Wydarzenia


Ekipa forum
Dobre jadło
AutorWiadomość
Dobre jadło [odnośnik]20.03.17 19:53

Kuchnia

Kuchnia jest pełna drewnianych półek wyłożonych stertą garów - zawsze czystą! Jeszcze są tu inne pomocnice kuchenne jak piekarnik, piec, zlew czy szafki. Wszystko, by dobre jadło rzeczywiście wyczarować, co (prawie) zawsze jest spektakularnym sukcesem. Niestety pomieszczenie nie posiada opcji automatycznego czyszczenia, dlatego w trakcie pichcenia pokój zawsze wygląda jakby przeszło tędy tornado. Ulubioną posypką Pomony jest mąka - zwykle wala się wtedy wszędzie. Ale taki to urok kuchni zapalonej kuchmistrzyni.
Na pomieszczenie nałożone jest zaklęcie Muffliato.


[bylobrzydkobedzieladnie]



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones




Ostatnio zmieniony przez Pomona Sprout dnia 08.10.18 10:52, w całości zmieniany 3 razy
Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Dobre jadło [odnośnik]28.04.17 21:10
26.04

Jest źle. Nie potrafię nawet dokładnie określić jak bardzo - wszystko mija się z moimi wyobrażeniami. Przygryzam w zamyśleniu wargę, czoło szpeci zmartwiona zmarszczka, a spojrzenie nabiera zasmuconego wyrazu. Dzieje się naprawdę wiele, począwszy od zdobywania eliksiru wielosokowego, przez uprowadzenie naszych przyjaciół oraz innych, dyskryminowanych ludzi, kończąc na śnie oraz nauce eliksirów, która tylko pogłębia moje zażenowanie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz modliłam się, żeby Brendana nie było w domu kiedy odprowadzałam do niego Nealę - a najprawdopodobniej nie zdarzyło się tak nigdy. Martwi mnie to, w jaką stronę zmierza ta relacja. To moja wina. Powinnam wziąć się w garść, przestać myśleć o głupotach oraz z premedytacją psuć naszą wieloletnią przyjaźń. Do tego to zmierza niestety - najpierw unikanie się, później całkowite rozluźnienie kontaktów. I w rezultacie pretensje, wyrzucanie z siebie rozgoryczonych słów, których nie da się cofnąć, a sytuacji odwrócić. Nie chcę tego. Muszę przestać żyć mrzonkami. Nawet jeśli od zawsze czułam coś więcej to należało to zatrzymać na etapie nic nieznaczącego, dziecięcego zalążka. Teraz natomiast należy pozbyć się tego całkowicie, tak jak pozbywa się chwastu - wszystko po to, żeby móc oglądać przepiękny rozkwit kwiatu przyjaźni. Tak. To zadanie dla mnie!
Najpierw jednak muszę poradzić sobie z nagromadzeniem niechcianych emocji, w tym strachu o jutrzejszą noc. Nie wiem czego się spodziewać, boję się, że to się może nie udać. Odganiam szybko pesymistyczne myśli, w tym pomaga mi kubełek czekoladowych lodów. Czuję się nieco lepiej, ale to nadal nie to samo. Rozum nieprzerwanie ucieka w kierunku albo nieprzyjemnych rozważań, albo zawstydzających projekcji z niedalekiej nocy. Czerwienię się mimowolnie na wspomnienie własnej głupoty, dlatego wiem, że nie jestem jeszcze gotowa na spotkanie. Muszę się najpierw wyciszyć oraz dojść do ładu z własnymi uczuciami. Przygotowuję na jutro torbę, sprawdzając tysiąc razy czy wszystko, co niezbędne się w niej znajduje. Krążę po pokoju w sukience, która mogłaby robić za koszulę nocną - tak mocno jest nieformalna. Lubię ją, przypomina kolorem kaczeńce z ogrodu matki. Przez chwilę na twarzy pojawia się uśmiech, zaraz później chodzę nerwowo po całym mieszkaniu. A że jest ono małe, to szybko kończy się przestrzeń do chodzenia. Więc ostatnim, kompulsywnym ruchem zmierzam do kuchni. Wyciągam wszystkie składniki, jakie chowają szafki, różdżką zamieniam kuchnię w terytorium wojenne. To znaczy - gotuję! Dużo, cokolwiek, co tylko przychodzi mi do głowy. W piekarniku grzeją się już babeczki dyniowo-czekoladowe, na piecu wesoło bulgocze woda w kociołkach, a w nich warzywa. Jestem trochę ubrudzona mąką, ale nie szkodzi. Biel pasuje do żółci. Mimowolnie przypominam sobie o Lorraine oraz naszych próbach gotowania podczas picia wina. Z każdą kolejną godziną upływającą na intensywnym mieszaniu kolejnego ciasta, układaniu warstwowo warzyw oraz mięsa zapiekanki, po wypłakaniu morza łez (na pewno to przez cebulę…) wszystko wydaje się być w porządku.
Jestem mistrzem oszukiwania samej siebie.
Lub przynajmniej własnego żołądka. Odnoszę wrażenie, że jest na stałe połączony z sercem!



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Dobre jadło [odnośnik]01.05.17 22:43
To był koszmarny miesiąc. Koszmarniejszy jeszcze, niż wszystkie poprzednie. Wprowadzenie absurdalnej policji antymugolskiej zatrzęsło czarodziejskim światem, a skutki tego wydarzenia były absolutnie namacalne: sam przecież był świadkiem dramatycznych zdarzeń. Z udziałem Lily - która wspominała mu wtedy o tych cholernych przesłuchaniach. Wspominała, a on nie zrobił nic: nie powiedział nie idź, nie sprawdził tej sprawy, nie próbował dociekać - i nie byłby sobą, gdyby sobie tego nie wyrzucał przez trzy najbliższe lata. Albo trzydzieści. Był przecież aurorem. Należał do Gwardii Zakonu Feniksa, wierzyła w niego Bathilda Bagshot. A on zawodził.
Konsekwencją przeszłości miały być jutrzejsze wydarzenia - spróbują odbić czarodziejów, których bezdusznie porwała machina Ministerstwa Magii. Nie rozumiał, co się działo - ale tego nie rozumiał nikt  - dlaczego wywozili ich w tak potworne miejsca? Przydzielono go do Kruczej Wyspy, o której zdążył już przeczytać - a z notatek, które odnalazł, jasno wynikało, że wieża będąca prawdopodobnie celem ich podróży została obłożona klątwą zaklęcia Crepito. Nie podobało mu się to nie tylko dlatego, że lubił mieć oczy: nie podobało mu się to przede wszystkim dlatego, że tak złowieszcze zaklęcia mogły być jedynie zwiastunem czegoś naprawdę strasznego. Nie sądził, by pozostałe miejsca miały łagodniejszy wydźwięk - tym bardziej przerażało go, że jednym z tych miejsc był właśnie Hogwart. Hogwart, w którym kwitł kwiat czarodziejskiej młodzieży; po raz kolejny dziękował losowi, że zabrał stamtąd Nealę. Chciał tego czy nie - wciąż miał tam jednak swoich bliskich. Klątwy wydawały się być przyjemnym spacerkiem w porównaniu z wykradaniem ludzi spod nosa samego Grindelwalda. Mógł nim gardzić, nie zmieniało to faktu, że dla przeciętnego śmiertelnika pozostawał niepokonany. Martwił się. Oczywiście, że się martwił.
Akurat przechodziłem niedaleko, Pom.
Zbyt oczywiste kłamstwo. Nawet przy katastrofalnej awarii angielskich kominków istniało bardzo niewielkie prawdopodobieństwo, że przypadkiem wyrzuciłoby go akurat w Hogsmaede. Pewnie nie spodobałoby się jej, że się martwi. Była przecież zdolną i utalentowaną czarownicą, dość silną, żeby sobie z tym poradzić. Głęboko w to wierzył. Przestąpił z nogi na nogę, wpatrując się w jej drewniane drzwi, nim podniósł pięść, żeby - wreszcie - zapukać, głośno i zdecydowanie.
- Pom? Mogę wejść? - Od progu ładnie pachniało. Jedzeniem - musiała być w domu. Może powinien się zapowiedzieć, albo chociaż przesłać notatkę, że wpadnie. Za późno, ale przecież i tak nie chciał jej zająć dużo czasu. Bez zaproszenia pchnął drzwi, wchodząc się do środka, od progu rozglądając się po wnętrzu i delikatnie je za sobą zatrzaskując, w kilku wolnych krokach pokonując korytarzyk przy wejściu - podążając za zapachem, po którym winien bez trudu namierzyć przyjaciółkę; zdawało się, że wspaniałe kuchenne aromaty niosły się przez pół wioski. Dawno tyle nie milczała - ale nie dziwił się temu. Coraz cięższe czasy odbijały się na nich wszystkich, był pewien, że choćby troska o uczniów spędzała jej sen z powiek. Nie miała czasu. Była zajęta swoimi sprawami. Zaczerwienione od łez oczy zielarki tylko utwierdziły go w tym przekonaniu; chwilę zbyt długo przyglądał się jaj kaczeńcowej koszuli nocnej, rozkosznie ubrudzonej śladami białego proszku, w którym nawet nie rozpoznał mąki, po chwili instynktownie, za dobrym wychowaniem, uciekając od niej spojrzeniem. - ... Zły moment? - Na zewnątrz padał deszcz, ale znowu zapomniał ściągnąć buty.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Dobre jadło [odnośnik]09.05.17 14:01
Pociągam nosem nadwyrężając swoje niewielkie mięśnie ramion, kiedy znów coś zapamiętale mieszam. Część mikstury rozlewa się po blacie, część mąki spada na ziemię oraz moją sukienkę, pierwsze zapachy obwieszczające zakończenie ostatniego etapu pieczenia docierają do nozdrzy. Aktualnie stoję przed kolejnym chaosem złożonym z produktów spożywczych. Stoję wpatrując się w to jak zaklęta - zacięłam się i nie wiem co dalej. Unoszę głowę słysząc pukanie oraz nawoływanie dobiegające z korytarza. Rozpoznaję ten głos. Otwieram szeroko oczy ze zdumienia, rozbiegany wzrok wędruje z jednego kąta kuchni do drugiego. Co za bałagan, co za wstyd! Zawsze staram się uchodzić za porządną czarownicę, w końcu przychodzę czasem z misją ratunkową do kawalerki Weasley’ów, a teraz wygląda na to, że sama mam kosmiczny bałagan w mieszkaniu. Nie zdążę tego posprzątać, nie wszystko jeszcze zrobiłam. Przygryzam wargę szukając rozwiązania tej fatalnej sytuacji, ale i tak już jest za późno. Widzę cię stojącego w kuchni. Wpatruję się w twoją twarz odrobinę za długo. Na szczęście element zaskoczenia dekoncentruje mnie na tyle, żeby nie widzieć punktu, w który ty patrzysz. Och. Sens pytania dociera do mnie ze sporym opóźnieniem.
- Nie, nie, ja tylko… gotuję - wyjaśniam, wiedząc tak naprawdę, że trafiasz na najgorszy moment z możliwych. Kiedy jestem w rozsypce, bez maski siły oraz niewzruszenia. Kiedy jestem tak mocno nieposkładana jak cała ta kuchnia. Kiedy postanawiam dać nam trochę oddechu, żeby wyprostować swoje własne emocje. To głupie, bo nie potrafię ci tego powiedzieć, oznajmić, że musisz wyjść - to wszystko dlatego, że jednak tęsknię już od samej myśli wypierającej twoje istnienie w moim życiu. Uspokajanie, że to tylko chwilowe nie daje odpowiednich rezultatów. Dlatego milczę na ten temat, postanawiając uzbroić się w kolejną tarczę twardej, pełnej mocy Pomony, która przetrwa wszystko. Każdy kataklizm, nie ugnie się przed niczym, nawet przed własnymi słabościami. Przecieram więc oczy ubrudzonymi od mąki dłońmi, przez co ta osiada bielą na rzęsach oraz wokół powiek. Mrugam intensywnie wierząc, że to zwykłe niedogodności, niewynikające z tego gestu. - Wiesz, jak już ich wszystkich jutro znajdziemy to na pewno będą bardzo głodni - tłumaczę starając się nie załamywać głosu. Oboje wiemy, że to nieprawda – nie wezmę przecież ani kawałka na misję zagrażającą życiu. Nie będzie czasu ani sposobności na ładowanie pojemników z jedzeniem. To byłoby zbyt nierozsądne, nawet jak na mnie.
To dlatego, że prawdziwy powód nie przeciśnie się przez moje gardło. Muszę to zwalczyć, jak wszystko inne - może nie jestem aurorem, może nie pojedynkuję się co chwilę na zaklęcia, a jednak codziennie muszę stoczyć swoje własne bitwy. I one również bywają męczące. Teraz jednak muszę odłożyć smutek na bok, nie chcę przecież, żebyś się tu źle czuł. Przystrajam umorusaną twarz w uśmiech i chociaż nie jest on tak szczery jak zawsze, to powinien rozproszyć ewentualne mroki duszy.
- Siadaj, zjemy coś, żeby nabrać energii - mówię, podchodząc do ciebie i dotykając delikatnie twojego ramienia staram się przekonać twoją osobę do spoczęcia przy stole. Dziś w jego centralnej części znajduje się kolorowy wazon pomalowany przez Nate’a na moje zeszłoroczne urodziny oraz bukiet nie do końca rozwiniętych, wręcz niewielkich kwiatów, które miały być wielkości parasola.
- Nie mówiłam ci, ale hoduję nowe rośliny. To są właśnie te w wazonie, tylko zerwałam je zanim do końca urosły. Docelowo mają być tak duże jak parasole! Chciałam się upewnić czy ładnie pachną i rzeczywiście, roztaczają całkiem przyjemną woń - zmieniam na chwilę temat wskazując na kolorowe kwiaty przypominające trochę malwy. To chyba dobry wstęp do rozmów pozbawionych trosk i zmartwień, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zupełnie nie orientuję się w błotnistych śladach na ziemi, zresztą ta kuchnia to i tak istne pobojowisko. - Mam na razie zapiekankę i babeczki czekoladowo-dyniowe - rzucam informacyjnie zbliżając się do blatu, gdzie stoją owe pyszności. Wyglądają naprawdę nieźle, pachną też nie najgorzej. Może daleko im do smakowego odlotu, ale może to i lepiej? Jeszcze twoje kubki smakowe przeżyłyby zbyt duży szok! Sama nabieram powietrza w płuca, nie mogę znaleźć też różdżki w tym bałaganie. To powoduje, że niosę naczynie w dłoniach. A kiedy próbuję trochę nałożyć wspomnianej przed chwilą zapiekanki na twój talerz, coś idzie nie tak. Może to drżenie ręki, może przypomnienie o rozchełstanej koszuli, a może zwykły brak uwagi, ale część potrawy ześlizguje się z łyżki trafiając na twoje spodnie oraz ziemię.
- Ojej, przepraszam - szepcę zdruzgotana własną ułomnością. Odstawiam winowajcę z powrotem na swoje miejsce. - Może je przepiorę szybko? - proponuję, a kiedy uświadamiam sobie, że przecież w tym celu musiałbyś zdjąć spodnie, moją twarz oblewa szkarłat zawstydzenia. - Zły pomysł - decyduję błyskawicznie, nie dając ci nawet czasu na odpowiedź. - Wiem! Trochę wody, trochę mydła i będzie jak nowe! - postanawiam i żeby czym prędzej zniknąć z moją buraczaną twarzą dopadam do zlewu, gdzie przeciętny człowiek, w tym ja, trzyma coś podobnego. Nawet zauważam, że pod papierami od pakunków leży moja różdżka. Chwała Merlinowi. Oddycham z ulgą, niepomna na wszelakie protesty najpierw zaklęciem dodaję trochę wody, potem potrzeć mydłem, znów wodą, wysuszyć też zaklęciem… - No naprawdę jak nowe! - komplementuję samą siebie po skończonej akcji. Krótkiej, bo i plama nie była duża. I jestem nawet zadowolona, kiedy orientuję się wreszcie, że przez ten cały czas praktycznie dotykałam twojej nogi. Kolejna fala zażenowania oraz wstydu wylewa się na moją twarz, a ja nie wiem gdzie teraz podziać wzrok. Oglądam wszystkie meble w kuchni, odkładam mydło i zastanawiam się co teraz.
- Może udajmy, że to nie miało miejsca? - Kolejną propozycję wysuwam nieśmiało, będąc trochę podenerwowaną swoim nieprzemyślanym zachowaniem. - I lepiej będzie, jak nałożę nad naczyniem - dopowiadam kiwając głową. Na szczęście za drugim razem obywa się bez przykrych niespodzianek, dlatego wreszcie możemy usiąść i zacząć jeść. Co za wstyd, co za kolejny przypał tego miesiąca. Ile jeszcze? Ech, to nie moja wina, że przy tobie tracę resztki rozumu. Nie moja?



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Dobre jadło [odnośnik]20.05.17 15:01
Prawdopodobnie widział po raz pierwszy mieszkanie Pomony w podobnym stanie - podobnie zresztą jak ją samą, ale nie domyślał się powodów tego bałaganu; być może to była nieodłączna część procesu gotowania - Neala zawsze robiła tyle brudu  - a być może właśnie robiła wiosenne porządku, więc zdecydowała się wyjąć mąkę z szafek; nie zapowiedział się, choć mógł, a jej wytłumaczenie brzmiało wiarygodnie - po prostu gotowała. Uciekał wzrokiem na zabrudzony piekarnik, starając się uwolnić od myśli, dlaczego właściwie gotowała nieubrana, dopiero łapiąc jej przedłużając się spojrzenie, w zakłopotaniu przecierając tył głowy - może jednak powinien zapobiegawczo cofnąć się do drzwi, może to jeden z tych dni, w których kobiecie nie zachodzi się drogi? Dzielące ich milczenie rozbudzało zakłopotanie, choć przecież wierzył, że dobrze znał jego przyczynę - jutrzejszy dzień miał mógł przynieść wszystko. Hogwart wychował ich wszystkich, ale Pomona przyrosła do niego na znacznie dłużej, kształcąc kwiat czarodziejskiej młodzieży i dzieląc się z nimi bezcenną wiedzą z zakresu zielarstwa; zabrawszy z Hogwartu Nealę, nie miał tam już nikogo, ona - prawdopodobnie całą gromadę choć nie swoich, to nie mniej kochanych dzieci. Wiedział przecież - że była nauczycielką z powołania. Do tego stopnia, że gotowa była wyprawić im ucztę, którą powita ich następnego dnia - jakby to mogło pomóc powodzeniu misji. Ostrożnie skinął głową na znak, że rozumie, nie był w tym dobry. Przyszedł tu właśnie w tym celu, zapytać o jutro - lecz zanim się tutaj zjawił, kiedy powtarzał w myślach, co powie, jeszcze tylko w jego głowie, wydawało się to znacznie łatwiejsze - nie sądził, że spotka ją w stanie tak złym.
Nie oponował więc, kiedy zachęciła go, by usiadł przy stole, rad, że przecięła wreszcie tę niezręczną ciszę i usiłował odnaleźć się w mętnym labiryncie neutralnego tematu rzuconego mu do pary z nieszczerym, choć ciepłym uśmiechem. Malowany dziecięcą dłonią wazon jedynie przypominał o jutrze - a kwiaty nie przypominały, jeszcze, pięknych parasoli; nie miał wątpliwości, że czuła dłoń Pomony doprowadzi je, prędzej czy później, do podobnej wielkości. Ale i w tym działaniu, przedwczesnym zerwaniu łodyg, widział lęk przed jutrem - nie mogli mieć pewności, czy którekolwiek z nich dożyje momentu, w którym kwiaty rozkwitną pełnią swoich wdzięków.
- Pachną bardzo ładnie - przyznał, choć być może nieco nieobecnie, utkwiwszy wzrok na nie do końca rozwiniętych zielonych pąkach malwopodobnych kwiatów. - A pod twoją opieką pewnie nawet przerosną parasole - dodał, uśmiechając się, w swojej opinii pokrzepiająco, chciał w tych słowach przemycić słowa otuchy na jutro - poradzą sobie, oni wszyscy.
- Brzmi wspaniale - skomentował menu, nie udając, że nie był nim zainteresowany; prawdę powiedziawszy stał na nogach od rana, odczuwał głód i zmęczenie, a żeby być łasym na jej zdolności kulinarne, wcale nie musiał być głodny. Grzecznościowe "nie musisz się kłopotać" nie należało do jego codziennego języka. Odprowadził ją spojrzeniem. - To musi być ciężkie, poczekaj, pom... - pomogę, Pom, już wstawał, ze zgrzytem odsunął się od stołu z krzesłem, ale było za późno, zacisnął zęby, kiedy gorące jedzenie spadło prosto na jego nogę, na krótki moment wywołując dyskomfort parzącej przez spodnie skóry. Opadł z powrotem na krzesło, świetnie, po wyjściu od Pomony miał jeszcze poprowadzić wieczorne zajęcia; z tłustą plamą na udzie będzie wyglądał poważniej, niż kiedykolwiek. - Nic się nie stało - zapewnił ją, a że kłamać, mimo najszczerszych chęci, nie potrafił, to jego twarz zdradzała gorzką prawdę. - Mogę sam... - przeprać swoje spodnie, przecież nie będę tu stał jak idiota bez gaci, przerwała mu jednak wpół słowa, zauważając, że nie był to najlepszy pomysł - nie był. Czerwieni na jej twarzy nie dostrzegł, zaabsorbowany zanadto czerwienią pomidorów na własnych spodniach. Nawet się nie obejrzał, kiedy Pomona rzuciła się po mydło, kiedy wróciła i dopadła jego udo dłonią, wywołując niepokojącą konsternację, drgnął. - Po prostu wyjmę różdżkę... - zaczął, ale wciąż go nie słuchała; czerwienili się oboje, powinien był pomyśleć wcześniej, wstać i pomóc jej trzymać ten ciężki pojemnik - jakby nieszczęść było mało, zachował się całkowicie niedżentelmeńsko. - Naprawdę - protestował wciąż, choć bezskutecznie, jej dotyk sprawił, że nie wstał, nie poruszył się, nie złapał jej ręki, powstrzymując ją od dalszych działań - za co naprzemiennie i niewerbalnie pluł sobie w brodę. Dopiero, kiedy zabrała rękę i tryumfalnie obwieściła koniec swoich działań, wplótł dłoń we włosy, nieelegancko wspierając się łokciem, nagłym ruchem wsuwając się - i swoje nogi - mocniej pod stół.
- Tak - odpowiedział jej szybko, wchodząc w ostatnie wypowiadane przez nią słowo, nim dokończyła zdanie, ponownie przełamując niezręczną ciszą gęstniejącą między nimi. Po prostu udawajmy, że to nie miało miejsca, jeśli kiedykolwiek uda mi się o tym zapomnieć. Kolejne naprawdę nic się nie stało nie przeszło mu już przez gardło, choć przecież naprawdę nie miał jej niczego za złe - fasada zażenowania i wstydu zawiązała jego język w ciasny supeł, który nie ułatwiał rozładowania napięcia. Pokiwał głową na znak, że nałożenie jedzenia nad naczyniem wydawało się znacznie trafniejszym pomysłem; znajdowało się już na stole - jego pomoc była zbędna. Ostrożnie sięgnął po widelec, nim spróbował kęsa potrawy, rozgrzebał zawartość talerza.
- W ten sposób robi znacznie lepsze wrażenie - przyznał, rzucając mało zabawnym żartem; chwila konsternacji mogła świadczyć o tym, że to zauważył. - Kiedy to jemy, a nie... - podjął próbę wytłumaczenia, ale na własne szczęście powstrzymał się w trakcie. - Smakuje wyśmienicie - spróbował się poprawić, ale unikająca go Pomona nie ułatwiała tego zadania. Powiedział coś nie tak? Może - pomyślała, że to dla niego zaskakujące, że gotowała dobrze? - To znaczy, nie lepiej niż zwykle - skonkretyzował więc, choć dopiero kiedy się wytłumaczył, zauważył, że brzmi to dużo gorzej, niż brzmiało.  - Próbuję powiedzieć, że dobrze gotujesz - stwierdził z rezygnacją, widoczną tak na twarzy, jak w głosie, pochylając się nad swoim talerzem; jednak kiedy milczał, rozmowa szła lepiej.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Dobre jadło [odnośnik]13.06.17 9:27
Zwykle jest inaczej. Zwykle podczas gotowania brudzę całą kuchnię sprzątając w międzyczasie - dziś nie jest jak zwykle. Normalność odchodzi w siną dal kiedy myślę o jutrzejszej nocy. Denerwuję się, to naturalne. Jestem nauczycielką, nie aurorem. Być może ryzykuję życie pracując pod okiem Grindelwalda, ale jeszcze nigdy nie miałam okazji spotkać się z zagrożeniem w cztery oczy - śmierć w rodzinie oraz wynikające z tego doświadczenia to zupełnie inny temat. Mogę sobie wmawiać, że dam radę (i być może dam), ale nie zmienia to faktu, że jestem na gorszej pozycji. Za nic jednak bym się nie wycofała. Tam są dzieci, tam są moi przyjaciele - nie mogę ich zawieść. Tata zawsze mi powtarzał, że nie sztuka jest się nie bać, a pokonywać swoje lęki. I zawsze staram się do tego stosować, wiedząc, że jest mądrym człowiekiem. Takich ludzi warto się słuchać oraz wdrażać ich porady w życie - z korzyścią dla siebie oraz osób w otoczeniu. Czuję jednak wewnętrzną niemoc na myśl o rozprawianiu się z tym nieporządkiem, tak mocno odzwierciedlającym moją duszę. Nie lubię, kiedy ktoś widzi moje cierpienie, kiedy jest świadom moich słabości. Znacznie bardziej wolę, gdy wszyscy znajomi uważają mnie za zawsze wesołą, silną Pomonę. Prawda jest jednak taka, że nie do końca umiem sobie radzić z tak dużą ilością emocji, stąd moje kompulsywne gotowanie niemające żadnego sensu. Będę musiała to wszystko rozdać, żeby się nie zmarnowało… o ile przeżyję. Ty sobie poradzisz Bren, wiem to. Wierzę w ciebie, zawsze wierzyłam, nawet jeśli oboje w szkole narażeni byliśmy na złośliwości. Rudzielec i grubaska - idealny duet do docinków, wmawiania nam, że jesteśmy gorsi. Idealny duet do uderzenia ich wszystkich z pięści w nos.
- Naprawdę tak uważasz? - pytam może odrobinę zbyt desperacko, przeciągając głoski, jakbym się miała zaraz rozkleić. Na szczęście trzymam się w ryzach na tyle, żeby nie wybuchnąć płaczem - pomimo przyjaźni byłoby to niezręczne. Wystarczy nam na dziś niezręczności. Chociaż w moim przypadku nie ma limitów, na pewno to wiesz. Powinieneś być na to przygotowany. Mimo, że tak absurdalnie nie zachowuję się od początku naszej znajomości, a dopiero od pewnego czasu. Wierzę jednak, że nie dostrzegasz tych zmian - w przeciwnym razie już dawno spytałbyś o ich powód. A ja musiałabym cię okłamać. Co samo w sobie wzbudza we mnie dreszcz sprzeczności.
Niestety późniejsza katastrofa dzieje się za szybko. Chcę być dobrą gospodynią, robiąc wszystko perfekcyjnie, w mgnieniu oka, żebyś nie musiał długo czekać. Niestety to wszystko w połączeniu z nagromadzeniem negatywnych uczuć wręcz prosiło się o katastrofę. Jest mi źle ze świadomością, że jestem jej prowodyrką, ale wierzę, że i ten występek mi kiedyś wybaczysz. Musisz mieć anielską cierpliwość oraz złote serce - lista rzeczy do wybaczenia mojej osobie pęka już w szwach. Mimo to przychodzisz tutaj dzielnie, bowiem wierzę, że samo jedzenie nie byłoby warte takich niezręczności. Prawda?
Kiedy już tak siedzimy, uspokajam się nieco, chociaż czerwień policzków nadal odznacza się na tle bieli mąki oraz kaczeńcowej sukienki. Spokojnie, bez pośpiechu przeżuwam pojedyncze kęsy zapiekanki. Ruchem ręki, w której na chwilę trzymam różdżkę, zmieniam potrawę w piekarniku, a następnie powracam do utraconej… konwersacji.
Przez chwilę rzeczywiście zalega nieprzyjemna, ociężała cisza, ale dosłownie sekundy później przecina ją moje prychnięcie śmiechem - na szczęście asekuruję buzię dłonią, bez paniki!
- Uwielbiam twoje komplementy. Są zawsze takie… w punkt - odpowiadam całkiem wesoło. Nie ośmielając się rozpływać nad ich urokiem oraz innymi takimi drobiazgami, mężczyźni chyba tego nie lubią. Nie wiem, nie jestem znawczynią męskiej specyfiki. - Dziękuję. Chociaż mama Sprout… och, niedościgniony wzór - dodaję, trochę się rozmarzając. Chciałabym kiedyś gotować tak jak ona. Zresztą, na pewno miałeś niejedną okazję do próbowania jej specyfików - chyba każdy z moich znajomych miał, bo mama Sprout zawsze i dla każdego wyczaruje tonę jedzenia. - Dodałabym więcej papryki - kwituję z powagą, poruszając niezadowolona noskiem. Że też o tym nie pomyślałam!
- Bren, ja… - zaczynam nagle, poważniejąc. W przypływie chwili aż mam ochotę ci wszystko wyśpiewać. Wszystko wszyściutko. Na szczęście resztki mojego rozumu aż krzyczą jak mocno byłoby to głupie z mojej strony - naprawdę nie potrzebujemy jeszcze więcej problemów jutrzejszego dnia. Zaczynam nerwowo majtać widelcem w zapiekance, rzucając ci tylko krótkie spojrzenia znad talerza. Biorę głęboki wdech. - W najbliższych dwóch miesiącach będę raczej… mało osiągalna - ciągnę, zmieniając jednak front. I kontynuując swoje poprzednie postanowienia. Trudno, muszę to zrobić, nawet jak serce mi się kraje. To dla naszego dobra. - Wiesz, to dobry sezon roślinny. Muszę się zająć tymi, co mam w domu i szklarniami rodziców. To dość czasochłonna praca, raczej nie będę mieć czasu dla innych - dodaję. Kłamiąc tylko w połowie - dobrze, że nie ma tu Eileen, od razu zorientowałaby się, że trochę konfabuluję. Sezon roślinny jest wczesną wiosną i jesienią, nie teraz. Skrzętnie omijam irytujący głosik w głowie, że wcale możemy tego czasu nie dożyć. - To znaczy, pewnie i tak nie zauważysz, bo masz dużo pracy, ale… mówię tak na wszelki wypadek - Żebyś się nie martwił, tak jakbyś miał nagle zacząć. Liczę, że nie przypomnisz sobie, że to taka pierwsza sytuacja w naszym życiu. Na pewno nie przywiązujesz uwagi do takich rzeczy. Dzięki czemu moja opowieść nabierze na wiarygodności. - Dla Neali naturalnie znajdę czas, wiem, że ma niedługo egzaminy. Mogłaby mi pomóc gdyby chciała, to zawsze więcej praktyki - kończę kulawo. Kocham małą lisicę, ale niestety jej obecność raczej nie wpłynie pozytywnie na powodzenie planu, zwłaszcza, że lubi rozmawiać o bracie, co nie jest w ogóle dziwne ani złe, ale w tym konkretnym przypadku dość niepożądane. Wierzę jednak, że i tak się uda, tylko zajmie to więcej czasu.
- No, to dość o mnie. Teraz opowiadaj co u ciebie - zmieniam prędko temat, zanim staje się naprawdę grząski. Z moich ust wydobywa się natomiast westchnięcie niesamowitej ulgi, jakbym właśnie powiedziała najtrudniejszą rzecz w życiu. Co nie odbiega tak mocno od prawdy, z którą przed chwilą się trochę rozminęłam, a to napędza moje wyrzuty sumienia. Jedynie szczytny cel tego całego zabiegu utrzymuje mnie w niewzruszonej pewności siebie - przynajmniej pozornej.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Dobre jadło [odnośnik]24.06.17 15:17
Zawsze miał ją za silną kobietę. Nawet, jeśli w przeszłości narażona była na docinki dotyczące jej tuszy - cóż, dzisiaj wyglądała naprawdę kobieco - nie przechodził obok nich obojętnie; ludzi powinno się oceniać przez pryzmat głębszy niż ich aparycja. Nie był nigdy szczególnie towarzyski, większość czasu spędzał w książkach, tak naprawdę już od pierwszych lat Hogwartu będąc świadomym tego, jak wiele wysiłku musi włożyć w naukę, jeśli po ukończeniu szkoły miał przystąpić do aurorskiego kursu - ale należał do Gryffindoru, a Godryk pozostawał jego niedoścignionym wzorem. Miał w sobie odwagę, której nigdy nie potrzebował przed nikim udowadniać, płynęła w krwi jego przodków, krwi jego ojca - i w krwi jego własnej, niosła za sobą dziedzictwo będące brzemieniem, które nakazywało stanąć zawsze po stronie tych, którzy tego potrzebowali. Sam - nie potrzebował pomocy  nigdy, przytyki Ślizgonów nauczonych nienawiści do jego rodziny - czyż nie musieli znaczyć wiele, jeśli spędzali sen z powiek tak wielu arystokratom? - spływały po nim bez śladu, gardził bowiem bez wyjątku każdym, kto sprzeniewierzał się poglądom wyznawanym przez niego samego. Kto nie traktował ludzi równo, wybiórczo wytykając ich wygląd, pochodzenie lub mniej śmiały charakter. Nie był głupi, długie godziny spędzane nad księgami odnosiły swoje skutki - radził sobie dobrze, potrafił korzystać z różdżki i nie wahał się złamać paru zasad - wyjątkowo - po to, żeby siłą wytłumaczyć rozpieszczonym maminsynkom, że niektórych słów lepiej jest nie wypowiadać na głos. Miał w sobie dużo dumy, dumny był ze swojego nazwiska, z tego, że herb jego zubożał, a nawet ze swoich rudych włosów - take same miał jego dziadek, pradziadek, a nawet sam Fergus mac Rossa. Były symbolem, tego, kim był - i tego, że jego przodkowie zawsze bez lęku szli pod prąd. Przytyki do nich traktował jako przejaw strachu przed Weasleyami - przez wielu traktowanych jako potwór pożerający podwaliny tradycyjnego świata, w którym starym, czystokrwistym rodzinom wolno było więcej. Na przekór wszystkiemu, chełpił się tą famą: stary porządek należało wszak zniszczyć, a on miał zamiar w tym pomóc wszystkimi swoimi siłami.
Nie czuł lęku przed śmiercią, był na nią gotowy odkąd zginął jego ojciec, a jemu zbyt wcześnie przyszło zrozumieć kruchość ludzkiej egzystencji, choć nie chciał umrzeć głupio. Martwił się raczej o powodzenie misji. O to, czy zdołają uratować tych, którzy nie mogą dziś liczyć na nikogo innego, od których odwróciło się ministerstwo, a więc i samo prawo. Martwił się o przyjaciół, zarówno tych ujętych, jak i tych, którzy szli im na ratunek. Pomona była skarbnicą wiedzy, o roślinach wiedziała dosłownie wszystko. W Hogwarcie z pewnością okaże się bezcenna, doskonale znając jego topografię - była tam potrzebna. Ale nie miała doświadczenia w otwartej walce, a on nie wierzył, że bez niej się obejdzie. Ostatnio trochę ćwiczyli - za mało. Nieważne, jak sobie poradziła, to było mało.
Wyczuwał drżenie w jej głosie, ciche niedowierzanie, postarał się uśmiechnąć, żeby dodać jej otuchy - z marnym skutkiem. Nadchodzące dni były wystarczająco trudne, żeby usprawiedliwić wszystkie jej zachowania - nie doszukiwał się drugiego ani piątego dna. Pomona się zmieniała, oczywiście, że to zauważał. Wszyscy się zmieniali  - nadchodziła wojna.
- Tak uważam - odparł więc z niezachwianą pewnością w głosie, bo nie musiał kłamać, pomimo buraczanego wstydu, jaki wciąż nie schodził z jego twarzy, po zmuszeniu go do poddania się dotykowi w podobny sposób. Nie był przyzwyczajony do dotyku, wcześnie stracił matkę. Pomona czerwieniła się tak samo, ale ona przynajmniej nie była ruda - pastelowa czerwień nawet dodawała jej uroku, kontrastując z jasną dziewczęcą sukienką. Nie do końca rozumiał, dlaczego zaczęła się śmiać; odruchowo powiódł dłonią do brody, żeby się upewnić, czy nic na niej nie wisi. Była jednak czysta - a panna Sprout przez krótki moment wydawała się wytrącona z tego potwornego marazmu, przysłaniając go bardziej znaną Brendanowi wesołością. Skinął głową, choć nie był pewien, co miała na myśli.
- Zawsze miałyście w domu niezawodny wzór - odparł, chcąc podtrzymać rozmowę; wy, ty i twoje siostry. Nigdy nie poznał matki przyjaciółki, ale niejednokrotnie częstowała go jej daniami. - Myślę, że to naturalny talent. Rodzinny, wszystkie jesteście świetne. - Kuchnia Pomony rzeczywiście przypominała dzisiaj plac boju, ale Brendanowi gotowanie zawsze kojarzyło się z walką. Nie radził sobie z nią w ogóle, tak naprawdę nie potrafił sobie zagotować nawet kawy - dlatego zwykł pić czarną, zbyt gorzką lurę, która z czasem nawet zaczęła mu smakować i od której dzisiaj bardzo trudno byłoby mu się odzwyczaić. - Bez papryki też jest doskonałe - dodał z zapewnieniem, unosząc lekko usta w bezwiednym uśmiechu, kiedy wyłapał spojrzeniem ruch jej noska.
Poważniejący ton głosu zmusił go do zatrzymania rąk nad posiłkiem, jego przyjaciółka niepokojąco długo zbierała się do tego, co próbowała powiedzieć. Był pewien, że pierwszy sezon roślinny już się skończył, a drugi jeszcze się nie zaczął, ale siedział przecież przed autorytetem, z którym w kwestii roślin nigdy nie miałby odwagi się spierać.
- W porządku - zapewnił ją od razu, wszakże rozumiał natłok pracy, sam ledwie odnajdywał w tygodniowym grafiku godzinę dla siebie. - Neala się ucieszy, nie lubi siedzieć bezczynnie. Chętnie ci pomoże, nawet jeśli masz zamiar kopać ziemniaki lub godzinami zbierać jagody w pełnym słońcu. - Nie bała się ciężkiej pracy, w końcu byli dziećmi tych samych rodziców. Nawiązało się między nimi więcej podobieństw, niż którekolwiek z nich byłoby w stanie wskazać. - Co będziecie robić? - Nie pytał grzecznościowo, naprawdę był ciekaw; lubił obserwować Pomonę przy kwiatach - zarażała je życiem. - Mam nadzieję, że nie macie kłopotów - Nie mogło umknąć jego uwadze spięcie, jaki zawiązało się w gardle i piersi przyjaciółki, przez moment zastanawiał się, czy nerwowość i nagły natłok pracy nie wynikają z głębszych nieprzyjemności. Policja antymugolska nie powinna im jednak sprawiać problemów, Sproutowie mieli potwierdzony rodowód - brzydził się tego słowa, brzmiało, jakby mówił o koniu, nie człowieku. Westchnął, nie lubił mówić o sobie. Dnie mijały tak samo - cały dzień w pracy, o której i tak nie mógł mówić zbyt wiele.
- Czeka mnie dyscyplinarka za parę dni - stwierdził z zastanowieniem, choć nie wydawał się szczególnie przejęty tym, o czym mówił. - Chłopak, młody Crepson - jego ojciec, Crepson Junior, był już wprawionym w boju aurorem - być może kiedyś o nim ode mnie słyszałaś - złamał u mnie kręgosłup. Na ćwiczeniach. Mam do czego wracać - z misji, jak z deszczu pod rynnę. Myślami wciąż trwał przy zmienionym tonie głosu Pomony, jej wahaniach, nerwowości, przy pogorzelisku, które ich otaczało i koszuli nocnej, którą wciąż miała przy sobie, nawet przy ubrudzonych spodniach. Przyszedł do przyjaciółki, upewnić się, że radzi sobie przed jutrem  - nie wywiązywał się z tej roli najlepiej.
- Słuchaj - zaczął więc z podobnym wahaniem, rozważnie dobierając słowa. Jutro wielki dzień, ale poradzimy sobie z tym. Poradzisz sobie. Pewnego dnia twój Hogwart znowu stanie się bezpiecznym miejscem. - Wiem, że wszystko wokół nas dzieje się bardzo szybko - te zmiany, nagłówki gazet krzyczą o kolejnych dramatycznych spektaklach, a Zakon Feniska krótki czas temu rozpędził się jak taran pędzący prosto na niezniszczalną bramę. Powstała gwardia, poznali trzecią siłę, która zrodziła się tak dawno, że zwalczenie jej dzisiaj wydawało się kolejną walką z wiatrakami. - Ale poradzimy sobie, jeśli tylko w to uwierzysz - zapewnił ją, niepewnie unosząc wzrok. - Przeciwności mogą nas tylko wzmocnić. - Nas, Zakon. - Wiedzieliśmy przecież... że to nie będzie łatwe - porwać się z motyką na słońce, wyjść naprzeciw samemu Grindelwaldowi. Pokonać tyrana. - Przyszedłem zajrzeć, jak sobie z tym radzisz. Martwiłem się.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Dobre jadło [odnośnik]19.07.17 12:16
Sproutowie też mają wspaniałych przodków, chociaż swoją historią nie mogą się równać Weasley’om. Niby pogardzanym przez arystokratyczną społeczność, ale jednak w pewien sposób wzbudzających strach - uzasadniony zresztą. Podziwiam ich upór, determinację o walkę w imię słabszych oraz szlachetne serce. Prawdziwie szlachetne, nie tak karykaturalne jak w przypadku większości rodów im podobnych jedynie z krwi. Też zawsze chciałam być tak odważna, tak skuteczna. Rodzice owszem, wychowywali mnie dobrze, wpajając we mnie wiele fantastycznych cech, ale pozostała we mnie pewnego rodzaju łagodność typowa kobiecie. Nie pchałam się do bójek, walk na zaklęcia, chociaż mogłabym słysząc w moją stronę przytyki - dużo chętniej broniłam innych szykanowanych z różnych powodów niż samej siebie. Może dlatego nie do końca potrafię w siebie uwierzyć? Staram się, będąc dumną ze swojej historii, swojego pochodzenia, rodziny oraz wartości przez nich wyznawanych - a które są również moim kompasem moralnym. Niestety nie zawsze mi to wychodzi. Brakuje mi typowej dla mężczyzn brutalności w obliczu zagrożenia, braku zawahania; przeświadczenia, że wrogów należy pokonać. Ja za dużo myślę nad konsekwencjami, za bardzo współczuję, a inni to tylko wykorzystują. Musi minąć trochę czasu lub musi wydarzyć się coś strasznego, żebym mogła nabrać potrzebnej na wojnie pewności siebie, wręcz buty napędzającej do wielkich czynów. Samospełniająca się przepowiednia? Kto wie.
Moja własna śmierć nie przeraża mnie tak mocno jak cudza - a najbardziej tych bliskich. Pomimo beztroskiej, wesołej duszy, niezmąconego optymizmu odnajduję czas na zamartwianie się o wszystkich przyjaciół bądź krewnych. Drżę na myśl, że mogłabym ich stracić. Nie bez powodu to właśnie to jest moim boginem - i prawdopodobnie zostanie nim na zawsze. Z ulgą przyjmuję kolejne spotkania z Brenem, Lisem czy Raidenem bądź Aspenem, wiedząc, że ci jeszcze nie polegli na polu bitwy. Drżę o przyszłość oraz nasz świat, ale skutecznie zajmuję się wszystkim innym, byleby tylko odciągnąć swoje myśli jak najdalej katastrofalnych wizji. Mam ich pod kopułą całą mnogość, a pesymistyczne, wręcz apokaliptyczne scenariusze prześcigają się w swoich krwawych zakończeniach. Hogwart był mi drugim domem - teraz go już nie rozpoznaję. To nie jest to miejsce, które pokochałam, to nie są te dzieci, które chciałabym widzieć. Z trwogą myślę o tym, że mogłabym ich zawieść - i tak się zresztą stanie. Moje niewielkie doświadczenie okaże się moją zgubą, sprawi, że nie będę wiedziała co zrobić ani jak się zachować. A ciebie nie będzie obok. Wierzę jednak, że ty sobie poradzisz - na pewno nie pierwszy raz będziesz w podobnej sytuacji. Czy mogłabym się z tym mierzyć?
Potrzebuję teraz tego. Tej ostoi, pewności siebie. Niekoniecznie uśmiechów, żartów bądź śmiesznych anegdotek. Tylko opoki, na której mogłabym się wesprzeć. I na której się wspieram słysząc ten niezachwiany ton głosu. Kawałek ciężkiego, metaforycznego bagażu odpada z łoskotem na podłogę, chociaż tylko ja to mogę usłyszeć. Kąciki ust mimowolnie wędrują ku górze, w oczach pojawia się lekki błysk. I chociaż zastępuje go po chwili zażenowanie oraz wstyd, to tym jednym stwierdzeniem dałeś mi naprawdę wiele.
- To prawda. To trochę nieskromne, ale zawsze będę rodziców wychwalać pod niebiosa. Mam niebywałe szczęście, że jestem ich córką. I nie chodzi tylko o pyszne specjały mamy. Rodzeństwo też jest absolutnie niezastąpione. Będzie mi ciężko… - zaczynam, ale nie kończę. Kwituję wypowiedź bladym uśmiechem - na pewno wiesz, co chcę powiedzieć. Brzemię Zakonu uwiera w obliczu powinności dochowania tajemnicy przed najbliższymi. Świadomość, że skazuje się na śmierć zadając w ten sposób ból krewnym też nie jest łatwa. Nikt jednak nie obiecywał, że będzie prosto i przyjemnie. Wiem to, ale sentymenty pozostają. Kiedyś też, jeśli do tego czasu nie umrę, zaangażuję się w ratunek jeszcze bardziej. To jeszcze trochę, najpierw muszę nie dać się zabić oraz poćwiczyć. W każdym razie zagrożenie urośnie do niebywałych rozmiarów - wtedy będzie jeszcze trudniej.
- Obawiam się jednak, że w sprawie kulinarnego gustu nie mogę ci zaufać - masz go mocno spaczonego - dodaję już z rozbawieniem słysząc o idealności potrawy. Skoro jesteś w stanie przełknąć nawet okropieństwa Lorraine, to znaczy, że podniebienie masz kompletnie… gruboskórne!
Niestety nawet wesołość nie może trwać wiecznie, kiedy ważne sprawy zalegają na sercu i wątrobie. Przechodzę jednak dość płynnie z jednego stanu do drugiego, zwłaszcza, że dominuje we mnie smutek, a nie radość. Udaje mi się przeżuć jeszcze kilka kęsów nim zdobywam się na kulawe tłumaczenia. Twoja reakcja powoduje we mnie niewielkie poczucie ulgi objawiające się wypuszczeniem powietrza z płuc. Nawet podejmuję kolejną próbę uśmiechu.
- Wiem, jest wspaniała. Nie ma się jednak co dziwić skoro miała wspaniałych rodziców i ma wspaniałego brata - dodaję, chyba przy tym ostatnim wyglądając na trochę bardziej rozmarzoną niż w ogóle powinnam, dlatego szybko czerwienieję dłubiąc nieelegancko widelcem w posiłku. Nakłada się to na niespodziewane pytanie, na które muszę prędko wymyślić odpowiedź. Myśl, Pomka - co możesz teraz robić?
- Och, no wiesz, teraz jest dobry sezon na sadzenie magicznych warzyw. Na przykład gryzące cebule czy tykwobulwy… ach, no i musimy posadzić dużo Wiggenu, bo mama chce sprowadzić nowe hipogryfy do swojej hodowli. - Improwizuję. Zmyślam na poczekaniu. Warzywa sadzi się przełomem marca i kwietnia lub września i października, drzewo raczej wiosną, ale mam nadzieję, że się nie zorientujesz w tych niewielkich machlojkach. Uwierz mi, że prawdy poznać nie chcesz i niech to ci wystarczy. Dopraw jedzenie odrobiną nieprawdy. - Nie, nie, u nas na szczęście wszystko w porządku - zapewniam już pewnym siebie tonem, kręcąc głową. To reszta świata potrzebuje pomocy, a Sproutowie muszą im jej udzielić. Chcą im jej udzielić.
Z niepokojem słucham opowieści o dyscyplinarce oraz człowieku z połamanym kręgosłupem. Na mojej twarzy pojawia się niekontrolowany grymas współczucia oraz wyobrażenia sobie tego bólu, chociaż pozostaje on poza moim zasięgiem. Oby tak zostało.
- Auć - rzucam w pierwszym odruchu. - I co z nim? - dopytuję. Złamanie kręgosłupa może mieć wiele komplikacji, od najłagodniejszych do najczarniejszych, ale wolę wierzyć, że nic mu nie jest. - Co ci grozi? - zadaję kolejne pytanie. Wiem, że może być nieprzyjemnie, ale mam za mało danych. No i się martwię. Nie znam się na tych wszystkich regulaminach, łatwiej jest się po prostu spytać, nawet jeśli sytuacja jest nieciekawa.
Mam już nawet kolejny plan na dalszą dyskusję, tymczasem jednak otwieram usta chcąc zjeść kolejną porcję zapiekanki, ale odzywasz. Milczę więc słuchając uważnie każdego słowa, a oczy rozszerzają mi się do granic możliwości z każdym następnym zdaniem. Buzia się nie zamyka, a widelec wisi w powietrzu. Czy to…? Och. Czuję, jak palą mnie policzki z niedowierzania! To wszystko przez ten sen, przez niego jestem jeszcze pod wpływem swojej własnej głupoty, dlatego z początku rozumiem te słowa zupełnie inaczej - aż czekam na jakieś deklaracje czując, że powoli brakuje mi powietrza z tych emocji! Dopiero pod koniec na szczęście dociera do mnie, że moje idiotyczne wyobrażenia nie mają nic wspólnego z tym, o czym mówisz.
- Aaaa. O to chodzi - stwierdzam zatem w lekkim zamyśleniu oraz rozczarowaniu. I zażenowaniu - dobrze, że chociaż opanowałam się w porę nim się wygłupiłam. Odkładam sztuciec na talerz. - Och i jeszcze powiedziałam to na głos - mruczę pod nosem przykładając dłoń do czoła. Jestem straszna, naprawdę. Mogłabym się czasem ugryźć w język. Robi mi się nawet przyjemnie ciepło na sercu - martwi się. Nic dziwnego, skoro się przyjaźnimy, ale i tak reaguję na to wyznanie zbyt emocjonalnie. Pom, weź się. Skup. Albo coś.
Potrząsam głową, starając się powrócić do ciebie duchem - w końcu wszystko słyszysz i widzisz.
- Masz rację. Damy radę. Skopiemy im tyłki - potwierdzam. Wyglądam, jakbym naprawdę w to wierzyła. Skąd mogę wiedzieć, że okażę się być jedną wielką katastrofą? Niby mogłabym to przewidzieć, ale mój optymizm jeszcze skutecznie zagłusza zdrowy rozsądek.
- Wiesz, czego się najbardziej boję? - pytam, znów grzebiąc widelcem w jedzeniu. - Tego, że nawet jak ich uratujemy… to co dalej, Bren? Co z nimi zrobimy? Będziemy ich ukrywać w podziemiach, jak szczury? Myślisz, że nasz świat kiedykolwiek się opamięta? Że Margo czy Just będą mogły dalej żyć jak gdyby nigdy nic, wśród tych wszystkich głupich fanatyków? - zadaję trudne pytania. - Ostatnio byłam w Czerwonym Imbryku. Nawet tam nie ma spokoju. Ta zaraza panoszy się wszędzie - chciałam poczytać książkę i napić się herbaty, w spokoju, a musiałam znosić jakiegoś pożal się Merlinie prostackiego szlachcica, który wyżywał się na swoim słabszym towarzyszu. A mnie nazwał ulicznicą, bo ośmieliłam się wtrącić do tej wiązanki paskudnych przekleństw oraz naturalnie przytyków odnośnie czystości krwi - jakżeby inaczej. Starałam się przekonać tamtego mężczyznę, że nie musi znosić tego upokarzania, ale to było straszne. Mi jest ciężko żyć w takim świecie, a co dopiero biednym mugolakom. Czy to się kiedyś skończy, Bren? - kończę tę okropną opowieść. Wzdrygam się z obrzydzeniem na samo wspomnienie tamtego typka. Sięgam po różdżkę. - Może lepiej zjedzmy babeczki, bo inaczej umrzemy od tej goryczy - rzucam trochę niechętnie, ale za chwilę pyszne czekoladowo-dyniowe słodkości są już na stole. Nie wyglądają co prawda idealnie, ale sądzę, że wspaniale smakują. Muszą!



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Dobre jadło [odnośnik]01.08.17 20:12
Uśmiechnął się - łagodnie - słuchając o jej rodzicach, czasem zastanawiał się, jakby to było, gdyby jego wciąż żyli. Ojciec, którego ledwie pamiętał i matka, którą też stracił zbyt wcześnie. O rodzicach nie wolno było mówić zbyt skromnie, zasługiwali na podziw za całe oddanie, z jakim troszczyli się o swoje dzieci. Czasem tęsknił za matką. Utkwił spojrzenie na jej twarzy, gdy nie dokończyła zdania, być może zastanawiając się nad dalszymi słowy, nie od razu rozumiejąc, co próbuje powiedzieć. Tajemnice, pogłębiające się różnice związane z działalnością w Zakonie; niewtajemniczona rodzina Pomony nie tylko nie mogła się o niczym dowiedzieć - musieli chronić swoje sekrety i nie ufać nikomu, kogo magia organizacji uznała za sprawiedliwego - co ważniejsze, jej rodzina była narażona na niebezpieczeństwo tym, że zielarka była w tym wszystkim udział. Zupełnie jak Neala - i inni, wielu innych. Nawet Lyra, kuzynka poszła swoim życiem, ale przecież nie była im obojętna.
- Robimy to również dla nich - przypomniał jej, chcąc pomóc, pocieszyć - nie był w tym najlepszy, ale nie chciał tego przemilczeć. - Dla ich dzieci i dla ich przyszłości. - Dla przyszłości świata, żeby przetrwał. Żeby zło nie zatryumfowało. - Po prostu musimy być silni. - Chociaż przecież mówił frazesy, oczywistości, cóż więcej mógł powiedzieć - do niczego więcej się to nie sprowadzało. Nie sądził, by Pomona była w stanie wycofać się z raz objętej ścieżki, on nie miał już wyjścia - mogła. Ale znał ją, nie potrafiłaby siedzieć bezczynnie, kiedy innym działa się krzywda. Nie mogłaby tak po prostu - stchórzyć i zawrócić. Każdy chowa w sobie sentymenty, ale te nie mogą przysłonić jasności osądu. Zaśmiał się - krótko, bezgłośnie, ledwie zauważalnie - śmiech nie był dzisiaj częsty, nie po tym wszystkim, co się wydarzyło. Nie po próbie, którą przeszedł, nie w obliczu dramatu, któremu musieli sprostać - i o których przestać myśleć nie potrafił. Nie był wybredny w kwestii jedzenia, to prawda; nie miał w życiu czasu ani pieniędzy delektować się wykwintnymi kulinariami. Jego matka była szlachcianką, ale po ślubie z Weasleyem dokładała wszelkich starań, żeby nauczyć się tej przecież nie aż tak trudnej sztuki - dobrze jadał również w Hogwarcie. Ale z Hogwartu wyszedł prosto w samotną dorosłość, na którą nie był jeszcze gotów. Skinął głową, nie widząc nic dziwnego w tym, że Pomona zawstydziła się, wspominając o jego rodzicach - naprawdę byli wielkimi ludźmi. Odważnymi, szlachetnymi i o otwartych, złotych sercach. Brendan był skromny i pokorny, prawdopodobnie instynktownie usunął z jej zdania wspomnienie brata Neali - a może uznał, że dodała to tylko z grzeczności. - Żałuję, że nie znała ich dłużej - stwierdził tylko, z cichym zamyśleniem, bo zawsze się tego obawiał - że nie odda jej wszystkich tych wartości, które wyznawali ich rodzice.
- Nowy gatunek? - zagaił, bo przecież wiedział, kiedy sadzono warzywa. Nie sądził jednak, żeby Pomona chciała go okłamać - a o ziołach, roślinach i pewnie wszystkim innym, co miało zieloną barwę, wiedziała nieporównywalnie więcej od niego samego. Skoro mówiła, że teraz był sezon - na pewno rzeczywiście był. - To niesamowite, nigdy nie widziałem hipogryfa. - Prawdziwego. Dostojnego, dumnego, śmiertelnie niebezpiecznego; nie potrafiłby się nawet zachować w jego obecności. - Kiedyś musisz mi je koniecznie pokazać. - Na magicznych zwierzętach znał się już mniej i gotów był uwierzyć, że z jakiegoś powodu akurat teraz należy nakarmić je wiggenem. Nie zastanawiał się nad sensem tegoż, przecież ufał przyjaciółce. Brzmiała przekonująco, kiedy zapewniała, że jej rodzin nie potrzebuje pomocy. I z zaskoczeniem obserwował zmianę jej wyrazu twarzy na dziwny, niekontrolowany grymas, nie od razu pojąwszy, że wysunął się w odniesieniu do opowiedzianej przez niego historii - machnął dłonią lekceważąco.
- Nie mam pojęcia - westchnął, nie rozumiejąc również tego, że Pomona pytała o jego zdrowie. - Mam nadzieję, że dostanie wilczy bilet. To pierdoła, nie materiał na aurora. - Ugryzł się w język, być może nie powinien używać takich słów przy damie; nie potrafił powstrzymać emocji, wciąż nie wierząc, że młody zdołał sobie zrobić taką krzywdę, choć wroga nawet nie było w pobliżu. Westchnął, zbierając myśli - minęło już trochę czasu, powinien się od tego zdystansować. - Mogą mi odebrać treningi - zastanowił się przez chwilę, biorąc kęs zapiekanki; odezwał się ponownie dopiero, kiedy przełknął. Potrzebował chwili. - Ale nie sądzę, żeby tak się stało. Wiesz, gdyby po prostu nie był tak pokraczny... - Być może też mógł zachować większą ostrożność i postawić go przed mniej wymagającym zadaniem, ale przecież od początku wiedział, że ten człowiek nie nadawał się do niczego. Lepiej, żeby poległ w trakcie nauk niż później, kiedy od jego zdolności miało zależeć cudze życie  - i wierzył, że komisja podzieli jego zdanie. Nad aurorami nikt się nie rozczulał, nie po to ich selekcjonowano. Pomona jednak nie przestawała zaskakiwać, jej zaskoczenie na wyznanie Brendana - podobnie jak wszystkie inne znaki - nie zostało przez niego zrozumiane.
- Pom? - Zmarszczył lekko brew. - O co chodzi? Wydajesz się rozkojarzona. - Wyraz jego twarzy znów stał się poważny, Brendan zaczął przyglądać się przyjaciółce z lekkim niepokojem. - I czerwienisz się już kolejny raz, nie jest ci za ciepło? - Nie, przecież masz na sobie koszulę nocną. To zaczynało wyglądać poważnie, mogło być objawem poważnej choroby, o której albo jeszcze nie wiedziała, albo przed nim ukrywała. Nie znał się na tym za bardzo, ale zwykła gorączka od magicznego przeziębienia mogła mieć podobne objawy. - Może powinienem otworzyć okno? - Jest ci duszno, Pom? - Dobrze się czujesz? - Twoje kłopoty, na pewno nie mają z tym nic wspólnego? Wojowniczość Pomony dobrze działała na morale, ale nie chciał, żeby udawała silniejszą, niż jest. Czy naprawdę wierzyła w słowa, które wypowiadała?
- Skopiemy - powtórzył niepewnie, nie odejmując wzroku od jej twarzy - i z uwagą wsłuchując się w jej dalsze słowa, smutne, ale prawdziwe.
- To tylko bitwa, jedna z wielu. A naszym celem jest wygrać wojnę - odparł, choć jej prorocza wizja rzeczywiście była potworna - uprowadzeni ludzie nie będą mogli powrócić do dawnego życia. Do swoich domów, do swojej pracy, a póki co przyklejona zostanie do nich łatka zbiegów i kryminalistów, choć zawinią wyłącznie niewinnością. - I to właśnie zrobimy później, wygramy ją. - Martwiła się o przyjaciół, martwiła się o innych, których nie znała, a którzy mogli stanąć w podobnej sytuacji. To naturalne, ale nie mogli tracić nadziei - mieli przecież tylko ją. - Nie złożymy oręża po tej wyprawie. Nie złożymy oręża nigdy. Najpierw wydrzemy im tych ludzi, a potem wywalczymy im wolność. Na końcu obrócimy w pył wszystko, co zatęchłe i na tym pyle zbudujemy to, co nowe i lepsze. A na końcu staniemy na straży nowego porządku, bo znajdzie się wielu, którzy znów będą chcieli go zburzyć. A my im na to nie pozwolimy. - Człowiek był potworem, człowiek człowiekowi wilkiem. Człowiekowi nie można było ufać. Brendan głęboko wierzył w idee Zakonu, idee Gwardii, do której dołączył i która znaczyła jego dłoń brzydkim grubym znamieniem. Znamię to oznaczało, że czeka go albo śmierć albo tryumf - a on nie miał zamiaru dać się zabić łatwo. - To już wojna, Pom, nie uciekniemy od niej. Czas wyjść jej naprzeciw - Czerwony Imbryk, Dziurawy Kocioł, nawet Hogwart, zmiany nie ominą żadnego miejsca. A oni - z każdego z tych miejsc musieli ją wyplewić, słowo po słowie, zaklęcie po zaklęciu i trup po trupie, jeśli będzie trzeba. - Właśnie dlatego noszenie dzisiaj tytułu szlacheckiego nie jest już powodem do dumy - Był lordem. Śmiesznym, bo ubogim, ale jego rodzina tę śmieszność dostrzegła wcześniej i sama, dobrowolnie zrzekła się przywilejów. Szlachetna krew w pierwszej kolejności powinna oznaczać szlachetne serce, nie szlachetny kamień w pierścieniu, niestety niewielu z nich to rozumiało. - Sam sobie wystawił świadectwo, stosując prostacki język i prostackie obelgi. Kim był? - Oprócz tego, że prostakiem - rozpoznałaś ród? - Mam nadzieję, że nie zostawiłaś na nim suchej nitki. Co się stało z tym biedakiem? - Arystokraci zwykli sądzić, że przed nimi winien padać na kolana cały świat -  a przecież cały świat ich nienawidził. Byli mniejszością, było ich niewielu, trzymali się swoich tytułów jak tonący kłody, rozpaczliwie rozpamiętując dawno minioną historię. A świat poszedł do przodu, Weasleyowie rozumieli to jako jedyni. Odsunął od siebie pusty talerz, oglądając się na talerz słodkości, które wkrótce zajął miejsce na stole między nimi. - Dziękuję, wezmę naczynia - zaoferował się, bo przecież nie lubił tylko brać - kiedy tylko mógł, wolał pomóc. Zebrał oba  puste już talerze, odnosząc na kuchenny blat.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Dobre jadło [odnośnik]16.08.17 0:27
Przemknęło mi przez myśl, że rozmowa o rodzicach może być trudna lub nawet niewłaściwa. Jednak dzisiejszy dzień toczy się swoimi prawami. Miłe wspomnienia są na wagę złota, a wspomnienie rodzin pokrzepiające. Nawet jeśli połowa rozmówców nie posiada rodziców. Bren nadal ma wspaniałą siostrę oraz cudownych przyjaciół, z których też może być dumny i którzy z powodzeniem mogliby być dla niego jak rodzina - wszystko rozchodzi się o kwestię zaufania oraz dopuszczenia do siebie namiastki uczuć. Uczuć, które są nam teraz bardzo potrzebne, gdyż kształtują nasze człowieczeństwo. I chociaż mogą być przyczyną słabości, to za takie słabości warto umierać. Nie chcę jednak kontynuować tego tematu, bo co to za przyjemność - jednostronne peany? Też się uśmiecham, lekko, chociaż kosztuje mnie to sporo wysiłku. Jak wszystko dzisiaj. Jeszcze nie podejrzewam, że będzie już tylko gorzej.
- Masz rację - potwierdzam cicho, wzdychając. Dla Nate’a, dla Dahlii, dla ich przyszłości - i dla wszystkich innych dzieci, które mają prawo żyć w lepszym świecie. Bez obawy o siebie oraz swoich najbliższych. I nieważne jak ciężko będzie nam po drodze, jak wielu rzeczy przyjdzie nam się wyrzec oraz jak wiele kłamstw wypowiedzieć tym, którzy na nie nie zasługują - ta walka będzie tego warta. I nie poddamy się na drodze do tego celu, bo musimy tą lepszą rzeczywistość wywalczyć, wręcz wydrzeć ze szponów wroga. Nic nie dzieje się samoistnie. Żadne zwycięstwo nie materializuje się pod postacią bierności.
A jednak smutne dywagacje przerywa śmiech, któremu wtóruję. Nawet ten krótki zastrzyk endorfin może zdziałać cuda, podładować nieco zużyte baterie, na których codziennie próbujemy żyć. I to najlepiej jak potrafimy. Szczególnie, że niewesołe tematy piętrzą się zaskakująco szybko, zaskakująco żywo - w przeciwieństwie do tych pokrzepiających. To prawda. Neala zasługuje na wszystko co najlepsze, także na rodziców, których mogłaby znać dłużej niż raptem kilka początkowych lat.
- Na szczęście jest bardzo dzielna. I ma dookoła masę cioć oraz wujków, którzy rzucą się za nią w ogień - odpowiadam, chcąc brzmieć pokrzepiająco. Znaleźć pozytyw w trudnej sytuacji. Mówiąc zresztą prawdę - niedosłownie, w większości przypadków nie wiąże ich pokrewieństwo, ale życie niejednokrotnie pokazało, że wcale nie potrzeba jej do zawiązania najznamienitszych relacji. Oddanie, lojalność, odwaga oraz wiele innych ważnych przymiotów nie jest wcale domeną posiadana wspólnych krewnych, a odpowiednich ideałów, które spalają ze sobą ludzi.
Jednak nawet tak podniosłe rozważania muszą zostać przerwane - szkoda, że tak brutalnie. Koniecznością prędkiego udania się do drobnego oszustwa, byleby tylko zachować twarz. Brnięcie w kłamstwa jest męczące, zwłaszcza kiedy nie chce się mówić nieprawdy. Nie sądzę, żeby Bren celowo drążył temat podejrzewając coś lub w celu obnażenia moich zamiarów, ale i tak czuję się niekomfortowo. Skrobię szybko widelcem po talerzu jakby to właśnie ten gest miał przyspieszyć moje zdolności wyobraźni.
- Uhm, tak, właśnie tak. Krzyżuję… marchewkę z dynią, to będzie wiekopomne odkrycie - wyrzucam szybko z siebie, nie wiedząc nawet jak blisko jestem nieuchronnej przyszłości dnia jutrzejszego. Dlaczego ciągle mi w głowie marchewki oraz dynie? Nie zastanawiam się nad tym, bo temat gładko przechodzi w hipogryfy, co wywołuje we mnie niekontrolowane poczucie znacznej ulgi. Paradoksalnie - zielarka pragnąca rozmawiać nie o roślinach, a zwierzętach.
- Są naprawdę piękne oraz dostojne. Mama czasem pozwala mi je czesać. To znaczy, o ile one same dadzą mi do siebie podejść. Znasz się chociaż trochę na magicznych stworzeniach? Bo wiesz, w ich towarzystwie żeby zachować życie trzeba się umieć zachować - wyjaśniam spokojnie, bez zgryźliwości. Po prostu się martwię. Nie chciałabym, żeby coś ci się stało, to naturalne. Myślę jednak, że w towarzystwie mamy Sprout spokojnie będziemy mogli do nich podejść. Znają ją już na wylot, tak jak ona ich, więc z nią nic nam nie grozi!
Mimo wszystko temat połamanego kursanta nie należy do przyjemnych - pomimo zapewnień o jego fajtłapowatości.
- No tak, aurorzy powinni być bliscy perfekcji, skoro czarnoksiężnicy nie próżnują. Ale nie dało mu się tego… jakoś mniej boleśnie wytłumaczyć? - dopytuję ostrożnie. Nie znam człowieka, ale znów się martwię, tak już mam. Najchętniej widziałabym świat pełen pokoju, bez żadnych konfliktów oraz nieprzyjemnych wypadków. - To znaczy, nie wątpię, że robiłeś wszystko najlepiej jak się dało, ale wiesz, czasem można kogoś przekonać werbalnie, nie siłą! - dorzucam w celu udobruchania Brena. Tak naprawdę to rozumiem jego emocje oraz to, że wyraził się nie do końca elegancko z konkretnego powodu, ale jednak moja miękka, puchońska natura zwykle bierze górę nad innymi przymiotami. Z tego wszystkiego upijam kilka łyków soku dyniowego oraz kończę pałaszowanie zapiekanki, bo chyba lepiej czasem się zatkać zanim powie się o kilka słów za dużo. I tak staram się być nad wyraz delikatna! - W każdym razie mam nadzieję, że tak się nie stanie - dodaję już ciszej, kiedy kończę.
Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia. Prawdopodobnie moja umrze wraz ze mną, nieważne, jak mocno jest ona absurdalna. Jak wiele wojen nas czeka - i jak bardzo nie powinnam myśleć o tym, o czym często mi się zdarza. Sądzę jednak naiwnie, że niczego nie zauważasz, dlatego na serię pytań dotyczących mojego samopoczucia płonę jeszcze czerwieńszym rumieńcem zawstydzenia. Och, jak mogłam do tego dopuścić?
- Nie, nie, wszystko w porządku! - zapewniam energicznie, prawdopodobnie zbyt energicznie. - Ummm, wiesz, to… takie tam babskie sprawy - dodaję zażenowana, ale przynajmniej wiem, że nie będziesz drążyć tematu. Żaden mężczyzna nie porwałby się na tak heroicznie głupi czyn. To jak z głupcem, który pokonuje doświadczeniem. - Jedzmy, jedzmy - popędzam cię wciskając babeczkę na talerz. Nie do ust, to sprowadziłoby na nas oboje śmiertelny zawał. Jednak mimowolnie powracam wspomnieniami do snów, do karmienia pączkiem i… słowo daję, że nie ma w tej chwili na świecie niczego czerwieńszego od mojej twarzy. Umyśle, dlaczego mi to robisz?! I to właśnie teraz! Wpakowuję sobie swoją porcję do gęby, udając, że taki właśnie jest plan - i przede wszystkim, że nie powiem już niczego skrajnie żenującego. Merlinie słodki, powinnam mieć jakiś czujnik, który wykrywa moje błazeńskie zachowanie i w rezultacie rzuca we mnie jakimś paskudnym urokiem. Może wtedy nauczyłabym się większej rozwagi.
Dobrze, że zdołałam jeszcze wykrztusić z siebie streszczenie ostatnich wydarzeń i teraz mogę siedzieć, słuchać, kiwać głową i się objadać, dzięki czemu zyskuję nieco sił na kontynuowanie tego spotkania. Bardzo miłego, cieszę się z niego naprawdę, ale jeśli mam dać sobie spokój, zapomnieć o głupstwach, o uczuciach, o tych wszystkich nierealnych sprawach, naprawdę powinnam wziąć się za siebie. I za separację.
Wizja, która pojawia się w mojej głowie pod wpływem tych słów jest dość drastyczna. Na mojej twarzy pojawia się lekki grymas; z drugiej strony wiem, że to jedyne wyjście. Oczyszczenie całkowite. Tylko czy tym razem to nie my postawimy się w roli władców, brutalnie trzymających porządek? Nie wątpię w słuszność idei, martwię się o przyszłość. O to, że nasze własne wizje wymkną się spod kontroli pędząc po kolejną destrukcję.
- Czas wyjść jej naprzeciw - powtarzam głucho, trochę nieobecnie, po przeżuciu kolejnego kęsa. Wzdycham nad widmem wojny, nad upadkiem szlachetności, nad ludźmi, którzy nie reprezentują ze sobą nic poza ciasnym umysłem oraz morderstwami na koncie. - Niestety… szlachta nie jest w kręgu moich zainteresowań. Był jednak ubrany w śliwkową, znaczy ciemnofioletową szatę. I w drwinę na twarzy. Wyglądał paskudnie, zachowywał się jeszcze gorzej - odpowiadam z niesmakiem. Kręcę głową. - Nie miałam ochoty rozmawiać z tym wozakiem, prawdopodobnie na nic by się to zdało. Starałam się przemówić do tego nieszczęśnika. Niestety był zbyt zastraszony przez tego pożal się Merlinie człowieka. Raczej nie uratowałam go z opresji - dodaję, wzdychając ciężko. Zawiodłam. A to dopiero początek pasma nieszczęść oraz udręki ze mną w roli głównej. Uśmiecham się delikatnie, trochę wymuszenie, ale odprowadzam cię wzrokiem. Miło jest obserwować wojowników w starciu ze zwykłą codziennością. - Mam jeszcze ciasto owocowe, chcesz? - dopytuję. Zresztą mam wiele rzeczy jeszcze - pomóż mi to wszystko zjeść.
Dlaczego jest tak, że rozum każe mi skrócić to spotkanie, a jednak ciało uparcie próbuje cię tu zatrzymać? Bez sensu.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Dobre jadło [odnośnik]05.09.17 20:45
Skinął głową, to prawda, Neala miała wokół siebie mnóstwo przyjaciół - wrodzony wdzięk, charyzma, bijące od niej ciepło pozwalały jej zjednać sobie wielu ludzi. Przyjaciele Brendana, znający przecież jego sytuacje, bez ociągania pomagali Neali zawsze, kiedy było to konieczne - chętnie też dzielili się z nią wiedzą, wspomagając jej nauczanie domowe. Tak, mieli wiele szczęścia mając wokół siebie przyjaciół takich jak Pomona - zawsze zdawał sobie tego sprawę. I zawsze to doceniał, nie rozpamiętując nadmiernie bolesnej przeszłości - śmierć była nieodłączną częścią życia, nie sposób ją oszukać. Ludzie umierali, zwykle staro, czasem młodo. Cząstka ich samych na zawsze zostanie w dzieciach. Kurczowe trzymanie się tego tematu wydawało się nie mieć sensu, nie szukał pokrzepienia, nie potrzebował go, dlatego chętnie i ochoczo podjął znacznie ciekawszy temat krzyżówki marchewki z dynią. Na jego twarzy objawiło się żywe zainteresowanie. Nie znał się na kuchni, nie bardzo wiedział, do czego używa się marchewki, a do czego dyni, nie szukał więc sensu tego połączeniu - zastanawiał się raczej nad kwestiami wizualnymi.
- To niezwykłe - pozwolił sobie zauważyć. - Jak ci idą prace? Kiedy połączysz nazwy obu warzyw, wyjdzie Marynia - brzmiało jak dobre imię dla warzywa. Może nawet lepsze niż dyniawka. - Jak to będzie wyglądało? - Dynia była wielka i okrągła, a marchewka mała i chuda, coś, co było połączeniem jednego i drugiego w wyobraźni wydawało się raczej śmieszne. Zawsze ją cenił za jej pasję, oddawała się zielarstwu całą sobą, zapewne to dlatego tak szybko otrzymała prestiżową posadę nauczycielki w Hogwarcie. Ale w tym wszystkim chodziło o coś więcej, Pomona kochała rośliny - był pewien, że to wielkie odkrycie było dla niej niesamowicie ważne. Tak zresztą brzmiało - przecież nikt dotąd jeszcze tego nie zrobił. Był też dumny z jej podejścia - wierzyła, że przetrwa jutro. Że wróci tutaj i dokończy swoją naukową pracę. Wróciwszy na krzesło, rozparł się na nim wygodniej, kiedy dzielił ich już pusty stół - rozmowa mogła toczyć się swobodniej niż nad jedzeniem. Znów, zdumiewała swoim entuzjazmem. Niemal to widział, lśniącą w promieniach słońca dostojną grzywę i opiekującą się półdzikimi stworzeniami Pomonę. Pokręcił głową.
- Nic o nich nie wiem - przyznał bez ogródek, nie tylko dlatego, że kłamać nie potrafił - również nie lubił. - Ale szybko się uczę - dodał, bo nie sądził, żeby jego braki w wiedzy nie były niczym, czego nie potrafiłaby uzupełnić Pomona swoimi wskazówkami. Pamiętał to i owo z Hogwartu, że hipogryfy były wrażliwe na etykietę, której bynajmniej nie znał, ale jeśli jego przyjaciółka potrafiła się do niej dostosować - mogła go tego po prostu nauczyć.  - Nigdy nie mieliśmy w domu zwierząt - dodał, zastanawiając się nad własnym rodzinnym domem, dom jego dziadków, pradziadków, dumna rodowa siedziba została zrównana z ziemią, dom jego rodziców nie był istotny. Mieszkał w nim tylko jedenaście lat, z czego większości czasu nie pamiętał, a wakacje równie często spędzał u Prewettów i Longbottomów, co u siebie. - W domu rodzinnym mojej matki były konie - kontynuował, z milczącym zamyśleniem - hipogryfy również są wierzchowe, prawda? - można było ich dosiadać - Ciekaw jestem, czy wrażenia z lotu bardzo się od siebie różnią. - Lubił to, jazdę konną, lubił zresztą właściwie każdą formę aktywności. Kiedy miał okazję, korzystał - nie przepadał za kumulowaniem w sobie energii. To byłoby ciekawe doświadczenie - spróbować lotu na hipogryfie. Utkwił spojrzenie w przyjaciółce, nieco zdezorientowany, nie do końca rozumiejąc, co miała na myśli, pytając o mniej bolesny sposób. Złamany kręgosłup to przecież nie koniec świata, aurorzy przechodzili przez znacznie większe trudy w trakcie kursu.
- Werbalnie? - zdziwił się więc całkowicie szczerze. - Jak? - Nie był w tym dobry, w przekonywaniu ludzi bez pomocy siły, ale abstrahując od tego, przetłumaczenie młodemu człowiekowi, który pokonał przeszkody znajdujące się na drodze egzaminów wstępnych trudnej i długiej ścieżki aurora, że jednak się do tego nie nadaje, naprawdę było trudne. Drastyczne metody działały najlepiej. Innych sposobów nawet nie próbował - sam był na kursie nie tak dawno temu, zbyt dobrze to pamiętał. - Chwila - poczuł się jednak w obowiązku wyjaśnić jedną kwestię - nic mu nie zrobiłem. Sam to sobie zrobił. - Ten fakt pozostawał kluczowy, gdyby poległ w walce, jego porażka byłaby trochę bardziej chlubna i przynajmniej wybaczalna. Być może mógł go obrzucić czujniejszym okiem widząc, że sobie nie radzi, ale przed młodymi aurorami kładziono jednak pewne wymagania. Bardziej alarmował go fakt, że twarz Pomony zaczęła przybierać barwę dorodnego buraka, martwił się - i czuł w obowiązku interweniować - lecz nie był pewien, co powinien zrobić.
- Otworzę to okno - zaoferował, odchodząc od stołu, by wpuścić do pokoju nieco świeżego powietrza. - Ach - skwitował stwierdzenie, że chodzi o babskie sprawy, jakiekolwiek zastanowienie się nad ich istotą sprawiało, że sam poczuł, jak jego twarz zaczęła się czerwienić - przeczekał to więc przy oknie, biorąc głęboki oddech, oddalając od siebie każde słowo na literę m - menstruacja, macierzyństwo, menopauza - jakie niefortunnie przyszło mu do głowy, naprawdę nie chciał w to wnikać głębiej. Naprawdę pomyślał o głębokości? Odwrócił się z powrotem w jej stronę, przecierając dłonią kark, zabrała się za jedzenie babeczki - dobrze, w tym stanie - każdym? - kobiety podobno powinny dużo jeść.  Założył ręce na piersi, rad z powrotu do tematu jutrzejszego dnia, tak naprawdę to dlatego tutaj przyszedł. Martwił się o nią, martwił się o jutro, martwił się całą tą sytuacją.
- Czas ją wygrać - poprawił bardziej siebie niż ją, bo przecież jedynie powtórzyła jego słowa. Rządy dyktatorów nigdy nie trwały długo, królestwa budowane na grozie i strachu upadały równie szybko, co głowy czarodziejów, którym zaczynało się wydawać, że stali się bogami. Grindewald wyobrażał sobie zbyt wiele. Grindelwald siał terror zbyt długo, a Ministerstwo do końca stanęło na głowę- kumulacja musiała oznaczać rychły koniec. - Brzmi jak opis typowego arystokraty - stwierdził bez refleksji, oni wszyscy mieli głupie uśmiechy, źle wyglądali i i zachowywali się jeszcze gorzej. - Śliwka to barwa Rowle'ów - mruknął niechętnie, dopiero co zabawiał na balu młodocianej krewniaczki lady Daphne Rowle - wolałby do tego nie wracać. - Mowa wozaka u arystokraty - westchnął z rezygnacją, niegdyś błękitna krew naprawdę oznaczała honor. Straciła wartość przez takich jak oni. - Jestem przekonany, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś - zapewnił ją, szczerze, bo widział w niej przejęcie. Nie zawsze się dało - zwłaszcza, kiedy próbowało się wejść na łańcuch wzajemnych zależności. - Nie, dzięki - pokręcił krótko głową, nie od razu, po chwili zastanowienia. - Powinienem się zbierać, Neala się pewnie martwi. Pom  - Uniósł na nią spojrzenie, jego głos kolejny raz przerwało niepewne milczenie, czasem trudno było zebrać myśli w słowa. Przyjaźnili się, jutrzejszy dzień miał być trudny dla nich obojga, ale dla niej, nauczycielki w Hogwarcie, miał być trudny podwójnie. Zagrożone były dzieci, za które zapewne czuła się odpowiedzialna. - Uważaj na siebie jutro, w porządku? Zadbaj o Garry'ego i Sama - przecież to nie oni muszą uważać na ciebie - I postaraj się nie zrobić nic głupiego. - Będzie łatwo o zbyt silne emocje, dzieci zawsze je wzbudzały. - Odezwij się jak wrócisz. Daj znać, czy wszystko w porządku.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Dobre jadło [odnośnik]29.09.17 14:21
Och. Brnięcie w jedno kłamstwo okazuje się być trudniejsze niż mogłabym kiedykolwiek przypuszczać. Przygryzam lekko wargę, unoszę kąciki ust w zakłopotanym uśmiechu i przez chwilę patrzę na Brena rozgorączkowanym spojrzeniem. Myśl Pom szybko, zanim dojdzie do ciebie, że to bez sensu wszystko się wyda. Musisz mieć myśli ostre niczym brzytwa, nawet jeśli to tak okropnie trudne. Zaczynam się cicho śmiać.
- Marynia, dobre. Marynowana marynia - mówię z rozbawieniem. Jednak nie takim prześmiewczym, a takim wynikającym ze szczerej (och!) wesołości. Naprawdę celna nazwa. - Mogę ją przywłaszczyć? Dynewka brzmi zdecydowanie gorzej. - Sprytne przedłużanie tematu, zyskiwanie cennego czasu. Brawo Sprout, możesz sobie wpisać w osiągnięcia oszustwo uk… przyjaciela. Może jeszcze się tym pochwal. - Wiesz, to zależy czy się przyjmie. I jak. Patrząc na uwarunkowania dominujące, marynia, czy też dynewka, powinna wyglądem przypominać dynię, ale o kształcie marchewki, ale nie mam pewności. W smaku… sama jeszcze nie wiem - rzucam wreszcie, trochę szybko, trochę nerwowo, niczym katarynka, ale to nieważne. Grunt, że cały wywód był całkiem spójny. Nie mogłam w końcu przewidzieć wszystkiego - krzyżówki dwóch gatunków zdarzały się, ale nigdy chyba nie były w stu procentach takie jak wcześniej przewidywano. Natura bywała równie kapryśna co magia, skutki jej działań bywały naprawdę zaskakujące. Nawet dla kogoś, dla kogo rośliny są życiową pasją.
- Jak skończę to będziesz pierwszy, któremu pokażę rezultat. Jako współtwórca, w końcu nazwa to ważna rzecz, musisz być na bieżąco. - No i masz babo placek. Obiecuję coś, co wymyśliłam przed chwilą w kilka sekund. Co zrobić? Muszę naprawdę spróbować skrzyżować dynię z marchewką. Na słodką Helgę, Pom, może następnym razem chwilę pomyśl zanim ukartujesz sprytny fortel zasłaniający prawdę, to wymyśl coś lepszego. Czego nie będziesz musiała kontynuować później do końca życia, naprawdę.
Kto wie, może jutro umrę i zapomnimy o sprawie?
Och, dobrze, że poruszamy wiele innych tematów. Mogę dłubać w jedzeniu, zapomnieć o obietnicach (o których i tak będę pamiętać, w końcu to obietnice, ale nieważne) i skoncentrować się na wdzięczniejszych sprawach. Rozmowa o hipogryfach mnie odpręża. Uśmiecham się, słuchając jego wypowiedzi. Nie musi znać się na wszystkim, nie ma chyba na świecie alfy i omegi. Jest świetnym aurorem i równie wspaniałym człowiekiem, to więcej niż wiedza o magicznych stworzeniach.
- Tak. Tylko potrafią latać. Są wyjątkowo dostojne, trzeba się przed nimi ukłonić i nie wolno patrzeć im w oczy. Jeśli odwzajemnią ukłon, można się do nich zbliżyć. W przeciwnym razie lepiej uciekać. Raz jeden z hipogryfów w ten sposób załatwił mojego brata. Był mały, miał może z pięć lat jak postanowił być dzielnym Gryfonem i wskoczyć na grzbiet zwierzęcia, żeby potem uratować swe siostry. Na szczęście mama była obok, a samo stworzenie tylko go trochę podziobało. Wtedy to były straszne chwile, ale teraz wspominamy to ze śmiechem - rozgaduję się, pewnie zupełnie niepotrzebnie. - Niestety nigdy nie udało mi się na nim latać. Mama mi zawsze zabraniała bojąc się, że spadnę. Kto wie, może kiedyś nam się uda? - Nawet nie wiem kiedy zaczynam używać liczby mnogiej. Dobrze, że się w tym nie orientuję.
- No… idziesz z nim na pogadankę. I mu tłumaczysz jak krowie na rowie. Względnie można trochę pogrozić… - odpowiadam niepewnie, kiedy na wierzch wypływa temat nieszczęsnego kursanta. - Tak, ale… - zaczynam, nie kończę. Macham ręką, poddaję się. Nie chcę się kłócić, nie dziś. Zwłaszcza, że temperatura bardzo się podnosi, mam wręcz wrażenie, że zaraz spłonę. Ze wstydu. Wystarczy tych emocji jak na jeden dzień. Nie potrzebujemy do tego złości, żalu czy czegokolwiek tak skrajnie negatywnego. Musimy zachować na jutro trzeźwy umysł.
Jeszcze nie wiem, że to będzie tak cholernie trudne.
Nie oponuję otwarciu okna - oby rzeczywiście mi pomogło świeże, rześkie powietrze. Nabieram w płuca kilka głębszych wdechów, następnie zajadam się ciastkiem. Myśl o tamtym wstrętnym typie wprawia mnie w obrzydzenie, przez co wygląda to, jakby jedzenie mi nie smakowało. Wykrzywiam twarz w grymasie, kręcę głową.
- Możliwe, że to był Rowle. Albo Bulstrode, chociaż ten mężczyzna był tak obrzydliwy, że to chyba jednak Rowle - stwierdzam po przełknięciu kęsa. Nie można się spodziewać niczego lepszego po kimś z tak ordynarnym słownictwem; może chów wsobny pozbawił go piątej klepki oraz umiejętności hamowania swoich dzikich zapędów. To wręcz bardzo prawdopodobne.
Jem sobie jednak dalej, próbując pozbyć się z oblicza mego niezadowolenie, aż wreszcie na dźwięk własnego imienia, brzmiącego bardzo poważnie, zastygam. Z policzkami wypchanymi ciastem przestaję żuć, mrugam intensywnie wpatrując się w Brena ze zdziwieniem.
Dopiero po skończonej wypowiedzi, dożuwam wszystko do końca i głośno przełykam.
- Jasne, ze mną nic im nie grozi - stwierdzam z niewielką iskrą rozbawienia czającą się gdzieś na dnie spojrzenia. Przecież oboje wiemy, że to mnie trzeba będzie pilnować. I och, jakże w porę wypowiadasz te słowa. Szkoda, że nie wiem jak wiele głupot narobię i jak długo nie będzie wszystko w porządku. - Dobra. Ale weź na wynos! Dla siebie i Neali. Pozdrów ją - mówię tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nim spróbowałby się na taki odważyć, wstaję i kilkoma machnięciami różdżki pakuję trochę babeczek, trochę ciasta. Dopiero po wręczeniu pakunku odprowadzam gościa do drzwi. - Dzięki Bren. Uważaj na siebie - żegnam się. Z autentyczną wdzięcznością. Nawet jeśli po jego wyjściu jest tak przeraźliwie pusto i smutno.

zt. x2



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Dobre jadło [odnośnik]31.10.17 22:21
| wciąż 5 maja; ze Świńskiego Łba

Cisza Hogsmeade, jaką napotkały w drodze do domu Pomony, stała się dla niej prawdziwą odskocznią od chaosu piątego maja. Eileen już po pogrzebie było ciężko, zabrała z niego nie tylko swoje zmartwienia, ale też i obecnych na nim osób, choć części; ze spotkania Zakonu wyniosła wiele potrzeb – znów nie swoich, w tym nie było nic dziwnego. Głowę miała wypełnioną po brzegi, myśli trajkotały bezmiernie niczym ptaki w pierwszy dzień wiosny, które postawiły tym razem na absolutny zamęt, a nie harmonię. Głębokie wdechy pomagały na chwilę – czyściły teren, dając miejsce na ponowny zwrot na obrany kierunek. Musiała uporządkować myśli, ale zabierała się do tego opieszale, powtarzając na nowo, że potrzebuje jeszcze chwili. Prawda była taka, że nie zdążyła wprowadzić do swojego życia porządku po ostatnich wydarzeniach, a los postawił przed nią nowe.
Milczały dziwnie w czasie drogi, chociaż Eileen wcale to nie przeszkadzało, nawet jeśli niedaleko znajdował się Hogwart, miejsce, gdzie najbardziej ponure koszmary jej wyobraźni wciąż żyły, wciąż jarzyły się jasnym światłem. Dziwnie też patrzyło się na Pomonę po takim czasie – wydała jej się w jakiś sposób odmieniona… a może zasługą takiego spojrzenia na profesor zielarstwa był fakt, że Eileen nigdy jeszcze nie czuła się tak zawieszona pomiędzy światami? Może na to nie wyglądała, ale naprawdę się cieszyła z tego, że Pomona była cała i zdrowa, że przeżyła odsiecz.
Weszła do środka zaraz za nią, od razu rozglądając się po wnętrzu. Było przytulnie, ciepło, w powietrzu unosił się zapach karmelu, pieczonych słodkości. Uśmiechnęła się kątem ust. Szybko zaadaptowała się do tej domowej aury. Zdjęła buty i płaszcz, przechodząc dalej, ale nim dotarła do samej kuchni, przeszła obok salonu. Zajrzała do niego zupełnie mimowolnie. Zieleń królowała między artystycznym nieładem. Mogłaby przysiąc, że zauważyła hogwarckie rulony pergaminowe, kiedy wzrok dotarł gdzieś w okolice kanapy.
Ładnie tu masz, tak przytulnie – zawołała do niej, powoli opuszczając miejsce, które wyglądało jak żywcem wyrwane z Hogwartu. Szklarnie były Pomonie na pewno bardzo bliskie. Tak jak jej. Kiedyś. Uśmiechnęła się do niej, wchodząc do środka i siadając niemal od razu przy stole. Nie wiedziała, jak powinna zacząć rozmowę po tym, co je spotkało, chociaż tak wiele pytań cisnęło się na jej usta. Nie mogła jednak ich teraz wszystkich zadać, nie powinna. Wszystko po kolei. – Dostałaś też list od Dippeta?
Teraz miała do szkoły magii i czarodziejstwa pewien żal, ogromny dystans, ale nigdy nie twierdziła, że kadra nauczycielska, jakiej obie były częścią, powinna się zmienić. Powinna wracać do wydarzeń sprzed początku maja czy pozwolić, by zasłona milczenia szczelnie je okryła?


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Dobre jadło 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Dobre jadło [odnośnik]12.11.17 23:21
Uroczystości pogrzebowe dobitnie pokazały, jak blisko czai się śmierć. Mimowolnie przypomina mi się Klapa, uczniowie Hogwartu, Melissa. I wiele innych osób, które już nigdy nie pojawią się w naszym życiu, pozostając po jego drugiej stronie. To czas milczącej zadumy, chociaż jutro Bren powinien obchodzić swoje urodziny. My zaś powinniśmy się cieszyć, świętować i nie przejmować się całym światem dźwiganym na naszych barkach. Wszystko jest nie tak jak powinno. Dzisiejsze spotkanie w Świńskim Łbie tylko mnie w tym przekonaniu utwierdza. I chociaż eliksir uspokajający działa bez zarzutu rozmywając serię destrukcyjnych uczuć o twardą barierę, dostrzegam wszystko przez przezroczyste szkło. Nie mogę nie dziękować Merlinowi za uratowanie Eileen, Just, Herewarda, Garretta i Sama, także Lily, ale jednocześnie tkwię w poczuciu, że zrobiliśmy zbyt mało. Śmierci jest więc zbyt wiele w porównaniu do niewielkiej liczby sukcesów. Świat zaczął się walić, trząść w posadach, a my wraz z nim - rozemocjonowani, rozedrgani, przygnębieni w równie ponurych barwach co spowite chmurami niebo. Grindelwald zniknął - tylko czy na zawsze? Czy mogliśmy odetchnąć z ulgą? Niestety coś w środku mnie każe mi wątpić w pokonanie tego tyrana. Zaczynam myśleć zgoła pesymistycznie; wyobrażam sobie jego dumny powrót będąc silniejszym niż do tej pory. To w połączeniu z tajemniczą trzecią siłą może stanowić problem nie do przeskoczenia. Nie chcę tego.
Idę w milczeniu, nawet nie patrząc na mijane po drodze Miodowe Królestwo, co samo w sobie jest niezaprzeczalnym znakiem odnośnie mojego stanu. Nie potrafią mnie cieszyć nawet rzeczy do tej pory na zawołanie przywołujące uśmiech na twarzy. Zamiast tego analizuję, planuję, przygotowuję się do egzaminu i starcia z rzeczywistością. Szarą, burą, mdłą i nade wszystko nieprzewidywalną. Przewartościowuję pewne swoje cechy oraz poglądy, to z kolei wymaga nie tylko pracy, ale też czasu.
Jednak miałam nadzieję, że nasze spotkanie przebiegnie w lżejszej atmosferze. Mamy sobie tyle do powiedzenia - czy cokolwiek opuści nasze usta? Otwieram drzwi, zapraszam do środka Eileen; zdejmuję buty oraz kurtkę. Ciężkim krokiem prowadzę ją do kuchni, bo w kuchni to rozmawia się najlepiej. Uśmiecham się ledwo zauważalnie na dźwięk pochwały mieszkania - tak, trochę tak. Tam, gdzie są rośliny, jest dom. Lub jego namiastka.
Nie muszę jej zachęcać do spoczęcia przy stole. Nadal stoi na nim wazon od Nate’a, a w nim świeże kwiaty. Obok niewielka miseczka z ciastkami nakrapianymi czekoladą. Kupne. Ostatnio nie mogę zebrać się do gotowania.
- Tak - potwierdzam, wstawiając czajnik z wodą. Bez użycia magii, skoro jest ona tak kapryśna. - Domyślam się, że ty też. Wracasz? - dopytuję. Ja mam mętlik w głowie. Potrzebuję jeszcze kilku dni na przemyślenia. Wyjmuję z szafki dwa dorodne kubki, do których wsypuję herbacianą mieszankę. - Wyobraź sobie, że wszystko, co ugotowałam przed odsieczą się zepsuło. Jak wróciłam tutaj na początku maja, to każde danie zajęło się pleśnią. Jeszcze dziś w nocy szorowałam ponownie naczynia, bo odnosiłam wrażenie, że w kuchni nadal unosi się smród - rzucam nic nieznaczącą uwagą. Zanim woda się zagotuje, siadam na miejscu obok. - Cieszę się, że wróciliście - dodaję ściskając jej dłoń. Zdecydowanie potrzeba nam energii do działania.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Dobre jadło [odnośnik]14.12.17 22:28
Niepewność paraliżowała. Blokowała słowa, które chciały wypaść z ust, blokowała myśli, uświadamiając ich właścicielowi, że nie powinny się ukazywać, bo są niewłaściwe, blokowała ruchy, sugerując, że również nie należą do tych, które należało wykonywać. Dlatego Eileen, chociaż weszła do mieszkania, rozglądała się po nim, a jej ciało odpowiadało na to pewną ulgą i pewnością bezpieczeństwa, nie do końca potrafiła kierować nim tak, jak chciała. Jakby jakaś cząstka jej samej wciąż tkwiła między walącymi się, płonącymi regałami Złotej Wieży; jakby jakiś fragment jej jestestwa odpowiadał blokadą na każdą możliwość wykonania jakiegokolwiek ruchu do przodu.
Jakby utknęła. Dokładnie tak się czuła. Jakby utknęła.
Chciała, żeby to minęło jak najszybciej, ale rozumiała, że to nie stanie się jak za machnięciem różdżką. Powrót do rzeczywistości na pewno będzie dla niej bolesny, chociaż nigdy nie da po sobie tego poznać. A potem… potem będzie już tylko lepiej.
Prawda?
Uśmiechnęła się lekko, gdy Pomona odpowiedziała twierdząco na jej pytanie. Dostała list.
Przeczytałaś go? Barty chyba odbierze order. To znaczy – zreflektowała się, rozumiejąc, jak chłodno zabrzmiał jej ton. – To znaczy, ja jestem za tym, żeby go odebrał. Należy mu się. Zresztą, tobie też. Dobrze będzie leżał na waszych szatach. – postarała się, żeby ten przelotny uśmiech nabrał teraz wyrazistości. Bo chociaż trudno jej było o tym mówić i czuła ogromną warstwę pretensji do siebie samej, która mocno zaciskała się na jej żołądku, to wiedziała, że oni – reszta grupy uczestnicząca wtedy w odsieczy – zrobili znacznie więcej niż ona. Pomona, Hereward, Garrett, Samuel… oni wszyscy zasługiwali na ordery Merlina. Pokiwała entuzjastycznie głową, poprawiając się w krześle. – Chcębo pomimo nieprzyjęcia niezasłużonej nagrody, chcę dalej tam być. Hogwart to mój drugi dom.Stało się tam wiele złego, ale… ale wszystko zmierza ku dobremu. Zmienił się dyrektor, uczniowie mogą odetchnąć z ulgą, czarną magię wycofano ze spisu przedmiotów… wszystko zmierza ku dobremu. Ty też wracasz, prawda? – nie wyobrażała sobie innej odpowiedzi niż prostego „tak”. Szklarnie bez Pomony stałyby się tylko szklarniami, pustymi pomieszczeniami obitymi starymi, zmurszałymi już okiennicami. Hogwart bez Pomony straciłby drogocenny kwiat.
Jej twarz nabrała nieco kolorów, gdy słuchała opowieści o spleśniałych potrawach. Mocno zacisnęła palce na dłoni przyjaciółki, zastanawiając się nad grubością granicy, która dzieliła ten świat od jej osobistego koszmaru. Czuła się, jakby brodziła po kolana w gęstym bagnie. To właśnie w nim utknęła.
Popatrzyła na nią, drugą dłonią gładząc jej skórę.
Ja też cieszę się, że siedzisz przede mną cała i zdrowa – odparła, teraz nieco groteskowo unosząc nos, żeby spróbować wyczuć coś prócz swądu palonego ciała, którego zapach wciąż miała w głowie. – Nic nie czuję. Misja oczyszczania mieszkania się udała, gratuluję!
Tego potrzebowała teraz najbardziej - humoru. Jeśli nie będzie podchodziła do tego z humorem, zamiast utknąć, po prostu utonie.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Dobre jadło 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Dobre jadło
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach