Wydarzenia


Ekipa forum
Szmaragdowy Zakątek
AutorWiadomość
Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]10.03.12 23:10
First topic message reminder :

Szmaragdowy Zakątek

Szmaragdowy Zakątek mieści się w głębi lasu, niedaleko matecznika. Nazwę zawdzięcza wyjątkowej roślinności, żyjące tutaj rośliny nie przypominają krzewów, drzew, ani traw rosnących w żadnej innej części magicznej kniei. Ich liście lśnią, jakby wciąż były pokryte poranną rosą, a barwy mają tak jaskrawe, że aż wydają się nienaturalne, niepokojąco nienaturalne. Podobnież z płatkami polnych kwiatów, piękno ich szkarłatów, błękitów i żółci aż zapiera dech w piersi. Parę kroków dalej szemrze krystalicznie czysty strumyk, a całości obrazka dopełnia drżenie melodyjnego ptasiego śpiewu. Jest to miejsce równie przerażające, co zniewalająco piękne. Nietrudno sobie wyobrazić, iż w tradycji ostało się częstym miejscem potajemnych schadzek kochanków, a także ukrytą samotnią wrażliwców - poetów, artystów. Problem może stanowić jedno: złośliwe chochliki, które ów teren również sobie z lubością przypodobały.
Zdarza się, iż zbłądzi tu zgubiona mugolska stopa; czasem taka stąd nie wyjdzie, padając ofiarą różnorakich magicznych bestii, które zwęszą bezbronną ofiarę. Zdarza się, iż pozostanie znaleziona kilka dni później, na skraju lasu, wycieńczona, wymęczona... i oszalała.

Kadzidła

W głębi lasu, w pobliżu matecznika, gdzie liście połyskują nienaturalną wręcz szmaragdową zielenią rozłożono na miękkiej ściółce dywany i poduszki dla zmęczonych festiwalowymi uciechami uczestników Brón Trogain. Rozlokowano je w grupkach i odseparowano je od siebie tak, by liczne grupy mogły komfortowo wypoczywać  z dala od zgiełku, głośnej muzyki i szumu. Miejsce to jest spokojne i idealne na chwilę wytchnienia, ale jednocześnie ze względu na bliskość matecznika budzące niepokój. To również aura połyskujących liści, przedzierającego się przez konary drzew światła księżyca, lekka mgła unosząca się nad ściółką — a może coś innego, dym.

Szelest liści, drobne gałązki pękające na ściółce zapowiadają czyją obecność jeszcze zanim z półmroku wyłoni się postać. Bardzo stara wiedźma, o siwych jak kamień włosach i długich aż do kolan, w czarnej, długiej powłóczystej szacie przechadza się pomiędzy odpoczywającymi czarodziejami. Na twarzy bladej jak śnieg i dłoniach widnieją czarne znaki i symbole narysowane tuszem lub atramentem — kreski kropki, koła i półksiężyce. Jest mocno przygarbiona, a jej kroki są powolne, chwiejne, lecz nie wygląda jakby potrzebowała czyjejkolwiek pomocy, choć kroczy z zamkniętymi oczami, szepcząc słowa w staroceltyckim języku. Modły o pomyślność, modły o płodność choć cichuteńkie, są doskonale słyszane przez wszystkich zgromadzonych kiedy przechodzi obok nich. W jednej dłoni trzyma glinianą miskę i palcami przytrzymuje w niej tlące się kadzidło; w drugiej krucze pióra, którymi niczym wachlarzem rozpyla specyficzny dym. Kiedy was mija, jego zapach was otula i otumania.

Jedna osoba z pary lub grupy rzuca kością k6 na rodzaj kadzidła rozpylanego przez starą wiedźmę.

1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w drzewie sandałowym, które zmieszano z niedużą ilością suszu opium oraz ostrokrzewu; kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski, nakłania do myślenia o zmysłowych przyjemnościach.
3:  Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet egzotycznych owoców, które prowadzi passiflora oraz nieznacznie mniej wyczuwalne mango, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu, a dobiegające z parteru dźwięki muzyki kuszą do udania się na parkiet.
4: Najpierw daje się wyczuć paczulę, indyjska roślina roztacza ciężką, duszną i drzewną toń. Przez nią przenikają się gryzące zioła, pieprz, rozmaryn i tymianek, które przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Przelotnie smuci, ale dzięki temu pozwala przeżyć wzruszające katharsis: zostawić najczarniejsze myśli za sobą i przeżyć dalszą część wieczoru bez obciążeń, w lepszym nastroju.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Rozmówcy wydają się czarodziejowi charyzmatyczni, on sam również nabiera pewności siebie i chęci do podzielenia się własnymi przemyśleniami albo opowiedzenia o swoich pasjach. Każda kolacja przy tym kadzidle minie w radosnej atmosferze, pozostawiając za sobą przyjemne wspomnienia żywej dyskusji.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni skorzy do zaufania rozmówcom i podzielenia się z nimi sprawami, które doprowadzają czarodzieja do złości lub pasji. W Azji palone przez mędrców, naukowców i reformatorów, którzy szukali przyczyny niedoskonałości świata zanim zabrali się za jego zmianę.

Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.



[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szmaragdowy Zakątek - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]13.07.24 18:14
stąd

Przecież widział - że nie chciała o tym rozmawiać, nie był sobą, kiedy wypowiadał tamte słowa. Czemu to w ogóle zrobił? Czy nie zrobił już dość? Nie chciał wcale do tego wracać, słowami, myślami, pamięcią, w zasadzie nie chciał wracać do niczego, co zostawili za sobą w Weymouth - to było kilka naprawdę złych dni, a ostatni z nich pozostawał rozegranym na jawie koszmarem. Strasznym, zbyt długim, czarnym, niewdzięcznym, nie chciał o nim pamiętać - o tym, co zrobił, a czego nie zrobił, o wszystkich słowach, zarówno tych, które usłyszał jak i tych, które sam wypowiedział. Gdyby zatrzymał się choć na chwilę, zacząłby kwestionować własne, a przecież mówił tylko o tym, co czuł w tamtej chwili. Na drodze do zapomnienia stały pieniądze, nie stać go było na alkohol - przez całe święto na Arenie nie odbywały się żadne pokazy, bo wszyscy bawili się tutaj, w ciemnym lesie. Widział kilka znajomych twarzy dorabiających sobie sztuczkami, ale sam spędził ten czas inaczej, nie trzeźwiejąc. Miał przy sobie parę sykli, ale ukradł je dopiero przed chwilą, zanim odnalazł Yulię. Kradziony alkohol nie spełniał oczekiwań, był ohydny. Powiódł spojrzeniem we wskazanym przez nią kierunku, tam musiał znajdować się ten cały zakątek. Uśmiechnął się z rozbawieniem, słysząc relację Dany - może rzeczywiście warto było tam zajrzeć? Dziewczyny, jedzenie, jedno i drugie brzmiało dobrze. Przypomniał sobie, że nie jadł dzisiaj nic prócz tego, co Neala wysłała im na drogę, kiedy zorientowała się, że odeszli bez pożegnania. Ale bardziej, niż jeść, chciał się zabawić.
- Konają? Dziewczyny tam konają? - próbował się upewnić, był osłuchany z rosyjskim, tak przy niej, jak przy dziewczynach, z którymi pracował, ale rozumiał z tego tylko trzy po trzy. Chciał lepiej, szukając sensu tych kilku rosyjskich słów, które rozpoznawał. - W gorącu? - porządku? - Nieważne, sprawdźmy to. Może też coś... przekąsimy. - Dobrze to brzmiało, teraz, kiedy był pijany, a wróżkowy pył utrzymywał go w podróżach po odmiennych krainach świadomości. Wizja miękkich poduszek jawiła się jak słodka fantazja, w Weymouth nie mieli takich luksusów. Leżeli na twardym piasku i śmierdzących potem szmatach, które sami przynieśli. Co prawda, kiedy Yulia oglądała się na jednego ze strażników, zastanawiał się, czy lada moment nie wyrzucą go stąd jak żebraka, dziewczynie może by się opiekło, bo była ładna, ale to sprawiało tylko, że tym bardziej chciał skorzystać z oferowanej tu zabawy, póki miał na to czas. - Zaplotłaś wianek? - zainteresował się, wzrok umknął ku zabarwionym ustom uniesionym w uśmiechu, zaśmiał się i on, kiwając brodą ku jej skroni. - I gdzie twoja korona? - Wczoraj, czy przedwczoraj, kwiaty by do dzisiaj dawno zwiędły, ale i jemu mieszały się dni. - Trzeci raz - przyznał, trzeci raz łowili wianki dziewcząt przez ostatnie dni, ale do poprzednich nie chciał wracać. Zastanawiał się - czy gdyby sięgnął wtedy po wianek Celine, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale chciał się bawić i nie myśleć, jeszcze raz nie myśleć. - Założyliśmy się z Jimem, czy uda nam się zatańczyć z takimi dwiema - zrelacjonował pokrótce. - Wygrałem, wisi mi kasę - pochwalił się, dziewczyna Jima umknęła, skończył z inną. Najpiękniejszą ze wszystkich, co stawiało rzeczywistą wygraną pod znakiem zapytania, ale i ten szczegół musiał pominąć, Eve by się to nie spodobało. Dobrze się bawił z Marią, nawet jeśli i jego oko uciekało do Imogen, naprawdę ślicznie się uśmiechała. Miała w sobie niewinną radość, którą chyba chciałby sam móc teraz poczuć. - Zasłużyłem. Zerwałem dla niej kwiaty. Te, białe, które pływają po jeziorze. - Nie wiedział, jak się nazywały. Śmiał się, kiedy o tym mówił, bo to była dobra zabawa. To dlatego był taki brudny. I czuł, że musiał mówić, żeby jego myśli znów nie stanęły w miejscu. - Dużo tańczyliśmy. W pewnym momencie spytała, kim chciałbym być i powiedziałem, że kosmonautą - parsknął, a zaraz potem zaniósł się śmiechem, którego przez dłuższą chwilę nie mógł opanować, ale mimo wszystko uniósł spojrzenie ku niebu, spoglądając ku gwiazdom tęsknie. Tylko na chwilę. Nietrzeźwy nie myślał nawet o tym, że dla Yulii było to hasło równie abstrakcyjne, co dla Marii. Wtedy tylko prowokował, wyciągając przed obcą dziewczyną mugolską kulturę.
Z roztargnieniem spojrzał ku zawartości kielicha, który trzymał w ręku. Wydawało mu się, że miało inną barwę, ale miała rację, zapach był podobny. Szelmowski uśmiech tylko się pogłębił w odpowiedzi na jej prowokację, wodził wzrokiem za jej sylwetką, okręconą w zgrabnym piruecie, nie uciekając źrenicą za wyciągniętą na bok dłonią - bo wiedział, że tym przykuje także niechcianą uwagę. Pochwycił ją wnet z powrotem w spokojny taniec, plamę na spódnicy kwitując jedynie śmiechem - często widywał ją przecież taką, nieuczesaną, brudną, z kredką spływającą po policzku z oka. Westchnął z zawodem. Naprawdę miał nadzieję znaleźć w tych dzbanach coś ciekawszego.
- Znowu to samo? - spytał z żalem. - Nic dziwnego, że te ważniaki są, jakie są, jeśli piją tylko takie kosinogi. Pewnie układali te wszystkie dekrety, kiedy dawno poszło im w dekiel, a tym nie da się upić inaczej, niż na smutno - zawyrokował z żalem.
Rozłożył ramiona szeroko w teatralnej bezradności, gdy ona wsparła się pod boki. Wzrok błądził gdzieś po pobliskim stole, szukając kolejnych trunków - uparcie wierząc, że może jednak odnalazłby inny - aż poczuł na piersi jej oskarżycielski palec i zaśmiał się serdecznie znów, niewiele robiąc sobie z inwektywy. - Podoba ci się? - spytał zuchwale, gdy wyrzuciła mu błysk w oku. - Jim ma resztę - przyznał niechętnie, choć w zasadzie nie pamiętał, czy coś zostało. Był za to pewien, że Jim nie znajdzie ich za szybko. Na święcie lata spróbowali tego po raz pierwszy, ale spodobało mu się, jak wyglądał po tym świat. Pociągnięty ruszył za nią bez wahania, choć krok miał już ciężki i nierówny, w kilka susów zrównał się z nią tempem.
Towarzyszy Yulii dostrzegł jeszcze ze ścieżki. Większości nie znał, ale wypatrzył wśród nich Tannera, wyciągnął ku niemu rękę w górę w powitalnym geście, kątem oka oglądając się za przyjaciółką, gdy zaczęła rozglądać się za torebką. Nie przeszkadzał jej, podszedł do dawnego znajomego - poznali się, kiedy pomógł mu zwiać przed magipolicją, byli razem na włamie raz czy dwa. Widział, co miał w ręce. Potrzebował tego, Yulię ominęła świetna zabawa. Wskoczył na przewalony pieniek obok niego, zbijając powitalną piątkę, wymieniając kilka grzeczności.
- Próbowaliśmy napić się się z tych dzbanów, które taszczą przy ogniskach małe smyki. Myślałem, że mają tam coś szczególnego - trzymajcie się z dala, kopie jak fulgoro. Dwa łyki i leżysz - zaśmiał się, przyjmując od niego leniwie zaproponowaną butelkę wina, pociągnął łyk z gwinta, na ślepo unosząc ją w górę, w kierunku, w którym - wydawało mu się - kręciła się Yulia. Kątem oka spojrzał na ogień, w którym już przy nich stara wiedźma - to o niej musiała wspominać - zaprószyła zioła, zapach wydawał się wyjątkowo ciężki i duszny. Niemal mdlący. Zmarszczył nos. - Macie tego więcej? - zagadnął, uciekając wzrokiem ku pyłowi, który Tanner właśnie wciągał. Oddał mu wszystkie posiadane monety - po znajomości - i zacisnął palce na przekazanym mu woreczku. Teatralnym salutem podziękował, nim powstał. Nic tu po nich, nie zamierzał siedzieć w tej duchocie. Chyba nie tylko on, towarzystwo wydawało się robić dziwnie nerwowe. Lepiej zrobią, jeśli się zmyją, zanim zacznie być gorąco. - Przekąska gotowa! - zawołał, odnosząc się do wcześniejszej nomenklatury, po czym odrzucił w górę woreczek i zwinnie złapał go w locie drugą ręką, spoglądając na Yulię. Dawszy jej sygnał, wycofał się od cuchnącego dymu w głąb szmaragdowego zakątka. Zwykle ciągnęło go do ludzi i zapewne gdyby nie kadzidła chętnie usiadłby z nimi, ale... teraz atmosfera zdawała się mocno gęstnieć. Gdy upewnił się, że przyjaciółka znalazła już to, po co przyszła, okręcił się w drugą stronę z pijacką gracją i razem odeszli dalej, kierując się do kolejnego ogniska.

ziółka


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]13.07.24 21:36
Mrugnęła parę razy bez cienia zrozumienia, nim w końcu dotarło do niej, że przeskoczyła językami w połowie zdania. Sposób rozumienia Marcela był jednak na tyle zabawny, by najpierw podsumować go krótkim parsknięciem, a dopiero potem przejść do tłumaczenia:
Rozdają – przetłumaczyła. – Rozdają – powtórzyła w ojczystym języku, by miał szansę poprawnie skojarzyć słowo następnym razem. Jak na kogoś, kto nie mieszkał w tamtych rejonach to i tak szło mu całkiem dobrze. – W porządku, nie w gorącu. Chociaż noc mamy na tyle parną, że kto wie, może wcale źle nie usłyszałeś…
Sama nie do końca pamiętała co przed chwilą próbowała mu przekazać, myśl uleciała w noc, pozostawiając po sobie ogrom kolejnych, czekających na swój moment. Czasami od nadmiaru tych myśli, od nadmiaru wspomnień, bolała ją głowa.
A zaplotłam – pochwaliła się, dumnie zadzierając brodę ku górze. – A moja korona…
Yulia uniosła się na palcach, by sięgnąć jego ucha.
Koronę zjadł Funt – szepnęła konspiracyjnie i zaraz cofnęła się pół kroku, zakręciła się w kolejnym półobrocie. Sama była sobie winna, wchodzenie do końskiego boksu z chabaziami na głowie nie było jej najświetniejszym pomysłem, ale cała sytuacja wydawała jej się tak samo absurdalna, co zabawna.
Trzeci raz, fiu-fiu – skwitowała z uznaniem. Wśród swoich znajomych także zdarzały się przypadki wielokrotnego połowu, ale nie przypominała sobie by ktoś dotarł aż do zawrotnej liczby trzech razy. Fakt, że kierował nimi zakład niespecjalnie ją zadziwił; brzmiał jak coś bardzo prawdopodobnego w ich przypadku. Czy zatem dziewczyny były z innego kręgu? Panny z dobrych domów? Pełno tu było takich, to też nie powinno ją specjalnie dziwić. – Te białe? – Spróbowała sobie przypomnieć obraz jeziora, ale jedyne co przychodziło jej na myśl to zabawa z Martinem tuż po tym, jak wyłowił jej wianek. Tam w ogóle pływały jakieś kwiaty?... Yulia mrugnęła ospale, kącik ust drgnął niepewnie. Czyli już miała dziurę w pamięci. Świetnie. Doskonale. Plan działał.
Kosmo-n-autą? – Ściągnęła brwi, z trudem powtarzając słowo i źle rozkładając akcenty i sylaby. Jej spojrzenie uniosło się w górę, w ślad za Marcelem, objęło granatową taflę upstrzoną srebrnymi gwiazdami i niepasującą do ogółu kometą. Pierwszy człon słowa nie pozostawiał wiele domysłów, musiało chodzić o coś z niebem, z gwiazdami, z planetami. Ale to dalej? – Czym jest “n-auta”? – zapytała; ton łamał się na dwie nuty: na wpół ciekawską i wpół ostrożną.
Słysząc żal w jego głosie, od razu odszukała spojrzenie niebieskich oczu, chcąc wyczytać z nich to, co niedopowiedziane. Był w Waltham, teraz przyszli tutaj, rozdzielili się, a nieobecność Jima Marcel przyjmował nad wyraz spokojnie. Był pod wpływem – jak oni wszyscy – ale wydawało jej się, że pod tym wszystkim czai się drugie dno. Że nie tylko ona wlewała w siebie co popadnie byleby zapomnieć, odrzucić niewygodne myśli i po prostu się bawić. Przyjrzała mu się z nową uwagą, inaczej, jakby po samej mowie ciała miała odgadnąć szlak jego myśli. Wierzyła, że pozna jeśli coś będzie nie tak – znali się już w końcu jakiś czas – wierzyła także, że będzie w stanie mu pomóc. Choćby pomoc miała opierać się jedynie na dotrzymaniu towarzystwa w trakcie zalewania się w trupa i nie zadawaniu żadnych pytań.
Uśmiechnęła się krótko, zaczepnie, gdy spytał czy podoba jej się ten błysk w oku.
Podoba – przyznała powoli; w głos wślizgnęła się miękka, aksamitna nuta. – Dodaje ci szelmowskiego uroku.
Poprawna diagnoza stanu po spożyciu wróżki podsunęła jej kolejny pomysł. Nie była w posiadaniu akurat tego konkretnego środka, ale miała dwa inne i po cichu liczyła, że po zmieszaniu z tymi koktajlami, wódką i resztą syfu osiągnie coś lepszego, kolejny kamień milowy na drodze do pełnego zapomnienia i zatracenia się w tej nocy. Czuła, że jej pragnienie jest na wyciągnięcie ręki, że wystarczyłby jeden dobry drink, jedna porcja pyłu albo złotej rybki i dostałaby dokładnie to, czego chciała.
Jak wyglądało życie bez czającego się na dnie duszy strachu? Jak wyglądały relacje z chłopcami, gdy mimowolnie nie szacowało się szans na to, kiedy zrobią jej krzywdę? Jak… jak można było cieszyć się bliskością? Nie zaciskać zębów, kiedy ktoś ją chwyci w niespodziewany sposób, nie panikować, gdy utraci na moment głos? Nie wiedziała. Ale widok Dany codziennie wynajdującej sobie nowe towarzystwo na noc pozostawiał więcej pytań niż odpowiedzi, a sama Yulia czuła się zmęczona strachem.
Bez problemu odnalazła towarzystwo, już z daleka niosły się w ich stronę głosy. Część angielska, część rosyjska, chyba nawet słyszała krótkie, treściwe i wyjątkowo polskie “kurwa”, które musiało paść z ust Róży. Jej obecność dobrze wróżyła, to właśnie ona pilnowała dziupli w której chowały skarby, torebki i skradzione broszki. Rozstała się z Marcelem przy pieńku i szybko odnalazła czarownicę – Róża siedziała nieopodal na poduszce, leniwymi ruchami rozmasowywała odsłoniętą łydkę.
Wszystko gra? – spytała, wskakując na pieniek i stamtąd sięgając do dziupli w pniu sąsiedniego drzewa.
Pewnie. Tylko te opary… – Róża westchnęła teatralnie, zagarnęła spódnicę wyżej, nad kolano. Yulia obejrzała się na chłopaków, usiłując zgadnąć, którego tym razem jej koleżanka próbuje naciągnąć ciałem na parę sykli. – Jest w nich coś dziwnego. Coś ciężkiego. Czasem można się przy nich odprężyć, czasem można poczuć się jakoś… nieśmiało.
Yulia parsknęła. Róża i nieśmiałość, tego jeszcze nie grali. Gdzie była ta torebka? Sięgnęła głębiej, zahaczyła o coś palcami, wyczuła skórzany, nieco poszarpany pasek. Bingo!
Idziecie dalej?
Aha. Chyba tak. W zasadzie to nie wiem, żadne z nas nie ma raczej planu na tę noc. – Wydobyła torebkę z dziupli i zeskoczyła na ziemię, w dwóch susach znalazła się przy czarownicy, w kręgu słabego światła. – Jak wyglądam?
Rozmazałaś się trochę. – Róża wydobyła zza dekoltu chusteczkę i otarła jej kącik oka, pozbywając się ciemnej smugi po kohlu. – Już jest pięknie.
Dzięki – rzuciła, znów oglądając się na chłopaków. Wyciągnięta butelka wina zwabiła ją od razu, pewnie chwyciła za szyjkę, przywitała się krótkim uśmiechem z Tannerem. Gdy upiła łyk wina, dotarła do niej woń ziół; ciężka i mętna, trudna do rozszyfrowania. Wydawało jej się, że dym spowija jej gardło czymś lepkim jak miód, działa drażniąco na nastrój. Spojrzała znacząco w stronę Marcela, ale chyba myślał o tym samym, szybko uwinął się z wymianą; pieniądze przeszły z rąk do rąk, a niewielki woreczek zaciążył w dłoni akrobaty.
Takie przekąski to ja rozumiem – odezwała się, gdy zeszli na nową ścieżkę. Dym się tu przerzedził, osiadł przy samej ziemi i wzbijał się leniwie w górę pod wpływem kolejnych ruchów. Jego zapach daleki był jednak od tego, co czuła przy tamtym ognisku, bardziej przypominał zwykły zapach osmolonego drewna i żywicy. – Sama dysponuję towarem w postaci… – zerknęła do niewielkiej torebki przewieszonej przez ramię – złotej rybki i diablego ziela. O, no i mam jeszcze piersiówkę, a w niej całe czterysta gram pewnej czystej, wciąż chłodnej substancji, którą naprawdę powinniśmy czymś popić. – Wódki na sucho chyba jeszcze nie łoiła. Nawet głupie piwo by się zdało. – Róża musiała mi uzupełnić, złota kobieta.
Yulia wyjęła piersiówkę, odkręciła korek i upiła łyk na próbę, rozkaszlała się, odetchnęła. Płuca paliły żywym ogniem, chyba wódka wpadła nie do końca tam, gdzie powinna. Paliło również gardło, w żołądku zaciążyło ciepło.
Omatkojakkopie – rzuciła na wydechu i szybko powachlowała dłonią twarz; oczy zaszkliły się od mocy wódki. – Masz, zobacz sam. – Podsunęła mu piersiówkę i wzięła kolejny głęboki wdech. Nie patrzyła dokąd idą właściwie, ale naturalnym odruchem kierowała się w stronę majaczącego w oddali jasnego punktu.


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I do what I want when I'm wanting to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]14.07.24 1:06
Rozdają. To słowo znaczyło rozdają.
- Oddają - próbował po niej powtórzyć po rosyjsku. - Równają - Po jej minie widział, że też nie. - Rostają nie we wrzątku? - Spróbował jeszcze raz, mrużąc oczy. Rosyjski wydawał mu się trudny, zbyt twardy i zbyt miękki jednocześnie. Litera r sprawiała mu dużo trudności, ale próbował - jak próbował zwykle. - Rozdają nie w porządku! - Roześmiał się, kiedy skwitowała jego starania, chyba też gubiąc się już w sensie.
Z zadziornym uśmiechem wyczekał jej łaskoczącego ucho szeptu, nim znów parsknął śmiechem.
- Zaborczy kawaler - Pokiwał głową z uznaniem. - Kto go wyłowił? Też Funt? - zagaił, zerkając ku niej z zaciekawieniem. Przytaknął, gdy spytała o białe kwiaty, były daleko od brzegu.
- Kosmonautą - powtórzył z rozbawieniem, podkreślając prawidłowy akcent. - Kosmo i Auta brzmi jak niezła nazwa dla pubu na Księżycu. Auta to takie pojazdy, ale nie o nie chodzi. Mugole chcą wysłać swoich w kosmos. Tam, do gwiazd - Kiwnął brodą na jasne niebo. - Będą podbijać inne planety jak kiedyś Amerykę. To są właśnie kosmonauci. - Wydawał się wciąż rozbawiony, puste mrzonki, nie marzenie. Nierealne, dziwne, obce, odkrywać nowe lądy rzeczywiście brzmiało jak bardzo ekscytująca zabawa. Myśli lawirowały coraz większym kołem, strofowane pyłem, alkoholem i zmęczeniem długiego dnia. Nie spał też minionej nocy. Wracali z Weymouth, dużą część drogi przeszli pieszo. Trochę odpoczęli na Arenie, krótko.
Zmęczenie to było łatwe do odczytania z jego oczu, nie uciekał przed jej spojrzeniem. Nietrudno było dostrzec, że dobry humor pozostawał tylko lichą maską, za którą zamierzał się schować, że krył się pod nią pęd, ucieczka, ta sama, którą dostrzegał - był pewien - u niej zwierciadłem własnych emocji. On jej rozpacz w Weymouth widział, ona jego nie. Trochę jakby spoważniał, na parę chwil. Nie miał odwagi wrócić do tego słowami, nie po tym, jak po tamtym trunku chlapnął to tak głupio, ale jeśli uciekała jak on, słów wcale nie chciała słyszeć. Przeszłości zmienić się nie dało, choć on też tego pragnął. Ale można było o niej zapomnieć. Czy też tego szukała? Nie potrafił jej pomóc wtedy.
- Bez pyłu też mam ten urok! - skontrował jej słowa z udawanym oburzeniem, choć bez pyłu pewnie nie uczyniłby tego tak odważnie. Pozwalał przesuwać granice, sprawdzać rejony, w których jeszcze go nie było, odnajdywać w sobie bezczelną odwagę, której dotąd nie miał. Spojrzeniem odprowadził ją do koleżanki, na moment racząc się osobno barwnym towarzystwem; wino z jego ręki zniknęło prędko, uniósł głowę ku kilku dalej stojącym czarodziejom, słysząc rosyjską mowę, lecz niewiele z niej rozumiał, a żadnej więcej twarzy nie rozpoznawał. Wychwycił jej spojrzenie, kiwając głową na zgodę - dobił tylko targu i mogli się stąd ulotnić, wkrótce szli już leśną drogą - na pożegnanie kiwnął tylko głową Róży, która spędziła ten czas przy Yulii. Zerknął ku przyjaciółce z zaciekawieniem, gdy wspomniała o towarze. - Kim są ci ludzie? - dopytał, odbierając od niej piersiówkę. Najpierw powąchał, ale szybko zrozumiał, że to był błąd, zakaszlał. - Diable ziele brzmi dobrze. Możemy zapalić, kiedy skończymy z tym - raz jeszcze podrzucił woreczek z wróżkowym pyłem. - Mam ochotę na coś mocniejszego. Złota rybka... próbowałaś tego już? - On nie. To były ostatnie dni zawieszenia broni, jeszcze dwa dni i znów będzie musiał martwić się o własną głowę. Chciał je wykorzystać. Na zabawę. Miała toczyć się całe dwa tygodnie, ale nic przez te dwa tygodnie nie poszło tak, jak powinno. - A może... - może to właśnie pomoże? Machnął ręką. - Zresztą, zobaczymy - przypomniał sobie, że jakiekolwiek podjęliby plany, jedno i drugie nie było najlepsze w tym, żeby się ich trzymać. Przechylił piersiówkę, lecz zamiast prosto do gardła, wlał ją do ust, odsunął ją od siebie szybko, przysłaniając twarz drugą ręką - i zakrztusił się mocno, walcząc z własnym ciałem o to, by alkohol przełknąć, nie wypluć. - Poważnie? Tamto ci nie smakowało, a czystą traktujesz jak delikatesy? Jest tak samo wstrętna. - Pokręcił głową z dezaprobatą. Przechylił piersiówkę jeszcze raz, biorąc łyk, tym razem porządny. Miała rację, gdyby to czymś zapić, nie byłoby pewnie aż tak źle. Szkoda, ze nic nie mieli. - Kopie mocniej od Funta, ale on przynajmniej miażdży kolana, nie gardła - poskarżył się, oddając jej piersiówkę. Nie umywało się do Mocarza, ale nic lepszego przecież i tak nie mieli. Nie wiedział, że wódki z wypitym przed momentem winem mieszać się nie powinno pod żadnym pozorem, ale jako pilny uczeń życia wkrótce miał się tego dowiedzieć.
Jasny punkt w oddali stawał się coraz jaśniejszy, przeobrażając się w kolejne ognisko; otoczone wzorzystymi dywanami, z porozrzucanymi na nich miękkimi poduszkami, dokładnie tak, jak opisywała to wcześniej. Mieli szczęście, odnajdując miejsce, którego nikt nie zdążył zająć na noc - pewnie dlatego, że trzeba było do niego przejść dłuższy kawałek drogi.
Wstąpił na dywany i ciężko opadł na jedną z poduszek, półleżąc, półsiedząc, rozwiązując trzymany w dłoniach płócienny woreczek. - Tu nie czuć już tego smrodu. Gotowa? - spytał, oglądając się przez ramię - żeby upewnić się, że na nikogo tutaj nie wpadną. Dziwne, miał wrażenie, że zaczynało kręcić mu się w głowie. Zamrugał kilka razy, powolniejszym gestem wysypując nieco proszku na wierzch dłoni. Nie miał niczego, żeby odmierzyć porcję, ale przecież robił to już kilka razy, potrafił to już zrobić na oko. Mniej więcej. Zgarnął pył palcami w podłużny kopczyk, po czym osłonił go rozpostartą dłonią od wiatru. - Chodź tu, szybko, zanim się rozsypie. Wciągaj, królewno. - Ostrożnie przesunął ku niej obie dłonie, nie wstając. Sam też zamierzał wziąć więcej, zaczynał czuć zjazd, ale najpierw - wolną dłonią - dyskretnie z powrotem odebrał jej piersiówkę. Nie zamierzał spędzić tej nocy na trzeźwo, a z pewnością wypił dziś mniej niż ona. Przy Marii nie pił nic. - Elfy to mają na skrzydłach - zauważył. Stąd pochodziła przynajmniej nazwa, nie wiedział, czy naprawdę tak było. - Cały czas latają naćpane? Jak myślisz? - zastanowił się, prześlizgnął spojrzeniem po jej twarzy, coś było w niej inne, ale nie potrafił dookreślić, co takiego. Jej oczy wydawały się bardziej wyraziste. Zapomniał, że przed momentem jej makijaż był rozmazany.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]14.07.24 19:49
Przez chwilę wyobraziła sobie Funta pływającego w jeziorze i aż parsknęła. To byłby dopiero widok i atrakcja, a nie jakieś smętne łódeczki!
Martin – zdradziła bez wahania imię swojego wiankowego towarzysza. Znali go oboje, Marcel chyba nawet lepiej, bo Martin także pracował w cyrku, a podczas Festiwalu łapał się prac dorywczych tu czy tam. – Odstawił prawdziwą szopkę z tym wiankiem, daję słowo. A potem byliśmy u Grubego, żeby odwiedzić Funta, co skończyło się utratą korony – uzupełniła krótko, zaraz potem zamieniając się w słuch. Kosmonauta brzmiał bardzo dziwnie i bardzo obco, nawet z wyjaśnieniem Marcela. Yulia zadumała się na dłuższy moment, znów uciekła spojrzeniem w niebo. Czemu czarodzieje nigdy nie chcieli podbić kosmosu? Brzmiało to nierealnie, tak, ale czy nie było im bliżej do tak nieprawdopodobnej rzeczy niż mugolom, którzy nawet nie znali cudów magii? Nie kleiło jej się to, nie pasowały jej do siebie te dwa obrazki: podbój tego, co poza planetą i mugole. Jak niby zamierzali to zrobić?
Pytania mnożyły się dalej, odbijały w oczach, ale żadne nie zostało zadane na głos. Atmosfera pełna pijaństwa, zmęczenia i tanecznej energii zdawała się nie pasować do naukowej dysputy; zresztą, i tak pewnie niewiele by z niej zrozumiała, a Marcel musiałby jej wyjaśnić każdą byle mugolską głupotkę. Nigdy nie rozumiała tego świata, nigdy nie dane było jej go poznać, nie tak na poważnie.
Nie, bez pyłu towarzyszy ci inny urok, inna aura – mruknęła zaczepnie, posyłając mu przy tym spojrzenie spod rzęs. Jakie – nie wyjawiła, z przyjemnością skazując go na domysły.
Torebkę odnalazła sprawnie, a ze strzępków prowadzonych rozmów wychwyciła, że część znajomych jest tu od niedawna. To zresztą tłumaczyło uzupełnioną piersiówkę – ktoś musiał przynieść zapas, podzielić się z towarzystwem ukrytym w głębokim cieniu szmaragdowego zagajnika, tchnąć życie w tych, którzy dogorywali na poduszkach czy – całkiem pospolicie – w pobliskich krzakach. Jednego takiego nawet minęli, nim całkiem zboczyli na ścieżkę, Yulia z rozbawieniem przeskoczyła przez wystającą spod krzaka nogę. Nie przyszło jej nawet do głowy, że ktoś może potrzebować pomocy, zdawało jej się, że najgorszym co może tu człowieka spotkać to nadmiar alkoholu, używek i towarzyskich doznań.
Większość z nich to stali bywalcy “Purpurowej Chimery” – wyjaśniła bez zająknięcia, a po chwili ściągnęła brwi. Chyba nie mówiła mu jeszcze o tej knajpie. – To taki lokal bliżej portu, Anglicy nie są tam zbyt mile widziani, jest bardziej nastawiony na imigrantów.
Po części jej to nie dziwiło – miejsca w których osoby mówiące z innym akcentem czy posiadające inny odcień skóry były mile widziane i chciane nie zdarzały się często, a ich działalność napotykała różne tajemnicze przeszkody, w zależności od stopnia upierdliwości patroli i władz portu. W samej Purpurowej nie było idealnie – nie tolerowali Chińczyków chociażby, czy czarnoskórych; to było głównie miejsce dla ludzi wschodniej Europy. Dla takich jak ona, jak Róża, jak akrobatki z Areny.
Fajnie grają, zazwyczaj uderzają w jakieś ludowe rytmy. I serwują pierogi! Jadłeś kiedyś pierogi, Marcel? Ciekawe czy dałbyś radę zatańczyć kazaczoka… – urwała w końcu, przyglądając mu się z nową uwagą i wyraźnie kalkulując, czy zdolność do wykonywania absurdalnych akrobacji pomoże mu w tym bardzo czy tylko trochę.
Diable położy cię spać szybciej niż alkohol po takim mieszaniu. Wiem co mówię. – Yulia pokręciła głową z westchnieniem. Przejechała się już na mieszaniu dragów między sobą, jeszcze z alkoholem to szło, ale proszki? To było proszenie się o zjazd tak potężny, jakby każde z nich dostało gonga i wylądowało w rowie na Nokturnie. – Złotej jeszcze nie próbowałam, ale podobno ma działanie halucynogenne. Jakieś najskrytsze pragnienia, te sprawy… – urwała, zagryzając na moment policzek od środka – nie wiem, czy chcę znać swoje najskrytsze pragnienia tak po prawdzie. Mogą okazać się bardziej rozczarowujące w ogólnym rozrachunku niż przyjemne. Wróżka i wódka, to odpowiedź na nasze potrzeby, Marcel. Wódka i wróżka.
To mówiąc, pociągnęła solidny łyk z piersiówki i omal się tym nie udusiła. Gdy nadeszła kolej Marcela, Yulia przeszukała torebkę w akcie cichej desperacji, łudząc się w głębi ducha, że może Róża zapakowała jej coś jeszcze. Zabiłaby za łyk soku albo chociaż wody.
Parsknęła, gdy wytknął jej kręcenie nosem na to, co znaleźli w kielichach.
Tamto smakowało dziwnie, sam przyznaj. I jakoś… dziwnie potem było, nie sądzisz? Nie rzuciłabym kielichem w tamtego typa, a przynajmniej nie tak szybko. Coś… nie wiem, podkusiło mnie. A potem czułam się jak zmokła kura. Tutaj z kolei – przejęła piersiówkę z miną znawcy i wskazała mu ją wolną dłonią, jakby reklamowała najnowszy krem na zmarszczki w “Czarownicy” – tutaj masz stary, sprawdzony i bardzo dobry jakościowo trunek po którym wszyscy wiemy, czego się spodziewać. Nierozsądne decyzje? Owszem. Kręciołek w głowie? Jak w banku. Rozsupłany język? I to jeszcze jak. Ale – otwarta dłoń zwinęła się w luźną piąstkę, palec wskazujący uniósł się ku górze w geście absolutnej mądrości i oświecenia – żadnej mokrej kury. Dla Rosjan to prawie jak woda – orzekła butnie, brnąc dalej w narrację obrończą. Nie będzie jej tu wódki obrażał, no wiecie co. Anglik się znalazł, pewnie najchętniej to piłby herbatę!
Funcik to łagodna krówka, nigdy nikogo nie kopnął, dobra-a – skontrowała; głos nieco jej się rozlał przy końcu, nienaturalnie rozciągnął, zwiastując pierwsze oznaki przekroczenia granicy pijaństwa. Yulia upiła jeszcze jeden łyk z piersiówki, skrzywiła się, strzepnęła głową, ale przełknęła bez słowa skargi i wypuściła powietrze z płuc, odchrząknęła. Miała wrażenie, że alkohol wyciska łzy z jej oczu, ale nie miała zamiaru się do niczego przyznawać. Trzeba być twardym, nie miękkim!
Nie zauważyła nawet kiedy dotarli do następnego miejsca, droga minęła jej zdecydowanie zbyt szybko, prawie jakby się teleportowali. Yulia parsknęła pod nosem i opadła na poduszkę tuż obok Marcela. Piersiówka chwilowo została zakręcona i odrzucona na bok, migoczące drobiny pyłu opuściły woreczek.
Czekaj chwilę – odparła, zbierając wymykające się z upięcia kosmyki za uszy; nie chciała żeby włosy leciały jej na twarz przy wciąganiu. – Dobra, teraz. – Złapała jego dłoń dla stabilizacji i nachyliła się, drugą ręką przycisnęła skrzydełko nosa. Zaciągnęła się porządnie, znakomita większość przygotowanej porcji zniknęła, wywołując śmieszne kręcenie i łaskotanie w zatokach. Nie puściła jednak dłoni Marcela tak od razu, a gdy dostrzegła resztki pyłku skrzące się na skórze – w dzikim odruchu podyktowanej alkoholem odwagi – po prostu je zlizała.
U-ugh – jęknęła, prostując plecy i ścisnęła palcami nasadę nosa. Czuła się tak, jakby zatkał jej się nos, ale wrażenie szybko ustępowało nadchodzącej euforii i świeżej fali sił. Szare oczy błysnęły zawadiacko w słabym świetle, kładący się na wargach uśmiech nabrał chochliczego uroku.
Daj mi to, teraz ja szykuję porcję dla ciebie – rzuciła pewnie i sięgnęła po woreczek. Miała już styczność z pyłem wcześniej, wiedziała ile zaczerpnąć by nie przesadzić.
Im częściej przyjmujesz tym więcej trzeba brać żeby poczuć efekt, a skoro mają to na skrzydłach, to ćpają to cały czas… – Yulia sprawnie uformowała wąską kreskę na wierzchu własnej dłoni i osłoniła ją od wiatru – więc według mnie są odporne i jest im smutno, bo wiedzą ile tracą – dokończyła, podsuwając ręce w jego kierunku.
Zapraszam, łobuzie. Pyłek serwowany na carskiej rączce daje podwójnego kopa!


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I do what I want when I'm wanting to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]16.07.24 10:49
Śmiał się razem z nią, gdy opowiadała o swojej zabawie, na wspomnienie uroku utkwiwszy w jej profilu zagadkowe spojrzenie; nie zdążył powiedzieć nic, gdy porwało ich napotkane towarzystwo, z którym spędzili kilka późniejszych - przelotnych - chwil.
I jego wzrok z rozbawieniem przemknął po leżącej na dróżce nodze, którą pokonała zgrabnie jak - pijana co prawda, ale wciąż - sarna. Wyciągnął rękę, przechwytując ją jeszcze w pędzie tego skoku, ze śmiechem porywając w kolejny taneczny obrót, do rytmu muzyki, którą wciąż dało się tu usłyszeć. Jej dłoń wypuścił jeszcze nim dobrze stanęła na nogi, nie oglądając się za siebie - ani na leżącego nieszczęśnika, ani na pozostawione  z tyłu towarzystwo, wypatrując kolejnego ogniska. Źrenice rozszerzyły się nieznacznie na dźwięk nieznanej mu nazwy pubu - sądził, że znał zdecydowaną większość, jeśli nie wszystkie - ale dalsze wyjaśnienia rozjaśniły zaraz sytuację i wywołały zawód, gdy wyjaśniła, że nie powinien się tam pokazywać. W społeczność romską łatwiej mu było wejść. Była zamknięta, ale zgrana i miała swoje zasady, gdy zaakceptował go jeden, musieli zaakceptować pozostali. Ci ze wschodu tacy nie byli. Wydawali mu się bardziej dzicy.
- Co jest złego w Anglikach? - spytał butnie, złotowłosy chłopiec z londyńskim akcentem miał na ulicy znacznie prościej, niż oni, Yulia czy Jim, a mimo to Marcel wciąż nie do końca chyba to rozumiał. Spod byka tak samo patrzyli na niego Cyganie, jak wschodni imigranci. Wiedział przecież, że było im trudno, ale był pewien, że od budowania własnych barier nie będzie im lepiej. Tęsknoty za przynależnością nie rozumiał, bo nigdy za nią tęsknić nie musiał - najdalej w życiu był w Szkocji, a i tam po raz pierwszy poczuł się kimś, okrywając dopiero fantastyczny świat magii. Westchnął. Miał zwyczaj bawić się do tego, co dawał los, ale wolał współcześniejszą muzykę od ludowych podrygów - do tych rzadko kiedy dało się zaszaleć. - Pierogi? Nie wiem. Jeśli to nie jest stara ryba, to raczej nie. Co to jest pierogi? - Na dalszą myśl przekierował spojrzenie ku niej, wychwytując jej oceniające spojrzenie. - Czy dałbym radę? - powtórzył po niej z teatralnym oburzeniem. - Ty tak poważnie? - Trochę chyba je lekceważył - ludowe tańce, były fajną zabawą na chwilę, rock'n'roll miał ciekawsze piosenki i w mieście wszyscy się tak bawili. Był szaleństwem, a on mógł się poczuć królem tego szaleństwa, bo niewielu było w stanie wybić się w salto ot tak albo spleść ręce na piersi, a i tak wykonać gwiazdę.
- Nie idziemy spać, Yulia - przytaknął jej, choć brzmiało to raczej jak deklaracja. Miała rację, diable ziele szybko ich uśpi, zwłaszcza po tej wódce. Pytanie brzmiało: czego właściwie chcieli. - To ostatnia noc tej zabawy. Jest jeszcze jutro, ale wieczorem ma być jakaś stypa. O tej porze ogniska będą już pewnie wygaszone, a grajkowie zbiorą się w drogę. Pożegnajmy to święto, jak należy, kolejne dopiero za rok. - Rok to szmat czasu, nie mogli wiedzieć, gdzie będą, ani nawet czy w ogóle będą, na domiar złego tegoroczne święto było dla niego najgorsze ze wszystkich. Już lepsze wydawało mu się to rok temu - które nie odbyło się wcale. Wydał z siebie trudny do jednoznacznego zrozumienia ale wyraźnie niechętny pomruk, kiedy wspomniała o pragnieniach. Najskrytszych pragnieniach. To nie brzmiało jak zapomnienie, brzmiało jak czarna otchłań, przed którą uciekał. Był pewien, że gdyby zażyłby Złotą Rybkę tu i teraz, objawiłaby się przed nim Celine - wcale nie chciał mieć jej nieprawdziwej. Chciał o niej zapomnieć. Przyniosłoby rozczarowanie, dobrze to ujęła. - Wódka i wróżka - powtórzył za nią ze zdecydowaniem, plan był rozsądny. Albo raczej - w tej konkretnej chwili takim mu się wydawał.
Pokiwał głową na wspomnienie koktajli, nie był pewien, czy mu się nie wydawało, ale jeśli ich odczucia były zbieżne, to nie kierował nimi przypadek.
- Wiem, też to poczułem. Ja... - Czy powinien przeprosić za tamte słowa? Nie chciał zmuszać jej do powrotu, nie chciał zranić jej po raz drugi. Czuł się rozdarty, co jeśli ona też chciała zapomnieć, a on jej tylko o tym przypominał? - Nieważne - zrezygnował. - Chyba też powiedziałem coś nie tak - przyznał wymijająco, zapijając te słowa potężnym łykiem rosyjskiej wódki. Zaniósł się kaszlem ledwie chwilę później. - Woda? Chcesz mi powiedzieć, że to piją jak wodę? I pewnie zamiast ludzi są tam same... - zawahał się - niedźwiedziołaki - Istniało coś takiego? Nie wiedział. Wilkołaki były też w Anglii, Rosja kojarzyła się jakoś ciężej. Roześmiał się na jej ekspercki wykład. -  Dobry jakościowo? To powinno tak smakować? A, chrzanić to. Cokolwiek, byleby działało - rzucił ze zrezygnowaniem, bo przepalone gardło z każdym kolejnym łykiem paliło coraz mniej i smak właściwie też przeszkadzał mu coraz mniej. - Tu lepiej wiemy, czym jest woda. Leje cały czas, a morze jest ze wszystkich stron. - Anglia była jaka była, ale kochał ją taką, jaką była. - Mokre kury wszędzie, to czemu nie w alkoholu? - Angielski trunek wziął w obronę tylko dla zasady, przecież też mu nie smakował. - Nie jesteśmy z cukru, żeby się od wody stopić. Tu, na Wyspach, jesteśmy z soli - zapewnił ją z dumną mocą w głosie, spoglądając w oczy; nie raz słyszał to w porcie od zaprawionych w podróżach marynarzy. Nie do końca rozumiał, co to właściwie znaczyło, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Może i nie kopie, ale gryzie mocniej od ciebie. Krowy tak nie robią - parsknął, żartował, Funt skubnął go kilka razy, nigdy poważnie. O krowach wiedział niewiele. Myśli zaczynały się już trochę mieszać, zmieszana z winem wódka szybko uderzyła do głowy - jego dłoń była ciepła, kiedy przytrzymała ją w powietrzu.
- Powoli - zaśmiał się, kiedy poprawiała włosy, były bardzo gęste, uszy wydały mu się żadną przeszkodą - nie podnosząc głowy z poduszki wyciągnął ku niej palce, zbierając je samemu do tyłu - i przytrzymał je, póki nie skończyła. Bezgłośnie wypuścił z ust powietrze, gdy oblizała jego skórę, uśmiech nie zdradził otępionych alkoholem myśli - spojrzenie badawczy przyglądało się jej twarzy, błyskowi, jaki nagle rozjaśnił oczy, a potem zaigrał w kącikach pełnych ust. On również pochwycił jej dłoń w pewnym uścisku, bez zawahania korzystając z zaproszenia - nachylił się i wciągnął, nieprzycięte włosy - trochę polepione po kąpieli w jeziorze - na krótko zakryły twarz. Po chwili zawahania - niewątpliwie ośmielony jej wcześniejszym gestem - i on zebrał pozostałą resztkę językiem. - Mają przesrane - skwitował krótko, te wróżki, potrzebował chwili, brał to trzeci raz tego wieczoru, może czwarty, nie pamiętał dobrze - kiedy się zapominał i stawał w miejscu  - nie mógł się zatrzymać, nie chciał, wtedy zaczynał myśleć - czuł, jak szybko bije jego serce. Na kilka chwil oszołomiło go całkiem, nawet nie spostrzegł krwawej strużki, która spłynęła z jego nosa - póki dwie albo trzy krople nie spadły na jej drobną dłoń. Ale nie przejmował się tym wcale, gdy pył, błyszczący jak niebo nad nimi, zaczynał znów płynąć we krwi, czyniąc świat piękniejszym. Wszystko wokół wydało się nagle barwne, jaskrawe i intensywne, świat zwolnił, dał czas. Obawy i lęki prysnęły jak zły sen, fala bezbrzeżnej ulgi i przyjemności zaczęła rozlewać się po jego ciele. Kciukiem starł z niej krople krwi, niedbale, nie pomyślał o twarzy. Usta z wolna wygięły się w szelmowskim i zadowolonym uśmiechu, opadł na poduszkę, przewracając twarz w jej stronę. I zaśmiał się nagle. - Sama wyglądasz teraz jak wróżka - rzucił z rozbawieniem. - Nos ci się błyszczy, wiesz? - Wróżkowy pył mienił się jak sproszkowany diament, jego drobiny opadły jej na nosie, ale śmiech ucichł nagle, zatopiony w teatralnej powadze, której sztuczność zdradzał pijacki uśmiech. - Musisz się tego pozbyć. Szybko - oznajmił konspiracyjnie. - Inaczej uodpornisz się jak one i będziesz tak samo smutna - zmartwił się, oddając jej piersiówkę. - A co, jeśli to już? Czujesz, że na ciebie działa? - zmrużył oczy, jakby nie dowierzał i szukał oznak, choć przecież widział je jak na dłoni.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]16.07.24 19:13
Yulia przysunęła się o pół kroku od boku i objęła go ramieniem za szyję. Uniosła się przy tym lekko na palcach, trochę wsparła o jego bark, żeby zaraz nie wywinąć eleganckiego orła. Minę przy tym miała bardzo mądrą, a spojrzenie niezmiennie rozbawione.
W Anglikach takich jak ty nie ma nic złego – wyjaśniła usłużnie i uniosła krótko piersiówkę do niemego toastu. – Ale jest też wiele innych Anglików, którym należy się kosa pod żebro albo po prostu kop w dupę. Niewielu toleruje imigrantów, jeszcze mniej ich szanuje. W Chimerze możemy się trochę poczuć tak, jakbyśmy mieli tutaj kawałek własnej ziemi, tego, co można spotkać tylko w Rosji… – urwała na dłuższą chwilę, szukając sposobu na zobrazowanie mu sytuacji. Jak można było nie-imigrantowi wyjaśnić brak poczucia wspólnoty? Jak mogła mu choćby w ułamku pokazać to, czego szukali Rosjanie w Chimerze? – Wyobraź sobie… wyobraź, że uciekasz z kraju. Sam, kompletnie sam, bez przyjaciół, bez Jima. Trafiasz do kompletnie innej społeczności, nie rozumiesz języka, nie rozumiesz zwyczajów. Tęskniłbyś za tym, co znasz? Za Jimem? Za melodią wygrywaną na skrzypcach, za adrenaliną na trapezie? – Przechyliła głowę, spoglądając na niego spod oka. – W nowym kraju musiałbyś znaleźć innych znajomych, inne zajęcie, ale to nigdy nie zatrze tęsknoty do tego, co znane i kochane. Miło byłoby mieć miejsce w którym wszystko wydaje się takie jak w domu, hm? Knajpę w której grają na skrzypcach, można zatańczyć szybki swingowy kawałek i w której na ścianie wisi jedno z dwukierunkowych lusterek, którym mógłbyś się porozumieć z tymi, których zostawiłeś za sobą. To miejsce, ta nieistniejąca knajpa – chciałbyś się nią dzielić z lokalsami? Z ludźmi, którzy gówno wiedzą o tobie, twoich przyjaciołach, o cyrku, o Funcie, o wszystkim? Chciałbyś ich tam wpuszczać i słuchać, jak wyśmiewają każdy jeden z tych zwyczajów?
Yulia zakołysała piersiówką, mocniej wsparła się o bok Marcela. Spojrzenie powędrowało w stronę ciemnych koron drzew splecionych tuż nad drogą i prześwitujących przez listowie gwiazd. Nie miała pojęcia czy zrozumiał o co jej chodzi, ale przedstawiła to najlepiej jak tylko potrafiła.
Zaśmiała się cicho. Pierogi jako ryba, ciekawa opcja. Może któraś ze starszych kobiet umiałaby je uformować w inny kształt niż ten tradycyjny? Kiedyś marzył jej się pieróg w kształcie myszy; możliwość nałożenia na talerz stada beżowych gryzoni z serowym nadzieniem wydawała jej się absurdalnie zabawna.
Pierogi to takie… hm, kluski? Jest kulka nadzienia – mięso albo ser, czasem też kapusta – i owijasz ją takim miękkim ciastem, a potem gotujesz. Pyszna sprawa, kiedyś ci przyniosę. Albo nie, lepiej! – Nagle cofnęła obejmujące go ramię, klasnęła w dłonie i upuściła piersiówkę z wrażenia. – Podszkolę cię jeszcze trochę w rosyjskim, to wpadniesz tam jako swój chłop, mówię ci. Powiem komu trzeba, że jesteś równy gość, tylko trochę mowy zapomniałeś – schyliła się, podniosła piersiówkę i otrzepała ją z ziemi, raz po raz posyłając Marcelowi oceniające spojrzenie – jasne włosy, łeb do picia… jeszcze zrobię z ciebie Rosjanina, zobaczysz. Imię ci tylko jakieś wymyślimy. No i ten kazaczok… to nie byle taniec, Marcel – Yulia pokręciła głową – nawet taki wywijas jak ty może nie podołać. Spytaj Saszki na Arenie, to powie ci to samo. Albo lepiej nawet – pokaże. Sasza wygląda jakby umiał, ma wyrobione nogi, to może nawet nie odpadnie po pierwszej minucie.
Do porządnego pożegnania święta nie musiał jej specjalnie namawiać; Yulia lubiła zabawę, zabawa zazwyczaj lubiła Yulię, niewiele było rzeczy, które w tym układzie mogłyby pójść nie tak. Skoro jej obecny kompan także podzielał dość bezkompromisowe podejście do frazy “zabawy do upadłego” – nie pozostawało im nic innego, jak właśnie się bawić. Upić, naćpać, zapomnieć, nie myśleć, nie pamiętać.
Machnęła ręką, skoro coś było “nieważne” to nie było sensu do tego wracać. Zwłaszcza, że sama już nie do końca wiedziała co mu powiedziała i do którego konkretnie momentu się teraz odwoływał. Nurkowanie w niedomówieniach tylko popsułoby im humory, a tego chciała uniknąć za wszelką cenę. Ostatnia noc święta – powtarzała sobie w myśli – ostatnia noc prawdziwej zabawy.
Uśmiechnęła się za to szeroko – z triumfem – gdy znowu się prawie zakrztusił wódką i odebrała mu piersiówkę, by pociągnąć kolejnego łyka. Teraz żarło w gardło już trochę mniej, ale ciepło ciążące w żołądku wcale nie zgasło. Granice myśli rozmyły się, przyjemne znieczulenie wlało się w jej ciało z mocą uderzającego dzwonu.
Tak, dokładnie to chcę powiedzieć. Jak wodę, Marcel. Jak wodę! – krzyknęła, unosząc ręce do góry i okręciła się. Nie tak zwinnie i nie tak gładko jak jeszcze chwilę temu, zniosło ją na granicę ścieżki, ale szczęśliwie nie wylądowała jeszcze w krzakach. – Oczywiście, że tak powinno smakować. Tak smakują wszystkie dobre rzeczy. O, whisky na przykład. Ale taka nierozwodniona i z beczki. W pierwszym łyku ohydna, ale potem… – Yulia sugestywnie uniosła brwi – potem to piłoby się tylko taką. Ten wasz Mocarz – kontynuowała tonem alkoholowego znawcy – to też dobra sprawa. Oczywiście nie tak dobra jak czterysta gram idealnie schłodzonej substancji – zakołysała piersiówką, w oku błysnął ognik prowokacji – ale dobrze pali w gardło. Wiesz w ogóle, że w Rosji wlewają wódkę do gumiaków, żeby wsiąkać alkohol ciałem? Ale to tylko w pracy tak, jak pić nie można…
Z soli mówisz… – znów się przechyliła lekko w bok, oparła o jego bark, a posłane mu spojrzenie zdawało się co najmniej podejrzane – ale sól i cukier jednako rozpuszczają się w wodzie, Marceli. A tym bardziej w wódce. Jedyna różnica jest taka, że po cukrze byłoby to smaczniejsze. Hm – zadumała się, znów obejmując go ramieniem; krok jej się plątał, trochę straciła równowagę – może to dlatego byłeś taki niesmaczny na tej plaży, co? Zagadka rozwiązana!
Gdy dotarli w końcu do następnego ogniska – w końcu mogli w świętym spokoju zająć się tym co ważne. A tym co ważne w chwili obecnej było dobicie się pyłkiem i wykończenie piersiówki. Yulia zaciągnęła się pierwsza – za przytrzymanie włosów podziękowała posłanym w powietrze buziakiem – potem całkiem przytomnie naszykowała porcję dla Marcela. Nie spodziewała się, że odwdzięczy się gestem; dotyk mokrego języka na skórze odezwał się nagłą kaskadą dreszczy spływających w dół kręgosłupa, na usta wypełzł niemądry uśmieszek pełen dziewczęcej ekscytacji.
Widok krwi na chwilę ostudził jej zapał do szukania kolejnych kłopotów, był jasnym dowodem na to, że błyszczącego specjału lepiej będzie Marcelowi na jakiś czas poskąpić. Nie chciała po nocy biegać za uzdrowicielami, nie wiedziała nawet czy kogokolwiek by tutaj znalazła a tym bardziej zagadką pozostawało to, czy ktokolwiek pomógłby losowemu chłopakowi po przedawkowaniu pyłu. Nie podzieliła się z nim przemyśleniami – wydawało jej się, że wszystko to powiedziała na głos, ale nic takiego nie miało miejsca. Gdy Marcel starł z jej dłoni szkarłatne krople – uniosła ją. Opuszki musnęły najpierw policzek, potem skórę pod nosem, ścierając krew. Nie wyszło jej to za dobrze, skóra nie była chłonną chusteczką, więc Marcel skończył z rdzawym wąsem pod nosem. Yulia parsknęła, otarła palce o spódnicę.
Wytrzyj to sobie rękawem, bo krwawy wąs to ci z dziesięć lat dodaje, jak nie lepiej – rzuciła, przyglądając mu się przy tym badawczo. Po pyle zdawał się inny; światło ogniska ozłacało skórę miękkim blaskiem, oczy błyszczały łobuzersko spod przydługich włosów, uśmiech zdawał się wyjątkowo podejrzany. Obserwowała w ciszy jak opada z powrotem na poduszkę i niewiele myśląc sama rozciągnęła się tuż obok. Pod głowę wepchnęła sobie zgiętą wpół poduchę, pociągnęła nosem.
No co ty, serio? – Już uniosła dłoń żeby zetrzeć resztkę pyłku, ale parsknęła gdzieś w połowie ruchu, przewróciła się na plecy. – To takie specjalne piegi, pojawiają się tylko pod wpływem wróżkowego, słowo daję. Ty też teraz takie masz – znów się przekręciła, tym razem na bok; wsparła się na łokciu, spojrzała na niego z góry – tu na przykład – wskazała palcem ledwo widoczną siatkę piegów na nosie – i trochę tu. O, zobacz, tutaj też.
Uniosła powoli spojrzenie, uśmiechnęła się pod nosem. Po jego oczach poznała, że się droczy.
Możemy to łatwo sprawdzić – oznajmiła, podnosząc się do siadu. Zakręciła od niechcenia piersiówką, wsłuchała się w chlupot wódki; wypili już połowę? Więcej? Mniej? – Musimy zrobić coś, czego bez pyłu byśmy nie zrobili. Tak, tak, ciebie też to się tyczy – dodała ze śmiechem i pociągnęła solidny łyk. – Czego zawsze chciałeś spróbować, ale brakowało ci śmiałości? Jest w ogóle coś takiego?


