Szmaragdowy Zakątek
Zdarza się, iż zbłądzi tu zgubiona mugolska stopa; czasem taka stąd nie wyjdzie, padając ofiarą różnorakich magicznych bestii, które zwęszą bezbronną ofiarę. Zdarza się, iż pozostanie znaleziona kilka dni później, na skraju lasu, wycieńczona, wymęczona... i oszalała.
W głębi lasu, w pobliżu matecznika, gdzie liście połyskują nienaturalną wręcz szmaragdową zielenią rozłożono na miękkiej ściółce dywany i poduszki dla zmęczonych festiwalowymi uciechami uczestników Brón Trogain. Rozlokowano je w grupkach i odseparowano je od siebie tak, by liczne grupy mogły komfortowo wypoczywać z dala od zgiełku, głośnej muzyki i szumu. Miejsce to jest spokojne i idealne na chwilę wytchnienia, ale jednocześnie ze względu na bliskość matecznika budzące niepokój. To również aura połyskujących liści, przedzierającego się przez konary drzew światła księżyca, lekka mgła unosząca się nad ściółką — a może coś innego, dym.
Szelest liści, drobne gałązki pękające na ściółce zapowiadają czyją obecność jeszcze zanim z półmroku wyłoni się postać. Bardzo stara wiedźma, o siwych jak kamień włosach i długich aż do kolan, w czarnej, długiej powłóczystej szacie przechadza się pomiędzy odpoczywającymi czarodziejami. Na twarzy bladej jak śnieg i dłoniach widnieją czarne znaki i symbole narysowane tuszem lub atramentem — kreski kropki, koła i półksiężyce. Jest mocno przygarbiona, a jej kroki są powolne, chwiejne, lecz nie wygląda jakby potrzebowała czyjejkolwiek pomocy, choć kroczy z zamkniętymi oczami, szepcząc słowa w staroceltyckim języku. Modły o pomyślność, modły o płodność choć cichuteńkie, są doskonale słyszane przez wszystkich zgromadzonych kiedy przechodzi obok nich. W jednej dłoni trzyma glinianą miskę i palcami przytrzymuje w niej tlące się kadzidło; w drugiej krucze pióra, którymi niczym wachlarzem rozpyla specyficzny dym. Kiedy was mija, jego zapach was otula i otumania.
Jedna osoba z pary lub grupy rzuca kością k6 na rodzaj kadzidła rozpylanego przez starą wiedźmę.
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w drzewie sandałowym, które zmieszano z niedużą ilością suszu opium oraz ostrokrzewu; kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski, nakłania do myślenia o zmysłowych przyjemnościach.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet egzotycznych owoców, które prowadzi passiflora oraz nieznacznie mniej wyczuwalne mango, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu, a dobiegające z parteru dźwięki muzyki kuszą do udania się na parkiet.
4: Najpierw daje się wyczuć paczulę, indyjska roślina roztacza ciężką, duszną i drzewną toń. Przez nią przenikają się gryzące zioła, pieprz, rozmaryn i tymianek, które przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Przelotnie smuci, ale dzięki temu pozwala przeżyć wzruszające katharsis: zostawić najczarniejsze myśli za sobą i przeżyć dalszą część wieczoru bez obciążeń, w lepszym nastroju.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Rozmówcy wydają się czarodziejowi charyzmatyczni, on sam również nabiera pewności siebie i chęci do podzielenia się własnymi przemyśleniami albo opowiedzenia o swoich pasjach. Każda kolacja przy tym kadzidle minie w radosnej atmosferze, pozostawiając za sobą przyjemne wspomnienia żywej dyskusji.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni skorzy do zaufania rozmówcom i podzielenia się z nimi sprawami, które doprowadzają czarodzieja do złości lub pasji. W Azji palone przez mędrców, naukowców i reformatorów, którzy szukali przyczyny niedoskonałości świata zanim zabrali się za jego zmianę.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zmaterializowała się na skraju lasu, niemal od razu potykając się na śliskiej od porannego deszczu kępie traw. Spłoszony zając umknął chyłkiem w zarośla, dziewczyna szybko jednak odzyskała równowagę, przytrzymując się najbliższego drzewa i wdychając świeżą, balsamiczną woń leśnego powietrza. Po tych kilku miesiącach w Londynie, gdzie jedyną zieleń stanowiły parki i przyuliczne drzewa, bardzo jej tego brakowało.
Jak na październik, było dziś wyjątkowo ciepło, choć pewnie było kwestią czasu, aż pogoda znowu się pogorszy. Póki co był to jednak idealny dzień na spacer po lesie. Musiała z tego korzystać, póki zima nie zmusi jej do spędzania większości czasu w zamkniętych pomieszczeniach. Na sweter i spódnicę narzuciła cienki płaszczyk, a w torbie, poza szkicownikiem i różdżką, spoczywało trochę ciastek i innych przekąsek, gdyby tak zgłodniała po leśnym spacerze.
Musnęła dłonią omszały pień, rozglądając się uważnie dookoła. Liście drzew zaczynały już przebarwiać się na różne kolory, czyniąc to miejsce jeszcze bardziej barwnym. W wątłym blasku przedzierającego się zza chmur słońca skrzyły się pokryte rosą pajęczyny, a na pobliskiej kępie polnych kwiatów przysiadł nieco ospały motyl. Jego wiotkie, jasne skrzydełka zatrzepotały, po czym znieruchomiał.
Jeszcze przez chwilę przyglądała mu się, po czym, w oczekiwaniu na swoją znajomą, z którą umówiła się tutaj na spotkanie, przysiadła na pobliskim pniu i wyciągnęła szkicownik. Jego okładka była coraz bardziej sfatygowana, jednak dziewczyna nie wyobrażała sobie opuścić mieszkanie, nie posiadając go przy sobie. Jako artystyczna dusza nigdy nie wiedziała, kiedy dopadnie ją twórcze natchnienie, ta przenikająca na wskroś ochota do chwycenia w dłoń ołówka i uwiecznienia na papierze ulotnego piękna otaczającego krajobrazu.
Odkąd skończyła Hogwart, rysowała i malowała szczególnie dużo. Malarstwo stało się nie tylko jej pasją, ale również sposobem na życie i marzeniem na przyszłość. Rysowanie w szkicowniku nadal było jednak wyłącznie przyjemnym hobby, dlatego tak je ceniła. Nie chciała, by dorosłość oraz konieczność zarabiania na siebie pozbawiły ją tej iskry, tej radości, którą zawsze przynosiło jej rysowanie. Nawet mimo faktu, że od prawie dwóch miesięcy na jej palcu błyszczał pierścionek zaręczynowy z perłą, jakaś cząstka niej wciąż czuła się beztroskim dzieckiem cieszącym się nawet z tak drobnych rzeczy, jak zapach farby zasychającej na płótnie, widok portretu ożywającego pod wpływem zaklęcia czy dotyk zmechaconej okładki.
Co jakiś czas podnosiła głowę znad kartki. Motyl, którego zauważyła na początku, dawno już odfrunął, jednak od czasu do czasu w zasięgu wzroku pojawiały się inne stworzonka, nic sobie nie robiąc z obecności drobnej malarki. Na jej rudym warkoczu przysiadła ważka o opalizujących skrzydełkach, która jednak odleciała, gdy w pobliżu rozległ się głośniejszy szelest. Lyra ożywiła się; czyżby nadchodziła Liliana?
Wreszcie, wynurzając się z kolejnej porcji złoto-burych krzewów, dostrzegła znajomą sylwetkę. Posłała jej pełen ulgi uśmiech i zbliżyła się pospiesznie, ostatecznie zamykając Weasleyównę w lekkim uścisku wątłych ramion.
- Lyra! Już się bałam, że cię nie odnajdę - powiedziała, po czym uwolniła dziewczynę ze swojej bliskości. - Jak tu... pięknie, nie uważasz? - zagadnęła, prześlizgując się ciekawskim spojrzeniem po krajobrazie dookoła. - Chodźmy, ten las wygląda na obszerny - dodała pełna entuzjazmu i podjęła pewien kierunek. Bez zastanowienia, ufając jedynie swojemu przeczuciu i narastającej ciekawości, pociągnęła rudowłosą w stronę przeznaczenia, które dopiero miało się przed nimi odkryć.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Nie była może w tak dobrej formie jak przed wypadkiem, ale bez wątpienia czuła się znacznie lepiej, niż w miesiącach tuż po nim. Regularne zażywanie eliksirów zrobiło swoje i Lyra mogła funkcjonować praktycznie normalnie. Zresztą, miała w torbie niewielką fiolkę eliksiru, gdyby tak podczas spaceru gorzej się poczuła. Nie chciała przecież zasłabnąć, tak jak niedawno przydarzyło jej się na Pokątnej. Ale nie zamierzała przecież z takiego powodu rezygnować z pomysłu, który przedstawiła jej Liliana w swoim liście. Po prostu musiała się zgodzić na ich małą wspólną wyprawę do lasu. Cudowny dzień odpoczynku od miejskiego zgiełku, który momentami tak nużył i przytłaczał, choć znosiła go cierpliwie, wiedząc, że Londyn zapewni jej największe szanse artystycznego rozwoju.
Lyra siedziała tuż przy ścieżce, tak, aby łatwo i szybko zostać zauważoną przez przyjaciółkę. Kiedy zobaczyła jej sylwetkę wyłaniającą się zza pobliskich zarośli, na jej piegowatej twarzy pojawił się uśmiech. Wstała, otrzepując płaszczyk z paru zeschłych liści, które do niego przylgnęły. Zupełnie wyleciało jej z głowy, że Lilka nie miała prawa teleportacji i musiało trochę potrwać, zanim znalazła tę ścieżkę.
- Tak, jest cudownie! – przytaknęła. – Tak bardzo mi tego brakowało... To był świetny pomysł na wykorzystanie tak ładnego jesiennego dnia, cieszę się, że do mnie napisałaś! Nie mogłam się nie zgodzić, po prostu nie mogłam.
Powiodła wzrokiem po otoczeniu. Bez żadnego sprzeciwu ruszyła za koleżanką, poruszając się niemal w podskokach. Dopiero po chwili uspokoiła chód. W końcu nie chciała zbyt szybko się zmęczyć. Jednak i tak nie wyglądała, jak przystało na zaręczoną panienkę, a raczej jak zwyczajne, beztroskie dziewczę.
- I będę mieć nowe inspiracje do malowania, a to dopiero początek lasu! Ciekawe, jakie cudowności kryją się dalej...
Ruszyły niezbyt szeroką ścieżką, po obu stronach otoczoną drzewami. Im dalej szły, tym stawała się węższa, a zarośla gęstsze. Śpiew ptaków wciąż rozbrzmiewał głośno wokół nich.
- Co u ciebie słychać w ostatnim czasie? – zapytała z ciekawością Lyra. – Jak twój staż? Dobrze ci idzie?
Pamiętała przecież, że Liliana miała staż w Mungu, to tam ponownie spotkały się po tym, gdy panna Yaxley już ukończyła Hogwart, a Lyra zbliżała się do końca przedostatniego roku. I choć pobyt w Mungu kojarzył jej się zdecydowanie nieprzyjemnie, była ciekawa, jak wiodło się młodym stażystom, którzy umilali jej ten czas, czyli Alexowi i Lilce. No i na sam początek spaceru chciała się rozeznać w sytuacji, w końcu dosyć dawno się nie widziały.
- Niedługo nadejdzie szaruga i rzęsiste deszcze, a po niej puch biały i smutna hibernacja pozbawiona słońca. Nie ma co bezczynnie czekać tylko brać los w swoje ręce - zaśmiała się dźwięcznie, przez chwilę spoglądając w soczyście niebieskie niebo odziane gdzieniegdzie w ciemnoszare kłęby chmur. Szczęśliwie lub nie, część z drzew była już mocno przerzedzona, przez co można było podziwiać kawałki firmamentu.
- To ja powinnam się chyba zastanowić nad jesienną kolekcją ubrań. Szaro-złoty szał jesieni, to byłby hit - uznała, powoli brnąc do przodu. Jednocześnie stawiając kroki bardzo nierozważnie, wręcz niedbale, zupełnie nie patrząc pod nogi - krajobrazy wokół wydawały się być nader ciekawe.
- Och, wiesz. Jest ciężko. Ale nie zamieniłabym tego na nic innego na świecie! Krew, pot i łzy, ludzkie nieszczęścia w kawałkach, które ty próbujesz zebrać do kupy i duma kiedy ci się to uda: bezcenne - wyjaśniła, z wyraźną ekscytacją w głosie i gestach. Ręce przecinały lekko chłodne powietrze, tworząc nieznane nikomu akrobacje tuż nad głową blondynki. - A tobie jak tam w tym całym narzeczeństwie, fajnie? Czujesz się jakoś inaczej? - zagadała, na moment zatrzymując się i puszczając do Lyry oko. Dopiero kiedy się obróciła tyłem do przyjaciółki dostrzegła niezwykły widok: Szmaragdowy Zakątek. Nagle wszystkie barwy wydały jej się wręcz przesycone, dźwięki wyraźniejsze, a czas jak gdyby zatrzymał się w miejscu. Zatrzymała się również i ona.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Jej wypadu do lasu pewnie również by nie zaaprobował. Po kilku epizodach, które przydarzyły jej się, odkąd u niego zamieszkała, zapewne najchętniej odesłałby ją do domu matki do czasu ślubu z Glaucusem, ale nie zamierzała na to pozwolić. Choć naprawdę kochała brata, nadmierna nadopiekuńczość i przewrażliwienie czasami zaczynały ją przytłaczać.
- Masz rację – podsumowała. – Będę trochę tęsknić za latem. Śnieżna zima jest przepiękna... Ale chyba jednak wolę podziwiać ją przez okno. – Myśl o kilkugodzinnym staniu na ulicy w taką pogodę ją przerażała, głównie z tego względu, że po wypadku była bardziej chorowita i łatwo łapała przeziębienia, więc na ten czas zawiesi uliczne malowanie. – Za to jesień... Uwielbiam ten moment, kiedy liście na drzewach zmieniają kolory. Szkoda tylko, że później brązowieją i opadają, to na swój sposób smutne, prawda?
Jednak wszystko musiało mieć swój początek i koniec. Lyra westchnęła, po czym zgrabnie przeskoczyła nad rozłożystą kępą traw, zanosząc się cichutkim śmiechem.
- Zdecydowanie powinnaś! Uważam, że dobrze ci to wychodzi – stwierdziła. – A co do stażu... Wydaje mi się, że to rozumiem, choć sama niestety poznałam to od tej drugiej strony... – westchnęła znowu. Czasem jednak żałowała swojej prawie zerowej znajomości magii leczniczej. – W każdym razie, cieszę się, że lubisz to, co robisz. To najważniejsze, mieć swoją pasję i móc się w niej realizować.
Pasja. Zdaniem Lyry powinna być czymś istotnym w życiu, czymś, co dodawało mu dodatkowych barw. Dla niej czymś takim było malarstwo. Wypadek pozbawił ją marzeń o pójściu w ślady brata, ale wskazał inną drogę – sztuki. Cieszyła się, że i Lilka lubiła swoje obecne zajęcie i życzyła jej sukcesów. Nie wątpiła, że ta dobrze sobie poradzi i pewnego dnia zostanie znakomitą uzdrowicielką.
- Zaręczyliśmy się pod koniec sierpnia – wyznała, lekko unosząc do góry rękę z pierścionkiem, tak, by Liliana mogła go zobaczyć. – Zadecydowały o tym nasze rodziny, ale tak się złożyło, że poznaliśmy się już wcześniej, podczas mojego malowania na Pokątnej. Wiesz, naprawdę go lubię, ale te zaręczyny... To było takie nagłe i zaskakujące. Powoli się do tego przyzwyczajam...
Mimo dużej różnicy wieku, darzyła Glaucusa sporą sympatią. Ale nie była w nim zakochana; nie wykluczała jednak, że kiedyś mogłoby to ulec zmianie. I tak miała szczęście, że wybrano jej kogoś, kogo lubiła. Nie każda dziewczyna miała tyle szczęścia. Wystarczy wspomnieć nieszczęsną Leandrę, która była w tym samym wieku, a tuż po skończeniu szkoły została przez rodzinę przymuszona do ślubu. Lyra naprawdę jej współczuła, choć nawet nie wiedziała, jak układało jej się z mężem. Zaaranżowany ślub w wieku osiemnastu lat brzmiał wystarczająco ponuro.
Nagle jednak zatrzymały się.
- Jak tu pięknie! – wyrwało się z jej ust. Odeszły już spory kawałek od obrzeży lasu i dotarły w miejsce, które wyglądało naprawdę magicznie. Tutejsza roślinność, choć także przystrojona w jesienne barwy, wydawała się jeszcze bardziej jaskrawa niż na polance przy ścieżce, gdzie Lyra szkicowała czekając na pannę Yaxley. Jak na drugą połowę października, kwitło tu również zaskakująco dużo kwiatów. Wśród nich wypatrzyła także trochę magicznych roślin, których nie było na skraju lasu.
- Że też nigdy wcześniej tutaj nie trafiłam... – wyszeptała z zachwytem, idąc między drzewami i muskając dłońmi kwiaty, by w końcu ukucnąć na brzegu niewielkiej rzeczki i zanurzyć rękę w zimnej i krystalicznie czystej wodzie, na której dnie połyskiwały nieduże, gładkie kamyki.
- Jeśli jutro będzie równie ładnie, jak dzisiaj, przybędę tu ze sztalugą. Znajdę znowu to miejsce... – Obym tylko potrafiła je odnaleźć, pomyślała, lekko pluskając ręką w wodzie. – Namaluję je na żywo, bo nie wiem, czy dałabym radę odtworzyć całe jego piękno z pamięci.
Jej ekscytacja pięknem tego miejsca była niemal namacalna. Nawet jej włosy, jakby dopasowując się do jaskrawych kolorów roślinności, także przybrały żywszy kolor. Teraz naprawdę przywodziły na myśl płomienie pożerające blade ciało Lyry.
Tutaj, w londyńskim lesie, czas w ogóle się nie spieszył. Płynął leniwie, powoli, rozlewając się wręcz na wszystkie boki stając się niemalże namacalnym. W głowie Liliany nie było żadnych rozmyślań na temat statusu krwi czarodziei, nie było zmartwień spowodowanych szlacheckimi kodeksami, nie było zahamowań w postaci licznych par oczu śledzących jej ruch: były tylko one dwie, młode dziewczyny pośród leśnego poszycia, obserwowane jedynie przez okoliczne ptaki oraz owady skryte pomiędzy rosnącymi w pobliżu roślinami. Było słońce, świeże, ledwo wyczuwalne muśnięcia wiatru i dobry humor rozciągający twarze w krzepiących uśmiechach. Dobrze jest czasem odpocząć.
- Dopóki zima jest biała i słoneczna jednocześnie, aż chce się podziwiać jej mroźną naturę. Gorzej, kiedy jest szaro i smętnie, wtedy nawet kubek ciepłej czekolady w niczym nie pomoże - westchnęła. - Dlatego bardzo nie lubię stanów przejściowych, głównie w postaci listopada. Szczęśliwie wszystko mija. - Wyraźnie się rozpogodziła. Wprost proporcjonalnie do aury panującej wokół.
- Tak, ale to nieodłączny cykl życia. Najpierw opadają, potem rosną na nowo. Szkoda, że podobną właściwość mają jedynie feniksy - stwierdziła, po raz kolejny wzdychając i wzruszając wątłymi ramionami. Szeleszczące pod stopami liście stanowiły idealne tło do tych zgoła niezobowiązujących tematów, które poruszały. Yaxleyównie wydawało się, że w tak pięknej, lekkiej atmosferze każdy trudniejszy temat osiadałby jak niechciany balast w wodzie, ciążąc im obu na duszach. Ten osobliwy spacer miał być wszakże zwykłym etapem terapii.
- Och tak. To niebywałe szczęście móc się realizować w tym konserwatywnym społeczeństwie arystokracji. Wygrałam los na loterii - zaśmiała się pomimo tego, że wiele było w tym prawdy. - Bo ty to mimo wszystko miałaś łatwiej - dodała pospiesznie, jak gdyby chciała wyjaśnić kwstię tego, dlaczego użyła liczby pojedynczej.
- No właśnie - zawołała, kiedy przeskoczyły do kolejnego tematu. - Mimo wszystko nie możemy cieszyć się pełną wolnością. Miłości nigdy nie zaznamy. Albo zaznamy, ale nigdy się ona nie rozwinie, skazana na usługiwanie niechcianemu mężowi. Po cichu liczę, że zostanę starą panną - powiedziała; w jej głośnie można było usłyszeć nutę rozbawienia, ponownie nieadekwatnie do prawdy przekazywanej przez słowa. - Chciałam się spytać, czy coś znaczącego zmieniło się w twoim życiu - sprostowała chwilę później, jeszcze zanim przed jej oczami rozpostarł się zapierający dech w piersiach widok. W przeciwieństwie do Lyry, Lilkę po prostu zatkało i przez długi moment nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa. Spojrzeniem wychwyciła tyle elementów, że nie wiedziała do końca na które konkretnie ma patrzeć.
- Chętnie przyszłabym z tobą, ale kończy mi się wolne, muszę wracać do szpitala - wydusiła wreszcie, bardzo smutnym tonem. Wolałaby podziwiać piękno odnalezionej natury. Cóż, każdy zasługuje chyba na chwilę przerwy, nawet od pasji? - Zbierzmy trochę kwiatów! - zaproponowała nagle. Zabierała się jednak do tego bardzo nieśmiało, obawiając się w duchu, że zniszczy tak piękny krajobraz.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Ale teraz, wśród jesiennej roślinności, te wszystkie rozterki, które błąkały się w jej głowie od momentu zaręczyn, cudownie uleciały. Znowu była beztroską nastolatką, nie czującą żadnego ciężaru pierścionka zaręczynowego, ani tej presji, która miała jej towarzyszyć. Tylko las, cudowne kolory, świeże powietrze i dwie młode dziewczyny chcące oderwać się od codzienności i zwykłych ram określających ich życie. Nie tylko od zaręczyn, od pracy na Pokątnej, ale również od nadopiekuńczego brata, który najchętniej zamknąłby ją w domu matki i nie pozwolił próbować smaków życia.
Czy nie tego pragnęła przez ostatnie dni i tygodnie – choć jednego dnia takiej absolutnej beztroski?
- Jak dla mnie, takie piękne dni mogłyby trwać i trwać – podsumowała z westchnieniem Lyra. Wciąż naiwna, dziecinna, żyjąca złudzeniami. Kochająca wszystko, co piękne i jasne, przerażona tym, że świat posiadał także swoją mroczniejszą stronę, z którą już kilkukrotnie miała okazję się zetknąć, i nigdy nie były to miłe spotkania.
- Zależy, pod jakim względem łatwiej – zauważyła; pochodząc z biednej rodziny, wcale nie miała tak łatwo w życiu, nazwisko Weasley nie gwarantowało pewnego startu w życie, nie otwierało wszystkich drzwi. Niektórzy pogardzali nią, a nie potrafili nawet sobie wyobrazić trudów codziennej egzystencji jej samotnej matki, która po zniknięciu ojca musiała sama utrzymać trójkę dzieci. Lyra dorastała za to w atmosferze pełnej miłości i zrozumienia, odczuwając mniejszą presję i oczekiwania względem siebie. Spodziewała się, że Liliana musiała ich znosić znacznie więcej, skoro pochodziła z tak konserwatywnego rodu. – Nazywam się Weasley. To już wystarczy, by sporo osób spojrzało na mnie z większą dozą dystansu. Marzę o zostaniu malarką, ale moja rodzina mi w tym nie pomoże, jestem zdana tylko na swoje umiejętności oraz na łaskę i niełaskę klientów.
Uzdrowicielskie zajęcie Liliany w gronie jej rodziny mogło jednak także zostać uznane za niezbyt odpowiednie dla młodej panienki. Lyra miała nadzieję, że nikt nie przeszkodzi jej w dążeniu do swoich marzeń. Weasleyowie, choć sami nie interesowali się sztuką, nie zabraniali Lyrze malowania.
- To by było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. – Lyra nigdy nie zaznała prawdziwej miłości. Marzyła o niej, ale wiedziała, że to nie pojawi się tak na zawołanie. W ich świecie prawdziwe uczucia były rzadkością. Po zaręczynach pozostało jej jedynie pragnienie, by pewnego dnia odkryć, że kocha Glaucusa i chce z nim być nie tylko z obowiązku, ale i z serca. – Jednak nie wykluczam, że mogłabym kiedyś pokochać mojego narzeczonego. Jest wspaniałym przyjacielem, w dodatku rozumie moją pasję do sztuki, po prostu żadne z nas nie przywykło do nowego stanu rzeczy. Mam dużo szczęścia, bo pomyśl, jak wiele dziewcząt wychodzi za mężczyzn, którzy w najlepszym wypadku są im obojętni.
Zamyśliła się na moment, wciąż nie mogąc nasycić oczu niesamowitym pięknem otoczenia.
- Pod koniec miesiąca wybieramy się razem na bal do Averych, zaprosił mnie, bym mu towarzyszyła – dodała po chwili, jakby sobie o czymś przypomniała. – Co się tyczy zmian w życiu... Odkąd skończyłam Hogwart, skupiam się głównie na malowaniu, to już nie tylko pasja, ale i sposób na życie. Czekam na swoją wielką szansę, która pozwoli mi zabłysnąć w świecie sztuki. Póki co mieszkam u mojego brata i zazwyczaj chodzę malować na Pokątną.
Pomyślała przelotnie o spotkaniu z Aloysiusem Diggorym, który miał przekazać jej prace Laidan Avery, prowadzącej galerię sztuki i sprawującej pieczę nad młodymi, obiecującymi artystami. Lyra wiązała z tym duże, ale wciąż nieśmiałe nadzieje.
Dłonią wciąż pluskała w wodzie, wyławiała drobne kamyki, by po chwili pozwolić im znowu opaść na dno strumyka.
- Pokażę ci gotowy obraz, kiedy już go stworzę – obiecała, wstając i otrzepując spódnicę. Rozejrzała się znowu, tym razem wypatrując miejsca, gdzie mogłaby rozłożyć się ze sztalugą i przyborami, by malować w plenerze. – Kwiaty... Tak, to dobry pomysł! Tylko nie zbierzmy wszystkich, muszę mieć co malować jutro!
Parsknęła śmiechem; na polance było jednak wystarczająco dużo kwiatów, że zerwanie odrobiny nie powinno zrobić jakiejś wielkiej różnicy. Lyra zaczęła więc zbierać kwiecie, z zamiarem późniejszego uplecenia z niego wianka. Dopiero po chwili przypomniała sobie Festiwal Lata i zrobiony wtedy wianek. Został wyłowiony z wody przez Glaucusa, a zaledwie parę tygodni później mężczyzna oświadczył jej się.
Na jej policzkach pojawiły się intensywne rumieńce, a kilka kwiatów wypadło z dłoni. Szybko jednak je podniosła i wróciła do robienia wianka. Liliana mogła jednak zauważyć to, że na chwilę odleciała, wyraźnie sobie coś przypominając.
Uśmiechnęła się tylko słysząc wzmiankę o nieustających, pięknych dniach, które stanowiły pewną nieosiągalną utopię, której również i ona pragnęła, ale nigdy się do tego nie przyznała. Tak na głos, wydobywając obawy i pragnienia ze swojej piersi. Niby w tak intymnej jak teraz chwili mogłaby wypluć wszystkie targające nią myśli oraz uczucia, tylko czy chciała burzyć ten pozornie niezmącony nastrój spokoju i harmonii? Odpowiedź jest prosta.
- Ciebie ograniczają pieniądze, mnie konserwatyzm. Gdyby nie ojciec, który chciałby mi nieba przychylić, nigdy nie mogłabym nawet spojrzeć na szpital. I nie miałabym nic w tej kwestii do powiedzenia. Ty możesz mówić, nie przysłonięto ci ust konwenansami i tradycjami. Pieniądze można zarobić, natomiast zerwanie z wiekami konkretnego porządku świata graniczy niemal z cudem. Musisz bardziej to doceniać - powiedziała poważnym tonem, zerkając co jakiś czas na towarzyszkę. - Pomogłabym ci, gdybym tylko mogła. Lecz widzisz, nie mam żadnej mocy sprawczej, jestem tylko kobietą. Tato zaś... nie jesteś trollem, nie poświęciłby ci zbyt dużo uwagi - zaśmiała się. To miał być swego rodzaju żart, acz na pewno nie chciała nim obrazić swojego ojca, kochała go przecież. Najzwyczajniej w świecie wiedziała, że nie zainteresowałby się sztuką ubogiej malarki ulicznej, a szkoda. - Teraz jesteś zaręczona, będzie ci łatwiej, o ile odpowiednio podejdziesz swojego narzeczonego. Mówisz, że się lubicie, dlatego nie powinno być problemu. Zwłaszcza, że od tej pory przyjęcie będzie goniło przyjęcie, jeszcze się wybijesz - dodała pokrzepiająco, tym razem bacznie obserwując pole przed sobą.
- To niestety prawda. Chciałabym wierzyć, że mnie to nie czeka, ale życie... no jest, jakie jest - westchnęła z rozrzewnieniem. Na pewno nie chciałaby wyjść za kogoś, do kogo nic nie czuje, ale przekonała się, że nawet, jeżeli istnieje taka szansa... to w ostatecznym rozrachunku i tak nic z tego nie wychodzi. A z powodu jej genów i urody naprawdę wątpliwym jest, aby miała zostać starą panną. Chyba, że rzeczywiście nikt nie będzie chciał dziewczęcia z bagien...
- Averych? - spytała z niesmakiem. - Fuj, współczuję ci. No, ale podobno mają swoją galerię sztuki, dlatego musisz dla niej przecierpieć - dodała. Dla nikogo nie było zaskoczeniem, że rody Avery i Yaxley nie pałały do siebie sympatią. To chyba były te dwa klany, które skupiały wokół siebie najwięcej nienawiści. Biedna Lilka, wtedy jeszcze nieświadoma tego, że będzie musiała pójść na ten sam bal. - Jestem pewna, że teraz będzie już tylko lepiej - stwierdziła. Jeszcze zanim zachwyciła się pięknem Zakątka i zanim podjęła się prób zrywania olśniewających prezencją kwiatów. Zaśmiała się na wzmiankę o tym, aby nie zebrać wszystkich. Schylając się lekko z namaszczeniem pozbywała łodygi kwiecia, wybierając kilka co lepszych okazów. Co jakiś czas rzecz jasna patrzyła na Weasley i nie umknął jej uwadze ten tajemniczy rumieniec. - No, przyznaj się, o czym pomyślałaś? - spytała sugestywnie. Z zamiarem drążenia tematu, ale usłyszała dziwny dźwięk. Bzyczenie? Szemranie? Nie potrafiła go zidentyfikować. - Słyszysz?
wybacz ten bełkot
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
I Lyra tego się bała, zwłaszcza po swoim wypadku. Bała się bycia słabą i bezwartościową, zdaną na innych, bo o ile z biedy mogła wyjść przy odrobinie szczęścia i uporu, tak kwestia nadwątlonego zdrowia stanowiłaby większy problem... Byłaby ciężarem dla bliskich, a szanse na znalezienie narzeczonego znacząco by spadły. Kto chciałby przedłużać czystość krwi swojego rodu z tak uszkodzoną jednostką? Choć również można było powiedzieć, że miała szczęście, skoro mimo początkowych prognoz funkcjonowała praktycznie normalnie; tym bardziej, że wśród szlachetnych nie brakowało jednostek obciążonych genetycznymi skazami, niewątpliwie odczuwających większe trudności niż sama Lyra. I w tej materii również miała szczęście, zamiast choroby geny podarowały jej zdolność metamorfomagii. Miała więc szanse coś osiągnąć; wyjść za mąż, założyć rodzinę, zostać malarką. Nie była z góry skazana na klęskę, a wrodzony upór i optymizm pomógł jej szybko stanąć na nogi i wrócić do normalności. Ich świat nie lubił słabych, niepasujących do ogółu, ani tych, którzy przedkładali własne pragnienia nad wolę rodu. Co było niesprawiedliwe, przynajmniej w oczach Lyry, ale cóż mogła poradzić?
- I doceniam – przytaknęła, ciesząc się w duchu, że mimo wszystko miała to szczęście. Obie miały, bo Liliana dzięki trosce ojca także nie musiała (przynajmniej na razie) stać się salonową ozdóbką. – Jednak mój ród przechodzi kryzys. Uchodzi za ten najbardziej pobłażliwy, a jednak rozpaczliwie chce przetrwać i nie zginąć w mrokach historii. To, że wszyscy troje zostaliśmy zaręczeni w tak krótkim odstępie czasu, musi o czymś świadczyć...
Przygryzła wargę.
- Wiem, ale i tak dziękuję za dobre chęci – przyznała. – Lubię i szanuję Glaucusa, ale nie chcę, żeby czuł się przeze mnie wykorzystywany. Nie chcę, by myślał, że korzystam z sytuacji i sięgam po sukces, wspinając się po jego plecach.
Związek z Traversem mógł się okazać pomocny, jako że ich ród był bardziej poważany w społeczeństwie, ale przecież to nie z tego brała się jej sympatia do niego.
- A tobie mówią już o zaręczynach, czy jeszcze masz spokój? – zapytała po chwili. Podejrzewała jednak, że Yaxleyowie nie musieli się tak spieszyć, tym bardziej, że obie ich córki były nadzwyczaj urodziwe i z pewnością łatwo znajdą odpowiednich narzeczonych. – Tak, galeria sztuki... Ta myśl trochę podtrzymuje mnie na duchu, bo samego balu to się naprawdę boję. To pierwsze wyjście z narzeczonym! No, ale zaprosił mnie – Leciutko się zarumieniła. – Ale wiesz, jak bardzo marzę o wystawieniu swoich prac. Oczywiście, że muszę tam iść. Jeśli i ty tam będziesz, może uda nam się zobaczyć?
Nie pamiętała o krzywdach wyrządzonych jej parę miesięcy temu przez jednego z przedstawicieli Averych, więc jej głównym problemem była trema związana z balem. Nie musiała męczyć się z ciężarem wspomnień tamtego dnia, ale z drugiej strony, nie wiedziała o potencjalnym zagrożeniu.
A później zajęła się zbieraniem kwiatów, stopniowo zbliżając się do rosnących przy skraju polanki zarośli. Jej dłonie zwinnie plotły wianek, a myśli błądziły wokół Glaucusa wynurzającego się z wody, z włosami przylepionymi do zroszonego czoła i jej festiwalowym wiankiem w dłoni. Choć biorąc udział w zabawie, podchodziła z pewnym dystansem do tej wróżbiarskiej otoczki, w jej przypadku okazało się to prawdą: mężczyzna, który złowił jej wianek, był tym, który jej się oświadczył.
- O tegorocznym Festiwalu Lata – wyznała, kiedy z zadumy wyrwał ją dociekliwy głos Lilki. – To Glaucus wyłowił wtedy mój wianek, a trzy tygodnie później... – Znowu podniosła dłoń z pierścionkiem zaręczynowym.
Wtedy jednak także usłyszała brzęczenie, prawdopodobnie dobiegające z zarośli. I zanim zdążyła się obejrzeć, w jej kierunku z dużą prędkością wyfrunął jaskrawo ubarwiony, skrzydlaty chochlik, który natychmiast wczepił się w jej włosy. Próba zdjęcia go zakończyła się pogryzieniem palca, a zanim sięgnęła po różdżkę, z krzaków wyfrunęło kilka następnych.
- Tu chyba znajduje się ich gniazdo! – Wstała szybko, próbując opędzić się od złośliwych stworzonek, które, choć niewielkie, potrafiły jednak skutecznie uprzykrzać życie beztrosko wypoczywających dziewcząt. Zamroziła jednego zaklęciem, ale kolejne dwa przysiadły na jej różdżce i po chwili ją wyrwały. Spadła gdzieś w trawę, a Lyra rzuciła się, żeby ją odzyskać.
Którą mimo wszystko odłóżmy na bok, skoro między dziewczętami toczyły się jakże ważkie rozmowy na temat ich życia. Które, teoretycznie, nie miały się wcale zakończyć, ponieważ p r z y j a ź n i ł y się, a to znaczyło więcej niż cokolwiek innego. W mniemaniu Liliany, rzecz jasna.
- To prawda, nie macie lekko w starciu z resztą rodów. Wciąż są jednak takie, które was szanują, dlatego nie zginiecie tak łatwo. A będziecie mieć potrójny ślub? - spytała na koniec, śmiejąc się dźwięcznie. Aż podskoczyła lekko, opadając miękko na ściółkę leśną. Odgarnęła również bujne włosy do tyłu i nabrała powietrza w płuca przed kolejną wypowiedzianą kwestią.
- Wykorzystywany? - parsknęła śmiechem, zasłaniając drobną dłonią swoje usta. Spojrzała z nieukrywanym rozbawieniem na Lyrę. - To nas, kobiety się wykorzystuje. Do tego, abyśmy były ozdobą i rodziły męskich potomków. Proszę cię, to tylko twoja należność za to. Powinnaś myśleć także o sobie i swojej przyszłości, a nie o tym, czy twój narzeczony, którego nota bene sama nie wybrałaś, czuje się wykorzystany. Jeżeli naprawdę się lubicie, to będzie zadowolony z tego, że ci pomaga - wygłosiła swoje zdanie. Trochę niczym profesor podczas zajęć. Nie, żeby koniecznie chciała przekonać przyjaciółkę do swoich poglądów, ale... nie chciała, aby przez sentymenty straciła możliwość samorozwoju. Niestety, ale Lila była bardziej pragmatyczna aniżeli uczuciowa.
Na pytanie odnośnie zaręczyn zacmokała, ni to niezadowolona, ni to rozbawiona. Ułożyła ręce za plecami, splecione, i bujała się chwilę biodrami, zanim udzieliła odpowiedzi.
- Nie, szczęśliwie ojciec uważa, że jestem jeszcze za młoda na zamążpójście. Za to Rosalie się niesamowicie spieszy do bycia żoną i matką, czego absolutnie nie rozumiem - powiedziała wreszcie, wyginając usta w kształt kwaśnego grymasu. - Mi... marzy się ślub z miłości, do którego nigdy nie dojdzie, bo potencjalny kandydat nie ma tytułu szlacheckiego. Dlatego marzę o tym, aby nikt się po mnie nie zgłosił. Uchodzę za butną, może się uda? - dodała z niesłabnącą nadzieją w głosie. Po której nastąpiło ciche westchnienie, jak gdyby odczuwała duży ciężar na swoich barkach. Bal. U Averych. Ech. Gdyby organizowałby Perseus, albo Leandra, nie wahałaby się ani chwili. Lecz tej gałęzi od galerii sztuki nie znała i prawdopodobnie poznać nie chciała.
- Na pewno sobie poradzisz, wzbudzasz pozytywne uczucia. - Mrugnęła do niej przyjaźnie, jak gdyby chcąc podnieść ją na duchu. - Niestety, nie będzie mnie tam, nie mam powodu, aby się zjawiać w Shropshire. Natomiast będę trzymać za ciebie kciuki! - zapewniła żywo.
Rozmowy po wyczerpaniu się ustały, a ich miejsce zajęło powolne zrywanie kwiatów. I kolejny temat, który poruszyła Yaxley, chcąc odgadnąć powód dobrego humoru, a raczej zawstydzenia Weasleyówny. Usłyszawszy odpowiedź, nie mogła powstrzymać się przed szerokim uśmiechem.
- No proszę, wianki prawdę ci powiedzą. Dobrze, że mnie nie było, jeszcze byłabym już zaręczona i co wtedy! - zaśmiała się, urywając kolejną łodyżkę, zanim do uszu dotarł niepokojący dźwięk, którego źródło znajdowało się w pobliżu. Oszołomiona Liliana patrzyła, jak jeden z chochlików wplątuje się w rude włosy Lyry, a potem kiedy nadleciało kilka innych. Całość działa się niewyobrażalnie szybko, dlatego minęła długa chwila, nim dziewczę sięgnęło po swoją różdżkę. Zaraz potem poczuła chochlika wplątanego w swoje włosy, czemu towarzyszył niekontrolowany pisk.
- Immobulus - krzyknęła na oślep, co chyba samo w sobie nie było dobrym pomysłem. Dodajmy do tego jej nieumiejętność w rzucaniu zaklęć i dramat gotowy. W międzyczasie złośliwych istot przybyło i trudno było się od nich odgonić.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
'k100' : 26
Jednak, mimo dobrych relacji z rodzeństwem, ceniła sobie również więzi z innymi ludźmi. Jako introwertyczna, artystyczna dusza, nie prowadziła intensywnego życia towarzyskiego, ale mimo to miała wokół siebie sporo życzliwych osób, zarówno spośród dawnych znajomych ze szkoły, dalszej rodziny oraz znajomych brata. Nie czuła się więc samotna i nie musiała niczego zazdrościć innym. Może tylko większych szans na rozwijanie swoich talentów, Weasleyówna musiała uczyć się wszystkiego zupełnie sama.
- Szczerze mówiąc, jeszcze nie wiemy, kiedy odbędą się nasze śluby – rzekła. Pewne tylko, że to kwestia czasu, matka bardzo się spieszyła, by załatwić odpowiednich partnerów dla swoich dzieci. Lyra mogła jedynie się zastanawiać, co dalej, ale zapewne było to zaledwie kwestią miesięcy. – Może masz rację. Może wciąż za bardzo patrzę na niego przez pryzmat przyjaźni, nie narzeczeństwa. – Mimo młodzieńczej naiwności, wiedziała, czego będzie oczekiwać od niego ród narzeczonego: że wyda na świat jego potomka i będzie dla niego odpowiednią żoną. Glaucus obiecał jej jednak, że nie będzie jej ograniczał ani pozbawiał marzeń. Wierzyła więc, że dotrzyma słowa i nawet po ślubie wciąż będzie mogła tworzyć. – Nie zamierzam rezygnować z marzeń. Wiesz, że nie wyobrażam sobie życia bez malarstwa. Glaucus... do tej pory mnie wspierał. Kilka tygodni przed zaręczynami podarował mi naprawdę dobre pędzle, no i zawsze interesował się moim malowaniem.
To ono pomogło jej tak szybko się pozbierać i na nowo odnaleźć radość życia po trzech miesiącach pełnych bólu i złych myśli.
- Och... To dobrze, że jeszcze cię nie zmuszają – rzekła. – Może będziesz mieć to szczęście, że uda ci się przeżyć prawdziwe uczucie? – Okręciła się lekko w miejscu z marzycielską miną. Chyba trochę udzieliła jej się egzaltacja Eilis, bo przecież Lyra nigdy nie należała do dziewcząt szczególnie fascynujących się kwestiami związków. I nigdy nie była w nikim zakochana, więc mogła jedynie się zastanawiać, jak to jest. – Może masz już kogoś na oku?
Nie spodziewała się jednak, że Liliana odpowie, nie każdy lubił wspominać o zakazanych obiektach westchnień.
- Szkoda, cieszyłabym się, mogąc zobaczyć tam kogoś znajomego. Ci Avery wydają się... raczej mroczni i nieprzystępni – Wygięła usta w podkówkę. Gdyby tylko wiedziała, że jej przeczucia wcale nie są bezpodstawne...! Cóż, wtedy z pewnością czułaby znacznie większy stres. – Może jeszcze kiedyś będzie okazja? Póki co muszę przeżyć ten pierwszy bal.
Wianek powoli się powiększał. Niedługo będzie mogła założyć go na głowę.
- To był bardzo przyjemny festiwal. Ale były na nim również tak zaskakujące momenty... – stwierdziła, wspominając przelotnie również znacznie mniej miłą chwilę, kiedy podczas spaceru z Alexem ten pchnął ją do wody, a Lyra dostała ataku paniki i zaczęła się topić. Selwyn powiązał to z jej lipcowymi problemami z pamięcią, co sprawiło, że tym bardziej nie lubiła o tym myśleć, bo wywoływało to nieprzyjemny dreszcz na plecach i zmuszało do zastanawiania, co takiego stało się w lipcu.
Nie inaczej było teraz; może nawet dobrze się stało, że pojawiły się chochliki i zmusiły do prób opędzenia się od nich. Niedokończony wianek upadł gdzieś w trawę, a Lyra skupiła się na opędzeniu od złośliwych stworzonek szarpiących jej włosy i kąsających w dłonie, oraz na znalezieniu różdżki.
- Różdżka, różdżka... Gdzie ona jest... – mamrotała, widząc wysiłki Liliany. Rzuciła się w trawę, po chwili odnajdując ciemną, wykonaną z hebanu różdżkę. Skierowała ją na chochliki, rzucając na nie zaklęcie zamrażające.
Jeśli jutro przybędzie tu malować, przynajmniej będzie wiedziała, że trzeba uważać na te nieznośne istotki.
- Cóż, zawsze mogło być gorzej – podsumowała, patrząc na swoje dłonie. Na jej palcach błyszczało kilka drobnych ugryzień, włosy miała w nieładzie, a policzki zarumienione. Ale byłoby gorzej, gdyby napatoczyło się tu jakieś większe stworzenie.
- Oby jak najpóźniej. Jesteśmy jeszcze młode i powinnyśmy móc się wyszaleć. Jedynie Garrett powinien zabrać się do roboty, wygląda już na starego kawalera. - Śmiech rozległ się po lesie; śmiech pełen niemej prośby niebios o to, aby Weasleyówna nie zauważyła istotnej zmiany na twarzy blondynki. Acz najpewniej Liliana sama nie wytrzyma i za moment wszystko wypaple... może ta eskapada miała być remedium na jej troski, a nie wymówką tyczącą się zbawiennego wpływu przyrody na ludzki organizm?
- To nie masz się czym martwić. Wykorzystuj jego pozycję ile wlezie, dobrze ci radzę - zadecydowała słysząc wszystkie słowa wypowiedziane przez rudowłosą. - Zwłaszcza, że po ślubie może mu się odmienić. Jeżeli my będziemy mieć skrupuły, to nas zeżrą. Zresztą, nie muszę ci tłumaczyć naszej pozycji w społeczeństwie. - Westchnięcie. Ciężkie, przeciągłe. Nad ich losem, swoim życiem, sercem gorejącym, policzkami płonącymi i nieszczęściem sprowadzonym do ciała. Wszczepiła sobie chorego wirusa nieszczęśliwej miłości (?) i teraz jedyne, co ją może czekać, to śmierć z utrapienia. Musi szybko zapomnieć, oddać się w ramiona pracy - czułego kochanka odwzajemniającego uczucia. Tylko... co dalej?
- Nie uda mi się - powiedziała, prawdopodobnie odrobinę za ostro. - Jak już wspomniałam, jego status krwi nie pozwoli nam na mariaż. Zakładając, że oczywiście i on by coś do mnie czuł. A wierz mi, nie czuje - zaśmiała się, chociaż czuć było w tym śmiechu nutę goryczy. Odgarnęła natrętne włosy z twarzy do tyłu, patrząc w dal. - Ale wiesz, jak to jest. Jesteśmy młode, uczucia przychodzą i odchodzą. - Zakończyła całość wzruszeniem ramion. Usiłując pocieszyć samą siebie.
- Och tak, to prawda. Może zrobiłabym to dla Leandry i Perseusa, ale nie wiem nawet, czy się tam zjawią. Wolę ciekawsze rzeczy niż wbijanie się w durną sukienkę i ćwiczenie sztucznych uśmiechów. Tobie rzecz jasna życzę powodzenia! - sprostowała, żeby nie zabrzmiało to tak, że rzuca ją w paszcze lwa. Kto wie, może Lyra odkryje w sobie pasję uczestnictwa w podobnych przyjęciach?
- Jakie na przykład? - zainteresowała się, kiedy rozmawiały już przy zbieraniu kwiatów. Żałowała, że nie mogła być na tym Festiwalu, ale akurat wtedy była chora. Chorować w lato, czy jest coś gorszego? Nie zdążyła się nad tym zastanowić kiedy zaatakowały je chochliki. Liliana trzymała hardo swoją różdżkę, ale na niewiele się to zdało: zaklęcie się nie powiodło. Dlatego machała trochę głupio rękoma w powietrzu, próbując odgonić od siebie te nieznośne stworki. Najprawdopodobniej podeptała całą bujną roślinność, w dodatku czuła, że jej skóra jest boleśnie pokąsana przez te szkodniki. Jak dobrze, że w pobliżu była Lyra znająca zaklęcia i potrafiąca wykorzystać je w praktyce! By ocenić jego efekt otworzyła oczy, by spojrzeć na zamrożone stworzonka. Nie ruszając się wyglądały o niebo lepiej. - Myślisz, że nie ma ich tu więcej? - spytała z lekką obawą, rozglądając się dookoła. Wolała nie przechodzić przez to drugi raz.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
- Mnie się jeszcze nie spieszy – powiedziała. Nie chciała przecież kończyć jak Leandra, od razu po skończeniu szkoły wpakowana w małżeństwo. Chociaż jej własne zaręczyny także nastąpiły szybko, tuż przed jej osiemnastymi urodzinami. – A Garrett... Tak, to byłoby przecież niesprawiedliwe, gdybym ja wyszła za mąż jako pierwsza, choć jestem najmłodsza.
Zdawała sobie jednak sprawę, że kwestia Garretta jest bardziej skomplikowana i jemu z pewnością trudniej było pogodzić się z wizją zaaranżowanego małżeństwa, biorąc pod uwagę, że już miał kiedyś kobietę, którą darzył uczuciami, a która nie zostałaby zaaprobowana przez rodzinę. Westchnęła smutno, jednocześnie ciesząc się, że sama nie znajdowała się w takiej sytuacji, jednak była wewnętrznie rozdarta, z jednej strony pragnąc szczęścia dla brata, z drugiej, bojąc się że mogłaby go utracić.
- Oby mu się nie odmieniło. – Ta myśl, że Glaucus mógłby doznać nagłej przemiany, i z miłego, pogodnego i tolerancyjnego mężczyzny stać się zimnym i skostniałym, jak wielu innych, naprawdę ją przerażała. Chciała, żeby nawet po ślubie pozostał taki, jak teraz. Wtedy oboje mogliby być szczęśliwi, nawet jeśli zaręczyny nie były ich pomysłem. – Gdyby tylko wszystko mogło wyglądać tak, jak teraz...
Była naiwna, a także zbyt prostolinijna. Ale musiała przyznać Lilianie sporo racji, znowu.
- Kim on jest? – zapytała po chwili; odniosła dziwne wrażenie, że Liliana rzeczywiście miała kogoś na oku, i w dodatku była to osoba nieczystej krwi. Nawet Weasleyowie mieliby problem w pełni zaakceptować taki związek, a co dopiero Yaxleyowie, więc nie dziwiła się obawom dziewczyny. – To ktoś z pracy? Czy może dawna znajomość ze szkoły? – dopytywała z ciekawością. – Obiecuję, że nikomu nie powiem.
Lyra nie lubiła szukać sensacji ani powtarzać plotek. Potrafiła zachowywać zasłyszane wiadomości dla siebie.
Życzenie powodzenia na balu skwitowała lekkim uśmiechem, powracając do robienia wianka, który z kolei wciąż nasuwał skojarzenia z Festiwalem Lata.
- Było sporo pięknych widoków. Niektóre posłużyły mi za inspiracje do nowych obrazów – powiedziała. – A organizatorzy dbali o ciekawe atrakcje. Naprawdę szkoda, że cię tam nie było, na pewno znalazłabyś coś dla siebie.
O nieprzyjemnym zakończeniu spotkania z Alexandrem nie wspomniała. Sama nie rozumiała tak wielu rzeczy, choćby tego głębokiego lęku i poczucia, że już to kiedyś przeżywała, jakie towarzyszyły jej, gdy znalazła się w wodzie. Dlaczego tak reagowała i dlaczego Alex powiązał to z lipcem?
- Mam nadzieję, że nie. Na wszelki wypadek omijajmy ten krzak z daleka – powiedziała, kiedy chochliki leżały już odrętwione w trawie. Ich małe, jaskrawe ciałka jeszcze przez dłuższy czas miały pozostać w bezruchu. Choć bardziej obawiała się jakichś większych stworzeń. Kto wie, co jeszcze może się tutaj kryć, zwłaszcza że zapuściły się dość głęboko w las. Dobrze jednak, że były tutaj w dzień. Po zmroku raczej nie miałaby odwagi się tutaj szwendać, nawet mając różdżkę i posiadając przyzwoite umiejętności w zakresie zaklęć.
- Chcesz jeszcze gdzieś tutaj się rozejrzeć? – zaproponowała. Podniosła z ziemi swój wianek i szybko splątała długim źdźbłem trawy oba końce, po czym osadziła go sobie na płomiennorudych włosach. – Mamy jeszcze kilka godzin, zanim zajdzie słońce. Choć teraz przynajmniej wiemy, że musimy uważać. - Wskazała na krzak, w którym mieszkały chochliki. – Obyśmy tylko nie spotkały niczego gorszego...
Ruszyła w stronę lasu, po chwili zagłębiając się między drzewa. Polanka była przepiękna, ale może tam dalej kryły się jeszcze inne wspaniałości? Ciekawość świata nie pozwalała jej ot tak odpuścić i tak szybko wrócić do domu.
Strona 1 z 14 • 1, 2, 3 ... 7 ... 14