Pracownia
AutorWiadomość
Pracownia
racownia mieści się na parterze i prowadzi do niej osobne wejście, z zewnątrz. Wcześniej pomieszczenie to pełniło rolę składzika, jednak na urodziny Solene wujostwo przerobiło je na prywatną pracownię, w której dzieje się magia. To tutaj pobiera miary i prezentuje swoje projekty nierzadko wybrednej klienteli. Poza wygodną kozetką jest również parawan, za którym można się przebrać; duże lustro a przed nim niewysoki podest. Ponadto, na wieszakach wisi zazwyczaj kilka nowych sukien, koszul czy szat, które młoda projektantka wyszywa z uporem maniaka.
Przeważnie na wizytę trzeba się wcześniej umówić, jednak nie wygania zbłąkanych dusz, potrzebujących czegoś na ostatnią chwilę.
Przeważnie na wizytę trzeba się wcześniej umówić, jednak nie wygania zbłąkanych dusz, potrzebujących czegoś na ostatnią chwilę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 27.05.17 12:45, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
|18 kwietnia
Jeśli bezsenność ma choć jedną zaletę, to jest nią zapewne możliwość przepracowania kilku dodatkowych godzin; postanowiłam więc zająć się nowym projektem, który rodził się w mojej głowie od paru dni, jednak do tej pory nie miałam czasu, by przelać go na pergamin zaabsorbowana przesiadywaniem na kocu w ogrodzie. Chociaż udało mi się zrobić kilka przykładowych szkiców danego projektu, tak zasnęłam na ziemi nie wiadomo w którym momencie, budząc się z odciśniętym tuszem na białawym policzku.
Rano byłam prawie nieprzytomna i obolała po tej wyjątkowo traumatycznej nocy, zapominając o umówionym spotkaniu z pewną nadzwyczajną dziewczyną, poznaną na ulicy. Życie czasami potrafiło zaskakiwać: nigdy bym nie pomyślała, że znajdę tak utalentowaną duszę z wielkim pokładem wyobraźni na Pokątnej a wszystko przez to, że chciała sprzedać mi za grosze piękny bukiet kwiatów... długo zastanawiałam się, czy to co robię nie jest aby przypadkiem dużym nadużyciem, w końcu nic o niej nie wiedziałam. Zastanawiałam się, czy nie przyniesie mi to więcej problemów, niż korzyści, wreszcie jednak - kierując się ot, dobrym sercem - uznałam, że każdy jakoś zaczynał. Ja miałam więcej szczęścia, ale tylko ze względu na noszone nazwisko, a i tak czasami właśnie ono skutecznie komplikowało mi życie, dlaczego więc miałabym nie pomóc komuś innemu? Wierzyłam w to, że dobro, które przekazuję od siebie światu kiedyś do mnie powróci i to sprawiało, że dalej postrzegałam ten świat jako piękny i godny uwagi.
Przebrałam się w świeżą, prostą suknię, upinając niedbale włosy, a gdy pozbyłam się śladów zbrodni ze swojego policzka zeszłam do pracowni, otwierając na oścież drzwi. Była piękna pogoda, dlatego przebywanie w drewniano-ceglanym pomieszczeniu bez dostępu do powietrza było istną katorgą, odczuwalną szczególnie wtedy, gdy słońce znajdowało się w zenicie. Później zajęłam się przeglądaniem wiszących na wieszaku gotowych ubrań, w poszukiwaniu tego jednego, jedynego prezentu, dla młodej kwiaciarki.
Jeśli bezsenność ma choć jedną zaletę, to jest nią zapewne możliwość przepracowania kilku dodatkowych godzin; postanowiłam więc zająć się nowym projektem, który rodził się w mojej głowie od paru dni, jednak do tej pory nie miałam czasu, by przelać go na pergamin zaabsorbowana przesiadywaniem na kocu w ogrodzie. Chociaż udało mi się zrobić kilka przykładowych szkiców danego projektu, tak zasnęłam na ziemi nie wiadomo w którym momencie, budząc się z odciśniętym tuszem na białawym policzku.
Rano byłam prawie nieprzytomna i obolała po tej wyjątkowo traumatycznej nocy, zapominając o umówionym spotkaniu z pewną nadzwyczajną dziewczyną, poznaną na ulicy. Życie czasami potrafiło zaskakiwać: nigdy bym nie pomyślała, że znajdę tak utalentowaną duszę z wielkim pokładem wyobraźni na Pokątnej a wszystko przez to, że chciała sprzedać mi za grosze piękny bukiet kwiatów... długo zastanawiałam się, czy to co robię nie jest aby przypadkiem dużym nadużyciem, w końcu nic o niej nie wiedziałam. Zastanawiałam się, czy nie przyniesie mi to więcej problemów, niż korzyści, wreszcie jednak - kierując się ot, dobrym sercem - uznałam, że każdy jakoś zaczynał. Ja miałam więcej szczęścia, ale tylko ze względu na noszone nazwisko, a i tak czasami właśnie ono skutecznie komplikowało mi życie, dlaczego więc miałabym nie pomóc komuś innemu? Wierzyłam w to, że dobro, które przekazuję od siebie światu kiedyś do mnie powróci i to sprawiało, że dalej postrzegałam ten świat jako piękny i godny uwagi.
Przebrałam się w świeżą, prostą suknię, upinając niedbale włosy, a gdy pozbyłam się śladów zbrodni ze swojego policzka zeszłam do pracowni, otwierając na oścież drzwi. Była piękna pogoda, dlatego przebywanie w drewniano-ceglanym pomieszczeniu bez dostępu do powietrza było istną katorgą, odczuwalną szczególnie wtedy, gdy słońce znajdowało się w zenicie. Później zajęłam się przeglądaniem wiszących na wieszaku gotowych ubrań, w poszukiwaniu tego jednego, jedynego prezentu, dla młodej kwiaciarki.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tamtego dnia padał deszcz - jednak nie był to ten deszcz z typu smutnych. Nie był ulewny, nie uderzał wściekle o ulice, nie była to chłodna mżawka. Był to deszcz rzadki, lekko kropiący, taki, który uwielbiały wszelkie rośliny i dzięki niemu po wyjściu słońca, mogły spróbować sięgnąć jego promieni. Uwielbiała taką pogodę. Bardziej radowało ją tylko bezchmurne niebo, pozwalające słońcu rozświetlić swoimi promieniami świat, a może nawet i ludzkie dusze. Jednak ludzie potrzebowali najpierw oczyszczenia - delikatnego, lekkiego deszczu. Takiego jak tego dnia.
Jak zwykle, gdy rzucała jedną pracę na rzecz szukania nowej, może nieco lepszej, wystawała przez pół dnia, rozdając kwiaty za symboliczny grosik. Czasami, ludziom którzy bardziej przypadli jej do gustu potrafiła podarować też bukiecik. Tak też tym razem stało się, gdy zobaczyła prześliczną, młodą blondynkę. Wtedy też wręczyła jej wiązankę z pięknie rozwiniętych białych róż, przewiązaną niebieską wstążką. Nie spodziewała się jednak, że trafiła na kogoś tak życzliwego i dzisiejszego dnia... Pojawiła się przed jej mieszkaniem. W bardzo ładnej okolicy trzeba przyznać. I nawet niedaleko od jej mieszkania. Zapukała dwukrotnie w drzwi frontowe i odetchnęła. Nie wiedziała co ma powiedzieć... Nigdy nie spotkała się z tym, żeby ktoś był dla niej tak miły. Ludzie zazwyczaj przystawali, rozmawiali, czasami proponowali pracę na przykład, ale nigdy nie chcieli dać jej... Prezentu.
Jak zwykle, gdy rzucała jedną pracę na rzecz szukania nowej, może nieco lepszej, wystawała przez pół dnia, rozdając kwiaty za symboliczny grosik. Czasami, ludziom którzy bardziej przypadli jej do gustu potrafiła podarować też bukiecik. Tak też tym razem stało się, gdy zobaczyła prześliczną, młodą blondynkę. Wtedy też wręczyła jej wiązankę z pięknie rozwiniętych białych róż, przewiązaną niebieską wstążką. Nie spodziewała się jednak, że trafiła na kogoś tak życzliwego i dzisiejszego dnia... Pojawiła się przed jej mieszkaniem. W bardzo ładnej okolicy trzeba przyznać. I nawet niedaleko od jej mieszkania. Zapukała dwukrotnie w drzwi frontowe i odetchnęła. Nie wiedziała co ma powiedzieć... Nigdy nie spotkała się z tym, żeby ktoś był dla niej tak miły. Ludzie zazwyczaj przystawali, rozmawiali, czasami proponowali pracę na przykład, ale nigdy nie chcieli dać jej... Prezentu.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Przez krótką chwilę miałam pewne wątpliwości co do tego, czy Stephanie w ogóle do mnie trafi. Nie każdy mieszkał na przedmieściach, pomijając też to, że niemal każdy dom w takich okolicach wyglądał identycznie i nawet numer posiadłości niewiele pomagał. Miałam nadzieję, że wskazówka co do dużej ilości kwiatów w ogrodzie, z uściśleniem konkretnego gatunku, jakoś pomoże i nie pomyliłam się - odetchnęłam z ulgą, gdy ujrzałam przed drzwiami rudowłosą kwiaciarkę, jak zwykle skromną i speszoną. To znaczy, nie znałam jej przecież, ale takie wrażenie odniosłam tamtego dnia i teraz, w tej chwili, kiedy lekkim krokiem przemieściłam się przez całą pracownię, wychodząc jej naprzeciw w rękach trzymając kilka sukien.
- Stephanie! Już myślałam, że się rozmyśliłaś. - Uśmiechnęłam się wesoło, przypatrując się jej przez kilka sekund. Nie rozumiałam tego speszenia, chociaż mogłam się domyślać, że być może peszyła ją moja otwartość i chęć pomocy. Zresztą, sama się dziwiłam, że nagle stałam się tak otwarta na pomoc innym, wszak do tej pory raczej pilnowałam swojego nosa, innych traktując z wyższością i co tu dużo mówić, pogardą. W tym przypadku jednak było inaczej; być może dostrzegałam w tej dziewczynie potencjał, który należało dopiero wydobyć, oszlifować jak diament, by nadać mu ostateczny kształt.
- Chodź do środka, napijesz się czegoś? - Spytałam, ruchem wolnej ręki zapraszając ją do pomieszczenia. Sama położyłam wybrane kreacje na kozetce, przyciągając z kąta krzesło i siadając na nim. - Powiedz mi, dlaczego do tej pory nie zatrudniłaś się w żadnej kwiaciarni? - Przeszłam od razu do rzeczy uznając, że owijanie w bawełnę nie przyniesie żadnego skutku, a na rozmowy o niczym nie za bardzo miałam czas. Chciałam zorientować się, czy Stephanie byłaby skora do współpracy i czy nie pomyliłam się co do swoich przeczuć.
- Stephanie! Już myślałam, że się rozmyśliłaś. - Uśmiechnęłam się wesoło, przypatrując się jej przez kilka sekund. Nie rozumiałam tego speszenia, chociaż mogłam się domyślać, że być może peszyła ją moja otwartość i chęć pomocy. Zresztą, sama się dziwiłam, że nagle stałam się tak otwarta na pomoc innym, wszak do tej pory raczej pilnowałam swojego nosa, innych traktując z wyższością i co tu dużo mówić, pogardą. W tym przypadku jednak było inaczej; być może dostrzegałam w tej dziewczynie potencjał, który należało dopiero wydobyć, oszlifować jak diament, by nadać mu ostateczny kształt.
- Chodź do środka, napijesz się czegoś? - Spytałam, ruchem wolnej ręki zapraszając ją do pomieszczenia. Sama położyłam wybrane kreacje na kozetce, przyciągając z kąta krzesło i siadając na nim. - Powiedz mi, dlaczego do tej pory nie zatrudniłaś się w żadnej kwiaciarni? - Przeszłam od razu do rzeczy uznając, że owijanie w bawełnę nie przyniesie żadnego skutku, a na rozmowy o niczym nie za bardzo miałam czas. Chciałam zorientować się, czy Stephanie byłaby skora do współpracy i czy nie pomyliłam się co do swoich przeczuć.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Czy była speszona? Może troszeczkę... Nie otrzymywała zbyt często prezentów. Bardziej pomoc w postaci dobrych uczynków od ludzi za okazaną sympatię. Przy znalezieniu nowej pracy choćby. To była dla niej zupełnie nowa sytuacja i nie wiedziała jak się zachować. Dlatego przyszła trochę niepewna siebie, co było dla niej nieczęstym uczuciem.
Kiedy zobaczyła dziewczynę w drzwiach, odetchnęła od razu. Martwiła się, że pomyliła numer domu, ale skoro była tutaj ta urodziwa blondynka, już nie było mowy o pomyłce. Uśmiechnęła się pogodnie do nowej znajomej.
- Nie, po prostu trochę pobłądziłam. Dziękuje za zaproszenie. A to dla Ciebie. - powiedziała po czym wręczyła jej pudełeczko popularnych ostatnio czekoladek sprzedawanych w centrum Londynu w małej magicznej piekarni. Podobno były przepyszne. W dodatku opakowanie przewiązała wstążką. Nie wypadało przyjść w gości bez upominku. - Poproszę herbatę z mlekiem.
Weszła bardziej wgłąb jej mieszkania, aż w końcu idąc śladem dziewczyny trafiła do pracowni krawieckiej. Wyglądała tak... Niesamowicie. Ostatnio kiedy była w takim miejscu, była w przed ostatnim rokiem w Hogwarcie i u krawca szyte były jej nowe szaty szkolne.
Kiedy dziewczyna wróciła z herbatą, Stephanie już usiadła na stojącej przy manekinie krawieckim pufie. Upiła mały łyk, bo nadal napój był odrobinę za gorący.
- Pracowałam w trzech, ale trudno mnie gdziekolwiek na długo utrzymać... Nie lubię rutyny. Dlatego marzy mi się własna, gdzie sama będę ustalać swoje zasady. - wyjaśniła pokrótce.
Kiedy zobaczyła dziewczynę w drzwiach, odetchnęła od razu. Martwiła się, że pomyliła numer domu, ale skoro była tutaj ta urodziwa blondynka, już nie było mowy o pomyłce. Uśmiechnęła się pogodnie do nowej znajomej.
- Nie, po prostu trochę pobłądziłam. Dziękuje za zaproszenie. A to dla Ciebie. - powiedziała po czym wręczyła jej pudełeczko popularnych ostatnio czekoladek sprzedawanych w centrum Londynu w małej magicznej piekarni. Podobno były przepyszne. W dodatku opakowanie przewiązała wstążką. Nie wypadało przyjść w gości bez upominku. - Poproszę herbatę z mlekiem.
Weszła bardziej wgłąb jej mieszkania, aż w końcu idąc śladem dziewczyny trafiła do pracowni krawieckiej. Wyglądała tak... Niesamowicie. Ostatnio kiedy była w takim miejscu, była w przed ostatnim rokiem w Hogwarcie i u krawca szyte były jej nowe szaty szkolne.
Kiedy dziewczyna wróciła z herbatą, Stephanie już usiadła na stojącej przy manekinie krawieckim pufie. Upiła mały łyk, bo nadal napój był odrobinę za gorący.
- Pracowałam w trzech, ale trudno mnie gdziekolwiek na długo utrzymać... Nie lubię rutyny. Dlatego marzy mi się własna, gdzie sama będę ustalać swoje zasady. - wyjaśniła pokrótce.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Herbata z mlekiem, jak prosiła, pojawiła się wkrótce tuż obok, łącznie ze słodkim dodatkiem w postaci talerzyka z ciastkami z kawałkami czekolady i czekoladkami od Stephanie, za które zresztą podziękowała. Sama nie przepadała za podobnym połączeniem napojów, z drugiej strony i tak odżywiała się jak ptaszek skubiąc coś od czasu do czasu. Przy takim trybie życia jaki prowadziła, dziwiła się, że jeszcze nie potrzebowała odwiedzić żadnego uzdrowiciela - czasami się po prostu przepracowywała. Teraz jednak skupiła się na słowach rudowłosej, potakując głową na znak, że słucha. Zresztą, informacja, którą jej podała była bardzo dobrym zwiastunem; skoro nie chciała pracować dla kogoś, nie lubiąc rutyny, zapewne wykazałaby się w pracy jako swój własny szef. Choć i to nie było wcale proste.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to czasami jest trudniejsze, niż praca dla kogoś? - Spytała, zerkając na nią kontrolnie. Jeśli miała przedstawiać jej swoją propozycję, musiała wiedzieć, że Stephanie ma pojęcie na co się pisze, by później nie przyniosła wstydu ani sobie, ani nikomu innemu. - Jednak rozumiem twój punkt widzenia. Sama dążyłam do takiej niezależności. - Nie chciała stawiać się na pozycji bohaterki losu, ale swoje wycierpiała, by wreszcie spełniać się w krawiectwie i projektowaniu. Dalej miała żal do rodziców o to, że nie akceptowali jej wyboru, wyłamując się przy okazji z pewnych ram, narzucanych przez osoby z jej nazwiskiem. Nie widziała się ani w operze ani w teatrze, prawdopodobnie to, że zaprzestała tańczenia w balecie też nie stało się bez przyczyny.
- Mam dla ciebie pewną propozycję. Ale najpierw chciałabym coś sprawdzić, jeśli pozwolisz. - Podniosła się z miejsca ruchem dłoni wygładzając materiał sukienki, następnie wyciągnęła z szafy pudełko. W pudełku mieściły się skrawki materiałów w rozmaitych barwach, kształt i tekstura akurat nie miały znaczenia. - Ułożyłabyś mi z tego bukiet na ślub, urodziny i zwykły, który wręczyłabyś w słoneczny dzień na ulicy? - Uśmiechnęła się przyjaźnie, stawiając pudełko między nimi. Nie traktowała Stephanie jak kogoś gorszego, wręcz przeciwnie - była wyraźnie zainteresowana tym, co wymyśli.
|Jednak nie idzie mi pisanie w 1os c:
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to czasami jest trudniejsze, niż praca dla kogoś? - Spytała, zerkając na nią kontrolnie. Jeśli miała przedstawiać jej swoją propozycję, musiała wiedzieć, że Stephanie ma pojęcie na co się pisze, by później nie przyniosła wstydu ani sobie, ani nikomu innemu. - Jednak rozumiem twój punkt widzenia. Sama dążyłam do takiej niezależności. - Nie chciała stawiać się na pozycji bohaterki losu, ale swoje wycierpiała, by wreszcie spełniać się w krawiectwie i projektowaniu. Dalej miała żal do rodziców o to, że nie akceptowali jej wyboru, wyłamując się przy okazji z pewnych ram, narzucanych przez osoby z jej nazwiskiem. Nie widziała się ani w operze ani w teatrze, prawdopodobnie to, że zaprzestała tańczenia w balecie też nie stało się bez przyczyny.
- Mam dla ciebie pewną propozycję. Ale najpierw chciałabym coś sprawdzić, jeśli pozwolisz. - Podniosła się z miejsca ruchem dłoni wygładzając materiał sukienki, następnie wyciągnęła z szafy pudełko. W pudełku mieściły się skrawki materiałów w rozmaitych barwach, kształt i tekstura akurat nie miały znaczenia. - Ułożyłabyś mi z tego bukiet na ślub, urodziny i zwykły, który wręczyłabyś w słoneczny dzień na ulicy? - Uśmiechnęła się przyjaźnie, stawiając pudełko między nimi. Nie traktowała Stephanie jak kogoś gorszego, wręcz przeciwnie - była wyraźnie zainteresowana tym, co wymyśli.
|Jednak nie idzie mi pisanie w 1os c:
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wysłuchała jej słów bez większego oburzenia. Mogłaby przecież uznać to za zły znak dla tej znajomości - jakby nie patrzeć Solene nie była dla niej kimś bliskim i troska z jej strony byłaby dziwnym zjawiskiem, ale Stephanie wielokrotnie otrzymywała życzliwość od nowo poznanych osób. Rozumiała jej wątpliwości, ale co da się zauważyć, sama pracowała jako swój własny szef. Inaczej pewnie jej pracownia nie znajdowałaby się w prywatnym domu, a w zakładzie czy sklepiku.
- Wiem o tym, ale nie jestem osobą, która boi się nowych wyzwań. Może na początku nie będzie idealnie, ale z czasem się nauczę... Chcę się nauczyć. - wyjaśniła tylko. Zdobywanie nowych doświadczeń w życiu - to przecież jeden z najpiękniejszych celów, jakie można sobie wyobrazić. Ceniła każdego człowieka, który wysoko stawiał sobie poprzeczkę, dlatego sama chciała taka być. Kiedyś, patrząc wstecz powiedzieć, że samej sobie mogłaby być idolem. - Widzę, że raczej jesteś swoim własnym szefem.
Była trochę zaskoczona otrzymanym zdaniem, zwłaszcza, że nigdy w życiu nie miała igły i nitki w ręce. Ale cóż... To może być wyzwanie dla jej kreatywności. Kwiaty były strasznie prostsze w obsłudze - po prostu już były i były piękne, nie trzeba było ich tworzyć, wystarczy podziwiać. Zaś z materiałami jest inaczej... Tutaj był kawałek czegoś czystego, jakby pozbawionego wszelkiego użytku i roli, a jej zadaniem było nadanie finalnego kształtu. Nigdy nie była dobra w tworzeniu... Raczej chętniej podziwiała to, co już jest stworzone. Więc na pewno dziwne było, gdy spojrzała poważnie na swoją rozmówczynię i powiedziała:
- Mogę prosić o widelec?
Kiedy już otrzymała ów przyrząd, zaczeła swoją mozolną pracę. Nawijała fragmenty tkanin na ząbki widelca, aby układały się one w ładnie zawinięte płatki kwiatów, w dodatku zgrabniejsze niż miałaby robić to palcami. Prosiła po kolei o zszycie każdej różyczki, bo sama nie umiałaby tego zrobić. W rezultacie stworzyła ślubny bukiet z białego tłoczonego materiału w liście, na urodziny zaś coś co wyglądało jak trzy czerwone piwonie, które składały się z kilku mniejszych różyczek każda oraz jedną, dużą, błękitną różę na zwykły dzień. Oczywiście róże były najłatwiejszą opcją, nie trzeba było wycinać płatków... A i tak zajęło jej to masę czasu. I dwie herbaty z mlekiem.
- Wiem o tym, ale nie jestem osobą, która boi się nowych wyzwań. Może na początku nie będzie idealnie, ale z czasem się nauczę... Chcę się nauczyć. - wyjaśniła tylko. Zdobywanie nowych doświadczeń w życiu - to przecież jeden z najpiękniejszych celów, jakie można sobie wyobrazić. Ceniła każdego człowieka, który wysoko stawiał sobie poprzeczkę, dlatego sama chciała taka być. Kiedyś, patrząc wstecz powiedzieć, że samej sobie mogłaby być idolem. - Widzę, że raczej jesteś swoim własnym szefem.
Była trochę zaskoczona otrzymanym zdaniem, zwłaszcza, że nigdy w życiu nie miała igły i nitki w ręce. Ale cóż... To może być wyzwanie dla jej kreatywności. Kwiaty były strasznie prostsze w obsłudze - po prostu już były i były piękne, nie trzeba było ich tworzyć, wystarczy podziwiać. Zaś z materiałami jest inaczej... Tutaj był kawałek czegoś czystego, jakby pozbawionego wszelkiego użytku i roli, a jej zadaniem było nadanie finalnego kształtu. Nigdy nie była dobra w tworzeniu... Raczej chętniej podziwiała to, co już jest stworzone. Więc na pewno dziwne było, gdy spojrzała poważnie na swoją rozmówczynię i powiedziała:
- Mogę prosić o widelec?
Kiedy już otrzymała ów przyrząd, zaczeła swoją mozolną pracę. Nawijała fragmenty tkanin na ząbki widelca, aby układały się one w ładnie zawinięte płatki kwiatów, w dodatku zgrabniejsze niż miałaby robić to palcami. Prosiła po kolei o zszycie każdej różyczki, bo sama nie umiałaby tego zrobić. W rezultacie stworzyła ślubny bukiet z białego tłoczonego materiału w liście, na urodziny zaś coś co wyglądało jak trzy czerwone piwonie, które składały się z kilku mniejszych różyczek każda oraz jedną, dużą, błękitną różę na zwykły dzień. Oczywiście róże były najłatwiejszą opcją, nie trzeba było wycinać płatków... A i tak zajęło jej to masę czasu. I dwie herbaty z mlekiem.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Tyle jej wystarczało. To solidne zapewnienie płynące prosto z serca rudowłosej o byciu sobiepanem, własnym szefem, pracowaniem na własny rachunek bez udziału osób trzecich.
Obydwie były najwidoczniej zaskoczone - Stephanie jej prośbą, a ona pytaniem o widelec. Co też ona chciała zrobić z tym widelcem? Sądziła, że rudowłosa pójdzie na łatwiznę, dobierając po prostu kolory, które stanowiłyby wyobrażenie kwiatów, jednak musiała przyznać, była zadowolona jej pomysłowością. Gdy poprosiła o pomoc w zszywaniu, bez zająknięcia podjęła się zadania, szybko i zgrabnie łącząc pozwijany materiał w spójną całość. Gdy skończyła, Solange obejrzała dokładnie nowo powstałe dzieła, a potem przeniosła spojrzenie na piegowatą twarz.
- Muszę przyznać, jestem pod wrażeniem. - Odezwała się po nieznośnej chwili ciszy, która między nimi zapadła. Musiała przemyśleć i przekalkulować kilka kwestii, jednak nie miała zamiaru sama się oszukiwać i szukać powodów, dla którego może powinna jeszcze raz na spokojnie przemyśleć tę chęć pomocy. - Stephanie, mam dla ciebie pewną propozycję. Jak wiesz, szyję suknie dla różnych dam, nierzadko dla panien młodych, jeśli chcesz, mogę cię im polecać lub możesz czasem wybrać się ze mną na takie spotkanie, z próbkami różnych bukietów. Nawet takich, z materiału, by nie niszczyć żywych kwiatów. - Uśmiechnęła się na koniec swojej wypowiedzi, dając dziewczynie chwilę do namysłu, złapania oddechu, przemyślenia. Sama oglądnęła jeszcze raz zrobione przez nią bukiety.
- Wydaje mi się, że to pozwoliłoby ci ruszyć z własną kwiaciarnią. W tym fachu najlepszą drogą do sukcesu jest zaufanie i stali klienci. - Dodała nagle, chociaż jej wzrok pochłaniał właśnie czerwone piwonie.
Obydwie były najwidoczniej zaskoczone - Stephanie jej prośbą, a ona pytaniem o widelec. Co też ona chciała zrobić z tym widelcem? Sądziła, że rudowłosa pójdzie na łatwiznę, dobierając po prostu kolory, które stanowiłyby wyobrażenie kwiatów, jednak musiała przyznać, była zadowolona jej pomysłowością. Gdy poprosiła o pomoc w zszywaniu, bez zająknięcia podjęła się zadania, szybko i zgrabnie łącząc pozwijany materiał w spójną całość. Gdy skończyła, Solange obejrzała dokładnie nowo powstałe dzieła, a potem przeniosła spojrzenie na piegowatą twarz.
- Muszę przyznać, jestem pod wrażeniem. - Odezwała się po nieznośnej chwili ciszy, która między nimi zapadła. Musiała przemyśleć i przekalkulować kilka kwestii, jednak nie miała zamiaru sama się oszukiwać i szukać powodów, dla którego może powinna jeszcze raz na spokojnie przemyśleć tę chęć pomocy. - Stephanie, mam dla ciebie pewną propozycję. Jak wiesz, szyję suknie dla różnych dam, nierzadko dla panien młodych, jeśli chcesz, mogę cię im polecać lub możesz czasem wybrać się ze mną na takie spotkanie, z próbkami różnych bukietów. Nawet takich, z materiału, by nie niszczyć żywych kwiatów. - Uśmiechnęła się na koniec swojej wypowiedzi, dając dziewczynie chwilę do namysłu, złapania oddechu, przemyślenia. Sama oglądnęła jeszcze raz zrobione przez nią bukiety.
- Wydaje mi się, że to pozwoliłoby ci ruszyć z własną kwiaciarnią. W tym fachu najlepszą drogą do sukcesu jest zaufanie i stali klienci. - Dodała nagle, chociaż jej wzrok pochłaniał właśnie czerwone piwonie.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Przyjrzała się dokładnie swojej pracy i widziała ogrom różnic między tym, a prawdziwymi kwiatami - w jej przekonaniu nic nie potrafiło przebić piękna tych prawdziwych, żywych. Z materiałami można było zrobić wiele - nadać im swój kształt. Tylko czy to naprawdę było jej potrzebne. Już otaczało ją wiele piękna. Jednak rozumiała Solene i jej zainteresowanie tworzeniem ubrań. Mogło to być bardzo wciągające.
- Naprawdę? To by było... Niesamowite! - nawet nie wiedziała jak to skomentować... To była szansa na otrzymanie pewnego rozgłosu i wyrobienie sobie pewnej marki. - Śluby w ogóle są niesamowitą sprawą! Pełen szczęścia dzień, łączący dwie osoby, musi być przystrojony w najpiękniejsze możliwe kwiaty! - przyznać trzeba było, że Stephanie miała bardzo naiwne spojrzenie na to wydarzenie. Dla niej małżeństwo kojarzyło się z miłością, szczęściem i uczuciami, choć zapewne nie zawsze będzie pracować z ludźmi, którzy tak to postrzegają. W końcu najbogatsi klienci nie zawsze byliby parami dobranymi z miłości... Z ich wyboru. - Wyobrażam już sobie te girlandy na siedzeniach, na łukach, najlepiej na powietrzu i wianek przyszyty do welonie.
Niemal oczy jej błyszczały gdy o tym opowiadała. Czyste piękno kwiatów, najlepiej białych lub w pastelowych kolorach. Wzięła bukiet z materiałowych róż i zaczęła rozdzielać niezszyte ze sobą pojedyncze kwiaty i układać je w półokrągły wianek przypominający opaskę.
- Myślę, że materiałowe kwiaty nie byłyby najlepszym pokazaniem tego, co naprawdę byłoby w moim fachu. Nie umniejszam im, ale i tak nigdy nie potrafiłabym zrozumieć jak mogłyby przebić te żywe...
Pokręciła głową. Zdecydowanie by nie mogły. Zawsze podziwiala piękno rzeczy już istniejących - nie materiałów, a już stworzonych sukien. Tak samo kwiaty sztuczne, najczęściej ze wstążek lub tkanin nie przyciągały jej wzroku tak jak te prawdziwe.
- Naprawdę? To by było... Niesamowite! - nawet nie wiedziała jak to skomentować... To była szansa na otrzymanie pewnego rozgłosu i wyrobienie sobie pewnej marki. - Śluby w ogóle są niesamowitą sprawą! Pełen szczęścia dzień, łączący dwie osoby, musi być przystrojony w najpiękniejsze możliwe kwiaty! - przyznać trzeba było, że Stephanie miała bardzo naiwne spojrzenie na to wydarzenie. Dla niej małżeństwo kojarzyło się z miłością, szczęściem i uczuciami, choć zapewne nie zawsze będzie pracować z ludźmi, którzy tak to postrzegają. W końcu najbogatsi klienci nie zawsze byliby parami dobranymi z miłości... Z ich wyboru. - Wyobrażam już sobie te girlandy na siedzeniach, na łukach, najlepiej na powietrzu i wianek przyszyty do welonie.
Niemal oczy jej błyszczały gdy o tym opowiadała. Czyste piękno kwiatów, najlepiej białych lub w pastelowych kolorach. Wzięła bukiet z materiałowych róż i zaczęła rozdzielać niezszyte ze sobą pojedyncze kwiaty i układać je w półokrągły wianek przypominający opaskę.
- Myślę, że materiałowe kwiaty nie byłyby najlepszym pokazaniem tego, co naprawdę byłoby w moim fachu. Nie umniejszam im, ale i tak nigdy nie potrafiłabym zrozumieć jak mogłyby przebić te żywe...
Pokręciła głową. Zdecydowanie by nie mogły. Zawsze podziwiala piękno rzeczy już istniejących - nie materiałów, a już stworzonych sukien. Tak samo kwiaty sztuczne, najczęściej ze wstążek lub tkanin nie przyciągały jej wzroku tak jak te prawdziwe.
The reason the world appears to be so ugly,
is we're always trying to paint over it.
is we're always trying to paint over it.
Branże, w których się obracały były kapryśne i Solene wiedziała o tym doskonale. W końcu sama miała dużo problemów na początku, dopiero czas pokazał, że to, co zaczęła robić, było warte zachodu. Chociaż rodzice dalej nie wierzyli w powodzenie jej drogi życiowej, ona robiła swoje i nie przejmowała się - nigdy w życiu nie chciała zostać uzdrowicielem, tak, jak pragnęli tego dla niej oni.
- Podoba mi się twój entuzjazm. - Skomentowała wreszcie słowa dziewczyny, uśmiechając się do niej przyjaźnie. Miała wrażenie, że podjęła dobrą decyzję, zwłaszcza, że Stephanie znała ewentualne ryzyko. Niepowodzenie, problemy, trud, w przebiciu się... jednak wierzyła, że wraz z nią nie zginie, a potem, kiedy już rudowłosa będzie samodzielna, zrobi karierę. Solene z kolei nie planowała szczycić się swoją pomocą, uznając, że woli czynić dobro po cichu.
- Wiem o tym, Stephanie, chciałam sprawdzić jak kreatywna jesteś. Ale teraz, kiedy wiem, że umiesz stworzyć tak piękne róże, czy piwonie z materiału, mogę spokojnie zaprojektować coś, do czego będą przydatne. Na przykład wianek dla panny młodej, który nigdy jej nie zwiędnie i pozostanie pamiątką do końca życia. - Wyjawiwszy wreszcie powód, dla którego poprosiła o zrobienie sztucznych kwiatów, podniosła się z miejsca. Gdy znalazła się przy wieszakach, zdjęła jedną z sukien - koronkową, stonowaną i prostą, idealnie podkreślającą sylwetkę oraz płomienisty kolor włosów dziewczyny. Zauważyła, że rudowłosa preferuje szarawe fartuchy, które czyniły z niej dziewczynkę z zapałkami, niż osobę godną zaufania. - Przymierz to, proszę. - Wręczyła jej suknię w ręce, wskazując przebieralnię skrytą za ciężką kotarą.
Suknia leżała na dziewczynie wręcz idealnie, tak, jakby była uszyta specjalnie na jej wymiary. - Ślicznie wyglądasz - uznała, by po chwili zerknąć na dwa upięte warkocze - mogłabym? - Wskazując podbródkiem na włosy oczekiwała zezwolenia. Miała pewne plany wobec jej fryzury, która teraz nie pasowała w jej odczuciu do stroju.
Po skończonych rozmowach i przymiarkach, Solene oprowadziła Stephanie po ogrodzie, by wreszcie pożegnać się z nią przed domem, wręczywszy uprzednio mierzoną suknię w prezencie. Następnie zaś wróciła do swoich zajęć.
zt obie
- Podoba mi się twój entuzjazm. - Skomentowała wreszcie słowa dziewczyny, uśmiechając się do niej przyjaźnie. Miała wrażenie, że podjęła dobrą decyzję, zwłaszcza, że Stephanie znała ewentualne ryzyko. Niepowodzenie, problemy, trud, w przebiciu się... jednak wierzyła, że wraz z nią nie zginie, a potem, kiedy już rudowłosa będzie samodzielna, zrobi karierę. Solene z kolei nie planowała szczycić się swoją pomocą, uznając, że woli czynić dobro po cichu.
- Wiem o tym, Stephanie, chciałam sprawdzić jak kreatywna jesteś. Ale teraz, kiedy wiem, że umiesz stworzyć tak piękne róże, czy piwonie z materiału, mogę spokojnie zaprojektować coś, do czego będą przydatne. Na przykład wianek dla panny młodej, który nigdy jej nie zwiędnie i pozostanie pamiątką do końca życia. - Wyjawiwszy wreszcie powód, dla którego poprosiła o zrobienie sztucznych kwiatów, podniosła się z miejsca. Gdy znalazła się przy wieszakach, zdjęła jedną z sukien - koronkową, stonowaną i prostą, idealnie podkreślającą sylwetkę oraz płomienisty kolor włosów dziewczyny. Zauważyła, że rudowłosa preferuje szarawe fartuchy, które czyniły z niej dziewczynkę z zapałkami, niż osobę godną zaufania. - Przymierz to, proszę. - Wręczyła jej suknię w ręce, wskazując przebieralnię skrytą za ciężką kotarą.
Suknia leżała na dziewczynie wręcz idealnie, tak, jakby była uszyta specjalnie na jej wymiary. - Ślicznie wyglądasz - uznała, by po chwili zerknąć na dwa upięte warkocze - mogłabym? - Wskazując podbródkiem na włosy oczekiwała zezwolenia. Miała pewne plany wobec jej fryzury, która teraz nie pasowała w jej odczuciu do stroju.
Po skończonych rozmowach i przymiarkach, Solene oprowadziła Stephanie po ogrodzie, by wreszcie pożegnać się z nią przed domem, wręczywszy uprzednio mierzoną suknię w prezencie. Następnie zaś wróciła do swoich zajęć.
zt obie
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
| 2 kwietnia
Wielkimi krokami zbliża się wydarzenie, na które czeka mnóstwo osób - ślub Percivala i Inary. A któż mógłby czekać bardziej niż ja, kuzyn, niemal brat, niemal bliźniak i przyjaciel z dzieciństwa? Nikogo innego nie widziałbym zarówno przy boku tej niezwykłej alchemiczki, jak i przy nim, przy bracie, którego nigdy nie miałem. Nie mogłem życzyć im niczego bardziej niż szczęścia - choć i ono wydawało się właściwie niepotrzebne, bo życzenie nie miałoby i tak żadnej mocy sprawczej, uważam bowiem, iż będą szczęśliwi bez względu na wszystko. Nikt tak bardzo nie zasługuje na zrozumienie, miłość i wspaniałą relację, tak obcą w szlacheckim świecie, jak Ci dwoje. Nie mogę ominąć tego wesela, nie mogę też wyglądać na nim jak byle kto.
Podczas normalnej, rutynowej drogi z pracy skręcam jednak w przedmieścia, na Lavender Hill, gdzie mieści się domostwo Baudelaire’ów. Umawiam się z Tobą rzecz jasna odpowiednio wcześniej, pozostają już tylko przymiarki - nie mógłbym w końcu odstawić czegoś tak ważnego jak to, na ostatni gwizdek. Sam nie do końca znam się na modzie - lubię elegancję, ale preferuję przede wszystkim wygodę, której nierzadko brakuje oficjalnym strojom. W kwestii stylu ufam raczej innym osobom, jak chociażby Marcelowi, którzy o wiele lepiej znają się na tych sprawach. Jestem w końcu idealnym Nottem, a ktoś idealny nie mógłby popełnić jakiegoś strasznego błędu. Z pewnością już nie tak wielkiego, jak nieodpowiednie ubranie.
Spotykamy się przed posiadłością, skąd niemal natychmiast zmierzamy do pracowni. Wymieniamy tylko jakieś formalne uprzejmości, bo na rozmowę przyjdzie jeszcze czas. Wchodzimy do pomieszczenia i obrzucam je krótkim spojrzeniem - udało mi się je już odwiedzić, przy okazji składania innych zamówień. Nie jestem może wielkim krytykiem sztuki, ale wiszące na wieszakach suknie prezentują się znakomicie - z pewnością nie pogardziłoby nimi wiele dam, może nawet sami Parkinsonowie. Moje spojrzenie mimowolnie kieruję się w stronę lustra, w którym dostrzegam zarówno własne, jak i Twoje odbicie - wyglądasz jak zwykle, czarująco, z pewnością niczym nie ustępując napuszonym damom.
Wielkimi krokami zbliża się wydarzenie, na które czeka mnóstwo osób - ślub Percivala i Inary. A któż mógłby czekać bardziej niż ja, kuzyn, niemal brat, niemal bliźniak i przyjaciel z dzieciństwa? Nikogo innego nie widziałbym zarówno przy boku tej niezwykłej alchemiczki, jak i przy nim, przy bracie, którego nigdy nie miałem. Nie mogłem życzyć im niczego bardziej niż szczęścia - choć i ono wydawało się właściwie niepotrzebne, bo życzenie nie miałoby i tak żadnej mocy sprawczej, uważam bowiem, iż będą szczęśliwi bez względu na wszystko. Nikt tak bardzo nie zasługuje na zrozumienie, miłość i wspaniałą relację, tak obcą w szlacheckim świecie, jak Ci dwoje. Nie mogę ominąć tego wesela, nie mogę też wyglądać na nim jak byle kto.
Podczas normalnej, rutynowej drogi z pracy skręcam jednak w przedmieścia, na Lavender Hill, gdzie mieści się domostwo Baudelaire’ów. Umawiam się z Tobą rzecz jasna odpowiednio wcześniej, pozostają już tylko przymiarki - nie mógłbym w końcu odstawić czegoś tak ważnego jak to, na ostatni gwizdek. Sam nie do końca znam się na modzie - lubię elegancję, ale preferuję przede wszystkim wygodę, której nierzadko brakuje oficjalnym strojom. W kwestii stylu ufam raczej innym osobom, jak chociażby Marcelowi, którzy o wiele lepiej znają się na tych sprawach. Jestem w końcu idealnym Nottem, a ktoś idealny nie mógłby popełnić jakiegoś strasznego błędu. Z pewnością już nie tak wielkiego, jak nieodpowiednie ubranie.
Spotykamy się przed posiadłością, skąd niemal natychmiast zmierzamy do pracowni. Wymieniamy tylko jakieś formalne uprzejmości, bo na rozmowę przyjdzie jeszcze czas. Wchodzimy do pomieszczenia i obrzucam je krótkim spojrzeniem - udało mi się je już odwiedzić, przy okazji składania innych zamówień. Nie jestem może wielkim krytykiem sztuki, ale wiszące na wieszakach suknie prezentują się znakomicie - z pewnością nie pogardziłoby nimi wiele dam, może nawet sami Parkinsonowie. Moje spojrzenie mimowolnie kieruję się w stronę lustra, w którym dostrzegam zarówno własne, jak i Twoje odbicie - wyglądasz jak zwykle, czarująco, z pewnością niczym nie ustępując napuszonym damom.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sezon ślubów rozpoczął się na dobre, a do niej powoli zaczynały spływać coraz nowsze zamówienia na weselne kreacje - na szczęście przewidując to, rozpoczęła szycie ubrań dużo wcześniej, dlatego teraz nie umierała po ciężkim dniu pracy.
Spotkanie za spotkaniem, drzwi pracowni otwierały się co chwila, a tłumy ludzi przypominały jej tłumy na dworcu, kiedy wesoło żegnano dzieci odjeżdżające w nowym roku do szkoły. Liczyła na chwilę oddechu, dlatego też klient płci przeciwnej był całkiem miłą odmianą - o ile nie będzie bardziej wybredny, niż znaczna część damska. Spoglądała w lustro, na odbicie Alastaira, zastanawiając się, czy ponownie powinna zaprezentować mu klasyczny męski krój, czy może tym razem posunąć się o krok do przodu, wprowadzając subtelne zmiany w szlacheckim ubiorze; dopiero kiedy ich spojrzenia spotkały się, ocknęła się z krótkiego zamyślenia, uśmiechając się doń.
- No dobrze. - zaczęła, obrzucając spojrzeniem leżący na stoliczku niedawny numer Proroka Codziennego, lecz ten nie zajął jej uwagi na dłużej niż kilka sekund. - Jak mniemam pragniesz dzielnie prezentować barwy rodu? Czy może tym razem stawiasz na szyk i elegancję, nie zważając na nadane wam kolory herbu? - Była ciekawa, czy tlił się w nim jakikolwiek entuzjazm, czy traktował tę wizytę jak mus i zło konieczne, nie traktując jej na poważnie. Nie oceniała jednak, nie była niemiła, raczej profesjonalna i pragnąca ubrać Alastaira tak, by prezentował się najlepiej - choć może nie lepiej od młodej pary. Chwytając w przelocie metr, zbliżyła się do wieszaka z gotowymi projektami, mającymi być jedynie podkładką pod lordowską wersję.
- I przede wszystkim, próbujemy zmian? - Nie każdy lubił zmiany, tym bardziej jeśli chodziło o strój; zauważyła to już dawno u ludzi wywodzących się z arystokracji, ale jako czarodziejka z księżyca potrafiła przekonać nawet najbardziej konserwatywną osobę do choćby minimalnego dodatku, czegoś nowego, odświeżającego wygląd. Pierw przeglądnęła wiszące rzeczy, by wreszcie wybrać trzy projekty, różniące się od siebie w paru detalach i przede wszystkim kolorach.
Spotkanie za spotkaniem, drzwi pracowni otwierały się co chwila, a tłumy ludzi przypominały jej tłumy na dworcu, kiedy wesoło żegnano dzieci odjeżdżające w nowym roku do szkoły. Liczyła na chwilę oddechu, dlatego też klient płci przeciwnej był całkiem miłą odmianą - o ile nie będzie bardziej wybredny, niż znaczna część damska. Spoglądała w lustro, na odbicie Alastaira, zastanawiając się, czy ponownie powinna zaprezentować mu klasyczny męski krój, czy może tym razem posunąć się o krok do przodu, wprowadzając subtelne zmiany w szlacheckim ubiorze; dopiero kiedy ich spojrzenia spotkały się, ocknęła się z krótkiego zamyślenia, uśmiechając się doń.
- No dobrze. - zaczęła, obrzucając spojrzeniem leżący na stoliczku niedawny numer Proroka Codziennego, lecz ten nie zajął jej uwagi na dłużej niż kilka sekund. - Jak mniemam pragniesz dzielnie prezentować barwy rodu? Czy może tym razem stawiasz na szyk i elegancję, nie zważając na nadane wam kolory herbu? - Była ciekawa, czy tlił się w nim jakikolwiek entuzjazm, czy traktował tę wizytę jak mus i zło konieczne, nie traktując jej na poważnie. Nie oceniała jednak, nie była niemiła, raczej profesjonalna i pragnąca ubrać Alastaira tak, by prezentował się najlepiej - choć może nie lepiej od młodej pary. Chwytając w przelocie metr, zbliżyła się do wieszaka z gotowymi projektami, mającymi być jedynie podkładką pod lordowską wersję.
- I przede wszystkim, próbujemy zmian? - Nie każdy lubił zmiany, tym bardziej jeśli chodziło o strój; zauważyła to już dawno u ludzi wywodzących się z arystokracji, ale jako czarodziejka z księżyca potrafiła przekonać nawet najbardziej konserwatywną osobę do choćby minimalnego dodatku, czegoś nowego, odświeżającego wygląd. Pierw przeglądnęła wiszące rzeczy, by wreszcie wybrać trzy projekty, różniące się od siebie w paru detalach i przede wszystkim kolorach.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie wiem czy właściwie jest coś takiego jak sezon ślubów. Może to moje osobiste wrażenie, może to tylko przeczucie, ale mam wrażenie, że arystokraci żenią się co chwila. Jeszcze miesiąc temu byłem na ślubie Tristana Rosiera i Evandry Lestrange, teraz Percy i Inara… Przed nami jeszcze tyle wesel w tym zapewne moje własne. O tym ostatnim nie chcę myśleć wyobrażając sobie, że przede mną w swego rodzaju kolejce jest jeszcze wielu innych. Wielu starszych. Bardziej odpowiedzialnych. Bardziej pragnących założyć rodzinę. Wciąż łudzę się jeszcze, że ojciec nie sprowadził mnie do kraju tylko po to by wreszcie oddać w ręce żony, zapewne głupiutkiej i zapatrzonej w siebie. Perfekcyjnej lady, która chciałaby być księżniczką i panią domu, która będzie musiała zmierzyć się z rzeczywistością i z moim… Brakiem perfekcji w byciu perfekcyjnym. Łudzenie się jednak nie pomaga, bo jestem przecież tego prawie pewien. Zwłaszcza, że zażądał spotkania, którego starannie unikam. Staram się jednak nie przejmować tym, nie tu i teraz, nie przed ślubem najbliższych mi w życiu osób. Chce być dla nich wsparciem, pomóc im szczerym uśmiechem, a nie dokładać własnych problemów. Uśmiecham się, słysząc typowy ton sprzedawcy do klienta, choć przecież udało nam się już wcześniej poznać i jak mi się wydaje, byliśmy ponad to.
- Stawiam w pełni na Twoją opinię, Solene. Wiem, że bez względu na to co wybierzesz i tak będzie świetnie. Choć nie ukrywam, że niekiedy wypada nosić barwy rodowe, jeśli uznasz, że to tragiczny pomysł, nie będę mocno się sprzeciwiać. To dla mnie bardzo ważne wydarzenie, bo mój kuzyn żeni się z jedną z najbliższych przyjaciółek - mówię spokojnie.
I tak cieszę się, że moimi kolorami są srebro i zieleń, dzięki czemu jeśli już się na nie decyduję, nie wyglądam jak pstrokaty, wystrojony aetonan. Bywa, że nie mogę ukryć uśmiechu widząc Magnusa w różowawych barwach, które tak mocno kontrastują z jego wyglądem. A zieleń podobno podkreśla kolor moich oczu - tak przynajmniej twierdzi Marcel. Choć być może od srebra stosowniejsze byłoby złoto. Odpowiedź dotyczy obu pytań, a kiedy zapada chwilowa cisza, mój wzrok kieruje się ku gazecie, zajmującej miejsce na stole. Mimowolnie marszczę brwi spoglądając na tytuł.
- Wciąż czytujesz Proroka, Sol? Mam wrażenie, że obecnie to jedynie stek bzdur - prycham, sięgając po wspomniany tytuł.
- Stawiam w pełni na Twoją opinię, Solene. Wiem, że bez względu na to co wybierzesz i tak będzie świetnie. Choć nie ukrywam, że niekiedy wypada nosić barwy rodowe, jeśli uznasz, że to tragiczny pomysł, nie będę mocno się sprzeciwiać. To dla mnie bardzo ważne wydarzenie, bo mój kuzyn żeni się z jedną z najbliższych przyjaciółek - mówię spokojnie.
I tak cieszę się, że moimi kolorami są srebro i zieleń, dzięki czemu jeśli już się na nie decyduję, nie wyglądam jak pstrokaty, wystrojony aetonan. Bywa, że nie mogę ukryć uśmiechu widząc Magnusa w różowawych barwach, które tak mocno kontrastują z jego wyglądem. A zieleń podobno podkreśla kolor moich oczu - tak przynajmniej twierdzi Marcel. Choć być może od srebra stosowniejsze byłoby złoto. Odpowiedź dotyczy obu pytań, a kiedy zapada chwilowa cisza, mój wzrok kieruje się ku gazecie, zajmującej miejsce na stole. Mimowolnie marszczę brwi spoglądając na tytuł.
- Wciąż czytujesz Proroka, Sol? Mam wrażenie, że obecnie to jedynie stek bzdur - prycham, sięgając po wspomniany tytuł.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ślub kuzyna z najbliższą przyjaciółką mówił sam za siebie, a więc mogła postawić na elegancję połączoną z barwami rodowymi Nottów. Wciąż jednak uważała, że te barwy są nieco wyblakłe, pozbawione głębi, chociaż ona jako kobieta - i malarka - poniekąd inaczej postrzegała paletę kolorów. Lubiła, gdy coś było mocno napigmentowane, chociaż nie stroniła od pięknej, śnieżnej bieli (bo i biel miała dużo odcieni, więc wprawne oko było w stanie dostrzec różnicę między kością słoniową a śnieżnobiałym), czy pasteli, które pasowały do jej twarzy. Używała ich stosunkowo rzadko, bo miała wrażenie, że przez nie przypomina potomkinię wili jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy tylko egzystuje, roztaczając wokół siebie urok.
Na pytanie o Proroka wzruszyła delikatnie ramionami; nie czytała tej gazety, bardziej przeglądała od czasu do czasu, kiedy ciotka, czy wuj pozostawili go w zasięgu ręki. Jednak stroniła od dziwnych informacji, czasami bardzo stronniczych, uznając, że nie powinna sobie nimi zaprzątać głowy. Wiedziała, że w ich świecie nie dzieje się nic dobrego i strach w ogóle było wychodzić na ulicę po zmroku, ale nigdy nie zagłębiała się w ten temat. Pragmatyczna strona wyznawała podejście "im mniej wiesz, tym lepiej śpisz", dodatkowo wolała zająć się swoimi sprawami, niż niepotrzebnym rozważaniem czegoś, na co nie miała i tak wpływu.
- Czasami. Staram się jednak nie przywiązywać do niego dużej uwagi, żeby się nie denerwować. - Odparła spokojnie, spoglądając na gazetę w dłoniach Alastaira - bo jeśli już się interesowała, to zazwyczaj podchodziła do sprawy dość... emocjonalnie. - Napijesz się czegoś? - Zaproponowała, podchodząc do jednego z wieszaków. - Swoją drogą, cóż to za pomysł z policją antymugolską? - Zagaiła, przeglądając kreacje wiszące przed nią. W końcu zdjęła trzy koszule - odpowiednio zieloną, czarną i białą - oraz dwie marynarki, czarną oraz czarną, przeszytą na szwach srebrnymi nićmi, w komplecie ze spodniami o takiej samej barwie. A potem wróciła do lorda Notta, z uśmiechem na ustach wręczając mu każdy z kompletów.
Na pytanie o Proroka wzruszyła delikatnie ramionami; nie czytała tej gazety, bardziej przeglądała od czasu do czasu, kiedy ciotka, czy wuj pozostawili go w zasięgu ręki. Jednak stroniła od dziwnych informacji, czasami bardzo stronniczych, uznając, że nie powinna sobie nimi zaprzątać głowy. Wiedziała, że w ich świecie nie dzieje się nic dobrego i strach w ogóle było wychodzić na ulicę po zmroku, ale nigdy nie zagłębiała się w ten temat. Pragmatyczna strona wyznawała podejście "im mniej wiesz, tym lepiej śpisz", dodatkowo wolała zająć się swoimi sprawami, niż niepotrzebnym rozważaniem czegoś, na co nie miała i tak wpływu.
- Czasami. Staram się jednak nie przywiązywać do niego dużej uwagi, żeby się nie denerwować. - Odparła spokojnie, spoglądając na gazetę w dłoniach Alastaira - bo jeśli już się interesowała, to zazwyczaj podchodziła do sprawy dość... emocjonalnie. - Napijesz się czegoś? - Zaproponowała, podchodząc do jednego z wieszaków. - Swoją drogą, cóż to za pomysł z policją antymugolską? - Zagaiła, przeglądając kreacje wiszące przed nią. W końcu zdjęła trzy koszule - odpowiednio zieloną, czarną i białą - oraz dwie marynarki, czarną oraz czarną, przeszytą na szwach srebrnymi nićmi, w komplecie ze spodniami o takiej samej barwie. A potem wróciła do lorda Notta, z uśmiechem na ustach wręczając mu każdy z kompletów.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zieleń to prawdopodobnie moja ulubiona barwa - oczywiście ma wiele odcieni, choć ja jako osoba, która zupełnie nie umie malować pewnie widzę je nieco inaczej. Uwielbiam jednak oglądać obrazy, szczególnie te dobre i sam nieco znam się na procesie ich tworzenia, ale tylko od technicznej strony. Sam nigdy nie uprosiłem muz o natchnienie i nie miałem do tego zwyczajnie talentu, a może i czasu by spróbować lepiej się rozwinąć. Nie narzekam jednak na to tak bardzo, bo wiem, że co stracone to już stracone, lepiej próbować swoich sił w innych dziedzinach. No i zawsze pozostają zdjęcia, choć one nigdy nie oddadzą w pełni piękna chwili.
A jednak zieleń, zieleń lasów Sherwood, baśniowych borów lady Marion. Soczysta, wiosenna zieleń, choć wiosna to zdecydowanie moja znienawidzona pora roku. A jednak jej barwy są tak piękne. Może nawet piękniejsze od innych. Obrzucam Cię krótkim spojrzeniem kiedy wzruszasz ramionami - sam zresztą nadal czytuję Proroka Codziennego, jednak jedynie po coś zupełnie innego. Lubię posiadać informacje z różnych źródeł, choć obecnie ten szmatławiec ciężko nawet nazwać źródłem. Chyba, że źródłem humoru - o tak, lubię przekartkować pismo, by dobrze się pośmiać. Nie znam jednak nic porządnego, nawet sławny Walczący Mag wydaje mi się w wielu sprawach komiczny. Artykuł o glonach i rudości nie ma sobie równych.
- Ostatnie wiadomości o wyniku referendum… Niemal nie mogę uwierzyć, że są prawdziwe. Znaczna większość? Osiemdziesiąt trzy procent? Aż tyle naiwnych czarodziejów? Nie, to nie może być prawda - kręcę głową, jakby nie zgadzając się z rzeczywistością. - Policja Antymugolska… Cóż, ma też swoje dobre strony, nie sądzisz? Nie musimy teraz sprzątać nieswojego bałaganu. Ten jeden pomysł wydaje się być zbudowany na choć trochę sensownym podłożu. A co Ty o nim sądzisz?
Krótko po zadaniu pytań przyjmuję wszystkie komplety ubrań, czując się jak jakiś ozdobny wieszak. Kilka chwil później znikam za parawanem by pojawić się w pierwszym zestawie, najbardziej ukierunkowanym na barwy rodowe - w zielonej koszuli i srebrno-czarnej marynarce ze spodniami do kompletu. Kiedy przeglądam się w lustrze mimowolnie nieco marszczę brwi, rzucając Ci pytające spojrzenie. Nie wiem czy nie wyglądam zbyt… Pstrokato?
A jednak zieleń, zieleń lasów Sherwood, baśniowych borów lady Marion. Soczysta, wiosenna zieleń, choć wiosna to zdecydowanie moja znienawidzona pora roku. A jednak jej barwy są tak piękne. Może nawet piękniejsze od innych. Obrzucam Cię krótkim spojrzeniem kiedy wzruszasz ramionami - sam zresztą nadal czytuję Proroka Codziennego, jednak jedynie po coś zupełnie innego. Lubię posiadać informacje z różnych źródeł, choć obecnie ten szmatławiec ciężko nawet nazwać źródłem. Chyba, że źródłem humoru - o tak, lubię przekartkować pismo, by dobrze się pośmiać. Nie znam jednak nic porządnego, nawet sławny Walczący Mag wydaje mi się w wielu sprawach komiczny. Artykuł o glonach i rudości nie ma sobie równych.
- Ostatnie wiadomości o wyniku referendum… Niemal nie mogę uwierzyć, że są prawdziwe. Znaczna większość? Osiemdziesiąt trzy procent? Aż tyle naiwnych czarodziejów? Nie, to nie może być prawda - kręcę głową, jakby nie zgadzając się z rzeczywistością. - Policja Antymugolska… Cóż, ma też swoje dobre strony, nie sądzisz? Nie musimy teraz sprzątać nieswojego bałaganu. Ten jeden pomysł wydaje się być zbudowany na choć trochę sensownym podłożu. A co Ty o nim sądzisz?
Krótko po zadaniu pytań przyjmuję wszystkie komplety ubrań, czując się jak jakiś ozdobny wieszak. Kilka chwil później znikam za parawanem by pojawić się w pierwszym zestawie, najbardziej ukierunkowanym na barwy rodowe - w zielonej koszuli i srebrno-czarnej marynarce ze spodniami do kompletu. Kiedy przeglądam się w lustrze mimowolnie nieco marszczę brwi, rzucając Ci pytające spojrzenie. Nie wiem czy nie wyglądam zbyt… Pstrokato?
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pracownia
Szybka odpowiedź