Kasyno Crockfords
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kasyno Crockfords
Najstarsze kasyno Anglii działa prężnie od przeszło trzystu lat; obsługa baczy, by do środka nie wyszły osobistości niepożądane, nieodpowiednio ubrane, nieobyte, czy mniej majętne. Zbiera się w nim śmietanka towarzyska Londynu. Wystrój wnętrza ukierunkowany jest na zamożnych gości; elegancki, drogi, ociekający luksusem.
Niegdyś przyjmowano tu wszystkich, również mugoli – teraz jednak wszystkie sale są przeznaczone tylko i wyłącznie dla czarodziejów. Zaklęcia ochronne, które wcześniej maskowały niektóre pomieszczenia przed wzrokiem niemagicznych, zostały zdjęte. Kasyno nie cieszy się jednak taką popularnością jak przed wojną, niewielu może pozwolić sobie na przywilej trwonienia pieniędzy na hazard.
Goblińscy krupierzy bacznie przyglądają się gościom i uważnie patrzą im na ręce podczas gier, kelnerzy roznoszą drinki, zręcznie lawirując pomiędzy stolikami. W Crockfords można zagrać w karty, kości, czy czarodziejską ruletkę. W powietrzu unosi się gęsty, drażniący zapach nikotyny, a przy ścianach czujne oko dostrzeże kilku milczących czarodziejów, zapewne pełniących funkcje dyskretnych ochroniarzy tego miejsca.
Niegdyś przyjmowano tu wszystkich, również mugoli – teraz jednak wszystkie sale są przeznaczone tylko i wyłącznie dla czarodziejów. Zaklęcia ochronne, które wcześniej maskowały niektóre pomieszczenia przed wzrokiem niemagicznych, zostały zdjęte. Kasyno nie cieszy się jednak taką popularnością jak przed wojną, niewielu może pozwolić sobie na przywilej trwonienia pieniędzy na hazard.
Goblińscy krupierzy bacznie przyglądają się gościom i uważnie patrzą im na ręce podczas gier, kelnerzy roznoszą drinki, zręcznie lawirując pomiędzy stolikami. W Crockfords można zagrać w karty, kości, czy czarodziejską ruletkę. W powietrzu unosi się gęsty, drażniący zapach nikotyny, a przy ścianach czujne oko dostrzeże kilku milczących czarodziejów, zapewne pełniących funkcje dyskretnych ochroniarzy tego miejsca.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:31, w całości zmieniany 5 razy
Przypuszczał, ze wraz z jego przybyciem, czy raczej objawieniem się wśród snobistycznych ludzi, wywoła zdziwienie u wielu osób. Barry miał nadzieję, że ktokolwiek to będzie organizować, przypadkiem spali jego imienne zaproszenie tak, by mógł iść bawić się swobodnie w Dolinie Godryka. Z dala od prawdziwych bałwanów, które ulepiły najstarsze, już świętej pamięci osoby. Chyba że to jest praca matki natury, to powinno się jej przypomnieć, że niektórym - dobra, większości brakuje siódmej klepki.
Także nie potrzebował dodatkowej pary uszów, czy legilimencji, by wiedzieć, że część osób zwróciło uwagę na jego niecodzienny strój, w którym czuje się jak jakiś manekin. Wystawił się na istne pośmiewisko, w którym czuł się bardzo niewygodnie, lecz miał nadzieję, że może inne waśnie, czy nawet żałoba po Eilis stłumią jego pobyt tutaj, w kasynie. A co on może tutaj przegrać? Nic, bo nic nie ma do zaoferowania. Tylko w tym czuł się bezpiecznie wśród bogaczy, którzy mogą na własne żądanie stać się takim jak on, biednym Weasley'em. Szkoda, że nie można ukoronować przegranego koroną z rudą koroną opatrzoną w futro z lisa. Wyglądałby ... prze...śmiesznie.
Przestał myśleć o koronie dla biedaka i przysiadł się koło swego szwagra. Trudno jest jemu nadal pojąć, że ma teraz Traversów w rodzinie. To nie było złe, no wiadomo. Siostra dostanie szansę, o której zawsze marzyła - byciu szlachcianką. Przynajmniej jej marzenia się spełnią. Uśmiechnął się serdecznie w stronę Glaucusa i skosztował nieco drinku, w których dali nieco Ognistej. Rudzielcowi to pasowało, bo przynajmniej może odpręży się od narastającej góry problemów, która zaczynała się na g, a kończyła na t, bądź zaczynała się na b, a kończyła na t. Jedno i to samo.
- W ogóle skąd ten pomysł, by zmienić termin?- dopytał się rudzielec zaciekawiony. Skąd wpadli na pomysł, by tak szybko robić ten ślub. Nie chcieli poczekać trochę? Przecież miał być w lutym, tak? Co ich nakłoniło, żeby to było akurat teraz, w grudniu, tuż przed świętami, akurat wtedy, kiedy Barry pokłócił się z rodzeństwem i przyszedł na te wesele tylko ze względu na szacunek do własnej rodziny. Żeby nie było, że nie przyszedł, bo wtedy dostałby kolejny wpierdol od Nestora i pewnie wydziedziczenie w pakiecie. A tego pakietu stanowczo nie chciał.
- Gdyby nie narzeczeństwo, pewnie bawiłbym się w dolinie Godryka, gdzie Garrett spędza tegoroczne obchody. Szczerze - mam ochotę stąd wyjść i nie wracać, ale ... obowiązki.- powiedziawszy to, wzruszył ramionami bezradnie i zerknął w stronę baru. Ujrzał kolejne osoby, nawet kolejny pakiet Nottów, z którymi jest pokłócony jak diabli. Serio, Percy, Cassius, Nick... chwila, Burke też przyszedł? Początkowo przeraził się, jak i potem wściekł na samego siebie za bezmyślność, lecz tego nie pokazał po sobie. Nie da się zawładnąć emocjami, jak to było w szpitalu. Tu musi trzymać pozory dla zachowania jakiegokolwiek istniejącego szacunku. Choć i tak połowa osób zgromadzonym widywała jego na nokturnie, o czym Czarownica wspomniała uroczo w numerze. Cholerni dziennikarze. Cholerna Annabelle. Nie powinien jej wtedy w ogóle wpuszczać i rozmawiać o narkotykach. Teraz też i ją ma na głowie, cholerna diablica.
- Kogo obstawiasz, że przegra zakład życia tutaj?- zapytał się z ciekawości Traversa kierując na niego wzrok z baru uśmiechając się wesoło, mimo iż w myślach jeszcze kotłowały się resztki jego prywatnych problemów. W sumie nawet lepiej zająć się myślami, kto dzisiaj przegra. Bo Barry będzie tylko z boku obserwować, no może też i poda karty, ale na pewno nie wrzuci tu ani knuta do gry. Niech inni biednieją, on już to ma za sobą.
Także nie potrzebował dodatkowej pary uszów, czy legilimencji, by wiedzieć, że część osób zwróciło uwagę na jego niecodzienny strój, w którym czuje się jak jakiś manekin. Wystawił się na istne pośmiewisko, w którym czuł się bardzo niewygodnie, lecz miał nadzieję, że może inne waśnie, czy nawet żałoba po Eilis stłumią jego pobyt tutaj, w kasynie. A co on może tutaj przegrać? Nic, bo nic nie ma do zaoferowania. Tylko w tym czuł się bezpiecznie wśród bogaczy, którzy mogą na własne żądanie stać się takim jak on, biednym Weasley'em. Szkoda, że nie można ukoronować przegranego koroną z rudą koroną opatrzoną w futro z lisa. Wyglądałby ... prze...śmiesznie.
Przestał myśleć o koronie dla biedaka i przysiadł się koło swego szwagra. Trudno jest jemu nadal pojąć, że ma teraz Traversów w rodzinie. To nie było złe, no wiadomo. Siostra dostanie szansę, o której zawsze marzyła - byciu szlachcianką. Przynajmniej jej marzenia się spełnią. Uśmiechnął się serdecznie w stronę Glaucusa i skosztował nieco drinku, w których dali nieco Ognistej. Rudzielcowi to pasowało, bo przynajmniej może odpręży się od narastającej góry problemów, która zaczynała się na g, a kończyła na t, bądź zaczynała się na b, a kończyła na t. Jedno i to samo.
- W ogóle skąd ten pomysł, by zmienić termin?- dopytał się rudzielec zaciekawiony. Skąd wpadli na pomysł, by tak szybko robić ten ślub. Nie chcieli poczekać trochę? Przecież miał być w lutym, tak? Co ich nakłoniło, żeby to było akurat teraz, w grudniu, tuż przed świętami, akurat wtedy, kiedy Barry pokłócił się z rodzeństwem i przyszedł na te wesele tylko ze względu na szacunek do własnej rodziny. Żeby nie było, że nie przyszedł, bo wtedy dostałby kolejny wpierdol od Nestora i pewnie wydziedziczenie w pakiecie. A tego pakietu stanowczo nie chciał.
- Gdyby nie narzeczeństwo, pewnie bawiłbym się w dolinie Godryka, gdzie Garrett spędza tegoroczne obchody. Szczerze - mam ochotę stąd wyjść i nie wracać, ale ... obowiązki.- powiedziawszy to, wzruszył ramionami bezradnie i zerknął w stronę baru. Ujrzał kolejne osoby, nawet kolejny pakiet Nottów, z którymi jest pokłócony jak diabli. Serio, Percy, Cassius, Nick... chwila, Burke też przyszedł? Początkowo przeraził się, jak i potem wściekł na samego siebie za bezmyślność, lecz tego nie pokazał po sobie. Nie da się zawładnąć emocjami, jak to było w szpitalu. Tu musi trzymać pozory dla zachowania jakiegokolwiek istniejącego szacunku. Choć i tak połowa osób zgromadzonym widywała jego na nokturnie, o czym Czarownica wspomniała uroczo w numerze. Cholerni dziennikarze. Cholerna Annabelle. Nie powinien jej wtedy w ogóle wpuszczać i rozmawiać o narkotykach. Teraz też i ją ma na głowie, cholerna diablica.
- Kogo obstawiasz, że przegra zakład życia tutaj?- zapytał się z ciekawości Traversa kierując na niego wzrok z baru uśmiechając się wesoło, mimo iż w myślach jeszcze kotłowały się resztki jego prywatnych problemów. W sumie nawet lepiej zająć się myślami, kto dzisiaj przegra. Bo Barry będzie tylko z boku obserwować, no może też i poda karty, ale na pewno nie wrzuci tu ani knuta do gry. Niech inni biednieją, on już to ma za sobą.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nadszedł dzień Sabatu. Travis powoli zapominał o ostatniej porażce dziejącej się w Peak District, lecz nie było to łatwym zadaniem. Nadal miał przed oczami zwęglone ubrania Carla i wywalone na wierzch wnętrzności Nicka. Chodząc po rezerwacie przyłapywał się czasem na strachu. Przypominał sobie szał ratowanej smoczycy, jej przyprawiający o dreszcze ryk pełen bólu. Wszystko skończyło się dobrze, powoli dochodziła do siebie. Jasne, że był zadowolonym z pomocy jaką smok otrzymał, ale całość akcji ratunkowej okazała się być logistyczną tragedią. Zniecierpliwiony pracownik rzucający bez konsultacji zaklęciami dostał naganę z wpisem do akt, co tak naprawdę niczego nie zmieni. Nie wróci to zdrowia pracownikom, nie odbuduje ich zapału do pracy. Greengrass nie mógł się temu dziwić, ale nie poprawiało mu to nastroju w żaden sposób. Dobrze, że przyszła wtedy Lizzy. Miał przynajmniej trochę oparcia. Uniknął kary po wydarzeniu z Luną, uniknął kazań lorda Abbotta. Jedynie ojciec poczuł się w obowiązku naprostowania wybryków syna, który pokornie wszystkiego wysłuchał. Matka wydawała się być niezainteresowana absolutnie niczym co się działo w ich domu. Chłopak dawno się już do tego przyzwyczaił, zbywając to tylko wymownym milczeniem. Nie był głupi, wiedział co się dzieje w domu rodziców, ale nic nie mógł na to poradzić.
Prawdopodobnie jako jeden z niewielu cieszył się na myśl o przyjęciu. Nie chodziło bynajmniej o znalezienie sobie narzeczonej, do tego się nie kwapił woląc obserwować bieg wydarzeń. Miał nadzieję na miło spędzoną noc, pomyślny nowy rok oraz oderwanie myśli od tamtego feralnego dnia. I Leonarda, który od czasu do czasu przewijał się w jego myślach. Zastanawiał się co robi, jak się czuje, chociaż domyślał się prawdy. Że jest mu ciężko, a on, jego brat, nie mógł mu w niczym pomóc. Starał się nie myśleć o tym w ten sposób, ale niestety nie zawsze się dało. Dlatego naprawdę wiele nadziei pokładał w Sabacie. Nawet prawdopodobnie zbyt wiele.
Ubrany w ciemne, odświętne szaty z rodowymi wstawkami zjawił się przed kasynem. Skrzyżował ręce na piersi rozglądając się za kimś znajomym – niestety jak na złość nikt w tym momencie nie przyszedł. Ostatni raz spojrzał na zaśnieżony krajobraz po czym udał się do środka. Jak każdy ofiarował obsłudze swoje imienne zaproszenie oraz palto. Bywał w tym miejscu od czasu do czasu, dlatego można przyjąć, że był zaznajomiony z tym miejscem. Mniej więcej. Rozejrzał się po przybyłych, witając się z mniej lub bardziej znanymi personami. Towarzyszył mu stonowany uśmiech jak gdyby chciał wszystkich oczarować całkiem niezłym humorem. Zatrzymał się przy jednym ze stolików zrozumiawszy, iż trafił na gęstą atmosferę. Nie znał powodu wisielczego humoru zebranych, lecz w mig dopasował się do nich z mimiką. Skinął kelnerowi odbierając swojego drinka i siadając obok Caesara powiększając jeszcze bardziej sporą już grupkę czarodziei.
Nie powiedział nic, tylko również uniósł lekko szklankę w powietrzu, a następnie upił z niej spory łyk. Powoli docierało do niego, że jeżeli chciał poprawić sobie nastrój to trafił pod zły adres. Jednocześnie ciekawił go dalszy rozwój wydarzeń.
Prawdopodobnie jako jeden z niewielu cieszył się na myśl o przyjęciu. Nie chodziło bynajmniej o znalezienie sobie narzeczonej, do tego się nie kwapił woląc obserwować bieg wydarzeń. Miał nadzieję na miło spędzoną noc, pomyślny nowy rok oraz oderwanie myśli od tamtego feralnego dnia. I Leonarda, który od czasu do czasu przewijał się w jego myślach. Zastanawiał się co robi, jak się czuje, chociaż domyślał się prawdy. Że jest mu ciężko, a on, jego brat, nie mógł mu w niczym pomóc. Starał się nie myśleć o tym w ten sposób, ale niestety nie zawsze się dało. Dlatego naprawdę wiele nadziei pokładał w Sabacie. Nawet prawdopodobnie zbyt wiele.
Ubrany w ciemne, odświętne szaty z rodowymi wstawkami zjawił się przed kasynem. Skrzyżował ręce na piersi rozglądając się za kimś znajomym – niestety jak na złość nikt w tym momencie nie przyszedł. Ostatni raz spojrzał na zaśnieżony krajobraz po czym udał się do środka. Jak każdy ofiarował obsłudze swoje imienne zaproszenie oraz palto. Bywał w tym miejscu od czasu do czasu, dlatego można przyjąć, że był zaznajomiony z tym miejscem. Mniej więcej. Rozejrzał się po przybyłych, witając się z mniej lub bardziej znanymi personami. Towarzyszył mu stonowany uśmiech jak gdyby chciał wszystkich oczarować całkiem niezłym humorem. Zatrzymał się przy jednym ze stolików zrozumiawszy, iż trafił na gęstą atmosferę. Nie znał powodu wisielczego humoru zebranych, lecz w mig dopasował się do nich z mimiką. Skinął kelnerowi odbierając swojego drinka i siadając obok Caesara powiększając jeszcze bardziej sporą już grupkę czarodziei.
Nie powiedział nic, tylko również uniósł lekko szklankę w powietrzu, a następnie upił z niej spory łyk. Powoli docierało do niego, że jeżeli chciał poprawić sobie nastrój to trafił pod zły adres. Jednocześnie ciekawił go dalszy rozwój wydarzeń.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Lorne Bulstrode stał tuż przy stolikach z alkoholem, który w jego mniemaniu był zdecydowanie za słaby. Czuł niepodważalną satysfakcję na myśl o zrozpaczonej Darcy. Niech jego wybranka skrywa każdą ciemną myśl, którą złożył w jej głowie i sercu. Niech udaje, że wszystko jest w porządku. Lorne wiedział, że rozpacz pustoszy jej umysł, a to rozciągało uśmiech na jego twarzy. Słodka zawiść płynęła w jego żyłach, oczy błyszczały, a ręce nie poruszały się nawet w najmniejszym drżeniu. Unosił pewnie kieliszek za każdym razem, gdy dostrzegał znajome twarze. Przywitał się z Samaelem, Barrym oraz narzeczonym swej ukochanej siostry. Większości lordów jednak nie znał, ostatnimi czasy zaniedbał tę sferę swojego życia. Znajomości. Dzisiejszego wieczoru się to zmieni, gdy wszyscy oddadzą się zaciętej grze.
Lorne czuł także, że dziś fortuna będzie mu sprzyjać - nie można było wybrać lepszej daty na utarczki zabarwione hazardem. Dziś młody Bulstrode nie będzie szczędził złota, śmiechu i alkoholu. A Darcy niech szczędzi energii, bowiem nie był to koniec jej cierpiętniczej drogi.
Wokół działo się wiele, choć Lorne dał sobie jeszcze chwilę dla siebie i swych przepełnionych satysfakcją myśli. Dlatego nie wdawał się w dyskusję, nie zasiadał przy stolikach. Napawał się tym, iż gdzieś w innej sali, pomiędzy wytwornymi damami snuła się Darcy. Darcy Rosier, trawiona najgorszymi z myśli. Cierpiała, a on się radował.
Lorne mimo wszystko był miłościwy, mogła wszak stanąć na nogi i iść. Plan był zgoła inny, bardziej bezwzględny, ale na szczęście powrócił zdrowy rozsądek. Ciekawe czy pojawi się w kasynie Deimos Carrow? Musiał wziąć go na rozmowę w cztery oczy - ostatnio ta znajomość znacznie się ociepliła. Wcześniej był do niego uprzedzony, ale to właśnie on okazał się najwierniejszym z przyjaciół. Był mu wdzięczny za pomoc. Niestety, wśród elegancko ubranych mężczyzn nie dostrzegał Carrowa. Tak samo brakowało Tristana - ciekawe, czy bez problemu spojrzy mu prosto w oczy? W duchu odpowiedział, że tak. Nikt niczego nie podejrzewał. Przynajmniej na razie.
Wieczór wolno się ciągnął, ale nie było to męczące uczucie. Wręcz przeciwnie. Czuł się bardzo dobrze, przyodział najelegantszy z fraków, stał wyprostowany i pewny siebie.
Lorne czuł także, że dziś fortuna będzie mu sprzyjać - nie można było wybrać lepszej daty na utarczki zabarwione hazardem. Dziś młody Bulstrode nie będzie szczędził złota, śmiechu i alkoholu. A Darcy niech szczędzi energii, bowiem nie był to koniec jej cierpiętniczej drogi.
Wokół działo się wiele, choć Lorne dał sobie jeszcze chwilę dla siebie i swych przepełnionych satysfakcją myśli. Dlatego nie wdawał się w dyskusję, nie zasiadał przy stolikach. Napawał się tym, iż gdzieś w innej sali, pomiędzy wytwornymi damami snuła się Darcy. Darcy Rosier, trawiona najgorszymi z myśli. Cierpiała, a on się radował.
Lorne mimo wszystko był miłościwy, mogła wszak stanąć na nogi i iść. Plan był zgoła inny, bardziej bezwzględny, ale na szczęście powrócił zdrowy rozsądek. Ciekawe czy pojawi się w kasynie Deimos Carrow? Musiał wziąć go na rozmowę w cztery oczy - ostatnio ta znajomość znacznie się ociepliła. Wcześniej był do niego uprzedzony, ale to właśnie on okazał się najwierniejszym z przyjaciół. Był mu wdzięczny za pomoc. Niestety, wśród elegancko ubranych mężczyzn nie dostrzegał Carrowa. Tak samo brakowało Tristana - ciekawe, czy bez problemu spojrzy mu prosto w oczy? W duchu odpowiedział, że tak. Nikt niczego nie podejrzewał. Przynajmniej na razie.
Wieczór wolno się ciągnął, ale nie było to męczące uczucie. Wręcz przeciwnie. Czuł się bardzo dobrze, przyodział najelegantszy z fraków, stał wyprostowany i pewny siebie.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Arsen też często preferował samotność ponad kontakty społeczne. Miał swoją grupę przyjaciół, z którymi spędzał wolny czas, jednak nader często zdarzało mu się siadywać nad dobrą książką i sączyć alkohol w samotności. Cóż, kiedyś mieszkał w Hogwarcie i należał do konkretnego domu, a to budowało wspólnotę, jednoczyło. Z drugiej strony w Ravenclawie podział na czystokrwistych i "brudnych" rzucał się w oczy bardziej niż w Gryffindorze czy Hufflepuffie, więc najczęściej po prostu spotykał się ze ślizgonami, choć nie mógł przebywać w ich pokoju wspólnym, gdzie z pewnością zawiązałby o wiele więcej pożytecznych znajomości. Później zmieniło się to dość diametralnie, ponieważ na praktykach pracowali ciężej niż na przeciętnym stażu. Przez tak krótki czas trudno było odnaleźć coś więcej niż nić sympatii łączącą z innym stażystą. Związek z panną Greengrass nie przetrwał nawet do ślubu, a on spakował manatki i wyniósł się do Szwajcarii. Tam spędzał czas właściwie wyłącznie w szpitalu, a kontakty z miejscowymi czarodziejami czystej krwi nie zakwitły i nie wydały upragnionych owoców. Wina stylu życia czy też samego Slughorna? Trudno powiedzieć.
Nigdy nie odgrodziłby się chyba jedynie od rodziny. Łączyły go z Quentinem zależności, których nie trzeba wyjaśniać, w każdym razie jeden nie mógł odmówić drugiemu. Może i Arsen zaciągnął kuzyna na sabat, jednak bez niego zapewne by się nie zjawił. Mgliście pamiętał chociażby nazwiska, a choć miał nadzieję odnowić stare kontakty, to jednak pewna jego część wolała wyjechać gdzieś indziej, dalej, gdzie nowa kultura i magiczne umiejętności autochtonów odciągnęłyby go od nudnej Anglii, gdzie wymagano od niego wielu rzeczy, a przede wszystkim zapomnienia o fiasku narzeczeństwa i przekazania genów dalej przy użyciu najlepszej partii, jaka była dostępna. A w tym tradycyjnym systemie kobietę traktowano jak narzędzie, choć to nie to niepokoiło Slughorna. Groziło mu ustatkowanie się i popadanie w stopniowy marazm. Normalne życie - w luksusie, ale pozbawione jakichkolwiek przekonań.
Zauważył także Travisa. Jako że wpatrywanie się w coraz to nowe twarze z zamiarem rozpoznania w nich dawno znanych dusz nie miało sensu, podążył za Burkem do jednego ze stolików. Atmosfera była faktycznie iście trupia, a trochę alkoholu pozwoli im udawać, że bawią się lepiej, niż było w istocie.
Przebiegł palcami po wypolerowanym blacie stolika. Ruchy przypominały grę na instrumencie klawiszowym.
- Miło. Żadnych oczu śledzących moje ruchy, żadnych uciążliwych nestorów na głowie. Żadnych zobowiązań, jedynie praca. Wiedza o roślinach wysokogórskich, której tu zapewne bym nie zdobył. No i ciekawa kuchnia - powiedział, uśmiechając się do siebie na wspomnienie kilku nieco bardziej wystawnych przyjęć, w których brał udział. Uwielbiał wyroby z kuchni Slughornów, a jednak to było coś zupełnie innego, a przy tym równie wykwintnego. Doskonałe sery, świetne trunki sprowadzane z Francji. Poczucie wolności, jakiego doznał, było oszałamiające, choć jego żołądek bynajmniej przy tym nie ucierpiał. - Żadnej polityki, brak przymusu kontaktowania się z kimkolwiek. Założyłem dziennik na notatki, w których uwzględniłem wiedzę na temat europejskich ziół oraz magicznych stworzeń. Może coś z tego się kiedyś przyda, w każdym razie nie nudziłem się.
Czy wypadało powiedzieć, że najchętniej spakowałby manatki i wyniósł się gdzieś indziej, tym razem może na Daleki Wschód? Raczej nie. Kuzyn i tak znał go na tyle dobrze, że na pewno wyłapie iskry trzaskające wesoło w oczach Arsena.
- Lepiej powiedz, co w tym czasie działo się z tobą. I co takiego działo się tu, w Anglii, ponieważ mam wrażenie, że szwajcarskie gazety sporo przemilczają. Publikują nad wyraz mało wzmianek o krajach anglosaskich, chyba że chodzi oczywiście o pieniądze.
Kelner wrócił z alkoholem, co oznaczało, że zaraz świat stanie się piękniejszy i żywszy niż ten uśpiony cmentarz.
Nigdy nie odgrodziłby się chyba jedynie od rodziny. Łączyły go z Quentinem zależności, których nie trzeba wyjaśniać, w każdym razie jeden nie mógł odmówić drugiemu. Może i Arsen zaciągnął kuzyna na sabat, jednak bez niego zapewne by się nie zjawił. Mgliście pamiętał chociażby nazwiska, a choć miał nadzieję odnowić stare kontakty, to jednak pewna jego część wolała wyjechać gdzieś indziej, dalej, gdzie nowa kultura i magiczne umiejętności autochtonów odciągnęłyby go od nudnej Anglii, gdzie wymagano od niego wielu rzeczy, a przede wszystkim zapomnienia o fiasku narzeczeństwa i przekazania genów dalej przy użyciu najlepszej partii, jaka była dostępna. A w tym tradycyjnym systemie kobietę traktowano jak narzędzie, choć to nie to niepokoiło Slughorna. Groziło mu ustatkowanie się i popadanie w stopniowy marazm. Normalne życie - w luksusie, ale pozbawione jakichkolwiek przekonań.
Zauważył także Travisa. Jako że wpatrywanie się w coraz to nowe twarze z zamiarem rozpoznania w nich dawno znanych dusz nie miało sensu, podążył za Burkem do jednego ze stolików. Atmosfera była faktycznie iście trupia, a trochę alkoholu pozwoli im udawać, że bawią się lepiej, niż było w istocie.
Przebiegł palcami po wypolerowanym blacie stolika. Ruchy przypominały grę na instrumencie klawiszowym.
- Miło. Żadnych oczu śledzących moje ruchy, żadnych uciążliwych nestorów na głowie. Żadnych zobowiązań, jedynie praca. Wiedza o roślinach wysokogórskich, której tu zapewne bym nie zdobył. No i ciekawa kuchnia - powiedział, uśmiechając się do siebie na wspomnienie kilku nieco bardziej wystawnych przyjęć, w których brał udział. Uwielbiał wyroby z kuchni Slughornów, a jednak to było coś zupełnie innego, a przy tym równie wykwintnego. Doskonałe sery, świetne trunki sprowadzane z Francji. Poczucie wolności, jakiego doznał, było oszałamiające, choć jego żołądek bynajmniej przy tym nie ucierpiał. - Żadnej polityki, brak przymusu kontaktowania się z kimkolwiek. Założyłem dziennik na notatki, w których uwzględniłem wiedzę na temat europejskich ziół oraz magicznych stworzeń. Może coś z tego się kiedyś przyda, w każdym razie nie nudziłem się.
Czy wypadało powiedzieć, że najchętniej spakowałby manatki i wyniósł się gdzieś indziej, tym razem może na Daleki Wschód? Raczej nie. Kuzyn i tak znał go na tyle dobrze, że na pewno wyłapie iskry trzaskające wesoło w oczach Arsena.
- Lepiej powiedz, co w tym czasie działo się z tobą. I co takiego działo się tu, w Anglii, ponieważ mam wrażenie, że szwajcarskie gazety sporo przemilczają. Publikują nad wyraz mało wzmianek o krajach anglosaskich, chyba że chodzi oczywiście o pieniądze.
Kelner wrócił z alkoholem, co oznaczało, że zaraz świat stanie się piękniejszy i żywszy niż ten uśpiony cmentarz.
Gość
Gość
Nawet nie zwróciłem uwagi na strój Barrego. Dla mnie oczywistym było, że na Sabat należy przyjść odpowiednio ubranym, niestety. Powinien mnie zdziwić ten niecodziennie dobry strój u Weasleya, ale jakoś przeszedłem nad tym do porządku dziennego nie myśląc o tym ani chwili. Poza rudą czupryną i piegowatym obliczem zlewał się wraz z innymi arystokratami. Za co prawdopodobnie wielu by się na mnie obraziło, gdybym powiedział to na głos, ale nie miałem ku temu powodów. Zostawiłem sobie tę uwagę dla siebie. Przyjemnie było posiedzieć w miłym towarzystwie bez bycia sztywnym jak umarlak w trumnie. Miałem nadzieję, że Barry lubi pić i trochę ze mną popije, bo na weselu nie mieliśmy do tego okazji. A ja byłem zwykłym moczymordą, tylko w pakiecie dostałem szlachetną krew.
Upiłem kolejne porcje trunku rozglądając się wciąż po zebranych osobach. Których nadal przybywało, ale nie było w tym nic dziwnego. Zauważyłem, że mój szwagier również dokładnie lustruje wszystkich gości, normalna sprawa. Nie spodziewałem się nawet, że aż tyle osób będzie do niego wrogo nastawionych i on się tego obawia.
- Moja matka niestety poważnie zachorowała. Chciała żebym się ożenił zanim… – nie dokończyłem. Słowa stanęły mi w gardle i nawet ich przepicie niczego nie zmieniło. – Ale chyba wyzdrowieje, a przynajmniej bardzo w to wierzę – dodałem z lekkim uśmiechem. Nie chciałem także i ja wprowadzać smętnej atmosfery. Wystarczyło smutku jak na jeden wieczór. Lepiej w Nowy Rok wejść z dobrym humorem. – Możesz mi nie wierzyć, ale też bym chętnie lepił bałwana w Dolinie Godryka. Chyba, że będzie tu dużo alkoholu i impreza się rozkręci, to może nie być tak źle – dodałem. Weasley zaraz skierował moje spekulacje na inny tor. Znów spojrzałem na obecne twarze.
- Nie wiem czy ktokolwiek ktoś zagra w tym stanie. Może lord Avery z rozpaczy po stracie ukochanej – rzuciłem luźno. Gdybym go przelotnie nie spotkał podczas przyjęcia w ich rezydencji, byłbym naiwny co do tego związku. A tak wątpiłem trochę w tą rzekomą rozpacz, ale zachowałem to dla siebie wypowiadając te słowa bardzo neutralnie.
Upiłem kolejne porcje trunku rozglądając się wciąż po zebranych osobach. Których nadal przybywało, ale nie było w tym nic dziwnego. Zauważyłem, że mój szwagier również dokładnie lustruje wszystkich gości, normalna sprawa. Nie spodziewałem się nawet, że aż tyle osób będzie do niego wrogo nastawionych i on się tego obawia.
- Moja matka niestety poważnie zachorowała. Chciała żebym się ożenił zanim… – nie dokończyłem. Słowa stanęły mi w gardle i nawet ich przepicie niczego nie zmieniło. – Ale chyba wyzdrowieje, a przynajmniej bardzo w to wierzę – dodałem z lekkim uśmiechem. Nie chciałem także i ja wprowadzać smętnej atmosfery. Wystarczyło smutku jak na jeden wieczór. Lepiej w Nowy Rok wejść z dobrym humorem. – Możesz mi nie wierzyć, ale też bym chętnie lepił bałwana w Dolinie Godryka. Chyba, że będzie tu dużo alkoholu i impreza się rozkręci, to może nie być tak źle – dodałem. Weasley zaraz skierował moje spekulacje na inny tor. Znów spojrzałem na obecne twarze.
- Nie wiem czy ktokolwiek ktoś zagra w tym stanie. Może lord Avery z rozpaczy po stracie ukochanej – rzuciłem luźno. Gdybym go przelotnie nie spotkał podczas przyjęcia w ich rezydencji, byłbym naiwny co do tego związku. A tak wątpiłem trochę w tą rzekomą rozpacz, ale zachowałem to dla siebie wypowiadając te słowa bardzo neutralnie.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Najpierw dostrzegamy niedoskonałości. Każde zakrzywienie odstające od normy, szorstkość pod opuszkami palców, zgrzyty i punkty wywołujące złość gotującą się w żyłach. Dobre rzeczy nikną w tle mroku nie potrafiąc go rozproszyć. Jestem nastawiony negatywnie, zauważam każdą skazę, ból spowodowany przysłowiową drzazgą w oku wzrasta do rangi nieznośnego. Nie podoba mi się wystrój, blaty stołów nie przypadają mi do gustu. Rozglądając się po pomieszczeniu czuję na przemian rozdzierające niezadowolenie jak i milczące rozczarowanie. Gra świateł zbyt mocno rozświetla przepastne wnętrze, co jakiś czas mrużę oczy. Chwytam w dłoń szklankę z drinkiem. Odpowiada mi jej chłód odczuwalny przez skórę. Upijam sporych rozmiarów łyk bursztynowej cieczy lekko rozgrzewającej gardło. Przesuwają się wskazówki zegara, oddycham spokojnie. Zaczynam doceniać gęstą atmosferę rozpyloną dookoła nas. Spoglądam na stoliki obok, przygaszonych mężczyzn. Część pochłonięta przez rozmowę, inni duszą wszystko w sobie. Nie stanowią żadnego zagrożenia dla mnie, bo dla siebie chyba tak. Powoli odczuwam zaciekawienie dalszym rozwojem wydarzeń. Czy zobaczę posokę spływającą po błyszczących blatach, czy podniesie się wrzawa spowodowana nadmiarem testosteronu buchającego z uszu, czy spokojnie doczekamy nowego roku? Zawieszam wzrok na zebranych, o chwilę za długo. Powracam spojrzeniem do kuzyna, odkładam pełną jeszcze szklankę na stół. To takie mechaniczne, skrzętnie wystudiowane. Sztuczność wzrosła w moje mięśnie decydując jak ma wyglądać każdy mój gest. Jestem poza kontrolą. Bezmyślnie wprawiam ciało w ruch nie zastanawiając się nad jego idealnością. Z góry zakładam jego nienaganność, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Słucham. Słowa Arsena odciskają się piętnem na mojej świadomości. Chłonę zasłyszane zdania z zaciekawieniem ścierającym się z niezrozumieniem. Owszem, wszyscy członkowie arystokracji przeżywają rozmaite formy buntu. Wznoszą szeroko pojętą wolność na szczyt piedestału oddając jej cześć przynajmniej marzeniami. Luzują smycz, którą są związaną z obowiązkami, uciekają jak najdalej od karzącej ręki nestora. Odczuwając ulgę gdy tylko znajdą się poza jej zasięgiem. Nie rozumiem ich z powodu zupełnie odmiennych wartości, które wyznaję. Nie wyobrażam sobie być gdzie indziej niż właśnie tutaj. Uwielbiam ponurość Durham, ciszę i spokój w mojej pracowni. Mrok nieustępujący światłu, rozgrzewającą serce samotnię. Nawet kiedy byłem żonaty nie odczuwałem nadmiernie obecności przyrzeczonej mi kobiety. To było tylko kilka dodatkowych obowiązków, nic, czemu nie byłbym w stanie podołać. Traktowałem życie jak wyzwanie, któremu chciałem sprostać. To, co inni uznawali za ograniczenia dla mnie było kolejną przeszkodą do pokonania. Testem wytrzymałości. Wygląda na to, że byłem optymistą.
Zaciekawiły mnie zioła, magiczne stworzenia i brak przymusu kontaktowania się z innymi. Dwie pierwsze rzeczy były interesujące z naukowego punktu widzenia. Ostatnia stanowiła miły akcent kończący moje rozważania. Wiem, że to będzie dla większości nie lada szok, ale przyznaję się do bycia niekontaktowym człowiekiem. Na samą myśl czuję drgnięcie kącików ust.
- Musisz opowiedzieć mi coś więcej na temat twoich badań. Nie tutaj, oczywiście, to nie czas i nie miejsce na to - mówię z pełnym przekonaniem. Upijam kolejny łyk z przygotowanego drinka, a szkło nie jest już tak przyjemnie chłodne jak wcześniej. Widzę podekscytowanie kuzyna odległą Szwajcarią i pozostawiam to bez komentarza. - W moim życiu nie zdarzyło się nic zaskakującego. Poza faktem, że znów jestem kawalerem, ale o tym to już wiesz - odparłem. Daleko mi było do wylewności, Arsen musiał mieć o tym pojęcie. - Pani minister wydała dekret o zakazie tworzenia niezarejestrowanych zgromadzeń. Łaskawie zawieszając go na czas Sylwestra. Grindewald szaleje, tworzą się opozycje, o których niestety nic nie wiem. Zawsze musi pojawić się przeciwwaga, taka jest ludzka natura. Wróciłeś w bardzo gorącym okresie, a to zaledwie początek. - Przeszedłem na politykę. Dosyć to niespotykane, ale z powodu mojej profesji musiałem posiadać nawet nikłe informacje na temat sytuacji politycznej w naszym kraju. Gdyby to ode mnie zależało, przymknąłbym na to wszystko zarówno lewe jak i prawe oko.
Słucham. Słowa Arsena odciskają się piętnem na mojej świadomości. Chłonę zasłyszane zdania z zaciekawieniem ścierającym się z niezrozumieniem. Owszem, wszyscy członkowie arystokracji przeżywają rozmaite formy buntu. Wznoszą szeroko pojętą wolność na szczyt piedestału oddając jej cześć przynajmniej marzeniami. Luzują smycz, którą są związaną z obowiązkami, uciekają jak najdalej od karzącej ręki nestora. Odczuwając ulgę gdy tylko znajdą się poza jej zasięgiem. Nie rozumiem ich z powodu zupełnie odmiennych wartości, które wyznaję. Nie wyobrażam sobie być gdzie indziej niż właśnie tutaj. Uwielbiam ponurość Durham, ciszę i spokój w mojej pracowni. Mrok nieustępujący światłu, rozgrzewającą serce samotnię. Nawet kiedy byłem żonaty nie odczuwałem nadmiernie obecności przyrzeczonej mi kobiety. To było tylko kilka dodatkowych obowiązków, nic, czemu nie byłbym w stanie podołać. Traktowałem życie jak wyzwanie, któremu chciałem sprostać. To, co inni uznawali za ograniczenia dla mnie było kolejną przeszkodą do pokonania. Testem wytrzymałości. Wygląda na to, że byłem optymistą.
Zaciekawiły mnie zioła, magiczne stworzenia i brak przymusu kontaktowania się z innymi. Dwie pierwsze rzeczy były interesujące z naukowego punktu widzenia. Ostatnia stanowiła miły akcent kończący moje rozważania. Wiem, że to będzie dla większości nie lada szok, ale przyznaję się do bycia niekontaktowym człowiekiem. Na samą myśl czuję drgnięcie kącików ust.
- Musisz opowiedzieć mi coś więcej na temat twoich badań. Nie tutaj, oczywiście, to nie czas i nie miejsce na to - mówię z pełnym przekonaniem. Upijam kolejny łyk z przygotowanego drinka, a szkło nie jest już tak przyjemnie chłodne jak wcześniej. Widzę podekscytowanie kuzyna odległą Szwajcarią i pozostawiam to bez komentarza. - W moim życiu nie zdarzyło się nic zaskakującego. Poza faktem, że znów jestem kawalerem, ale o tym to już wiesz - odparłem. Daleko mi było do wylewności, Arsen musiał mieć o tym pojęcie. - Pani minister wydała dekret o zakazie tworzenia niezarejestrowanych zgromadzeń. Łaskawie zawieszając go na czas Sylwestra. Grindewald szaleje, tworzą się opozycje, o których niestety nic nie wiem. Zawsze musi pojawić się przeciwwaga, taka jest ludzka natura. Wróciłeś w bardzo gorącym okresie, a to zaledwie początek. - Przeszedłem na politykę. Dosyć to niespotykane, ale z powodu mojej profesji musiałem posiadać nawet nikłe informacje na temat sytuacji politycznej w naszym kraju. Gdyby to ode mnie zależało, przymknąłbym na to wszystko zarówno lewe jak i prawe oko.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odetchnąłem głęboko, kiedy neutralnym spojrzeniem odprowadzałem Caesara pozostawiającego mnie z Morpheusem. Nie obawiałem się towarzystwa o rok młodszego kolegi, ale tego, co może przyjść do głowy Lestrange’owi. Zmierzał w kierunku stolika... Cóż, był dorosłym, rozważnym mężczyzną – przynajmniej starałem się w to wierzyć całym sobą, ale nie ułatwiał mi tego, zbliżając się do konkretnego stolika. Do stolika, przy którym siedział Samael Avery, przy czym zasiadł dokładnie naprzeciw wspomnianego Avery’ego. Albo oznaczało to zawieszenie broni, w co – niestety – wątpiłem, albo zwiastowało kłopoty. Biorąc pod uwagę skłonności Adelaide Nott do wciskania nosa w nieswoje sprawy, jej dociekliwości z szlacheckich relacjach oraz lubowania się czyimiś dramatami, zwanych dalej skandalami, byłbym skłonny uznać ją za winną śmierci Eilis, o którą rozchodziło się w tym, zbliżającym się coraz głośniejszymi krokami, konflikcie. Gdyby nie była kolejną głupiutką szlachcianką, zaś Eilis Avery nie była po prostu – a może aż! – chora, najpewniej stawiałbym na jej aktywny udział.
Tymczasem stałem w towarzystwie Morpheusa, mając na oku Caesara, do którego niebawem dosiadł się Selwyn – dosyć ekstrawagancki szlachcic – oraz… Greengrass? Zbyt wiele twarzy do spamiętania. Nie powiem, nieco niepokoił mnie fakt, iż rozstrojony psychicznie Caesar popija z Alexandrem, który pozostawał Alexandrem w całej krasie, oraz z Samaelem, którego zapewne oskarżał o wieczne odejście Eilis. Czułem się poniekąd odpowiedzialny za tego przystojniaka, szczególnie, że wiedziałem, co ostatnio przeszedł i co przechodził nadal.
Stuknąłem Morpheusa w ramię, przerywając chwilowo naszą rozmowę o ministerstwowym wszystkim i niczym. Zaproponowałem dołączenie do panów siedzących przy stole, gdyż wolałem mieć większy wgląd na rozwijającą się sytuację, ponadto wypadało lordowi Avery złożyć kondolencje, nieprawdaż?
Tymczasem stałem w towarzystwie Morpheusa, mając na oku Caesara, do którego niebawem dosiadł się Selwyn – dosyć ekstrawagancki szlachcic – oraz… Greengrass? Zbyt wiele twarzy do spamiętania. Nie powiem, nieco niepokoił mnie fakt, iż rozstrojony psychicznie Caesar popija z Alexandrem, który pozostawał Alexandrem w całej krasie, oraz z Samaelem, którego zapewne oskarżał o wieczne odejście Eilis. Czułem się poniekąd odpowiedzialny za tego przystojniaka, szczególnie, że wiedziałem, co ostatnio przeszedł i co przechodził nadal.
Stuknąłem Morpheusa w ramię, przerywając chwilowo naszą rozmowę o ministerstwowym wszystkim i niczym. Zaproponowałem dołączenie do panów siedzących przy stole, gdyż wolałem mieć większy wgląd na rozwijającą się sytuację, ponadto wypadało lordowi Avery złożyć kondolencje, nieprawdaż?
Gość
Gość
Kasyno chyba właśnie działało na niego w ten sposób - decydował się na ruchy niepewne, z lekka ryzykowne, jakby już hazard wsiąknął do jego ustroju i krążył w żyłach. Może dlatego postanowił spojrzeć na Avery'ego, gdy ten się odezwał. Patrzył na tego człowieka, a w jago głowie zajaśniała wątpliwość: czy był on godzien nazywania go człowiekiem? Te same ręce, które na co dzień miały nieść pomoc w szpitalu kiedyś, lata temu, błądziły po ciele młodszej siostry, wbrew jej woli, zamieniając ją w przerażoną ofiarę domowej patologii. Wyobraźnia od razu podsunęła też młodemu stażyście kolejne obrazy - Eilis, gnębionej, zaniedbywanej. Eilis jako zabawki. Eilis jako kolejnej ofiary Samaela. Selwynowi było niedobrze na tę myśl. Miał ochotę sięgnąć po różdżkę i... I co? Nic mu nie zrobię. Nie umiem.
Jednak był to moment gdy po raz pierwszy w jego życiu poczuł taką nienawiść, nienawiść tak silną, że byłby w stanie z jej powodu zabić. Samael odebrał mu dwie kobiety, które nadawały sens jego życiu. Alexander poczuł się pusty. Całkowicie pusty. Nie mógł nic zrobić, na nic nie miał wpływu. Los i tak miał nad nim przewagę.
Coś w nim pękło.
Uniósł szkło w stronę Lestrange'a, po czym pociągnął łyk - długi, pełen, gorzki. Rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu. Dojrzał powitanie Glaucusa, na które powiedział również skinięciem głowy. Nie ominął wzrokiem także młodszego z braci Weasley, który, jak z cieniem pozytywnych emocji Lex zauważył, wyglądał nadzwyczaj elegancko. Temu również posłał zdawkowe, uprzejme kiwnięcie głową, w końcu łączyły ich dawne interesy. Na głos Caesara zwrócił się jednak ku niemu, a usta wygięły się w lekkim uśmiechu, chociaż oczy zdradzały, że cierpi ogromne katusze. Jego Eilis. Usiadł obok lorda Lestrange, witając się jeszcze przedtem z Greengrassem, który dołączył do ich jakże wesołej kompanii.
- Zawsze dbała o szczegóły. Zanim gdziekolwiek z nią wyszedłem musiała kilka razy upewnić się, że wszystko jest idealnie - rzucił Caesarowi krótkie spojrzenie, jakby ze z lekka zawstydzone czy też przepraszające i uśmiechnął się smutno, bardzo smutno na wspomnienia długich wyjść do teatru czy opery, żałując, że nie było im pisane. Wtedy wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. I Eilis by żyła. Czuł się winny.
- Ale o tym pewnie również słyszałeś - dodał. - Żałuję, że nie miałem szansy spędzić z nią ostatnio więcej czasu. Nasze ostatnie spotkanie zakończyło się moim złamanym nadgarstkiem - westchnął i upił łyk ze szklanki. - Nie licząc oczywiście jej ślubu - tu skrzywił się z lekka, grymas zasłaniając ponownym zamoczeniem ust w alkoholu. Szklanka była pusta. - Jednak w swoich opowieściach zawsze mówiła o tobie bardzo ciepło, ponieważ owszem, również mówiła mi to i tamto. Jak o liczbie posiadanych przez lorda fortepianów. Rzadko sam ją namawiałem z sukcesem, by towarzyszyła mi przy klawiszach - uśmiechnął się ciut szerzej, tylko o milimetr czy dwa. Jednak równie dobrze mógłby łkać.
Jednak był to moment gdy po raz pierwszy w jego życiu poczuł taką nienawiść, nienawiść tak silną, że byłby w stanie z jej powodu zabić. Samael odebrał mu dwie kobiety, które nadawały sens jego życiu. Alexander poczuł się pusty. Całkowicie pusty. Nie mógł nic zrobić, na nic nie miał wpływu. Los i tak miał nad nim przewagę.
Coś w nim pękło.
Uniósł szkło w stronę Lestrange'a, po czym pociągnął łyk - długi, pełen, gorzki. Rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu. Dojrzał powitanie Glaucusa, na które powiedział również skinięciem głowy. Nie ominął wzrokiem także młodszego z braci Weasley, który, jak z cieniem pozytywnych emocji Lex zauważył, wyglądał nadzwyczaj elegancko. Temu również posłał zdawkowe, uprzejme kiwnięcie głową, w końcu łączyły ich dawne interesy. Na głos Caesara zwrócił się jednak ku niemu, a usta wygięły się w lekkim uśmiechu, chociaż oczy zdradzały, że cierpi ogromne katusze. Jego Eilis. Usiadł obok lorda Lestrange, witając się jeszcze przedtem z Greengrassem, który dołączył do ich jakże wesołej kompanii.
- Zawsze dbała o szczegóły. Zanim gdziekolwiek z nią wyszedłem musiała kilka razy upewnić się, że wszystko jest idealnie - rzucił Caesarowi krótkie spojrzenie, jakby ze z lekka zawstydzone czy też przepraszające i uśmiechnął się smutno, bardzo smutno na wspomnienia długich wyjść do teatru czy opery, żałując, że nie było im pisane. Wtedy wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. I Eilis by żyła. Czuł się winny.
- Ale o tym pewnie również słyszałeś - dodał. - Żałuję, że nie miałem szansy spędzić z nią ostatnio więcej czasu. Nasze ostatnie spotkanie zakończyło się moim złamanym nadgarstkiem - westchnął i upił łyk ze szklanki. - Nie licząc oczywiście jej ślubu - tu skrzywił się z lekka, grymas zasłaniając ponownym zamoczeniem ust w alkoholu. Szklanka była pusta. - Jednak w swoich opowieściach zawsze mówiła o tobie bardzo ciepło, ponieważ owszem, również mówiła mi to i tamto. Jak o liczbie posiadanych przez lorda fortepianów. Rzadko sam ją namawiałem z sukcesem, by towarzyszyła mi przy klawiszach - uśmiechnął się ciut szerzej, tylko o milimetr czy dwa. Jednak równie dobrze mógłby łkać.
Pojawił sie z lekka spóźniony, ale od razu trzymał w dłoni kieliszek. Czy było to brandt, whisky czy wino, wszystko mu nie przypadało do gustu. Skwaszony podstawia na blat swój drink i odzywa sie do Bulstrode i reszty:
- Co to za siki podają, liczę, że później wjedzie coś wykwintnego- bo trzeba być dobrej myśli. Możliwe, że zamówił nie to co zwykle, może mial ochotę na odrobinę szaleństwa i to dlatego. Tak czy siak, drink nie przypadł mu do gustu.
Wyszli oddzielnie, Megara wciąż przygotowywała się i nie mial siły na nią czekać. Zresztą, fektem jest, że i tak do różnych szli miejsc. Dlatego, wierząc że dorosła bądź co bądź zona, poradzi sobie i dojedzie na przyjęcie (a tylko sprobowalaby nie) udał sie samotnie. Spóźniony, bo czekał na nią, a później dwa razy zatrzymywał sie po drodze by przejrzeć sie w lustrach i z toalety korzystać. W końcu trafił na kasyno, gdzie mial sie ulic, żeby mieć z nią później siłę tancowac. Nie tancowal na Sabatach, właściwie to rzadko na nich bywał, lecz tym razem nie zamierzał sie przejmować tym, czy mu sie chce czy nie, bo święta nastroily go dobrze i nawet mial ochote.
Bulstrode stał tak bardzo na widoku, że byłoby niegrzecznym go minąć. Brat prawdziwego Złotka, jak nazywał Isolde, razem z Cezarem dandysem i ledwo owdowialym Averym to towarzystwo wyśmienite. Szczególnie, jeżeli rozmawiamy o alkoholu. Po przywotaniu, Deimos podzielił sie spostrzezeniem a później zaczął wyjmowac cygaro i zajął sie jego obrabianiem. Nieszczegolnie zainteresowany o czym rozmawiali panowie, wszak grubiaanskosc Carrowow to cechą rodzima, zarzucił śmieszny temat. Przyszedł sie przecież bawić, a nie płakać za jakąś tam panienka.
-Jakieś postanowienia noworoczne, panowie?
- Co to za siki podają, liczę, że później wjedzie coś wykwintnego- bo trzeba być dobrej myśli. Możliwe, że zamówił nie to co zwykle, może mial ochotę na odrobinę szaleństwa i to dlatego. Tak czy siak, drink nie przypadł mu do gustu.
Wyszli oddzielnie, Megara wciąż przygotowywała się i nie mial siły na nią czekać. Zresztą, fektem jest, że i tak do różnych szli miejsc. Dlatego, wierząc że dorosła bądź co bądź zona, poradzi sobie i dojedzie na przyjęcie (a tylko sprobowalaby nie) udał sie samotnie. Spóźniony, bo czekał na nią, a później dwa razy zatrzymywał sie po drodze by przejrzeć sie w lustrach i z toalety korzystać. W końcu trafił na kasyno, gdzie mial sie ulic, żeby mieć z nią później siłę tancowac. Nie tancowal na Sabatach, właściwie to rzadko na nich bywał, lecz tym razem nie zamierzał sie przejmować tym, czy mu sie chce czy nie, bo święta nastroily go dobrze i nawet mial ochote.
Bulstrode stał tak bardzo na widoku, że byłoby niegrzecznym go minąć. Brat prawdziwego Złotka, jak nazywał Isolde, razem z Cezarem dandysem i ledwo owdowialym Averym to towarzystwo wyśmienite. Szczególnie, jeżeli rozmawiamy o alkoholu. Po przywotaniu, Deimos podzielił sie spostrzezeniem a później zaczął wyjmowac cygaro i zajął sie jego obrabianiem. Nieszczegolnie zainteresowany o czym rozmawiali panowie, wszak grubiaanskosc Carrowow to cechą rodzima, zarzucił śmieszny temat. Przyszedł sie przecież bawić, a nie płakać za jakąś tam panienka.
-Jakieś postanowienia noworoczne, panowie?
To był najgorszy z tych wszystkich trzystu sześćdziesięciu pięciu dni, jakie przyszło mu przeżyć. Co śmieszne, sądził, że życie już wystarczająco zrobiło swoje i odpuści mu trochę. Chociaż dzisiaj, tego sylwestrowego dnia, który wszyscy tak hucznie obchodzili. Oto kończy się coś, coś się zaczyna. Każdy dostaje nową kartę, grzech są mu odpuszczone, a tej nocy może dziać się wszystko. To jedna z tych niewielu okazji, kiedy alkohol leje się strumieniami nawet wśród wciśniętej w sztywne gorsety i krochmalone szaty. I dobrze, bardzo dobrze. Potrzebował każdej cholernej kropli obojętnie czego.
Co prawda wypił z Perseusem po szklaneczce schłodzonej ognistej, ale nie było to wystarczająco. Musiał się jednak powstrzymać. W końcu to właśnie dzisiaj wybijała godzina zero. Dosłownie i w przenośni. Jeszcze przed rozpoczęciem się nowego roku przypieczętuje ten jakże uroczy układ ze swoją matką. Miał odtąd stać się przykładnym szlachcicem, przynosić chlubę znienawidzonemu nazwisku i być oparciem dla rodzicielki, która była praktycznie obcą dla niego kobietą. Wszystko to w imię ochrony i bezpieczeństwa siostry. A teraz ona uciekła. Przysłała mu list każąc się nie szukać, dla jej i jego dobra. Co za tandetny tekst. Chciał wyśmiać ją, wyśmiać to wszystko, ale nie potrafił. To byłby śmiech przez łzy, chociaż jak na złość, żadna nie chciała spaść. Pozostawał tępy ból w klatce piersiowej, nieustępliwy i jednostajny, chociaż miał wrażenie, że z minuty na minutę przybiera na sile. Zostawiła go. Jego ukochana siostra, połowa całości. Jeśli wcześniej nie rozumiał pobudek, jakie kierowały Amodeusem, gdy siostra opuściła go zostawiając po sobie jedynie list to w tej chwili miał na tę sytuację doskonały ogląd. Jednak nie chciał myśleć teraz o nim, bo to była kolejna sprawa, która kuła go prosto w serce. Wyłączyć wszelkie myślenie - najlepsza recepta, jaką mógł sobie wystawić w tym momencie.
Miał szczęście, że kuzyn postanowił mu dotrzymać towarzystwa, gdy narzeczonej nie będzie w pobliżu. Doceniał to teraz wyjątkowo, czując, że gdyby nie on to nie miałby siły pojawić się na tym Sabacie. A przecież musiał. Można pomyśleć, że skoro Allison uciekła to nikt jej nie znajdzie, ale to była gówno prawda. Uparty Samael był gorszy od najlepszego psa gończego. Poza tym nie chciał, żeby ją wydziedziczono, zamykałoby to jej furtkę do powrotu, a przecież on jej potrzebował. Nawet, jeśli teraz czuł palący gniew wobec jej samolubnej decyzji. Dlatego, gdy wkroczył do sali po ukazaniu zaproszenia nie wtopił się w tłum. Potrzebował czasu i alkoholu, aby wczuć się w starą skórę. Póki co starczało mu towarzystwo kuzyna, nie podszedł nawet do brata złożyć mu kondolencji licząc, że ten go nie zauważy albo zwyczajowo zignoruje. Wybrali wiec jakąś opuszczoną kanapę i odebrał od kelnera coś, co zawierało alkohol. Naprawdę było mu obojętne, co to będzie.
Co prawda wypił z Perseusem po szklaneczce schłodzonej ognistej, ale nie było to wystarczająco. Musiał się jednak powstrzymać. W końcu to właśnie dzisiaj wybijała godzina zero. Dosłownie i w przenośni. Jeszcze przed rozpoczęciem się nowego roku przypieczętuje ten jakże uroczy układ ze swoją matką. Miał odtąd stać się przykładnym szlachcicem, przynosić chlubę znienawidzonemu nazwisku i być oparciem dla rodzicielki, która była praktycznie obcą dla niego kobietą. Wszystko to w imię ochrony i bezpieczeństwa siostry. A teraz ona uciekła. Przysłała mu list każąc się nie szukać, dla jej i jego dobra. Co za tandetny tekst. Chciał wyśmiać ją, wyśmiać to wszystko, ale nie potrafił. To byłby śmiech przez łzy, chociaż jak na złość, żadna nie chciała spaść. Pozostawał tępy ból w klatce piersiowej, nieustępliwy i jednostajny, chociaż miał wrażenie, że z minuty na minutę przybiera na sile. Zostawiła go. Jego ukochana siostra, połowa całości. Jeśli wcześniej nie rozumiał pobudek, jakie kierowały Amodeusem, gdy siostra opuściła go zostawiając po sobie jedynie list to w tej chwili miał na tę sytuację doskonały ogląd. Jednak nie chciał myśleć teraz o nim, bo to była kolejna sprawa, która kuła go prosto w serce. Wyłączyć wszelkie myślenie - najlepsza recepta, jaką mógł sobie wystawić w tym momencie.
Miał szczęście, że kuzyn postanowił mu dotrzymać towarzystwa, gdy narzeczonej nie będzie w pobliżu. Doceniał to teraz wyjątkowo, czując, że gdyby nie on to nie miałby siły pojawić się na tym Sabacie. A przecież musiał. Można pomyśleć, że skoro Allison uciekła to nikt jej nie znajdzie, ale to była gówno prawda. Uparty Samael był gorszy od najlepszego psa gończego. Poza tym nie chciał, żeby ją wydziedziczono, zamykałoby to jej furtkę do powrotu, a przecież on jej potrzebował. Nawet, jeśli teraz czuł palący gniew wobec jej samolubnej decyzji. Dlatego, gdy wkroczył do sali po ukazaniu zaproszenia nie wtopił się w tłum. Potrzebował czasu i alkoholu, aby wczuć się w starą skórę. Póki co starczało mu towarzystwo kuzyna, nie podszedł nawet do brata złożyć mu kondolencji licząc, że ten go nie zauważy albo zwyczajowo zignoruje. Wybrali wiec jakąś opuszczoną kanapę i odebrał od kelnera coś, co zawierało alkohol. Naprawdę było mu obojętne, co to będzie.
okay, i hated you but even when you left, there was never a day that i’ve forgotten about you and even though i actually miss you, i’m gonna erase you now cause that’ll hurt way less
than blaming you
Soren Avery
Zawód : pałkarz Os z Wimbourne
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
jest szósta mojego serca
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
a po kątach trudno pozbierać wczorajszy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rudzielec miał ochotę pozbyć się tego niezbyt przyjemnego stroju, który wręcz mentalnie kół w każde jego miejsce. Chciał pozbyć się muszki - nie mógł. Chciałby przebrać się w wygodny strój - nie może. To wszystko przez durne zasady i reprezentację imitacji Weasley'ów. A mogła lady Nott nie zapraszać nikogo z rodu, byłoby o wiele przyjemniej na duszy nie iść na ten durny spektakl wyższości i siły rodowej. Bo on oczywiście jest tu najsłabszy z całej pożogi arystokratycznej. Nie mogąc przestać rozmyślać nad swoją fatalną sytuacją, upijał się co jakiś czas swym drinkiem z nadzieją, że jak się skończy, to wraz z jego zmartwieniami. Coś czuje, że może dziś porządnie napić się alkoholu, a potem oberwać brutalnie od kacu i losu wydarzeń, które mogą się zdarzyć tutaj.
- Niech wraca szybko do zdrowia. W końcu będzie chciała ujrzeć jeszcze swe wnuki.- dodał rudzielec chcąc pocieszyć szwagra, dać jemu jakieś wsparcie w tej rodzinnej tragedii. ale przynajmniej rudzielec zrozumiał ich motywację do szybkiego ślubu. Rozumiał, że Glaucus chciał dać okazję swojej matce przeżyć swój własny ślub. Oby tylko dobrze zaopiekował się delikatną Lyrą. Choć nie przepuszczał, ze Travers mógłby chcieć zrobić jej jakąkolwiek krzywdę.
- Wiesz, aby ujrzeć bałwany, niekoniecznie trzeba je ze śniegu ulepić. Wystarczy spojrzeć na scenę.- powiedział metaforycznie określając bałwanów całą śmietankę arystokratyczną. Blackowie, Malfoy'owie, Avery'owie, Nottowi - o to prawdziwe bałwany na dzisiejszej zabawie. Tylko te bałwany dzisiaj wyglądały, jakby chciały uciec przez wiosennymi roztopami. W końcu przyśli tu się bawić, czy smęcić? Dziwna jest ta arystokracja.
-Mówisz.- rudzielec zaraz skierował swe spojrzenie na lorda Avery'ego, który powinien przezywać żałobę. Ale jeśli jest w żałobie, to chyba niekoniecznie powinien się tutaj bawić, ze względu na szacunek do swej zmarłej żony. Ale kogo Barry tam będzie pouczać, to są jego decyzje, poniesie swe konsekwencje. Rudzielcowi nic do niego, bo zaraz skierował swój wzrok na Cassiusa, któremu życzył dzisiaj jak najwięcej porażek. - Coś mi się zdaje, że lord Avery będzie stać pomiędzy i nie da siebie okraść. Nie on. Lecz- zaraz wrócił wzrokiem na rozmówcę wesoło uśmiechając się, jak i przytrzymując ręką szklankę z drinkiem.- spójrz na trio Nottowe. Czy nie wyglądają jak na przyszłych bankrutów? W końcu bankrutami zostają ci, co byli dawniej przy galeonach. A skoro lady Nott dziś organizuje zabawy sylwestrowe, to wiesz.- powiedział nieco może ściszając głos, by przypadkiem jego słowa nie dotarły do Nottowskich uszów. Rudzielec ujrzał wzrok Selwyna, któremu odpowiedział lekkim kiwnięciem głową. Musiał jego wkrótce odwiedzić, by się dowiedzieć o pewnych kwestiach. Dobrze, że Lex wrócił ze stanów, bardzo dobrze. Rudzielec tez spostrzegł wchodzącego Deimosa, który nieco spóźnił się, ale i tak nie miał na co się spóźnić, skoro nikt nie gra w pokera. Więc kiwnął jemu grzecznie głową, jak i wcześniej Loremu, który przyszedł kilka minut wcześniej. Zaczyna się robić coraz bardziej tłoczno.
- Niech wraca szybko do zdrowia. W końcu będzie chciała ujrzeć jeszcze swe wnuki.- dodał rudzielec chcąc pocieszyć szwagra, dać jemu jakieś wsparcie w tej rodzinnej tragedii. ale przynajmniej rudzielec zrozumiał ich motywację do szybkiego ślubu. Rozumiał, że Glaucus chciał dać okazję swojej matce przeżyć swój własny ślub. Oby tylko dobrze zaopiekował się delikatną Lyrą. Choć nie przepuszczał, ze Travers mógłby chcieć zrobić jej jakąkolwiek krzywdę.
- Wiesz, aby ujrzeć bałwany, niekoniecznie trzeba je ze śniegu ulepić. Wystarczy spojrzeć na scenę.- powiedział metaforycznie określając bałwanów całą śmietankę arystokratyczną. Blackowie, Malfoy'owie, Avery'owie, Nottowi - o to prawdziwe bałwany na dzisiejszej zabawie. Tylko te bałwany dzisiaj wyglądały, jakby chciały uciec przez wiosennymi roztopami. W końcu przyśli tu się bawić, czy smęcić? Dziwna jest ta arystokracja.
-Mówisz.- rudzielec zaraz skierował swe spojrzenie na lorda Avery'ego, który powinien przezywać żałobę. Ale jeśli jest w żałobie, to chyba niekoniecznie powinien się tutaj bawić, ze względu na szacunek do swej zmarłej żony. Ale kogo Barry tam będzie pouczać, to są jego decyzje, poniesie swe konsekwencje. Rudzielcowi nic do niego, bo zaraz skierował swój wzrok na Cassiusa, któremu życzył dzisiaj jak najwięcej porażek. - Coś mi się zdaje, że lord Avery będzie stać pomiędzy i nie da siebie okraść. Nie on. Lecz- zaraz wrócił wzrokiem na rozmówcę wesoło uśmiechając się, jak i przytrzymując ręką szklankę z drinkiem.- spójrz na trio Nottowe. Czy nie wyglądają jak na przyszłych bankrutów? W końcu bankrutami zostają ci, co byli dawniej przy galeonach. A skoro lady Nott dziś organizuje zabawy sylwestrowe, to wiesz.- powiedział nieco może ściszając głos, by przypadkiem jego słowa nie dotarły do Nottowskich uszów. Rudzielec ujrzał wzrok Selwyna, któremu odpowiedział lekkim kiwnięciem głową. Musiał jego wkrótce odwiedzić, by się dowiedzieć o pewnych kwestiach. Dobrze, że Lex wrócił ze stanów, bardzo dobrze. Rudzielec tez spostrzegł wchodzącego Deimosa, który nieco spóźnił się, ale i tak nie miał na co się spóźnić, skoro nikt nie gra w pokera. Więc kiwnął jemu grzecznie głową, jak i wcześniej Loremu, który przyszedł kilka minut wcześniej. Zaczyna się robić coraz bardziej tłoczno.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wędrował spojrzeniem to w jedną, to w drugą stronę, starając się dostrzec kogoś, kto odpowiadał jego dzisiejszym wymaganiom. Oczywiście nie bronił nikomu dosiąść się z własnej woli, jednak oznaczało to zdanie się na kapryśny nastrój Cassiusa i tego, co akurat pił. W tym wypadku kieliszek mocnego wina otwierał cały wieczór w niemal idealny, nieskazitelny sposób.
Gdyby nie niektórzy goście...
Powiódł kolejny raz wzrokiem przez całą salę, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, kto postanowił się tu zjawić. Niewątpliwie został zauważony przez resztę gości, lecz ci nie powiedzieli złego słowa. Nawet nie spojrzeli z odpowiednią dozą obrzydzenia. Jak mogli objawiać tak wysoce niestosowną ignorancję. To, że ciotka Adelaide nie poskąpiła galeonów na Sabat nie oznaczało, że wszyscy powinni się na nim zjawiać. Polityczne układy, towarzyskie konwenanse rządziły tym wszystkim, ale najwyraźniej większość tu zebranych lordów miała za nic odpowiednie prowadzenie się. Cóż, jeśli tak zamierzali postępować, należało zrewidować nieco zrewidować listę aktualnych przyjaciół.
Jeszcze raz przebiegł spojrzeniem po kasynie, krzywiąc się z niesmakiem na widok niektórych. Nie oszczędził sobie pełnego obrzydzenia wyrazu twarzy, kiedy napotkał Weasleya. Nawet nabrał nieco humoru, kiedy dokładnie przyjrzał się jego szacie. Nie wierzył, że należała do niego, przecież nie mógł dorobić się kroci na polerowaniu różdżek o Ollivanderów. Prychnął pod nosem, po czym zabrał się za dalszą konsumpcję alkoholu, pochłaniając zawartość kieliszka w ekspresowym tempie. Następnie zerknął na kogoś z obsługi, poruszając bezgłośnie ustami w rytm Toujours Pur, które chwilę później pojawiło się na jego stole. W samą porę, bowiem wtedy ujrzał dwie szczególne osoby zmierzające w jego kierunku.
Percivala, swojego drogiego kuzyna, obdarzył prawie naturalnym uśmiechem. Mężczyzna i tak znał na pamięć zagrywki stosowane na wszelakich przyjęciach, toteż nie było sensu w odgrywaniu przy nim małego dramatu. W ciszy przytaknął zasłyszanym słowo, a następnie zgromił wzrokiem Weasleya, o którym była mowa między wierszami.
— Niewątpliwie — wymruczał jeszcze, wskazując na butelkę drogiego alkoholu. — Za co dziś się napijemy? Twoje święta na pewno przyniosły jakieś niespodzianki. — Nie dało się ukryć, że i Cassius słyszał jakieś plotki od swoich krewnych. Oczywiście nie dawał im wiary do końca. Zdecydowanie wolał usłyszeć ich potwierdzenie, by móc pogratulować, bądź wyrazić współczucie, gdyby okazały się być wyssane z palca.
— Nicholasie, ależ my się nie alienujemy — tu uniósł pusty kieliszek do góry —po prostu nie wypada nam bratać się z... niektórymi z gości. — Dokończył tonem jasno wskazującym na cel wypowiedzi. I oczywiście uścisnął dłoń swojego kuzyna, drugą dłonią oferując mu wspólne wypicie Toujours Pur. Gdyby tylko ktoś raczył je rozlać do odpowiednich szklaneczek, jeśli nie chcieli w nieskończoność obserwować węża zakonserwowanego w alkoholu.
Gdyby nie niektórzy goście...
Powiódł kolejny raz wzrokiem przez całą salę, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, kto postanowił się tu zjawić. Niewątpliwie został zauważony przez resztę gości, lecz ci nie powiedzieli złego słowa. Nawet nie spojrzeli z odpowiednią dozą obrzydzenia. Jak mogli objawiać tak wysoce niestosowną ignorancję. To, że ciotka Adelaide nie poskąpiła galeonów na Sabat nie oznaczało, że wszyscy powinni się na nim zjawiać. Polityczne układy, towarzyskie konwenanse rządziły tym wszystkim, ale najwyraźniej większość tu zebranych lordów miała za nic odpowiednie prowadzenie się. Cóż, jeśli tak zamierzali postępować, należało zrewidować nieco zrewidować listę aktualnych przyjaciół.
Jeszcze raz przebiegł spojrzeniem po kasynie, krzywiąc się z niesmakiem na widok niektórych. Nie oszczędził sobie pełnego obrzydzenia wyrazu twarzy, kiedy napotkał Weasleya. Nawet nabrał nieco humoru, kiedy dokładnie przyjrzał się jego szacie. Nie wierzył, że należała do niego, przecież nie mógł dorobić się kroci na polerowaniu różdżek o Ollivanderów. Prychnął pod nosem, po czym zabrał się za dalszą konsumpcję alkoholu, pochłaniając zawartość kieliszka w ekspresowym tempie. Następnie zerknął na kogoś z obsługi, poruszając bezgłośnie ustami w rytm Toujours Pur, które chwilę później pojawiło się na jego stole. W samą porę, bowiem wtedy ujrzał dwie szczególne osoby zmierzające w jego kierunku.
Percivala, swojego drogiego kuzyna, obdarzył prawie naturalnym uśmiechem. Mężczyzna i tak znał na pamięć zagrywki stosowane na wszelakich przyjęciach, toteż nie było sensu w odgrywaniu przy nim małego dramatu. W ciszy przytaknął zasłyszanym słowo, a następnie zgromił wzrokiem Weasleya, o którym była mowa między wierszami.
— Niewątpliwie — wymruczał jeszcze, wskazując na butelkę drogiego alkoholu. — Za co dziś się napijemy? Twoje święta na pewno przyniosły jakieś niespodzianki. — Nie dało się ukryć, że i Cassius słyszał jakieś plotki od swoich krewnych. Oczywiście nie dawał im wiary do końca. Zdecydowanie wolał usłyszeć ich potwierdzenie, by móc pogratulować, bądź wyrazić współczucie, gdyby okazały się być wyssane z palca.
— Nicholasie, ależ my się nie alienujemy — tu uniósł pusty kieliszek do góry —po prostu nie wypada nam bratać się z... niektórymi z gości. — Dokończył tonem jasno wskazującym na cel wypowiedzi. I oczywiście uścisnął dłoń swojego kuzyna, drugą dłonią oferując mu wspólne wypicie Toujours Pur. Gdyby tylko ktoś raczył je rozlać do odpowiednich szklaneczek, jeśli nie chcieli w nieskończoność obserwować węża zakonserwowanego w alkoholu.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie uciekał przed obowiązkami. Był gotowy na ożenek, godne zachowanie, nieprzynoszenie wstydu rodowi. Ojciec dobrze go wychował, konserwatywnie i z dużą dawką dyscypliny. Arsenowi nie przeszkadzało, gdy wszyscy patrzyli na niego w oczekiwaniu na wypowiedź, potknięcie czy też jakiekolwiek działanie, o którym można byłoby plotkować. Nie był wstydliwy, rozumiał reguły tego arystokratycznego światka - rzecz ludzka. A choć pracoholikiem nie był, to właśnie bliskie rdzeniowi jego pracy zainteresowania popychały go do czegoś więcej, choć nawet nie wiedział, czego pragnie. Faktycznie nie powinno go nawet obchodzić coś innego niż ród i rodzina, ale czasem, bardzo co prawda rzadko czuł, że żyje w złotej klatce. Bez jakiejkolwiek dojrzałości i samodzielności, zdany na decyzje nestora i rzucony na rzeź wielkim rodom. Czy to było jego wymarzone życie? Nie, nie miał prawa marzyć i decydować o sobie. Samo jednak myślenie w taki sposób wywoływało konflikt interesów i ról, którego nie potrafił rozwiązać, odrzucał go więc czym prędzej, tylko na ułamek sekundy grzesząc myślami. Nie pragnął wolności jako buntu, pragnął decydować, co jest najlepsze. Przecież został wyszkolony tak, że wiedział, a jednak w rodowej hierarchii niewiele różnił się od jedenastolatka.
Każdy czasem ma chwile wątpliwości, czyż nie? Styl życia Quentina doskonale pasował do tego, czego wymagała od niego jego pozycja społeczna. Nikt nie mącił mu światopoglądu, podczas gdy Arsen codziennie spotykał ludzi, którzy go zaskakiwali i zyskiwali jego szacunek, który czym prędzej starał się wymazać z pamięci, bo nie pasował do ich brudnej krwi. I sam czuł się zbrukany, gdy współpracował z uzdrowicielami pochodzenia mugolskiego, którymi gardził, a którzy wykonywali doskonałą robotę.
Wziął w dłoń chłodne szkliwo alkoholu, po czym przybliżył je do ust, czując zachęcający aromat. To był nieodłączny bez względu na miejsce przebywania element życia wszystkich tu zebranych - procenty, które osładzały nieco gorycz życia i rozgrzewały zimną krew w żyłach, by płonęła, niosąc w darze pochopne czyny i śmiałe słowa.
- Oczywiście. Może będę w stanie pomóc ci przy twoich badaniach - mruknął z nikłym uśmiechem. Temat można uznać za zakończony, nie chcieli w końcu poruszać go w takim miejscu. - Gorący okres, mówisz? Tak mi się właśnie wydawało. Nawet w Mungu mamy do czynienia z dziwacznymi przypadkami. W czasie pokoju pojawiają się rzadko... Teraz jest tego cała masa. To coś oznacza, więc domyślam się, że wspomniane przez ciebie stronnictwa prowadzą cichą wojnę. Nie wiem tylko, na jaką skalę.
Zerknął ponad ramieniem kuzyna na towarzystwo.
- Masz wrażenie, że tworzą się nowe sojusze?
Każdy czasem ma chwile wątpliwości, czyż nie? Styl życia Quentina doskonale pasował do tego, czego wymagała od niego jego pozycja społeczna. Nikt nie mącił mu światopoglądu, podczas gdy Arsen codziennie spotykał ludzi, którzy go zaskakiwali i zyskiwali jego szacunek, który czym prędzej starał się wymazać z pamięci, bo nie pasował do ich brudnej krwi. I sam czuł się zbrukany, gdy współpracował z uzdrowicielami pochodzenia mugolskiego, którymi gardził, a którzy wykonywali doskonałą robotę.
Wziął w dłoń chłodne szkliwo alkoholu, po czym przybliżył je do ust, czując zachęcający aromat. To był nieodłączny bez względu na miejsce przebywania element życia wszystkich tu zebranych - procenty, które osładzały nieco gorycz życia i rozgrzewały zimną krew w żyłach, by płonęła, niosąc w darze pochopne czyny i śmiałe słowa.
- Oczywiście. Może będę w stanie pomóc ci przy twoich badaniach - mruknął z nikłym uśmiechem. Temat można uznać za zakończony, nie chcieli w końcu poruszać go w takim miejscu. - Gorący okres, mówisz? Tak mi się właśnie wydawało. Nawet w Mungu mamy do czynienia z dziwacznymi przypadkami. W czasie pokoju pojawiają się rzadko... Teraz jest tego cała masa. To coś oznacza, więc domyślam się, że wspomniane przez ciebie stronnictwa prowadzą cichą wojnę. Nie wiem tylko, na jaką skalę.
Zerknął ponad ramieniem kuzyna na towarzystwo.
- Masz wrażenie, że tworzą się nowe sojusze?
Gość
Gość
Sabat przestawał mieć sens, kiedy wokół nie wirowały piękne damy z licami wstydliwie zakrytymi wachlarzami, kiedy nie grała muzyka, a on nie miał w ramionach kobiety płynącej w rytm walca; na szczęście, wciąż był alkohol - i w nim Tristan miał zamiar odnaleźć ukojenie na resztę tego spotkania. Jego wyjściowa szata ozdobiona była szkarłatną oraz złotą nicią przy rękawach oraz przy kołnierzu, szyję otaczał staromodny francuski fular, przy którym lśniła brosza ze złotą różą. Symbolika jego rodu była oczywista i widoczna z daleka, choć zupełnie niepotrzebna: na sali nie było przecież nikogo, kto nie wiedziałby, kim Tristan był - ani też nikogo, kto pozostawałby dla Tristana obcym. Ująwszy już w dłoń szklaneczkę wypełnioną bursztynową whisky, z daleka przyjrzał się gościom, poszukując przyjaznej twarzy. Grupa skupiona wokół Caesara opłakiwała śmierć młodej - kolejnej - pani Avery, Tristana w gruncie rzeczy w żaden sposób nie obchodziło, co, kiedy, jak ani po co Samael robił ze swoimi kobietami. Gdyby ktoś mu oświadczył, że jej śmierć była jedynie niefortunnym zbiegiem okoliczności, zapewne wyśmiałby go w głos, ale nie zmieniało to faktu, że Eilis nie znał, a jej śmierć go obchodziła tyle co nic. Jedyny morderca na tej sali, którego czyn go obchodził, to ten, który zapomniał o własnej żałobie, żałobie po jego siostrze i opłakiwał odejście znajdy znikąd, której jedyną zaletą była jej uroda i naiwność. Dlatego też, mimo towarzystwa Flinta, któremu z daleka skinął głową, nie zbliżył sie zanadto. Skinął głową również Lorne'owi, dostrzegłszy go jednak w towarzystwie Carrowa, nie drgnął w jego kierunku. Podobnież Traversowi - który gawędził z Weasleyem, zupełnie jakby nie dość naraził swoją reputację na szwank, wpuszczając na swoje wesele tę szlamę, z którą zaczął się prowadzać starszy z rudych braci - swoją drogą, Weasley nie potrzebował dużo czasu, by pocieszyć się po tej wilczej suce, której roztłukł łeb. Nie miał ochoty na świętowanie w męskim towarzystwie również z innych przyczyn - nie był ślepy, wiedział, że z Darcy coś zaczęło się dziać. I chciał być przy niej. Niepocieszony był również ze względu na pozostawienie Evandry samej.
Zatrzymał się przy trójce Nottów, lekko unosząc na ich widok szklaneczkę - i popijając łyk wyśmienitej whisky. Nottowie zawsze dbali o doskonałość szczegółów, Tristan lekko zmarszczył brew słysząc narzekania Carrowa. Prócz tego drobnego gestu na twarzy utrzymywał niczym niezmąconą dekadencką obojętność.
- Panowie - powitał ich, wyciągając rękę do powitania wpierw w kierunku Cassiusa, później Percivala i Nicholasa. Nie pytał, jakie atrakcje przygotowali gospodarze, pewien, że Nottowie solidarnie będą strzec tajemnicy ciotki. - Partyjka pokera dla zabicia czasu? - Skinął głową na pobliski wolny stolik. Akurat było ich czterech, w czwórkę grało się dobrze - do umówionej godziny pozostało jeszcze nieco czasu; znajdowali się w kasynie, a rozmowy o pogodzie na dłuższą metę nudziły.
Zatrzymał się przy trójce Nottów, lekko unosząc na ich widok szklaneczkę - i popijając łyk wyśmienitej whisky. Nottowie zawsze dbali o doskonałość szczegółów, Tristan lekko zmarszczył brew słysząc narzekania Carrowa. Prócz tego drobnego gestu na twarzy utrzymywał niczym niezmąconą dekadencką obojętność.
- Panowie - powitał ich, wyciągając rękę do powitania wpierw w kierunku Cassiusa, później Percivala i Nicholasa. Nie pytał, jakie atrakcje przygotowali gospodarze, pewien, że Nottowie solidarnie będą strzec tajemnicy ciotki. - Partyjka pokera dla zabicia czasu? - Skinął głową na pobliski wolny stolik. Akurat było ich czterech, w czwórkę grało się dobrze - do umówionej godziny pozostało jeszcze nieco czasu; znajdowali się w kasynie, a rozmowy o pogodzie na dłuższą metę nudziły.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
generalnie to NIE WIEM kto gdzie stoi i kto tutaj jest wiec #yolo
Przysłuchiwał się z zainteresowaniem – i swego rodzaju troską – Selwynowi, który kontynuował ciężki, bolesny i przede wszystkim intymny temat. Do ich ponurej gromady dołączali się jednak inni, a i obecność Avery'ego nie była mu na rękę, nie tego, który odpowiadał za śmierć Eilis. Jego spojrzenie, jedno, konkretne, zwrócone w kierunku Alexandra, oznaczało, że muszą przełożyć tę rozmowę na później.
Nie darzył tego człowieka szczególną sympatią, rzec można, że do tej pory Selwyn był mu niemal obojętny, lecz to z nim chciał dzisiaj dzielić tę szczególną chwilę naiwnie doszukując się w niej pocieszenia. Okaże się, że ulotnego, bo za każdym razem, gdy przed jego oczyma stawać będzie twarz Samaela, ból powróci. Palącą chęcią zemsty.
-Panowie – zaczął w końcu, z siłą – nie jesteśmy na stypie, każdy z nas pojawił się tutaj, aby z czystym sumieniem świętować nowy rok – i zamówił ognistą razy tyle, ile wokół niego było gości. Pojawił się i lord Greegrass, i lord Carrow, który stał także koło lorda Bulstrode – brata jego słodkiej narzeczonej. Lestrange dałby sobie głowę uciąć, że jeszcze chwilę temu Lorne znajdował się po drugiej stronie sali. Czyżby jedna szklaneczka whisky tworzyła przed jego oczyma halucynacje? Czy to może żałoba po pięknej Eilis odbiera mu zmysły? A może lord Deimos ma tak długie nogi, że robiąc szpagat na środku sali, stoi koło ich dwojga? Nie wiadomo.
-To co zwykle – rzucił niemal żartobliwie, klepiąc Carrowa po udzie niemal równie pieszczotliwe co koniuszy swego ogiera, dając mu do zrozumienia, że to t a k i e śmieszne, że tym razem n a p e w n o uda mu się zachować trzeźwość.
Zapowiada się naprawdę wesoła impreza, świętujący Avery, płaczący mu do ramienia Selwyn (zresztą sam chętnie uczyniłby to samo!) i rozweselony Carrow śmiejący mu się rubasznie do uszka. Dodatkową atrakcję stanowił przystojniaczek Greengrass, którego Caesar chętnie włączy do wspólnej zabawy, i Mortimer próbujący porwać swego drogiego przyjaciela do konspiracji, naiwny, że ten mógłby czuć się źle lub chociażby gorzej niż dnia poprzedniego, gdy jego małżonka jeszcze żyła. W dodatku w ich stronę zmierzała czarno biały duet w wykonaniu śnieżki Malfoya i ogiera Blacka. Bo, znając jego niewątpliwe szczęście, jako jeden z nielicznych pozostanie dziś w stanie niekwestionowanej trzeźwości. I on, król imprezy, który ugryzł się w język, zanim oświadczył zuchwale, że się żeni i bardzo jest mu z tego powodu przykro, bo choć narzeczoną ma piękną, będzie musiał dotrzymać jej wierności. Niestety jakimś magicznym sposobem znalazł się obok nich Lorne – zapewne umiejętność prędkiego przemieszczania się po sali pod wpływem alkoholu opanował równie dobrze co samotransmutacja w lamę.
-Och, panowie się jeszcze nie znają! - rzekł prawie wesolutko, zmieniając ton wobec gości, którzy przybili swoimi stateczkami to ich zapijaczonej przystani – lord Selwyn, młody i uzdolniony praktykant w szpitalu świętego Munga! Nie wiem czy wiecie, ale ratował mi życie po jednej z wypraw – niech da się pan porwać szlacheckim intrygom, lordzie Selwyn, chętnie pana oprowadzę. I podkoloryzuję historię, w której oboje braliśmy udział – lord Greengrass, opiekun smoków w Peak Districk, kontynuuje dumnie tradycję swych dziadów, lord Flint, kolejna chluba szpitalnego grona lekarskiego! - znów poklepał Carrowa po udzie, zabawne – lord Carrow, który wygrał własne wyścigi – o jego sromotnej klęsce podczas polowań wiernie nie wspominał – Och, i lord Bulstrode, kolejny... opiekun smoków, drogi memu sercu kuzyn – potem po prostu machnął ręką w kierunku Samaela – A to lord Avery.
Pogrążony w żałobie głębokiej jak kałuża.
Wtedy kelnerzyna przyniósł ognistą, którą wszyscy mogli się poczęstować!
A on marzył jedynie o tym, aby alkohol okazał się kwasem i chluśnięty w twarz Avery'ego, wypaliłby mu oczy.
Przysłuchiwał się z zainteresowaniem – i swego rodzaju troską – Selwynowi, który kontynuował ciężki, bolesny i przede wszystkim intymny temat. Do ich ponurej gromady dołączali się jednak inni, a i obecność Avery'ego nie była mu na rękę, nie tego, który odpowiadał za śmierć Eilis. Jego spojrzenie, jedno, konkretne, zwrócone w kierunku Alexandra, oznaczało, że muszą przełożyć tę rozmowę na później.
Nie darzył tego człowieka szczególną sympatią, rzec można, że do tej pory Selwyn był mu niemal obojętny, lecz to z nim chciał dzisiaj dzielić tę szczególną chwilę naiwnie doszukując się w niej pocieszenia. Okaże się, że ulotnego, bo za każdym razem, gdy przed jego oczyma stawać będzie twarz Samaela, ból powróci. Palącą chęcią zemsty.
-Panowie – zaczął w końcu, z siłą – nie jesteśmy na stypie, każdy z nas pojawił się tutaj, aby z czystym sumieniem świętować nowy rok – i zamówił ognistą razy tyle, ile wokół niego było gości. Pojawił się i lord Greegrass, i lord Carrow, który stał także koło lorda Bulstrode – brata jego słodkiej narzeczonej. Lestrange dałby sobie głowę uciąć, że jeszcze chwilę temu Lorne znajdował się po drugiej stronie sali. Czyżby jedna szklaneczka whisky tworzyła przed jego oczyma halucynacje? Czy to może żałoba po pięknej Eilis odbiera mu zmysły? A może lord Deimos ma tak długie nogi, że robiąc szpagat na środku sali, stoi koło ich dwojga? Nie wiadomo.
-To co zwykle – rzucił niemal żartobliwie, klepiąc Carrowa po udzie niemal równie pieszczotliwe co koniuszy swego ogiera, dając mu do zrozumienia, że to t a k i e śmieszne, że tym razem n a p e w n o uda mu się zachować trzeźwość.
Zapowiada się naprawdę wesoła impreza, świętujący Avery, płaczący mu do ramienia Selwyn (zresztą sam chętnie uczyniłby to samo!) i rozweselony Carrow śmiejący mu się rubasznie do uszka. Dodatkową atrakcję stanowił przystojniaczek Greengrass, którego Caesar chętnie włączy do wspólnej zabawy, i Mortimer próbujący porwać swego drogiego przyjaciela do konspiracji, naiwny, że ten mógłby czuć się źle lub chociażby gorzej niż dnia poprzedniego, gdy jego małżonka jeszcze żyła. W dodatku w ich stronę zmierzała czarno biały duet w wykonaniu śnieżki Malfoya i ogiera Blacka. Bo, znając jego niewątpliwe szczęście, jako jeden z nielicznych pozostanie dziś w stanie niekwestionowanej trzeźwości. I on, król imprezy, który ugryzł się w język, zanim oświadczył zuchwale, że się żeni i bardzo jest mu z tego powodu przykro, bo choć narzeczoną ma piękną, będzie musiał dotrzymać jej wierności. Niestety jakimś magicznym sposobem znalazł się obok nich Lorne – zapewne umiejętność prędkiego przemieszczania się po sali pod wpływem alkoholu opanował równie dobrze co samotransmutacja w lamę.
-Och, panowie się jeszcze nie znają! - rzekł prawie wesolutko, zmieniając ton wobec gości, którzy przybili swoimi stateczkami to ich zapijaczonej przystani – lord Selwyn, młody i uzdolniony praktykant w szpitalu świętego Munga! Nie wiem czy wiecie, ale ratował mi życie po jednej z wypraw – niech da się pan porwać szlacheckim intrygom, lordzie Selwyn, chętnie pana oprowadzę. I podkoloryzuję historię, w której oboje braliśmy udział – lord Greengrass, opiekun smoków w Peak Districk, kontynuuje dumnie tradycję swych dziadów, lord Flint, kolejna chluba szpitalnego grona lekarskiego! - znów poklepał Carrowa po udzie, zabawne – lord Carrow, który wygrał własne wyścigi – o jego sromotnej klęsce podczas polowań wiernie nie wspominał – Och, i lord Bulstrode, kolejny... opiekun smoków, drogi memu sercu kuzyn – potem po prostu machnął ręką w kierunku Samaela – A to lord Avery.
Pogrążony w żałobie głębokiej jak kałuża.
Wtedy kelnerzyna przyniósł ognistą, którą wszyscy mogli się poczęstować!
A on marzył jedynie o tym, aby alkohol okazał się kwasem i chluśnięty w twarz Avery'ego, wypaliłby mu oczy.
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kasyno Crockfords
Szybka odpowiedź