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I do what I want when I'm wanting to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]18.07.24 20:55
Gdy uwiesiła się na jego boku objął ją bez zawahania, kładąc dłoń na jej talii, wzmacniając ją tym gestem w pionie. Czasem naprawdę dobrze było używać lewej ręki, wciąż mógł w każdej chwili sięgnąć po piersiówkę, ciesząc się przy tym taką samą swobodą, jak i ona. Spojrzał na nią z ukosa, wsłuchując się w snutą przez nią opowieść, chciałby jej zaprzeczyć, ale wiedział, że miała rację. Wiedział, jak często ona, Jim czy Eve doświadczali tych nonsensownych uprzedzeń, jakby Anglicy rzeczywiście mieli powody czuć się od nich lepszymi - Marcel lubił poznawać obce światy, lubił słuchać o tym, jak wygląda Rosja, bo - choć dzika - była inna, a przez to nowa, świeża i inna. Chciałby kiedyś - po wojnie - udać się w daleką podróż, nie taką do Rosji, jeszcze dalej, zobaczyć świat aż inny od tego, który znał tylko z opowieści. Nie rozumiał rodaków, którzy darzyli pogardą obce kultury. Może przez to, że od dziecka żył na pograniczu różnych. Zbyt czarodziejski dla mugoli, zbyt mugolski dla czarodziei, zbyt angielski dla Romów, zbyt biedny dla Londynu. Wydawało mu się, że gdyby teraz nagle zjawił się w obcej krainie, w pierwszej kolejności chciałby ją poznać - ale Yulia pokazywała mu, jak bardzo się mylił, bo malowany przez nią obrazek nie wydawał się wcale tak kolorowy. Ciekawość i tęsknota wydały mu się nagle dwoma biegunami tego samego. Wygodnie było odkrywać te dalekie lądy, kiedy w każdej chwili można było wycofać się we własny. Dla niego to była tylko przygoda, nigdy przymus porzucenia czegoś, co naprawdę kochał. Tej tęsknoty Jim był pełen po katastrofie w taborze.
- Dlaczego od razu zakładać, że przyjdą tam tylko po to, by wyśmiewać te zwyczaje? Co jeśli szczerze chcą je poznać, dowiedzieć się o was więcej? To bez sensu, zamykając się na wszystkich, można też zamknąć się na te kilka osób, które mogłyby wszystko zmienić. - Neala zmagała się z tym ciągle przy Eve, szczerze chciała poznać romski świat, ale Cyganka nie chciała jej do tego dopuścić, zazdrośnie strzegąc własnych sekretów. Nie o kpinę, nie o strach tu chodziło. A o to samo o co większości Anglików - o irracjonalne poczucie bycia lepszym od innych. Yulia przecież też mogła go odtrącić, gdy spotkali się po raz pierwszy, ale zaryzykowała i tego nie zrobiła. - Wciąż się tak czujesz? - spytał, przenosząc ku niej spojrzenie, trochę tylko poważniejsze niż dotąd. Obraz, który malowała, był szary i smutny. - Obco? - Niewiele trzeba mu było do szczęścia, bliskości przyjaciół, dobrej muzyki, tańca, ale nie potrafił sobie wyobrazić życia, w którym by to wszystko tak po prostu utracił. Najbardziej tęskniłby za dobrym jazzem i za swoim kołem. - Czego brakuje ci dzisiaj najbardziej? Z tamtych czasów? - spytał z zainteresowaniem, przyglądając się jej zagadkowo. Nie zdradził się z myślami.
- Coś jak... tidy oggy - zastanowił się. - Ale tutaj dodaje się do tego też warzywa. W Kornwalii dawniej łatwo było to dostać, ale dzisiaj... dzisiaj chyba już nie. Nie wiem, możemy poszukać i sprawdzisz, czy to smakuje podobnie. Tylko... ciasto się tu piecze, nie gotuje. - Tu, w Anglii. - Jak to potem jecie? Gotowane musi być miękkie, trudno złapać. No i lepi się pewnie do palców... - Ściągnął jasną brew, w pierogach kornwalijskich ciasta się nie jadło, służyło raczej za naczynie dla farszu. Przyjrzał się jej z zainteresowaniem iskrzącym w oczach, gdy klasnęła w dłonie - i roześmiał się, słysząc jej pomysł. - Daj mi tydzień! - zapowiedział. - Wszystkiego się nauczę i wtedy spróbuję tych twoich pyszności. Będziesz mówić za nas dwoje, a ja w tym czasie zjem za nas dwoje. Zrównam ich sobie jakoś, pięć palców robi wrażenie w każdej spelunie. Ha, jak są pierogi po rosyjsku? - Zacząć należało od rzeczy przyjemnych, a smaczne jedzenie tym się właśnie wydawało. Ale już po chwili - potrząsnął głową z oburzeniem, Sasha miał wyćwiczone nogi? Chyba nie widziała jego! Sasha może był trochę od niego większy - wrażenie robił lepsze i dziewczynom podobał się bardziej - ale na pewno nie był lepszy. Kompletnie brakowało mu wyczucia. To dlatego sprzątnął mu ostatnią rolę sprzed nosa. - I kto niby w Rosji tańczy tego kozaka? Króliki? - spytał z powątpiewaniem, szczerze wierząc, że nie istniał taniec, a już na pewno nie ludowy, którego nie podołałby oswoić. Cóż by to mogło być dla niego za wyzwanie?  - Jak Sasha sobie poradzi, to ja tym bardziej. Wpadniesz i ocenisz, tylko zadbaj, żeby ci szczęka nie opadła. Ja ci zębów zbierać nie zamierzam, bo będę zajęty - zapowiedział, na koniec potakując głową sam sobie. Pewnie, że się nauczy, a co. Spojrzał na nią z łobuzerskim uśmiechem, gdy okręciła się w koło, dobrze się na nią patrzyło - taką - szczęśliwą i beztroską. Brakowało mu tego w Weymouth, przeciągnął wzrokiem za jej tańczącą spódnicą.
- Whisky jest mocna, ale nie taka ohydna. Ma smak. Jakikolwiek. To wali czystym spirytusem - Mocarz właściwie był czystym spirytusem, ale dla smaku dodawali do niego owoców i wtedy wszystko smakowało dużo lepiej. Naprawdę wolała tę wódkę od ich bimbru? Wkładali w niego całe serce! - Ale - wódka zalety też miała - działa jak powinna - przyznał, gdy to świat, nie on, zaczynał się kołysać. - Daj - wtrącił, wyciągając rękę po piersiówkę - gestem wznosząc toast. - Za Funta! - Ciągnął z niej coraz odważniejsze łyki. Z każdym kolejnym było łatwiej, a przepalone gardło czuło coraz mniej. Ciekawostkę o wódce w butach przyjął z zaskoczeniem. - Szkoda, że pracuję bez butów - mruknął smętnie. Bosa stopa miała lepsze tarcie, a pantofle, które czasem zdarzało mu się zakładać do tańca na Arenie, zdecydowanie nie nadawały się, żeby wlać do nich cokolwiek. - W Londynie była kiedyś powódź piwna - obwieścił lekko, bo skojarzyło mu się z tymi mokrymi butami. - W Horse Shoe - to taki browar - pękła ogromna kadź. Piwo popłynęło i zniszczyło kolejne kadzie, a na ulice wylała się wielka fala portera - podobno więcej, niż w Tamizie płynie wody. Osiem osób się wtedy utopiło. Niektórzy do dziś wspominają ich imiona jak imiona wielkich męczenników, bo dosłownie zalali się w trupa, choć nawet nie wyszli do knajpy. W ogromnej fali zimnego portera! Podobno ludzie wybiegali z wiadrami, żeby je zebrać - można w nim było brodzić aż do kolan! - Zaśmiał się, wiele by oddał za to, żeby móc to zobaczyć - to musiały być bardzo piękne czasy. - A piwo mieli niezłe, sprzedawali je jeszcze do Bezksiężycowej Nocy. Zajrzyjmy tam kiedyś, Yulia, może zostało coś w kadziach - Naszła go nagła myśl. Powinni wziąć Jima, chyba nigdy mu o tym nie opowiadał.
Spojrzał na nią, gdy poczuł na sobie jej wzrok. Może i miała rację, może i cukier i sól rozpuszczały się w wodzie tak samo. Ale z jakiegoś powodu marynarze nazywali się słonymi psami, nie słodkimi psami, a między jednym a drugim istniała przecież bardzo istotna różnica, nawet jeśli nie do końca potrafił ją nazwać.
- To przez to, że najpierw gryzłaś innych. Wciąż miałaś smak na ustach i wszystko ci się pomieszało, mówię ci. Spróbuj - Wyciągnął przed się dłoń przerzuconą przez jej ramię, próbował dać jej oparcie, gdy ciągnęło ją w dół - wypiła trochę więcej. - No spróbuj, słowo daję, że poczujesz smak morskiej wody - ale przyjemny jak bryza, a nie wstrętny jak zdechła ryba. Ludzie z soli nie są niesmaczni - zapewnił tonem znawcy, choć nie miał pojęcia, o czym mówił. O tym, że rąk nie mył równie dawno, jak tamtego dnia, po części nie pamiętał, a po części nie myślał. Chwiejny krok przestał być problemem, gdy opadli na miękkie poduszki przy ognisku. Puszczonego w powietrze buziaka przyjął z tym samym wesołym uśmiechem, w milczeniu błądząc spojrzeniem po jej buzi, gdy sięgnęła po smak wrózkowego pyłu. I przyglądał się jej dalej, gdy opuszki drobnych palców muskały jego policzek, skórę, kiedy zaśmiała się głośno, nie do końca docierało do niego, co robiła - myślał o tym, że była naprawdę śliczna.
- To źle, że dodaje lat? - spytał, z psotną iskrą w oku, ale zaśmiał się i otarł twarz w rękaw, od niechcenia spoglądając krwistą smugę odbitą na białym materiale koszuli. Nie poczuł jej na twarzy wcześniej. W stanie, w którym się znajdował wydawało mu się, że plama była ledwie widoczna, zadziwi się pewnie dopiero rano.  - Tamci - kiwnął brodą na drogę, z której przyszli - byli starsi ode mnie. - Chyba nie wszyscy, na pewno niektórzy. - Serio! - Uśmiechnął się, słysząc jej śmiech, nie podniósł się z poduszek - obrócił głowę, spoglądając na nią z boku. - Tak? - dopytał, gdy napomknęła o piegach. Źrenice nie zwracały uwagi na błądzący przy twarzy palec, pozostały utkwione w jej źrenicach - błyszczały nad nim jak jedne z tych gwiazd na niebie, błyszczały jak wróżkowy pył. A wszystkie te gwiazdy tańczyły wokół niego, bo kręciło mu się w głowie. Ogień w pobliżu trzaskał przyjemnie, łamiąc gałązki rzuconego doń drewna, roztaczając ciepłą aurę. Im później się robiło, tym chłodniejsze wydawało się powietrze. - Yhym - przytaknął jej. - Tak nie zobaczę, Yulia - oznajmił, przesuwając głowę nieznacznie bliżej niej. - Pokaż mi na sobie. Bliżej musisz, bo jest ciemno - wytłumaczył rozsądnie, nie wstając bynajmniej jej śladem. Wyciągnął za to dłoń, sięgając po trzymaną przez nią piersiówkę, wyślizgnął ją z jej palców i łyknął na leżąco. A słysząc zadane przez nią pytanie - pociągnął jeszcze jeden łyk, ale tym razem znacznie większy. Potrafił wymienić wiele rzeczy, na które nie miał śmiałości, a których pragnął, ale w tej konkretnej chwili myślał tylko o jednej. Wspominanie o tym, że bez pyłu pewnie by tego nie zrobił, wydawało mu się dziwnie niewygodne i niewłaściwe. Szepty umysłu, te rozsądne, te przypominające o konsekwencjach, milkły i gasły, istniało tylko tu i teraz, on i ona. Spojrzał na nią wyzywająco, usta zadrżały w rozbawieniu, które tylko kryło wstyd, zdradliwie wyglądający zza chmury błyszczącego pyłu wróżek, a zaraz potem roześmiał się z niedowierzaniem.
- Bawić się, Yulia - odpowiedział w końcu, spozierając na nią z dołu. - Do samego rana i tak, jakby jutra miało nie być. Bawić się jak nigdy wcześniej. Ja i ty, nikt więcej. - Podał jej piersiówkę. - Jeśli na ciebie działa, czujesz, że świat krzyczy głośniej, a ty chcesz od niego więcej. Sprawdźmy, pocałuj mnie - rzucił z tym samym uśmiechem, wrózkowy pył krzesał jasną iskrę w oku - jego duże ilości, połączone z ciężkim alkoholem, pozwoliły mu wypowiedzieć te słowa z dziwną i dla niego lekkością.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]19.07.24 19:03
Nie odpowiedziała mu od razu. W zasadzie – po pytaniu o zakładanie najgorszego umilkła na jakiś czas, zaciągnęła się leśnym powietrzem. Chłód nocy przyjemnie orzeźwiał rozgrzane ciało, działał jak balsam na czułą tkankę. Co miała mu powiedzieć? Że to nie jest takie proste? Że gdy raz nałapie się uprzedzeń, kiedy raz ze strony drugiego człowieka dozna się bzdurnej krzywdy, to potem trudno zaufać innym, choćby intencje mieli czyste, a serca kryształowe?
Czuła się zdecydowanie zbyt pijana na tę rozmowę, ale jednocześnie nie chciała pozostawiać go samego w chmurze domysłów i bez odpowiedzi. Odetchnęła głębiej, wypuściła powoli powietrze nosem. Znów pachniało sosnowym igliwiem.
Czasem… czasem jest tak, że nie ma się już siły na kolejne próby, Marcel – wyznała w końcu; ton głosu zmatowiał, jej samej zdawało się jakby w tych parę chwil nabrał rdzy. – Nie znam historii każdego człowieka w Chimerze, ale część tych losów jest spleciona z moim i… i nie dziwię im się, że nie chcą. Że nie próbują. Że odcięli się w swojej knajpie, że chcą świętego spokoju. – Yulia poprawiła uchwyt, ramieniem przygarnęła go bliżej; przywołany na wargi uśmiech mienił się serdecznością. – Ja jestem niespokojnym duchem, szukam kłopotów. Tak znalazłam ciebie i choć rozsądek mówił, że to zły pomysł, złożyłam w twoje ręce okruch zaufania. I nie zawiodłeś go, Marcel. Dlatego teraz jesteśmy przyjaciółmi.
Gdy piersiówka wróciła do jej ręki, uniosła ją krótko. Ten toast był za niego.
Ale to była moja decyzja. Moja i tylko moja. Na innych… kto wie, może i oni się kiedyś na to zdecydują? Może znajdą towarzyszy godnych zaufania? Może przestaną zakładać najgorsze?
Wzruszyła ramionami. Nie wiedziała wiele o właścicielach knajpy, ale jeśli w swoim lokum nie chcieli zbytnio oglądać Anglików, to musiało się coś za tym kryć. Rosja sama w sobie była ogromnym krajem, który łączył w sobie wiele ludzkich skupisk, wiele dialektów i wiele historii, to sprzyjało otwartości i chęci poznania, ale kiedy raz za razem człowieka mieszano z błotem, to nawet najszczersze i najlepsze charaktery ulegały rozkładowi.
Przechyliła głowę, słysząc kolejne pytanie. Znów milczała przez chwilę – choć tym razem ledwie parę powolnych kroków.
Czasem – przyznała z nikłym błyskiem szczerości w szarym oku. – Czasem czuję się obca i niechciana. Czasem czuję, że jeśli natychmiast nie znajdę się w Petersburgu to usiądę i zapłaczę się na śmierć. Wszystko ma swoje konsekwencje – dodała ponuro – jeśli konsekwencją wolności jest czasowe wyobcowanie, to niech tak będzie. Zapłacę tę cenę z przyjemnością.
Pociągnęła solidny łyk z piersiówki, a potem jeszcze jeden. Nie chciała psuć sobie humoru, nie chciała dać się wciągnąć pod taflę przeszłości. Dziś mieli się bawić, świętować. Upić się i nie myśleć. Yulia odepchnęła od siebie myśli o domu, zgasiła tlącą się w głębi ducha tęsknotę za tym co znane i chwyciła się obecności przyjaciela, ciepła jego ciała, wrażenia bliskości. Przy kolejnym pytaniu skierowała myśli w weselsze miejsca, chciała uderzyć w komediowe tony, wyciągnąć ich oboje z tej dziwnej, nagle dorosłej i poważnej atmosfery.
Pastyły – odparła bez wahania, a widząc jego minę parsknęła krótko pod nosem i wyjaśniła: – To taki rosyjski przysmak przyrządzony z miąższu owoców ugotowanych z sokiem i miodem. Wylewa się to warstwami na blachę i robi się z tego taki… taki żelek jakby. Prócz niej pewnie nie zaskoczy cię wspomnienie wódki, nie? – zaśmiała się cicho; ten trop był strasznie przewidywalny. – Ta rosyjska jest naprawdę inna. To co tu mamy – zakołysała piersiówką – jest bliskie ideału, bliskie temu, co można dostać w Rosji. Ale to wciąż nie jest krajowa wódka, nie ta, którą zapamiętałam. Co jeszcze… słyszałeś kiedyś o matrioszkach? To taka drewniana figurka w której są kolejne figurki. Babcia mi kiedyś jedną sprezentowała, chyba z okazji przyjęcia do Durmstrangu.
Temat pierogów skutecznie pomógł jej opuścić bajoro niemiłych wspomnień i osadzić się w tym co tu i teraz. Z żywym zainteresowaniem wysłuchała jego słów o lokalnym przysmaku i zamyśliła się, próbując porównać obie te potrawy. Brzmiały podobnie, ale różnic i tak było sporo.
Em… no normalnie, palcami? – Zdumiała się. Przecież dobrze zrobione pierogi dało się normalnie ująć w dłoń i zjeść. Ewentualnie mogły także robić za pocisk, choć jej osobiście szkoda było marnować jedzenie. – Albo widelcem. Ewentualnie łyżką, jeśli to takie małe pierożki. I nie lepi się! – obruszyła się, jakby co najmniej Funta obraził. – Ugotowane pierogi naciera się olejem, wtedy nic się nie klei i jest pięknie. A zagryźć takiego pieroga do wódki… – Yulia w dramatycznym geście przyłożyła dłoń do czoła, westchnęła – ach! Piękna sprawa. A bo ty nie wiesz chyba, ale u nas się nie popija wódki tylko zagryza czymś smacznym. Pierogiem takim, albo ogórkiem kiszonym. Haniebną sztukę zapijania alkoholu czymś innym przejęłam od was, angielskich barbarzyńców.
Ucieszyła się wyraźnie jego zapałem do nauki, myśli spłynęły w stronę potencjalnych słów wartych nauczenia. Przekleństwa, to wiadomo, bez nich się nie obejdzie, nie w knajpie takiej jak Chimera. Nazwy potraw też, tak samo nazwy trunków. No i chyba musiał przejść porządną naukę picia i zagryzania pierogiem, bez tego ani rusz.
Pierogi – powtórzyła z wyraźnym rozbawieniem po rosyjsku. – I dobrze, zgadzam się. Ja będę mówić, a ty jeść, a na koniec się napijemy i pójdziemy tańczyć. Brzmi jak plan! – Byłaby mu podała teraz jeszcze rękę na dobicie targu, ale jedną go obejmowała, a drugą trzymała piersiówkę. Musiał to zatem wyczytać z jej spojrzenia, a znali się już tyle, że chyba nie miał z tym problemów. Przynajmniej w sprawach dotyczących tańców i picia.
Zabawnie oglądało się oburzenie Marcela, aż kusiło ją, by jeszcze trochę się z nim podrażnić, dodać Saszce parę centymetrów we wzroście albo dopisać mu parę akrobatycznych umiejętności i zobaczyć co się dalej stanie.
Sam jesteś królik – fuknęła, nieumiejętnie maskując rozbawienie ostrzegawczym tonem. Nie będzie jej tu tańców ludowych obrażał! – A żebyś wiedział, że wpadnę. Jasne, dobra. – Skrzyżowała ramiona na piersi, bardzo obrażona jego brakiem wiary w kazaczoka i to, jak wielu chojraków już poskładał. – No i super. To co, zakład? Jak zatańczysz i nie wyzioniesz ducha too… – Yulia rozplotła ramiona i szybko przeszukała kieszenie w spódnicy, ale nie znalazła żadnej inspiracji. Ściągnęła brwi; zalany alkoholem umysł nie podsuwał żadnego konkretnego pomysłu. – …To stawiam wino. I to jakieś dobre, nie byle sikacza spod lady! A jak zatańczysz, ale wyzioniesz ducha… – Yulia mściwie zmrużyła oczy – to pójdę do starej Cyganki, żeby cię ściągnęła z powrotem. A potem będziesz sprzątać wagon! Ha!
Teraz, gdy cofnęła ramię po wcześniejszym obrocie, miała obie ręce wolne i jedną wysunęła w jego stronę, ewidentnie żądając zakładu z prawdziwego zdarzenia. A potem, gdy przeszedł do obrażania wódki, prawie się zapowietrzyła.
Sam walisz czystym spirytusem! Marcel! – krzyknęła, gotowa zasadzić mu kopniaka w piszczel, ale szybko wybrnął z tego toastem dla Funta; tego nie mogła przegapić ani zignorować. Odebrała mu zatem piersiówkę.
Za moją śliczną krówkę!
I pociągnęła łyk tak mocarny, że aż jej oczy zaszły łzami. Otarła kąciki oczu palcami, pociągnęła nosem, słuchając uważnie opowieści o piwnej powodzi. Co za dziwy działy się w tej Anglii, aż pożałowała, że wtedy jej tu nie było. Yulia wyobraziła sobie, jak dryfuje po ulicy w wielkim wiadrze, za wiosło mając czyjąś nogę (zapewne była to noga jednego z tych bohaterskich męczenników, ale nie chciała zagłębiać się w ten temat).
Zdecydowanie musimy się tam wybrać. Bezksiężycowa to nie aż tak dawno temu przecież. A co gadają teraz o tym browarze? Jak nawiedzony to może mamy nawet większe szanse, niektórzy złodzieje to straszne pizdy – skonstatowała dumnie; żadne z nich w końcu tchórzem nie było, byle duch im nie straszny.
Argument o gryzieniu brzmiał dość sensownie, zdołał ją przekonać. Faktycznie, tamtego wieczoru ugryzła przecież najpierw tę rudą flądrę – może to ona była taka niesmaczna? Znaczy na pewno nie była, pamiętała jak jej to wytknęła. Być może ta niesmaczność utrzymała się na jej wargach tak długo, że czuła ja jeszcze po ugryzieniu Marcela. Yulia obróciła głowę, przyjrzała się przyjacielowi z nową uwagą, nawet mimo chwilowo utraconej równowagi.
Nie gryzę bez powodu – orzekła dumnie zadzierając głowę. – Ale jak następnym razem coś nabroisz to obiecuje porównać twoją smaczność i powiadomić cię o wynikach tego testu – dodała słodko niby niewiniątko, o sprawie ostatecznie zapominając gdy dotarli do ogniska. Nie spodziewała się widoku krwi – nie teraz i nie tutaj – ale nie wywołał u niej emocji gwałtowniejszych niż szczere rozbawienie.
Odruchowo spojrzała na otarte w spódnicę palce; na skórze wciąż widniała słaba smuga czerwieni. Pewnie zejdzie samo w przeciągu kolejnych minut.
I dobrze i niedobrze – orzekła nad wyraz trzeźwo i uniosła dłonie do włosów. Po upięciu nie pozostało już praktycznie nic, włosy spływały pasmami na plecy, na ramiona, tu i tam ozdobione spinkami. Yulia zaczęła ostrożnie wyplątywać je z włosów, nie chciała żadnej z nich zgubić. Na swój sposób były cenne. – Starsi chłopcy mają pewne zalety, ale im więcej człowiek ma lat tym większe ryzyko zmarszczek! Chcesz mieć zmarszczki, Marcel? Albo, co gorsza, zacząć przynudzać jak ci wszyscy dorośli? – Przechyliła głowę, uważnie ogarniając go spojrzeniem. Wizja porządnego Marcela jakoś jej nie pasowała; w jej wyobraźni na zawsze miał pozostać akrobatą z zabałaganionym wagonem, lubiącym Mocarza i tańce.
Nie spodziewała się nawiązania do piegów, to spłynęło na nią jakoś naturalnie, w pijackim olśnieniu, ale jak widać – przyjęło się. Ściągnęła krótko brwi, gdy stwierdził, że powinna się nachylić by lepiej je zobaczył, ostatnia rozsądna myśl kiełkująca w jej głowie sugerowała, że im bliżej, tym mniej światła przecież, a jak mniej światła, to i mniej widać, a jak mniej widać…
Yulia sięgnęła po piersiówkę. Myślenie po wódce i po pyle było wyjątkowo trudne, wręcz zniechęcające. Usiadła, przerzuciła włosy na plecy, po chwili obejrzała się na rozciągniętego na dywanie czarodzieja. Co jej odpowie? Na co padnie wybór? Czego nie miał śmiałości spróbować do tej pory? Jej myśli rozpierzchły się na różne strony w poszukiwaniu odpowiedzi. Czy było w ogóle coś takiego? Może coś związanego z cyrkiem? Może jakiś wspaniały eksperyment z Mocarzem? Albo sztuczka na trapezie? Ktoś jej kiedyś powiedział, że poczwórne salto w powietrzu to proszenie się o kalectwo – czy to mogło być to? Akrobacja tak skomplikowana i ryzykowna, że nawet on by się jej nie podjął?
Odpowiedź była dziwna, jakby na pograniczu dwóch światów. Tego, czego się spodziewała i tego, czego nie zdołała przewidzieć. To właśnie tego nie miał odwagi zrobić bez pyłu? Przecież nie był nieśmiałym chłopcem spod kamienia, nie widziała by miewał problemy ze znalezieniem sobie partnerki do tańca – podejrzewała, że nie miał trudności także z pójściem o krok dalej, choć nigdy jej to specjalnie nie interesowało. Robił co chciał, podobnie jak ona.
Bawić się – to było zrozumiałe. Bawić tak, jakby jutro nie miało nie nadejść – również proste, robiła to nie raz i nie dwa. Yulia obróciła w dłoniach piersiówkę, spojrzała na trzymany przedmiot bez przekonania. Kątem oka dostrzegała tańczące płomienie, czuła, jak ognisko oświetla jej twarz. Powieki mimowolnie opadły, myśli ponownie rozpierzchły się jak stado wróbli. Co krzyczał do niej świat? Czego chciała?
Zadane sobie pytanie utonęło w głębinach duszy, odpowiedź – jak jej się zdawało – nadeszła dopiero po czasie. Nawrót wspomnień był silny, ale strach rozmyty alkoholem i narkotykiem nie ściskał boleśnie serca, nie dławił oddechu. Przyjrzała się tej niechcianej przeszłości na nowo, z innej perspektywy; uznała każdy wyszarpany po ucieczce sukces i każde kolejne przesunięcie granicy. Tuż po tym, jak wylądowała w Mungu była przecież przewrażliwiona na punkcie jakiegokolwiek dotyku – nie chciała go, nie tolerowała, rzucała się i gryzła, jak dzikie zwierzę, które nie rozumie gdy ktoś próbuje mu pomóc. Po wyjściu ze szpitala, po tym, jak znów trafiła na ulicę, było nieznacznie lepiej, choć trzymała się z daleka od wszystkich uścisków, tańców, objęć i tym podobnych spraw, z góry uznając, że to nie dla niej. Że nie potrafi. Że nie chce.
Na przestrzeni kolejnych miesięcy – kolejnych koszmarów i trudnych nocy – doszła do wniosku, że życie w pętli wspomnień i upokorzenia mija się z celem. Nigdy nie potrafiła użalać się nad sobą zbyt długo, nie taką postawę kultywowano w jej domu. Trzeba było się pozbierać. Zawsze i wszędzie – wstać, otrzepać się, zacisnąć zęby i iść dalej.
Wstała zatem. Przy pomocy przyjaciół i nowych znajomych. Powoli, krok po kroku, przez ostatnie półtora roku oswajała się na nowo z towarzystwem, z dotykiem, z bliskością drugiego człowieka. Na nowo odnalazła radość w tańcu i prostych zaczepkach, nie mierziło jej łapanie obcej dłoni, nie dokuczały jej mdłości gdy kogoś ugryzła, wróciła swoboda obejścia i beztroska. Jednak nigdy dotąd nie przesunęła granicy jeszcze dalej – świadomie pozbawiła się pocałunków, świadomie wypierała słowa Dany o tym, że spędzanie czasu w łóżku może być jak najbardziej przyjemne, jeśli tylko ma się sensowne towarzystwo.
Gdy podniosła powieki – miała wrażenie, że upłynęła cała wieczność, choć w rzeczywistości było to jedynie parę długich sekund. Spojrzała w stronę Marcela, przez jakiś czas przyglądała mu się w ciszy. Czy to była dobra okazja? Czy to było coś, czego nie zrobiłaby bez pyłu? Coś, czego chciałaby spróbować, ale brak jej było śmiałości? Nie potrafiła jednoznacznie odpowiedzieć sobie na to pytanie, ale zawieszone na błękitnych oczach spojrzenie budziło tylko kolejne: jak nie teraz, to kiedy? Kiedy w końcu zacznie żyć tak, jak sobie to postanowiła uciekając z domu? Kiedy w końcu przestanie bać się ludzi? Czy odurzenie nie było sprzyjającym stanem do eksperymentów? Ostatecznie – przecież do niczego by jej nie zmusił, wiedziała że nie. Wierzyła, że nie.
Odłożyła powoli piersiówkę na bok i przysunęła się do niego, usiadła na łydkach. Co powinna zrobić? Jak? Znała teorię, wiedziała o co w tym chodzi, ale jednocześnie wszystko co znała nosiło w sobie znamię brutalnej siły i wątpiła by mu się to spodobało. Unieść rękę? Dotknąć? Jak? Gdzie? Ująć pod brodę? Nie, chyba nie, tak robili chłopcy…
Sprytnie – odezwała się w końcu; w kąciku ust zadrżał nerwowy uśmieszek – teraz wyjdzie na to, że to ja chcę tego bardziej niż ty.
Nachyliła się niespiesznie, włosy zsunęły się przez ramię gładką kurtyną, przesłoniły widok na ognisko. Dotyk warg był miękki, niemalże nieśmiały; przypominał czułe muśnięcie. Yulia nie uważała się za specjalistką w dziedzinie, dobrowolny pocałunek wydawał jej się nieporadny, nie do końca taki, jak go sobie wyobrażała, ale nie cofnęła się, nie uciekła. Potrzebowała tylko wskazówki, innego przykładu niż ten, który podsuwała jej pamięć.


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I do what I want when I'm wanting to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]20.07.24 15:41
Słuchał jej w osowiałym milczeniu, doceniał jej szczerość, lecz jej słowa niosły więcej niż tylko to, co mówiły - oplecione zmatowiałą rdzą niosły niedosłowne wyznania tego, jaką drogę przeszła. Po części zdawał sobie przecież z tego sprawę, tak samo jak z tego, że nie znał każdej jej blizny. Wiedząc, jaki problem z imigrantami mieli Anglicy, dostrzegał w tym błąd. Ale dawno już nauczył się, że niewiele zdarzeń w życiu było jednoznacznych, białych albo czarnych, że punkt widzenia zależał tylko od tego, od której strony można było na niego spojrzeć. Znał stereotypy o Rosjanach i znał Yulię, wiedział, co mówiono o Romach i znał romski tabór. Wiedział, jak łatwo oceniano dziwaków, a sam był częścią cyrkowej areny, dokąd pod osłoną nocy uciekali oni wszyscy - by na scenie móc swoją innością błysnąć jaśniej od cholernej komety i zebrać podziw z ust tych samych, którzy za dnia darzyli ich pogardą. Ci najmocniej zranieni nie opuszczali Areny, jak Donny, przypominał zdeformowane magią monstrum, karykaturę człowieka, przedstawiano go jako bestię: ale przecież był w porządku, nawet jeśli rzadko bawił się z resztą długimi wieczorami, a życie nauczyło go opryskliwości. Z uśmiechem spojrzał na nią z ukosa, gdy przygarnęła go bliżej, odpowiedział podobnym gestem, lecz przecząco pokręcił głową od razu.
- Nie byłem kłopotem, tylko jego rozwiązaniem - oznajmił, z rozbawieniem tak skrzącym w oku, jak wybrzmiewającym w głosie. Był pewien, że dziś już wiedziała, że nie zawiedzie zaufania, jakie w nim pokładała, więc nie zapewniał jej w nim - kiwnął głową, zachęcając ją do upicia wzniesionego toastu, wdzięczny za wypowiedziane słowa. Cieszył się, że mu zaufała. I cieszył się, że przez cały ten czas była blisko, jego życie bez niej też byłoby znacznie uboższe. - Tutaj mówi się, że ptaki o tych samych piórach gromadzą się w jednym stadzie. - Śmiał się dalej, była niespokojną duszą, właśnie dlatego rozumieli się tak dobrze. - A my mamy te same pióra, ja, ty, Jim. Koro... Kolorowe - poprawił się, wódka plątała język. Kto inny powiedziałby pewnie, że niebieskie, ale sam nie nazwałby tak ani siebie ani żadnego ze swoich przyjaciół. Byli trochę inni niż większość, niepasujący do świata, idący swoją drogą. Nic w życiu nie przerażało go tak jak samotność i dobrze mu było ze świadomością, że na tej innej drodze, wśród innych niebieskich ptaków, bać się jej nie musiał. - Dobrze, że nie używasz za dużo tego całego rozsądku - westchnął, przejmując od niej piersiówkę i ciągnąc z niej dalszy łyk. Ani ona ani on nie mogli mieć wpływu na decyzje innych, szczerze wierzył, że każdy był kowalem własnego losu, tak samo jak każdy miał prawo do wolności wyboru swojej drogi.
- Wszystko jest warte wolności, złota klatka to żadne życie. Zwiędłabyś w niej szybko. Twoje pióra stałyby się blade i brzydkie, a po jakimś czasie pewnie wypadłyby całkiem. Gniłabyś w niej, nie żyła. Choćby wolność miała być ostatnim, co będziemy mieć, jej jednej oddać nigdy nam nie wolno. - Słowa wypływały z serca z impulsywną emocją, jak zwykle wtedy, gdy mówił o wolności. Nie uciekł, wyszedł na ulicę tak po prostu, zostawiając za sobą kochającą matkę - lata później dowiedział się, kim był jego ojciec. Złota klatka nigdy mu nie groziła, jego była żelazna i zardzewiała, pełna zasad, których nie rozumiał i przemocy, której sensu nie widział. Jego klatką była rzeczywistość i przytłaczające realia wojenne - ale w porywach niespokojnego serca wierzył, że wystarczy tylko mocno rozłożyć skrzydła, żeby jej pręty popękały. Jego wolnością była uliczna beztroska, porzucone konwenanse Areny i butny krzyk sprzeciwu wobec przelanej krwi. Wolał śmierć od oddania wolności, własnej i cudzej, wybrał to już przecież. - Nigdy nie jesteś tu ani obca ani niechciana, już nie - oznajmił ze zdecydowaniem, była ich, była swoja, i zawsze mogła na nich liczyć.
Powrócił ku niej pytającym spojrzeniem, gdy usłyszał kolejne obce słowo.
- Pastua - powtórzył po niej, po części sprawdzając wymowę, po części próbując zapamiętać to, o czym mówiła. Brzmiało trochę jak owocowa galaretka. Nie potrafił przygotowywać jedzenia, nie znał się ani na pieczeniu, ani na gotowaniu, ale starał się nadążać za jej słowami. Na wspomnienie wódki zaśmiał się. - Tak, to było dość oczywiste - przytaknął jej wesoło. Pokręcił głową przecząco, kiedy wspomniała o matrioszce. Nie widział nigdy nic podobnego, ale zastanowił się nad jej słowami. W sentymencie po zabawkach chyba rzadko chodziło o same zabawki. Znaczenie miały wspomnienia, które niosły. Na kilka chwil zadumał się nad tą całą matrioszką. - Twoja babcia była inna od reszty rodziny? - spytał, przyglądając się jej z zainteresowaniem. Swojej nie znał, prócz matki nie miał rodziny. Pamiętał babkę Jima, trochę się jej bał. Wydawała się surowa, ale mądra. Kimś, komu wolałby nie podpaść, ale tez kimś, komu na Jimie naprawdę zależało. Pokiwał głową na zagryzanie alkoholu, wydało mu się to dziwne - bo nigdy nie próbował - ale prędzej czy później zajrzą razem do tej Chimery i przekona się sam. Lubił próbować nowych rzeczy.
- Jakim ogórkiem? - spytał ze zdezorientowaniem. Zemdliło go na krótko, nie połączył tego z wódką - myślał o tym, jak może smakować ukiszony ogórek. Jak zostawimy na słońcu przez miesiąc? - To też mają w tej knajpie? Koniecznie musisz mi to załatwić. Brzmi obrzydliwie, chcę spróbować. - Niewiarygodne! - Barbarzyńców! - prychnął. Mówiła przecież o największym imperium w historii całego świata! Imperium, nad którym słońce nie zachodzi, otaczało cały glob! W coraz mniejszym stopniu, co prawda, bo zwracali wolność tym, którzy na nią zasługiwali. - To stolica świata, Yulia! Stolica życia i kultury! Coś za coś, nie możesz najpierw pić alkoholu, który wypala gardło, a potem szamać czekoladowej żaby albo toffi, bo tak nie poczujesz smaku. Nasz alkohol jest inny, bo podajemy do niego smaczniejsze rzeczy. - Czy ten przepalony język, który czuł w ustach, był w stanie poczuć cokolwiek? Wódka nie miała smaku, nie dobrego, ale uderzała do głowy szybko i mocno. Nie myślał że to dlatego, że w Rosji bieda piszczała mocniej, niż tu. Nie myślał o tym, że jemu szarlotka od mamy też smakowała bardziej, niż wymyślne bezy, które podkradał czasem występując na szlacheckich bankietach. - Nieważne, dam radę! - zapewnił zaraz. - Wasze zdorovye! - spróbował udowodnić, choć po pijaku trudne do wymówienia zlepki literek wydawały się jeszcze trudniejsze - upił kolejny łyk, nim oddał jej piersiówkę.
- Tak samo jak po angielsku! - Ucieszył się na rosyjską nazwę pierogów, bo przecież tak to nazywali przez całą rozmowę. Kiwnął zadziornie głową, gdy napotkał jej spojrzenie, gotowe do ubicia targu pomimo braku wolnej dłoni. Chciał poznać to miejsce, chciał lepiej poznać przebywających tam ludzi, chciał poznać jej świat, był tego ciekaw, innej kultury, innego życia, innych smaków i innych twarzy. To, co nowe i inne zawsze wydawało mu się interesujące.
- Nie lubię królików - odpowiedział ze zmarszczoną brwią. - Włamałem się kiedyś do jubilera - rzucił, nie zastanawiając się nad tym, jak heroicznie to brzmiało; w rzeczywistości nie zamierzał tam kraść biżuterii, wysłano go tam z ramienia Zakonu Feniksa. - I były tam takie... małe, ale... Yulia, gdybyś je widziała. To były wściekłe króliki. Z pyska lała im się żółta piana, daję słowo. Były żądne krwi. Cudem to przeżyłem. Cudem! - podkreślił bezkompromisowo, przypłacił to niepokojącą przypadłością narkoleptyczną, którą pewnie pamiętała, a o której  już nie lubił mówić, jeszcze nie złapał do niej dystansu. - A pewnie, że zakład! - odpowiedział, wciąż lekceważąco. Nie poświęcił jej obrażonej pozie większej uwagi, bo sam był urażony brakiem wiary w swoją formę. Nawet, jeśli nie miał pojęcia, czym był ten taniec. - Zacisnął dłoń na jej dłoni, mocno, pieczętując ten zakład zgodnie z jej wolą.
- Pewnie walę - westchnął, spirytusem. - Czuć? - Rano jeszcze nie śmierdział, ale teraz już na pewno. To bez znaczenia, bo ona też była kompletnie pijana. Na pewno nie było po nim aż tak widać, zapewniał sam siebie.
- Gorzej, browar był mugolski. Duchów tam nie ma, a przynajmniej nie prawdziwych. - Mugol się w ducha nie zamieni, cuda nie istniały. - O mugolskich miejscach nie mówi się teraz dużo - rzucił smętnie, wątpił, by wciąż leżały tam ciała, miasto dawno zostało posprzątane. Nie myślał o sekretach tego miejsca z szacunku do tego, czym było przed wojną.
Zaśmiał się, ogniskując spojrzenie na jej twarzy, pstryknął palcami wyciągniętej dłoni, przyjmując jej słowa za rozsądny pomysł. - Nie zapomnij! - zastrzegł, z ostrzegawczo wyciągniętym w jej kierunku palcem wycofując się już ku rozciągniętym dywanom. Gdy na nich spoczął, przyglądał się jej twarzy, oświetlonej delikatnym blaskiem ogniska, gdy spinka po spince pozwalała rozpleść się gęstym kasztanowym włosom. Patrzył na ich kosmyki, jeden po drugim dołączającym do błyszczącej kurtyny.
- Nie żartuj - prychnął z oburzeniem. - Nie zamierzam być nigdy stary i nudny - Starzeli się wszyscy, ale z miejsca, w którym się znajdował, starość wydawała się czymś absurdalnie dalekim i nieosiągalnym. Po drodze tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak, jak powinno, że nie przyswajał do siebie w ogóle myśli o tym, że za dziesięć lat mogło w ogole istnieć. Patrząc po tym, co działo się z krajem - świat mógłby się do tego czasu całkiem skończyć. Zresztą, co miałby robić? Dla akrobaty starość przychodziła szybko. - Ale za dziesięć lat jeszcze nie będę.  - Nie ufaj nikomu po trzydziestce, przekonywała ulica. Miał czas. - Za dziesięć lat będę jak Zlata. Ona ma parę zmarszczek, ale bez nich wyglądałaby jak dziecko. Ona też jest już jakaś u skraju życia - oznajmił z przekonaniem. - Będą mi schodzić z drogi jak jej, zobaczysz. Niesamowity Marcelius, Król Ulicy! - Rozłożył ramiona na boki i zachłysnął się leśnym powietrzem, wyginając głowę ku upstrzonemu gwiazdami niebu - jeszcze nim opadł na poduszki z powrotem. - Albo Portu. Tamizy, tak brzmi lepiej? Może Londynu po prostu... Pozwolę ci wtedy zostać swoją damą dworu - rzucił do niej przekornie, niepoważnie, kierując ku niej pijane spojrzenie, z tym samym uśmiechem chochlika co wcześniej. Nie dał po sobie poznać zawodu, gdy się odsunęła - uśmiech tańczył na jego ustach tak samo, doprawiony entuzjazmem wróżkowego pyłu. Umilkł jednak, gdy po jego słowach umilkła i ona, nie odejmując spojrzenia od jej rozświetlonej płomieniami twarzy. Wziął tego dnia chyba zbyt dużo pyłu, by zastanowić się nad tym, czy jego słowa nie były niewłaściwe, czy jej nieprzekonane spojrzenie nie błądziło w takim zagubieniu, bo wypowiadał słowa, których wypowiedzieć, wiedział, nie powinien - zamiast tego ze zdecydowaniem odgradzał się od wątpliwości, frywolne myśli zaczynały płynąć jednym nurtem. Czy nie zrobiły tego bez pyłu? Nigdy dotąd nie zrobił, nie z nią.  
Poruszył wargami, chcąc dodać coś jeszcze, lecz nim zdążył się odezwać, uniosła powieki i przesunęła się w jego stronę, wstrzymując w jego piersi oddech. Zaśmiał się cicho, leniwie, odrzucając odpowiedź, która mogłaby ją spłoszyć - Ty nie chcesz, Yulio? - jej włosy skąpały ich w cieniu, odnalazł spojrzeniem jej oczy, dotyk jej ust przypominał muśnięcie motylich skrzydeł, rozbudzając krew chyba bardziej ciepłym oddechem, niż niezdarną pieszczotą. Nie dlatego nie wstał, całował już kilka dziewczyn, ale to praca z akrobatkami i taniec nauczyły go swobody ciała. Ostatnim razem popełnił błąd, wystraszył ją, może zranił, nie był pewien. Wystraszyła się, jego, jego dotyku, jego napastliwości. Kiedy leżał, miał w naturalny sposób ograniczone ruchy i oddał jej tę przewagę celowo. Zebrać się i wstać mogła w każdej chwili, a z tej pozycji zrobi to szybciej niż on, nie trzymał jej przecież wcale.
Trzymać na siłę nie chciał, dłoń sięgnęła jej twarzy ostrożnie, jakby nie dowierzał, że i tym razem przed nim nie umknie - wiedział, że ta sama dłoń fantomowo ściskała jej gardło, gdy wtedy na plaży rozpaczliwie brodziła w przybrzeżnej fali morskiej wody. Dotknął wpierw jej policzka, ostrożnie, zgarnął opadające nań kosmyki, a potem tęsknie pochwycił go pewniejszym chwytem, by bez ni jednej trzeźwej myśli oddać się skrywanym pragnieniom i skubnąć jej dolną wargę, a potem usta, własnymi. Całował śmiało, całował nieśpiesznie, do tańca prowadząc powoli, choć serce budziło się już szybszym rytmem. Smakował jej zachłannie, smakował z ciekawością, smakował jej wreszcie z budzącym się żarem namiętności. Zabarwiona pyłem wróżek krew zawrzała, iskry błyszczały w źrenicach pożądliwie, gdy między jednym a drugim westchnieniem - pragnął jej więcej. Gestom brakowało wahania, brakowało niepewności, bo to wszystko znikało jak zły sen, gdy znajdował się pod wpływem. Całe to święto miłości było jednym wielkim koszmarem, chciał zapomnieć. Chciał coś poczuć, coś lepszego, niż wczoraj i przedwczoraj, coś lepszego niż ból złamanego serca. Chciał się zabawić, jakby jutra miało nie być, wolna dłoń odnalazła jej talię, subtelnym gestem niemo zapraszając ją bliżej siebie, gdy zabarwione zachłanną namiętnością pocałunki nie pozwoliły zaburzyć ciszy łamanej tylko trzaskiem pobliskiego ognia.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]31.07.24 22:35
Zastanowiła się chwilę nad jego słowami. Jak to było z babcią? Dotychczas nie myślała o niej specjalnie dużo, nie spoglądała na nią z innej perspektywy, ale pytanie Marcela uzmysłowiło jej, że coś z nią zawsze było nie tak. Yulia uśmiechnęła się pod nosem, wzniosła oczy ku skrawkom nocnego nieba skrytym za koronami drzew.
Trochę tak, trochę była – przyznała w końcu. – Na pewno była… bardziej obecna. W moim domu raczej każdy miał się w dupie. Matka lubiła chorować na histerię i leżeć w łóżku całymi dniami, ojca widywałam rzadko, a kiedy już pojawiał się w domu, to na pewno nie po to by zobaczyć się z dziećmi. Dziadek i stryj hodowali aetonany, a babcia zdawała się to wszystko trzymać w kupie. Nie wiem jak to robiła. – Wzruszyła ramieniem. Czasem posądzali ją o jakieś dziwne czary, takie, których nie uczą w żadnej szkole, ale teraz, po latach, dochodziło do niej, że to nadal nie było to. Babcia po prostu miała pozycję, miała doświadczenie, miała w sobie coś, czemu trudno było się sprzeciwić. Może znała cara, może stąd jej się wzięły te wszystkie historie o pałacach i innych dziwach.
Spojrzała na niego z rozbawieniem – temat kiszonych ogórków ewidentnie był mu obcy.
Takie z was imperium i stolica świata, a nawet nie wiecie co to kiszony ogórek – prychnęła – poza tym, Rosja jest większa. – Zadarła dumnie brodę, wygodnie zapominając o tym, że jej ojczyzna – choć w istocie potężna – nie grzeszyła bogactwem, a większość miast i wiosek była po prostu biedna, jeśli nie na skraju nędzy i kompletnego zdziczenia obyczajów.
Parsknęła lekko pod nosem gdy padł toast. Wciąż brzmiał niezdarnie, język ewidentnie nie nawykł do twardości zgłosek, ale i tak doceniała to, że próbował. Niektórzy po usłyszeniu klasycznej wiązanki łapali się za głowę i odpuszczali. W pewnym sensie mogli sobie podać rękę z Niemcami, ich język dla tubylców też brzmiał jak nakaz wycieczki do Tower w trybie natychmiastowym.
Jak to nie lubisz królików? – Spojrzała na niego bez cienia zrozumienia; nawet po alkoholu ta deklaracja wydawała jej się abstrakcyjna. Były przecież takie miękkie i puchate, miały ładne ogonki i bardzo apetycznie prezentowały się na talerzu, w odpowiednim sosie. Zanim podjęła się przekonania Marcela do zmiany zdania – wysłuchała całości historii. Ze słowa na słowo robiło jej się jednak tylko coraz śmieszniej; wściekłe króliki u jubilera nie wzbudziły w niej szczególnego strachu, obrazek wyrysowany w wyobraźni prezentował się raczej komicznie w zestawieniu z tym, co oferowała im ulica i jej zakamarki. Poza tym, po alkoholu – szczególnie w takich ilościach – wszystko zdawało się śmieszne.
Nachyliła się w jego stronę, sugestywnie pociągnęła nosem, zamyśliła się i znów o mało co nie straciła równowagi. Wypiła za dużo, zaczynała to czuć. Lekkie kołysanie, zdradliwą watę w kolanach…
Coś tam czuć – zawyrokowała z pijackim, niemądrym uśmieszkiem błąkającym się po wargach. Bogowie, jak dobrze było posadzić dupę na dywanie. – Ale po wygibasach na Arenie pachniesz gorzej – stwierdziła, dobierając się do spinek – plusem tej sytuacji jest niewątpliwie to, że oboje już jesteśmy najebani, Marcel. To usuwa wszelkie… eeee… niedomogności? Niemodności? – Słowo umykało. – Kurwa, nie wiem. Nie ważne – skwitowała ze śmiechem i wsunęła palce we włosy, roztrzepała je. Po tylu godzinach w upięciu wydawały jej się jakieś oklapnięte, a im dłużej się nad tym zastanawiała, tym mocniej sprawa ta urastała do rangi prawdziwego problemu.
Za dziesięć lat nie? To ile ty masz… czekaj… – przymknęła jedno oko; rachowała w pamięci, a przynajmniej bardzo się starała. Cyferki jednak umykały jedna po drugiej, zmieniały rządki, rok mylił jej się z miesiącem, a dzień z godziną. Yulia potarła policzek dłonią. – Dziesięć lat to szmat czasu. Nie zamierzam tyle żyć – pokręciła głową, nagle całkowicie szczera – daję sobie jeszcze jakieś pięć lat góra, a potem żegnam. Podobno to właśnie wtedy robią się pierwsze zmarszczki – dodała konspiracyjnym szeptem i zaraz zaśmiała się w głos. Marcel Król Ulicy? Dobre sobie.
Musimy ci w te pięć lat wymyślić o wiele lepszy przydomek, wiesz? Marcel Król Ulicy albo Tamizy brzmi tak średnio. Słyszałeś o Skurwielu Juniorze? To jest dopiero przydomek! Albo Wilczarz… – Ten ostatni był jej znany nawet zbyt dobrze, parę razy wpakowała się już w kabałę z jego udziałem. Na oko nie dawała mu więcej niż trzydziestkę, ale reputację miał taką, jakby mordował co najmniej od półwiecza.
Znów parsknęła i podparłaby się pod boki w geście absolutnego niedowierzania, gdyby nie fakt, że na siedząco było raczej niewygodnie.
I co ta dama ma w twoim mniemaniu robić? – spytała ciekawsko, sądząc, że to będzie temat, który pociągnie ich gdzieś dalej w rozmowę o wszystkim i o niczym, ale nie. To nie było to. Ton rozmowy uległ nagłej zmianie, ewoluował w wyzwanie – może prowokację, nie potrafiła teraz tego dokładnie wyczuć – skupił na sobie jej uwagę. Nim poszła o krok dalej, musiała się nad sobą zastanowić. Wywołać z lasu to, co zazwyczaj chowała wygodnie za zasłoną niedomówień i pospolitego milczenia, zadać sobie parę niewygodnych pytań. Rozpatrywanie spraw tego kalibru po alkoholu nie było najlepszym i najmądrzejszym posunięciem, ale zdrowy rozsądek zasnął już dawno temu, pozostawiając ją w objęciach instynktu, któremu wciąż było mało nowych doznań. Chciała żyć, porównywać, zdobywać nowe doświadczenia, poznać to, czego ludziom bojaźliwym nigdy nie będzie dane. Strach przed bliskością rozmył się w błyszczącym pyle wróżki, ewoluował w coś innego, w sedno problemu. To nie dotyk był problemem, nie ciepło drugiego ciała, a przemoc.
Muśnięcie palców na policzku było lekkie, ledwo wyczuwalne, łatwo było mu ulec, łatwo było chcieć więcej, łatwo było chcieć oddać gest. Wsparła się na jednej ręce i powoli sięgnęła jego włosów; jasnych kosmyków opadających na skroń, nieco przydługich i wciąż przybrudzonych. Odgarnęła je lekkim, ostrożnym gestem, śledząc ruch własnej dłoni, jakby zafascynowana. Wiedziała co zrobić by rozbudzić czyjeś pożądanie, wiedziała czego zazwyczaj się od niej w takich chwilach oczekuje, ale drobne gesty jak muśnięcie policzka czy odgarnięcie włosów były czymś nowym. Innym. Czymś, czego dotychczas brakowało w układance znanych sztuczek. Czymś, czego brakowało jej samej.
Nie uciekła przed kolejnym pocałunkiem, przyjęła go z ostrożną ciekawością i tlącym się w głębi ducha rozbawieniem spowodowanym skubnięciem wargi. Czy on naprawdę miał coś z tym gryzieniem? Myśli pojawiła się i zgasła, gdy sama odnalazła się w tej nowej ramie, gdy chwilowe napięcie umknęło, pozostawiając po sobie swobodę obycia i znajomość ścieżki. Każdy kolejny krok zdawał się jasny – głębszy pocałunek, ręka na talii, zaproszenie by przysunąć się jeszcze bliżej, jeszcze kawałek… – i przewidywalny. Czuła, że panuje nad sytuacją, że mogłaby wstać i odejść w każdej chwili, ale na tym etapie nie za bardzo miała ochotę na ucieczkę. Oparła się o niego, palce zacisnęła na materiale koszuli; pocałunki oddawała z podobną opieszałością, ze swobodnym rozleniwieniem właściwym osobom obytym we właściwych sprawach. Fakt, że wciąż leżał i nie wykonał żadnego niepokojącego ruchu dawał jej złudne poczucie kontroli, rozochocił, zachęcił do przesunięcia granicy kruchej tolerancji jeszcze dalej. Iskra pomysłu i konieczność usłyszenia pewnych słów na głos, skierowały jej wargi nieco w bok. Ucałowała go w kącik ust, w policzek, musnęła ustami linię szczęki, odnalazła ucho przesłonięte jasnymi włosami.
Oddaj mi kontrolę – szepnęła; wargi musnęły skórę. – Powiedz, że zrobisz to, na co ci pozwolę i nic więcej.


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I do what I want when I'm wanting to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]02.08.24 19:54
Może taka była już rola babci - trzymać rodzinę w kupie. Może gdyby jego mieszkała z nimi, wszystko wyglądałoby inaczej. Przyglądał się jej z uśmiechem, kiedy wspominała rodzinny dom, choć wiedział, że nie były to łatwe wspomnienia. Życie w dużej rodzinie wydawało mu się przyjemne, ale zdawał sobie sprawę z tego, że ona i tak czuła się tam sama. On z matką zawsze był sam, a samotność przypominała mu więzienie. Ojca pamiętał przecież podobnie, w domu może i był ciałem, nigdy duchem. A z nimi  i tak - tylko przez chwilę. Czasem żałował, że dopiero po śmierci matki zrozumiał, jak ciężkie miała życie.
Prychnął lekceważąco, kiedy stwierdziła, że Rosja była większa. Teraz już chyba była. Wszystko co żelaznym murem wydawało mu się Rosją - rozległą, pustą, zimną i ponurą, ale kolonialne imperium brytyjskie władało większością świata jeszcze za jego życia. Czasy się zmieniały, mówiono, że ta wielkość to relikt przeszłości, że przyszłość leżała w czymś innym. Niewiele z tego rozumiał, nigdy nie obchodziła go wielka polityka. Mógł tylko powtarzać zasłyszane frazesy - te, które powtarzali tutaj wszyscy.
- Tu zawsze mieliśmy świeże ogórki. Przynajmniej zanim... sama wiesz - rzucił z rozbawieniem, choć rozprzestrzeniający się głód nie miał w sobie zupełnie nic śmiesznego. Teraz, w tym kontekście i pod wpływem alkoholu, wydał mu się zabawny. Nie mniej od jej pociągającego nosa, naprężył się jak struna, jakby mógł w ten sposób rozsiać więcej zapachu, po czym zaśmiał się na głos, wesoło, z wyciągniętych przez nią wniosków, kręciło mu się w głowie. - Jakie znowu niemodności, Yulia? Jesteśmy w Londynie, tu nie ma żadnych niemodności - przypomniał ze śmiechem, obracając spojrzenie ku gwiazdom. Nie zrozumiał jej, ale mówiła, że to nieważne, więc nie pytał. A gwiazdy tańczyły, obracały się na ciemnym niebie jak karuzela, przytakując jej w jednym - oboje byli najebani. Przemknął wzrokiem z powrotem ku niej, obserwując refleksy płomieni odbitych w jej jasnych włosach. Naturalnie przyciągały uwagę ruchem, kiedy się nimi bawiła.
- Dwadzieścia - podpowiedział, trochę sobie dodając. Po dodaniu rachunek się nie do końca co prawda zgadzał, ale chyba tego nie zauważył. - Wykluczone. Nie możesz odejść przede mną, myślisz czasem o kimś oprócz siebie? Co ja tu bez ciebie zrobię, kiedy znowu zgubię Jima? - Chrzanił. Chrzanił, bo był pijany, sam liczył się z tym, że odejść może w każdej chwili, może jutro, może za pięć lat, za dziesięć raczej nie, tacy jak oni nie dożywali później starości. Zmarszczki, poważnie? No przecież, że zmarszczki, starzy ludzie je mieli. - Ze zmarszczkami wyglądałbym jak mój stary. A ty pewnie jak twoja babcia. Nie kusi cię sprawdzić, czy nie będziesz do niej bardziej podobna? Może też dasz radę wziąć coś do kupy. Na początek chociaż samą siebie. - Roześmiał się z własnego żartu, byli tacy, niepozbierani, zagubieni, chaotyczni. Nie myślał o tym, bo wcale mu to nie przeszkadzało. Próbował kilka razy stać się lepszym, nigdy mu nie wyszło. Nie potrafił żyć jak inni. Skrzywił się niechętnie, kiedy wspomniała o Skurwielu.
- Rozmawiałem z Sophie w zeszłym tygodniu. - Sophie Kraken, zawsze połykała. Była jedną z dziewcząt, które sprzedawały się w okolicach Parszywego Pasażera. - Znowu jakaś dziewczyna od niego nie wróciła. To zwyrol, nie chcę być skurwielem. A Wilczarz? To od tego kundla, nie? Miałem już raz odgryzioną rękę. Nie po to wypisałem się z tych zasad i poszedłem na ulicę, żeby żyć od nowa pod dyktando innych. Te psychole niczym nie różnią się od władzy na ministerialnych stołkach, Yulia. Nie będę giąć przed nimi karku. I nie chcę, żeby ktoś giął go przede mną. Chcę się bawić. Na moim dworze będzie lało się wino dla wszystkich, nie krew. - Ćma. Nazywaliby go ćmą. Tańczącą z ogniem, lgnącą do śmierci, błyszczącą, lecz tylko przez chwilę. Nieuchwytne, ale kruche nocne stworzenie. Mimo niemądrych słów kochał wolność, nie władzę - a upita ilość alkoholu rozwiązywała język lekko.
Przekręcił głowę, żeby na nią spojrzeć, co dama dworu mogła robić? Właściwie nie wiedział, co robiły damy dworu. Nie wiedział nawet, że królowie ich nie mieli. Mógł sobie wyobrazić, a wyobraźnię miał dużą.
- Tańczyć - odpowiedział z bezczelnym uśmiechem. - Wydawać razem ze mną kradzione przez innych pieniądze. - Chyba to robili królowie. Ulicy, świata, wszyscy. - I może czasem... - Dobrze się bawić, Yulia. Opuszki jego palców błądziły po jej drobnej talii, nie dokończył zdania, lecz jego spojrzenie mówiło więcej niż słowa - sugestywnie wiodło po jej twarzy, ustach, źrenicach. Muśnięcie jej dłoni na jego twarzy było inne, czułe, może to alkohol, może wróżkowy pył, lecz czuł w tym dotyku zrozumienie, którego brakowało mu przez ostatnie dni. W blasku ogniska, z nią i z jej ciepłem, czuł, jak świat zatrzymuje się tu i teraz, zaklinając rzeczywistość w tej krótkiej chwili, którą razem dzielili. Pomyślał, że mógłby już tak zostać, mógłby umrzeć tu i teraz. Odciąć się od wszystkiego, co wciąż działo się poza tą chwilą. Od rzeczywistości. Nie chciał jej, próbował uciec. I chciał biegnąć szybko, czuć wiatr we włosach.
Mogła poczuć, jak kąciki jego ust unoszą się w górę, gdy zechciała popłynąć za jego pocałunkiem. Z tamtej niezdarności nic w niej nie zostało, smak jej pocałunków stawał się żywszy, intensywniejszy, słodszy, rozbudzając mocniej zniecierpliwione bliskości ciało. Dłoń przesunęła się z jej policzka na jej bok, gdy poczuł chwyt na własnej koszuli. Pieszczota jej ust ześlizgnęła się na bok, w pierwszym odruchu chciał podążyć za nią, pragnął tego, zrzucić ją i znaleźć się nad nią, czym prędzej wsunąć dłoń pod materiał jej spódnicy, a może we włosy, lecz jej słowa wstrzymały każdy z tych gestów. Nie był do tego przyzwyczajony. Zbliżenie miało w sobie coś z tańca, a w tańcu zawsze oczekiwano, że będzie prowadził. Czy potrafił oddać kontrolę? Czuł się w tym niepewnie, obco, lecz przecież to, co nieznane, ekscytowało go zawsze najmocniej. Najpierw rozluźnił się jego dotyk, wsparte na łokciach ręce opadły na trawę, niechętnie, powoli i z ociąganiem, jakby bał się, że gdy sam nie nada tempa, ono zwolni i przyniesie rozczarowanie. Bał się, tego, podobnie jak i tego, że gdy ją oswobodzi, ucieknie mu tej nocy. Ale nie chciał przecież ani nie zamierzał przetrzymać jej przy sobie siłą.
- Zrobię wszystko, na co pozwolisz. I nic więcej - powtórzył za nią na ślepo, bez zawahania, unosząc powieki, obrócił ku niej głowę, chcąc na nią spojrzeć, pytająco, na co chciała mu pozwolić? Powinien spytać, powinien czekać i słuchać? Nie tańczył nigdy z nią w ten sposób, nie tańczył w ten sposób z nikim jeszcze. Oddech stał się płytszy, gdy wzrok błądził od ust do szyi, do piersi, zamierzasz mnie torturować, Yulia? - Co chcesz, żebym zrobił? - spytał w końcu, nie wykonał żadnego wstrzymanego przez nią gestu. Obawę przed jej odwrotem znaczyła trudna przetłumaczenia ekscytacja, z nią przecież nie nudził się nigdy. Lekko zmienione słowa naznaczone zostały prowokacyjnym i pewnym siebie tembrem, wiedzionym ścieżką wróżkowego pyłu.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]08.08.24 10:25
Naturalnie droczył się z nią, bez ogródek i wątpliwości, śladem Cassandry, przenosząc ciężar bezsensownej winy właśnie na Elvirę choć nie miał innego powodu do tego niż obowiązek względem chimerycznej żony. Cała ta zabawa w koleżeński konflikt wydawała mu się bezsensowna, ale trudno było ostatnio o oryginalną i zadowalającą rozrywkę, a śledzenie kobiecych awantur wydało mu się zabawną odskocznią od prawdziwych problemów, od krwawej wojny, którą toczył każdego dnia.
— Odbić zaklęcie, które posłałaby we mnie moja żona? Jesteś szalona, Elviro? — spytał z powątpiewaniem, a na ustach zatańczyło rozbawienie. Może pytała go poważnie, ale on nie zamierzał odpowiedzieć jej w tym samym tonie. Odbiłby każde lecące w niego zaklęcie, ale ta absurdalna sytuacja aż prosiła się o odpowiednią reakcję. Tym bardziej nie mógł stanąć po stronie Multon i okazać jej choćby cienia zrozumienia. Tamta idiotyczna sprzeczka ostatecznie odbiła się na nim, rujnując mu humor, zmuszając go do przywiązywania wagi do nieistotnych spraw i iście wyimaginowanych problemów. Kiedy spytała, co do niej pasuje, uśmiech nabrał wilczego charakteru. Nie sądził, by oboje byli poważni — wokół tlił się zapach drzewnego kadzidła, wino upojnie odprężało, wygodne poduszki, na których się rozsiedli łamały konwenanse. Dało się czuć swobodę, której zwykle brakowało w podobnych rozmowach i w winnych okolicznościach. Tutaj, pośród tych wszystkich czarodziejów, w akompaniamencie szmeru rozmów i lekkiego szumu wiatru każdy temat wydawał się lekki i niezobowiązujący. Tak też się czuł, rozmawiając z Multon. Zastanowił się, chcąc jej odpowiedzieć od razu, ale nim to uczynił zwróciła się do Marii, która zaczęła wykazywać wyraźne oznaki zdenerwowania. Uniósł brew z zastanowieniem. Może powinna wypić więcej wina, by ukoić zszargane nerwy? Może powinna zapalić odurzających ziół, dzięki którym byłaby spokojniejsza? Przez chwilę próbował oszacować jej wiek, ale być może wziął ją za starszą. Dziecinne zachowanie sugerowało, że albo była bardzo młoda, albo dotąd rozpieszczona i chowana pod kloszem przewrażliwionej rodziny. Jej wrażliwość wydała mu się zatrważająca, ale kąciki ust nie przestały wyginać się w uśmiechu, nawet wtedy gdy wrócił wzrok dla komfortu obu kobiet. — Macierzyństwo do ciebie pasuje — odpowiedział w końcu na jej pytanie, zerkając znów na starszą czarownicę. Zaskakujące było z jaką troską i cierpliwością podchodziła do panienki. Był pewien, że Cassandra nie miałaby tyle cierpliwości w podobnej sytuacji. Próbował przyrównać Marię do Lysandry, ale nie tylko w kwestii wieku ale także i zachowania dzieliła je absolutna przepaść.l — Ale nie tak jak krew — dodał zaraz. Elvira miała w sobie błysk w oku, który dostrzegał w Sigrun wiele lat. Chłód, bezduszność, którą można było przeistoczyć tylko w dziką żądze mordu. A jednocześnie bycie uzdrowicielką, kobietą niosącą innym pomoc i ratunek od śmierci sprawiał, że trudno było obdarzyć ją bezbrzeżnym zaufaniem — nawet jeśli zdroworozsądkowo nigdy nie uczyniła nic, by tak się stało. — Nigdy nie lubiłem rzucać się w oczy— odpowiedział jej, zgodnie z prawdą. Nie odnalazła go na sabacie, ale nic dziwnego, wiele osób trudno było rozpoznać, a on zawsze cenił sobie życie w cieniu, własne tajemnice, którymi nie dzielił się nawet z najbliższym kręgiem sojuszników i towarzyszy. Był skryty, cenił sobie prywatność. Nie spraszał do własnego mieszkania kobiet, nie organizował przyjęć, nie rozmawiał o pracy ani o prywatnym życiu. Ile mogła wiedzieć o nim Elvira poza tym, że był czarnoksiężnikiem, śmierciożercą? Niewymownym i dziś już, namiestnikiem hrabstwa? Wzniesienie go do tej roli było szalenie wielkim zaszczytem, który otrzymał jako jeden z pierwszych. Hrabstwo, które nie miało przez wieki żadnego lordowskiego wsparcia otrzymało namiestnika. Medale i medialny szum nadał mu zasłużone tytuły, otrzymał właściwe dla siebie miejsce, ale nie czuł się tam jak ryba w wodzie — adaptował, bo szybko potrafił dostosować do nowych sytuacji, ale utracił anonimowość, tajemniczość i cenną prywatność. Naprawdę dziwiła się, że tak intymne fakty, jak małżeństwo, nigdy do niej nie dotarło? W świecie wielkich rodów i lordowskich mości nie przeszłoby to bez echa, ale dla niego nie byłoby to wcale trudne. Nawet gdyby było prawdą. — Może nie jest. Wszyscy mamy ciemną stronę, którą trzeba odpowiednio pielęgnować, by nie posłała nas ku zniszczeniu — przyznał, kiwając lekko głową. Upił łyk wina, przysłuchując jej się z uwaga. — Byłbym zawiedziony, gdybyśmy mówili jednym językiem i we wszystkim odnajdywali milczącą zgodę. Cóż to za przyjemność prowadzić wiecznie monologi, czytać sobie w myślach, gdy nie ma miejsca na prawdziwie rozwijające poglądy i zmianę perspektywy? Zarzucasz mi hipokryzję, bo jest jednym z argumentów łatwo odbijającym piłeczkę w stronę rozmówcy, ale jednocześnie dobrze wiesz, że mam rację. Tak samo jak doskonale zdajesz sobie sprawę, że ja wiem, jak wiernie oddajesz się sprawie, a mimo wszystko lubisz zarzucać coś zgoła innego. — I tu sednem sprawy było czynienie z siebie ofiary. Nie pasowała jej taka postawa, właśnie to jej powiedział. Lepiej leżała jej siła i pewność, zdecydowanie — nie były jednak jednoznaczne z butą i arogancją. — To niekończąca się historia, ale możemy zamknąć ten rozdział tu i teraz. Raz na zawsze. Przyjemniejszych okoliczności już nie będzie — odparł z rozbawieniem, kielichem wskazując na wszystko wokół — otaczające ich poduszki, drzewa, duszne opary opium. Patrzył na nią, a szarych oczach błysnęła satysfakcja, kiedy skrzyżowała z nim spojrzenie, ulegając w końcu. Nie mógł nie odpowiedzieć jej tym samym uśmiechem, kiedy na jej twarzy odmalował się tryumf. Z ciekawością i zaintrygowaniem przyglądał się stopniowo zmieniającym się fragmentom jej twarzy, choć w półmroku musiał się skupić w pełni i skoncentrować na niej, by cokolwiek dostrzec. Ułożenie brwi, warg, zmarszczki wokół oczu, wysokość brody, kształt oczu, który potrafił ulegać niewielkim zmianom w zależności od odczuwanych emocji. Jeszcze raz upił łyk wina, gdy przyznała mu rację. Nie, bycie ofiarą nie pasowało do Elviry Multon. Zebrał się, żegnając obie kobiety nienagannie z manierą wyniesioną jeszcze z dworu Rosierów. Noc była wciąż młoda, a on powinien znaleźć się już gdzieś indziej. Skinął głową na odpowiedź Elviry, raz jeszcze w ten sam sposób żegnając jej młodą kuzynkę, szczerze wspominając o przyjemności spotkania — a miał rosnące przeczucie, że szybko znów się spotkają.

| zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Szmaragdowy Zakątek - Page 14 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]08.08.24 17:57
Przełknęła ciężko ślinę, potakując ruchem głowy na słowa Elviry. Bo miała rację, Maria nie powinna mruczeć, a na pewno nie w towarzystwie takich osobistości. Ale co mogła powiedzieć, jak naprawdę dobrze użyć tego danego przez Merlina języka, gdy tak naprawdę nie wiedziała nawet, w jakim kierunku gnały jej myśli? Co właściwie powinna myśleć? Często — widziała to co prawda do tej pory tylko w szkole — lepiej było nie odzywać się wcale, a w szczególności, gdy nie miało się do powiedzenia niczego mądrego. Maria wzrosła w przekonaniu, że niezależnie od sytuacji, nic rozsądnego do przekazania raczej mieć nie mogła. Milczała więc. Chociaż w napiętej sytuacji pomiędzy Elvirą a panią Cassandrą nie było w żadnym stopniu jej winy, samo to, że była poruszana przez męża tej drugiej, sprawiało, że Maria czuła nieprzyjemne ściśnięcie w żołądku.
— Po prostu... Martwi mnie to wszystko — przyznała wreszcie przed kuzynką. Suchość w ustach nie odstępowała nawet na krok, ale nawet przy tej nerwowości nie potrafiła zdobyć się, aby powieść spojrzeniem pomiędzy jednym, a drugą. Prościej było wpatrywać się w koc, z opuszczoną pokornie głową. To przynajmniej dawało jakieś bezpieczeństwo, pozwalało myśleć, że nie ośmieszy się, nawet o tym nie myśląc. Uniosła ją tylko, gdy Ramsey przemówił do niej bezpośrednio.
— Nie, uczyłam się we Francji — odpowiedziała od razu, chyba oczekując trochę czegoś więcej z tego pytania, ale nie zamierzała pozwalać im czekać na przyniesienie obiecanego wina. Właściwie im dalej znajdowała się od prowadzonej przez nich rozmowy, tym lżej się czuła. A może myliła się w swojej ocenie? Przecież pan Mulciber prezentował się właściwie nienagannie, był uprzejmy i dobrze wychowany, nawet spojrzał na nią — jak wydawało się Marii — łaskawym okiem. Musieli się jednak znać z Elvirą całkiem długo, skoro rozmawiali o męskim ego, że wszystko się do tego sprowadza. Nie prowadziło się podobnych rozmów z mężczyznami, z którymi nie zbudowało się pewnych dla relacji fundamentów.
Ale niedługo później padło straszliwe zdanie.
My, śmierciożercy.
W jednej chwili Maria wyprostowała się jeszcze bardziej, choć nie było w tym nawet jednej próby poprawienia pozycji, w której siedziała. Spojrzała w bok, na Elvirę. Jeżeli skupiła w tym momencie wzrok na jej twarzy, mogła zobaczyć, jak znika z niej cały kolor. Wspomnienie Czarnego Pana wcisnęło ją tylko w głąb klatki przestrachu. Kto normalny nie bał się tego człowieka, nie bał się Śmierciożerców? W jednej chwili problemy Elviry stały się w postrzeganiu Marii jeszcze bardziej jaskrawe, a cała ta rozmowa — o wiele poważniejsza. Chyba było jej słabo. Musiała jednak wykrzesać z siebie całą siłę woli, aby wyrzucić z pamięci to, co przed chwilą usłyszała, a skupić się na kolejnych słowach, tych o winie.
— Ojej, to naprawdę bardzo ciekawe — przyznała po chwili, ostrożnie pozycjonując moment swoich słów tak, aby nikomu w jego czy jej słowo nie wejść. Nigdy nie myślała o tradycji i historii związanej z alkoholami, tym bardziej nie wiedziała, kto prowadził kiedyś jedną z Londyńskich restauracji. Nie miała nawet pojęcia, czym to Wenus właściwie było, jakim rodzajem restauracji. Jej rodzina nigdy nie jadała poza domem, nie byli w stanie sobie na to pozwolić. — W takim razie cieszę się, że dzięki obchodom także ja będę mogła go spróbować — oznajmiła na koniec, nawet z drżącym uśmiechem. Niemniej jednak, gdy mężczyzna zaczął się z nimi żegnać, natychmiast podniosła się z koca, aby ukłonić się przed nim jeszcze raz, w ten sposób dziękując mężczyźnie za zaszczyt rozmowy. Nawet, jeżeli nie trwała długo i pozostawiła po sobie niekomfortowe wrażenie, że wiele jeszcze było rzeczy, które nieświadomie wpływały na jej życie.
— Tak uważasz? — spytała Elviry, chociaż widziała po jej minie, że jakakolwiek odpowiedź nie padnie z jej ust, nie będzie przemyślana, a najpewniej nie będzie jej wcale. Cóż, trudno. Chłód jej dłoni na ciepłej dłoni Marii był od razu wyczuwalny, tym bardziej, gdy młodsza z blondynek przykryła ją własną. — Pora i na nas, zjedzmy coś przed powrotem, dobrze?

| z/t :pwease:


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Szmaragdowy Zakątek [odnośnik]08.08.24 18:27
|marcel

Nie mogę? – obruszyła się na wpół poważnie i wpół żartobliwie. – A co, zabronisz mi? Poza tym, muszę myśleć o sobie, nikt inny tego za mnie nie zrobi. – Pokiwała głową sobie samej; wysnuty wniosek był bardzo mądry i prawdziwy, a przynajmniej tak jej się w tym momencie wydawało. W krótkim odruchu zakołysała jeszcze piersiówką, ale ciche chlupotanie zdradziło, że wypili już niemalże wszystko. Zostały same resztki, ledwie parę kropel. Do naparstka by się pewnie nie zmieściło…
Zmarkotniała trochę, gdy wspomniał znów babcię. Nie wiedziała czy chce być do niej podobna. W zasadzie – niczego obecnie nie wiedziała. Trwała rozerwana pomiędzy paroma różnymi opcjami spędzenia tego życia, a każda z nich była jeszcze lepsza (lub gorsza, zależy jak spojrzeć) od drugiej. Fascynował ją półświatek, fascynowało niebezpieczeństwo i badanie granic ryzyka. Jak daleko mogłaby wsunąć palce w szparę drzwi, nim ktoś przytrzaśnie je z drugiej strony? Babcia zachowałaby zdrowy rozsądek, a na jej wszystkie rozterki powiedziałaby, że chyba oszalała.
W tej chwili to Marcel był bardziej jak babcia – brakowało mu tylko surowego, sokolego wręcz spojrzenia i siwych włosów ciasno spiętych w kok. Słuchała go jednym uchem, gdy mówił o Sophie, a wyobraźnia zrobiła swoje, dopasowując mu siwego koka i parę okularów. Nie zauważyła nawet kiedy kąciki jej ust powędrowały ku górze w próbie stłumienia chichotu.
To ładna wizja. Ta z winem – odparła w końcu; chyba udało jej się opanować narastające rozbawienie. Temat przecież wcale nie był lekki, nie powinno jej to bawić, a jednak towarzyszące jej rozluźnienie i upojenie tak alkoholem jak i pyłem sprawiało, że wszystko zdawało się jakieś lekkie. Lekkie i nieważne, nie tej nocy.
Damy dworu tak robią? – Ściągnęła krótko brwi, ale sama nie miała tak naprawdę pojęcia co się robiło w wielkich salach. Czasem coś ściemniała o carze i o tym co działo się w Carskim Siole, ale jaka była prawda? Pamiętała jakąś książkę w domu, coś z zakresu historii, ale szczegóły ulatywały jak dym na wietrze.
Wierzyła mu na słowo. Poza tym, pasowało do wizji.
Kupiłabym sobie wtedy ładną sukienkę – stwierdziła rozmarzonym tonem i wsparła się bokiem o bok, przedramię oparła na jego piersi. Atmosfera uległa zmianie; czuła to w oddechu, czuła przez skórę, dostrzegała zmianę w jego oczach. Teraz błyszczały inaczej, a jej wydawało się, że w poblasku płomieni widzi nową iskrę, dotąd niespotkaną. Nie u niego.
Kolejne chwile zlały jej się w jeden moment, krótka prowokacja będąca początkiem wszystkiego rozmyła się gdzieś w mrokach nocy. Nie była pewna jak długo trwa ten pocałunek, nie była pewna jak dawno temu stracił swoje granice i ewoluował. Świadomość, nawet zalana alkoholem i pyłem, podsuwała jej wyobrażenia tego co się teraz stanie, a osunięcie się na znaną ścieżkę było łatwe, choć niosło ze sobą dziwne ukłucie bólu.
Udzielona odpowiedź odbiła się zadowoleniem w jej oczach, była powiewem świeżości w doświadczeniach z rosyjskiego portu. Tam nigdy nie miała kontroli – ani nad sobą, ani nad odwiedzającymi ją mężczyznami, ani nad ich zachciankami. Odmiana była miła, karmiła poczuciem kruchej władzy.
Wszystko na co pozwolę – zamruczała do wtóru i przerzuciła nogę przez jego biodra, usiadła mu na udach. Przez chwilę zdawała się mocno nad czymś zastanawiać, ale jedyne o czym potrafiła myśleć to to jak bardzo rozciągnąć jego cierpliwość do gierek tego typu i czy naprawdę oddał jej kontrolę czy tylko tak mówił.
Powolnym ruchem zgarnęła włosy i przerzuciła je przez ramię.
W tej chwili pozwolę zająć ci się guzikami mojej bluzki – odparła w końcu z lisim uśmiechem. – A potem… – znów się nachyliła – potem się zobaczy – szepnęła w jego wargi.

|ztx2


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I do what I want when I'm wanting to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427

Strona 14 z 14 Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14

Szmaragdowy Zakątek
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach