Pracownia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia
racownia mieści się na parterze i prowadzi do niej osobne wejście, z zewnątrz. Wcześniej pomieszczenie to pełniło rolę składzika, jednak na urodziny Solene wujostwo przerobiło je na prywatną pracownię, w której dzieje się magia. To tutaj pobiera miary i prezentuje swoje projekty nierzadko wybrednej klienteli. Poza wygodną kozetką jest również parawan, za którym można się przebrać; duże lustro a przed nim niewysoki podest. Ponadto, na wieszakach wisi zazwyczaj kilka nowych sukien, koszul czy szat, które młoda projektantka wyszywa z uporem maniaka.
Przeważnie na wizytę trzeba się wcześniej umówić, jednak nie wygania zbłąkanych dusz, potrzebujących czegoś na ostatnią chwilę.
Przeważnie na wizytę trzeba się wcześniej umówić, jednak nie wygania zbłąkanych dusz, potrzebujących czegoś na ostatnią chwilę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 27.05.17 12:45, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Tak - Podniósł na nią swoje niebieskie oczy będąc wyraźnie rozpromieniony jej dedukcją. Nie posiadał certyfikatów, nie przeszedł żadnego szkolenia uprawniającego go do zawodu alchemika, lecz nim był, a to co tutaj zaszło było na tym dowodem - został rozpoznany. Przez obcą kobietę, szwaczkę. To było przyjemne, nadymało jego poczucie wartości, lecz zaraz jednak zszedł na ziemie zdając sobie sprawę, że z tej radości szczerzy się się sam do siebie patrząc na nią. To pewnie wyglądało...dziwnie. Chrząknął więc będąc wyraźnie speszony, a oczy wlepił w podłogę pracowni. W jednej chwili zaczął się zastanawiać czy sobie ta kobieta czegoś dziwnego o nim nie pomyśli, a jemu samemu zrobiło się głupio. Bo była ładna. Jakoś tak jak ciągle błądził po pracowni oczyma to nie zwrócił na to większej uwagi. Miał wtedy cel - zdać szatę do naprawy i wytargować cenę. Gdy to odfajkował i pozostało mu czekanie na rezultat to coraz dziwniejsze myśli zaczynały mu się lęgnąć w głowie, a on sam poczuł potrzebę opuszczenia tego miejsca. Jednocześnie jednak chciał też zostać i powiedzieć jej o alchemii wszystko, a przynajmniej wyłożyć jej tą część którą się zainteresowała. Dowiedzieć się ile umiała, czy umiała. Na to jednak było chyba już za późno. W sensie - noc była. Valerij zmierzył ją jeszcze od stóp po czubek głowy próbując oszacować jeszcze czy jest może jedną z tych...nocnych mar. Wynik oględzin nie był jednoznaczny. Pytać się chyba nie wypadało. Mając rozczapierzone palce obu dłoni stykał je i odsuwał od siebie myśląc...i nim się obejrzał czas zleciał, a on odzyskał szatę. Naprawioną. Zastanawiał się jeszcze czy się jednak przełamać i podjąć dyskusję. Widać było, że chciałby powiedzieć coś więcej, lecz ostatecznie tylko podziękował i życzył dobrej nocy.
|zt
|zt
|19 maja
Ostatnie spotkanie wcale nie oczyściło jego głowy, nie sprawiło, że element przeszłości, który wciąż widniał w postaci sadzy na jego honorze odszedł w zapomnienie wraz z niepisanym długiem wdzięczności. Nie lubił zostawiać spraw otwartych; owszem często zdarzało się, iż znikał uciekając przed konsekwencjami, ale miało to miejsce tylko wtedy, gdy celowo łamał prawo, używał zakazanej magii, bądź po prostu… kradł. Miał lepkie ręce i oczy dookoła głowy, które wciąż rozglądały się za ciekawym łupem mogącym stać się jego własnością. Ignorował przy tym zasady etyki, dobrych manier, a przede wszystkim kwestię, iż mógł trafić na rzecz feralnie nieodpowiednią – należącą do wyjątkowo umiejętnej osoby, której nie chciałby spotkać na swoim szlaku; nie był masochistą.
Pojawiwszy się przed rezydencją nie zastanawiał się dlaczego ponownie nogi przyprowadziły go w jej progi. Nie potrzebował nowej szaty, na którą właściwie i tak nie było go stać, ani nie uszkodził tej noszonej dotychczas, wbrew pozorom będącą wciąż w całkiem niezłym stanie. Przetarcia w okolicach łokci i lekkie rozerwanie prawej kieszeni nie było dla niego problemem na tyle frustrującym, iż niecierpiącym zwłoki w kwestii jego rozwiązania. Owszem nie wyglądało to nader elegancko, ale czy ktokolwiek takowo prezentował się zamieszkując nokturnowskie kamienice? Nikt i tego był pewien.
Niewielkie drzwi, znajdujące się z drugiej strony domu, okryły się cieniem w chwili gdy szatyn stanął przed nimi z malującym się, kpiącym uśmiechem na twarzy. Dym niechlujnie opuszczał jego usta sprawiając, że noc zdawała się jeszcze bardziej mglista, pozbawiona jakichkolwiek kolorów i księżycowego blasku.
Wiedział, że wbrew jakiejkolwiek logice Solene preferowała pracę o późnej porze. Choć wydawało mu się, iż światło dnia lepiej wpływało na staranność wykonywanych projektów to szybko wybiła mu ów tezę z głowy mając swoje racje – szanował to kompletnie nie znając się na ów sztuce. Rzemiosło było dla niego tematem tabu, stąd jakiekolwiek podejmowanie go przeważnie kończyło się fiaskiem i nauczką by nie pchać się w kwestie, o których nie miało się zielonego pojęcia.
Chwyciwszy lekko za klamkę nacisnął ją i wślizgnął się do środka przybierając twarz pełną fałszywego politowania, gdyż wielokrotnie już zwracał jej uwagę na kompletny brak ostrożności. -Szyjesz frak dla swojego utopijnego, wyśnionego męża, piegusku?- rzucił lekkim tonem zachowując się zupełnie tak, jakby był na swoim zapchlonym, nokturnowskim strychu. Bez żadnego skrępowania podszedł do szafki w celu zajęcia blatu, który był jedynym wolnym miejscem w ów pracowni. -Masz już takich całą garderobę. Jak będziesz nalegać, aby wszystkie przymierzył przed ślubem, to zejdzie nim w ogóle zaciągniesz go przed ołtarz.- dodał wzruszając ramionami po czym sięgnął za pazuchę szaty, w której wewnętrznej kieszeni kryła się magiczna piersiówka.
Ostatnie spotkanie wcale nie oczyściło jego głowy, nie sprawiło, że element przeszłości, który wciąż widniał w postaci sadzy na jego honorze odszedł w zapomnienie wraz z niepisanym długiem wdzięczności. Nie lubił zostawiać spraw otwartych; owszem często zdarzało się, iż znikał uciekając przed konsekwencjami, ale miało to miejsce tylko wtedy, gdy celowo łamał prawo, używał zakazanej magii, bądź po prostu… kradł. Miał lepkie ręce i oczy dookoła głowy, które wciąż rozglądały się za ciekawym łupem mogącym stać się jego własnością. Ignorował przy tym zasady etyki, dobrych manier, a przede wszystkim kwestię, iż mógł trafić na rzecz feralnie nieodpowiednią – należącą do wyjątkowo umiejętnej osoby, której nie chciałby spotkać na swoim szlaku; nie był masochistą.
Pojawiwszy się przed rezydencją nie zastanawiał się dlaczego ponownie nogi przyprowadziły go w jej progi. Nie potrzebował nowej szaty, na którą właściwie i tak nie było go stać, ani nie uszkodził tej noszonej dotychczas, wbrew pozorom będącą wciąż w całkiem niezłym stanie. Przetarcia w okolicach łokci i lekkie rozerwanie prawej kieszeni nie było dla niego problemem na tyle frustrującym, iż niecierpiącym zwłoki w kwestii jego rozwiązania. Owszem nie wyglądało to nader elegancko, ale czy ktokolwiek takowo prezentował się zamieszkując nokturnowskie kamienice? Nikt i tego był pewien.
Niewielkie drzwi, znajdujące się z drugiej strony domu, okryły się cieniem w chwili gdy szatyn stanął przed nimi z malującym się, kpiącym uśmiechem na twarzy. Dym niechlujnie opuszczał jego usta sprawiając, że noc zdawała się jeszcze bardziej mglista, pozbawiona jakichkolwiek kolorów i księżycowego blasku.
Wiedział, że wbrew jakiejkolwiek logice Solene preferowała pracę o późnej porze. Choć wydawało mu się, iż światło dnia lepiej wpływało na staranność wykonywanych projektów to szybko wybiła mu ów tezę z głowy mając swoje racje – szanował to kompletnie nie znając się na ów sztuce. Rzemiosło było dla niego tematem tabu, stąd jakiekolwiek podejmowanie go przeważnie kończyło się fiaskiem i nauczką by nie pchać się w kwestie, o których nie miało się zielonego pojęcia.
Chwyciwszy lekko za klamkę nacisnął ją i wślizgnął się do środka przybierając twarz pełną fałszywego politowania, gdyż wielokrotnie już zwracał jej uwagę na kompletny brak ostrożności. -Szyjesz frak dla swojego utopijnego, wyśnionego męża, piegusku?- rzucił lekkim tonem zachowując się zupełnie tak, jakby był na swoim zapchlonym, nokturnowskim strychu. Bez żadnego skrępowania podszedł do szafki w celu zajęcia blatu, który był jedynym wolnym miejscem w ów pracowni. -Masz już takich całą garderobę. Jak będziesz nalegać, aby wszystkie przymierzył przed ślubem, to zejdzie nim w ogóle zaciągniesz go przed ołtarz.- dodał wzruszając ramionami po czym sięgnął za pazuchę szaty, w której wewnętrznej kieszeni kryła się magiczna piersiówka.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 18.01.18 21:16, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Była zmęczona, dzisiaj chyba bardziej niż kiedykolwiek w przeciągu ostatniego miesiąca, a co za tym szło - wyjątkowo rozdrażniona. Niczego nie znosiła w swoim fachu bardziej od zamówień na ostatnią chwilę, w dodatku z terminem na już, tak jak i było w przypadku eleganckiego fraku, który był w połowie prac. Chociaż była to kolejna z rzędu noc, którą chcąc nie chcąc zarwała na pracę, trzymała się jeszcze całkiem nieźle.
Wbijając igły w materiał wróciła mimowolnie myślą do dnia, gdy musiała wybrać między karierą baletnicy, dalej: primabaleriny, a krawiectwem i malarstwem. Czasami zdarzało się, że poddawała w wątpliwość swój wybór, gdybając jakby było w tej drugiej pracy, lecz na szczęście - były to myśli na krótką metę, ale pojawiły się i teraz. Rozważała też pójście spać i skończenie fraku jutro, gdy ciche skrzypnięcie drzwi spowodowało, że odwróciła się machinalnie przez ramię w ich kierunku, a na widok Drew zmarszczyła brwi, wybijając sobie ten pomysł z głowy. Już chyba zdążyła przywyknąć do jego niezapowiedzianych wizyt, ale nie wiedzieć czemu każdorazowo dziwiły ją tak samo.
- Piegusku? - Nerwowo podciągnęła rękawy sukni, w której praca była niezbyt komfortowa, a zamiar przebrania się w spodnie ulotnił się jak kamfora wraz z nadejściem jej towarzysza. Poza jedną przypadkową osobą i wujostwem chyba nikt nigdy nie widział jej w innym stroju, niż suknia i tak miało pozostać. - Szkoda mi nerwów na małżeństwo. - Westchnąwszy, zrzuciła ze stóp buty na obcasie powracając do swojego naturalnie niskiego wzrostu, a potem przeciągnęła się, podchodząc do Macnaira.
- Wreszcie posłuchałeś mojej rady o odświeżeniu garderoby? - Jej uwadze nie umknęła rozdarta kieszeń, na której widok aż wzniosła oczy ku sufitowi, bo kiedy tylko miała okazję go spotkać - rozdarcie było coraz większe; bez słowa sprzeciwu odnalazła na blacie odpowiedni kolor nitki, nawlekła ją zgrabnie na igłę, a potem jakby nigdy nic przeszła do zszywania rozdarcia. - Swoją drogą, nie boisz się, że wreszcie ktoś zacznie plotkować o tajemniczym mężczyźnie odwiedzającym mnie po nocach? - Zaważyłoby to na jej reputacji, z pewnością, ale z drugiej strony może taka plotka zmotywowałaby Cassiusa do odezwania się.
Wbijając igły w materiał wróciła mimowolnie myślą do dnia, gdy musiała wybrać między karierą baletnicy, dalej: primabaleriny, a krawiectwem i malarstwem. Czasami zdarzało się, że poddawała w wątpliwość swój wybór, gdybając jakby było w tej drugiej pracy, lecz na szczęście - były to myśli na krótką metę, ale pojawiły się i teraz. Rozważała też pójście spać i skończenie fraku jutro, gdy ciche skrzypnięcie drzwi spowodowało, że odwróciła się machinalnie przez ramię w ich kierunku, a na widok Drew zmarszczyła brwi, wybijając sobie ten pomysł z głowy. Już chyba zdążyła przywyknąć do jego niezapowiedzianych wizyt, ale nie wiedzieć czemu każdorazowo dziwiły ją tak samo.
- Piegusku? - Nerwowo podciągnęła rękawy sukni, w której praca była niezbyt komfortowa, a zamiar przebrania się w spodnie ulotnił się jak kamfora wraz z nadejściem jej towarzysza. Poza jedną przypadkową osobą i wujostwem chyba nikt nigdy nie widział jej w innym stroju, niż suknia i tak miało pozostać. - Szkoda mi nerwów na małżeństwo. - Westchnąwszy, zrzuciła ze stóp buty na obcasie powracając do swojego naturalnie niskiego wzrostu, a potem przeciągnęła się, podchodząc do Macnaira.
- Wreszcie posłuchałeś mojej rady o odświeżeniu garderoby? - Jej uwadze nie umknęła rozdarta kieszeń, na której widok aż wzniosła oczy ku sufitowi, bo kiedy tylko miała okazję go spotkać - rozdarcie było coraz większe; bez słowa sprzeciwu odnalazła na blacie odpowiedni kolor nitki, nawlekła ją zgrabnie na igłę, a potem jakby nigdy nic przeszła do zszywania rozdarcia. - Swoją drogą, nie boisz się, że wreszcie ktoś zacznie plotkować o tajemniczym mężczyźnie odwiedzającym mnie po nocach? - Zaważyłoby to na jej reputacji, z pewnością, ale z drugiej strony może taka plotka zmotywowałaby Cassiusa do odezwania się.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Faktycznie rzadko zdarzało się mu informować o chęci odwiedzin, co było zdecydowanie negatywnie postrzegane wśród czarodziejskiego społeczeństwa, ale nie dbał o to podobnie jak o wiele innych, kompletnie nieinteresujących go aspektów. Nigdy nie marnował czasu na zastanawianie się, czy aby na pewno jego zachowanie jest właściwie, czy wypowiadane słowa są odpowiedne oraz czy same gesty nie uwłaczają rozmówcy. Podobnie było z kwestią rzucanych jak z rękawa żartów, które najczęściej śmieszyły jedynie jego samego. Miał się za typ indywidualisty, samotnika, któremu do szczęścia nie była potrzebna zgraja wiernych – bądź niekoniecznie – towarzyszów.
W chwili, gdy dziewczyna obróciła się kierunku szatyna, jego brew powędrowała ku górze pozwalając, aby twarz wygięła się w tym charakterystycznie ironicznym wyrazie. Oburzenie blondwłosej piękności wprawiło go w jeszcze lepszy nastrój, bowiem niesamowicie szybko traciła do niego cierpliwość, którą wciąż na nowo mógł testować. -Wolisz gumochłoniku?- spytał całkiem poważnym tonem, choć do takowego było mu wyjątkowo daleko. Nierzadko zdarzało mu się nadawać różnym osobom przydomki, które zrozumiałe były wyłącznie dla niego – piegusek był jednym z nich. -Dziwnie mi się kojarzy, ale znając Ciebie uznasz to za komplement.- rozłożył bezradnie ramiona kwitując ów scenę teatralnym westchnięciem, a następnie ponownie splótł je na klatce piersiowej.
Nie skomentował pozbycia się butów, bowiem nie miał ku temu żadnych przeciwwskazań, była we własnym domu i to on naszedł ją jak zwykle bez zapowiedzi. -Ale nie szkoda staropanieństwa? Ostatnio pisali coś o tym w czarownicy, czekam aż trafisz na ich czarną listę.- posłał jej nienaganny uśmiech przepełniony szyderczą goryczą, choć po chwili zrozumiał, że palnął głupotę przyznając się do czytania wyjątkowo plotkarskiego pisma. Cóż, zdarza się najlepszym.
Obserwował jej ruchy, kiedy to z każdą chwilą zmniejszała dzielącą ich odległość i nim zdążył w jakikolwiek sposób zaprotestować dziewczyna już naprawiała rozerwaną podczas misji szatę. -Nieszczególnie spadałaby przy tym moja reputacja, jednakże Ty zawsze możesz bronić się argumentem szycia – to naprawdę dobry as w rękawie.- stwierdził, jakoby zupełnie poważnie, co podkreślił nawet spojrzeniem nieschodzącym z jej błękitnych tęczówek. -Ja go tylko uczyłam zaszywać dziurę.- dodał w końcu pozwalając by kącik ust zadrżał i po chwili uniósł się do góry.
W chwili, gdy dziewczyna obróciła się kierunku szatyna, jego brew powędrowała ku górze pozwalając, aby twarz wygięła się w tym charakterystycznie ironicznym wyrazie. Oburzenie blondwłosej piękności wprawiło go w jeszcze lepszy nastrój, bowiem niesamowicie szybko traciła do niego cierpliwość, którą wciąż na nowo mógł testować. -Wolisz gumochłoniku?- spytał całkiem poważnym tonem, choć do takowego było mu wyjątkowo daleko. Nierzadko zdarzało mu się nadawać różnym osobom przydomki, które zrozumiałe były wyłącznie dla niego – piegusek był jednym z nich. -Dziwnie mi się kojarzy, ale znając Ciebie uznasz to za komplement.- rozłożył bezradnie ramiona kwitując ów scenę teatralnym westchnięciem, a następnie ponownie splótł je na klatce piersiowej.
Nie skomentował pozbycia się butów, bowiem nie miał ku temu żadnych przeciwwskazań, była we własnym domu i to on naszedł ją jak zwykle bez zapowiedzi. -Ale nie szkoda staropanieństwa? Ostatnio pisali coś o tym w czarownicy, czekam aż trafisz na ich czarną listę.- posłał jej nienaganny uśmiech przepełniony szyderczą goryczą, choć po chwili zrozumiał, że palnął głupotę przyznając się do czytania wyjątkowo plotkarskiego pisma. Cóż, zdarza się najlepszym.
Obserwował jej ruchy, kiedy to z każdą chwilą zmniejszała dzielącą ich odległość i nim zdążył w jakikolwiek sposób zaprotestować dziewczyna już naprawiała rozerwaną podczas misji szatę. -Nieszczególnie spadałaby przy tym moja reputacja, jednakże Ty zawsze możesz bronić się argumentem szycia – to naprawdę dobry as w rękawie.- stwierdził, jakoby zupełnie poważnie, co podkreślił nawet spojrzeniem nieschodzącym z jej błękitnych tęczówek. -Ja go tylko uczyłam zaszywać dziurę.- dodał w końcu pozwalając by kącik ust zadrżał i po chwili uniósł się do góry.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Faktycznie, Macnair miał w sobie coś, co wyprowadzało ją z równowagi znacznie szybciej, niż w przypadku innych osób, bądź po prostu zawsze trafiał na kiepski humor dziewczęcia. Jako półwila z natury była kapryśna, humorzasta i niezbyt przyjaźnie nastawiona do otoczenia, co zawsze skutecznie markowała za maską ładnego uśmiechu i wyćwiczonych do cna mięśni twarzy, by nie wyrażały więcej, niż w danej sytuacji było potrzebne; sprawa komplikowała się w przypadku oczu, które ponoć były zwierciadłem duszy i dało się z nich wyczytać absolutnie wszystko, niezależnie od poziomu kłamstwa, udawania czy gierek. W zasadzie w ostatnim czasie jedynie nieszczęsny lord Black padł ofiarą oparzenia, gdy sprzeciwił się jej woli, próbując udowodnić, że jako kobieta sobie sama nie poradzi w dziedzinie, której mimo woli została dawniej nauczona. Pokiwała głową, pozwalając sobie na westchnięcie i cierpki uśmiech. Co dalej, diabelskie sidła? Plangentinka?
- Nie spoufalasz się za bardzo? - Nie przypominała sobie, by ktokolwiek mówił do niej w taki sposób, nieważne czy pieszczotliwie, czy na żarty i dziwiła się, że Drew sobie na to pozwalał. Nawet jeśli nie wyrażała sprzeciwu, nie komentowała, wciąż była nieprzyzwyczajona do podobnych zwrotów, a on nie byli na tyle blisko, by puszczała podobne zaczepki mimo uszu. Zresztą, niewiele później sam dał jej powód do radosnego wykpiwania się i bezkarnego powbijania szpileczek w plecy, od których na co dzień stroiła. Kto by pomyślał: Drew i beznadziejne czasopismo plotkarskie.
- W Czarownicy... - Powtórzyła, nie kontrolując szerokiego uśmiechu, który pojawił się na jej ustach. - Nie sądziłam, Drew, że tacy mężczyźni jak ty kalają swoje dłonie tak głupimi pisemkami. I to ty pouczasz mnie co mam czytać w wolnym czasie? Doprawdy, niesamowite. Chyba przyda się edukacja nam obojgu. - Wbijając mężczyźnie prawie dłoń w brzuch - bo tylko tak mogła odpowiednio wbić igłę w materiał rozdarcia i materiał szaty - precyzyjnie zszywała kieszeń, przeszywając nitkę w minimalnych odstępach od siebie. Kolejny argument, o nauce zszywania, spowodował, że aż uniosła wzrok, odnajdując nad sobą jego twarz.
- To brzmi jeszcze gorzej od potajemnych schadzek w zaciszu pracowni. - Westchnęła. - Mężczyzna i szycie? Po cholerę mężczyźnie umiejętność szycia? - W jej odczuciu mężczyźni nie mieli ani wrodzonej delikatności do igieł, nici i materiałów ani tym bardziej poczucia estetyki w takich kwestiach, by w ogóle przyszycie głupiego guzika wyglądało schludnie, a co dopiero kieszeni. Powątpiewała nawet w umiejętności przyszłego męża swojej siostry, który spełniał się na stanowisku doradcy mody. To tym bardziej wykraczało poza jej możliwości poznawcze; była uparta, rzadko zmieniała swoje zdanie i podejście do pewnych spraw. Szczególnie związanych z jej zawodem i mężczyznami. - Ale skoro się uczymy... - Skończyła drobną naprawę, wręczając swojemu towarzyszowi igłę i motek nici z niebywale szyderczym uśmiechem.
- Nie spoufalasz się za bardzo? - Nie przypominała sobie, by ktokolwiek mówił do niej w taki sposób, nieważne czy pieszczotliwie, czy na żarty i dziwiła się, że Drew sobie na to pozwalał. Nawet jeśli nie wyrażała sprzeciwu, nie komentowała, wciąż była nieprzyzwyczajona do podobnych zwrotów, a on nie byli na tyle blisko, by puszczała podobne zaczepki mimo uszu. Zresztą, niewiele później sam dał jej powód do radosnego wykpiwania się i bezkarnego powbijania szpileczek w plecy, od których na co dzień stroiła. Kto by pomyślał: Drew i beznadziejne czasopismo plotkarskie.
- W Czarownicy... - Powtórzyła, nie kontrolując szerokiego uśmiechu, który pojawił się na jej ustach. - Nie sądziłam, Drew, że tacy mężczyźni jak ty kalają swoje dłonie tak głupimi pisemkami. I to ty pouczasz mnie co mam czytać w wolnym czasie? Doprawdy, niesamowite. Chyba przyda się edukacja nam obojgu. - Wbijając mężczyźnie prawie dłoń w brzuch - bo tylko tak mogła odpowiednio wbić igłę w materiał rozdarcia i materiał szaty - precyzyjnie zszywała kieszeń, przeszywając nitkę w minimalnych odstępach od siebie. Kolejny argument, o nauce zszywania, spowodował, że aż uniosła wzrok, odnajdując nad sobą jego twarz.
- To brzmi jeszcze gorzej od potajemnych schadzek w zaciszu pracowni. - Westchnęła. - Mężczyzna i szycie? Po cholerę mężczyźnie umiejętność szycia? - W jej odczuciu mężczyźni nie mieli ani wrodzonej delikatności do igieł, nici i materiałów ani tym bardziej poczucia estetyki w takich kwestiach, by w ogóle przyszycie głupiego guzika wyglądało schludnie, a co dopiero kieszeni. Powątpiewała nawet w umiejętności przyszłego męża swojej siostry, który spełniał się na stanowisku doradcy mody. To tym bardziej wykraczało poza jej możliwości poznawcze; była uparta, rzadko zmieniała swoje zdanie i podejście do pewnych spraw. Szczególnie związanych z jej zawodem i mężczyznami. - Ale skoro się uczymy... - Skończyła drobną naprawę, wręczając swojemu towarzyszowi igłę i motek nici z niebywale szyderczym uśmiechem.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wyprowadzenie ludzi z równowagi miał we krwi i wcale nie chciał tego zmieniać poprawą swojego zachowania oraz podejścia. Ironiczny ton rozmów utrzymywał nieustannie i choć często sytuacja wymagała powagi to z trudem zwalczał chęć wypowiedzenia kpiącej uwagi tudzież zwrotu okalanego żartobliwym porównaniem. Z perspektywy drugiej osoby mógł wydawać się nieodpowiedzialny, a przede wszystkim niedojrzały, jednak Macnair miał to zupełnie gdzieś, bowiem zdanie innych nigdy nie miało dla niego żadnego znaczenia. Był indywidualistą żyjącym samemu w świecie przepełnionym przemocą oraz walką, jednak wcale mu to nie przeszkadzało, gdyż wychodził z założenia, iż sam dla siebie był najlepszym i najcenniejszym sojusznikiem.
Na jej słowa ułożył wargi w szelmowskim uśmiechu, który w połączeniu z uniesioną brwią świadczył tylko i wyłącznie o rozbawieniu spowodowanym ów uwagą. -Powinienem teraz przeprosić i błagać o wybaczenie?- skwitował dość gorzko, choć sam nie wyglądał na poirytowanego. Był przyzwyczajony do faktu, iż ludzie odbierali go dość chłodno zatem dziewczyna nie sprawiła, iż poczuł się w jakikolwiek sposób urażony – z resztą to ona winna takowo czuć się po jego ciągłych, paskudnych uwagach.
Czarownica nie była pismem, które w jakikolwiek sposób cenił, jednakże wychodził z założenia, że im więcej informacji – nawet tych niesprawdzonych – posiadał, tym do większej ilości osób mógł dotrzeć. Nie uczestnicząc w londyńskim życiu przeszło dekadę jego znajomości zostały wystawione na próbę czasu i oczywiście większość z nich okazała się słabsza niżeli wcześniej przypuszczał, więc nawet bez jakiejkolwiek wartości merytorycznej, ale jednak wiadomości sprawiały, że znajdował punkt zaczepienia.
-Karmię się nieszczęściem innych. Uwielbiam czytać o ich niepowodzeniach.- rzucił dość poważnie, choć prawdy nie było w tym nawet krzty – w końcu każdy kto znał go choć odrobinę wiedział, że szatyn miał głęboko w dupie życie innych.
Nie zrozumiała jego żartu, co właściwie nie zdziwiło go wcale. Niewielu było ludzi, którzy w pełni akceptowali i łapali jego humor, toteż kolejne pytanie dziewczyny potraktował bez wywlekania na wierzch istoty wypowiedzianych przez niego słów. -Przydałaby się w chwili, kiedy kobiecie trzeba byłoby zaszyć gębę. Każdy czasem ma już dość kwękania nad uchem i pieprzenia od rzeczy na temat swetra sąsiadki.- powiedział spoglądając jej w oczy, jakoby chciał potwierdzić słuszność swojego argumentu, który właściwie do nielogicznych nie należał. -Uważasz, że to jest schadzka? Powinienem był powiedzieć mamie, że nie wrócę na śniadanie?- uniósł brew nie spuszczając wzroku z linii jej tęczówek nawet wtedy, gdy poczuł lekki ucisk w okolicach brzucha spowodowany próbą zszycia rozerwanej szaty.
Na jej słowa ułożył wargi w szelmowskim uśmiechu, który w połączeniu z uniesioną brwią świadczył tylko i wyłącznie o rozbawieniu spowodowanym ów uwagą. -Powinienem teraz przeprosić i błagać o wybaczenie?- skwitował dość gorzko, choć sam nie wyglądał na poirytowanego. Był przyzwyczajony do faktu, iż ludzie odbierali go dość chłodno zatem dziewczyna nie sprawiła, iż poczuł się w jakikolwiek sposób urażony – z resztą to ona winna takowo czuć się po jego ciągłych, paskudnych uwagach.
Czarownica nie była pismem, które w jakikolwiek sposób cenił, jednakże wychodził z założenia, że im więcej informacji – nawet tych niesprawdzonych – posiadał, tym do większej ilości osób mógł dotrzeć. Nie uczestnicząc w londyńskim życiu przeszło dekadę jego znajomości zostały wystawione na próbę czasu i oczywiście większość z nich okazała się słabsza niżeli wcześniej przypuszczał, więc nawet bez jakiejkolwiek wartości merytorycznej, ale jednak wiadomości sprawiały, że znajdował punkt zaczepienia.
-Karmię się nieszczęściem innych. Uwielbiam czytać o ich niepowodzeniach.- rzucił dość poważnie, choć prawdy nie było w tym nawet krzty – w końcu każdy kto znał go choć odrobinę wiedział, że szatyn miał głęboko w dupie życie innych.
Nie zrozumiała jego żartu, co właściwie nie zdziwiło go wcale. Niewielu było ludzi, którzy w pełni akceptowali i łapali jego humor, toteż kolejne pytanie dziewczyny potraktował bez wywlekania na wierzch istoty wypowiedzianych przez niego słów. -Przydałaby się w chwili, kiedy kobiecie trzeba byłoby zaszyć gębę. Każdy czasem ma już dość kwękania nad uchem i pieprzenia od rzeczy na temat swetra sąsiadki.- powiedział spoglądając jej w oczy, jakoby chciał potwierdzić słuszność swojego argumentu, który właściwie do nielogicznych nie należał. -Uważasz, że to jest schadzka? Powinienem był powiedzieć mamie, że nie wrócę na śniadanie?- uniósł brew nie spuszczając wzroku z linii jej tęczówek nawet wtedy, gdy poczuł lekki ucisk w okolicach brzucha spowodowany próbą zszycia rozerwanej szaty.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie rozumiała dlaczego jeszcze nie wyprosiła go z domu i w zasadzie po co wdawała się w dalsze dyskusje. Być może upatrywała w tym odrobiny rozrywki, czegoś nowego, bo na co dzień raczej nie spotykała się z ludźmi zachowującymi się w ten sposób. A może tylko udawali, by jej nie urazić? W pewien sposób ceniła Drew za to, że był przy niej sobą i nie wymuszał na sobie dobrych manier, czego nie miała zamiaru mu nigdy powiedzieć. Mógł się jedynie domyślać, że dostarcza jej czasem dobrego humoru.
Nie znali się co prawda długo, ale na pewno odrobinę, dlatego też jego uwagi przestawały na niej robić wrażenie, zaś komentarz o karmieniu się nieszczęściem innych spowodował, że parsknęła rozbawiona pod nosem.
- Od kiedy zacząłeś interesować się innymi? - Spytała raczej retorycznie, niż rzeczywiście oczekując od niego odpowiedzi. Wiedziała, że skłamał, mimo poważnego tonu i miny, bo nigdy przenigdy nie wykazywał szczególnego zainteresowania drugą osobą. Jednak kolejne słowa chwilowo wryły ją w ziemię, szybko zmywając uśmiech i wydając jej się co najmniej absurdalne. Jako córka wili i poważanego czarodzieja, co prawda wychowywana na żonę dla jakiegoś nudnego szlachcica, nauczona była trochę innego traktowania i wiedziała, że gdyby chciała, to każdego mogłaby owinąć sobie wokół palca. Zresztą, od pewnego czasu coraz częściej zwracała uwagę na podobne męskie hasła i również od pewnego czasu zaczynały ją denerwować coraz bardziej, niż zwykle. Rozumiała jednak, że niektóre kobiety były zbyt delikatne do postawienia na swoim - tak jak zrobiła to ona - i po prostu podporządkowywały się mężczyźnie, zgadzając się na podobne nieprzyjemne traktowanie.
- Traktujesz kobiety przedmiotowo? - Spytała spokojnie, choć w tym momencie odczuwała do niego lekkie obrzydzenie, jeśli odpowiedź miałaby okazać się twierdząca. Próbując jednak zachować neutralność w rozmowie, dzielnie przeszła próbę spoglądania w oczy, odsuwając się nieznacznie do tyłu po zakończonym zszywaniu kieszeni i nie odpowiadając na kolejne pytanie. Nie traktowała ich spotkania jak schadzki, czego nie mogła powiedzieć o swoich sąsiadkach wiedzących i widzących wszystko.
Nie znali się co prawda długo, ale na pewno odrobinę, dlatego też jego uwagi przestawały na niej robić wrażenie, zaś komentarz o karmieniu się nieszczęściem innych spowodował, że parsknęła rozbawiona pod nosem.
- Od kiedy zacząłeś interesować się innymi? - Spytała raczej retorycznie, niż rzeczywiście oczekując od niego odpowiedzi. Wiedziała, że skłamał, mimo poważnego tonu i miny, bo nigdy przenigdy nie wykazywał szczególnego zainteresowania drugą osobą. Jednak kolejne słowa chwilowo wryły ją w ziemię, szybko zmywając uśmiech i wydając jej się co najmniej absurdalne. Jako córka wili i poważanego czarodzieja, co prawda wychowywana na żonę dla jakiegoś nudnego szlachcica, nauczona była trochę innego traktowania i wiedziała, że gdyby chciała, to każdego mogłaby owinąć sobie wokół palca. Zresztą, od pewnego czasu coraz częściej zwracała uwagę na podobne męskie hasła i również od pewnego czasu zaczynały ją denerwować coraz bardziej, niż zwykle. Rozumiała jednak, że niektóre kobiety były zbyt delikatne do postawienia na swoim - tak jak zrobiła to ona - i po prostu podporządkowywały się mężczyźnie, zgadzając się na podobne nieprzyjemne traktowanie.
- Traktujesz kobiety przedmiotowo? - Spytała spokojnie, choć w tym momencie odczuwała do niego lekkie obrzydzenie, jeśli odpowiedź miałaby okazać się twierdząca. Próbując jednak zachować neutralność w rozmowie, dzielnie przeszła próbę spoglądania w oczy, odsuwając się nieznacznie do tyłu po zakończonym zszywaniu kieszeni i nie odpowiadając na kolejne pytanie. Nie traktowała ich spotkania jak schadzki, czego nie mogła powiedzieć o swoich sąsiadkach wiedzących i widzących wszystko.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zachowanie dobrych manier nie towarzyszyło jego codziennemu życiu, bowiem nigdy nie lubił robić czegoś na pokaz, a co gorsza zgodnie ze społecznie przyjętymi zwyczajami. W sytuacjach wyjątkowych potrafił wyrzucić na wierzch wszystkie znane sobie kurtuazje, jednak nie przychodziło mu to z łatwością oraz jakąkolwiek przyjemnością. Doskonale wiedział, że kobiety z wyższych sfer, z resztą podobnie jak mężczyzn, należało traktować z należytym szacunkiem oraz odpowiednim tytułem, jednak nie nalegał na kontakt z takowymi i właściwie nawet takich nie trawił.
-Przecież od zawsze się interesowałem, ich los leży mi na sercu.- rzekł udając urażonego z uwagi na jej reakcję odnośnie poprzedniego stwierdzenia. Oczywiście nadal prowadził sztuczną grę, którą nawet nieszczególnie próbował ukryć, bowiem znała go już na tyle by wiedzieć, że perfidnie blefował. Jakąkolwiek wartość miały dla szatyna jedynie sprawy, w które był mieszany on sam – chyba, że czyjeś powodzenie, bądź jego brak miały odbić się korzyścią także dla niego. Ból, nieszczęście, prośba o pomoc; nigdy w takowe nie ingerował. Każdy musiał radzić sobie sam – z takiego wyłożenia wychodził.
Momentalna cisza oraz zmiana wyrazu twarzy blondynki sprawiła, że usta Macnaira wygięły się w satysfakcjonującym wyrazie. Czyżby trafił w czuły punkt? Można było się zapierać, można było próbować wmówić, iż takowe w ogóle w człowieku nie występują, jednak każdy je miał – bez wyjątku.
Drew nigdy nie ukrywał, że kobiety, pod względem charakteru, kojarzyły mu się głównie z wybitnie dobrze nakręconą pozytywką, która w kółko i nieustannie grała swą melodię. Te z wyższych sfer karmiły się plotkami, te z niższych starały wspiąć na szczyt swą siłą i wyszczekanym tonem głosu skacząc niczym psidwak na przekąskę w postaci gnoma. Oczywiście od każdej reguły był wyjątek, ale powierzchowność i pewna, określona rutyna była nieodłącznym elementem ludzkiej osobowości, więc nigdy nie zaprzeczał, że wiele kwestii określał z góry.
-Przedmiotowo?- uniósł brew na jej pytanie nie spuszczając wzroku z wysokości mieniących się tęczówek. Wbrew pozorom to była trudna kwestia, gdyż do wszystkich podchodził z materialnej i profitowej strony – nie bawił się w żadne relacje i związki.
-Wartości człowieka nie określa się po tym ile może dać, ale ile zrobił; bez względu na płeć czy wiek.- wybrnął wcale nie mijając się z prawdą, albowiem zawsze uważał, że ludzi nie określał stan portfela, a to czego dokonali. -Sprawdzasz, czy jestem dobrym kandydatem na kolegę od schadzek?- spytał półserio, bo z jednej strony nie zważał na jej opinię, ale z drugiej był ciekaw dlaczego akurat o to zapytała.
-Przecież od zawsze się interesowałem, ich los leży mi na sercu.- rzekł udając urażonego z uwagi na jej reakcję odnośnie poprzedniego stwierdzenia. Oczywiście nadal prowadził sztuczną grę, którą nawet nieszczególnie próbował ukryć, bowiem znała go już na tyle by wiedzieć, że perfidnie blefował. Jakąkolwiek wartość miały dla szatyna jedynie sprawy, w które był mieszany on sam – chyba, że czyjeś powodzenie, bądź jego brak miały odbić się korzyścią także dla niego. Ból, nieszczęście, prośba o pomoc; nigdy w takowe nie ingerował. Każdy musiał radzić sobie sam – z takiego wyłożenia wychodził.
Momentalna cisza oraz zmiana wyrazu twarzy blondynki sprawiła, że usta Macnaira wygięły się w satysfakcjonującym wyrazie. Czyżby trafił w czuły punkt? Można było się zapierać, można było próbować wmówić, iż takowe w ogóle w człowieku nie występują, jednak każdy je miał – bez wyjątku.
Drew nigdy nie ukrywał, że kobiety, pod względem charakteru, kojarzyły mu się głównie z wybitnie dobrze nakręconą pozytywką, która w kółko i nieustannie grała swą melodię. Te z wyższych sfer karmiły się plotkami, te z niższych starały wspiąć na szczyt swą siłą i wyszczekanym tonem głosu skacząc niczym psidwak na przekąskę w postaci gnoma. Oczywiście od każdej reguły był wyjątek, ale powierzchowność i pewna, określona rutyna była nieodłącznym elementem ludzkiej osobowości, więc nigdy nie zaprzeczał, że wiele kwestii określał z góry.
-Przedmiotowo?- uniósł brew na jej pytanie nie spuszczając wzroku z wysokości mieniących się tęczówek. Wbrew pozorom to była trudna kwestia, gdyż do wszystkich podchodził z materialnej i profitowej strony – nie bawił się w żadne relacje i związki.
-Wartości człowieka nie określa się po tym ile może dać, ale ile zrobił; bez względu na płeć czy wiek.- wybrnął wcale nie mijając się z prawdą, albowiem zawsze uważał, że ludzi nie określał stan portfela, a to czego dokonali. -Sprawdzasz, czy jestem dobrym kandydatem na kolegę od schadzek?- spytał półserio, bo z jednej strony nie zważał na jej opinię, ale z drugiej był ciekaw dlaczego akurat o to zapytała.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
A ona tę sztuczną grę postanowiła przerwać, znacznie większe zainteresowanie pokładając w poruszonym temacie kobiet i ich traktowaniu, z którego mężczyzna lekko wybrnął, odwołując się do ogółu. Wysłuchała go uważnie, równie dokładnie przyglądając się jego twarzy, z kolei on mógł zaobserwować jak grymas na bladoróżowych wargach zmienia się w lekki, rozbawiony uśmiech. Nie znali się co prawda dobrze, ale te rzadkie spotkania pokazywały jej różność charakteru, zachowań i opinii. Niedawno jeszcze rozprawiali o miłości i literaturze, kiedy zresztą obiecał jej prezent w postaci przystępnej książki. Nie śmiała mu jednak o tym przypominać. Nie teraz. Zresztą, zapewne i tak nie miałaby czasu na czytanie; większość z książek "na czarną godzinę" kurzyła się na półce.
Na gładkim czole jasnowłosej pojawiła się poprzeczna zmarszczka, ukazująca jej krótkotrwałe zdezorientowanie. Jeszcze przed chwilą mówił o kobietach w tak negatywny sposób, a teraz z kolei twierdził, że nie istnieje przedmiotowe traktowanie człowieka, bo jego wartość określały czyny?
- W twoich ustach brzmi to niezbyt wiarygodnie, żabko. - Niejednokrotnie przecież pokazywał jej swoją postawę wobec ludzi, zdradzał się wieloma szczegółami i wypowiadanymi słowami, a ona, cóż, była dobrym słuchaczem z równie dobrą pamięcią. Dlatego to, co powiedział, wydawało jej się w tej chwili dziwne. Próbując jednak jakoś przyswoić sobie tę informację, zamilkła na dłuższy moment, dopóki Drew nie zadał jej kolejnego, złośliwego pytania. Zauważyła, że nawiązanie do potajemnej schadzki niezwykle mu się spodobało, przy okazji uświadamiając, że teraz będzie wytykać jej to na każdym kroku.
- Mój kolega od schadzek musi mieć coś do zaoferowania. A ty, Drew? Niewiele widzę możliwości. - Odparła, westchnąwszy i odwróciła się na pięcie kierując do stolika, na którym porozstawiane były projekty, igły, nici i różnego rodzaju dodatki. - Nie widzę nawet szacunku, a zabawy w zszywanie ust niespecjalnie mnie bawią. - Powiedziała, stojąc zwrócona do niego plecami, w międzyczasie przeglądając projekty do zrealizowania na wczoraj. Przerzuciła luźno opadające blond pukle na plecy, rozkładając przed sobą projekt nowego garnituru.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Na gładkim czole jasnowłosej pojawiła się poprzeczna zmarszczka, ukazująca jej krótkotrwałe zdezorientowanie. Jeszcze przed chwilą mówił o kobietach w tak negatywny sposób, a teraz z kolei twierdził, że nie istnieje przedmiotowe traktowanie człowieka, bo jego wartość określały czyny?
- W twoich ustach brzmi to niezbyt wiarygodnie, żabko. - Niejednokrotnie przecież pokazywał jej swoją postawę wobec ludzi, zdradzał się wieloma szczegółami i wypowiadanymi słowami, a ona, cóż, była dobrym słuchaczem z równie dobrą pamięcią. Dlatego to, co powiedział, wydawało jej się w tej chwili dziwne. Próbując jednak jakoś przyswoić sobie tę informację, zamilkła na dłuższy moment, dopóki Drew nie zadał jej kolejnego, złośliwego pytania. Zauważyła, że nawiązanie do potajemnej schadzki niezwykle mu się spodobało, przy okazji uświadamiając, że teraz będzie wytykać jej to na każdym kroku.
- Mój kolega od schadzek musi mieć coś do zaoferowania. A ty, Drew? Niewiele widzę możliwości. - Odparła, westchnąwszy i odwróciła się na pięcie kierując do stolika, na którym porozstawiane były projekty, igły, nici i różnego rodzaju dodatki. - Nie widzę nawet szacunku, a zabawy w zszywanie ust niespecjalnie mnie bawią. - Powiedziała, stojąc zwrócona do niego plecami, w międzyczasie przeglądając projekty do zrealizowania na wczoraj. Przerzuciła luźno opadające blond pukle na plecy, rozkładając przed sobą projekt nowego garnituru.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 21.01.18 13:36, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zapewne niejednokrotnie uchodził za osobę, która swym podejściem oraz językiem urażała postronne osoby niekoniecznie mające z nim jakiekolwiek powiązanie. Fakt, iż zawsze wyrażał swoją opinię nie był nader pochlebiany przez ogół społeczeństwa, toteż woleli zamknąć go w ramach buca i pijanego nieudacznika snującego się nocami pomiędzy barami na Nokturnie, niżeli równorzędnego rozmówcę wartego uwagi. Wbrew wszelkim szablonom oraz twierdzeniom szatyn był osobą wyjątkowo oczytaną w swej dziedzinie – pałał się niezwykle trudną sztuką tłumaczenia i pisania run, która dawała mu wiedzę, a także praktykę w kwestii klątw. Pozorna ocena nie zawsze przynosiła owoce i niejedni już przekonali się, że sposób życia oraz podejścia do ludzi to tylko element jego osobowości nie będącej miarą inteligencji tudzież umiejętności.
-Podobnie jak sarkazm w Twoich. Nie bierz wszystkiego co mówię nader poważnie, bo te zmarszczki już Ci nie znikną i jedyny który weźmie Cię za żonę pochowa już trzy poprzednie.- szatyn uniósł brew nieco wyżej, a jego wargi wygięły się w kpiącym wyrazie. Nie potrafił zachować podczas rozmowy odpowiednich manier – nie czuł takiej potrzeby, więc musiała mu to wybaczyć.
-Poczułem się urażony.- rzucił z teatralnym oburzeniem na swej twarzy po chwili przeradzającym się w jeszcze bardziej perfidny uśmiech. Nie miał jej za złe owych słów, każda wyżej postawiona dama miała podobne zdanie na jego temat i miał świadomość, że nigdy się to nie zmieni z uwagi na pustą kieszeń. -Faktycznie jedyne, co mogę zaoferować to przygodę, adrenalinę. Mało kto lubi takie rozrywki.- dodał z przekąsem, bo nie dało się ukryć, iż jego towarzystwo niejednokrotnie zmusiło kompanów do podjęcia próby różnorodnych „zbiegów okoliczności”. Daleki jednak był od jakichkolwiek relacji, toteż wcześniejsza wypowiedź także opiewała o sarkazm.
Gdy odwróciła się od niego plecami i ruszyła w kierunku stolika przewrócił oczami. Zdał sobie sprawę – tym bardziej po kolejnych słowach – że brała go nader poważnie i pewne wbijane igiełki nie tylko muskały skórę, ale przerywały jej ciągłość. -Jeszcze tupnij nogą, powiedz że nic się nie stało i nic Ci nie jest, a będziemy mieć pełen pakiet obrażonej księżniczki.- rzucił nie ruszając się z miejsca, dłonią sięgając w kierunku paczki magicznych papierosów, by jednego z niej wyciągnąć i momentalnie odpalić muśnięciem palca.
-Podobnie jak sarkazm w Twoich. Nie bierz wszystkiego co mówię nader poważnie, bo te zmarszczki już Ci nie znikną i jedyny który weźmie Cię za żonę pochowa już trzy poprzednie.- szatyn uniósł brew nieco wyżej, a jego wargi wygięły się w kpiącym wyrazie. Nie potrafił zachować podczas rozmowy odpowiednich manier – nie czuł takiej potrzeby, więc musiała mu to wybaczyć.
-Poczułem się urażony.- rzucił z teatralnym oburzeniem na swej twarzy po chwili przeradzającym się w jeszcze bardziej perfidny uśmiech. Nie miał jej za złe owych słów, każda wyżej postawiona dama miała podobne zdanie na jego temat i miał świadomość, że nigdy się to nie zmieni z uwagi na pustą kieszeń. -Faktycznie jedyne, co mogę zaoferować to przygodę, adrenalinę. Mało kto lubi takie rozrywki.- dodał z przekąsem, bo nie dało się ukryć, iż jego towarzystwo niejednokrotnie zmusiło kompanów do podjęcia próby różnorodnych „zbiegów okoliczności”. Daleki jednak był od jakichkolwiek relacji, toteż wcześniejsza wypowiedź także opiewała o sarkazm.
Gdy odwróciła się od niego plecami i ruszyła w kierunku stolika przewrócił oczami. Zdał sobie sprawę – tym bardziej po kolejnych słowach – że brała go nader poważnie i pewne wbijane igiełki nie tylko muskały skórę, ale przerywały jej ciągłość. -Jeszcze tupnij nogą, powiedz że nic się nie stało i nic Ci nie jest, a będziemy mieć pełen pakiet obrażonej księżniczki.- rzucił nie ruszając się z miejsca, dłonią sięgając w kierunku paczki magicznych papierosów, by jednego z niej wyciągnąć i momentalnie odpalić muśnięciem palca.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Westchnęła, zastanawiając się czy już jest masochistką, czy może jeszcze nie, skoro dalej tu tkwiła i pozwalała mu na tego typu rozmowy. W teorii udawała, że w ogóle jej nie bawią, bo nieprzyzwoitość i gdzie twoje maniery; w praktyce zaś cieszyła się nawet, że w końcu ktoś zachowywał się swobodnie. Co prawda nie miała szans na oswojenie się z takim trybem rozmów, więc reagowała tak, a nie inaczej. Zdziwiła się jednak jego słowami i osądem. Przecież się nie obraziła, nawet nie przeszło to przez jej myśl.
- Na duszę jednorożca, nie oceniaj wszystkich jedną miarą, Drew. Nie możesz zakładać z góry, że biorę wszystko na poważnie i się obrażam. Teraz rzeczywiście powinnam czuć się urażona, że rzeczywiście tak o mnie myślisz. - Wzruszyła ramionami, czując, że i tak jej wszystko jedno, bo starego psa nowych sztuczek nie szło nauczyć, więc i on nie zmieni swojego zdania, podobnie jak każdy inny, którego znała. Zamilkła, jakby w oczekiwaniu na kolejną ciekawą psychoanalizę swoich zachowań, a zamiast tego szybciej do jej nosa dotarł smród tytoniu.
Unosząc zdziwiona brwi, odwróciła się do niego ponownie przodem. Rozumiała, że czuł się jak u siebie w domu, ale niekoniecznie musiał palić - nie tu, w pomieszczeniu pełnym rozmaitych tkanin. Szybko znalazła się obok, bez słowa zabierając mu papierosa i - zapewne ku zdziwieniu mężczyzny - wsuwając go między wargi. Paliła. Rzadko, bo raz na czas i ostatni raz wypadał na kilka miesięcy temu, i absolutnie nikt o tym nie wiedział, włączając w to wujostwo. Zaciągnąwszy się, podeszła do uchylonego okna, ciągnąc za sobą Drew, a potem wypuściła spokojnie dym, wręczając mu papierosa z powrotem.
- Równie niedobre co twój charakter. - Nie wróciła jednak do projektów, spierając się bokiem o framugę okna. Stąd miała dobry widok na piękny ogród, oświetlony miejscowo, więc prawie w ogóle, ale nie wiedzieć czemu, swój wzrok od dłuższej chwili skupiała wyłącznie na średnio urodziwym towarzyszu. Zastanawiała się czemu taki był, skąd się to wzięło, czy tak go po prostu wychowano, ale nie odważyła się spytać o to wprost, bo przecież aż tak dobrymi znajomymi nie byli, by zdradzać sobie tajemnice prywatnego świata. - Czy ty czasem bywasz miły? Po prostu miły, bez podszywania swoich słów zajadłym cynizmem i ironią. Czy wszystkie kobiety odstraszasz od siebie w ten sposób? - Wybrała okrężną drogę, chociaż mógł zrozumieć do czego zmierzała. Ręce skrzyżowała pod biustem, dopiero po zadanym pytaniu zerkając na uśpioną anomaliami roślinność.
- Na duszę jednorożca, nie oceniaj wszystkich jedną miarą, Drew. Nie możesz zakładać z góry, że biorę wszystko na poważnie i się obrażam. Teraz rzeczywiście powinnam czuć się urażona, że rzeczywiście tak o mnie myślisz. - Wzruszyła ramionami, czując, że i tak jej wszystko jedno, bo starego psa nowych sztuczek nie szło nauczyć, więc i on nie zmieni swojego zdania, podobnie jak każdy inny, którego znała. Zamilkła, jakby w oczekiwaniu na kolejną ciekawą psychoanalizę swoich zachowań, a zamiast tego szybciej do jej nosa dotarł smród tytoniu.
Unosząc zdziwiona brwi, odwróciła się do niego ponownie przodem. Rozumiała, że czuł się jak u siebie w domu, ale niekoniecznie musiał palić - nie tu, w pomieszczeniu pełnym rozmaitych tkanin. Szybko znalazła się obok, bez słowa zabierając mu papierosa i - zapewne ku zdziwieniu mężczyzny - wsuwając go między wargi. Paliła. Rzadko, bo raz na czas i ostatni raz wypadał na kilka miesięcy temu, i absolutnie nikt o tym nie wiedział, włączając w to wujostwo. Zaciągnąwszy się, podeszła do uchylonego okna, ciągnąc za sobą Drew, a potem wypuściła spokojnie dym, wręczając mu papierosa z powrotem.
- Równie niedobre co twój charakter. - Nie wróciła jednak do projektów, spierając się bokiem o framugę okna. Stąd miała dobry widok na piękny ogród, oświetlony miejscowo, więc prawie w ogóle, ale nie wiedzieć czemu, swój wzrok od dłuższej chwili skupiała wyłącznie na średnio urodziwym towarzyszu. Zastanawiała się czemu taki był, skąd się to wzięło, czy tak go po prostu wychowano, ale nie odważyła się spytać o to wprost, bo przecież aż tak dobrymi znajomymi nie byli, by zdradzać sobie tajemnice prywatnego świata. - Czy ty czasem bywasz miły? Po prostu miły, bez podszywania swoich słów zajadłym cynizmem i ironią. Czy wszystkie kobiety odstraszasz od siebie w ten sposób? - Wybrała okrężną drogę, chociaż mógł zrozumieć do czego zmierzała. Ręce skrzyżowała pod biustem, dopiero po zadanym pytaniu zerkając na uśpioną anomaliami roślinność.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
-Nie dusisz jednorożca?- zacisnął wargi starając się zachować powagę – jak na dżentelmena przystało. -Radość definiujesz jako smyranie psidwaka?- uniósł nieznacznie brew, gdy kącik jego ust wyraźnie zadrżał. Nigdy nie słyszał takowego porównania. -Artystyczny obrót pełen gracji, a do tego uwaga nafaszerowana irytacją wydaje się dobrym fundamentem prawdziwej obrazy majestatu. Cóż, śmiem się wyjątkowo zdziwić, jeśli faktycznie wszystko to było żartem, a mi brakuje odpowiedniego wyczucia.- westchnął teatralnie i przeciągle, jakoby naprawdę zawiódł się samym sobą, choć w środku paliło go od ilości zgryźliwości, które chciał wyrzucić na wierzch. Irytowanie ludzi było całkiem niezłym pomysłem na wieczór, co prawda gorszym niżeli kilka kolejek ognistej, ale różnorodność była niezbędna.
Wciągając dym w płuca przyglądał się jej zachowaniu, którego nie starał się analizować. W zasadzie już pogubił się kiedy była zła, smutna, czy zadowolona – była mu zupełnie obojętna, więc nie zamierzał fetować sukcesów, a tym bardziej wspierać podczas żalu. Przyszedł w ów progi wyłącznie z własnych pobudek, które nie miały nic wspólnego z chęcią doborowego towarzystwa; choć nie przeczył, że takim była.
Nie spodziewał się ruchu, który wykonała. Zaciekawiając go nim nie bronił się przed pociągnięciem za szatę niczym małego dziecka w kąt, choć rzadko szedł w kierunku, który mu wskazywano. Wziął pod uwagę fakt, że dym może jej przeszkadzać, ale nawet nie przyszło mu do głowy, iż takowy może preferować. W końcu kobiety ów pokroju niezwykle rzadko sięgały po klasyczne, magiczne papierosy; jeśli już paliły to drogie i eleganckie wynalazki służące za dowód majętności, a nie uzależnienia. -Spisałaś mój charakter na starty? Co jeśli pragnę się zmienić, ale mam wewnętrzną blokadę?- spytał powracając do tytoniu, który mu oddała. Swąd zupełnie mu nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie – relaksował.
Pytanie blondynki sprawiło, że na moment zamilkł. Musiał zastanowić się, aby udzielić mniej lub bardziej szczerej odpowiedzi, ale wiedział, iż na takową liczyła, więc grał na zwłokę. -Zazwyczaj bywam miły jeśli kobieta jest warta mojej uwagi w sposób, którego tłumaczenie zajęłoby mi dłuższy czas.- rzucił wymijająco, bo prawda z pewnością byłaby dla niej absurdalna i niezrozumiała, bowiem wiązał się z korzyściami płynącymi z relacji, nie z kobietami. -Właściwie to zawsze jestem uprzejmy, nie rozumiem o co panience chodzi.
Wciągając dym w płuca przyglądał się jej zachowaniu, którego nie starał się analizować. W zasadzie już pogubił się kiedy była zła, smutna, czy zadowolona – była mu zupełnie obojętna, więc nie zamierzał fetować sukcesów, a tym bardziej wspierać podczas żalu. Przyszedł w ów progi wyłącznie z własnych pobudek, które nie miały nic wspólnego z chęcią doborowego towarzystwa; choć nie przeczył, że takim była.
Nie spodziewał się ruchu, który wykonała. Zaciekawiając go nim nie bronił się przed pociągnięciem za szatę niczym małego dziecka w kąt, choć rzadko szedł w kierunku, który mu wskazywano. Wziął pod uwagę fakt, że dym może jej przeszkadzać, ale nawet nie przyszło mu do głowy, iż takowy może preferować. W końcu kobiety ów pokroju niezwykle rzadko sięgały po klasyczne, magiczne papierosy; jeśli już paliły to drogie i eleganckie wynalazki służące za dowód majętności, a nie uzależnienia. -Spisałaś mój charakter na starty? Co jeśli pragnę się zmienić, ale mam wewnętrzną blokadę?- spytał powracając do tytoniu, który mu oddała. Swąd zupełnie mu nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie – relaksował.
Pytanie blondynki sprawiło, że na moment zamilkł. Musiał zastanowić się, aby udzielić mniej lub bardziej szczerej odpowiedzi, ale wiedział, iż na takową liczyła, więc grał na zwłokę. -Zazwyczaj bywam miły jeśli kobieta jest warta mojej uwagi w sposób, którego tłumaczenie zajęłoby mi dłuższy czas.- rzucił wymijająco, bo prawda z pewnością byłaby dla niej absurdalna i niezrozumiała, bowiem wiązał się z korzyściami płynącymi z relacji, nie z kobietami. -Właściwie to zawsze jestem uprzejmy, nie rozumiem o co panience chodzi.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Drażnił ją. Albo śmieszył. A może to i to? Sama nie była pewna, która z ewentualności była w tej chwili aktualna, czy może mieszały się ze sobą, tworząc dziwną mieszankę, przez którą jeszcze nie rzuciła w niego ognistą kulką. Stwierdziła, że chyba przestanie zwracać szczególną uwagę na jego zaczepki, ale puszczanie ich mimo uszu było ciężkie. Ostatecznie machnęła ręką na próbę wmówienia jej obrażalstwa i księżniczkowatości; skoro tak twierdził - niechaj tak było. Nie zrobiło jej to szczególnej różnicy, nie uraziło dumy i nie spłonęła żywym ogniem.
Rodzaj palonych papierosów był jej zupełnie obojętny, tak jak zeszłoroczny śnieg. Nie była aż tak wybredna, wiedząc, że niezależnie od rodzaju, smaku, ceny i marki zatruwa organizm w ten sam sposób. Preferowała co prawda wiśniowe, ale te mocne, bezsmakowe przypominały jej o bezsennych nocach po przypadkowej śmierci chłopca w Hogsmeade. Papierosy i kawa. I wino, które lubiła bardziej od wiśniowych papierosów. W połączeniu z pracą tworzyły wręcz zabójczą mieszankę. Jedynym co irytowało ją w tej sytuacji był fakt, że nawet wtedy wyglądała pięknie, nie ukazując nawet oznak zmęczenia, smutku i rozgoryczenia. Dokładnie tak jak teraz, gdy spoglądała w dal nieodgadnionym wzrokiem.
- Chodząca zagadka. Sprzeczność sprzeczności. - Rzuciła, zbliżając się nagle do mężczyzny. Zmieniła tor myślenia, zastanawiając się nad dziwną zależnością w jej życiu. Jedni mężczyźni reagowali na roztaczaną wokół aurę, rzucając się do stóp, oferując gruszki na wierzbie, tak, tak, dam ci wszystko, czego zapragniesz; z kolei drudzy wydawali się zupełnie obojętni. Bywało to czasami nawet frustrujące, a teraz - chyba w wyrazie znudzenia? buntu? ciekawości? - postanowiła przetestować Macnaira. Uśmiechnęła się czarująco, przekrzywiając głowę i odrzucając włosy na ramiona, a palcem jednej dłoni przesunęła wzdłuż jego przedramienia.
- A potrafiłbyś uśmiechnąć się do mnie inaczej, bez złośliwości, szczerze i naturalnie? - Nie chciała w pełni rzucać swojego uroku, więc jak na razie sugestywnie mówiła i zachowywała się, ciekawa jego reakcji.
Rodzaj palonych papierosów był jej zupełnie obojętny, tak jak zeszłoroczny śnieg. Nie była aż tak wybredna, wiedząc, że niezależnie od rodzaju, smaku, ceny i marki zatruwa organizm w ten sam sposób. Preferowała co prawda wiśniowe, ale te mocne, bezsmakowe przypominały jej o bezsennych nocach po przypadkowej śmierci chłopca w Hogsmeade. Papierosy i kawa. I wino, które lubiła bardziej od wiśniowych papierosów. W połączeniu z pracą tworzyły wręcz zabójczą mieszankę. Jedynym co irytowało ją w tej sytuacji był fakt, że nawet wtedy wyglądała pięknie, nie ukazując nawet oznak zmęczenia, smutku i rozgoryczenia. Dokładnie tak jak teraz, gdy spoglądała w dal nieodgadnionym wzrokiem.
- Chodząca zagadka. Sprzeczność sprzeczności. - Rzuciła, zbliżając się nagle do mężczyzny. Zmieniła tor myślenia, zastanawiając się nad dziwną zależnością w jej życiu. Jedni mężczyźni reagowali na roztaczaną wokół aurę, rzucając się do stóp, oferując gruszki na wierzbie, tak, tak, dam ci wszystko, czego zapragniesz; z kolei drudzy wydawali się zupełnie obojętni. Bywało to czasami nawet frustrujące, a teraz - chyba w wyrazie znudzenia? buntu? ciekawości? - postanowiła przetestować Macnaira. Uśmiechnęła się czarująco, przekrzywiając głowę i odrzucając włosy na ramiona, a palcem jednej dłoni przesunęła wzdłuż jego przedramienia.
- A potrafiłbyś uśmiechnąć się do mnie inaczej, bez złośliwości, szczerze i naturalnie? - Nie chciała w pełni rzucać swojego uroku, więc jak na razie sugestywnie mówiła i zachowywała się, ciekawa jego reakcji.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Obserwował ją. Wzrokiem śledził każdy ruch; zmianę mimiki twarzy, drżenie rąk i nerwowe przechodzenie z nogi na nogę. Nie definiował tego jako obawę spowodowaną jego towarzystwem - miał u niej przysługę i dał jej stu procentową pewność, iż póki takowej nie spełni nic nie mogło jej zagrozić. Przynajmniej z jego strony. Wiedział o jej genetyce i choć zdarzały mu się obawy z tego tytułu, to nigdy nie przyłapał dziewczyny na gorącym uczynku, co było jednoznaczne z powierzchownym zaufaniem w ów kwestii. Z resztą pamiętał jak rozmawiali o handlarzach, miał w końcu takowych dorwać, więc głupotą by było robienie sobie bagna jeszcze u innych nokturnowskich świrów.
Zaciągnowszy się papierosem przeniósł wzrok na moment w stronę okna, za którym coraz mniej można było dostrzec. Noc zdawała się intensywniej niżeli zwykle otulać swymi ramionami uliczki i mimo wszechobenego śniegu uzyskiwać przy tym charakterystyczny mrok. Wypuściwszy z ust gęsty, siwy dym powrócił spojrzeniem do dziewczyny zmierzającej, zdecydowanie pewniejszym krokiem, w jego kierunku. Dostrzegł w jej oczach pewną niewiadomą, jakoby tajemnicę, której on miał być meritum i choć nie mógł oderwać wzroku w głębi siebie czuł, że powinien zrobić to natychmiast. -Sprzeczność? Jak bardzo nieprzystoi mi zapytać o wytłumaczenie ów stwierdzenia?- zapytał unosząc kącik ust, choć na próżno było szukać w ów uśmiechu jakiejkolwiek ironii.
Solene byłą półwilą, działała na większość mężczyzn, bowiem tylko Ci, co wykazywali się wyjątkową jasnością własnego umysłu byli w stanie oprzeć się urokowi. Bijąca aura także dawała się we znaki, jednak nie na tyle intensywnie, kiedy z tyłu głowy pozostawała świadomość jej przypadłości. Macnair potrafił nad pewnymi elementami panować chociażby z uwagi na częste trenowanie klarowności własnego umysłu, jednak w chwili gdy pewna granica została przekraczana to i on sam uginał się barierze, którą sam sobie ustawił.
Kopcący się papieros pozostał w jego wargach, gdy dłoń oparła się o biodro dziewczyny wyraźnie absorbującej jego dotyk - przynajmniej tak mu się wydawało. Była piękna, wyjątkowo piękna, a jej szkliste oczy dawały mu dziwny spokój, ukojenie, jakoby to właśnie było to czego szukał całe życie. Zastygł w bezruchu, kiedy na jej prośbę kąciki jego ust lekko zadrżały, lecz po chwili wróciły do złośliwego wyrazu, a on wolno odsunął ją od siebie. -Nie baw się ze mną w te gierki Solene.- stwierdził zgodnie z prawdą. bowiem nie lubił tracić kontroli, a wiedział, iż jej towarzystwo obarczone było wysokim stopniem ryzyka. Nie widział powodu, dla którego mogłaby chcieć go zmanipulować - jak widać nie było to wcale nader trudne.
Zaciągnowszy się papierosem przeniósł wzrok na moment w stronę okna, za którym coraz mniej można było dostrzec. Noc zdawała się intensywniej niżeli zwykle otulać swymi ramionami uliczki i mimo wszechobenego śniegu uzyskiwać przy tym charakterystyczny mrok. Wypuściwszy z ust gęsty, siwy dym powrócił spojrzeniem do dziewczyny zmierzającej, zdecydowanie pewniejszym krokiem, w jego kierunku. Dostrzegł w jej oczach pewną niewiadomą, jakoby tajemnicę, której on miał być meritum i choć nie mógł oderwać wzroku w głębi siebie czuł, że powinien zrobić to natychmiast. -Sprzeczność? Jak bardzo nieprzystoi mi zapytać o wytłumaczenie ów stwierdzenia?- zapytał unosząc kącik ust, choć na próżno było szukać w ów uśmiechu jakiejkolwiek ironii.
Solene byłą półwilą, działała na większość mężczyzn, bowiem tylko Ci, co wykazywali się wyjątkową jasnością własnego umysłu byli w stanie oprzeć się urokowi. Bijąca aura także dawała się we znaki, jednak nie na tyle intensywnie, kiedy z tyłu głowy pozostawała świadomość jej przypadłości. Macnair potrafił nad pewnymi elementami panować chociażby z uwagi na częste trenowanie klarowności własnego umysłu, jednak w chwili gdy pewna granica została przekraczana to i on sam uginał się barierze, którą sam sobie ustawił.
Kopcący się papieros pozostał w jego wargach, gdy dłoń oparła się o biodro dziewczyny wyraźnie absorbującej jego dotyk - przynajmniej tak mu się wydawało. Była piękna, wyjątkowo piękna, a jej szkliste oczy dawały mu dziwny spokój, ukojenie, jakoby to właśnie było to czego szukał całe życie. Zastygł w bezruchu, kiedy na jej prośbę kąciki jego ust lekko zadrżały, lecz po chwili wróciły do złośliwego wyrazu, a on wolno odsunął ją od siebie. -Nie baw się ze mną w te gierki Solene.- stwierdził zgodnie z prawdą. bowiem nie lubił tracić kontroli, a wiedział, iż jej towarzystwo obarczone było wysokim stopniem ryzyka. Nie widział powodu, dla którego mogłaby chcieć go zmanipulować - jak widać nie było to wcale nader trudne.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie odpowiedziała na jego pytanie po raz kolejny tego wieczoru, znacznie bardziej interesując się zachowaniem mężczyzny. Zauważyła, że jej sugestywny ton i samo spojrzenie poskutkowało, zwracając na siebie uwagę inną, niż dotychczas; tą, którą znała dobrze po rzuceniu uroku. Uroku jednak nie zamierzała rzucać - przecież mu to prawie obiecała tamtego dnia i nie widziała powodu, dla którego miałaby to zrobić. Nie zagrażał jej, nie robił nic wbrew jej woli, był więc względnie bezpieczny.
Długo nie musiała czekać na efekt, jednak nie cieszyła się zawczasu z małego sukcesu i - w prywatnym odczuciu - z utarcia nosa Drew. Słodki ton, uśmiech i dotyk czasami zawodziły, kiedy niezbyt się starała, tak jak teraz. Jego słowa - choć znowu zwieńczone złośliwym uśmiechem - wypowiedziane z dotychczas nieznajomym jej spokojem, spowodowały, że uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Musiała przyznać, gdzieś między Merlinem a prawdą, że ten ton bardziej mu pasował, niezależnie od intencji zawartych w wypowiedzi.
- Dlaczego? Boisz się mnie? - Nie była szczególnie zdziwiona jego reakcją, ale też nie zamierzała dać za wygraną, dopiero teraz odnajdując uciechę w prowokowaniu i przekomarzaniu się z nim. W porównaniu z mężczyzną nie była ani złośliwa, ani też nie dawała mu powodów do złości, przynajmniej na razie. Nie odrywając spojrzenia od oczu Macnaira, odsunęła się zgodnie z jego wolą, na koniec jednak łapiąc w chłodną, delikatną dłoń jego rękę. Szorstka, twarda skóra była zaskakująco miłym w dotyku materiałem, który pogłaskała kilka razy kciukiem po wierzchu. Zdążyła zapomnieć przez ostatnie lata, że większość męskich dłoni najpewniej miała taką fakturę. - Jestem bezbronną, niegroźną kobietą. Nie byłabym ci w stanie zrobić krzywdy. - Skłamała gładko, bez zająknięcia; o tym, że groźna potrafiła być nie musiał wcale wiedzieć. Znacznie bardziej odpowiadało jej stanowisko niewinnej, niczym nieskalanej istoty, którą podejrzewaliby o cokolwiek jako ostatnią. Tak żyło się wygodniej i po prostu lepiej. Stojąc w odległości może pół metra, oparła się bokiem o framugę okna, wciąż jednak nie puszczając ręki Macnaira, a co najwyżej zaciskając na niej lekko smukłe palce.
Długo nie musiała czekać na efekt, jednak nie cieszyła się zawczasu z małego sukcesu i - w prywatnym odczuciu - z utarcia nosa Drew. Słodki ton, uśmiech i dotyk czasami zawodziły, kiedy niezbyt się starała, tak jak teraz. Jego słowa - choć znowu zwieńczone złośliwym uśmiechem - wypowiedziane z dotychczas nieznajomym jej spokojem, spowodowały, że uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Musiała przyznać, gdzieś między Merlinem a prawdą, że ten ton bardziej mu pasował, niezależnie od intencji zawartych w wypowiedzi.
- Dlaczego? Boisz się mnie? - Nie była szczególnie zdziwiona jego reakcją, ale też nie zamierzała dać za wygraną, dopiero teraz odnajdując uciechę w prowokowaniu i przekomarzaniu się z nim. W porównaniu z mężczyzną nie była ani złośliwa, ani też nie dawała mu powodów do złości, przynajmniej na razie. Nie odrywając spojrzenia od oczu Macnaira, odsunęła się zgodnie z jego wolą, na koniec jednak łapiąc w chłodną, delikatną dłoń jego rękę. Szorstka, twarda skóra była zaskakująco miłym w dotyku materiałem, który pogłaskała kilka razy kciukiem po wierzchu. Zdążyła zapomnieć przez ostatnie lata, że większość męskich dłoni najpewniej miała taką fakturę. - Jestem bezbronną, niegroźną kobietą. Nie byłabym ci w stanie zrobić krzywdy. - Skłamała gładko, bez zająknięcia; o tym, że groźna potrafiła być nie musiał wcale wiedzieć. Znacznie bardziej odpowiadało jej stanowisko niewinnej, niczym nieskalanej istoty, którą podejrzewaliby o cokolwiek jako ostatnią. Tak żyło się wygodniej i po prostu lepiej. Stojąc w odległości może pół metra, oparła się bokiem o framugę okna, wciąż jednak nie puszczając ręki Macnaira, a co najwyżej zaciskając na niej lekko smukłe palce.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pracownia
Szybka odpowiedź