Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Pokój gościnny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
łóżko Loża 1
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
łóżko Loża 2
40 - Sam
41 - Hannah
ośla ławka Krzesełka pod ścianą
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój gościnny
Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
40 - Sam
41 - Hannah
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Miała co do ogólnego planu wątpliwości, ale nie uważała, żeby to było coś złego. Nie planowała wychodzić z pokoju trzaskając drzwiami, bo czegoś nie zrozumiała i właśnie z tego powodu jej ambicje rozminęły się z ambicjami organizacji. Nie miała zamiaru rzucać wszystkiego w cholerę. Chciała wiedzieć, czy się nie przesłyszała – jak się okazało, faktycznie czegoś musiała nie usłyszeć. Zareagowała emocjonalnie, to prawda, oni też mieli do tego święte prawo. Mimo wszystko zacisnęła zęby, żeby nie wszczynać jakiejkolwiek awantury, słuchała tych, którzy mieli więcej do powiedzenia. Zwłaszcza podziękowała w duchu za głos Arthura, zdawał się być najbliżej jej poglądów i jej sposobu myślenia, tylko znacznie lepiej umiał to wyrazić. Jego ostatnie pytanie poruszyło kilka strun w ciele wspomnieniach – między innymi Nurmengard, potem pojedynek w rezerwacie. To nie był przypadek.
Ze skupienia nieco wytrąciła ją opowieść Sophie – posiadająca tyle szczegółów, ile potrzebowali, by wiedzieć, że ich wróg był w stanie podejmować niezwykle głupie decyzje… czy dokładnie przemyślane? A jeśli wiedzieli, że w Dziurawym Kotle była szafka zniknięć? Jeśli tylko oni posiadali taką informację? Czyżby zaczęli zawłaszczać sobie coraz większą połać terenu, zagarniać coraz więcej swoich sług?
Nie mogła przydać się ani w pracach nad sposobem zawiadamiania zakonników o aktualnej sytuacji pozostałych, ani przy robieniu pamiątkowej ściany. Nawet jako charławy dyrygent. Nie miała zdolności manualnych. Chyba że chodziło o rozlewanie grzańca do kufli. Zazgrzytała bezgłośnie zębami, marszcząc przy tym usta, wytrzymując jego spojrzenie z kamienną twarzą. Wzięła głęboki wdech.
– Rozumiem – po wypowiedzi Adriena stało się to dla niej jaśniejsze, owszem, ale wciąż czuła, jak kiszki robią koziołka w jej trzewiach, kiedy pomyślała o dzieciach w jakikolwiek sposób wprowadzanych do Azkabanu. Myśl rzucona przez Anthony’ego nieco te emocje ochłodziła. – Po prostu dmucham na zimne. Wojnę tworzą wyrzeczenia i trudne decyzje. Ale to dzieci. Mają większe prawo, żeby żyć, niż my. – jej ton wskazywał na to, że była gotowa się tego podjąć, ale swoje musiała powiedzieć. Zresztą, Brendan miał rację. Powinna była spojrzeć na to z tej strony, rozsądniej, szerzej.
Rozumiała wagę poświęcenia, jakiego chcieli dokonać. I tego powinna się trzymać. Jeśli oni nie będą podejmowali tych decyzji, nikt nie zrobi tego za nim. Zamknęła oczy, próbując odnaleźć punkt harmonii, uspokoić gorejące emocje, rozluźnić palce zaciskające się na szacie.
Kolejne wysunięte kandydatury pomocy podnosiły morale. Rozlokowanie miejsc misji przyniosło jej nieco otrzeźwienia. Działanie zawsze dawało jej impuls, spinało mięśnie, zostawiając po sobie słodki skok adrenaliny. Obserwowała tych, którzy pierwsi podejmowali chęci ułożenia miejsc według swoich możliwości, sama nie mogła się zdecydować, ale z pomocą przyszedł Ben. A raczej przyleciał – w formie papierowego samolocika. Bezczelnie zepsuła to piękne origami.
– Ja i Ben zajmiemy się Haugesund w Norwegii. Poradzimy sobie – spojrzała jeszcze raz na Wrighta, pewna, że jej słowa stały się dla obojga obietnicą. Miała zamiar jej dotrzymać. – A co z transmutacją? Gdyby zamienić te dzieci w… jakieś zwierzęta. Małe, oczywiście, zdolne do zmieszczenia w kieszeni. A potem napoić eliksirami, które je uspokoją, uśpią. – spojrzała w stronę Poppy i Adriena. – Miałoby to jeszcze bardziej destrukcyjny wpływ na ich zmęczone ciała? Czy to ma szansę zadziałać?
W małym ciele skondensowana energia anomalii mogła je rozerwać od środka, ale mogła również zmniejszyć się razem z ciałem, stając się teoretycznie mało szkodliwą. Chciała pytać, chciała wiedzieć, bo byli w patowej sytuacji.
Skinęła głową Samowi.
– To prawda. A w nauce ojciec nie ma sobie równych. Mogę wspomóc swoją wiedzą. – zerknęła na starszego Rinehearta.
Mimowolnie w jej wspomnieniach pojawił się Mugolski Teatr Nowy. Przestroga. Ostatnia.
Ze skupienia nieco wytrąciła ją opowieść Sophie – posiadająca tyle szczegółów, ile potrzebowali, by wiedzieć, że ich wróg był w stanie podejmować niezwykle głupie decyzje… czy dokładnie przemyślane? A jeśli wiedzieli, że w Dziurawym Kotle była szafka zniknięć? Jeśli tylko oni posiadali taką informację? Czyżby zaczęli zawłaszczać sobie coraz większą połać terenu, zagarniać coraz więcej swoich sług?
Nie mogła przydać się ani w pracach nad sposobem zawiadamiania zakonników o aktualnej sytuacji pozostałych, ani przy robieniu pamiątkowej ściany. Nawet jako charławy dyrygent. Nie miała zdolności manualnych. Chyba że chodziło o rozlewanie grzańca do kufli. Zazgrzytała bezgłośnie zębami, marszcząc przy tym usta, wytrzymując jego spojrzenie z kamienną twarzą. Wzięła głęboki wdech.
– Rozumiem – po wypowiedzi Adriena stało się to dla niej jaśniejsze, owszem, ale wciąż czuła, jak kiszki robią koziołka w jej trzewiach, kiedy pomyślała o dzieciach w jakikolwiek sposób wprowadzanych do Azkabanu. Myśl rzucona przez Anthony’ego nieco te emocje ochłodziła. – Po prostu dmucham na zimne. Wojnę tworzą wyrzeczenia i trudne decyzje. Ale to dzieci. Mają większe prawo, żeby żyć, niż my. – jej ton wskazywał na to, że była gotowa się tego podjąć, ale swoje musiała powiedzieć. Zresztą, Brendan miał rację. Powinna była spojrzeć na to z tej strony, rozsądniej, szerzej.
Rozumiała wagę poświęcenia, jakiego chcieli dokonać. I tego powinna się trzymać. Jeśli oni nie będą podejmowali tych decyzji, nikt nie zrobi tego za nim. Zamknęła oczy, próbując odnaleźć punkt harmonii, uspokoić gorejące emocje, rozluźnić palce zaciskające się na szacie.
Kolejne wysunięte kandydatury pomocy podnosiły morale. Rozlokowanie miejsc misji przyniosło jej nieco otrzeźwienia. Działanie zawsze dawało jej impuls, spinało mięśnie, zostawiając po sobie słodki skok adrenaliny. Obserwowała tych, którzy pierwsi podejmowali chęci ułożenia miejsc według swoich możliwości, sama nie mogła się zdecydować, ale z pomocą przyszedł Ben. A raczej przyleciał – w formie papierowego samolocika. Bezczelnie zepsuła to piękne origami.
– Ja i Ben zajmiemy się Haugesund w Norwegii. Poradzimy sobie – spojrzała jeszcze raz na Wrighta, pewna, że jej słowa stały się dla obojga obietnicą. Miała zamiar jej dotrzymać. – A co z transmutacją? Gdyby zamienić te dzieci w… jakieś zwierzęta. Małe, oczywiście, zdolne do zmieszczenia w kieszeni. A potem napoić eliksirami, które je uspokoją, uśpią. – spojrzała w stronę Poppy i Adriena. – Miałoby to jeszcze bardziej destrukcyjny wpływ na ich zmęczone ciała? Czy to ma szansę zadziałać?
W małym ciele skondensowana energia anomalii mogła je rozerwać od środka, ale mogła również zmniejszyć się razem z ciałem, stając się teoretycznie mało szkodliwą. Chciała pytać, chciała wiedzieć, bo byli w patowej sytuacji.
Skinęła głową Samowi.
– To prawda. A w nauce ojciec nie ma sobie równych. Mogę wspomóc swoją wiedzą. – zerknęła na starszego Rinehearta.
Mimowolnie w jej wspomnieniach pojawił się Mugolski Teatr Nowy. Przestroga. Ostatnia.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie podobało mu się to, co słyszał. Z całego serca pragnąłby usłyszeć raczej, że operacja, którą musieli przeprowadzić, nie narażałaby życia dzieci. Że mogłaby im ewentualnie sprawić trochę bólu, przestraszyć je nieco... ale nie, że mogłaby je zabić. Po kolei zerknął na każdego z członków grupy badawczej - ale żaden z nich nie wyskoczył nagle ze słowami, które chociaż w pewnym stopniu napełniłyby go nadzieją. Chociaż... jeśli to co mówiła Poppy było prawdą... być może ucieczka od bólu właśnie poprzez śmierć nie była aż tak złą alternatywą... Nie zmieniało to jednak faktu, że czuł się niesamowicie bezsilny w tej kwestii. Jego samopoczucie pogarszało się jeszcze bardziej, kiedy wyobrażał sobie swojego syna, bezpiecznego, śpiącego w kołysce, pod opieką matki oraz stada służby.
Podniósł głowę, kiedy wspomniana została transmutacja. Chyba umysł miał nieco zbyt jeszcze zaaferowany całą tą sprawą związaną z ryzykiem, że młodociani mogą ponieść śmierć podczas całej akcji - inaczej sam mógłby przecież wyjść z propozycją rzucenia kilku zaklęć transmutacyjnych. - Jeśli okaże się, że ma to w jakiś sposób pomóc, mogę się podjąć próby przetransmutowania ich w coś niewielkiego - odezwał się po słowach Jackie. Zerknął po kolei na Adriena oraz Poppy, oczekując ich werdyktu w tej sprawie. To była dziedzina magii, w której czuł się najlepiej. Był gotów podjąć się tego zadania, nawet jeśli w ich szeregach byli inni, zdolniejsi w tej sztuce. Transmutacja wydawała mu się całkiem interesującym posunięciem - i chociaż generalnie była bezbolesna, wciąż trzeba było wziąć pod uwagę moc anomalii zagnieżdżoną wewnątrz dzieci. Nie chciałby, aby przy próbie rzucenia lapifors czy innego bambino doszło do jakichś nieprzyjemnych, lub co gorsza, niebezpiecznych sytuacji.
- Pomogę ci - zwrócił swoje spojrzenie w kierunku Frances. Chociaż w ten sposób mógł się przydać na pewno. Zamierzał dołożyć wszelkich starań, aby ich wyprawa do Norwegii przyniosła oczekiwane rezultaty. - Załatwimy co trzeba w Kristiansandzie.
Pozwolił sobie zmarszczyć brwi, kiedy odczytano głośno to, co Ben nabazgrał na swojej kartce. Jako pracownik Wizengamotu, nauczył się już dawno, by nie ufać w piękne słowa kogoś, kto miał swoje za uszami i obiecywał poprawę za wszelką cenę. Bardzo ciężko było sobie zasłużyć na drugą szansę, podczas kiedy pierwsza została spalona na popiół i porwana przez wiatr. Nie oceniał jednak. Musiał poznać więcej szczegółów, aby wydać jakikolwiek werdykt - choć, jeśli za rzekomo nawróconego rycerza ręczył sam gwardzista, mogło w tym być jakieś ziarenko prawdy. - Ja też chętnie dowiem się czegoś więcej - skomentował krótko, wbijając spojrzenie w Benjamina. Jeśli przyjąć, że to faktycznie nie była ściema, bardzo ciekawiło go, który z rycerzy był na tyle głupi, by narażać się na gniew swoich pobratymców?
Podniósł głowę, kiedy wspomniana została transmutacja. Chyba umysł miał nieco zbyt jeszcze zaaferowany całą tą sprawą związaną z ryzykiem, że młodociani mogą ponieść śmierć podczas całej akcji - inaczej sam mógłby przecież wyjść z propozycją rzucenia kilku zaklęć transmutacyjnych. - Jeśli okaże się, że ma to w jakiś sposób pomóc, mogę się podjąć próby przetransmutowania ich w coś niewielkiego - odezwał się po słowach Jackie. Zerknął po kolei na Adriena oraz Poppy, oczekując ich werdyktu w tej sprawie. To była dziedzina magii, w której czuł się najlepiej. Był gotów podjąć się tego zadania, nawet jeśli w ich szeregach byli inni, zdolniejsi w tej sztuce. Transmutacja wydawała mu się całkiem interesującym posunięciem - i chociaż generalnie była bezbolesna, wciąż trzeba było wziąć pod uwagę moc anomalii zagnieżdżoną wewnątrz dzieci. Nie chciałby, aby przy próbie rzucenia lapifors czy innego bambino doszło do jakichś nieprzyjemnych, lub co gorsza, niebezpiecznych sytuacji.
- Pomogę ci - zwrócił swoje spojrzenie w kierunku Frances. Chociaż w ten sposób mógł się przydać na pewno. Zamierzał dołożyć wszelkich starań, aby ich wyprawa do Norwegii przyniosła oczekiwane rezultaty. - Załatwimy co trzeba w Kristiansandzie.
Pozwolił sobie zmarszczyć brwi, kiedy odczytano głośno to, co Ben nabazgrał na swojej kartce. Jako pracownik Wizengamotu, nauczył się już dawno, by nie ufać w piękne słowa kogoś, kto miał swoje za uszami i obiecywał poprawę za wszelką cenę. Bardzo ciężko było sobie zasłużyć na drugą szansę, podczas kiedy pierwsza została spalona na popiół i porwana przez wiatr. Nie oceniał jednak. Musiał poznać więcej szczegółów, aby wydać jakikolwiek werdykt - choć, jeśli za rzekomo nawróconego rycerza ręczył sam gwardzista, mogło w tym być jakieś ziarenko prawdy. - Ja też chętnie dowiem się czegoś więcej - skomentował krótko, wbijając spojrzenie w Benjamina. Jeśli przyjąć, że to faktycznie nie była ściema, bardzo ciekawiło go, który z rycerzy był na tyle głupi, by narażać się na gniew swoich pobratymców?
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To co mogło stać się z dziećmi było zatrważające i co do tego nie było nawet najmniejszych wątpliwości, ale nie mogli wątpić w to, że najtęższe umysły w ich gronie, pod kierownictwem pani profesor nie rozważyły innych opcji. Wierzył, że ich sumienia nie dałyby im spokoju, gdyby nie próbowali obejść tego wrażliwego punktu w całym planie.
Zastanawiając się w dalszym ciągu nad kwestią infiltracji szemranego środowiska londyńskiego półświatka, a co za tym idzie, próba przedostania się w szeregi wroga, przypomniał sobie o pewnym niezbyt mile widzianym gościu, który w pewnym okresie zadomowił się w tonksowym domu. Nie ufał co prawda Bojczukowi ani trochę, ale ufała mu Lea. I ani myślał o wciąganiu go w szeregi Zakonu, ale mógł być cennym źródłem informacji, a Gabriel jako auror znajdował się w bardzo komfortowym położeniu, w końcu z uwagi na swój zawód mógłby wyciągnąć od Bojczuka kilka cennych informacji. Poza tym Bojczuk w swojej zdolności do przyciągania kłopotów nie zdawał się być groźnym przestępcą, który w istocie mógłby być rycerzem. Niemniej jednak w tych czasach trzeba było kwestionować i patrzeć z spod byka na każdego potencjalnego nieznajomego, który chociaż przez chwilę wydawał się podejrzany. Co prawda przez wzgląd na swoje pochodzenie nie mógł być potencjalnym rycerzem, ale on sam mógłby stać się niezłym źródłem informacji, przynajmniej w mniemaniu Gabriela. Nim jednak podzielił się swoją informacją, Sam wywołał do tablicy Justine w sprawie Leanne. Głos zabrał jednak Gabriel, mając świadomość tego, że Just tak samo jak i najwyraźniej prowadzący spotkanie nie mieli pojęcia o nagłym wyjeździe Leanne.
- Leanne musiała pilnie wyjechać z powodu badań naukowych, szybciej niż się tego spodziewała - wytłumaczył, kierując w tym momencie swoje spojrzenie na Brendana. Widocznie zakonowe rewelacje skutecznie odwiodły Gabriela od wyjaśnienia nieobecności młodszej siostry. - A co do infiltracji i ja mogę znać osobę, która mogłaby się przydać jako źródło informacji - tu spojrzał na Sama w znaczący sposób. Chociaż nie pałali do Bojczuka sympatią to jego osoba mogła w tym przypadku wydać się użyteczna. Wiadomość, którą odczytał Fox, spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Nie wierzył w cuda, nie w aż takie, ale z drugiej strony Ben wydawał się być doświadczonym przez życie czarodziejem, nie miał go za głupca, który zawierzyłby swój los komukolwiek. A jednocześnie sceptyczne nastawienie nie opuszczało go. Kim mógł być ten tajemniczy nawrócony? Wszystkie wątpliwości, które się w nim obudziły, były widoczne na jego twarzy, co pewnie Ben mógł dostrzec bez trudu.
- Na jakiej podstawie opierasz swoje zaufanie, Ben? - jedno pytanie, na które odpowiedź mogła rozwiać wątpliwości Gabriela. Poza tym, nie kwestionowanie takiej sytuacji mogłoby świadczyć o uśpieniu czujności na co jako auror i zakonnik nie mógł sobie pozwolić. W Zakonie było zbyt wiele bliskich mu osób, by nie podzielać obaw wyrażonych przez innych, których nie chciał teraz powtarzać, nie potrzebowali zbędnych słów.
Zastanawiając się w dalszym ciągu nad kwestią infiltracji szemranego środowiska londyńskiego półświatka, a co za tym idzie, próba przedostania się w szeregi wroga, przypomniał sobie o pewnym niezbyt mile widzianym gościu, który w pewnym okresie zadomowił się w tonksowym domu. Nie ufał co prawda Bojczukowi ani trochę, ale ufała mu Lea. I ani myślał o wciąganiu go w szeregi Zakonu, ale mógł być cennym źródłem informacji, a Gabriel jako auror znajdował się w bardzo komfortowym położeniu, w końcu z uwagi na swój zawód mógłby wyciągnąć od Bojczuka kilka cennych informacji. Poza tym Bojczuk w swojej zdolności do przyciągania kłopotów nie zdawał się być groźnym przestępcą, który w istocie mógłby być rycerzem. Niemniej jednak w tych czasach trzeba było kwestionować i patrzeć z spod byka na każdego potencjalnego nieznajomego, który chociaż przez chwilę wydawał się podejrzany. Co prawda przez wzgląd na swoje pochodzenie nie mógł być potencjalnym rycerzem, ale on sam mógłby stać się niezłym źródłem informacji, przynajmniej w mniemaniu Gabriela. Nim jednak podzielił się swoją informacją, Sam wywołał do tablicy Justine w sprawie Leanne. Głos zabrał jednak Gabriel, mając świadomość tego, że Just tak samo jak i najwyraźniej prowadzący spotkanie nie mieli pojęcia o nagłym wyjeździe Leanne.
- Leanne musiała pilnie wyjechać z powodu badań naukowych, szybciej niż się tego spodziewała - wytłumaczył, kierując w tym momencie swoje spojrzenie na Brendana. Widocznie zakonowe rewelacje skutecznie odwiodły Gabriela od wyjaśnienia nieobecności młodszej siostry. - A co do infiltracji i ja mogę znać osobę, która mogłaby się przydać jako źródło informacji - tu spojrzał na Sama w znaczący sposób. Chociaż nie pałali do Bojczuka sympatią to jego osoba mogła w tym przypadku wydać się użyteczna. Wiadomość, którą odczytał Fox, spadła na niego jak grom z jasnego nieba. Nie wierzył w cuda, nie w aż takie, ale z drugiej strony Ben wydawał się być doświadczonym przez życie czarodziejem, nie miał go za głupca, który zawierzyłby swój los komukolwiek. A jednocześnie sceptyczne nastawienie nie opuszczało go. Kim mógł być ten tajemniczy nawrócony? Wszystkie wątpliwości, które się w nim obudziły, były widoczne na jego twarzy, co pewnie Ben mógł dostrzec bez trudu.
- Na jakiej podstawie opierasz swoje zaufanie, Ben? - jedno pytanie, na które odpowiedź mogła rozwiać wątpliwości Gabriela. Poza tym, nie kwestionowanie takiej sytuacji mogłoby świadczyć o uśpieniu czujności na co jako auror i zakonnik nie mógł sobie pozwolić. W Zakonie było zbyt wiele bliskich mu osób, by nie podzielać obaw wyrażonych przez innych, których nie chciał teraz powtarzać, nie potrzebowali zbędnych słów.
Ostatnio zmieniony przez Gabriel Tonks dnia 19.12.18 13:54, w całości zmieniany 1 raz
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zwrócila spojrzenie na Frances, która zaledwie kilka dni temu objęła posadę nauczycielki zaklęć w Hogwarcie. Z pewnością wiedziała na temat teorii magii i ich praw więcej od Maxine, która nigdy nie czuła się pewnie w tym temacie. Pomysł ze zwierciadełkami w medalionach rzuciła dość luźno, nie zastanawiając się nad tym, czy byłoby to w ogóle możliwe do zrealizowania; ona sama najpewniej nie mogłaby w tym - chyba - nawet pomóc. Nie miała natury wynalazcy. Mogła jedynie służyć snuciem pomysłów, rzucaniem idei, potrzebowali czegoś, burzy mózgów, by lepiej się zorganizować.
- Tak, tak, to ciekawe... To dobrze, że mogło by się dać... - odpowiadała Frances, kiwając głową, choć nie bardzo rozumiała, co nauczycielka do niej mówi. Uniosła lekko brwi, gdy blondynka wyjawiła, że z Diggory pracują nad ulepszeniem zaklęcia. Dała Jessie dyskretnego kuksańca w bok, bezgłośnie mówiąc do niej: wow! Była pod wrażeniem.
Margie też wyjeżdża.
Wyjeżdża? Maxine nic nie było o tym wiadomo, przez tę wiadomość poczuła ścisk w żołądku. Vance wcieliła ją w szeregi Zakonu Feniksa z końcem maja, a teraz nie było jej wśród nich; sądziła, że jeśli wyjeżdża - to ze względu na rodziców. Chyba. Nie widziała innej opcji.
Wieści przekazywane przez badaczy były jeszcze trudniejsze do przyjęcia. Maxine trochę dziwiła reakcja innych, ale w pewnym sensie była w stanie do zrozumieć - narażanie życia dzieci brzmiało potwornie. Skoro jednak nie było innego wyjścia, skoro to mogła być jedyna szansa na rozwiązanie problemu anomalii, która odbierała życie i zdrowie nie tylko tej trójce małych czarodziejów, ale wszystkim na tych Wyspach - musieli to zrobić. To ciężkie, to będzie trudne, miną długie tygodnie zanim się z tym pogodzą, ale wojna wymagała od nich podejmowania trudnych decyzji. Sięgania po ostateczne środki, aby zwalczyć siły ciemności i destrukcyjne siły. Nie odezwała się. Nie miała więcej pytań, dość już padło słów, niektóre niepotrzebnie, a Gwardziści i jednostka badawcza naprostowali znów dysputę na właściwe tory.
- Odnajdziemy wyspę na morzu północym, prawda Jess? - oświadczyła Maxine, spoglądając pytająco na rudowłosą przyjaciółkę, szukając u niej potwierdzenia. Teleportacja nie działała, świstoklikom być może nie powinni byli ufać ze względu na kontrolę Ministerstwa Magii, powinni byli wybrać miotły - a któż nadawał się do tego lepiej, jeśli nie one. Widziała, że wiadomość o wyprawie do Azkabanu wstrząsnęła rudowłosą, pewnie jeszcze bardziej niż innymi, bo była matką. Ścisnęła lekko dłoń przyjaciółki pod stołem, starając się dodać jej otuchy.
- Ale jest pan oklumentą? - dopytała Rinehearta, bo odpowiedź nie była jasna - wydawało jej się to nieco dziwne. Jeśli nie był oklumentą, to jak mógł nauczać tej sztuki?
- Skoro już zaproponowałam ścianę pamięci, podejmę się jej stworzenia w kwaterze, ale będę potrzebowała od was ich zdjęć, pamiątek - odezwała się; nie była wybitnie uzdolniona artystycznie, ale to miało w tym momencie mniejsze znaczenie.
W pewnym momencie i Benjamin zabrał głos, a raczej - nabazgrał na kartce kilka słów, które odczytał Fox.
- Zaraz, przepraszam, co? - odezwała się głośno, patrząc na Wrighta, na Kierana - jak na wariatów. - Po prostu zbłądził? Pomoc tym potworom w mordowaniu mugolaków, takich jak ja, nazywasz błędem? Pewnie sam brał w tym udział - mówiła, czując, że zaczyna się złościć. Dlaczego ten człowiek nie jest jeszcze w Tower? - Pewnie kłamie. Każda z tych nędznych szumowin łże. Łże, żeby szpiegować, przeniknąć nasze szeregi, dowiedzieć się o nas jak najwięcej - i wykorzystać przeciwko nam. Takie potwory nie mają sumienia - cóż, nie wiedziała jeszcze o kogo chodzi, nie znała tego człowieka - ale nie wierzyła w cudowne nawrócenia. Nie wierzyła, że ktoś, kto dołączył do tego całego Lorda Voldemorta i jego zgrai czarnoksiężników, takich parszywców jak Mulciber, mógł nagle stwierdzić, że to wszystko było błędem. - Chyba nie myślisz o tym, by go wcielić w szeregi Zakonu Feniksa? - spytała ostro, mając nadzieję, że Wright tylko z nich żartuje. - Na Boga, nie możemy być tak naiwni! - zawołała oburzona, szukając spojrzeniem poparcia w oczach innych - nie mogli uwierzyć komuś takiemu, że po prostu zbłądził. Zbłądzić to można w sklepie madame Maklin, a nie w szeregach sługusów mordercy.
- Tak, tak, to ciekawe... To dobrze, że mogło by się dać... - odpowiadała Frances, kiwając głową, choć nie bardzo rozumiała, co nauczycielka do niej mówi. Uniosła lekko brwi, gdy blondynka wyjawiła, że z Diggory pracują nad ulepszeniem zaklęcia. Dała Jessie dyskretnego kuksańca w bok, bezgłośnie mówiąc do niej: wow! Była pod wrażeniem.
Margie też wyjeżdża.
Wyjeżdża? Maxine nic nie było o tym wiadomo, przez tę wiadomość poczuła ścisk w żołądku. Vance wcieliła ją w szeregi Zakonu Feniksa z końcem maja, a teraz nie było jej wśród nich; sądziła, że jeśli wyjeżdża - to ze względu na rodziców. Chyba. Nie widziała innej opcji.
Wieści przekazywane przez badaczy były jeszcze trudniejsze do przyjęcia. Maxine trochę dziwiła reakcja innych, ale w pewnym sensie była w stanie do zrozumieć - narażanie życia dzieci brzmiało potwornie. Skoro jednak nie było innego wyjścia, skoro to mogła być jedyna szansa na rozwiązanie problemu anomalii, która odbierała życie i zdrowie nie tylko tej trójce małych czarodziejów, ale wszystkim na tych Wyspach - musieli to zrobić. To ciężkie, to będzie trudne, miną długie tygodnie zanim się z tym pogodzą, ale wojna wymagała od nich podejmowania trudnych decyzji. Sięgania po ostateczne środki, aby zwalczyć siły ciemności i destrukcyjne siły. Nie odezwała się. Nie miała więcej pytań, dość już padło słów, niektóre niepotrzebnie, a Gwardziści i jednostka badawcza naprostowali znów dysputę na właściwe tory.
- Odnajdziemy wyspę na morzu północym, prawda Jess? - oświadczyła Maxine, spoglądając pytająco na rudowłosą przyjaciółkę, szukając u niej potwierdzenia. Teleportacja nie działała, świstoklikom być może nie powinni byli ufać ze względu na kontrolę Ministerstwa Magii, powinni byli wybrać miotły - a któż nadawał się do tego lepiej, jeśli nie one. Widziała, że wiadomość o wyprawie do Azkabanu wstrząsnęła rudowłosą, pewnie jeszcze bardziej niż innymi, bo była matką. Ścisnęła lekko dłoń przyjaciółki pod stołem, starając się dodać jej otuchy.
- Ale jest pan oklumentą? - dopytała Rinehearta, bo odpowiedź nie była jasna - wydawało jej się to nieco dziwne. Jeśli nie był oklumentą, to jak mógł nauczać tej sztuki?
- Skoro już zaproponowałam ścianę pamięci, podejmę się jej stworzenia w kwaterze, ale będę potrzebowała od was ich zdjęć, pamiątek - odezwała się; nie była wybitnie uzdolniona artystycznie, ale to miało w tym momencie mniejsze znaczenie.
W pewnym momencie i Benjamin zabrał głos, a raczej - nabazgrał na kartce kilka słów, które odczytał Fox.
- Zaraz, przepraszam, co? - odezwała się głośno, patrząc na Wrighta, na Kierana - jak na wariatów. - Po prostu zbłądził? Pomoc tym potworom w mordowaniu mugolaków, takich jak ja, nazywasz błędem? Pewnie sam brał w tym udział - mówiła, czując, że zaczyna się złościć. Dlaczego ten człowiek nie jest jeszcze w Tower? - Pewnie kłamie. Każda z tych nędznych szumowin łże. Łże, żeby szpiegować, przeniknąć nasze szeregi, dowiedzieć się o nas jak najwięcej - i wykorzystać przeciwko nam. Takie potwory nie mają sumienia - cóż, nie wiedziała jeszcze o kogo chodzi, nie znała tego człowieka - ale nie wierzyła w cudowne nawrócenia. Nie wierzyła, że ktoś, kto dołączył do tego całego Lorda Voldemorta i jego zgrai czarnoksiężników, takich parszywców jak Mulciber, mógł nagle stwierdzić, że to wszystko było błędem. - Chyba nie myślisz o tym, by go wcielić w szeregi Zakonu Feniksa? - spytała ostro, mając nadzieję, że Wright tylko z nich żartuje. - Na Boga, nie możemy być tak naiwni! - zawołała oburzona, szukając spojrzeniem poparcia w oczach innych - nie mogli uwierzyć komuś takiemu, że po prostu zbłądził. Zbłądzić to można w sklepie madame Maklin, a nie w szeregach sługusów mordercy.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Nie mogła uwierzyć, że zebranie znowu przerodziło się w spotkanie radykalnie myślących czarodziejów i czarownic. Sądziła, że dołączając do Zakonu Feniksa wspomoże swoją osobą tę metaforyczną tarczę, którą była organizacja. Że będzie osłaniać świat, a nie próbować dopaść i skrzywdzić tych, którzy źle mu życzą. Rola dzieci w kwestii ostatecznego rozprawienia się z anomalią napawała ją przerażeniem, lecz nie tak wielkim jak słowa niektórych Zakonników. Czy naprawdę zastanawiali się, jak najlepiej przetransportować niewinne istoty do miejsca pozbawionego choćby grama nadziei? Jessa przełknęła ślinę, starając się nie zdradzić, że od takich rozmów zrobiło jej się niedobrze. Nie mogła poradzić nic na fakt, że każda wzmianka o dzieciach powodowała, że Diggory widziała przed sobą uśmiechniętą, pulchną buzię Amosa. Była matką, nie mogła przejść obojętnie obok tego tematu, lecz wciąż uparcie milczała, obiecując sobie, że weźmie udział w wyprawie do Azkabanu.
Podsunięta jej pod nos myślodsiewnia wyrwała ją nieco z rozmyślań, a rudowłosa czym prędzej sięgnęła po swoją różdżkę. Przypomniała sobie, jak powinna postąpić ze wspomnieniem i skupiła się na obrazach wydarzeń z osiemnastego sierpnia. Dotyk palisandrowego drewna na skroni trwał tylko chwilę.
Memoria.
Cienka, srebrna wiązka światła, w którym zamknięte było wspomnienie, popłynęła zgodnie z kierunkiem wskazanym przez różdżkę, a więc prosto do naczynia podsuniętego przez Alexandra. Teraz każdy mógł zobaczyć to, co przeżyła w Dziurawym Kotle. Wyciągnąć wnioski i doprowadzić do wymierzenia sprawiedliwości; tego przecież chciała.
- Wykorzystajcie to mądrze – poprosiła; nie zamierzała wnikać w szczegóły, ale miała nadzieję, że jej podarunek nie wpakuje ją w kłopoty. Musiała dbać nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o syna. Zdradzenie tożsamości wiązałoby się z dodatkowym niebezpieczeństwem.
Przysłuchiwała się wymianie zdań przy stole, przyklaskując niektórym pomysłom, inne tylko przyjmując do wiadomości. Cieszyła się, że siedziba Zakonu spełnia swoją funkcję i już niebawem wszyscy będą mogli spotykać się właśnie tam. Gdy Maxine wywołała ją do odpowiedzi, skinęła ochoczo głową, posyłając przyjaciółce lekki uśmiech.
Rewelacja Bena sprawiła, że Jessa wyprostowała się na krześle i po raz pierwszy od wejścia przyjrzała uważniej Wrightowi. O dziwo ufała jego osądowi, lecz byłaby naiwna ślepo wierząc we wszystko, co mieli do powiedzenia Rycerze Walpurgii, nawet nawróceni.
- Na pewno da się sprawdzić, czy informator Bena ma szczere zamiary i mówi prawdę – wtrąciła się spokojnym tonem – Veritaserum powinno załatwić sprawę. Mamy w swoim gronie doświadczonych śledczych, więc czemu nie spróbować?
Ludzie naprawdę się zmieniali, a najlepszym przykładem tego byli sami członkowie Zakonu, rozprawiający przed chwilą o krzywdzie niewinnych w sposób, jakby planowali wycieczkę krajoznawczą po Hogsmeade.
| przekazuję do myślodsiewni wspomnienie z 18.08 - klik
Podsunięta jej pod nos myślodsiewnia wyrwała ją nieco z rozmyślań, a rudowłosa czym prędzej sięgnęła po swoją różdżkę. Przypomniała sobie, jak powinna postąpić ze wspomnieniem i skupiła się na obrazach wydarzeń z osiemnastego sierpnia. Dotyk palisandrowego drewna na skroni trwał tylko chwilę.
Memoria.
Cienka, srebrna wiązka światła, w którym zamknięte było wspomnienie, popłynęła zgodnie z kierunkiem wskazanym przez różdżkę, a więc prosto do naczynia podsuniętego przez Alexandra. Teraz każdy mógł zobaczyć to, co przeżyła w Dziurawym Kotle. Wyciągnąć wnioski i doprowadzić do wymierzenia sprawiedliwości; tego przecież chciała.
- Wykorzystajcie to mądrze – poprosiła; nie zamierzała wnikać w szczegóły, ale miała nadzieję, że jej podarunek nie wpakuje ją w kłopoty. Musiała dbać nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o syna. Zdradzenie tożsamości wiązałoby się z dodatkowym niebezpieczeństwem.
Przysłuchiwała się wymianie zdań przy stole, przyklaskując niektórym pomysłom, inne tylko przyjmując do wiadomości. Cieszyła się, że siedziba Zakonu spełnia swoją funkcję i już niebawem wszyscy będą mogli spotykać się właśnie tam. Gdy Maxine wywołała ją do odpowiedzi, skinęła ochoczo głową, posyłając przyjaciółce lekki uśmiech.
Rewelacja Bena sprawiła, że Jessa wyprostowała się na krześle i po raz pierwszy od wejścia przyjrzała uważniej Wrightowi. O dziwo ufała jego osądowi, lecz byłaby naiwna ślepo wierząc we wszystko, co mieli do powiedzenia Rycerze Walpurgii, nawet nawróceni.
- Na pewno da się sprawdzić, czy informator Bena ma szczere zamiary i mówi prawdę – wtrąciła się spokojnym tonem – Veritaserum powinno załatwić sprawę. Mamy w swoim gronie doświadczonych śledczych, więc czemu nie spróbować?
Ludzie naprawdę się zmieniali, a najlepszym przykładem tego byli sami członkowie Zakonu, rozprawiający przed chwilą o krzywdzie niewinnych w sposób, jakby planowali wycieczkę krajoznawczą po Hogsmeade.
| przekazuję do myślodsiewni wspomnienie z 18.08 - klik
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
- Mam aparat i myślałem o tym. - przyznał. - Jedynie nie wiem do jakiego stopnia to bezpieczne. Wiesz, grupowe zdjęcia w zaklętym domu który już raz wybuchł. - wzruszył ramionami. Część z nich była już ujawniona, inni nie. Bertie rozważał zabranie aparatu dzisiaj, na spotkanie Zakonu, jednak choć nie był w stanie tego w pełni uzasadnić, odniósł wrażenie, że wiąże się to z jakiegoś rodzaju ryzykiem ujawnienia. Może to już paranoja, może zwykły cukiernik na poważnie wszedł w coś czego nie do końca może pojąć, jednak nie do końca miał na to wpływ.
Spojrzał na Jessę, kiedy Alexander wspomniał o tym, że mogliby chcieć się podzielić wspomnieniami - wspomnieniem twarzy ich agresorów. To jednak za chwilę.
- Mam, mogę zdobyć dość dużo informacji. Pomówimy w takim razie potem. - zerknął na Just i uśmiechnął się półgębkiem, bo z tego co wiedział, Tonks raczej nie będzie potrzebowała zbyt wielu informacji od niego - znała Matta, chyba nawet całkiem nieźle. Może uda im się wspólnie coś obmyślić, może będzie mógł się do czegoś przydać.
Zerknął na Poppy kiedy ta zaczęła objaśniać wszystko. Nie dziwiły go podniesione głosy, jemu także nie podobała się myśl o ładowaniu dzieciaków w zagrożenie. Już i tak przecież przeszły zdecydowanie zbyt wiele - jednak raczej nikt nie myślał o tym z przyjemnością. I choć miał ciarki na myśl o tym, musiał przyznać Brendanowi rację - lepiej zrobić coś, nic nie robić nic. Jeśli zostawią je same sobie, wierząc ich badaczom, także nie będzie lepiej.
Kiedy Fox oczytał słowa napisane przez Bena, Bertie uniósł brew - to duża szansa, ale i duże niebezpieczeństwo. Zgadzał się przy tym z Sue - nie mogli wykluczyć żadnej opcji, wprowadzenie kogoś takiego wprost do nich byłoby szaleństwem.
- Szkoda nie skorzystać z możliwości. Jednocześnie dopuszczenie go zbyt blisko to jak ładowanie się pod avadę. - zerknął na Benjamina. Maxine miała rację, to nie jest zwykły błąd, to spaczony sposób myślenia, jednak Bertie musiał wierzyć w to, że jest jakaś szansa w prawdziwą zmianę tego człowieka. Kiedyś zapewne przyjąłby to bez zastanowienia, dzisiaj miał oczywiste wątpliwości. Nie sądził jednak by Ben był tak naiwny by wprowadzić jednego z nich do Kwatery.
- Pamiętasz twarze ludzi z którymi walczyliśmy w domu Slughorna? - podsunął, widząc że Jessa oddaje wspomnienie z jednej ze swoich walk. Nie miał pojęcia kim byli ci ludzie i czy dla innych są znani, jednak każda twarz może się przydać. Jeśli wspomnienia Jessy się rozmazały, on po prostu przejmie kolejną fiolkę.
- Pojadę gdzie będzie trzeba. Fair? - rzucił nazwą. Był gotów pójść gdziekolwiek będzie trzeba działać, z kimkolwiek kto będzie chciał współpracować. Żadne z wymienionych miejsc nie było dla niego szczególnym, za to o żadnym nie można było zapomnieć.
- Tymczasowo mam latający samochód, gdyby ktoś potrzebował transportu na większą odległość, mogę dodatkowo pomóc. - dodał tylko, bo mówili w dużej mierze o wyspach, a miotła nie jest rozwiązaniem idealnym. No, samochód też nie, jednak zdecydowanie mniej męczy i przynajmniej w jego oczach jest bezpieczniejszy.
Z resztą odkąd komunikacja jest utrudniona, sam zaczął myśleć o kupnie większego niż motor pojazdu dla siebie - choć wciąż łudził się, że wszystko szybciej wróci do normy i będzie można się po prostu teleportować.
Spojrzał na Jessę, kiedy Alexander wspomniał o tym, że mogliby chcieć się podzielić wspomnieniami - wspomnieniem twarzy ich agresorów. To jednak za chwilę.
- Mam, mogę zdobyć dość dużo informacji. Pomówimy w takim razie potem. - zerknął na Just i uśmiechnął się półgębkiem, bo z tego co wiedział, Tonks raczej nie będzie potrzebowała zbyt wielu informacji od niego - znała Matta, chyba nawet całkiem nieźle. Może uda im się wspólnie coś obmyślić, może będzie mógł się do czegoś przydać.
Zerknął na Poppy kiedy ta zaczęła objaśniać wszystko. Nie dziwiły go podniesione głosy, jemu także nie podobała się myśl o ładowaniu dzieciaków w zagrożenie. Już i tak przecież przeszły zdecydowanie zbyt wiele - jednak raczej nikt nie myślał o tym z przyjemnością. I choć miał ciarki na myśl o tym, musiał przyznać Brendanowi rację - lepiej zrobić coś, nic nie robić nic. Jeśli zostawią je same sobie, wierząc ich badaczom, także nie będzie lepiej.
Kiedy Fox oczytał słowa napisane przez Bena, Bertie uniósł brew - to duża szansa, ale i duże niebezpieczeństwo. Zgadzał się przy tym z Sue - nie mogli wykluczyć żadnej opcji, wprowadzenie kogoś takiego wprost do nich byłoby szaleństwem.
- Szkoda nie skorzystać z możliwości. Jednocześnie dopuszczenie go zbyt blisko to jak ładowanie się pod avadę. - zerknął na Benjamina. Maxine miała rację, to nie jest zwykły błąd, to spaczony sposób myślenia, jednak Bertie musiał wierzyć w to, że jest jakaś szansa w prawdziwą zmianę tego człowieka. Kiedyś zapewne przyjąłby to bez zastanowienia, dzisiaj miał oczywiste wątpliwości. Nie sądził jednak by Ben był tak naiwny by wprowadzić jednego z nich do Kwatery.
- Pamiętasz twarze ludzi z którymi walczyliśmy w domu Slughorna? - podsunął, widząc że Jessa oddaje wspomnienie z jednej ze swoich walk. Nie miał pojęcia kim byli ci ludzie i czy dla innych są znani, jednak każda twarz może się przydać. Jeśli wspomnienia Jessy się rozmazały, on po prostu przejmie kolejną fiolkę.
- Pojadę gdzie będzie trzeba. Fair? - rzucił nazwą. Był gotów pójść gdziekolwiek będzie trzeba działać, z kimkolwiek kto będzie chciał współpracować. Żadne z wymienionych miejsc nie było dla niego szczególnym, za to o żadnym nie można było zapomnieć.
- Tymczasowo mam latający samochód, gdyby ktoś potrzebował transportu na większą odległość, mogę dodatkowo pomóc. - dodał tylko, bo mówili w dużej mierze o wyspach, a miotła nie jest rozwiązaniem idealnym. No, samochód też nie, jednak zdecydowanie mniej męczy i przynajmniej w jego oczach jest bezpieczniejszy.
Z resztą odkąd komunikacja jest utrudniona, sam zaczął myśleć o kupnie większego niż motor pojazdu dla siebie - choć wciąż łudził się, że wszystko szybciej wróci do normy i będzie można się po prostu teleportować.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Adrien skinął dziękczynnie w stronę Brendana. Podobne spojrzenie zawiesił na Samuelu oraz Kierianie którzy przez wzgląd na swoje doświadczenie wiedzieli, że to co mówił nie było żartem, nie było innej możliwości. Przynajmniej oni jej nie odkryli. Być może zostanie mu to policzone w przeszłości i ocenione przez innych. Dziś jednak nie miał złudzeń, że musieli działać.
- Jest tak, jak mówi Poppy. Jeżeli nic nie zrobimy dzieci ulęgną rozpadowi i zniszczeniu pochłaniając przy tym Anglię. Nie ma możliwości wyciągnięcia z nich tego. Ta moc, ta właściwość stała się integralną częścią ich. Jedyną szansą dla nich jest Azkaban i znajdująca się w nim anomalia. Jej działanie i kamień wskrzeszenia są dla nich jedynym ratunkiem, lecz nie zapominajcie po co naprawdę tam idziecie - podkreślił z lodowym wręcz upomnieniem. To nie był ich cel nadrzędny - uratowanie dzieci. Mieli uratować całą Anglię, przyszłość czarodziejskiego imugolskiego świata - Niech każdy przemyśli więc po kilkakroć chęć uczestniczenia w całym przedsięwzięciu. Operacja jest skomplikowana. Zawahanie kogokolwiek może wszystko zniweczyć - upomniał, a potem westchnął ciężko uśmiechając się wymuszenie na kilka sekund. Skinął głową do Jakie i innym posłał podobne spojrzenie. Zatrzymując się na dłużej na starszym Skamanderze.
- Doskonale zdajemy sobie sprawy z trudności, jednak nie powinno się podejmować próby uśpienia dzieci. To co z nich zrobiono sprawia, że posiadają silną więź z anomalią, która się z nimi porozumiewa, reaguje na ich bliskość. Będąc w Azkabanie prawdopodobnie będą w stanie znaleźć drogę prowadzącą do źródła energii anomalii o którego umiejscowieniu nic nie wiemy. Może być rozsądnie wziąć eliksiry ze sobą, ale przedwczesne uśpienie dzieci może się okazać nierozważne przynajmniej dopóki nie znajdziecie źródła anomalii. Trudno jest też nam powiedzieć, jak zareagują, to co w nich tkwi nie jest jest tym samym czym emanują inne zwyczajne dzieci. Z tego względu zalecam wzięcie ze sobą również zapasu eliksirów uzdrawiających...dla siebie - powiedział dosadniej. Kiwną potakująco głową w stronę Poppy chwaląc jej postawę zaraz jednak zatrzymał się na Jackie - z podobnego powodu o którym już wspominałem to nie jest dobre rozwiązanie. Sześciolatek jest na tyle rozgarnięty by wskazać drogę, zdezorientowana fretka już nie bardzo. Nie wiemy też czy transmutacja powstrzyma dziecięce anomalie, które w takim delikatnym ciele mogą być dla nich śmiertelne. Gdy będziemy bliżsi podjęcia się realizacji planu rozsądnie będzie by przynajmniej jeden z uczestników wyprawy zapoznał się z dziećmi, przyzwyczaił je do siebie - rozsądnie będzie poprzestać na przygotowaniu jedno tego wydarzenia, wyjaśnić, że mają do uratowania świat zacierając resztę. Będzie musiał nad tym jeszcze podumać.
Nie komentował pomysłów na badań. On sam był uzdrowicielem i zwyczajnie nie umiał zabrać się za coś co mogłoby krzywdzić. Też nie miał na to kompletnie czasu. Choć nie było tego po nim widać to jego życie było ostatnio piekłem rozdzieranym na wszystkie możliwe strony. Dźwignął jednak brew wyżej spoglądając na Bena, kiedy poruszył kwestię nawróconego rycerza. Ścisnął usta w cierpka kreskę i nie powiedział nic więcej odcinając się od poruszanych przez innych kwestię tego potencjalnego rycerza.
- Jest tak, jak mówi Poppy. Jeżeli nic nie zrobimy dzieci ulęgną rozpadowi i zniszczeniu pochłaniając przy tym Anglię. Nie ma możliwości wyciągnięcia z nich tego. Ta moc, ta właściwość stała się integralną częścią ich. Jedyną szansą dla nich jest Azkaban i znajdująca się w nim anomalia. Jej działanie i kamień wskrzeszenia są dla nich jedynym ratunkiem, lecz nie zapominajcie po co naprawdę tam idziecie - podkreślił z lodowym wręcz upomnieniem. To nie był ich cel nadrzędny - uratowanie dzieci. Mieli uratować całą Anglię, przyszłość czarodziejskiego imugolskiego świata - Niech każdy przemyśli więc po kilkakroć chęć uczestniczenia w całym przedsięwzięciu. Operacja jest skomplikowana. Zawahanie kogokolwiek może wszystko zniweczyć - upomniał, a potem westchnął ciężko uśmiechając się wymuszenie na kilka sekund. Skinął głową do Jakie i innym posłał podobne spojrzenie. Zatrzymując się na dłużej na starszym Skamanderze.
- Doskonale zdajemy sobie sprawy z trudności, jednak nie powinno się podejmować próby uśpienia dzieci. To co z nich zrobiono sprawia, że posiadają silną więź z anomalią, która się z nimi porozumiewa, reaguje na ich bliskość. Będąc w Azkabanie prawdopodobnie będą w stanie znaleźć drogę prowadzącą do źródła energii anomalii o którego umiejscowieniu nic nie wiemy. Może być rozsądnie wziąć eliksiry ze sobą, ale przedwczesne uśpienie dzieci może się okazać nierozważne przynajmniej dopóki nie znajdziecie źródła anomalii. Trudno jest też nam powiedzieć, jak zareagują, to co w nich tkwi nie jest jest tym samym czym emanują inne zwyczajne dzieci. Z tego względu zalecam wzięcie ze sobą również zapasu eliksirów uzdrawiających...dla siebie - powiedział dosadniej. Kiwną potakująco głową w stronę Poppy chwaląc jej postawę zaraz jednak zatrzymał się na Jackie - z podobnego powodu o którym już wspominałem to nie jest dobre rozwiązanie. Sześciolatek jest na tyle rozgarnięty by wskazać drogę, zdezorientowana fretka już nie bardzo. Nie wiemy też czy transmutacja powstrzyma dziecięce anomalie, które w takim delikatnym ciele mogą być dla nich śmiertelne. Gdy będziemy bliżsi podjęcia się realizacji planu rozsądnie będzie by przynajmniej jeden z uczestników wyprawy zapoznał się z dziećmi, przyzwyczaił je do siebie - rozsądnie będzie poprzestać na przygotowaniu jedno tego wydarzenia, wyjaśnić, że mają do uratowania świat zacierając resztę. Będzie musiał nad tym jeszcze podumać.
Nie komentował pomysłów na badań. On sam był uzdrowicielem i zwyczajnie nie umiał zabrać się za coś co mogłoby krzywdzić. Też nie miał na to kompletnie czasu. Choć nie było tego po nim widać to jego życie było ostatnio piekłem rozdzieranym na wszystkie możliwe strony. Dźwignął jednak brew wyżej spoglądając na Bena, kiedy poruszył kwestię nawróconego rycerza. Ścisnął usta w cierpka kreskę i nie powiedział nic więcej odcinając się od poruszanych przez innych kwestię tego potencjalnego rycerza.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinięcie głową Foxa było dla Norwega niczym przypieczętowanie jego decyzji. Coś nowego - miał przydać się w czymś jeszcze poza byciem wytwórnią eliksirów. Tak się czuł. Nie ufano mu tu, nikt nazbyt nie był zainteresowany jego osobą - i może nawet lepiej. Miał święty spokój, nikt się nim nie interesował, on również nie musiał się nikim interesować. Jednocześnie obawiał się, że w którymś momencie będzie musiał. Że kogoś tu polubi. Że ktoś zacznie być dla niego więcej niż obojętny. Że się przywiąże. Nie przywykł do tych wszystkich rzeczy, obawiał się relacji z ludzi. Nie chciał dopuścić do sytuacji, gdy ktoś mógłby wykorzystać jego słabe punkty. Tak jak ze strachu o Astę podejmował decyzje w przeszłości, tak nie chciał już nikomu pozwolić na manipulowanie nim w jakikolwiek sposób. Oni nie ufali jemu, on nie ufał im. Wszystko było w porządku.
Teraz jednak przyszedł moment gdy pracę dla Zakonu zmieniał na współpracę. Słysząc swoje nazwisko - czy też raczej coś podobnego do swojego nazwiska - uniósł wzrok znad blatu stołu. Skierował spojrzenie na Brendana. Nie odezwał się jednak ani słowem. Weasley nie budził w nim jakichkolwiek uczuć, jak do Foxa i Skamandera pałał czymś na kształt sympatii, a na pewno szacunku podszytego ostrożnością oraz wdzięcznością, tak do rudego aurora czuł co najwyżej rezerwę. Zdecydowanie bardziej przypadła mu do gustu ta cała Tonks. Kiedy zwróciła się do niego pokiwał głową, a nawet spróbował się uśmiechnąć. Ale tylko spróbował.
Słuchał z uwagą wymiany zdań o badaniach, nie znalazł w niej jednak kwestii do niego przemawiających. Zajmował się eliksirami. Bazami pod klątwy. Daleko mu było do wynalazcy cudownych artefaktów. W jego oczach błysnęło jednak zainteresowanie, gdy padły słowa o nawróconym Rycerzu Walpurgii. Wyprostował odrobinę swoją do tej pory skuloną sylwetkę, przysłuchując się uważnie. Spojrzał tym samym dość wymownie na Foxa. Każdemu należy się szansa, zdawał się mówić jego wzrok i oczy. Wiedział jednak, że jego głos nie będzie miał siły przebicia i nijak będzie się liczył w dyskusji.
Wszystko przerwał jednak oślepiający błysk światła i okropny pisk. Norweg skrzywił się, zasłaniając twarz rękoma i pokładając się na stole, dopóki okropne wrażenie nie minęło. Wtedy przestraszone oczy skierował w kierunku czarownicy, która miała wyciągniętą różdżkę. Anomalie budziły tak samo jego fascynację, jak i lęk. Poruszył się niespokojnie, wciąż czując ból gdzieś z tyłu głowy. Im szybciej opanują tę przeklętą magię, tym lepiej.
Teraz jednak przyszedł moment gdy pracę dla Zakonu zmieniał na współpracę. Słysząc swoje nazwisko - czy też raczej coś podobnego do swojego nazwiska - uniósł wzrok znad blatu stołu. Skierował spojrzenie na Brendana. Nie odezwał się jednak ani słowem. Weasley nie budził w nim jakichkolwiek uczuć, jak do Foxa i Skamandera pałał czymś na kształt sympatii, a na pewno szacunku podszytego ostrożnością oraz wdzięcznością, tak do rudego aurora czuł co najwyżej rezerwę. Zdecydowanie bardziej przypadła mu do gustu ta cała Tonks. Kiedy zwróciła się do niego pokiwał głową, a nawet spróbował się uśmiechnąć. Ale tylko spróbował.
Słuchał z uwagą wymiany zdań o badaniach, nie znalazł w niej jednak kwestii do niego przemawiających. Zajmował się eliksirami. Bazami pod klątwy. Daleko mu było do wynalazcy cudownych artefaktów. W jego oczach błysnęło jednak zainteresowanie, gdy padły słowa o nawróconym Rycerzu Walpurgii. Wyprostował odrobinę swoją do tej pory skuloną sylwetkę, przysłuchując się uważnie. Spojrzał tym samym dość wymownie na Foxa. Każdemu należy się szansa, zdawał się mówić jego wzrok i oczy. Wiedział jednak, że jego głos nie będzie miał siły przebicia i nijak będzie się liczył w dyskusji.
Wszystko przerwał jednak oślepiający błysk światła i okropny pisk. Norweg skrzywił się, zasłaniając twarz rękoma i pokładając się na stole, dopóki okropne wrażenie nie minęło. Wtedy przestraszone oczy skierował w kierunku czarownicy, która miała wyciągniętą różdżkę. Anomalie budziły tak samo jego fascynację, jak i lęk. Poruszył się niespokojnie, wciąż czując ból gdzieś z tyłu głowy. Im szybciej opanują tę przeklętą magię, tym lepiej.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Dziękujemy, Maxine - z ciepłym uśmiechem odezwałem się do panny Desmond. Wierzyłem, że świetnie poradzi sobie ze stworzeniem ściany pamięci. Bottowi posłałem za to tylko spojrzenie lekko z byka. Dawno ci chyba coś nie wybuchnęło w kuchni, co?, zdawała się mówić moja mina. Niby pozostawała między nami atmosfera przekomarzanek i żartów, jednak widziałem, że z tygodnia na tydzień stopniowo Bertie zdawał się być bardziej i bardziej... rozdarty wewnętrznie? Zaniepokojony? W jego słowach coraz częściej zaczynałem wyczuwać coś jakby rozgoryczenie, ten mniej radosny sarkazm. Do cukiernika powoli zamiast karmelków zaczynały przyklejać się manifesty rzeczywistości, to chyba była naturalna reakcja na to, co działo się ze światem wokół nas.
Z wdzięcznością skinąłem również głową Samuelowi. Sprawa Mulcibera interesowała mnie z powodów wpół personalnych, wpół zakonnych. Przenikanie się ze sobą tych dwóch części mojego życia było nieuchronne. Miałem poniekąd wrażenie, że już nawet bardziej żyłem Zakonem niż czymkolwiek innym. Może tylko...
jednym uchem starałem się śledzić przebiego rozmów, lecz moje czy znów uciekły w kierunku Josephine, która przez całe spotkanie była niesamowicie cicha. Nie wiedziałem czy to dlatego, że po ostatnim spotkaniu i jego finale nie chciała wdawać się w polemikę ze zgromadzonymi, czy też czekała na to, aby na spokojnie omówić ze mną wszystko po powrocie do jej mieszkania. Wzrok od panny Fenwick oderwałem dopiero, kiedy w pokoju zawisło moje imię. Szybko odnalazłem spojrzeniem Fredericka, który wyraźnie czegoś ode mnie chciał. Skup się, Selwyn.
- Ach, Lucinda. Znów pognała na drugi koniec świata za jakimś przeklętym artefaktem. Wróci w przeciągu dwóch tygodni - zreflektowałem się dość szybko, po czym odchrząknąłem i w pełni oddałem się już tylko uważnemu śledzeniu padających słów, opinii i pomysłów.
- Zgadzam się ze słowami Poppy i Adriena. Próby zrobienia z dziećmi czegokolwiek co mogłoby zakłócić w nich tę i tak kruchą równowagę magii, czy poprzez transmutację czy też eliksiralnie, nie wydaje mi się warte ryzyka - powiedziałem, ledwo hamując się niesamowitą chęcią, aby westchnąć. Jak to ujął Brendan, przesrane. - To nie będzie dla nich przyjemne, dla nikogo zresztą. Zadanie jest istnie parszywe, wiele rzeczy może pójść nie tak. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć zachowania się ani mocy szalejącej w dzieciach, ani tej zamkniętej na wyspie Azkabanu. Mi udało się przeżyć spotkanie z tą anomalią, jednak nie jestem kilkulatkiem nie panującym nad rozrywającymi mnie od środka planami chorego czarnoksiężnika - powiedziałem, pod koniec lekko przestając panować nad głosem, w którym wyraźną nutą pobrzmiewała wściekłość. Wziąłem jednak spokojny oddech i kolejne słowa wypowiedziałem już całkowicie nad sobą panując. - Emocje przed zamieszkującymi Azkaban dementorami można stłumić oklumencją. Jeżeli ktokolwiek chciałby się tej sztuki nauczyć to myślę, że każdy z legilimentów będzie skory do pomocy - odpowiedziałem Arturowi, jednocześnie przy wspominaniu o legilimentach zerkając na Kierana i Anthony'ego. Mieliśmy ewidentną nadwyżkę legilimentów względem oklumentów, było nas czworo do dwojga bodajże. Trzeba było coś z tym zrobić. Następną kwestię skierowałem już bardziej spokojnie i ciszej do samego Carrowa. - Jeżeli będzie mi dane wyruszyć do Azkabanu to chętnie bym je poznał - uśmiechnąłem się przy tym odrobinę, nawiązując do jego ostatnich słów. Według Archibalda i kilku innych osób miałem odpowiednie podejście do dzieci, chciałem więc zrobić z tego jak najlepszy użytek i chociaż trochę pomóc małym bohaterom. Ponieważ to co na co dzień znosiły było w moim mniemaniu aktem heroizmu.
- Na razie skupmy się jednak na samym przygotowaniu wyprawy. Tak jak Brendan powiedział, zostały wyznaczone miej-... moment, moment, Fox, Arturze - urwałem nagle, kiedy coś mi zgrzytnęło. Zmarszczyłem brwi, jednak zaraz moje oblicze rozpogodziło się. Uśmiechnąłem się z lekka zawadiacko pod nosem i założyłem ręce na piersi. - Chcielibyście całą zabawę dla siebie? Wy już idziecie na randkę z Ministrem, wycieczkami niech zajmą się inni. Bertie, Fair - niby powinienem zapytać, ale byłem pewien, że Bott mi przyklaśnie. - Roselyn, polecisz z nami? - zapytałem się jeszcze Wrightówny, co trzy głowy to nie dwie, poza tym był to w miarę świeży nabytek w naszych szeregach i ktoś powinien ją przygarnąć pod swoje skrzydła. Albo o-po-ny. Na płonący stos Wendeliny, mimo że na zewnątrz jeszcze trzymałem fason tak w środku obudziło się już we mnie to dziecięco entuzjastyczne ja. Latający samo-chód. Zaczarowany mugolski wynalazek. Fenomenalnie!
- Wracając, przez naszych badaczy wyznaczone zostały konkretne miejsca, do których im szybciej się udamy, tym lepiej. Czasu do stracenia nie mamy w ogóle - powiedziałem, zerkając po zgromadzonych.
Co rusz poruszane były istotne tematy - dlatego też spotkania były tak ważne. Nie tylko wymienialiśmy się spostrzeżeniami, ale również i wspólnie decydowaliśmy się, jaki kierunek dalej powinniśmy obrać w naszych działaniach.
- Anthony i Frederick mają rację, jednak nie można odmówić jej też Kieranowi. Badania swoje trwają, a my w tym czasie nie możemy spocząć na laurach licząc na to, że za chwilę pojawi się cudowny specyfik czy inkantacja. Musimy dalej ćwiczyć się w walce, najlepiej z lepszymi od nas. Należy też skupić się na współpracy ze sobą, wątpliwa komunikacja może bowiem również stać się przyczyną porażki - oznajmiłem, zerkając nienachalnie na Jackie. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze w Bułgarii. - Badań jednak również nie powinniśmy zaniechać, rzucając pomysłami możemy natrafić na coś naprawdę wartościowego - mówiąc to, skinąłem lekko głową Arturowi.Cieszyło mnie to, że Zakonnicy nie poddawali się i cały czas wychodzili z nowymi inicjatywami. Jednakże...
- Myrtle... to ten duch uczennicy Hogwartu, prawda? Florean, czy ty aby nie zajmowałeś się kiedyś duchami zawodowo? Może ktoś pracujący w szkole byłby w stanie porozmawiać z dyrektorem abyś uzyskał wstęp na teren zamku i dałbyś radę się czegoś od niej dowiedzieć? - zapytałem, przypomniawszy sobie zasłyszany niedawno fakt. Musieliśmy korzystać z takich atutów, stratą byłoby nie wykorzystywać maksimum swoich możliwości, a według mnie Fortescue się do tego zadania dobrze nadawał. Wiedziałem, że kilka osób wyraziło chęć podjęcia się tej kwestii, jednak zarówno Frances, Susanne jak i Justine miały już inne sprawy do dopięcia. - Jeżeli dobrze podzielimy się zadaniami i skoncentrujemy na nich maksimum uwago to uda nam się sprawnie z nimi uwinąć. Właśnie, Justine, jeżeli się na coś przydam to wiesz, gdzie mnie szukać - powiedziałem w odpowiedzi na toczące się plany względem infiltracji Nokturnu. - Uważajcie też ze swoimi informatorami spoza Zakonu. Spróbujmy może najpierw wykorzystać wszystkie możliwości jakie mamy wśród nas, później dopiero ryzykujmy poleganiem na osobach spoza Zakonu - podkreśliłem pewną kwestię, która od początku rozmowy o szukaniu informacji u obcych obijała mi się gdzieś pod czaszką.
I jakby na zawołanie Benjamin przemówił głosem Fredericka. Zamarłem wpół ruchu, słysząc tę rewelację, a moje myśli natomiast zaczęły galopować z zawrotną prędkością. Od razu podniosły się głosy sprzeciwu, a ja spojrzałem zaniepokojony na Brendana.
- Nie jestem pewien, co o tym sądzić - powiedziałem, pocierając w zamyśleniu policzek. - Jego słowa mogą być fortelem, doskonale wiemy, że Rycerze zdają sobie sprawę z istnienia Zakonu. Jak zaklęcie imperiusa możemy dość łatwo rozpoznać, tak nie uwierzę w jego deklaracje porzucenia drogi Lorda Voldemorta póki nie wypowie ich po wpływem Veritaserum - oznajmiłem stanowczo, kręcąc głową. - Jego pożyteczność mogłaby faktycznie być znaczna, jednak nie możemy mu tak po prostu zaufać. Owszem, można pobłądzić, można się nawrócić, ale musimy mieć pewność, Ben, twoje poręczenie nie wystarczy - spojrzałem się na Gwardzistę przepraszająco. Zaraz jednak wpadło mi do głowy coś innego. - Lecz jeżeli faktycznie jest to człowiek o sercu po właściwej stronie, który zabłądził i teraz chce naprawić swój błąd to będzie potrzebował naszej pomocy. Wątpię, by zdradzenie Rycerzy Walpurgii było rzeczą prostą. Skoro nie stracił pamięci to zapewne gdy tylko się dowiedzą o jego nawróceniu straci życie - zwróciłem Zakonnikom uwagę na pewien dość istotny aspekt. - Jestem za tym, by kilku z nas udało się na rozmowę z... właśnie, Benjamin, z kim? - zapytałem, dołączając się do głosów o podanie większej ilości szczegółów. Taka rewelacja wymagała dokładnego wyjaśnienia, co i jak.
W całym pokoju nagle rozbłysnęło jasne światło, a powietrze przeciął przeraźliwy pisk, wibrujący, wwiercający się w mózg. Krzyknąłem, podrywając dłonie do uszu, jednak nic to nie dało. Skuliłem się w sobie, zaciskając zęby, starając się zniknąć; oparłem się wpierw łokciami ciężko o stół, ten jednak nie był wystarczającym oparciem, gdy ugięły się pode mną kolana i z głuchym łupnięciem osunąłem się na klęczkach na podłogę. Kiedy myślałem, że już dłużej tego nie zniosę, pisk umilkł tak nagle, jak się pojawił. Oddychając ciężko i walcząc z pulsującym, tępym bólem w potylicy wyprostowałem się, wyglądając nad blat stołu. Zauważyłem pochyloną nad myślodsiewnią Jessę, z różdżką w dłoni. I wszystko było już jasne - anomalie. Podszedłem do czarownicy i z maskującym ból głowy uśmiechem wziąłem od niej misę. - Dziękujemy, Jesso - powiedziałem, po czym wróciłem na szczyt stołu do Brendana. Postawiłem myślodsiewnię na drewnianym blacie i wykonałem zapraszający gest ręką. - Zapraszam - powiedziałem do rudego aurora, po czym sam zagłębiłem się w srebrzyście połyskującą taflę cieczy.
***
Kiedy wychynąłem z myślodsiewni nie mogłem przestać się śmiać. Patrzyłem z niedowierzaniem na Brendana, całkowicie nie kontrolując łez które zaczęły wyciekać mi z oczu.
- Na płonący... stos... Wendeliny! - ledwo wydobyłem z siebie między salwami śmiechu, łapiąc się pod boki. Spróbowałem się opanować, biorąc kilka głębszych oddechów. Otarłszy policzki obróciłem się w kierunku zgromadzonych Zakonników, z szerokim uśmiechem spoglądając na Jessę i Sophię.
- Edgar Burke i Magnus Rowle schowali się w szafie w czasie pojedynku. W najzwyklejszej szafie, gdzie ucięli sobie pogawędkę z guzikiem. A przynajmniej tylko Burke, bo Magnus milczał jak zaklęty. Pięknie odbiłyście w nich te klątwy, chapeau bas - skłoniłem się lekko w kierunku kobiet, wciąż z rozbawionym uśmiechem na ustach. Odwróciłem się zaraz w kierunku Brendana, złapałem go obiema dłońmi za rękę i spojrzawszy mu głęboko w oczy starałem się naśladować głos Edgara. - Nazywam się Edgar Burke, jestem zachwycony faktem, że mam okazję trzymać tak piękny guzik - powiedziałem i po raz kolejny zginając się w pół wybuchnąłem gromkim śmiechem, jednak to nie było moje ostatnie słowo. Odchrząknąłem i znów z - prawie - pełną powagą popatrzyłem na Brendana, nie wypuszczając jego ręki. - Z chęcią zaprosiłbym pana na herbatę przy relaksujących dźwiękach muzyki i porozmawiał, lecz widzi pan, trochę tutaj gorąco - jedną rękę dramatycznie przyłożyłem do czoła, w końcu dając spokój aurorowi.
Odchrząknąłem zaraz po raz kolejny i wygładziwszy ubranie popatrzyłem po zebranych.
- Koniec tego śmieszkowania. Wróćmy do spraw poważnych.
| Przepraszam jeżeli kolejność którychś akcji jest zamieniona, starałam się ułożyć wszystko jak najbardziej logicznie.
Koniec kolejki.[bylobrzydkobedzieladnie]
Z wdzięcznością skinąłem również głową Samuelowi. Sprawa Mulcibera interesowała mnie z powodów wpół personalnych, wpół zakonnych. Przenikanie się ze sobą tych dwóch części mojego życia było nieuchronne. Miałem poniekąd wrażenie, że już nawet bardziej żyłem Zakonem niż czymkolwiek innym. Może tylko...
jednym uchem starałem się śledzić przebiego rozmów, lecz moje czy znów uciekły w kierunku Josephine, która przez całe spotkanie była niesamowicie cicha. Nie wiedziałem czy to dlatego, że po ostatnim spotkaniu i jego finale nie chciała wdawać się w polemikę ze zgromadzonymi, czy też czekała na to, aby na spokojnie omówić ze mną wszystko po powrocie do jej mieszkania. Wzrok od panny Fenwick oderwałem dopiero, kiedy w pokoju zawisło moje imię. Szybko odnalazłem spojrzeniem Fredericka, który wyraźnie czegoś ode mnie chciał. Skup się, Selwyn.
- Ach, Lucinda. Znów pognała na drugi koniec świata za jakimś przeklętym artefaktem. Wróci w przeciągu dwóch tygodni - zreflektowałem się dość szybko, po czym odchrząknąłem i w pełni oddałem się już tylko uważnemu śledzeniu padających słów, opinii i pomysłów.
- Zgadzam się ze słowami Poppy i Adriena. Próby zrobienia z dziećmi czegokolwiek co mogłoby zakłócić w nich tę i tak kruchą równowagę magii, czy poprzez transmutację czy też eliksiralnie, nie wydaje mi się warte ryzyka - powiedziałem, ledwo hamując się niesamowitą chęcią, aby westchnąć. Jak to ujął Brendan, przesrane. - To nie będzie dla nich przyjemne, dla nikogo zresztą. Zadanie jest istnie parszywe, wiele rzeczy może pójść nie tak. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć zachowania się ani mocy szalejącej w dzieciach, ani tej zamkniętej na wyspie Azkabanu. Mi udało się przeżyć spotkanie z tą anomalią, jednak nie jestem kilkulatkiem nie panującym nad rozrywającymi mnie od środka planami chorego czarnoksiężnika - powiedziałem, pod koniec lekko przestając panować nad głosem, w którym wyraźną nutą pobrzmiewała wściekłość. Wziąłem jednak spokojny oddech i kolejne słowa wypowiedziałem już całkowicie nad sobą panując. - Emocje przed zamieszkującymi Azkaban dementorami można stłumić oklumencją. Jeżeli ktokolwiek chciałby się tej sztuki nauczyć to myślę, że każdy z legilimentów będzie skory do pomocy - odpowiedziałem Arturowi, jednocześnie przy wspominaniu o legilimentach zerkając na Kierana i Anthony'ego. Mieliśmy ewidentną nadwyżkę legilimentów względem oklumentów, było nas czworo do dwojga bodajże. Trzeba było coś z tym zrobić. Następną kwestię skierowałem już bardziej spokojnie i ciszej do samego Carrowa. - Jeżeli będzie mi dane wyruszyć do Azkabanu to chętnie bym je poznał - uśmiechnąłem się przy tym odrobinę, nawiązując do jego ostatnich słów. Według Archibalda i kilku innych osób miałem odpowiednie podejście do dzieci, chciałem więc zrobić z tego jak najlepszy użytek i chociaż trochę pomóc małym bohaterom. Ponieważ to co na co dzień znosiły było w moim mniemaniu aktem heroizmu.
- Na razie skupmy się jednak na samym przygotowaniu wyprawy. Tak jak Brendan powiedział, zostały wyznaczone miej-... moment, moment, Fox, Arturze - urwałem nagle, kiedy coś mi zgrzytnęło. Zmarszczyłem brwi, jednak zaraz moje oblicze rozpogodziło się. Uśmiechnąłem się z lekka zawadiacko pod nosem i założyłem ręce na piersi. - Chcielibyście całą zabawę dla siebie? Wy już idziecie na randkę z Ministrem, wycieczkami niech zajmą się inni. Bertie, Fair - niby powinienem zapytać, ale byłem pewien, że Bott mi przyklaśnie. - Roselyn, polecisz z nami? - zapytałem się jeszcze Wrightówny, co trzy głowy to nie dwie, poza tym był to w miarę świeży nabytek w naszych szeregach i ktoś powinien ją przygarnąć pod swoje skrzydła. Albo o-po-ny. Na płonący stos Wendeliny, mimo że na zewnątrz jeszcze trzymałem fason tak w środku obudziło się już we mnie to dziecięco entuzjastyczne ja. Latający samo-chód. Zaczarowany mugolski wynalazek. Fenomenalnie!
- Wracając, przez naszych badaczy wyznaczone zostały konkretne miejsca, do których im szybciej się udamy, tym lepiej. Czasu do stracenia nie mamy w ogóle - powiedziałem, zerkając po zgromadzonych.
Co rusz poruszane były istotne tematy - dlatego też spotkania były tak ważne. Nie tylko wymienialiśmy się spostrzeżeniami, ale również i wspólnie decydowaliśmy się, jaki kierunek dalej powinniśmy obrać w naszych działaniach.
- Anthony i Frederick mają rację, jednak nie można odmówić jej też Kieranowi. Badania swoje trwają, a my w tym czasie nie możemy spocząć na laurach licząc na to, że za chwilę pojawi się cudowny specyfik czy inkantacja. Musimy dalej ćwiczyć się w walce, najlepiej z lepszymi od nas. Należy też skupić się na współpracy ze sobą, wątpliwa komunikacja może bowiem również stać się przyczyną porażki - oznajmiłem, zerkając nienachalnie na Jackie. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze w Bułgarii. - Badań jednak również nie powinniśmy zaniechać, rzucając pomysłami możemy natrafić na coś naprawdę wartościowego - mówiąc to, skinąłem lekko głową Arturowi.Cieszyło mnie to, że Zakonnicy nie poddawali się i cały czas wychodzili z nowymi inicjatywami. Jednakże...
- Myrtle... to ten duch uczennicy Hogwartu, prawda? Florean, czy ty aby nie zajmowałeś się kiedyś duchami zawodowo? Może ktoś pracujący w szkole byłby w stanie porozmawiać z dyrektorem abyś uzyskał wstęp na teren zamku i dałbyś radę się czegoś od niej dowiedzieć? - zapytałem, przypomniawszy sobie zasłyszany niedawno fakt. Musieliśmy korzystać z takich atutów, stratą byłoby nie wykorzystywać maksimum swoich możliwości, a według mnie Fortescue się do tego zadania dobrze nadawał. Wiedziałem, że kilka osób wyraziło chęć podjęcia się tej kwestii, jednak zarówno Frances, Susanne jak i Justine miały już inne sprawy do dopięcia. - Jeżeli dobrze podzielimy się zadaniami i skoncentrujemy na nich maksimum uwago to uda nam się sprawnie z nimi uwinąć. Właśnie, Justine, jeżeli się na coś przydam to wiesz, gdzie mnie szukać - powiedziałem w odpowiedzi na toczące się plany względem infiltracji Nokturnu. - Uważajcie też ze swoimi informatorami spoza Zakonu. Spróbujmy może najpierw wykorzystać wszystkie możliwości jakie mamy wśród nas, później dopiero ryzykujmy poleganiem na osobach spoza Zakonu - podkreśliłem pewną kwestię, która od początku rozmowy o szukaniu informacji u obcych obijała mi się gdzieś pod czaszką.
I jakby na zawołanie Benjamin przemówił głosem Fredericka. Zamarłem wpół ruchu, słysząc tę rewelację, a moje myśli natomiast zaczęły galopować z zawrotną prędkością. Od razu podniosły się głosy sprzeciwu, a ja spojrzałem zaniepokojony na Brendana.
- Nie jestem pewien, co o tym sądzić - powiedziałem, pocierając w zamyśleniu policzek. - Jego słowa mogą być fortelem, doskonale wiemy, że Rycerze zdają sobie sprawę z istnienia Zakonu. Jak zaklęcie imperiusa możemy dość łatwo rozpoznać, tak nie uwierzę w jego deklaracje porzucenia drogi Lorda Voldemorta póki nie wypowie ich po wpływem Veritaserum - oznajmiłem stanowczo, kręcąc głową. - Jego pożyteczność mogłaby faktycznie być znaczna, jednak nie możemy mu tak po prostu zaufać. Owszem, można pobłądzić, można się nawrócić, ale musimy mieć pewność, Ben, twoje poręczenie nie wystarczy - spojrzałem się na Gwardzistę przepraszająco. Zaraz jednak wpadło mi do głowy coś innego. - Lecz jeżeli faktycznie jest to człowiek o sercu po właściwej stronie, który zabłądził i teraz chce naprawić swój błąd to będzie potrzebował naszej pomocy. Wątpię, by zdradzenie Rycerzy Walpurgii było rzeczą prostą. Skoro nie stracił pamięci to zapewne gdy tylko się dowiedzą o jego nawróceniu straci życie - zwróciłem Zakonnikom uwagę na pewien dość istotny aspekt. - Jestem za tym, by kilku z nas udało się na rozmowę z... właśnie, Benjamin, z kim? - zapytałem, dołączając się do głosów o podanie większej ilości szczegółów. Taka rewelacja wymagała dokładnego wyjaśnienia, co i jak.
W całym pokoju nagle rozbłysnęło jasne światło, a powietrze przeciął przeraźliwy pisk, wibrujący, wwiercający się w mózg. Krzyknąłem, podrywając dłonie do uszu, jednak nic to nie dało. Skuliłem się w sobie, zaciskając zęby, starając się zniknąć; oparłem się wpierw łokciami ciężko o stół, ten jednak nie był wystarczającym oparciem, gdy ugięły się pode mną kolana i z głuchym łupnięciem osunąłem się na klęczkach na podłogę. Kiedy myślałem, że już dłużej tego nie zniosę, pisk umilkł tak nagle, jak się pojawił. Oddychając ciężko i walcząc z pulsującym, tępym bólem w potylicy wyprostowałem się, wyglądając nad blat stołu. Zauważyłem pochyloną nad myślodsiewnią Jessę, z różdżką w dłoni. I wszystko było już jasne - anomalie. Podszedłem do czarownicy i z maskującym ból głowy uśmiechem wziąłem od niej misę. - Dziękujemy, Jesso - powiedziałem, po czym wróciłem na szczyt stołu do Brendana. Postawiłem myślodsiewnię na drewnianym blacie i wykonałem zapraszający gest ręką. - Zapraszam - powiedziałem do rudego aurora, po czym sam zagłębiłem się w srebrzyście połyskującą taflę cieczy.
***
Kiedy wychynąłem z myślodsiewni nie mogłem przestać się śmiać. Patrzyłem z niedowierzaniem na Brendana, całkowicie nie kontrolując łez które zaczęły wyciekać mi z oczu.
- Na płonący... stos... Wendeliny! - ledwo wydobyłem z siebie między salwami śmiechu, łapiąc się pod boki. Spróbowałem się opanować, biorąc kilka głębszych oddechów. Otarłszy policzki obróciłem się w kierunku zgromadzonych Zakonników, z szerokim uśmiechem spoglądając na Jessę i Sophię.
- Edgar Burke i Magnus Rowle schowali się w szafie w czasie pojedynku. W najzwyklejszej szafie, gdzie ucięli sobie pogawędkę z guzikiem. A przynajmniej tylko Burke, bo Magnus milczał jak zaklęty. Pięknie odbiłyście w nich te klątwy, chapeau bas - skłoniłem się lekko w kierunku kobiet, wciąż z rozbawionym uśmiechem na ustach. Odwróciłem się zaraz w kierunku Brendana, złapałem go obiema dłońmi za rękę i spojrzawszy mu głęboko w oczy starałem się naśladować głos Edgara. - Nazywam się Edgar Burke, jestem zachwycony faktem, że mam okazję trzymać tak piękny guzik - powiedziałem i po raz kolejny zginając się w pół wybuchnąłem gromkim śmiechem, jednak to nie było moje ostatnie słowo. Odchrząknąłem i znów z - prawie - pełną powagą popatrzyłem na Brendana, nie wypuszczając jego ręki. - Z chęcią zaprosiłbym pana na herbatę przy relaksujących dźwiękach muzyki i porozmawiał, lecz widzi pan, trochę tutaj gorąco - jedną rękę dramatycznie przyłożyłem do czoła, w końcu dając spokój aurorowi.
Odchrząknąłem zaraz po raz kolejny i wygładziwszy ubranie popatrzyłem po zebranych.
- Koniec tego śmieszkowania. Wróćmy do spraw poważnych.
| Przepraszam jeżeli kolejność którychś akcji jest zamieniona, starałam się ułożyć wszystko jak najbardziej logicznie.
Koniec kolejki.[bylobrzydkobedzieladnie]
Opowieści, przestrogi i misternie utkane plany badaczy budziły grozę i choć Brendan nie potrafił nadziwić się infantylności tych, którzy sądzili, że los dzieci większości zebranym tu jest obojętny, koncentrował swoje myśli na przyszłym działaniu. Nigdy nie był w Azkabanie, jego aurorski staż był krótki - nie brał nigdy udziału w eskorcie pojmanych do środka tego strasznego więzienia, ale słyszał o nim wiele ponurych opowieści. Nie bez kozery to miejsce uchodziło za najstraszniejsze na świecie - przepełnione smutkiem i rozpaczą tych, którzy nie zginęli, ale stali się martwi za życia. Pokręcił głową z niedowierzaniem, na razie - na razie musieli wszystko przygotować.
- Wzmocnienie szafek to świetny pomysł, ale powinniśmy myśleć bardziej realistycznie. Nie jesteśmy w posiadaniu choćby jednej zwykłej pary takich - nie mamy też do nich dostępu, a artefakty tego typu kosztują niekiedy majątek. - Nie było wśród nich wielu bogaczy, a nieliczni nie mogli ich ciągle finansować bez wzbudzania podejrzeń swoich krewnych. Skinął głową na wyważone słowa Kierana, które zresztą zgrabnie podsumował Alex. - Z lusterkami sprawa ma się podobnie - pociągnął - ilu z nas ma dostęp do takich przedmiotów? - Przeciągnął spojrzeniem po zgromadzonych, choć lusterka były już znacznie powszechniejsze od szafek zniknięć i wyposażenie się w nie wydawało się realniejsze, to wciąż był pewien, że nie każdy pośród nich mógł sobie na to pozwolić. Warto było rozmawiać, snuć plany odnośnie przyszłości, szukać rozwiązań, ale trzeba było przy tym wszystkim zachować więcej przyziemności - nie każdy miał złotą rybkę, której mógł przedstawić trzy życzenia wyczarowania sobie potężnych przedmiotów. Przyznawał rację Skamanderowi, potrzebowali narzędzi do walki, a nie systemu ucieczki. Nie mogli dłużej uciekać.
- Musimy poświęcić więcej uwagi ćwiczeniom ofensywnym - podjął słowa Anthony'ego, Foxa i Sama, ci, którzy zamierzali podjąć walkę w pierwszej linii, musieli być na nią gotowi. Tarczę być może można rozbić przeciwnikowi na głowie, ale tylko tę stalową, protego pozostawało bezużyteczne.
Ściągnął brwi, wsłuchując się w wyznanie Benjamina. Wright był najwyżej postawionym gwardzistą, przewodził Zakonowi, choć Brendan nigdy nie zaufałby żmii, która wypełzła z rycerskiego gniazda, musiał zaufać Benjaminowi. Błędy popełniał każdy, ale mordowanie niewinnych mugoli trudno było nazwać błędem a nie zwyrodnieniem. Sue miała rację, ten człowiek mógł podpuszczać - ale Skamander pozostał spokojny.
- Nie jest nam potrzebny kolejny Avery - stwierdził, przywołując sylwetkę Perseusa, zdrajcy, któremu - nie pojmował, dlaczego - wszyscy w Zakonie zaufali, przyjmując go między siebie. Człowiek przepełniony nienawiścią do mugoli o nazwisku będący tego jawnym i oczywistym dowodem, został między nimi powitany z honorami. Nie uczestniczył w tym, ale słyszał te słowa jeszcze od Garretta. I nie zamierzał o nich zapominać. Nie sądził też, by Benjamin o nich zapomniał - on brał w tym udział. - Nie powinniśmy pozwolić narażać kogokolwiek. I z pewnością tego nie zrobimy. Veritaserum nie jest rozwiązaniem, istnieją sposoby na to, by je przełamać. - Wiedział to każdy siedzący w tym pomieszczeniu alchemik, każdy auror i zapewne wielu innych uzdolnionych czarodziejów, którzy zwyczajnie interesowali się magicznymi naukami. Magia była wszechpotężna i na próżno było szukać zaklęcia, którego nie potrafiło przełamać inne. - Ale współpraca sprawcy może okazać się cenna - O tym także wiedział każdy pośród zgromadzonych tutaj śledczych, wielu czarnoksiężników przed osadzaniem wyznawało skruchę i wsypywało swoich współpracowników. - Zanim oddamy go sprawiedliwości musimy go przesłuchać - Co do pierwszego nie miał wątpliwości - grzechy należało odpokutować. - Dobrze by było, by wzięli w tym udział ci z nas, którzy są w tym najlepsi - Mimowolnie jego uciekło do Anthony'ego, potem do Sama, Foxa i Kierana. Obserwacja drobnych ruchów twarzy w połączeniu z gładkim kłamstwem tuszującym działalność Zakonu mogła się okazać zbawienna. Nie były to też osoby, których ujawnienie potencjalnemu wrogowi byłoby zaskoczeniem lub niosłoby za sobą niebezpieczeństwo - wszyscy troje byli dość silni, by sobie z nim poradzić. - Spuść z tonu, Desmond - zwrócił się do Maxine wprost, bez zbędnych tłumaczeń, Alex na początku spotkania jasno wyraził się, co sądzą o takim zachowaniu. Wkładanie w usta Benjamina słów, których nie wypowiedział, mogło doprowadzić jedynie do kolejnego nieporozumienia burzącego porządek obrad. Nie na tym im zależało - jej wzrok szukający poparcia u innych Zakonników, wzywający ich do oburzenia, wywołał u niego jedynie lekkie skrzywienie ust. Nie padły żadne z wymienionych przez nią deklaracji. Poppy wydawała się przed momentem wzburzona podobną reakcją, a Zakonnicy widać niewiele się na tym przykładzie nauczyli.
- Susanne, liczymy na ciebie - zwrócił się do niej odnosząc się do obietnicy stworzenia pierwszej tablicy, spojrzał też na Maxine, która zobowiązała się zadbać o ich pamięć, a do której zwrócił się już Selwyn. Skrupulatnie zapisywał też na mapie wszystkie podane nazwiska, oznaczając wszystkie wymienione przez Adriena miejsca. To się uda. Musi się udać. - Dajcie z siebie wszystko, wróg nie pozostanie w tym czasie bierny - stwierdził, choć była to oczywistość, która jednak musiała między nimi wybrzmieć. - Porozmawiam z Aldrichem - Nie znał go dobrze, jednak słowa Jessy zapewniały, że wszystko z nim było w porządku. Przekaże mu plany, być może McKinnon zechce mu towarzyszyć w zadaniu. - Kto odwiedzi Cyrusa? Sophio, mogłabyś? - poprosił aurorkę, gdyż i o nim nie było słuchu. Zagadka Leanne i Lucindy została rozwikłana, ale to tylko połowa sukcesu, nie mogli być spokojni. Wymienił Carter, bo to na nią jego wzrok padł jako pierwszy. - Nie mamy więcej informacji do przekazania. Oddajemy głos alchemikom, możecie zająć się eliksirami i ingrediencjami. Możecie opuścić Świński Łeb, chyba, że chcecie to jeszcze zobaczyć... - Ze zmarszczoną brwią podszedł bliżej Selwyna, dłuższą chwilę wraz z nim obserwując obraz w cięższej konsternacji. Słowa Jessy i Sophii, w których dziewczyny opisywały zachowanie tych dwojga, wydawały się eufemistyczne, ci dwoje byli całkowitymi wariatami. I choć w pierwszej chwili wspomnienie, podobnie jak uzdolniona aktorsko parodia Alexa, budziły rozbawienie, to jednak musiało ono szybko ustąpić powadze.
Brendan lekko pchnął myślodsiewnię dalej, by mogła zatoczyć krąg. - Drugi czarodziej milczał, bo miał rozharatane gardło. Tym samym zaklęciem, które ugodziło Bena - wycelowanym w Sophię. - Był aurorem, potrafił je rozpoznać - ale nie spojrzał na Wrighta, zamiast tego utkwił wzrok na twarzy Jessy. Sophia z pewnością zdawała sobie sprawę z konsekwencji nieudanej obrony w tamtym momencie. - To potwornie niebezpieczni szaleńcy. Wariaci, to widać, ale tylko tacy nie mają żadnych skrupułów. - Większość osadzonych to psychopaci pozbawieni rozumu, ale obraz tych - budził szczególne przerażenie. Wydawali się oderwani od rzeczywistości. Nie zdający sobie sprawy z przestrzeni, w której się znajdowali.
Byli lekkomyślnie i nieoczywiście pochrzanieni, a całkowite zaćmienie umysłu sprawiało, że dialog z nimi nigdy nie będzie możliwy.
Możecie się zacząć rozchodzić albo dyskutować dalej, dziękujemy za aktywność, to już koniec oficjalnej części spotkania!
- Wzmocnienie szafek to świetny pomysł, ale powinniśmy myśleć bardziej realistycznie. Nie jesteśmy w posiadaniu choćby jednej zwykłej pary takich - nie mamy też do nich dostępu, a artefakty tego typu kosztują niekiedy majątek. - Nie było wśród nich wielu bogaczy, a nieliczni nie mogli ich ciągle finansować bez wzbudzania podejrzeń swoich krewnych. Skinął głową na wyważone słowa Kierana, które zresztą zgrabnie podsumował Alex. - Z lusterkami sprawa ma się podobnie - pociągnął - ilu z nas ma dostęp do takich przedmiotów? - Przeciągnął spojrzeniem po zgromadzonych, choć lusterka były już znacznie powszechniejsze od szafek zniknięć i wyposażenie się w nie wydawało się realniejsze, to wciąż był pewien, że nie każdy pośród nich mógł sobie na to pozwolić. Warto było rozmawiać, snuć plany odnośnie przyszłości, szukać rozwiązań, ale trzeba było przy tym wszystkim zachować więcej przyziemności - nie każdy miał złotą rybkę, której mógł przedstawić trzy życzenia wyczarowania sobie potężnych przedmiotów. Przyznawał rację Skamanderowi, potrzebowali narzędzi do walki, a nie systemu ucieczki. Nie mogli dłużej uciekać.
- Musimy poświęcić więcej uwagi ćwiczeniom ofensywnym - podjął słowa Anthony'ego, Foxa i Sama, ci, którzy zamierzali podjąć walkę w pierwszej linii, musieli być na nią gotowi. Tarczę być może można rozbić przeciwnikowi na głowie, ale tylko tę stalową, protego pozostawało bezużyteczne.
Ściągnął brwi, wsłuchując się w wyznanie Benjamina. Wright był najwyżej postawionym gwardzistą, przewodził Zakonowi, choć Brendan nigdy nie zaufałby żmii, która wypełzła z rycerskiego gniazda, musiał zaufać Benjaminowi. Błędy popełniał każdy, ale mordowanie niewinnych mugoli trudno było nazwać błędem a nie zwyrodnieniem. Sue miała rację, ten człowiek mógł podpuszczać - ale Skamander pozostał spokojny.
- Nie jest nam potrzebny kolejny Avery - stwierdził, przywołując sylwetkę Perseusa, zdrajcy, któremu - nie pojmował, dlaczego - wszyscy w Zakonie zaufali, przyjmując go między siebie. Człowiek przepełniony nienawiścią do mugoli o nazwisku będący tego jawnym i oczywistym dowodem, został między nimi powitany z honorami. Nie uczestniczył w tym, ale słyszał te słowa jeszcze od Garretta. I nie zamierzał o nich zapominać. Nie sądził też, by Benjamin o nich zapomniał - on brał w tym udział. - Nie powinniśmy pozwolić narażać kogokolwiek. I z pewnością tego nie zrobimy. Veritaserum nie jest rozwiązaniem, istnieją sposoby na to, by je przełamać. - Wiedział to każdy siedzący w tym pomieszczeniu alchemik, każdy auror i zapewne wielu innych uzdolnionych czarodziejów, którzy zwyczajnie interesowali się magicznymi naukami. Magia była wszechpotężna i na próżno było szukać zaklęcia, którego nie potrafiło przełamać inne. - Ale współpraca sprawcy może okazać się cenna - O tym także wiedział każdy pośród zgromadzonych tutaj śledczych, wielu czarnoksiężników przed osadzaniem wyznawało skruchę i wsypywało swoich współpracowników. - Zanim oddamy go sprawiedliwości musimy go przesłuchać - Co do pierwszego nie miał wątpliwości - grzechy należało odpokutować. - Dobrze by było, by wzięli w tym udział ci z nas, którzy są w tym najlepsi - Mimowolnie jego uciekło do Anthony'ego, potem do Sama, Foxa i Kierana. Obserwacja drobnych ruchów twarzy w połączeniu z gładkim kłamstwem tuszującym działalność Zakonu mogła się okazać zbawienna. Nie były to też osoby, których ujawnienie potencjalnemu wrogowi byłoby zaskoczeniem lub niosłoby za sobą niebezpieczeństwo - wszyscy troje byli dość silni, by sobie z nim poradzić. - Spuść z tonu, Desmond - zwrócił się do Maxine wprost, bez zbędnych tłumaczeń, Alex na początku spotkania jasno wyraził się, co sądzą o takim zachowaniu. Wkładanie w usta Benjamina słów, których nie wypowiedział, mogło doprowadzić jedynie do kolejnego nieporozumienia burzącego porządek obrad. Nie na tym im zależało - jej wzrok szukający poparcia u innych Zakonników, wzywający ich do oburzenia, wywołał u niego jedynie lekkie skrzywienie ust. Nie padły żadne z wymienionych przez nią deklaracji. Poppy wydawała się przed momentem wzburzona podobną reakcją, a Zakonnicy widać niewiele się na tym przykładzie nauczyli.
- Susanne, liczymy na ciebie - zwrócił się do niej odnosząc się do obietnicy stworzenia pierwszej tablicy, spojrzał też na Maxine, która zobowiązała się zadbać o ich pamięć, a do której zwrócił się już Selwyn. Skrupulatnie zapisywał też na mapie wszystkie podane nazwiska, oznaczając wszystkie wymienione przez Adriena miejsca. To się uda. Musi się udać. - Dajcie z siebie wszystko, wróg nie pozostanie w tym czasie bierny - stwierdził, choć była to oczywistość, która jednak musiała między nimi wybrzmieć. - Porozmawiam z Aldrichem - Nie znał go dobrze, jednak słowa Jessy zapewniały, że wszystko z nim było w porządku. Przekaże mu plany, być może McKinnon zechce mu towarzyszyć w zadaniu. - Kto odwiedzi Cyrusa? Sophio, mogłabyś? - poprosił aurorkę, gdyż i o nim nie było słuchu. Zagadka Leanne i Lucindy została rozwikłana, ale to tylko połowa sukcesu, nie mogli być spokojni. Wymienił Carter, bo to na nią jego wzrok padł jako pierwszy. - Nie mamy więcej informacji do przekazania. Oddajemy głos alchemikom, możecie zająć się eliksirami i ingrediencjami. Możecie opuścić Świński Łeb, chyba, że chcecie to jeszcze zobaczyć... - Ze zmarszczoną brwią podszedł bliżej Selwyna, dłuższą chwilę wraz z nim obserwując obraz w cięższej konsternacji. Słowa Jessy i Sophii, w których dziewczyny opisywały zachowanie tych dwojga, wydawały się eufemistyczne, ci dwoje byli całkowitymi wariatami. I choć w pierwszej chwili wspomnienie, podobnie jak uzdolniona aktorsko parodia Alexa, budziły rozbawienie, to jednak musiało ono szybko ustąpić powadze.
Brendan lekko pchnął myślodsiewnię dalej, by mogła zatoczyć krąg. - Drugi czarodziej milczał, bo miał rozharatane gardło. Tym samym zaklęciem, które ugodziło Bena - wycelowanym w Sophię. - Był aurorem, potrafił je rozpoznać - ale nie spojrzał na Wrighta, zamiast tego utkwił wzrok na twarzy Jessy. Sophia z pewnością zdawała sobie sprawę z konsekwencji nieudanej obrony w tamtym momencie. - To potwornie niebezpieczni szaleńcy. Wariaci, to widać, ale tylko tacy nie mają żadnych skrupułów. - Większość osadzonych to psychopaci pozbawieni rozumu, ale obraz tych - budził szczególne przerażenie. Wydawali się oderwani od rzeczywistości. Nie zdający sobie sprawy z przestrzeni, w której się znajdowali.
Byli lekkomyślnie i nieoczywiście pochrzanieni, a całkowite zaćmienie umysłu sprawiało, że dialog z nimi nigdy nie będzie możliwy.
Możecie się zacząć rozchodzić albo dyskutować dalej, dziękujemy za aktywność, to już koniec oficjalnej części spotkania!
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Ostatnio zmieniony przez Brendan Weasley dnia 26.12.18 13:27, w całości zmieniany 1 raz
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Czuł na sobie intensywne spojrzenia Zakonników, spodziewał się też wrogiej reakcji, aczkolwiek niektóre wypowiedzi wywołały w nim dreszcze oburzenia. Może i dobrze, że nie mógł wydusić z siebie nic poza krwawym kaszlem bądź pełnym ropy splunięciem, bo i tak zakończyłby ten wieczór z potężną chrypą.
Szczegóły przekażę najpierw Gwardzistom, jak widać, niektórzy z nas reagują niezwykle nerwowo, co mogłoby zapszepaścić szansę uzyskania odPer...Peregrina mogących nam pomuc informacji. podniósł kartkę w kierunku Skamandera. Pisał wyraźnie, wielkimi literami, tak, by i reszta mogła dostrzec przekazywane przez niego słowa. Następnie odwrócił się w kierunku Susanne, kiwając powoli głową - po czym zabrał się do dalszego smarowania swej niewerbalnej wypowiedzi, ciągle obciążony nerwowymi spojrzeniami i nieco niewygodną ciszą. To nie podpócha. Zresztą, on jest gotów mówić pod Veritaserum. Może któryś z naszych alchemików go uwarzy, a łamacze klątw mogą sprawdzić, czy nie jest pod działaniem jakiegoś paskódnego zaklęcia - rozwiał wątpliwości Lovegood. Chciał dopisać coś jeszcze, ale huk nerwowej wypowiedzi Kierana prawie wytrącił mu z ręki pióro. Zerknął na Rinehearta z niedowierzaniem pomieszanym z wyraźną naganą i wręcz szokiem. Czy on postradał zmysły? Czy ty właśnie rozkazujesz G w a r d z i ś c i e? I przestrzegasz mnie przed oczywistościami? I grozisz mi? - napisał szybko, nieco niewyraźnie, gwałtownym ruchem wciskając kartkę w dłoń Foxa, by ten zdołał rozczytać nakreślone w oburzeniu słowa. Nie spodziewał się takiej głupoty akurat ze strony aurora. Nieco łagodniej spoglądał na krzykaczkę Desmond, ona nigdy nie była zbyt dobra w opanowywaniu emocji, uwielbiając robić wokół siebie bezsensowny raban. Jeśli masz wątpliwości co do mojego zdrowego rozsądku oraz odpowiedzialności za nas wszystkich, myślę, że powinieneś przemyśleć to, co sprowadziło cię do Zakonu Feniksa. Skoro wątpisz w Gwardzistę, wątpisz w idee Zakonu - ponownie nakreślił te słowa do Kierana, spoglądając mu śmiało i poważnie w twarz. To on przeszedł Próbę, to on poświęcił swe życie, oddając Zakonowi wszystko, z czego każdy zgromadzony w tym pomieszczeniu zdawał sobie sprawę. A ty masz sumienie, Max? Skażesz go na śmierć za to, że chce nam pomóc? Że oddał swoje życie za to, by naprawić popełnione błędy? Doskonale wiesz, co czeka go za zdradę. Jeśli go teraz nie ochronimy, zginie zabierając ze sobą do grobu wszystkie cenne informacje, które pomogą nam obronić niewinnych, wyprzedzić Rycerzy o krok, poznać ich sposób działania kreślił dalej, unosząc kolejne kartki, a litery powróciły do swojego pierwotnego, olbrzymiego kształtu. Brendan ukrócił już dramatyczne i idiotyczne pytania Maxine, na które Jaimie wywrócił tylko oczami. Nigdzie nie napisałem, że przyjmę go do Zakonu, ale patrząc na reakcje niektórych, on spisałby się tutaj lepiej. Przynajmniej potrafi słóchać zanim zacznie huczeć dopisał, coraz bardziej zirytowany. Naprawdę [i]znów[i] to robili? Kilku krzykaczy postanowiło zamiast dyskusji wszcząć bezsensowną awanturę; Jaimie nie zamierzał w niej uczestniczyć. Przeniósł spojrzenie na Jessę, bardzo sensownie odnoszącą się do całej sprawy, proponującą Veritaserum i kiwnął potwierdzająco głową, zanim zwrócił się w stronę Alexa. Ze względu na dobro sprawy oraz potencjalne ważne informacje, jakie posiada Peregrin, wolałbym nie mówić kto to. Na razie mimowolnie przesunął wzrok na poczynającego sobie zbyt śmiało Kierana i poddenerwowaną Maxine. Oczywiście zdaje sobie sprawę z ryzyka, ale jestem gotowy zrobić wszystko, by zapewnić Zakonowi bezpieczne wykorzystanie posiadanych przez Peregrina wiadomości zakończył, ostatnie słowa kreśląc już na wpół stojąco. Irytacja buzowała w jego żyłach, chciał pomóc, stwarzał dla Zakonu doskonałą możliwość uzyskania cennych informacji, a w zamian otrzymywał ostrą podejrzliwość. Rozumiał brak zaufania, lecz strofowanie Gwardzisty było lekką przesadą. Westchnął ciężko, większość spraw wspomnianych przez prowadzących spotkanie nie było dla niego nowością, stracił też chęć spoglądania do myślodsiewni - nawet głupie decyzje Rycerzy nie mogły poprawić mu humoru. Najpierw dyskusje o neutralności, potem odejście Jaydena - czy Zakon, zamiast się jednoczyć, dążył do autodestrukcji? Podszedł do Brendana, otrzepując przód mugolskiej kurtki, po czym wręczył Weasleyowi kartkę. Chciał, by odczytał to ktoś obiektywny i ogólnie szanowany. Jeśli ktoś w dalszym ciągu ma wątpliwości co do istnienia mojej osoby w Gwardii i zamierza podważać moje decyzje, zapraszam do rozmowy sam na sam - po raz ostatni. Wiecie, gdzie mnie znaleźć napisał na pergaminie; podobnie zareagował po oskarżeniach Adriena, lecz wtedy sam Carrow nie podszedł do niego i nie wyjaśnił wątpliwości personalnie. Wright postawił kołnierz kurtki i opuścił pomieszczenie jako pierwszy, zachmurzony i zamyślony, przejęty tym, dokąd zmierzał Zakon i jak on sam mógł mu pomóc, wykorzystując nawrócenie Percivala.
| zt, ale jeśli ktoś chce pogadać na zewnątrz to możecie machnąć PW!
Szczegóły przekażę najpierw Gwardzistom, jak widać, niektórzy z nas reagują niezwykle nerwowo, co mogłoby zapszepaścić szansę uzyskania od
| zt, ale jeśli ktoś chce pogadać na zewnątrz to możecie machnąć PW!
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na spojrzenie Selwyna nie mógł odpowiedzieć niż po prostu typowym dla siebie, trochę łobuzerskim uśmiechem. Wzruszył przy tym ramionami, ostatecznie jeszcze-Selwyn nie naciskał. Bertiemu bardzo podobała się idea fotografii w Starej Chacie, jednak miał w sobie za dużo obaw.
Miał ich z resztą za dużo w ogóle jak na siebie.
Dalej po prostu słuchał nie mając nic do dodania. Oklumencja wydawała mu się przydatna - był chodzącą emocją, nie potrafił kłamać, jego myśli dało się wyczytać bez legilimencji, po prostu uważnie obserwując jego mimikę, czy gesty. Myślał jednak o nauce czegoś bardziej dla siebie naturalnego. W sumie to powoli nawet zaczynał.
- Brzmi doskonale. - uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając entuzjazm jaki wzbudził w Alexie, nawet jeśli ten usiłował go tłumić. Eh, szkoda że tego nie było na mugolskim wypadzie. Ale cóż, może kolejnego lata będzie kolejna okazja. O ile do tego czasu świat w całości nie stanie w płomieniach.
Wtedy reakcje na zapalniczkę mogłyby być mało entuzjastyczne.
Tak czy inaczej wysłuchał co mają do powiedzenia prowadzący spotkanie i obserwował jak oglądają wspomnienie Jessy. Sam zamierzał spojrzeć - na twarze przede wszystkim - ale to za chwilę. Kiedy wszyscy zaczęli się rozchodzić, on podszedł do Brendana.
- Masz jeszcze chwilę? - uśmiechnął się nieznacznie. Od jakiegoś czasu po głowie pałętał się mu pomysł, którego nie chciał zdradzać w pełni przed wszystkimi, bardziej potrzebował pomocy konkretnej osoby, bardziej doświadczonej w kwestiach treningów, czy obrony. - Myślałem ostatnio sporo o treningach. W sensie, robimy to, większość na pewno, ale strzelanie zaklęciam do butelek czy walka z kimś, kto w życiu nie zrobiłby nam krzywdy to nie to samo, co spotkania z nimi. W sumie to to nawet nie jest średnia imitacja walki.
Stwierdził. Trenują celność, ale w chwili kiedy walczą o życie, targają nimi emocje, są zestresowani, boją się, muszą działać i myśleć szybko, wszystko jest instynktowne - wtedy wszystko jest inne. A treningi z butelkami czy z przyjaciółmi przestają mieć znaczenie. Żaden Zakonnik nie rzuciłby na niego zaklęcia którego efektu nie dałoby się za chwilę wyleczyć. I to jest dość oczywiste, on też by tego nie zrobił, nie chcą się osłabiać. Tylko ma to swoje wady. Ile wart jest taki trening?
A oni ciągle muszą być lepsi i lepsi.
- Pomyślałem, że możnaby zorganizować coś jakby... nie wiem, zawody? Drużyna kontra drużyna, jeden cel, przeszkody po drodze, walka o coś. - wzruszył ramionami. Nadal będą w swoim otoczeniu, nikt nie będzie się bał czarnej magii, jednak przynajmniej włączą element szybkiego podejmowania decyzji, działania na czas, kombinowania jak osiągnąć cel, jak utrudnić osiągnięcie celu innym. - Mam trochę pomysłów. Ale część może być trochę głupia, nie wiem. Nie wiem, jak to zorganizować.
Wzruszył ramionami. Niby skąd miałby wiedzieć. Miał do czynienia z walką, tą prawdziwą zaledwie kilka razy w życiu, a dwie misje dla Zakonu uświadamiały mu jak mało wie i potrafi zamiast dodawać pewności siebie.
- Ty masz trochę lepsze doświadczenie niż mugolska zabawa w podchody. Pomyślałem, że razem moglibyśmy zrobić coś sensownego. - podsumował jedynie.
Miał ich z resztą za dużo w ogóle jak na siebie.
Dalej po prostu słuchał nie mając nic do dodania. Oklumencja wydawała mu się przydatna - był chodzącą emocją, nie potrafił kłamać, jego myśli dało się wyczytać bez legilimencji, po prostu uważnie obserwując jego mimikę, czy gesty. Myślał jednak o nauce czegoś bardziej dla siebie naturalnego. W sumie to powoli nawet zaczynał.
- Brzmi doskonale. - uśmiechnął się pod nosem, dostrzegając entuzjazm jaki wzbudził w Alexie, nawet jeśli ten usiłował go tłumić. Eh, szkoda że tego nie było na mugolskim wypadzie. Ale cóż, może kolejnego lata będzie kolejna okazja. O ile do tego czasu świat w całości nie stanie w płomieniach.
Wtedy reakcje na zapalniczkę mogłyby być mało entuzjastyczne.
Tak czy inaczej wysłuchał co mają do powiedzenia prowadzący spotkanie i obserwował jak oglądają wspomnienie Jessy. Sam zamierzał spojrzeć - na twarze przede wszystkim - ale to za chwilę. Kiedy wszyscy zaczęli się rozchodzić, on podszedł do Brendana.
- Masz jeszcze chwilę? - uśmiechnął się nieznacznie. Od jakiegoś czasu po głowie pałętał się mu pomysł, którego nie chciał zdradzać w pełni przed wszystkimi, bardziej potrzebował pomocy konkretnej osoby, bardziej doświadczonej w kwestiach treningów, czy obrony. - Myślałem ostatnio sporo o treningach. W sensie, robimy to, większość na pewno, ale strzelanie zaklęciam do butelek czy walka z kimś, kto w życiu nie zrobiłby nam krzywdy to nie to samo, co spotkania z nimi. W sumie to to nawet nie jest średnia imitacja walki.
Stwierdził. Trenują celność, ale w chwili kiedy walczą o życie, targają nimi emocje, są zestresowani, boją się, muszą działać i myśleć szybko, wszystko jest instynktowne - wtedy wszystko jest inne. A treningi z butelkami czy z przyjaciółmi przestają mieć znaczenie. Żaden Zakonnik nie rzuciłby na niego zaklęcia którego efektu nie dałoby się za chwilę wyleczyć. I to jest dość oczywiste, on też by tego nie zrobił, nie chcą się osłabiać. Tylko ma to swoje wady. Ile wart jest taki trening?
A oni ciągle muszą być lepsi i lepsi.
- Pomyślałem, że możnaby zorganizować coś jakby... nie wiem, zawody? Drużyna kontra drużyna, jeden cel, przeszkody po drodze, walka o coś. - wzruszył ramionami. Nadal będą w swoim otoczeniu, nikt nie będzie się bał czarnej magii, jednak przynajmniej włączą element szybkiego podejmowania decyzji, działania na czas, kombinowania jak osiągnąć cel, jak utrudnić osiągnięcie celu innym. - Mam trochę pomysłów. Ale część może być trochę głupia, nie wiem. Nie wiem, jak to zorganizować.
Wzruszył ramionami. Niby skąd miałby wiedzieć. Miał do czynienia z walką, tą prawdziwą zaledwie kilka razy w życiu, a dwie misje dla Zakonu uświadamiały mu jak mało wie i potrafi zamiast dodawać pewności siebie.
- Ty masz trochę lepsze doświadczenie niż mugolska zabawa w podchody. Pomyślałem, że razem moglibyśmy zrobić coś sensownego. - podsumował jedynie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Spotkanie dobiegało końca. Charlie uważnie słuchała padających kwestii, i choć niektórzy wciąż wyrażali wątpliwości co do zabrania dzieci do Azkabanu, koniec końców musieli wszyscy postąpić tak, by spróbować pozbyć się anomalii raz na zawsze. Czasem należało wybrać większe dobro, jakkolwiek gorzko i smutno to brzmiało. Wojna miała być czasem wielu wyrzeczeń i trudnych wyborów, podczas których wrażliwe serduszko Charlie nie raz zaboli, nawet jeśli najprawdopodobniej nigdy nie miała znaleźć się na pierwszej linii. A przynajmniej nie planowała tego, wiedząc że nie umiała walczyć i nie miała do tego predyspozycji. Żadna ilość treningów nie zrówna jej umiejętności z tymi aurorów i gwardzistów, w każdym razie nie w szybkim czasie, zajęłoby to lata, które Charlie wolałaby poświęcić na udoskonalenie się w alchemii i stanie się mistrzynią w tej dziedzinie. Była dobrym alchemikiem, ale mogła zostać jeszcze lepszym. Zakon potrzebował profesjonalnych alchemików, bo nie ulegało wątpliwości, że rycerze też mieli swoich, zapewne zdolnych do tworzenia najbardziej plugawych mikstur. Charlie brzydziła się ich, ale jeśli będzie konieczność uwarzenia czegoś mniej moralnego – będzie musiała przełamać wstręt. To właśnie będzie jej trudnym wyborem.
Charlie bez wątpienia przydałby się system ucieczki, dlatego podobał jej się pomysł z lusterkami lub inną opcją komunikacji – bo w sytuacji realnego czarnomagicznego zagrożenia pewnie pozostałaby jej tylko ucieczka. Na szczęście była animagiem, i choć niegdyś nauczyła się tej sztuki raczej w ramach poszerzania horyzontów i chęci poznania świata z perspektywy zwierzęcia, teraz mogło jej to ocalić życie. Tacy jak ona, alchemicy, uzdrowiciele i inni, którzy przedłożyli kształcenie się w bardziej naukowych dziedzinach ponad umiejętności ofensywne i defensywne, potrzebowali możliwości ucieczki, gdyby ktoś postanowił po nich przyjść. Nawet jeśli nie szukała okazji do walki i nie wychylała się, rycerze mogli kiedyś dotrzeć do niej pierwsi. Byłaby dla nich bardzo łatwym i nie stanowiącym wyzwania celem. Ale musiała zgodzić się z tym, że Zakon, oprócz możliwości obrony i ucieczki, musiał posiadać w zanadrzu coś przydatnego do ataku i zranienia przeciwników.
- Jeśli nie lusterka, to może coś, co każdy może mieć? Choćby drobne, niepozorne przedmioty nie przykuwające niczyjej uwagi, jak fałszywe monety, na brzegu których za sprawą zaklęcia Proteusza będzie można przekazywać krótkie wiadomości? Mogą to być nawet skrawki pergaminu, na których będzie można coś napisać. Jedna osoba może zmienić komunikat, który pojawiłby się na wszystkich innych przedmiotach objętych zaklęciem – zastanowiła się po słowach Brendana. Choć zdawała sobie też sprawę, że nie w każdym momencie coś takiego byłoby możliwe, osoba pozbawiona różdżki miałaby problem ze zmianą komunikatu na monecie, więc jej pomysł nie był w stu procentach doskonały, z pisaniem czegoś na pergaminie mogłoby wyjść łatwiej. Ale coś przydałoby się zrobić. Charlie naprawdę chciała pomóc innym.
- Jeśli ktoś ma jakiś pomysł dotyczący ulepszenia jakichś istniejących eliksirów, lub stworzenia czegoś nowego, co mogłoby zwiększyć nasze szanse... Proszę o kontakt. Może dzięki wspólnym staraniom uda się opracować coś, co okaże się użyteczne w walce. Zaoferuję swoje umiejętności w zakresie eliksirów – odezwała się po chwili zastanowienia. Sama na ten moment poważniejszych pomysłów nie miała, może dlatego że jej pojęcie o realiach walki było zerowe i nie wiedziała, jak to wygląda i co jest najbardziej użyteczne w starciach z czarnoksiężnikami. Miała za sobą raptem jedno spotkanie w Klubie Pojedynków, ale nawet ona domyślała się, że prawdziwa walka nie tak będzie wyglądać.
Deklaracja Bena, który miał spotkać nawróconego rycerza gotowego zdradzić jakieś informacje, wywołała liczne głosy sprzeciwu i nieufności. A Charlie patrzyła na Bena, kiedy ten kreślił swoje słowa na kartce i dawał je do odczytywania.
- Ufam Benowi – powiedziała w stronę krewniaka, okazując mu poparcie w momencie, kiedy niektórzy w niego wątpili. – Mamy veritaserum, trzy porcje dojrzeją pod koniec września. Jedną z nich można wypróbować na tym osobniku, kimkolwiek jest. Jeśli naprawdę się nawrócił, nie można pozwolić na to, żeby tamci go dopadli. Ben ma rację, on może wiedzieć dużo cennych rzeczy a nie wiadomo, kiedy powtórzy się szansa, żeby ktoś zdradził takie wiadomości z własnej woli – z punktu widzenia Charlie zostawienie go na pastwę losu byłoby czystym okrucieństwem, jeśli istniała szansa, że naprawdę chciał pomóc. Zdawała sobie sprawę, że Ben nie powiedziałby o nim, gdyby nie miał do tej osoby choć szczątkowego zaufania. Może to był ktoś, kogo znał, a kto z jakiegoś powodu wylądował po przeciwnej stronie barykady? Nie dopuściłby do Zakonu kogoś, kto mógłby uczynić realną krzywdę jego bliskim i przyjaciołom. Oczywiście mogli mieć do czynienia ze sprytnym manipulantem, ale jego słowa mogły zostać zweryfikowane veritaserum, a nawet znacznie mniej moralną legilimencją. Nie musieli mu zresztą zdradzać tajemnic Zakonu ani wprowadzać do organizacji.
- Ach tak, eliksiry! – odezwała się głośniej, kiedy Brendan ogłosił koniec oficjalnej części spotkania. Wstała, by każdy mógł ją zobaczyć. – Każdy chętny może podejść do mnie i wziąć potrzebne mu mikstury. Wszystkie fiolki są opisane, a w razie wątpliwości mogę nakreślić działanie każdego z eliksirów. Przyjmę także ingrediencje zarówno roślinne, jak i zwierzęce. Zamierzam uwarzyć jeszcze więcej eliksirów, które będę przekazywać osobiście lub sowią pocztą.
Postawiła na stole torbę, ostrożnie wyciągając pakunki z fiolkami i prezentując to, co tam miała. Każdemu, kto podchodził, żeby wziąć którąś z fiolek, opisywała działanie mikstur.
- Jeśli potrzebujecie uwarzenia czegoś konkretnego, również powiedzcie – dodała, zamierzając zapisać sobie, czego jeszcze potrzebowali zakonnicy, czego tu nie miała, a co mogła uwarzyć.
Eliksiry przyniesione przez Charlie – proszę w dopisku pod postem wyraźnie określić, które bierzecie i z jaką statą. Przy braku określenia dopiszę taki, jaki zostanie. Jeśli przekazujecie składniki, również proszę o określenie w dopisku pod postem, jakie.
Charlie bez wątpienia przydałby się system ucieczki, dlatego podobał jej się pomysł z lusterkami lub inną opcją komunikacji – bo w sytuacji realnego czarnomagicznego zagrożenia pewnie pozostałaby jej tylko ucieczka. Na szczęście była animagiem, i choć niegdyś nauczyła się tej sztuki raczej w ramach poszerzania horyzontów i chęci poznania świata z perspektywy zwierzęcia, teraz mogło jej to ocalić życie. Tacy jak ona, alchemicy, uzdrowiciele i inni, którzy przedłożyli kształcenie się w bardziej naukowych dziedzinach ponad umiejętności ofensywne i defensywne, potrzebowali możliwości ucieczki, gdyby ktoś postanowił po nich przyjść. Nawet jeśli nie szukała okazji do walki i nie wychylała się, rycerze mogli kiedyś dotrzeć do niej pierwsi. Byłaby dla nich bardzo łatwym i nie stanowiącym wyzwania celem. Ale musiała zgodzić się z tym, że Zakon, oprócz możliwości obrony i ucieczki, musiał posiadać w zanadrzu coś przydatnego do ataku i zranienia przeciwników.
- Jeśli nie lusterka, to może coś, co każdy może mieć? Choćby drobne, niepozorne przedmioty nie przykuwające niczyjej uwagi, jak fałszywe monety, na brzegu których za sprawą zaklęcia Proteusza będzie można przekazywać krótkie wiadomości? Mogą to być nawet skrawki pergaminu, na których będzie można coś napisać. Jedna osoba może zmienić komunikat, który pojawiłby się na wszystkich innych przedmiotach objętych zaklęciem – zastanowiła się po słowach Brendana. Choć zdawała sobie też sprawę, że nie w każdym momencie coś takiego byłoby możliwe, osoba pozbawiona różdżki miałaby problem ze zmianą komunikatu na monecie, więc jej pomysł nie był w stu procentach doskonały, z pisaniem czegoś na pergaminie mogłoby wyjść łatwiej. Ale coś przydałoby się zrobić. Charlie naprawdę chciała pomóc innym.
- Jeśli ktoś ma jakiś pomysł dotyczący ulepszenia jakichś istniejących eliksirów, lub stworzenia czegoś nowego, co mogłoby zwiększyć nasze szanse... Proszę o kontakt. Może dzięki wspólnym staraniom uda się opracować coś, co okaże się użyteczne w walce. Zaoferuję swoje umiejętności w zakresie eliksirów – odezwała się po chwili zastanowienia. Sama na ten moment poważniejszych pomysłów nie miała, może dlatego że jej pojęcie o realiach walki było zerowe i nie wiedziała, jak to wygląda i co jest najbardziej użyteczne w starciach z czarnoksiężnikami. Miała za sobą raptem jedno spotkanie w Klubie Pojedynków, ale nawet ona domyślała się, że prawdziwa walka nie tak będzie wyglądać.
Deklaracja Bena, który miał spotkać nawróconego rycerza gotowego zdradzić jakieś informacje, wywołała liczne głosy sprzeciwu i nieufności. A Charlie patrzyła na Bena, kiedy ten kreślił swoje słowa na kartce i dawał je do odczytywania.
- Ufam Benowi – powiedziała w stronę krewniaka, okazując mu poparcie w momencie, kiedy niektórzy w niego wątpili. – Mamy veritaserum, trzy porcje dojrzeją pod koniec września. Jedną z nich można wypróbować na tym osobniku, kimkolwiek jest. Jeśli naprawdę się nawrócił, nie można pozwolić na to, żeby tamci go dopadli. Ben ma rację, on może wiedzieć dużo cennych rzeczy a nie wiadomo, kiedy powtórzy się szansa, żeby ktoś zdradził takie wiadomości z własnej woli – z punktu widzenia Charlie zostawienie go na pastwę losu byłoby czystym okrucieństwem, jeśli istniała szansa, że naprawdę chciał pomóc. Zdawała sobie sprawę, że Ben nie powiedziałby o nim, gdyby nie miał do tej osoby choć szczątkowego zaufania. Może to był ktoś, kogo znał, a kto z jakiegoś powodu wylądował po przeciwnej stronie barykady? Nie dopuściłby do Zakonu kogoś, kto mógłby uczynić realną krzywdę jego bliskim i przyjaciołom. Oczywiście mogli mieć do czynienia ze sprytnym manipulantem, ale jego słowa mogły zostać zweryfikowane veritaserum, a nawet znacznie mniej moralną legilimencją. Nie musieli mu zresztą zdradzać tajemnic Zakonu ani wprowadzać do organizacji.
- Ach tak, eliksiry! – odezwała się głośniej, kiedy Brendan ogłosił koniec oficjalnej części spotkania. Wstała, by każdy mógł ją zobaczyć. – Każdy chętny może podejść do mnie i wziąć potrzebne mu mikstury. Wszystkie fiolki są opisane, a w razie wątpliwości mogę nakreślić działanie każdego z eliksirów. Przyjmę także ingrediencje zarówno roślinne, jak i zwierzęce. Zamierzam uwarzyć jeszcze więcej eliksirów, które będę przekazywać osobiście lub sowią pocztą.
Postawiła na stole torbę, ostrożnie wyciągając pakunki z fiolkami i prezentując to, co tam miała. Każdemu, kto podchodził, żeby wziąć którąś z fiolek, opisywała działanie mikstur.
- Jeśli potrzebujecie uwarzenia czegoś konkretnego, również powiedzcie – dodała, zamierzając zapisać sobie, czego jeszcze potrzebowali zakonnicy, czego tu nie miała, a co mogła uwarzyć.
Eliksiry przyniesione przez Charlie – proszę w dopisku pod postem wyraźnie określić, które bierzecie i z jaką statą. Przy braku określenia dopiszę taki, jaki zostanie. Jeśli przekazujecie składniki, również proszę o określenie w dopisku pod postem, jakie.
- Eliksiry:
- - [?] Maść z wodnej gwiazdy (
43 porcje, stat. 20) – uwaga, eliksir ze znakiem zapytania, opcja tylko dla lubiących ryzyko!
- Antidotum podstawowe (42 porcje, stat. 20, 115 oczek)
- Eliksir giętkiej mowy (2 porcje, stat. 20)- Eliksir znieczulający (2 porcje, stat. 20)- Eliksir kociego kroku (2 porcje, stat. 20, 117 oczek)- Pasta na oparzenia (1 porcja, stat. 10, moc +5)
- Eliksir słodkiego snu (1 porcja, stat. 8 )
- Eliksir grozy (3 porcje, stat. 22)
- Eliksir niezłomności (108 porcji, stat. 23, moc = 106)
- Eliksir kociego wzroku (3 porcje, stat. 23)
- Eliksir kociego wzroku (52 porcje, stat. 23, moc = 104)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (41 porcja, stat. 23)
- Wężowe usta (53 porcje, stat. 23, moc = 113)
- Maść z wodnej gwiazdy (3 porcje1 porcja, stat. 23)
- Złoty eliksir (3 porcje, stat. 23, moc = 108) – wymaga anatomii na II lub wyższym poziomie
- [?] Eliksir natychmiastowej jasności (43 porcje, stat. 23) – uwaga, eliksir ze znakiem zapytania, opcja tylko dla lubiących ryzyko!
- Eliksir giętkiej mowy (4 porcje, stat. 23)
- Eliksir ochrony (42 porcje, stat. 23, moc = 117)
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Ostatnio zmieniony przez Charlene Leighton dnia 26.12.18 19:57, w całości zmieniany 3 razy
- W takim razie postaram się z nią porozmawiać - skinąłem głową Brendnowi odnośnie rozmowy z duchem. Tak czy owak miałem zamiar się z nią spotkać (w związku ze stworzeniem nowego smaku lodów), więc nakierowanie rozmowy na odpowiednie tory nie powinno być dla mnie żadnym wielkim problemem.
Nie sądziłem, że mój spontaniczny pomysł zainteresuje tak wiele osób. Żaden ze mnie badacz, przynajmniej nie typowo magiczny, a jednak parę zakonników podchwyciło tę myśl i zaczęło ją rozwijać. Słuchałem ich z zainteresowaniem i wyraźnym podziwem, starając się
zapamiętać jak najwięcej z tego co mówili. - Oczywiście, Suzanne - powiedziałem zaskoczony, kiedy wywołała moje imię. Jeżeli czegoś nie spodziewałem się bardziej niż pozytywnego odbioru mojego pomysłu to chęci zaangażowania mnie w projekt badawczy. Nawet jeżeli miał być to wkład niewielki i niemal niezauważalny. - Jestem do twojej dyspozycji - wzruszyłem ramionami, bo jako swój własny szef mogłem wyjść z pracy o każdej porze dnia i zamierzałem z tego udogodnienia skorzystać. Po chwili zwróciłem się do Arthura, którego również zainteresował mój (czyżby nie aż tak) zwyczajny zegar. - Zegar pokazuje miejsce pobytu danej osoby i w swojej standardowej wersji ma takie pola jak praca, dom, szpital czy podróż. Nie miałem jeszcze okazji dokładnie go przetestować, ale do tej pory nigdy się nie pomylił. Ostatnio moja siostra dowiedziała się o moim pobycie w Mungu dosłownie parę minut po tym jak tam trafiłem - niestety nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej. Gdybym tylko się domyślił, że ten przedmiot może się okazać jeszcze bardziej przydatny, zapewne spędziłbym dodatkową godzinę na przyglądanie się całemu mechanizmowi. - W sprawie ducha się odezwę - dodałem uprzejmie, chociaż nie sądziłem, bym potrzebował przy tym pomocy. Kolejne słowa coraz bardziej mnie zaskakiwały. Naprawdę nie posądziłbym mojej nudnej ministerialnej przeszłości o jakieś atuty przydatne w Zakonie. A jednak okazuje się, że te parę lat spędzonych na przerzucaniu papierków wcale nie było tak bezużyteczne jak zawsze mi się wydawało. Skinąłem głową, potwierdzając podejrzenia Alexandra. - Tak, swego czasu pracowałem w Wydziale Duchów - westchnąłem cicho, bo czasem ten fakt wydawał mi się tak odległy, że aż nierealny. Jakby to inny Florean pracował w ministerstwie, a nie ja. - Jeżeli faktycznie ktoś jest w stanie załatwić mi wejście do Hogwartu to mogę z nią porozmawiać - odparłem, bo takie zadanie byłoby dla mnie czystą przyjemnością, chociaż duch Marty był znany w Ministerstwie jako dość trudny do współpracy. Zerknąłem na Frances, która wcześniej również zaoferowała się do pomocy w tej rozmowie. Czy pamiętała o naszym dzisiejszym spotkaniu?
- Mogę udać się do zamku Dunbar - bo chcę być przydatny, a poza tym mam zamiar sprawdzić nabyte w ostatnich miesiącach umiejętności w praktyce. Nie mogę siedzieć zamknięty w czterech ścianach, szczególnie teraz, kiedy walka zdawała się zaostrzać. Nie zdziwiło mnie oburzenie, które pojawiło się po słowach Benjamina. Faktycznie jego propozycja mogła zostać uznana za szaloną, ale ja od razu pomyślałem, że wprowadzenie takiej osoby mogłoby okazać się przydatne. - Moim zdaniem powinniśmy dać szansę temu człowiekowi. Na pewno posiada mnóstwo przydatnych informacji, których w inny sposób nie udałoby nam się uzyskać. Chociaż myślę, że powinniśmy skorzystać z dodatkowych środków bezpieczeństwa, bądź co bądź ten człowiek nie dołączył wcześniej do Rycerzy Walpurgii bez powodu - pozwalam sobie wyrazić swoją opinię na ten temat, ale w zasadzie zrozumiem obie decyzje
Nie sądziłem, że mój spontaniczny pomysł zainteresuje tak wiele osób. Żaden ze mnie badacz, przynajmniej nie typowo magiczny, a jednak parę zakonników podchwyciło tę myśl i zaczęło ją rozwijać. Słuchałem ich z zainteresowaniem i wyraźnym podziwem, starając się
zapamiętać jak najwięcej z tego co mówili. - Oczywiście, Suzanne - powiedziałem zaskoczony, kiedy wywołała moje imię. Jeżeli czegoś nie spodziewałem się bardziej niż pozytywnego odbioru mojego pomysłu to chęci zaangażowania mnie w projekt badawczy. Nawet jeżeli miał być to wkład niewielki i niemal niezauważalny. - Jestem do twojej dyspozycji - wzruszyłem ramionami, bo jako swój własny szef mogłem wyjść z pracy o każdej porze dnia i zamierzałem z tego udogodnienia skorzystać. Po chwili zwróciłem się do Arthura, którego również zainteresował mój (czyżby nie aż tak) zwyczajny zegar. - Zegar pokazuje miejsce pobytu danej osoby i w swojej standardowej wersji ma takie pola jak praca, dom, szpital czy podróż. Nie miałem jeszcze okazji dokładnie go przetestować, ale do tej pory nigdy się nie pomylił. Ostatnio moja siostra dowiedziała się o moim pobycie w Mungu dosłownie parę minut po tym jak tam trafiłem - niestety nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej. Gdybym tylko się domyślił, że ten przedmiot może się okazać jeszcze bardziej przydatny, zapewne spędziłbym dodatkową godzinę na przyglądanie się całemu mechanizmowi. - W sprawie ducha się odezwę - dodałem uprzejmie, chociaż nie sądziłem, bym potrzebował przy tym pomocy. Kolejne słowa coraz bardziej mnie zaskakiwały. Naprawdę nie posądziłbym mojej nudnej ministerialnej przeszłości o jakieś atuty przydatne w Zakonie. A jednak okazuje się, że te parę lat spędzonych na przerzucaniu papierków wcale nie było tak bezużyteczne jak zawsze mi się wydawało. Skinąłem głową, potwierdzając podejrzenia Alexandra. - Tak, swego czasu pracowałem w Wydziale Duchów - westchnąłem cicho, bo czasem ten fakt wydawał mi się tak odległy, że aż nierealny. Jakby to inny Florean pracował w ministerstwie, a nie ja. - Jeżeli faktycznie ktoś jest w stanie załatwić mi wejście do Hogwartu to mogę z nią porozmawiać - odparłem, bo takie zadanie byłoby dla mnie czystą przyjemnością, chociaż duch Marty był znany w Ministerstwie jako dość trudny do współpracy. Zerknąłem na Frances, która wcześniej również zaoferowała się do pomocy w tej rozmowie. Czy pamiętała o naszym dzisiejszym spotkaniu?
- Mogę udać się do zamku Dunbar - bo chcę być przydatny, a poza tym mam zamiar sprawdzić nabyte w ostatnich miesiącach umiejętności w praktyce. Nie mogę siedzieć zamknięty w czterech ścianach, szczególnie teraz, kiedy walka zdawała się zaostrzać. Nie zdziwiło mnie oburzenie, które pojawiło się po słowach Benjamina. Faktycznie jego propozycja mogła zostać uznana za szaloną, ale ja od razu pomyślałem, że wprowadzenie takiej osoby mogłoby okazać się przydatne. - Moim zdaniem powinniśmy dać szansę temu człowiekowi. Na pewno posiada mnóstwo przydatnych informacji, których w inny sposób nie udałoby nam się uzyskać. Chociaż myślę, że powinniśmy skorzystać z dodatkowych środków bezpieczeństwa, bądź co bądź ten człowiek nie dołączył wcześniej do Rycerzy Walpurgii bez powodu - pozwalam sobie wyrazić swoją opinię na ten temat, ale w zasadzie zrozumiem obie decyzje
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem