dotycząca dzieci i tego, że w pewnym sensie same były anomaliami. Analizowała w myślach słowa Poppy i Adriena, próbując wychwycić ich przekaz.
- Do Azkabanu? – wyszeptała, wyraźnie poruszona wizją zabierania niewinnych dzieci w tak straszne miejsce. – Czy one będą musiały...? – nie potrafiła dokończyć, ale pragnęła ufać, że badacze znajdą sposób, który umożliwi zniszczenie tej mocy przy jednoczesnym uratowaniu dzieci. Na pewno nie chcieli ich krzywdy, robili tylko to, co konieczne, by uratować świat od piekła szalejących anomalii. W końcu mieli fragmenty Kamienia Wskrzeszenia, profesor Bagshot na pewno będzie umiała go połączyć. Może jego moc uratuje dzieci? Zdawała sobie sprawę, że sama w takiej wyprawie się nie przyda, ale mogła zaoferować swoją pomoc w tkaniu świstoklika z patronusów. Im więcej Zakonników pośle swoją czystą energię, tym większą szansę powodzenia będą mieć.
- Trzeba skończyć z tymi anomaliami. Jeśli tylko naprawdę jest na to szansa... – mówiła wciąż, patrząc na badaczy, na siedzącą obok Poppy, a potem na Adriena po drugiej stronie stołu. Jej serce wypełniała nadzieja, że ten koszmar dało się zakończyć i nie będzie trwać już zawsze, ale z drugiej tak wiele rzeczy mogło nie wyjść, począwszy od tego, co mogło stać się z dziećmi, a skończywszy na tym, że coś mogło pójść nie tak podczas misji i ucierpią zakonnicy, a anomalii jednak nie uda się naprawić. Ale pragnęła myśleć optymistycznie i chwytać się nikłego światełka w ciemności i nadziei, że wspólnymi siłami sobie poradzą. Jeśli rzeczywiście planowali wyprawę do Azkabanu, Charlie dostarczy im tyle eliksirów, ile zdoła. Kto wie, może do tego czasu dojrzeją też felixy?
Niepokoiło ją to wszystko i uświadamiało, że wojna jest naprawdę realną perspektywą. I zdała sobie także sprawę z własnej bezbronności. Bo co niby mogła, zmienić się w kota i uciec? Podszkolenie się w magii obronnej było czymś, co zdecydowanie powinna uczynić, jeśli nie chciała musieć ratować się wyłącznie ucieczką.
Zainteresowała się kwestią eliksiru, o którym wspomniał Asbjorn.
- Po spotkaniu chętnie dowiem się, co to za eliksir – zwróciła się do Norwega, gotowa zaoferować pomoc w badaniach. Jak zdobędzie badawcze doświadczenia, łatwiej będzie jej w przyszłości przeprowadzić własne.
Zgodziła się z tym, że eliksiry powinni rozdać po spotkaniu, bo tak było najlepiej. Teraz należało skupić się na innych sprawach, jak anomalie i inne. Musiała w końcu spróbować się z nimi zmierzyć, chociaż raz. W infiltracji Nokturnu mimo wszystko nie byłaby zbyt przydatna, chyba że od początku do końca pozostawałaby w postaci kota i dyskretnie obserwowałaby ludzi w ciele pospolitego zwierzęcia. W ludzkiej formie nie przydałaby się w ogóle – nie potrafiła walczyć ani nawet kłamać. Nawet dziecko nie dałoby się nabrać na jej próby udawania kogoś innego. Pójście na Nokturn aż prosiłoby się o avadę lub coś jeszcze gorszego. Wzdrygnęła się.
- Raczej nie przydam się w infiltrowaniu środowiska Nokturnu, bo nie potrafię się po nim poruszać – chyba że jako kot. Ale jeśli będzie potrzeba, uwarzę eliksir wielosokowy dla tych, którzy zdecydują się tam zapuścić – zaoferowała. Bo w tym była najlepsza, mogła walczyć zza kociołka i wspomóc tych, którzy mieli dość odwagi, by wybrać się na tak ryzykowną misję. Pogratulowała Justine przejścia Próby – z pewnością musiała być niezwykle odważna.
Słysząc o napaści na profesor Bagshot i dzieci, zakryła usta dłonią. Jak to dobrze, że zdążyli odbudować chatę! W równie dużym napięciu wysłuchała sprawozdania badaczy na temat anomalii, wzmacniania różdżek i w końcu dzieci i tego, co zrobił z nimi Grindelwald i co musieli zrobić oni, by zakończyć ten koszmar. Rozejrzała się po otoczeniu ze strachem, przerażona myślą o tym, że dzieci mogły zginąć – ale co, jeśli nie było innego wyboru? Tak czy inaczej przerażała ją okropność tego, co im zrobiono, a także samych anomalii. A więc okazało się, że naprawy nie były do końca skuteczne, jedynie tłumiły złą moc zamiast ją całkiem usunąć. Nie dało się tego zrobić, póki anomalie były połączone z dziećmi.
Z wzmocnienia różdżki i tak nie mogła skorzystać, skoro nie naprawiła żadnej anomalii, ale i tak słuchała z ciekawością, będąc pod wrażeniem odkryć. W głębi duszy żałowała, że nie mogła ich współdzielić, że nie była częścią grupy badawczej, ale może kiedyś? Bardziej poruszyła ją część dotycząca dzieci i tego, że w pewnym sensie same były anomaliami. Analizowała w myślach słowa Poppy i Adriena, próbując wychwycić ich przekaz.
- Do Azkabanu? – wyszeptała, wyraźnie poruszona wizją zabierania niewinnych dzieci w tak straszne miejsce. – Czy one będą musiały...? – nie potrafiła dokończyć, ale pragnęła ufać, że badacze znajdą sposób, który umożliwi zniszczenie tej mocy przy jednoczesnym uratowaniu dzieci. Na pewno nie chcieli ich krzywdy, robili tylko to, co konieczne, by uratować świat od piekła szalejących anomalii. W końcu mieli fragmenty Kamienia Wskrzeszenia, profesor Bagshot na pewno będzie umiała go połączyć. Może jego moc uratuje dzieci? Zdawała sobie sprawę, że sama w takiej wyprawie się nie przyda, ale mogła zaoferować swoją pomoc w tkaniu świstoklika z patronusów. Im więcej Zakonników pośle swoją czystą energię, tym większą szansę powodzenia będą mieć.
- Trzeba skończyć z tymi anomaliami. Jeśli tylko naprawdę jest na to szansa... – mówiła wciąż, patrząc na badaczy, na siedzącą obok Poppy, a potem na Adriena po drugiej stronie stołu. Jej serce wypełniała nadzieja, że ten koszmar dało się zakończyć i nie będzie trwać już zawsze, ale z drugiej tak wiele rzeczy mogło nie wyjść, począwszy od tego, co mogło stać się z dziećmi, a skończywszy na tym, że coś mogło pójść nie tak podczas misji i ucierpią zakonnicy, a anomalii jednak nie uda się naprawić. Ale pragnęła myśleć optymistycznie i chwytać się nikłego światełka w ciemności i nadziei, że wspólnymi siłami sobie poradzą. Jeśli rzeczywiście planowali wyprawę do Azkabanu, Charlie dostarczy im tyle eliksirów, ile zdoła. Kto wie, może do tego czasu dojrzeją też felixy?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Anthony wygiął brwi wyżej słysząc wstępną prośbę o szacunek przy wypowiadaniu się pomieszaną z groźbą o wyciszeniu. Brzmiało to jak formuła serwowana przez belfra w stronę niepokornych uczniów. W praktyce miło to dość zabawny i niepoważny wydźwięk, którego auror jednak nie skomentował starając się skupić na przebiegu spotkania. Zrelacjonował chyba wystarczająco szczegółowo bo Samuel najwyraźniej nie miał nic do dodania. Wzrok przesuwał po kolejnych zakonnikach dzielących się informacjami o kobiecie, bądź mężczyznach o których skrawek wspomnienia wydarł. Słuchał odnotowując w myślach słyszane powiązania, które w wolnej chwili po zebraniu zweryfikuje.
Pomimo okropności jakich doświadczyli ze strony wroga to nie odczuwał wobec niego żadnych skrajnych emocji. Te negatywne potrafiły popchnąć do impulsywności, utrudniały ocenę sytuacji, prowadziły do błędów. Nie było to potrzebne. Tak samo jak rozdrabnianie się nad ich bestialstwem. Nie to było przecież ich głównym celem. Z niepokojem wysłuchał zatem deklaracji zemsty dokonanej przez Foxa.
Jako, że był względnie świeżym nabytkiem Zakonu nie byłem zżyty z Alanem. Nie potrafił więc wykrzesać z siebie żalu. Przez myśl przeszło mu jedynie to, że jeżeli należał do Zakonu, a ślad po nim zniknął to będziemy słabsi o kolejnego czarodzieja. Nie wróżyło to niczego dobrego. Nie włączałam się więc w dyskusję o upamiętnieniach. Nie dorzucał swoich trzech groszy również w naukowo brzmiące dyskusje bo te wymagały wcześniejszego przygotowania. W miotaniu dobrymi pomysłami na zawołanie też nie był za najlepszy. Odezwał się dopiero w chwili w której grono badawcze wyjawiło metodę powstrzymania anomalii.
- Czy dzieci muszą być przytomne przy odwracaniu działania tego rytuału...? - spytał wprost skupiając się na praktycznej stronie zadania - Gdy podczas akcji zdarzy się, że dorosły cywil zostaje wplątany w stresującą sytuację to ten często ma problem z wykonywaniem podstawowych nakazów. Azkaban nie jest przytulnym miejscem. Dzieci zaś są wrażliwsze od dorosłych. Zastanawiam się czy dla ich i dobra akcji nie należało by zastanowić się nad nieco większą dawką eliksiru uspokajającego bądź silnie nasennego. Przygotować je psychicznie - rozwinął myśl wyłuskując sedno dostrzeżonego przez niego problemu. Sam osobiście byłby za otumanieniem bo zawsze jednak dodatkowa ręka byłaby wolna, lecz z drugiej strony obciążenie o wartości kilkunastu kilogramów nie było wygórowaną ceną w zamian za posiadanie pełnej kontroli nad tak cennym dzieckiem. No chyba, że podobne ingerencja nie wchodziła w grę. Wówczas należało poświęcić czas na przygotowanie dzieci. Na pewno nie on by się tym zajmował. zresztą - prawdopodobnie po wysuniętym przez niego pytaniu nawet gdyby chciał nikt by na to mu nie pozwolił. Może i dobrze...?
Pomimo okropności jakich doświadczyli ze strony wroga to nie odczuwał wobec niego żadnych skrajnych emocji. Te negatywne potrafiły popchnąć do impulsywności, utrudniały ocenę sytuacji, prowadziły do błędów. Nie było to potrzebne. Tak samo jak rozdrabnianie się nad ich bestialstwem. Nie to było przecież ich głównym celem. Z niepokojem wysłuchał zatem deklaracji zemsty dokonanej przez Foxa.
Jako, że był względnie świeżym nabytkiem Zakonu nie byłem zżyty z Alanem. Nie potrafił więc wykrzesać z siebie żalu. Przez myśl przeszło mu jedynie to, że jeżeli należał do Zakonu, a ślad po nim zniknął to będziemy słabsi o kolejnego czarodzieja. Nie wróżyło to niczego dobrego. Nie włączałam się więc w dyskusję o upamiętnieniach. Nie dorzucał swoich trzech groszy również w naukowo brzmiące dyskusje bo te wymagały wcześniejszego przygotowania. W miotaniu dobrymi pomysłami na zawołanie też nie był za najlepszy. Odezwał się dopiero w chwili w której grono badawcze wyjawiło metodę powstrzymania anomalii.
- Czy dzieci muszą być przytomne przy odwracaniu działania tego rytuału...? - spytał wprost skupiając się na praktycznej stronie zadania - Gdy podczas akcji zdarzy się, że dorosły cywil zostaje wplątany w stresującą sytuację to ten często ma problem z wykonywaniem podstawowych nakazów. Azkaban nie jest przytulnym miejscem. Dzieci zaś są wrażliwsze od dorosłych. Zastanawiam się czy dla ich i dobra akcji nie należało by zastanowić się nad nieco większą dawką eliksiru uspokajającego bądź silnie nasennego. Przygotować je psychicznie - rozwinął myśl wyłuskując sedno dostrzeżonego przez niego problemu. Sam osobiście byłby za otumanieniem bo zawsze jednak dodatkowa ręka byłaby wolna, lecz z drugiej strony obciążenie o wartości kilkunastu kilogramów nie było wygórowaną ceną w zamian za posiadanie pełnej kontroli nad tak cennym dzieckiem. No chyba, że podobne ingerencja nie wchodziła w grę. Wówczas należało poświęcić czas na przygotowanie dzieci. Na pewno nie on by się tym zajmował. zresztą - prawdopodobnie po wysuniętym przez niego pytaniu nawet gdyby chciał nikt by na to mu nie pozwolił. Może i dobrze...?
Find your wings
Wezwanie Selwyna o utrzymanie porządku obrad z całą stanowczością poparł, dlatego też przytaknął jego słowom krótkim skinieniem. Dysputy na temat moralności powinni już ostatecznie zostawić za sobą. Nawet jeśli wewnętrzne dylematy przed dokonaniem czegokolwiek dobrze świadczą o samym człowieku – sumienie każdy powinien posiadać – to jednak obecnie znajdowali się w tak trudnej sytuacji, że gdybanie o moralności niczego dobrego nie mogło przynieść. Zakon musiał zacząć działać, zaś zajmowanie się filozoficznymi zagadnieniami nijak w tym nie pomagało, raczej było marnowaniem czasu, a na to już nie mogli sobie pozwolić. Uważnie wsłuchiwał się w sprawozdania Alexandra na temat tożsamości członków Rycerzy Walpurgii. Mogli wykorzystać te informacje przy próbie przejrzenia wrogiej organizacji, gdyby dotarli do najważniejszych pionków Voldemorta i to kluczowych zwolenników unieszkodliwili. Jednak nie mogli przeczyć istnieniu ich ogromnego potencjału. Zepsute do cna pomioty władały coraz silniejszą magią. I jeszcze wykorzystywali swoje polityczne wpływy z pomocą szlachty. Niech będą przeklęci. Muszą poznać ich plany. Mogli skorzystać z wrodzonych umiejętności metamorfomagów, z eliksiru wielosokowego, z talentów animagów. Na wiecznie zieloną Irlandię, musieli spróbować! I Kieran był gotów sam wedrzeć się do Nokturnu, jednak jego próby zdobycia stamtąd informacji mogłyby przynieść więcej szkody niż pożytku, wszak był aurorem i niektóre zbiry doskonale kojarzyły jego twarz.
Na wzmiankę o udanej próbie Justine również zareagował drobnym skinieniem głowy, wyrażając podziw i szacunek. Gratulował oszczędnie i milcząco, ale czuł w sobie coś na kształt dumy; było to uczucie miłe i ciepłe. Jednak dalszy bieg dyskusji rozbudził te gorsze uczucia i to im zaczął się poddawać, choć na jego twarzy nie malowały się żadne, bo uparcie trzymał się beznamiętności.
Wreszcie zaczęła przemawiać jednostka badawcza. Zaczęła Poppy, która poruszyła trudny temat, nie dając jednak odpowiedzi na najbardziej drażliwą kwestię. Czy dzieci miały zginąć? Przez to jedno zagadnienie szybko podniosła się wrzawa, do której dołączyli Arthur i Archibald, gdy tylko dołączyli do spotkania. To Carrow dał w końcu odpowiedzi, próbując wytłumaczyć całą złożoność procesu. Opowiedział o planie z użyciem kamienia wskrzeszenia, szczegółowo omówił metodę zwalczenia anomalii i nowy sposób użycia patronusów. Choć nie znosił tego lordowskiego jegomościa, to jednak wierzył w jego koncepcję. Skoro zaufała mu sama Bathilda.
– Jackie – rzucił ostrzegawczo w stronę córki, przeszywając ją ostrym spojrzeniem. Nie zamierzał wrzeszczeć na spotkaniu, choć chciał i niekiedy może powinien. – Wierzę, że uczone głowy nie poruszyłyby tego tematu, gdyby nie miały pewności do tego, co mówią. I z pewnością nikt nie chce narażać dzieci – spojrzał po wszystkich zgromadzonych, pragnąć powstrzymać dalsze komentarze pełne emocjonalnego podejścia. – Musimy zaryzykować, nawet jeśli życiem niewinnych dzieci. Jeśli chcemy coś zmienić, musimy podjąć trudne decyzje – przeniósł spojrzenie ostatecznie na Jackie. – Rozumiesz to, prawda? – rzekł ciszej tylko w jej stronę, wciąż jednak z ogromną determinacją. Tak cię przecież wychowałem. Tego rzecz jasna nie mógł głośno powiedzieć. Za to Arthurowi mógł odpowiedzieć na jego ostatnie pytanie.
– Rycerze byli już w Azkabanie i na pewno nie tylko po to, aby odbić kilku więźniów – zaczął spokojnie. – Niemądrym byłoby wierzyć, że nie wiedzą jak ważną rolę odgrywa drzemiąca tam moc. Niech nikt z nas się nie łudzi, że nie będą tam na nas czekać. Im również zależy na podporządkowaniu sobie mocy anomalii. Jeśli więc zamierzamy tam się udać, należy poprosić naszych alchemików – w tej chwili przesunął spojrzeniem po Charlene i Asbjornie przede wszystkim – o uwarzenie jak największej ilości eliksirów bojowych i leczniczych.
Po tych słowach spojrzał na Brendana i Alexandra, czekając na podsumowanie z ich strony, jak i na konkretne decyzje. Miał nadzieję, że jasno rozdysponują zadania pomiędzy członków i utrzymają emocje wszystkich w ryzach. Jeszcze Anthony przy okazji poruszył ciekawą kwestię. Rzeczywiście powinni tym nieszczęsnym dzieciom oszczędzić większego stresu.
Na wzmiankę o udanej próbie Justine również zareagował drobnym skinieniem głowy, wyrażając podziw i szacunek. Gratulował oszczędnie i milcząco, ale czuł w sobie coś na kształt dumy; było to uczucie miłe i ciepłe. Jednak dalszy bieg dyskusji rozbudził te gorsze uczucia i to im zaczął się poddawać, choć na jego twarzy nie malowały się żadne, bo uparcie trzymał się beznamiętności.
Wreszcie zaczęła przemawiać jednostka badawcza. Zaczęła Poppy, która poruszyła trudny temat, nie dając jednak odpowiedzi na najbardziej drażliwą kwestię. Czy dzieci miały zginąć? Przez to jedno zagadnienie szybko podniosła się wrzawa, do której dołączyli Arthur i Archibald, gdy tylko dołączyli do spotkania. To Carrow dał w końcu odpowiedzi, próbując wytłumaczyć całą złożoność procesu. Opowiedział o planie z użyciem kamienia wskrzeszenia, szczegółowo omówił metodę zwalczenia anomalii i nowy sposób użycia patronusów. Choć nie znosił tego lordowskiego jegomościa, to jednak wierzył w jego koncepcję. Skoro zaufała mu sama Bathilda.
– Jackie – rzucił ostrzegawczo w stronę córki, przeszywając ją ostrym spojrzeniem. Nie zamierzał wrzeszczeć na spotkaniu, choć chciał i niekiedy może powinien. – Wierzę, że uczone głowy nie poruszyłyby tego tematu, gdyby nie miały pewności do tego, co mówią. I z pewnością nikt nie chce narażać dzieci – spojrzał po wszystkich zgromadzonych, pragnąć powstrzymać dalsze komentarze pełne emocjonalnego podejścia. – Musimy zaryzykować, nawet jeśli życiem niewinnych dzieci. Jeśli chcemy coś zmienić, musimy podjąć trudne decyzje – przeniósł spojrzenie ostatecznie na Jackie. – Rozumiesz to, prawda? – rzekł ciszej tylko w jej stronę, wciąż jednak z ogromną determinacją. Tak cię przecież wychowałem. Tego rzecz jasna nie mógł głośno powiedzieć. Za to Arthurowi mógł odpowiedzieć na jego ostatnie pytanie.
– Rycerze byli już w Azkabanie i na pewno nie tylko po to, aby odbić kilku więźniów – zaczął spokojnie. – Niemądrym byłoby wierzyć, że nie wiedzą jak ważną rolę odgrywa drzemiąca tam moc. Niech nikt z nas się nie łudzi, że nie będą tam na nas czekać. Im również zależy na podporządkowaniu sobie mocy anomalii. Jeśli więc zamierzamy tam się udać, należy poprosić naszych alchemików – w tej chwili przesunął spojrzeniem po Charlene i Asbjornie przede wszystkim – o uwarzenie jak największej ilości eliksirów bojowych i leczniczych.
Po tych słowach spojrzał na Brendana i Alexandra, czekając na podsumowanie z ich strony, jak i na konkretne decyzje. Miał nadzieję, że jasno rozdysponują zadania pomiędzy członków i utrzymają emocje wszystkich w ryzach. Jeszcze Anthony przy okazji poruszył ciekawą kwestię. Rzeczywiście powinni tym nieszczęsnym dzieciom oszczędzić większego stresu.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
To wszystko napawa mnie trwogą. Stan, w jakim znajduje się Ben, to, jak wygląda Hania. Dobrze, że chociaż Brendan ma nową rękę, ale to i tak przerażające - to, w jakim świecie przyszło nam żyć. Że do tego doszło, do paskudnej wojny pełnej morderstw i cierpienia. Dobrze, że nie ma tutaj Eileen, chociaż jeszcze nie wiem o czym powiedzą nam Poppy i Adrien. Staram się za wszelką cenę zachować spokój, ale to wcale nie jest takie proste. Zwłaszcza, że pada tak wiele okrutnych zeznań, raportów z naprawy anomalii. Jak to jest, że odwiedzonych zostało tyle miejsc, a wciąż nie zdołaliśmy ujarzmić tych zakłóceń? Odpowiedź na to pytanie pojawi się później, więc teraz jestem po prostu zszokowana i przerażona. Świadomością, że to nigdy się nie skończy.
Spoglądam na Alexa trochę zaskoczona, pewnie nie mniej niż Poppy. To takie dziwne, przecież to jest jeszcze dziecko, a przeszedł tak wiele i został Gwardzistą. Czuję się jakbym powróciła do Hogwartu, chociaż tam nikt nie musiał mnie strofować, zawsze byłam pilną uczennicą. To takie niecodzienne uczucie. Dziwnie mi z nim, ale nie mówię nic. Jestem dostatecznie zmrożona informacją, że najprawdopodobniej już nigdy nie ujrzymy Alana, tak samo jak Garretta. Wzrok pozostawiam utkwiony w blacie stołu, nie mogąc zdobyć się już na żadne słowa więcej. Nawet wyobrażenie Rycerzy wystrzeliwanych w kosmos w szafie już mnie nie bawi, bo cały prześmiewczy wydźwięk tego wydarzenia blaknie w ciemnym, gęstym powietrzu terroru jakiego jesteśmy świadkami. Niektórzy wręcz uczestnikami.
Osiągnięcie Just nie zaskakuje, wszak rozmawiałyśmy o tym. Ale jeszcze raz kładę rękę na jej dłoni w geście milczącej otuchy, poparcia i dumy. Chociaż nie wyobrażam sobie decyzji jakie będzie musiała podejmować i ciężaru, jakiego będzie musiała dźwigać. Zaś skoro Poppy mówi, że zinfiltrujemy ślizgonów w Hogwarcie, to kiwam głową.
Kiedy jednak dochodzi do tematu dzieci, to paraliżuje mnie całkowicie. Siedzę jak wryta i patrzę na każdego po kolei, nie dowierzając. Głośny pisk w uszach i szybkie bicie serca sprawiają, że niemal czuję jak krew płynie mi w żyłach. I jeszcze ta milcząca lub wręcz jawna zgoda na takie praktyki, nie mogę w to uwierzyć. Nie wiem czy Jackie rzeczywiście szkoda jest dzieci czy raczej bardziej nie podoba jej się syzyfowa praca, jaką wykonaliśmy, bo nie znam jej zbyt dobrze, ale jako jedna z niewielu zareagowała, co przeraża mnie jeszcze bardziej. - Nie możemy zabijać dzieci, na Merlina, dość już krzywdy niewinnych. To nie dorośli, którzy świadomie podejmują decyzje, to młodzi ludzie, przestraszeni i zagubieni, którzy nie wiedzą co się wokół nich dzieje - mówię w końcu drżącym głosem, bo oprócz tego, że wiem, że tak trzeba, to jestem przerażona panującą tutaj znieczulicą. Chciałabym odnaleźć wzrokiem twarze tych, którzy byli wtedy w złotej wieży, ale wszyscy są już Gwardzistami, zaś Eileen z nami nie ma. Może moja wrażliwość wynika z bycia nauczycielką, ale nie widzę wzruszenia ani u Poppy, ani u Frances. Więc co się stało, co poszło nie tak? Zaciskam mocno palce na brzegu stołu, nie chcąc dać się porwać emocjom, ale one są we mnie i nic na to nie poradzę. Nie mogę pogodzić się ze stratą Lewisa, a ty Archibaldzie? Tak samo jak to, że w szkole nie ma już Lucy i innych dzieci. Przecież oni mieli całe życie przed sobą, nie możemy ich tak po prostu oddać na rzeź jak jakieś prosięta. - Na pewno jest inny sposób - dodaję, chcąc karmić się nadzieją i złudzeniem. Przede wszystkim nie widzieć i nie słyszeć tego, jak wszyscy stali się obojętni na śmierć, nie tyle tych całych parszywych Rycerzy czy innych zwyrodnialców, którzy na to zasługują, a na bezbronne dzieci, które mogłyby być synem lub córką każdego z nas. Nie umiem się z tym pogodzić, na pewno nie teraz.
Spoglądam na Alexa trochę zaskoczona, pewnie nie mniej niż Poppy. To takie dziwne, przecież to jest jeszcze dziecko, a przeszedł tak wiele i został Gwardzistą. Czuję się jakbym powróciła do Hogwartu, chociaż tam nikt nie musiał mnie strofować, zawsze byłam pilną uczennicą. To takie niecodzienne uczucie. Dziwnie mi z nim, ale nie mówię nic. Jestem dostatecznie zmrożona informacją, że najprawdopodobniej już nigdy nie ujrzymy Alana, tak samo jak Garretta. Wzrok pozostawiam utkwiony w blacie stołu, nie mogąc zdobyć się już na żadne słowa więcej. Nawet wyobrażenie Rycerzy wystrzeliwanych w kosmos w szafie już mnie nie bawi, bo cały prześmiewczy wydźwięk tego wydarzenia blaknie w ciemnym, gęstym powietrzu terroru jakiego jesteśmy świadkami. Niektórzy wręcz uczestnikami.
Osiągnięcie Just nie zaskakuje, wszak rozmawiałyśmy o tym. Ale jeszcze raz kładę rękę na jej dłoni w geście milczącej otuchy, poparcia i dumy. Chociaż nie wyobrażam sobie decyzji jakie będzie musiała podejmować i ciężaru, jakiego będzie musiała dźwigać. Zaś skoro Poppy mówi, że zinfiltrujemy ślizgonów w Hogwarcie, to kiwam głową.
Kiedy jednak dochodzi do tematu dzieci, to paraliżuje mnie całkowicie. Siedzę jak wryta i patrzę na każdego po kolei, nie dowierzając. Głośny pisk w uszach i szybkie bicie serca sprawiają, że niemal czuję jak krew płynie mi w żyłach. I jeszcze ta milcząca lub wręcz jawna zgoda na takie praktyki, nie mogę w to uwierzyć. Nie wiem czy Jackie rzeczywiście szkoda jest dzieci czy raczej bardziej nie podoba jej się syzyfowa praca, jaką wykonaliśmy, bo nie znam jej zbyt dobrze, ale jako jedna z niewielu zareagowała, co przeraża mnie jeszcze bardziej. - Nie możemy zabijać dzieci, na Merlina, dość już krzywdy niewinnych. To nie dorośli, którzy świadomie podejmują decyzje, to młodzi ludzie, przestraszeni i zagubieni, którzy nie wiedzą co się wokół nich dzieje - mówię w końcu drżącym głosem, bo oprócz tego, że wiem, że tak trzeba, to jestem przerażona panującą tutaj znieczulicą. Chciałabym odnaleźć wzrokiem twarze tych, którzy byli wtedy w złotej wieży, ale wszyscy są już Gwardzistami, zaś Eileen z nami nie ma. Może moja wrażliwość wynika z bycia nauczycielką, ale nie widzę wzruszenia ani u Poppy, ani u Frances. Więc co się stało, co poszło nie tak? Zaciskam mocno palce na brzegu stołu, nie chcąc dać się porwać emocjom, ale one są we mnie i nic na to nie poradzę. Nie mogę pogodzić się ze stratą Lewisa, a ty Archibaldzie? Tak samo jak to, że w szkole nie ma już Lucy i innych dzieci. Przecież oni mieli całe życie przed sobą, nie możemy ich tak po prostu oddać na rzeź jak jakieś prosięta. - Na pewno jest inny sposób - dodaję, chcąc karmić się nadzieją i złudzeniem. Przede wszystkim nie widzieć i nie słyszeć tego, jak wszyscy stali się obojętni na śmierć, nie tyle tych całych parszywych Rycerzy czy innych zwyrodnialców, którzy na to zasługują, a na bezbronne dzieci, które mogłyby być synem lub córką każdego z nas. Nie umiem się z tym pogodzić, na pewno nie teraz.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na wzmiankę o odłamkach gwiazd uśmiechnęła się subtelnie - podczas ostatnich prób nie potrafiła wykorzystać tego składnika tak, jak należało, próba skończyła się fiaskiem. Tym razem, jeśli Carrow faktycznie zamierzał przekazać jej część ze swoich zasobów, powinna upewnić się u Asbjorna albo Charlene, jak odpowiednio przygotować odłamek. Na przybyłego Norwega zerknęła, unosząc wzrok znad pergaminu i obserwując z zaciekawieniem, jak próbuje zniknąć na tle reszty. Musiała się przy tym nieco wychylić, prawdopodobnie wprawiając niczemu winnego człowieka w jeszcze większą krępację, ale zaraz powróciła do swojego zajęcia. Zamierzała zapytać, czy przyda się w badaniach - wątpiła, lecz nie chciała przekreślać możliwości, gdy nie znała szczegółów.
- Mam jedną fiolkę smoczej krwi - odpowiedziała łagodnie Ingissonowi, nie przestając pisać - rozpoczęto badania nad eliksirem... - Zgłoszę się po zebraniu - obiecała, rzucając mężczyźnie krótkie spojrzenie znad stołu. Nic więcej nie dodawała w trakcie, nie chcąc przedłużać.
Pióro skrobało jeszcze chwilę po pergaminie, lecz zwolniło znacząco podczas słów Alexandra, na które uniosła lekko brwi do góry, prawdziwie zaskoczona spoglądając na młodego uzdrowiciela. Wiedziała, skąd wzięło się podobne ostrzeżenie, nie było to pierwsze spotkanie Zakonu, w jakim uczestniczyła, lecz nie pochwalała przedstawionego sposobu. Ugryzła się w język, rzucając tylko (jeszcze) Selwynowi pseudo groźne spojrzenie, będące wyrazem niezadowolenia, aczkolwiek na tyle komicznym, że nie do cna poważnym. Odwzajemniła później jego uśmiech.
- Może moglibyśmy zadbać o myślodsiewnię? Umieszczona w kwaterze razem z podpisanymi fiolkami, byłaby dobrym źródłem informacji dla wszystkich zakonników - zaproponowała. Ten pomysł mógł być nawet lepszy niż tablica z podejrzanymi, którą się zajmowała. - Poza tym dawałaby szerszy wgląd w minione wydarzenia - coś na zasadzie mapy myśli, szukania szczegółów, powiązań, pojedynczych słów, jakie padły, a zwróciły uwagę dopiero przy obejrzeniu kilku wspomnień. Zakonnikom prawdopodobnie wystarczyłyby pojedyncze fiolki, oznaczone nazwiskami - do zapoznania się z wizerunkiem nieprzyjaciół - a Gwardziści oraz pani Bagshot skorzystaliby na dużej bazie wspomnień, zbieranych kolejno.
Słowa, fakty i domysły na temat Alana były wyjątkowo smutnym elementem. Nie dodawała nic od siebie, skinęła tylko w milczeniu głową na słowa Brendana, zgadzając się z nim i usiłując nie pozwolić myślom odpłynąć zbyt daleko. Puste miejsca oraz zaginięcia składały się na ponury obraz, lecz wierzyła, że Zakon nie podda się i będzie wzmacniał swoje szeregi.
Infiltracja brzmiała bardzo ryzykownie, lecz mogła przynieść ogromne korzyści. Osobiście nie czuła się na siłach do przenikania gdziekolwiek - pomijając ostatnie zwątpienie we własne możliwości, nie mogła zmieniać się w zwierzę, nie była mistrzem ukrywania się, nie posiadała zdolności metamorfomagicznych ani aktorskich, które przy eliksirze wielosokowym mogły mieć duże znaczenie. Zaklęcie kameleona było zbyt słabe i ryzykowne. Milczała, szukając ewentualnych opcji, lecz nic nie przyszło jej do głowy. Pogratulowała Justine przejścia próby skinięciem głowy.
Ciężko było jej wykrzesać jakiś sensowny pomysł na temat amuletów oraz innych naukowych spraw, notowała więc tylko pomysły reszty. Jedynym, co przyszło do głowy był... - Może zegar? - zapytała, rozjaśniając zaraz zamysł, choć nie do końca wiedziała, czy pomysł ma sens i czy jest możliwy - to jednak mogli ocenić tylko badacze, którzy na pewno byli w stanie zmodyfikować myśl tak, by działała. - Albo mapa. Chodzi mi o coś podobnego do zegara, który wskazuje miejsce aktualnego pobytu. Może nie pomógłby nam w deportacji albo wezwaniu pomocy, ale gdyby umieścić w kwaterze coś takiego, moglibyśmy, hm... trzymać rękę na pulsie. Wiedzielibyśmy, gdzie z tą pomocą się kierować - przed momentem rozmawiali przecież o zaginięciach.
Zamarła przy temacie dzieci, wpatrując się w badaczy przerażonym wzrokiem. Informacje nie umknęły jej, chyba nawet rozumiała cały proces, a przynajmniej jego ogólny sens, lecz wieść o tym, co musieli poświęcić, by naprawić czyny jednego człowieka mroziła krew w żyłach. Nie chciała angażować wyobraźni, lecz mimowolnie przed oczami stanęły obrazy rozszalałej magii, rozrywającej drobne ciała na strzępy. Słyszała pytania, oburzenie, rozpacz - nie dokładała słów od siebie, próbując przełamać najsilniejsze emocje, znaleźć rozwiązanie, propozycję - na marne. Miała ochotę skulić się w kącie, zatkać uszy, znaleźć się wreszcie w miejscu, które nie będzie zionąć stratami i żalem. Na słowa Kierana drgnęła. Poza atakiem i leczeniem, potrzebowali naprawdę solidnej obrony - zarówno przed Śmierciożercami, jak i potworną mocą, uwięzioną w Azkabanie i dziecięcych ciałach.
- Mam jedną fiolkę smoczej krwi - odpowiedziała łagodnie Ingissonowi, nie przestając pisać - rozpoczęto badania nad eliksirem... - Zgłoszę się po zebraniu - obiecała, rzucając mężczyźnie krótkie spojrzenie znad stołu. Nic więcej nie dodawała w trakcie, nie chcąc przedłużać.
Pióro skrobało jeszcze chwilę po pergaminie, lecz zwolniło znacząco podczas słów Alexandra, na które uniosła lekko brwi do góry, prawdziwie zaskoczona spoglądając na młodego uzdrowiciela. Wiedziała, skąd wzięło się podobne ostrzeżenie, nie było to pierwsze spotkanie Zakonu, w jakim uczestniczyła, lecz nie pochwalała przedstawionego sposobu. Ugryzła się w język, rzucając tylko (jeszcze) Selwynowi pseudo groźne spojrzenie, będące wyrazem niezadowolenia, aczkolwiek na tyle komicznym, że nie do cna poważnym. Odwzajemniła później jego uśmiech.
- Może moglibyśmy zadbać o myślodsiewnię? Umieszczona w kwaterze razem z podpisanymi fiolkami, byłaby dobrym źródłem informacji dla wszystkich zakonników - zaproponowała. Ten pomysł mógł być nawet lepszy niż tablica z podejrzanymi, którą się zajmowała. - Poza tym dawałaby szerszy wgląd w minione wydarzenia - coś na zasadzie mapy myśli, szukania szczegółów, powiązań, pojedynczych słów, jakie padły, a zwróciły uwagę dopiero przy obejrzeniu kilku wspomnień. Zakonnikom prawdopodobnie wystarczyłyby pojedyncze fiolki, oznaczone nazwiskami - do zapoznania się z wizerunkiem nieprzyjaciół - a Gwardziści oraz pani Bagshot skorzystaliby na dużej bazie wspomnień, zbieranych kolejno.
Słowa, fakty i domysły na temat Alana były wyjątkowo smutnym elementem. Nie dodawała nic od siebie, skinęła tylko w milczeniu głową na słowa Brendana, zgadzając się z nim i usiłując nie pozwolić myślom odpłynąć zbyt daleko. Puste miejsca oraz zaginięcia składały się na ponury obraz, lecz wierzyła, że Zakon nie podda się i będzie wzmacniał swoje szeregi.
Infiltracja brzmiała bardzo ryzykownie, lecz mogła przynieść ogromne korzyści. Osobiście nie czuła się na siłach do przenikania gdziekolwiek - pomijając ostatnie zwątpienie we własne możliwości, nie mogła zmieniać się w zwierzę, nie była mistrzem ukrywania się, nie posiadała zdolności metamorfomagicznych ani aktorskich, które przy eliksirze wielosokowym mogły mieć duże znaczenie. Zaklęcie kameleona było zbyt słabe i ryzykowne. Milczała, szukając ewentualnych opcji, lecz nic nie przyszło jej do głowy. Pogratulowała Justine przejścia próby skinięciem głowy.
Ciężko było jej wykrzesać jakiś sensowny pomysł na temat amuletów oraz innych naukowych spraw, notowała więc tylko pomysły reszty. Jedynym, co przyszło do głowy był... - Może zegar? - zapytała, rozjaśniając zaraz zamysł, choć nie do końca wiedziała, czy pomysł ma sens i czy jest możliwy - to jednak mogli ocenić tylko badacze, którzy na pewno byli w stanie zmodyfikować myśl tak, by działała. - Albo mapa. Chodzi mi o coś podobnego do zegara, który wskazuje miejsce aktualnego pobytu. Może nie pomógłby nam w deportacji albo wezwaniu pomocy, ale gdyby umieścić w kwaterze coś takiego, moglibyśmy, hm... trzymać rękę na pulsie. Wiedzielibyśmy, gdzie z tą pomocą się kierować - przed momentem rozmawiali przecież o zaginięciach.
Zamarła przy temacie dzieci, wpatrując się w badaczy przerażonym wzrokiem. Informacje nie umknęły jej, chyba nawet rozumiała cały proces, a przynajmniej jego ogólny sens, lecz wieść o tym, co musieli poświęcić, by naprawić czyny jednego człowieka mroziła krew w żyłach. Nie chciała angażować wyobraźni, lecz mimowolnie przed oczami stanęły obrazy rozszalałej magii, rozrywającej drobne ciała na strzępy. Słyszała pytania, oburzenie, rozpacz - nie dokładała słów od siebie, próbując przełamać najsilniejsze emocje, znaleźć rozwiązanie, propozycję - na marne. Miała ochotę skulić się w kącie, zatkać uszy, znaleźć się wreszcie w miejscu, które nie będzie zionąć stratami i żalem. Na słowa Kierana drgnęła. Poza atakiem i leczeniem, potrzebowali naprawdę solidnej obrony - zarówno przed Śmierciożercami, jak i potworną mocą, uwięzioną w Azkabanie i dziecięcych ciałach.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
W milczeniu słuchała relacji innych Zakonników, opowiadających ze szczegółami o swoich misjach, potyczkach i próbach naprawy szalejących anomalii. Radowało ją to, jak wiele osób chciało działać, jak liczna grupa rwała się do pracy i sprawiała, że z dnia na dzień niestabilna magia cofała się pod naporem ich różdżek. Najdzielniejsi stawiali czoła czarnoksiężnikom, płacąc za to olbrzymią cenę, lecz niemal za każdym razem udawało się wyrwać coś dla siebie, dla organizacji – nazwisko nieprzyjaciela, metody jego działania, szczegóły, które pomogłyby zbudować mapę słabych punktów.
Pokiwała tylko głową, gdy Sophia dopowiedziała resztki ich wspólnej historii i skinieniem dała znać Alexandrowi, że chętnie skorzysta z myślodsiewni. Zostawienie w niej swoich wspomnień i zerknięcie w cudze mogło przynieść korzyści.
Gdy okazało się, że odłamki kamienia wskrzeszenia zostały zebrane i profesor Bagshot zajmie się nimi osobiście, rudowłosa pozwoliła sobie nawet na mały uśmiech, który szybko został jednak starty po wysłuchaniu okropności, jakich doświadczyli w walce jej koleżanki i koledzy. Dołączając do Zakonu Feniksa, każdy w teorii godził się na poświęcenia, lecz dopiero wymaganie ich w praktyce okazywało się prawdziwą próbą charakteru.
- Gratuluję, Gwardzistko – wychyliła się ze swojego miejsca i posłała ciepły uśmiech w kierunku Justine, pierwszej kobiety na tak ważnej w organizacji pozycji.
Chwilę potem dotarły do niej wieści o śmierci Grindelwalda i ataku na profesor Bagshot, dlatego zwróciła głowę w kierunku Brendana i zacisnęła pięści pod stołem; rwała się do działania, pragnąc odpowiedzieć na zniewagę, zemścić się, wyrwać sprawiedliwość choćby z gardeł przeciwników, lecz to nie negatywne emocje powinny podsycać ją w boju. Weasley miał rację, należało skupić się na wywiadzie i chociaż sama nigdy nie była na Noktrunie, nie wątpiła, że są wśród nich osoby nadające się idealnie do takiego rodzaju działań. Gdyby znajdowała się pod skrzydłami kogoś doświadczonego, mogłaby spróbować łyknięcia eliksiru wielosokowego – nie straszne jej były wyzwania. Nie chciała jednak wyrywać się i zgłaszać już teraz; zanotowała w pamięci, by w późniejszym czasie zgłosić się do kogoś, kto zagłębi się w temat.
- Tak, będziemy z Franny kombinowały z tym zaklęciem, żeby żaden Garot nie był nam już straszny – uśmiechnęła się do koleżanki. To Montgomery była mózgiem operacji, a Jessa tylko testerem zaklęcia, ale czuła, że idą w dobrym kierunku.
Wspomnienia nieobecnych przypomniały jej o czymś, co być może powinna uczynić na początku zebrania.
- Aldricha zatrzymały obowiązki w domu, jego mała siostrzenica miała nieprzyjemne spotkanie z anomalią – wyjaśniła, usprawiedliwiając kuzyna. Jej list go zasmucił, lecz nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek zmusił go do oderwania się od dziecka w tak poważnej chwili.
O dziwo, kwestia dzieci została tematem wiodącym tej części spotkania i choć słowa Poppy oraz Adriena nie były dla Diggory w stu procentach jasne i oczywiste, wynikało z nich jedno… ktoś będzie musiał ucierpieć, by Zakon doprowadził sprawę anomalii do końca, a tym kimś miały być dzieci. Rudowłosa przymknęła oczy, usiłując się uspokoić – w przeciwieństwie do większości tu zebranych była matką i nie wyobrażała sobie, by mogła przyłożyć się do nieszczęścia niewinnych. Jak Zakon mógł w ogóle rozważać udział w tej tragedii? Spojrzała na Archibalda, którego zapewne gryzły takie same myśli, a później na Pomonę, której rozżalenie odczuwała niemal namacalnie. Mało brakowało, a poparłaby słowa Jackie, lecz kontra Kierana kazała jej się zastanowić nad jeszcze jednym aspektem sprawy. Czy gdyby chodziło o życie Amosa, zawahałaby się przed skrzywdzeniem dziecka? Czy gdyby ceną za czystość sumienia miała być śmierć jej syna, nie zrobiłaby wszystkiego, by do niej nie dopuścić?
Milczała, wciąż wewnętrznie rozdarta, pewna tylko jednej rzeczy – musiała wziąć udział w wyprawie do Azkabanu, bo nie darowałaby sobie własnej bierności. Zerknęła na Maxine, upewniając się, czy ma ochotę na kolejną, wspólną wyprawę.
Pokiwała tylko głową, gdy Sophia dopowiedziała resztki ich wspólnej historii i skinieniem dała znać Alexandrowi, że chętnie skorzysta z myślodsiewni. Zostawienie w niej swoich wspomnień i zerknięcie w cudze mogło przynieść korzyści.
Gdy okazało się, że odłamki kamienia wskrzeszenia zostały zebrane i profesor Bagshot zajmie się nimi osobiście, rudowłosa pozwoliła sobie nawet na mały uśmiech, który szybko został jednak starty po wysłuchaniu okropności, jakich doświadczyli w walce jej koleżanki i koledzy. Dołączając do Zakonu Feniksa, każdy w teorii godził się na poświęcenia, lecz dopiero wymaganie ich w praktyce okazywało się prawdziwą próbą charakteru.
- Gratuluję, Gwardzistko – wychyliła się ze swojego miejsca i posłała ciepły uśmiech w kierunku Justine, pierwszej kobiety na tak ważnej w organizacji pozycji.
Chwilę potem dotarły do niej wieści o śmierci Grindelwalda i ataku na profesor Bagshot, dlatego zwróciła głowę w kierunku Brendana i zacisnęła pięści pod stołem; rwała się do działania, pragnąc odpowiedzieć na zniewagę, zemścić się, wyrwać sprawiedliwość choćby z gardeł przeciwników, lecz to nie negatywne emocje powinny podsycać ją w boju. Weasley miał rację, należało skupić się na wywiadzie i chociaż sama nigdy nie była na Noktrunie, nie wątpiła, że są wśród nich osoby nadające się idealnie do takiego rodzaju działań. Gdyby znajdowała się pod skrzydłami kogoś doświadczonego, mogłaby spróbować łyknięcia eliksiru wielosokowego – nie straszne jej były wyzwania. Nie chciała jednak wyrywać się i zgłaszać już teraz; zanotowała w pamięci, by w późniejszym czasie zgłosić się do kogoś, kto zagłębi się w temat.
- Tak, będziemy z Franny kombinowały z tym zaklęciem, żeby żaden Garot nie był nam już straszny – uśmiechnęła się do koleżanki. To Montgomery była mózgiem operacji, a Jessa tylko testerem zaklęcia, ale czuła, że idą w dobrym kierunku.
Wspomnienia nieobecnych przypomniały jej o czymś, co być może powinna uczynić na początku zebrania.
- Aldricha zatrzymały obowiązki w domu, jego mała siostrzenica miała nieprzyjemne spotkanie z anomalią – wyjaśniła, usprawiedliwiając kuzyna. Jej list go zasmucił, lecz nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek zmusił go do oderwania się od dziecka w tak poważnej chwili.
O dziwo, kwestia dzieci została tematem wiodącym tej części spotkania i choć słowa Poppy oraz Adriena nie były dla Diggory w stu procentach jasne i oczywiste, wynikało z nich jedno… ktoś będzie musiał ucierpieć, by Zakon doprowadził sprawę anomalii do końca, a tym kimś miały być dzieci. Rudowłosa przymknęła oczy, usiłując się uspokoić – w przeciwieństwie do większości tu zebranych była matką i nie wyobrażała sobie, by mogła przyłożyć się do nieszczęścia niewinnych. Jak Zakon mógł w ogóle rozważać udział w tej tragedii? Spojrzała na Archibalda, którego zapewne gryzły takie same myśli, a później na Pomonę, której rozżalenie odczuwała niemal namacalnie. Mało brakowało, a poparłaby słowa Jackie, lecz kontra Kierana kazała jej się zastanowić nad jeszcze jednym aspektem sprawy. Czy gdyby chodziło o życie Amosa, zawahałaby się przed skrzywdzeniem dziecka? Czy gdyby ceną za czystość sumienia miała być śmierć jej syna, nie zrobiłaby wszystkiego, by do niej nie dopuścić?
Milczała, wciąż wewnętrznie rozdarta, pewna tylko jednej rzeczy – musiała wziąć udział w wyprawie do Azkabanu, bo nie darowałaby sobie własnej bierności. Zerknęła na Maxine, upewniając się, czy ma ochotę na kolejną, wspólną wyprawę.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Przez krótki moment czuł się jak odźwierny przy drzwiach. W milczeniu przepuścił sylwetki spóźnionych, nieco dłużej spoglądając na mijającego go Asbjorna. Nie zatrzymywał jednak nikogo, wracając na miejsce przy Hani. Było wystarczająco wiele do przekazania, by nie zatrzymywać się przy sprawach pobocznych. Przynajmniej tymczasowo. Miał nadzieję, że nie było dziś nikogo, kto nie chciał skupić się na sprawach ważnych, wysłuchać relacji z poczynań każdego z zebranych. W gruncie rzeczy, cieszyło go, że coraz więcej osób angażowało się w naprawy anomalii. Tym bardziej, że wrogowie podejmowali podobne działania. Na swoją korzyść. Nie powinien wymagać, że każdy pójdzie walczyć z magicznym chaosem, ale było wśród nich wielu utalentowanych czarodziejów i czarownic, których umiejętności mogły pomóc. Niektórzy, zdawało się, zapominali o tym.
Spodziewał się nieco większej ilości zebranych, kodując gdzieś w myślach, kogo tym razem brakowało. O absencji niektórych wiedział, ale, gdy Alexander i Brendan zaczęli mówić, poświecił skupienie na odnalezienie niektórych z nieobecnych. Nie uśmiechnął się, gdy Selwyn wspomniał o uciszeniu, chociaż miał ochotę kiwnąć mu głową. Skamander nie bał się radykalnych środków. Narzędzi, którymi należało się posłużyć, by ogarnąć chaos i - przeciwstawić się wrogowi, który nie przebierał w żadnych środkach. Oni musieli zrobić podobnie, jeśli nie tylko mieli stawić opór, ale też zaatakować rozprzestrzeniające się plugastwo. Nikt nie musiał się z nim zgadzać, ale niektórym przydało się otworzenie oczu. To, co stało się z Selwynem, Fenwick, teraz Benem i Hannah, stanowiło widzialny zalążek gorzkiej lekcji. A lista śmierci, przecież była długa, dłuższa, niż chciałoby się wierzyć.
Obserwacja wychodziła mu naturalnie, odruchowo wręcz, wyłapując zmiany na twarzach mówiących, w tym, emocje, które targały nimi. Lub ich brak. Odkąd pamiętał, największy problem z rozszyfrowaniem miał z Anthonym, niektórym nie przyglądał się wystarczająco długo, czasem przytrzymując wzrok na tych, których słowa przykuwały bardziej. Dlatego, gdy przyszło do odsłaniania kolejnych tożsamości, powtórnie odezwał się, wracając do tematu wieszcza - Mam zamiar zgłosić prośbę do Departamentu Tajemnic o informacje związane z młodszym Mulciberem. Udostępnię je wam. Nie każdy go widział i nie każdy go rozpozna. Równie dobrze możemy mówić o tej samej osobie, nie wiedząc nawet o tym. Poprzednim razem padł już pomysł na listy gończe dla rozpoznanych wrogów. Może być również w formie wspomnień, chociaż bardziej kłopotliwy. To wciąż dobry pomysł. Szczególnie teraz kiedy Kwatera jest już odbudowana - zakończył, pozostawiając wzrok utkwiony gdzieś za plecami prowadzących gwardzistów. Zatrzymał się przy Brendanie, gdy mówił o Sally. Znał ją i wiedział też, że - na szczęście - wyjechała. Odetchnął głębiej, przenosząc skupienie na kolejnych, mówiących sylwetkach. W większości pozostawiał słowa bez komentarza, nie udzielając się, chociaż niektóre wiadomości, rzeczywiście potrafiły zaskoczyć. Uciekający do szafy czarnoksiężnicy, dziwne spotkania, wieszcze i wydarte wrogom wspomnienia - Z tego co mi wiadomo, Margie też wyjeżdża - albo już wyjechała?. odpowiedział po krótkim namyśle, na pytanie Weasleya. Co do pozostałych, miał nadzieję, że była tylko tymczasową nieobecnością. Na kolejne słowa, wieszczące o przejściu przez Just Próby, mimowolnie zacisnął wargi. Teraz było już zdecydowanie za późno. Krótko spojrzał na kobietę, słuchając wypowiadanych słów. Nie gratulował.
Poruszył się znaczniej dopiero, gdy Hannah relacjonowała wydarzenia, których zdążył już wiedzieć. Poruszył nieznacznie dłonią, nadal ukrytą za plecami kobiety. Niewidoczna wspomnienie, że po prostu był obok. Kolejna reakcja drgnęła, gdy padły słowa o śmierci Grindewalda. Jednej gnidy mniej...a jednak, ani trochę nie czuł się lepiej. Ktoś tak potężny zamordowany przez samozwańczego "Lorda"? - Kim on jest, że dysponuje taka mocą? - odezwał się cicho, twardo, chociaż znajdujący się najbliżej musieli go słyszeć.
Musiał przyznać, że wieści, jakie przekazywała Poppy i Adrien, wywracały ich dotychczasowe myślenie. Pojęcie czym właściwie były anomalie i to jak z nią rzeczywiście walczyć, dawało realny promień nadziei, że ich czarodziejski świat, da się jeszcze naprawić. Istniała szansa, że brzemię, które nosiła na sobie gwardia, dało się? odpokutować. Tylko jakim kosztem? - Nie galopujmy w konkluzjach, które tutaj nie padły, nie wyciągajcie pochopnych wniosków. Nikt nie wspominał o ich śmierci - odezwał się nieco chłodniej. Zanim pomysły na przeprowadzenie bezpiecznie dzieci pójdą za daleko, należało uciąć tłoczące się wypowiedzi, ostudzić budzący się niezdrowo zapał - Ważnym jest w tym momencie to, że musimy zorganizować dla nich bezpieczne przejście i udzielić naszym badaczom wskazanych informacji. jestem do dyspozycji, Adrienie - skierował się wprost do starszego uzdrowiciela. Przyjaciela, który - już nie umiał zliczyć - ratował mu skórę. Nie tylko w formie fizycznej.
O Tym, że Benjamin chciał o czymś opowiedzieć, prawdopodobnie już wiedział. A przynajmniej podejrzewał wieści, o które on sam całkiem niedawno dopiero poznał. Znowu słuchał. Czekał. I obserwował.
za wszelkie pominięcia i błędy z góry przepraszam!
Spodziewał się nieco większej ilości zebranych, kodując gdzieś w myślach, kogo tym razem brakowało. O absencji niektórych wiedział, ale, gdy Alexander i Brendan zaczęli mówić, poświecił skupienie na odnalezienie niektórych z nieobecnych. Nie uśmiechnął się, gdy Selwyn wspomniał o uciszeniu, chociaż miał ochotę kiwnąć mu głową. Skamander nie bał się radykalnych środków. Narzędzi, którymi należało się posłużyć, by ogarnąć chaos i - przeciwstawić się wrogowi, który nie przebierał w żadnych środkach. Oni musieli zrobić podobnie, jeśli nie tylko mieli stawić opór, ale też zaatakować rozprzestrzeniające się plugastwo. Nikt nie musiał się z nim zgadzać, ale niektórym przydało się otworzenie oczu. To, co stało się z Selwynem, Fenwick, teraz Benem i Hannah, stanowiło widzialny zalążek gorzkiej lekcji. A lista śmierci, przecież była długa, dłuższa, niż chciałoby się wierzyć.
Obserwacja wychodziła mu naturalnie, odruchowo wręcz, wyłapując zmiany na twarzach mówiących, w tym, emocje, które targały nimi. Lub ich brak. Odkąd pamiętał, największy problem z rozszyfrowaniem miał z Anthonym, niektórym nie przyglądał się wystarczająco długo, czasem przytrzymując wzrok na tych, których słowa przykuwały bardziej. Dlatego, gdy przyszło do odsłaniania kolejnych tożsamości, powtórnie odezwał się, wracając do tematu wieszcza - Mam zamiar zgłosić prośbę do Departamentu Tajemnic o informacje związane z młodszym Mulciberem. Udostępnię je wam. Nie każdy go widział i nie każdy go rozpozna. Równie dobrze możemy mówić o tej samej osobie, nie wiedząc nawet o tym. Poprzednim razem padł już pomysł na listy gończe dla rozpoznanych wrogów. Może być również w formie wspomnień, chociaż bardziej kłopotliwy. To wciąż dobry pomysł. Szczególnie teraz kiedy Kwatera jest już odbudowana - zakończył, pozostawiając wzrok utkwiony gdzieś za plecami prowadzących gwardzistów. Zatrzymał się przy Brendanie, gdy mówił o Sally. Znał ją i wiedział też, że - na szczęście - wyjechała. Odetchnął głębiej, przenosząc skupienie na kolejnych, mówiących sylwetkach. W większości pozostawiał słowa bez komentarza, nie udzielając się, chociaż niektóre wiadomości, rzeczywiście potrafiły zaskoczyć. Uciekający do szafy czarnoksiężnicy, dziwne spotkania, wieszcze i wydarte wrogom wspomnienia - Z tego co mi wiadomo, Margie też wyjeżdża - albo już wyjechała?. odpowiedział po krótkim namyśle, na pytanie Weasleya. Co do pozostałych, miał nadzieję, że była tylko tymczasową nieobecnością. Na kolejne słowa, wieszczące o przejściu przez Just Próby, mimowolnie zacisnął wargi. Teraz było już zdecydowanie za późno. Krótko spojrzał na kobietę, słuchając wypowiadanych słów. Nie gratulował.
Poruszył się znaczniej dopiero, gdy Hannah relacjonowała wydarzenia, których zdążył już wiedzieć. Poruszył nieznacznie dłonią, nadal ukrytą za plecami kobiety. Niewidoczna wspomnienie, że po prostu był obok. Kolejna reakcja drgnęła, gdy padły słowa o śmierci Grindewalda. Jednej gnidy mniej...a jednak, ani trochę nie czuł się lepiej. Ktoś tak potężny zamordowany przez samozwańczego "Lorda"? - Kim on jest, że dysponuje taka mocą? - odezwał się cicho, twardo, chociaż znajdujący się najbliżej musieli go słyszeć.
Musiał przyznać, że wieści, jakie przekazywała Poppy i Adrien, wywracały ich dotychczasowe myślenie. Pojęcie czym właściwie były anomalie i to jak z nią rzeczywiście walczyć, dawało realny promień nadziei, że ich czarodziejski świat, da się jeszcze naprawić. Istniała szansa, że brzemię, które nosiła na sobie gwardia, dało się? odpokutować. Tylko jakim kosztem? - Nie galopujmy w konkluzjach, które tutaj nie padły, nie wyciągajcie pochopnych wniosków. Nikt nie wspominał o ich śmierci - odezwał się nieco chłodniej. Zanim pomysły na przeprowadzenie bezpiecznie dzieci pójdą za daleko, należało uciąć tłoczące się wypowiedzi, ostudzić budzący się niezdrowo zapał - Ważnym jest w tym momencie to, że musimy zorganizować dla nich bezpieczne przejście i udzielić naszym badaczom wskazanych informacji. jestem do dyspozycji, Adrienie - skierował się wprost do starszego uzdrowiciela. Przyjaciela, który - już nie umiał zliczyć - ratował mu skórę. Nie tylko w formie fizycznej.
O Tym, że Benjamin chciał o czymś opowiedzieć, prawdopodobnie już wiedział. A przynajmniej podejrzewał wieści, o które on sam całkiem niedawno dopiero poznał. Znowu słuchał. Czekał. I obserwował.
za wszelkie pominięcia i błędy z góry przepraszam!
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Spojrzenie Samuela było takie jak zwykle. Sprawiające, że Åsbjørn czuł się jak na łasce i niełasce aurora. Trochę jak w Tower, kiedy wypuszczali go z celi. Uciekł od Skamandera wzrokiem tak szybko jak to tylko było możliwe.
Uczucie wyobcowania nie opuszczało go nawet wtedy, gdy już siedział przy stole. Teoretycznie każdy powinien się przy tym meblu czuć na miejscu. Otóż nie każdy. Norweg potrzebował wiele czasu na adaptację. Zdecydowanie więcej niż jedno czy dwa spotkania. Widział większość z tych ludzi drugi raz w życiu. Nie kojarzył imion tych, którzy mieli już nigdy nie wejść do tego pomieszczenia. Czuł się jak przypadkowy przechodzień, który trafił w środek konduktu żałobnego. Jakby naruszał swoją obecnością jakieś prywatne, emocjonalne doznanie. Dlatego siedział tylko wbijając wzrok albo w stół, albo we własne dłonie. Na chwilę tylko oderwał oczy od spękanych sęków, żeby niemo przyjąć podziękowania za eliksiry. Nawet jeżeli jego imię zostało cudacznie przekręcone przez Weasleya. Z rzadka na kogoś patrzył, jednak robił to starając się chociaż trochę zacząć kojarzyć imiona z twarzami. Zwłaszcza, że z niektórymi najprawdopodobniej przyjdzie mu współpracować. Skinął głową zarówno do Charlene, jak i Susanne. Ta druga miała włosy tak jasne, ze niejedna z dziewcząt w Oldervik zapewne by jej pozazdrościła. Nieomal uśmiechnął się do siebie na tę myśl. Nieomal było tu jednak słowem-kluczem.
Drgnął, kiedy w pomieszczeniu z czyichś ust padła nazwa Nokturn. Rozejrzał się na boki po twarzach zgromadzonych. Poza tym z poharataną twarzą nikt nie wyglądał tak, jakby miał styczność z tym miejscem. Faen.
Wziął głęboki oddech. Musiał na chwilę wyjść ze swojej strefy komfortu i się odezwać.
- Mieszkałem i pracowałem kilka lat na Nokturnie. Nie powinienem się tam pokazywać we własnej skórze - tu wymownie, choć krótko i płocho, spojrzał na Foxa i Samuela - ale mogę z kimś w cudzej. Albo udzielić wskazówek - powiedział, wzruszając ramionami. Miał to być ruch niby nonszalancki, wyszedł jednak na nerwowy i niezręczny, do tego potęgujący ziołową woń roznoszącą się naokoło Norwega. Powstrzymał się przed wciśnięciem mocniej w krzesło, kiedy zwróciły się na niego spojrzenia. Na sugestię Kierana odpowiedział jedynie niewielkim skinięciem głową. Eliksiry i jednostka badawcza - właśnie po to tu się znajdował. Nie trzeba go było o to prosić, zwłaszcza, że temat kamienia zyskał jego uwagę w dwojaki sposób.
Wpierw była fascynacja. Jak prawie każdy alchemik twierdził, że jest potencjalnie nieśmiertelną istotą. Tajemnica kamienia filozoficznego zręcznie potrafiła grać na wyobraźni. I chociaż na odkrycie Flamela by się nie porywał, tak tajemnicze insygnie było już inną kwestią. Uparcie wpatrywał się w woreczek położony na stole przez tego wyższego z prowadzących spotkanie. Aż do chwili, gdy usłyszał, co ma być ceną okiełznania anomalii.
Wiele przywar można było przypisać byłemu trucicielowi. Dzieci jednak były świętością, nie ważne czy norweskie, czy angielskie. Na jego twarzy wymalowało się zdziwienie zakrawające o oburzenie. Zacisnął szczękę, żeby nie zadziałać pochopnie. Obejrzał się na Foxa. W oczach Norwega błyszczała złość. Posmutniał jednak zaraz, zauważając drugie dno w tym wszystkim. Dzieci były przyszłością świata, to nie podlegało dyskusji. Niepojętym było jednak, jak wiele znaczeń mogło nabrać to proste zdanie, gdy zestawiło się je z okolicznościami wojny i poświęceń. Nie chciał do tego przykładać ręki. Nie miał chyba jednak za bardzo wyboru. Nie zawsze starając się osiągnąć określony cel dało się podejmować decyzje tylko i wyłącznie łatwe czy całkowicie zgodne z samym sobą. Przekonał się już o tym kiedy przyjechał do Londynu. Dlatego też ostatecznie spojrzał na Anthony'ego, który zaproponował jakąkolwiek formę pomocy dzieciom w tym... czymś. Patrzył się na starszego Skamandera tak długo, aż ten na niego nie spojrzał.
- Najlepiej dla nich byłoby podać im Wywar żywej Śmierci i po prostu tam zanieść. Duża dawka eliksiru uspokajającego je otępi - powiedział chłodno, ale tylko dlatego, że gdyby mógł to całkowicie by dzieci z tego planu wykluczył.
Niestety, nie było to możliwe.
Uczucie wyobcowania nie opuszczało go nawet wtedy, gdy już siedział przy stole. Teoretycznie każdy powinien się przy tym meblu czuć na miejscu. Otóż nie każdy. Norweg potrzebował wiele czasu na adaptację. Zdecydowanie więcej niż jedno czy dwa spotkania. Widział większość z tych ludzi drugi raz w życiu. Nie kojarzył imion tych, którzy mieli już nigdy nie wejść do tego pomieszczenia. Czuł się jak przypadkowy przechodzień, który trafił w środek konduktu żałobnego. Jakby naruszał swoją obecnością jakieś prywatne, emocjonalne doznanie. Dlatego siedział tylko wbijając wzrok albo w stół, albo we własne dłonie. Na chwilę tylko oderwał oczy od spękanych sęków, żeby niemo przyjąć podziękowania za eliksiry. Nawet jeżeli jego imię zostało cudacznie przekręcone przez Weasleya. Z rzadka na kogoś patrzył, jednak robił to starając się chociaż trochę zacząć kojarzyć imiona z twarzami. Zwłaszcza, że z niektórymi najprawdopodobniej przyjdzie mu współpracować. Skinął głową zarówno do Charlene, jak i Susanne. Ta druga miała włosy tak jasne, ze niejedna z dziewcząt w Oldervik zapewne by jej pozazdrościła. Nieomal uśmiechnął się do siebie na tę myśl. Nieomal było tu jednak słowem-kluczem.
Drgnął, kiedy w pomieszczeniu z czyichś ust padła nazwa Nokturn. Rozejrzał się na boki po twarzach zgromadzonych. Poza tym z poharataną twarzą nikt nie wyglądał tak, jakby miał styczność z tym miejscem. Faen.
Wziął głęboki oddech. Musiał na chwilę wyjść ze swojej strefy komfortu i się odezwać.
- Mieszkałem i pracowałem kilka lat na Nokturnie. Nie powinienem się tam pokazywać we własnej skórze - tu wymownie, choć krótko i płocho, spojrzał na Foxa i Samuela - ale mogę z kimś w cudzej. Albo udzielić wskazówek - powiedział, wzruszając ramionami. Miał to być ruch niby nonszalancki, wyszedł jednak na nerwowy i niezręczny, do tego potęgujący ziołową woń roznoszącą się naokoło Norwega. Powstrzymał się przed wciśnięciem mocniej w krzesło, kiedy zwróciły się na niego spojrzenia. Na sugestię Kierana odpowiedział jedynie niewielkim skinięciem głową. Eliksiry i jednostka badawcza - właśnie po to tu się znajdował. Nie trzeba go było o to prosić, zwłaszcza, że temat kamienia zyskał jego uwagę w dwojaki sposób.
Wpierw była fascynacja. Jak prawie każdy alchemik twierdził, że jest potencjalnie nieśmiertelną istotą. Tajemnica kamienia filozoficznego zręcznie potrafiła grać na wyobraźni. I chociaż na odkrycie Flamela by się nie porywał, tak tajemnicze insygnie było już inną kwestią. Uparcie wpatrywał się w woreczek położony na stole przez tego wyższego z prowadzących spotkanie. Aż do chwili, gdy usłyszał, co ma być ceną okiełznania anomalii.
Wiele przywar można było przypisać byłemu trucicielowi. Dzieci jednak były świętością, nie ważne czy norweskie, czy angielskie. Na jego twarzy wymalowało się zdziwienie zakrawające o oburzenie. Zacisnął szczękę, żeby nie zadziałać pochopnie. Obejrzał się na Foxa. W oczach Norwega błyszczała złość. Posmutniał jednak zaraz, zauważając drugie dno w tym wszystkim. Dzieci były przyszłością świata, to nie podlegało dyskusji. Niepojętym było jednak, jak wiele znaczeń mogło nabrać to proste zdanie, gdy zestawiło się je z okolicznościami wojny i poświęceń. Nie chciał do tego przykładać ręki. Nie miał chyba jednak za bardzo wyboru. Nie zawsze starając się osiągnąć określony cel dało się podejmować decyzje tylko i wyłącznie łatwe czy całkowicie zgodne z samym sobą. Przekonał się już o tym kiedy przyjechał do Londynu. Dlatego też ostatecznie spojrzał na Anthony'ego, który zaproponował jakąkolwiek formę pomocy dzieciom w tym... czymś. Patrzył się na starszego Skamandera tak długo, aż ten na niego nie spojrzał.
- Najlepiej dla nich byłoby podać im Wywar żywej Śmierci i po prostu tam zanieść. Duża dawka eliksiru uspokajającego je otępi - powiedział chłodno, ale tylko dlatego, że gdyby mógł to całkowicie by dzieci z tego planu wykluczył.
Niestety, nie było to możliwe.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wiernie odczytywał wszystkie treści nabazgrane przez Wrighta na kartce, sam jednak powstrzymując się od jakiegokolwiek komentarza. Jedyne na co się zdobył to posłanie w stronę Susanne przepraszającego spojrzenia. Nie udało im się poskromić żadnej z anomalii, a na dodatek nie zdołał jej uchronić przed atakiem tych przebrzydłych czarodziejów. Jednakże musiał schować swoją urażoną dumę i poczucie winy do kieszeni bo musieli iść naprzód. Ze skupieniem słuchał słów Zakonników, a jego sylwetka napięła się, gdy pogratulowano Justine przejścia próby. Sam nie wiedział jak ma się wobec tego zachować, ponieważ targały nim sprzeczne uczucia, którymi również nie chciał się dzielić na forum Zakonu. Posłał jedynie krótkie spojrzenie w jej stronę.
Intensywnie myślał; infiltracja Nokturnu, siedliska wszelkiego londyńskiego plugastwa. Sama myśl o tym, że miałby tam wpuścić Just napawała go przerażeniem, ale znał ją na tyle, aby wiedzieć, że żadne słowa nie powstrzymają jej przed tą decyzją. Nie był członkiem wiedźmiej straży, więc nieznane były mu metody sprawnego zdobywania informacji. Oni je najczęściej zdobywali, a on był niczym brygada uderzeniowa, zajmował się chwytaniem niebezpiecznych czarnoksiężników.
Dzieci, trudny temat i w pierwszym momencie czuł się tak, jakby ktoś uderzył go czymś ciężkim w głowę, ale i tym razem gorzka prawda zalewająca jego usta, skutecznie je zamknęła. Nie chciał narażać niewinnych istot na tak wielkie ryzyko, nie chciał przelewać krwi niewinnych dzieci, ale okrutny bilans strat był nie do przejścia, wiedział, że to wszystko nie powinno mieć miejsca, że powinni szukać innego rozwiązania, ale co on mógł? Tak naprawdę nie był dobrze zorientowany w naukowych poczynaniach grupy, zwyczajnie nie był naukowcem i musiał uwierzyć, że nie posunęliby się do tego rozwiązania, gdyby nie było to konieczne. Uważnie jednak wysłuchiwał planu działania przedstawionego przez Adriena. Chciał wziąć udział w tym przedsięwzięciu, chcąc przydać się organizacji, w końcu nie po to dołączył do Zakonu, aby siedzieć bezpiecznie w domu, gdy inni poświęcali swoje życie niemalże każdego dnia. Dlatego spojrzał na Carrowa.
- Również oddaję swoją różdżkę do dyspozycji - przemówił po raz pierwszy chyba za samego siebie. Cóż, czas się wykazać. A potem znowu z pozorną swobodą usiadł obok Wrighta i obserwował. Bo tylko tyle mu pozostało.
Intensywnie myślał; infiltracja Nokturnu, siedliska wszelkiego londyńskiego plugastwa. Sama myśl o tym, że miałby tam wpuścić Just napawała go przerażeniem, ale znał ją na tyle, aby wiedzieć, że żadne słowa nie powstrzymają jej przed tą decyzją. Nie był członkiem wiedźmiej straży, więc nieznane były mu metody sprawnego zdobywania informacji. Oni je najczęściej zdobywali, a on był niczym brygada uderzeniowa, zajmował się chwytaniem niebezpiecznych czarnoksiężników.
Dzieci, trudny temat i w pierwszym momencie czuł się tak, jakby ktoś uderzył go czymś ciężkim w głowę, ale i tym razem gorzka prawda zalewająca jego usta, skutecznie je zamknęła. Nie chciał narażać niewinnych istot na tak wielkie ryzyko, nie chciał przelewać krwi niewinnych dzieci, ale okrutny bilans strat był nie do przejścia, wiedział, że to wszystko nie powinno mieć miejsca, że powinni szukać innego rozwiązania, ale co on mógł? Tak naprawdę nie był dobrze zorientowany w naukowych poczynaniach grupy, zwyczajnie nie był naukowcem i musiał uwierzyć, że nie posunęliby się do tego rozwiązania, gdyby nie było to konieczne. Uważnie jednak wysłuchiwał planu działania przedstawionego przez Adriena. Chciał wziąć udział w tym przedsięwzięciu, chcąc przydać się organizacji, w końcu nie po to dołączył do Zakonu, aby siedzieć bezpiecznie w domu, gdy inni poświęcali swoje życie niemalże każdego dnia. Dlatego spojrzał na Carrowa.
- Również oddaję swoją różdżkę do dyspozycji - przemówił po raz pierwszy chyba za samego siebie. Cóż, czas się wykazać. A potem znowu z pozorną swobodą usiadł obok Wrighta i obserwował. Bo tylko tyle mu pozostało.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaczynałem rozumieć, jak wymagające było prowadzenie spotkań Zakonu. Jak na razie nie było źle, w porównaniu z lipcowymi dantejskimi scenami jak na razie naprawdę było dobrze. Nie zawsze dawało się utrzymać w ryzach tyle tak różnych charakterów, jednak fakt że dziś stawili - bądź chcieli - stawić się wszyscy świadczył tylko i wyłącznie o tym, że kłótnia sprzed dwóch miesięcy była jedynie wypadkiem przy pracy. To, że zdarzały im się kłótnie można było odebrać też jako znak potencjalnie dobry: każdemu zależało na dobru organizacji, chociaż nie zawsze wszyscy się ze sobą zgadzaliśmy. Jakież to ludzkie.
Pokiwałem głową, kiedy kolejne osoby podnosiły pomysł Bertiego o upamiętnienie poległych. Nie wiedziałem o nich praktycznie nic, a stan ten chciałem jak najszybciej zmienić. Ci ludzie zasługiwali na to, by pamięć o nich trwała. - W kwaterze jest mnóstwo pustych ramek. Myślę, że dobrze byłoby wypełnić je zdjęciami wszystkich członków Zakonu. Dzięki temu codziennie moglibyśmy na nowo sobie o nich przypominać - uśmiechnąłem się ostrożnie. Sytuacyjne wspominanie o pamięci stało się chyba ostatnio takim moim hobby. Sprawa upamiętnienia poległych wiązała się jeszcze stricte z jednym istotnym tematem.
- Noszę myślodsiewnię nieustannie ze sobą, lecz druga znajdująca się na stałe w starej chacie wydaje mi się bardzo dobrym pomysłem - spojrzałem na Brendana, szukając zgody w podchwyconym pomyśle Sue. - Zakup wspólnymi środkami wydaje mi się najbardziej sprawiedliwy - chyba że ktoś przypadkiem posiada takową i zamiast na przykład używać jej jako patery do owoców chciałby ją udostępnić na stałe do kwatery - zaproponowałem, zerkając na Adriena. Wspominał coś o artefaktach, więc może akurat? Mi niestety ciężko byłoby rozstać się z misą, jednak miałem wrażenie, że po czerwcowych wydarzeniach nikt nie nalegałby, abym oddał misę. A rzeczoną myślodsiewnię przekazałem do rąk Jessy. - Na razie skorzystamy z mojej. Mam przy sobie jeszcze kilka pustych fiolek, w razie gdyby ktoś chciał czymś się podzielić - oznajmiłem, pozwalając później dyskusji toczyć się dalej. Jednak pomimo wzroku powracającego natrętnie do twarzy Josephine słuchałem dokładnie każdego z wypowiadających się.
- Jeżeli ktoś będzie chciał szukać porady odnośnie magii leczniczej to również służę pomocą - wtrąciłem w pewnej chwili, nie decydując się na ciągnięcie tematu. Tyle wystarczało w sam raz.
Wiedziałem o tym, że Just przeszła próbę. Nie gratulowałem jej jednak, ograniczając się do lekko posmutniałego uśmiechu. Szanowałem odwagę i determinację, owszem. Byłem dumny z tego, że w końcu w naszym gronie pojawiła się kobieta. Równocześnie jednak jej współczułem: tego, że w ogóle istniała taka sytuacja, w której ludzie musieli decydować się na tak drastyczne kroki.
- Każdy z was zna samego siebie najlepiej i będzie wiedział, na ile może sobie pozwolić z infiltrowaniem Nokturnu. Przejrzenie roczników w Hogwarcie może nam przynieść naprawdę wiele pożytecznych informacji. Część z nich zna się już od czasów szkolnych - powiedziałem, po czym zmarszczyłem lekko brwi. - Poza nazwiskami, które już padły, mogę dodać Morgotha Yaxleya i Cadana Goyle - powiedziałem, kierując swoje słowa do Poppy, która od pierwszego września w szkole spędzała większość czasu. Razem z innymi pracownikami Hogwartu miała najłatwiejszy dostęp do tych informacji. Informacja o pozwie wytoczonym przeciw Mulciberowi sprawiła, że przeszedł mnie dreszcz. Nie byłem jednak pewien, czy było to oznaką obrzydzenia odczuwanego względem jego osoby czy też tego ekscytacji. - Jeśli moglibyście mnie informować o przebiegu - powiedziałem do Samuela i Justine; można było się spodziewać, że ten temat mnie zainteresuje.
Kiedy wątek kwestii bezpieczeństwa był rozwijany coraz bardziej, pojawiały się kolejne dobre pomysły. Ciężko było mi wskazać jeden najlepszy - zarówno Florean jak i Sophia, Maxine, Frances oraz Sue powiedzieli coś, co przypadło mi do gustu. - Dobrze byłoby, aby tylko właściciel takiego medalionu był w stanie go odczytać. Lusterka dwukierunkowe są niezwykle przydatne w komunikacji od zaraz, jednak kryształy są zdecydowanie bardziej praktyczne przy nadawaniu sygnałów ratunkowych, aktywowanych na przykład niewerbalnym zaklęciem. Albo jeszcze czymś innym nie wymagającym posiadania różdżki. Gdyby dało się dodatkowo umożliwić im wskazywanie lokalizacji jak zegar... - powiedziałem, lecz urwałem, robiąc trochę niepewną, trochę zaś zagubioną minę okraszoną zakłopotanym uśmiechem. Wzruszyłem z lekka ramionami - nie znałem się na takich rzeczach, to były tylko luźne próby zebrania w całość pomysłów, które już padły.
Zaciekawiony spojrzałem na Frances oraz Jessę, delikatnie kiwając głową, kiedy mówiły o swoich badaniach. Szkodliwości eliksiru Garota doświadczyłem na własnej skórze. To, w jakim tempie uczynił zarówno mnie, jak i Jackie niezdolnymi do walki był zatrważający. Należało przeciwdziałać.
Kolejnym - jakże miłym zresztą! - zaskoczeniem okazała się informacja o błogosławionym stanie pani Bartius. Poczyniłem w myślach notatkę, aby koniecznie wysłać świeżo upieczonemu małżeństwu gratulacje. Ich wesele przetańczyłem niestety pod klątwą imperiusa i miałem nadzieję, że jeżeli dożyję chrzcin to tym razem pojawię się na nich całkowicie odpowiedzialny za wszystkie swoje czyny i myśli.
Dzieci były niestety delikatnym tematem dzisiejszego dnia. Było mi ciężko z tą decyzją, ale inne wyjścia nie istniały. - Gdyby możliwym było rozwiązanie kwestii anomalii bez udziału dzieci to wątpię, by Poppy i Adrien w ogóle nam przedstawiali tę opcję - powiedziałem, jednak głos mi odrobinę drgnął. Na początku nie chciałem w ogóle słyszeć o tym planie, nie zgadzałem się na poświęcanie dzieci. Miałem jednak czas do namysłu, wiedziałem o tym na dostatecznie długo przed spotkaniem, aby przetrawić tę całą chorą sytuację. Innego wyjścia nie było. Z wyrytymi w pamięci twarzami i spojrzeniami tych dzieci każdy z tych, kto uda się do Azkabanu będzie musiał zmagać się aż do śmierci - nie ważne, czy kamień zadziała czy nie. Nad takimi decyzjami i czynami nie można było ot tak przejść do porządku dziennego.
Skrobanie po papierze przykuło moją uwagę. Szybka transkrypcja wykonana przez Gabriela sprawiła, że spojrzałem na Wrighta.
- Ben? - zapytałem, marszcząc brwi. Nie wiedziałem jeszcze, czy już powinienem zacząć się niepokoić, czy dopiero za chwilę.
| Okropecznie przepraszam za zwłokę :c
Koniec kolejki.
Pokiwałem głową, kiedy kolejne osoby podnosiły pomysł Bertiego o upamiętnienie poległych. Nie wiedziałem o nich praktycznie nic, a stan ten chciałem jak najszybciej zmienić. Ci ludzie zasługiwali na to, by pamięć o nich trwała. - W kwaterze jest mnóstwo pustych ramek. Myślę, że dobrze byłoby wypełnić je zdjęciami wszystkich członków Zakonu. Dzięki temu codziennie moglibyśmy na nowo sobie o nich przypominać - uśmiechnąłem się ostrożnie. Sytuacyjne wspominanie o pamięci stało się chyba ostatnio takim moim hobby. Sprawa upamiętnienia poległych wiązała się jeszcze stricte z jednym istotnym tematem.
- Noszę myślodsiewnię nieustannie ze sobą, lecz druga znajdująca się na stałe w starej chacie wydaje mi się bardzo dobrym pomysłem - spojrzałem na Brendana, szukając zgody w podchwyconym pomyśle Sue. - Zakup wspólnymi środkami wydaje mi się najbardziej sprawiedliwy - chyba że ktoś przypadkiem posiada takową i zamiast na przykład używać jej jako patery do owoców chciałby ją udostępnić na stałe do kwatery - zaproponowałem, zerkając na Adriena. Wspominał coś o artefaktach, więc może akurat? Mi niestety ciężko byłoby rozstać się z misą, jednak miałem wrażenie, że po czerwcowych wydarzeniach nikt nie nalegałby, abym oddał misę. A rzeczoną myślodsiewnię przekazałem do rąk Jessy. - Na razie skorzystamy z mojej. Mam przy sobie jeszcze kilka pustych fiolek, w razie gdyby ktoś chciał czymś się podzielić - oznajmiłem, pozwalając później dyskusji toczyć się dalej. Jednak pomimo wzroku powracającego natrętnie do twarzy Josephine słuchałem dokładnie każdego z wypowiadających się.
- Jeżeli ktoś będzie chciał szukać porady odnośnie magii leczniczej to również służę pomocą - wtrąciłem w pewnej chwili, nie decydując się na ciągnięcie tematu. Tyle wystarczało w sam raz.
Wiedziałem o tym, że Just przeszła próbę. Nie gratulowałem jej jednak, ograniczając się do lekko posmutniałego uśmiechu. Szanowałem odwagę i determinację, owszem. Byłem dumny z tego, że w końcu w naszym gronie pojawiła się kobieta. Równocześnie jednak jej współczułem: tego, że w ogóle istniała taka sytuacja, w której ludzie musieli decydować się na tak drastyczne kroki.
- Każdy z was zna samego siebie najlepiej i będzie wiedział, na ile może sobie pozwolić z infiltrowaniem Nokturnu. Przejrzenie roczników w Hogwarcie może nam przynieść naprawdę wiele pożytecznych informacji. Część z nich zna się już od czasów szkolnych - powiedziałem, po czym zmarszczyłem lekko brwi. - Poza nazwiskami, które już padły, mogę dodać Morgotha Yaxleya i Cadana Goyle - powiedziałem, kierując swoje słowa do Poppy, która od pierwszego września w szkole spędzała większość czasu. Razem z innymi pracownikami Hogwartu miała najłatwiejszy dostęp do tych informacji. Informacja o pozwie wytoczonym przeciw Mulciberowi sprawiła, że przeszedł mnie dreszcz. Nie byłem jednak pewien, czy było to oznaką obrzydzenia odczuwanego względem jego osoby czy też tego ekscytacji. - Jeśli moglibyście mnie informować o przebiegu - powiedziałem do Samuela i Justine; można było się spodziewać, że ten temat mnie zainteresuje.
Kiedy wątek kwestii bezpieczeństwa był rozwijany coraz bardziej, pojawiały się kolejne dobre pomysły. Ciężko było mi wskazać jeden najlepszy - zarówno Florean jak i Sophia, Maxine, Frances oraz Sue powiedzieli coś, co przypadło mi do gustu. - Dobrze byłoby, aby tylko właściciel takiego medalionu był w stanie go odczytać. Lusterka dwukierunkowe są niezwykle przydatne w komunikacji od zaraz, jednak kryształy są zdecydowanie bardziej praktyczne przy nadawaniu sygnałów ratunkowych, aktywowanych na przykład niewerbalnym zaklęciem. Albo jeszcze czymś innym nie wymagającym posiadania różdżki. Gdyby dało się dodatkowo umożliwić im wskazywanie lokalizacji jak zegar... - powiedziałem, lecz urwałem, robiąc trochę niepewną, trochę zaś zagubioną minę okraszoną zakłopotanym uśmiechem. Wzruszyłem z lekka ramionami - nie znałem się na takich rzeczach, to były tylko luźne próby zebrania w całość pomysłów, które już padły.
Zaciekawiony spojrzałem na Frances oraz Jessę, delikatnie kiwając głową, kiedy mówiły o swoich badaniach. Szkodliwości eliksiru Garota doświadczyłem na własnej skórze. To, w jakim tempie uczynił zarówno mnie, jak i Jackie niezdolnymi do walki był zatrważający. Należało przeciwdziałać.
Kolejnym - jakże miłym zresztą! - zaskoczeniem okazała się informacja o błogosławionym stanie pani Bartius. Poczyniłem w myślach notatkę, aby koniecznie wysłać świeżo upieczonemu małżeństwu gratulacje. Ich wesele przetańczyłem niestety pod klątwą imperiusa i miałem nadzieję, że jeżeli dożyję chrzcin to tym razem pojawię się na nich całkowicie odpowiedzialny za wszystkie swoje czyny i myśli.
Dzieci były niestety delikatnym tematem dzisiejszego dnia. Było mi ciężko z tą decyzją, ale inne wyjścia nie istniały. - Gdyby możliwym było rozwiązanie kwestii anomalii bez udziału dzieci to wątpię, by Poppy i Adrien w ogóle nam przedstawiali tę opcję - powiedziałem, jednak głos mi odrobinę drgnął. Na początku nie chciałem w ogóle słyszeć o tym planie, nie zgadzałem się na poświęcanie dzieci. Miałem jednak czas do namysłu, wiedziałem o tym na dostatecznie długo przed spotkaniem, aby przetrawić tę całą chorą sytuację. Innego wyjścia nie było. Z wyrytymi w pamięci twarzami i spojrzeniami tych dzieci każdy z tych, kto uda się do Azkabanu będzie musiał zmagać się aż do śmierci - nie ważne, czy kamień zadziała czy nie. Nad takimi decyzjami i czynami nie można było ot tak przejść do porządku dziennego.
Skrobanie po papierze przykuło moją uwagę. Szybka transkrypcja wykonana przez Gabriela sprawiła, że spojrzałem na Wrighta.
- Ben? - zapytałem, marszcząc brwi. Nie wiedziałem jeszcze, czy już powinienem zacząć się niepokoić, czy dopiero za chwilę.
| Okropecznie przepraszam za zwłokę :c
Koniec kolejki.
Jako jeden z nielicznych nie okazałem zaskoczenia, gdy padła informacja o konieczności zabrania dzieci do Azkabanu - wiedziałem o tym, wiedziałem także, że istneje ryzyko, że z nieg nie powrócą. Nie miałem wątpliwości, że badacze dołążą wszelkich starań, aby zapewnić im bezpieczeństwo, podobnie jak ja. Milczałem jednak tym razem, słysząc napływające słowa sprzeciwu; wojna już trwała, już dawni wdarła się do naszych domów. Gdzieś w najdalszych odmętach podświadomości pogodziłem się z ceną, jaka miała zostać poniesiona za ustabilizowanie magii. Metamatyka bezlitośnie weryfikowała mój pogląd, a choć moje serce rozpadało się na kawałki na myśl o tym, czego muszę dokonać, byłem gotów podejmować radykalne kroki. Wiedziałem o tym już po próbie - że przyjdzie mi podejmować decyzje nie koniecznie idące w parze z moją silną moralnością, że przyjdzie mi poświęcić znacznie więcej, niż byłem w tamtej chwili pojąć.
Już wiedziałem.
Nie winiłem Zakonników za ich oburzenie. Nie byli gotowi. Ich dłonie były czyste - moje zaś splamione krwią. I nawet, jeśli Grindewald poległ ostatecznie, Voldemort stał się znacznie silniejszy, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.
Moje oczy rozbłysnęły, gdy Zakonnicy podjęli rzucony przeze mnie temat. Mieli znacznie lepsze pomysły niż ja; kiedy Alex skończył mówić, przeniosłem swoje spojrzenie na Montgomery, która zdawałą się być kolejną tęgą głową w tym towarzystwie.
- Frances, znasz się na numerologii, prawda? Czy którykolwiek z tych pomysłów jest możliwy? Czy jesteśmy w stanie określać dokładną lokalizację czarodzieja?
Unisłem wzrok na Asbjorna, kiedy ten zgłosił się na przewodnika. Skinąłem mu głową.
- Mogę przeniknąć na Nokturn. - Nie bałem się. Już nie. - Całkiem niedawno miałem świetną okazję, by móc z bliska przyjżeć się Ramseyowi Mulciberowi. - I choć wspomnienie to przywoływało ból związany z odejściem Lovegood, doskonale pamiętam, jak tamtego popołudnia zaciekle śledziłem każdy jego gest, każde spojrzenie, mimikę, sposób wysławiania się.
Szkoda tylko, że w tamtym momencie nie miałem jeszcze żadnych dowodów na jego zbrodnie.
Już wiedziałem.
Nie winiłem Zakonników za ich oburzenie. Nie byli gotowi. Ich dłonie były czyste - moje zaś splamione krwią. I nawet, jeśli Grindewald poległ ostatecznie, Voldemort stał się znacznie silniejszy, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.
Moje oczy rozbłysnęły, gdy Zakonnicy podjęli rzucony przeze mnie temat. Mieli znacznie lepsze pomysły niż ja; kiedy Alex skończył mówić, przeniosłem swoje spojrzenie na Montgomery, która zdawałą się być kolejną tęgą głową w tym towarzystwie.
- Frances, znasz się na numerologii, prawda? Czy którykolwiek z tych pomysłów jest możliwy? Czy jesteśmy w stanie określać dokładną lokalizację czarodzieja?
Unisłem wzrok na Asbjorna, kiedy ten zgłosił się na przewodnika. Skinąłem mu głową.
- Mogę przeniknąć na Nokturn. - Nie bałem się. Już nie. - Całkiem niedawno miałem świetną okazję, by móc z bliska przyjżeć się Ramseyowi Mulciberowi. - I choć wspomnienie to przywoływało ból związany z odejściem Lovegood, doskonale pamiętam, jak tamtego popołudnia zaciekle śledziłem każdy jego gest, każde spojrzenie, mimikę, sposób wysławiania się.
Szkoda tylko, że w tamtym momencie nie miałem jeszcze żadnych dowodów na jego zbrodnie.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem