Kontuar
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kontuar
Sklep aktualnie jest zamknięty.
Wykonany z solidnego drewna, na tle całego sklepu wyjątkowo uporządkowany, zawsze gotowy do przyjęcia klientów. Poprzecierany z lekka blat nosił na sobie wiele różdżek - nie tylko nowych, sprzedawanych w sklepie, ale też uszkodzonych, znalezionych, wymagających rutynowej kontroli. To nad nim rozpętywały się burze i wichry, gdy rdzeń ścierał się z naturą potencjalnego właściciela, nad nim też działy się małe cuda po idealnych dopasowaniach. To tu trafiały różdżki znalezione, tu też wracały do swoich panów.
Wykonany z solidnego drewna, na tle całego sklepu wyjątkowo uporządkowany, zawsze gotowy do przyjęcia klientów. Poprzecierany z lekka blat nosił na sobie wiele różdżek - nie tylko nowych, sprzedawanych w sklepie, ale też uszkodzonych, znalezionych, wymagających rutynowej kontroli. To nad nim rozpętywały się burze i wichry, gdy rdzeń ścierał się z naturą potencjalnego właściciela, nad nim też działy się małe cuda po idealnych dopasowaniach. To tu trafiały różdżki znalezione, tu też wracały do swoich panów.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:37, w całości zmieniany 2 razy
Nie mógł powiedzieć, że był zadowolony z odpowiedzi, która padła z ust chłopaka. To by zdecydowanie ułatwiło sprawę - gdyby można było po prostu chwycić kolejną z rzędu jakarandową różdżkę z pazurem garboroga i bez przeszkód rzucać kolejne zaklęcia. Oczywiście Burke wiedział, że sprawa nie jest taka prosta... ale jednak pełen wywód o preferencjach różdżek, połączone z używaniem wobec nich określeń, które niemal przyrównywały je do żyjących, a co więcej, myślących istot... to już było trochę za wiele dla raczej nie odznaczającego się cierpliwością Craiga. Temat różdżek był dla niego interesujący, nigdy w życiu nie próbowałby jednak głębiej poznać ich tajemnic. Tę zabawę postanowił zostawić Ollivanderom. Tak czy siak, Craig mógł tylko lekko skrzywić się, gdy zrozumiał, że to nie będzie takie proste. I jedyne co mógł zrobić, to chyba tylko przygryźć policzek od środka, oczekując aż chłopak w końcu odnajdzie jakąś odpowiedniejszą różdżkę. Burke zaczynał się zastanawiać, czy na pewno dobrze zrobili, przychodząc tutaj, gdy na posterunku był młody Ollivander. Woleli uniknąć rozgłosu, a szansa że młody nie będzie zadawać zbędnych pytań, była dużo większa niż w przypadku jego ojca lub innego różdżkarza - starszego stopniem i wiekiem. Ale czy Titus na pewno posiadał ten szczególny dar, który pozwalał Ollivanderom dobierać odpowiednie różdżki? Craig zaczynał się lekko niecierpliwić, w końcu miał za sobą już dwie nieudane próby.
Gdy więc chłopak podsunął mu kolejną już różdżkę, Burke wziął ją do rąk bez szczególnego zainteresowania. Wyglądała całkiem przyzwoicie, jej charakterystyka też była ciekawa, ale przecież podobnie było z poprzednimi. Gdy jednak mężczyzna zacisnął palce na jakarandowym drewnie, z końca różdżki trysnęła pojedyncza, zielona iskra. Skóra Craiga nagle zaczęła go mrowić, a wnętrze zalała fala ciepła - aż mu na policzki wypłynął zdrowy rumieniec. Burke zerknął poważniej na różdżkarza, a potem na swojego brata, wciąż stojącego tuż przy drzwiach.
- To ta. - prawie szepnął, obracając w palcach różdżkę. Jednym machnięciem naprawił najpierw pęknięte krzesło, drugim przywrócił do poprzedniego stanu roletę, która znów zawisła na witrynie. - Mówił lord... że jaki to rdzeń...? - chciał wiedzieć więcej.
Gdy więc chłopak podsunął mu kolejną już różdżkę, Burke wziął ją do rąk bez szczególnego zainteresowania. Wyglądała całkiem przyzwoicie, jej charakterystyka też była ciekawa, ale przecież podobnie było z poprzednimi. Gdy jednak mężczyzna zacisnął palce na jakarandowym drewnie, z końca różdżki trysnęła pojedyncza, zielona iskra. Skóra Craiga nagle zaczęła go mrowić, a wnętrze zalała fala ciepła - aż mu na policzki wypłynął zdrowy rumieniec. Burke zerknął poważniej na różdżkarza, a potem na swojego brata, wciąż stojącego tuż przy drzwiach.
- To ta. - prawie szepnął, obracając w palcach różdżkę. Jednym machnięciem naprawił najpierw pęknięte krzesło, drugim przywrócił do poprzedniego stanu roletę, która znów zawisła na witrynie. - Mówił lord... że jaki to rdzeń...? - chciał wiedzieć więcej.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyglądał się dłoniom Craiga, jak jego palce zaciskają się na trzonie różdżki, jak mocno otaczają jej rączkę, a ona godzi się na współpracę. Jego usta wyciągnęły się w lekkim uśmiechu, kiedy z końca magicznego patyka wystrzeliła zielona iskra, kiedy kolejne zaklęcia bez problemu sięgnęły celu, doprowadzając Różdżkarnię do porządku. Pokiwał głową - szybko poszło, w gruncie rzeczy! Chociaż lord Burke zaczął się już niecierpliwić, miał naprawdę sporo szczęścia, że mogli zakończyć na trzeciej próbie. Titus był młody, owszem, wciąż traktowany jako adept sztuki różdżkarskiej, nie pełnoprawny różdżkarz, ale przecież pobierał nauki od... właściwie od zawsze. Chłopcy z rodu Ollivanderów byli od maleńkości przyzwyczajani do przyszłej pracy. To nie tak, że zaczął się uczyć po skończeniu szkoły, uczył się już wcześniej, podczas wakacji i każdego wolnego dnia. Nawet pośród zimnych murów Hogwartu zdobywał doświadczenie identyfikując różdżki znajomych, bądź pomagając gdy odmawiały współpracy. Miał ledwie dziewiętnaście lat, ale czy jego ojciec nie został wytwórcą będąc niewiele od niego starszym? Czy on sam, Titus Flavius Ollivander, również nie zbliżał się już do końca swoich nauk? Czy gdyby nie posiadł odpowiedniej wiedzy, wuj zostawiłby go tutaj samego?... Zresztą od maleńkości posiadał niezaprzeczalny talent do rodzinnego rzemiosła, ogromny zapał i niemałe ambicje. Marzył, że zostanie kiedyś jednym z najznamienitszych różdżkarzy w tych stronach.
- Jad bazyliszka. Niezwykle rzadki. - powtórzył, kiwnąwszy głową. Nie dodawał nic więcej, uznając dobór za zakończony, w zamian podał odpowiednią cenę, odbierając od lorda Burke zapłatę i odprowadził go wzrokiem do drzwi, żegnając zarówno starszego jak i młodszego, niezbyt skorego do rozmów podczas tego krótkiego spotkania. Kiedy wrota się za nimi zamknęły, a dzwonek obwieścił wyjście ostatnich klientów, Titus spojrzał na zegarek i odetchnął z ulgą, z wolna chowając niewybrane różdżki na swoje miejsca. Ostatni raz omiótł spojrzeniem sklep, zamykając go od wewnątrz i sam zniknął na zapleczu, gdzie czekał na niego przygotowany wcześniej świstoklik, mający odstawić go prosto do rodzinnej posiadłości.
/ztx2
- Jad bazyliszka. Niezwykle rzadki. - powtórzył, kiwnąwszy głową. Nie dodawał nic więcej, uznając dobór za zakończony, w zamian podał odpowiednią cenę, odbierając od lorda Burke zapłatę i odprowadził go wzrokiem do drzwi, żegnając zarówno starszego jak i młodszego, niezbyt skorego do rozmów podczas tego krótkiego spotkania. Kiedy wrota się za nimi zamknęły, a dzwonek obwieścił wyjście ostatnich klientów, Titus spojrzał na zegarek i odetchnął z ulgą, z wolna chowając niewybrane różdżki na swoje miejsca. Ostatni raz omiótł spojrzeniem sklep, zamykając go od wewnątrz i sam zniknął na zapleczu, gdzie czekał na niego przygotowany wcześniej świstoklik, mający odstawić go prosto do rodzinnej posiadłości.
/ztx2
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Anomalie, choć skupiały na sobie uwagę całych wysp, stanowiąc element bardzo ciężki do wyrzucenia z pamięci, nie były w stanie zatrzymać czasu. Miesiące pędziły naprzód w tych nieprzyjemnych okolicznościach, za każdym razem dokładając więcej kamieni do ciężkiego wora. W oczach Ollivandera maj wydawał się tak samo odległy, jak bliski - od jego początku minęło sporo czasu, a ilość wydarzeń okazała się prawdziwie przytłaczająca. Nigdy wcześniej nie tkwił w tak intensywnych zmianach w tak krótkim okresie. Zaczynając od zwykłych, codziennych niespodzianek autorstwa rozbestwionej magii, wędrując przez Festiwal Lata, całą relację z Julią oraz finalnie - zaręczyny, kończąc na zmianie miejsca zamieszkania i zamieszaniu z odbudową jedynego słusznego domu.
Czas dawał o sobie znać również w pracy, a sierpień był pod tym względem wyjątkowo charakterystycznym miesiącem. Wraz z kolejnymi dniami coraz więcej młodych czarodziejów szykowało się do oficjalnego rozpoczęcia edukacji. Tegorocznym wizytom w sklepie Ollivanderów towarzyszyły odrobinę inne emocje niż zazwyczaj. Entuzjazm w dzieciakach był, rzecz jasna, wciąż niesamowicie żywy - niektóre wpadały do pomieszczenia i rozglądały się energicznie, inne pozostawały milczące, jakby przytłaczała je ilość pudełeczek, pnących się po ścianach, schodach, a także zgromadzonych w nieregularnych stosach. Każdy chciał dostać swoją nową, pierwszą i wyjątkową różdżkę oraz wypróbować ją jak najprędzej. Rodzice natomiast miny mieli pełne wątpliwości i zmartwień, wymalowanych tak wyraźnie i realnie, że nie sposób było owe emocje pominąć w obserwacji. Niektórzy różdżkarze starali się uspokajać dorosłych, rozwiewać wątpliwości i zapewniać, że na pewno wszystko będzie dobrze, lecz ile mogły słowa? Nie mogły zmienić przyszłości ani wpłynąć na niestabilną moc. Ulysses przysłuchiwał się tym rozmowom w milczeniu, przy żadnym z klientów nie mówiąc nic podobnego do proszę się nie martwić. Lęk był uzasadniony i naturalny, bardziej szkodliwy mógłby okazać się jego brak - mimo wszystko motywował do ostrożności i jako-takiej kontroli. Różdżkarz zachowywał więc rzeczowość, mogąc sprawiać wrażenie nieco oschłego i odległego na tle innych, aczkolwiek nie można było mu odmówić trafności w doborze tajemnych konfiguracji. Rozmowy starał się ucinać, unikając docierania do niewygodnych momentów, w których padało mnóstwo pytań o anomalie - nie mieli takiej mocy, by je powstrzymać. Nie wszyscy przejmowali się tą konkretną prezencją, brnąc w zaparte z własnymi przekonaniami oraz słowami - podczas gdy Ulysses bez słowa wodził wzrokiem po regałach, wyszukując pewnych pozycji. Nie odwracał się nawet, dopóki nie odnalazł czegoś o dobrych rokowaniach. Chłodne spojrzenie i cichy szum pudełka przesuwanego po blacie towarzyszyły wypowiedzi, jaka wreszcie padła z jego ust, zatrzymując tym samym potok sformułować oraz przypuszczeń, a nawet oskarżeń nieznajomej kobiety. Krótkim spojrzeniem omiótł jej różdżkę. Wianowłostka - i wszystko stało się jasne. Drewno tak wiele mogło powiedzieć o człowieku, nawet poza bezpośrednim kontaktem - pewne rzeczy się nie zmieniały. Duma, wyniosłość, dominacja - to niosła za sobą wianowłostka.
- Proszę się wstrzymać. Zakładam, że wszyscy wolelibyśmy, aby pan Ross opuścił sklep z odpowiednią różdżką, która prawdopodobnie nie oszczędzi mu anomalii, ale będzie współpracować sprawnie - zasugerował, proponując awanturnicy skupienie się na rzeczywistym problemie. Syn pani Odell uciekał wzrokiem, jego mina zdradzała zażenowanie całym zajściem - ożywił się dopiero wtedy, gdy przed jego oczami wyrosło pierwsze pudełko. Zupełnie zapominając, że wolałby ustawić ojca na miejscu matki, przeniósł błyszczące spojrzenie na różdżkarza, jakby czekając na pozwolenie. W odpowiedzi dostał nawet łagodny uśmiech - może była to kwestia kontrastu charakterów między chłopakiem a jego rodzicielką, lecz Ulyssesowi młodzieniec wydał się dziwnie znajomy już od pierwszych kroków postawionych w sklepie. Nawet dzwonek u drzwi zabrzmiał ciekawiej niż zazwyczaj, wypełniając pomieszczenie bardzo przyjemnym dla ucha dźwiękiem - także znajomym, choć nie mógł słyszeć go wcześniej. Dla każdej osoby brzmiał inaczej, w krótkiej melodii ukrywając niuanse osobowości oraz potencjału gościa. Po tych symbolicznych znakach, łączących się z przeczuciem, przenikliwą obserwacją oraz wieloletnim doświadczeniem, mężczyzna wysnuł wniosek dość wyraźny - mogli być podobni. Starannie dobrał drewno, postanawiając wyjść właśnie od niego, dopiero później rozglądając się za rdzeniem, jaki mógłby dopełnić całość. Jeśli metoda miała zawieść, zawsze można było ją odwrócić. Póki co zgromadził trzy pudełka - miał niemalże pewność, iż w tym wypadku była to wystarczająca ilość. Wszystkim egzemplarzom wróżył dobrze, żadnego z nich nie potrafił sprowadzić do miana wątpliwego albo mniej pewnego. Przez szczegóły, do których nie miał dostępu, nie znając chłopaka wcześniej, nie przeprowadzając z nim rozmowy, w której mógłby zauważyć subtelne różnice. Im więcej wiedział, tym sprawniej i trafniej mógł celować. Przy dorosłych czarodziejach, którzy mieli już jedną (lub, o zgrozo, więcej) różdżkę za sobą, sprawa była nieco prostsza niż u dzieci. Ich charakter kształtował się dopiero, zaś Ollivanderowie jasnowidzami nie byli - przynajmniej nie większość z nich.
Zrobiło się cicho - kobieta urwała, prawdę powiedziawszy zaskakując tym Ulyssesa, lecz zdecydowanie ułatwiając skupienie na rzeczywistym kliencie. Tym bardziej potrzebującego koncentracji. Mężczyzna kiwnął pani Odell w suchym podziękowaniu za przystosowanie się do sytuacji i zastosowanie do rady, po czym wrócił spojrzeniem do młodzieńca.
- Na pierwszy ogień lipa srebrzysta i róg kozłaga - zapowiedział, otwierając pudełko i razem z nim podając dzieło - nie brał go we własną dłoń, lecz wiedział, że wyczułby tę różdżkę jako naprawdę przyjemną. Niepewna, mała dłoń chłopca uniosła się w górę, mocno chwytając drewno lipy srebrzystej. - Spójrz na parapet - poprosił, skinieniem głowy wskazując okna przy wejściu. - Spróbuj przesunąć tę książkę - po prostu machnij. Pewnie i spokojnie - podpowiedział, nie czekając zbyt długo na efekt, niestety niezbyt dobry - książka gwałtownie, z dużą prędkością, wyruszyła w kierunku kontuaru, przez co obydwoje musieli przed nią uskoczyć. Z impetem zderzyła się z solidną ścianą, opadając bezwładnie na podłogę.
- Nie jest źle, ale mogłaby sprawić ci nieco problemów - wyjaśnił, niewzruszony wydarzeniem. Miny gości wskazywały na zupełnie inną postawę - w oczach kobiety zobaczył nawet oburzenie, lecz nie odezwała się słowem. Na szczęście. Wyciągnął dłoń, odbierając różdżkę, by móc odłożyć ją do pudełka, które zaraz wróciło na swoje miejsce. Najwyraźniej musiała jeszcze poczekać na swojego właściciela, towarzystwo na regale miała spore. Teraz zerknął pobieżnie na dwie pozostałe propozycje, zastanawiając się, która miała większe szanse. Może przypuszczenia odnośnie potencjalnych zainteresowań magią umysłu nie były trafne - jeśli nie były, kombinacja afromosii i pióra memortka mogła także okazać się nietrafioną. Zastukał palcem w pudełko, w zastanowieniu - swoim zwyczajem wolał zostawiać najtrafniejsze dopasowania na sam koniec, dlatego uniósł wieko, odkładając je na bok i oferując właśnie to połączenie młodemu Rossowi. - Afromosia i pióro memortka - poinformował, nie rozwijając zbytnio opisu. Nie było takiej potrzeby, dopóki nie pojawiła się pewność co do wyboru. - Tam, nad drzwiami, jest dzwonek. Spróbuj sprawić, by wydał dźwięk - poprosił, czekając tym razem nieco dłużej. Być może chłopak bał się działać zbyt szybko, a może różdżka już przez dotyk dawała znać, że nic z tego nie będzie. Faktycznie, dzwonek nawet nie drgnął, za to drzwi otworzyły się, z łoskotem łomocząc po framudze, a młodzieniec drgnął, lecz nie ruszył się z miejsca. Oddał prędko dzieło w ręce Ollivandera, a hałas ucichł, pozostawiając drzwi w połowie drogi do zamknięcia. Pozostawił je tak, ignorując szmer ulicy Pokątnej, wlewający się do wnętrza.
- Okan i włos z głowy dżina - zapowiedział, oglądając jeszcze zamknięte pudełko. - Niełatwo zdobyć to drewno, tylko najstarsze drzewa dają zadowalające efekty. Ten egzemplarz jest wyjątkowy, bardzo dobrej jakości, idealnie zgrany z rdzeniem - a w dodatku myślę, że się odnajdziecie - przyznał, podając chłopcu całe pudełko. - Spróbuj zamknąć drzwi albo przesunąć książkę na miejsce.
Widział, jak mina Rossa Odella zmienia się, gdy tylko opuszki musnęły drewno. Wcześniej nie zaobserwował u niego takiej pewności - teraz, gdy ze spokojem wykonał krótki i płynny ruch, drzwi zamknęły się, odcinając całą trójkę od gwaru ulicy - nie skrzypnęły nawet.
- Wspaniale. Dla pewności możesz jeszcze zająć się książką - zaproponował - tak jak się spodziewał, tomik miękko wylądował na parapecie. Tiara prawdopodobnie miała przydzielić go do domu Roweny Ravenclaw. Formalności nie zajęły im dużo czasu, zaś nim chłopak opuścił sklep, Ulysses zdążył zająć go krótką opowieścią o różdżce.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wakacyjnym miesiącom, jak co roku, udało się wnieść do sklepu Ollivanderów trochę odmiany i świeżego rytmu, nawet pomimo rozrośniętego problemu anomalii - wiele nowych (lub starych, lecz oczekujących na swojego czarodzieja bardzo długo) różdżek opuściło zaplecze, by tego dnia wyruszyć ze świeżymi pierwszorocznymi do szkockiego zamku. Hogwarts Express zdążył już zostawić peron dziewięć i trzy czwarte za sobą, czerwonym pasmem przecinając krajobrazy coraz dalej od Londynu, zaś w starym sklepie pierwszy września zapowiadał się niezwykle spokojnie. Plamy ciepłego, słonecznego światła muskały leniwie zakurzone szyby, z wolna przedostając się coraz dalej, dzwonek przy drzwiach milczał uparcie, a młody praktykant, zdaje się, przysypiał na zapleczu - na to przynajmniej wskazywała przenikliwa cisza, trwająca już dobrze ponad godzinę. W oczach Ulyssesa nie zasługiwało to na pochwałę - nawet mimo znikomego, a właściwie żadnego ruchu, młody Ollivander mógł poświęcić ten czas na doskonalenie umiejętności lub porządkowanie sklepu - choć wszechobecne pudełka, zawalające przestrzeń od góry do dołu, były standardowym wystrojem lokalu, czasami decydowali się na względne uprzątnięcie głównego pomieszczenia i wycofanie ich na zaplecze. Chmurne spojrzenie omiotło przejście, jakby spodziewało się ujrzeć tam kuzyna - dawał mu szansę - lecz dojrzało tylko znajome półki.
Pierwszy raz od wielu dni pracy było naprawdę niewiele, aczkolwiek argument ten nie stał blisko wymówki. Wyraziłby zgodę na czytanie albo podobnie przydatne zajęcie, gdyby został o taką możliwość zapytany - sam bowiem wykorzystał czas na lekturę kolejnych praw numerologicznych, jednak co za dużo, to nie zdrowo. Na etapie młodzika nie pozwalał sobie na podobne ekscesy. Ciężka księga w twardej oprawie towarzyszyła Ulyssesowi przez te kilka kroków do starego fotela, nim trzepnęła żwawo o ciężki stolik, tuż przy łokciu lenia, przerywając gwałtownie błogą ciszę. Praktykant poderwał się z miejsca, momentalnie natrafiając na gniewne spojrzenie starszego Ollivandera. Pech chciał, że idealnie w tym momencie próg sklepu przestąpił klient - dzwonek zabrzmiał krótko, konkretnie, nisko i nieco niepokojąco.
- Idealna kaligrafia na wszystkich pudełkach z pierwszego, czwartego i piątego regału do końca zmiany - rozkazał chłodno, rzucając chłopakowi ostatnie czujne spojrzenie. Zdążył dostrzec cień zbolałej miny nim wycofał się z powrotem do wnętrza sklepowego - świetnie, wszyscy skorzystają na tej karze, niektórzy nauczą się manier, inni nie będą musieli poprawiać wyblakłych liter na szybko, tuż przed sprzedażą. Byle wypełnił zadanie sumiennie.
- Dzień dobry, lordzie Burke - znajoma postać czekała już przy kontuarze, a tajemnica dźwięku dzwonka wyjaśniła się wraz z jej ujrzeniem. Burke nie mógł brzmieć inaczej. - Szlif różdżki? - zapytał krótko, spodziewając się tylko rutynowej kontroli i doprowadzenia dzieła do idealnego stanu wizualnego.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Utrata różdżki okazała się dużo gorsza od utraty palców. Dopiero wtedy uświadomił sobie swoją bezsilność, a było to jedno z tych uczuć, których nienawidził najbardziej. Co prawda po wybuchu majowych anomalii starał się ograniczyć rzucanie zaklęć do minimum, ale były takie sytuacje, kiedy brak różdżki przypominał brak wiodącej ręki. Frustrowało go to ogromnie, szczególnie na Syberii, gdzie potrzebował magii jak nigdy wcześniej. Musiał zdać się na pomoc nieznajomej staruchy gdzieś na środku Wyspy Rewolucji Październikowej, o której nawet nikt nie słyszał. Spędził wiele długich i monotonnych dni, podporządkowując się innym osobom, bo bez różdżki okazał się mało użyteczny. Po powrocie do kraju od razu napisał list do Gregorowicza, lecz po ponownym przemyśleniu sprawy uznał, że jednak ród Ollivanderów reprezentuje sobą kilkusetletnią tradycję wytwarzania różdżek i tym samym ich poziom wykonania powinien być lepszy, a Edgar cenił sobie dobrą jakość.
Poranek spędził w sklepie na Nokturnie, dopełniając formalności przy transporcie dość rzadkiego artefaktu. Miał go otrzymać stały klient, dlatego Edgar wolał trzymać rękę na pulsie - w takich kwestiach ufał tylko sobie, ewentualnie Craigowi, ale nie chciał zarzucać go zbyt dużą ilością obowiązków. Dopiero wtedy opuścił rodzinny przybytek.
Pierwszą rzeczą jaką chciał zrobić po dotarciu na ulicę Pokątną było wyczyszczenie butów. Zawsze musiał w coś wdepnąć na tym przeklętym Nokturnie i ten raz nie należał do wyjątków. Przeklął pod nosem, szukając wzrokiem czegoś w co mógł je wytrzeć. Ostatecznie zeskrobał część brudu o krawężnik, po czym wyprostował się dumnie, poprawiając kołnierz ciemnoszarej eleganckiej szaty.
Wszedł do sklepu zdecydowanym krokiem, od razu poszukując wzrokiem sprzedawcy. Nie zamierzał spędzać tutaj więcej czasu niż to koniecznie. - Dzień dobry - odpowiedział, milknąc na moment po usłyszeniu pytania. Znowu przed oczami stanęła mu twarz tej cholernej aurorki i jej rudej koleżanki. - Nie - odparł, wypuszczając powietrze przez nos z cichym świstem. - Potrzebuję nowej różdżki - chociaż przyszedł z zamiarem zakupu takiej samej.
Poranek spędził w sklepie na Nokturnie, dopełniając formalności przy transporcie dość rzadkiego artefaktu. Miał go otrzymać stały klient, dlatego Edgar wolał trzymać rękę na pulsie - w takich kwestiach ufał tylko sobie, ewentualnie Craigowi, ale nie chciał zarzucać go zbyt dużą ilością obowiązków. Dopiero wtedy opuścił rodzinny przybytek.
Pierwszą rzeczą jaką chciał zrobić po dotarciu na ulicę Pokątną było wyczyszczenie butów. Zawsze musiał w coś wdepnąć na tym przeklętym Nokturnie i ten raz nie należał do wyjątków. Przeklął pod nosem, szukając wzrokiem czegoś w co mógł je wytrzeć. Ostatecznie zeskrobał część brudu o krawężnik, po czym wyprostował się dumnie, poprawiając kołnierz ciemnoszarej eleganckiej szaty.
Wszedł do sklepu zdecydowanym krokiem, od razu poszukując wzrokiem sprzedawcy. Nie zamierzał spędzać tutaj więcej czasu niż to koniecznie. - Dzień dobry - odpowiedział, milknąc na moment po usłyszeniu pytania. Znowu przed oczami stanęła mu twarz tej cholernej aurorki i jej rudej koleżanki. - Nie - odparł, wypuszczając powietrze przez nos z cichym świstem. - Potrzebuję nowej różdżki - chociaż przyszedł z zamiarem zakupu takiej samej.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć Ulysses bez trudu powstrzymał uniesienie brwi, uniemożliwiając mimice zdradzenie nawet najmniejszej krzty zaskoczenia - zdołał je z lekka odczuć, nawet mimo absolutnego przyzwyczajenia do odwiedzin sklepu w tej samej intencji. Nie znał Edgara Burke zbyt dobrze, lecz miał o nim wystarczające pojęcie, by podejrzewać, że traktował własną różdżkę z należytą uwagą. Ciekawość nie zawsze towarzyszyła różdżkarzowi przy dobieraniu nowego artefaktu do czarodzieja, który pierwszy (lub - o zgrozo - kolejny) utracił - zazwyczaj budziły ją jednostki pojedyncze, do których przybyły lord szczęśliwie dołączył. By dojść do solidnych wniosków wystarczyło prześledzić spis kompozycji - rdzeni zamkniętych w specyficznych drewnach - jakie z łatwością wybierały przedstawicieli szlachetnego rodu Edgara. Jeśli ktokolwiek twierdził, że powiązania Burke’ów z czarną magią to tylko pomówienia, żył w świecie ogromnych iluzji. O ile przez długi czas mroki nie rozlewały się zbyt rozlegle, teraz gwałtownie zaczęły się rozbestwiać i kryć się coraz mniej, dlatego każda osoba nabywająca różdżkę o szemranym charakterze zapadała w pamięć wyjątkowo głęboko, oczywiście budząc podejrzenia z prędkością światła. Ollivander nie musiał być detektywem - choć za sprawą różdżek prowadził własne dochodzenia, na które mógł sobie pozwolić dzięki doświadczeniu. Nikt nie wątpił, że dobranie właściwego egzemplarza nie było prostym zadaniem - zaś im więce przepłynęło ich przez ręce danego czarodzieja, tym więcej szczegółów dało się wyłapać. Jako zwolennik czujnej obserwacji, Ulysses odnajdywał się w ich gromadzeniu.
Spokojne spojrzenie niespecjalnie oddało wstępne przemyślenia, trwające ułamki sekund - kiwnąłwszy krótko głową odezwał się, nie próbując dociekać przyczyn i okoliczności - nigdy o nie nie pytał. Nie miał prawa, wychowanie także stawiało jasne granice.
- Stworzenie nowej różdżki może potrwać kilka dni, możemy też wybrać jedną z gotowych i zadbać o jej odpowiednią prezencję wedle życzeń - poinformował z miejsca, zanim podjął się pierwszego pytania. Większość szlachetnie urodzonych, jeśli już decydowała się na gotowy egzemplarz, preferowała przynajmniej rodowe zdobienia.
- Specyfikacja poprzedniej? - ta informacja miała fundamentalne znacznie, rzucając wiele światła na niewiadome i usprawniała proces, choć gdyby lord poczuł opór przed zdradzeniem tej informacji, tym więcej prób dopasowania mogliby podjąć - paradoksalnie mógł się wtedy dowiedzieć więcej.
Spokojne spojrzenie niespecjalnie oddało wstępne przemyślenia, trwające ułamki sekund - kiwnąłwszy krótko głową odezwał się, nie próbując dociekać przyczyn i okoliczności - nigdy o nie nie pytał. Nie miał prawa, wychowanie także stawiało jasne granice.
- Stworzenie nowej różdżki może potrwać kilka dni, możemy też wybrać jedną z gotowych i zadbać o jej odpowiednią prezencję wedle życzeń - poinformował z miejsca, zanim podjął się pierwszego pytania. Większość szlachetnie urodzonych, jeśli już decydowała się na gotowy egzemplarz, preferowała przynajmniej rodowe zdobienia.
- Specyfikacja poprzedniej? - ta informacja miała fundamentalne znacznie, rzucając wiele światła na niewiadome i usprawniała proces, choć gdyby lord poczuł opór przed zdradzeniem tej informacji, tym więcej prób dopasowania mogliby podjąć - paradoksalnie mógł się wtedy dowiedzieć więcej.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dotychczas zakup różdżki kojarzył się Edgarowi z chwilą podniosłą, wyjątkową, i godną zapamiętania. Wszak teoretycznie przeżywało się to tylko raz, a całemu wydarzeniu towarzyszyła otoczka niezwykłości, której nie dało się podrobić. Doskonale pamiętał dzień, w którym pierwszy raz przekroczył próg tego lokalu. Pamiętał też swojego ojca, który mu przy tym towarzyszył, bacznie obserwując pracę starszego lorda Ollivandera jakby cokolwiek wiedział o różdżkarstwie. Pamiętał również spadające pod wpływem nieokrzesanej magii pudełka i dziewczynkę, która czekała za nim w kolejce. Wątpił, by którykolwiek z czarodziejów zapominał o tym szczególnym dniu, będącym symbolicznym wejściem w magiczne społeczeństwo. Edgar nie uśmiechał się na myśl o zastąpieniu tamtego miłego wspomnienia tym dzisiejszym, a jednak czuł, że nowa różdżka nigdy nie będzie mu służyła tak dobrze jak poprzednia. To nie będzie ten sam kawałek magicznego drewna, towarzyszący mu przez ostatnie dwadzieścia lat. Niewiele osób go o to posądzało, ale przywiązywał się do rzeczy, które nosiły w sobie konkretne wspomnienia. - Rozumiem - odpowiedział, pozwalając sobie na rozejrzenie się po lokalu. Niby bywał tutaj regularnie, ale zawsze w pośpiechu, z zamiarem wyczyszczenia różdżki czy poprawienia szlifu. Nigdy nie skupiał się na wnętrzu sklepu, ale dzisiaj było inaczej, bo i jego wizyta nie należała do normalnych. W jego oczach niewiele się tutaj zmieniło: półki wciąż uginały się od zakurzonych pudełek z różdżkami, a za kontuarem mógł stać inny Ollivander, ale każdy z nich dzielił to samo przenikliwe spojrzenie, zapewne przyzwyczajone do żmudnej sztuki różdżkarstwa. Edgar zazdrościł im posiadanej wiedzy - fascynowało go to co niezbadane, między innymi dlatego tak upodobał sobie czarną magię i nieprzewidywalne klątwy, jednak wiele by dał, by choć liznąć rodowych tajemnic Ollivanderów. - Łuska smoka, palisander, 14 cali - wyrecytował, wyrwany z zamyślenia, wracając spojrzeniem do stojącego przed nim mężczyzny. - Nie prowadzicie jakiegoś spisu? - Rzucił pół żartem pół serio; przecież krążyła legenda, że różdżkarze są w stanie rozpoznać różdżkę już po jednym spojrzeniu na jej właściciela. To w zasadzie byłoby na swój sposób uspokajające gdyby ta pogłoska okazała się mitem.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zakup pierwszej różdżki zdecydowanie był podniosłą i ekscytującą chwilą dla prawie wszystkich czarodziejów - w końcu to dzień rozpoczynający wędrówkę, naukę panowania nad magią, podporządkowywania jej swojej woli, zupełnie świadomie, nie z dziecięcego przypadku. Po latach, kiedy przyzwyczajenie i nabyte umiejętności sięgały znacznie dalej, a ręka obeznała się z artefaktem i dobrze wiedziała, jak to jest go używać, entuzjazm nie był tak wielki. Wręcz przeciwnie, często zamiast pobudzenia pojawiała się rezygnacja - i nic dziwnego, skoro poświęciło się tyle czasu na zżycie z drewnem i podporządkowanie go własnej woli. Postawy były zupełnie inne, bo sytuacje kompletnie się zmieniały. Nie dało się nic poradzić na to, że kolejny raz należało wykonać ten sam, żmudny proces wzajemnego poznawania - i tu kłaniała się kluczowa rola Ollivanderów. Dobrać taki egzemplarz, by trudy zminimalizować, dlatego liczył się każdy szczegół, każda wiedza.
- Inwentaryzacyjny - odpowiedział krótko, dodając do tego potwierdzające, krótkie i konkretne skinienie. - Zamiast trzymać tu archiwa, wolimy zapełnić przestrzeń różdżkami - przyznał, na moment przerzucając wzrok właśnie na pudełka. Łatwiej było poznać różdżkę po spojrzeniu na nią, nie na właściciela, aczkolwiek zdarzały się bardzo pojedyncze przypadki, gdy Ollivanderowie faktycznie dochodzili do trafnych wniosków. Zazwyczaj problem leżał tam, gdzie zmiany - te same kompozycje potrafiły skończyć z czarodziejami, którzy rozwinęli się na skrajne strony. Nie byli nadludźmi, nie przenikali myśli i wydarzeń - dociekali bardzo subtelnie. Z dziećmi sprawa była o wiele prostsza.
- Ambitne połączenie - przyznał, zupełnie szczerze, widząc w nim wiele siły charakteru i z łatwością mogąc je przyporządkować do stojącego naprzeciw czarodzieja, choć już teraz wiedział, że zaoferowanie dokładnie takiej samej kombinacji nie okaże się trafne. Odrzuciłaby lorda Burke, bezustannie walcząc z nim o dominację. Z wiekiem ludzie rozwijali się wolniej, byli też silniejsi i mądrzejsi, różdżki odczuwały to doskonale, od razu stawiając się na ich poziomie. - Była bardzo uparta przy pierwszych próbach, czy poddała się łatwo? - zapytał, spodziewając się, że smocza łuska mogła prowokować właściciela do odpowiednio długich świadectw wytrzymałości zanim stała się posłuszna. Podejrzenia nie zawsze okazywały się trafne, dlatego wolał wiedzieć, chcąc oszczędzić lordowi późniejszych, ewentualnych komplikacji. - Jakieś szczególne wymagania względem nowej? - teraz miał do powiedzenia więcej niż jako dziecko, nieobyte z używaniem różdżki.
- Inwentaryzacyjny - odpowiedział krótko, dodając do tego potwierdzające, krótkie i konkretne skinienie. - Zamiast trzymać tu archiwa, wolimy zapełnić przestrzeń różdżkami - przyznał, na moment przerzucając wzrok właśnie na pudełka. Łatwiej było poznać różdżkę po spojrzeniu na nią, nie na właściciela, aczkolwiek zdarzały się bardzo pojedyncze przypadki, gdy Ollivanderowie faktycznie dochodzili do trafnych wniosków. Zazwyczaj problem leżał tam, gdzie zmiany - te same kompozycje potrafiły skończyć z czarodziejami, którzy rozwinęli się na skrajne strony. Nie byli nadludźmi, nie przenikali myśli i wydarzeń - dociekali bardzo subtelnie. Z dziećmi sprawa była o wiele prostsza.
- Ambitne połączenie - przyznał, zupełnie szczerze, widząc w nim wiele siły charakteru i z łatwością mogąc je przyporządkować do stojącego naprzeciw czarodzieja, choć już teraz wiedział, że zaoferowanie dokładnie takiej samej kombinacji nie okaże się trafne. Odrzuciłaby lorda Burke, bezustannie walcząc z nim o dominację. Z wiekiem ludzie rozwijali się wolniej, byli też silniejsi i mądrzejsi, różdżki odczuwały to doskonale, od razu stawiając się na ich poziomie. - Była bardzo uparta przy pierwszych próbach, czy poddała się łatwo? - zapytał, spodziewając się, że smocza łuska mogła prowokować właściciela do odpowiednio długich świadectw wytrzymałości zanim stała się posłuszna. Podejrzenia nie zawsze okazywały się trafne, dlatego wolał wiedzieć, chcąc oszczędzić lordowi późniejszych, ewentualnych komplikacji. - Jakieś szczególne wymagania względem nowej? - teraz miał do powiedzenia więcej niż jako dziecko, nieobyte z używaniem różdżki.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W zasadzie odnajdował wiele podobieństw do wyglądu tego sklepu z jego własnym na Nokturnie. Obydwa pomieszczenia składały się przede wszystkim z drewnianych regałów, które uginały się pod ciężarem różnorakich towarów. Zarówno tu, jak i tam wspomniane towary najczęściej pozostawały dla klienteli owiane tajemnicą, a jedyną osobą posiadającą odpowiedzi okazywał się mężczyzna za kontuarem. Tam i tu sprzedawane przedmioty mogły zaskoczyć swoim zachowaniem, a z bardziej przyziemnych skojarzeń, tam i tu w nozdrzach czuło się kusz. Mimo wszystko Edgar lubił ten zapach; kojarzył mu się z zapleczem, w którym spędzał większość dnia, badając zdobyte artefakty. Nawet ciężko było to zajęcie nazwać pracą, to raczej była jego życiowa pasja, którą miał szczęście praktykować w ramach zawodu.
- No tak, to zrozumiałe. Nie ma tutaj chyba zbyt dużo miejsca - odparł, spoglądając na piętrzący się obok niego stos różdżek. Po co robili nowe skoro jeszcze tyle się nie sprzedało? Czy wśród tych pudełek jest egzemplarz, który leży tam od setek lat i wciąż czeka na właściciela? Edgar trzymał w sobie tak wiele pytań, ale raczej nie miał w zwyczaju zasypywać nimi rozmówcy. Chociaż może uda mu się w międzyczasie zdobyć parę odpowiedzi? W końcu nie ma ku temu wielu okazji, nie zagląda tutaj za często.
Kiwnął jedynie głową po usłyszeniu (dość zaskakującego) określenia swojej starej różdżki. Mimo wszystko ambitne połączenie czy nie - ufał jej ponad życie i wciąż nie mógł przywyknąć do wizji posiadania innej kombinacji. Niezbyt widziało mu się docieranie z nową różdżką. Ten etap pozostawił dawno za sobą, dokładniej ponad dwie dekady temu, czy naprawdę musiał to przeżywać jeszcze raz? - Była dość uparta - musiał się chwilę nad tym zastanowić, wszak to było tak dawno temu, ale faktycznie pierwsze próby rzucania zaklęć często kończyły się klęską. A więc wpływ na to miał rdzeń różdżki a nie jego małe obeznanie w praktycznej magii?
- Trudno powiedzieć - przyznał, bo przecież na temat różdżkarstwa wiedział tyle co nic. Czy było coś takiego co mógłby zmienić? W zasadzie wiele zaklęć ostatnio mu się nie udawało, a z tego co się przed chwilą dowiedział, mogła na to mieć wpływ budowa różdżki. Z pewnością zmienił się przez ostatnie lata, więc może i drewno oraz rdzeń powinny zostać do niego na nowo dopasowane. - Ostatnimi czasy ta różdżka zachowywała się dość... kapryśnie. Może to tylko kwestia niestabilnej magii, ale wydaje mi się, że tym razem to nie to - zdradził, myśląc o niezapomnianym spotkaniu w Dziurawym Kotle. - W miarę możliwości wolałbym też żeby miała podobną długość - już przywykł do tych czternastu cali, nie wypadała mu z kieszeni, dobrze leżała w dłoni.
- No tak, to zrozumiałe. Nie ma tutaj chyba zbyt dużo miejsca - odparł, spoglądając na piętrzący się obok niego stos różdżek. Po co robili nowe skoro jeszcze tyle się nie sprzedało? Czy wśród tych pudełek jest egzemplarz, który leży tam od setek lat i wciąż czeka na właściciela? Edgar trzymał w sobie tak wiele pytań, ale raczej nie miał w zwyczaju zasypywać nimi rozmówcy. Chociaż może uda mu się w międzyczasie zdobyć parę odpowiedzi? W końcu nie ma ku temu wielu okazji, nie zagląda tutaj za często.
Kiwnął jedynie głową po usłyszeniu (dość zaskakującego) określenia swojej starej różdżki. Mimo wszystko ambitne połączenie czy nie - ufał jej ponad życie i wciąż nie mógł przywyknąć do wizji posiadania innej kombinacji. Niezbyt widziało mu się docieranie z nową różdżką. Ten etap pozostawił dawno za sobą, dokładniej ponad dwie dekady temu, czy naprawdę musiał to przeżywać jeszcze raz? - Była dość uparta - musiał się chwilę nad tym zastanowić, wszak to było tak dawno temu, ale faktycznie pierwsze próby rzucania zaklęć często kończyły się klęską. A więc wpływ na to miał rdzeń różdżki a nie jego małe obeznanie w praktycznej magii?
- Trudno powiedzieć - przyznał, bo przecież na temat różdżkarstwa wiedział tyle co nic. Czy było coś takiego co mógłby zmienić? W zasadzie wiele zaklęć ostatnio mu się nie udawało, a z tego co się przed chwilą dowiedział, mogła na to mieć wpływ budowa różdżki. Z pewnością zmienił się przez ostatnie lata, więc może i drewno oraz rdzeń powinny zostać do niego na nowo dopasowane. - Ostatnimi czasy ta różdżka zachowywała się dość... kapryśnie. Może to tylko kwestia niestabilnej magii, ale wydaje mi się, że tym razem to nie to - zdradził, myśląc o niezapomnianym spotkaniu w Dziurawym Kotle. - W miarę możliwości wolałbym też żeby miała podobną długość - już przywykł do tych czternastu cali, nie wypadała mu z kieszeni, dobrze leżała w dłoni.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Poza wieloma podobieństwami, była także jedna, ale znaczna, różnica - do sklepu Ollivanderów zdecydowanie łatwiej było się dostać, dlatego różdżkarz nie miał podstaw do porównania obydwu lokali, choć faktycznie coś w tym było. Ulysses całkiem lubił to miejsce, dostrzegając jego specyficzny urok i spokój, ale mimo tego preferował zamykanie się w warsztacie, zwłaszcza tym w Silverdale, teraz odbudowywanym po majowej nawałnicy. Bliźniacze pomieszczenie w Lancaster trudniej było zastać puste, najczęściej któryś z różdżkarzy już tam pracował. Miejsca nie brakowało, ale siła przyzwyczajenia do ciszy i pracy w pojedynkę budziła się w takich warunkach, dodając nieznacznego dyskomfortu. Powoli nadciągała też zima, uniemożliwiająca pracowanie na zewnątrz - choć przy anomaliach nic nie było już tak oczywiste.
Odpowiedź na niezadane pytanie Edgara była bardzo prosta - każdy chciał dołożyć coś od siebie, pozostać zapamiętanym na lata, czy to w oczach nabywcy, czy reszty rodziny oraz przyszłych pokoleń różdżkarzy; nawet jeśli sami twórcy stanowili nieznaczny procent wszystkich czarodziejów, ilość dzieł wychodząca spod ich palców znacznie tę liczbę przerastała. Na zapleczu było wiele tworów autorstwa nieżyjących już Ollivanderów, ponieważ każdy w miarę możliwości rozprzestrzeniał swoje. Ulysses nie był tu wyjątkiem - jeśli widział, że któraś z wykonanych przez niego różdżek ma potencjał do zjednania z klientem, nie wahał się i nie rozglądał za czymś, co zalegało na półce setki lat, tylko podsuwał propozycję, czerpiąc z udanych połączeń satysfakcję. Swoje dzieła znał najlepiej, spędzając nad nimi całe godziny.
Kiwnął powoli głową, niewerbalnie dając znać, że rozumie - w takim razie miał rację, bliźniacze połączenie nie miało już dłużej szans bytu. Poprzednia różdżka, przez całe życie dostosowująca się do właściciela i nakierowująca go, musiała wyczuć parę zmian, do których jej natura nie była przyzwyczajona.
- Może nieco się z lordem rozminęła - uznał, nie rozwijając tematu, gdyż nie czuł takiej potrzeby - nie miał też aż takiej wiedzy o lordzie Burke, by mówić mu, gdzie się z własną różdżką poróżnił. - Czternaście cali - powiedział bardziej do siebie, odwracając się w stronę półek. Miał w myślach niewiele propozycji. Wiedział, że Edgar potrzebuje dzieła zdolnego dorównać silnej woli, co znacznie ukrócało możliwości wyboru. Drogą prędkiej eliminacji pozostawił tylko dwie opcje - cis z łuską smoka norweskiego kolczastego oraz afromosia z łuską skorpeny. Pierwsza wykonana była przez ojca, druga była wytworem Ulyssesa. Podsunął obydwa pudełka, już otwarte, w stronę klienta, dając lordowi wybór - wyjątkowo nie wskazywał kolejności ani nie sprawdzał, jak w rękach mężczyzny zareagują różdżki dopasowane tylko częściowo. Dopasowanie z którąkolwiek z nich ukazałoby wystarczająco wiele, a był niemal pewien, że obydwie są dosyć trafne.
Odpowiedź na niezadane pytanie Edgara była bardzo prosta - każdy chciał dołożyć coś od siebie, pozostać zapamiętanym na lata, czy to w oczach nabywcy, czy reszty rodziny oraz przyszłych pokoleń różdżkarzy; nawet jeśli sami twórcy stanowili nieznaczny procent wszystkich czarodziejów, ilość dzieł wychodząca spod ich palców znacznie tę liczbę przerastała. Na zapleczu było wiele tworów autorstwa nieżyjących już Ollivanderów, ponieważ każdy w miarę możliwości rozprzestrzeniał swoje. Ulysses nie był tu wyjątkiem - jeśli widział, że któraś z wykonanych przez niego różdżek ma potencjał do zjednania z klientem, nie wahał się i nie rozglądał za czymś, co zalegało na półce setki lat, tylko podsuwał propozycję, czerpiąc z udanych połączeń satysfakcję. Swoje dzieła znał najlepiej, spędzając nad nimi całe godziny.
Kiwnął powoli głową, niewerbalnie dając znać, że rozumie - w takim razie miał rację, bliźniacze połączenie nie miało już dłużej szans bytu. Poprzednia różdżka, przez całe życie dostosowująca się do właściciela i nakierowująca go, musiała wyczuć parę zmian, do których jej natura nie była przyzwyczajona.
- Może nieco się z lordem rozminęła - uznał, nie rozwijając tematu, gdyż nie czuł takiej potrzeby - nie miał też aż takiej wiedzy o lordzie Burke, by mówić mu, gdzie się z własną różdżką poróżnił. - Czternaście cali - powiedział bardziej do siebie, odwracając się w stronę półek. Miał w myślach niewiele propozycji. Wiedział, że Edgar potrzebuje dzieła zdolnego dorównać silnej woli, co znacznie ukrócało możliwości wyboru. Drogą prędkiej eliminacji pozostawił tylko dwie opcje - cis z łuską smoka norweskiego kolczastego oraz afromosia z łuską skorpeny. Pierwsza wykonana była przez ojca, druga była wytworem Ulyssesa. Podsunął obydwa pudełka, już otwarte, w stronę klienta, dając lordowi wybór - wyjątkowo nie wskazywał kolejności ani nie sprawdzał, jak w rękach mężczyzny zareagują różdżki dopasowane tylko częściowo. Dopasowanie z którąkolwiek z nich ukazałoby wystarczająco wiele, a był niemal pewien, że obydwie są dosyć trafne.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z zainteresowaniem oczekiwał na propozycje Ollivandera. Najchętniej kupiłby dokładnie taką samą różdżkę, nawet jeżeli ostatnimi czasy nie słuchała się go tak dobrze jak powinna. Wybaczyłby jej te kaprysy, w końcu pomogła mu wydostać się z niejednych tarapatów. Zjechał z nią pół świata, napotykając na swojej drodze nie jedną przeszkodę, ale zawsze udało mu się z nią uporać. Niby nie powinien tak się przywiązywać do rzeczy, ale przecież różdżka nie była zwykłym przedmiotem. Westchnął cicho, obserwując Ollivandera przy pracy. Wyglądał tak jakby pamiętał miejsce każdej różdżki w tym sklepie, ale to w zasadzie nie powinno dziwić - zapewne w przeciwnym wypadku nie piastowałby takiego stanowiska.
Ruszył się niecierpliwie kiedy wreszcie mężczyzna postawił przed nim dwa pudełka z różdżkami. Na pierwszy rzut oka wydawały się do siebie podobne, ale oczywistym było, że zostały zbudowane z całkiem innych materiałów. Nie pochylił się nad kontuarem, żeby dokładniej im się przyjrzeć - przecież różdżek nie wybiera się ze względu na wygląd, zresztą i tak najprawdopodobniej odda ją do korekty. Bez większego namysłu sięgnął po różdżkę z afromosii. Zacisnął palce na chłodnym drewnie, momentalnie odczuwając w wiodącej dłoni specyficzny dreszcz. Zerknął na Ollivandera ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć, że już pierwsza próba doboru różdżki okazała się udana. Od razu poczuł, że ten egzemplarz go zaakceptował, co wywołało w nim ekscytację niewiele mniejszą niż dwadzieścia trzy lat temu. Nie miał jednak zamiaru tak od razu rzucać się do zakupu. Najpierw przyjrzał jej się dokładniej, dopiero po chwili pozwalając sobie na rzucenie prostego niewerbalnego lumos - jeszcze nie wiedział jak różdżka się zachowa, ale o dziwo zachowała się dokładnie tak jak sobie tego życzył: jej koniec rozjarzył się jasnym blaskiem, oświetlając na moment przyciemniony sklep. Nie wiedział jak Ollivander to zrobił, ale to z pewnością była ta różdżka. - Z czego jest zrobiona? - Zapytał, w końcu przenosząc wzrok na mężczyznę, który przecież cały czas stał obok, choć Edgar zdawał się przed momentem o tym zapomnieć, zbyt pochłonięty poznawaniem różdżki. Sama specyfikacja nic mu nie powie, ale miał nadzieję, że małomówny Ollivander zdradzi mu o niej coś więcej.
Ruszył się niecierpliwie kiedy wreszcie mężczyzna postawił przed nim dwa pudełka z różdżkami. Na pierwszy rzut oka wydawały się do siebie podobne, ale oczywistym było, że zostały zbudowane z całkiem innych materiałów. Nie pochylił się nad kontuarem, żeby dokładniej im się przyjrzeć - przecież różdżek nie wybiera się ze względu na wygląd, zresztą i tak najprawdopodobniej odda ją do korekty. Bez większego namysłu sięgnął po różdżkę z afromosii. Zacisnął palce na chłodnym drewnie, momentalnie odczuwając w wiodącej dłoni specyficzny dreszcz. Zerknął na Ollivandera ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć, że już pierwsza próba doboru różdżki okazała się udana. Od razu poczuł, że ten egzemplarz go zaakceptował, co wywołało w nim ekscytację niewiele mniejszą niż dwadzieścia trzy lat temu. Nie miał jednak zamiaru tak od razu rzucać się do zakupu. Najpierw przyjrzał jej się dokładniej, dopiero po chwili pozwalając sobie na rzucenie prostego niewerbalnego lumos - jeszcze nie wiedział jak różdżka się zachowa, ale o dziwo zachowała się dokładnie tak jak sobie tego życzył: jej koniec rozjarzył się jasnym blaskiem, oświetlając na moment przyciemniony sklep. Nie wiedział jak Ollivander to zrobił, ale to z pewnością była ta różdżka. - Z czego jest zrobiona? - Zapytał, w końcu przenosząc wzrok na mężczyznę, który przecież cały czas stał obok, choć Edgar zdawał się przed momentem o tym zapomnieć, zbyt pochłonięty poznawaniem różdżki. Sama specyfikacja nic mu nie powie, ale miał nadzieję, że małomówny Ollivander zdradzi mu o niej coś więcej.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wiedział, wiedział już po tym, jak różdżka znalazła się w dłoni lorda, ale powstrzymał z powodzeniem triumfalny uśmiech, ograniczając go tylko do lekkiego uniesienia lewego kącika ust, gdy dostrzegł zaskoczone spojrzenie. W jego własnym zalśniła lekko satysfakcja, przepleciona niemym pytaniem - czy to ta? O ile dobranie dzieła do człowieka oczywistego, łatwego do przejrzenia i ekstrawertycznego było zadaniem względnie prostym, czarodzieje skryci potrafili stanowić nie lada wyzwanie nawet dla doświadczonych różdżkarzy, dlatego trafny wybór Ulysses potraktował też jako swój sukces. Nie kipiał z dumy, nie puszył się, ale nie ukrywał też pewności siebie, już dawno utwierdzając się w przekonaniu, że jest na właściwym miejscu i bardzo się w nim spełnia. W tym wypadku bazował trochę na podobieństwach - drewno afromosii było Ollivanderowi jednym z bliższych, czuł je wyjątkowo dobrze i mimo trudności, jakie sprawiało przy obróbce, lubił w nim pracować. Był pewien, że w odpowiednim zestawieniu z rdzeniem, mógłby posługiwać się nim na co dzień - mimo absolutnej wierności sprawdzonej i niezawodnej tabebui.
- Afromosia o nieco uszlachetnionym kolorycie - niestety, drewno to w swojej czystej formie nie miało oszałamiająco pięknej barwy, lecz po ingerencji prezentowało się bardzo elegancko. - Bardzo trwałe drewno, odporne i silne, te same wartości wyznaje. Na początku może próbować manipulacji, zwłaszcza jeśli wyczuje element niepewności, może być przytłaczająca, ściągać silne wątpliwości. Wystarczy z nią trochę popracować, najlepiej na zaklęciach defensywnych, poczuje wtedy potrzebę współpracy, nie rywalizacji - doradził konkretnie, spodziewając się takiego scenariusza, lecz nie biorąc go jako pewnik. - Do tego łuska skorpeny - zatrzymał się na krótki moment, raczej nie chcąc źle wróżyć klientowi, gdyż był to rdzeń mocno jednoznaczny. - ma ciągoty do tajemnic, pragnie wiedzieć i poznawać - uściślił, pomijając uprzejmie czarnomagiczny wydźwięk rdzenia. Sugerowanie lordowi powiązań z ową dziedziną byłoby nieeleganckie, pewne sprawy lepiej było zostawić w zaciszu sklepu tak długo, jak mogły tam zostać - nie wiedział jeszcze, że niedługo przyjdzie mu rozpoznawać starą różdżkę Burke'a w obskurnym otoczeniu więziennym, pod okiem aurora.
Odłożył drugie pudełko na półkę - cisowa różdżka musiała jeszcze poczekać na swojego właściciela - drugie zaś zamknął i podsunął w stronę mężczyzny - poza ozdobnymi literami, układającymi się w nazwisko, została na nim wypisana specyfikacja oraz autor, który za chwilę wykładał na blat księgę, w celu spisania szczegółów sprzedawanego egzemplarza. - Rozumiem, że nie szukamy dalej - powiedział, choć był już pewien, że żadna inna nie zgra się już z Edgarem, skoro splótł z tą konkretną swój los.
| zt
- Afromosia o nieco uszlachetnionym kolorycie - niestety, drewno to w swojej czystej formie nie miało oszałamiająco pięknej barwy, lecz po ingerencji prezentowało się bardzo elegancko. - Bardzo trwałe drewno, odporne i silne, te same wartości wyznaje. Na początku może próbować manipulacji, zwłaszcza jeśli wyczuje element niepewności, może być przytłaczająca, ściągać silne wątpliwości. Wystarczy z nią trochę popracować, najlepiej na zaklęciach defensywnych, poczuje wtedy potrzebę współpracy, nie rywalizacji - doradził konkretnie, spodziewając się takiego scenariusza, lecz nie biorąc go jako pewnik. - Do tego łuska skorpeny - zatrzymał się na krótki moment, raczej nie chcąc źle wróżyć klientowi, gdyż był to rdzeń mocno jednoznaczny. - ma ciągoty do tajemnic, pragnie wiedzieć i poznawać - uściślił, pomijając uprzejmie czarnomagiczny wydźwięk rdzenia. Sugerowanie lordowi powiązań z ową dziedziną byłoby nieeleganckie, pewne sprawy lepiej było zostawić w zaciszu sklepu tak długo, jak mogły tam zostać - nie wiedział jeszcze, że niedługo przyjdzie mu rozpoznawać starą różdżkę Burke'a w obskurnym otoczeniu więziennym, pod okiem aurora.
Odłożył drugie pudełko na półkę - cisowa różdżka musiała jeszcze poczekać na swojego właściciela - drugie zaś zamknął i podsunął w stronę mężczyzny - poza ozdobnymi literami, układającymi się w nazwisko, została na nim wypisana specyfikacja oraz autor, który za chwilę wykładał na blat księgę, w celu spisania szczegółów sprzedawanego egzemplarza. - Rozumiem, że nie szukamy dalej - powiedział, choć był już pewien, że żadna inna nie zgra się już z Edgarem, skoro splótł z tą konkretną swój los.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z zaciekawieniem słuchał opisu swojej nowej różdżki, zawieszając na niej swój wzrok. A więc afromosia - afrykańskie drzewo, które w swoim życiu widział nie raz podczas swoich podróży. Ciekawe, bo to właśnie Afrykę upatrzył jako ulubione miejsce odpoczynku, więc różdżka miała mu o niej niejako przypominać. Drewno trwałe, odporne i silne. Idealnie. Wcześniejsza niechęć do nowej różdżki uleciała gdzieś w dal. Teraz miał ochotę zaszyć się w ogrodach swojej rodowej posiadłości i zacząć zapoznawać się z nową zdobyczą. Zaklęcia defensywne to kolejny strzał w dziesiątkę. Interesował się nimi i bez przerwy starał się lepiej je poznać i pewniej się nimi posługiwać. Kiwnął głową, dając Ollivanderowi znak, że zrozumiał. Natomiast nie umknęło mu to krótkie zawahanie przy rdzeniu różdżki, zerknął więc na niego z ciekawością, ostatecznie nie decydując się na zadawanie żadnego pytania. Domyślał się co mogło być z nim nie tak, a o znajomości czarnej magii nigdy nie mówiło się głośno. Uszanował profesjonalizm Ollivandera, opowiadającego o łusce skorpeny pięknymi eufemizmami. - Idealnie - skwitował jedynie, odkładając wybrany egzemplarz z powrotem na kontuar. Z pewnością zbada nią nie jedną tajemnicę, już teraz był tego pewien. Poza tym przypadła mu do gustu bez żadnych dodatkowych szlifów, nie potrzebował na niej żadnych inicjałów czy rodowych herbów. To chyba oznaczało, że mógł już stąd wyjść. Cóż, szybko poszło. O wiele szybciej niż się spodziewał. - Ile jestem winny? - Wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza niewielki mieszek z pieniędzmi, podając mężczyźnie odpowiednią kwotę. Pożegnał się z nim uściskiem dłoni, po czym wyszedł na gwarną ulicę Pokątną. Oczywiście pierwsze co zrobił to wyjął nową różdżkę z eleganckiego pudełka, postanawiając wyczyścić sobie buty. Wreszcie poczuł się kompletny - te parę dni bez możliwości czarowania okazały się istną mordęgą, nie wytrzymałby tak ani chwili dłużej. Wreszcie mógł stać się samodzielny; proszenie rodziny o pomoc przy nawet najprostszych czynnościach zaczynało doprowadzać go do szału. Schował nową różdżkę w specjalnie do tego przeznaczonej kieszeni, po czym zadowolony ruszył w stronę Nokturnu.
zt
zt
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
6 grudnia
Długo przeszukiwała najbardziej absurdalne szpary i skrytki w swoim parszywym mieszkaniu. Tamta pechowa noc nad Tamizą okazała się bardziej kłopotliwa, niż mogła się spodziewała. Jednego dnia nie mogła już przeżyć bez różdżki, a co dopiero gdyby chodziło o długie, męczące tygodnie. Ile kosztuje różdżka? Cholera wie, za swoją pierwszą nie płaciła, właściwie była wtedy w takim szoku, że niewiele pamiętała z tych kilku dni przed rozpoczęciem pierwszego roku nauki w Hogwarcie. Wiedziała jednak, że ten głupi badyl jest jej bezsprzecznie potrzebny i że musi natychmiast zaopatrzyć się w nowy. Dlatego właśnie jak ta głupia mysz węszyła po wszystkich ścianach i podłogach w poszukiwaniu jakiś zagubionych knutów. Wkrótce miała zapłacić za swoją bezmyślność, ale samo wspomnienie twarzy tamtego typa wpędzało ją w histerię. Skupiła się więc na faktycznym gromadzeniu moment, złośliwości wcale nie pomagały. Zawsze jej się wydawało, że nie da się zniszczyć różdżki, że to jest przedmiot, który towarzyszy czarodziejowi przez długie lata życia, ale dwa dni temu boleśnie dość przekonała się, że jednak można. Cóż, otrzymała wyraźną nauczkę i potwierdzenie tego, jak kiepską jest czarownicą oraz że naprawdę niewiele wie o świecie czarodziejów – nawet będąc jego częścią. Historia Filipy miała jednak wiele braków, luk i zawiłości, tak samo jak jej wiedza.
Gdy przekraczała próg sklepu Ollivandera, natychmiast poczuła charakterystyczny zapach drewna. Mocny i dość ciężki, zdawał się nienachalnie przypominać jej, że ta wizyta będzie sporo kosztowała. Już w drodze tutaj próbowała się z tym oswoić. Pomyślała jednak, że gdy otrzyma nową różdżkę, gdzieś się rozmyje ta frustracja, a rachunkami będzie się martwiła później. Ostatecznie grudzień zwiastował bardzo obiecującą wypłatę. Tłumy klientów przelewały się przez długie ławy w Parszywym Pasażerze, a z tych ciężkich sakiewek udało jej się podebrać okazałe napiwki. Im bliżej świąt, tym chętniej i liczniej odwiedzali ich żeglarze powracający na ląd po długich wojażach.
Echo przekleństwa pozostawiła wiec na ulicy i odważniej wkroczyła do tej różdżkowej graciarni. Nie pamiętała, czy właśnie tutaj kupowała swoją pierwszą różdżkę. Wypchane magicznymi atrybutami półki wydawały się dość obce, nie przywołały żadnego nawet mglistego wspomnienia. Tylko ten zapach odrobinę ją nęcił. Zupełnie odruchowo ułożyła dłoń na drewnianej poręczy, choć wcale nie zamierzała wchodzić do góry. Właściwie to nie była pewna, czy ktoś tutaj był. Nieco ciekawsko wychyliła głowę przez ladę, a później lekko przesunęła palcami po drewnianym blacie. To miejsce wydało jej się wręcz nienormalnie ciche.
Gdy patrzyła na te wszystkie pudełka, poczuła drażniące ukłucie, ślad osobistego braku. Miała nadzieję, że u Ollivanderów znajdzie coś dla siebie i tak szybko wyrzuci z głowy ponury obraz dwóch poszarpanych kawałków drogiego ostrokrzewu. Nie miała też pojęcia, czy świeże różdżki lubiły się z dorosłymi czarodziejami. Czy dało się oswoić je równie mocno jak te pierwsze, kupowane jeszcze przed rozpoczęciem nauki? Gdy jednak sunęła spojrzeniem, nieco znudzona, po gęstym wnętrzu sklepu, poczuła, że chyba trafiła do właściwego miejsca.
Długo przeszukiwała najbardziej absurdalne szpary i skrytki w swoim parszywym mieszkaniu. Tamta pechowa noc nad Tamizą okazała się bardziej kłopotliwa, niż mogła się spodziewała. Jednego dnia nie mogła już przeżyć bez różdżki, a co dopiero gdyby chodziło o długie, męczące tygodnie. Ile kosztuje różdżka? Cholera wie, za swoją pierwszą nie płaciła, właściwie była wtedy w takim szoku, że niewiele pamiętała z tych kilku dni przed rozpoczęciem pierwszego roku nauki w Hogwarcie. Wiedziała jednak, że ten głupi badyl jest jej bezsprzecznie potrzebny i że musi natychmiast zaopatrzyć się w nowy. Dlatego właśnie jak ta głupia mysz węszyła po wszystkich ścianach i podłogach w poszukiwaniu jakiś zagubionych knutów. Wkrótce miała zapłacić za swoją bezmyślność, ale samo wspomnienie twarzy tamtego typa wpędzało ją w histerię. Skupiła się więc na faktycznym gromadzeniu moment, złośliwości wcale nie pomagały. Zawsze jej się wydawało, że nie da się zniszczyć różdżki, że to jest przedmiot, który towarzyszy czarodziejowi przez długie lata życia, ale dwa dni temu boleśnie dość przekonała się, że jednak można. Cóż, otrzymała wyraźną nauczkę i potwierdzenie tego, jak kiepską jest czarownicą oraz że naprawdę niewiele wie o świecie czarodziejów – nawet będąc jego częścią. Historia Filipy miała jednak wiele braków, luk i zawiłości, tak samo jak jej wiedza.
Gdy przekraczała próg sklepu Ollivandera, natychmiast poczuła charakterystyczny zapach drewna. Mocny i dość ciężki, zdawał się nienachalnie przypominać jej, że ta wizyta będzie sporo kosztowała. Już w drodze tutaj próbowała się z tym oswoić. Pomyślała jednak, że gdy otrzyma nową różdżkę, gdzieś się rozmyje ta frustracja, a rachunkami będzie się martwiła później. Ostatecznie grudzień zwiastował bardzo obiecującą wypłatę. Tłumy klientów przelewały się przez długie ławy w Parszywym Pasażerze, a z tych ciężkich sakiewek udało jej się podebrać okazałe napiwki. Im bliżej świąt, tym chętniej i liczniej odwiedzali ich żeglarze powracający na ląd po długich wojażach.
Echo przekleństwa pozostawiła wiec na ulicy i odważniej wkroczyła do tej różdżkowej graciarni. Nie pamiętała, czy właśnie tutaj kupowała swoją pierwszą różdżkę. Wypchane magicznymi atrybutami półki wydawały się dość obce, nie przywołały żadnego nawet mglistego wspomnienia. Tylko ten zapach odrobinę ją nęcił. Zupełnie odruchowo ułożyła dłoń na drewnianej poręczy, choć wcale nie zamierzała wchodzić do góry. Właściwie to nie była pewna, czy ktoś tutaj był. Nieco ciekawsko wychyliła głowę przez ladę, a później lekko przesunęła palcami po drewnianym blacie. To miejsce wydało jej się wręcz nienormalnie ciche.
Gdy patrzyła na te wszystkie pudełka, poczuła drażniące ukłucie, ślad osobistego braku. Miała nadzieję, że u Ollivanderów znajdzie coś dla siebie i tak szybko wyrzuci z głowy ponury obraz dwóch poszarpanych kawałków drogiego ostrokrzewu. Nie miała też pojęcia, czy świeże różdżki lubiły się z dorosłymi czarodziejami. Czy dało się oswoić je równie mocno jak te pierwsze, kupowane jeszcze przed rozpoczęciem nauki? Gdy jednak sunęła spojrzeniem, nieco znudzona, po gęstym wnętrzu sklepu, poczuła, że chyba trafiła do właściwego miejsca.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Pierwsza wyprawa do sklepu Ollivanderów zazwyczaj zapadała młodym czarodziejom głęboko w pamięć - moment nabycia pierwszej (często - jedynej) różdżki był przecież z wielu względów bardzo wyjątkowy. Stanowił najbardziej jawny wstęp do praktyk, mających przeplatać całe życie, był początkiem procesu usamodzielniania, a w dodatku wskazywał, jeszcze przed rzuceniem pierwszego zaklęcia, w jakiej dziedzinie dana osoba odnajdzie się z dużym prawdopodobieństwem. Idealnie dopasowane kompozycje drewien i rdzeni towarzyszyły swoim wybrańcom, stanowiąc podporę w rozwoju oraz szukaniu odpowiednich ścieżek, budowaniu charakteru. Najczęściej zachowywały się jak przepowiednie - nie do końca ukształtowane osobowości młodych, niedoświadczonych czarodziejów ewoluowały dokładnie tam, gdzie wskazywał czubek dzierżonego przez nich dzieła. Mimo tego, nawet ich twórcy - Ollivanderowie - nie potrafili stwierdzić, dokąd dotrze dana para, jakich rzeczy dokona. Tym bardziej nie byli w stanie określić, kiedy różdżka zakończy swój żywot, pozostawiając w codzienności właściciela wyrwę, którą uzupełnić trzeba było prędko i skutecznie.
Zamyślenie nie oderwało Ulyssesa od pracy, choć fakty nadgonił z kilkusekundowym opóźnieniem - zdawało się, że moment wcześniej dzwonek przy drzwiach oznajmił przybycie klienta. Przyzwyczaił się do pracy na piętrze, w listopadzie wiele dni spędzając właśnie tutaj, całkowicie pochłonięty eksperymentami, obliczeniami i zwykłym, praktycznym rzeźbieniem zdobień - zazwyczaj ktoś krył się na dole, na zapleczu, gotów do obsługi, lecz tego dnia został na zmianie sam przez wzgląd na komplikacje w dostawach. Anomalie i zbliżający się okres świąteczny (nikt świąt nie odpuszczał, nawet przy kapryśnej magii) robiły swoje. Niemniej, myśli na temat pierwszego doboru różdżki pomknęły jak strzała, gdy tylko dźwięk dzwonka dotarł do czujnych uszu. Czasami wiedział, gdy klient pojawiał się po nową różdżkę, czasami nic na to nie wskazywało - nawet sprytny sygnał przy pchnięciu drzwi. Tym razem prędko wywnioskował, czym przyjdzie mu się zająć. Ufał swojemu instynktowi, znał też zwyczaje dzwonka, który na ułamek sekundy przykuł wzrok, gdy różdżkarz wyjrzał zza framugi uchylonych drzwi na piętrze, zerkając w dół.
- Dzień dobry - przywitał się krótko, jak zwykle - konkretnie, nie strzępiąc języka. Zszedł na dół, nie chcąc prowadzić rozmowy z góry - nie byłoby to w żadnej mierze kulturalne i odpowiednie. - Nowa różdżka? - zapytał krótko, spokojnie, uważnym spojrzeniem jasnoniebieskich tęczówek sięgając do oczu kobiety - nie wyrywał się od razu z propozycjami nowych kompozycji. Jeżeli chciała, mogła opowiedzieć, co, kiedy i dlaczego - niektórzy potrzebowali dołączyć do kupna historię, inni woleli zachować ją dla siebie. Niektórzy zadawali dużo pytań, inni przyjmowali wszystko bez żadnych.
Zamyślenie nie oderwało Ulyssesa od pracy, choć fakty nadgonił z kilkusekundowym opóźnieniem - zdawało się, że moment wcześniej dzwonek przy drzwiach oznajmił przybycie klienta. Przyzwyczaił się do pracy na piętrze, w listopadzie wiele dni spędzając właśnie tutaj, całkowicie pochłonięty eksperymentami, obliczeniami i zwykłym, praktycznym rzeźbieniem zdobień - zazwyczaj ktoś krył się na dole, na zapleczu, gotów do obsługi, lecz tego dnia został na zmianie sam przez wzgląd na komplikacje w dostawach. Anomalie i zbliżający się okres świąteczny (nikt świąt nie odpuszczał, nawet przy kapryśnej magii) robiły swoje. Niemniej, myśli na temat pierwszego doboru różdżki pomknęły jak strzała, gdy tylko dźwięk dzwonka dotarł do czujnych uszu. Czasami wiedział, gdy klient pojawiał się po nową różdżkę, czasami nic na to nie wskazywało - nawet sprytny sygnał przy pchnięciu drzwi. Tym razem prędko wywnioskował, czym przyjdzie mu się zająć. Ufał swojemu instynktowi, znał też zwyczaje dzwonka, który na ułamek sekundy przykuł wzrok, gdy różdżkarz wyjrzał zza framugi uchylonych drzwi na piętrze, zerkając w dół.
- Dzień dobry - przywitał się krótko, jak zwykle - konkretnie, nie strzępiąc języka. Zszedł na dół, nie chcąc prowadzić rozmowy z góry - nie byłoby to w żadnej mierze kulturalne i odpowiednie. - Nowa różdżka? - zapytał krótko, spokojnie, uważnym spojrzeniem jasnoniebieskich tęczówek sięgając do oczu kobiety - nie wyrywał się od razu z propozycjami nowych kompozycji. Jeżeli chciała, mogła opowiedzieć, co, kiedy i dlaczego - niektórzy potrzebowali dołączyć do kupna historię, inni woleli zachować ją dla siebie. Niektórzy zadawali dużo pytań, inni przyjmowali wszystko bez żadnych.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Kontuar
Szybka odpowiedź