Kontuar
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kontuar
Sklep aktualnie jest zamknięty.
Wykonany z solidnego drewna, na tle całego sklepu wyjątkowo uporządkowany, zawsze gotowy do przyjęcia klientów. Poprzecierany z lekka blat nosił na sobie wiele różdżek - nie tylko nowych, sprzedawanych w sklepie, ale też uszkodzonych, znalezionych, wymagających rutynowej kontroli. To nad nim rozpętywały się burze i wichry, gdy rdzeń ścierał się z naturą potencjalnego właściciela, nad nim też działy się małe cuda po idealnych dopasowaniach. To tu trafiały różdżki znalezione, tu też wracały do swoich panów.
Wykonany z solidnego drewna, na tle całego sklepu wyjątkowo uporządkowany, zawsze gotowy do przyjęcia klientów. Poprzecierany z lekka blat nosił na sobie wiele różdżek - nie tylko nowych, sprzedawanych w sklepie, ale też uszkodzonych, znalezionych, wymagających rutynowej kontroli. To nad nim rozpętywały się burze i wichry, gdy rdzeń ścierał się z naturą potencjalnego właściciela, nad nim też działy się małe cuda po idealnych dopasowaniach. To tu trafiały różdżki znalezione, tu też wracały do swoich panów.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:37, w całości zmieniany 2 razy
- Wyobraź sobie, że gdyby wejście na jedną z najbardziej uczęszczanych magicznych ulic oznaczało śmierć to jestem w stanie uwierzyć, że jednak byśmy o tym wiedzieli i wcale nas by tu nie było. Obecnie jest tu tak samo niebezpiecznie jak na każdej innej ulicy czy domu, Lil - tłumaczę, a może brzmi to już trochę tak jak dziecięca kłótnia. Nie wiem. Pewne było, że miałem do niej mniej cierpliwości do tych jej paranoi niż zazwyczaj. Sama jednak była sobie tego winna z czego prawdopodobnie jeszcze nie do końca zdawała sobie sprawę. Dziś jednak ewidentnie dążyła do tego by się przekonać. Chciałem by miała tą przeklętą różdżkę, by mogła mieć coś czym realnie mogłaby się ochronić w razie kłopotów. Dla jej bezpieczeństwa. Tym bardziej, że miałem w niedalekiej przyszłości nie mieć dla niej tyle czasu co ostatnio. Być może za bardzo ją do tego przyzwyczaiłem.
- Może. Nie głupi pomysł - podsumowałem sucho wiedząc, że właściwie teoretycznie nic mi do tego czy zniknie z Londynu czy nie tym bardziej, że faktycznie nie byłaby to na ten moment taka zła decyzja. Może też to ułatwiłoby rzeczy. Wyprowadzki do siebie już nie komentowałem. Jak chce to przecież nie będę jej bronił. Zrobi jak uważa - już to też jej przecież mówiłem.
- Próbowałem. Nie przewiduję rozsyłania kolejnych wniosków. - ja się nie uśmiechnąłem, chociaż tez nie tak że burknąłem tak by wywołać jakieś poczucie winy czy coś - zdecydowanie nic w tym stylu. Ot tak po prostu powiedziałem coby ją trochę pohamować w tej karuzeli śmieszności. Już ten fakt, że mnie nie chce w innej roli niż przyjaciela co prawda przetrawiłem na tyle by jakoś mnie nie ruszał, lecz nie chciało mi się słuchać podobnych dowcipów (no chyba ciągle jednak to trawiłem). Byłem przyjacielem i tego zamierzałem się teraz trzymać nie pozwalając tym razem na zacieranie tej granicy. Nawet tak niewinnymi akcjami.
- No. Lou to różdżki nie ma. Poznałaś go w tym barze, nie. Więc sama wiesz. A jak inni...no nie wiem, za bardzo to się ostatnio w ten niemagiczny Londyn to nie zapuszczałem więc trudno mi powiedzieć. Wiem, że takimi chodzącymi anomaliami są też dzieciaki. Przyjaciel ma szczeniaka takiego, chyba ośmiolatek czy coś i też wokół niego dzieją się rzeczy takie, że go ciągle poi eliksirami nasennymi by chaty z dymem nie puścił. Wiadomo, że dzieciaki to przed tym jak dostaną różdżkę są trochę poza kontrola z tą magią, jednak to zupełnie inny poziom. - opowiadam trochę też myśląc nad tym wszystkim i dochodzę do wniosku, że: - chyba nie jest jednak tak tragicznie. Gdyby z każdym mugolem było coś nie tak to chyba byłaby to całkiem głośna afera. Tak myślę - wzruszyłem ramionami bo w zasadzie trudno mi cokolwiek więcej na ten temat powiedzieć. Wydawało mi się też, że Lily się trochę ogarnęła bo już byliśmy blisko tego różdżkowego sklepu, kiedy wyszło na to, że wcale tak kolorowo być nie musiało. Gdy złapała mnie za rękaw przystanąłem.
- Dobra, jak chcesz - nie chciało mi się z nią szarpać. Zwłaszcza kiedy po miesiącu nagabywania wydawało mi się, że w końcu do niej dotarło to co mówię i dziś zamkniemy temat. Mogłem być zły i byłem. Jednak jak sobie życzy. Przy pomocy drugiej ręki odczepiłem jej od swojej szaty:
- Na jeden raz - powtórzyłem prychając kpiąco - A za którym niby razem będzie w porządku? Nie mam czasu bawić się w ciąganie cię po Pokątnej i zabawy w podchody. Skoro wyposażenie cie w pieprzoną różdżkę, która być może ci się przyda, uratuje twoje lub cudze życie jest takie trudne, skoro mi zależy na tym bardziej niż tobie to może faktycznie wracaj do Rudery. Znasz drogę. - stałem i patrzyłem na nią nie kryjąc niezadowolenia (jakbym zresztą kiedykolwiek to robił). Bylem poirytowany. To co mówiłem nie było przemyślane, lecz jednak jak najbardziej prawdziwe. Jak jej się nie podobało to droga była wolna - Ja idę dalej. Ty tkwij sobie w miejscu lub się cofaj jak wolisz. W tym przypadku nie masz granic, nie? - moje zachowanie mogło przypominać żałosne tupanie nóżką poirytowanego smarkacza, lecz byłem zmęczony. Nie tylko ciągła próbą popychania jej do przodu. Miałem też swoje problemy.
- Może. Nie głupi pomysł - podsumowałem sucho wiedząc, że właściwie teoretycznie nic mi do tego czy zniknie z Londynu czy nie tym bardziej, że faktycznie nie byłaby to na ten moment taka zła decyzja. Może też to ułatwiłoby rzeczy. Wyprowadzki do siebie już nie komentowałem. Jak chce to przecież nie będę jej bronił. Zrobi jak uważa - już to też jej przecież mówiłem.
- Próbowałem. Nie przewiduję rozsyłania kolejnych wniosków. - ja się nie uśmiechnąłem, chociaż tez nie tak że burknąłem tak by wywołać jakieś poczucie winy czy coś - zdecydowanie nic w tym stylu. Ot tak po prostu powiedziałem coby ją trochę pohamować w tej karuzeli śmieszności. Już ten fakt, że mnie nie chce w innej roli niż przyjaciela co prawda przetrawiłem na tyle by jakoś mnie nie ruszał, lecz nie chciało mi się słuchać podobnych dowcipów (no chyba ciągle jednak to trawiłem). Byłem przyjacielem i tego zamierzałem się teraz trzymać nie pozwalając tym razem na zacieranie tej granicy. Nawet tak niewinnymi akcjami.
- No. Lou to różdżki nie ma. Poznałaś go w tym barze, nie. Więc sama wiesz. A jak inni...no nie wiem, za bardzo to się ostatnio w ten niemagiczny Londyn to nie zapuszczałem więc trudno mi powiedzieć. Wiem, że takimi chodzącymi anomaliami są też dzieciaki. Przyjaciel ma szczeniaka takiego, chyba ośmiolatek czy coś i też wokół niego dzieją się rzeczy takie, że go ciągle poi eliksirami nasennymi by chaty z dymem nie puścił. Wiadomo, że dzieciaki to przed tym jak dostaną różdżkę są trochę poza kontrola z tą magią, jednak to zupełnie inny poziom. - opowiadam trochę też myśląc nad tym wszystkim i dochodzę do wniosku, że: - chyba nie jest jednak tak tragicznie. Gdyby z każdym mugolem było coś nie tak to chyba byłaby to całkiem głośna afera. Tak myślę - wzruszyłem ramionami bo w zasadzie trudno mi cokolwiek więcej na ten temat powiedzieć. Wydawało mi się też, że Lily się trochę ogarnęła bo już byliśmy blisko tego różdżkowego sklepu, kiedy wyszło na to, że wcale tak kolorowo być nie musiało. Gdy złapała mnie za rękaw przystanąłem.
- Dobra, jak chcesz - nie chciało mi się z nią szarpać. Zwłaszcza kiedy po miesiącu nagabywania wydawało mi się, że w końcu do niej dotarło to co mówię i dziś zamkniemy temat. Mogłem być zły i byłem. Jednak jak sobie życzy. Przy pomocy drugiej ręki odczepiłem jej od swojej szaty:
- Na jeden raz - powtórzyłem prychając kpiąco - A za którym niby razem będzie w porządku? Nie mam czasu bawić się w ciąganie cię po Pokątnej i zabawy w podchody. Skoro wyposażenie cie w pieprzoną różdżkę, która być może ci się przyda, uratuje twoje lub cudze życie jest takie trudne, skoro mi zależy na tym bardziej niż tobie to może faktycznie wracaj do Rudery. Znasz drogę. - stałem i patrzyłem na nią nie kryjąc niezadowolenia (jakbym zresztą kiedykolwiek to robił). Bylem poirytowany. To co mówiłem nie było przemyślane, lecz jednak jak najbardziej prawdziwe. Jak jej się nie podobało to droga była wolna - Ja idę dalej. Ty tkwij sobie w miejscu lub się cofaj jak wolisz. W tym przypadku nie masz granic, nie? - moje zachowanie mogło przypominać żałosne tupanie nóżką poirytowanego smarkacza, lecz byłem zmęczony. Nie tylko ciągła próbą popychania jej do przodu. Miałem też swoje problemy.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Mnie to jakoś nie przekonuje. - odwróciła się i spojrzała w kierunku zamkniętej uliczki nad którą od czasu do czasu pojawiała się dziwna ognista łuna. Nie ufała Ministerstwu, nie ufała iż rząd magiczny na prawdę działa już dobrze. Chciała tak myśleć dla spokoju swojego umysłu, jednak było to jedno wielkie zaprzeczanie małej paranoi która w niej tkwła. W niemałym towarzystwie z resztą, nie od dziś paranoje w jej umyśle tańczą zbiorowego kankana.
Trochę chyba chciała żeby Matt jechał do tej Szkocji z nią. Widziała, że coś się zmieniło. Po ich rozmowie, nie pierwszej z resztą na temat ich nie mogło być inaczej. Matt chciał już, chciał jej za kogoś więcej niż przyjaciółkę, tylko że ona nie potrafiła zakochać się z marszu, zmienić całkowicie nastawienia do drugiej osoby w ciągu chwili, choćby bardzo chciała. Zabawne było to, że kiedy ona zaczęła myśleć, że to może mieć sens, on zaczął się odsuwać. Choć nie mogła mieć mu tego za złe.
- Są wnioski które potrzebują czasu. - palnęła nim zdążyła ugryźć się w język, bo czuła, że wcale nie powinna tyle paplać. Tm bardziej, że się zbliżali, ziemia znów drgnęła, a do niej do reszty dotarła panika włącznie z jasną myślą. Ona nie należy do tego świata, ten świat jej nie chce, a ona go nie potrzebuje.
Kiedy Matt wyszarpnął rękę, poczuła się jak cholerny dzieciak. Był inny, kompletnie inny. Nie wiedziała, co się dzieje, czy to uczucia, czy dzieje się coś więcej, Matt nigdy nie zachowywał się w ten sposób kiedy znów zaczynała panikować.
Choć ostatecznie mógł być tym już zmęczony.
- To się nie baw. Nie chciałam tu iść. Nie chcę tej różdżki, nigdy jej nie chciałam. - złapała się w ramionach, ona nie chciała tutaj iść, mogli rozmawiać o tym setki razy, nie chciała różdżki, nie chciała magii. - Zabawne. O tobie możnaby powiedzieć coś podobnego.
Dodała cicho zła o te słowa, choć ostatecznie mogłyby odnosić się także i do niego. Ile lat nie powiedział nic, nie zrobił nic, by ostatecznie oczekiwać od niej bardzo dużo w ciągu zaledwie chwili, a następnie po prostu się wycofać? I zacząć zachowywać jak całkowicie inna osoba. - Idź. Nie trać czasu.
Nie chciała wracać sama, nie chciała zostawać tu sama, miała ochotę uciekać byle gdzie, jednak kiedy tak ewidentnie miał już dość, nie mogła go zatrzymywać. Ostatecznie doskonale wiedziała, że jest problemem i same z nią problemy, nie od dziś, nie od miesiąca. Nigdy nie oczekiwała więcej opieki czy uwagi niż druga osoba chciała jej dać.
Trochę chyba chciała żeby Matt jechał do tej Szkocji z nią. Widziała, że coś się zmieniło. Po ich rozmowie, nie pierwszej z resztą na temat ich nie mogło być inaczej. Matt chciał już, chciał jej za kogoś więcej niż przyjaciółkę, tylko że ona nie potrafiła zakochać się z marszu, zmienić całkowicie nastawienia do drugiej osoby w ciągu chwili, choćby bardzo chciała. Zabawne było to, że kiedy ona zaczęła myśleć, że to może mieć sens, on zaczął się odsuwać. Choć nie mogła mieć mu tego za złe.
- Są wnioski które potrzebują czasu. - palnęła nim zdążyła ugryźć się w język, bo czuła, że wcale nie powinna tyle paplać. Tm bardziej, że się zbliżali, ziemia znów drgnęła, a do niej do reszty dotarła panika włącznie z jasną myślą. Ona nie należy do tego świata, ten świat jej nie chce, a ona go nie potrzebuje.
Kiedy Matt wyszarpnął rękę, poczuła się jak cholerny dzieciak. Był inny, kompletnie inny. Nie wiedziała, co się dzieje, czy to uczucia, czy dzieje się coś więcej, Matt nigdy nie zachowywał się w ten sposób kiedy znów zaczynała panikować.
Choć ostatecznie mógł być tym już zmęczony.
- To się nie baw. Nie chciałam tu iść. Nie chcę tej różdżki, nigdy jej nie chciałam. - złapała się w ramionach, ona nie chciała tutaj iść, mogli rozmawiać o tym setki razy, nie chciała różdżki, nie chciała magii. - Zabawne. O tobie możnaby powiedzieć coś podobnego.
Dodała cicho zła o te słowa, choć ostatecznie mogłyby odnosić się także i do niego. Ile lat nie powiedział nic, nie zrobił nic, by ostatecznie oczekiwać od niej bardzo dużo w ciągu zaledwie chwili, a następnie po prostu się wycofać? I zacząć zachowywać jak całkowicie inna osoba. - Idź. Nie trać czasu.
Nie chciała wracać sama, nie chciała zostawać tu sama, miała ochotę uciekać byle gdzie, jednak kiedy tak ewidentnie miał już dość, nie mogła go zatrzymywać. Ostatecznie doskonale wiedziała, że jest problemem i same z nią problemy, nie od dziś, nie od miesiąca. Nigdy nie oczekiwała więcej opieki czy uwagi niż druga osoba chciała jej dać.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Problem w tym, że właściwe nie było nic co by ją przekonało. I tak za jakiś sukces uznałem to, że była tu teraz poza domem i jednak bez większych faz pozwalała się prowadzić do Olivanderów. Ciągle nie byłem pewien co do tego, jak mi się to w ogóle udało. Uznałem, że to kwestia mojego uporu z którego byłem w tym momencie nawet całkiem dumny. Jakoś tak więc wchodziłem w konfrontację z co jakiś czas pojawiającymi się w jej głowie wątpliwościami. Nie było to dla mnie nic nowego chociaż drażniło mnie to gadanie z chwili na chwilę coraz bardziej niż powinno. Chyba to kwestia tego, że sukces powoli przeistaczał się w porażkę chociaż nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę.
- No jak tam lubisz - Wzruszyłem barkami. Jakby jakkolwiek to co mówiła miało dla mnie w tym momencie znaczenie. Nie wierzyłem i nie zamierzałem żyć na oparach może kiedyś. No ale hej! Przecież nie będę jej bronił dochodzenia sobie do wniosków jeśli lubi. Mnie to już powiewało i dyndało. Krzty entuzjazmu we mnie to nie wzbudziło. Właściwie nie wiem czy cokolwiek w tym momencie mogliby go ze mnie wykrzesać - wszystko zaczęło się jakoś pierdzielić w oczach. Już nigdzie nie szliśmy tylko staliśmy jak idioci i warczeliśmy na siebie. Ja właściwie miałem złapać się za głowę i wyrwać sobie z niej włosy bo nie miałem pojęcia co dalej. Chciałem ją zaciągnąć do tego Olivandera i wcisnąć jej ten pieprzony magiczny patyk. Choć mówię by wracała i że mam dość - wcale nie zamierzałem odpuszczać.
- No to co tu jeszcze robisz. Nikt ci nie broni wyrzec się magii i paść sobie kozy w tej Szkocji czy co tam jak przykładny mugol. Marudzisz tylko na magiczny świat, a ciągle w nim tkwisz. Czy ty normalna jesteś?! - Nie wiem, chyba gubiłem wątek ale już po prostu nie umiałem inaczej. Eh. - Co podobnego? Co podobnego? Że niby robię pod siebie bo trochę buja chodnikiem? Albo, że trzymanie magicznego kijka w kieszeni którego przecież wcale nie każe ci używać przyprawia mnie o palpitacje serca. No Lil, błagam cie - skrzywiłem się wiedząc, że odbijała tą piłkę w bardziej czuły punkt, lecz to kompletnie zignorowałem, nie pozwalając jej na to by tor rozmowy zszedł z niej na inny temat niż ten dotyczący jej.
Japierdzielęniechtogoblinichujstrzeliogra
Na moim czole pojawiły się bruzdy gniewu.
- Cholera, Lil. Nie każę ci jej używać, tego kawałka magicznej drzazgi, po prostu mniej go przy sobie. Nic nie tracisz. Przecież ręki ci nie urwie. Rozumiesz? Możesz mi choć raz po prostu pójść na rękę i coś ułatwić? Czy muszę robić z siebie zwierze i ciągnąć cie za nogę do tego sklepu? - nie chciałem dopinać swego w taki sposób, lecz nie zamierzałem iść jej na rękę. Nie kiedy wiedziałem, że mimo wszystko mając różdżkę będzie bezpieczniejsza.
- No jak tam lubisz - Wzruszyłem barkami. Jakby jakkolwiek to co mówiła miało dla mnie w tym momencie znaczenie. Nie wierzyłem i nie zamierzałem żyć na oparach może kiedyś. No ale hej! Przecież nie będę jej bronił dochodzenia sobie do wniosków jeśli lubi. Mnie to już powiewało i dyndało. Krzty entuzjazmu we mnie to nie wzbudziło. Właściwie nie wiem czy cokolwiek w tym momencie mogliby go ze mnie wykrzesać - wszystko zaczęło się jakoś pierdzielić w oczach. Już nigdzie nie szliśmy tylko staliśmy jak idioci i warczeliśmy na siebie. Ja właściwie miałem złapać się za głowę i wyrwać sobie z niej włosy bo nie miałem pojęcia co dalej. Chciałem ją zaciągnąć do tego Olivandera i wcisnąć jej ten pieprzony magiczny patyk. Choć mówię by wracała i że mam dość - wcale nie zamierzałem odpuszczać.
- No to co tu jeszcze robisz. Nikt ci nie broni wyrzec się magii i paść sobie kozy w tej Szkocji czy co tam jak przykładny mugol. Marudzisz tylko na magiczny świat, a ciągle w nim tkwisz. Czy ty normalna jesteś?! - Nie wiem, chyba gubiłem wątek ale już po prostu nie umiałem inaczej. Eh. - Co podobnego? Co podobnego? Że niby robię pod siebie bo trochę buja chodnikiem? Albo, że trzymanie magicznego kijka w kieszeni którego przecież wcale nie każe ci używać przyprawia mnie o palpitacje serca. No Lil, błagam cie - skrzywiłem się wiedząc, że odbijała tą piłkę w bardziej czuły punkt, lecz to kompletnie zignorowałem, nie pozwalając jej na to by tor rozmowy zszedł z niej na inny temat niż ten dotyczący jej.
Japierdzielęniechtogoblinichujstrzeliogra
Na moim czole pojawiły się bruzdy gniewu.
- Cholera, Lil. Nie każę ci jej używać, tego kawałka magicznej drzazgi, po prostu mniej go przy sobie. Nic nie tracisz. Przecież ręki ci nie urwie. Rozumiesz? Możesz mi choć raz po prostu pójść na rękę i coś ułatwić? Czy muszę robić z siebie zwierze i ciągnąć cie za nogę do tego sklepu? - nie chciałem dopinać swego w taki sposób, lecz nie zamierzałem iść jej na rękę. Nie kiedy wiedziałem, że mimo wszystko mając różdżkę będzie bezpieczniejsza.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Kiedy skorzystałam z różdżki żeby się bronić? Pamiętasz chociaż raz? - to była prawda, żałosna prawda tak słaba i beznadziejna jak cała ona. - Nie potrafię.
Nie panowała nad tym, choć wiele by dała żeby nie być takim tchórzem. Była nieporadna jak dziecko. Potrzebowała kogoś, pomocy, tylko właśnie zaczęła doprowadzać do szału osobę która do tej pory należała do tych najbardziej wytrwałych.
Na kolejną wypowiedź już nic nie odpowiedziała. Matt miał rację. Po całości. Powinna wyjechać do Szkocji, pomagać ojcu w warsztacie, skoro boi się magii, skoro nie czuje się częścią tego świata, nie powinna szukać innego życia skoro nawet nie ma odwagi korzystać z jego podstaw. Kochała góry, lubiła warsztat. Ot, jeszcze jedna ucieczka?
Trzymając się tego świata robi tylko problemy, nie tylko sobie, w sumie to głównie innym. Ostatnio z resztą wszystko krąży wokół niej. Czy czuje się dobrze, czy się pozbierała, czy znajdzie pracę, czy da sobie radę. Ile można?
- Przepraszam.
Najchętniej wróciłaby teraz do Rudery, zahaczając tylko o mugolski dworzec ale Matt przecież i tak nie odpuści. Nie było sensu po raz kolejny mówić o tym, że nigdy nie powinna być czarownicą.
Tylko tak na prawdę to tutaj były rzeczy od których nie chciała uciekać. Nie rzeczy - ludzie.
- Przepraszam. Masz rację. Wiem. - tego się pewnie nie spodziewał. Lekcja rozmawiania numer jeden, może w końcu do niej dorosła? Jak nie to najwyżej zaraz znowu zaczną się na siebie drzeć na środku ulicy. Nic straconego.
- Zdziwię cię ale nie robię tego celowo. - cofnęła się lekko w stronę sklepu. Nie dlatego że tak bardzo chciała tam iść, ale nie chciała się zbliżać do zamkniętej części ulicy.
Tylko co jeszcze ma powiedzieć? Że nie chce magii po raz kolejny i znowu usłyszeć tę samą odpowiedź? Że nie chce być problemem? Tu gadanie raczej wiele nie robi.
- Po prostu ja tam spanikuję jak cokolwiek będzie nie tak. Nie panuję nad tym, okej? Wiele bym dała żeby było inaczek ale nie jest. Ale różdżka nie sprawi że będę bardziej bezpieczna.
Mruknęła, zerkając w stronę sklepu.
- wiem, że masz dość, ale to niczego nie da. Ja dam sobie jakoś radę, nie jestem dzieckiem. Ale różdżki nie potrzebuję.
Nie panowała nad tym, choć wiele by dała żeby nie być takim tchórzem. Była nieporadna jak dziecko. Potrzebowała kogoś, pomocy, tylko właśnie zaczęła doprowadzać do szału osobę która do tej pory należała do tych najbardziej wytrwałych.
Na kolejną wypowiedź już nic nie odpowiedziała. Matt miał rację. Po całości. Powinna wyjechać do Szkocji, pomagać ojcu w warsztacie, skoro boi się magii, skoro nie czuje się częścią tego świata, nie powinna szukać innego życia skoro nawet nie ma odwagi korzystać z jego podstaw. Kochała góry, lubiła warsztat. Ot, jeszcze jedna ucieczka?
Trzymając się tego świata robi tylko problemy, nie tylko sobie, w sumie to głównie innym. Ostatnio z resztą wszystko krąży wokół niej. Czy czuje się dobrze, czy się pozbierała, czy znajdzie pracę, czy da sobie radę. Ile można?
- Przepraszam.
Najchętniej wróciłaby teraz do Rudery, zahaczając tylko o mugolski dworzec ale Matt przecież i tak nie odpuści. Nie było sensu po raz kolejny mówić o tym, że nigdy nie powinna być czarownicą.
Tylko tak na prawdę to tutaj były rzeczy od których nie chciała uciekać. Nie rzeczy - ludzie.
- Przepraszam. Masz rację. Wiem. - tego się pewnie nie spodziewał. Lekcja rozmawiania numer jeden, może w końcu do niej dorosła? Jak nie to najwyżej zaraz znowu zaczną się na siebie drzeć na środku ulicy. Nic straconego.
- Zdziwię cię ale nie robię tego celowo. - cofnęła się lekko w stronę sklepu. Nie dlatego że tak bardzo chciała tam iść, ale nie chciała się zbliżać do zamkniętej części ulicy.
Tylko co jeszcze ma powiedzieć? Że nie chce magii po raz kolejny i znowu usłyszeć tę samą odpowiedź? Że nie chce być problemem? Tu gadanie raczej wiele nie robi.
- Po prostu ja tam spanikuję jak cokolwiek będzie nie tak. Nie panuję nad tym, okej? Wiele bym dała żeby było inaczek ale nie jest. Ale różdżka nie sprawi że będę bardziej bezpieczna.
Mruknęła, zerkając w stronę sklepu.
- wiem, że masz dość, ale to niczego nie da. Ja dam sobie jakoś radę, nie jestem dzieckiem. Ale różdżki nie potrzebuję.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- To może czas coś zmienić - nie widziałem innej możliwości jeżeli faktycznie miała wrócić na swoje, sama. Zbyt wiele dziwnych rzeczy si działo. Co jak będzie chciała pójść po bułki, a mugolski piekarz beknie jej w twarz kula ognia? Albo znów ktoś podłoży gdzieś pożogę. Tym razem nie na Nokturnie, a na pomiędzy kamienicami? Cokolwiek miałoby się stać z różdżką miała zdecydowanie większe możliwości niż bez niej. Nie potrafiłem jej do tego przekonać, a ona też mi tego nie ułatwiała. Moje zmęczone nerwy i jej nasilająca się paranoja nie mogły polepszyć sytuacji. Koniec końców po chwili oboje się ze sobą ścieraliśmy. Jutro, może pojutrze dopiero miałem zrozumieć jakie to było żałosne i bezsensowne ale teraz to zażarcie walczyłem o swoje nie mając zamiaru się uginać. Już miałem się szykować do odpowiedzi, gdy niespodziewanie z jej strony padło głupie przepraszam. Zbaraniałem. Zmrużyłem ślepia nie do koca będąc pewny czy dobrze usłyszałem. Za drugim razem się zmieszałem. Nie dość że przepraszała to jeszcze przyznawała mi racje. Kiedy ktoś ostatnio przyznał mi w czymkolwiek rację? Nie pamiętam i chyba dlatego poczułem się jakbym zrobił coś nie tak, coś złego.
- Ej ale bez rozklejania tylko - zasugerowałem ostrożnie. Już nie byłem zły tylko zaniepokojony tym, że to wszystko brzmiało jak zbliżanie się do finału jakiejś opery mydlanej.
- Dlatego idziesz tam ze mną. Jak ci odwali to przypilnuję byś nie wydrapała żadnemu pracownikowi ślepi i nie grzmotnęła w szybę w drzwiach przy próbie ucieczki - zauważyłem dyplomatycznie dostrzegając szansę w tej rozmowie na dojście do jakiegoś porozumienia. Westchnąłem czując jak mnie ściska od wewnątrz od powiedzenia na głos tego co zamierzałem powiedzieć - To nie o to chodzi, Lil. To ja potrzebuję byś ją miała. Chcesz na swoje, chcesz wrócić do swojej normalności tylko że trochę wszystko dookoła stało się trochę powalone. Jesteś jednak czarownicą. Faktycznie na co dzień nigdy nie używałaś magii do obrony. Umiesz jednak, jesteś czarownicą więc pozwól mi wierzyć, że jak będzie potrzeba to dasz radę. To cie przecież nic nie będzie kosztowało - tyle tylko co noszenie tej różdżki przy sobie. Chociażby po prostu na zaś. To nie brzmi chyba tak tragicznie strasznie, co...?
- Ej ale bez rozklejania tylko - zasugerowałem ostrożnie. Już nie byłem zły tylko zaniepokojony tym, że to wszystko brzmiało jak zbliżanie się do finału jakiejś opery mydlanej.
- Dlatego idziesz tam ze mną. Jak ci odwali to przypilnuję byś nie wydrapała żadnemu pracownikowi ślepi i nie grzmotnęła w szybę w drzwiach przy próbie ucieczki - zauważyłem dyplomatycznie dostrzegając szansę w tej rozmowie na dojście do jakiegoś porozumienia. Westchnąłem czując jak mnie ściska od wewnątrz od powiedzenia na głos tego co zamierzałem powiedzieć - To nie o to chodzi, Lil. To ja potrzebuję byś ją miała. Chcesz na swoje, chcesz wrócić do swojej normalności tylko że trochę wszystko dookoła stało się trochę powalone. Jesteś jednak czarownicą. Faktycznie na co dzień nigdy nie używałaś magii do obrony. Umiesz jednak, jesteś czarownicą więc pozwól mi wierzyć, że jak będzie potrzeba to dasz radę. To cie przecież nic nie będzie kosztowało - tyle tylko co noszenie tej różdżki przy sobie. Chociażby po prostu na zaś. To nie brzmi chyba tak tragicznie strasznie, co...?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Różdżka to dowód na to kim jestem. - nie lepiej udawać że zgubiła? Policji antymugolskiej już nie , nie powinna się tym martwić ale nie byłaby sobą bez paranoi. Przygryzła wargę w nerwowym odruchu.
- No dobra. - burknęła w końcu. Niech się o nią nie martwi. Może jakoś się uda. A jak ona spanikuje to najwyżej jej Matt odpuści.
Odetchnęła ciężko ale jakoś wcale nie ruszyła. Jedyne czego była w tej chwili pewna to że pracy będzie szukała daleko od Pokątnej.
Kiedy znowu poczuła drżenie pod stopami, już poważnie była bliska płaczu, więc dała się wreszcie zaciągnąć do różdżkarni. Nie znała młodzika który tam pracował, na pewno był kilka lat od nich młodszy. Całkiem śmieszny i chyba znał Matta, ale nie dopytywała, starając się nie myśleć o tym, że a i owszem wierzy w to, że różdżka mogłaby jej wybuchnąć w ręce, w końcu magia szaleje, prawda?
Więc to wcale nie takie nielogiczne ani nierealne.
W końcu jednak kazano jej złapać jasną, prostą różdżkę z delikatnymi żłobieniami na końcu.
Kiedy wykonując ruch wywołała niemałą zawieruchę, schowała się pod stolik, wodząc jednak że to tylko niedopasowana różdżka, zgodziła się spróbować z następną, o lekko zaoblonej rękojeści.
Drugi traf okazał się szczęśliwy - wygląda na to że znowu miała mieć swoją własną różdżkę.
Po opuszczeniu sklepu, schowała ją w torebce.
- Kto by pomyślał, że uprzesz się bardziej niż ja. - nie czuła się z nią swobodnie. Mało prawdopodobne żeby miała nagle zacząć więcej oczarować jednak Matt o dziwo mówił całkiem rozsądnie. Powinna ją mieć, chociażby dla samego faktu, szansy. Nawet jeśli w jej głowie wcale niw brzmiało to tak dobrze i magiczny badyl sprawił że czuła się niezbyt swobodnie.
- Naciągnę cię jeszcze na wino? - chciała się upić. I Mattowi też się przyda. Najwyżej znowu będzie się z niej potem śmiał, trudno.
Nie pierwszy raz i nie ostatni zapewne, jej głowa raczej nie stanie się twarda.
- No dobra. - burknęła w końcu. Niech się o nią nie martwi. Może jakoś się uda. A jak ona spanikuje to najwyżej jej Matt odpuści.
Odetchnęła ciężko ale jakoś wcale nie ruszyła. Jedyne czego była w tej chwili pewna to że pracy będzie szukała daleko od Pokątnej.
Kiedy znowu poczuła drżenie pod stopami, już poważnie była bliska płaczu, więc dała się wreszcie zaciągnąć do różdżkarni. Nie znała młodzika który tam pracował, na pewno był kilka lat od nich młodszy. Całkiem śmieszny i chyba znał Matta, ale nie dopytywała, starając się nie myśleć o tym, że a i owszem wierzy w to, że różdżka mogłaby jej wybuchnąć w ręce, w końcu magia szaleje, prawda?
Więc to wcale nie takie nielogiczne ani nierealne.
W końcu jednak kazano jej złapać jasną, prostą różdżkę z delikatnymi żłobieniami na końcu.
Kiedy wykonując ruch wywołała niemałą zawieruchę, schowała się pod stolik, wodząc jednak że to tylko niedopasowana różdżka, zgodziła się spróbować z następną, o lekko zaoblonej rękojeści.
Drugi traf okazał się szczęśliwy - wygląda na to że znowu miała mieć swoją własną różdżkę.
Po opuszczeniu sklepu, schowała ją w torebce.
- Kto by pomyślał, że uprzesz się bardziej niż ja. - nie czuła się z nią swobodnie. Mało prawdopodobne żeby miała nagle zacząć więcej oczarować jednak Matt o dziwo mówił całkiem rozsądnie. Powinna ją mieć, chociażby dla samego faktu, szansy. Nawet jeśli w jej głowie wcale niw brzmiało to tak dobrze i magiczny badyl sprawił że czuła się niezbyt swobodnie.
- Naciągnę cię jeszcze na wino? - chciała się upić. I Mattowi też się przyda. Najwyżej znowu będzie się z niej potem śmiał, trudno.
Nie pierwszy raz i nie ostatni zapewne, jej głowa raczej nie stanie się twarda.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Przez tyle lat bardziej niż ktokolwiek inny zdawałem sobie sprawę z tego, że nie robiła tego specjalnie. Jej samej łatwiej by się żyło gdyby nie te samonakręcanie się z byle pierdoły. Wiedziałem to, lecz było łatwo mi tak po prostu to dźwignąć. Między nami się trochę pozmieniało. Co prawda czas upłynęło od tego momentu już trochę to jednak dzielenie jednego dachu, pokoju wcale nie pomagało w rozładowaniu wciąż narastającego napięcia. Do tego wilkołactwo i cała rzesza pomniejszych problemów. Byłem po prostu zmęczony. Prawdopodobnie nie mogło się to skończyć inaczej niż kłótnia, która tak szybko jak nabierała rozpędu tak teraz momentalnie się zatrzymała. Za jej sprawą, bo raczej nie był bym w stanie tak po prostu przepraszać i przyznawać się do błędu. To było tak nagłe, że poczułem się tak jakby to nie było odpowiednie. Może to przez to, że zwyczajnie nie byłem przyzwyczajony do takiego obrotu sprawy. Ze złości przestąpiłem, na zmieszanie. Wciąż chciałem jej o jakoś wyłożyć. To dlaczego jednak ma ze mną iść po tą różdżkę. Nie zamierzałem odpuszczać i ostatecznie dopiąłem swego. Co prawda nie obyło się bez jakiejś krzywej akcji. Takim przykładowo chowaniem się pod stołem. Udało mi się jednak zachować pokerową twarz, że niby to nic niezwykłego. Cieszyłem się przy tym w duchu że nie musiałem wykazywać się refleksem - bałem się trochę, że w razie jakby się czegoś wystraszyła to by wystrzeliła jak z procy przez drzwi. Głupio byłoby ją potem szukać po całej Pokątnej. Gdy się uspokoiła udało się wybrać drugą i całe szczęście również ostateczną różdżkę. Jak się okazało była taka sama jak poprzednia. Opłaciłem ją i podarowałem ją właścicielce.
- Żeby to na jedno - wyszczerzyłem się gdy padła propozycja. Właściwie cieszyłem się że przetrwałem jakoś ten dzień choć nie było łatwo. Mimo wszystko udało się.
|zt x2
- Żeby to na jedno - wyszczerzyłem się gdy padła propozycja. Właściwie cieszyłem się że przetrwałem jakoś ten dzień choć nie było łatwo. Mimo wszystko udało się.
|zt x2
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
xx.07?
Craig doskonale wiedział, że to wcale nie był bezpieczny pomysł. Że wiele ryzykował, decydując się na opuszczenie bezpiecznych murów Durham i wybranie się na jedną z najtłoczniejszych ulic czarodziejskiego Londynu. I to jeszcze wtedy, kiedy sytuacja na zewnątrz była tak napięta. Ale on musiał. A jednak młodszy z braci Burke zdawał się być zupełnie głuchy na argumenty Craiga. Raz za razem powtarzał te same powody, które miały odwieźć starszego Burke'a od realizacji jego planu. To już było po prostu nudne.
Bo Craig potrzebował różdżki.
Pozbawiony swojej własnej, starej dobrej przyjaciółki, odebranej mu siłą tamtego pamiętnego wieczora, ponad dwa miesiące temu, lord Burke cierpiał. Był niemal bezbronny, niezdolny do wykrzesania z siebie choć odrobiny magii, pozbawiony możliwości korzystania ze swojego dziedzictwa krwi, z dziedzictwa wszystkich czarodziejów. Jego młodszy brat nie mógł tego zrozumieć, nie potrafił. Przecież wciąż miał swoją różdżkę. Wciąż mógł naginać rzeczywistość wedle własnej woli. Odwiedziny u Ollivandera były więc koniecznością. Na szczęście Craig nie musiał ryzykować samotnej wycieczki na Pokątną. Jak zawsze mógł liczyć na rodzinę. Na kuzynów, na swojego brata. To właśnie młodszy z Burke'ów, widząc, że nie da rady odwieźć Craiga od swojego pomysłu, zaoferował się z pomocą. Zaproponował wspólną wyprawę. I upewnił się, kiedy w sklepie będzie można trafić na właściwego sprzedawcę.
Och, Craig doskonale go pamiętał. Młodego Ollivandera, który jakiś czas temu przyjął go w rodowej posiadłości i nawoskował jego starą różdżkę. Ze szczylem cała wizyta powinna pójść zdecydowanie szybciej, bo przecież dzieciaka dużo prościej jest przestraszyć - i jednocześnie odwieść od pomysłu zadawania niepotrzebnych pytań.
Oto więc zjawili się na Pokątnej - wieczorową porą, gdy sprzedawcy powoli szykowali się już do zamknięcia swoich lokali. Dwie ubrane na ciemno postaci, niewyróżniające się niczym, wędrujące po, już raczej pustej ulicy. Jako jedyny swoją uwagę zwrócił na nich podstarzały czarodziej, który, sądząc po wyglądzie, zdecydowanie za często lubił zaglądać do butelki. Zaraz z resztą wrócił do tępego wpatrywania się w cegły tworzące ścianę najbliższego budynku, gdyż dwaj bracia Burke znikli mu z oczu, wstępując do wnętrza sklepu Ollivanderów.
- Dobry wieczór. - to głos młodszego z lordów przeciął powietrze.
Craig doskonale wiedział, że to wcale nie był bezpieczny pomysł. Że wiele ryzykował, decydując się na opuszczenie bezpiecznych murów Durham i wybranie się na jedną z najtłoczniejszych ulic czarodziejskiego Londynu. I to jeszcze wtedy, kiedy sytuacja na zewnątrz była tak napięta. Ale on musiał. A jednak młodszy z braci Burke zdawał się być zupełnie głuchy na argumenty Craiga. Raz za razem powtarzał te same powody, które miały odwieźć starszego Burke'a od realizacji jego planu. To już było po prostu nudne.
Bo Craig potrzebował różdżki.
Pozbawiony swojej własnej, starej dobrej przyjaciółki, odebranej mu siłą tamtego pamiętnego wieczora, ponad dwa miesiące temu, lord Burke cierpiał. Był niemal bezbronny, niezdolny do wykrzesania z siebie choć odrobiny magii, pozbawiony możliwości korzystania ze swojego dziedzictwa krwi, z dziedzictwa wszystkich czarodziejów. Jego młodszy brat nie mógł tego zrozumieć, nie potrafił. Przecież wciąż miał swoją różdżkę. Wciąż mógł naginać rzeczywistość wedle własnej woli. Odwiedziny u Ollivandera były więc koniecznością. Na szczęście Craig nie musiał ryzykować samotnej wycieczki na Pokątną. Jak zawsze mógł liczyć na rodzinę. Na kuzynów, na swojego brata. To właśnie młodszy z Burke'ów, widząc, że nie da rady odwieźć Craiga od swojego pomysłu, zaoferował się z pomocą. Zaproponował wspólną wyprawę. I upewnił się, kiedy w sklepie będzie można trafić na właściwego sprzedawcę.
Och, Craig doskonale go pamiętał. Młodego Ollivandera, który jakiś czas temu przyjął go w rodowej posiadłości i nawoskował jego starą różdżkę. Ze szczylem cała wizyta powinna pójść zdecydowanie szybciej, bo przecież dzieciaka dużo prościej jest przestraszyć - i jednocześnie odwieść od pomysłu zadawania niepotrzebnych pytań.
Oto więc zjawili się na Pokątnej - wieczorową porą, gdy sprzedawcy powoli szykowali się już do zamknięcia swoich lokali. Dwie ubrane na ciemno postaci, niewyróżniające się niczym, wędrujące po, już raczej pustej ulicy. Jako jedyny swoją uwagę zwrócił na nich podstarzały czarodziej, który, sądząc po wyglądzie, zdecydowanie za często lubił zaglądać do butelki. Zaraz z resztą wrócił do tępego wpatrywania się w cegły tworzące ścianę najbliższego budynku, gdyż dwaj bracia Burke znikli mu z oczu, wstępując do wnętrza sklepu Ollivanderów.
- Dobry wieczór. - to głos młodszego z lordów przeciął powietrze.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
23?
Właściwie powinien był już zamknąć, ale wcale nie spieszyło mu się do Lancaster, bo zwyczajnie obawiał się, że gdzieś zza winkla wyskoczy nań kolejna szlachcianka, zaproszona do rodzinnej posiadłości przez samą panią Ollivander. Paranoi już od tego dostawał, szczególnie, że każdy kolejny wybór okazywał się coraz gorszy, a wybrane przezeń damy, coraz mniej odpowiednie. Więc został, wyjątkowo powoli zamiatając podłogę, w czasie kiedy wuj Garric zerkał z niecierpliwością na zegarek.
- Och, wuju! Nie patrz tak na mnie i idź już, ja tu skończę, zamknę, poradzę sobie! - pokiwał głową, po raz trzeci omiatając każdy kąt - dawno nie było tu tak czystko. I choć z początku wuj nie był przekonany, to ostatecznie faktycznie zostawił swojego giermka na posterunku, a sam opuścił Różdżkarnię.
W momencie, w którym dzwonek obwieścił pojawienie się kolejnych klientów, Titus zaglądał pod ladę, segregując znajdujące się tam rzeczy.
- Przepraszam, ale już za... - zaczął, unosząc spojrzenie na mężczyzn i zamilkł, mierząc ich od stóp do głów - Och... Lordzie Burke. - skinął głową ku młodszemu - Lordzie Burke. - i starszemu, po czym wsparł dłonie na kontuarze i zerknął wymownie na zegarek - W czym mogę pomóc? - zapytał, bo nie wypadało wypraszać lordów. Nie sądził także by panowie zechcieli wrócić jutro, o bardziej rozsądnej godzinie, a nie takiej, że już powinni pocałować klamkę... Doprawdy, bezczelność! Młodszego właściwie nawet nie znał osobiście, starszego pamiętał bardzo dobrze - gościł niedawno w zamku Lancaster, osobiście zajął się jego różdżką (piękną, ale kryjącą w sobie wiele złej magii) i wdał z nim w krótką pogawędkę. Posłał więc Craigowi delikatny uśmiech, bo nawet sobie nie zdawał sprawy z tego, że ma przed sobą byłego więźnia - takie plotki nie rozchodziły się nawet wśród arystokracji, bo nie było się czym chwalić, a i nie był na tyle zaznajomiony ze światem polityki, by słyszeć chociażby jakieś pomówienia. Ufał więc, że całe to spotkanie pójdzie sprawnie, albo dogadają się co do bardziej dogodnego terminu.
Właściwie powinien był już zamknąć, ale wcale nie spieszyło mu się do Lancaster, bo zwyczajnie obawiał się, że gdzieś zza winkla wyskoczy nań kolejna szlachcianka, zaproszona do rodzinnej posiadłości przez samą panią Ollivander. Paranoi już od tego dostawał, szczególnie, że każdy kolejny wybór okazywał się coraz gorszy, a wybrane przezeń damy, coraz mniej odpowiednie. Więc został, wyjątkowo powoli zamiatając podłogę, w czasie kiedy wuj Garric zerkał z niecierpliwością na zegarek.
- Och, wuju! Nie patrz tak na mnie i idź już, ja tu skończę, zamknę, poradzę sobie! - pokiwał głową, po raz trzeci omiatając każdy kąt - dawno nie było tu tak czystko. I choć z początku wuj nie był przekonany, to ostatecznie faktycznie zostawił swojego giermka na posterunku, a sam opuścił Różdżkarnię.
W momencie, w którym dzwonek obwieścił pojawienie się kolejnych klientów, Titus zaglądał pod ladę, segregując znajdujące się tam rzeczy.
- Przepraszam, ale już za... - zaczął, unosząc spojrzenie na mężczyzn i zamilkł, mierząc ich od stóp do głów - Och... Lordzie Burke. - skinął głową ku młodszemu - Lordzie Burke. - i starszemu, po czym wsparł dłonie na kontuarze i zerknął wymownie na zegarek - W czym mogę pomóc? - zapytał, bo nie wypadało wypraszać lordów. Nie sądził także by panowie zechcieli wrócić jutro, o bardziej rozsądnej godzinie, a nie takiej, że już powinni pocałować klamkę... Doprawdy, bezczelność! Młodszego właściwie nawet nie znał osobiście, starszego pamiętał bardzo dobrze - gościł niedawno w zamku Lancaster, osobiście zajął się jego różdżką (piękną, ale kryjącą w sobie wiele złej magii) i wdał z nim w krótką pogawędkę. Posłał więc Craigowi delikatny uśmiech, bo nawet sobie nie zdawał sprawy z tego, że ma przed sobą byłego więźnia - takie plotki nie rozchodziły się nawet wśród arystokracji, bo nie było się czym chwalić, a i nie był na tyle zaznajomiony ze światem polityki, by słyszeć chociażby jakieś pomówienia. Ufał więc, że całe to spotkanie pójdzie sprawnie, albo dogadają się co do bardziej dogodnego terminu.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Bracia mieli takie samo życzenie jak sam panicz Ollivander - aby to spotkanie poszło szybko, gładko i bez zbędnych pytań. Titus miał także rację, zakładając, że Burke'owie nie dadzą się spławić. Interesy, w których się tu zjawili były zbyt istotne. Sugestywne spojrzenie na zegarek nie umknęło jednak uwadze klientów, aczkolwiek pozostało bez komentarza lub jakiejkolwiek reakcji.
Młodszy z braci nie wyrzekł już ani słowa, zajmując strategiczne miejsce przy drzwiach. Aby upewnić się, że nikt nie przeszkodzi w transakcji starszego Burke'a, mężczyzna ręcznie przekręcił zamek w drzwiach a także opuścił roletę na witrynie sklepu. Sam nie zamierzał uczestniczyć w interesach starszego z Burke'ów. Dziś pełnił poniekąd jedynie rolę osoby towarzyszącej... no i trochę też za ochroniarza. Craig rzucił mu tylko przelotne spojrzenie, zanim znów skupił się na podlotku Ollivanderów. Podszedł bliżej do lady, zdejmując cienkie, skórzane rękawiczki i chowając je do kieszeni płaszcza.
- Przyszedłem do ciebie, lordzie Ollivander... po pomoc. - powiedział, rozkładając ręce, jakby podkreślając, że pozostają puste. Żadna z nich nie dzierżyła podłużnego, magicznego przedmiotu, wykonanego przed laty z drewna jakarandy. - Jestem bezbronny. Potrzebuję nowej różdżki.
Bolało go, że musiał tu przyjść. Chyba każdy czarodziej zakładał, że sklep Ollivanderów odwiedzić będzie musiał osobiście tylko jeden raz w życiu. Więź z różdżką Craig porównywał do przedłużenia swojej własnej ręki, a jak wiadomo, utrata kończyny nie należy do przyjemnych doświadczeń. Z pewną niechęcią podchodził też do myśli, że od dziś będzie musiał posługiwać się nowym czarodziejskim narzędziem - kto wie, czy nie zupełnie innym, niż to, do którego przywykł przez ponad dwadzieścia lat. Ostatnie wydarzenia szczególnie mocno nim wstrząsnęły, choć rzecz jasna nie miał zamiaru opowiadać o nich Ollivanderowi. Liczył jedynie na dobranie odpowiedniej różdżki, to nie powinno być dla Titusa trudne, prawda?
- Sam lord doskonale wie, jak magia szaleje. - mruknął, nie rozwijając dalej tematu. Burke był pewien, że niejedna różdżka zakończyła swój żywot z powodu anomalii. Czemu by więc nie wykorzystać tej samej bajeczki?
Młodszy z braci nie wyrzekł już ani słowa, zajmując strategiczne miejsce przy drzwiach. Aby upewnić się, że nikt nie przeszkodzi w transakcji starszego Burke'a, mężczyzna ręcznie przekręcił zamek w drzwiach a także opuścił roletę na witrynie sklepu. Sam nie zamierzał uczestniczyć w interesach starszego z Burke'ów. Dziś pełnił poniekąd jedynie rolę osoby towarzyszącej... no i trochę też za ochroniarza. Craig rzucił mu tylko przelotne spojrzenie, zanim znów skupił się na podlotku Ollivanderów. Podszedł bliżej do lady, zdejmując cienkie, skórzane rękawiczki i chowając je do kieszeni płaszcza.
- Przyszedłem do ciebie, lordzie Ollivander... po pomoc. - powiedział, rozkładając ręce, jakby podkreślając, że pozostają puste. Żadna z nich nie dzierżyła podłużnego, magicznego przedmiotu, wykonanego przed laty z drewna jakarandy. - Jestem bezbronny. Potrzebuję nowej różdżki.
Bolało go, że musiał tu przyjść. Chyba każdy czarodziej zakładał, że sklep Ollivanderów odwiedzić będzie musiał osobiście tylko jeden raz w życiu. Więź z różdżką Craig porównywał do przedłużenia swojej własnej ręki, a jak wiadomo, utrata kończyny nie należy do przyjemnych doświadczeń. Z pewną niechęcią podchodził też do myśli, że od dziś będzie musiał posługiwać się nowym czarodziejskim narzędziem - kto wie, czy nie zupełnie innym, niż to, do którego przywykł przez ponad dwadzieścia lat. Ostatnie wydarzenia szczególnie mocno nim wstrząsnęły, choć rzecz jasna nie miał zamiaru opowiadać o nich Ollivanderowi. Liczył jedynie na dobranie odpowiedniej różdżki, to nie powinno być dla Titusa trudne, prawda?
- Sam lord doskonale wie, jak magia szaleje. - mruknął, nie rozwijając dalej tematu. Burke był pewien, że niejedna różdżka zakończyła swój żywot z powodu anomalii. Czemu by więc nie wykorzystać tej samej bajeczki?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie umknęło jego uwadze dziwne zachowanie młodszego z braci, to że zamknął drzwi i zasłonił roletę. Poczuł pewien ścisk niepokoju, lekkie zdezorientowanie i właściwie nie wiedział co o tym myśleć.
- Wolałbym by lord odsunął roletę, być może ktoś zechce skorzystać z tego, że jeszcze nie zamknąłem. - rzucił uprzejmie, kiwnąwszy lekko głową. Z nadzieją, że weźmie pod uwagę jego słowa, a zaraz przeniósł spojrzenie na starszego, bo to on zbliżył się do lady. Nie umknęło jego uwadze, że wyglądał trochę inaczej niż podczas ostatniego spotkania - gorzej? Był jakby bardziej blady i zmęczony, jakby chory?
- Pomoc?... - powtórzył. Zmarszczył brwi, cierpliwie czekając na wyjaśnienia, zaś gdy poprosił o nową różdżkę, odetchnął lekko z niejaką ulgą - Rozumiem. - ponownie kiwnął głową - Anomalie nikogo nie oszczędzają, niestety, mamy tutaj prawdziwe urwanie głowy. - pokręcił delikatnie czerepem, wznosząc oczu ku sufitowi - Co dokładnie stało się z poprzednią? Może udałoby się ją naprawić? Jakaranda i pazur garboroga... Piękna, zadbana, potężna... Wielka szkoda. - to było przykre dla różdżkarza, słyszeć, że kolejno dzieło jednego z Ollivanderów zakończyło żywota. W ostatnim czasie mieli tu mnogość takich przypadków, bo magia oszalała i nic nie wskazywało na to by cokolwiek mogło się zmienić.
- W każdym razie spróbujmy wynaleźć coś nowego, proszę wyciągnąć wiodącą rękę. - poprosił, a gdy tylko Craig to zrobił, magiczny metr zaczął swoje pomiary, chociaż Titus w ogóle nie zwracał na niego uwagi - Niech pomyślę... - zmarszczył brwi i nos, unosząc jedną dłoń do ust, by postukać palcami w dolną wargę. Przez chwilę trwał prawie że w bezruchu, mrucząc pod nosem pojedyncze słowa, na tyle cicho, że ciężko było cokolwiek dosłyszeć, a ostatecznie uderzył pięścią w rozłożoną dłonią - Mam pomysł! - zniknął pomiędzy wysokimi półkami zapełnionymi wąskimi pudełeczkami i wszedł na drabinę, sięgając po jedno z nich.
- Judaszowiec i łuska jeżanki, bywają kapryśne, ale mocna ręka jest w stanie nad nią zapanować. To niesamowite połączenie, bo drewno zwykle poddaje się właścicielowi, a rdzeń bywa... psotny. To różdżka z charakterem, dobra do transmutacji, pojedynków i... - zamilkł na krótką chwilę - i niebezpiecznych zaklęć, najtrudniejszych czarów zapisanych na kartach ksiąg zakazanych. - zmrużył oczy, z wolna otwierając pudełeczko i prezentując elegancką, połyskującą, aczkolwiek całkiem prostą różdżkę - Proszę wypróbować. - klasnął w dłonie, a metr ponownie opadł na podłogę, tocząc się po niej prawie pod same drzwi.
- Wolałbym by lord odsunął roletę, być może ktoś zechce skorzystać z tego, że jeszcze nie zamknąłem. - rzucił uprzejmie, kiwnąwszy lekko głową. Z nadzieją, że weźmie pod uwagę jego słowa, a zaraz przeniósł spojrzenie na starszego, bo to on zbliżył się do lady. Nie umknęło jego uwadze, że wyglądał trochę inaczej niż podczas ostatniego spotkania - gorzej? Był jakby bardziej blady i zmęczony, jakby chory?
- Pomoc?... - powtórzył. Zmarszczył brwi, cierpliwie czekając na wyjaśnienia, zaś gdy poprosił o nową różdżkę, odetchnął lekko z niejaką ulgą - Rozumiem. - ponownie kiwnął głową - Anomalie nikogo nie oszczędzają, niestety, mamy tutaj prawdziwe urwanie głowy. - pokręcił delikatnie czerepem, wznosząc oczu ku sufitowi - Co dokładnie stało się z poprzednią? Może udałoby się ją naprawić? Jakaranda i pazur garboroga... Piękna, zadbana, potężna... Wielka szkoda. - to było przykre dla różdżkarza, słyszeć, że kolejno dzieło jednego z Ollivanderów zakończyło żywota. W ostatnim czasie mieli tu mnogość takich przypadków, bo magia oszalała i nic nie wskazywało na to by cokolwiek mogło się zmienić.
- W każdym razie spróbujmy wynaleźć coś nowego, proszę wyciągnąć wiodącą rękę. - poprosił, a gdy tylko Craig to zrobił, magiczny metr zaczął swoje pomiary, chociaż Titus w ogóle nie zwracał na niego uwagi - Niech pomyślę... - zmarszczył brwi i nos, unosząc jedną dłoń do ust, by postukać palcami w dolną wargę. Przez chwilę trwał prawie że w bezruchu, mrucząc pod nosem pojedyncze słowa, na tyle cicho, że ciężko było cokolwiek dosłyszeć, a ostatecznie uderzył pięścią w rozłożoną dłonią - Mam pomysł! - zniknął pomiędzy wysokimi półkami zapełnionymi wąskimi pudełeczkami i wszedł na drabinę, sięgając po jedno z nich.
- Judaszowiec i łuska jeżanki, bywają kapryśne, ale mocna ręka jest w stanie nad nią zapanować. To niesamowite połączenie, bo drewno zwykle poddaje się właścicielowi, a rdzeń bywa... psotny. To różdżka z charakterem, dobra do transmutacji, pojedynków i... - zamilkł na krótką chwilę - i niebezpiecznych zaklęć, najtrudniejszych czarów zapisanych na kartach ksiąg zakazanych. - zmrużył oczy, z wolna otwierając pudełeczko i prezentując elegancką, połyskującą, aczkolwiek całkiem prostą różdżkę - Proszę wypróbować. - klasnął w dłonie, a metr ponownie opadł na podłogę, tocząc się po niej prawie pod same drzwi.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Spojrzenie, które młodszy Burke posłał Ollivanderowi po usłyszeniu jego prośby było co najmniej... obojętne. Pora i tak była późna, sklep ponoć miał być już zamknięty? Ponadto bracia woleli, żeby im nie przeszkadzać podczas zakupów. Roleta pozostała więc opuszczona, a Craig szybko zwrócił na siebie uwagę sprzedawcy.
- Nie dałoby się - rzucił niemal od razu, ucinając ewentualne próby dyskusji na ten temat. - Spłonęła. - właściwie nawet nie kłamał, kiedy wypowiadał te słowa. Jego piękna, jakarandowa różdżka została mu oczywiście odebrana gdy go schwytano. Zamknięto ją później w Ministerstwie - tak przynajmniej mu się zdawało. A może zachowano tylko jej kawałki? Czy różdżki więźniów z Azkabanu łamano na pół? Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Niemniej jednak, nieważne czy artefakt ten spoczywał w Ministerstwie wciąż w stanie nienaruszonym, czy też może został on potraktowany brutalną, niszczycielską siłą... Szatańska Pożoga nie patrzyła co staje na jej drodze.
Dlatego też Craig ucieszył się, że młody Ollivander tak ochoczo zabrał się do przymiarki. Burke oczywiście wyciągnął wskazaną, prawą rękę przed siebie, dając Titusowi pobrać wszystkie miary. Był niezwykle ciekaw, czy może różdżka, którą otrzyma, będzie bliźniaczką swojej poprzedniczki? Czy różdżki nie miały służyć czarodziejom całe życie? Ale przecież ludzie tak znacząco potrafili się zmieniać. On się zmienił, czuł to wyraźnie po tylu dniach spędzonych w Azkabanie. Jaki rdzeń więc go wybierze? Które drewno?
W zupełnej ciszy obaj bracia obserwowali jak młodzieniec ożywia się, a potem znika między półkami. Młodszy z nich pozwolił sobie nawet na teatralne przewrócenie oczami, jednak Craig czekał niewzruszony. Z zaciekawieniem słuchał wyjaśnień młodego Ollivandera, gdy ten streszczał mu charakterystykę wybranych przez siebie elementów różdżki. Niestety już po samych jego słowach wiedział, że to nie jest to.
- Transmutacja nie jest moją ulubioną dziedziną magii - odezwał się, nie reagując jednak na dalszą część wypowiedzi chłopaka - tę o niebezpiecznych zaklęciach. Ten fragment akurat mu się podobał. Być może dlatego postanowił jednak wypróbować różdżkę i machnął nią w kierunku rolety zasłaniającej jedną z witryn - niestety, zamiast posłusznie się zwinąć, magia sprawiła, że jej materiał zmienił kolor na wściekle czerwony w czarne kropki, a następie cała roleta wystrzeliła pod sufit. - To raczej nie ta - odparł głosem bardziej znudzonym niż rozczarowanym, odrzucając różdżkę na blat.
- Nie dałoby się - rzucił niemal od razu, ucinając ewentualne próby dyskusji na ten temat. - Spłonęła. - właściwie nawet nie kłamał, kiedy wypowiadał te słowa. Jego piękna, jakarandowa różdżka została mu oczywiście odebrana gdy go schwytano. Zamknięto ją później w Ministerstwie - tak przynajmniej mu się zdawało. A może zachowano tylko jej kawałki? Czy różdżki więźniów z Azkabanu łamano na pół? Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Niemniej jednak, nieważne czy artefakt ten spoczywał w Ministerstwie wciąż w stanie nienaruszonym, czy też może został on potraktowany brutalną, niszczycielską siłą... Szatańska Pożoga nie patrzyła co staje na jej drodze.
Dlatego też Craig ucieszył się, że młody Ollivander tak ochoczo zabrał się do przymiarki. Burke oczywiście wyciągnął wskazaną, prawą rękę przed siebie, dając Titusowi pobrać wszystkie miary. Był niezwykle ciekaw, czy może różdżka, którą otrzyma, będzie bliźniaczką swojej poprzedniczki? Czy różdżki nie miały służyć czarodziejom całe życie? Ale przecież ludzie tak znacząco potrafili się zmieniać. On się zmienił, czuł to wyraźnie po tylu dniach spędzonych w Azkabanie. Jaki rdzeń więc go wybierze? Które drewno?
W zupełnej ciszy obaj bracia obserwowali jak młodzieniec ożywia się, a potem znika między półkami. Młodszy z nich pozwolił sobie nawet na teatralne przewrócenie oczami, jednak Craig czekał niewzruszony. Z zaciekawieniem słuchał wyjaśnień młodego Ollivandera, gdy ten streszczał mu charakterystykę wybranych przez siebie elementów różdżki. Niestety już po samych jego słowach wiedział, że to nie jest to.
- Transmutacja nie jest moją ulubioną dziedziną magii - odezwał się, nie reagując jednak na dalszą część wypowiedzi chłopaka - tę o niebezpiecznych zaklęciach. Ten fragment akurat mu się podobał. Być może dlatego postanowił jednak wypróbować różdżkę i machnął nią w kierunku rolety zasłaniającej jedną z witryn - niestety, zamiast posłusznie się zwinąć, magia sprawiła, że jej materiał zmienił kolor na wściekle czerwony w czarne kropki, a następie cała roleta wystrzeliła pod sufit. - To raczej nie ta - odparł głosem bardziej znudzonym niż rozczarowanym, odrzucając różdżkę na blat.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiwnął tylko głową, nie zadając więcej pytań - lord Burke zdawał się niezbyt chętny na jakiekolwiek wyjaśnienia, zaś Titusa nauczono by nie zadawać zbędnych pytań. Nigdy nie był tak powściągliwy jak inni Ollivanderowie, mając w sobie wiele cech matki z rodu Abbott, ale doskonale wiedział kiedy winien się po prostu zamknąć.
Obserwował jak Craig chwyta za różdżkę i próbuje nią machnąć, a roleta zmienia barwę, ostatecznie wystrzeliwując pod sufit.
- Nie, nie, nie! Zdecydowanie! - przyznał mu rację, kompletnie nie przejmując się potencjalnymi zniszczeniami, a gdy różdżka wylądowała na blacie, pochwycił ją chowając do pudełka - to zaś ułożył na kontuarze i odwrócił się w kierunku półek, przesuwając po nich spojrzeniem.
- Hmm... - zamyślił się - Cis? Cis i włos pogrebina... - mruknął, bardziej nawet do siebie samego niźli klientów - Gdzieś tu powinna być. - mówił dalej, przeszukując kolejne półki, aż schylił się po wąskie pudełeczko, uchylając jego wieku przed lordem Burke - Włos pogrebina dla sprytnych i przebiegłych. Cis, drzewo nieśmiertelności, bardzo duża moc. Sztywna i elegancka, 13 cali, zdobienia w stylu Salazara Slytherina. - kiwnął głową. To był prawdziwie szlachecki egzemplarz, ze srebrną rękojeścią, rzeźbioną w kształt węża z dwoma drobnymi szmaragdami w miejsce oczu. Wyglądała przepięknie i młody Ollivander wiedział, że posłuży kiedyś do złych celów, że dzierżyć ją będzie potężny czarodziej. Delikatnie chwycił koniec patyka, a ten widocznie drgnął w jego smukłej dłoni - Rwie się do czarów, leży tu już bardzo długo, ale może wreszcie znalazła swojego czarodzieja? - wbił spojrzenie w Craiga, wyciągając ku niemu rękojeść różdżki - Niech lord nią machnie. - poprosił, z niecierpliwością czekając na rezultaty. Przelotem zerknął na młodszego mężczyznę, ale nie miał siły się już z nim dochodzić... Zresztą póki co wszystko szło sprawnie i chociaż owa wizyta zaczęła się nieco... dziwnie, trochę niepokojąco, to ostatecznie toczyła jak każda inna. Ollivander wybierał kolejne egzemplarze, Craig je sprawdzał i tak aż do skutku, dopóki nie dobiorą mu odpowiedniej... A z tym różnie bywało! Czasem szło sprawnie, czasem pudełka piętrzyły się na kontuarze sięgając prawie pod sam sufit.
Obserwował jak Craig chwyta za różdżkę i próbuje nią machnąć, a roleta zmienia barwę, ostatecznie wystrzeliwując pod sufit.
- Nie, nie, nie! Zdecydowanie! - przyznał mu rację, kompletnie nie przejmując się potencjalnymi zniszczeniami, a gdy różdżka wylądowała na blacie, pochwycił ją chowając do pudełka - to zaś ułożył na kontuarze i odwrócił się w kierunku półek, przesuwając po nich spojrzeniem.
- Hmm... - zamyślił się - Cis? Cis i włos pogrebina... - mruknął, bardziej nawet do siebie samego niźli klientów - Gdzieś tu powinna być. - mówił dalej, przeszukując kolejne półki, aż schylił się po wąskie pudełeczko, uchylając jego wieku przed lordem Burke - Włos pogrebina dla sprytnych i przebiegłych. Cis, drzewo nieśmiertelności, bardzo duża moc. Sztywna i elegancka, 13 cali, zdobienia w stylu Salazara Slytherina. - kiwnął głową. To był prawdziwie szlachecki egzemplarz, ze srebrną rękojeścią, rzeźbioną w kształt węża z dwoma drobnymi szmaragdami w miejsce oczu. Wyglądała przepięknie i młody Ollivander wiedział, że posłuży kiedyś do złych celów, że dzierżyć ją będzie potężny czarodziej. Delikatnie chwycił koniec patyka, a ten widocznie drgnął w jego smukłej dłoni - Rwie się do czarów, leży tu już bardzo długo, ale może wreszcie znalazła swojego czarodzieja? - wbił spojrzenie w Craiga, wyciągając ku niemu rękojeść różdżki - Niech lord nią machnie. - poprosił, z niecierpliwością czekając na rezultaty. Przelotem zerknął na młodszego mężczyznę, ale nie miał siły się już z nim dochodzić... Zresztą póki co wszystko szło sprawnie i chociaż owa wizyta zaczęła się nieco... dziwnie, trochę niepokojąco, to ostatecznie toczyła jak każda inna. Ollivander wybierał kolejne egzemplarze, Craig je sprawdzał i tak aż do skutku, dopóki nie dobiorą mu odpowiedniej... A z tym różnie bywało! Czasem szło sprawnie, czasem pudełka piętrzyły się na kontuarze sięgając prawie pod sam sufit.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Różdżka, którą zaprezentowano mu jako drugą, wzbudziła w Craigu zdecydowanie większe zaciekawienie niż pierwsza. Podobało mu się zarówno to, co Titus powiedział o jej predyspozycjach, ale również sama jej estetyka. Rączka wyglądała faktycznie bardzo elegancko, drogie kamienie które w niej umiejscowiono z pewnością dodawały jej szyku. No i ta głowa węża. Nic dobitniej nie podkreślałoby tego, że Craig był dumnym dziedzicem rodu od pokoleń noszącego za czasów szkolnych kolory Slytherina. Wąż znajdował się także w herbie Burke'ów, dlatego też mężczyzna skłamałby, gdyby rzekł, że nie narobił sobie nadziei właśnie na tę różdżkę. Zaraz więc wziął ją w swoją rękę - pod kątem fizycznym nawet nieźle leżała, dopasowując się do zagłębień jego dłoni prawie idealnie. Przywykł do krótszej różdżki, więc ta, mająca aż trzynaście cali z początku wydawała mu się nieco za długa, ale podejrzewał, że z dnia na dzień przyzwyczai się do dłuższego drewna. Gdy jednak postanowił ją wypróbować, okazało się, że niestety i tym razem również czeka go porażka. Stojące w kącie drewniane krzesło, które już po chwili pękło w kaskadzie miliona drzazg było tego najlepszym dowodem.
Burke skrzywił się z wyraźnym rozczarowaniem. Różdżka wyraźnie stawiała mu opór, dlatego z cichym westchnięciem odłożył ją na ladę - tym razem jednak dużo delikatniej niż to uczynił z poprzednią. - Chyba jednak jest przeznaczona komuś innemu. A szkoda, bo to faktycznie piękna robota - zdecydował się pochwalić artefakt. Ollivanderowie mieli talent nie tylko do tworzenia wyśmienitych łączenia rdzeni z drewnem, ale również do nadawania im interesujących, czasem bardzo wymownych kształtów - to musiał im przyznać. - Czy nie macie może różdżki z takim samym rdzeniem i drewnem jak moja poprzednia? - postanowił w końcu zapytać - Tamta była dobra, na pewno by pasowała, a lord zaoszczędzi na czasie. - w końcu nie musiałby wyskakiwać z nowymi propozycjami. Craig nie miał w końcu jedenastu lat, żeby mu szukać różdżki od podstaw! Titus miał w rękach jego starą, jakarandową, powinien zatem wiedzieć, czego szukać. Czy może jednak Burke się mylił?
Burke skrzywił się z wyraźnym rozczarowaniem. Różdżka wyraźnie stawiała mu opór, dlatego z cichym westchnięciem odłożył ją na ladę - tym razem jednak dużo delikatniej niż to uczynił z poprzednią. - Chyba jednak jest przeznaczona komuś innemu. A szkoda, bo to faktycznie piękna robota - zdecydował się pochwalić artefakt. Ollivanderowie mieli talent nie tylko do tworzenia wyśmienitych łączenia rdzeni z drewnem, ale również do nadawania im interesujących, czasem bardzo wymownych kształtów - to musiał im przyznać. - Czy nie macie może różdżki z takim samym rdzeniem i drewnem jak moja poprzednia? - postanowił w końcu zapytać - Tamta była dobra, na pewno by pasowała, a lord zaoszczędzi na czasie. - w końcu nie musiałby wyskakiwać z nowymi propozycjami. Craig nie miał w końcu jedenastu lat, żeby mu szukać różdżki od podstaw! Titus miał w rękach jego starą, jakarandową, powinien zatem wiedzieć, czego szukać. Czy może jednak Burke się mylił?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wstrzymał oddech gdy Craig sięgnął po różdżkę, wbił w niego badawcze spojrzenie, ale... i tym razem magiczny artefakt nie chciał z nim współpracować. Drgnął na dźwięk łamanego drewna, ponownie mocno marszcząc brwi i odebrał różdżkę chowając ją w puzderku, które już za moment wylądowało na poprzednim.
- Będzie musiała jeszcze poczekać. - wzruszył ramionami, już dumając nad kolejnym wyborem, zaś gdy lord Burke zadał swoje pytanie, Titus wbił w niego spojrzenie - Nie ma dwóch takich samych różdżek, lordzie Burke. Nawet jeśli dwa egzemplarze powstaną z drewna jednego rodzaju i rdzenia pochodzącego z tego samego gatunku, to najprawdopodobniej nie wybiorą tego samego czarodzieja. Różdżki są jak ludzie, nawet bliźniacy noszą w sobie inne cechy, mają swój własny charakter... I różdżki również, każda z nich, choć niektóre mogą wydawać się podobne, szuka w czarodzieju innych wartości. Te same połączenia są więc całkiem odmienne. - wytłumaczył. Ollivanderowie zgłębiali tajniki różdżkarstwa od wieków, były jednak niektóre kwestie, które nawet dla nich na zawsze pozostaną tajemne. Subtelna sztuka wytwórstwa nosiła w sobie wiele zagadek, ale pośrednio dlatego była tak interesująca.
- Mam jednak jeszcze jeden pomysł. - przyznał, kiwnąwszy głową i ponownie zniknął między półkami, tym razem krzątając się tam nieco dłużej - Jakaranda i jad bazyliszka! - krzyknął, zanim wyłonił się z labiryntu wysokich szafek - 11 i ćwierć cala, dość sztywna. Dla nieustępliwych i stawiających na swoim, to drzewo o przepięknych kwiatach, dlatego rzeźbione z niego różdżki są tak eleganckie. Nie wymaga wielu ozdób by zachwycać. Jad bazyliszka... bardzo rzadki rdzeń, ciężki do pozyskania i ciężki do ujarzmienia, lubuje się w cierpieniach. - ponownie skinął łepetyną, wyciągając ku mężczyźnie wąskie pudełko z uchylonym wiekiem. Zawoskowane drewno błysnęło, gdy padło nań słabe światło tutejszych świec - Proszę spróbować tej. - zachęcił lorda Burke, przyglądając mu się badawczo. Właściwie od razu mógł sięgnąć po te egzemplarz, dlaczego wcześniej nie przyszedł mu do głowy? W tym momencie był pewien, że tego właśnie szukali.
- Będzie musiała jeszcze poczekać. - wzruszył ramionami, już dumając nad kolejnym wyborem, zaś gdy lord Burke zadał swoje pytanie, Titus wbił w niego spojrzenie - Nie ma dwóch takich samych różdżek, lordzie Burke. Nawet jeśli dwa egzemplarze powstaną z drewna jednego rodzaju i rdzenia pochodzącego z tego samego gatunku, to najprawdopodobniej nie wybiorą tego samego czarodzieja. Różdżki są jak ludzie, nawet bliźniacy noszą w sobie inne cechy, mają swój własny charakter... I różdżki również, każda z nich, choć niektóre mogą wydawać się podobne, szuka w czarodzieju innych wartości. Te same połączenia są więc całkiem odmienne. - wytłumaczył. Ollivanderowie zgłębiali tajniki różdżkarstwa od wieków, były jednak niektóre kwestie, które nawet dla nich na zawsze pozostaną tajemne. Subtelna sztuka wytwórstwa nosiła w sobie wiele zagadek, ale pośrednio dlatego była tak interesująca.
- Mam jednak jeszcze jeden pomysł. - przyznał, kiwnąwszy głową i ponownie zniknął między półkami, tym razem krzątając się tam nieco dłużej - Jakaranda i jad bazyliszka! - krzyknął, zanim wyłonił się z labiryntu wysokich szafek - 11 i ćwierć cala, dość sztywna. Dla nieustępliwych i stawiających na swoim, to drzewo o przepięknych kwiatach, dlatego rzeźbione z niego różdżki są tak eleganckie. Nie wymaga wielu ozdób by zachwycać. Jad bazyliszka... bardzo rzadki rdzeń, ciężki do pozyskania i ciężki do ujarzmienia, lubuje się w cierpieniach. - ponownie skinął łepetyną, wyciągając ku mężczyźnie wąskie pudełko z uchylonym wiekiem. Zawoskowane drewno błysnęło, gdy padło nań słabe światło tutejszych świec - Proszę spróbować tej. - zachęcił lorda Burke, przyglądając mu się badawczo. Właściwie od razu mógł sięgnąć po te egzemplarz, dlaczego wcześniej nie przyszedł mu do głowy? W tym momencie był pewien, że tego właśnie szukali.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kontuar
Szybka odpowiedź