Kasyno Crockfords
Strona 2 z 30 • 1, 2, 3 ... 16 ... 30
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kasyno Crockfords
Najstarsze kasyno Anglii działa prężnie od przeszło trzystu lat; obsługa baczy, by do środka nie wyszły osobistości niepożądane, nieodpowiednio ubrane, nieobyte, czy mniej majętne. Zbiera się w nim śmietanka towarzyska Londynu. Wystrój wnętrza ukierunkowany jest na zamożnych gości; elegancki, drogi, ociekający luksusem.
Niegdyś przyjmowano tu wszystkich, również mugoli – teraz jednak wszystkie sale są przeznaczone tylko i wyłącznie dla czarodziejów. Zaklęcia ochronne, które wcześniej maskowały niektóre pomieszczenia przed wzrokiem niemagicznych, zostały zdjęte. Kasyno nie cieszy się jednak taką popularnością jak przed wojną, niewielu może pozwolić sobie na przywilej trwonienia pieniędzy na hazard.
Goblińscy krupierzy bacznie przyglądają się gościom i uważnie patrzą im na ręce podczas gier, kelnerzy roznoszą drinki, zręcznie lawirując pomiędzy stolikami. W Crockfords można zagrać w karty, kości, czy czarodziejską ruletkę. W powietrzu unosi się gęsty, drażniący zapach nikotyny, a przy ścianach czujne oko dostrzeże kilku milczących czarodziejów, zapewne pełniących funkcje dyskretnych ochroniarzy tego miejsca.
Niegdyś przyjmowano tu wszystkich, również mugoli – teraz jednak wszystkie sale są przeznaczone tylko i wyłącznie dla czarodziejów. Zaklęcia ochronne, które wcześniej maskowały niektóre pomieszczenia przed wzrokiem niemagicznych, zostały zdjęte. Kasyno nie cieszy się jednak taką popularnością jak przed wojną, niewielu może pozwolić sobie na przywilej trwonienia pieniędzy na hazard.
Goblińscy krupierzy bacznie przyglądają się gościom i uważnie patrzą im na ręce podczas gier, kelnerzy roznoszą drinki, zręcznie lawirując pomiędzy stolikami. W Crockfords można zagrać w karty, kości, czy czarodziejską ruletkę. W powietrzu unosi się gęsty, drażniący zapach nikotyny, a przy ścianach czujne oko dostrzeże kilku milczących czarodziejów, zapewne pełniących funkcje dyskretnych ochroniarzy tego miejsca.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:31, w całości zmieniany 5 razy
Tajemnice i sekrety. Czasami miał wrażenie, że tylko to im otacza w świecie, w którym szlachectwo otwierało równie wiele drzwi co je zamykało. Jak było tutaj, w przestrzeni kasyna, gdzie właściwie każdy mógł być tym, kim zapragnął być? Jeśli siedząca obok dziewczyna była również że szlacheckiego stanu, to czym się to z tej chwili różniło od tego, że równie dobrze mogłaby być zwykła mugolaczką? Nad alkoholowym trunkiem zasady i konwenanse zanikały, ustępując miejsca cudownej wolności, z jakiej najwyraźniej oboje postanowili właśnie skorzystać.
Chociaż może nie do końca, bo delikatnie cofnięta dłoń była mimo wszystko jakimś gestem... Mającym podkreślić różnice między nimi? Budowaną granicę? Nie chciał się teraz nad tym zastanawiać, znów opierając się o krzesło, jakby ten niespodziewany sprzeciw nie tylko go zaskoczył, ale i uraził. Nie tracił jednak dobrego humoru, wciąż się uśmiechając.
- Ma pani zatem bardzo małe wymagania dotyczące losu - powiedział, a jego spojrzenie powędrowało gdzieś w okolice stołu do magicznego pokera. - Ja wolę brać od niego pełnymi garściami, zanim w swojej przewrotności się ode mnie odwróci - co, musiał przyznać, zdarzało się na szczęście dość rzadko. Nie był dzieckiem szczęścia, urodzony pod przymusem, ale los mimo początkowej niechęci, z roku na rok szczęśliwie błogosławił mu kolejnymi sukcesami, a Colin z wdzięcznością to doceniał.
- Nie sposób nie zauważyć, że kwestia małżeństwa jest dla pani cokolwiek drażliwa - uważne spojrzenie na powrót wbiło się w kobiecą twarz. - Czy jest jakiś szczególny powód tej niechęci, czy jedynie pragnienie sprzeciwienia się woli rodziców, jak podejrzewam? - Trunek w szklance powoli się kończył, ale nie zamierzał zamawiać nowego. Jeśli jego towarzyszka miała powód, by topić swoje problemy z alkoholu, nie zamierzał jej w tym przeszkadzać. Samemu jednak wolał zachować większą trzeźwość umysłu, ot chociażby po to, w sytuacji awaryjnej mógł odstawić słaniającą się na nogach młodą damę do jej domu. Obserwowanie reakcji jej rodzicieli - jeśli podejrzewał słusznie i ona też pochodziła że szlachty - byłoby wtedy rzeczą nader interesującą, świetnym akcentem kończącym urocze spotkanie.
Chociaż może nie do końca, bo delikatnie cofnięta dłoń była mimo wszystko jakimś gestem... Mającym podkreślić różnice między nimi? Budowaną granicę? Nie chciał się teraz nad tym zastanawiać, znów opierając się o krzesło, jakby ten niespodziewany sprzeciw nie tylko go zaskoczył, ale i uraził. Nie tracił jednak dobrego humoru, wciąż się uśmiechając.
- Ma pani zatem bardzo małe wymagania dotyczące losu - powiedział, a jego spojrzenie powędrowało gdzieś w okolice stołu do magicznego pokera. - Ja wolę brać od niego pełnymi garściami, zanim w swojej przewrotności się ode mnie odwróci - co, musiał przyznać, zdarzało się na szczęście dość rzadko. Nie był dzieckiem szczęścia, urodzony pod przymusem, ale los mimo początkowej niechęci, z roku na rok szczęśliwie błogosławił mu kolejnymi sukcesami, a Colin z wdzięcznością to doceniał.
- Nie sposób nie zauważyć, że kwestia małżeństwa jest dla pani cokolwiek drażliwa - uważne spojrzenie na powrót wbiło się w kobiecą twarz. - Czy jest jakiś szczególny powód tej niechęci, czy jedynie pragnienie sprzeciwienia się woli rodziców, jak podejrzewam? - Trunek w szklance powoli się kończył, ale nie zamierzał zamawiać nowego. Jeśli jego towarzyszka miała powód, by topić swoje problemy z alkoholu, nie zamierzał jej w tym przeszkadzać. Samemu jednak wolał zachować większą trzeźwość umysłu, ot chociażby po to, w sytuacji awaryjnej mógł odstawić słaniającą się na nogach młodą damę do jej domu. Obserwowanie reakcji jej rodzicieli - jeśli podejrzewał słusznie i ona też pochodziła że szlachty - byłoby wtedy rzeczą nader interesującą, świetnym akcentem kończącym urocze spotkanie.
Meg nigdy nie należała do osób stałych i świadomych tego czego oczekują. Przyszła do kasyna by pławić się w odgłosach śmiechu i brzęczących monet. W tym momencie ten rumor zaczął działać jej na nerwy. Miała dość ludzi którzy ją otaczali, gobliny wydawały się jeszcze bardziej brzydsze niż zwykłe a alkohol smakował niczym pomyje. Nawet jej towarzysz wydawał się jej tylko zwykłym nudnym czarodziejem. Zniechęcenie całą sytuacją dość szybko ukazało się na twarzy młodej panienki. Zresztą Meg i tak nigdy nie potrafiła ukrywać własnych uczuć.
-Jestem wysoko urodzona, mój los został nakreślony w momencie w którym odkryto, że jestem dziewczynką- mruknęła z wyraźną dezaprobatą w głosie. Pytanie tylko czy była ona spowodowana wspomnieniem noszonego „przekleństwa płci” czy też głupim stwierdzeniem mężczyzn. Przecież skoro był jednym „z nas” to musiał wiedzieć takie rzeczy. No chyba że nie był! Nagle nieświadomość przestała być pociągająca a stała się przerażająca. I te wszystkie dźwięk przyprawiające ją o ból głowy! Musiała się stąd wydostać i to szybko!
Tym razem na wzmiankę o ślubie zareagowała nerwowym drgnięciem. Wystarczyło ponownie przenieść wzrok na towarzysza by zacząć w nim dostrzegać podobieństwo do Deimosa. Upojony alkohole mózg z łatwością przywołał wizję, że to właśnie jej narzeczony siedzi naprzeciwko niej. Przerażona i zdegustowana tym co zobaczyła momentalnie odsunęła się do tyłu. – To kwestia…strachu- wyznała szczerze przyglądając się przy tym swoim trzęsącym się rękom. - Musze stąd wyjść. – Wypowiedziała swoje myśli i niemal natychmiast wstała z miejsca wzrokiem szukając najbliższego wyjścia. Na kilka sekund zawahała się i chciała coś jeszcze powiedzieć ale obraz Deimosa wciąż wisiał przed jej oczami. Tak więc wyszła zostawiając na stole jedynie garść złotych monet na opłacenie swoich rachunków. Przedstawienie skończone, czas zaciągnąć kurtynę, ściągnąć elegancką suknię i przebrać się w kaftan bezpieczeństwa. Panie i Panowie panna Malfoy właśnie zaczęła zmierzać w stronę szaleństwa.
/zt
Wybacz, że to wszystko tak długo trwało i że tak kończę ale nie mam pojecie kiedy znowu wejdę a nie chciałam cię trzymać.
-Jestem wysoko urodzona, mój los został nakreślony w momencie w którym odkryto, że jestem dziewczynką- mruknęła z wyraźną dezaprobatą w głosie. Pytanie tylko czy była ona spowodowana wspomnieniem noszonego „przekleństwa płci” czy też głupim stwierdzeniem mężczyzn. Przecież skoro był jednym „z nas” to musiał wiedzieć takie rzeczy. No chyba że nie był! Nagle nieświadomość przestała być pociągająca a stała się przerażająca. I te wszystkie dźwięk przyprawiające ją o ból głowy! Musiała się stąd wydostać i to szybko!
Tym razem na wzmiankę o ślubie zareagowała nerwowym drgnięciem. Wystarczyło ponownie przenieść wzrok na towarzysza by zacząć w nim dostrzegać podobieństwo do Deimosa. Upojony alkohole mózg z łatwością przywołał wizję, że to właśnie jej narzeczony siedzi naprzeciwko niej. Przerażona i zdegustowana tym co zobaczyła momentalnie odsunęła się do tyłu. – To kwestia…strachu- wyznała szczerze przyglądając się przy tym swoim trzęsącym się rękom. - Musze stąd wyjść. – Wypowiedziała swoje myśli i niemal natychmiast wstała z miejsca wzrokiem szukając najbliższego wyjścia. Na kilka sekund zawahała się i chciała coś jeszcze powiedzieć ale obraz Deimosa wciąż wisiał przed jej oczami. Tak więc wyszła zostawiając na stole jedynie garść złotych monet na opłacenie swoich rachunków. Przedstawienie skończone, czas zaciągnąć kurtynę, ściągnąć elegancką suknię i przebrać się w kaftan bezpieczeństwa. Panie i Panowie panna Malfoy właśnie zaczęła zmierzać w stronę szaleństwa.
/zt
Wybacz, że to wszystko tak długo trwało i że tak kończę ale nie mam pojecie kiedy znowu wejdę a nie chciałam cię trzymać.
3 października
Kiedy tkwi się na smutnych, deszczowych wyspach, czasami tęskni się do tych gorących i pełnych kolorów cały rok. Niestety angielska jesień niewiele wspólnego miała ze złotem i czerwienią spadających z drzew liści. Raczej szarość przedzierającego się przez warstwę chmur odbierała im jakąkolwiek barwę, zmieniając obraz w bardzo depresyjny. Czerwone cegły nie wydawały się nawet w połowie tak czerwone jak jedzone w ciepłych krajach arbuzy, podawane na srebrnych tacach przez schludnie ubrane kelnerki. I jej nowo zakupiona zielona suknia w tym kraju wydawała się mniej zielona. Swoją drogą, nie bez powodu wybrała ów barwę – do tego suknia nie miała żadnych ozdobnych dodatków poza rodową biżuterią – broszką z wężem. Zieleń symbolizowała uzdrowienie i wolność. Evelyn stąpając po wybrukowanych uliczkach Londynu czuła się bardziej swobodnie niż kiedykolwiek. Pozbyła się z palca wiążącego pierścienia. Kilka dni temu dostała wielką burdę od seniora rodu za te cholerne, zerwane zaręczyny i niezapowiedziany wyjazd. Przyjęła to na siebie – w końcu to stało się przez nią. Wiedziała jednak, że ród jej nie wydziedziczy. W końcu byli zbyt łasi na jej pieniądze.
Już po wejściu do pomieszczenia, kiedy składała ciemny parasol, czuła silny zapach palonego tytoniu. Minął ją w korytarzu jakiś mugol, ubrany w dobry garnitur, nim trafiła do strefy dla czarodziejów. Burke zajęła miejsce na uboczu, przy stole do magicznej ruletki, w towarzystwie nikogo. Miała nadzieję, że kobieta nie każe jej długo czekać, ani nie zapomniała.
I am not your señorita
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
I am not from your tribe
In the garden, in the garden
I did no crime
Evelyn Burke
Zawód : obieżyświat & rajfurka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Staring at the side of my relfection broken by a silent scream. It's always feel a sharp on this sensation piercing through my dream.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiadomość przyszła niespodziewanie. Krótka notka z zaproszeniem, podpisana znajomymi inicjałami. Panna Sheridan była przekonana, że młodsza latorośl rodu Burke pozostaje wciąż poza granicami kraju, dlatego szczerze zaskoczyła ją ta prośba o spotkanie. Odpisała jednak natychmiast, zgadzając się na wyznaczoną przez Evelyn datę i miejsce.
W kasynie pojawiła się krótko przed umówioną godziną. Dodatkowe minuty poświeciła na spacer po budynku i zapoznanie się z rozkładem pomieszczeń - również tych przeznaczonych dla mugoli. Rzadko bywała w takich miejscach... Nie pasowała do nich, bo przecież mimo wszystko żadna z niej była dama. Pewnie stąd brała się ta przesadna ostrożność, poszukiwanie ewentualnych dróg ucieczki. Czuła się znacznie pewniej w brudnych i niebezpiecznych alejkach Śmiertelnego Nokturnu, gdzie rzeczywiście była królową, a nie zaledwie jedną z wielu kobiet kręcących się po pięknych salach. Nie da się jednak ukryć, że przyciągała wiele spojrzeń w swojej intensywnie czerwonej sukni. Podstawą udanego kantu było przecież rozproszenie przeciwnika! Skoro już zaszczyciła progi kasyna nie miała zamiaru wychodzić stąd bez odrobiny złota. Tego jednego akurat nigdy nie mogła mieć za dużo.
Kiedy nadszedł czas, wkroczyła do części przeznaczonej włącznie dla magicznej części gości. Szybko przebiegła wzrokiem po pomieszczeniu, usiłując nie tylko zlokalizować damę, która ją tutaj sprowadziła, ale również rozeznać się w sytuacji. Ilu było gości, jak rozmieszczone były stoliki? Przezorność pozwoliła jej dożyć niemal trzydziestu lat na zdradliwym Nokturnie. Nie zamierzała dać się zwieść wszystkim błyskotkom tego miejsca i zaprzepaścić tylu lat dobrej passy. Wszak sama była doskonałym przykładem na to, że to co piękne... najczęściej jest najbardziej niebezpieczne. Odnalazła spojrzeniem Evelyn i pewnym krokiem ruszyła w jej stronę. W międzyczasie zdołała jeszcze policzyć pracowników ochrony, którzy - póki co - nie poświęcali jej zbyt wiele uwagi. I oby tak pozostało... - pomyślała, obiecując sobie w duchu, że nie będzie zbytnio szarżować w swoich oszustwach. Morgana jej świadkiem, że właśnie dlatego wolała ogrywać bywalców Nokturna - nie mieli dodatkowych par oczu do pilnowania sakiewek!
- Wyglądasz kwitnąco, moja droga. - odezwała się, gdy wreszcie dotarła do stolika przy którym siedziała panna Burke. Karminowe usta Rity jak zwykle wykrzywiał drapieżny uśmieszek wyrażający coś pomiędzy kpiną, a zadowoleniem. Brakowało jej obecności Evelyn na Nokturnie, choć nie przyznałaby się do tego na głos. Już i tak wszyscy podejrzewali, że odczuwa przesadną sympatię do przedstawicieli tej linii rodu Burke. Nie trzeba było w tym utwierdzać plotkarzy. - Nie spodziewałam się, że tak szybko znów zawitasz do kraju. - dodała, zajmując miejsce obok niej. - Myślałam, że będziesz dłużej leczyć... złamane serce. - zaśmiała się, wyraźnie szczerze ubawiona swoim własnym żartem. No tak plotki szybko się rozchodzą! Pogardzić Bastianem Nottem? Trzeba mieć tupet! Rita zawsze ceniła kobiety z charakterem. Pewnie dlatego jej ciemne oczy zerkały na młodszą czarownicę z taką ciekawością.
W kasynie pojawiła się krótko przed umówioną godziną. Dodatkowe minuty poświeciła na spacer po budynku i zapoznanie się z rozkładem pomieszczeń - również tych przeznaczonych dla mugoli. Rzadko bywała w takich miejscach... Nie pasowała do nich, bo przecież mimo wszystko żadna z niej była dama. Pewnie stąd brała się ta przesadna ostrożność, poszukiwanie ewentualnych dróg ucieczki. Czuła się znacznie pewniej w brudnych i niebezpiecznych alejkach Śmiertelnego Nokturnu, gdzie rzeczywiście była królową, a nie zaledwie jedną z wielu kobiet kręcących się po pięknych salach. Nie da się jednak ukryć, że przyciągała wiele spojrzeń w swojej intensywnie czerwonej sukni. Podstawą udanego kantu było przecież rozproszenie przeciwnika! Skoro już zaszczyciła progi kasyna nie miała zamiaru wychodzić stąd bez odrobiny złota. Tego jednego akurat nigdy nie mogła mieć za dużo.
Kiedy nadszedł czas, wkroczyła do części przeznaczonej włącznie dla magicznej części gości. Szybko przebiegła wzrokiem po pomieszczeniu, usiłując nie tylko zlokalizować damę, która ją tutaj sprowadziła, ale również rozeznać się w sytuacji. Ilu było gości, jak rozmieszczone były stoliki? Przezorność pozwoliła jej dożyć niemal trzydziestu lat na zdradliwym Nokturnie. Nie zamierzała dać się zwieść wszystkim błyskotkom tego miejsca i zaprzepaścić tylu lat dobrej passy. Wszak sama była doskonałym przykładem na to, że to co piękne... najczęściej jest najbardziej niebezpieczne. Odnalazła spojrzeniem Evelyn i pewnym krokiem ruszyła w jej stronę. W międzyczasie zdołała jeszcze policzyć pracowników ochrony, którzy - póki co - nie poświęcali jej zbyt wiele uwagi. I oby tak pozostało... - pomyślała, obiecując sobie w duchu, że nie będzie zbytnio szarżować w swoich oszustwach. Morgana jej świadkiem, że właśnie dlatego wolała ogrywać bywalców Nokturna - nie mieli dodatkowych par oczu do pilnowania sakiewek!
- Wyglądasz kwitnąco, moja droga. - odezwała się, gdy wreszcie dotarła do stolika przy którym siedziała panna Burke. Karminowe usta Rity jak zwykle wykrzywiał drapieżny uśmieszek wyrażający coś pomiędzy kpiną, a zadowoleniem. Brakowało jej obecności Evelyn na Nokturnie, choć nie przyznałaby się do tego na głos. Już i tak wszyscy podejrzewali, że odczuwa przesadną sympatię do przedstawicieli tej linii rodu Burke. Nie trzeba było w tym utwierdzać plotkarzy. - Nie spodziewałam się, że tak szybko znów zawitasz do kraju. - dodała, zajmując miejsce obok niej. - Myślałam, że będziesz dłużej leczyć... złamane serce. - zaśmiała się, wyraźnie szczerze ubawiona swoim własnym żartem. No tak plotki szybko się rozchodzą! Pogardzić Bastianem Nottem? Trzeba mieć tupet! Rita zawsze ceniła kobiety z charakterem. Pewnie dlatego jej ciemne oczy zerkały na młodszą czarownicę z taką ciekawością.
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/9 listopad
Minęło kilka dni od wernisażu, a Katya pogrążała się coraz częściej w rozmyślaniu na temat mężczyzny, którego miała okazję obserwować przez kilka minut. Nie mogła zaprzeczyć w tym iż był niezwykle przystojny, jak i również sprawiał wrażenie istnego dżentelmena. Była jednak zachowawcza, może nieco zdystansowana, choć wcale nie zamierzała skreślać go z listy osób, które należało poznać. Była ciekawska i to cholernie, a im dłużej pozwalała krążyć myślom wokół Mulcibera - tym chętniej poddawała się zbiegom okoliczności, które wręcz pchały ją w objęcia nietypowych zdarzeń. Czyżby czuła się zawiedzona tym, co miało miejsce u Laidan Avery? Ależ skąd... Była dumna z Lyry, a także z uśmiechem na ustach wracała do spotkania z osobami, które znaczyły dla niej więcej lub mniej. Nie traktowała nikogo na równi, bo w jej sercu istniała tylko jedna osoba, która była istotna, choć przecież Samuel bądź Garrett mieli na nią ogromny wpływ.
Dzisiaj jednak - była wolna.
Otulona płaszczem, który blokował jakkolwiek dostęp do jej drobnego, smukłego ciała, a także delikatnej skóry podatnej na gwałtowne zmiany temperatur, kroczyła uliczkami Londynu. Zastanawiała się, czy to już ten moment, by wrócić do domu, a może zmienić plany i zrobić coś wbrew samej sobie. Szukała bodźca i to prawdziwego, jakby potrzebowała zapewnienia, że jest żywa i nikt nie może decydować za nią. Malaki był jednak innego zdania, bo przecież układał jej egzystencję według własnego widzimisię i choć doskonale wiedziała, że Ramsey ma skazę na krwi, tak nie brała pod uwagę, że mogła tkwić w tym momencie w środku niezwykłego burdelu, który niebawem doprowadziłby ją do śmierci. Kochała życie i nie chciała pokrywać się piachem, więc liczyła, że nieznajomy mężczyzna miał najzwyczajniej pecha do kobiet, z którymi się wiązał, bo... Była trzecią, a jak to się mówi - do trzech razy sztuka, mój słodki, czyż nie?
Przekroczyła próg kasyna i otaksowała zgromadzonych wzrokiem. Próbowała zebrać się na odwagę, a maska, którą przybrała stawała się uciążliwa, bo przecież nigdy nie należała do słodkich kokietek i namiętnych flirciar, które bez trudu uwodziły i zsyłały na płeć gorszą liczne nieszczęścia. Ociekała naturalnością, która biła od niej w każdym milimetrze, toteż chciała wierzyć, że dostateczna ilość galeonów i otoczka bogactwa, która towarzyszyła jej zawsze, będzie dostatecznym argumentem, by spędzić tu w nieprzyzwoity sposób kilka godzin. Może dlatego pozwoliła się poprowadzić korytarzem i z niezwykła gracją przekroczyła kotarę w karmazynowym kolorze, by znaleźć się w magicznej części kasyna, a zaraz potem uśmiechnęła się przeciągle, bo... Ludzie byli fascynujący, a już w szczególności, gdy zdawali się być tak pochłonięci grą. Skierowała się zatem do szynkwasu i spojrzała na pracownika tego jakże brudnego miejsca, choć to grzech nazywać przepych i luksus tym mianem. Zamówiła więc ognistą whisky, a gdy tylko tęczówki spoczęły na znajomym mężczyźnie, uśmiechnęła się perfidnie i poprosiła o drugą kolejkę. Skierowała się do jednego ze stolików i pomimo, że serce waliło szybko, a oddech się spłycił, stanęła tuż za nim i nachyliła się nad jego ramieniem, by poczuł ciepło bijące od niej, a także delikatną woń perfum, ktorymi była dzisiaj owiana.
-Proszę ryzykować, bo tylko to daję gwarancję poczucia, że żyjemy w sposób pełny... - szepnęła tylko do niego, a przy tym spoglądała na zebranych i kobiety, które również adorowały swoich wybranków, choć Katya wcale nie miała tego na celu. Wręczyła panu Mulciberowi drinka i spojrzała na niego w sposób wymowny, jakby zachęcając do niechęci względem cofania. Chciała żeby był zwycięzcą i pokazał jej, że... Nie jest tylko pionkiem jej ojca.
Minęło kilka dni od wernisażu, a Katya pogrążała się coraz częściej w rozmyślaniu na temat mężczyzny, którego miała okazję obserwować przez kilka minut. Nie mogła zaprzeczyć w tym iż był niezwykle przystojny, jak i również sprawiał wrażenie istnego dżentelmena. Była jednak zachowawcza, może nieco zdystansowana, choć wcale nie zamierzała skreślać go z listy osób, które należało poznać. Była ciekawska i to cholernie, a im dłużej pozwalała krążyć myślom wokół Mulcibera - tym chętniej poddawała się zbiegom okoliczności, które wręcz pchały ją w objęcia nietypowych zdarzeń. Czyżby czuła się zawiedzona tym, co miało miejsce u Laidan Avery? Ależ skąd... Była dumna z Lyry, a także z uśmiechem na ustach wracała do spotkania z osobami, które znaczyły dla niej więcej lub mniej. Nie traktowała nikogo na równi, bo w jej sercu istniała tylko jedna osoba, która była istotna, choć przecież Samuel bądź Garrett mieli na nią ogromny wpływ.
Dzisiaj jednak - była wolna.
Otulona płaszczem, który blokował jakkolwiek dostęp do jej drobnego, smukłego ciała, a także delikatnej skóry podatnej na gwałtowne zmiany temperatur, kroczyła uliczkami Londynu. Zastanawiała się, czy to już ten moment, by wrócić do domu, a może zmienić plany i zrobić coś wbrew samej sobie. Szukała bodźca i to prawdziwego, jakby potrzebowała zapewnienia, że jest żywa i nikt nie może decydować za nią. Malaki był jednak innego zdania, bo przecież układał jej egzystencję według własnego widzimisię i choć doskonale wiedziała, że Ramsey ma skazę na krwi, tak nie brała pod uwagę, że mogła tkwić w tym momencie w środku niezwykłego burdelu, który niebawem doprowadziłby ją do śmierci. Kochała życie i nie chciała pokrywać się piachem, więc liczyła, że nieznajomy mężczyzna miał najzwyczajniej pecha do kobiet, z którymi się wiązał, bo... Była trzecią, a jak to się mówi - do trzech razy sztuka, mój słodki, czyż nie?
Przekroczyła próg kasyna i otaksowała zgromadzonych wzrokiem. Próbowała zebrać się na odwagę, a maska, którą przybrała stawała się uciążliwa, bo przecież nigdy nie należała do słodkich kokietek i namiętnych flirciar, które bez trudu uwodziły i zsyłały na płeć gorszą liczne nieszczęścia. Ociekała naturalnością, która biła od niej w każdym milimetrze, toteż chciała wierzyć, że dostateczna ilość galeonów i otoczka bogactwa, która towarzyszyła jej zawsze, będzie dostatecznym argumentem, by spędzić tu w nieprzyzwoity sposób kilka godzin. Może dlatego pozwoliła się poprowadzić korytarzem i z niezwykła gracją przekroczyła kotarę w karmazynowym kolorze, by znaleźć się w magicznej części kasyna, a zaraz potem uśmiechnęła się przeciągle, bo... Ludzie byli fascynujący, a już w szczególności, gdy zdawali się być tak pochłonięci grą. Skierowała się zatem do szynkwasu i spojrzała na pracownika tego jakże brudnego miejsca, choć to grzech nazywać przepych i luksus tym mianem. Zamówiła więc ognistą whisky, a gdy tylko tęczówki spoczęły na znajomym mężczyźnie, uśmiechnęła się perfidnie i poprosiła o drugą kolejkę. Skierowała się do jednego ze stolików i pomimo, że serce waliło szybko, a oddech się spłycił, stanęła tuż za nim i nachyliła się nad jego ramieniem, by poczuł ciepło bijące od niej, a także delikatną woń perfum, ktorymi była dzisiaj owiana.
-Proszę ryzykować, bo tylko to daję gwarancję poczucia, że żyjemy w sposób pełny... - szepnęła tylko do niego, a przy tym spoglądała na zebranych i kobiety, które również adorowały swoich wybranków, choć Katya wcale nie miała tego na celu. Wręczyła panu Mulciberowi drinka i spojrzała na niego w sposób wymowny, jakby zachęcając do niechęci względem cofania. Chciała żeby był zwycięzcą i pokazał jej, że... Nie jest tylko pionkiem jej ojca.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 01.04.16 11:17, w całości zmieniany 1 raz
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Wiele myśli krążyło mu ostatnio po głowie, ale żadna nie zajmowała go na tyle, by musiał tonąć w uzależnieniu jakim niewątpliwie mógł być dla niego hazard. Był tu dla rozrywki, bawiąc się sztonami, nie zważając na to, czy wygra, czy przegra choć przecież nie był przesadnie bogaty. Pieniądze były jednak tylko przedmiotem życia doczesnego. Mogły mu wiele dać — być może sławę, uznanie, respekt, a z pewnoscią wszystkie zachcianki życia doczesnego, o ile rzeczywiście stać byłoby go na szkodliwie drogą rozrywkę. On jednak szukał jej zupełnie gdzie indziej, a mianowicie — w ludziach. Tym była dla niego rozmowa z nieznajomą kobietą, która chlusnęła w niego winem, choć chwilę wcześniej zarzekała się, że byłoby to prawdziwe marnostrastwo. Podnietą było obserwowanie ludzi i ich zachowań, a poniekąd eksperymentowanie na nich dzięki prowokacji, podjudzaniu, kłamstwom i pięknych słowom, które tak cudownie mamiły i oślepiały naiwnych. Bez trudu igrał sobie z losem, wcale nie bojąc się o swoje życie. Był zuchwały, był arogancki wobec losu i liczył się z tym, że któregoś dnia… Nie. On nie lubił przegrywać. I nigdy nie sięgał wzrokiem w stronę porażki.
Ognista whiskey skończyła się, a szklanka zdawała się być pustynią, która od dawna nie miała do czynienia z wodą, podobnie jak i jego gardło, które dopieszczał dzisiejszego wieczoru tylko dobrymi trunkami. Nie chciało mu się jednak wstać i zamówic kolejnego drinka, bo zajęty był obserwowaniem pewnej czarownicy, o wiele starszej od niego, która kokieteryjnie zabawiała mężczyzn przy innym stoliku. Było w niej coś szczególnego? Być może. To nie kwestia jej urody, czy sposoby bycia przyciągnęła jego wzrok a raczej ciekawość, czy poza czarem, jaki rozsiewała, oszukiwała ich wszystkich z zamiarem wygrania całej potyczki.
I wtedy poczuł ciepło za sobą, jeszcze zanim w jego ucho wdarł się subtelny, kobiecy zgłos. Nie drgnął, nie odwrocił wzroku od damy, której się przyglądał, lecz kącik ustr drgnął mu lekko w powstrzymywanym uśmiechu.
— Mówią, że ryzyko, jakie podejmiesz jest miarą… tego, czego chcesz— odpowiedział, odwracając głowę w jej kierunku, lecz stała tuż a nim, więc musiałby się mocno nadwyrężyć, żeby spojrzeć jej w twarz, toteż odpuscił sobie zbędny wysiłek, powracając do poprzedniej pozycji. Ujął szklankę w dłoń i ułożył ją na podparciu krzesła. — Widzi Pani tę kobietę? Bardzo sprytnie wykorzystuje swój urok osobisty. Rozprasza swoich współtowatzyszy. I ciągle wygrywa. Wydawać by się mogło, że kobiety są stworzone do takich zagrywek, prawda, Lady Katyo Ollivander?— spytał, choć częściowo jego słowa poszły pewnie w eter. Domyślił się kim była dziewczyna na wernisażu, domyślił się, że ten uśmiech był niewerbalną wiadomością „Już mnie znasz”. Pogmerał więc w odmętach swojej pamięci i znalazł ćpuńskie spotkanie z Barrym, który powiedział mu o dziedziczce Ollivanderów, a także tajemniczą kobietę, która pisała do niego listy jakiś czas temu. To wystarcająco, aby dodać dwa plus dwa. — Jestem zdumiony, że zadała sobie Pani tyle trudu, żeby mnie znaleźć. I poznać. Choć mijamy się nieustannie w tłumie czarodziei w Ministerstwie Magii. — powiedział ciszej, przechylając się nieco na bok, podpierając ciężar swojego ciała na jednym podłokietniku i szklanką z whiskey wskazał jej wolne miejsce tuż obok siebie, pewnie z jeszcze lepszym widokiem na sale.
Ognista whiskey skończyła się, a szklanka zdawała się być pustynią, która od dawna nie miała do czynienia z wodą, podobnie jak i jego gardło, które dopieszczał dzisiejszego wieczoru tylko dobrymi trunkami. Nie chciało mu się jednak wstać i zamówic kolejnego drinka, bo zajęty był obserwowaniem pewnej czarownicy, o wiele starszej od niego, która kokieteryjnie zabawiała mężczyzn przy innym stoliku. Było w niej coś szczególnego? Być może. To nie kwestia jej urody, czy sposoby bycia przyciągnęła jego wzrok a raczej ciekawość, czy poza czarem, jaki rozsiewała, oszukiwała ich wszystkich z zamiarem wygrania całej potyczki.
I wtedy poczuł ciepło za sobą, jeszcze zanim w jego ucho wdarł się subtelny, kobiecy zgłos. Nie drgnął, nie odwrocił wzroku od damy, której się przyglądał, lecz kącik ustr drgnął mu lekko w powstrzymywanym uśmiechu.
— Mówią, że ryzyko, jakie podejmiesz jest miarą… tego, czego chcesz— odpowiedział, odwracając głowę w jej kierunku, lecz stała tuż a nim, więc musiałby się mocno nadwyrężyć, żeby spojrzeć jej w twarz, toteż odpuscił sobie zbędny wysiłek, powracając do poprzedniej pozycji. Ujął szklankę w dłoń i ułożył ją na podparciu krzesła. — Widzi Pani tę kobietę? Bardzo sprytnie wykorzystuje swój urok osobisty. Rozprasza swoich współtowatzyszy. I ciągle wygrywa. Wydawać by się mogło, że kobiety są stworzone do takich zagrywek, prawda, Lady Katyo Ollivander?— spytał, choć częściowo jego słowa poszły pewnie w eter. Domyślił się kim była dziewczyna na wernisażu, domyślił się, że ten uśmiech był niewerbalną wiadomością „Już mnie znasz”. Pogmerał więc w odmętach swojej pamięci i znalazł ćpuńskie spotkanie z Barrym, który powiedział mu o dziedziczce Ollivanderów, a także tajemniczą kobietę, która pisała do niego listy jakiś czas temu. To wystarcająco, aby dodać dwa plus dwa. — Jestem zdumiony, że zadała sobie Pani tyle trudu, żeby mnie znaleźć. I poznać. Choć mijamy się nieustannie w tłumie czarodziei w Ministerstwie Magii. — powiedział ciszej, przechylając się nieco na bok, podpierając ciężar swojego ciała na jednym podłokietniku i szklanką z whiskey wskazał jej wolne miejsce tuż obok siebie, pewnie z jeszcze lepszym widokiem na sale.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Dla Katyi najważniejsze było to, by finalnie poczuć spokój i swobodę w towarzystwie ludzi, którymi się otaczała. Dlatego dobierała selektywnie przyjaciół i choć nie posiadała fascynacji względem świata, w którym przyszło jej żyć, to nie unikała obserwacji tych, którzy mogli okazać się bardziej lub mniej przydatni. Pewnie to był jeden z powodów, dla których zawitała do kasyna, w którym przypominała kobietę zsyłającą nieszczęścia, a zarazem kogoś pożądanego, by swoim blaskiem rozświetlił pomieszczenie, w którym królował grzech i pycha. Sama nie znała potrzeby w zajmowaniu pierwszego miejsca i graniu najważniejszych skrzypiec, bo jej nienapuszone ego, o którym wspominała w ostatnim liście panu Mulciberowi, nie szukało dodatkowego bodźca w zapewnieniu, że coś znaczy. Poklask i celowe matactwa nie szły w parze z nazwiskiem Ollivander, a przynajmniej nie tą konkretną osobą, która miała prosty zamiar.
Zapomnieć o tym, kim jest.
Obecność Ramseya w Crockfords nie mogła być przypadkowa. Zatapiała się w kontemplowaniu jego twarzy, a także emocji, które się na niej malowały i im dłużej to trwało, tym ona poddawała się pewnego rodzaju czarowi, choć tak naprawdę nie musiała tego robić. Zdawał się być wyjęty z obrazu, aktu teatralnego czy innej sztuki, która pochłaniała ją latami bez reszty. Świadomość jednak, którą posiadała zmuszała do zaglądania głębiej pomimo, że robiła to zupełnie świadomie. Analizowała i szukała odpowiedzi na milion pytań, które miała, a zarazem odpuszczała na starcie, bo przygotowała dla tego konkretnego mężczyzny czystą kartę. Nie czuła zatem nic negatywnego względem jego jestestwa, bo skoro i tak częściowo należała do niego i w dalekiej bądź i nie przyszłości zostanie jego żoną, musiała z godnością towarzyszyć mu w nocnych wyprawach. Kto wie czy sam nie będzie odpowiedzialny za upadek moralny tej niewinnej istoty, która w niczym nie przypominała doświadczonej kobiety; pewnej swych atutów i ciała.
Uniosła wymownie brew, gdy odezwał się po raz pierwszy, a cień uśmiechu wykwitł na jej ustach. Słuchała głosu, który wdzierał się do umysłu, ale oczy skupione były na zupełnie innym człowieku. Dojrzałym mężczyźnie, który z taką precyzją rozdawał karty i nie mylił się w ani jednym ruchu, co było niezwykle imponujące.
-Musiałam zatem bardzo pragnąć spotkania z panem - odparła nagle, choć ton ociekał nutą kpiny i od razu usiadła obok, tak jak to zaproponował. Czarny materiał doskonale opinał się na jej delikatnym ciele i w ten sposób podkreślała swoje smukłe ramiona, piersi, które unosiły się w miarowych oddechach, a także figurę klepsydry, która w tej suknii mogła rozbudzać zmysły. Oparła się na podłokietniku i wolną dłonią odgarnęła włosy na drugą stronę, by dać Mulciberowi szansę na taksowanie jej doskonałych rysów twarzy, a także linii kobiecego ciała, które zdawało się być stworzone przed dłuto Bogów.-W takim razie... Proszę nie dać się rozproszyć mnie, bo nie życzę przagranej, a wręcz przeciwnie... - zawiesiła głos i nachyliła się lekko, by móc skrzyżować tęczówki z Ramseyem. -Chcę przynosić szczęście i może okazać się, że będziemy dzisiejszej nocy wspólnie świętować pańskie zwycięstwo - szeptała i zdawała się być sensualna, ale gdy padło stwierdzenie o próbach znalezienia wycofała się nagle i skwitowała to wrednym uśmiechem. -Byłam dla pana niewystarczająco interesujaca, że sam się tego nie dopuścił?
Zapomnieć o tym, kim jest.
Obecność Ramseya w Crockfords nie mogła być przypadkowa. Zatapiała się w kontemplowaniu jego twarzy, a także emocji, które się na niej malowały i im dłużej to trwało, tym ona poddawała się pewnego rodzaju czarowi, choć tak naprawdę nie musiała tego robić. Zdawał się być wyjęty z obrazu, aktu teatralnego czy innej sztuki, która pochłaniała ją latami bez reszty. Świadomość jednak, którą posiadała zmuszała do zaglądania głębiej pomimo, że robiła to zupełnie świadomie. Analizowała i szukała odpowiedzi na milion pytań, które miała, a zarazem odpuszczała na starcie, bo przygotowała dla tego konkretnego mężczyzny czystą kartę. Nie czuła zatem nic negatywnego względem jego jestestwa, bo skoro i tak częściowo należała do niego i w dalekiej bądź i nie przyszłości zostanie jego żoną, musiała z godnością towarzyszyć mu w nocnych wyprawach. Kto wie czy sam nie będzie odpowiedzialny za upadek moralny tej niewinnej istoty, która w niczym nie przypominała doświadczonej kobiety; pewnej swych atutów i ciała.
Uniosła wymownie brew, gdy odezwał się po raz pierwszy, a cień uśmiechu wykwitł na jej ustach. Słuchała głosu, który wdzierał się do umysłu, ale oczy skupione były na zupełnie innym człowieku. Dojrzałym mężczyźnie, który z taką precyzją rozdawał karty i nie mylił się w ani jednym ruchu, co było niezwykle imponujące.
-Musiałam zatem bardzo pragnąć spotkania z panem - odparła nagle, choć ton ociekał nutą kpiny i od razu usiadła obok, tak jak to zaproponował. Czarny materiał doskonale opinał się na jej delikatnym ciele i w ten sposób podkreślała swoje smukłe ramiona, piersi, które unosiły się w miarowych oddechach, a także figurę klepsydry, która w tej suknii mogła rozbudzać zmysły. Oparła się na podłokietniku i wolną dłonią odgarnęła włosy na drugą stronę, by dać Mulciberowi szansę na taksowanie jej doskonałych rysów twarzy, a także linii kobiecego ciała, które zdawało się być stworzone przed dłuto Bogów.-W takim razie... Proszę nie dać się rozproszyć mnie, bo nie życzę przagranej, a wręcz przeciwnie... - zawiesiła głos i nachyliła się lekko, by móc skrzyżować tęczówki z Ramseyem. -Chcę przynosić szczęście i może okazać się, że będziemy dzisiejszej nocy wspólnie świętować pańskie zwycięstwo - szeptała i zdawała się być sensualna, ale gdy padło stwierdzenie o próbach znalezienia wycofała się nagle i skwitowała to wrednym uśmiechem. -Byłam dla pana niewystarczająco interesujaca, że sam się tego nie dopuścił?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Porównanie Katyi do famme fatale nie byłoby jedynie niedopatrzeniem, a prawdziwą obelgą. Mogła mieć na sobie najznakomitsze ciuchy, mogła ociekać seksem i perwersją, przez co być senną mżonką każdego mężczyzny, mogła skrywać się pod grubą warstwą wyzywajacego makijażu lecz nie pasowała do tej roli. Była na nią za miękka, zbyt dziewczęca, dobra i nieskażona parszywa energią tego świata. Jej wizerunek kłócił się jednak z charakterem, który był intrygujący i ciekawy, choć w świecie rozwijajacych się feministek i kobiet usilnie walczacych o równouprawnienie zdawała się po prostu ginąć w tłumie. Głównym jej atutem była dziewczęcość i niewinność, którą emanowała, nawet jeśli na dzień dzisiejszy pozostawała jedynie sztucznym efektem jej młodego wyglądu. Była śliczna i słodka i zauwazył to, kiedy ruszyła się zza jego pleców i usiadła tuż obok, a on mógł skupić na niej w końcu swój wzrok. Przyglądał jej się w milczeniu przez chwilę, a palce, które przewracały sztony na stole zastygły w bezruchu, jakby na czas analizy mogły zaburzać jego sposób postrzegania jej.
— Niepotrzebnie. Owieczka nie powinna pchać się do paszczy lwa, droga panno Ollivander. To bardzo lekkomyślne i niebezpieczne z pani strony— powiedział całkiem poważnie, utrzymując spojrzenie na linii jej oczu.
Była dobrym materiałem na żonę. Ocenił ją w pierwszej chwili jak rzeźnik świnię, którą mu dostarczono do ubojni przeed prawdziwą masakrą, sprawdzając poziom obtłuszczenia, skóry, jakość mięsa. Ale tylko to miał na ten moment, lustrując jej sylwetkę skrupulatnie. Nie traktował jej jednak jak świni, którą miał podzielić na poszczególne kawałki mięsa. Była człowiekiem. Pięknym człowiekiem, notabene, a on rozpatrywał ją w krótkiej chwili jedynie w kategorii ewentualnego slubu, którego wcale nie chciał — podobnie jak i ona. Miał więc prawo do tego, by stwierdzić, czy jakby do czegokolwiek doszło pasowałaby mu wizualnie. I z całego tego pieprzenia wniosek był bardzo krótki: owszem.
— Sugeruje Pani, że mogłaby mi przynieść szczęście? To doskonała reklama Pani osoby. Zapewnia mnie Pani o swoich zaletach, jakby mnie chciała przekonać co do tego, ze nie będę żałował. To tylko sposób na przełknięcie smaku goryczy, czy może jawna próba pomocy sobie wzajemnie?— spytał bez ogródek, nieco bezczelnie, nieco arogancko, choć starał się zachować względnie uprzejmy ton. — Proszę mi wybaczyć moją impertynencję, mam kiepskie doświadczenia w tym temacie— dodał jeszcze szybko, zdajac sobie sprawę, że zabrzmiał jak cham i prostak, bo wahał się pomiędzy próbą powiedzenia wprost o swoich oczekiwaniach, a zniechęcenia jej do siebie tak, aby za wszelką cenę nie chciała za niego wyjść. Choć jak to mówia, kosci zostały rzucone. — Noc się dopiero rozpoczęła, madame. Może być długa i wykańczająca, a choć wszystko wskazuje na to, iż jesteśmy sobie dani nie śmiałbym zajmować tyle Pani cennego czasu. Będzie Pani mieć coś przeciwko?— spytał, wyciągając jeszcze z kieszeni papierośnicę. Miał ochotę zapalić i choć pewnie zrobi to tak czy siak, wolał zachować resztki swojej klasy, którą posiadał.
— Nie— odpowiedział od razu, odpalając zapalniczkę. — Nie w tym rzecz. Jestem niezwykle zajętym człowiekiem. Mój dobry znajomy wystawił mi pania na tacy. Była więc pani sprawą z najbliższego poniedziałku— skwitował, unosząc brwi i uśmiechając się czarująco. Wiedział, że Barry mu pomoże w tym zakresie i dlatego się do niego udał. Kolejne słowa były więc kłamstwem, bo dowiedzenie się czegoś na jej temat stało się jedną z pierwszych rzeczy, które zrobił po tym, co obwieścił mu Rosier. — Priorytetową, tuż po tym jak uda mi się skończyć wszystkie poprzednie. Jest pani warta więcej uwagi niż pośpiechu— dodał jeszcze i ujał szklankę, stukając się z nią szkłem. — Na zdrowie.
— Niepotrzebnie. Owieczka nie powinna pchać się do paszczy lwa, droga panno Ollivander. To bardzo lekkomyślne i niebezpieczne z pani strony— powiedział całkiem poważnie, utrzymując spojrzenie na linii jej oczu.
Była dobrym materiałem na żonę. Ocenił ją w pierwszej chwili jak rzeźnik świnię, którą mu dostarczono do ubojni przeed prawdziwą masakrą, sprawdzając poziom obtłuszczenia, skóry, jakość mięsa. Ale tylko to miał na ten moment, lustrując jej sylwetkę skrupulatnie. Nie traktował jej jednak jak świni, którą miał podzielić na poszczególne kawałki mięsa. Była człowiekiem. Pięknym człowiekiem, notabene, a on rozpatrywał ją w krótkiej chwili jedynie w kategorii ewentualnego slubu, którego wcale nie chciał — podobnie jak i ona. Miał więc prawo do tego, by stwierdzić, czy jakby do czegokolwiek doszło pasowałaby mu wizualnie. I z całego tego pieprzenia wniosek był bardzo krótki: owszem.
— Sugeruje Pani, że mogłaby mi przynieść szczęście? To doskonała reklama Pani osoby. Zapewnia mnie Pani o swoich zaletach, jakby mnie chciała przekonać co do tego, ze nie będę żałował. To tylko sposób na przełknięcie smaku goryczy, czy może jawna próba pomocy sobie wzajemnie?— spytał bez ogródek, nieco bezczelnie, nieco arogancko, choć starał się zachować względnie uprzejmy ton. — Proszę mi wybaczyć moją impertynencję, mam kiepskie doświadczenia w tym temacie— dodał jeszcze szybko, zdajac sobie sprawę, że zabrzmiał jak cham i prostak, bo wahał się pomiędzy próbą powiedzenia wprost o swoich oczekiwaniach, a zniechęcenia jej do siebie tak, aby za wszelką cenę nie chciała za niego wyjść. Choć jak to mówia, kosci zostały rzucone. — Noc się dopiero rozpoczęła, madame. Może być długa i wykańczająca, a choć wszystko wskazuje na to, iż jesteśmy sobie dani nie śmiałbym zajmować tyle Pani cennego czasu. Będzie Pani mieć coś przeciwko?— spytał, wyciągając jeszcze z kieszeni papierośnicę. Miał ochotę zapalić i choć pewnie zrobi to tak czy siak, wolał zachować resztki swojej klasy, którą posiadał.
— Nie— odpowiedział od razu, odpalając zapalniczkę. — Nie w tym rzecz. Jestem niezwykle zajętym człowiekiem. Mój dobry znajomy wystawił mi pania na tacy. Była więc pani sprawą z najbliższego poniedziałku— skwitował, unosząc brwi i uśmiechając się czarująco. Wiedział, że Barry mu pomoże w tym zakresie i dlatego się do niego udał. Kolejne słowa były więc kłamstwem, bo dowiedzenie się czegoś na jej temat stało się jedną z pierwszych rzeczy, które zrobił po tym, co obwieścił mu Rosier. — Priorytetową, tuż po tym jak uda mi się skończyć wszystkie poprzednie. Jest pani warta więcej uwagi niż pośpiechu— dodał jeszcze i ujał szklankę, stukając się z nią szkłem. — Na zdrowie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey i Katya byli jak dwa bieguny, które nigdy nie mogły się spotkać, ale ścieżki, jakimi kroczyli zostały skrzyżowane wbrew ich woli. Przypominał jej łowcę, prawdziwego drapieżnika, który bez skrupułów rozprawiłby się ze swoją ofiarą, jednak ona nie należała do tego podgatunku niewinnych i słodkich dziewczyn. Miała swoje zdanie i bez zastanowienia walczyła o nie, niczym hipogryf o swoje małe, ale to nie o to chodziło. Mulciber był tym typem człowieka, który wzbudzał respekt tuż przed rozpoczęciem rozmowy, a takie podejście wynikało z doświadczenia w pracy z ludźmi. Ollivander przecież od dawien dawna pochłaniała się bez reszty w swoich aurorskich czynnościach, które sprawiały jej ogrom przyjemności, ale on posiadał w sobie ten pierwiastek pewności siebie i nieposkromionego charakteru, a widziała go tuż przed podejściem w teczówkach, w których dało się utonąć. Zapewne dlatego ich kontakt wzrokowy nie trwał dłużej niż raptem trzy sekundy, bo wiedziała, że wtedy dostrzeże jej słabości, a byli nią... Mężczyźni. I to nie pod kątem fizyczności ani psychiki, wszak uwielbiała ich towarzystwo, ale do pewnej granicy, którą przekroczyła tylko z jednym wiele lat temu. Nie mogła mianować się tytułem feministki, samowystarczalnej damy ani tym bardziej niezależnej kobiety, bo gdyby tylko bezgranicznie potrafiła zaufać, to zapewne pragnęłaby koić swój lęk w silnych, męskich ramionach. Teraz stopniowo godziła się z myślą, że to właśnie dłonie Ramseya będą pochłaniały ją w całości, a to budziło w niej swoistego rodzaju strach. Nie mógł jednak o tym wiedzieć, bo stwarzała w swym naturalnym pięknie pozory pewnej siebie, a także wyniosłej kobiety, która zna całą teorię flirtu i uwodzenia, a wiedzę o tym posiada w małym palcu.
Błąd. Była naturalna, a każdy gest płynął z niej w sposób subtelny, zmysłowy, ale nie perwersyjnie kierujący się na tory lubieżności, której najzwyczajniej w świecie nie znała.
-Czyli... Wydałam na siebie wyrok? - zapytała zupełnie szczerze, bo potwierdzał w tym momencie teorie na temat tego, jak go widziała. Przygryzła policzek od środka i spuściła nieznacznie głowę, by spojrzeć na szkło, w którym znajdował się bursztynowy płyn. -Nie pomyślałam, że nasze pierwsze - oficjalne - spotkanie, winno mieć miejsce na ślubnym kobiercu. Mogę wziąć na to poprawkę i skierować się w stronę mężczyzny w brązowym smokingu, który nieustannie mi się przygląda - powiedziała przekornie i spojrzała na niego pobłażliwie, choć nie miała niczego złego na celu. Zdawała się być jednak onieśmielona sposobem w jaki na nią patrzył i Ramsey musiał o tym wiedzieć, bo im dłużej to robił, tym ona częściej odwracała głowę i uwydatniała swoją szyję, a także linię ramion i obojczyka. Przesunęła opuszkami palców po delikatnej skórze i zatrzymała dłoń tuż przy wgłębieniu w sukni, jakby w celowym zamierzeniu, ale robiła to nieświadomie.
-Nie szpiegowałam pana, jeśli o to chodzi. Czysty przypadek, bo ja nawet... - zawiesiła głos i uśmiechnęła się delikatnie, jakby krępowała ją perspektywa przyznania się do czegoś tak głupiego, jak... -Nigdy nie byłam w takim miejscu, a więc zrządzenie losu może pozwoli mi być wsparciem dla pana, o ile wygrana ma jakiekolwiek znaczenie. Nie planuję przełykać dzisiejszej nocy smaku goryczy ani zapijać jej alkoholem. Sądziłam, że to jeden z moich obowiązków... - rzuciła nagle i odwróciła twarz w stronę Ramseya, by otaksować go wzrokiem. Oczy błysnęły jej nagle, jakby w rudawej główce zrodził się szalony plan, jednak - wcale nie. -Przyszłej żony, ale widocznie oboje mamy kiepskie doświadczenie, więc proszę mi wybaczyć jeśli popełnię faux pas.
Oddychała wolno, ale coraz śmielej pozwalała sobie na patrzenie mu w twarz, choć niewątpliwie widok papierośnicy ją zirytował. Nie dała tego po sobie poznać, bo najzwyczajniej w świecie nie tolerowała i nie akceptował tej używki, toteż przygryzła rozkosznie dolną warge i wlepiła w niego intensywne spojrzenie. Czuła jak policzki zaczynają ją piec i im dłużej to trwało, tym czuła jak serce łomocze jej w piersi.
Zapewne gdyby nie był tak przystojny, szłoby pannie Ollivader lepiej.
-Pozwolę panu na bycie dżentelmenem i w ramach rekompensaty straconego czasu, odprowadzi mnie pan pod same drzwi... Dworku ojca, rzecz jasna - powiedziała zapobiegawczo i znów się speszyła, toteż przestała się bezczelnie gapić, bo pomimo, że większość odpowiedzi ociekała dwuznacznością, tak miała wrażenie, iż pozwala sobie na zbyt dużą poufałość. -Więcej uwagi? Zatem to miejsce nie daje panu pełnych możliwości skupienia się na mnie, ale to tylko detal; zresztą, nic nieznaczący, który zawsze można zmienić. Ciekawa jestem, co to za... Znajomy? - powiedziała spokojnie i dopiero brzdęk szkła sprawił, że szerszy uśmiech przyozdobił jej twarz. -Musiałby mnie pan nauczyć tego... - uniosła lekko szkło do góry. -I tego, bo ja nigdy nie piłam i nie paliłam. To tylko element dzisiejszej roli na potrzeby przedstawienia, w którym może wcale nie powinnam zostać obsadzona.
Błąd. Była naturalna, a każdy gest płynął z niej w sposób subtelny, zmysłowy, ale nie perwersyjnie kierujący się na tory lubieżności, której najzwyczajniej w świecie nie znała.
-Czyli... Wydałam na siebie wyrok? - zapytała zupełnie szczerze, bo potwierdzał w tym momencie teorie na temat tego, jak go widziała. Przygryzła policzek od środka i spuściła nieznacznie głowę, by spojrzeć na szkło, w którym znajdował się bursztynowy płyn. -Nie pomyślałam, że nasze pierwsze - oficjalne - spotkanie, winno mieć miejsce na ślubnym kobiercu. Mogę wziąć na to poprawkę i skierować się w stronę mężczyzny w brązowym smokingu, który nieustannie mi się przygląda - powiedziała przekornie i spojrzała na niego pobłażliwie, choć nie miała niczego złego na celu. Zdawała się być jednak onieśmielona sposobem w jaki na nią patrzył i Ramsey musiał o tym wiedzieć, bo im dłużej to robił, tym ona częściej odwracała głowę i uwydatniała swoją szyję, a także linię ramion i obojczyka. Przesunęła opuszkami palców po delikatnej skórze i zatrzymała dłoń tuż przy wgłębieniu w sukni, jakby w celowym zamierzeniu, ale robiła to nieświadomie.
-Nie szpiegowałam pana, jeśli o to chodzi. Czysty przypadek, bo ja nawet... - zawiesiła głos i uśmiechnęła się delikatnie, jakby krępowała ją perspektywa przyznania się do czegoś tak głupiego, jak... -Nigdy nie byłam w takim miejscu, a więc zrządzenie losu może pozwoli mi być wsparciem dla pana, o ile wygrana ma jakiekolwiek znaczenie. Nie planuję przełykać dzisiejszej nocy smaku goryczy ani zapijać jej alkoholem. Sądziłam, że to jeden z moich obowiązków... - rzuciła nagle i odwróciła twarz w stronę Ramseya, by otaksować go wzrokiem. Oczy błysnęły jej nagle, jakby w rudawej główce zrodził się szalony plan, jednak - wcale nie. -Przyszłej żony, ale widocznie oboje mamy kiepskie doświadczenie, więc proszę mi wybaczyć jeśli popełnię faux pas.
Oddychała wolno, ale coraz śmielej pozwalała sobie na patrzenie mu w twarz, choć niewątpliwie widok papierośnicy ją zirytował. Nie dała tego po sobie poznać, bo najzwyczajniej w świecie nie tolerowała i nie akceptował tej używki, toteż przygryzła rozkosznie dolną warge i wlepiła w niego intensywne spojrzenie. Czuła jak policzki zaczynają ją piec i im dłużej to trwało, tym czuła jak serce łomocze jej w piersi.
Zapewne gdyby nie był tak przystojny, szłoby pannie Ollivader lepiej.
-Pozwolę panu na bycie dżentelmenem i w ramach rekompensaty straconego czasu, odprowadzi mnie pan pod same drzwi... Dworku ojca, rzecz jasna - powiedziała zapobiegawczo i znów się speszyła, toteż przestała się bezczelnie gapić, bo pomimo, że większość odpowiedzi ociekała dwuznacznością, tak miała wrażenie, iż pozwala sobie na zbyt dużą poufałość. -Więcej uwagi? Zatem to miejsce nie daje panu pełnych możliwości skupienia się na mnie, ale to tylko detal; zresztą, nic nieznaczący, który zawsze można zmienić. Ciekawa jestem, co to za... Znajomy? - powiedziała spokojnie i dopiero brzdęk szkła sprawił, że szerszy uśmiech przyozdobił jej twarz. -Musiałby mnie pan nauczyć tego... - uniosła lekko szkło do góry. -I tego, bo ja nigdy nie piłam i nie paliłam. To tylko element dzisiejszej roli na potrzeby przedstawienia, w którym może wcale nie powinnam zostać obsadzona.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Bieguny miały to do siebie, że dzięki swojej przeciwstawności utrzymywały świat w pewnej równowadze. Może zatem poza tym, że przeciwieństwa się przyciągały bezpiecznie było, aby właśnie w takiej kompilacji trwały. Tylko bezpiecznie dla kogo? Dla nich samych, czy może raczej… tych wszystkich z zewnątrz? Jeśli jedno z nich biegnie zbyt szybko drugie jest po to, aby je spowolnić, analogicznie jest w odwrotnym przypadku. Czy zatem dziewczęca i wrażliwa Katya miała szanse wpłynąć kojąco na Mulcibera?
Nie.
Nie dziś.
Nie jutro.
Na pewno nie do ślubu.
Mulciber miał zbyt spaczone pojęcie o sobie, aby stac się podatnym na czyjekolwiek wpływy, zarówno w jednym jak i drugim kierunku. To jego nonszalancja i zobojętniałe podejście do wszystkiego dawało innym odpowiedni dystans, więc nawet nie próbowali go zmieniać. A jakby próbowali… był za daleko, poza ich zasięgiem. Nawet jeśli czasem coś wyglądało jak pokora lub posłuszeństwo… nie był bezmyślny i nie robił nic niezgodnego z własnym sumieniem.
I patrząc na Katye zdał sobie sprawę, że po raz kolejny w ogóle o tym nie myślał. Małżeństwo nie spędzało mu snu z powiek, a narzeczeństwo (trzecie już!) zdążyło mu spowszednieć . Nie zważał na stan rzeczy, więc nie drążył tematu uparcie, a jedynie w wolnej chwili pragnąc dowiedzieć się kim jest ta nieszczęśnica. Ona była o wiele młodsza, zdecydowanie bardziej niewinna — w końcu nikogo nigdy nie zabiła — po raz pierwszy postawiona przed tego typu decyzją. Było więc normalne, że przejęta, może zniesmaczona, przerażona zajęła się tematem — choc jej twarz wyrażała bardziej fascynację i ciekawość niż obrzydzenie.
— To raczej Panienki ojciec wydał wyrok—rzucił luźno, wzruszając nieznacznie ramionami, jakby od niechcenia. Nie wydawał się wcale ożywiony obecnością dziewczyny, jakby zupełnie było mu wszystko jedno, lecz nie chciał się z nią spoufalać. Chciał się jej pozbyć, choć ciekawość nakazała mu się przyglądać i uważnie jej słuchać, jakby istniał cień szansy, że się dogadają. Że będą w stanie pomóc sobie wzajemnie, a Katya nie powtórzy błędu Anastazji.
Odwrócił wzrok od Lady Ollivander dopiero, gdy wspomniała o mężczyźnie w brązowym smokingu. Podążył wzrokiem w bok, przesukując salę, aż w końcu natrafił na niego, przyłapując go na gorączym uczynku. Siłując się na spojrzenia, w końcu skapitulował, choć bynajmniej nie z bezsilności, a raczej kurtuazji, która w jakiś sposób wymagała nie gapienia się na cudzą towarzyszkę.
— Chciałaby Panienka, abym poczuł zazdrość?— spytał bez ogródek, ponownie na nią spoglądając. Zawiesił wzrok na jej szyi i dłoni, która tak zmysłowo sunęła w stronę piersi. Mała kokietka, no pięknie. — Muszę jednak ostrzec, że nie bywam zazdrosny, choć nie lubię kiedy ktoś ingeruje w mój biznes. Wolałbym nie musieć stawać do walki, która skończyłaby się rozlewem krwi… brak mi delikatności— powiedział cicho, unosząc jedną brew sugestywnie, jakby co najmniej wolał uczulić ją na swoje dość sadystyczne preferencje seksualne. Nie robił tego jednak, ale nie chciał ukrywać, że doskwierała mu znieczulica, a jeśli była w środku krucha i delikatna… mogło się to szybko i łatwo skończyć.
— W takim razie to prawdziwe zrządzenie losu, lady Ollivander. Mam prawdziwego farta, że nieustannie na Pannę wpadam. Powinienem się niepokoić tempem tej znajomości? — spytał kpiąco, ale uśmiechnąl się sczerze, nawet życzliwie w jakiś sposób. Potrafił być miły przecież, nie tylko wtedy, gdy czegoś chciał! — Jakie są obowiązki narzeczonej zatem? Jakie są moje obowiązki w tej kwestii? Nie chciałbym melady zawieźć, lecz obawiam się, że rozczarowanie będzie nieuniknione .
Zaciągnął się papierosem powoli, spoglądajac na nią znad papierosa. Miał tę tendencję przyglądania się komuś nieustannie, jakby nie było nic bardziej istotnego, nic nie mogło go rozproszyć intensyfikując w ten sposób wrażenie zainteresowania. W ten sam sposób działała jego obojętność, ukierunkowana, stała, przytłaczająca. Wypuszczał dym na bok, nie pozwalając sobie na bezczelność dmuchania jej prosto w twarz. To była arogancja poniżej poziomu jego klasy, jaką się charakteryzował. Posiadał maniery prawdziwego arystokraty, pozostając niestety przy tym irytującym dupkiem. Jak to możliwe?
Uśmiechnął się jeszcze raz układając rękę z papierosem na blacie stołu, pozwalajac aby tlił się przez chwilę sam i pokiwał głową.
— Z przyjemnością, lady Ollivander. Upewnię się, aby dotarła panienka pod same drzwi w jednym kawałku— mruknął, ale po chwili zmarszczył nos i poprawił się: — Znaczy cała i zdrowa, oczywiście. To miejsce nie daje pełnego komfortu poznania, ale sądzę, że na wszystko przyjdzie czas. Wychodzi na to, że mamy całe życie, aby się poznać, czyż nie? Na razie zdobyła pani moją uwagę. Całą. Co z zainteresowaniem?
Przekrzywił głowę w bok, stawiając szklankę na blacie. W końcu drinka już miała, nawet jeśli pokazowego. Nadstawił jej rękę z papierosem, gdyby chciała spróbować, poczestować się, sprawdzić jak to jest. Testował jej decyzje, sprawdzał podejście, lecz bez specjalnie założonych konsekwencji. Był ciekaw jaka jest, czy łatwo ulega sugestiom, a może czy jest oporna na propozycje. Jeden wybór tak wiele róznych interpretacji.
Nie.
Nie dziś.
Nie jutro.
Na pewno nie do ślubu.
Mulciber miał zbyt spaczone pojęcie o sobie, aby stac się podatnym na czyjekolwiek wpływy, zarówno w jednym jak i drugim kierunku. To jego nonszalancja i zobojętniałe podejście do wszystkiego dawało innym odpowiedni dystans, więc nawet nie próbowali go zmieniać. A jakby próbowali… był za daleko, poza ich zasięgiem. Nawet jeśli czasem coś wyglądało jak pokora lub posłuszeństwo… nie był bezmyślny i nie robił nic niezgodnego z własnym sumieniem.
I patrząc na Katye zdał sobie sprawę, że po raz kolejny w ogóle o tym nie myślał. Małżeństwo nie spędzało mu snu z powiek, a narzeczeństwo (trzecie już!) zdążyło mu spowszednieć . Nie zważał na stan rzeczy, więc nie drążył tematu uparcie, a jedynie w wolnej chwili pragnąc dowiedzieć się kim jest ta nieszczęśnica. Ona była o wiele młodsza, zdecydowanie bardziej niewinna — w końcu nikogo nigdy nie zabiła — po raz pierwszy postawiona przed tego typu decyzją. Było więc normalne, że przejęta, może zniesmaczona, przerażona zajęła się tematem — choc jej twarz wyrażała bardziej fascynację i ciekawość niż obrzydzenie.
— To raczej Panienki ojciec wydał wyrok—rzucił luźno, wzruszając nieznacznie ramionami, jakby od niechcenia. Nie wydawał się wcale ożywiony obecnością dziewczyny, jakby zupełnie było mu wszystko jedno, lecz nie chciał się z nią spoufalać. Chciał się jej pozbyć, choć ciekawość nakazała mu się przyglądać i uważnie jej słuchać, jakby istniał cień szansy, że się dogadają. Że będą w stanie pomóc sobie wzajemnie, a Katya nie powtórzy błędu Anastazji.
Odwrócił wzrok od Lady Ollivander dopiero, gdy wspomniała o mężczyźnie w brązowym smokingu. Podążył wzrokiem w bok, przesukując salę, aż w końcu natrafił na niego, przyłapując go na gorączym uczynku. Siłując się na spojrzenia, w końcu skapitulował, choć bynajmniej nie z bezsilności, a raczej kurtuazji, która w jakiś sposób wymagała nie gapienia się na cudzą towarzyszkę.
— Chciałaby Panienka, abym poczuł zazdrość?— spytał bez ogródek, ponownie na nią spoglądając. Zawiesił wzrok na jej szyi i dłoni, która tak zmysłowo sunęła w stronę piersi. Mała kokietka, no pięknie. — Muszę jednak ostrzec, że nie bywam zazdrosny, choć nie lubię kiedy ktoś ingeruje w mój biznes. Wolałbym nie musieć stawać do walki, która skończyłaby się rozlewem krwi… brak mi delikatności— powiedział cicho, unosząc jedną brew sugestywnie, jakby co najmniej wolał uczulić ją na swoje dość sadystyczne preferencje seksualne. Nie robił tego jednak, ale nie chciał ukrywać, że doskwierała mu znieczulica, a jeśli była w środku krucha i delikatna… mogło się to szybko i łatwo skończyć.
— W takim razie to prawdziwe zrządzenie losu, lady Ollivander. Mam prawdziwego farta, że nieustannie na Pannę wpadam. Powinienem się niepokoić tempem tej znajomości? — spytał kpiąco, ale uśmiechnąl się sczerze, nawet życzliwie w jakiś sposób. Potrafił być miły przecież, nie tylko wtedy, gdy czegoś chciał! — Jakie są obowiązki narzeczonej zatem? Jakie są moje obowiązki w tej kwestii? Nie chciałbym melady zawieźć, lecz obawiam się, że rozczarowanie będzie nieuniknione .
Zaciągnął się papierosem powoli, spoglądajac na nią znad papierosa. Miał tę tendencję przyglądania się komuś nieustannie, jakby nie było nic bardziej istotnego, nic nie mogło go rozproszyć intensyfikując w ten sposób wrażenie zainteresowania. W ten sam sposób działała jego obojętność, ukierunkowana, stała, przytłaczająca. Wypuszczał dym na bok, nie pozwalając sobie na bezczelność dmuchania jej prosto w twarz. To była arogancja poniżej poziomu jego klasy, jaką się charakteryzował. Posiadał maniery prawdziwego arystokraty, pozostając niestety przy tym irytującym dupkiem. Jak to możliwe?
Uśmiechnął się jeszcze raz układając rękę z papierosem na blacie stołu, pozwalajac aby tlił się przez chwilę sam i pokiwał głową.
— Z przyjemnością, lady Ollivander. Upewnię się, aby dotarła panienka pod same drzwi w jednym kawałku— mruknął, ale po chwili zmarszczył nos i poprawił się: — Znaczy cała i zdrowa, oczywiście. To miejsce nie daje pełnego komfortu poznania, ale sądzę, że na wszystko przyjdzie czas. Wychodzi na to, że mamy całe życie, aby się poznać, czyż nie? Na razie zdobyła pani moją uwagę. Całą. Co z zainteresowaniem?
Przekrzywił głowę w bok, stawiając szklankę na blacie. W końcu drinka już miała, nawet jeśli pokazowego. Nadstawił jej rękę z papierosem, gdyby chciała spróbować, poczestować się, sprawdzić jak to jest. Testował jej decyzje, sprawdzał podejście, lecz bez specjalnie założonych konsekwencji. Był ciekaw jaka jest, czy łatwo ulega sugestiom, a może czy jest oporna na propozycje. Jeden wybór tak wiele róznych interpretacji.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Tak długo, jak nie istnieli we wspólnej sferze pragnień - byli bezpieczni. Co jeśli jednak szanowny pan Mulciber upatrzyłby sobie w tej jakże delikatnej istocie swoje dzikie pragnienie zniewolenia jej? Nie wiedzieli o sobie zbyt wiele, toteż Ollivander próbowała czuć się dobrze, swobodnie, ale i przede wszystkim nie przekraczać granicy, która nadałaby ów rozmowie inny wydźwięk. Oczekiwała, że nie będzie musiała poddawać się żadnej grze, choć ich dysputa zdecydowanie odbiegała od tego, jak sobie wyobrażała ich pierwsze spotkanie. W przeciwieństwie do mężczyzn, kobiety posiadały w ułamku sekundy milion myśli, a teraz pozostawało jedno zasadnicze pytanie...
Jak daleko chciała zabrnąć dzisiejszej nocy, która ledwie się rozpoczęła?
Ślub stał się wyzwaniem, którego mogli podjąć się wspólnie, a równie dobrze mogliby się pożegnać i nigdy więcej nie wracać na własne ścieżki, które krzyżowały się w zastraszającym tempie. Byli teraz jednak w kasynie; miejscu, które wciągało i budowało swoistego rodzaju napięcie między dwójką ludzi, a przecież nie ma miłości tam, gdzie króluje magia pieniądza. Pasja i namiętność to tylko przyziemne aspekty, bo to co żywiła względem Mulcibera było jej nieznane, a zarazem była w stanie rozbudzić w nim to, co do tej pory nie istniało w słowniku emocji, którymi operowała tak wprawnie. Nie mógł być zatem w pełni nieczuły, a Katya o ile naprawdę chciałaby zamieszać w jego głowie, to podjęłaby się wyzwania, które było niby na wyciągnięcie ręki, ale nadal pozostawało w sferze domysłów. Nie przedzierała się przez linię, cieniutką wręcz, by dać zadowolenie sobie; badała jedynie grunt i czekała na moment, w którym bez trudu udałoby się zrozumieć sens wyboru ów mężczyzny na jej życiowego partnera.
-Czyli pan wykona wyrok, na który skazał mnie ojciec... To niezwykle szlachetne, ale... - zawiesiła głos i przygryzła dolną wargę i tym razem zrobiła to w pełni świadomie, bo im dłużej ją utwierdzał w pewnych rzeczach, tym ona chętniej poddawała się słowom, które się w nią wbijały. -Piekielnie trudne. Nie sądzę, by było to warte zachodu, skoro tak naprawdę nadal tkwię obok, a lew nie wzbudza we mnie strachu - powiedziała zgodnie z prawdą i posłała Ramseyowi wymowne spojrzenie. Taksowała jego twarz, a ciemne tęczówki przy tym świetle stawały się jeszcze bardziej intensywne i niepozbawione blasku, który odbijał się tak bardzo od czerni, w której mógł tonąć.
Co w nich widział?
Chęć? Pasję? Lęk? Obojętność?
No dalej, Mulciber, skup się...
-Zazdrość jest naturalnym odruchem, ale jeżeli traktuje pan moją osobę jako biznes, to sprowadza mnie do przedmiotowego traktowania, na które nie jestem w stanie się zgodzić. Jest zbyt uwłaczające, ale rozumiem to niedopatrzenie. Jeszcze się nie znamy - przybrała nieco agresywniejszej barwy w tonie głosu, ale nie patrzyła już na rozmówcę, bo im dłużej to trwało, tym ona chętniej przyglądała się ludziom, którzy ją otaczali. Może było to w jakimś stopniu bezczelne, ale przecież kto powiedział, że będzie potulną owieczką? Odczuwała zawstydzenie, a także piekące policzki, ale nie zamierzała korzyć się przed człowiekiem, któremu kompletnie nic nie zrobiła. Rozmawa zdawała się jednak ją fascynować i to pewnie dlatego nadal tkwiła obok, a myśl o tym, że ją przestrzegał przed samym sobą sprawiła, że uśmiechnęła się szeroko, a długie paznokcie wbiła nieznacznie w delikatną skórę. Nie odczytywała tego jako przytyku do seksualnego aspektu, bo przecież sama nie korzystała z cielesnych uciech, ale to teraz odwróciła się nagle do Ramseya, a w jej oczach płonęła nieskrywana potrzeba odsłonięcia jednej z kart. -W dzisiejszych czasach mało kto zna delikatność, mój drogi, ale to nie oznacza, że nas na nią nie stać, bo to w czym się trudnie nie zasługuje na miano subtelności, którą dzisiaj jestem okraszona - zabrzmiała butnie, wręcz arogancko, ale przybierała maski i zmieniała je w stosunku do wypowiadanych przez Ramseya słów. Pewnie dlatego powodziła paznokciami nieznacznie po dekolcie, gdy mówiła, a jej usta nieco rozchylone i tak zbliżone do męskiej twarzy, wciągały jego ciepły oddech, którym je otulił. -Nie chciałabym być powodem rozlewu krwi - skwitowała nagle i powróciła do prostej pozycji, jakby na pstryk palców czar flirtu i zmysłowości prysnął, bo choć bardziej świadomie lub mniej przekraczała granicę niewinności, nadal była tylko Katyą Ollivander. Niedoświadczona przez życie dziewczyna, która karmiła się rozmową z każdym, by nauczyć się tego, co przykuwa ludzi i sprawia, że zostają na dłużej.
-Za wypadek na wernisażu najmocniej przepraszam, to był przypadek - skinęło lekko głową i uśmiechnęła się na pytanie dotyczące obowiązków. -Dopiero poznaję uroki życia z tym jakże nadzwyczajnie intrygującym statusem, ale zapewne moim priorytetowym obowiązkiem jest bycie najwierniejszym wsparciem i to będzie trwało tak długo, aż nie wbije mi pan różdżki w plecy. Honorowo uprzedzę, że jestem bardzo pamiętliwa i każdy kto mnie kiedyś skrzywdził... Musiał ponieść karę, a bardzo nie chciałabym praktykować na panu swoich zdolności - rzuciła zupełnie szczerze, jakby bezpardonowo groziła mu czarną magią, choć wcale nie miała takich metod. Chwila ciszy sprawiła, że ciężką atmosferę zniwelował jej melodyjny śmiech, a także oczy, które skierowały się na niego. -Dlatego proszę się cieszyć, że nie jestem odpowiedzialna za przyrządzanie jakichkolwiek potraw, bo sądze, że tuż po ślubie musiałabym rozpocząć przygotowania do pogrzebu. Jestem zbyt młoda na noszenie żałoby - skinęło lekko głową i ledwie wyczuwalnie musnęła opuszkami palców dłoń mężczyzny i wyciągnęła mu papierosa. Igrała, ale robiła to w stosunku do każdego, kto się napatoczył na jej drodze i dopuszczał się tego jakże okropnego nawyku. Wstała nagle z miejsca i nachyliła się nad Ramseyem, a jej usta znalazły się niebezpiecznie blisko jego twarzy, którą owiała delikatnym oddechem. Sensualność tej chwili zdawała się wisieć tylko nad nimi, ale każdy był tutaj pochłonięty przez intrygujących rozmówców, toteż nie krępowała się w tym, że zgodnie z własnym instynktem przekroczyła granicę, która pozostawała zazwyczaj nienaruszona.
-Jeżeli ja mam pańską uwagę, to proszę wzbudzić we mnie zainteresowanie sobą, bo na razie... Jestem ciekawa, jak daleko potrafi się pan posunąć - mruknęła niskim tonem i już po paru chwilach, gdy się wyprostowała, twarz Kat pokryła się lekkim rumieńcem. Dualizm Ollivander polegał na tym, że nie miała oporów przed szastaniem masek, bo dopóki nie odczuwała zaufania - nie mogła być sobą. Ramsey miał jednak pewność, że jest wrażliwa, niewinna i dziewczęca, ale co z całą resztą? -Nagła zmiana planów na ten wieczór będzie problemem?
Jak daleko chciała zabrnąć dzisiejszej nocy, która ledwie się rozpoczęła?
Ślub stał się wyzwaniem, którego mogli podjąć się wspólnie, a równie dobrze mogliby się pożegnać i nigdy więcej nie wracać na własne ścieżki, które krzyżowały się w zastraszającym tempie. Byli teraz jednak w kasynie; miejscu, które wciągało i budowało swoistego rodzaju napięcie między dwójką ludzi, a przecież nie ma miłości tam, gdzie króluje magia pieniądza. Pasja i namiętność to tylko przyziemne aspekty, bo to co żywiła względem Mulcibera było jej nieznane, a zarazem była w stanie rozbudzić w nim to, co do tej pory nie istniało w słowniku emocji, którymi operowała tak wprawnie. Nie mógł być zatem w pełni nieczuły, a Katya o ile naprawdę chciałaby zamieszać w jego głowie, to podjęłaby się wyzwania, które było niby na wyciągnięcie ręki, ale nadal pozostawało w sferze domysłów. Nie przedzierała się przez linię, cieniutką wręcz, by dać zadowolenie sobie; badała jedynie grunt i czekała na moment, w którym bez trudu udałoby się zrozumieć sens wyboru ów mężczyzny na jej życiowego partnera.
-Czyli pan wykona wyrok, na który skazał mnie ojciec... To niezwykle szlachetne, ale... - zawiesiła głos i przygryzła dolną wargę i tym razem zrobiła to w pełni świadomie, bo im dłużej ją utwierdzał w pewnych rzeczach, tym ona chętniej poddawała się słowom, które się w nią wbijały. -Piekielnie trudne. Nie sądzę, by było to warte zachodu, skoro tak naprawdę nadal tkwię obok, a lew nie wzbudza we mnie strachu - powiedziała zgodnie z prawdą i posłała Ramseyowi wymowne spojrzenie. Taksowała jego twarz, a ciemne tęczówki przy tym świetle stawały się jeszcze bardziej intensywne i niepozbawione blasku, który odbijał się tak bardzo od czerni, w której mógł tonąć.
Co w nich widział?
Chęć? Pasję? Lęk? Obojętność?
No dalej, Mulciber, skup się...
-Zazdrość jest naturalnym odruchem, ale jeżeli traktuje pan moją osobę jako biznes, to sprowadza mnie do przedmiotowego traktowania, na które nie jestem w stanie się zgodzić. Jest zbyt uwłaczające, ale rozumiem to niedopatrzenie. Jeszcze się nie znamy - przybrała nieco agresywniejszej barwy w tonie głosu, ale nie patrzyła już na rozmówcę, bo im dłużej to trwało, tym ona chętniej przyglądała się ludziom, którzy ją otaczali. Może było to w jakimś stopniu bezczelne, ale przecież kto powiedział, że będzie potulną owieczką? Odczuwała zawstydzenie, a także piekące policzki, ale nie zamierzała korzyć się przed człowiekiem, któremu kompletnie nic nie zrobiła. Rozmawa zdawała się jednak ją fascynować i to pewnie dlatego nadal tkwiła obok, a myśl o tym, że ją przestrzegał przed samym sobą sprawiła, że uśmiechnęła się szeroko, a długie paznokcie wbiła nieznacznie w delikatną skórę. Nie odczytywała tego jako przytyku do seksualnego aspektu, bo przecież sama nie korzystała z cielesnych uciech, ale to teraz odwróciła się nagle do Ramseya, a w jej oczach płonęła nieskrywana potrzeba odsłonięcia jednej z kart. -W dzisiejszych czasach mało kto zna delikatność, mój drogi, ale to nie oznacza, że nas na nią nie stać, bo to w czym się trudnie nie zasługuje na miano subtelności, którą dzisiaj jestem okraszona - zabrzmiała butnie, wręcz arogancko, ale przybierała maski i zmieniała je w stosunku do wypowiadanych przez Ramseya słów. Pewnie dlatego powodziła paznokciami nieznacznie po dekolcie, gdy mówiła, a jej usta nieco rozchylone i tak zbliżone do męskiej twarzy, wciągały jego ciepły oddech, którym je otulił. -Nie chciałabym być powodem rozlewu krwi - skwitowała nagle i powróciła do prostej pozycji, jakby na pstryk palców czar flirtu i zmysłowości prysnął, bo choć bardziej świadomie lub mniej przekraczała granicę niewinności, nadal była tylko Katyą Ollivander. Niedoświadczona przez życie dziewczyna, która karmiła się rozmową z każdym, by nauczyć się tego, co przykuwa ludzi i sprawia, że zostają na dłużej.
-Za wypadek na wernisażu najmocniej przepraszam, to był przypadek - skinęło lekko głową i uśmiechnęła się na pytanie dotyczące obowiązków. -Dopiero poznaję uroki życia z tym jakże nadzwyczajnie intrygującym statusem, ale zapewne moim priorytetowym obowiązkiem jest bycie najwierniejszym wsparciem i to będzie trwało tak długo, aż nie wbije mi pan różdżki w plecy. Honorowo uprzedzę, że jestem bardzo pamiętliwa i każdy kto mnie kiedyś skrzywdził... Musiał ponieść karę, a bardzo nie chciałabym praktykować na panu swoich zdolności - rzuciła zupełnie szczerze, jakby bezpardonowo groziła mu czarną magią, choć wcale nie miała takich metod. Chwila ciszy sprawiła, że ciężką atmosferę zniwelował jej melodyjny śmiech, a także oczy, które skierowały się na niego. -Dlatego proszę się cieszyć, że nie jestem odpowiedzialna za przyrządzanie jakichkolwiek potraw, bo sądze, że tuż po ślubie musiałabym rozpocząć przygotowania do pogrzebu. Jestem zbyt młoda na noszenie żałoby - skinęło lekko głową i ledwie wyczuwalnie musnęła opuszkami palców dłoń mężczyzny i wyciągnęła mu papierosa. Igrała, ale robiła to w stosunku do każdego, kto się napatoczył na jej drodze i dopuszczał się tego jakże okropnego nawyku. Wstała nagle z miejsca i nachyliła się nad Ramseyem, a jej usta znalazły się niebezpiecznie blisko jego twarzy, którą owiała delikatnym oddechem. Sensualność tej chwili zdawała się wisieć tylko nad nimi, ale każdy był tutaj pochłonięty przez intrygujących rozmówców, toteż nie krępowała się w tym, że zgodnie z własnym instynktem przekroczyła granicę, która pozostawała zazwyczaj nienaruszona.
-Jeżeli ja mam pańską uwagę, to proszę wzbudzić we mnie zainteresowanie sobą, bo na razie... Jestem ciekawa, jak daleko potrafi się pan posunąć - mruknęła niskim tonem i już po paru chwilach, gdy się wyprostowała, twarz Kat pokryła się lekkim rumieńcem. Dualizm Ollivander polegał na tym, że nie miała oporów przed szastaniem masek, bo dopóki nie odczuwała zaufania - nie mogła być sobą. Ramsey miał jednak pewność, że jest wrażliwa, niewinna i dziewczęca, ale co z całą resztą? -Nagła zmiana planów na ten wieczór będzie problemem?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Mulciber lubił mieć wszystko pod kontrolą, ale wciąż nie był zainteresowany Katyą w tym zakresie. Nie rzucał czarnomagicznymi zaklęciami na prawo i lewo, tak samo nie krzywdził ludzi bez powodów. No, może jeśli miał do czynienia ze szlamami, ale tu się rzecz miała kompletnie inaczej. Katya była szlachcianką. Młodą, słodką, czarującą arystokratką i patrząc na nią nie widział celu, w którym miałby w jakikolwiek sposób ją ranić. Właściwie patrząc na nią nie widział, żadnego planu. Nie była mu kompletnie obojętna — ciekawiła go, intrygowała, ale póki co jej los był mu obojętny. Do tej pory sądził, że po prostu się jej pozbędzie, lecz trzeci raz nie przeszedłby bez echa, choć i tak plotki się roznosiły.
— Nie ma nic szlachetnego w ścięciu głowy pięknej niewiaście. Chyba, że jest niewierna, to… cóż. Siła wyższa— mruknął leniwie, powoli odwracając wzrok, w kierunku tamtego mężczyzny, choć ten już nie zwracał na nich uwagi, Przemykał spojrzeniem po ludziach, celowo nie zwracając się w jej stronę, bo absorbowała jego uwagę. Uwodziła go, kokietowała, a on nie chciał mieć żadnych skrupułów, jeśli postanowi się jej pozbyć. Dlaczego? To banalnie proste. Łatwiej jest kogoś zabić, do kogo nie czujesz żadnego sentymentu. Ramsey nie miał z tym problemu, ale mała była atrakcyjna i mogła wpaść mu w oko. Miał problem z Anastazją już i nie zamierzał tego samego przechodzić z Ollivander.
Nie bała się go? Nie odczuwała ani trochę dyskomfortu w jego towarzystwie? Spojrzał na nią skonsternowany, marszcząc brwi i nie odzywał się przez dłuższą chwilę, rozważając dokładnie jej słowa. Usilnie próbował ją do siebie zniechęcić, dlaczego się nie pozwoliła poprowadzić w tę stronę? Kiedy on sugerował jej, że byłby dla niej niedobry, niebezpieczny i podły, kpiła z niego, nie robiąc sobie z jego slów kompletnie nic, choć raz po raz odwracała speszona wzrok.
— Jeśli powiedziałbym, że traktuję Panienkę, jak własność, którą mogę kontrolować, zabrzmiałoby to lepiej?— zakpił, unosząc lewą brew i przygryzł policzek środka. — Proszę mnie źle nie zrozumieć. Chciałem uniknąć słowa „teren”, a bizns rozumiem jako ogół spraw, którymi się zajmuję. Taką sprawą jest również żona, której pewnych rzeczy wobec męża i wobec innych mężczyzn robić nie wypada, lady— wyartykułował, uśmiechając się subtelnie. Widział jej irytację i dokładnie zrozumiał, że nie znosi być traktowana jako rzecz i własność. Zareagowała nerwowo na jego słowa. — Nie lubi panienka być ubezwłasnowolniona, szczególnie jeśli to mężczyzna decyduje. Więc dosiadła się madam, żeby spróbować się przekonać, że z mojej strony to nie nadejdzie? Nie mogę tego obiecać. Co jeszcze mam powiedzieć, żebyś się zniechęciła, droga L.K.O.?
Rzucił szczerze, patrząc na nią poważnie, a kiedy wspomniała o subtelności dzisiejszych czasów, przewrócił oczami teatralnie i pogładził się palcami po policzku, w lekkim zamyśleniu, a może zniecierpliwieniu małego chłopca, którym od dawna nie był. Zawiesił wzrok na jej palcach, które smagały subtelnie skórę i wiedział doskonale co chciała osiągnąć. Próbowała być butna, charakterna i pewna siebie, a przy tym kokieteryjna i zmysłowa, niczym famme fatale, dając mu do zrozumienia, że każdy jej porząda, a ona mogłaby być tylko jego. Ale musiałby jej paść do stóp, a wtedy może by zasłużył na to, by dała się polubić. Dlatego zmarszczył brwi, rozważając jej zachowanie bardzo skrupulatnie, analizując każdy gest.
Miała w sobie ten czar. Patrzył prosto w jej ciemne oczy, gdy zmniejszyła dzielącą ich odległość, a sam nie poruszył się ani trochę, choć przecież działało to na niego, jak na zwykłego mężczyznę. To charakter go powstrzymywał przed najdrobniejszym ruchem i gestem, kiedy zaciaągał się zapachem jej perfum. Mógłby zgwałcić jej przestrzeń drobnym ruchem, w którym przywarłby do niej wargami, ale nie zrobił tego, oceniając ją chwila po chwili.
— Nic nie szkodzi. Nie oblała mnie madam winem, ale zawsze możemy spróbować z whiskey— powiedział w końcu, jakby wydostając się spod jej uroku i wyprostował na siedzeniu, zapinając marynarkę (ponieważ szykował się do wstania).. — Tak, moja droga. Lojalność ponad wszystko. To cecha ludzi wielkich.
Historia nie znała takich przypadków. Mężczyzna, który sięgał po rzeczy wielkie potrzebował odpowiedniej kobiety u swoim boku i Ramsey doskonale o tym wiedział. To włąśnie o tym wspominał Helenie podczas ich spotkania. Pewni ludzie potrzebują się wzajemnie do osiągania określonych profitów i coraz bardziej dostrzegał wartościowość Katyi. To było coś co przestało mu odpowiadać, bo sprawy przestawały być łatwe.
— Nie potrafisz gotować?— spytał dość bezpośrednio i poważnie z pewnego rodzjau rozgoryczeniem, bo… kobieta powinna umieć gotowac i zajmować się domme. Byłą jednak młoda i miała czas, aby się wszystkieg nauczyć. — To niedobrze, lady Ollivander. Ale wszystko przed nami. Załatwię ci testera— mruknął żartobliwie, po czym z pewnością oboje skierowali się w stronę wyjścia.
— To nie jest żaden problem. Nie mam w zwyczaju planować. Wiele rzeczy… zmienia się pod wpływem chwili, impulsu, bodźca. Czasem widzisz coś, co wszystko zmienia. Planowanie jest dla pragmatykóe, panno Ollivander— mruknął i otworzył jej drzwi kasyna, a chyba czekał ich długi spacer. Zimny podmuch wiatru od razu omiótł ich twarze, co sprawiło, że Mulciber poprawił kołnierz płaszcza i wcsnął dłonie w kieszenie. [b]— Czym się panienka właściwie zajmuje?/b]
/zt wybierz lokacje sama
— Nie ma nic szlachetnego w ścięciu głowy pięknej niewiaście. Chyba, że jest niewierna, to… cóż. Siła wyższa— mruknął leniwie, powoli odwracając wzrok, w kierunku tamtego mężczyzny, choć ten już nie zwracał na nich uwagi, Przemykał spojrzeniem po ludziach, celowo nie zwracając się w jej stronę, bo absorbowała jego uwagę. Uwodziła go, kokietowała, a on nie chciał mieć żadnych skrupułów, jeśli postanowi się jej pozbyć. Dlaczego? To banalnie proste. Łatwiej jest kogoś zabić, do kogo nie czujesz żadnego sentymentu. Ramsey nie miał z tym problemu, ale mała była atrakcyjna i mogła wpaść mu w oko. Miał problem z Anastazją już i nie zamierzał tego samego przechodzić z Ollivander.
Nie bała się go? Nie odczuwała ani trochę dyskomfortu w jego towarzystwie? Spojrzał na nią skonsternowany, marszcząc brwi i nie odzywał się przez dłuższą chwilę, rozważając dokładnie jej słowa. Usilnie próbował ją do siebie zniechęcić, dlaczego się nie pozwoliła poprowadzić w tę stronę? Kiedy on sugerował jej, że byłby dla niej niedobry, niebezpieczny i podły, kpiła z niego, nie robiąc sobie z jego slów kompletnie nic, choć raz po raz odwracała speszona wzrok.
— Jeśli powiedziałbym, że traktuję Panienkę, jak własność, którą mogę kontrolować, zabrzmiałoby to lepiej?— zakpił, unosząc lewą brew i przygryzł policzek środka. — Proszę mnie źle nie zrozumieć. Chciałem uniknąć słowa „teren”, a bizns rozumiem jako ogół spraw, którymi się zajmuję. Taką sprawą jest również żona, której pewnych rzeczy wobec męża i wobec innych mężczyzn robić nie wypada, lady— wyartykułował, uśmiechając się subtelnie. Widział jej irytację i dokładnie zrozumiał, że nie znosi być traktowana jako rzecz i własność. Zareagowała nerwowo na jego słowa. — Nie lubi panienka być ubezwłasnowolniona, szczególnie jeśli to mężczyzna decyduje. Więc dosiadła się madam, żeby spróbować się przekonać, że z mojej strony to nie nadejdzie? Nie mogę tego obiecać. Co jeszcze mam powiedzieć, żebyś się zniechęciła, droga L.K.O.?
Rzucił szczerze, patrząc na nią poważnie, a kiedy wspomniała o subtelności dzisiejszych czasów, przewrócił oczami teatralnie i pogładził się palcami po policzku, w lekkim zamyśleniu, a może zniecierpliwieniu małego chłopca, którym od dawna nie był. Zawiesił wzrok na jej palcach, które smagały subtelnie skórę i wiedział doskonale co chciała osiągnąć. Próbowała być butna, charakterna i pewna siebie, a przy tym kokieteryjna i zmysłowa, niczym famme fatale, dając mu do zrozumienia, że każdy jej porząda, a ona mogłaby być tylko jego. Ale musiałby jej paść do stóp, a wtedy może by zasłużył na to, by dała się polubić. Dlatego zmarszczył brwi, rozważając jej zachowanie bardzo skrupulatnie, analizując każdy gest.
Miała w sobie ten czar. Patrzył prosto w jej ciemne oczy, gdy zmniejszyła dzielącą ich odległość, a sam nie poruszył się ani trochę, choć przecież działało to na niego, jak na zwykłego mężczyznę. To charakter go powstrzymywał przed najdrobniejszym ruchem i gestem, kiedy zaciaągał się zapachem jej perfum. Mógłby zgwałcić jej przestrzeń drobnym ruchem, w którym przywarłby do niej wargami, ale nie zrobił tego, oceniając ją chwila po chwili.
— Nic nie szkodzi. Nie oblała mnie madam winem, ale zawsze możemy spróbować z whiskey— powiedział w końcu, jakby wydostając się spod jej uroku i wyprostował na siedzeniu, zapinając marynarkę (ponieważ szykował się do wstania).. — Tak, moja droga. Lojalność ponad wszystko. To cecha ludzi wielkich.
Historia nie znała takich przypadków. Mężczyzna, który sięgał po rzeczy wielkie potrzebował odpowiedniej kobiety u swoim boku i Ramsey doskonale o tym wiedział. To włąśnie o tym wspominał Helenie podczas ich spotkania. Pewni ludzie potrzebują się wzajemnie do osiągania określonych profitów i coraz bardziej dostrzegał wartościowość Katyi. To było coś co przestało mu odpowiadać, bo sprawy przestawały być łatwe.
— Nie potrafisz gotować?— spytał dość bezpośrednio i poważnie z pewnego rodzjau rozgoryczeniem, bo… kobieta powinna umieć gotowac i zajmować się domme. Byłą jednak młoda i miała czas, aby się wszystkieg nauczyć. — To niedobrze, lady Ollivander. Ale wszystko przed nami. Załatwię ci testera— mruknął żartobliwie, po czym z pewnością oboje skierowali się w stronę wyjścia.
— To nie jest żaden problem. Nie mam w zwyczaju planować. Wiele rzeczy… zmienia się pod wpływem chwili, impulsu, bodźca. Czasem widzisz coś, co wszystko zmienia. Planowanie jest dla pragmatykóe, panno Ollivander— mruknął i otworzył jej drzwi kasyna, a chyba czekał ich długi spacer. Zimny podmuch wiatru od razu omiótł ich twarze, co sprawiło, że Mulciber poprawił kołnierz płaszcza i wcsnął dłonie w kieszenie. [b]— Czym się panienka właściwie zajmuje?/b]
/zt wybierz lokacje sama
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
31.12.1955r.
Kasyno zostało wynajęte na sylwestrowy wieczór, więc nikt niepowołany zarówno z części mugolskiej, jak i magicznej nie miał prawa zakłócić emocjonujących rozgrywek, które wkrótce odbędą się przy asyście goblińskiego krupiera. Po okazaniu zaproszenia, jeden z pracowników o dość pochmurnej minie wprowadzał gości do przestronnej sali. Tuż przy ścianach znajdowały się niewielkie stoliki otoczone skórzanymi sofami gotowymi utrzymać niejednego delikwenta upojonego mocnym alkoholem. Kelnerzy w eleganckich strojach w kolorze charakterystycznym dla kasyna czekali w gotowości na skinienie pierwszych gości. Póki co serwowali słabsze drinki, lecz znajdujące się za barem butelki Ognistej Whisky i Toujours Pur tego wieczoru na pewno nie będą służyć za element dekoracyjny.
By wejść na event, wymagane jest imienne zaproszenie od Adelaide Nott.
Na zgromadzenie się i swobodne rozmowy macie czas do 27.06.
Zmiany. Lubiłem zmiany, bo stagnacja nie była w mojej naturze. Niestety miałem wrażenie, że tych w ostatnim czasie było zbyt wiele. Ledwo za nimi nadążałem. Największą zmianą była świadomość, że nie jestem już kawalerem mogącym robić co mi się podoba. Nie byłem już odpowiedzialny tylko za siebie, ale niejako zakładałem nową rodzinę. Ta wiedza była trochę przytłaczająca, ale starałem się trzymać fason i przyzwyczaić się do zaistniałej sytuacji. Wszystko po to, żeby móc w Nowy Rok wkroczyć bez obaw i wątpliwości. Imienne zaproszenie od lady Nott było zaszczytem, ale tak jeżeli miałbym komuś szczerze powiedzieć co o tym myślę, to… nie chciałem przychodzić na Sabat. Nie dlatego, że nie lubiłem przyjęć, wręcz przeciwnie. Wiedziałem po prostu, że to nie będzie byle impreza. Mieli się zebrać wszyscy przedstawiciele szlachetnego pochodzenia, nie wypadało przyjść w byle czym z wyglądem, jakbym dopiero wstał z łóżka. Matka by mi zresztą tego nie podarowała; rozumiała nasz pociąg do niekoniecznie grzecznych zabaw, ale czasem wymagała od nas powagi, obycia. Jak sama twierdziła, w połowie jesteśmy Lestrange i miło by jej było gdybyśmy niekiedy o tym pamiętali. Z powodu jej wciąż kiepskiego stanu zdrowia postanowiłem spełnić jej prośbę. Westchnąłem cicho, a następnie teleportowałem się do rodzinnego domu tylko po to, by móc mnie godnie przygotować do zbliżającego się wieczoru. Obowiązkowe ułożenie fryzury, a potem odpowiedni dobór garderoby: czysta, idealnie wyprasowana szata odświętna w granatowych barwach, rodowe przypinki i nienagannie wypastowane buty. Czułem się jakbym pierwszy raz szedł do Hogwartu, kiedy to zresztą matka prawie zalewała się łzami z tęsknoty za kolejnym swoim dzieckiem. Scena ta powtarzała się w przypadku starszego brata, mojego, młodszego brata i dwóch sióstr, jak gdyby którekolwiek z nas miało stwierdzić, że matka nas nie kocha skoro nie płacze za nami w dniu wyjazdu jak to płakało w przypadku najstarszego z rodzeństwa. Nie pozostało mi nic innego jak po prostu zaakceptować jej drobne dziwactwa i nadopiekuńczość, którą nas obdarzała. Szczególnie, że miałem ogromne wyrzuty sumienia z powodu jej choroby. Miałem przeczucie, że mocno się do niej przyczyniłem, co powodowało zaspokajanie jej niewygodnych zachcianek. Skoro czuła się w obowiązku czuwania nad moim wyglądem w, jeszcze 1955 roku, to niech tak będzie. Poddałem się tym zabiegom tylko po to, by pożegnać się z rodzicami, złożyć im noworoczne życzenia i wrócić do własnego domu. Skąd tym razem już z żoną udaliśmy się na Sabat.
Z powodu dwóch różnych miejsc, w których miało się odbyć przyjęcie, musiałem pożegnać się także z Lyrą i poszedłem do kasyna. Oddałem swoje zaproszenie, a także okrycie wierzchnie i wszedłem do środka. Samo miejsce wywołało we mnie pozytywne odczucia, ale to niewiele zmieniło. Wciąż czułem się jak pies na smyczy, który co jakiś czas próbował zedrzeć z siebie obrożę. Objawiało się to nerwowym poprawianiem rękawów szaty i próbami poluzowania kołnierza. Wreszcie zdecydowałem się zasiąść na jednym z wolnych miejsc pozwalając przynieść sobie drinka. Z wolna popijałem alkohol obserwując wnętrze sali i próbując nie czuć się tak mocno niezręcznie.
Z powodu dwóch różnych miejsc, w których miało się odbyć przyjęcie, musiałem pożegnać się także z Lyrą i poszedłem do kasyna. Oddałem swoje zaproszenie, a także okrycie wierzchnie i wszedłem do środka. Samo miejsce wywołało we mnie pozytywne odczucia, ale to niewiele zmieniło. Wciąż czułem się jak pies na smyczy, który co jakiś czas próbował zedrzeć z siebie obrożę. Objawiało się to nerwowym poprawianiem rękawów szaty i próbami poluzowania kołnierza. Wreszcie zdecydowałem się zasiąść na jednym z wolnych miejsc pozwalając przynieść sobie drinka. Z wolna popijałem alkohol obserwując wnętrze sali i próbując nie czuć się tak mocno niezręcznie.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozgoryczenie.
Nie wiedział, co czuł. Czy to rozgoryczenie? Złość? Niedowierzanie?
Był przytłoczony? Wściekły?
Wiadomość o śmierci Eilis dotarła do niego późnym wieczorem. List odczytał pobieżnie. Prędko schował go do szuflady nie wgłębiając się w treść – zrozumiał przekaz, nie potrzebował niczego więcej. Słów pocieszenia, zbędnych papierowych formułek, które, jak ten pergamin, mógł porwać i cisnąć w ogień. Pamiętał, że siedział przy biurku, w tle rozbrzmiewał dźwięk pianina, a on wstrzymywał oddech – nieświadomie – do momentu, zanim nie zaczął się dusić, a świat powoli nie zaczynał się zapadać, ciemnieć w... rozpaczy?
Zbyt wiele śmierci, zbyt wiele strat, aby na podobne listy reagował dziecięcym zdziwieniem i kręceniem głową – tak nie było, to się nie stało, to na pewno się nie stało.
Gówno prawda.
Na sabacie pojawił się niechętnie, choć słowo niechętnie nie oddaje jego obrzydzenia do ludzi, które ogarniało go na sam widok znienawidzonych arystokratycznych twarzy napuszonych bogaczy, którzy z samego wejścia przepychali się radośnie, donośnie prawiąc swoje racje. Odszedł od Morpheusa i Cygnusa, z którymi się tutaj pojawił i lekko kuśtykając, z pomocą wystruganej specjalnie dla niego laski, podszedł do krzesła spoczywając tuż naprzeciw osoby, której tak namiętnie wyszukiwał. Jego spojrzenie: uważne, przesycone lodowym błękitem, lustrowało uważnie sylwetkę Avery'ego siedzącego już przy stole.
Szczere kondolencje, Avery.
Nie powiedział jednak nic, milczał zawzięcie, choć wewnątrz krzyczał, widział jak dłońmi, które odmawiały mu posłuszeństwa, chwyta za tę marną kępkę włosów i uderza jego twarzą o stół, dopóki nie dokona krwawej miazgi. Jak wyrywa mu język, żeby udusił się własną krwią, jak wydłubuje mu oczy – czuł jak jego palce zatapiają się w miękkiej tkance. Widział krew rozpływającą się szkarłatem po zdobionym, zakrytym blacie. I od ukojenia dzieliła go szerokość stołu, jakim ich oddzielono. Słusznie.
Nie wiedział, czy spotkawszy go, oparłby się pokusie, by nie udusić go krawatem. Ostatecznie. Zadośćuczynić za wyrządzone krzywdy. Złośliwie rzekłby, że zatrzymać fałszywy gen, który wkradł się do arystokratycznego światka, a Julienne jest idealnym ku temu przykładem.
Lecz dziewczę było jedynie odzwierciedleniem zepsutej duszy Samaela. Niczemu winne dziecko swojego ojca, który zapłaci za wszystko.
Nie wiedział, co czuł. Czy to rozgoryczenie? Złość? Niedowierzanie?
Był przytłoczony? Wściekły?
Wiadomość o śmierci Eilis dotarła do niego późnym wieczorem. List odczytał pobieżnie. Prędko schował go do szuflady nie wgłębiając się w treść – zrozumiał przekaz, nie potrzebował niczego więcej. Słów pocieszenia, zbędnych papierowych formułek, które, jak ten pergamin, mógł porwać i cisnąć w ogień. Pamiętał, że siedział przy biurku, w tle rozbrzmiewał dźwięk pianina, a on wstrzymywał oddech – nieświadomie – do momentu, zanim nie zaczął się dusić, a świat powoli nie zaczynał się zapadać, ciemnieć w... rozpaczy?
Zbyt wiele śmierci, zbyt wiele strat, aby na podobne listy reagował dziecięcym zdziwieniem i kręceniem głową – tak nie było, to się nie stało, to na pewno się nie stało.
Gówno prawda.
Na sabacie pojawił się niechętnie, choć słowo niechętnie nie oddaje jego obrzydzenia do ludzi, które ogarniało go na sam widok znienawidzonych arystokratycznych twarzy napuszonych bogaczy, którzy z samego wejścia przepychali się radośnie, donośnie prawiąc swoje racje. Odszedł od Morpheusa i Cygnusa, z którymi się tutaj pojawił i lekko kuśtykając, z pomocą wystruganej specjalnie dla niego laski, podszedł do krzesła spoczywając tuż naprzeciw osoby, której tak namiętnie wyszukiwał. Jego spojrzenie: uważne, przesycone lodowym błękitem, lustrowało uważnie sylwetkę Avery'ego siedzącego już przy stole.
Szczere kondolencje, Avery.
Nie powiedział jednak nic, milczał zawzięcie, choć wewnątrz krzyczał, widział jak dłońmi, które odmawiały mu posłuszeństwa, chwyta za tę marną kępkę włosów i uderza jego twarzą o stół, dopóki nie dokona krwawej miazgi. Jak wyrywa mu język, żeby udusił się własną krwią, jak wydłubuje mu oczy – czuł jak jego palce zatapiają się w miękkiej tkance. Widział krew rozpływającą się szkarłatem po zdobionym, zakrytym blacie. I od ukojenia dzieliła go szerokość stołu, jakim ich oddzielono. Słusznie.
Nie wiedział, czy spotkawszy go, oparłby się pokusie, by nie udusić go krawatem. Ostatecznie. Zadośćuczynić za wyrządzone krzywdy. Złośliwie rzekłby, że zatrzymać fałszywy gen, który wkradł się do arystokratycznego światka, a Julienne jest idealnym ku temu przykładem.
Lecz dziewczę było jedynie odzwierciedleniem zepsutej duszy Samaela. Niczemu winne dziecko swojego ojca, który zapłaci za wszystko.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 30 • 1, 2, 3 ... 16 ... 30
Kasyno Crockfords
Szybka odpowiedź