Pracownia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pracownia
racownia mieści się na parterze i prowadzi do niej osobne wejście, z zewnątrz. Wcześniej pomieszczenie to pełniło rolę składzika, jednak na urodziny Solene wujostwo przerobiło je na prywatną pracownię, w której dzieje się magia. To tutaj pobiera miary i prezentuje swoje projekty nierzadko wybrednej klienteli. Poza wygodną kozetką jest również parawan, za którym można się przebrać; duże lustro a przed nim niewysoki podest. Ponadto, na wieszakach wisi zazwyczaj kilka nowych sukien, koszul czy szat, które młoda projektantka wyszywa z uporem maniaka.
Przeważnie na wizytę trzeba się wcześniej umówić, jednak nie wygania zbłąkanych dusz, potrzebujących czegoś na ostatnią chwilę.
Przeważnie na wizytę trzeba się wcześniej umówić, jednak nie wygania zbłąkanych dusz, potrzebujących czegoś na ostatnią chwilę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 27.05.17 12:45, w całości zmieniany 1 raz
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Czuła na sobie jej spojrzenie, nawet teraz, gdy szła zaledwie pół kroku przed, ale tym razem – w porównaniu ze spojrzeniami męskimi, pochłaniającymi i oceniającymi, czasami wręcz nieznośnymi i natarczywymi – nie przeszkadzało jej to; w zasadzie celowo pokusiła się o kołysanie biodrami bardziej, jak i zalotne spojrzenie rzucone kobiecie znad odsłoniętego ramienia. Nie czuła się jednak jak pani sytuacji, kiedy nie zamierzała konkurować z tak barwną i dominującą osobowością, a to było dla niej coś nowego. W innych sytuacjach to właśnie ona była tą, co kontrolowała, wyznaczała rytm, dzieliła się swoimi kaprysami, jak i nieprzyzwoitymi słowami szeptanymi wprost do ucha, żeby w najmniej odpowiednim momencie uznać, że się nudzi, ale teraz dopiero co oswajała się z tym, co właśnie między nimi zaszło. Była bystra, wbrew niektórym opiniom, potrafiła czytać mowę ciała i odszukać drugie dno wykonywanych przed Deirdre gestów, czy wypowiadanych słów, kiedy podobne zachowanie towarzyszyło jej przez wiele lat życia. Nie rozumiała więc, jak mogła o nim zapomnieć; o czymś, co przecież ją określało i kształtowało, w pewnym stopniu.
Przy zgarnianiu czarnych kosmyków pokusiła się jeszcze o ledwo odczuwalne muśnięcie opuszkami palców łabędziej szyi kobiety, dostrzegając równie dobrze jej reakcję – choć wcale nie zamierzała jej przeciągać.
– Z pewnością – przytaknęła, zarówno na prośbę o informowaniu w postępach w tworzeniu pięknej bielizny, jak i na kolejne spotkanie w niedalekiej przyszłości. Gdy zaś Deirdre zbliżyła się, obdarowując ją z pozoru nic nie znaczącymi pocałunkami, musnęła palcami jej przedramię, na krótki moment zaciskając na nim smukłe palce, ot, w przyjaznym geście podtrzymania znajomej, by nie straciła równowagi. Nachyliła się nawet bliżej, przymilnie ocierając się policzkiem o jej gładką twarz, kiedy ta znajdowała się tuż obok. – Do zobaczenia wkrótce – pożegnała się, serwując jej jeden z najpiękniejszych uśmiechów jakie posiadała na odchodne a kiedy kobieta zniknęła za drzwiami, wróciła na zaplecze pracowni, żeby zająć się powierzonym jej zleceniem. Nie myślała o tej sytuacji zbyt długo, nie rozważała i nie płonęła rumieńcem, mając świadomość, że za podobne zachowanie mogłaby zostać skarcona; nie wiedziała też, że zaledwie dwa dni później przez prowokacyjne gesty kobiety, ciało Francuzki pokona rozsądek w bitwie o chwilę przyjemności i zaspokojenie tęsknoty za męskim dotykiem.
zt obie
Przy zgarnianiu czarnych kosmyków pokusiła się jeszcze o ledwo odczuwalne muśnięcie opuszkami palców łabędziej szyi kobiety, dostrzegając równie dobrze jej reakcję – choć wcale nie zamierzała jej przeciągać.
– Z pewnością – przytaknęła, zarówno na prośbę o informowaniu w postępach w tworzeniu pięknej bielizny, jak i na kolejne spotkanie w niedalekiej przyszłości. Gdy zaś Deirdre zbliżyła się, obdarowując ją z pozoru nic nie znaczącymi pocałunkami, musnęła palcami jej przedramię, na krótki moment zaciskając na nim smukłe palce, ot, w przyjaznym geście podtrzymania znajomej, by nie straciła równowagi. Nachyliła się nawet bliżej, przymilnie ocierając się policzkiem o jej gładką twarz, kiedy ta znajdowała się tuż obok. – Do zobaczenia wkrótce – pożegnała się, serwując jej jeden z najpiękniejszych uśmiechów jakie posiadała na odchodne a kiedy kobieta zniknęła za drzwiami, wróciła na zaplecze pracowni, żeby zająć się powierzonym jej zleceniem. Nie myślała o tej sytuacji zbyt długo, nie rozważała i nie płonęła rumieńcem, mając świadomość, że za podobne zachowanie mogłaby zostać skarcona; nie wiedziała też, że zaledwie dwa dni później przez prowokacyjne gesty kobiety, ciało Francuzki pokona rozsądek w bitwie o chwilę przyjemności i zaspokojenie tęsknoty za męskim dotykiem.
zt obie
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ostatnie dni przyniosły Francuzce wiele zaskoczenia, dziwnych zwrotów akcji, wstydu, gorączkowych rozważań nad swoim postępowaniem, którego błędy zaczęła dostrzegać dopiero teraz, z opornym wyciąganiem wniosków. Po wieczorze spędzonym z Aydenem zaledwie kilka dni temu, miała zamiar nie zjawiać się w Weymouth już ani razu ani nie odzywać się do niego słowem, gdy życie szybko zweryfikowało jej plany, zaledwie po dwóch dniach po tym incydencie splatając ich drogi. Nie miała pojęcia jak powinna się zachować na weselu Odette, gdy Macmillan był jej towarzyszem a w przeciągu minionego tygodnia zdołali się do siebie zbliżyć, żeby po chwili pokłócić i zbliżyć ponownie, wrzucając ją na nieprzyjemną kolejkę uczuć. Na ów ślub również wcale nie chciała iść; krytycznym spojrzeniem obrzuciła już kilkukrotnie wiszącą na wieszaku suknię, wymyślając coraz to lepsze sposoby pozbycia się jej tuż po uroczystości. Chociaż kreacja przez pewien czas zaczęła się jej nawet podobać, tak teraz ponownie miała ochotę ją podrzeć i zapomnieć, że cokolwiek zakupiła w konkurencyjnym domu mody. Dodatkowo półwilę dobijał fakt, że miała dzisiaj urodziny, najbardziej niewyczekiwany przezeń dzień w roku i którego w gruncie rzeczy nie świętowała, odkąd uciekła z Francji. Była zła, co dało się odczuć i dostrzec po jej minie, kiedy muchy nie opuszczały drobnego nosa od kilku godzin.
Pracowała, jak zwykle nie spędzając wieczoru z książką "na czarną godzinę", czy na następnej próbie zaśnięcia, uznając swoje zajęcie za jedyną możliwość odrzucenia męczących myśli. Ale to, że i praca jej nie szła wprawiała jasnowłosą w stan ogromnego rozdrażnienia. Przed zrzuceniem pergaminów ze stołu powstrzymały ją dobiegające zza pleców kroki.
– Cóż za niespodzianka. – Przywitała się cicho, nawet nie zerkając przez ramię w kierunku drzwi. Ich ciche skrzypnięcie i przeczucie, jakoby wiedziała, że Macnair zdecydował się na kolejną nocną wizytę, wystarczyło. Uśmiechnęła się lekko, pod nosem i zaledwie na kilka sekund, przypominając sobie ostatnie okoliczności ich spotkania, bowiem dopiero pod koniec czerwca po raz pierwszy spotkali się wśród ludzi, nie tutaj w pracowni, i w dodatku był to pierwszy raz, gdy Drew musiał pomóc jej w utrzymaniu nieco chwiejnego kroku w drodze do domu. To, co wydarzyło się po drodze szybko strąciła do szufladki z rzeczami żenującymi i takimi, które należało zapomnieć natychmiast. Na drugi dzień z kolei zastanawiała się dlaczego właściwie mu zaufała i czemu z wielkim posłuszeństwem odprowadził ją pod same drzwi, gdy tamtego wieczoru była niezwykle bezbronna, jak na nią. Później długo rozważała, czy nie lepiej będzie, jeśli wyśle mu list z podziękowaniem, gdy wiedziała, że dziękowanie prosto w twarz za coś, co w jej odczuciu było trochę wstydliwe, mogło nie przejść przez gardło. O liście jednak zapomniała, starając się również teraz odepchnąć myśl o tamtym wieczorze. Zarzuciwszy na odsłonięte, smukłe ramiona ciepły sweter, skrzyżowała ręce pod biustem i podeszła doń powolnym krokiem. – Nie widziałam cię na festiwalu. Dlaczego? – Czyżby i tę zabawę uważał za niegodną jego osoby, podobnie jak picie w podrzędnym barze na Pokątnej?
[bylobrzydkobedzieladnie]
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Ostatnio zmieniony przez Solene Baudelaire dnia 02.07.18 1:08, w całości zmieniany 2 razy
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zamierzał złożyć jej tą wizytę już w lipcu jednak obowiązki oraz ostatnie wydarzenia sprawiły, że brakowało mu ochoty na jakiekolwiek towarzyskie wyjścia. Przesiedziawszy w książkach i z ognistą w dłoni minął mu właściwie cały miesiąc i nim zdążył spostrzec datę już widniał na kartkach sierpień. Podchodząc z dużym dystansem do ich spotkania na Pokątnej nie analizował zachowania dziewczyny, a tym bardziej finału ów wyjścia, który zapewne – jeśli w ogóle go pamięta – wprawił ją następnego dnia w zakłopotanie. Nie wiedział czy ktokolwiek ich widział, tudzież słyszał, ale istniało ku temu duże prawdopodobieństwo. Szatyn o to nie dbał, mogła go obserwować nawet cała chmara ludzi, jednak podejście do ów sprawy dziewczyny pozostawało zagadką.
Zjawił się u progów jej pracowni późnym wieczorem nie ze względu na małą „tradycję”, ale chęci uchronienia półwilli przed kolejnymi pytaniami sąsiadujących z jej domostwem osób. Brak możliwości teleportacji utrudniał skuteczne pozostanie anonimowym, ale zadbał o to deformując swą twarz i ciało, byle tylko nie przypominało nokturnowskiego czarownika. Odpuszczając sobie drętwe pukanie do drzwi po prostu wszedł do środka, gdzie ukazały mu się plecy dziewczyny zapewne pracującej nad swym nowym projektem tudzież zleceniem. Nie miał pojęcia o jej urodzinach, nie był wielkim zwolennikiem świętowania podobnych uroczystości.
-Niewątpliwe. Twoja sowa zabłądziła?- uniósł nieznacznie brew wędrując dłonią do kieszeni szaty, z której wyciągnął tak nielubiane przez nią papierosy, a następnie odpalił jednego z nich tradycyjnym sposobem. -Masz coś do picia? Szmat czasu zajęło mi przedostanie się tutaj. Nie doceniałem mocy teleportacji.- burknął pod nosem, a następnie skupił wzrok na jej twarzy, która nie przypominała wesołej dziewczyny z ostatniego, wspólnie spędzonego wieczora. Czyżby wyrzuty sumienia? Wstyd? Rumieniec nie był widoczny, choć kobiety miały swoje sposoby, aby dostatecznie go ukryć. -Źle szukałaś.- wzruszył ramionami, bo przecież był obecny w zagajniku jak i na Wiklinowym Magu, po którym obrażenia leczył do tej pory. Podżebrze przestało boleć, ale skutki silnego ciosu wciąż dawały mu się we znaki.
-Nie przytulisz się? Nie dasz piekielnie namiętnego buziaka? Nie poznaję Cię Baudelaire, nie musisz udawać już takiej niewinnej.- zacisnął wargi w kpiącym uśmieszku zaraz po tym gdy dym ulotnił się przez jego rozchylone usta. Może i przyszedł jej trochę podokuczać, albo w końcu dowiedzieć się prawdy. Pijackiej prawdy?
Zjawił się u progów jej pracowni późnym wieczorem nie ze względu na małą „tradycję”, ale chęci uchronienia półwilli przed kolejnymi pytaniami sąsiadujących z jej domostwem osób. Brak możliwości teleportacji utrudniał skuteczne pozostanie anonimowym, ale zadbał o to deformując swą twarz i ciało, byle tylko nie przypominało nokturnowskiego czarownika. Odpuszczając sobie drętwe pukanie do drzwi po prostu wszedł do środka, gdzie ukazały mu się plecy dziewczyny zapewne pracującej nad swym nowym projektem tudzież zleceniem. Nie miał pojęcia o jej urodzinach, nie był wielkim zwolennikiem świętowania podobnych uroczystości.
-Niewątpliwe. Twoja sowa zabłądziła?- uniósł nieznacznie brew wędrując dłonią do kieszeni szaty, z której wyciągnął tak nielubiane przez nią papierosy, a następnie odpalił jednego z nich tradycyjnym sposobem. -Masz coś do picia? Szmat czasu zajęło mi przedostanie się tutaj. Nie doceniałem mocy teleportacji.- burknął pod nosem, a następnie skupił wzrok na jej twarzy, która nie przypominała wesołej dziewczyny z ostatniego, wspólnie spędzonego wieczora. Czyżby wyrzuty sumienia? Wstyd? Rumieniec nie był widoczny, choć kobiety miały swoje sposoby, aby dostatecznie go ukryć. -Źle szukałaś.- wzruszył ramionami, bo przecież był obecny w zagajniku jak i na Wiklinowym Magu, po którym obrażenia leczył do tej pory. Podżebrze przestało boleć, ale skutki silnego ciosu wciąż dawały mu się we znaki.
-Nie przytulisz się? Nie dasz piekielnie namiętnego buziaka? Nie poznaję Cię Baudelaire, nie musisz udawać już takiej niewinnej.- zacisnął wargi w kpiącym uśmieszku zaraz po tym gdy dym ulotnił się przez jego rozchylone usta. Może i przyszedł jej trochę podokuczać, albo w końcu dowiedzieć się prawdy. Pijackiej prawdy?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Pamiętała wszystko, bo nie była wcale aż tak pijana, chociaż wtedy jedynie jeszcze jedna szklaneczka whiskey dzieliła ją od przekroczenia tej granicy. Na szczęście znała swój umiar a zamieć śnieżna akurat ustąpiła, by swobodnie mogli wydostać się z pubu i ruszyć spacerem do najbliższego możliwego miejsca, z którego mogła wrócić do domu. To, że po drodze nieco zboczyli z kursu przedłużając niepotrzebnie swoje spotkanie o co najmniej godzinę nie było nawet zamierzone.
Chciała zapomnieć o tamtym wieczorze a słowa Macnaira skutecznie zmyły z jej twarzy uśmiech, czy nawet łagodny wyraz, ustępując miejsca niezwykłej pochmurności. Tęczówki nie jaśniały naturalnym blaskiem, zupełnie nie przypominając pogodnego, jasnego nieba a niebo przed burzą, pociemniałe i nieprzyjemne – chociaż i w tym niebezpiecznym spojrzeniu ponoć było coś pięknego – policzki zaś ozdobił niewielki rumieniec, lecz zmianę nastroju dało się zauważyć i po nim – gdy rysy twarzy odbiegały od codziennej naturalności. Przewróciła oczami, ściągając brwi a potem podeszła do stolika, po swój kubek z herbatą. Ten wręczyła mężczyźnie, nie przejmując się zbytnio kulturą i faktem, że mógł nie lubić się z tego typu napojami, zapewne pijając do płatków śniadaniowych whiskey.
– Od dawna wiedziałam, że występuję w twoich snach, ale niekoniecznie musisz się nimi ze mną dzielić. Wolę nie wiedzieć jak bardzo przedmiotowo mnie w nich traktujesz – nawiązała celowo do ich rozmowy sprzed miesięcy, zupełnie zapominając, że i wtedy postanowiła się na nim zemścić i uprzedmiotowić go w podobny sposób; nie rzuciła jednak uroku, jedynie zachowując lekką sugestię, przez co pozbawione emocji pocałowanie go nie stanowiło dla niej problemu. Problem pojawił się ostatnio, gdy tamten pocałunek do niewinnych z pewnością nie należał. Przepowiednia Ramseya zaledwie sprzed paru dni, gdy wywróżył jej skomplikowaną miłość, z pewnymi problemami po drodze, wróciła, wiążąc jej żołądek na supeł i wprawiając ją w jeszcze większą depresję, niż przed pojawieniem się Drew.
– Czy któraś urocza dama postanowiła cię wreszcie spacyfikować? – Spytała z przesadnie uroczym uśmiechem, ruchem podbródka wskazując na świeże blizny; nie miała pojęcia, że część mężczyzn podczas jednego z festiwalowych dni postanowiła powalczyć o władzę i pokazać swoją siłę, ani że zwycięzcą ów konkursu został Anthony, z którym wciąż była pokłócona. Bez słowa poczęstowała się papierosem, wcześniej otwierając okno, by dym wydostawał się na zewnątrz a nie do wewnątrz, na delikatne tkaniny. Był ciepły wieczór, zaskakująco spokojny jak na minione miesiące – zaczynała podejrzewać, że jest to jedynie cisza przed burzą, mająca na celu uśpienie ludzkiej czujności. A może właśnie się myliła i w cudowny sposób festiwal u Prewettów przegonił ciemne chmury kłębiące się przez cały lipiec nad ich głowami?
Chciała zapomnieć o tamtym wieczorze a słowa Macnaira skutecznie zmyły z jej twarzy uśmiech, czy nawet łagodny wyraz, ustępując miejsca niezwykłej pochmurności. Tęczówki nie jaśniały naturalnym blaskiem, zupełnie nie przypominając pogodnego, jasnego nieba a niebo przed burzą, pociemniałe i nieprzyjemne – chociaż i w tym niebezpiecznym spojrzeniu ponoć było coś pięknego – policzki zaś ozdobił niewielki rumieniec, lecz zmianę nastroju dało się zauważyć i po nim – gdy rysy twarzy odbiegały od codziennej naturalności. Przewróciła oczami, ściągając brwi a potem podeszła do stolika, po swój kubek z herbatą. Ten wręczyła mężczyźnie, nie przejmując się zbytnio kulturą i faktem, że mógł nie lubić się z tego typu napojami, zapewne pijając do płatków śniadaniowych whiskey.
– Od dawna wiedziałam, że występuję w twoich snach, ale niekoniecznie musisz się nimi ze mną dzielić. Wolę nie wiedzieć jak bardzo przedmiotowo mnie w nich traktujesz – nawiązała celowo do ich rozmowy sprzed miesięcy, zupełnie zapominając, że i wtedy postanowiła się na nim zemścić i uprzedmiotowić go w podobny sposób; nie rzuciła jednak uroku, jedynie zachowując lekką sugestię, przez co pozbawione emocji pocałowanie go nie stanowiło dla niej problemu. Problem pojawił się ostatnio, gdy tamten pocałunek do niewinnych z pewnością nie należał. Przepowiednia Ramseya zaledwie sprzed paru dni, gdy wywróżył jej skomplikowaną miłość, z pewnymi problemami po drodze, wróciła, wiążąc jej żołądek na supeł i wprawiając ją w jeszcze większą depresję, niż przed pojawieniem się Drew.
– Czy któraś urocza dama postanowiła cię wreszcie spacyfikować? – Spytała z przesadnie uroczym uśmiechem, ruchem podbródka wskazując na świeże blizny; nie miała pojęcia, że część mężczyzn podczas jednego z festiwalowych dni postanowiła powalczyć o władzę i pokazać swoją siłę, ani że zwycięzcą ów konkursu został Anthony, z którym wciąż była pokłócona. Bez słowa poczęstowała się papierosem, wcześniej otwierając okno, by dym wydostawał się na zewnątrz a nie do wewnątrz, na delikatne tkaniny. Był ciepły wieczór, zaskakująco spokojny jak na minione miesiące – zaczynała podejrzewać, że jest to jedynie cisza przed burzą, mająca na celu uśpienie ludzkiej czujności. A może właśnie się myliła i w cudowny sposób festiwal u Prewettów przegonił ciemne chmury kłębiące się przez cały lipiec nad ich głowami?
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wbrew pozorom nie było w pamiętnym wieczorze niczego mocno ujmującego tudzież godzącego w ego, bo choć mieli chwilę słabości to do niczego więcej nie doszło. Alkohol buzujący w żyłach dawał o sobie znać, jednak nie na tyle, aby popełnić podobny błąd zapewne w przyszłości mający zadręczać tylko jedną ze stron. Macnair nie przykładał szczególnej wagi do swoich poczynań na towarzyskiej płaszczyźnie, stąd ów element traktowałby jako nic nie znaczącą przygodę, która przecież mogła się zdarzyć wszystkim. Obojętny był mu fakt, iż panience nie przystało.
Przyglądając się jej czuł rosnące między nimi napięcie wpierw wskutek rumieńca, a następnie zmiany wyrazu twarzy, który ewidentnie nie wskazywał na nic dobrego. Mógł snuć domysły skąd wzięła się tak negatywna reakcja na jego – w końcu szczere – słowa, ale odpuścił sobie takowe na rzecz łyka ognistej wysuniętej zza wewnętrznej części czarnej szaty. Obrzucił niechętnym wzrokiem herbatę, nie przywykł do picia tego typu trunków jeśli nie zawierały żadnej procentowej dolewki. -Jak zwykle skromna. Wybacz ma miła, ale mało ostatnio sypiam, więc twe przypuszczenia są jedynie bujną fantazją.- uśmiechnął się złośliwie, a jego brew powędrowała ku górze. Ostatnimi czasy praktycznie w ogóle nie kładł się do łóżka, bowiem każdorazowa próba odpoczęcia kończyła się fiaskiem. Minione wydarzenia zdawał się zostawić już za plecami, choć nierzadko przyłapywał się na tym, iż mimowolnie do nich wracał.
-Zazdrościsz?- odpowiedział zdawkowo nie mając ochoty opowiadać o swym nieszczęsnym udziale w Wiklinowym Magu. Oberwał wtedy dość mocno od nadętego półolbrzyma, który zapragnął być super bohaterem dla słabych i pozbawionych jakichkolwiek szans na wygraną. Do tej pory, gdy sobie o tym przypominał, rwała go okolica podżebrza wskutek pękniętej śledziony – czy istniała opcja, aby mogło skończyć się to gorzej? -Długo się nie odzywałaś, musiałem jakoś poprawić sobie humor.- puścił jej oczko, a następnie powędrował wzrokiem za jej dłonią zabierającą papierosa. Czyżby zmieniła swe nikotynowe gusta i przestała psioczyć na jego wybór? -Wyjątkowo nastroszona dziś jesteś, coś się stało?- spytał po chwili wypuszczając dym z ust niekoniecznie w kierunku otwartego okna. Nie myślał o tkaninach, zapachu tudzież komforcie dziewczyny. Cały Macnair.
Przyglądając się jej czuł rosnące między nimi napięcie wpierw wskutek rumieńca, a następnie zmiany wyrazu twarzy, który ewidentnie nie wskazywał na nic dobrego. Mógł snuć domysły skąd wzięła się tak negatywna reakcja na jego – w końcu szczere – słowa, ale odpuścił sobie takowe na rzecz łyka ognistej wysuniętej zza wewnętrznej części czarnej szaty. Obrzucił niechętnym wzrokiem herbatę, nie przywykł do picia tego typu trunków jeśli nie zawierały żadnej procentowej dolewki. -Jak zwykle skromna. Wybacz ma miła, ale mało ostatnio sypiam, więc twe przypuszczenia są jedynie bujną fantazją.- uśmiechnął się złośliwie, a jego brew powędrowała ku górze. Ostatnimi czasy praktycznie w ogóle nie kładł się do łóżka, bowiem każdorazowa próba odpoczęcia kończyła się fiaskiem. Minione wydarzenia zdawał się zostawić już za plecami, choć nierzadko przyłapywał się na tym, iż mimowolnie do nich wracał.
-Zazdrościsz?- odpowiedział zdawkowo nie mając ochoty opowiadać o swym nieszczęsnym udziale w Wiklinowym Magu. Oberwał wtedy dość mocno od nadętego półolbrzyma, który zapragnął być super bohaterem dla słabych i pozbawionych jakichkolwiek szans na wygraną. Do tej pory, gdy sobie o tym przypominał, rwała go okolica podżebrza wskutek pękniętej śledziony – czy istniała opcja, aby mogło skończyć się to gorzej? -Długo się nie odzywałaś, musiałem jakoś poprawić sobie humor.- puścił jej oczko, a następnie powędrował wzrokiem za jej dłonią zabierającą papierosa. Czyżby zmieniła swe nikotynowe gusta i przestała psioczyć na jego wybór? -Wyjątkowo nastroszona dziś jesteś, coś się stało?- spytał po chwili wypuszczając dym z ust niekoniecznie w kierunku otwartego okna. Nie myślał o tkaninach, zapachu tudzież komforcie dziewczyny. Cały Macnair.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
– Martwię się. – Odparła krótko, ucinając temat; chociaż wiedziała, że Macnair jest dużym chłopcem, który lubił igrać z losem i niejednokrotnie parzyć sobie palce, tak przez czas trwania ich znajomości zdążyła się oswoić z jego specyficznym usposobieniem, niedawno zauważając, że kiełkuje w niej pewna troska o jego zdrowie. Poza tym wciąż miał wobec niej do spłacenia dług, o którym pamiętała a jego towarzystwo wieczorami bywało miłą odskocznią od fałszywych i wymuszonych uprzejmości, gdy prezentował tylko siebie, nie jedną z narzuconych masek, jak i pozwalając jej na to samo; dotychczas nie udawała przed nim nikogo, kim nie była. Czasami też paliła i chociaż jej gust papierosowy był odmienny od gustu Drew, tak przy braku swoich damskich, wiśniowych papierosów nie zamierzała wybrzydzać. W gruncie rzeczy papieros – nieważne czy smakowy, czy nie – wciąż pozostawał papierosem i posiadał te same właściwości, jak zatruwanie organizmu oraz poprawa humoru. Zapaliła więc, puszczając mimo uszu komentarz mężczyzny a fakt, że nie palił do okna a w głąb pomieszczenia tym razem pozostawiła bez komentarza, chociaż była w wyraźnie bojowym nastroju. Widocznie Macnair poznał ją już na tyle, by wyłapać ten rzadki u niej nastrój, dlatego odwróciła wzrok na ciemny ogród rozpościerający się za oknem, niż spoglądając prosto w jego oczy.
– Dlaczego tak uważasz? – Nie krzyczała, nie gryzła, nie biła, właściwie nawet niewiele mówiła i nie uśmiechała się tak, jak to miała w zwyczaju; nie rzucała zaklęciami ani powłóczystymi, zagadkowymi spojrzeniami, właściwie jej twarz nie wyrażała zbyt wiele, pozostając w dużej mierze neutralna i bez wyrazu; nieco zmęczona i przygnębiona, bez naturalnego blasku. – Powiedzmy, że pokłóciłam się z kimś ważnym i padło wiele nieprzyjemnych słów – westchnęła, powracając myślą do kłótni z Aydenem zaledwie trzy, dni po wiankach. Chociaż po tamtym wieczorze zamierzała go unikać, próbując jakoś uporać się ze znacznym skomplikowaniem ich relacji, tak nie spodziewała się, że w tak krótkim czasie zdoła poznać go od strony kłótliwego, niesympatycznego i nie różniącego się zbytnio od pozostałych mężczyzn lorda, których towarzystwa zazwyczaj unikała. Długo jednak nie zastanawiała się nad tamtym dniem i nowo poznanym, nieprzyjemnym obliczem Macmillana, gdy oddała się pracy, nie dostrzegając naturalnie swoich błędów i przewinień. – wygląda na to, że nie mam szczęścia do mężczyzn. Co za ironia losu, prawda? – Uśmiechnęła się jednym kącikiem, dość kwaśno, lecz nie czuła na sobie spojrzenia Drew; była więc spokojna o ewentualne wiercenie jej dziury w brzuchu, choć nie podejrzewała Macnaira o szczególne zainteresowanie tym tematem; rzadko kiedy przecież interesował się jej życiem a co dopiero ewentualnymi miłostkami, w które nie wierzył i wyśmiewał.
– Dlaczego tak uważasz? – Nie krzyczała, nie gryzła, nie biła, właściwie nawet niewiele mówiła i nie uśmiechała się tak, jak to miała w zwyczaju; nie rzucała zaklęciami ani powłóczystymi, zagadkowymi spojrzeniami, właściwie jej twarz nie wyrażała zbyt wiele, pozostając w dużej mierze neutralna i bez wyrazu; nieco zmęczona i przygnębiona, bez naturalnego blasku. – Powiedzmy, że pokłóciłam się z kimś ważnym i padło wiele nieprzyjemnych słów – westchnęła, powracając myślą do kłótni z Aydenem zaledwie trzy, dni po wiankach. Chociaż po tamtym wieczorze zamierzała go unikać, próbując jakoś uporać się ze znacznym skomplikowaniem ich relacji, tak nie spodziewała się, że w tak krótkim czasie zdoła poznać go od strony kłótliwego, niesympatycznego i nie różniącego się zbytnio od pozostałych mężczyzn lorda, których towarzystwa zazwyczaj unikała. Długo jednak nie zastanawiała się nad tamtym dniem i nowo poznanym, nieprzyjemnym obliczem Macmillana, gdy oddała się pracy, nie dostrzegając naturalnie swoich błędów i przewinień. – wygląda na to, że nie mam szczęścia do mężczyzn. Co za ironia losu, prawda? – Uśmiechnęła się jednym kącikiem, dość kwaśno, lecz nie czuła na sobie spojrzenia Drew; była więc spokojna o ewentualne wiercenie jej dziury w brzuchu, choć nie podejrzewała Macnaira o szczególne zainteresowanie tym tematem; rzadko kiedy przecież interesował się jej życiem a co dopiero ewentualnymi miłostkami, w które nie wierzył i wyśmiewał.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Na jej słodkie martwię się o mało go nie zemdliło, choć próbował nie dać tego po sobie poznać. To było na swój sposób ciekawe, ale przede wszystkim irracjonalne, bowiem nie dawał przecież żadnych sygnałów jakoby on miał drowie oraz bezpieczeństwo dziewczyny na uwadze. Oczywiście pamiętał o przysłudze, którą wciąż był jej dłużny, jeśli jednak nadarzyłaby się okazja sporego zarobku to z pewnością stanąłby przed trudnym wyborem – egoizm czy honor. Wówczas nie był pewien swego wyboru, nie mógł jasno przyznać czym w ów znajomości kierował się, jednakże dziewczyna była dobrą kompanką do papierosa oraz drinka, stąd nie zamierzał szczególnie się nad tym rozwodzić.
Momentalnie spostrzegł zły nastrój półwili, albowiem zawsze towarzyszyła jej doza złośliwości, dobrego humoru oraz zgryźliwości, a dzisiaj po takowych nie było śladu. Zdawała się być cieniem samej siebie w wewnętrznej sferze, gdyż ta zewnętrzna jak zwykle nie miała sobie nic do zarzucenia. Geny pozwalały jej na więcej, dar zapewniał maskę, a doskonale kłamstwo zupełne ukrycie emocji w towarzystwie płci przeciwnej – warto było o tym pamiętać, choć ów dziewczyny Drew nie widział w roli tej perfidnej i pozbawionej skrupułów. -Bo zapewne Ty na to miałaś ochotę.- dodał unosząc kącik ust w szelmowskim wyrazie.
Kolejne jej słowa utwierdziły go we wcześniejszym przekonaniu. Ludzie poddający się uczuciom, wpadający w sidła emocji, głębszych relacji nie mogli znaleźć miejsca w świecie przepełnionym przemocą i jednostkowymi ambicjami. Szatyn nie rozumiał tego, pewne więzi były mu kompletnie obce i choć wszyscy dookoła – nawet Ci, po których nigdy by się tego nie spodziewał – potrafili przełamać w sobie pewne bariery to on nieustannie stał z boku. Nie zastanawiał się nad powodem owej zależności, być może takowa miała się kiedyś skończyć? Wówczas maił wszystko – cel, ambicje oraz plany związane z służbą, której się podjął. Z każdym dniem takowa wypełniała jego myśli coraz intensywniej, potęga Czarnego Pana dawała mu siłę, była jego przewodnikiem.
-Do mnie masz.- rzucił zaraz po tym jak w jego głowie ziścił się paskudnie wredny pomysł.
-Gdzie byś znalazła lepszego towarzysza.- mruknął wykonując w jej stronę kilka kroków, uwielbiał się z niej naigrywać upozorowując względne zainteresowanie oraz współczucie.
Momentalnie spostrzegł zły nastrój półwili, albowiem zawsze towarzyszyła jej doza złośliwości, dobrego humoru oraz zgryźliwości, a dzisiaj po takowych nie było śladu. Zdawała się być cieniem samej siebie w wewnętrznej sferze, gdyż ta zewnętrzna jak zwykle nie miała sobie nic do zarzucenia. Geny pozwalały jej na więcej, dar zapewniał maskę, a doskonale kłamstwo zupełne ukrycie emocji w towarzystwie płci przeciwnej – warto było o tym pamiętać, choć ów dziewczyny Drew nie widział w roli tej perfidnej i pozbawionej skrupułów. -Bo zapewne Ty na to miałaś ochotę.- dodał unosząc kącik ust w szelmowskim wyrazie.
Kolejne jej słowa utwierdziły go we wcześniejszym przekonaniu. Ludzie poddający się uczuciom, wpadający w sidła emocji, głębszych relacji nie mogli znaleźć miejsca w świecie przepełnionym przemocą i jednostkowymi ambicjami. Szatyn nie rozumiał tego, pewne więzi były mu kompletnie obce i choć wszyscy dookoła – nawet Ci, po których nigdy by się tego nie spodziewał – potrafili przełamać w sobie pewne bariery to on nieustannie stał z boku. Nie zastanawiał się nad powodem owej zależności, być może takowa miała się kiedyś skończyć? Wówczas maił wszystko – cel, ambicje oraz plany związane z służbą, której się podjął. Z każdym dniem takowa wypełniała jego myśli coraz intensywniej, potęga Czarnego Pana dawała mu siłę, była jego przewodnikiem.
-Do mnie masz.- rzucił zaraz po tym jak w jego głowie ziścił się paskudnie wredny pomysł.
-Gdzie byś znalazła lepszego towarzysza.- mruknął wykonując w jej stronę kilka kroków, uwielbiał się z niej naigrywać upozorowując względne zainteresowanie oraz współczucie.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nie zachowywała się tak, jak zwykle a na potwierdzenie swoich domysłów Drew mógł wziąć jej brak reakcji na perfidną, niewybredną zaczepkę, którą skwitowała zaledwie uniesieniem jednego kącika ust i parsknięcia pod nosem. W innym przypadku pewnie wdałaby się w potyczkę słowną, bądź przewróciłaby oczami, zrobiłaby cokolwiek, zaś teraz zdawała się dziwnie wyprana z emocji. Nawet papieros, gorzki i mocny, który z początku wykrzywiał jej jasną twarz w grymasie, powoli przestawał robić na potomkini wrażenie – ot, paliła dla samego palenia, nie dla smaku, może zaspokojenia wnętrza niezdrową mieszanką.
– Jesteś tu tylko dlatego, że masz wobec mnie dług. W innym przypadku nasza znajomość zakończyłaby się tamtego dnia, gdy w ranę wdałoby się zakażenie – odparła spokojnie na tę uwagę, wiedząc, że w tych odwiedzinach dominowała chęć uwolnienia się spod długu, który wobec niej miał i niczego innego; pozbawiony przecież ludzkich odruchów, emocji i uczuć Macnair nie znał zapewne słów: przyjaźnić, lubić, nie była pewna, czy znał nawet tak błahe jak tolerować, a ona zaskakująco nawet dla siebie całkiem przywiązała? przyzwyczaiła się do jego osoby. Od pewnego czasu był nieodłącznym elementem kilku wieczorów na miesiąc, którego czasami jej brakowało, gdy zbyt długo nie przekraczał progu domu na Lavender Hill. Szybko odsunęła się od mężczyzny, marszcząc czoło i machając odganiająco ręką.
– Lepszy towarzysz przychodziłby tu z alkoholem i stosowałby się do pewnych zasad. – Jak na przykład niepalenie wewnątrz a do okna, czy bycie nieco milszym, niż teraz, chociaż już na samym początku odrzuciła myśl o zmienianiu Drew, którego w milszej formie nie była sobie w stanie wyobrazić. Nawet myśl o rzuceniu pełnego uroku i sprawdzeniu tego jaki by był, nie sprawiała jej teraz żadnej przyjemności. – Podobał ci się pełen miłości, zakochania i innych absurdów festiwal? Co się stało, że twoja stopa dotknęła tamtej ziemi? – Spytała po chwili, spoglądając nań spod przymrużonych powiek; tak, była ciekawa co takiego motywowało Macnaira do pojawienia się na tego typu wydarzeniu.
– Jesteś tu tylko dlatego, że masz wobec mnie dług. W innym przypadku nasza znajomość zakończyłaby się tamtego dnia, gdy w ranę wdałoby się zakażenie – odparła spokojnie na tę uwagę, wiedząc, że w tych odwiedzinach dominowała chęć uwolnienia się spod długu, który wobec niej miał i niczego innego; pozbawiony przecież ludzkich odruchów, emocji i uczuć Macnair nie znał zapewne słów: przyjaźnić, lubić, nie była pewna, czy znał nawet tak błahe jak tolerować, a ona zaskakująco nawet dla siebie całkiem przywiązała? przyzwyczaiła się do jego osoby. Od pewnego czasu był nieodłącznym elementem kilku wieczorów na miesiąc, którego czasami jej brakowało, gdy zbyt długo nie przekraczał progu domu na Lavender Hill. Szybko odsunęła się od mężczyzny, marszcząc czoło i machając odganiająco ręką.
– Lepszy towarzysz przychodziłby tu z alkoholem i stosowałby się do pewnych zasad. – Jak na przykład niepalenie wewnątrz a do okna, czy bycie nieco milszym, niż teraz, chociaż już na samym początku odrzuciła myśl o zmienianiu Drew, którego w milszej formie nie była sobie w stanie wyobrazić. Nawet myśl o rzuceniu pełnego uroku i sprawdzeniu tego jaki by był, nie sprawiała jej teraz żadnej przyjemności. – Podobał ci się pełen miłości, zakochania i innych absurdów festiwal? Co się stało, że twoja stopa dotknęła tamtej ziemi? – Spytała po chwili, spoglądając nań spod przymrużonych powiek; tak, była ciekawa co takiego motywowało Macnaira do pojawienia się na tego typu wydarzeniu.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Na wspomnienie długu uniósł nieznacznie kącik ust – czyżby znalazła w końcu problem, który on musiał rozwiązać i tym samym dać finał zszarganej dumie? Zapewne zależało jej tylko na przytyku, w końcu humor dziewczyny nie należał do najlepszych, co nietrudno było zaobserwować nawet pijanemu. -Dramatyzujesz.- skwitował jej słowa nie chcąc wdawać się w tego typu dyskusje. Kiedyś dał jej słowo i takowego zamierzał dotrzymać, choć pewne wydarzenia nabierały tempa i nie mógł mieć pewności, że kolejne dni nie zmienią nader wiele. Solene nie sprawiała wrażenia stania po pewnej stronie granicy, ale niedługo miał nadejść moment, w którym będzie musiała zadecydować. Szlamy? Mugole? Lubiła ich towarzystwo?
Emocje, uczucia; owe elementy stanowiły w hierarchii szatyna jedną z najniższych wartości, stąd nie emanował nimi w przeciwieństwie do wielu innych, rozchichotanych londyńczyków. Nie postrzegał ludzi przez pryzmat własnych odczuć, a korzyści oraz poglądów, jakimi na co dzień się kierował, dlatego rzadko dawał po sobie poznać coś więcej jak kpiący uśmiech malujący się na twarzy. Sam był spostrzegawczy – wciąż nie tak dobrze jak pragnął być – i potrafił czytać z mimiki, a ta należąca do dziewczyny nie wskazywała na nic pozytywnego. Faktycznie coś musiało się stać, ale iście nie miał ochoty drążyć skały. Psychologiem był żadnym, podobnie jak słuchaczem.
-Serio? Nie sądziłem, że preferujesz nudę i posłuszeństwo.- uniósł nieznacznie brew, a nikotynowy dym zatoczył się kołami nad jego głową. Miał piersiówkę, mógł poczęstować się sam i tak też zrobił unosząc pojemnik do ust.
Na wspomnienie festiwalu prychnął pod nosem z wyraźnie ironiczną miną. Podobne spędy były mu obce, jednak Rookwood zaprowadziła go tam wręcz siłą, dlatego nie miał nader wielkiego wyboru. Był skazany na widok skretyniałych ludzi, którzy z ekscytacją przemieszczalni się po zagajniku w poszukiwaniu swej życiowej wróżby. Ktoś wierzył w te bzdury? Serio? -Czasem zrobię coś szalonego.- puścił jej oczko z wyraźną nutą sarkazmu. -Ty co tam robiłaś? Puszczałaś wianek w oczekiwaniu na księcia?
Emocje, uczucia; owe elementy stanowiły w hierarchii szatyna jedną z najniższych wartości, stąd nie emanował nimi w przeciwieństwie do wielu innych, rozchichotanych londyńczyków. Nie postrzegał ludzi przez pryzmat własnych odczuć, a korzyści oraz poglądów, jakimi na co dzień się kierował, dlatego rzadko dawał po sobie poznać coś więcej jak kpiący uśmiech malujący się na twarzy. Sam był spostrzegawczy – wciąż nie tak dobrze jak pragnął być – i potrafił czytać z mimiki, a ta należąca do dziewczyny nie wskazywała na nic pozytywnego. Faktycznie coś musiało się stać, ale iście nie miał ochoty drążyć skały. Psychologiem był żadnym, podobnie jak słuchaczem.
-Serio? Nie sądziłem, że preferujesz nudę i posłuszeństwo.- uniósł nieznacznie brew, a nikotynowy dym zatoczył się kołami nad jego głową. Miał piersiówkę, mógł poczęstować się sam i tak też zrobił unosząc pojemnik do ust.
Na wspomnienie festiwalu prychnął pod nosem z wyraźnie ironiczną miną. Podobne spędy były mu obce, jednak Rookwood zaprowadziła go tam wręcz siłą, dlatego nie miał nader wielkiego wyboru. Był skazany na widok skretyniałych ludzi, którzy z ekscytacją przemieszczalni się po zagajniku w poszukiwaniu swej życiowej wróżby. Ktoś wierzył w te bzdury? Serio? -Czasem zrobię coś szalonego.- puścił jej oczko z wyraźną nutą sarkazmu. -Ty co tam robiłaś? Puszczałaś wianek w oczekiwaniu na księcia?
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Francuzka nigdy nie mieszała się w politykę, jak i nie rozmawiała o niej z nikim, co wcale nie oznaczało, że nie miała pojęcia o istniejącym od dawna konflikcie w ich magicznym świecie. Dopóki jednak nie musiała, nie obierała żadnej ze stron i liczyła, że nigdy żadnej wybrać nie będzie musiała. Swoich klientów bowiem miała zarówno wśród osób usposobionych antymugolsko i wyznających zasadę jedynej słusznie czystej krwi, jak i wśród osób, które tolerowały osoby o każdym statusie. Podobnie sprawa miała się z przyjaciółmi: tych posiadała po obu stronach barykady. I chociaż sama wychowywana była w tym pierwszym duchu, przez lata zdołała nabrać nieco pokory i otworzyć oczy na otaczający ją świat. Od mugoli wciąż wprawdzie stroniła, łapiąc się czasami na niezbyt przyjemnych przebłyskach z dzieciństwa z rozmów z rodzicami, czy rodziną, ale ów myśli nigdy nie wyjawiła na głos. Bojowy humor powoli osłabł, z kolei ona dalej nie zamierzała reagować na słowne zaczepki Macnaira; te dzisiaj nie drażniły jej tak, jak zwykle.
– Lord Prewett poprosił mnie o otworzenie konkurencji – westchnęła na samo wspomnienie pełnego dzbana malin, który – jak się okazało – zbierała na marne. – Zbieranie malin, historia o mitycznych, pięknych istotach zamieszkujących lasy – westchnęła ponownie, tym razem bardziej z przekąsem. – Potem rzucałam wianek, żeby moja siostra dała mi spokój i opiekowałam się dziećmi, które kopią prądem i teleportują się czkawką. Sama dobra zabawa. – Wyciągnęła dłoń po piersiówkę, bez pytania przechwytując ją i upijając łyk trunku; ten wykrzywił jej różowe wargi w lekkim grymasie, który równie szybko zniknął. Nie spostrzegła też, że rękaw swetra zsunął się, ukazując pięć małych fioletowych śladów na ramieniu.
– A przy okazji dostałam prywatne wróżenie z dłoni – chociaż odkrycie kart przyszłości przez Ramseya nie podobało jej się w stu procentach, wierzyła, że zgodnie z jego zapewnieniem wszelkie problemy w końcu przeminą. – Wierzysz we wróżby? – Francuzka oparła się biodrami o parapet, kontrolnie spoglądając na Drew. Podejrzewała, że zna odpowiedź; nie wierzył w uczucia, emocje, nie czytał podniosłych książek, zdawał się twardo stąpać po ziemi... może jednak się myliła i Macnair wierzył, że ze szklanej kuli, dłoni i przelewanego wosku da się przewidzieć czyjeś losy?
– Lord Prewett poprosił mnie o otworzenie konkurencji – westchnęła na samo wspomnienie pełnego dzbana malin, który – jak się okazało – zbierała na marne. – Zbieranie malin, historia o mitycznych, pięknych istotach zamieszkujących lasy – westchnęła ponownie, tym razem bardziej z przekąsem. – Potem rzucałam wianek, żeby moja siostra dała mi spokój i opiekowałam się dziećmi, które kopią prądem i teleportują się czkawką. Sama dobra zabawa. – Wyciągnęła dłoń po piersiówkę, bez pytania przechwytując ją i upijając łyk trunku; ten wykrzywił jej różowe wargi w lekkim grymasie, który równie szybko zniknął. Nie spostrzegła też, że rękaw swetra zsunął się, ukazując pięć małych fioletowych śladów na ramieniu.
– A przy okazji dostałam prywatne wróżenie z dłoni – chociaż odkrycie kart przyszłości przez Ramseya nie podobało jej się w stu procentach, wierzyła, że zgodnie z jego zapewnieniem wszelkie problemy w końcu przeminą. – Wierzysz we wróżby? – Francuzka oparła się biodrami o parapet, kontrolnie spoglądając na Drew. Podejrzewała, że zna odpowiedź; nie wierzył w uczucia, emocje, nie czytał podniosłych książek, zdawał się twardo stąpać po ziemi... może jednak się myliła i Macnair wierzył, że ze szklanej kuli, dłoni i przelewanego wosku da się przewidzieć czyjeś losy?
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Doskonale zdawał sobie sprawę, że coraz mniej wpływały na nią jego zaczepki, co akurat dobrze rokowało na przyszłość. Macnair od niepamiętnych czasów przyzwyczajał ludzi do swego kiepskiego, czarnego humoru oraz sarkazmu, który można było przelewać przez dziurę od klucza niczym cholerny wosk na festynie. Pozostawanie w ogładzie i szarmanckości go nudziło, doprowadzało na skraj wytrzymałości, stąd w prywatnych relacjach nawet nie pozostawał zgliszczy po aktorskiej grze jaką przyszło mu odegrać w sytuacjach nietolerujących innego rodzaju zachowania.
Akceptacja mugolskiego świata była dla niego niedopuszczalna podobnie jak jakiekolwiek relacje z takowymi, słabymi jednostkami zaburzającymi bujną i owianą niesamowitą historią przeszłość czarodziejskiego świata. Kierujący się poparciem popełniali okropny błąd i tylko czas mógł to zweryfikować uświadamiając im tym samym w jak paskudnym byli omamieniu. Każdy walczył o swoje, nawet te słabe istoty, więc wychodzenie poza ramy i konszachty z wrogiem stawiały na linii ognia każdego kto się tym pałał.
-Cudownie z jego strony. Dobrze, że nie poprosił o coś więcej.- uniósł nieznacznie brew, a jego twarz ozdobił perfidny uśmiech. Solene należała do osób, które tolerował – nie używał słowa lubił – dlatego nierzadko pojawiał się w jej domu nękając swoją obecnością. Gdyby miał wybierać między nokturnowskim barem wypełnionym śmierdzącymi moczymordami, a jej pracownią to zdecydowanie postawiłby na to drugie, gdyż zawsze mógł mieć alkohol przy sobie. Czyż nie?
-Cóż za szaleniec go złapał?- spytał z dozą fałszywej ciekawości, choć ta zdecydowanie wzmogła się, gdy dziewczyna zapewne przypadkowo pochwaliła się rannym ramieniem. Nie spodobało mu się to, ów siniaki nie wyglądały jak nieskuteczność przy treningu tudzież złośliwości maszyny do szycia. Wykonawszy krok do przodu wyraźnie zacisnął palce na jej ręce i wyprostował ją, aby móc wyraźniej przyjrzeć się zasiniałej skórze, a szelmowski uśmiech zniknął momentalnie przeradzając się w pewną zaciętość. -Kto Ci to zrobił?- nie pytał jak to się stało, przypadki istniały jedynie w kiepskich, melancholijnych opowieściach.
-Tak. Wierzę.- odpowiedział pewnie zapewne niezgodnie z jej oczekiwaniami. -Szczególnie w te o rychłej śmierci.- dodał nie odwracając wzroku od jej ramienia, co wyraźnie zaznaczyło fakt, iż liczył na sensowną odpowiedź bez zbędnych domysłów i epitetów.
Akceptacja mugolskiego świata była dla niego niedopuszczalna podobnie jak jakiekolwiek relacje z takowymi, słabymi jednostkami zaburzającymi bujną i owianą niesamowitą historią przeszłość czarodziejskiego świata. Kierujący się poparciem popełniali okropny błąd i tylko czas mógł to zweryfikować uświadamiając im tym samym w jak paskudnym byli omamieniu. Każdy walczył o swoje, nawet te słabe istoty, więc wychodzenie poza ramy i konszachty z wrogiem stawiały na linii ognia każdego kto się tym pałał.
-Cudownie z jego strony. Dobrze, że nie poprosił o coś więcej.- uniósł nieznacznie brew, a jego twarz ozdobił perfidny uśmiech. Solene należała do osób, które tolerował – nie używał słowa lubił – dlatego nierzadko pojawiał się w jej domu nękając swoją obecnością. Gdyby miał wybierać między nokturnowskim barem wypełnionym śmierdzącymi moczymordami, a jej pracownią to zdecydowanie postawiłby na to drugie, gdyż zawsze mógł mieć alkohol przy sobie. Czyż nie?
-Cóż za szaleniec go złapał?- spytał z dozą fałszywej ciekawości, choć ta zdecydowanie wzmogła się, gdy dziewczyna zapewne przypadkowo pochwaliła się rannym ramieniem. Nie spodobało mu się to, ów siniaki nie wyglądały jak nieskuteczność przy treningu tudzież złośliwości maszyny do szycia. Wykonawszy krok do przodu wyraźnie zacisnął palce na jej ręce i wyprostował ją, aby móc wyraźniej przyjrzeć się zasiniałej skórze, a szelmowski uśmiech zniknął momentalnie przeradzając się w pewną zaciętość. -Kto Ci to zrobił?- nie pytał jak to się stało, przypadki istniały jedynie w kiepskich, melancholijnych opowieściach.
-Tak. Wierzę.- odpowiedział pewnie zapewne niezgodnie z jej oczekiwaniami. -Szczególnie w te o rychłej śmierci.- dodał nie odwracając wzroku od jej ramienia, co wyraźnie zaznaczyło fakt, iż liczył na sensowną odpowiedź bez zbędnych domysłów i epitetów.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Nim zdołała poprawić rękaw swetra, z lekkim przerażeniem obserwowała jak Drew chwyta ją za dłoń i wykręca – z zaskakującą jak na niego ostrożnością – chudą rękę, przyciągając ją i tym samym niwelując dzielący ich dystans do odległości zaledwie kroku. A potem czekała, aż jego słowa przetną panującą ciszę; gdy to zrobiły, nie ukrywała zdziwienia, bo nie sądziła, że zainteresuje się pochodzeniem ów śladów i że w ogóle go to będzie obchodzić. Przecież już niejednokrotnie udowodnił, że poza spłaceniem długu, który wobec niej miał, raczej niespecjalnie przejmował się jej osobą. Wątpiła, by całą znajomość udawał – w jej głowie jawił się raczej jako człowiek bezczelny, ale jednocześnie wyjątkowo skryty; do dzisiaj nie potrafiła go rozgryźć.
– Nieszczęśliwy wypadek – skłamała, choć tylko połowicznie, bo rzeczywiście jasnofioletowe ślady po palcach powstały w wyniku nieszczęśliwego, niezamierzonego wypadku po kłótni z Aydenem zaledwie sprzed kilku dni. Od tamtej pory nie miała z nim kontaktu i nie zamierzała wyciągać ręki na zgodę, nie potrafiąc odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Po wspólnie spędzonym wieczorze po wiankach wprawdzie unikała go, nie wiedząc jak się zachować i czy w ogóle tamten dzień miał jakikolwiek większy sens, niż chęć odskoczenia od przytłaczającej rzeczywistości, ale naskoczenie na nią za udzielenie pomocy małemu dziedzicowi rodu i stanięcie w obronie służki zaledwie dwa dni później nie mieściło się jej w głowie; nie takiego przecież znała Macmillana i nie podejrzewała go o skłonności do tak dużych wybuchów złości. Ale najwidoczniej nie potrafiła uczyć się na błędach lub była po prostu aż tak naiwna, że po wielu nieprzyjemnościach na swojej życiowej drodze dalej w jakimś stopniu wierzyła w ludzi; czy nie podobny szok przeżyła po spotkaniu z Mulciberem, który wbił jej różdżkę prosto w brzuch? Uśmiechnęła się ponuro, odwracając wzrok na okno, byleby tylko nie mierzyć się ze spojrzeniem Macnaira. Nie potrafiła kłamać, przynajmniej nie wtedy, gdy sytuacja wyjątkowo absorbowała jej myśli, a tak było tym razem. – Od kiedy cię to obchodzi? Jeszcze pomyślę, że się o mnie martwisz – faktycznie, nie była zadowolona z odpowiedzi i wnet podjęła próbę oswobodzenia ręki. Wolną, chłodną dłoń ułożyła na męskiej dłoni i zacisnąwszy na niej palce, powoli spróbowała ją oderwać od swojej skóry, z nadzieją, że i ten delikatny nacisk nie pozostawi po sobie kolejnych śladów.
– Nieszczęśliwy wypadek – skłamała, choć tylko połowicznie, bo rzeczywiście jasnofioletowe ślady po palcach powstały w wyniku nieszczęśliwego, niezamierzonego wypadku po kłótni z Aydenem zaledwie sprzed kilku dni. Od tamtej pory nie miała z nim kontaktu i nie zamierzała wyciągać ręki na zgodę, nie potrafiąc odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Po wspólnie spędzonym wieczorze po wiankach wprawdzie unikała go, nie wiedząc jak się zachować i czy w ogóle tamten dzień miał jakikolwiek większy sens, niż chęć odskoczenia od przytłaczającej rzeczywistości, ale naskoczenie na nią za udzielenie pomocy małemu dziedzicowi rodu i stanięcie w obronie służki zaledwie dwa dni później nie mieściło się jej w głowie; nie takiego przecież znała Macmillana i nie podejrzewała go o skłonności do tak dużych wybuchów złości. Ale najwidoczniej nie potrafiła uczyć się na błędach lub była po prostu aż tak naiwna, że po wielu nieprzyjemnościach na swojej życiowej drodze dalej w jakimś stopniu wierzyła w ludzi; czy nie podobny szok przeżyła po spotkaniu z Mulciberem, który wbił jej różdżkę prosto w brzuch? Uśmiechnęła się ponuro, odwracając wzrok na okno, byleby tylko nie mierzyć się ze spojrzeniem Macnaira. Nie potrafiła kłamać, przynajmniej nie wtedy, gdy sytuacja wyjątkowo absorbowała jej myśli, a tak było tym razem. – Od kiedy cię to obchodzi? Jeszcze pomyślę, że się o mnie martwisz – faktycznie, nie była zadowolona z odpowiedzi i wnet podjęła próbę oswobodzenia ręki. Wolną, chłodną dłoń ułożyła na męskiej dłoni i zacisnąwszy na niej palce, powoli spróbowała ją oderwać od swojej skóry, z nadzieją, że i ten delikatny nacisk nie pozostawi po sobie kolejnych śladów.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie ubodło go to, nie przejął się w żadnym stopniu po prostu był ciekaw. Może polowali na nią ponownie chcąc przerobić na górę galeonów? Może podpadła jakiemuś amantowi i ten zamierzał wymierzyć sprawiedliwość w swój – zdecydowanie mało szarmancki – sposób? Może odbiła jakiejś walecznej dziewczynie chłopaka? W końcu na żałosnym Festiwalu Miłości wiele mogło się wydarzyć, kiedy ludzie wyłączali wszelkie bariery i dawali się ponieść wszechobecnej zabawie.
-Nieszczęśliwy wypadek.- powtórzył jej słowa unosząc nieznacznie brew czym wyraźnie chciał jej zakomunikować, że tak mogła tłumaczyć się jedynie przed samą sobą. Był dobrym obserwatorem, potrafił spostrzec nietypowe zachowania, a Solene była dzisiaj wyjątkowo wrogo nastawiona do świata. Zawsze łapała jego aluzje, ciągnęła złośliwości – wówczas było zupełnie inaczej.
-Liczyłem, że spłacę dług.- dodał zerkając na jej dłoń, która uścisnęła jego w wymownym geście. Puściwszy jej przedramię odsunął się nie zamierzając ciągnąć ewidentnie niewygodnego tematu, bowiem nie należał do osób, które usilnie pragnęły dowiedzieć się prawdy. Sam posiadał wiele tajemnic, nie uzewnętrzniał się i nie szukał pomocy, stąd szanował przestrzeń komfortu należącą tylko i wyłącznie do innych. -Martwienie się nie leży w kręgu moich zainteresowań.- sprecyzował wiedząc, że doskonale zdawała sobie z tego sprawę i ostatnie słowa naszpikowane były jedynie ironią, irracjonalnym przypuszczeniem.
-Pamiętaj, że nieszczęścia lubią chodzić parami.- dodał zwieńczając temat, a następnie upił łyk z piersiówki zerkając za okno. Tak po prostu już było, że jeden błąd ciągnął za sobą drugi, a uporczywe próby naprawy pierwszego nie niwelowało skutków kolejnego. -Na mnie już pora. Wiesz, gdzie mnie szukać.- rzucił unosząc spojrzenie na jej twarz. Nierzadko posyłała mu sowy, jeśli nadarzyłaby się okazja, aby faktycznie mógł spłacić swój dług to liczył, że dowie się o tym odpowiednio wcześnie, aby móc zareagować. Pocięta na kawałki na nic mu się przyda.
Posyłając jej szelmowski uśmiech odwrócił się kierując na zewnątrz, gdzie szybkim krokiem zaczął się oddalać chcąc uniknąć jakiegokolwiek świadka i tym samym cholernych plotek.
/zt
-Nieszczęśliwy wypadek.- powtórzył jej słowa unosząc nieznacznie brew czym wyraźnie chciał jej zakomunikować, że tak mogła tłumaczyć się jedynie przed samą sobą. Był dobrym obserwatorem, potrafił spostrzec nietypowe zachowania, a Solene była dzisiaj wyjątkowo wrogo nastawiona do świata. Zawsze łapała jego aluzje, ciągnęła złośliwości – wówczas było zupełnie inaczej.
-Liczyłem, że spłacę dług.- dodał zerkając na jej dłoń, która uścisnęła jego w wymownym geście. Puściwszy jej przedramię odsunął się nie zamierzając ciągnąć ewidentnie niewygodnego tematu, bowiem nie należał do osób, które usilnie pragnęły dowiedzieć się prawdy. Sam posiadał wiele tajemnic, nie uzewnętrzniał się i nie szukał pomocy, stąd szanował przestrzeń komfortu należącą tylko i wyłącznie do innych. -Martwienie się nie leży w kręgu moich zainteresowań.- sprecyzował wiedząc, że doskonale zdawała sobie z tego sprawę i ostatnie słowa naszpikowane były jedynie ironią, irracjonalnym przypuszczeniem.
-Pamiętaj, że nieszczęścia lubią chodzić parami.- dodał zwieńczając temat, a następnie upił łyk z piersiówki zerkając za okno. Tak po prostu już było, że jeden błąd ciągnął za sobą drugi, a uporczywe próby naprawy pierwszego nie niwelowało skutków kolejnego. -Na mnie już pora. Wiesz, gdzie mnie szukać.- rzucił unosząc spojrzenie na jej twarz. Nierzadko posyłała mu sowy, jeśli nadarzyłaby się okazja, aby faktycznie mógł spłacić swój dług to liczył, że dowie się o tym odpowiednio wcześnie, aby móc zareagować. Pocięta na kawałki na nic mu się przyda.
Posyłając jej szelmowski uśmiech odwrócił się kierując na zewnątrz, gdzie szybkim krokiem zaczął się oddalać chcąc uniknąć jakiegokolwiek świadka i tym samym cholernych plotek.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Zdawała sobie sprawę, że nie brzmiała ani specjalnie przekonująco ani że Drew uwierzył w jej słowa, co zresztą wyłapała w jego spojrzeniu. Ale nie chciała mówić; nie zamierzała użalać się nad sobą i tym bardziej wprowadzać go w szczegóły swojego życia, jak i opowieść o zaskakującym obrocie relacji między nią a Aydenem, skoro Macnair wyśmiewał instytucję miłości, przyjaźni i nie potrafił słuchać bez wepchnięcia swojej szpileczki gdzieś w najczulszy punkt w ciele, czy psychice. Kiedy jednak wspomniał o długu, westchnęła. Coraz bardziej odnosiła wrażenie, że pojawiał się u niej tylko po to, by dowiedzieć się, czy wreszcie się od niej uwolni. Nie podobało jej się to; zapałała do niego dziwnym rodzajem sympatii, której sens zaczynała poddawać w wątpliwość. Bo nie potrzebowała wokół siebie kolejnej osoby, nie traktującej jej na poważnie.
– Zapomnij o tym – burknęła pod nosem i odsuwając się na nieznaczną odległość, spojrzała mu prosto w oczy – skoro moja pomoc ciąży ci jak kula u nogi i jesteś tu tylko po to, żeby wiedzieć jak się odwdzięczyć, to znaj me serce, nie musisz w żaden sposób się odpłacić – mogła pożałować tej decyzji, mogła szybko zmienić zdanie, czy mogła nie zobaczyć go już nigdy więcej w swojej pracowni i drodze – jak na razie nie przejmowała się ewentualnymi konsekwencjami, gdy kierowała się złym nastrojem, rozumem przyćmionym ostatnimi wydarzeniami. Nie dodała już nic więcej, zauważając, że Macnair dostrzegł jej autentyczny brak chęci do dalszej rozmowy. Bez słowa odprowadziła go wzrokiem, zamknęła drzwi i nim wróciła do sypialni, zapaliła papierosa. Starała się nie myśleć już o niczym, choć nie należało to do najprostszych.
zt
– Zapomnij o tym – burknęła pod nosem i odsuwając się na nieznaczną odległość, spojrzała mu prosto w oczy – skoro moja pomoc ciąży ci jak kula u nogi i jesteś tu tylko po to, żeby wiedzieć jak się odwdzięczyć, to znaj me serce, nie musisz w żaden sposób się odpłacić – mogła pożałować tej decyzji, mogła szybko zmienić zdanie, czy mogła nie zobaczyć go już nigdy więcej w swojej pracowni i drodze – jak na razie nie przejmowała się ewentualnymi konsekwencjami, gdy kierowała się złym nastrojem, rozumem przyćmionym ostatnimi wydarzeniami. Nie dodała już nic więcej, zauważając, że Macnair dostrzegł jej autentyczny brak chęci do dalszej rozmowy. Bez słowa odprowadziła go wzrokiem, zamknęła drzwi i nim wróciła do sypialni, zapaliła papierosa. Starała się nie myśleć już o niczym, choć nie należało to do najprostszych.
zt
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wrzesień był miesiącem przejściowym, w którym ilość zleceń i nowych projektów równoważyła się z dniami, podczas których mogła popracować nad nową, zimową kolekcją. Miała więcej czasu i spokoju, oddechu od sukien ślubnych, które prześladowały ją od kilku miesięcy i wprawiały w dziwny rodzaj depresji, zdecydowanie nie pozwalając jej uciec myślami od swoich problemów a wręcz przeciwnie: wpychając ją jeszcze bardziej w bagno problemów, w którym się znalazła. Dlatego też ostatnią suknię ślubną, która w sierpniu opuściła progi tej pracowni zaledwie dzień przed wyjazdem do Francji, uczciła kieliszkiem mocniejszego alkoholu w towarzystwie wujostwa.
W dniu dzisiejszym nie miała wiele zajęć; wykańczała kreacje, dopinała zamówienia, wysyłała je na specjalne życzenie do nabywców, knuła, chcąc po raz kolejny zająć się projektowaniem kostiumów do sztuki baletowej lub innego przedstawienia, wszak orientowała się w kulturze na tyle, by wiedzieć co kryje się za kulisami niektórych wysoko postawionych instytucji. I chociaż wcześniej pomogła jej w tym Yvette, teraz musiała zdać się tylko i wyłącznie na siebie. To znaczy, nie musiała, mogąc wykorzystać do tego znajomości, ale lubiła stawiać przed sobą kolejne cele, lubiąc bardziej uczucie satysfakcji występujące tuż po zamknięciu danego projektu. Zdziwiła się, kiedy ujrzała przed sobą tą samą urzędniczkę, którą jeszcze w czerwcu ratowała miętą skrytą na dnie torebki pełnej świeżych medykamentów. I chociaż chciała zapytać, czy tym razem wszystko w porządku i dobrze się czuje, musiała zachować pełen profesjonalizm. Dokładnie tak jak ona tamtego popołudnia ze skręcającym się z bólu żołądkiem.
– Panno Rookwood – przywitała się, z lekkim uśmiechem spoglądając na kobietę a po tym do swojego kalendarza; nie pamiętała, by umawiały się na spotkanie, z kolei myśl, że szaty dla jednego z urzędników ministerstwa miały zostać przez nią odebrane, przemknęła przez jej głowę dopiero po chwili. Nie wiedziała jednak czy miała do czynienia ze zbiegiem okoliczności, czy pokrewieństwem. – Co panią sprowadza? – Spytała więc ostrożnie, krzyżując ręce za plecami, żeby rozeznać się w sytuacji.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pracownia
Szybka odpowiedź