Suszarnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Suszarnia
Pomieszczenie znajdujące się tuż obok głównej sali pełniącej funkcję lazaretu, niewielkie, ciasne, to suszarnia, w której przechowywane są zioła na lecznicze maści i eliksiry. W powietrzu nieustannie unosi się tutaj ostry zapach roślin, które akurat zostały porozwieszane; od lawendy i lubczyku, przez pieprz, czosnek czy koper, po szałwię, rozmaryn, kolendrę i inne, znacznie mniej znane zioła. Łodygi suszonych roślin wiszą na upiętych pod sufitem. Światło wpuszcza do środka niewielkie, wąskie okno przyciemnione jasną zasłonką.
Pośród porozrzucanych ususzonych liści leżą dwa koce, kiedy lecznica jest przepełniona lub przyjmowani są pacjencji, którzy z innych powodów powinni zostać odizolowani od pozostałych, zwykle są - bez luksusów - kładzeni tutaj.
Pośród porozrzucanych ususzonych liści leżą dwa koce, kiedy lecznica jest przepełniona lub przyjmowani są pacjencji, którzy z innych powodów powinni zostać odizolowani od pozostałych, zwykle są - bez luksusów - kładzeni tutaj.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Wszędzie były znaki, symbole, zagadki.
Świat był jedną, wielką niewiadomą, którą lubiła poznawać. Za każdym razem odkrywała coś nowego, zdobywała informację, która była jej obca wcześniej.
Lecznica na Nokturnie była domem, placem zabaw, krainą jej własną. Przepełnioną snami dziewczynki, niepokojącymi wizjami. Schody nosiły ślady niedźwiedzich łap, szramy spowodowane przez dzioby kruków, gdy te w przedziwnym stadzie znalazły się nagle w małej przestrzeni klatki schodowej.
Nie martwiło jej to, bo zawsze mijało.
Krok pewny na schodach i dotyk palców na wgłębieniu, gdzie przysiadał mały jeż.
Przeskok nad tym, który zawsze skrzypiał, bo przecież słyszała głosy.
Nie chciała przeszkadzać, a dziecięca ciekawość nie pozwoliła przejść obojętnie.
Jeszcze parę i będzie na parterze, potem tylko skręcić w prawo i stanie na tyle blisko by móc rozpoznać kto odwiedził Matulę.
Cicho, jak mysz, zeszła nie oglądając się na ślady snów, tych pięknych i tych strasznych; tych, które były nią. Tworzyły Lysandrę, sprawiały, że była Małą Sroką.
Nie odwiedził.
Był tu od jakiegoś czasu, a ona wierzyła, że pewnego dnia otworzy oczy. Miała przecież zawsze znaleźć do niego drogę. Nie wiedząc jak, ale zawsze. Nigdy nie błądząc.
-Dziadku. - Dziecięcy głos rozbrzmiał w wejściu do suszarni, gdzie siedział wraz z Matulą. Szmaragdowymi oczami wpatrywała się intensywnie w twarz mężczyzny, przez chwilę trwała nieruchomo nim podeszła bliżej. Nim pozwoliła sobie na ujęcie jego dłoni w swoich, małych i kruchych. Na dziewczęcej twarzy pojawił się uśmiech, tak bardzo podobny do tego, który przybierała Cassandra. -Dzień dobry, dziadku! - Powtórzyła radosnym tonem niczym trel ptasi. -Jak Matula pozwoli i będziesz czuł się lepiej, pójdziemy na spacer, dobrze? - Oznajmiła, a potem spojrzała na czarownicę szukając u niej akceptacji takiego pomysłu. Nie chciała nic robić wbrew jej woli i zaleceniom. Rozumiała jak ważna jest opieka medyczna i stosowanie się do zaleceń uzdrowicieli. Patrząc na codzienną pracę Matuli nauczyła się wiele, a przecież sama nie była jeszcze uzdrowicielką, choć wiedziała, że tak się pewnego dnia stanie. Kiedy będzie już starsza, stanie u jej boku i razem roztaczać będą opiekę nad chorymi. Co do tego mała Lysandra nie miała wątpliwości. -Jak długo z nami dziadek zostanie? - Zapytała jeszcze w głosie wyrażając pragnienie, aby jak najdłużej.
Świat był jedną, wielką niewiadomą, którą lubiła poznawać. Za każdym razem odkrywała coś nowego, zdobywała informację, która była jej obca wcześniej.
Lecznica na Nokturnie była domem, placem zabaw, krainą jej własną. Przepełnioną snami dziewczynki, niepokojącymi wizjami. Schody nosiły ślady niedźwiedzich łap, szramy spowodowane przez dzioby kruków, gdy te w przedziwnym stadzie znalazły się nagle w małej przestrzeni klatki schodowej.
Nie martwiło jej to, bo zawsze mijało.
Krok pewny na schodach i dotyk palców na wgłębieniu, gdzie przysiadał mały jeż.
Przeskok nad tym, który zawsze skrzypiał, bo przecież słyszała głosy.
Nie chciała przeszkadzać, a dziecięca ciekawość nie pozwoliła przejść obojętnie.
Jeszcze parę i będzie na parterze, potem tylko skręcić w prawo i stanie na tyle blisko by móc rozpoznać kto odwiedził Matulę.
Cicho, jak mysz, zeszła nie oglądając się na ślady snów, tych pięknych i tych strasznych; tych, które były nią. Tworzyły Lysandrę, sprawiały, że była Małą Sroką.
Nie odwiedził.
Był tu od jakiegoś czasu, a ona wierzyła, że pewnego dnia otworzy oczy. Miała przecież zawsze znaleźć do niego drogę. Nie wiedząc jak, ale zawsze. Nigdy nie błądząc.
-Dziadku. - Dziecięcy głos rozbrzmiał w wejściu do suszarni, gdzie siedział wraz z Matulą. Szmaragdowymi oczami wpatrywała się intensywnie w twarz mężczyzny, przez chwilę trwała nieruchomo nim podeszła bliżej. Nim pozwoliła sobie na ujęcie jego dłoni w swoich, małych i kruchych. Na dziewczęcej twarzy pojawił się uśmiech, tak bardzo podobny do tego, który przybierała Cassandra. -Dzień dobry, dziadku! - Powtórzyła radosnym tonem niczym trel ptasi. -Jak Matula pozwoli i będziesz czuł się lepiej, pójdziemy na spacer, dobrze? - Oznajmiła, a potem spojrzała na czarownicę szukając u niej akceptacji takiego pomysłu. Nie chciała nic robić wbrew jej woli i zaleceniom. Rozumiała jak ważna jest opieka medyczna i stosowanie się do zaleceń uzdrowicieli. Patrząc na codzienną pracę Matuli nauczyła się wiele, a przecież sama nie była jeszcze uzdrowicielką, choć wiedziała, że tak się pewnego dnia stanie. Kiedy będzie już starsza, stanie u jej boku i razem roztaczać będą opiekę nad chorymi. Co do tego mała Lysandra nie miała wątpliwości. -Jak długo z nami dziadek zostanie? - Zapytała jeszcze w głosie wyrażając pragnienie, aby jak najdłużej.
The girl...
... who lost things
Nie odwróciła się, kiedy usłyszała głos córki od drzwi suszarni; poruszone usta drgnęły w łagodnym uśmiechu, gdy spoglądała na Ignotusa. Jeśli istniało cokolwiek, co mogło dodać mu sił i zmusić organizm do wysiłku, do stałej regeneracji, to co jeśli nie głos wnuczki? Wiedziała, ile Lysandra dla niego znaczyła. I ona - ona też pragnęła bliskości swojego dziadka. Niewiele rodziny znała. Niewiele jej zostało. Za to dzisiaj - odzyskała jego. Objęła ramieniem małą srokę, kiedy się do nich zbliżyła, kiwając spokojnie głową na jej propozycję.
- Na razie dziadek musi jeszcze odpocząć. Ale spytaj go pojutrze - zaproponowała, przenosząc wzrok na Ignotusa. Nie mógł się nadwyrężać, jej eliksiry potrzebowały czasu, by zacząć odpowiednio działać; rozpierzchnąć się po organizmie i wzmocnić go na tyle, by udaremnić nawrót choroby. Lecz gdy tylko minie odpowiedni czas, nie powinien pogrążać się w marazmie. - Będziesz musiała go przypilnować - zwróciła się do córki z powagą. - Dziadek będzie musiał spacerować bardzo powoli - Zdrowy spacer pozwoli mu szybciej zregenerować siły. O ile tylko nie podejmie się go zbyt wcześnie. - Chodźmy. Weź to - podała jej dwie puste fiolki po eliksirach, samej podejmując tacę z pustymi naczyniami. - Na razie damy spokój dziadkowi, dobrze? Dziadek się wyśpi - Przez ramię obejrzała się na Ignotusa, chcąc uchwycić jego spojrzenie. Słyszał przecież każde słowo. I musiał się do wszystkiego zastosować, jeśli nie dla siebie samego, to dla niej, swojej małej niedźwiedzicy. - Musimy zapewnić mu spokój. Popilnujesz, żeby nikt nie hałasował w pobliżu? - spytała, prowadząc dziewczynkę na zewnątrz izolatki, delikatnie, po cichu zamykając drzwi do pokoju zajmowanego przez Ignotusa. - Jeśli tylko odpowiednio o niego zadbamy, być może zostanie z nami dłużej, niż zwykle. Dowiemy się wkrótce. - Musiała powiadomić Ramseya, powinien wiedzieć. I samemu podjąć decyzję. Lysandra nie wiedziała jeszcze, że niebawem zamieszkają wszyscy razem, nie chciała mówić jej w ten sposób. Nie tu i teraz. Nie bez wiedzy Ramesya, to musiała być jego decyzja. - Dużo przeszedł, był bardzo ranny. Na razie zrobimy, co w naszej mocy, żeby ulżyć mu w bólu, dobrze? - Odłożywszy tacę, odebrała od niej również pozostałe naczynia - i skinęła głową na drzwi, których Lysandra miała pilnować.
/zt
- Na razie dziadek musi jeszcze odpocząć. Ale spytaj go pojutrze - zaproponowała, przenosząc wzrok na Ignotusa. Nie mógł się nadwyrężać, jej eliksiry potrzebowały czasu, by zacząć odpowiednio działać; rozpierzchnąć się po organizmie i wzmocnić go na tyle, by udaremnić nawrót choroby. Lecz gdy tylko minie odpowiedni czas, nie powinien pogrążać się w marazmie. - Będziesz musiała go przypilnować - zwróciła się do córki z powagą. - Dziadek będzie musiał spacerować bardzo powoli - Zdrowy spacer pozwoli mu szybciej zregenerować siły. O ile tylko nie podejmie się go zbyt wcześnie. - Chodźmy. Weź to - podała jej dwie puste fiolki po eliksirach, samej podejmując tacę z pustymi naczyniami. - Na razie damy spokój dziadkowi, dobrze? Dziadek się wyśpi - Przez ramię obejrzała się na Ignotusa, chcąc uchwycić jego spojrzenie. Słyszał przecież każde słowo. I musiał się do wszystkiego zastosować, jeśli nie dla siebie samego, to dla niej, swojej małej niedźwiedzicy. - Musimy zapewnić mu spokój. Popilnujesz, żeby nikt nie hałasował w pobliżu? - spytała, prowadząc dziewczynkę na zewnątrz izolatki, delikatnie, po cichu zamykając drzwi do pokoju zajmowanego przez Ignotusa. - Jeśli tylko odpowiednio o niego zadbamy, być może zostanie z nami dłużej, niż zwykle. Dowiemy się wkrótce. - Musiała powiadomić Ramseya, powinien wiedzieć. I samemu podjąć decyzję. Lysandra nie wiedziała jeszcze, że niebawem zamieszkają wszyscy razem, nie chciała mówić jej w ten sposób. Nie tu i teraz. Nie bez wiedzy Ramesya, to musiała być jego decyzja. - Dużo przeszedł, był bardzo ranny. Na razie zrobimy, co w naszej mocy, żeby ulżyć mu w bólu, dobrze? - Odłożywszy tacę, odebrała od niej również pozostałe naczynia - i skinęła głową na drzwi, których Lysandra miała pilnować.
/zt
bo ty jesteś
prządką
prządką
Suszarnia
Szybka odpowiedź