Sypialnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sypialnia
Sypialnia Cassandry, znajdująca się na poddaszu nad jej prywatną lecznicą, jest niewielkim pomieszczeniem z obszernym łóżkiem. Naprzeciw znajduje się sekretarzyk z lusterkiem, na którym, na eleganckim obrusiku zakończonym złotym zdobieniem, stoją różnego rodzaju specyfiki, buteleczki, kremy, perfumy i blaszane puzderka z drobiazgami.
Pod ścianą, naprzeciw drzwi, piętrzy się szafa na wysokich, zgrabnych nóżkach, a obok niej - niski regał, na półkach którego leżą księgi, dawne podręczniki z Hogwartu, których Cassandra nie miała serca wyrzucić, kilka traktatów o wróżbiarstwie, w tym egzemplarze ksiąg jej matki z dedykacją, jedna pozycja o opiece nad kilkutygodniowym małym czarodziejem oraz kilkanaście woluminów traktujących o medycynie różnego rodzaju. Na szafce nocnej, przy łóżku, w wysokim, szklanym wazonie, zawsze stoi bukiet świeżo ściętych kwiatów. Drewniane deski podłogi zakrywa szorstkie futro zdjęte z niedźwiedzia. Okno przysłania delikatna, lejąca się przez dłonie zielonkawa firanka ozdobiona delikatnym, własnoręcznie wykonanym haftem. W powietrzu unosi się zapach dusznych kobiecych perfum.
Nałożono zaklęcie Tenebris.Pod ścianą, naprzeciw drzwi, piętrzy się szafa na wysokich, zgrabnych nóżkach, a obok niej - niski regał, na półkach którego leżą księgi, dawne podręczniki z Hogwartu, których Cassandra nie miała serca wyrzucić, kilka traktatów o wróżbiarstwie, w tym egzemplarze ksiąg jej matki z dedykacją, jedna pozycja o opiece nad kilkutygodniowym małym czarodziejem oraz kilkanaście woluminów traktujących o medycynie różnego rodzaju. Na szafce nocnej, przy łóżku, w wysokim, szklanym wazonie, zawsze stoi bukiet świeżo ściętych kwiatów. Drewniane deski podłogi zakrywa szorstkie futro zdjęte z niedźwiedzia. Okno przysłania delikatna, lejąca się przez dłonie zielonkawa firanka ozdobiona delikatnym, własnoręcznie wykonanym haftem. W powietrzu unosi się zapach dusznych kobiecych perfum.
Zjawił się jak zwykle, niezapowiedziany, prawdopodobnie tak samo niechciany i nieoczekiwany. To jednak nigdy nie przeszkadzało mu w tym, by wejść do lecznicy bez większego wahania, przystając na moment przed trollem, w którym nie chciał czynić sobie wroga większego niż już miał. Te wszystkie wydarzenia, których był świadkiem, przeprowadzone z wieszczką rozmowy zapewne skutkowały tym, że zamiast z czasem coraz przychylniej na niego spoglądać, wydawał się coraz czujniejszy i ostrożniejszy w działaniu. Czasem pozwalał mu na więcej, przemknąć gdzieś szybko, nie reagując z wściekłą, nieopisaną agresją rozjuszonego strażnika, ale Mulciber wiedział, że to tylko dlatego, że Vablatsky musiała mu na to pozwolić. naiwnie mógłby sobie tłumaczyć, że było to efektem własnych działań, starań — bo przecież wszystko, co robił dla wiedźmy, wynikało zarówno z potrzeby zapewnienia jej bezpieczeństwa, jak i... egoistycznej, podłej i okrutnej chęci zniewolenia jej. Nigdy nie przypuszczał, że którakolwiek z kobiet spęta jego umysł tak ciasno i tak silnie, że ulegnie żądzy i pragnieniu mianowania jej swoją; swoją własną, tylko jego. Nie dostrzegała tych starań, a może opacznie je odbierała. Może wcale nie, może doskonale potrafiła po tych wszystkich latach przewidzieć jego ruchy i odczytać ukryte zamiary i nie chciała dać się zamknąć w klatce. Była wroną, wolną, niezależną, samodzielną. Powtarzała mu to do znudzenia, a on chociaż słyszał, nie słuchał, wiedząc lepiej.
— Cass?— Podniósł głos, nie spuszczając z oczu Umhry.
Kiedy troll zagrodził mu drogę westchnął ciężko i postawił w progu, na ziemi kosz ze świeżą żywnością, głównie warzywami i owocami, których wartości jako uzdrowicielka nie mogła zlekceważyć, co powtarzała mu przy każdej, najmniejszej okazji. Wątpił, by zapuszczała się gdzieś dalej niż na Pokątną, odwiedzała najdalsze sklepy, których pułki nie świeciły jeszcze pustkami. Miała wiele na głowie, małe dziecko pod opieką — jego syna, o którego musiała zadbać. A on, nawet jeśli wyłącznie szukając w tym korzyści dla siebie, musiał o nią. Spojrzał w stronę schodów; nie słyszał jej w pracowni na dole, nie krzątała się też po lazarecie — inaczej troll wpuściłby go dalej. Musiała więc odpoczywać na górze, spędzać czas z dziećmi. Ale uznał, że może i tak będzie lepiej. Zapytany nie musiałby kłamać, skąd te produkty dostał i co kryło się za tym osobliwym prezentem.
Opuścił lecznicę nie wchodząc już trollowi w drogę. Wątpił, by zainteresował się zieleniną, spokojnie pozostawił więc kosz na ziemi i rozpłynął się w kłębach czarnej mgły.
| Ramsey in&out
— Cass?— Podniósł głos, nie spuszczając z oczu Umhry.
Kiedy troll zagrodził mu drogę westchnął ciężko i postawił w progu, na ziemi kosz ze świeżą żywnością, głównie warzywami i owocami, których wartości jako uzdrowicielka nie mogła zlekceważyć, co powtarzała mu przy każdej, najmniejszej okazji. Wątpił, by zapuszczała się gdzieś dalej niż na Pokątną, odwiedzała najdalsze sklepy, których pułki nie świeciły jeszcze pustkami. Miała wiele na głowie, małe dziecko pod opieką — jego syna, o którego musiała zadbać. A on, nawet jeśli wyłącznie szukając w tym korzyści dla siebie, musiał o nią. Spojrzał w stronę schodów; nie słyszał jej w pracowni na dole, nie krzątała się też po lazarecie — inaczej troll wpuściłby go dalej. Musiała więc odpoczywać na górze, spędzać czas z dziećmi. Ale uznał, że może i tak będzie lepiej. Zapytany nie musiałby kłamać, skąd te produkty dostał i co kryło się za tym osobliwym prezentem.
Opuścił lecznicę nie wchodząc już trollowi w drogę. Wątpił, by zainteresował się zieleniną, spokojnie pozostawił więc kosz na ziemi i rozpłynął się w kłębach czarnej mgły.
| Ramsey in&out
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- Co... - Co niebawem się wydarzy? Przymknęła na moment oczy, nie będąc pewną, czy to jej wyobraźnia, trzecie oko, czy jednak ucho, nagle usłyszało hałas; cichy pomruk Umhry, który, wiedziała, nie wpuści dzisiaj nikogo niepowołanego; pokręciła spokojnie glową, przenosząc wzrok od jednego dziecka do drugiego. To był zły omen, kartom Tarota nie wolno było przeszkadzać. Zakłócony seans mógł przynieść złe skutki, wprowadzić w błąd, wyprowadzić w pole, a przez to ostudzić czujność tam, gdzie była ona potrzebna. Spojrzała na dziewczynkę z powagą, kiedy mała sięgała po kolejną kartę, chwytając jej drobną rączkę w dłoń. Miała obawy już wcześniej, nie będzie jej miała tego za złe. - Dość, wystarczy. Masz rację, na dziś ciężar jest zbyt ciężki - oznajmiła, mieszając karty razem; powinna rozpocząć od nowa, innym razem. Kiedy atmosfera będzie ku temu przyjaźniejsza, cokolwiek słyszała, zły omen mógł też nieść negatywny wpływ na Lysandrę - a to ostatnie, czego chciała. Musiała nauczyc się czytać znaki, czytać karty, ale miała na to jeszcze trochę czasu. Cassandra nie zamierzała jej narażać, a już na pewno nie zamierzała robić tego lekkomyślnie. Widziała, żę jej córka nie bardzo rozumiała zachowanie matki, ale nie wszystko rozumiec musiała. Z czasem zapomni, musiała zapomnieć. - Ułóż brata do spania - nakazała, chwytając między palce końcówkę kadzidła, której żar z cichym sykiem dogasiła opuszkami palców. - Zaraz przyjdę - oznajmiła, wstając i bez przekonania zmierzając w kierunku, z którego, jak jej się wydawało, usłyszała hałasy; ostrożnie zeszła po schodkach w dół, korytarzem prosto, aż do Umhry, który rzeczywiście wyglądał na poruszonego - ktoś tu był, prawda? Dotknęła dłonią jego podbródka, wpatrując się w jego oczy, jakby chciała wyczytać z nich odpowiedź; cichy warkot powiedział jej niewiele, albo raczej - niewiele ona potrafiła z niego zrozumieć. Kątem oka wyłapała w końcu kosz pozostawiony w kącie. Ze zdezorientowaniem zajrzała do jego wnętrza, odnajdując pożywienie. Ach tak, to on. To zawsze był on. Obejrzała się przez ramię, dziękując trollowi skinięciem głowy za niewypuszczenie go do środka - i zabrała zapasy prosto do kuchni.
/zt x2
/zt x2
bo ty jesteś
prządką
prządką
Przyglądała się swoim cieniom pod oczami, kiedy rozmokłą szmatką zmyła z oczu czerń węgielka podkreślającego powiekę, dokładnie oczyszczając skórę. Obracając dłonią różnobarwne puzderka na toaletce sięgnęła po własnoręcznie wykonane mazidła roślinne, rozprowadzając je po skórze twarzy z precyzją i z ostrożnością, łagodnie traktując najbardziej delikatne fragmenty skóry. Nieśpiesznie - niemal leniwie - nałożyła maść również na szyję, nieznacznie rozchylając dekolt białej koszuli nocnej; krem pachniał ziołami, ale rozproszył w pomieszczeniu też łagodny orzechowy aromat trudnych do zidentyfikowania olejów. Otuliła się mocniej ciężką zieloną chustą chroniącą ją przed wieczornym chłodem, nim przeczesała włosy drewnianą szczotką, rozczesując je przed nocą paroma niedbałymi ruchami dłoni.
- Lysandro? - odezwała się w półmrok, cichym tonem głosu, by nie zbudzić syna; Calchas już spał, postarała się o to wcześniej, by móc spędzić ten wieczór z dziewczynką. To nie była zwykła noc, Noc Duchów niosła niepowtarzalną magię i silnie oddziaływała zwłaszcza na ich dar. I chciała, by jej córka pamiętała tę niepowtarzalną datę; poprosiła ją, by przygotowała i przyniosła tu głębszą miskę z wodą. - Jesteś gotowa? - zapytała, rzucając słowa w przestrzeń, splatając dłońmi krucze włosy w gruby luźny warkocz, przewiązany czarnym rzemieniem. Pora była późna, poprosiła córkę, by przygotowała się już do snu - światło księżyca sprzyjało tradycji, ale po wszystkim sen wezwie szybko. Z kolejnego słoiczka nabrała innego mazidła, bez zbędnego pośpiechu nacierając nim skórę dłoni. Dopiero, kiedy skończyła, sięgnęła po różdżkę, by przy jej pomocy rozpalić znajdujące się na blacie kadzidło; dmuchnęła w plątaninę ziół i drewien zalanych żywicą, gasząc płomień, a wzniecając żar niosący duszny korzenny zapach niesiony szarym dymem. Chwyciła metalowy kaganek z płonącą świecą, która rozświetlała jej przestrzeń na toaletce, by finalnie odsunąć się od mebelka i przejść w kierunku łóżka. Zaścielał je granatowy w czarną kratę, chroniący pościel przed zabrudzeniem, wsunęła się na niego ostrożnie, kładąc kaganek przed sobą.
- Czy wiesz, jaki jest dzisiaj dzień? - zapytała, wciąż w półmrok, w czerń otulonego nocą korytarza. Nie mówiła jej o tym wcześniej, rzadko snuła dalsze plany, nie chcąc przynieść jej zawodu. Trwała wojna, a wojna niosła ofiary - które w każdej chwili mogły oderwać ją od zajęć i ściągnąć na dół, do lecznicy. Nie mogła wiedzieć, czy i dzisiaj nie okaże się, że będzie miała ręce pełne roboty, szczęśliwie wyglądało na to, że z duchami świętowali również rebelianci - pozwalając jej zaznać chwilowego spokoju. Sytuacja w Londynie przestała być zresztą problematyczna już od pewnego czasu.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Już od rana wiedziała, że coś się szykuje. Dzieci mają swój instynkt, który ponoć traci się w czasie dorastania. Zwyczajnie czujesz, że coś się dzieje, że dorośli są podekscytowani a ich ruchy stają się szybsze, bardziej nerwowe, a spojrzenie roziskrzone. Dziecko zawsze wyczuje, że musi się na coś przygotować, choć nie wie co to będzie. Matula nic nie mówiła, zachowywała się tak jak zwykle. Zajmowała się chorymi, przygotowywała maści, zwijała opatrunki. Nic nadzwyczajnego, ale przecież Lysandra żyła już siedem lat, potrafiła zorientować się kiedy Matula coś szykuje nie zdradzając się nawet słowem. Wyczekiwała momentu aż się dowie co też ją czeka. Cierpliwość w końcu została wynagrodzona. Otrzymała polecenie aby szykować się do snu, ale nie miała iść spać, a przygotować miskę z wodą. Odnalazła taką głębszą, by dokładnie napełnić ją chłodną wodą. Jeszcze życzyła Umhrze dobrej nocy nim ostrożnie stawiała stopy na stopniach. Koszula nocna plątała się wokół jej kostek. Ciemne włosy, takie jak matki zebrane miała w luźny warkocz opadający na plecy. Usłyszała ciepły głos matki w ciemności. Nie był nigdy zimny, oschły czy szorstki, zawsze ciepły, pełen troski, ale teraz zdradzający się cichą nutą, że to nie będzie zwykła noc. Dziewczynka weszła cicho do sypialni by podejść do przygotowanego łóżka i postawiła misę we wskazanym przez matkę miejscu.
-Jestem Matulu - odezwała się cicho jakby bojąc się, że głośniejsze dźwięki zepsują całą atmosferę jaka powstała w wyniku połączenia kadzideł, zapachu kremów i mazideł jakimi matka natarła swoje dłonie. Zielone, błyszczące, duże oczy spoczęły na obliczu czarownicy. - Dzisiaj jest Noc Duchów. - Oznajmiła pewnym głosem, dumna z tego, że zna odpowiedź na to jakże ważne i trudne pytanie. To musiała być specjalna noc, skoro Matula o nią pytała. Musiała! Choć do końca jeszcze nie rozumiejąc co się szykuje i dzieje, ale ekscytacja w niej narastała, wypełniała małe ciało. Jeszcze chwila niepewności i wybuchnie, gdyż ciekawość dziecka nie zna granic, a ta teraz narastała z każdą przedłużającą się minutą. - Tej nocy dzieją się różne rzeczy, prawda?
-Jestem Matulu - odezwała się cicho jakby bojąc się, że głośniejsze dźwięki zepsują całą atmosferę jaka powstała w wyniku połączenia kadzideł, zapachu kremów i mazideł jakimi matka natarła swoje dłonie. Zielone, błyszczące, duże oczy spoczęły na obliczu czarownicy. - Dzisiaj jest Noc Duchów. - Oznajmiła pewnym głosem, dumna z tego, że zna odpowiedź na to jakże ważne i trudne pytanie. To musiała być specjalna noc, skoro Matula o nią pytała. Musiała! Choć do końca jeszcze nie rozumiejąc co się szykuje i dzieje, ale ekscytacja w niej narastała, wypełniała małe ciało. Jeszcze chwila niepewności i wybuchnie, gdyż ciekawość dziecka nie zna granic, a ta teraz narastała z każdą przedłużającą się minutą. - Tej nocy dzieją się różne rzeczy, prawda?
The girl...
... who lost things
Odebrała misę z rąk dziewczynki, trzymając ją w dłoniach, gdy gestem zaprosiła ją na koc. Dopiero, kiedy Lysandra usiadła, odłożyła głębsze naczynie, stawiając je między nie dwie - nie wypuszczając krawędzi z dłoni, nie pozwalając, by się przechyliła i zmoczyła koc. Uniosła spojrzenie na córkę, poważne i przepełnione szacunkiem dla tej chwili. Wolną dłonią - obok misy, też na kocu - postawiła kaganek z płonącą świecą, gestem dłoni i ja zabezpieczając przed upadkiem.
- Noc Duchów to niezwykły dzień, Lysandro - zaczęła powoli, zastanawiając się nad tym, co powiedziała jej córka. Niezwykłe rzeczy, tak. - Obchodziły ją już nasze przodkinie, wiele wieków temu i wiele mil stąd - W dalekiej i mroźnej Rosji, święto zmarłych zbierało swoje żniwo wśród czarodziejów i czarownic na całym świecie. Nie bez powodu, magia tego dnia była silna. Silniejsza niż zawsze. - To dzień, w którym świat żywych i umarłych splata się ze sobą bliżej, niż w jakimkolwiek innym dniu w roku, pozwalając się przenikać dwóm różnym wymiarom. - Wiedziała, że dziewczynka nie zrozumie wszystkiego, ale wcale nie musiała. Miała oswoić się ze słowami, które pojmie dopiero za parę lat. - A to nadaje magii mocy. Czyni ją silniejszą. I rozbudza też nasz dar - Umilkła, na moment odejmując dłoń od krawędzi miski, by ująć dłoń dziewczynki i uścisnąć ją nieco mocniej. Musiała wiedzieć, co miała na myśli, nie chodziło o jej magię - a coś, co odróżniało ją od pozostałych czarownic, o trzecie oko, które potrafiło spojrzeć w nieznane i niedostępne dla innych. - Tej nocy nasze wróżby stają się silniejsze i wyraźniejsze. Nabierają znaczeń, doniosłości. Stają się czymś więcej - mówiła dalej, ściszonym półszeptem, nie zrywając atmosfery wprowadzonej przez dziewczynkę. Noc Duchów zasługiwała na odpowiednią ceremonię, tylko wtedy można było zapamiętać jej wyjątkowość. Rytualność dodawała mistycyzmu, Cassandra wierzyła, że pozwalała też wyzwolić z czarownicy pełnię jej mocy.
- Uchwyć tę świecę, Lysandro - poleciła uroczyście, przesuwając w jej stronę kaganek. Umyślnie nie wzięła zbyt dużej ani zbyt ciężkiej, by Lysandrze było nią łatwiej manewrować. - I zamknij oczy - mówiła dalej, uważnie obserwując dziewczynkę. - Sięgnij wnętrza swojej duszy, poczuj trzecie oko - dodała szeptem, powoli unosząc dłoń do czoła córki, sięgając opuszkami palców punktu między jednym a drugim okiem, nieco wyżej. - Unieś świecę nad wodę - Chwyciła misę oburącz, przysuwając ją bliżej dziewczynki - Przelej do niej wosk, będziemy z niego czytać - oznajmiła, z uwagą śledząc każdy gest córki.
- Noc Duchów to niezwykły dzień, Lysandro - zaczęła powoli, zastanawiając się nad tym, co powiedziała jej córka. Niezwykłe rzeczy, tak. - Obchodziły ją już nasze przodkinie, wiele wieków temu i wiele mil stąd - W dalekiej i mroźnej Rosji, święto zmarłych zbierało swoje żniwo wśród czarodziejów i czarownic na całym świecie. Nie bez powodu, magia tego dnia była silna. Silniejsza niż zawsze. - To dzień, w którym świat żywych i umarłych splata się ze sobą bliżej, niż w jakimkolwiek innym dniu w roku, pozwalając się przenikać dwóm różnym wymiarom. - Wiedziała, że dziewczynka nie zrozumie wszystkiego, ale wcale nie musiała. Miała oswoić się ze słowami, które pojmie dopiero za parę lat. - A to nadaje magii mocy. Czyni ją silniejszą. I rozbudza też nasz dar - Umilkła, na moment odejmując dłoń od krawędzi miski, by ująć dłoń dziewczynki i uścisnąć ją nieco mocniej. Musiała wiedzieć, co miała na myśli, nie chodziło o jej magię - a coś, co odróżniało ją od pozostałych czarownic, o trzecie oko, które potrafiło spojrzeć w nieznane i niedostępne dla innych. - Tej nocy nasze wróżby stają się silniejsze i wyraźniejsze. Nabierają znaczeń, doniosłości. Stają się czymś więcej - mówiła dalej, ściszonym półszeptem, nie zrywając atmosfery wprowadzonej przez dziewczynkę. Noc Duchów zasługiwała na odpowiednią ceremonię, tylko wtedy można było zapamiętać jej wyjątkowość. Rytualność dodawała mistycyzmu, Cassandra wierzyła, że pozwalała też wyzwolić z czarownicy pełnię jej mocy.
- Uchwyć tę świecę, Lysandro - poleciła uroczyście, przesuwając w jej stronę kaganek. Umyślnie nie wzięła zbyt dużej ani zbyt ciężkiej, by Lysandrze było nią łatwiej manewrować. - I zamknij oczy - mówiła dalej, uważnie obserwując dziewczynkę. - Sięgnij wnętrza swojej duszy, poczuj trzecie oko - dodała szeptem, powoli unosząc dłoń do czoła córki, sięgając opuszkami palców punktu między jednym a drugim okiem, nieco wyżej. - Unieś świecę nad wodę - Chwyciła misę oburącz, przysuwając ją bliżej dziewczynki - Przelej do niej wosk, będziemy z niego czytać - oznajmiła, z uwagą śledząc każdy gest córki.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Podróże, a każda była zupełnie inna. Jednego dnia zwiedzała ulicę odkrywając, że za ruchomą kostką ktoś ukrył swój mały skarb. Innego odnajdywała stare rysunki na strychu, a jeszcze bywały dni takie jak ten, kiedy matula brała ją na kolejną wyprawę w świat, który miał stać się kiedyś jej domem, choć nie rozumiała wiele to pojmowała, że jest to niezwykle ważne i musiała być uważną, wręcz skupioną na tym co mówi Cassandra. Noc Duchów – sama nazwa powodowała gęsią skórkę, a umysł dziecka oczekiwał niezwykłych dziwów, wydarzeń, które będzie mogła wspominać przez wiele lat. Inny wymiar, dwa światy połączone ze sobą. Jak nici w tkaninie? Przekręciła lekko głowę, niczym mały ptaszek żywo zainteresowany tym co ma przed sobą. A tym czymś była misa z wodą oraz świeca, choć jeszcze nie wiedziała do czego mają służyć. Liczyła jednak na to, że to ledwo kwestia paru minut, aż matula wyjawi jej kolejną tajemnicę.
Uścisk dłoni sprawił, że stała się bardzo czujna. Zaczęła się kręcić w miejscu, bo już wiedziała, że się nie myliła i wydarzy się coś ważnego, wręcz wielkiego! Wiedziała od samego ranka. Wstrzymała oddech obawiając się, że zbyt głośne oddychanie zniszczy całą atmosferę. Migoczące światło świecy, półgłos kobiety, zapach ziół, to sprawiało, że aż zakręciło się jej w głowie. Bała się odezwać, aby nie zaburzyć klimatu jakie je otoczył. Czy to było odczuwanie trzeciego oka? Czy to był sygnał, że magia się budzi? A może to po prostu zwykła dziecięca ekscytacja? Przejęcie było odmalowane w oczach dziecka kiedy sięgnęła po świecę podaną jej przez matkę. Drobną rączką ją ujęła i z pełną ufnością dla matki zamknęła oczy biorąc głęboki oddech tak jak kiedyś ją uczyła. Czuła jak powietrze wręcz boleśnie rozpycha się w jej płucach, jak coś szumi w uszach, głos matuli zdawał się być tak daleko. Czy to normalne?
-Matulu? -Zapytała cicho, niepewnie, obawiając się, że robi coś nie tak. Poczuła jak ogarnia ją chłód, a przecież w pokoju nie było zimno. Nie chciała otwierać oczu, ale czuła, że powinna. Słyszała czyjeś głowy wokół siebie, głosy, których nie powinno tu być prawda?
Magia nad którą nie panowała, której jeszcze nie kontrolowała zaczęła wokół dziewczynki wirować, niczym srebrzyste nitki oplatały kruchą postać dziecka przywołując istoty z innego wymiaru. W sypialni pojawił się cicho i bezszelestnie duch kobiety o smutnym, przygnębionym spojrzeniu. Lysandra czując czyjąś obecność otworzyła gwałtownie oczy i prawie upuściła świeczkę. Spojrzała na Cassandrę i powiedziała cicho. – Będzie ich więcej.
Czuła to, choć jeszcze ich nie widziała.
|udany rzut k10 na magię dziecięcą, wynik 5: Dziecko przywołuje do siebie okoliczne duchy; po udanym działaniu należy rzucić kością raz jeszcze, wyrzucenie 1 oznacza przyciągnięcie poltergeista. Drugi rzut negatywny na poltergeista.
Uścisk dłoni sprawił, że stała się bardzo czujna. Zaczęła się kręcić w miejscu, bo już wiedziała, że się nie myliła i wydarzy się coś ważnego, wręcz wielkiego! Wiedziała od samego ranka. Wstrzymała oddech obawiając się, że zbyt głośne oddychanie zniszczy całą atmosferę. Migoczące światło świecy, półgłos kobiety, zapach ziół, to sprawiało, że aż zakręciło się jej w głowie. Bała się odezwać, aby nie zaburzyć klimatu jakie je otoczył. Czy to było odczuwanie trzeciego oka? Czy to był sygnał, że magia się budzi? A może to po prostu zwykła dziecięca ekscytacja? Przejęcie było odmalowane w oczach dziecka kiedy sięgnęła po świecę podaną jej przez matkę. Drobną rączką ją ujęła i z pełną ufnością dla matki zamknęła oczy biorąc głęboki oddech tak jak kiedyś ją uczyła. Czuła jak powietrze wręcz boleśnie rozpycha się w jej płucach, jak coś szumi w uszach, głos matuli zdawał się być tak daleko. Czy to normalne?
-Matulu? -Zapytała cicho, niepewnie, obawiając się, że robi coś nie tak. Poczuła jak ogarnia ją chłód, a przecież w pokoju nie było zimno. Nie chciała otwierać oczu, ale czuła, że powinna. Słyszała czyjeś głowy wokół siebie, głosy, których nie powinno tu być prawda?
Magia nad którą nie panowała, której jeszcze nie kontrolowała zaczęła wokół dziewczynki wirować, niczym srebrzyste nitki oplatały kruchą postać dziecka przywołując istoty z innego wymiaru. W sypialni pojawił się cicho i bezszelestnie duch kobiety o smutnym, przygnębionym spojrzeniu. Lysandra czując czyjąś obecność otworzyła gwałtownie oczy i prawie upuściła świeczkę. Spojrzała na Cassandrę i powiedziała cicho. – Będzie ich więcej.
Czuła to, choć jeszcze ich nie widziała.
|udany rzut k10 na magię dziecięcą, wynik 5: Dziecko przywołuje do siebie okoliczne duchy; po udanym działaniu należy rzucić kością raz jeszcze, wyrzucenie 1 oznacza przyciągnięcie poltergeista. Drugi rzut negatywny na poltergeista.
The girl...
... who lost things
Była wdzięczna losowi za mądrość swojej córki; była córką wyjątkowej krwi, wyjątkową krew też, niezależnie od tego, kim był on sam, miał jej ojciec, nie mogło wydarzyć się inaczej, lecz ilekroć dostrzegała zrozumienie skrzące w jej zielonych oczach, Cassandra przyglądała się jej równie żywym zainteresowaniem, zastanawiając się nad tym, jak daleko sięgały jej dzisiejsze horyzonty. Rezolutna dziewczynka rozumiała więcej, bo widziała więcej, wymiary nieosiągalne dla większości dla niej były placem zabaw; ciężko wspomina odkrycie w sobie daru, ciężko wspomina dzieciństwo, trwające gdzieś w cieniu straszliwych koszmarów, na które otwierało się jej trzecie oko; chciała, żeby Lysandra była do tego lepiej przygotowana od niej. Krew ojca, krew Mulciberów, mogła wzbudzić w niej imponującą siłę. Dlatego przyglądała jej się w ciszy, kiedy odebrała od niej świecę, uważnie bacząc linię jej profilu, rozświetloną blaskiem tańczącego w jej drobnych dłoniach płomieniach. W momencie, w którym ją zawołała, czuła już przenikliwy chłód; na moment i ona zamknęła oczy, by dyskretnym ruchem wyciągnąć różdżkę i odłożyć ją na pościel obok, na podorędziu, prostując plecy jak struna. Zimna aura mogła zwiastować przybycie nieoczekiwanych gości, Noc Duchów była pełna niespodzianek: czy mogli być to goście, których mogły się obawiać? Ryzyko istniało zawsze, ścieżki nieznanego świata, drugiej strony, były przecież niezbadane. Choć pierwszy odruch, instynkt przetrwania, nakazywał odsunąć się od córki, gdy ledwie widoczne nici jej magii zatańczyły wokół jej sylwetki, Cassandra tego nie zrobiła; nie wyciągnęła jednak też u niej dłoni, nie chcąc zakłócać jej magii. Musiała mieć przestrzeń, woda płynęła strumieniem, gdy źródło znajdowało ujście. Ziemia pękała, gdy nie mogła go odnaleźć.
- Uważaj na ogień - przestrzegła ją, kiedy uścisk na świecy zgubił siłę, ogień mógł zaprószyć się na pościeli, ale nie chciała odbierać jej ognia przedwcześnie. - Skup się na tym, co czujesz Lysandro - zwróciła się do dziecka, kiedy mała trwała w zamkniętymi oczami; nigdy nie powinna jej hamować, nawet kierując się opiekuńczością. Pisklę nigdy nie nauczy się latać, jeśli nie rozwinie skrzydeł. - Twoja moc cię wzywa - I choć to niepokojące w dzień taki jak ten, wciąż piękne: Lysandra była czarownicą czystej krwi, naturalnie, że musiała nosić w sobie wielki dar. Uważała, by - pomimo strachu - jej głos nie zadrżał, pozory pewności siebie były przecież podporą pewności siebie dziewczynki. - Płyń z nią, ale nie daj się jej porwać - podpowiedziała, bacznie i nieprzerwanie ją obserwując. To nie był moment, w którym mogła przejąć nad nią kontrolę, ale mogła zacząć się z nią rozumieć. Jej głos miał w sobie monotonną nutę, miał jej pomóc w skupieniu. W koncentracji. - Stańcie się jednością - dodała, wypowiadając głoski z ostrożnością, zniżając głos do szeptu, ale wypowiadane słowa mogły przypominać intonacją podmuch wiatru zachęcający żar do zatlenia się płomieniem; nigdy nie obawiaj się swojej magii, Lysandro. Nigdy nie daj sobie wmówić, że robisz coś złego.
Bo jesteś czarownicą i jesteś dumna z tego, kim jesteś.
Przeniosła spojrzenie na istotę, która pojawiła się w pomieszczeniu, z napięciem drapieżnika, na terenie którego pojawia się obcy, jednak zjawa wydawała się spokojna, mętna, niegroźna. - To Noc Duchów - odpowiedziała córce, usprawiedliwiając wybryk jej mocy. - Kim jesteś, zjawo? - zwróciła się do ducha, głośniej, donośniej, i teraz dbając, aby jej głos nie zadrżał. Ucz się, Lysandro. Ucz się nie bać, bo strach będzie twoim długim cieniem przez całe życie. Ja boję się zbyt mocno.
czegoż potrzeba dla duszy, aby uniknąć katuszy?
1: Umarłam przed wiekami, odeszłam tutaj, w nicości i zapomnieniu, dwie aleje dalej. Zaufałam mężczyźnie, który zwiódł mnie, gdy patrzyłam tylko na niego. Odsunęłam od siebie wszystkich, zostałam z nim sama. I dziś nikt o mnie nie pamięta.
2: Umarłam na tej ziemi, gdy poplątały mnie pajęczyny moich własnych rytuałów, pamiętam opary ziół i zapach kadzideł, smak wywarów bulgoczących nad paleniskiem, to chyba te opary... Musiały mnie zatruć... zanim, zanim zdążyłam... otworzyć okno...
3: Uprowadzona znalazłam się tutaj, moja krew przysłużyła potwornej ceremonii... Wydarto mnie siłą z mojego domu, opiekowałam się ogrodami. Porzucone przeze mnie cebule irysów nigdy nie zakwitną...
- Uważaj na ogień - przestrzegła ją, kiedy uścisk na świecy zgubił siłę, ogień mógł zaprószyć się na pościeli, ale nie chciała odbierać jej ognia przedwcześnie. - Skup się na tym, co czujesz Lysandro - zwróciła się do dziecka, kiedy mała trwała w zamkniętymi oczami; nigdy nie powinna jej hamować, nawet kierując się opiekuńczością. Pisklę nigdy nie nauczy się latać, jeśli nie rozwinie skrzydeł. - Twoja moc cię wzywa - I choć to niepokojące w dzień taki jak ten, wciąż piękne: Lysandra była czarownicą czystej krwi, naturalnie, że musiała nosić w sobie wielki dar. Uważała, by - pomimo strachu - jej głos nie zadrżał, pozory pewności siebie były przecież podporą pewności siebie dziewczynki. - Płyń z nią, ale nie daj się jej porwać - podpowiedziała, bacznie i nieprzerwanie ją obserwując. To nie był moment, w którym mogła przejąć nad nią kontrolę, ale mogła zacząć się z nią rozumieć. Jej głos miał w sobie monotonną nutę, miał jej pomóc w skupieniu. W koncentracji. - Stańcie się jednością - dodała, wypowiadając głoski z ostrożnością, zniżając głos do szeptu, ale wypowiadane słowa mogły przypominać intonacją podmuch wiatru zachęcający żar do zatlenia się płomieniem; nigdy nie obawiaj się swojej magii, Lysandro. Nigdy nie daj sobie wmówić, że robisz coś złego.
Bo jesteś czarownicą i jesteś dumna z tego, kim jesteś.
Przeniosła spojrzenie na istotę, która pojawiła się w pomieszczeniu, z napięciem drapieżnika, na terenie którego pojawia się obcy, jednak zjawa wydawała się spokojna, mętna, niegroźna. - To Noc Duchów - odpowiedziała córce, usprawiedliwiając wybryk jej mocy. - Kim jesteś, zjawo? - zwróciła się do ducha, głośniej, donośniej, i teraz dbając, aby jej głos nie zadrżał. Ucz się, Lysandro. Ucz się nie bać, bo strach będzie twoim długim cieniem przez całe życie. Ja boję się zbyt mocno.
czegoż potrzeba dla duszy, aby uniknąć katuszy?
1: Umarłam przed wiekami, odeszłam tutaj, w nicości i zapomnieniu, dwie aleje dalej. Zaufałam mężczyźnie, który zwiódł mnie, gdy patrzyłam tylko na niego. Odsunęłam od siebie wszystkich, zostałam z nim sama. I dziś nikt o mnie nie pamięta.
2: Umarłam na tej ziemi, gdy poplątały mnie pajęczyny moich własnych rytuałów, pamiętam opary ziół i zapach kadzideł, smak wywarów bulgoczących nad paleniskiem, to chyba te opary... Musiały mnie zatruć... zanim, zanim zdążyłam... otworzyć okno...
3: Uprowadzona znalazłam się tutaj, moja krew przysłużyła potwornej ceremonii... Wydarto mnie siłą z mojego domu, opiekowałam się ogrodami. Porzucone przeze mnie cebule irysów nigdy nie zakwitną...
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Nie ważne jak wielkie były sztormy, jak mocno wiał wiatr i targał za włosy, rzucał ciałem o skały tak dopóki matula była obok Mała Sroka czuła się bezpiecznie. Osoba Cassandry była bezpieczną przystanią, ostoją, w której zawsze znajdowała wsparcie i ukojenie. Nie wyobrażała sobie świata bez jej obecności, a jednak kiedy ten dzień musiał nadejść. Przyjdzie moment, w którym mała Lysandra będzie musiała zmierzyć się z rzeczywistością, w której matula będzie daleko nie mogąc nic zrobić dla swej pociechy.
Czując jak magia krążył wokół niej, jak otula swym chłodem i gorącem jednocześnie chciała ją stłumić, bojąc się co się wydarzy, ale wtedy przez szmery i szum ryczący w uszach przebił się łagodny głos matuli. Jej przewodnik po świecie, w którym przyszło jej żyć, był zaraz obok. Zaufanie, czysta ufność dziecka, że dorosły wie co robi i ma pełne rozeznanie sprawiało, że się nie cofnęła tylko sięgnął ku magii wokół niej. Nie miała świadomości, że wyczuwają ją istoty z innego wymiaru; błąkające się dusze pragnące znaleźć ujście, szukają rozwiązań problemów, które trzymały je na tym padole. A jednak je wyczuwała, były obok, na wyciągnięcie ręki i cierpiały. Otworzyła szmaragdowe oczy by spojrzeć na ponurą zjawę, a za nim ciągnęły kolejne. Matula była jednak obok, odważna, poważna pełna siły, którą posiadają jedynie matki chroniące własne dzieci. Takie, które zrobią wszystko aby ich potomstwo przetrwało. Zjawa podniosła wzrok to na Cassandrę to na jej córkę, po chwili odezwała się cicho, a jej głos przeszywał na wskroś lodowym sztyletem słów jakie padły z jej ust.
-Umarłam przed wiekami, odeszłam tutaj, w nicości i zapomnieniu, dwie aleje dalej. Zaufałam mężczyźnie, który zwiódł mnie, gdy patrzyłam tylko na niego. Odsunęłam od siebie wszystkich, zostałam z nim sama. I dziś nikt o mnie nie pamięta. - Zjawa tkwiła w tym samym miejscu, nie poruszyła się o jotę unosząc się nad podłogą sypialni uzdrowicielki. Lysandra powoli uniosła się ze swojego miejsca by stanąć naprzeciwko ducha kobiety.
-Jak ci na imię? - Zjawa na to pytanie drgnęła.
-Genya - odpowiedziała kobieta cicho, niemal szeptem.
-Teraz my będziemy z matulą pamiętać. - Powiedziała łagodnie dziewczynka czując, że zbliżają się kolejne zjawy wołane jej magią, ale matula mówiła aby się nie bać, by być dumnym z tego co się posiada. Na jasnej buzi Lysandry zawitał delikatny uśmiech, pełen ciepła dla zjawy, która nadal tkwiła przed nimi. Obejrzała się na Cassandrę szukając w niej poparcia dla swych słów oraz wsparcia w rozmowie z duchem kobiety.
Czując jak magia krążył wokół niej, jak otula swym chłodem i gorącem jednocześnie chciała ją stłumić, bojąc się co się wydarzy, ale wtedy przez szmery i szum ryczący w uszach przebił się łagodny głos matuli. Jej przewodnik po świecie, w którym przyszło jej żyć, był zaraz obok. Zaufanie, czysta ufność dziecka, że dorosły wie co robi i ma pełne rozeznanie sprawiało, że się nie cofnęła tylko sięgnął ku magii wokół niej. Nie miała świadomości, że wyczuwają ją istoty z innego wymiaru; błąkające się dusze pragnące znaleźć ujście, szukają rozwiązań problemów, które trzymały je na tym padole. A jednak je wyczuwała, były obok, na wyciągnięcie ręki i cierpiały. Otworzyła szmaragdowe oczy by spojrzeć na ponurą zjawę, a za nim ciągnęły kolejne. Matula była jednak obok, odważna, poważna pełna siły, którą posiadają jedynie matki chroniące własne dzieci. Takie, które zrobią wszystko aby ich potomstwo przetrwało. Zjawa podniosła wzrok to na Cassandrę to na jej córkę, po chwili odezwała się cicho, a jej głos przeszywał na wskroś lodowym sztyletem słów jakie padły z jej ust.
-Umarłam przed wiekami, odeszłam tutaj, w nicości i zapomnieniu, dwie aleje dalej. Zaufałam mężczyźnie, który zwiódł mnie, gdy patrzyłam tylko na niego. Odsunęłam od siebie wszystkich, zostałam z nim sama. I dziś nikt o mnie nie pamięta. - Zjawa tkwiła w tym samym miejscu, nie poruszyła się o jotę unosząc się nad podłogą sypialni uzdrowicielki. Lysandra powoli uniosła się ze swojego miejsca by stanąć naprzeciwko ducha kobiety.
-Jak ci na imię? - Zjawa na to pytanie drgnęła.
-Genya - odpowiedziała kobieta cicho, niemal szeptem.
-Teraz my będziemy z matulą pamiętać. - Powiedziała łagodnie dziewczynka czując, że zbliżają się kolejne zjawy wołane jej magią, ale matula mówiła aby się nie bać, by być dumnym z tego co się posiada. Na jasnej buzi Lysandry zawitał delikatny uśmiech, pełen ciepła dla zjawy, która nadal tkwiła przed nimi. Obejrzała się na Cassandrę szukając w niej poparcia dla swych słów oraz wsparcia w rozmowie z duchem kobiety.
The girl...
... who lost things
Choć łatwo dawała się targać wątpliwościom i chwilom, przy córce zawsze starała się zachować stabilność, odłożyć na bok zmartwienia, emocje, wyzbyć się tego, co czyniło ją słabą, by mogła wykazać się siłą. Kiedyś sądziła, że nie miała jej w sobie wiele, Lysandra zmieniła jej pogląd zarówno na świat, jak na nią samą. To z jej powodu i dla niej - Cassnadra zrozumiała, że silną być potrafiła. Kiedy dostrzegała córkę w popłochu, kiedy ciąg zdarzeń wiódł ją ku strachu, dorosła wrona zawsze pilnowała, by na jej twarzy gościł spokój - spokój, który zapewni jej dziecko, że miała sytuację pod całkowitą kontrolą. Przeważnie nie miała, ale to nie było istotne, a przynajmniej nie póki potrafiła wyjść z kolejnych takich sytuacji obronną ręką. Dla niej zrobiłaby przecież wszystko - dosłownie wszystko. Wiedziała, że okazanie lęku pogorszyłoby tylko stan małej Lysy, a na to pozwolić nie zamierzała. Dlatego też bez trwogi i odważnie wysłuchała poruszającego wyznania zjawy, nawet nie drgnąwszy, gdy dziewczynka zadała jej pytanie - a później obiecała pamięć. Tak należało uczynić, licząc na wzajemność, gdy samemu znajdzie się w pół kroku po drugiej stronie zasłony martwych. Żywi zawsze byli winni więcej. Miała powody być dumną z córki. Powoli skinęła głową, na potwierdzenie jej słów, ale jednocześnie z pragnieniem dodania jej otuchy. W spojrzeniu zjawy na krótko rozjaśniała nadzieja, kiedy wsłuchiwała się w słowa dziewczynki. Wkrótce też wdzięczność, kiedy zjawa skłoniła się przed nią grzecznie.
- Ułożymy dla ciebie pomnik - symboliczny - i złożymy na nim kwiaty, Genyo - dodała, konkretyzując myśl córki; samo wspomnienie ducha mogło nie wystarczyć, ale jeśli potrzebowała czci, były w stanie jej ją oddać. - Niedaleko stąd znajduje się ceglany budynek zapomniany już przez los. Jego korytarzami świszczy tylko wiatr. To tam, prawda? Tam nikt nie pamięta - Nadawał się chyba tylko do rozbiórki, jeden z nielicznych opuszczonych budynków w okolicy. Zdawało się, że na twarzy zjawy objawił się ból przetknięty zmartwieniem, była pełna obaw, ale i smutku. Cassandra spojrzała z obawą na córkę, nie zamierzała kryć przed nią nigdy brutalności świata, tylko tak mogła wyrosnąć na silną. - Będziesz mogła odejść - obiecała, nie spoglądając na nią jednak więcej. Wkrótce się rozmyje, przecież wiedziała. - Przygotujesz je? - zwróciła się zamiast tego do córki. To jej moc przywiodła tutaj tę kobietę. - Przyjdzie ktoś jeszcze? - zapytała Lysandry, bo ostrzegała, ostrzegała, że będzie ich więcej.
- Ułożymy dla ciebie pomnik - symboliczny - i złożymy na nim kwiaty, Genyo - dodała, konkretyzując myśl córki; samo wspomnienie ducha mogło nie wystarczyć, ale jeśli potrzebowała czci, były w stanie jej ją oddać. - Niedaleko stąd znajduje się ceglany budynek zapomniany już przez los. Jego korytarzami świszczy tylko wiatr. To tam, prawda? Tam nikt nie pamięta - Nadawał się chyba tylko do rozbiórki, jeden z nielicznych opuszczonych budynków w okolicy. Zdawało się, że na twarzy zjawy objawił się ból przetknięty zmartwieniem, była pełna obaw, ale i smutku. Cassandra spojrzała z obawą na córkę, nie zamierzała kryć przed nią nigdy brutalności świata, tylko tak mogła wyrosnąć na silną. - Będziesz mogła odejść - obiecała, nie spoglądając na nią jednak więcej. Wkrótce się rozmyje, przecież wiedziała. - Przygotujesz je? - zwróciła się zamiast tego do córki. To jej moc przywiodła tutaj tę kobietę. - Przyjdzie ktoś jeszcze? - zapytała Lysandry, bo ostrzegała, ostrzegała, że będzie ich więcej.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Ułożą pomnik, mały, skromny a na nim kwiaty i wspomną imię zjawy. Matula zawsze wiedziała co powiedzieć i co zrobić. Zawsze miała rozwiązania i mała Lysa polegała na wiedzy i odwadze Cassandry. Kiedy miała obok siebie czarownice żadne strachy, żadne problemy nie były nie do przeskoczenia, a nawet jak mur był zbyt wysoki to matula miała narzędzia aby zrobić pod nim podkop. Zjawa nie była groźna, była smutna, zmartwiona i samotna. Ta nadzieja w oczach sprawiła, że Mała Sroka zrozumiała, że uczyniła coś dobrego. Pomogła i sprawiła, że duch kobiety zaczął blednąć. Powoli znikał z każdym słowem Cassandry. Okrucieństwo nie było obce dziewczynce. Sama go nie doświadczyła, a raczej nie pamiętała tego doświadczenia, sama też nigdy się nim nie cechowała, ale widziała jego efekty w lecznicy matki. Widziała w oczach zjawy. Widziała w swoich snach, kiedy śnieg spływał krwią, a trójoki jeleń prowadził ją przez dzikie puszcze. Świat był nacechowany okrucieństwem i nienawiścią, a siedmiolatka nie powinna mieć tego świadomości. Ona jednak nie była zwykłym dzieckiem…
Zjawa zniknęła, usłyszały jedynie ciche “Dziękuję” i głębokie westchnięcie. Lysandra odwróciła się aby spojrzeć na matkę i kiwnęła głową. Podeszła okna by je uchylić.
-Jest ich dużo, ale nie chcą wejść. - Wskazała matce kolejne sylwetki stojące na ulicy i wpatrujące się w okno. Magia Lysandry ich tu ściągnęła, ale oni nie chcieli tu być i rozmawiać. Chcieli udać się w swoją drogę, dziewczynka jednak nie wiedziała jak ich uwolnić spod swojej magii. Czy może wystarczy jedynie bardzo chcieć? Wśród duchów można było wyróżnić sylwetki tych co zginęli na morzu, tych co umarli we własnym łóżku oraz tych, którzy zginęli śmiercią gwałtowną, niespodziewaną i wielce okrutną. -Chcę aby mogli odejść, ale nie wiem jak… - W głosie dziecka był słyszalny bardzo wyraźnie żal i jednocześnie złość dla braku umiejętności, które teraz jej były tak bardzo potrzebne. Noc Duchów nabrała dosłownego znaczenia tego wieczora. -Nie są groźni matulu, zwyczajnie nie rozwiązali wszystkich spraw. - Skąd to wiedziała? Czuła to, czytała z ich spojrzeń. Ona ich zatrzymała w trakcie drogi.
Zjawa zniknęła, usłyszały jedynie ciche “Dziękuję” i głębokie westchnięcie. Lysandra odwróciła się aby spojrzeć na matkę i kiwnęła głową. Podeszła okna by je uchylić.
-Jest ich dużo, ale nie chcą wejść. - Wskazała matce kolejne sylwetki stojące na ulicy i wpatrujące się w okno. Magia Lysandry ich tu ściągnęła, ale oni nie chcieli tu być i rozmawiać. Chcieli udać się w swoją drogę, dziewczynka jednak nie wiedziała jak ich uwolnić spod swojej magii. Czy może wystarczy jedynie bardzo chcieć? Wśród duchów można było wyróżnić sylwetki tych co zginęli na morzu, tych co umarli we własnym łóżku oraz tych, którzy zginęli śmiercią gwałtowną, niespodziewaną i wielce okrutną. -Chcę aby mogli odejść, ale nie wiem jak… - W głosie dziecka był słyszalny bardzo wyraźnie żal i jednocześnie złość dla braku umiejętności, które teraz jej były tak bardzo potrzebne. Noc Duchów nabrała dosłownego znaczenia tego wieczora. -Nie są groźni matulu, zwyczajnie nie rozwiązali wszystkich spraw. - Skąd to wiedziała? Czuła to, czytała z ich spojrzeń. Ona ich zatrzymała w trakcie drogi.
The girl...
... who lost things
Wyglądało na to, że udało im się zaspokoić potrzeby zjawy; materia istoty bladła, kruszała, aż w końcu zniknęła całkiem przy dźwięki cichego westchnienia. Cassandra jeszcze przez chwilę wpatrywała się w pusty już kąt pokoju, jak węsząc za pająkiem, który skrył się pod łóżkiem. Zastanawiała się, gdzie w takich chwilach był Kocmołuch - ten leniwy kot miał zarobić na swoje utrzymanie, szkodniki odławiał bardzo udolnie, ale czy nieproszone zjawy nie powinny leżeć również w jego kompetencjach? Kto mógł zrozumieć zjawę lepiej od kota? Powiodła wzrokiem za sylwetką córki, kiedy ta wstała, podążając za jej krokiem - ostrożnie osunęła palce na framugę otwartego okna, kiedy jej córka wpuściła do sypialni jesienne zimne powietrze, wywoływało przenikliwy dreszcz na zbyt lekko okrytym nocnym ubraniem ciele. Stanęła w oknie razem z córką, sięgając wzrokiem ulicy - szeroko otwierając szmaragdowe oczy na widok tego, co mogła tam ujrzeć. Zdać by się mogło, że to krajobraz typowy dla Nocy Duchów, czy moce dziewczynki mogły przyciągać je tutaj mocniej? Skrzywiła się na jej słowa, ledwie zauważalnie, lecz kiedy patrzył w jednym kierunku Lysandra i tak nie mogła tego dostrzec.
- Czujesz ich? Słyszysz ich myśli? - pytała, kiedy jej myśli krążyły wokół nieznanego, co była w stanie zrobić? - Nie zapraszaj ich nigdy - pouczyła ją, nie wycofując jednak dłoni z okiennej framugi.- Te złe tylko na to czekają - dodała, przemykając wzrokiem po zmarłych istotach - szukając pośród nich złej woli. Żal i współczucie nagromadzone w głosie Lysandry kruszyły jej serce, mogły pomóc jednej lub dwóm z tych duszy, lecz nie każdej z nich. Nawet w Noc Duchów, kiedy te stawały się wrażliwsze i odważniejsze. Lysandra twierdziła, że nie były groźne - ale czy potrafiła to ocenić z całą pewnością? Dziewczynka była mądra i rezolutna jak na swój wiek, ale z całą pewnością brakowało jej krytycyzmu dorosłego człowieka, a duchy potrafiły być wyjątkowo przebiegłe. Co mogła zrobić? Potrafiła jedno - posłać je wszystkie w diabły i zamierzała to zrobić tylko po to, żeby dały spokój jej córce.
- Pomożemy im również - skłamała gładko, naprawdę nie lubiła okłamywać własnej córki. Wolała przedstawiać jej prawdę, wierząc, że w ten sposób będzie czekało ją w życiu mniej rozczarowań. Ale dzisiaj dziewczynka była już zmęczona, a twarze niektórych zjaw zdradzały zbyt wiele okrucieństwa. Odeszła od okna, stawiając kroki bosych stóp w kierunku toaletki, przez chwile przesuwając dłońmi ustawione nań słoiczki, pośród pomadek i maści znalazła te, których szukała. - Korzeń ciemiernika - wypowiedziała na głos, odkręcając jeden z nich; sypki proszek pachniał świeżą ziemią i orzechem. - Żeńszen, irys, lawenda - Wypowiadała nazwy kolejnych ziół, pierwsze zbierając z innego słoiczka, drugie i trzecie zrywając z suszonego bukietu zdobiącego toaletkę. Zwinnym ruchem dłoni skruszyła płatki, mieszając je z korzeniem na pokrywce słoiczka, by całość przesypać do słoiczka opisanego jako sandarak. Odpowiednio dobrana żywica powinna przy okazji uspokoić samą Lysandrę. Potrząsnęła słoiczkiem, mieszając składniki. - Weź świecę, zapal to - zwróciła się do córki, podając jej gotową mieszaninę w słoiczku. - Okadź drzwi i okna - poleciła. - Zioła pozwolą im uspokoić gonitwę myśli i będą mogły usnąć. - W rzeczywistości smród kadzidła cierpiącej duszy był dla duchów nie do zniesienia, ale nie zamierzała kierować się sentymentem wobec nieznajomych, kiedy serce jej córki wydawało się być ściśnięte żalem.
sporządzam kadzidło cierpiącej duszy
- Czujesz ich? Słyszysz ich myśli? - pytała, kiedy jej myśli krążyły wokół nieznanego, co była w stanie zrobić? - Nie zapraszaj ich nigdy - pouczyła ją, nie wycofując jednak dłoni z okiennej framugi.- Te złe tylko na to czekają - dodała, przemykając wzrokiem po zmarłych istotach - szukając pośród nich złej woli. Żal i współczucie nagromadzone w głosie Lysandry kruszyły jej serce, mogły pomóc jednej lub dwóm z tych duszy, lecz nie każdej z nich. Nawet w Noc Duchów, kiedy te stawały się wrażliwsze i odważniejsze. Lysandra twierdziła, że nie były groźne - ale czy potrafiła to ocenić z całą pewnością? Dziewczynka była mądra i rezolutna jak na swój wiek, ale z całą pewnością brakowało jej krytycyzmu dorosłego człowieka, a duchy potrafiły być wyjątkowo przebiegłe. Co mogła zrobić? Potrafiła jedno - posłać je wszystkie w diabły i zamierzała to zrobić tylko po to, żeby dały spokój jej córce.
- Pomożemy im również - skłamała gładko, naprawdę nie lubiła okłamywać własnej córki. Wolała przedstawiać jej prawdę, wierząc, że w ten sposób będzie czekało ją w życiu mniej rozczarowań. Ale dzisiaj dziewczynka była już zmęczona, a twarze niektórych zjaw zdradzały zbyt wiele okrucieństwa. Odeszła od okna, stawiając kroki bosych stóp w kierunku toaletki, przez chwile przesuwając dłońmi ustawione nań słoiczki, pośród pomadek i maści znalazła te, których szukała. - Korzeń ciemiernika - wypowiedziała na głos, odkręcając jeden z nich; sypki proszek pachniał świeżą ziemią i orzechem. - Żeńszen, irys, lawenda - Wypowiadała nazwy kolejnych ziół, pierwsze zbierając z innego słoiczka, drugie i trzecie zrywając z suszonego bukietu zdobiącego toaletkę. Zwinnym ruchem dłoni skruszyła płatki, mieszając je z korzeniem na pokrywce słoiczka, by całość przesypać do słoiczka opisanego jako sandarak. Odpowiednio dobrana żywica powinna przy okazji uspokoić samą Lysandrę. Potrząsnęła słoiczkiem, mieszając składniki. - Weź świecę, zapal to - zwróciła się do córki, podając jej gotową mieszaninę w słoiczku. - Okadź drzwi i okna - poleciła. - Zioła pozwolą im uspokoić gonitwę myśli i będą mogły usnąć. - W rzeczywistości smród kadzidła cierpiącej duszy był dla duchów nie do zniesienia, ale nie zamierzała kierować się sentymentem wobec nieznajomych, kiedy serce jej córki wydawało się być ściśnięte żalem.
sporządzam kadzidło cierpiącej duszy
bo ty jesteś
prządką
prządką
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Zjawiły tkwiły wpatrując się intensywnie w okno, w którym stały matka z córką, żadna nie drgnęła, niczym posągi minionych lat i zbrodni, istne memento mori do zobaczenia jedynie w Noc Duchów. Lysandra zadrżała, ale ciężko było stwierdzić czy od zimna czy ze strachu jaki ogarnął jej drobne ciało w momencie uświadomienia sobie, że mogła narazić matulę ale również innych mieszkańców ulicy na gniew zjaw.
-Przepraszam matulu… - powiedziała ledwo słyszalnie zawstydzona tym co właśnie zrobiła i przerażona jednocześnie. -One… one są złe… bo zatrzymałam je w drodze… - Głos się jej delikatnie załamał choć starała się być dzielna. Obejrzała się na Cassandrę kiedy ta ruszyła w stronę toaletki by przygotować kadzidło, które pomogą istotom. Musiały pójść dalej, dokończyć swoje sprawy. Czekały aż dziewczynka pozwoli im odejść, ale ta nie wiedziała jak. Powtarzała w myślach uparcie -Idźcie w swoją stronę, ale one wciąż trwały nieruchomo jakby nie słysząc błagalnej prośby dziecka. Czuła jak magia ponownie się wokół niej gromadzi, jak nie potrafi nad nią zapanować. Bezradność zaczynała obejmować dziecko, które nie wiedziało jak sobie poradzić. Czuła zdradliwe łzy, które piekły pod powiekami gotowe stoczyć się po buzi dziecka. Na szczęście była matula, która podała jej kadzidło z poleceniem okadzenia okna oraz drzwi. Drżącymi dłońmi ujęła słoiczkę i posłusznie podpaliła jego zawartość za pomocą świecy. Podeszła szybko do drzwi by ruchem dłoni kierować unoszący się dym w stronę drzwi, a następnie podobnie uczyniła przy oknie; powoli uspokajała się. Zapach kadzidła spowalniał rozbiegane myśli, pozwolił złapać głębszy oddech, a dłonie przestały drżeć. Zjawy zaś drgnęły, jedna po drugiej dawała krok do tyłu, odwracały wzrok, zaczynały blednąć. Pojedyncze nie uciekały spojrzeniem patrząc oskarżycielsko na dziewczynkę w oknie, jakby chciały oznajmić, że jeszcze tu wrócą, tylko w jakim celu? Gdy ostatni duch zniknął z ulicy, zostawiając ją na powrót ciemną, głuchą i pogrążoną w mroku Lysandra zamknęła dokładnie okno i opuściła głowę, odłożyła słoiczek na toaletkę Cassandry i wymamrotała splatając dłonie przed sobą. - Przepraszam…
-Przepraszam matulu… - powiedziała ledwo słyszalnie zawstydzona tym co właśnie zrobiła i przerażona jednocześnie. -One… one są złe… bo zatrzymałam je w drodze… - Głos się jej delikatnie załamał choć starała się być dzielna. Obejrzała się na Cassandrę kiedy ta ruszyła w stronę toaletki by przygotować kadzidło, które pomogą istotom. Musiały pójść dalej, dokończyć swoje sprawy. Czekały aż dziewczynka pozwoli im odejść, ale ta nie wiedziała jak. Powtarzała w myślach uparcie -Idźcie w swoją stronę, ale one wciąż trwały nieruchomo jakby nie słysząc błagalnej prośby dziecka. Czuła jak magia ponownie się wokół niej gromadzi, jak nie potrafi nad nią zapanować. Bezradność zaczynała obejmować dziecko, które nie wiedziało jak sobie poradzić. Czuła zdradliwe łzy, które piekły pod powiekami gotowe stoczyć się po buzi dziecka. Na szczęście była matula, która podała jej kadzidło z poleceniem okadzenia okna oraz drzwi. Drżącymi dłońmi ujęła słoiczkę i posłusznie podpaliła jego zawartość za pomocą świecy. Podeszła szybko do drzwi by ruchem dłoni kierować unoszący się dym w stronę drzwi, a następnie podobnie uczyniła przy oknie; powoli uspokajała się. Zapach kadzidła spowalniał rozbiegane myśli, pozwolił złapać głębszy oddech, a dłonie przestały drżeć. Zjawy zaś drgnęły, jedna po drugiej dawała krok do tyłu, odwracały wzrok, zaczynały blednąć. Pojedyncze nie uciekały spojrzeniem patrząc oskarżycielsko na dziewczynkę w oknie, jakby chciały oznajmić, że jeszcze tu wrócą, tylko w jakim celu? Gdy ostatni duch zniknął z ulicy, zostawiając ją na powrót ciemną, głuchą i pogrążoną w mroku Lysandra zamknęła dokładnie okno i opuściła głowę, odłożyła słoiczek na toaletkę Cassandry i wymamrotała splatając dłonie przed sobą. - Przepraszam…
The girl...
... who lost things
Nokturn był ponurym i plugawym miejscem, utkanym z mrocznej mocy przenikającej ulice, ściany i umysły czarodziejów; tutejsze cienie kryły więcej tajemnic, niż najczarniejsze jaskinie, a zgromadzone na ulicy duchy były tego namacalnym dowodem. Ich sylwetki, twarze, ciała, zdradzały się wszystkim, były ofiarami najstraszniejszych klątw, a co najmniej kilkoro z nich - zniszczyło się samoistnie, sięgając po moce znacznie przewyższające możliwości poznawcze przeciętnego czarodzieja. Czarna magia dawała władzę, wielu jednak zapominało, że droga, by sięgnąć po tę władzę, pozostawała usłana nie tylko cierniami, ale i wieloma pułapkami, których nawet najbystrzejsze oko nie dostrzegało od razu.
- Nigdy za to nie przepraszaj - upomniała córkę, kładąc dłoń na jej ramieniu, nieprzerwanie przyglądała się wędrującym bytom, pełna złości na nie, bo straszyły Lysandrę. Sama też się bała, serce zabiło mocniej, a ciało przeszył dziwny dreszcz niepokoju, kiedy uchwyciła spojrzenie jednej ze zjaw - wpatrzonej prosto w nią samą pustymi niewidzącymi oczyma. - Ty jesteś żywa, a one nie. To daje ci większe prawo stąpać po tym świecie. Nie mają prawa się na ciebie złościć. Stań prosto, unieś brodę. - Duchy pozostawały zawieszone między bytem a niebytem, poza swoim miejscem, nie powinno ich tutaj być. Miały odejść. Zniknąć - raz na zawsze, jeśli nie całkiem, to przynajmniej z jej oczu. Kiedy w dłoni Lysandry znalazło się kadzidło, spoglądała na córkę z mieszaniną lęku i niepewności, starając się jednak przybrać na twarz maskę kogoś, kto w pełni kontroluje sytuację. Nie lubiła patrzeć na strach własnego dziecka, znała jego smak i zapach stanowczo zbyt dobrze. Obserwowała ją, kiedy otaczał ją dym przygotowanego kadzidła. Małe kłamstwo miało jej tylko pomóc, kadzidła nie uspokajaly dusz, przepędzały je. Czy zadzierała z nimi zbyt agresywnie, nie mogła tego wiedzieć, ale istniały kwestie, w których nie uznawała żadnych kompromisów - taką kwestią było dobro jej córki. Oskarżycielskie spojrzenia niosły złość, ale ich sylwetki wkrótce rozmyły się we mgle nad Londynem. - Nigdy za to nie przepraszaj - powtórzyła szeptem, powoli otaczając jej ramiona własnymi, by przeciągnąć ją ku sobie; kucnęła obok, nachylając się nad jej czołem, które musnęła ustami. - Zamknij oczy - poprosiła szeptem. - Chodźmy do łóżka - Dość już na dzisiaj wrażeń, dość strachów, zmęczenie prowadziło emocje ku skrajnościom, a one dostrzegła przecież jej szkliste spojrzenie. Poprowadziła dziewczynkę do jej pokoju. Nie myśl o tym, Lysandro. Jeszcze w drodze, nim położyła ją do łóżka, odgarniając z policzka ciemny kosmyk włosów, czuwając obok, zaczęła śpiewać kołysankę:
Stuka, puka, pufa, puf!
Za mną maszeruje duch.
Głośno sapie, hałasuje,
Jego dech na plecach czuję!
/zt x2
- Nigdy za to nie przepraszaj - upomniała córkę, kładąc dłoń na jej ramieniu, nieprzerwanie przyglądała się wędrującym bytom, pełna złości na nie, bo straszyły Lysandrę. Sama też się bała, serce zabiło mocniej, a ciało przeszył dziwny dreszcz niepokoju, kiedy uchwyciła spojrzenie jednej ze zjaw - wpatrzonej prosto w nią samą pustymi niewidzącymi oczyma. - Ty jesteś żywa, a one nie. To daje ci większe prawo stąpać po tym świecie. Nie mają prawa się na ciebie złościć. Stań prosto, unieś brodę. - Duchy pozostawały zawieszone między bytem a niebytem, poza swoim miejscem, nie powinno ich tutaj być. Miały odejść. Zniknąć - raz na zawsze, jeśli nie całkiem, to przynajmniej z jej oczu. Kiedy w dłoni Lysandry znalazło się kadzidło, spoglądała na córkę z mieszaniną lęku i niepewności, starając się jednak przybrać na twarz maskę kogoś, kto w pełni kontroluje sytuację. Nie lubiła patrzeć na strach własnego dziecka, znała jego smak i zapach stanowczo zbyt dobrze. Obserwowała ją, kiedy otaczał ją dym przygotowanego kadzidła. Małe kłamstwo miało jej tylko pomóc, kadzidła nie uspokajaly dusz, przepędzały je. Czy zadzierała z nimi zbyt agresywnie, nie mogła tego wiedzieć, ale istniały kwestie, w których nie uznawała żadnych kompromisów - taką kwestią było dobro jej córki. Oskarżycielskie spojrzenia niosły złość, ale ich sylwetki wkrótce rozmyły się we mgle nad Londynem. - Nigdy za to nie przepraszaj - powtórzyła szeptem, powoli otaczając jej ramiona własnymi, by przeciągnąć ją ku sobie; kucnęła obok, nachylając się nad jej czołem, które musnęła ustami. - Zamknij oczy - poprosiła szeptem. - Chodźmy do łóżka - Dość już na dzisiaj wrażeń, dość strachów, zmęczenie prowadziło emocje ku skrajnościom, a one dostrzegła przecież jej szkliste spojrzenie. Poprowadziła dziewczynkę do jej pokoju. Nie myśl o tym, Lysandro. Jeszcze w drodze, nim położyła ją do łóżka, odgarniając z policzka ciemny kosmyk włosów, czuwając obok, zaczęła śpiewać kołysankę:
Stuka, puka, pufa, puf!
Za mną maszeruje duch.
Głośno sapie, hałasuje,
Jego dech na plecach czuję!
/zt x2
bo ty jesteś
prządką
prządką
Sypialnia
Szybka odpowiedź