Kasyno Crockfords
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kasyno Crockfords
Najstarsze kasyno Anglii działa prężnie od przeszło trzystu lat; obsługa baczy, by do środka nie wyszły osobistości niepożądane, nieodpowiednio ubrane, nieobyte, czy mniej majętne. Zbiera się w nim śmietanka towarzyska Londynu. Wystrój wnętrza ukierunkowany jest na zamożnych gości; elegancki, drogi, ociekający luksusem.
Niegdyś przyjmowano tu wszystkich, również mugoli – teraz jednak wszystkie sale są przeznaczone tylko i wyłącznie dla czarodziejów. Zaklęcia ochronne, które wcześniej maskowały niektóre pomieszczenia przed wzrokiem niemagicznych, zostały zdjęte. Kasyno nie cieszy się jednak taką popularnością jak przed wojną, niewielu może pozwolić sobie na przywilej trwonienia pieniędzy na hazard.
Goblińscy krupierzy bacznie przyglądają się gościom i uważnie patrzą im na ręce podczas gier, kelnerzy roznoszą drinki, zręcznie lawirując pomiędzy stolikami. W Crockfords można zagrać w karty, kości, czy czarodziejską ruletkę. W powietrzu unosi się gęsty, drażniący zapach nikotyny, a przy ścianach czujne oko dostrzeże kilku milczących czarodziejów, zapewne pełniących funkcje dyskretnych ochroniarzy tego miejsca.
Niegdyś przyjmowano tu wszystkich, również mugoli – teraz jednak wszystkie sale są przeznaczone tylko i wyłącznie dla czarodziejów. Zaklęcia ochronne, które wcześniej maskowały niektóre pomieszczenia przed wzrokiem niemagicznych, zostały zdjęte. Kasyno nie cieszy się jednak taką popularnością jak przed wojną, niewielu może pozwolić sobie na przywilej trwonienia pieniędzy na hazard.
Goblińscy krupierzy bacznie przyglądają się gościom i uważnie patrzą im na ręce podczas gier, kelnerzy roznoszą drinki, zręcznie lawirując pomiędzy stolikami. W Crockfords można zagrać w karty, kości, czy czarodziejską ruletkę. W powietrzu unosi się gęsty, drażniący zapach nikotyny, a przy ścianach czujne oko dostrzeże kilku milczących czarodziejów, zapewne pełniących funkcje dyskretnych ochroniarzy tego miejsca.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:31, w całości zmieniany 5 razy
Spojrzenie utkwiło w Averym, który z najszczerszym (perfidnym, przypisanym do jego wizerunku) uśmiechem życzył mu zdrowa. Zabawne, nawet w obliczu ostatnich wydarzeń i jego tymczasowego kalectwa - a wiecie, drodzy lordowie, że Lestrange'a zawsze trzymały się żarty, czy przemyślane i właściwe w tak d o b o r o w y m i świadomym towarzystwie, to pozostaje w kwestii indywidualnej oceny.
-Doprawdy? - powstrzymał gorzki, donośny śmiech - Żadne inne droższe twemu sercu z d r o w i e nie spędza ci snu z powiek, więc pijesz za mnie, przyjacielu? - rozbawienie (choć stan jego malutkiej córeczki mało go bawił - zaczynasz być monotonny, Lestrange, w swej śpiewce. Obaj zaczynacie) przerodziło się w szorstki, ostry ton, niemal rozkazujący - Wypij za pamięć swojej zmarłej żony - ostatnie słowo niemal wypluł. Gotowy w każdej chwili dorwać się do niego przez dzielący ich stół. Mimo pokaleczonej, obolałej nadal nogi.
Odetchnął jednak, niecierpliwy, żałujący, że w pobliżu nie ma Cygnusa, który powstrzymałby go przed dokonaniem armagedonu.
Pozwolił krupierowi wręczyć mu szkatułę. Jeszcze jej nie otwierając. Podziękował jedynie skinieniem głowy i żegnając się krótko, niewylewnie z Percivalem i lordem Burke, wyniósł się z tego siedliska pijanych błaznów, którzy powoli tracili rozumy w beztroskiej, niewinnej zabawie. Zgotowanej im przez lady Nott.
Musiał się napić.
[zt]
-Doprawdy? - powstrzymał gorzki, donośny śmiech - Żadne inne droższe twemu sercu z d r o w i e nie spędza ci snu z powiek, więc pijesz za mnie, przyjacielu? - rozbawienie (choć stan jego malutkiej córeczki mało go bawił - zaczynasz być monotonny, Lestrange, w swej śpiewce. Obaj zaczynacie) przerodziło się w szorstki, ostry ton, niemal rozkazujący - Wypij za pamięć swojej zmarłej żony - ostatnie słowo niemal wypluł. Gotowy w każdej chwili dorwać się do niego przez dzielący ich stół. Mimo pokaleczonej, obolałej nadal nogi.
Odetchnął jednak, niecierpliwy, żałujący, że w pobliżu nie ma Cygnusa, który powstrzymałby go przed dokonaniem armagedonu.
Pozwolił krupierowi wręczyć mu szkatułę. Jeszcze jej nie otwierając. Podziękował jedynie skinieniem głowy i żegnając się krótko, niewylewnie z Percivalem i lordem Burke, wyniósł się z tego siedliska pijanych błaznów, którzy powoli tracili rozumy w beztroskiej, niewinnej zabawie. Zgotowanej im przez lady Nott.
Musiał się napić.
[zt]
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zerknął niechętnie na kieliszek, znowu wypełniony po brzegi szlachetnym trunkiem. Drgnięcie ręki.. i cichy trzask, szkło rozbite na miliony kawałków, chrzęszczące pod stopami dżentelmenów. Oby dzisiejszego wieczoru nie musiał już więcej sięgać po alkohol. Nie zamierzał tłumaczyć się niezdarnością, ani wpływem szlachetnego trunku - ot, zakończył ten wieczór z prawdziwym, choć niegłośnym hukiem. Prawdziwe ogłuszenie nastąpi, gdy w jego ręce wpadnie Laidan, ale aby przyjemność mógł odczuć intensywniej, należało najpierw odsunąć ją w czasie. Sprawdzał swą własną cierpliwość, igrając perfidnie z uczuciami - swoimi oraz jej, musiała być niepewna, przerażona, zdezorientowana. Pewnie z najwyższej wieży wypatrywała jego sylwetki na dziedzińcu, rozpoznając ją bez trudu wśród podobnych, męskich postaci odzianych w wytworne peleryny i oczekiwała na jakiś finał. Niezwykle ciężki do przewidzenia; alkohol nieco otumanił zmysły i Samael utracił nieco chłodnego rozsądku na rzecz petryfikującego pragnienia porwania stamtąd Laidan i raz na zawsze wyłuszczenia jej, że należy wyłącznie do niego i że nigdy nie było inaczej.
Zerknął przelotnie na Blacka, wyrywającego go nieco z na wpół pijackiego transu. Powinien mu podziękować za przerwanie planowanej, acz niezbyt logicznej ucieczki oraz wywołania gorącego skandalu, ale jedynie skinął głową, słuchając słów w niewielkim skupieniu, acz udawanym zainteresowaniem wypisanym na twarzy.
-Chętnie przyjrzę się im z bliska. Oddaję honory, jeśli sam ujarzmiłeś te bestie - kurtuazyjnie pochwalił Cygnusa, może nieco ubarwiając jego zasługi, aczkolwiek wyraził się wystarczająco, by nie obrazić mężczyzny swą apatią. Udział w polowaniu zbył na razie enigmatycznym uśmiechem. Jedyną zwierzyną łowną była dla niego Laidan, ale tę sztukę musiał obalić samotnie. Tak, jak i mierzył się z Caesarem, powoli wstając ze swego krzesła, gotów wysoce niekulturalnie rzucić się na niego jak w plugawej mugolskiej bójce. Drgnął gwałtownie, ale chłodna dłoń Mortimera na plecach Avery'ego wystarczyła, by się opamiętał. Nie musieli się szarpać, słowa również były zbędne...
A Caesar zapłaci mu za wszystko, prędzej czy później.
|zt Avery i Mort(?)
Zerknął przelotnie na Blacka, wyrywającego go nieco z na wpół pijackiego transu. Powinien mu podziękować za przerwanie planowanej, acz niezbyt logicznej ucieczki oraz wywołania gorącego skandalu, ale jedynie skinął głową, słuchając słów w niewielkim skupieniu, acz udawanym zainteresowaniem wypisanym na twarzy.
-Chętnie przyjrzę się im z bliska. Oddaję honory, jeśli sam ujarzmiłeś te bestie - kurtuazyjnie pochwalił Cygnusa, może nieco ubarwiając jego zasługi, aczkolwiek wyraził się wystarczająco, by nie obrazić mężczyzny swą apatią. Udział w polowaniu zbył na razie enigmatycznym uśmiechem. Jedyną zwierzyną łowną była dla niego Laidan, ale tę sztukę musiał obalić samotnie. Tak, jak i mierzył się z Caesarem, powoli wstając ze swego krzesła, gotów wysoce niekulturalnie rzucić się na niego jak w plugawej mugolskiej bójce. Drgnął gwałtownie, ale chłodna dłoń Mortimera na plecach Avery'ego wystarczyła, by się opamiętał. Nie musieli się szarpać, słowa również były zbędne...
A Caesar zapłaci mu za wszystko, prędzej czy później.
|zt Avery i Mort(?)
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Och, no proszę - zabawa dobiegła końca. Trochę szkoda, bo Adrien właściwie zaczynał się coraz bardziej do niej przekonywać. Z coraz większym entuzjazmem odsłaniał swe karty, dając się jednak ponieść ostatniej fali zwycięstw, której zaznał. Zabawnym też było spoglądać na Averych. Ich nieprzytomne spojrzenia wywoływały coraz to szerszy uśmiech na ustach Carrowa więc to chyba dobrze, że sobie już znikli. Nieprzyjemnym byłoby oprowadzić niechcący do zwady.
- Winszuję intuicji, Percivalu. Zwłaszcza gdy ląduje się na polu minowym - Pogratulował szczerze Nottowi, dając nieco oderwaną od kontekstu wydarzenia myśl. Chyba zamierzał ją rozwinąć, lecz ostatecznie zamilkł, zamyślił się jakby i zaczął się rozglądać. - Drogi mój Deimos jeszcze nie wrócił ze swej wyprawy... - rzucił bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Zacmokał kilkakrotnie z niezadowoleniem. - Nie czekaj na mnie, Percivalu. Idę na poszukiwania kuzyna, przekaż to Inarze, jakbyś na nią się natkną, a pewnie się natkniesz i jakby się o mnie pytała, a pewnie pytać będzie. - Wstał powoli od stołu, oceniając swa mobilność. Ciało nad wyraz dobrze się go słuchało czym był nieco zaskoczony. Uśmiechnął się wiec z satysfakcją. - Ach, pilnuj jej humoru. Niech się dziś nie smuci....a teraz szanowny Lord pozwoli... - Teatralnym gestem się pochylił i z uśmiechem na ustach znikł z sali głównej trafiając na korytarze -liczne i kręte. Uzdrowiciel nie tracąc entuzjazmu nawoływał nieustannie Deimosa mimo, że długo nie słyszał odzewu. Zaglądał też do różnorakich pokoi w których, jak mu się wydawało, mógł znaleźć to czego szukał. Na szczęście większość była pozamykana, prócz tego w którym w obłokach tytoniowego dymu grały niewiasty-wyzwolone. Cóż, tak...postęp.
Ostatecznie jednak zamilkł gdy dostrzegł uchylone drzwi do męskiej toalety i grupę zakłopotanych goblinów co między sobą dyskutujących. Spierzchły widząc Adriena, który zajrzał do wnętrza.
- Deimosie...?
- Winszuję intuicji, Percivalu. Zwłaszcza gdy ląduje się na polu minowym - Pogratulował szczerze Nottowi, dając nieco oderwaną od kontekstu wydarzenia myśl. Chyba zamierzał ją rozwinąć, lecz ostatecznie zamilkł, zamyślił się jakby i zaczął się rozglądać. - Drogi mój Deimos jeszcze nie wrócił ze swej wyprawy... - rzucił bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Zacmokał kilkakrotnie z niezadowoleniem. - Nie czekaj na mnie, Percivalu. Idę na poszukiwania kuzyna, przekaż to Inarze, jakbyś na nią się natkną, a pewnie się natkniesz i jakby się o mnie pytała, a pewnie pytać będzie. - Wstał powoli od stołu, oceniając swa mobilność. Ciało nad wyraz dobrze się go słuchało czym był nieco zaskoczony. Uśmiechnął się wiec z satysfakcją. - Ach, pilnuj jej humoru. Niech się dziś nie smuci....a teraz szanowny Lord pozwoli... - Teatralnym gestem się pochylił i z uśmiechem na ustach znikł z sali głównej trafiając na korytarze -liczne i kręte. Uzdrowiciel nie tracąc entuzjazmu nawoływał nieustannie Deimosa mimo, że długo nie słyszał odzewu. Zaglądał też do różnorakich pokoi w których, jak mu się wydawało, mógł znaleźć to czego szukał. Na szczęście większość była pozamykana, prócz tego w którym w obłokach tytoniowego dymu grały niewiasty-wyzwolone. Cóż, tak...postęp.
Ostatecznie jednak zamilkł gdy dostrzegł uchylone drzwi do męskiej toalety i grupę zakłopotanych goblinów co między sobą dyskutujących. Spierzchły widząc Adriena, który zajrzał do wnętrza.
- Deimosie...?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie pilnował punktacji, nie liczył kolejnych przegranych i zwycięstw, dlatego uniósł w zdziwieniu brwi, gdy jedna z trzech srebrnych szkatuł znalazła się przed nim. Czy rzeczywiście poszło mu tak dobrze? Uśmiechnął się mgliście, bardziej jednak niż z nagrody cieszył się z faktu, iż rozgrywka wreszcie dobiegła końca; przez jakiś czas może i bawił się całkiem nieźle, ale pod koniec kolejne rozdania zaczęły go nużyć i zrobił się senny, mimo że nie wypił wystarczająco, by alkohol uderzył mu do głowy.
Czego nie można było powiedzieć o większości obecnych w kasynie czarodziejów; skrzywił się lekko, obserwując poczynania co poniektórych, szybko jednak przeniósł uwagę na wstającego z miejsca Adriena. Wydawało mu się, że mężczyzna trzyma się nie najgorzej, ale… Zawahał się. – Jeśli pan pozwoli, sir, to mu jeszcze trochę potowarzyszę – odezwał się, na krótkie gratulacje odpowiadając jedynie skinieniem głowy. Ruszył za lordem Carrowem, bardzo szybko upewniając się, że najprawdopodobniej podjął słuszną decyzję – w labiryncie korytarzy nietrudno było się zgubić, a chociaż był pewien, że obsługa kasyna prędzej czy później udzieliłaby pomocy uzdrowicielowi, to jaki byłby z niegoprzyszły zięć gospodarz, gdyby pozostawił gościa samemu sobie? – Jest lord pewien, że… – wie, czego szuka?, chciał spytać, kiedy zza kolejnego zakrętu wyłoniła się grupka goblinów, zgromadzonych przy drzwiach do łazienki, przy czym żaden z nich nie wyglądał, jakby czekał w kolejce. Przyjrzał im się, gdy mijały go w lekkim zdenerwowaniu i nie wiedział, czy to wypite wino jednak poprawiło mu humor, czy udzieliła mu się nietypowa atmosfera, ale coraz bardziej to wszystko zaczynało go bawić. Zdusił jednak śmiech, przykładając mocnych starań, żeby nie pozwolić swojej wyobraźni na tworzenie coraz to wymyślniejszych obrazów i po prostu przystanął za Adrienem, również zaglądając do wnętrza pomieszczenia.
Cóż, kto by się spodziewał, że to właśnie tutaj zawędruje na pogawędkę z ojcem swojej świeżo upieczonej narzeczonej.
Czego nie można było powiedzieć o większości obecnych w kasynie czarodziejów; skrzywił się lekko, obserwując poczynania co poniektórych, szybko jednak przeniósł uwagę na wstającego z miejsca Adriena. Wydawało mu się, że mężczyzna trzyma się nie najgorzej, ale… Zawahał się. – Jeśli pan pozwoli, sir, to mu jeszcze trochę potowarzyszę – odezwał się, na krótkie gratulacje odpowiadając jedynie skinieniem głowy. Ruszył za lordem Carrowem, bardzo szybko upewniając się, że najprawdopodobniej podjął słuszną decyzję – w labiryncie korytarzy nietrudno było się zgubić, a chociaż był pewien, że obsługa kasyna prędzej czy później udzieliłaby pomocy uzdrowicielowi, to jaki byłby z niego
Cóż, kto by się spodziewał, że to właśnie tutaj zawędruje na pogawędkę z ojcem swojej świeżo upieczonej narzeczonej.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Gra się toczyła, a Deimos jakoś po pierwszych rozgrywkach postanowił się na chwilkę ulotnić. Trochę nie załapał zasad gry najwidoczniej, bo gdyby wiedział, że ma pić za każdym razem jak przegra wygra, albo wszyscy wgrają, to by został, bo to jakaś gra marzeń dla niego. Natomiast odsuwa się i poszedł sobie zajarać i pogadać sam do siebie, a tak na prawdę to do jakiegoś kelnera. Co mu odbiło, żeby gadać głopty do kelnera, który jest pewnie szlamą, bo kto by zatrudniał do takiej pracy szlachciców, skoro to impreza dla szlachciców. No nieważne, może ma za mało rozmów z ludźmi, którzy nie zadzierają wiecznie nosów, pudrują policzków i malują włosów. Może miał ochotę porozmawiać z kimś, to nie będzie przechwalał się swoimi sukcesami, tylko spojrzy na niego jak na kogoś ważnego, ale jednocześnie w swój prosty swojski sposób. Brakowało Deimosowi tego swojskiego pożycia, szczególnie na takich wydarzeniach. Których przecież nie był wcale wielkim fanem. A na Sabat przyszedł bo Megara się ubrała ładnie.
No i kelner tak pogadał z Deimosem, że mu przyniósł chyba pięć drineczków w jednym, bo już kończąc go, poczuł nasz młody Carrow, że jest mu conieco przyjemniej niż jeszcze przed godziną, kiedy zapinał guziki we fraku. Kończąc pogawędkę, nawet poklepał szlamiaka po ramieniu, stwierdzając, że nawet szlamiak człowiek.
Tak czy siak, potem wyszedł jeszcze tam gdzie nawet król chadza piechotą, załatwił swoje sprawy wszystkie, pomyślał, że kurcze chyba jednak troche dużo mu weszło tego alkoholu. I jeszcze zakręciło mu się w głowie, raz, dwa, trzy, aż nagle się budzi i ma spodnie spuszczone do kostek i jakieś szemranie za drzwiami dosłyszał. Lord w pełnej swej klasie, nie ma co. Wziął aż przetarł oko ze zdziwienia, ale aż mu niedobrze się zrobiło i zawołał - Ejże tam - a wrzawa się zaraz podniosła, co więcej jedno z głosów brzmiało znacznie znajomo. Jak panicz Adrien lord Yorku bez ziemi - Adrienie, WYCHODZE - zakomunikował, jednak nie otworzył drzwi, bo musiał spodnie podciągnąć. Raz dwa trzy i ciska drzwi, ale one nie idą. I się zasępił i oparł głową o drzwi i macha, ale klamka mu uciekła. Zasmucony mruczy pod nosem i sięga po różdżkę, a kiedy wyszamotał ją z połów płaszcza to przystawia do drzwi.
- Nie rzucim ziemi skąd nasz ród Adrienie!!!!!!!!- zawołał niezwykle głośno, aż się dudniący głos odbił od wszystkich ścian, a później także odbiły się drzwi od zawiasów, bo w drugą stronę je otworzył, ciskając strasznym zaklęciem (alkohomora) nie w te stronę co się drzwi powinny otworzyć. I zaraz złapał się tej klamki co była nie po tej stronie i teraz została w drzwiach i patrzy na gobliństwo i swojego kuzyna i kowboja u jego boku.
- Panowie Lordowie, uszanowanko - macha ręką jakby się miał im skłonić i wychodzi z bajzlu, który uczynił rozwalając drzwi od bogatej toalety. - Nie polecam wchodzić, drzwi się zacinają - mówi bardzo intensywnie skupiając wzrok na jednym z tysiąca tysięcy włosów na brodzie któregoś z panów. Kładzie rękę na ramieniu kuzyna, lekko się chwiejąc. - To co, w droge komu czas!?
No i kelner tak pogadał z Deimosem, że mu przyniósł chyba pięć drineczków w jednym, bo już kończąc go, poczuł nasz młody Carrow, że jest mu conieco przyjemniej niż jeszcze przed godziną, kiedy zapinał guziki we fraku. Kończąc pogawędkę, nawet poklepał szlamiaka po ramieniu, stwierdzając, że nawet szlamiak człowiek.
Tak czy siak, potem wyszedł jeszcze tam gdzie nawet król chadza piechotą, załatwił swoje sprawy wszystkie, pomyślał, że kurcze chyba jednak troche dużo mu weszło tego alkoholu. I jeszcze zakręciło mu się w głowie, raz, dwa, trzy, aż nagle się budzi i ma spodnie spuszczone do kostek i jakieś szemranie za drzwiami dosłyszał. Lord w pełnej swej klasie, nie ma co. Wziął aż przetarł oko ze zdziwienia, ale aż mu niedobrze się zrobiło i zawołał - Ejże tam - a wrzawa się zaraz podniosła, co więcej jedno z głosów brzmiało znacznie znajomo. Jak panicz Adrien lord Yorku bez ziemi - Adrienie, WYCHODZE - zakomunikował, jednak nie otworzył drzwi, bo musiał spodnie podciągnąć. Raz dwa trzy i ciska drzwi, ale one nie idą. I się zasępił i oparł głową o drzwi i macha, ale klamka mu uciekła. Zasmucony mruczy pod nosem i sięga po różdżkę, a kiedy wyszamotał ją z połów płaszcza to przystawia do drzwi.
- Nie rzucim ziemi skąd nasz ród Adrienie!!!!!!!!- zawołał niezwykle głośno, aż się dudniący głos odbił od wszystkich ścian, a później także odbiły się drzwi od zawiasów, bo w drugą stronę je otworzył, ciskając strasznym zaklęciem (alkohomora) nie w te stronę co się drzwi powinny otworzyć. I zaraz złapał się tej klamki co była nie po tej stronie i teraz została w drzwiach i patrzy na gobliństwo i swojego kuzyna i kowboja u jego boku.
- Panowie Lordowie, uszanowanko - macha ręką jakby się miał im skłonić i wychodzi z bajzlu, który uczynił rozwalając drzwi od bogatej toalety. - Nie polecam wchodzić, drzwi się zacinają - mówi bardzo intensywnie skupiając wzrok na jednym z tysiąca tysięcy włosów na brodzie któregoś z panów. Kładzie rękę na ramieniu kuzyna, lekko się chwiejąc. - To co, w droge komu czas!?
- Czyżbyś wątpił w me poczucie kierunku? - rzucił z niemalże kamienną twarzą. Brew mu jedna się uniosła. Czyżbyś uważał, że ktoś taki jak ja, nie poradzi sobie z takim zadaniem jak to, hm? Co to za zarzuty? - mówiły, jego ślepia, a zaraz potem się zaiskrzyły figlarnie - Żartuję. - Poklepał przyjacielsko po ramieniu Percivala. - I mów mi po imieniu. Źle mi się kojarzy, gdy słyszę o lordowaniu przez wzgląd na pewnego wuja mego, a i czuję się przez to bardziej stary niż powinienem. Wiem, że wielka i trudna do spełnienia to prośba, lecz proszę - śmiało pozwalaj sobie na ten przywilej, a przynajmniej gdy będziemy w swoim własnym towarzystwie. - Nie lubił tego szufladkowania, stwarzania dystansu tym bardziej, że chciał bardziej poznać towarzyszącego mu Notta, a te fanaberie to utrudniały. Doskonale jednak zdawał sobie sprawę, że jest to pewien element tradycji, jednak jeśli można było przymknąć na nie oko to Carrow lubił sobie te oko przymykać. Dokładnie tak samo, jak na te kobiety które nakrył na męskiej rozrywce, a które nie pogoniły go widłami. Uśmiechnęły się za to do niego, on do nich, a potem jak gdyby nigdy nic przymkną drzwi. Na potencjalnie pytające spojrzenie swojego towarzysza, wywrócił oczami.
- Driady - Rzekł, wzruszając ramionami i udał się kontynuować poszukiwania swego kuzyna. Nawoływał go co chwila, nonszalancko krocząc korytarzami. Humor miał przedni, a jeszcze przedniejszy się zrobił, gdy w końcu Deimosa głos posłyszał. Zaraz się jednak zatroskał.
- Kuzynie, przez godzinę całą się tu skrywałeś? Coś ci dolega? - Zagaił delikatnie, jak na uzdrowiciela próbującego w sposób taktowny drażliwe kwestie poruszać. Na szczęście niepotrzebnie, gdyż kuzyn był w stanie wyjść. Tak przynajmniej zakomunikował. - Idealnie. To ja CZEKAM. - Odkomunikował, stanął w lekkim rozkroku, splótł ręce za plecami i...no, czekał. - Musimy poczekać. - Mruknął, zerkając jeszcze na Percivala i jego też komunikując o zaistniałej sytuacji, choć obok stał i wszytko wszak doskonale słyszał. Tak jak te niepokojące dźwięki, które tworzył Deimos próbując się z niej wydostać na które jednak żaden z nich nie zdążył zareagować nim bogate drzwi huknęły, wywołując niemałą konsternację na twarzy starego Carowa.
- Cóż...- Chrząkną - ...cieszę się jednak mimo wszystko, że tu ze mną jesteś, Percivalu. - Zagaił, pół szeptem do stojącego obok Percivala, patrząc na kuzyna do którego to uśmiechał się i machał rączką na powitanie, patrząc jak ten radzi sobie ze zbliżeniem się do nich. - Łatwiej będzie tę sytuację wyjaśnić, gdy w pobliżu Nott. - Dodał z rozbawieniem, bo to przecież Nottowie lubią i słyną z syto zakrapianych spotkań, a więc i wszelakich incydentów im sprzyjających.
- Tak, tak...drogę, drogę...- Niby to podłapał humor Deimosa, próbując być dla niego oparciem, lecz ciężar jego sprawił, że i Adrien nieco się przechylił. W rzeczywistości dawał Percivalowi sygnały by rozbroił kuzyna. am tego uczynić nie mógł bo zajęty był utrzymaniem pionu - swojego i Deimosa.
- Driady - Rzekł, wzruszając ramionami i udał się kontynuować poszukiwania swego kuzyna. Nawoływał go co chwila, nonszalancko krocząc korytarzami. Humor miał przedni, a jeszcze przedniejszy się zrobił, gdy w końcu Deimosa głos posłyszał. Zaraz się jednak zatroskał.
- Kuzynie, przez godzinę całą się tu skrywałeś? Coś ci dolega? - Zagaił delikatnie, jak na uzdrowiciela próbującego w sposób taktowny drażliwe kwestie poruszać. Na szczęście niepotrzebnie, gdyż kuzyn był w stanie wyjść. Tak przynajmniej zakomunikował. - Idealnie. To ja CZEKAM. - Odkomunikował, stanął w lekkim rozkroku, splótł ręce za plecami i...no, czekał. - Musimy poczekać. - Mruknął, zerkając jeszcze na Percivala i jego też komunikując o zaistniałej sytuacji, choć obok stał i wszytko wszak doskonale słyszał. Tak jak te niepokojące dźwięki, które tworzył Deimos próbując się z niej wydostać na które jednak żaden z nich nie zdążył zareagować nim bogate drzwi huknęły, wywołując niemałą konsternację na twarzy starego Carowa.
- Cóż...- Chrząkną - ...cieszę się jednak mimo wszystko, że tu ze mną jesteś, Percivalu. - Zagaił, pół szeptem do stojącego obok Percivala, patrząc na kuzyna do którego to uśmiechał się i machał rączką na powitanie, patrząc jak ten radzi sobie ze zbliżeniem się do nich. - Łatwiej będzie tę sytuację wyjaśnić, gdy w pobliżu Nott. - Dodał z rozbawieniem, bo to przecież Nottowie lubią i słyną z syto zakrapianych spotkań, a więc i wszelakich incydentów im sprzyjających.
- Tak, tak...drogę, drogę...- Niby to podłapał humor Deimosa, próbując być dla niego oparciem, lecz ciężar jego sprawił, że i Adrien nieco się przechylił. W rzeczywistości dawał Percivalowi sygnały by rozbroił kuzyna. am tego uczynić nie mógł bo zajęty był utrzymaniem pionu - swojego i Deimosa.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie odpowiedział Adrienowi od razu, w pierwszej chwili autentycznie przekonany, że niechcący go uraził; zawiesił spojrzenie na twarzy czarodzieja, już układając w myślach jakieś sensowne sprostowanie i dopiero krótkie żartuję spowodowało, że odetchnął głębiej. Zaśmiał się krótko w odpowiedzi na klepnięcie w plecy, podążając za nim już spokojniej, choć od czasu do czasu zerkał w jego kierunku kontrolnie, tak na wszelkie wypadek. Nie to, żeby się go bał, rzadko kiedy odczuwał bojaźń przed innymi ludźmi, ale nie potrafił stłamsić odruchowego szacunku, jaki uzdrowiciel wokół siebie roztaczał, mimo całkiem swobodnej (pozornie?) postawy i przyjaznego nastawienia. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że to właśnie ten człowiek wychował Inarę – i wiedział już, skąd wzięła się u niej ta prawda w spojrzeniu, i ta wibrująca wśród wypowiadanych słów szczerość. – Nie śmiałbym w nie wątpić, lor… Adrienie – poprawił się, bo właściwie mimo wszystko to starszy czarodziej prowadził ich obydwu przez kolejne korytarze. I to całkiem skutecznie, może nie licząc nieplanowanego przystanku przy zadymionym pokoju pełnym… driad.
Ton dobiegającego zza drzwi łazienki głosu lekko go zaalarmował (podobnie jak nietęgie miny umykających goblińskich pracowników kasyna), ale nic nie powiedział, przystając z boku i – zgodnie ze słowami Adriena – czekając. Zachowując wyraz twarzy względnie opanowany, chociaż sytuacja z każdą chwilą bawiła go coraz bardziej. Nie parsknął jednak ani na widok wypadających z zawiasów drzwi, ani na dźwięk krzyków Deimosa, w ramach uspokojenia wyobrażając sobie reakcję szanownej lady Nott, gdy całą trójką zjawią się w końcu w jej rezydencji. – Do usług – mruknął cicho, obserwując bohaterską wędrówkę przez łazienkę wyraźnie pijanego lorda Carrowa. Prawdę mówiąc nie miał pojęcia, w jaki sposób jego obecność miałaby przysłużyć się logicznemu wyjaśnieniu tego stanu komukolwiek (miał nadzieję, że mimo wszystko uda im się doprowadzić arystokratę do stanu względnej używalności zanim postanowią użyć pozostawionego dla nich świstoklika – podróże tym środkiem transportu i bez upojenia alkoholowego potrafiły w końcu zafundować niezapomniane wrażenia żołądkowe, strach pomyśleć, czym poskutkowałyby w zestawieniu z… no, z tym), ale nie skomentował tego w żaden sposób.
Widząc znaki dawane mu przez Adriena, zawahał się na moment, w pierwszej chwili mając zamiar rzucić rozbrajające zaklęcie, ale finalnie uznał, że Deimos i tak nie za bardzo wiedział, co się wokół niego działo (a nawet jeśli, to było mu raczej wszystko jedno), więc nie było sensu wyważać zamkniętych drzwi. I wyciągnął rękę, zapobiegawczo wysuwając z kieszeni jego czarodziejskiej szaty różdżkę. Przełożył ją do drugiej ręki, tą wolną zarzucając sobie na plecy drugie ramię czarodzieja, chcąc choć trochę odciążyć chwiejącego się nieznacznie uzdrowiciela. Gdyby to od niego zależało, przed tym wszystkim potraktowałby jeszcze pijanego lorda solidnym balneo, ale nie ośmielił się tego zaproponować. – Może wyjdziemy na zewnątrz? – rzucił ostrożnie; jeżeli nie wiadro zimnej wody, to może mroźne powietrze okazałoby się dla nich ratunkiem?
A później wszystkie jego starania poszły na marne i parsknął cicho pod nosem, bo wyobraźnia podsunęła mu wizję samego siebie, próbującego wytłumaczyć Inarze, dlaczego zarówno on, jak i jej ojciec, spóźnili się na noworoczny Sabat.
Ton dobiegającego zza drzwi łazienki głosu lekko go zaalarmował (podobnie jak nietęgie miny umykających goblińskich pracowników kasyna), ale nic nie powiedział, przystając z boku i – zgodnie ze słowami Adriena – czekając. Zachowując wyraz twarzy względnie opanowany, chociaż sytuacja z każdą chwilą bawiła go coraz bardziej. Nie parsknął jednak ani na widok wypadających z zawiasów drzwi, ani na dźwięk krzyków Deimosa, w ramach uspokojenia wyobrażając sobie reakcję szanownej lady Nott, gdy całą trójką zjawią się w końcu w jej rezydencji. – Do usług – mruknął cicho, obserwując bohaterską wędrówkę przez łazienkę wyraźnie pijanego lorda Carrowa. Prawdę mówiąc nie miał pojęcia, w jaki sposób jego obecność miałaby przysłużyć się logicznemu wyjaśnieniu tego stanu komukolwiek (miał nadzieję, że mimo wszystko uda im się doprowadzić arystokratę do stanu względnej używalności zanim postanowią użyć pozostawionego dla nich świstoklika – podróże tym środkiem transportu i bez upojenia alkoholowego potrafiły w końcu zafundować niezapomniane wrażenia żołądkowe, strach pomyśleć, czym poskutkowałyby w zestawieniu z… no, z tym), ale nie skomentował tego w żaden sposób.
Widząc znaki dawane mu przez Adriena, zawahał się na moment, w pierwszej chwili mając zamiar rzucić rozbrajające zaklęcie, ale finalnie uznał, że Deimos i tak nie za bardzo wiedział, co się wokół niego działo (a nawet jeśli, to było mu raczej wszystko jedno), więc nie było sensu wyważać zamkniętych drzwi. I wyciągnął rękę, zapobiegawczo wysuwając z kieszeni jego czarodziejskiej szaty różdżkę. Przełożył ją do drugiej ręki, tą wolną zarzucając sobie na plecy drugie ramię czarodzieja, chcąc choć trochę odciążyć chwiejącego się nieznacznie uzdrowiciela. Gdyby to od niego zależało, przed tym wszystkim potraktowałby jeszcze pijanego lorda solidnym balneo, ale nie ośmielił się tego zaproponować. – Może wyjdziemy na zewnątrz? – rzucił ostrożnie; jeżeli nie wiadro zimnej wody, to może mroźne powietrze okazałoby się dla nich ratunkiem?
A później wszystkie jego starania poszły na marne i parsknął cicho pod nosem, bo wyobraźnia podsunęła mu wizję samego siebie, próbującego wytłumaczyć Inarze, dlaczego zarówno on, jak i jej ojciec, spóźnili się na noworoczny Sabat.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Z niemałym zdziwieniem odkrywa, że nie poznaje dziś Fobosa, zresztą czy on nie mial siedzieć z synami na prywatnych obiadach u pani Królowej Anglii? Chwalił sie przeszło cały tydzien, wybierał kolejny strój, a w końcu i tak za plus jeden mial tylko synów. Albo i aż synów, wszak to młode Carrowy, nieważne, że czarni. Ale jakoś stoi obok Adriena i Carrow sie także do niego uśmiecha.
- Fobosie, cóż to za brak kieliszka w twej dłoni- trąca ramię Percivala, ale ten juz go pod nie schował i nie ma co mówić, bo jest wygodnie. Carrow spogląda otepialo na nie-brata. - Widzisz, mówiłem ci Fobosie, żebyś brał sie za nowa nianke synów, w końcu wygladasz lepiej i chyba nawet trochę ci sie przytyło, hehe- wycharczal mu gratulacje do ucha, biedny Nott, ale może niech zacznie poznawać Carrowow zanim sie wplacze w to małżeństwo z bożej łaski. Ale z takimi informacjami jak teraz to juz nawet nie może zrezygnować, przecież co w rodzinie to nie zginie. -Te polkrewki to sa jednak, co? Cynthia też mnie odzywila pięknie, prawie sie we fraku nie zmiescilem - dobrze że dostał pijackiej czkawki, to przestał gadać głupoty.
- To gdzie ta nasza podwozka? A swoją droga nie uwierzycie, ale byłem ostatnio w mugolskim wozie, ależ to było oblesne doświadczenie moi mili, pięć razy sie mylem potem z obawy o zarazki mugologrypą
Oto jest bowiem jedna z rzeczy ewidentnie Carrowowych, czyli hipohondria mugolowata.
- Fobosie, cóż to za brak kieliszka w twej dłoni- trąca ramię Percivala, ale ten juz go pod nie schował i nie ma co mówić, bo jest wygodnie. Carrow spogląda otepialo na nie-brata. - Widzisz, mówiłem ci Fobosie, żebyś brał sie za nowa nianke synów, w końcu wygladasz lepiej i chyba nawet trochę ci sie przytyło, hehe- wycharczal mu gratulacje do ucha, biedny Nott, ale może niech zacznie poznawać Carrowow zanim sie wplacze w to małżeństwo z bożej łaski. Ale z takimi informacjami jak teraz to juz nawet nie może zrezygnować, przecież co w rodzinie to nie zginie. -Te polkrewki to sa jednak, co? Cynthia też mnie odzywila pięknie, prawie sie we fraku nie zmiescilem - dobrze że dostał pijackiej czkawki, to przestał gadać głupoty.
- To gdzie ta nasza podwozka? A swoją droga nie uwierzycie, ale byłem ostatnio w mugolskim wozie, ależ to było oblesne doświadczenie moi mili, pięć razy sie mylem potem z obawy o zarazki mugologrypą
Oto jest bowiem jedna z rzeczy ewidentnie Carrowowych, czyli hipohondria mugolowata.
Piję po raz kolejny. Wzniosły toast za moją przegraną, a wygraną lorda Carrowa. Ponownie czuję pieczenie w przełyku, nie lubię tego. Procenty rozmywają się w gęstej krwi. Mieszają się z osoczem, chcąc mnie ogłupić i skompromitować. Nie dam się ośmieszyć, bez względu na wszystko. Siedzę nieruchomo niczym posąg kiedy kolejna porcja trunku zalewa ciepłe od rąk szkło. Utknąłem w męczącej atmosferze, w dużej mierze milczącej. Niekiedy przecinanej wymuszanymi przez grę słowami, czasem tylko w odległym tle słyszę niewyraźne konwersacje. Spoglądam przez stół na Arsena, który wybudził się z letargu i zaczął grać. Lord Black wstaje od stołu, gra chyli się ku końcowi. Bębnię zniecierpliwiony palcami o zieleń blatu, bez większego zainteresowania śledząc poczynania panów wokół. Nie miałem już okazji do rywalizacji, krupier zamyka ostatnie rozdanie. Poruszam się niespokojnie na krześle, żałując, że nie zdołałem wygrać. Jestem posiadaczem mniejszej ilości szczęścia, nie szkodzi, o ile nadal jestem trzeźwy. Niewielu z nas zostało z niezmąconymi procentami umysłami. Uśmiecham się do siebie w duchu, piersiówka i tak na nic by mi się nie zdała. Gdyby była eliksiroodporna - to co innego, pewności nie mam. Odzywa się do mnie lord Carrow pytając o krewnego, o którym nic nie wiem. Uprzejmie wyginam kąciki ust nieznacznie do góry.
- Niestety nie mam żadnych wieści od mojego drogiego kuzyna - mówię spokojnie, głośno, byleby mnie tylko usłyszał. Zaraz i tak znika w innym towarzystwie, nie zatrzymuję go. Przechwytuję uważne spojrzenie Arsena dostrzegając w nim alkoholowe ogniki. Ściskam na pożegnanie rękę Caesara i wstaję od stołu. Slughorn idzie w moje ślady, bez słowa opuszczamy towarzystwo korzystając ze świstoklika. Oby treść żołądkowa została niezmiennie na swoim miejscu.
zt.
- Niestety nie mam żadnych wieści od mojego drogiego kuzyna - mówię spokojnie, głośno, byleby mnie tylko usłyszał. Zaraz i tak znika w innym towarzystwie, nie zatrzymuję go. Przechwytuję uważne spojrzenie Arsena dostrzegając w nim alkoholowe ogniki. Ściskam na pożegnanie rękę Caesara i wstaję od stołu. Slughorn idzie w moje ślady, bez słowa opuszczamy towarzystwo korzystając ze świstoklika. Oby treść żołądkowa została niezmiennie na swoim miejscu.
zt.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zabawa, zabawa i po zabawie - którą Tristan zakończył w zaskakująco trzeźwym stanie, nie planował tego. Miał ochotę wypić nieprzyzwoitą ilość alkoholu, lecz kolejki, jak na złość, omijały go zbyt często. Dlatego też - nim wstał od stołu - wypił kolejną szklankę, do dna, zachłystując się kojącym szumem w głowie, lekkością myśli. Skinął głową trójce zwycięzców, gratulując szczęścia, po czym wstał i wolnym, lekko chwiejnym ruchem skierował się do krzesełka, przy którym goblin zostawił monetę. Kątem oka zerknął na Carrowa mylącego Notta z własnym bratem, z lekkim ukłuciem zazdrości; ale nie było tego złego, czego nie dało się nadrobić, w jej posiadłości z pewnością nietrudno będzie o kieliszek czegoś mocniejszego... Odprowadzał spojrzeniem kolejno znikających czarodziejów, zniknął Mortimer, Lorne'a nie dostrzegał, aż w końcu nadeszła kolej również na niego. Bez zawahania uchwycił w dłoń złotą monetę, kiedy poczuł w żołądku niepokojące szarpnięcie, zdecydowanie mało przyjemne, jak na stan beztroskiego upojenia. Niech zabawa trwa dalej; przedstawienie musi grać.
Nie myślał zbyt wiele o tym, co działo się u kobiet - których towarzystwo właściwie zajmowało go bardziej, niż towarzystwo dżentelmenów. Wierzył jednak, że i dla nich lady Nott przygotowała ciekawą zabawę na ten okres... oczekiwania. Dopiero teraz jego myśli pomknęły do Evandry, do sióstr, do matki, matki, szlag jasny, niech go zobaczy w takim stanie... Westchnięcie przerodziło się w grymas, kiedy świstoklik porwał go do Hampton Court.
[zt]
Nie myślał zbyt wiele o tym, co działo się u kobiet - których towarzystwo właściwie zajmowało go bardziej, niż towarzystwo dżentelmenów. Wierzył jednak, że i dla nich lady Nott przygotowała ciekawą zabawę na ten okres... oczekiwania. Dopiero teraz jego myśli pomknęły do Evandry, do sióstr, do matki, matki, szlag jasny, niech go zobaczy w takim stanie... Westchnięcie przerodziło się w grymas, kiedy świstoklik porwał go do Hampton Court.
[zt]
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Adrien pokiwał głową przytakująco na myśl Pecivala. Deimosowi zdecydowanie potrzebował świeżego powietrza, zresztą - nie on jeden. Adrien wymienił klika słów jeszcze z goblinami coby nie robić wstydu nazwisku swojemu, jak i nottowskiemu, bo tak uciekać bez słowa z miejsca zbrodni się arystokracie nie godzi.
Potem Carrow przy współpracy z zięciem swym wyciągnął na chwilę Deimosa na świeże powietrze. Uzdrowiciel nie potrafił kryć rozbawienia, gdy to kuzyn z Foboem pomylił Notta.
- Wyrwałeś mu Deimosie i kielich, i butelkę, a potem wychłeptałeś wszytko niczym ciotka Beatrix poncz w te święta. - Poinstruował kochanego kuzyna prawdę trochę naginając. Zaraz jednak się nachmurzył i na niego pogniewał - Szanuj ty łachudro jedna sakrament małżeństwa. Nie zachęcaj do zdrady! Wiesz dobrze, że córkę mam na wydaniu, a ty takie rzeczy przy mnie mówisz. No ale mów sobie, mów! Jak taki odważny jesteś i chcesz bym przypomniał i tobie, i TWOJEMU bratu naszą wspólną pogadankę na polowaniu. - Pogroził, dając się ponieść nieco emocjom i wydobywając z siebie karcący ton. Mimo wszytko alkohol lejce kontroli mu nieco popuścił. Co zrobić. Chrząknął, chcąc przywrócić się do porządku bo doprawdy bolało go bardzo, jak widział nieszczęścia jakie dotykają rodowe małżeństwa i myśl, że i jego Inarka może mieć pod górkę...Bał się tego i strach ten na chwilę przemkną mu po twarzy. Chciał wszak tylko jej szczęścia, a skąd miał pewność, że towarzyszący mu nieznajomy, któremu odda córkę będzie w stanie jej je zapewnić?
- Może ci się śniło, Deimosie? Bo kto byłby taki dzielny by do wozu cie wepchnąć? - Zażartował chcąc oddalić te gniewne i te bojaźliwe myśli. Jednocześnie sadzał przy tym kuzyna na ławie. Mróz przyjemnie, trzeźwiąco szczypał w poliki. Adrien poprawił mu nieco frak i pochylając się nad nim trzepał mu boczne kieszenie. Chciał wetknąć kuzynowi papierosa w usta by trudniej mu było mówić głupoty i żeby jakoś się sobą zajął.
- Wszytko to tej nocy planowałeś, niczym piec, wypalić? - Napomknął nieco pijacko, gdy to najpierw z Deimosa wytrzepał papierosy, zaraz potem cygara. Podsuną mu pod nos do wyboru tytoń we wszelakiej formie by sobie wetknął w dziób swój zapijaczony i wietrzał grzecznie. - A ty, Drogi Percivalu, palisz? Chcesz się poczęstować - Spytał, proponował i wyciągnął w stronę zięcia arsenał kuzyna. Odmówi? Przyszłemu teściowi? Gdy ten tak go wzrokiem świdruje?
Potem Carrow przy współpracy z zięciem swym wyciągnął na chwilę Deimosa na świeże powietrze. Uzdrowiciel nie potrafił kryć rozbawienia, gdy to kuzyn z Foboem pomylił Notta.
- Wyrwałeś mu Deimosie i kielich, i butelkę, a potem wychłeptałeś wszytko niczym ciotka Beatrix poncz w te święta. - Poinstruował kochanego kuzyna prawdę trochę naginając. Zaraz jednak się nachmurzył i na niego pogniewał - Szanuj ty łachudro jedna sakrament małżeństwa. Nie zachęcaj do zdrady! Wiesz dobrze, że córkę mam na wydaniu, a ty takie rzeczy przy mnie mówisz. No ale mów sobie, mów! Jak taki odważny jesteś i chcesz bym przypomniał i tobie, i TWOJEMU bratu naszą wspólną pogadankę na polowaniu. - Pogroził, dając się ponieść nieco emocjom i wydobywając z siebie karcący ton. Mimo wszytko alkohol lejce kontroli mu nieco popuścił. Co zrobić. Chrząknął, chcąc przywrócić się do porządku bo doprawdy bolało go bardzo, jak widział nieszczęścia jakie dotykają rodowe małżeństwa i myśl, że i jego Inarka może mieć pod górkę...Bał się tego i strach ten na chwilę przemkną mu po twarzy. Chciał wszak tylko jej szczęścia, a skąd miał pewność, że towarzyszący mu nieznajomy, któremu odda córkę będzie w stanie jej je zapewnić?
- Może ci się śniło, Deimosie? Bo kto byłby taki dzielny by do wozu cie wepchnąć? - Zażartował chcąc oddalić te gniewne i te bojaźliwe myśli. Jednocześnie sadzał przy tym kuzyna na ławie. Mróz przyjemnie, trzeźwiąco szczypał w poliki. Adrien poprawił mu nieco frak i pochylając się nad nim trzepał mu boczne kieszenie. Chciał wetknąć kuzynowi papierosa w usta by trudniej mu było mówić głupoty i żeby jakoś się sobą zajął.
- Wszytko to tej nocy planowałeś, niczym piec, wypalić? - Napomknął nieco pijacko, gdy to najpierw z Deimosa wytrzepał papierosy, zaraz potem cygara. Podsuną mu pod nos do wyboru tytoń we wszelakiej formie by sobie wetknął w dziób swój zapijaczony i wietrzał grzecznie. - A ty, Drogi Percivalu, palisz? Chcesz się poczęstować - Spytał, proponował i wyciągnął w stronę zięcia arsenał kuzyna. Odmówi? Przyszłemu teściowi? Gdy ten tak go wzrokiem świdruje?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
przepraszam, zmuliłam.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy pijany Deimos pomylił go z własnym bratem, ale przezornie postanowił nie wyprowadzać go z błędu; nie był pewien, czy miał ochotę na wchodzenie w wątpliwe pod względem merytorycznym dywagacje na temat własnej tożsamości, dlatego w trakcie całej drogi z toalety na zewnątrz milczał, pozwalając lordowi wyrzucać z siebie kolejne słowa, przerywane od czasu do czasu niekontrolowanymi czknięciami. On również rzucił kilka zdań przeprosin w kierunku goblinów, mając szczerą nadzieję, że jego udział w zdemolowaniu mienia kasyna (łazienka wyglądała odrobinę, jakby ktoś potraktował ją nieudaną bombardą) nie dojdzie uszu ciotki; już słyszał grzmiącą w oddali przemowę ojca, która bardzo szybko przeszłaby od rzeczywistego problemu do zrzędzenia na temat jego mało salonowych zainteresowań i przeciągającego się stanu kawalerstwa). Nie wtrącał się też w rozmowę między kuzynami, skupiając się bardziej na utrzymaniu pionu (mimo że prowadzili Deimosa obaj, to miał wrażenie, że i samego Adriena co jakiś czas znosiło lekko na lewo) i dopiero gdy czarodziej siedział już bezpiecznie (i w miarę stabilnie) na przyprószonej śniegiem ławie, pozwolił sobie na odetchnięcie.
W pierwszej chwili miał zamiar odmówić, jednak finalnie przytaknął, biorąc od lorda Carrowa papierosa. Gdy chciał go odpalić, zorientował się, że wciąż trzyma w ręce zarekwirowaną różdżkę; zawahał się przez sekundę, ale stwierdziwszy, że to jeszcze nie jest dobra pora na wyposażenie kołyszącego się mężczyzny w broń szerokiego rażenia (a wiedział już, że nawet pod wpływem sporej dawki alkoholu potrafił wykrzesać z siebie trochę niszczycielskiej magii), schował ją do kieszeni własnej szaty. Wyłuskał z niej za to zapalniczkę (odruchowo; nie zastanowił się, że ten mugolski wynalazek może wywołać u któregokolwiek z towarzyszących mu arystokratów uniesienie brwi) i zapalił papierosa, uprzednio oferując ogień Adrienowi. – Magia lecznicza nie zna jakiegoś zaklęcia trzeźwiącego? – zapytał, wydmuchując z ust kłąb szarego dymu, który zmieszał się z tym, wywołanym działaniem mroźnego powietrza; no tak, nie zabrał z kasyna płaszcza. Chłód i na niego działał jednak co najmniej kojąco, bo mimo że nie wypił wiele, miał wrażenie, że umysł miał zamglony. Może nawdychał się ziejących od Deimosa oparów. Stał tam przez moment, zerkając to na niego, to na uzdrowiciela, i całkiem poważnie zastanawiając się, jakim cudem przetransportują pijanego w sztok czarodzieja tak, żeby nikomu przy tym nie stała się krzywda.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy pijany Deimos pomylił go z własnym bratem, ale przezornie postanowił nie wyprowadzać go z błędu; nie był pewien, czy miał ochotę na wchodzenie w wątpliwe pod względem merytorycznym dywagacje na temat własnej tożsamości, dlatego w trakcie całej drogi z toalety na zewnątrz milczał, pozwalając lordowi wyrzucać z siebie kolejne słowa, przerywane od czasu do czasu niekontrolowanymi czknięciami. On również rzucił kilka zdań przeprosin w kierunku goblinów, mając szczerą nadzieję, że jego udział w zdemolowaniu mienia kasyna (łazienka wyglądała odrobinę, jakby ktoś potraktował ją nieudaną bombardą) nie dojdzie uszu ciotki; już słyszał grzmiącą w oddali przemowę ojca, która bardzo szybko przeszłaby od rzeczywistego problemu do zrzędzenia na temat jego mało salonowych zainteresowań i przeciągającego się stanu kawalerstwa). Nie wtrącał się też w rozmowę między kuzynami, skupiając się bardziej na utrzymaniu pionu (mimo że prowadzili Deimosa obaj, to miał wrażenie, że i samego Adriena co jakiś czas znosiło lekko na lewo) i dopiero gdy czarodziej siedział już bezpiecznie (i w miarę stabilnie) na przyprószonej śniegiem ławie, pozwolił sobie na odetchnięcie.
W pierwszej chwili miał zamiar odmówić, jednak finalnie przytaknął, biorąc od lorda Carrowa papierosa. Gdy chciał go odpalić, zorientował się, że wciąż trzyma w ręce zarekwirowaną różdżkę; zawahał się przez sekundę, ale stwierdziwszy, że to jeszcze nie jest dobra pora na wyposażenie kołyszącego się mężczyzny w broń szerokiego rażenia (a wiedział już, że nawet pod wpływem sporej dawki alkoholu potrafił wykrzesać z siebie trochę niszczycielskiej magii), schował ją do kieszeni własnej szaty. Wyłuskał z niej za to zapalniczkę (odruchowo; nie zastanowił się, że ten mugolski wynalazek może wywołać u któregokolwiek z towarzyszących mu arystokratów uniesienie brwi) i zapalił papierosa, uprzednio oferując ogień Adrienowi. – Magia lecznicza nie zna jakiegoś zaklęcia trzeźwiącego? – zapytał, wydmuchując z ust kłąb szarego dymu, który zmieszał się z tym, wywołanym działaniem mroźnego powietrza; no tak, nie zabrał z kasyna płaszcza. Chłód i na niego działał jednak co najmniej kojąco, bo mimo że nie wypił wiele, miał wrażenie, że umysł miał zamglony. Może nawdychał się ziejących od Deimosa oparów. Stał tam przez moment, zerkając to na niego, to na uzdrowiciela, i całkiem poważnie zastanawiając się, jakim cudem przetransportują pijanego w sztok czarodzieja tak, żeby nikomu przy tym nie stała się krzywda.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
- Ta stara pijaczka kiedyś się doigra i złapie nie za ten kufel co chciała - mamrocze Deimos, zaraz znów intonując wyżej niż powinien - Zwykłym sokiem pomarańczowym jej wypierzemy gardlo! - i zatacza się ze śmiechu. Jest przekonany, że obok ma Fobosa, swojego powiernika jedynego jednego. A nie jakiegoś Notta, co niewiadomo, czy sie nie rozmyśli ze ślubu jak wszyscy jego bracia.
- Oj spokojnie Adrienie Lordzie Carrow - sie obruszył, że na niego sie gniewa ten kuzynek kochany - Spójrz tylko na Fobosa i pomnij, że już cztery lata mineły jak jego żona nie żyje, chyba może się zabawić od czasu do czasu, he?? Tobie też by sie przydało!
Nie no oczywiście, gdyby się okazało, że pan Nott byłby nie szlachetny dla panny Inary, to miałby do czynienia nie tylko z Adrienem, ale całą armią Carrowów. Wszak wszyscy uwielbiają Inarę!
Kręci głową w odpowiedzi na to, że tylko w śnie podróżował.
- Ja sam! - chwali się bijąc się w pierś - Musiałem jakoś wrócić do domu, a żaden magiczny szofer sie nie pojawił - wzrusza ramionami i wyrzuca rece w górę. No jasne, przecież można bybyło to inaczej załatwić. Ale to było jakiś kwadrans po tym jak prawie umarł.
-To bedzie długa noc Adrienie, bardzo długa - mruczy w odpowiedzi, jak dobrze, że dostał do ust życiodajny dym, co ukoi jego rozkołotane myśli. Papierosy jednak przelatują przed jego nosem i Deimos na chwilę otrzeźwiał, bo każdy ma takie przebłyski. Widzi nie Fobosa, ale Notta. Klepnął go w kolano. - O, pan lord Nott też przyszedł na pogawędkę - tamten jednak zapala papierosa czymś dziwnym, jakby harmonijką, ale z jednej strony sikającą ogniem. Szturchnął Adriena - Widzisz, nawet pan lord Nott narzeczony panny młodej twojej córci lubi zajarać
Ten wesołkowaty ton musi zniknąć, bo już honoru nigdy Deimos nie odzyska.
W każdym razie pali sobie i dobrze mu.
- Oj spokojnie Adrienie Lordzie Carrow - sie obruszył, że na niego sie gniewa ten kuzynek kochany - Spójrz tylko na Fobosa i pomnij, że już cztery lata mineły jak jego żona nie żyje, chyba może się zabawić od czasu do czasu, he?? Tobie też by sie przydało!
Nie no oczywiście, gdyby się okazało, że pan Nott byłby nie szlachetny dla panny Inary, to miałby do czynienia nie tylko z Adrienem, ale całą armią Carrowów. Wszak wszyscy uwielbiają Inarę!
Kręci głową w odpowiedzi na to, że tylko w śnie podróżował.
- Ja sam! - chwali się bijąc się w pierś - Musiałem jakoś wrócić do domu, a żaden magiczny szofer sie nie pojawił - wzrusza ramionami i wyrzuca rece w górę. No jasne, przecież można bybyło to inaczej załatwić. Ale to było jakiś kwadrans po tym jak prawie umarł.
-To bedzie długa noc Adrienie, bardzo długa - mruczy w odpowiedzi, jak dobrze, że dostał do ust życiodajny dym, co ukoi jego rozkołotane myśli. Papierosy jednak przelatują przed jego nosem i Deimos na chwilę otrzeźwiał, bo każdy ma takie przebłyski. Widzi nie Fobosa, ale Notta. Klepnął go w kolano. - O, pan lord Nott też przyszedł na pogawędkę - tamten jednak zapala papierosa czymś dziwnym, jakby harmonijką, ale z jednej strony sikającą ogniem. Szturchnął Adriena - Widzisz, nawet pan lord Nott narzeczony panny młodej twojej córci lubi zajarać
Ten wesołkowaty ton musi zniknąć, bo już honoru nigdy Deimos nie odzyska.
W każdym razie pali sobie i dobrze mu.
Przegrał. Co miał powiedzieć? Jednak na szczęście nie była to sromotna klęska, a pieniędzy miałby jeszcze na całe lata takiej gry. Cieszył się, że ta partyjka jednak dobiegła końca. Nie wiedział, ile jeszcze wytrzymałby te rzucane przy stole uwagi. Niektóre wyraźnie obojętne, inne znane jedynie grupie, a cała reszta przesączona dziwnym jadem. Jak było widać większość zaproszonych gości zdecydowanie nie była w nastroju do świętowania nowego roku. A przynajmniej nie w towarzystwie takim jak tutaj. Zdecydowanie też nie wytrzymałby większej ilości alkoholu. Nie tylko ze względu na to, że zaczęło mu i to nawet bardzo szumieć w głowie, ale procenty nie wpływały dobrze na kogoś, kto chorował na Klątwę Ondyny. Szkoda tyko że pani domu nie liczyła się z tym, gdy nakazała zapewne i jego kuzynce pić karniaki. Pogratulował zwycięzcom podniesieniem kieliszka w ciszy, ale zaraz odstawił go z powrotem na blat stołu. Nie potrzebował niczego więcej. Chciał jedynie chwilę posiedzieć. Dookoła niego znikali goście przenosząc się do posiadłości w mgnieniu oku. Na samą myśl o podróży świstoklikiem uścisnęło go w żołądku, a gdy nadeszła jego kolej, pokręcił głową ze zniesmaczeniem. A więc zabawa dopiero się rozpoczynała. Zapewne miał żałować tego wieczoru.
| zt
| zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Ja...jak chce się zabawić to odwiedzam oddział Wypadków Przedmiotowych. Bardziej lukratywne zajęcie. Raz w tygodniu... - zaśmiał się z rozbawieniem - ...co najmniej raz w tygodniu mamy przypadek nieudanego Acus. Plaga nieudolnych szwaczy nasila się wraz ze zbliżającymi się okazjami. Huh, odświętny strój szyty DO miary - aż kusi powiedzieć! - pośmieszkował pod wąsem chcąc nieco ten niewygodny temat zabaw odsunąć. Być może to przez wyjątkowo konserwatywny pogląd albo też przez silne poczucie lojalności uzdrowiciel miał wyjątkowo krytyczne podejście do takiego postrzegania bliskości dwojga ludzi. Sprowadzanie tego do poziomu gry planszowej, która miała bawić i sprawiać przyjemność było jego zdaniem bardzo niesmaczne. Wolał więc nie brnąć i uniknąć dalszej dyskusji by humoru sobie nie psuć. Wystarczyło i tak, że przez to całe niewielkie zamieszanie on sam zapomniał się trochę i złapał na tym, że frustrację lekką związaną z zamążpójściem Inary uzewnętrzniał w obecności sprawcy. Wszystko przez te deimosowe bzdurki w których to mieszał Fobosa z Percym! Czujność to Adriena mordowało no ale trudno. Faux pas. Ale raczej nie groźne bo Nott zły zdawał się nie być. Dzielnie ignorował najwyraźniej wszystko. Swój chłop!
Uzdrowiciel skinął sugestywnie głową na znak, że Nott dobrze robi nie oddając różdżki Deimosowi. Niech kuzynek się jeszcze powietrzy.
Zaśmiał się z głebi serca.
- Dla ciebie, Lordzie Carrow, może się jednak okazać krutsza niż się mogłoby wydawać. - Zaśmieszkował sobie tytułując żartobliwie kuzyna tak jak to mieli w zwyczaju po alkoholu. No bo cóż, nie dało się nie odnieść wrażenia, że Deimos wyglądał jakby za moment miałby się zwinąć w kulkę i zapaść w letarg. - Młodość nie wieczność, wątroba nie cedzak, hehe. - śmieszny ten kuzynek. Ciekawe czy Inarka też się dobrze bawi i na pyszczek zdołał jej wypłynąć ten jej uśmieszek...
- Hmp, cóż...konkretnego zaklęcia nie ma bo skutki działania alkoholu na organizm, zwłaszcza po takim czasie, ciężko usunąć. Objawowo poczarować by można. Nawodnić, potem coś regenerującego...Lecz osobiście różki dotykać obecnie nie mam zamiaru, bo ten...sam jestem obecnie troszkę ciepły, a pomagać nie szkodzić przysięgałem. A i Megarka by się pewnie by skrzywiła, gdyby przypadkiem kuzyn dostałby trzeciej ręki, chociaż prędzej pomarłaby najpierw ze śmiechu, huh. - dywagował bo pewny co do tego nie był. Potem poczęstował Notta papierosem. Pokiwał przecząco głową gdy mu ogień Percy podsunął nieco intrygując czarodzieja tym, że Nott używał mugolskich wynalazków? Kolejne słowa Deimosa nieco więcej zdradzały dlaczego.
- Ja w tym przyjemności nie znajduję, a i dobrze wiesz, że i za modą nie podążam na tyle by się zmuszać. - No ale cóż, przecież nie zabroni młodym orać sobie grabiami gardzieli. Prawda?
Uzdrowiciel skinął sugestywnie głową na znak, że Nott dobrze robi nie oddając różdżki Deimosowi. Niech kuzynek się jeszcze powietrzy.
Zaśmiał się z głebi serca.
- Dla ciebie, Lordzie Carrow, może się jednak okazać krutsza niż się mogłoby wydawać. - Zaśmieszkował sobie tytułując żartobliwie kuzyna tak jak to mieli w zwyczaju po alkoholu. No bo cóż, nie dało się nie odnieść wrażenia, że Deimos wyglądał jakby za moment miałby się zwinąć w kulkę i zapaść w letarg. - Młodość nie wieczność, wątroba nie cedzak, hehe. - śmieszny ten kuzynek. Ciekawe czy Inarka też się dobrze bawi i na pyszczek zdołał jej wypłynąć ten jej uśmieszek...
- Hmp, cóż...konkretnego zaklęcia nie ma bo skutki działania alkoholu na organizm, zwłaszcza po takim czasie, ciężko usunąć. Objawowo poczarować by można. Nawodnić, potem coś regenerującego...Lecz osobiście różki dotykać obecnie nie mam zamiaru, bo ten...sam jestem obecnie troszkę ciepły, a pomagać nie szkodzić przysięgałem. A i Megarka by się pewnie by skrzywiła, gdyby przypadkiem kuzyn dostałby trzeciej ręki, chociaż prędzej pomarłaby najpierw ze śmiechu, huh. - dywagował bo pewny co do tego nie był. Potem poczęstował Notta papierosem. Pokiwał przecząco głową gdy mu ogień Percy podsunął nieco intrygując czarodzieja tym, że Nott używał mugolskich wynalazków? Kolejne słowa Deimosa nieco więcej zdradzały dlaczego.
- Ja w tym przyjemności nie znajduję, a i dobrze wiesz, że i za modą nie podążam na tyle by się zmuszać. - No ale cóż, przecież nie zabroni młodym orać sobie grabiami gardzieli. Prawda?
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kasyno Crockfords
Szybka odpowiedź