Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem
Pokój gościnny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
łóżko Loża 1
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
łóżko Loża 2
40 - Sam
41 - Hannah
ośla ławka Krzesełka pod ścianą
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój gościnny
Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.
Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.
Krzesełka zajęte:
1 - Adrien
4 - Bertie
5 - Florek
8 - Sophia
10 - Lucan
11 - Anthony
13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine
19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa
25 - Åsbjørn
30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy
37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred
40 - Sam
41 - Hannah
36 - Kieran
35 - Jackie [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Nie zaangażowała się w rozmowy o kandydaturach, podobne gdybania zwróciły najmniej jej uwagi, gdy była przytłaczana kolejnymi rewelacjami i przemyśleniami na temat roli dzieci w całym przedsięwzięciu. Oczywiście, reprezentowały najczystszą formę magii, która nie została jeszcze ukształtowana i była jak rdzeń czy też serce różdżki - możliwa do wykorzystania w dowolny sposób. Czysta esencja. Może poszukiwali sposobu do jej ekstraktu? Choć to "zarażenie" magią i jej niestabilność... nie, to nie mogło być budowanie armii, prawda? Nie, to nie było podobne do Gellerta. To musiał być efekt uboczny. Tylko czym wywołany?
Zyskała coś na rodzaj mikro-zaufania do tych ludzi, gdy wypowiedzieli jej podejrzenia co do korelacji między anomaliami a tym, co widzieli. Choć oni mieli więcej czasu od niej by o tym myśleć, skoro byli świadkami i uczestnikami tych wszystkich wydarzeń. Pozostawiła dla nich jednak dozę wyrozumiałości.
Słuchała przemówienia Fredericka, gdy motywował, radził i otulał ciepłem serca. Odwróciła od niego wzrok, czując, jak ją mdli. Nie mogła na niego patrzeć, jak instruuje innych jak działać, podczas gdy ją samą wstrzymywał w jednym miejscu. Brak zaufania bolał najbardziej. Choć obojętność była gorsza. I Selina nie przebierała już w środkach. Wspomnienie o wrogach wśród przyjaciół ją tknęło i zwróciła spojrzenie na Foxa tylko po to, by dostrzec jak sugestywnie wpatruje się we Wrighta, co jedynie dolało oliwy do ognia i przelało czarę goryczy. Nie mogła wiedzieć, że ma na myśli kandydaturę innej osoby.
Zmarszczyła brwi, słysząc pewne słowa Adriena.Skrzynia Grindelwalda?-powtórzyła po nim, nieco dziwiąc się tym, że każdy przyjął tą informację bez zupełnego filtra. Czy to kolejne z ich działań? Co się tam kryło?-Otworzyliście ją? Co tam jest?-ciekawość pożarła ją zanim zdołała zareagować.
Skinęła dosyć entuzjastycznie głową na propozycje Glaucusa i Jaydena.-Bez wątpienie znalezienie wskazówek w jego rzeczach skróci czas badań.-wtrąciła, przesuwając wzrokiem po zadeklarowanych naukowcach, zatrzymując na dłużej wzrok na młodej, piegowatej dziewuszce, która chwilę wcześniej się z nią przywitała i z taką swobodą spoczęła zaraz obok Benjamina.
-A co z Tuft?-zapytała nagle.-Jeśli faktycznie jej działania były pod długotrwałym wpływem imperiusa, powinna być podatna na każdy inny rodzaj magii. Jeśli zdobywała jakieś informacje i posiada wiedzę, to bez wątpienia veritaserum pomoże w dowiedzeniu się co próbowali dokonać.-zmrużyła lekko oczy, wzruszając ramionami, jakby penetrowanie komuś mózgu nie było niczym znaczącym.-Podobno zrzeszacie różnych ludzi, bez wątpienia ktoś zna się na eliksirach, prawda?-upewniła się mimo wszystko.-Jeżeli to była akcja realizowana przez Ministerstwo, to wszystko musi się kryć w dokumentach. Wystarczy tylko znaleźć odpowiedni dział. Teraz, gdy jest chaos i władza się dopiero zmienia... Nie wszystko zostało zamiecione pod dywan.-była przekonana, że ci służbiści zapisywali każdy krok. Czyż nie byli przekonani o swojej słuszności? Gdzieś muszą fizycznie istnieć te plany, zwłaszcza, że jedna osoba nie mogła uczestniczyć w realizacji całego przedsięwzięcia...!
/wybaczcie jeśli kogoś pominęłam, piszę na szybcika
Zyskała coś na rodzaj mikro-zaufania do tych ludzi, gdy wypowiedzieli jej podejrzenia co do korelacji między anomaliami a tym, co widzieli. Choć oni mieli więcej czasu od niej by o tym myśleć, skoro byli świadkami i uczestnikami tych wszystkich wydarzeń. Pozostawiła dla nich jednak dozę wyrozumiałości.
Słuchała przemówienia Fredericka, gdy motywował, radził i otulał ciepłem serca. Odwróciła od niego wzrok, czując, jak ją mdli. Nie mogła na niego patrzeć, jak instruuje innych jak działać, podczas gdy ją samą wstrzymywał w jednym miejscu. Brak zaufania bolał najbardziej. Choć obojętność była gorsza. I Selina nie przebierała już w środkach. Wspomnienie o wrogach wśród przyjaciół ją tknęło i zwróciła spojrzenie na Foxa tylko po to, by dostrzec jak sugestywnie wpatruje się we Wrighta, co jedynie dolało oliwy do ognia i przelało czarę goryczy. Nie mogła wiedzieć, że ma na myśli kandydaturę innej osoby.
Zmarszczyła brwi, słysząc pewne słowa Adriena.Skrzynia Grindelwalda?-powtórzyła po nim, nieco dziwiąc się tym, że każdy przyjął tą informację bez zupełnego filtra. Czy to kolejne z ich działań? Co się tam kryło?-Otworzyliście ją? Co tam jest?-ciekawość pożarła ją zanim zdołała zareagować.
Skinęła dosyć entuzjastycznie głową na propozycje Glaucusa i Jaydena.-Bez wątpienie znalezienie wskazówek w jego rzeczach skróci czas badań.-wtrąciła, przesuwając wzrokiem po zadeklarowanych naukowcach, zatrzymując na dłużej wzrok na młodej, piegowatej dziewuszce, która chwilę wcześniej się z nią przywitała i z taką swobodą spoczęła zaraz obok Benjamina.
-A co z Tuft?-zapytała nagle.-Jeśli faktycznie jej działania były pod długotrwałym wpływem imperiusa, powinna być podatna na każdy inny rodzaj magii. Jeśli zdobywała jakieś informacje i posiada wiedzę, to bez wątpienia veritaserum pomoże w dowiedzeniu się co próbowali dokonać.-zmrużyła lekko oczy, wzruszając ramionami, jakby penetrowanie komuś mózgu nie było niczym znaczącym.-Podobno zrzeszacie różnych ludzi, bez wątpienia ktoś zna się na eliksirach, prawda?-upewniła się mimo wszystko.-Jeżeli to była akcja realizowana przez Ministerstwo, to wszystko musi się kryć w dokumentach. Wystarczy tylko znaleźć odpowiedni dział. Teraz, gdy jest chaos i władza się dopiero zmienia... Nie wszystko zostało zamiecione pod dywan.-była przekonana, że ci służbiści zapisywali każdy krok. Czyż nie byli przekonani o swojej słuszności? Gdzieś muszą fizycznie istnieć te plany, zwłaszcza, że jedna osoba nie mogła uczestniczyć w realizacji całego przedsięwzięcia...!
/wybaczcie jeśli kogoś pominęłam, piszę na szybcika
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie dociera do mnie to, co wszyscy dookoła mówią. Wszystko zlewa się w jedną kakofonię dźwięków, słów, których n i e c h c ę rozumieć. Boję się świadomości, że to mogło dziać się dłużej. Boję się świadomości, że to wszystko było skrupulatnie zaplanowaną akcją ciągnącą się w długim okresie czasu - a my tego nie zauważyliśmy. Policzki zaczynają mnie palić żywym ogniem wstydu. Czy was też, Jay, Eileen, Poppy? To najgorszy scenariusz z możliwych. Zaciskam rękę na spódnicy patrząc się gdzieś w podłogę. Najstraszniejsza jest wiedza, że mogliśmy tego wszystkiego uniknąć. Niby nikt nie potrafiłby pokonać Grindelwalda, ale istniała szansa, że podstępem mogliśmy mu przeszkodzić, próbować zniszczyć od środka. Razem, wspólnie. Nic nie zrobiliśmy. Ba, niczego nie zauważyliśmy. Tak jak pułapek, które wzięły się praktycznie znikąd. I myśl, że Lewis i Lucy mogli teraz żyć, cieszyć się kolejnym dniem w szkole jest druzgocąca. Te wszystkie wypowiedzi nieznośnie hałasują, plączą myśli oraz pogłębiają smutek pukający w szklaną szybę. Mam wrażenie, że go widzę, że wiem, iż jest większy, ale nie odczuwam go jeszcze. Nie czuję nic, jedynie niewesołe wnioski atakują mnie cholernie uporczywie.
Następne są dużo lepsze. Ostatnio więcej ćwiczę, szkolę się, moje umiejętności się podniosły, nawet jeśli dalekie są jeszcze od ideału. Nie zamierzam przestawać. Będę walczyć w klubie pojedynków oraz przy chatce (jak już ją kiedyś odbudujemy) - byleby tylko stać się lepszą. Bo na chwilę obecną jestem zawieszona między walką a wsparciem naukowym - teraz nie nadaję się do niczego. Jednak nie poddam się, będę bronić niewinne dzieci, mugolaków i kogokolwiek i jeśli mam zginąć to trudno. Oby tylko nie zginął ktoś więcej - dosyć już śmierci.
Wspomnienie Ollivandera wzbudza we mnie na chwilę inny typ zainteresowania. Jestem pewna, że to właśnie o nim mówiła Julia. O przyszłym mężu? Ciekawe. Ciekawi mnie jak długo wytrzyma zawieszony między bratem a żoną będących działaczami w Zakonie i jak długo ci dwoje będą to trzymać przed nim w tajemnicy. To musi się jakoś skończyć - pytanie tylko czy Julce nie będzie z tym zbyt ciężko.
Ważniejsze są jednak mimo wszystko dzieci. W myślach pojawia się zgrzyt, że ktokolwiek mógłby chcieć na nich eksperymentować oraz wykorzystywać do własnych celów. Ale to prawda. Oni wszyscy mają rację. I to chyba przeraża najbardziej. Mimo wszystko milczę, trudno jest się zmusić do logicznego myślenia podczas otępienia eliksirem.
Następne są dużo lepsze. Ostatnio więcej ćwiczę, szkolę się, moje umiejętności się podniosły, nawet jeśli dalekie są jeszcze od ideału. Nie zamierzam przestawać. Będę walczyć w klubie pojedynków oraz przy chatce (jak już ją kiedyś odbudujemy) - byleby tylko stać się lepszą. Bo na chwilę obecną jestem zawieszona między walką a wsparciem naukowym - teraz nie nadaję się do niczego. Jednak nie poddam się, będę bronić niewinne dzieci, mugolaków i kogokolwiek i jeśli mam zginąć to trudno. Oby tylko nie zginął ktoś więcej - dosyć już śmierci.
Wspomnienie Ollivandera wzbudza we mnie na chwilę inny typ zainteresowania. Jestem pewna, że to właśnie o nim mówiła Julia. O przyszłym mężu? Ciekawe. Ciekawi mnie jak długo wytrzyma zawieszony między bratem a żoną będących działaczami w Zakonie i jak długo ci dwoje będą to trzymać przed nim w tajemnicy. To musi się jakoś skończyć - pytanie tylko czy Julce nie będzie z tym zbyt ciężko.
Ważniejsze są jednak mimo wszystko dzieci. W myślach pojawia się zgrzyt, że ktokolwiek mógłby chcieć na nich eksperymentować oraz wykorzystywać do własnych celów. Ale to prawda. Oni wszyscy mają rację. I to chyba przeraża najbardziej. Mimo wszystko milczę, trudno jest się zmusić do logicznego myślenia podczas otępienia eliksirem.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słuchała w zastanowieniu, swoim tempem przyjmując i analizując słowa, kolejny raz próbując przetworzyć wszystko tylko na własny sposób - nie wybiegała z rozważaniami zbyt daleko, nie sądziła bowiem, że mogłaby jakkolwiek przydać się od strony logicznej, lecz obietnica, jaką sobie składała, zmusiła ją do wytężenia myśli. Może to i lepiej, biorąc pod uwagę jej ostatnią kondycję psychiczną, podobne wysiłki były jak najbardziej wskazane. Nie odzywała się więcej po Lisie, zamiast tego cierpliwie czekała na to, co do powiedzenia mieli inni. Razem mogli odkryć zdecydowanie więcej niż w pojedynkę. Każde zdanie się liczyło, każda ewentualność. Nie znała zbyt dobrze brata Constantine'a, ale posłała Ollivanderowi niemrawy, aczkolwiek pokrzepiający uśmiech. Nie chciała oceniać, czy mężczyzna się nadaje. Bardziej skupiała się na jednej sprawie - coś zastanawiało ją, jakby brakowało bazowego klocka w tej całej wieży faktów, rozglądała się więc za nim. Krążyła wokół samego kierunku, z jakiego wychodziły przypuszczenia. Dzieci ponoć były wyjątkowe. Pytanie tylko, czy od początku, czy tak wyraźnymi eksperymentami stały się dopiero później. Na słowa Lorraine pomyślała tylko, że to nie koszmar - to rzeczywistość, okrutna i krwawa, to już się działo, a otoczenie nie pozwalało im zapomnieć, że to dopiero początek. Zagryzła wargę, bijąc się z myślami.
- Skąd wiemy, że dzieci były wyjątkowe od początku? Może były tylko... - zatrzymała się i westchnęła, szukając słowa, ale nie potrafiła natrafić na odpowiednie. Prawdopodobnie takie nie istniało. - ...pojemnikami? - dokończyła niepewnie, marszcząc brwi. Grindelwald miał nierówno pod sufitem. - Wiecie, może ich wyjątkowość była nadana. To znaczy mógł, oni mogli, ktokolwiek był w to zamieszany, przepełnić te dzieci mocą. One nie mogły jej kontrolować, ale dorosła osoba, która ma już jakieś doświadczenie z magią, mogłaby radzić sobie z tym lepiej - wysnuła kolejną teorię. - To, że znikają więzione dzieci... a chwilę później magia szaleje - czy to nie było dziwne? Spojrzała na Minnie, wspominającą o obskurusach - właśnie. - Minnie, obskurus wydaje się bardzo dobrym przykładem. Mogłabyś rozjaśnić wszystkim zagadnienie? - poprosiła. - Może właśnie o obskurusy się rozchodziło, może chcieli nad nimi zapanować - zakończyła z zastanowieniem. Nie wiedziała o nich tyle, ile by chciała.
Nie wtrącała się w sprawę skrzyni, ale nie wykluczała, że Adrien mógł mieć rację. Na ostatnie słowa Eileen dołączyła się - może była to okazja, by zrobić z siebie większy użytek. - Jestem po kursie z Ministerstwa. Może nie pamiętam wszystkiego i nie jestem w tym najlepsza, ale na miarę własnych możliwości też pomogę z eliksirami - zobowiązała się.
- Skąd wiemy, że dzieci były wyjątkowe od początku? Może były tylko... - zatrzymała się i westchnęła, szukając słowa, ale nie potrafiła natrafić na odpowiednie. Prawdopodobnie takie nie istniało. - ...pojemnikami? - dokończyła niepewnie, marszcząc brwi. Grindelwald miał nierówno pod sufitem. - Wiecie, może ich wyjątkowość była nadana. To znaczy mógł, oni mogli, ktokolwiek był w to zamieszany, przepełnić te dzieci mocą. One nie mogły jej kontrolować, ale dorosła osoba, która ma już jakieś doświadczenie z magią, mogłaby radzić sobie z tym lepiej - wysnuła kolejną teorię. - To, że znikają więzione dzieci... a chwilę później magia szaleje - czy to nie było dziwne? Spojrzała na Minnie, wspominającą o obskurusach - właśnie. - Minnie, obskurus wydaje się bardzo dobrym przykładem. Mogłabyś rozjaśnić wszystkim zagadnienie? - poprosiła. - Może właśnie o obskurusy się rozchodziło, może chcieli nad nimi zapanować - zakończyła z zastanowieniem. Nie wiedziała o nich tyle, ile by chciała.
Nie wtrącała się w sprawę skrzyni, ale nie wykluczała, że Adrien mógł mieć rację. Na ostatnie słowa Eileen dołączyła się - może była to okazja, by zrobić z siebie większy użytek. - Jestem po kursie z Ministerstwa. Może nie pamiętam wszystkiego i nie jestem w tym najlepsza, ale na miarę własnych możliwości też pomogę z eliksirami - zobowiązała się.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Stoję wciąż cichutko przy ścianie, ściskając dłoń Maddie, słuchając tego co wszyscy mają do powiedzenia. Mimowolnie chłonę wypowiadane informacje, choć nie wszystkie są szczęśliwe. Cassian. Nie pamiętam go bardzo dobrze, ale wiem, kim był. Strata kogokolwiek jest bolesna. Cieszę się, co prawda że nie straciliśmy innych - Alexandra i Josephine, ale krótkie pocieszenie jakie dostarcza ich wejście nie pomaga atmosferze w tej sali. Smutek i cierpienie wiszą w powietrzu, gęste niczym burzowa chmura. Nawet jeśli zyskiwaliśmy nowych sojuszników – nawet tak wspaniałych jak pani kapitan Os, nie do końca potrafiłam myśleć pozytywnie. Może to wydarzenia z pierwszej majowej nocy coś we mnie zmieniły. Niby wszystko było w porządku, ale pod zewnętrzną powłoką coś sobie chyba zepsułam. Temat odsieczy nieco mnie przeraża i wprawia w dezorientację, bo nie brałam w niej udziału. W pewnym sensie przeklinam się za to: choć wiem, że może niekoniecznie zrobiłabym różnicę. To co mówi Justine i Bertie wydaje mi się tylko kolejnym złym snem, koszmarem. Z którego zaraz możemy się obudzić – z żyjącą mamą Just, ze wszystkimi w jednym kawałku. Nawet jeśli chcę coś powiedzieć, to słowa grzęzną mi w gardle, bo nie wiem jakich użyć w takiej sytuacji. Czuję na sobie krótkie spojrzenie Garetta, kiedy zadaje pytanie. Pytanie nad którym muszę się poważniej zastanowić. Wyprzedza mnie jednak Sue ze swoją sugestią, a potem Frederick ponownie zabiera głos, pozostawiając mnie swoim myślą.
- Niestety obawiam się, że nigdy nie słyszałam o niczym podobnym. Odnoszę wrażenie, że obskurus to bardzo dobry trop - spoglądam w stronę Minnie, bo w końcu to ona na niego wpadła. - Być może ktoś chciał wymusić na tych dzieciach wytworzenie pasożytniczej energii podobnej do obskurusa, to mogłoby w jakiś współgrać z anomaliami.
Dwa ciemne, potężne wyładowania energii magicznej. Być może powiązane z młodymi czarodziejami. Zachwiane i potężne. Sama nie do końca jeszcze wiem w jaki sposób byłoby to wszystko możliwe. Koncepcje nie układają się w mojej głowie od razu. A nawet nie układają się w ogóle - wiem co nieco o obskurusach, bo zahaczały o nie moje badania nad Istotami, lecz z pewnością nie tyle ile powinnam wiedzieć przy snuciu takich teorii. Oczywiście, odkrycie kilku informacji nie będzie aż takie trudne, ale czy kilka informacji wystarczy? Szczególnie, że nie jest to szczególnie popularny czy zbadany temat. Propozycja Ulyssesa Ollivandera wydaje mi się jak najbardziej odpowiednia. Znam go dość dobrze, bo często dostarczam mu rdzenie do różdżek - nie jednak na tyle by się w tej kwestii naprawdę wypowiadać.
- Zgadzam się z Just w kwestii Lucindy Selwyn. Znamy się już od wielu lat i jestem pewna, że serce ma na właściwym miejscu – mówię, szczerze wierząc w to, że mogłaby walczyć w słusznej sprawie.
- Niestety obawiam się, że nigdy nie słyszałam o niczym podobnym. Odnoszę wrażenie, że obskurus to bardzo dobry trop - spoglądam w stronę Minnie, bo w końcu to ona na niego wpadła. - Być może ktoś chciał wymusić na tych dzieciach wytworzenie pasożytniczej energii podobnej do obskurusa, to mogłoby w jakiś współgrać z anomaliami.
Dwa ciemne, potężne wyładowania energii magicznej. Być może powiązane z młodymi czarodziejami. Zachwiane i potężne. Sama nie do końca jeszcze wiem w jaki sposób byłoby to wszystko możliwe. Koncepcje nie układają się w mojej głowie od razu. A nawet nie układają się w ogóle - wiem co nieco o obskurusach, bo zahaczały o nie moje badania nad Istotami, lecz z pewnością nie tyle ile powinnam wiedzieć przy snuciu takich teorii. Oczywiście, odkrycie kilku informacji nie będzie aż takie trudne, ale czy kilka informacji wystarczy? Szczególnie, że nie jest to szczególnie popularny czy zbadany temat. Propozycja Ulyssesa Ollivandera wydaje mi się jak najbardziej odpowiednia. Znam go dość dobrze, bo często dostarczam mu rdzenie do różdżek - nie jednak na tyle by się w tej kwestii naprawdę wypowiadać.
- Zgadzam się z Just w kwestii Lucindy Selwyn. Znamy się już od wielu lat i jestem pewna, że serce ma na właściwym miejscu – mówię, szczerze wierząc w to, że mogłaby walczyć w słusznej sprawie.
Gość
Gość
Kłamstwo wisiało w powietrzu, czepiało się ust każdego z obecnych Gwardzistów. Nie dostrzegł wśród nich Brendana i Herewarda, ale po ostatnich wydarzeniach nie mógł się dziwić. Z jednej strony, obowiązkiem przeprowadzenia obarczeni byli dziś tylko Frederick i Garry, a skrzyżowanie spojrzeń z tym ostatnim, pieczętowało niemą zgodę na tłoczone w usta kłamstwo. I to była druga strona. Brzemię dzielona na kilka ramion, chociaż wciąż obleczone bólem, przytłaczał - mówił, że nie byli w tym sami. Kto miał za miesiąc stać na miejscu dwóch, przemawiających gwardzistów? I czy obecność innych w jakikolwiek sposób ujmie przysiędze? Mówiło się przecież wiele i równie dużo głosów odzywało się, drgało pytaniami i domysłami, który coraz bliżej zapędzały do odpowiedzi. Milczenie, chociaż dawało szansę na odsunięcie sprawy, nie sprawiało, że prawda zniknie.
Wystarczyło jedno, krótkie napomknięcie o skrzyni i większośc uczepiła sie tematu, szukając w tym odpowiedzi, jakby ich własne milczenie warczało groźnie i rzucało pod ścianę, zmuszając do kłamstwa. Co mieli powiedzieć? Ukryć prawdę o prawdziwej przyczynie powstania anomalii. Ale czy zdążyli ustalić, jaką rzeczywistość przedstawić pytającym, tak zainteresowanym sprawą, którą wcześniej ignorowali? Nieuzasadniony gniew zdusił, nim jego cienie pojawiły się w źrenicach. Tylko dłonie, do tej pory splecione w ramionach, zacisnął gwałtownie, bieląc obite knykcie. Nic nie rozumieli.
Tylko skąd mieli rozumieć, Skamander?
- Można udawać, że tak nie jest, ale Grindewald jest jednym z najpotężniejszych czarodziei...czarnoksiężników naszych czasów - ten, który był w stanie go zgładzić, zginął - Drugim, o którym ostatnio zrobiło się głośno jest postać, która ujawniła się podczas zniszczenia Białej Wywerny. Czarny Pan, Lord Voldemort - tak o sobie mówił. Zabił Szefa Aurorskiego Biura - słowa wypowiadał gardłowo, tym razem sącząc w nie twardą, wypełnioną złością zadrę. Rogers był kimś, komu ufał i chociaż tliła się w nim zapalczywa natura, to jego rozkazów zawsze słuchał. Teraz Ministerstwo pozostawało szalone, a następca - cóż, miało się okazać - mamy więc już więcej niż jeden cel. Nie wierzę, by ten pierwszy zginął. I nie wierzę, by ten drugi zaprzestał swej...krucjaty - nie patrzył na nikogo konkretnego, miotając spojrzeniem na ściśniętych sylwetkach, by na koniec zatrzymać się na Lisie. Zgarbił, jakby na ramiona rzeczywiście wdarł się niewidzialny demon, gniotąc go do ziemi coraz mocniej.
Wysuwane po kolei kandydatury przyjmował bez wyrazu, niektórych znał, innych tylko słyszał, sam jednak nie podał żadnego imienia. Zdawało się, ze było ich wielu, a jednak - wciąż za mało, rozpaczliwie wręcz niewiele, gdy stawało się twarzą w twarz z szaleństwem, które toczyło Londyn - Minnie może mieć rację - ta mała, tak młoda dziewczyna zdawała się posiadać większą wiedzę niż niejeden starszy. Idea, którą wysunęła, mroczna istota, o którym wspomniała, zdawała się - chociaż mętnie zgrywać się z informacjami, które posiadali. Przechylił głowę, spoglądając w jasne oczy - Obskurus. Możesz to rozwinąć? - sam miał mętną wizję, czy było stworzenie. Wiedział, że w jakiś sposób łączyło się z czarna magią, ale jak i dlaczego?
Odwracał głowę odruchowo, podążając wzrokiem do osób i wypowiadane słowa, informacje i chwilami pomysły, które zdawały się absurdalne. A jednak, czy w tych czasach, cokolwiek można było określić mianem absurdu, gdy ten stawał się rzeczywistością? - Lorrie, teraz szczególnie ważny będzie twój dar. Jeśli cokolwiek dostrzeżesz w swoich wizjach, daj znać. Coś, co dla ciebie mogłoby okazać się nieważne, może być istotna informacją - przekręcił głowę w stronę Hogwarckiego profesora - ale masz rację - jak się nazywał, nie miał z nim zbyt wiele kontaktu? - Vane, tamtej nocy koszmary nie ominęły chyba nikogo - nowe idee, podsuwane kwestie. Świeża krew. Czy na samym początku też tak wyglądał?
Słuchał Just nie odzywając się znowu, nie patrzył na ratowniczkę, chociaż usta zacisnęły się na wspomnienie opowieści, którą usłyszał już wcześniej. I nawet jeśli nie chciał, czuł, że przekleństwo, które na niej ciążyło, nie było jedynym. On nosił swoje, a jego żniwa rosły, roztaczając coraz szersze kręgi. Za dużo.
Ale to nie było już ważne. Przysięgał. I mimo goryczy, palącej mu język, rwącego bólu i mieszanki pustki, która toczyła się w jego oczach, zerknął na Cerise z niewyraźnym uśmiechem.
Wystarczyło jedno, krótkie napomknięcie o skrzyni i większośc uczepiła sie tematu, szukając w tym odpowiedzi, jakby ich własne milczenie warczało groźnie i rzucało pod ścianę, zmuszając do kłamstwa. Co mieli powiedzieć? Ukryć prawdę o prawdziwej przyczynie powstania anomalii. Ale czy zdążyli ustalić, jaką rzeczywistość przedstawić pytającym, tak zainteresowanym sprawą, którą wcześniej ignorowali? Nieuzasadniony gniew zdusił, nim jego cienie pojawiły się w źrenicach. Tylko dłonie, do tej pory splecione w ramionach, zacisnął gwałtownie, bieląc obite knykcie. Nic nie rozumieli.
Tylko skąd mieli rozumieć, Skamander?
- Można udawać, że tak nie jest, ale Grindewald jest jednym z najpotężniejszych czarodziei...czarnoksiężników naszych czasów - ten, który był w stanie go zgładzić, zginął - Drugim, o którym ostatnio zrobiło się głośno jest postać, która ujawniła się podczas zniszczenia Białej Wywerny. Czarny Pan, Lord Voldemort - tak o sobie mówił. Zabił Szefa Aurorskiego Biura - słowa wypowiadał gardłowo, tym razem sącząc w nie twardą, wypełnioną złością zadrę. Rogers był kimś, komu ufał i chociaż tliła się w nim zapalczywa natura, to jego rozkazów zawsze słuchał. Teraz Ministerstwo pozostawało szalone, a następca - cóż, miało się okazać - mamy więc już więcej niż jeden cel. Nie wierzę, by ten pierwszy zginął. I nie wierzę, by ten drugi zaprzestał swej...krucjaty - nie patrzył na nikogo konkretnego, miotając spojrzeniem na ściśniętych sylwetkach, by na koniec zatrzymać się na Lisie. Zgarbił, jakby na ramiona rzeczywiście wdarł się niewidzialny demon, gniotąc go do ziemi coraz mocniej.
Wysuwane po kolei kandydatury przyjmował bez wyrazu, niektórych znał, innych tylko słyszał, sam jednak nie podał żadnego imienia. Zdawało się, ze było ich wielu, a jednak - wciąż za mało, rozpaczliwie wręcz niewiele, gdy stawało się twarzą w twarz z szaleństwem, które toczyło Londyn - Minnie może mieć rację - ta mała, tak młoda dziewczyna zdawała się posiadać większą wiedzę niż niejeden starszy. Idea, którą wysunęła, mroczna istota, o którym wspomniała, zdawała się - chociaż mętnie zgrywać się z informacjami, które posiadali. Przechylił głowę, spoglądając w jasne oczy - Obskurus. Możesz to rozwinąć? - sam miał mętną wizję, czy było stworzenie. Wiedział, że w jakiś sposób łączyło się z czarna magią, ale jak i dlaczego?
Odwracał głowę odruchowo, podążając wzrokiem do osób i wypowiadane słowa, informacje i chwilami pomysły, które zdawały się absurdalne. A jednak, czy w tych czasach, cokolwiek można było określić mianem absurdu, gdy ten stawał się rzeczywistością? - Lorrie, teraz szczególnie ważny będzie twój dar. Jeśli cokolwiek dostrzeżesz w swoich wizjach, daj znać. Coś, co dla ciebie mogłoby okazać się nieważne, może być istotna informacją - przekręcił głowę w stronę Hogwarckiego profesora - ale masz rację - jak się nazywał, nie miał z nim zbyt wiele kontaktu? - Vane, tamtej nocy koszmary nie ominęły chyba nikogo - nowe idee, podsuwane kwestie. Świeża krew. Czy na samym początku też tak wyglądał?
Słuchał Just nie odzywając się znowu, nie patrzył na ratowniczkę, chociaż usta zacisnęły się na wspomnienie opowieści, którą usłyszał już wcześniej. I nawet jeśli nie chciał, czuł, że przekleństwo, które na niej ciążyło, nie było jedynym. On nosił swoje, a jego żniwa rosły, roztaczając coraz szersze kręgi. Za dużo.
Ale to nie było już ważne. Przysięgał. I mimo goryczy, palącej mu język, rwącego bólu i mieszanki pustki, która toczyła się w jego oczach, zerknął na Cerise z niewyraźnym uśmiechem.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Znów zamilknął, w ciszy wsłuchując się w słowa Fredericka przejmującego pałeczkę - wbił wzrok najpierw we własne dłonie, potem przemknął spojrzeniem po zgromadzonym w pomieszczeniu tłumie, by na końcu ulokować je na samym Lisie; podświadomie doszukiwał się w jego słowach błędu - nienaumyślnie rzuconej uwagi, która mogłaby zdradzić ich sekrety, efektu zbyt dużego zaufania. Gdy nie usłyszał niczego takiego, a Fox skończył wypowiedź, Garrett niemalże odetchnął z ulgą.
- W tym tygodniu wraz z Brenem i tak musimy udać się do Ulyssesa, nie znam go zbyt dobrze, więc myślę, że całkiem obiektywnie zdołamy wybadać jego intencje - rzucił szybko w odpowiedzi na słowa Bena, odnajdując go wzrokiem. - Jeszcze w kwietniu weszliśmy w posiadanie różdżek oprawców, którzy próbowali nas napaść w trakcie patrolu - Craiga Burke, Crispina Russella i... kogoś jeszcze. Mamy nadzieję, że dzięki Ollivanderowi uda nam się ustalić, kogo - i że ten ktoś dołączy do swoich kolegów w Azkabanie - ruszył spojrzeniem dalej, poszukując w nim Brena; nie było go, a choć podejrzewał, że w takim razie najprawdopodobniej musiało przytrafić mu się coś, co go zatrzymało, to nie przyjął tego z lękiem. Brendan potrafił sam o siebie zadbać. Garrett wsłuchał się też w słowa Constantine'a, z kontekstu wnioskując, że był on bratem wspomnianego wcześniej Ollivandera. - W takim razie postanowione - podsumował dziwnie lekko, pomimo całej swojej niechęci do szlachty uznając Ulyssesa za odpowiedniego potencjalnego kandydata - potrzebna była wszak jeszcze jego zgoda.
- Nigdy? - powtórzył ze szczerym zdziwieniem po Floreanie, z każdą chwilą coraz mocniej uświadamiając sobie, że katastrofa, do której doprowadzili, była jeszcze bardziej przerażająca, niż zdawało im się pierwotnie. - W takim razie musimy postarać się o to, żebyś zyskał dostęp do działów zakazanych. Czy ktoś z was byłby w stanie zrobić coś w tym kierunku? Albo może - czy ktoś z was taki dostęp posiada i mógłby pomóc Floreanowi w dotarciu do źródeł, których potrzebuje? - ciągnął, zaraz skupiając swoją uwagę na Minnie - młodej jeszcze czarownicy posiadającej zatrważający ogrom wiedzy. - Faktycznie, obskurus może być tropem - zgodził się z Minerwą, znów zaplatając na piersi ręce i nieprzerwanie opierając się trochę krzywo (niski sufit nie pomagał) o ścianę znajdującą się nieopodal siedzącego na odwróconym krześle Freda. - Niszczycielski wybuch magii, dzieci - to wszystko brzmi podobnie, może to nie jest przypadek - dodał, unosząc znów spojrzenie na pozostałych Zakonników i uświadomił sobie, że wśród nich są także ludzie, którzy nie mieli codziennej styczności z czarną magią, których praca nie polegała na tym, żeby ją tępić - i którzy mogli nie mieć zielonego pojęcia, czym wspomniany obskurus jest. Zanim jednak zdążył otworzyć usta, by to wyjaśnić - słyszał wszak o tym wiele na aurorskim kursie - to głos zabrała Susanne, prosząc Minnie o wyjaśnienie. Nie zamierzał więc się wtrącać, uczyni to, gdy jego wiedza będzie potrzebna. Cerise też poparła tę tezę, co zaczęło utwierdzać go w przekonaniu, że szli w dobrym kierunku - chociaż równie dobrze mogło okazać się, że był to tylko kolejny ślepy zaułek. - Jeśli ktoś z was potrafiłby określić, czy to może mieć ze sobą coś wspólnego, to mógłby być to spory krok - ciągnął, by zaraz wysłać Minnie ciepły uśmiech. - Rozszerzaj więc swoje horyzonty, twoja ekspertyza z pewnością będzie bezcenna. - Nie wątpił w to, inni również nie powinni wątpić - jako auror zdążył odkryć, że wysokie morale potrafią zdziałać cuda. - Jeżeli ktoś - w domyśle: Grindelwald - próbuje przeprowadzić sabotaż na niemagicznej części świata, wysyłając tam wybuchające dzieci, to nasz problem staje się nieco większy - kontynuował myśl Bertiego, żałując, że nie może powiedzieć o tym nic więcej, posiłkując się wiedzą naukową - znał się na naturze czarnej magii poprzez pryzmat jej zwalczania, poświęcił temu życie, w żadnej innej dziedzinie nie czuł się ekspertem. - Ale musimy wziąć pod uwagę fakt, że, tak jak wspomniała to Sophia - wysłał aurorce spojrzenie (z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu, którego sam nie znał, nie spodziewał się ujrzeć ją wśród tłumu), przyznając jej rację - mugole i charłacy też odkryli w sobie magię, która próbuje ich zabić - znów zerknął na Botta, doceniając to, że zabrał głos - nawet jeśli swoją wypowiedzią uzmysłowił Zakonnikom, że liczba pytań nie będzie się kurczyć, tylko narastać. A oni będą musieli spieszyć się, by znaleźć odpowiedzi. - Współudziału ministerstwa też nie możemy wykluczyć - rzucił w przestrzeń, podtrzymując zdanie Carter. - Jayden - zaczął po chwili, zwracając się teraz do naczelnego Zakonnego astronoma. - To, co mówisz, może mieć sporo sensu. Czy jesteś w stanie zdobyć informacje, czym zajmował się Grindelwald w trakcie swoich zajęć? Przez cały czas byłeś, byliście - poprawił się, odnajdując spojrzeniem pozostałych nauczycieli - w Hogwarcie, czy jakieś praktyki byłego dyrektora mogły mieć z tym coś wspólnego? - spytał, by zaraz wsłuchać się w dalsze słowa Vane'a. - Znam Evey i myślę, że żaden z nas, aurorów, nie wątpi w jej oddanie sprawie - odparł; nawet mimo tego, że przeszłość zdołała nas poróżnić - przeszło mu przez myśl, ale nie powiedział tego na głos.
A potem odezwał się Adrien - podczas gdy początek jego wypowiedzi nie zapowiadał katastrofy, którą będzie jej koniec, to wraz z nadejściem dalszych słów Garrett na chwilę poczuł, jak staje mu serce.
- Część z was widziała, co spotkało chatę w wyniku anomalii - zaczął od razu, dochodząc do wniosku, że to on z Gwardzistów znał się na dyplomacji najlepiej - i że to on poradzi sobie najudolniej z zawoalowaniem prawdy i białymi kłamstwami. - A skrzynia, jak zdradziła nam pani Bagshot, znajdowała się ukryta w jej środku. Przepadła, nie ma po niej śladu. Ale nie pozwolę - nie pozwolimy - na to, żeby poświęcenie naszych przyjaciół poszło na marne. Odnajdziemy ją, bo może Adrien ma rację - może coś podobnego do niej stało się przyczyną anomalii. Dokonamy więc wszelkich starań, żeby wkrótce trafiła prosto do rąk naszych badaczy - wysłał spojrzenie Adrienowi - bo bez zwątpienia będą oni w stanie wyciągnąć z tego wszystkiego jakieś wnioski - urwał, naprawdę mając nadzieję, że nikt już do tego tematu nie wróci - już teraz nienawidził siebie za wszystko, co powiedział. Ale, oczywiście, Selina musiała zabrać głos - i spytać właśnie o to, o co pytać nie powinna.
- Nie mieliśmy okazji - odpowiedział jej krótko, niewylewnie, nie drążąc już tematu.
Po chwili z przejęciem wsłuchiwał się w słowa Eileen - zmarszczył brwi, zacisnął lekko usta, a kolejne opisy czarnomagicznych obrażeń sprawiały tylko, że narastała w nim złość. Przykro mi, że cię to spotkało, Eileen - chciał powiedzieć, ale to stwierdzenie wnosiłoby nic i nie miałoby pokrycia; przykro było mu przecież za wszystko, co miało za jego (za ich przyczyną, ich - Gwardzistów) przyczyną miejsce - a nie mógł wejść na Big Bena i wykrzyczeć przeprosin w stronę całego świata.
- Dover? - powtórzył trochę tępo, już we wszystkim rozpaczliwie doszukując się tropów i poszlak. - Pamiętasz może, Ellie, w jakim kontekście o tym mówił? Zamieszkania? Miejsca badań? Praktyk? Cokolwiek - łapał się półsłówek jak tonący brzytwy - jak na tropiciela czarnoksiężników łączenie faktów szło mu dzisiaj niekoniecznie udolnie. Skinął też głową, gdy wspomniała o eliksirach - w aktualnej sytuacji, gdy Zakonu nie zasilało zbyt wielu alchemików, każda pomoc może być dobra. Zaraz przeniósł jednak spojrzenie na Glaucusa, który zdecydował się zabrać głos. - O nie, drugi raz nie organizuję włamu do Hogwartu - odpowiedział lekko, zdobywając się na parodię żartu - bo w sumie faktycznie wszystko to, co działo się podczas ich odsieczy, przypominało komedię. Oprócz śmierci matki Just. I kilku dzieci. I Klapy. To były te tragiczne elementy ich nieudanego przedstawienia. - Trzeba by rozmówić się na ten temat z nowym dyrektorem. Zakładam, że nawet jeśli w gabinecie znajdowała się jakaś czarna magia, to Dippet z pewnością ją zneutralizował. I pozbył się wszystkich mrocznych artefaktów Gellerta - ale mimo to Dippet wciąż może być skarbnicą wiedzy - ciągnął myśl szwagra (to słowo wciąż - pomimo upływu miesięcy - brzmiało jakoś dziwnie), znów zerkając w stronę nauczycieli w Hogwarcie; jeśli ktoś miał zdobyć jakieś informacje od aktualnego dyrektora, to wyłącznie oni. Zerknął na Just dzielącą się swoją historią - bez zwątpienia kiedyś dopyta ją o jej szczegóły i będą musieli się na ten temat rozmówić, ale teraz nie była to dobra chwila. - Łamacz klątw i znawca starożytnych run przyda się zawsze - odpowiedział, zerkając w stronę Alexa, wspomniana kobieta była przecież jego rodziną - jednocześnie przypominał sobie, że kiedyś miał już do czynienia z Lucindą, a choć nie pamiętał okoliczności, to imię brzmiało znajomo.
- Dotarcie do byłej minister może być problemem - spojrzał na Selinę podejmującą ten wątek. - Chyba że ktoś ma zamiar dać się zaaresztować i mieć nadzieję, że zostanie umieszczony w celi obok. Z tego co mi wiadomo, Wilhelmina Tuft gnije w Azkabanie za morderstwo - tak naprawdę za liczne morderstwa - i jej perspektywy wyjścia na wolność są raczej nikłe. Co bardzo mnie cieszy, swoją drogą - skwitował - perspektywa wymierzenia sprawiedliwości zawsze sprawiała mu satysfakcję, nawet jeśli w pokrętny sposób Wilhelmina była w tym równaniu ofiarą. Nie wierzył jednak w jej niewinność; zakładał, że kontrola jej umysłu miała swoje źródło we współpracy z Grindelwaldem i że dopiero po tym okazało się, że tyranowi to nie wystarczało, różdżka i promień Imperiusa weszły w ruch.
- Wspaniale - podsumował ciepło, gdy Susanne wspomniała o swoim alchemicznym kursie. Poniekąd zdziwił się, słysząc, jakoby miała go już skończyć - wyglądała na o wiele młodszą, niż musiała być w rzeczywistości; widząc ją wcześniej, założył, że dopiero co opuściła mury szkoły. - Czy byłabyś więc w stanie odświeżyć swoją wiedzę oraz umiejętności i - jeśli zajdzie taka potrzeba - pomóc w nauce alchemii tym, którzy zechcieliby zapoznać się z tą dziedziną od zera? - ciągnął, nie wiedząc, jak ocenić skalę umiejętności czarownicy - przy tym zdawał sobie sprawę, że nie wiedząc o eliksirach nic ponad to, co wiedzieć w swojej pracy musiał, nie był do tego ocenienia najlepszą osobą.
- Skamander, temat Lorda Voldermorta - mówiąc to, nie mógł pozbyć się wrażenia, że zazwyczaj ktoś, kto każe nazywać się lordem, próbuje zbudować swoją wartość sztucznymi tytułami - też będziemy musieli dziś poruszyć - szczególnie po tym, jak na niebie nad Wywerną rozkwitł ten mroczny, dziwny znak. Ten sam, który piętnował płonący dom Potterów. - Którzy byli mu bardzo bliscy - dlatego jego głos na chwilę zabrzmiał lodem. Pochował przyjaciół, nie pochował jednak gniewu, który zrodziła w nim ich śmierć. - Pozostaje jednak jeszcze kwestia anomalii - bo, jak się okazało, istnieje sposób, aby je lokalnie powstrzymać. I właśnie to będzie naszą misją w najbliższych dniach. - A powiedziawszy to, zerknął na Freda, by mógł on kontynuować zaczętą myśl - przecież, jak powiedziała pani Bagshot, Garrett miał być dziś dla niego tylko wsparciem.
- W tym tygodniu wraz z Brenem i tak musimy udać się do Ulyssesa, nie znam go zbyt dobrze, więc myślę, że całkiem obiektywnie zdołamy wybadać jego intencje - rzucił szybko w odpowiedzi na słowa Bena, odnajdując go wzrokiem. - Jeszcze w kwietniu weszliśmy w posiadanie różdżek oprawców, którzy próbowali nas napaść w trakcie patrolu - Craiga Burke, Crispina Russella i... kogoś jeszcze. Mamy nadzieję, że dzięki Ollivanderowi uda nam się ustalić, kogo - i że ten ktoś dołączy do swoich kolegów w Azkabanie - ruszył spojrzeniem dalej, poszukując w nim Brena; nie było go, a choć podejrzewał, że w takim razie najprawdopodobniej musiało przytrafić mu się coś, co go zatrzymało, to nie przyjął tego z lękiem. Brendan potrafił sam o siebie zadbać. Garrett wsłuchał się też w słowa Constantine'a, z kontekstu wnioskując, że był on bratem wspomnianego wcześniej Ollivandera. - W takim razie postanowione - podsumował dziwnie lekko, pomimo całej swojej niechęci do szlachty uznając Ulyssesa za odpowiedniego potencjalnego kandydata - potrzebna była wszak jeszcze jego zgoda.
- Nigdy? - powtórzył ze szczerym zdziwieniem po Floreanie, z każdą chwilą coraz mocniej uświadamiając sobie, że katastrofa, do której doprowadzili, była jeszcze bardziej przerażająca, niż zdawało im się pierwotnie. - W takim razie musimy postarać się o to, żebyś zyskał dostęp do działów zakazanych. Czy ktoś z was byłby w stanie zrobić coś w tym kierunku? Albo może - czy ktoś z was taki dostęp posiada i mógłby pomóc Floreanowi w dotarciu do źródeł, których potrzebuje? - ciągnął, zaraz skupiając swoją uwagę na Minnie - młodej jeszcze czarownicy posiadającej zatrważający ogrom wiedzy. - Faktycznie, obskurus może być tropem - zgodził się z Minerwą, znów zaplatając na piersi ręce i nieprzerwanie opierając się trochę krzywo (niski sufit nie pomagał) o ścianę znajdującą się nieopodal siedzącego na odwróconym krześle Freda. - Niszczycielski wybuch magii, dzieci - to wszystko brzmi podobnie, może to nie jest przypadek - dodał, unosząc znów spojrzenie na pozostałych Zakonników i uświadomił sobie, że wśród nich są także ludzie, którzy nie mieli codziennej styczności z czarną magią, których praca nie polegała na tym, żeby ją tępić - i którzy mogli nie mieć zielonego pojęcia, czym wspomniany obskurus jest. Zanim jednak zdążył otworzyć usta, by to wyjaśnić - słyszał wszak o tym wiele na aurorskim kursie - to głos zabrała Susanne, prosząc Minnie o wyjaśnienie. Nie zamierzał więc się wtrącać, uczyni to, gdy jego wiedza będzie potrzebna. Cerise też poparła tę tezę, co zaczęło utwierdzać go w przekonaniu, że szli w dobrym kierunku - chociaż równie dobrze mogło okazać się, że był to tylko kolejny ślepy zaułek. - Jeśli ktoś z was potrafiłby określić, czy to może mieć ze sobą coś wspólnego, to mógłby być to spory krok - ciągnął, by zaraz wysłać Minnie ciepły uśmiech. - Rozszerzaj więc swoje horyzonty, twoja ekspertyza z pewnością będzie bezcenna. - Nie wątpił w to, inni również nie powinni wątpić - jako auror zdążył odkryć, że wysokie morale potrafią zdziałać cuda. - Jeżeli ktoś - w domyśle: Grindelwald - próbuje przeprowadzić sabotaż na niemagicznej części świata, wysyłając tam wybuchające dzieci, to nasz problem staje się nieco większy - kontynuował myśl Bertiego, żałując, że nie może powiedzieć o tym nic więcej, posiłkując się wiedzą naukową - znał się na naturze czarnej magii poprzez pryzmat jej zwalczania, poświęcił temu życie, w żadnej innej dziedzinie nie czuł się ekspertem. - Ale musimy wziąć pod uwagę fakt, że, tak jak wspomniała to Sophia - wysłał aurorce spojrzenie (z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu, którego sam nie znał, nie spodziewał się ujrzeć ją wśród tłumu), przyznając jej rację - mugole i charłacy też odkryli w sobie magię, która próbuje ich zabić - znów zerknął na Botta, doceniając to, że zabrał głos - nawet jeśli swoją wypowiedzią uzmysłowił Zakonnikom, że liczba pytań nie będzie się kurczyć, tylko narastać. A oni będą musieli spieszyć się, by znaleźć odpowiedzi. - Współudziału ministerstwa też nie możemy wykluczyć - rzucił w przestrzeń, podtrzymując zdanie Carter. - Jayden - zaczął po chwili, zwracając się teraz do naczelnego Zakonnego astronoma. - To, co mówisz, może mieć sporo sensu. Czy jesteś w stanie zdobyć informacje, czym zajmował się Grindelwald w trakcie swoich zajęć? Przez cały czas byłeś, byliście - poprawił się, odnajdując spojrzeniem pozostałych nauczycieli - w Hogwarcie, czy jakieś praktyki byłego dyrektora mogły mieć z tym coś wspólnego? - spytał, by zaraz wsłuchać się w dalsze słowa Vane'a. - Znam Evey i myślę, że żaden z nas, aurorów, nie wątpi w jej oddanie sprawie - odparł; nawet mimo tego, że przeszłość zdołała nas poróżnić - przeszło mu przez myśl, ale nie powiedział tego na głos.
A potem odezwał się Adrien - podczas gdy początek jego wypowiedzi nie zapowiadał katastrofy, którą będzie jej koniec, to wraz z nadejściem dalszych słów Garrett na chwilę poczuł, jak staje mu serce.
- Część z was widziała, co spotkało chatę w wyniku anomalii - zaczął od razu, dochodząc do wniosku, że to on z Gwardzistów znał się na dyplomacji najlepiej - i że to on poradzi sobie najudolniej z zawoalowaniem prawdy i białymi kłamstwami. - A skrzynia, jak zdradziła nam pani Bagshot, znajdowała się ukryta w jej środku. Przepadła, nie ma po niej śladu. Ale nie pozwolę - nie pozwolimy - na to, żeby poświęcenie naszych przyjaciół poszło na marne. Odnajdziemy ją, bo może Adrien ma rację - może coś podobnego do niej stało się przyczyną anomalii. Dokonamy więc wszelkich starań, żeby wkrótce trafiła prosto do rąk naszych badaczy - wysłał spojrzenie Adrienowi - bo bez zwątpienia będą oni w stanie wyciągnąć z tego wszystkiego jakieś wnioski - urwał, naprawdę mając nadzieję, że nikt już do tego tematu nie wróci - już teraz nienawidził siebie za wszystko, co powiedział. Ale, oczywiście, Selina musiała zabrać głos - i spytać właśnie o to, o co pytać nie powinna.
- Nie mieliśmy okazji - odpowiedział jej krótko, niewylewnie, nie drążąc już tematu.
Po chwili z przejęciem wsłuchiwał się w słowa Eileen - zmarszczył brwi, zacisnął lekko usta, a kolejne opisy czarnomagicznych obrażeń sprawiały tylko, że narastała w nim złość. Przykro mi, że cię to spotkało, Eileen - chciał powiedzieć, ale to stwierdzenie wnosiłoby nic i nie miałoby pokrycia; przykro było mu przecież za wszystko, co miało za jego (za ich przyczyną, ich - Gwardzistów) przyczyną miejsce - a nie mógł wejść na Big Bena i wykrzyczeć przeprosin w stronę całego świata.
- Dover? - powtórzył trochę tępo, już we wszystkim rozpaczliwie doszukując się tropów i poszlak. - Pamiętasz może, Ellie, w jakim kontekście o tym mówił? Zamieszkania? Miejsca badań? Praktyk? Cokolwiek - łapał się półsłówek jak tonący brzytwy - jak na tropiciela czarnoksiężników łączenie faktów szło mu dzisiaj niekoniecznie udolnie. Skinął też głową, gdy wspomniała o eliksirach - w aktualnej sytuacji, gdy Zakonu nie zasilało zbyt wielu alchemików, każda pomoc może być dobra. Zaraz przeniósł jednak spojrzenie na Glaucusa, który zdecydował się zabrać głos. - O nie, drugi raz nie organizuję włamu do Hogwartu - odpowiedział lekko, zdobywając się na parodię żartu - bo w sumie faktycznie wszystko to, co działo się podczas ich odsieczy, przypominało komedię. Oprócz śmierci matki Just. I kilku dzieci. I Klapy. To były te tragiczne elementy ich nieudanego przedstawienia. - Trzeba by rozmówić się na ten temat z nowym dyrektorem. Zakładam, że nawet jeśli w gabinecie znajdowała się jakaś czarna magia, to Dippet z pewnością ją zneutralizował. I pozbył się wszystkich mrocznych artefaktów Gellerta - ale mimo to Dippet wciąż może być skarbnicą wiedzy - ciągnął myśl szwagra (to słowo wciąż - pomimo upływu miesięcy - brzmiało jakoś dziwnie), znów zerkając w stronę nauczycieli w Hogwarcie; jeśli ktoś miał zdobyć jakieś informacje od aktualnego dyrektora, to wyłącznie oni. Zerknął na Just dzielącą się swoją historią - bez zwątpienia kiedyś dopyta ją o jej szczegóły i będą musieli się na ten temat rozmówić, ale teraz nie była to dobra chwila. - Łamacz klątw i znawca starożytnych run przyda się zawsze - odpowiedział, zerkając w stronę Alexa, wspomniana kobieta była przecież jego rodziną - jednocześnie przypominał sobie, że kiedyś miał już do czynienia z Lucindą, a choć nie pamiętał okoliczności, to imię brzmiało znajomo.
- Dotarcie do byłej minister może być problemem - spojrzał na Selinę podejmującą ten wątek. - Chyba że ktoś ma zamiar dać się zaaresztować i mieć nadzieję, że zostanie umieszczony w celi obok. Z tego co mi wiadomo, Wilhelmina Tuft gnije w Azkabanie za morderstwo - tak naprawdę za liczne morderstwa - i jej perspektywy wyjścia na wolność są raczej nikłe. Co bardzo mnie cieszy, swoją drogą - skwitował - perspektywa wymierzenia sprawiedliwości zawsze sprawiała mu satysfakcję, nawet jeśli w pokrętny sposób Wilhelmina była w tym równaniu ofiarą. Nie wierzył jednak w jej niewinność; zakładał, że kontrola jej umysłu miała swoje źródło we współpracy z Grindelwaldem i że dopiero po tym okazało się, że tyranowi to nie wystarczało, różdżka i promień Imperiusa weszły w ruch.
- Wspaniale - podsumował ciepło, gdy Susanne wspomniała o swoim alchemicznym kursie. Poniekąd zdziwił się, słysząc, jakoby miała go już skończyć - wyglądała na o wiele młodszą, niż musiała być w rzeczywistości; widząc ją wcześniej, założył, że dopiero co opuściła mury szkoły. - Czy byłabyś więc w stanie odświeżyć swoją wiedzę oraz umiejętności i - jeśli zajdzie taka potrzeba - pomóc w nauce alchemii tym, którzy zechcieliby zapoznać się z tą dziedziną od zera? - ciągnął, nie wiedząc, jak ocenić skalę umiejętności czarownicy - przy tym zdawał sobie sprawę, że nie wiedząc o eliksirach nic ponad to, co wiedzieć w swojej pracy musiał, nie był do tego ocenienia najlepszą osobą.
- Skamander, temat Lorda Voldermorta - mówiąc to, nie mógł pozbyć się wrażenia, że zazwyczaj ktoś, kto każe nazywać się lordem, próbuje zbudować swoją wartość sztucznymi tytułami - też będziemy musieli dziś poruszyć - szczególnie po tym, jak na niebie nad Wywerną rozkwitł ten mroczny, dziwny znak. Ten sam, który piętnował płonący dom Potterów. - Którzy byli mu bardzo bliscy - dlatego jego głos na chwilę zabrzmiał lodem. Pochował przyjaciół, nie pochował jednak gniewu, który zrodziła w nim ich śmierć. - Pozostaje jednak jeszcze kwestia anomalii - bo, jak się okazało, istnieje sposób, aby je lokalnie powstrzymać. I właśnie to będzie naszą misją w najbliższych dniach. - A powiedziawszy to, zerknął na Freda, by mógł on kontynuować zaczętą myśl - przecież, jak powiedziała pani Bagshot, Garrett miał być dziś dla niego tylko wsparciem.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Spojrzenie Fredericka wywołało na twarzy Selwyna pełen poczucia winy, bardzo markotny uśmiech - jakby przepraszał, że nie odzywał się wcześniej. Ale żyję, Lisie. Twoje lekcje nie poszły na marne.
Spodziewał się pytań w swoim kierunku, jednak Josephine uprzedziła go z odpowiedzią. Dopiero gdy zamilkła i złapał go na patrzeniu na nią Alexander drgnął i przeniósł swój wzrok na Garretta.
- Tak jak powiedziała Josie, uratowały nas anomalie. Wyrzuciły nas w dzielnicy portowej, biorąc pod uwagę fakt że oboje byliśmy bez różdżek to mieliśmy niesamowicie... dogodną lokalizację do powrotu - doprecyzował, omijając za wszelką cenę użycia słowa szczęśliwą. To co się działo nie było ani trochę dobre czy pozytywne.
Słowa padające na spotkaniu wcale nie napawały optymizmem, nie dawały nadziei na lepsze jutro. Wręcz przeciwnie, wydawało się iż teraz z dnia na dzień może być jeszcze tylko i wyłącznie gorzej. Z grobową miną wysłuchał opowieści zespołu, który udał się z Odsieczą do Hogwartu. Nie mógł powstrzymać smutnego spojrzenia z dala od drobnej sylwetki Justine. On ledwo pamiętał swoją matkę, a i tak jej utrata była czymś, co po dziś dzień ciągnęło się za nim koszmarnym snem o wisielczym sznurze. Ledwo by w stanie wyobrazić sobie, co musi teraz odczuwać czarownica - świat walił jej się przed oczami, a ona nie była w stanie nic na to poradzić.
Pytanie Eileen nie było dla niego łatwym. Popatrzył się na czarownicę, a przez jego twarz przemknął cień poczucia winy.
- Cassian był w bardzo złym stanie. Zjadała go choroba bądź sama trucizna, przez co nie miał dość siły by opuścić więzienne korytarze. Mimo tego do ostatku sił pomagał mi wyprowadzać z wypełnionego trucizną lochu dzieci - urwał, biorąc głęboki oddech. - Zostawiłem go w tyle, decydując się na dalsze szukanie wyjścia z twierdzy - przyznał się, wciąż nie mogąc oderwać oczu od twarzy Eileen. - W jego stanie... wątpię, żeby to przeżył - zakończył bardzo cicho, wzrokiem przebiegając po twarzach pozostałych Gwardzistów. Alexander miał krew Cassiana na rękach i nikt nie był w stanie go przekonać, że było inaczej.
Po tym wyznaniu milczał tylko, na wpół świadom padających słów. Docierały do niego i przyjmował do wiadomości kolejne informacje. Nie chciał jednakże do końca w nie wierzyć. Nie chciał, jednak musiał - słuchał więc, nie podnosząc wzroku z własnych butów. Zrobił to dopiero, gdy w powietrzu po raz kolejny zawisły słowa wypowiedziane przez Eileen.
- Dover? To siedziba Rosierów - wypalił bez zastanowienia, od maleńkości uczony o szlacheckich rodach Anglii. Spojrzał na Garretta - dziwnym trafem takie nazwisko padło już wcześniej, wypisane przez Weasleya na tablicy ogłoszeń. - Eileen, pamiętasz coś więcej? - podchwycił pytania Garretta, wahając się jeszcze przez sekundę przed kontynuacją tego, dokąd zmierzały jego myśli. - Jeżeli nie, to za twoją zgodą byłbym w stanie pomóc ci w przypominaniu sobie szczegółów tamtej nocy. Może rzeczywiście jest to jakiś ważny trop - dodał, powstrzymując się jednak przed spojrzeniem na Tonks, której to przecież już pomógł z odzyskaniem pamięci - i to tej wymazanej przy pomocy zaklęcia.
Wtem padło imię jego kuzynki. Skinął głową, spoglądając najpierw na Justine, a następnie na nieznaną mu bliżej kobietę - Cerise.
- Lynn zna się na swoim fachu i znając ją całe życie jestem w stanie za nią poręczyć. Śmiem stwierdzić, że z jej przekonaniami na następnym spotkaniu stanie już między nami. Tak jak mówi Justine, nasi przeciwnicy faktycznie znają się na klątwach i wydaje mi się, że rzeczywiście przyda nam się jej pomoc - powiedział. Choć kochał kuzynkę i zależało mu na jej bezpieczeństwie to wiedział, że nie może dalej ukrywać przed nią tego, co się dzieje. I tak pewnie urwie mu głowę, że nie wtajemniczył jej w istnienie Zakonu wcześniej.
Nie komentował pozostałych rewelacji, nie włączał się do dywagacji na temat dzieci i skrzyni. Nie byłby w stanie powiedzieć nic więcej ponad to, co już padło. Nie znał się na obskurusach ani na czarnej magii, nigdy nie słyszał też o anomaliach na taką skalę. I miał poza tym wrażenie, że coś istotnego ominęło go kiedy siedział zamknięty w celi w bliżej nieznanym mu miejscu. Coś co sprawiało, że nie widział całości obrazka tylko jego urywek.
Spodziewał się pytań w swoim kierunku, jednak Josephine uprzedziła go z odpowiedzią. Dopiero gdy zamilkła i złapał go na patrzeniu na nią Alexander drgnął i przeniósł swój wzrok na Garretta.
- Tak jak powiedziała Josie, uratowały nas anomalie. Wyrzuciły nas w dzielnicy portowej, biorąc pod uwagę fakt że oboje byliśmy bez różdżek to mieliśmy niesamowicie... dogodną lokalizację do powrotu - doprecyzował, omijając za wszelką cenę użycia słowa szczęśliwą. To co się działo nie było ani trochę dobre czy pozytywne.
Słowa padające na spotkaniu wcale nie napawały optymizmem, nie dawały nadziei na lepsze jutro. Wręcz przeciwnie, wydawało się iż teraz z dnia na dzień może być jeszcze tylko i wyłącznie gorzej. Z grobową miną wysłuchał opowieści zespołu, który udał się z Odsieczą do Hogwartu. Nie mógł powstrzymać smutnego spojrzenia z dala od drobnej sylwetki Justine. On ledwo pamiętał swoją matkę, a i tak jej utrata była czymś, co po dziś dzień ciągnęło się za nim koszmarnym snem o wisielczym sznurze. Ledwo by w stanie wyobrazić sobie, co musi teraz odczuwać czarownica - świat walił jej się przed oczami, a ona nie była w stanie nic na to poradzić.
Pytanie Eileen nie było dla niego łatwym. Popatrzył się na czarownicę, a przez jego twarz przemknął cień poczucia winy.
- Cassian był w bardzo złym stanie. Zjadała go choroba bądź sama trucizna, przez co nie miał dość siły by opuścić więzienne korytarze. Mimo tego do ostatku sił pomagał mi wyprowadzać z wypełnionego trucizną lochu dzieci - urwał, biorąc głęboki oddech. - Zostawiłem go w tyle, decydując się na dalsze szukanie wyjścia z twierdzy - przyznał się, wciąż nie mogąc oderwać oczu od twarzy Eileen. - W jego stanie... wątpię, żeby to przeżył - zakończył bardzo cicho, wzrokiem przebiegając po twarzach pozostałych Gwardzistów. Alexander miał krew Cassiana na rękach i nikt nie był w stanie go przekonać, że było inaczej.
Po tym wyznaniu milczał tylko, na wpół świadom padających słów. Docierały do niego i przyjmował do wiadomości kolejne informacje. Nie chciał jednakże do końca w nie wierzyć. Nie chciał, jednak musiał - słuchał więc, nie podnosząc wzroku z własnych butów. Zrobił to dopiero, gdy w powietrzu po raz kolejny zawisły słowa wypowiedziane przez Eileen.
- Dover? To siedziba Rosierów - wypalił bez zastanowienia, od maleńkości uczony o szlacheckich rodach Anglii. Spojrzał na Garretta - dziwnym trafem takie nazwisko padło już wcześniej, wypisane przez Weasleya na tablicy ogłoszeń. - Eileen, pamiętasz coś więcej? - podchwycił pytania Garretta, wahając się jeszcze przez sekundę przed kontynuacją tego, dokąd zmierzały jego myśli. - Jeżeli nie, to za twoją zgodą byłbym w stanie pomóc ci w przypominaniu sobie szczegółów tamtej nocy. Może rzeczywiście jest to jakiś ważny trop - dodał, powstrzymując się jednak przed spojrzeniem na Tonks, której to przecież już pomógł z odzyskaniem pamięci - i to tej wymazanej przy pomocy zaklęcia.
Wtem padło imię jego kuzynki. Skinął głową, spoglądając najpierw na Justine, a następnie na nieznaną mu bliżej kobietę - Cerise.
- Lynn zna się na swoim fachu i znając ją całe życie jestem w stanie za nią poręczyć. Śmiem stwierdzić, że z jej przekonaniami na następnym spotkaniu stanie już między nami. Tak jak mówi Justine, nasi przeciwnicy faktycznie znają się na klątwach i wydaje mi się, że rzeczywiście przyda nam się jej pomoc - powiedział. Choć kochał kuzynkę i zależało mu na jej bezpieczeństwie to wiedział, że nie może dalej ukrywać przed nią tego, co się dzieje. I tak pewnie urwie mu głowę, że nie wtajemniczył jej w istnienie Zakonu wcześniej.
Nie komentował pozostałych rewelacji, nie włączał się do dywagacji na temat dzieci i skrzyni. Nie byłby w stanie powiedzieć nic więcej ponad to, co już padło. Nie znał się na obskurusach ani na czarnej magii, nigdy nie słyszał też o anomaliach na taką skalę. I miał poza tym wrażenie, że coś istotnego ominęło go kiedy siedział zamknięty w celi w bliżej nieznanym mu miejscu. Coś co sprawiało, że nie widział całości obrazka tylko jego urywek.
Wróciła pamięcią do chwil, których usilnie próbowała się pozbyć. Wyciągnęła tamtą dziewczynkę z samotnej, zamaskowanej celi, zbyt długo obawiając się, co może kryć się za ukrytymi drzwiami. Tik tak, tak właśnie uciekał im cenny czas. Teraz było jednak zbyt późno, by wypominać sobie błędy - należało skupić się na ocalałych dzieciach. Na tamtej dziewczynce. Sama Josephine została uwięziona w celi na zaledwie kilka dni, a tamte dłużące się godziny i nawiedzające ją koszmary mocno odbiły się na jej psychice. Jak to musiało wpłynąć na tę dziewczynkę? Pamiętała jej oczy, drzemiącą w nich magiczną siłę, ale i krzywdę, która została dokonana. Nie miała siły krzyczeć, prosić o pomoc... Fenwick poruszyła się niespokojnie, przypominając sobie upiorne, tajemnicze pukanie w ukryte drzwi - nieme błaganie o ratunek. Przerażało ją niebieskookie spojrzenie... Dziwne - jak wtedy o nim myślała. Przesycone magią. A teraz oni wszyscy twierdzą, że tych dzieci było więcej - bynajmniej nie bez powodu. Który musieli poznać, a nie rzucać domysłami niczym zaklęcia w teren zakryty Nebula Omnia. Działali na ślepo. Historia jest jednak przyjaciółką, zostawiającą ślady. - Te dzieci... Te dzieci obdarzone potężną mocą, muszą mieć jakąś rodzinę. Rodziny. Jeśli zostały uwięzione na rozkaz Grindelwalda najpewniej większość ich najbliższych już nie żyje, aczkolwiek może uda nam się czegokolwiek dowiedzieć o ich przeszłości... Przez co są takie niezwykłe i do jakich celów On planował je wykorzystać... przeciw mugolom czy przeciw czarodziejom, gdy mamienie Tuft imperiusem poszłoby w odstawkę? - nie zwracała się do nikogo konkretnego, jej słowa przypominały głośne myśli, ot. Zaakceptowała pomysł z dziećmi jako bronią, jednak był to jeden z domysłów, których miała mnóstwo. Równie dobrze Grindelewald mógł czerpać z ich mocy albo próbować przejąć ich potęgę. Może był to jeden z nierealnych scenariuszy, jednak w swojej obsesji na punkcie Grindelewalda nauczyła się jednego - nic nie było niemożliwe. - Jak te dzieci zareagowały na wybuchy magii? Na wszystkie anomalie, które zatrzęsły magicznym i mugolskim światem? Ktokolwiek z was wie, coś na ten temat? Może osoby bardziej powiązane z nauką, a także z uzdrowicielstwem są w stanie im się przyjrzeć? - drążyła w innym kierunku, nie przyjmując do wiadomości, że te dzieci są przyczyną tego wszystkiego co się działo. Wróciło wspomnienie bezbronnej dziewczynki, dlaczego uwolnienie jej miałoby być z nimi związane? Po raz kolejny drgnęła niespokojnie, przyłapując się tym razem na dziwnej myśli - chciała po prostu, by ktoś znalazł się z tymi dziećmi, obdarzył je opieką i na bieżąco informował o ich stanie. Jej wzrok bezwiednie powędrował w kierunku lorda Selwyna, jedynego znanego jej uzdrowiciela, który kiedyś, wcale nie tak dawno, zapewnił jej odpowiednią opiekę, której teraz potrzebowały te dzieci. Szukała u niego też poparcia, potwierdzenia, że nie gada jak skonfundowana.
these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słuchałam uważanie wszystkiego co mówili, w milczeniu przyglądając się twarzom, z których w ciągu paru minut ulotniły się resztki uśmiechu. Sytuacja była o wiele bardziej poważna, niż mogło się to komukolwiek wydawać. Dopiero zestawienie wszystkich tych faktów razem, pokazywało jak wiele strat już ponieśliśmy i jaki ogrom przybrało wszechobecne już zło. Zapisywałam w myślach pytania, jakimi później zasypię Skamandera, kiedy już stąd wyjdę. Teraz jednak musiałam skupić się na informacjach jakie podawali inni zakonnicy.
Obskurus? Ten termin mówił mi niewiele, jednak na tyle wystarczająco, by poczuć jak supeł na żołądku zaciska się jeszcze mocniej. Z tego co pamiętałam, taka siła powstawała, kiedy ktoś - to znaczy dziecko - tłumiło w sobie magię. A jedyne dzieci, które mogły magię tłumić, to te pochodzenia mugolskiego, których rodzice bądź też opiekunowie, nie byli zadowoleni z ich cudownych uzdolnień. Drugą opcją była chyba przemoc, co znacznie rozszerzało pole poszukiwań.
- To prawda - wtrąciłam, spoglądając na Garretta. - Wilhelmina trafiła do Azkabanu i najpewniej tam dokona swego żywota. Gdyby było to Tower, można by kombinować, jednak w obecnej sytuacji, próba sforsowania więzienia chronionego przez tuziny dementorów, to raczej próba samobójcza - przerwałam, by nabrać powietrza. - Poza tym, nawet gdyby udało nam się do niej dotrzeć, będąc pod tak długim wpływem Imperiusa, mogła całkiem postradać rozum - za czym przemawia rzucone przez nią mordercze zaklęcie. Nie mielibyśmy pewności, czy potrafi odróżnić prawdę od fikcji i czy pamięta cokolwiek, co mogłoby nam pomóc. Nawet z Veritaserum. - Nie bez powodu, za rzucenie Imperiusa trafiało się do Azkabanu. Z pozoru niegroźne zaklęcie, skutecznie mieszało ludziom w głowach, często doprowadzając ich do czystego obłędu. A jak widzieliśmy teraz, rzucone przez odpowiednią osobę, na odpowiednią osobę, niosło za sobą katastrofalne skutki.
Wymianę zdań na temat skrzyni, skwitowałam jedynie krótkim skinieniem głowy. Nie miałam podstaw, by nie ufać swemu kuzynowi, reszcie również. W końcu zgromadziliśmy się tu w jednym i tym samym celu. Tym bardziej, jeśli spojrzeć na to, jak wiele kosztowało ich dotarcie aż tutaj.
- Jeśli udałoby się trafić na jakiś ślad, który mógłby naprowadzić nas na trop Grindelwalda, ustalić miejsce jego pobytu - choć raz mielibyśmy przewagę. Nie mówię, żeby heroicznie rzucać się na niego z różdżką w dłoni ale cokolwiek wywołało anomalie, nie było jego sojusznikiem. Nieważne czy to on był ich przyczyną, czy wywołał je świadomie - gdyby potrafił nad nimi panować, nie chowałby się po kątach - mój głos choć chłodny, brzmiał zdeterminowanie. Chyba jak większość, ja również nie wierzyłam w jego śmierć. To byłoby zbyt proste. Moją uwagę jednak przykuła wypowiedź Samuela.
- Lord Voldemort - wycedziłam, nie mogąc powstrzymać się od wplecenia nuty kpiny w słowa. Poczułam jak złość jeszcze mocniej rozlewa się po moim ciele. Ten sam, który był odpowiedzialny za śmierć Rogersa. Zacisnęłam usta w wąską linię, wbijając spojrzenie w kuzyna. - Wiemy o nim coś więcej? O jego poplecznikach? - Wątpliwym było, by sam zrównał Wywernę z ziemią, zamordował kilkunastu czarodziei tej samej nocy a w przerwie pomiędzy jedną klątwą a drugą, upuszczał krew z kolejnego jednorożca. Wiedziałam, że tłumaczenie tego samego po raz setny nowym osobom musiały być nużące, jednak niezwykle istotne. Domyślałam się również, że nazwiska, które już padły, należały do jego sprzymierzeńców ale jeśli mieliśmy pomóc, musieliśmy wiedzieć jak najwięcej.
przepraszam, jak coś namieszałam ale pisałam na szybko
Obskurus? Ten termin mówił mi niewiele, jednak na tyle wystarczająco, by poczuć jak supeł na żołądku zaciska się jeszcze mocniej. Z tego co pamiętałam, taka siła powstawała, kiedy ktoś - to znaczy dziecko - tłumiło w sobie magię. A jedyne dzieci, które mogły magię tłumić, to te pochodzenia mugolskiego, których rodzice bądź też opiekunowie, nie byli zadowoleni z ich cudownych uzdolnień. Drugą opcją była chyba przemoc, co znacznie rozszerzało pole poszukiwań.
- To prawda - wtrąciłam, spoglądając na Garretta. - Wilhelmina trafiła do Azkabanu i najpewniej tam dokona swego żywota. Gdyby było to Tower, można by kombinować, jednak w obecnej sytuacji, próba sforsowania więzienia chronionego przez tuziny dementorów, to raczej próba samobójcza - przerwałam, by nabrać powietrza. - Poza tym, nawet gdyby udało nam się do niej dotrzeć, będąc pod tak długim wpływem Imperiusa, mogła całkiem postradać rozum - za czym przemawia rzucone przez nią mordercze zaklęcie. Nie mielibyśmy pewności, czy potrafi odróżnić prawdę od fikcji i czy pamięta cokolwiek, co mogłoby nam pomóc. Nawet z Veritaserum. - Nie bez powodu, za rzucenie Imperiusa trafiało się do Azkabanu. Z pozoru niegroźne zaklęcie, skutecznie mieszało ludziom w głowach, często doprowadzając ich do czystego obłędu. A jak widzieliśmy teraz, rzucone przez odpowiednią osobę, na odpowiednią osobę, niosło za sobą katastrofalne skutki.
Wymianę zdań na temat skrzyni, skwitowałam jedynie krótkim skinieniem głowy. Nie miałam podstaw, by nie ufać swemu kuzynowi, reszcie również. W końcu zgromadziliśmy się tu w jednym i tym samym celu. Tym bardziej, jeśli spojrzeć na to, jak wiele kosztowało ich dotarcie aż tutaj.
- Jeśli udałoby się trafić na jakiś ślad, który mógłby naprowadzić nas na trop Grindelwalda, ustalić miejsce jego pobytu - choć raz mielibyśmy przewagę. Nie mówię, żeby heroicznie rzucać się na niego z różdżką w dłoni ale cokolwiek wywołało anomalie, nie było jego sojusznikiem. Nieważne czy to on był ich przyczyną, czy wywołał je świadomie - gdyby potrafił nad nimi panować, nie chowałby się po kątach - mój głos choć chłodny, brzmiał zdeterminowanie. Chyba jak większość, ja również nie wierzyłam w jego śmierć. To byłoby zbyt proste. Moją uwagę jednak przykuła wypowiedź Samuela.
- Lord Voldemort - wycedziłam, nie mogąc powstrzymać się od wplecenia nuty kpiny w słowa. Poczułam jak złość jeszcze mocniej rozlewa się po moim ciele. Ten sam, który był odpowiedzialny za śmierć Rogersa. Zacisnęłam usta w wąską linię, wbijając spojrzenie w kuzyna. - Wiemy o nim coś więcej? O jego poplecznikach? - Wątpliwym było, by sam zrównał Wywernę z ziemią, zamordował kilkunastu czarodziei tej samej nocy a w przerwie pomiędzy jedną klątwą a drugą, upuszczał krew z kolejnego jednorożca. Wiedziałam, że tłumaczenie tego samego po raz setny nowym osobom musiały być nużące, jednak niezwykle istotne. Domyślałam się również, że nazwiska, które już padły, należały do jego sprzymierzeńców ale jeśli mieliśmy pomóc, musieliśmy wiedzieć jak najwięcej.
przepraszam, jak coś namieszałam ale pisałam na szybko
Gość
Gość
Dowodu na szkodliwość papierosów nie miała wcale, nie była tego nawet pewna, lecz tak mówiła jej intuicja - wdychany w płuca smród, dziwny dym, z pewnością zdrowiu nie pomagał. Garrett jednak nigdy jej nie wierzył, a ona nie miała teraz czasu, by go przekonywać do swoich racji, więc jedynie pokręciła głową z dezaprobatą. Dzisiaj mieli inne tematy do dyskusji - ważniejsze, priorytetowe, o ile nie najważniejsze. Sama nie miała wiele do powiedzenia, w odsieczy bowiem nie przyszło wziąć jej udziału. Wciąż nie wiedziała, czy powinna się z tego cieszyć - serce podpowiadało, że nie, bo przecież jej obowiązkiem była pomoc innym Zakonnikom. Gdyby mogła od razu uleczyć ich rany, może wszystko potoczyłoby się inaczej, jednakże... Jeśli nie byłaby na miejscu, czuwając i czekając, nie uzdrowiłaby uratowanej przez Brendana dziewczynki i dzieci ocalonych przez jego kuzyna. Gdy Garrett wspomniał o niej, pozwoliła sobie w końcu się wtrącić:
-Były w strasznym stanie - wyrzekła cicho -Tak jak dziewczynka ocalona przez Brendana i innych, wszystkie były takie przerażone... - że wolę nie myśleć o tym, co naprawdę je spotkało.
Zamilkła znów, pozwalając innym mówić, choć wtrąciła się jeszcze, by dodać: -Ja również nie mam pojęcia o czarnej magii... przepraszam, naprawdę nie wiem co to może być... - żałowała, że nie może pomóc bardziej, lecz nigdy o czymś podobnym nie słyszała. Nie sądziła nawet, że może istnieć podobna siła, która zaburzy moc innych czarodziejów.
-Z wszystkimi dziećmi dzieją się teraz dziwne rzeczy - powiedziała Poppy w stronę Josephine -Te, które obdarzone są niezwykłą mocą, mogą być jeszcze bardziej podatne... Były bardzo osłabione przez to, co z nimi robiono. Jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę się nimi zająć, jeśli tylko będzie taka potrzeba - nie wierzyła jednak, by w domu profesor Bagshot miała stać im się jakakolwiek krzywda. Tam były bezpieczne. Nie wiedziała dlaczego pani profesor koniecznie chciała mieć je przy sobie, lecz ufała jej - tak jak wszyscy tu zgromadzeni.
-Lord Voldemort? - powtórzyła cicho, głucho, czekając na rozwinięcie tematu.
-Były w strasznym stanie - wyrzekła cicho -Tak jak dziewczynka ocalona przez Brendana i innych, wszystkie były takie przerażone... - że wolę nie myśleć o tym, co naprawdę je spotkało.
Zamilkła znów, pozwalając innym mówić, choć wtrąciła się jeszcze, by dodać: -Ja również nie mam pojęcia o czarnej magii... przepraszam, naprawdę nie wiem co to może być... - żałowała, że nie może pomóc bardziej, lecz nigdy o czymś podobnym nie słyszała. Nie sądziła nawet, że może istnieć podobna siła, która zaburzy moc innych czarodziejów.
-Z wszystkimi dziećmi dzieją się teraz dziwne rzeczy - powiedziała Poppy w stronę Josephine -Te, które obdarzone są niezwykłą mocą, mogą być jeszcze bardziej podatne... Były bardzo osłabione przez to, co z nimi robiono. Jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę się nimi zająć, jeśli tylko będzie taka potrzeba - nie wierzyła jednak, by w domu profesor Bagshot miała stać im się jakakolwiek krzywda. Tam były bezpieczne. Nie wiedziała dlaczego pani profesor koniecznie chciała mieć je przy sobie, lecz ufała jej - tak jak wszyscy tu zgromadzeni.
-Lord Voldemort? - powtórzyła cicho, głucho, czekając na rozwinięcie tematu.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Archibald był tego dnia niezwykle zaganiany. Rano przygotowywał się do pogrzebu Barry'ego, potem pędził do Dorset wspomóc opiekunkę w walce z dziecięcymi anomaliami, potem wrócił na stypę i błędnie myślał, że po niej spokojnie uda się na spotkanie Zakonu. Przeszkodziła mu w tym praca, i choć zależało mu na spotkaniu, nie mógł po prostu nie pojawić się w szpitalu. Nie zastanawiałby się ani minuty gdyby zajmował się typową pracą biurową, ale jego zawód polegał na ratowaniu ludzkiego zdrowia, nie potrafił po prostu tego zlekceważyć. Wiedział, że Lorraine przekaże mu wszystkie najważniejsze informacje. A jednak kiedy uporał się z pacjentem, stwierdził, że jeszcze powinien zdążyć do Gospody pod świńskim łbem. Odwiesił na haczyk swój limonkowy kitel i teleportował się do Hogsmeade. Nie był przekonany do tej lokalizacji, ale skoro inni zdecydowali że się nada, to musiał im zaufać. Wszedł do środka, cicho zamykając za sobą drzwi. Nic nie powiedział, jedynie rozejrzał się po twarzach zebranych. Było ich całkiem sporo; więcej niż się spodziewał. Większość z nich już znał, niektórych widział po raz pierwszy, ale miał nadzieję, że mógł im zaufać. Nie mogli teraz ryzykować i wpuszczać w swoje szeregi niepewnych osób, walka się zaostrzała, o czym przekonał się na własnej skórze zaledwie dwa dni temu. Na jego ciele już nie było po nich śladu, lecz wciąż doskonale wszystko pamiętał. Miał wyrzuty sumienia, że nie udało im się zdobyć listu minister - wierzył, że to było możliwe gdyby tylko miał większe doświadczenie w walce. Ale go nie miał, znał się jedynie na magomedycynie i przed nikim tego faktu nie ukrywał, przede wszystkim nie przed samym sobą. Musiał nad tym popracować, wiedział o tym, tylko ciężko było znaleźć na to wszystko czas. Stanął obok drzwi, nie chcąc przeciskać się gdzieś dalej, stąd i tak było słychać ich rozmowę. Nie wtrącał się, chcąc najpierw zaznajomić się z poruszonym tematem. Dzieci i Lord Voldemort - o tym pierwszym mógłby się wypowiedzieć, o tym drugim niekoniecznie. Na razie jednak wciąż uważnie słuchał, nie chcąc rozgadywać się bez potrzeby.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
| Bardzo przepraszam was wszystkich za obsuwę z mojej strony.
- Spróbujcie skłonić go do rozważań. Znam go wystarczająco długo i wiem, że żadne przekonywania go nie ugną, dopóki sam nie dojdzie do wniosku, że następstwem neutralności będzie wyłącznie zniszczenie. - zwróciłem się do Garretta, przelotnie spoglądając także na Constantine'a – on również mógł przysłużyć się w naprowadzeniu Ulyssesa do refleksji nad wojną, która ciągle była jeszcze w powijakach, ale o nieuchronności której wszyscy byli już przekonani. Po chwili przeniosłem wzrok na Benjamina, który w lot mógł złapać moje myśli. W tym pomieszczeniu znajdowały się tylko dwie osoby, które były w stanie skłonić Ollivandera do porzucenia swojej dziewiczej neutralności. Dotychczas zawsze się udawało. Wyrwać go ze sztywnych ram nazwiska, skłonić do działania wbrew zasadom – nawet, jeśli w odpowiedzi wyłącznie wywracał oczami z zażenowania. To musieliśmy być my. Ale obaj wiedzieliśmy także, że zanim to nastąpi, Ulysses będzie potrzebował czasu.
Komunikacja w niemal trzydziestoosobowym gronie była ciężka; moje spojrzenia energicznie wędrowały między rozmówcami, wyjątkowo źle znosząc obojętność sprezentowaną przez Osę.
- Uczniowie mogą okazać się cennym źródłem informacji. - Wtrąciłem się, gdy Weasley odpowiadał na sugestie profesora astronomii. - Być może rozwiązanie znajduje się tuż pod naszymi nosami. Wśród nas znajduje się wielu nauczycieli oraz pracowników szkoły. Wykorzystajmy to. - Zgodziłem się, wierząc, że pod patronatem Dippetta Hogwart był znacznie przychylniejszy naszym działaniom. Był wszak dyrektorem także za moich czasów - i choć za jego kadencji zdarzył się przykry wypadek, Dippett nigdy nie dopuściłby do tego, by czarna magia panoszyła się w murach zamku. - Poppy, być może jest za wcześnie, byś była w stanie powiedzieć coś o trójce uzdolnionych dzieci, ale przez ten cały czas byłaś w Hogwarcie. Może dostrzegłaś jakieś... niepokojące znaki wśród uczniów? - Zajmowała się skrzydłem szpitalnym. Co więcej, była całkowitą służbistką w kwestii zawodowej. Jej dociekliwość, choć zwykle przyprawiała mnie o pobłażliwy uśmiech na twarzy, mogła okazać się przydatna. - Evey to dobry auror. Wcielenie jej w nasze szeregi będzie słusznym krokiem. - Dodałem, w geście aprobaty energicznie potakując głową.
- Jesteś jasnowidzem? - zwróciłem się do Lorraine w chwili, gdy nauczyciel (którego nazwiska nadal nie mogłem sobie przypomnieć) wspomniał o jej darze. Nigdy nie byłem zbyt przesądny i sceptycznie podchodziłem do jasnowidzów, a jednak wyprawa do Kruczej Wieży uświadomiła mi, że nie wszystkie przesłania mające więcej wspólnego z legendami czy wróżbami należało zamiatać pod dywan. - Wybacz mi, jeśli pytając cię popełnię jakąś gafę, ta dziedzina magii pozostaje dla mnie obca – zacząłem ostrożnie - ale czy twój... - zawiesiłem na moment głos, poszukując odpowiedniego określenia - dar może nam pomóc? Czy, poza ostrzeżeniem, widziałaś coś, co może naprowadzić nas na trop wroga? - wroga, czy może raczej wrogów - pojawiało się ich coraz więcej i nie wszyscy zdawali się ze sobą współpracować lub mieć zbieżne cele, porywając się na różne metody. Grindewald podporządkował sobie Ministerstwo i Hogwart, działał poprzez propagandę, a Rycerze... Rycerze pozostawali w cieniu. Niewidoczni, cisi. Łączyło ich jedno. To, co zawsze spaja wszystkich ludzi o plugawych sercach.
Czarna magia.
Pytanie Adriena sprowadzało dywagacje na kruchą ścieżkę prawdy; podskórnie czułem, że utrzymanie jej w ryzach było ekstremalnie trudne, z ulgą przyjąłem jednak zamknięcie tematu przez Garretta, które – przynajmniej na jakiś czas – powinno odciągnąć myśli Zakonników od tej puszki Pandory. Byłem wdzięczny Weasleyowi, że wziął na siebie niewdzięczny obowiązek kłamstwa. Być może takie słowa nigdy nie byłyby w stanie przejść mi przez gardło; o wiele łatwiej przychodziło mi zatapianie rozmówców w metaforach oscylujących wokół prawdy, niż podawanie fałszywych informacji.
Choć Lovegood pewnie i tak miała już swoje zdanie w tym temacie.
Za każdym razem, gdy moje spojrzenie przypadkiem zatrzymało się na jej sylwetce, mój żołądek stawał się nieznośnie lekki, lewitując gdzieś w okolice krtani, a tętno rozpędzało się do nieprzyjemnego galopu.
- Zbadanie przeszłości dzieci w istocie może pomóc. Profesor Bagshot pracuje nad tym, a także nad innymi aspektami ich zdolności. Dlatego potrzebuje pomocy, także medyków. Ich udział jest niezastąpiony - zwróciłem się w kierunku Josie – Swoją drogą nie zdziwi mnie wcale, jeśli żadne z nich nie będzie miało szlachetnego rodowodu. - Który przecież nie miał żadnego znaczenia, poza wprowadzeniem sztucznego podziału społecznego – ale o tym członkowie Zakonu Feniksa wiedzieli. Tylko mnie jakoś ten temat nieustannie nękał, być może dlatego, że w przeszłości sam byłem na tyle głupi, by wierzyć w wyższość płynącą z mojego urodzenia. Martwi wszyscy byliśmy równi.
- Być może wprawiony legilimenta byłby w stanie wydobyć coś z Tuft... - zgodziłem się z Madeline, przenosząc swoje spojrzenie na Selwyna, który zupełnie przypadkiem zdradził się przede mną ze swoimi talentami. Obaj wiedzieliśmy, że jego zdolności wymagały jeszcze sporego szlifu – ale skoro wrócił z martwych, nie zamierzałem mu odpuścić, mając w tym także własny cel. - … ale wyprawa do Azkabanu to nadal samobójcza misja. Poruszanie się tam bez patronusa u boku byłoby niemożliwe. Z nimi – również. Z łatwością by nas namierzono. - Skomentowałem słowa Seliny, wwiercając w nią stalowe spojrzenie. Musiała w końcu na mnie spojrzeć – nawet, jeśli miała zrobić to wyłącznie w celu zgromienia mnie wzrokiem za krytykę, niemniej – rzeczową. - Próba wyciągnięcia dokumentów z Ministerstwa może okazać się znacznie łatwiejsza, choć z drugiej strony to byłoby za proste, gdyby jakiekolwiek dowody zbrodni Grindewalda czy Tuft nadal istniały. Niemniej, można spróbować. Pytanie tylko, gdzie szukać. I czego. - Nie odrywałem wzroku od Lovegood, nadal nie potrafiąc pogodzić się z jej obecnością; miejsce na uboczu nie wpisywało się w jej osobowość. I być może właśnie przed tym chciałem ją chronić – bo znałem ją zbyt dobrze. Kochała grać główną rolę. Ale w tym przedstawieniu głównym bohaterom nie był pisany ani heroiczny los, ani chwała, ani blask.
- Odnalezienie Grindewalda to jeden z naszych priorytetów. - Zgodziłem się z Madeline, w końcu odpuszczając Osie; słowa młodej aurorki brzmiały rozsądnie. - Porozumienie się z Dippettem, obserwowanie uczniów, szukanie śladów w Hogwarcie – od tego powinniśmy zacząć. - Nawet, jeśli nie brzmiało to jak plan, stanowiło jakiś początek. Szczerze próbowałem weprzeć sobie do głowy myśl, ze Grindewald jednak sczezł. Wiara w bajki i przychylność losu przychodziła mi jednak coraz trudniej.
- W chwili obecnej czeka nas jednak jeszcze jedno, bardzo ważne zadanie. Jak wspomniałem wcześniej, profesor Bagshot daje nam nadzieję. Anomalie nie są nieodwracalne. - I oby w tej kwestii profesor się nie myliła. - Możemy je naprawiać. Co więcej, prawdopodobnie możemy nawet ustabilizować magię w sposób, który poprawi... magiczną aurę danych miejsc na naszą korzyść. To nie będzie łatwe. Ministerstwu najpewniej nie spodoba się nasza samowolka, ale w chwili obecnej nie możemy obdarzyć Tufta zaufaniem. Musimy działać na własną rękę i polegać wyłącznie na sobie. Wiecie na pewno, na czym polega zaklęcie imperiusa i musicie liczyć się z tym, że nasz wróg potrafi się nim posługiwać. - Grindewald z pewnością. Rycerze również mogli, było już pewne, że zagłębiają tajniki czarnej magii. - W miejscach anomalii szukajcie newralgicznych punktów. - Tłumaczyłem dalej, choć nawet dla mnie to ujarzmianie magii brzmiało jeszcze zbyt abstrakcyjnie, ale jakoś tak widok zebranych w ciasnym pomieszczeniu ludzi, gotowych do tego, by zmieniać świat na lepszy, rozgrzewał krew w moich naczyniach, sprawiając, że miałem siłę na więcej. - Będziecie musieli posłużyć się własną logiką, by je odkryć. Starajcie się przywrócić miejsca do dawnego stanu, zwłaszcza przy pomocy zaklęć z dziedziny obrony. I nie odpuszczajcie, dopóki nie będziecie pewni, że magia została ustabilizowana. Przede wszystkim jednak, nie dajcie się złapać. - I o to ostatnie obawiałem się w szczególności.
W ciągu ostatnich miesięcy zbyt wiele akcji ratunkowych kończyło się niepowodzeniem.
- Zaufany łamacz klątw w naszych szeregach będzie bardzo przydatny. - Nie znałem Lucindy Selwyn, ale słowa Justine i Alexandra wystarczyły, by przekonać mnie - i zapewne pozostałych - że mogła okazać się niezbędna w naszych szeregach. - Zwłaszcza, jak wskazała Justine, wiemy na pewno, że Mulciber zna się na ich nakładaniu. Wiemy również, że zasila szeregi Rycerzy Walpurgii. - Zamilkłem na chwilę; powietrze zrobiło się ciężkie, zupełnie tak, jakby wewnątrz ścian drzemała klątwa, a ktoś rzucił na wszystkich hexa revelio. Co do tego, że Rycerze mieli być przekleństwem nie było już żadnych wątpliwości. Czułem na sobie spojrzenie Samuela; Skamander jako jeden z nielicznych rozumiał skalę zagrożenia. - Trzecia siła. Niektórzy z was są z nami dziś pierwszy raz, inni nie mieli okazji śledzić informacji, które pojawiały się w kwaterze, więc postaram się wam streścić ten temat. Rycerze Walpurgii działali jeszcze za czasów Hogwartu, z pewnością w latach mojego pobytu. Utalentowani, żądni władzy, omamieni wizją potęgi czarnej magii. Byli dobierani ostrożnie. Selekcjonowani. W głównej mierze do stowarzyszenia należeli arystokraci – nadal należą. Perseus Avery, Cassius, Nicholas i - ostatnie imię nie chciało przejść mi przez gardło - Percival Nott. Tristan Rosier, Samantha Weasley, Craig Burke, zesłany do azkabanu. Wśród nich byli także Deimos Carrow i Samael Avery. - Ale ci pożegnali się już z tym światem. - Dalej, wspomniany wcześniej Ramsey Muciber, Douglas Jones, Crispin Russell i kobieta o azjatyckich rysach twarzy. A na ich czele... cóż, tego nie wiemy. Czarny Pan.- Czy był jednym z arystokratów? Jeśli tak, to czy któryś z dwudziestu ośmiu rodów zyskał przewagę nad innymi? - Rycerze Walpurgii z pewnością potrafią posługiwać się czarną magią. Garrett i Brendan na własne oczy widzieli, jak rozpływali się w czarnej, smolistej mgle. Czego chcą, z kim współpracują – tego nie jesteśmy pewni, jednak mężczyzna, który im przewodzi, zyskał sobie szacunek i posłuch pośród największych konserwatystów i szumowin, które potrafią mordować z zimną krwią. - Mulciber z pewnością, dlaczego pozostali mieliby być inni? Arystokraci może i nie lubili brudzić sobie rąk, z drugiej jednak strony... równie źle znosili fakt, że ktoś mógł być od nich w czymś lepszy. Nawet, jeśli chodziło o pozbawianie życia. - Potrzebujemy wiedzieć więcej. W tej chwili nie mamy nawet pewności, czy porozumiewają się z Grindewaldem lub podporządkowują sobie Ministerstwo, ale patrząc na nagromadzenie znaczących nazwisk, drugi scenariusz wydaje się całkiem prawdopodobny. Jeśli posiadacie jakiekolwiek informacje, które mogą okazać się przydatne, to najlepsza chwila na dyskusję. - I na to, aby solidnie przyłożyć się do ćwiczeń – musieli wiedzieć o naszych działaniach, Avery z pewnością nie omieszkał zdradzić nazwisk Zakonników. Bo skąd, jeśli nie przez niego, Rycerzom było spieszno do rozmowy akurat z Garrettem?
Zwróciłem spojrzenie w jego stronę, milcząc na temat nazwiska, które już kilkakrotnie padło z ust Zakonników, chwilowo odkładając temat czarnoksiężnika na półkę.
| Na odpis macie 48 godzin.
- Spróbujcie skłonić go do rozważań. Znam go wystarczająco długo i wiem, że żadne przekonywania go nie ugną, dopóki sam nie dojdzie do wniosku, że następstwem neutralności będzie wyłącznie zniszczenie. - zwróciłem się do Garretta, przelotnie spoglądając także na Constantine'a – on również mógł przysłużyć się w naprowadzeniu Ulyssesa do refleksji nad wojną, która ciągle była jeszcze w powijakach, ale o nieuchronności której wszyscy byli już przekonani. Po chwili przeniosłem wzrok na Benjamina, który w lot mógł złapać moje myśli. W tym pomieszczeniu znajdowały się tylko dwie osoby, które były w stanie skłonić Ollivandera do porzucenia swojej dziewiczej neutralności. Dotychczas zawsze się udawało. Wyrwać go ze sztywnych ram nazwiska, skłonić do działania wbrew zasadom – nawet, jeśli w odpowiedzi wyłącznie wywracał oczami z zażenowania. To musieliśmy być my. Ale obaj wiedzieliśmy także, że zanim to nastąpi, Ulysses będzie potrzebował czasu.
Komunikacja w niemal trzydziestoosobowym gronie była ciężka; moje spojrzenia energicznie wędrowały między rozmówcami, wyjątkowo źle znosząc obojętność sprezentowaną przez Osę.
- Uczniowie mogą okazać się cennym źródłem informacji. - Wtrąciłem się, gdy Weasley odpowiadał na sugestie profesora astronomii. - Być może rozwiązanie znajduje się tuż pod naszymi nosami. Wśród nas znajduje się wielu nauczycieli oraz pracowników szkoły. Wykorzystajmy to. - Zgodziłem się, wierząc, że pod patronatem Dippetta Hogwart był znacznie przychylniejszy naszym działaniom. Był wszak dyrektorem także za moich czasów - i choć za jego kadencji zdarzył się przykry wypadek, Dippett nigdy nie dopuściłby do tego, by czarna magia panoszyła się w murach zamku. - Poppy, być może jest za wcześnie, byś była w stanie powiedzieć coś o trójce uzdolnionych dzieci, ale przez ten cały czas byłaś w Hogwarcie. Może dostrzegłaś jakieś... niepokojące znaki wśród uczniów? - Zajmowała się skrzydłem szpitalnym. Co więcej, była całkowitą służbistką w kwestii zawodowej. Jej dociekliwość, choć zwykle przyprawiała mnie o pobłażliwy uśmiech na twarzy, mogła okazać się przydatna. - Evey to dobry auror. Wcielenie jej w nasze szeregi będzie słusznym krokiem. - Dodałem, w geście aprobaty energicznie potakując głową.
- Jesteś jasnowidzem? - zwróciłem się do Lorraine w chwili, gdy nauczyciel (którego nazwiska nadal nie mogłem sobie przypomnieć) wspomniał o jej darze. Nigdy nie byłem zbyt przesądny i sceptycznie podchodziłem do jasnowidzów, a jednak wyprawa do Kruczej Wieży uświadomiła mi, że nie wszystkie przesłania mające więcej wspólnego z legendami czy wróżbami należało zamiatać pod dywan. - Wybacz mi, jeśli pytając cię popełnię jakąś gafę, ta dziedzina magii pozostaje dla mnie obca – zacząłem ostrożnie - ale czy twój... - zawiesiłem na moment głos, poszukując odpowiedniego określenia - dar może nam pomóc? Czy, poza ostrzeżeniem, widziałaś coś, co może naprowadzić nas na trop wroga? - wroga, czy może raczej wrogów - pojawiało się ich coraz więcej i nie wszyscy zdawali się ze sobą współpracować lub mieć zbieżne cele, porywając się na różne metody. Grindewald podporządkował sobie Ministerstwo i Hogwart, działał poprzez propagandę, a Rycerze... Rycerze pozostawali w cieniu. Niewidoczni, cisi. Łączyło ich jedno. To, co zawsze spaja wszystkich ludzi o plugawych sercach.
Czarna magia.
Pytanie Adriena sprowadzało dywagacje na kruchą ścieżkę prawdy; podskórnie czułem, że utrzymanie jej w ryzach było ekstremalnie trudne, z ulgą przyjąłem jednak zamknięcie tematu przez Garretta, które – przynajmniej na jakiś czas – powinno odciągnąć myśli Zakonników od tej puszki Pandory. Byłem wdzięczny Weasleyowi, że wziął na siebie niewdzięczny obowiązek kłamstwa. Być może takie słowa nigdy nie byłyby w stanie przejść mi przez gardło; o wiele łatwiej przychodziło mi zatapianie rozmówców w metaforach oscylujących wokół prawdy, niż podawanie fałszywych informacji.
Choć Lovegood pewnie i tak miała już swoje zdanie w tym temacie.
Za każdym razem, gdy moje spojrzenie przypadkiem zatrzymało się na jej sylwetce, mój żołądek stawał się nieznośnie lekki, lewitując gdzieś w okolice krtani, a tętno rozpędzało się do nieprzyjemnego galopu.
- Zbadanie przeszłości dzieci w istocie może pomóc. Profesor Bagshot pracuje nad tym, a także nad innymi aspektami ich zdolności. Dlatego potrzebuje pomocy, także medyków. Ich udział jest niezastąpiony - zwróciłem się w kierunku Josie – Swoją drogą nie zdziwi mnie wcale, jeśli żadne z nich nie będzie miało szlachetnego rodowodu. - Który przecież nie miał żadnego znaczenia, poza wprowadzeniem sztucznego podziału społecznego – ale o tym członkowie Zakonu Feniksa wiedzieli. Tylko mnie jakoś ten temat nieustannie nękał, być może dlatego, że w przeszłości sam byłem na tyle głupi, by wierzyć w wyższość płynącą z mojego urodzenia. Martwi wszyscy byliśmy równi.
- Być może wprawiony legilimenta byłby w stanie wydobyć coś z Tuft... - zgodziłem się z Madeline, przenosząc swoje spojrzenie na Selwyna, który zupełnie przypadkiem zdradził się przede mną ze swoimi talentami. Obaj wiedzieliśmy, że jego zdolności wymagały jeszcze sporego szlifu – ale skoro wrócił z martwych, nie zamierzałem mu odpuścić, mając w tym także własny cel. - … ale wyprawa do Azkabanu to nadal samobójcza misja. Poruszanie się tam bez patronusa u boku byłoby niemożliwe. Z nimi – również. Z łatwością by nas namierzono. - Skomentowałem słowa Seliny, wwiercając w nią stalowe spojrzenie. Musiała w końcu na mnie spojrzeć – nawet, jeśli miała zrobić to wyłącznie w celu zgromienia mnie wzrokiem za krytykę, niemniej – rzeczową. - Próba wyciągnięcia dokumentów z Ministerstwa może okazać się znacznie łatwiejsza, choć z drugiej strony to byłoby za proste, gdyby jakiekolwiek dowody zbrodni Grindewalda czy Tuft nadal istniały. Niemniej, można spróbować. Pytanie tylko, gdzie szukać. I czego. - Nie odrywałem wzroku od Lovegood, nadal nie potrafiąc pogodzić się z jej obecnością; miejsce na uboczu nie wpisywało się w jej osobowość. I być może właśnie przed tym chciałem ją chronić – bo znałem ją zbyt dobrze. Kochała grać główną rolę. Ale w tym przedstawieniu głównym bohaterom nie był pisany ani heroiczny los, ani chwała, ani blask.
- Odnalezienie Grindewalda to jeden z naszych priorytetów. - Zgodziłem się z Madeline, w końcu odpuszczając Osie; słowa młodej aurorki brzmiały rozsądnie. - Porozumienie się z Dippettem, obserwowanie uczniów, szukanie śladów w Hogwarcie – od tego powinniśmy zacząć. - Nawet, jeśli nie brzmiało to jak plan, stanowiło jakiś początek. Szczerze próbowałem weprzeć sobie do głowy myśl, ze Grindewald jednak sczezł. Wiara w bajki i przychylność losu przychodziła mi jednak coraz trudniej.
- W chwili obecnej czeka nas jednak jeszcze jedno, bardzo ważne zadanie. Jak wspomniałem wcześniej, profesor Bagshot daje nam nadzieję. Anomalie nie są nieodwracalne. - I oby w tej kwestii profesor się nie myliła. - Możemy je naprawiać. Co więcej, prawdopodobnie możemy nawet ustabilizować magię w sposób, który poprawi... magiczną aurę danych miejsc na naszą korzyść. To nie będzie łatwe. Ministerstwu najpewniej nie spodoba się nasza samowolka, ale w chwili obecnej nie możemy obdarzyć Tufta zaufaniem. Musimy działać na własną rękę i polegać wyłącznie na sobie. Wiecie na pewno, na czym polega zaklęcie imperiusa i musicie liczyć się z tym, że nasz wróg potrafi się nim posługiwać. - Grindewald z pewnością. Rycerze również mogli, było już pewne, że zagłębiają tajniki czarnej magii. - W miejscach anomalii szukajcie newralgicznych punktów. - Tłumaczyłem dalej, choć nawet dla mnie to ujarzmianie magii brzmiało jeszcze zbyt abstrakcyjnie, ale jakoś tak widok zebranych w ciasnym pomieszczeniu ludzi, gotowych do tego, by zmieniać świat na lepszy, rozgrzewał krew w moich naczyniach, sprawiając, że miałem siłę na więcej. - Będziecie musieli posłużyć się własną logiką, by je odkryć. Starajcie się przywrócić miejsca do dawnego stanu, zwłaszcza przy pomocy zaklęć z dziedziny obrony. I nie odpuszczajcie, dopóki nie będziecie pewni, że magia została ustabilizowana. Przede wszystkim jednak, nie dajcie się złapać. - I o to ostatnie obawiałem się w szczególności.
W ciągu ostatnich miesięcy zbyt wiele akcji ratunkowych kończyło się niepowodzeniem.
- Zaufany łamacz klątw w naszych szeregach będzie bardzo przydatny. - Nie znałem Lucindy Selwyn, ale słowa Justine i Alexandra wystarczyły, by przekonać mnie - i zapewne pozostałych - że mogła okazać się niezbędna w naszych szeregach. - Zwłaszcza, jak wskazała Justine, wiemy na pewno, że Mulciber zna się na ich nakładaniu. Wiemy również, że zasila szeregi Rycerzy Walpurgii. - Zamilkłem na chwilę; powietrze zrobiło się ciężkie, zupełnie tak, jakby wewnątrz ścian drzemała klątwa, a ktoś rzucił na wszystkich hexa revelio. Co do tego, że Rycerze mieli być przekleństwem nie było już żadnych wątpliwości. Czułem na sobie spojrzenie Samuela; Skamander jako jeden z nielicznych rozumiał skalę zagrożenia. - Trzecia siła. Niektórzy z was są z nami dziś pierwszy raz, inni nie mieli okazji śledzić informacji, które pojawiały się w kwaterze, więc postaram się wam streścić ten temat. Rycerze Walpurgii działali jeszcze za czasów Hogwartu, z pewnością w latach mojego pobytu. Utalentowani, żądni władzy, omamieni wizją potęgi czarnej magii. Byli dobierani ostrożnie. Selekcjonowani. W głównej mierze do stowarzyszenia należeli arystokraci – nadal należą. Perseus Avery, Cassius, Nicholas i - ostatnie imię nie chciało przejść mi przez gardło - Percival Nott. Tristan Rosier, Samantha Weasley, Craig Burke, zesłany do azkabanu. Wśród nich byli także Deimos Carrow i Samael Avery. - Ale ci pożegnali się już z tym światem. - Dalej, wspomniany wcześniej Ramsey Muciber, Douglas Jones, Crispin Russell i kobieta o azjatyckich rysach twarzy. A na ich czele... cóż, tego nie wiemy. Czarny Pan.- Czy był jednym z arystokratów? Jeśli tak, to czy któryś z dwudziestu ośmiu rodów zyskał przewagę nad innymi? - Rycerze Walpurgii z pewnością potrafią posługiwać się czarną magią. Garrett i Brendan na własne oczy widzieli, jak rozpływali się w czarnej, smolistej mgle. Czego chcą, z kim współpracują – tego nie jesteśmy pewni, jednak mężczyzna, który im przewodzi, zyskał sobie szacunek i posłuch pośród największych konserwatystów i szumowin, które potrafią mordować z zimną krwią. - Mulciber z pewnością, dlaczego pozostali mieliby być inni? Arystokraci może i nie lubili brudzić sobie rąk, z drugiej jednak strony... równie źle znosili fakt, że ktoś mógł być od nich w czymś lepszy. Nawet, jeśli chodziło o pozbawianie życia. - Potrzebujemy wiedzieć więcej. W tej chwili nie mamy nawet pewności, czy porozumiewają się z Grindewaldem lub podporządkowują sobie Ministerstwo, ale patrząc na nagromadzenie znaczących nazwisk, drugi scenariusz wydaje się całkiem prawdopodobny. Jeśli posiadacie jakiekolwiek informacje, które mogą okazać się przydatne, to najlepsza chwila na dyskusję. - I na to, aby solidnie przyłożyć się do ćwiczeń – musieli wiedzieć o naszych działaniach, Avery z pewnością nie omieszkał zdradzić nazwisk Zakonników. Bo skąd, jeśli nie przez niego, Rycerzom było spieszno do rozmowy akurat z Garrettem?
Zwróciłem spojrzenie w jego stronę, milcząc na temat nazwiska, które już kilkakrotnie padło z ust Zakonników, chwilowo odkładając temat czarnoksiężnika na półkę.
| Na odpis macie 48 godzin.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Wright przez chwilę wpatrywał się w odzywającego się na temat Ulyssesa Constantine'a z czymś w rodzaju zirytowanego niedowierzania. - Neutralność nie jest cnotą, neutralność oznacza, że ślizgasz się pomiędzy, w brudzie okropieństw, do jakich dopuszczają się potwory jak Grindelwald albo plugawi Rycerze Walpurgii, poniekąd wspierając ich zbrodnie - powiedział głośno, jeszcze zanim dyskusja zeszła na temat trzeciej siły. - Na ramionach każdego z nas spoczywają równie wielkie obowiązki, także wobec szlacheckich rodzin - tu machnął wielką ręką, prawie uderzając przy okazji udo Seliny, wskazując gdzieś w stronę Lorraine i Alexandra - ale są one nieistotne i nieważne wobec tego, z czym walczymy - zakończył wyraźnie poruszony, nie tyle samą wypowiedzią Constantine'a, co uznaniem, że Ollivander, którego znał od lat i pokochał, mógłby mieć na głowie ważniejsze obowiązki od walki o dobro. - Niedługo z nim porozmawiam - dodał, powracając spojrzeniem do Fredericka; może zrobią to razem. Po tym krótkim wyrazie zbulwersowania Wright ponownie umilkł, wiedząc, że swoją wiedzą - a raczej jej brakiem - nie przyczyni się do rozjaśnienia kwestii anomalii oraz drzemiących w dzieciach mocy. Starał się jednak słuchać jak najdokładniej zarówno Minnie, Adriena jak i następnych wypowiadających się w tym temacie, chociaż nie rozumiał połowy aluzji i wyjaśnień, to budował w swojej głowie dość chwiejny obraz tego, z czym mogli mieć do czynienia. Z parszywą, czarną magią, z praktykami, sprowadzającymi na dzieci okropne cierpienia, z wykorzystywaniem najsłabszych z przekraczaniem słusznie narzuconych granic magicznych praktyk. Znów zrobiło mu się trochę mdło, ale na szczęście siedział na podłodze, skrywając szarość twarzy za brodą i cieniem zajmujących miejsca przy stole osób. Kiwnął tylko głową, gdy wspomniano nazwisko Lulynn - była odważna i mądra, jej obecność w Zakonie z pewnością będzie więcej niż przydatna. Zamierzał odezwać się dopiero w momencie, w którym rozmowa zeszła na zniknięcie Grindelwalda, lecz zanim podzieliłby się z innymi niezwykle odkrywczym przekonaniem, że ten potwór na pewno czołga się gdzieś ku odzyskaniu życia i siły, Eileen poruszyła niezwykle wrażliwą strunę, zrywającą Wrighta na równe nogi. Nie zrobił tego przesadnie spektakularnie, nie wywrócił krzesła siedzącego przed nim zakonnika ani nie rozdarł szat. - To na pewno pieprzony Rosier, szumowina i psidwakosyn - zagrzmiał, wpatrując się w Wilde. Nie miał żadnych dowodów a jedyna poszlaka, prowadząca ku Dover, wydawała się śmiesznie nieistotna, ale w obecnym czasie nawet płatek róży, pozostawiony na miejscu zbrodni - przywiany przypadkowym podmuchem wiatru z pobliskiej kwiaciarni - byłby dla Benjamina niezbitym dowodem na to, że morderstwa dokonał Tristan. Wątpił, by ten stworzył w swoim wychuchanym dworku miejsce kaźni dzieci, był na to zbyt leniwy, zapewne spędzając dzień na uwodzeniu złotowłosych półwili i piciu wina droższego niż benjaminowa pensja, ale z pewnością odpowiadał za inne zbrodnie. - Mówił coś jeszcze? - zapytał gwałtownie, gotów dopaść tematu i rozszarpać go na kawałki, doprowadzające do Tristana. Tak, jakby zgromadzeni tu Zakonnicy w większości nie wiedzieli już, że szlachcic odpowiedzialny jest za parszywe zbrodnie a jego miejsce było w Azkabanie. Jakieś włamanie tam, włamanie do gabinetu Ministra; słuchał tego jednym uchem, zgadzając się z tym, że te pomysły są zbyt niebezpieczne i mogą ściągnąć na nich wyłącznie zgubę. Ponownie nie zdążył się jednak wypowiedzieć, bowiem odezwał się Selwyn - niosąc ze sobą jeszcze gorsze wieści.
Zostawili tam Cassiana. Wroga niechęć Wrighta, widoczna w aurze, jaka go otaczała po powstaniu z podłogi, natychmiast zgasła, jakby zdmuchniętą tą przerażającą świadomością, dokładającą swą cegiełkę do pożerającej go od środka depresji. Zostawili tam zakonnika, zginął, zapewne uduszony trującym dymem, pojmany - a co, jeśli jednak przeżył, jeśli był torturowany, jeśli zdradził coś o Zakonie? Brodacz ciężko oparł się o ścianę, na chwilę tracąc z pola uwagi przebieg dalszej konwersacji. Nie sądził, że wspomnienia odsieczy mogą stać się jeszcze bardziej bolesne, a jednak - udało się to osiągnąć i zabliźniona, a raczej zakryta następnymi ranami anomalii, rana, otworzyła się, zalewając go kolejną porcją wyrzutów sumienia. Mógł tylko słuchać, skupiając się bardziej na słowach Garretta i Fredericka; o obserwowaniu uczniów, o współpracy, o kolejnych pomysłach. Wiadomość o śmierci Cassiana przygniotła Bena do tego stopnia, że milczał przez długi czas a zagłębienie we własnych myślach miało pewien plus - nawet nie wzdrygnął się, gdy padło pytanie o przyczyny anomalii. Zadrżał dopiero, gdy Frederick przypomniał o trzeciej sile, o Rycerzach Walpurgii, wymieniając kolejno znane imiona i nazwiska, a obok siebie: te najważniejsze. Percival Nott, Tristan Rosier. Pauza, jaką wykonał Fox tuż przed imieniem Percivala nie umknęła uwadze Bena, ale nie zareagował w żaden sposób, dla odmiany wpatrując się w blat stołu a nie w podłogę. Zacisnął dłonie w pięści, z całych sił powstrzymując serię pamiętających lepsze czasy bluzgów. Zdrajcy, mordercy, szaleńcy. Jego przyjaciele.
- Powinniśmy ich obserwować. Nie wiem, jak dokładnie, i na ile śledzenie ich poczynań byłoby rozsądne, zwłaszcza, że zapewne wiedzą o naszych personaliach - przynajmniej tych, którzy są w Zakonie od dawna - ale...na pewno muszą się gdzieś spotykać. Wymieniać informacjami. Gdzieś popełniać błędy - powiedział, starając się brzmieć spokojnie, choć jego głos dziwnie drżał z wściekłości, jakby znów przechodził magiczną mutację. - Adrien ma ku temu chyba najlepsze warunki, Nott to w końcu jego zięć - powiedział, podnosząc pytający wzrok na Carrowa. Co zamierzał w tej sytuacji zrobić, wiedząc, że jego córka jest żoną mordercy? Kogoś, kto plugawił się czarną magią? Kto sprowadził na niewinne istoty te wszystkie nieszczęścia?
Zostawili tam Cassiana. Wroga niechęć Wrighta, widoczna w aurze, jaka go otaczała po powstaniu z podłogi, natychmiast zgasła, jakby zdmuchniętą tą przerażającą świadomością, dokładającą swą cegiełkę do pożerającej go od środka depresji. Zostawili tam zakonnika, zginął, zapewne uduszony trującym dymem, pojmany - a co, jeśli jednak przeżył, jeśli był torturowany, jeśli zdradził coś o Zakonie? Brodacz ciężko oparł się o ścianę, na chwilę tracąc z pola uwagi przebieg dalszej konwersacji. Nie sądził, że wspomnienia odsieczy mogą stać się jeszcze bardziej bolesne, a jednak - udało się to osiągnąć i zabliźniona, a raczej zakryta następnymi ranami anomalii, rana, otworzyła się, zalewając go kolejną porcją wyrzutów sumienia. Mógł tylko słuchać, skupiając się bardziej na słowach Garretta i Fredericka; o obserwowaniu uczniów, o współpracy, o kolejnych pomysłach. Wiadomość o śmierci Cassiana przygniotła Bena do tego stopnia, że milczał przez długi czas a zagłębienie we własnych myślach miało pewien plus - nawet nie wzdrygnął się, gdy padło pytanie o przyczyny anomalii. Zadrżał dopiero, gdy Frederick przypomniał o trzeciej sile, o Rycerzach Walpurgii, wymieniając kolejno znane imiona i nazwiska, a obok siebie: te najważniejsze. Percival Nott, Tristan Rosier. Pauza, jaką wykonał Fox tuż przed imieniem Percivala nie umknęła uwadze Bena, ale nie zareagował w żaden sposób, dla odmiany wpatrując się w blat stołu a nie w podłogę. Zacisnął dłonie w pięści, z całych sił powstrzymując serię pamiętających lepsze czasy bluzgów. Zdrajcy, mordercy, szaleńcy. Jego przyjaciele.
- Powinniśmy ich obserwować. Nie wiem, jak dokładnie, i na ile śledzenie ich poczynań byłoby rozsądne, zwłaszcza, że zapewne wiedzą o naszych personaliach - przynajmniej tych, którzy są w Zakonie od dawna - ale...na pewno muszą się gdzieś spotykać. Wymieniać informacjami. Gdzieś popełniać błędy - powiedział, starając się brzmieć spokojnie, choć jego głos dziwnie drżał z wściekłości, jakby znów przechodził magiczną mutację. - Adrien ma ku temu chyba najlepsze warunki, Nott to w końcu jego zięć - powiedział, podnosząc pytający wzrok na Carrowa. Co zamierzał w tej sytuacji zrobić, wiedząc, że jego córka jest żoną mordercy? Kogoś, kto plugawił się czarną magią? Kto sprowadził na niewinne istoty te wszystkie nieszczęścia?
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podzielność uwagi to ważna cecha, umiejętność, którą można wyćwiczyć. Samej Eileen wydawało się, że była w stanie się rozdwoić, żeby jakąś sprawę, nagłą, wymagającą uwagi, doprowadzić do końca. Teraz jednak, im dłużej wsłuchiwała się w głosy swoich przyjaciół, współtowarzyszy w działaniach dążących do uleczenia tego świata, tym bardziej przestawała wierzyć w to, że nie umie zebrać myśli w całość. Dzieci, na miecz Godryka, dzieci jako ofiary. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co im robił i co musiały przeżyć, kiedy jeszcze Grindelwald wesoło planował umieszczenie Sasabonsama w Hogwarcie i pilnował, żeby codziennie działa im się jakaś krzywda, bo przecież do tego to wszystko dążyło. Do poczynienia wszystkim krzywdy. Źrenice zwężały się i rozszerzały na przemian, gdy skakała od jednej sylwetki do drugiej, chłonąc kolejne informacje. Wciąż z bladą twarzą, ale skupieniem ponad miarę, na krótką chwilę zatrzymała się przy Adrienie, potem przeskoczyła tęczówkami na Garretta. Skrzynia zniknęła? Wzrok przetoczył się na Minnie. Na posadzie profesora zielarstwa nie spędziła zbyt wiele czasu, ale zdołała szczęśliwie dokończyć roślinną edukację kilkudziesięciu uczniów. Minnie była jedną ze zdolniejszych, których przyszło jej uczyć. Zawsze prezentująca najwyższy poziom ambicji, inteligencją i ciekawością przewyższająca wielu ze swojego lub pobocznego domu. Teraz, po skończonej szkole, wiedziała jeszcze więcej i Eileen z uwagą chciała wysłuchać jej teorii na temat obskurusa. Zaraz potem ta uwaga została przeniesiona na Alexa. Wzięła głęboki wdech, prędko rozumiejąc wszystko, co miał do powiedzenia. Cassian walczył do końca.
– Zginął… w złym momencie, ale zginął dobrze. Tak, jak powinien zginąć każdy, kto walczy o lepsze czasy – odpowiedziała Alexowi, chcąc go w ten sposób choć odrobinę podnieść na duchu.
Umysł miała już porządnie rozgrzany, przewijały się w nim tysiące myśli, wyobrażeń i pisanych niewidzialną dłonią słów. Jej teorie mieszały się teraz z tymi wypowiedzianymi przez innych. Dover. Dover.
Podniosła wzrok znów na Garretta, wpatrując się w jego twarz nierozumiejącym z początku wzrokiem. Jego determinacja szybko jej się udzieliła i mimo skóry drżącej jak galaretka z ikry ramory, zmarszczyła brwi, próbując po raz kolejny zagłębić się w obcym terytorium, na które wrzuciła ją anomalia. Nagła reakcja Bena przyspieszyła bicie jej serca, wydusiła do krwi pokłady adrenaliny, która i tak ostatnimi czasy płynęła w niej strumieniami. Tylko ona się wtedy przedstawiła. W dodatku imieniem, które słabo było kojarzone z nią samą.
– Nie wiem – zagotowała się w niej, kiedy to powiedziała. Kolejne nie wiem nic nie wnosiło do sprawy, a przecież w ten sposób mogli kogoś odkryć, namierzyć. Myśl, Eileen, no myśl! – Myssleine – nagłe olśnienie wbiło się kolejnym szpikulcem w jej głowę. – Powiedział to słowo, ale nic się potem nie stało, pamiętam. To nie była chyba inkantacja. A o Dover… nie pamiętam. Nie mówił zbyt wiele. Pamiętam tylko, że powtarzał coś kilka razy, zanim poczułam, jak… jak odchodzą ode mnie siły. Nie wiem, czym było to spowodowane, ale być może był słaby – jej wzrok znów wylądował na Selwynie. Przestała memlać w palcach skrawki materiału czarnej sukienki, kiedy zorientowała się, jak mocno to robi. Wygniecenia nakryła dłonią. Wiedziała, że mogła zaufać młodemu uzdrowicielowi, ale… Merlinie, grzebanie w umyśle będzie bolało, a ona tak bardzo teraz stroniła od bólu. – Jeśli… jeśli to pomoże, to oczywiście, zgadzam się.
Umilkła, gryząc namiętnie dolną wargę, jakby to miało jej pomóc w pozbyciu się natrętnych myśli. Nie radziła sobie z tym wszystkim, choć bardzo chciała. Może Alex jej w tym pomoże?
Zacisnęła żeby i skupiła się na głosie Freda, który wprowadzał do ich dyskusji kolejne fakty. A więc anomalie można było naprawić… ten chaos będzie można uporządkować. Gdy jej źrenice przepłynęły przez towarzystwo i natrafiły przez przypadek na Justine, nie pozwoliła im płynąć dalej. Jej Just. Co łączyło ją z Mulciberem? Wiedziała? A może zapomniała?
Okiełznanie anomalii było priorytetem – jednym z wielu, ale, jak mogłoby się zdawać, prawdopodobnie tym najważniejszym, przynajmniej na tę chwilę.
– Jeśli znałabym lokalizację kogoś z ich ugrupowania, mogłabym ich śledzić. Jestem animagiem, świetnie radzę sobie z przestworzami. Nie powinni móc sięgnąć nieba i skrytego wśród gałęzi ptasiego drapieżnika. Mogłabym obserwować też Dippeta, ale to wykracza poza moje kompetencje. Oddał Hogwartowi dawny porządek, nie chcę robić z niego wroga – zerknęła na Pomonę, na Poppy, na Jaydena. – Chyba żadne z nas nie chce. Obrazy mogłyby jednak wiele powiedzieć.
Trzecia siła stawała się coraz bardziej niebezpieczna, a ich siła rosła z każdym wypowiadanym przez Zakon słowem. Lord Voldemort, Czarny Pan. Ten, kto nadawał sobie tytuły podobne do tych, był świadom swojej siły… lub jej braku i w ten sposób, mamiąc wszystkich podwładnych, próbował pozyskać potrzebną sobie moc. Niby wiedzieli o nich tyle, a jednak wciąż nic.
Wstrząsnęło nią, kiedy usłyszała, co powiedział do Adriena Ben. Popatrzyła na nich, szukając w twarzach obu oznak skrywanych waśni, być może osobistych niesnasek, bo nie chciało jej się wierzyć, że taka rewelacja miała miejsce w ich szeregach.
– To prawda? – pytanie skierowała do lorda Carrowa.
Nie kryła zaskoczenia.
– Zginął… w złym momencie, ale zginął dobrze. Tak, jak powinien zginąć każdy, kto walczy o lepsze czasy – odpowiedziała Alexowi, chcąc go w ten sposób choć odrobinę podnieść na duchu.
Umysł miała już porządnie rozgrzany, przewijały się w nim tysiące myśli, wyobrażeń i pisanych niewidzialną dłonią słów. Jej teorie mieszały się teraz z tymi wypowiedzianymi przez innych. Dover. Dover.
Podniosła wzrok znów na Garretta, wpatrując się w jego twarz nierozumiejącym z początku wzrokiem. Jego determinacja szybko jej się udzieliła i mimo skóry drżącej jak galaretka z ikry ramory, zmarszczyła brwi, próbując po raz kolejny zagłębić się w obcym terytorium, na które wrzuciła ją anomalia. Nagła reakcja Bena przyspieszyła bicie jej serca, wydusiła do krwi pokłady adrenaliny, która i tak ostatnimi czasy płynęła w niej strumieniami. Tylko ona się wtedy przedstawiła. W dodatku imieniem, które słabo było kojarzone z nią samą.
– Nie wiem – zagotowała się w niej, kiedy to powiedziała. Kolejne nie wiem nic nie wnosiło do sprawy, a przecież w ten sposób mogli kogoś odkryć, namierzyć. Myśl, Eileen, no myśl! – Myssleine – nagłe olśnienie wbiło się kolejnym szpikulcem w jej głowę. – Powiedział to słowo, ale nic się potem nie stało, pamiętam. To nie była chyba inkantacja. A o Dover… nie pamiętam. Nie mówił zbyt wiele. Pamiętam tylko, że powtarzał coś kilka razy, zanim poczułam, jak… jak odchodzą ode mnie siły. Nie wiem, czym było to spowodowane, ale być może był słaby – jej wzrok znów wylądował na Selwynie. Przestała memlać w palcach skrawki materiału czarnej sukienki, kiedy zorientowała się, jak mocno to robi. Wygniecenia nakryła dłonią. Wiedziała, że mogła zaufać młodemu uzdrowicielowi, ale… Merlinie, grzebanie w umyśle będzie bolało, a ona tak bardzo teraz stroniła od bólu. – Jeśli… jeśli to pomoże, to oczywiście, zgadzam się.
Umilkła, gryząc namiętnie dolną wargę, jakby to miało jej pomóc w pozbyciu się natrętnych myśli. Nie radziła sobie z tym wszystkim, choć bardzo chciała. Może Alex jej w tym pomoże?
Zacisnęła żeby i skupiła się na głosie Freda, który wprowadzał do ich dyskusji kolejne fakty. A więc anomalie można było naprawić… ten chaos będzie można uporządkować. Gdy jej źrenice przepłynęły przez towarzystwo i natrafiły przez przypadek na Justine, nie pozwoliła im płynąć dalej. Jej Just. Co łączyło ją z Mulciberem? Wiedziała? A może zapomniała?
Okiełznanie anomalii było priorytetem – jednym z wielu, ale, jak mogłoby się zdawać, prawdopodobnie tym najważniejszym, przynajmniej na tę chwilę.
– Jeśli znałabym lokalizację kogoś z ich ugrupowania, mogłabym ich śledzić. Jestem animagiem, świetnie radzę sobie z przestworzami. Nie powinni móc sięgnąć nieba i skrytego wśród gałęzi ptasiego drapieżnika. Mogłabym obserwować też Dippeta, ale to wykracza poza moje kompetencje. Oddał Hogwartowi dawny porządek, nie chcę robić z niego wroga – zerknęła na Pomonę, na Poppy, na Jaydena. – Chyba żadne z nas nie chce. Obrazy mogłyby jednak wiele powiedzieć.
Trzecia siła stawała się coraz bardziej niebezpieczna, a ich siła rosła z każdym wypowiadanym przez Zakon słowem. Lord Voldemort, Czarny Pan. Ten, kto nadawał sobie tytuły podobne do tych, był świadom swojej siły… lub jej braku i w ten sposób, mamiąc wszystkich podwładnych, próbował pozyskać potrzebną sobie moc. Niby wiedzieli o nich tyle, a jednak wciąż nic.
Wstrząsnęło nią, kiedy usłyszała, co powiedział do Adriena Ben. Popatrzyła na nich, szukając w twarzach obu oznak skrywanych waśni, być może osobistych niesnasek, bo nie chciało jej się wierzyć, że taka rewelacja miała miejsce w ich szeregach.
– To prawda? – pytanie skierowała do lorda Carrowa.
Nie kryła zaskoczenia.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
To co widziała w śnie w dniu pojawienia się anomalii wstrząsnęło nią bardziej niż większość wizji napływających do niej w ostatnim czasie. Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której mogłaby ich stracić, kogokolwiek z nich. Śmierć wtedy była bardzo namacalna i Lorraine przeżyła koszmar o wiele mocniej niż upadek podczas teleportacji. Słysząc słowa Vane’a nie była zaskoczona. Nie traktowała snu jako wizje, a jako przestrogę, a ta odbiła się po nich wszystkich na różne sposoby. - Dlatego tym bardziej powinniśmy uważać. - odparła. Było tak wiele rzeczy, o których jeszcze nie mieli pojęcia i które dopiero miały się wydarzyć. Szlachcianka przeniosła spojrzenie na stojącego niedaleko drzwi Skamandera. - Uwierz mi, że niczego w swoich wizjach nie uważam za nieważne. Jeżeli tylko jakaś się pojawi… pierwsi będziecie o tym wiedzieć. - powiedziała przejeżdżając wzrokiem po reszcie. Naprawdę chciała dać coś od siebie. Sam fakt, że nie uczestniczyła w odsieczy, że nie mogła im pomóc sprawiał, że czuła się winna. Teraz jednak nie był czas na gdybanie i załamywanie się. Jeżeli było coś na co mogłoby się przydać jej przekleństwo to miała zamiar z tego skorzystać. W pełni. Gdy drzwi się otworzyły, a w nich zobaczyła znajomą twarz męża odetchnęła z ulgą. Byli już prawie wszyscy. Potrzebowali ludzi i dlatego choć nie chciała by ktokolwiek z bliskich jej osób narażał się w podobny sposób to wiedziała, że to decyzja, z którą należy zmierzyć się samemu. - Jeżeli będzie potrzeba ja także mogę z nim porozmawiać – dodała spoglądając na Bena. Wiedziała, że mężczyzna doskonale sobie poradzi, ale Ollivander był uparty, ostrożny, a oni walczyli z trzema frontami jednocześnie i jak na razie napawali się jedynie pojedynczymi zwycięstwami. Wright nie wyglądał zbyt dobrze, ale chyba nikt w obliczu ostatnich wydarzeń nie mógł wyglądać dobrze. Lord Voldemort. Te dwa słowa rozbrzmiewały jej w głowie. Ponoć człowiek boi się tego co dla niego nieznane. Choć w jakiś sposób poznali swojego przeciwnika to było za mało by wiedzieć z czym tak naprawdę się mierzą. Strach pozostawał. Nawet przez chwile nie pomyślała by go zlekceważyć. - Tak – odpowiedziała szybko słysząc pytanie Fox’a. Chyba myślała, że wszyscy o tym wiedzą. Prawdą było, że Lorraine nie obnosiła się ze swoim darem, bo za dar go nie uznawała. Gdyby mogła oddałaby go przy pierwszej okazji. - Niestety nie jest tak, że mogę wybrać sobie moment, w którym zobaczę wizje. Są one przypadkowe, a jedynie w pojedynczych przypadkach udaje mi się dojrzeć coś z własnej woli. Jeżeli tylko coś zobaczę to od razu o tym się dowiecie. Zrobię co w mojej mocy - skwitowała przenosząc po chwili spojrzenie na Archiego. On doskonale wiedział jak to wyglądało, jednak jej dobre samopoczucie nie miało tutaj znaczenia. Była gotowa na poświęcenie i to o wiele większe niż przeżycie kolejnej wizji. Chciała wierzyć, że te zaczną napływać, potrzebowali przewagi. Choć raz. Wyprawa do Azkabanu była misją samobójczą i mogła mieć o wiele większe konsekwencje niż się tego teraz spodziewali, jednak Ministerstwo było już dla nich o wiele bardziej dostępne. Mieli w swoich szeregach aurorów, a sama ona dzięki swojej pracy znawcy prawa i tego, że jej ojciec był członkiem rady, mogła dostać się do Wiznegamotu. - Wątpię by takie dokumenty trafiły do któregokolwiek z departamentów… jedyne miejsce, w którym takie dokumenty mogłyby być przetrzymywane to chyba archiwa Wizengamotu chociaż to też wydaje się być zbyt proste. - miała jednak zamiar o tym pomyśleć. Jeżeli mogła to sprawdzić to na pewno chciała to zrobić. Kiedy Fox przeszedł do mówienia o Rycerzach i ich liderze próbowała to przyswoić. Grunt, że wiedzieli kim oni wszyscy są. Słysząc imię i nazwisko swojego kuzyna drgnęła. Nott był jej rodziną, przyjacielem. Słysząc brzmienie jego imienia wśród morderców, czarnoksiężników… nie potrafiła w to uwierzyć. Kiedy Eileen zapytała Carrowa czy to prawda miała ochotę zrobić to samo. Prawda zawsze była gorzka, zawsze bolała najmocniej. Na to nie mieli już wpływu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
[bylobrzydkobedzieladnie]
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Ostatnio zmieniony przez Lorraine Prewett dnia 16.09.17 10:54, w całości zmieniany 1 raz
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Hogsmeade :: Gospoda pod Świńskim Łbem