Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Trakt kolejowy
Strona 2 z 18 • 1, 2, 3 ... 10 ... 18
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Trakt kolejowy
Przez Dolinę Godryka przebiega trakt kolejowy, który pokonywany jest przez Hogwart's Express, pociąg dowożący uczniów do Hogwartu. Jeśli wierzyć mieszkańcom Doliny, dźwięk nadjeżdżającego pociągu słychać jednakże nie tylko dwa razy do roku - nikt jednak nie wie, po co, ani dokąd, Express przejeżdża przez ten obszar.
Sam trakt wygląda staro, niepozornie, jest to jednak najprawdopodobniej iluzja, która ma go uczynić nieatrakcyjnym dla mugoli.
Sam trakt wygląda staro, niepozornie, jest to jednak najprawdopodobniej iluzja, która ma go uczynić nieatrakcyjnym dla mugoli.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 05.10.19 21:31, w całości zmieniany 2 razy
Bertie wbrew pozorom wcale nie był jakoś wybitnie pełen zrozumienia. Nadal nie pojmował, czemu Clara wtedy uciekła, nadal pamiętał koszmar tych pierwszych chwil, kiedy inni jej szukali, a on musiał siedzieć w szkole. Kiedy ktoś znika, to szczególnie koszmarna sprawa, bo pozostawia za sobą nie tylko słodko gorzkie wspomnienia, ale też niepewność, która wszystkich bliskich zaginionego nawiedzać będzie jeszcze bardzo długo. Nawet wiele lat później, Bertiemu zdarzało się zastanawiać czy dziewczynie ze szkoły życie dobrze się ułożyło. Nawet, kiedy szczególne uczucia wygasły, a jej miejsce zastąpiły kolejne romanse, przecież Waffling nie przestała się liczyć.
Rzecz w tym, że Bertie starał się nie oceniać ludzi. Nie musiał wszystkiego rozumieć, nawet się nie starał bo skoro nie może pojąć głupiej transmutacji, jakim cudem miałby rozwikłać zawiłości ludzkiego umysłu? Wierzył jednak, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że nie wie nawet o swoich bliskich tyle ile chciałby wiedzieć i, że w związku z tym każdemu kto tego chce należy się kolejna szansa i porcja ciepła.
Możliwe więc, że i innych rzeczy czy jej wyjaśnień by nie zrozumiał. Bertie Bott w ogóle mało z życia rozumiał. Ale możliwe, że niewiele by to zmieniło.
- W sumie mnie już nie raz sprała, a w niczym to nie pomogło. - stwierdził, szczerząc przy tym zęby. Równie bardzo jak lubił pod Wierzbą się bawić, tak często od niej obrywał. Wtedy jednak drzewo na szczęście nie było tak niebezpieczne jak będzie za parę lat. - Trzeba jej może objaśnić, że przemoc nie jest rozwiązaniem, czy coś.
Dodał zaraz, niewątpliwie gotów sam taką rozmowę z Wierzbą Bijącą przeprowadzić. Choć znając życie, oberwałby zanimby dał radę wypowiedzieć chociaż słowo. Co zrobić, agresywna roślina!
Spojrzał na Clarę, kiedy ta mu odpowiedziała, nagle schodząc z żartobliwego tonu ich rozmowy. I nic nie odpowiedział, choć cieszyły go te słowa, bo doszukiwał się w nich sugestii, że ona zostanie. A chwilami martwiło go to, że któregoś razu może wejść do salonu i zobaczyć, że jej rzeczy zniknęły. Nie mógł mieć pewności czy znikanie nie weszło jej w nawyk, a zdecydowanie zbyt wiele osób w jego życiu to robiło. Uśmiechnął się więc łagodnie na jej słowa.
- Fakt. Ty się taka mądra urodziłaś, Waffling? - uśmiechnął się pod nosem, bo wszystko co mówiła to była prawda. A on szczerze kochał swoje życie. Ze wszystkimi upadkami jakie w nim zaliczył i nadal zaliczał, z całym stresem i niepewnością, bo choć te czasami się wyolbrzymiały to tak na prawdę były tylko małym fragmentem na drodze do czegoś lepszego, bo zwykle wiązały się z cennymi wspomnieniami. - Po prostu tam wszystko było proste. No, poza transmutacją.
I historią i astronomią i eliksirami i wszystkim tym czego młodemu Bottowi nie chciało się uczyć, bo dookoła było tyle fajniejszych rzeczy jakie możnaby robić...
- Tak jakoś wyszło. - stwierdził na jej pytanie i to w sumie była prawda. - Samo. Albo przez Matta. Ja w każdym razie jestem absolutnie niewinny. - dodał, podnosząc przy tym ręce i posyłając jej kolejny szeroki uśmiech trochę typowy dla najmłodszego dzieciaka w rodzinie, któremu zawsze było łatwo zwalać winę na innych, starszych i już bardziej rozrabiających. - Skręca komuś samochód i potrzebował części.
Dodał tylko, skoro już Clara chciała wiedzieć po co, choć ta zaraz wróciła do swojego pytania, na które Bertie znów wzruszył ramionami. Spojrzał na nią, kiedy tak bardzo starała się być groźna i uśmiechnął się lekko.
- Wstawi mi pani Trolla do dzienniczka w rybryczce życie, jak się nie przyznam? - była urocza. Bott czasami się zastanawiał jakim cudem sama tego nie widziała. I jasne, te lata, czymkolwiek były wypełnione, zmieniły ją, ale w jakiś sposób nadal była taka sama. Tylko co on miał jej powiedzieć? - Dużo się dzieje. Chyba za dużo nawet jak na mnie. - stwierdził w końcu i znowu zamilkł. Nie chciał jej obrzucać wszystkim, dużą częścią nawet nie mógł, część go krępowała, choć to dziwne bo z reguły jakikolwiek wstyd go omijał. Z drugiej strony kiedy człowiek mówi to trochę tak jakby wypuszczał z siebie część problemu, chociaż na chwilę. I trochę tego potrzebował, tylko nie umiał dobrać słów bo o wiele łatwiej jest paplać o jakichś durnych, abstrakcyjnych bzdurach.
- Uważasz, że jesteśmy dorośli? - wypalił nagle po dłuższej chwili ciszy. Tak, ni z tego ni z owego i patrzył na Clarę, najwidoczniej oczekując odpowiedzi. - Chwilami mam wrażenie, że człowieka powinno się hodować w szkołach czy ośrodkach do dwudziestki, a Botta do trzydziestki. - zawsze był przekonany, że jego rodzina jest inna, po prostu tacy byli, bardziej nierozgarnięci, jeszcze bardziej pełni idiotycznych pomysłów. Choć jednocześnie ciepła swojego domu rodzinnego nie zamieniłby na nic innego. - Staram się panować nad swoim życiem i, kiedy mam wrażenie że wszystko idzie po mojej myśli, przypominam sobie że takie rozwiązanie byłoby nudne, a mój los wyjątkowo nie lubi nudy.
Uśmiechnął się, choć tym razem trochę nerwowo.
- Tylko że kiedyś jak zrobiłem coś głupiego to dostawałam szlaban. Teraz gobliny mogą mi zająć lokal którego nawet jeszcze nie kupiłem więc jak nie lokal to może Ruderę. - przerażało go to. Koszmarnie. - Ale spoko, mam już z czego im oddać, teraz dyszy nade mną Skamander. Nie ucieszy się na piernikowego galeona jak Titus, ale chociaż jakiś taki przyjemniejszy jest od goblinów.
Mruknął i przystanął. Spojrzał na Clarę z mieszaniną skrępowania, frustracji i jakiegoś rodzaju rozbicia.
- Sądziłaś, że dorosłem?
Uśmiechnął się lekko. Wiedział, że to dobrze wygląda. Własny dom, całkiem duży, wyremontowany własnoręcznie, ale zawsze. Stała praca, już w sumie dwie, rezygnowanie z jednej i zakładanie własnej działalności. Cóż za rozgarnięty człowiek dał radę odłożyć na to wszystko w tak młodym wieku?
- Po prostu teraz musi się udać. Po prostu, nie ma innej opcji.
Jeśli się nie uda, będzie musiał sprzedać Ruderę żeby zwrócić pieniądze Skamanderowi chyba. No, chyba że Sam zgodzi się na BARDZO małe raty. Możliwe, że by się zgodził, jednak chyba głupio byłoby mu to zasugerować, i tak dostał bardzo dużą pomoc od kogoś kogo osobiście zbyt blisko nie znał.
Rudera z resztą jest jeszcze niespłacona więc ciężko by było ją sprzedać, ale może Tito by ją po prostu sobie wziął i tyle.
Musi się udać. Tylko co jeśli nie?
Patrzył na Clarę przez chwilę, trochę ciekaw jej reakcji na całe to wyznanie i trochę nie wiedział czego się spodziewać. A jednak nie mógł w jakiś sposób nie przejmować się tym, co ona pomyśli.
Rzecz w tym, że Bertie starał się nie oceniać ludzi. Nie musiał wszystkiego rozumieć, nawet się nie starał bo skoro nie może pojąć głupiej transmutacji, jakim cudem miałby rozwikłać zawiłości ludzkiego umysłu? Wierzył jednak, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że nie wie nawet o swoich bliskich tyle ile chciałby wiedzieć i, że w związku z tym każdemu kto tego chce należy się kolejna szansa i porcja ciepła.
Możliwe więc, że i innych rzeczy czy jej wyjaśnień by nie zrozumiał. Bertie Bott w ogóle mało z życia rozumiał. Ale możliwe, że niewiele by to zmieniło.
- W sumie mnie już nie raz sprała, a w niczym to nie pomogło. - stwierdził, szczerząc przy tym zęby. Równie bardzo jak lubił pod Wierzbą się bawić, tak często od niej obrywał. Wtedy jednak drzewo na szczęście nie było tak niebezpieczne jak będzie za parę lat. - Trzeba jej może objaśnić, że przemoc nie jest rozwiązaniem, czy coś.
Dodał zaraz, niewątpliwie gotów sam taką rozmowę z Wierzbą Bijącą przeprowadzić. Choć znając życie, oberwałby zanimby dał radę wypowiedzieć chociaż słowo. Co zrobić, agresywna roślina!
Spojrzał na Clarę, kiedy ta mu odpowiedziała, nagle schodząc z żartobliwego tonu ich rozmowy. I nic nie odpowiedział, choć cieszyły go te słowa, bo doszukiwał się w nich sugestii, że ona zostanie. A chwilami martwiło go to, że któregoś razu może wejść do salonu i zobaczyć, że jej rzeczy zniknęły. Nie mógł mieć pewności czy znikanie nie weszło jej w nawyk, a zdecydowanie zbyt wiele osób w jego życiu to robiło. Uśmiechnął się więc łagodnie na jej słowa.
- Fakt. Ty się taka mądra urodziłaś, Waffling? - uśmiechnął się pod nosem, bo wszystko co mówiła to była prawda. A on szczerze kochał swoje życie. Ze wszystkimi upadkami jakie w nim zaliczył i nadal zaliczał, z całym stresem i niepewnością, bo choć te czasami się wyolbrzymiały to tak na prawdę były tylko małym fragmentem na drodze do czegoś lepszego, bo zwykle wiązały się z cennymi wspomnieniami. - Po prostu tam wszystko było proste. No, poza transmutacją.
I historią i astronomią i eliksirami i wszystkim tym czego młodemu Bottowi nie chciało się uczyć, bo dookoła było tyle fajniejszych rzeczy jakie możnaby robić...
- Tak jakoś wyszło. - stwierdził na jej pytanie i to w sumie była prawda. - Samo. Albo przez Matta. Ja w każdym razie jestem absolutnie niewinny. - dodał, podnosząc przy tym ręce i posyłając jej kolejny szeroki uśmiech trochę typowy dla najmłodszego dzieciaka w rodzinie, któremu zawsze było łatwo zwalać winę na innych, starszych i już bardziej rozrabiających. - Skręca komuś samochód i potrzebował części.
Dodał tylko, skoro już Clara chciała wiedzieć po co, choć ta zaraz wróciła do swojego pytania, na które Bertie znów wzruszył ramionami. Spojrzał na nią, kiedy tak bardzo starała się być groźna i uśmiechnął się lekko.
- Wstawi mi pani Trolla do dzienniczka w rybryczce życie, jak się nie przyznam? - była urocza. Bott czasami się zastanawiał jakim cudem sama tego nie widziała. I jasne, te lata, czymkolwiek były wypełnione, zmieniły ją, ale w jakiś sposób nadal była taka sama. Tylko co on miał jej powiedzieć? - Dużo się dzieje. Chyba za dużo nawet jak na mnie. - stwierdził w końcu i znowu zamilkł. Nie chciał jej obrzucać wszystkim, dużą częścią nawet nie mógł, część go krępowała, choć to dziwne bo z reguły jakikolwiek wstyd go omijał. Z drugiej strony kiedy człowiek mówi to trochę tak jakby wypuszczał z siebie część problemu, chociaż na chwilę. I trochę tego potrzebował, tylko nie umiał dobrać słów bo o wiele łatwiej jest paplać o jakichś durnych, abstrakcyjnych bzdurach.
- Uważasz, że jesteśmy dorośli? - wypalił nagle po dłuższej chwili ciszy. Tak, ni z tego ni z owego i patrzył na Clarę, najwidoczniej oczekując odpowiedzi. - Chwilami mam wrażenie, że człowieka powinno się hodować w szkołach czy ośrodkach do dwudziestki, a Botta do trzydziestki. - zawsze był przekonany, że jego rodzina jest inna, po prostu tacy byli, bardziej nierozgarnięci, jeszcze bardziej pełni idiotycznych pomysłów. Choć jednocześnie ciepła swojego domu rodzinnego nie zamieniłby na nic innego. - Staram się panować nad swoim życiem i, kiedy mam wrażenie że wszystko idzie po mojej myśli, przypominam sobie że takie rozwiązanie byłoby nudne, a mój los wyjątkowo nie lubi nudy.
Uśmiechnął się, choć tym razem trochę nerwowo.
- Tylko że kiedyś jak zrobiłem coś głupiego to dostawałam szlaban. Teraz gobliny mogą mi zająć lokal którego nawet jeszcze nie kupiłem więc jak nie lokal to może Ruderę. - przerażało go to. Koszmarnie. - Ale spoko, mam już z czego im oddać, teraz dyszy nade mną Skamander. Nie ucieszy się na piernikowego galeona jak Titus, ale chociaż jakiś taki przyjemniejszy jest od goblinów.
Mruknął i przystanął. Spojrzał na Clarę z mieszaniną skrępowania, frustracji i jakiegoś rodzaju rozbicia.
- Sądziłaś, że dorosłem?
Uśmiechnął się lekko. Wiedział, że to dobrze wygląda. Własny dom, całkiem duży, wyremontowany własnoręcznie, ale zawsze. Stała praca, już w sumie dwie, rezygnowanie z jednej i zakładanie własnej działalności. Cóż za rozgarnięty człowiek dał radę odłożyć na to wszystko w tak młodym wieku?
- Po prostu teraz musi się udać. Po prostu, nie ma innej opcji.
Jeśli się nie uda, będzie musiał sprzedać Ruderę żeby zwrócić pieniądze Skamanderowi chyba. No, chyba że Sam zgodzi się na BARDZO małe raty. Możliwe, że by się zgodził, jednak chyba głupio byłoby mu to zasugerować, i tak dostał bardzo dużą pomoc od kogoś kogo osobiście zbyt blisko nie znał.
Rudera z resztą jest jeszcze niespłacona więc ciężko by było ją sprzedać, ale może Tito by ją po prostu sobie wziął i tyle.
Musi się udać. Tylko co jeśli nie?
Patrzył na Clarę przez chwilę, trochę ciekaw jej reakcji na całe to wyznanie i trochę nie wiedział czego się spodziewać. A jednak nie mógł w jakiś sposób nie przejmować się tym, co ona pomyśli.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To musi być okropne uczucie - dlatego Clara unikała go jak ognia. Wolała zniknąć pierwsza, być tą, która rozrywa paskudną ranę w sercu niż tą, która posiadała ziejącą pustką dziurę w klatce piersiowej. Była wstrętną egoistką, ale dotarło to do szatynki dopiero długo później. Właściwie dopiero wtedy kiedy znów odnalazła Bertie’go. To on pokazał kobiecie świat rozpadających się uczuć, niepewności i strachu o drugą osobę. Niestety było już za późno na wszelkie zmiany. Waffling nie umiała cofnąć czasu, choć upierała się, że zrobiłaby wszystko dokładnie tak samo. Czy aby na pewno? Z każdym kolejnym spotkaniem sam na sam z Bottem wątpiła. Albowiem zaczęła sobie wyobrażać co by było gdyby - najgorsza z możliwych wizji to właśnie ta. Kiedy zakłada się wielorakie scenariusze, zapętla na punkcie tego, co mogłoby być teraz, gdyby wcześniej Clarence podjęła całkiem inną decyzję. Zawsze dochodziła do tych samych wniosków - byliby szczęśliwi ze sobą lub bez siebie; czyli równie dobrze mogło wydarzyć się wszystko jak i całkowicie nic. To sprawiało, że podobne polemiki podejmowane w zaciszu umysłu nie miały żadnego sensu, musiała je przerwać. Było to, co było. Będzie to, co ma być. I ona nijak tego nie zmieni.
Przynajmniej na razie nie próbowała. Dała im czas na oswojenie się ze sobą. Chciała mu zaufać równie mocno jak pragnęła, żeby to on zaufał jej. Niestety domyślając się, że znacząco nadwyrężyła ufność cukiernika o złotym sercu, wiedziała, że cały proces musi potrwać. Czy w ogóle był możliwy do zrealizowania? Nie wiedziała. Wstydziła się zapytać o to wprost.
- Ach tak? - Podłapała żartobliwy temat. Spojrzała na czarodzieja podejrzliwie, spod przymkniętych powiek. - A może to właśnie wtedy się wszystko zaczęło? Wiesz, na początku byłeś normalny, a potem poszedłeś na błonia i… bum! - wyjaśniła, machając rękoma tak, jakby pokazywała wielką eksplozję. Zaśmiała się przy tym; chciała, żeby Bertie wiedział, że to tylko żarty. Zresztą, nikt nie był normalny - i to było piękne w ludziach. - Nie wierzę w naszą złotoustość. - Pokręciła sceptycznie głową. - Gdybyś jednak spróbował przekupić ją pysznym tortem czekoladowym… - dodała w zamyśleniu. Potarła myślicielsko dłonią podbródek oraz zadarła lekko głowę. - Nie, zjedlibyśmy go zanim dotarlibyśmy na miejsce - powiedziała nie kryjąc wesołości jaka pojawiła się u niej wraz z tym szalonym pomysłem. Parła dzielnie przed siebie, będąc podporą dla Botta oraz samej siebie. Clara zgrabnie omijała wszelkie przeszkody i jednocześnie uśmiechała się pod nosem. - Tak, po Wafflingach - przyznała. Mogła nienawidzić swojej rodziny, ale ojcu nie potrafiłaby odmówić inteligencji bądź wiedzy. Te miał ogromne. Dostał się nawet na karty czekoladowych żab - to musiało coś znaczyć! Nie wspominając o imponującym dorobku naukowym Adalberta. - Raczysz żartować. Transmutacja była najłatwiesza! - fuknęła pozornie urażona jakże niesprawiedliwymi słowami mężczyzny. W końcu ta dziedzina magii była Clarence najbliższa, dlatego nie mogła zostawić tej sprawy bez komentarza.
- Tak, jak ci wszyscy więźniowie w Tower i Azkabanie… - mruknęła z powątpiewaniem, po raz kolejny zresztą kręcąc głową. Tylko dlaczego nadal się uśmiechała? - Nie prościej było na nie zarobić? - spytała. Prawa brew powędrowała ku górze. Kobieta poddała się jednak, więc machnęła lekceważąco ręką. Bottowie byli po prostu niereformowalni. Świrnięci i… jedyni w swoim rodzaju.
Wkrótce minął czas swobodnych rozmów oraz luźnych żartów. Clara przystanęła słysząc wypowiedziane przez Berta pytanie. Patrzyła na niego spokojnie, wytężała słuch oraz analizując wszystko, co mówił. Nie oceniała go, była ostatnią osobą jaka mogła się tego podjąć - nie zrobiłaby tego tak czy inaczej. Myśli pędziły jak oszalałe, szukając rozwiązań dla postawionych problemów. - Jesteśmy dorośli. Tylko może jeszcze niedojrzali. Jak zielone jabłka. Możesz je niby zjeść, ale pozostaną kwaśne. I od ich zjedzenia może rozboleć cię żołądek - powiedziała najpierw, bawiąc się w jakąś bardziej zrozumiałą metaforę ich aktualnego życia. Momentu, w jakim się znajdowali. Oboje właściwie. Ona też nie do końca czuła się dojrzała, choć na pewno bardziej niż sam Bertie. Jednak w przypływie emocji Waffling wzięła Botta za rękę. - Słuchaj, pomogę ci. Z mojej kelnerskiej pensji nie jestem w stanie wiele odłożyć, ale zawsze coś, prawda? - rzuciła, starając się brzmieć pogodnie. - Damy sobie radę - dorzuciła. - Nie zniknę - zapewniła szybko. Lekko ścisnęła dłoń czarodzieja. - Wierzysz mi? - spytała naiwnie. Przecież na pewno nie wierzy, dlaczego miałby? Szatynka przygryzła policzki od środka. - Myślę, że tak sądziłam. Wiesz, dorosłość to nie tylko powaga i nuda. Warto zachować w niej optymizm wraz z energią jakich ci nie brakuje - stwierdziła pocieszająco. Niepomna na to, że wciąż trzymała go za rękę. Chciała… chciała go pocieszyć. Zapewnić, że będzie dobrze. Musi się udać.
Przynajmniej na razie nie próbowała. Dała im czas na oswojenie się ze sobą. Chciała mu zaufać równie mocno jak pragnęła, żeby to on zaufał jej. Niestety domyślając się, że znacząco nadwyrężyła ufność cukiernika o złotym sercu, wiedziała, że cały proces musi potrwać. Czy w ogóle był możliwy do zrealizowania? Nie wiedziała. Wstydziła się zapytać o to wprost.
- Ach tak? - Podłapała żartobliwy temat. Spojrzała na czarodzieja podejrzliwie, spod przymkniętych powiek. - A może to właśnie wtedy się wszystko zaczęło? Wiesz, na początku byłeś normalny, a potem poszedłeś na błonia i… bum! - wyjaśniła, machając rękoma tak, jakby pokazywała wielką eksplozję. Zaśmiała się przy tym; chciała, żeby Bertie wiedział, że to tylko żarty. Zresztą, nikt nie był normalny - i to było piękne w ludziach. - Nie wierzę w naszą złotoustość. - Pokręciła sceptycznie głową. - Gdybyś jednak spróbował przekupić ją pysznym tortem czekoladowym… - dodała w zamyśleniu. Potarła myślicielsko dłonią podbródek oraz zadarła lekko głowę. - Nie, zjedlibyśmy go zanim dotarlibyśmy na miejsce - powiedziała nie kryjąc wesołości jaka pojawiła się u niej wraz z tym szalonym pomysłem. Parła dzielnie przed siebie, będąc podporą dla Botta oraz samej siebie. Clara zgrabnie omijała wszelkie przeszkody i jednocześnie uśmiechała się pod nosem. - Tak, po Wafflingach - przyznała. Mogła nienawidzić swojej rodziny, ale ojcu nie potrafiłaby odmówić inteligencji bądź wiedzy. Te miał ogromne. Dostał się nawet na karty czekoladowych żab - to musiało coś znaczyć! Nie wspominając o imponującym dorobku naukowym Adalberta. - Raczysz żartować. Transmutacja była najłatwiesza! - fuknęła pozornie urażona jakże niesprawiedliwymi słowami mężczyzny. W końcu ta dziedzina magii była Clarence najbliższa, dlatego nie mogła zostawić tej sprawy bez komentarza.
- Tak, jak ci wszyscy więźniowie w Tower i Azkabanie… - mruknęła z powątpiewaniem, po raz kolejny zresztą kręcąc głową. Tylko dlaczego nadal się uśmiechała? - Nie prościej było na nie zarobić? - spytała. Prawa brew powędrowała ku górze. Kobieta poddała się jednak, więc machnęła lekceważąco ręką. Bottowie byli po prostu niereformowalni. Świrnięci i… jedyni w swoim rodzaju.
Wkrótce minął czas swobodnych rozmów oraz luźnych żartów. Clara przystanęła słysząc wypowiedziane przez Berta pytanie. Patrzyła na niego spokojnie, wytężała słuch oraz analizując wszystko, co mówił. Nie oceniała go, była ostatnią osobą jaka mogła się tego podjąć - nie zrobiłaby tego tak czy inaczej. Myśli pędziły jak oszalałe, szukając rozwiązań dla postawionych problemów. - Jesteśmy dorośli. Tylko może jeszcze niedojrzali. Jak zielone jabłka. Możesz je niby zjeść, ale pozostaną kwaśne. I od ich zjedzenia może rozboleć cię żołądek - powiedziała najpierw, bawiąc się w jakąś bardziej zrozumiałą metaforę ich aktualnego życia. Momentu, w jakim się znajdowali. Oboje właściwie. Ona też nie do końca czuła się dojrzała, choć na pewno bardziej niż sam Bertie. Jednak w przypływie emocji Waffling wzięła Botta za rękę. - Słuchaj, pomogę ci. Z mojej kelnerskiej pensji nie jestem w stanie wiele odłożyć, ale zawsze coś, prawda? - rzuciła, starając się brzmieć pogodnie. - Damy sobie radę - dorzuciła. - Nie zniknę - zapewniła szybko. Lekko ścisnęła dłoń czarodzieja. - Wierzysz mi? - spytała naiwnie. Przecież na pewno nie wierzy, dlaczego miałby? Szatynka przygryzła policzki od środka. - Myślę, że tak sądziłam. Wiesz, dorosłość to nie tylko powaga i nuda. Warto zachować w niej optymizm wraz z energią jakich ci nie brakuje - stwierdziła pocieszająco. Niepomna na to, że wciąż trzymała go za rękę. Chciała… chciała go pocieszyć. Zapewnić, że będzie dobrze. Musi się udać.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Muszę cię zawieźć, to piękna wizja ale rodzinne wici głoszą, że już dużo wcześniej było równie źle. - sam mógł wiele nie pamiętać, jednak rodzina nigdy nie pozwoliłaby mu zapomnieć tych najbardziej żenujących i idiotycznych sytuacji. Nie żałował z resztą, bo je lubił, lubił kolorowe, bujne wspomnienia, myśl o tym że wszystko skończyło się dobrze i przeświadczenie o tym, że taka jest kolej rzeczy. Zaraz uśmiechnął się jeszcze szerzej i hej, zaraz sobie rozpołowi tę głupią łepetynę tym uśmiechem. - No nie wiem, dzielenie się tortem z drzewem? - skrzywił się lekko,
Trzymał się jej i z zadowoleniem pokiwał głową, kiedy poszła po rozum do głowy, bo Bott na prawdę lubił się słodkościami dzielić, ale drzewo na pewno by tortu nie doceniło, a im taka porcja słodkości na pewno dałaby wiele radości.
- W sumie musimy coś zrobić. - dawno nie piekł w domu, brakowało mu ostatnio czasu, a zapach jedzenia w kuchni Rudery zawsze wydawał się czymś naturalnym. A pieczenie czy gotowanie z drugą osobą nabierało jakby większego sensu, było przyjemniejsze. Zerknął na Waffling Mądralę i wiedział już, że niedługo zrobią sobie maraton wypiekania babeczek i ewentualnie obrzucania się ciastem i nadzieniem. Czy to nie najlepszy z możliwych maratonów?
Szczególnie, że ona przy takich głupotach na powrót jaśniała, a to coś co wspaniale się obserwowało. Clara miała w sobie sporo szczególnego blasku, tylko trzeba było go odkryć bo był jakby zakryty warstwą ciężkich emocji wynikających zapewne z paru ostatnich ciężkich lat.
Na kolejne rewelacje, uniósł brwi wysoki i spojrzał na tę Clarę-Mądralę uważnie, jakby sprawdzał czy ona raczy sobie z niego kpić, żartować czy jeszcze co innego robić, ale na pewno nie jest poważna, co to to nie. Dopiero po chwili poważnego myślenia najwidoczniej doszedł do jakiejś konkluzji, bo pokiwał głową i ruszył dalej.
- Przez chwilę chciałem oznajmić, że gadasz głupoty, ale potem sobie przypomniałem że ty z tych co mają mózg. Tak mi przykro, ciężko musi się z tym żyć. Jak sobie radzisz w naszym świecie ludzi szczęśliwych i nie zadręczonych transmutacją?
Spytał jakby z troską w głosie, choć Bertie zawsze raczej kiepsko udawał i nie mógł się nie uśmiechnąć ponownie, ledwo chwila minęła, a już mu kąciki ust zaczęły drgać ku górze, bo taka już była ich natura. Choć fakt faktem to, że Clara niektóre rzeczy tak po prostu pojmowała i widziała w nich logikę uważał za niesamowite. Choć wiedział, że nie była w tym jakoś mocno wyjątkowa, nie mógł tego nie podziwiać. Sam nad takimi dziedzinami musiałby ślęczeć, a Bertie nigdy nie miał zdolności zmuszania się do nauki. Jeśli czegoś nie lubił, trzeba było poważnych gróźb, żeby się za to zabrać, szczególnie w czasach szkolnych kiedy za skrajną nieodpowiedzialność groził co najwyżej szlaban.
Cóż, wtedy nie przypuszczał, że kiedykolwiek pojmie cokolwiek z numerologii, ale to już kolejna sprawa.
- Wierz lub nie ale usiłowałem go przekonać, że to lepsza droga. - zapewnił jedynie, myślami wracając do złomowiska. Nic nie poradzi na to, że moralność Matta jest dość elastyczna, a on sam... no, przecież nie mógł tak po prostu sobie pójść, co nie? Tego już jednak nie tłumaczył, bo oczywiście że mógł, tylko że miał w sobie coś, co kazało mu tam zostać i szukać z kuzynem tych starych części do garbusa.
- Ciekawe, że o tym mówisz, bo rozważałem kanibalizm w razie skrajnej biedy... - podchwycił temat porównywania ich do jabłek od których może rozboleć brzuch. Nie mógł się powstrzymać przed może i nędzną, ale jednak próbą rozbicia atmosfery jaka się powoli pojawiała. Głupie żarty ułatwiały mu życie, czy mówienie o problemach, były jakąś miarą czy punktem odniesienia do wszystkiego innego, bo szukanie nutki wesołości w koszmarach zostanie przy nim chyba na zawsze.
Spojrzał na dłoń która złapała jego rękę i lekko ją ścisnął. To był miły gest. Mówił obok jej słów o tym, że Lare po prostu jest obok i, że tak zostanie.
I eh, nie chciał jej pieniędzy, w końcu nic jej nie oferował, miał ambicję żeby dać sobie radę ze wszystkim nawet, kiedy to było koszmarnie trudne, a jednak świadomość, że w razie czego może się do niej odezwać dawała mu trochę spokoju.
- Umówmy się, że gdyby się nie udało to zaanektujemy sobie miejsce pod jednym mostem, umeblujemy najlepszymi możliwymi kartonami i będziemy łowić ryby i kąpać się w rzece. A twoja pensja będzie szła na pokrywanie moich długów. I zaadoptujemy trolla jako zwierzątko pod-mostowe. - zaproponował, puszczając jej zaraz oczko. To był dopiero plan na życie. Zaraz jednak spoważniał, zaciskając tę jej dłoń jakoś tak trochę mocniej. Czy jej wierzył?
- Czasem się martwię. - przyznał. Nadal nie wiedział, dlaczego wtedy zniknęła, więc nie mógł wiedzieć że nie zrobi tego ponownie. A jednak. - Ale myślę, że ci wierzę.
Spojrzał w jej oczy i wolną dłonią przesunął po jej policzku, kiedy zrobiła jakąś taką dziwnie rozczulającą minę. Zaraz jednak po prostu ruszył dalej, jej dłoni jednak jakoś tak nie puszczając. Wierzył jej bo widział jej zachowanie. Widział, że chciała normalności. Że jej ucieczka nie była niczym dobrym. Nie opowiadała mu o wspaniałych przygodach, a od początku prawie cały czas wyglądało na to, że czuła się źle zawstydzona, czy pełna wyrzutów. Nie mógł się im dziwić, ale też nie sądził by zamierzała do tego wracać.
- I cieszę się, że ci wierzę. - stwierdził jeszcze po chwili. - To daje trochę spokoju.
Musiał się martwić. Martwił się i o Anę, choć mało prawdopodobne by jej wypadek miał się powtórzyć. Po prostu tak już było, że kiedy z człowiekiem dzieje się coś złego to zostawia to po sobie jakiś ślad.
- Wiesz, że jesteś najlepsza? - uśmiechnął się pod nosem na jej ostatnie słowa. Wiedział, że ma swoje wady. Że jest czasem absolutnym debilem. I wiedział, że ona też doskonale to wie. Wiedział, że władował się w kłopoty na własne życzenie i już sam powoli się gubił i cały ten jego optymizm trochę wypływał mu z rąk. I wiedział, że większość osób tylko powtórzyłaby mu prawdę, że jest debilem. A ona zdawała się wierzyć, że mu się uda i nie wyglądało na to, że udaje. Niesamowite.
- Zawracamy? Możesz dziś być moim królikiem doświadczalnym w eksperymentach kulinarnych. - zaproponował, bo znów brał się za swoje wynalazki. Musiał je dopracować zanim otworzy cukiernię.
Trzymał się jej i z zadowoleniem pokiwał głową, kiedy poszła po rozum do głowy, bo Bott na prawdę lubił się słodkościami dzielić, ale drzewo na pewno by tortu nie doceniło, a im taka porcja słodkości na pewno dałaby wiele radości.
- W sumie musimy coś zrobić. - dawno nie piekł w domu, brakowało mu ostatnio czasu, a zapach jedzenia w kuchni Rudery zawsze wydawał się czymś naturalnym. A pieczenie czy gotowanie z drugą osobą nabierało jakby większego sensu, było przyjemniejsze. Zerknął na Waffling Mądralę i wiedział już, że niedługo zrobią sobie maraton wypiekania babeczek i ewentualnie obrzucania się ciastem i nadzieniem. Czy to nie najlepszy z możliwych maratonów?
Szczególnie, że ona przy takich głupotach na powrót jaśniała, a to coś co wspaniale się obserwowało. Clara miała w sobie sporo szczególnego blasku, tylko trzeba było go odkryć bo był jakby zakryty warstwą ciężkich emocji wynikających zapewne z paru ostatnich ciężkich lat.
Na kolejne rewelacje, uniósł brwi wysoki i spojrzał na tę Clarę-Mądralę uważnie, jakby sprawdzał czy ona raczy sobie z niego kpić, żartować czy jeszcze co innego robić, ale na pewno nie jest poważna, co to to nie. Dopiero po chwili poważnego myślenia najwidoczniej doszedł do jakiejś konkluzji, bo pokiwał głową i ruszył dalej.
- Przez chwilę chciałem oznajmić, że gadasz głupoty, ale potem sobie przypomniałem że ty z tych co mają mózg. Tak mi przykro, ciężko musi się z tym żyć. Jak sobie radzisz w naszym świecie ludzi szczęśliwych i nie zadręczonych transmutacją?
Spytał jakby z troską w głosie, choć Bertie zawsze raczej kiepsko udawał i nie mógł się nie uśmiechnąć ponownie, ledwo chwila minęła, a już mu kąciki ust zaczęły drgać ku górze, bo taka już była ich natura. Choć fakt faktem to, że Clara niektóre rzeczy tak po prostu pojmowała i widziała w nich logikę uważał za niesamowite. Choć wiedział, że nie była w tym jakoś mocno wyjątkowa, nie mógł tego nie podziwiać. Sam nad takimi dziedzinami musiałby ślęczeć, a Bertie nigdy nie miał zdolności zmuszania się do nauki. Jeśli czegoś nie lubił, trzeba było poważnych gróźb, żeby się za to zabrać, szczególnie w czasach szkolnych kiedy za skrajną nieodpowiedzialność groził co najwyżej szlaban.
Cóż, wtedy nie przypuszczał, że kiedykolwiek pojmie cokolwiek z numerologii, ale to już kolejna sprawa.
- Wierz lub nie ale usiłowałem go przekonać, że to lepsza droga. - zapewnił jedynie, myślami wracając do złomowiska. Nic nie poradzi na to, że moralność Matta jest dość elastyczna, a on sam... no, przecież nie mógł tak po prostu sobie pójść, co nie? Tego już jednak nie tłumaczył, bo oczywiście że mógł, tylko że miał w sobie coś, co kazało mu tam zostać i szukać z kuzynem tych starych części do garbusa.
- Ciekawe, że o tym mówisz, bo rozważałem kanibalizm w razie skrajnej biedy... - podchwycił temat porównywania ich do jabłek od których może rozboleć brzuch. Nie mógł się powstrzymać przed może i nędzną, ale jednak próbą rozbicia atmosfery jaka się powoli pojawiała. Głupie żarty ułatwiały mu życie, czy mówienie o problemach, były jakąś miarą czy punktem odniesienia do wszystkiego innego, bo szukanie nutki wesołości w koszmarach zostanie przy nim chyba na zawsze.
Spojrzał na dłoń która złapała jego rękę i lekko ją ścisnął. To był miły gest. Mówił obok jej słów o tym, że Lare po prostu jest obok i, że tak zostanie.
I eh, nie chciał jej pieniędzy, w końcu nic jej nie oferował, miał ambicję żeby dać sobie radę ze wszystkim nawet, kiedy to było koszmarnie trudne, a jednak świadomość, że w razie czego może się do niej odezwać dawała mu trochę spokoju.
- Umówmy się, że gdyby się nie udało to zaanektujemy sobie miejsce pod jednym mostem, umeblujemy najlepszymi możliwymi kartonami i będziemy łowić ryby i kąpać się w rzece. A twoja pensja będzie szła na pokrywanie moich długów. I zaadoptujemy trolla jako zwierzątko pod-mostowe. - zaproponował, puszczając jej zaraz oczko. To był dopiero plan na życie. Zaraz jednak spoważniał, zaciskając tę jej dłoń jakoś tak trochę mocniej. Czy jej wierzył?
- Czasem się martwię. - przyznał. Nadal nie wiedział, dlaczego wtedy zniknęła, więc nie mógł wiedzieć że nie zrobi tego ponownie. A jednak. - Ale myślę, że ci wierzę.
Spojrzał w jej oczy i wolną dłonią przesunął po jej policzku, kiedy zrobiła jakąś taką dziwnie rozczulającą minę. Zaraz jednak po prostu ruszył dalej, jej dłoni jednak jakoś tak nie puszczając. Wierzył jej bo widział jej zachowanie. Widział, że chciała normalności. Że jej ucieczka nie była niczym dobrym. Nie opowiadała mu o wspaniałych przygodach, a od początku prawie cały czas wyglądało na to, że czuła się źle zawstydzona, czy pełna wyrzutów. Nie mógł się im dziwić, ale też nie sądził by zamierzała do tego wracać.
- I cieszę się, że ci wierzę. - stwierdził jeszcze po chwili. - To daje trochę spokoju.
Musiał się martwić. Martwił się i o Anę, choć mało prawdopodobne by jej wypadek miał się powtórzyć. Po prostu tak już było, że kiedy z człowiekiem dzieje się coś złego to zostawia to po sobie jakiś ślad.
- Wiesz, że jesteś najlepsza? - uśmiechnął się pod nosem na jej ostatnie słowa. Wiedział, że ma swoje wady. Że jest czasem absolutnym debilem. I wiedział, że ona też doskonale to wie. Wiedział, że władował się w kłopoty na własne życzenie i już sam powoli się gubił i cały ten jego optymizm trochę wypływał mu z rąk. I wiedział, że większość osób tylko powtórzyłaby mu prawdę, że jest debilem. A ona zdawała się wierzyć, że mu się uda i nie wyglądało na to, że udaje. Niesamowite.
- Zawracamy? Możesz dziś być moim królikiem doświadczalnym w eksperymentach kulinarnych. - zaproponował, bo znów brał się za swoje wynalazki. Musiał je dopracować zanim otworzy cukiernię.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Rodzina. Piękny twór, którego nigdy nie poznała, rósł w oczach Clary do niebotycznie idealnych rozmiarów. Pewnego pragnienia czającego się gdzieś głęboko w środku trzewi, ale nigdy niezaspokojonego. To nauka była najważniejsza w momencie, gdy nie pozostało nic innego. Jednak uśmiechała się do Bertiego przestając zazdrościć. Zazdrość nigdy nie zaliczała się do panteonu pozytywnych uczuć - częściej prowadziła do złego niż dobrego. Cieszyła się, że istnieli na świecie ludzie szczęśliwi. Nieznający większych trosk, wychowywani w atmosferze ciepła. Ten tutaj konkretny przypadek był bliski sercu Waffling, dlatego tym bardziej trzymała za niego kciuki i tym bardziej życzyła mu wszystkiego, co najlepsze. - Podobno dzieci podpuszcza się najłatwiej - zaśmiała się cicho. Tak słyszała; nie miała z nimi do czynienia więcej niż w szkole, ale wtedy nie było się już małym berbeciem, a kimś, kto miał już swoje marzenia i plany na przyszłość. Poza nią, zastraszoną Clarence.
- To tylko pozornie nie ma sensu! - obruszyła się, choć wiedziała, że w tym przypadku wyobraźnia szatynki powędrowała po prostu za daleko. - Na pewno zjadłaby przez pory w korze albo wcierała w liście. Aaalbo wysunęłaby spod ziemi korzeń i zjadłaby ze smakiem, o - stwierdziła niemalże naukowym tonem. Oczywiście, że wymyśliła tę teorię na poczekaniu, w trakcie powolnego spaceru wzdłuż torów. Nie prezentowała się zbyt mądrze, ale nie przyszli tu rozmawiać o fotosyntezie i wpływie czekolady na strukturę bijących wierzb. Kobieta pozwoliła więc sobie zaśmiać się na koniec snucia tak beznadziejnych wizji. - Wiesz, że twoim wypiekom nigdy nie odmówię. Jednak w porównaniu do ciebie to moje zdolności kulinarne ograniczają się chyba jedynie do jedzenia - powiedziała nieco rozbawiona. Prawdą było, że Bott przewyższał Clarę umiejętnościami tysiąckrotnie, jak nie lepiej, więc ona od razu czuła się raczej jak ten rodzaj pomocnika kuchennego, co zamiast naprawiać i posuwać pracę do przodu, psuje każde przedsięwzięcie. Czarownica być może podjęłaby na ten temat dalszą dyskusję, gdyby nie długie milczenie pana cukiernika. Milczenie, przemieniające się w najczystszą obelgę! - Przepraszam bardzo, co ty mi tu implikujesz? Że jestem nieszczęśliwa? Otóż ja i moja transmutacja jesteśmy niezaprzeczalnie szczęśliwi, tak jak szczęśliwi są ludzie parający tą dziedziną magii. Jedyne, co wzbudza w nas smutek to to, że cała reszta społeczności żyje w smutnym świecie pozbawionym radości, ot co! - zaperzyła się teatralnie, niemalże gotowa zginąć męczeńską śmiercią za swój pogląd. Sądząc po Bertiem, mogłoby dojść nawet do załaskotania tak na amen, choć to najbrutalniejsza myśl jaka wpadła do głowy Waffling. W końcu nie wiedziała, że ten urokliwy blondynek rzucał w ludzi piorunami. Dosłownie.
Sama Clarence nie wykazywała się szczególnymi zdolnościami, ale najważniejsze, że lubiła zdobywać wiedzę oraz umiejętności. Cała reszta nie miała większego znaczenia. Kobiecie nie zależało na oryginalności ani poklasku, choć na pewno czułaby się mile doceniona, gdyby Bott w końcu przyznał, że transmutacja jest super. Przecież była.
Za to włamywanie się na złomowisko ani trochę. Czarownica zmarszczyła czoło wzbogacając je o podłużną bruzdę ciągnącą się niemal przez całą skroń. Westchnęła chwilę później rozprostowując tym samym zmarszczkę - ciężko i prawie męczeńsko. Matt miał naprawdę zły wpływ na swojego kuzyna, ale Clara nigdy nie odważyłaby się wchodzić między tę dwójkę; gdzieś naiwnie wierzyła, że Bertie pomimo wszystko był na tyle rozważny, żeby nie pakować się w większe bagno. Tak, bywała naprawdę ogromną optymistką.
- Kanibalizm? Powinnam się bać? Zjadłbyś mnie? - spytała wyraźnie rozbawiona, przechodząc tym samym płynnie z jednego nastroju w drugi. Nie do końca to chciała otrzymać na drodze porównania, ale ostatecznie nastrój rozprężył się przynajmniej odrobinę. Mimo to Waffling nie zamierzała odpuszczać - szatynka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna tylko tuszował swoje emocje. Całun trafnych dowcipów prezentował się nadzwyczaj skutecznie jeśli chodziło o sprawną zasłonę przed niewygodnymi uczuciami. Wciąż to robił. Wciąż i wciąż, ale z ust dwudziestolatki wydobywały się tylko westchnięcia, a głowa kręciła się w zaprzeczeniu.
- Ale czy troll nie będzie wymagał utrzymania? Nie chcesz go przecież karmić niewinnymi ludźmi, hm? - Kolejne pytania zawisły w powietrzu. Jeszcze nim Clarence zdążyła uzewnętrznić się. Na tyle, żeby podać mu rękę, ścisnąć ją mocno i bać się, że odtrąci ten gest. Czując jego odwzajemnienie czarownica poczuła się lepiej. - Mam nadzieję, że wkrótce przestaniesz się również martwić - stwierdziła cicho, ale chciała brzmieć pokrzepiająco. Dodać otuchę samej sobie czy jednak jemu? Zależało jej. To było dziwne, ale jednocześnie miłe uczucie. Zwykle bała się komukolwiek zaufać, przywiązać się i zaangażować w daną relację. W obawie, że na koniec drogi czekało jedynie rozczarowanie. Clara dała się ponieść impulsowi chwili, przez co także nie wypuszczała dłoni Botta z uścisku - tak spacerowała się dużo przyjemniej. Zaśmiała się, skromnie; nigdy nie uważała się za nikogo dobrego, nie mówiąc o byciu najlepszym. Szczególnie w obliczu tego, co zrobiła. Jemu, rodziców już dawno nie traktowała jak rodziny. Z Bertiem było inaczej, przynajmniej kiedyś. - Raczej ty jesteś, dziękuję. Naprawdę chcę ci pomóc - skwitowała poważnie. Chciała, żeby wiedział i uwierzył. - Nareszcie dopasowałeś poziom zadania do moich umiejętności - zaśmiała się, niwecząc w pył poprzedni nastrój. Ten zmieniał się jak w kalejdoskopie, ale Waffling to nie przeszkadzało. Słodycz mieszała się z goryczą nie pozwalając na nudę bądź zadyszkę. - Zjem konia z kopytami. Myślisz, że mógłbyś zrobić tort w kształcie galopującego konia? - spytała nagle w zamyśleniu, żeby jeszcze bardziej wygładzić wzburzoną taflę powagi i zastąpić ją gładkim humorem.
- To tylko pozornie nie ma sensu! - obruszyła się, choć wiedziała, że w tym przypadku wyobraźnia szatynki powędrowała po prostu za daleko. - Na pewno zjadłaby przez pory w korze albo wcierała w liście. Aaalbo wysunęłaby spod ziemi korzeń i zjadłaby ze smakiem, o - stwierdziła niemalże naukowym tonem. Oczywiście, że wymyśliła tę teorię na poczekaniu, w trakcie powolnego spaceru wzdłuż torów. Nie prezentowała się zbyt mądrze, ale nie przyszli tu rozmawiać o fotosyntezie i wpływie czekolady na strukturę bijących wierzb. Kobieta pozwoliła więc sobie zaśmiać się na koniec snucia tak beznadziejnych wizji. - Wiesz, że twoim wypiekom nigdy nie odmówię. Jednak w porównaniu do ciebie to moje zdolności kulinarne ograniczają się chyba jedynie do jedzenia - powiedziała nieco rozbawiona. Prawdą było, że Bott przewyższał Clarę umiejętnościami tysiąckrotnie, jak nie lepiej, więc ona od razu czuła się raczej jak ten rodzaj pomocnika kuchennego, co zamiast naprawiać i posuwać pracę do przodu, psuje każde przedsięwzięcie. Czarownica być może podjęłaby na ten temat dalszą dyskusję, gdyby nie długie milczenie pana cukiernika. Milczenie, przemieniające się w najczystszą obelgę! - Przepraszam bardzo, co ty mi tu implikujesz? Że jestem nieszczęśliwa? Otóż ja i moja transmutacja jesteśmy niezaprzeczalnie szczęśliwi, tak jak szczęśliwi są ludzie parający tą dziedziną magii. Jedyne, co wzbudza w nas smutek to to, że cała reszta społeczności żyje w smutnym świecie pozbawionym radości, ot co! - zaperzyła się teatralnie, niemalże gotowa zginąć męczeńską śmiercią za swój pogląd. Sądząc po Bertiem, mogłoby dojść nawet do załaskotania tak na amen, choć to najbrutalniejsza myśl jaka wpadła do głowy Waffling. W końcu nie wiedziała, że ten urokliwy blondynek rzucał w ludzi piorunami. Dosłownie.
Sama Clarence nie wykazywała się szczególnymi zdolnościami, ale najważniejsze, że lubiła zdobywać wiedzę oraz umiejętności. Cała reszta nie miała większego znaczenia. Kobiecie nie zależało na oryginalności ani poklasku, choć na pewno czułaby się mile doceniona, gdyby Bott w końcu przyznał, że transmutacja jest super. Przecież była.
Za to włamywanie się na złomowisko ani trochę. Czarownica zmarszczyła czoło wzbogacając je o podłużną bruzdę ciągnącą się niemal przez całą skroń. Westchnęła chwilę później rozprostowując tym samym zmarszczkę - ciężko i prawie męczeńsko. Matt miał naprawdę zły wpływ na swojego kuzyna, ale Clara nigdy nie odważyłaby się wchodzić między tę dwójkę; gdzieś naiwnie wierzyła, że Bertie pomimo wszystko był na tyle rozważny, żeby nie pakować się w większe bagno. Tak, bywała naprawdę ogromną optymistką.
- Kanibalizm? Powinnam się bać? Zjadłbyś mnie? - spytała wyraźnie rozbawiona, przechodząc tym samym płynnie z jednego nastroju w drugi. Nie do końca to chciała otrzymać na drodze porównania, ale ostatecznie nastrój rozprężył się przynajmniej odrobinę. Mimo to Waffling nie zamierzała odpuszczać - szatynka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna tylko tuszował swoje emocje. Całun trafnych dowcipów prezentował się nadzwyczaj skutecznie jeśli chodziło o sprawną zasłonę przed niewygodnymi uczuciami. Wciąż to robił. Wciąż i wciąż, ale z ust dwudziestolatki wydobywały się tylko westchnięcia, a głowa kręciła się w zaprzeczeniu.
- Ale czy troll nie będzie wymagał utrzymania? Nie chcesz go przecież karmić niewinnymi ludźmi, hm? - Kolejne pytania zawisły w powietrzu. Jeszcze nim Clarence zdążyła uzewnętrznić się. Na tyle, żeby podać mu rękę, ścisnąć ją mocno i bać się, że odtrąci ten gest. Czując jego odwzajemnienie czarownica poczuła się lepiej. - Mam nadzieję, że wkrótce przestaniesz się również martwić - stwierdziła cicho, ale chciała brzmieć pokrzepiająco. Dodać otuchę samej sobie czy jednak jemu? Zależało jej. To było dziwne, ale jednocześnie miłe uczucie. Zwykle bała się komukolwiek zaufać, przywiązać się i zaangażować w daną relację. W obawie, że na koniec drogi czekało jedynie rozczarowanie. Clara dała się ponieść impulsowi chwili, przez co także nie wypuszczała dłoni Botta z uścisku - tak spacerowała się dużo przyjemniej. Zaśmiała się, skromnie; nigdy nie uważała się za nikogo dobrego, nie mówiąc o byciu najlepszym. Szczególnie w obliczu tego, co zrobiła. Jemu, rodziców już dawno nie traktowała jak rodziny. Z Bertiem było inaczej, przynajmniej kiedyś. - Raczej ty jesteś, dziękuję. Naprawdę chcę ci pomóc - skwitowała poważnie. Chciała, żeby wiedział i uwierzył. - Nareszcie dopasowałeś poziom zadania do moich umiejętności - zaśmiała się, niwecząc w pył poprzedni nastrój. Ten zmieniał się jak w kalejdoskopie, ale Waffling to nie przeszkadzało. Słodycz mieszała się z goryczą nie pozwalając na nudę bądź zadyszkę. - Zjem konia z kopytami. Myślisz, że mógłbyś zrobić tort w kształcie galopującego konia? - spytała nagle w zamyśleniu, żeby jeszcze bardziej wygładzić wzburzoną taflę powagi i zastąpić ją gładkim humorem.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- W sumie, pewnie pochopnie oceniłem twój pomysł. Ostatecznie z naszej dwójki to ty potrafisz używać dwóch półkul mózgowych na raz. - przyznał nawet jakby troszkę z podziwem, coby udobruchać panienkę Waffling i posłał jej uśmiech, szczerząc przy tym zęby, jakby był wampirem to nawet mogłoby to groźnie wyglądać, ale był sobą i po prostu lubił się szczerzyć więc chyba wszystko było okej. - Możemy najpierw spróbować w herbarium albo w ogrodzie popróbować, a jak się uda to spróbujemy udobruchać wierzbę bijącą. Byłaby w sumie spoko kompanem, wiesz. Nikt ci nie podskoczy kiedy masz za plecami wielkie drzewo które bije gałęziami, możnaby banki obrabiać z czymś takim. - stwierdził po chwili namysłu. W sumie to już kroił mu się nowy pomysł z faktycznie roslinnymi słodyczami, jednak już tyle sobie problemów narobił przez jeden swój pomysł, że jednak chyba musi panować nad ich ilością i wprowadzać powoli, po kolei.
Cóż, zdolności kucharskie, a przede wszystkim te kucharskie chęci Bertiego w jakiś sposób sprawiały że większość osób jakie kolo niego się kręciły zazwyczaj kończyły w roli testerów. Ostatecznie o ile młody Bott lubił być absolutnie samodzielny w kwestii mieszania i w sumie to wolał sam kombinować niż ściągać pomoc to jednocześnie zdecydowanie wolał kiedy inni dokonywali testów. Nie tylko dlatego, że magiczne słodycze przed tym jak stają się ostateczną formą nie zawsze działają jak należy.
Kiedy Clara się naburmuszyła i zaczęła bronić tej swojej ukochanej dziedziny, Bertie mógł tylko rozłożyć ręce nad tym dramatem i pogodzić się że panienka Waffling jest niespełna rozumu, lub w sumie bardziej nadspełna rozumu bardziej chyba.
- To urocze, że w to wierzysz i chyba niemiłym byłoby wybijać cię z takiego rozumowania skoro jest ci z nim dobrze. - zdecydował z nieskrywaną troską i z tą troską to nawet odgadnął jej kosmyk włosów za ucho i nawet buziaka w czoło dał tej biednej biedulce, uśmiechając się przy tym miło, bo jakoś tak jak głupek się cieszył, że się ruszyli i, że jest ta Clara obok.
- Hmm. No, przyznam że musiałbym być na prawdę głodny i i tak byłoby mi przykro ale wiesz, w takim skrajnym głodzie tylko jedno z nas by mogło przeżyć, a człowiek niewątpliwie jest tak wysoce skomplikowanym daniem, że mogłabyś sobie z nim nie poradzić. - stwierdził bezczelnie, uśmiechając się przy tym tak samo bezczelnie, bo przecież bezczelny z niego smarkacz, a jak. I raczej już nie zmądrzeje, nie zapowiadało się na to.
- Jeśli już ja mam jeść ludzi to czemu nie troll? - wzruszył ramionami - W sumie to ja nie wiem co one jedzą. - przyznał jeszcze. Wygodnie było mówić głupoty, kreować wyimaginowaną, udziwnioną przyszłość, mieszać i przewracać rzeczywistość i zapominać o tym, że przyziemne sprawy są różne i czasem trudne, a czasem w sumie to przerażające, szczególnie kiedy w sumie to człowiek jest młody i kompletnie nie ma w życiu doświadczenia i chce sięgać rękami dalej i próbować, ale potyka się o swój brak wiedzy.
Nic już nie mówił, bo chyba powiedział wszystko co chciał albo wszystko co mógł, a kiedy i tych dobrych słów z głębi serca robiło się za dużo to trochę w sumie się w nich mieszał.
- Wiem. Będzie dobrze. - podsumował więc tylko, bo wierzył że ona też to wie, a przynajmniej w to wierzy, bo w sumie to się przyda żeby mu ktoś to przypominał jak znowu zacznie się martwić.
Zaraz z resztą ożywił się na pytanie o konny tort - rany coś takiego to by zrobiło furorę! - Wiesz, że jesteś geniuszem? MUSZĘ zrobić coś takiego, w ogóle nie ma opcji że nie. W sumie to chyba nawet mam pomysł jak, będziemy próbować. Możesz mu nawet smaki wybrać.
Puścił jej oczko, obierając znów za kierunek Ruderę. Przerwa dobrze mu zrobiło, ale zdecydowanie pora brać się znów do roboty!
zt <3
Cóż, zdolności kucharskie, a przede wszystkim te kucharskie chęci Bertiego w jakiś sposób sprawiały że większość osób jakie kolo niego się kręciły zazwyczaj kończyły w roli testerów. Ostatecznie o ile młody Bott lubił być absolutnie samodzielny w kwestii mieszania i w sumie to wolał sam kombinować niż ściągać pomoc to jednocześnie zdecydowanie wolał kiedy inni dokonywali testów. Nie tylko dlatego, że magiczne słodycze przed tym jak stają się ostateczną formą nie zawsze działają jak należy.
Kiedy Clara się naburmuszyła i zaczęła bronić tej swojej ukochanej dziedziny, Bertie mógł tylko rozłożyć ręce nad tym dramatem i pogodzić się że panienka Waffling jest niespełna rozumu, lub w sumie bardziej nadspełna rozumu bardziej chyba.
- To urocze, że w to wierzysz i chyba niemiłym byłoby wybijać cię z takiego rozumowania skoro jest ci z nim dobrze. - zdecydował z nieskrywaną troską i z tą troską to nawet odgadnął jej kosmyk włosów za ucho i nawet buziaka w czoło dał tej biednej biedulce, uśmiechając się przy tym miło, bo jakoś tak jak głupek się cieszył, że się ruszyli i, że jest ta Clara obok.
- Hmm. No, przyznam że musiałbym być na prawdę głodny i i tak byłoby mi przykro ale wiesz, w takim skrajnym głodzie tylko jedno z nas by mogło przeżyć, a człowiek niewątpliwie jest tak wysoce skomplikowanym daniem, że mogłabyś sobie z nim nie poradzić. - stwierdził bezczelnie, uśmiechając się przy tym tak samo bezczelnie, bo przecież bezczelny z niego smarkacz, a jak. I raczej już nie zmądrzeje, nie zapowiadało się na to.
- Jeśli już ja mam jeść ludzi to czemu nie troll? - wzruszył ramionami - W sumie to ja nie wiem co one jedzą. - przyznał jeszcze. Wygodnie było mówić głupoty, kreować wyimaginowaną, udziwnioną przyszłość, mieszać i przewracać rzeczywistość i zapominać o tym, że przyziemne sprawy są różne i czasem trudne, a czasem w sumie to przerażające, szczególnie kiedy w sumie to człowiek jest młody i kompletnie nie ma w życiu doświadczenia i chce sięgać rękami dalej i próbować, ale potyka się o swój brak wiedzy.
Nic już nie mówił, bo chyba powiedział wszystko co chciał albo wszystko co mógł, a kiedy i tych dobrych słów z głębi serca robiło się za dużo to trochę w sumie się w nich mieszał.
- Wiem. Będzie dobrze. - podsumował więc tylko, bo wierzył że ona też to wie, a przynajmniej w to wierzy, bo w sumie to się przyda żeby mu ktoś to przypominał jak znowu zacznie się martwić.
Zaraz z resztą ożywił się na pytanie o konny tort - rany coś takiego to by zrobiło furorę! - Wiesz, że jesteś geniuszem? MUSZĘ zrobić coś takiego, w ogóle nie ma opcji że nie. W sumie to chyba nawet mam pomysł jak, będziemy próbować. Możesz mu nawet smaki wybrać.
Puścił jej oczko, obierając znów za kierunek Ruderę. Przerwa dobrze mu zrobiło, ale zdecydowanie pora brać się znów do roboty!
zt <3
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na pewno Bertie nawet jako wampir byłby najbardziej uroczym stworzeniem na świecie. Clara nigdy nie widziała go od strony innej niż ta mniej poważna, dlatego trudno jej było wyobrazić sobie coś więcej poza nieuśmiechniętego cukiernika; gniew, żal czy prawdziwa furia wydawały się wtedy zbyt abstrakcyjne, żeby dać tym wizjom wiarę. Uśmiechała się, kiedy Bott szczerzył swe niewampirze zęby, przez które przechodziło dziś tyle komplementów. W kierunku nieznanej szerszemu gronu Waffling, o zerowych dokonaniach i samych życiowych porażkach. Te słowa napawały optymizmem i pozwalały unosić się na powierzchni zbiornika beznadziei, jaka lubiła dotykać zagubioną w wielkim świecie kobietę. Była wdzięczna za każde jedno - bez względu ile było w nich szczerości, mogło nawet nie być wcale. Mocny, pewny grunt to zbudowanie fundamentów opartych na przekonaniu, że niektóre kwestie należało brać do siebie z przymrużeniem oka, wtedy rzeczywistość zdawała się jaśniejsza i bardziej poukładana. - Wiesz, gdybyś dał transmutacji szansę, to jestem pewna, że i tobie od razu uruchomiłaby się druga półkula… - stwierdziła zgryźliwie, ale nadal żartując. Może spacerujący z nią mężczyzna nie był typowym naukowcem z jakim utożsamiani są choćby numerologowie, acz nie był wcale głupi. Miejsce w życiu, do którego doszedł właśnie teraz, wymagało przynajmniej odrobiny pomyślunku - nieważne co twierdzili inni. - Banki? - spytała, unosząc jedną brew wysoko, niemal pod same czoło. - Żałuję, że zdradziłam ci tę cenną informację naukową, zostanę uznana za współwinną tych zbrodni, które planujesz - wyrzuciła z siebie z udawaną przyganą. Oboje w końcu wiedzieli, że karmienie roślin tortami to bzdura, jaką Clarence wymyśliła dla uratowania honoru. Niezbyt dobrze jej to wyszło, ale i tak zasłużyła na nagrodę dla największej improwizatorki dzisiejszego dnia. Zwykle nie potrafiła niczego wymyślać na poczekaniu, raczej potrzebowała czasu na dopracowanie solidnego, dopracowanego kłamstwa. Nic dziwnego, że tym razem również jej nie wyszło.
Podczas kiedy szatynka stała prawdziwie urażona (dobrze, prawie prawdziwie) szkalowaniem dobrego imienia transmutacji, za chwilę już nie żałowała tej jakże ostrej wymiany zdań - czułe odgarnięcie kosmyka za ucho oraz buziak w czoło okazały się warte wygórowanej ceny jaką czarownic poniosła w tym sporze. Przymknęła na chwilę powieki i nie mogła się nie uśmiechać, nawet jeśli zachowanie Bertiego względem ukochanej dziedziny magii Clary było naprawdę oburzające. - Jesteś niemożliwy - rzuciła tylko, cicho pod nosem, ale widniejący na twarzy uśmiech przeczył pozornie zawartej w tym zdaniu pretensji. Nie było jej. Ta pojawiła się dopiero wraz z poruszeniem kolejnego tematu, widocznie drażliwego skoro na czole kobiety pojawiły się złowrogie zmarszczki sugerujące kolejne oburzenie.
- Naprawdę zjadłbyś mnie? Okrutniku! - zawyła niczym nieszczęśnica nad swą wyimaginowaną przyszłością. - Chcę ci w takim razie powiedzieć, że życzę ci, abyś się udławił. Wiesz dlaczego? Dlatego, że dyskredytujesz mnie wyłącznie ze względu na brak zdolności kulinarnych. Wyobraź sobie, że jak będziesz tak głodny, że rozważysz zjedzenie człowieka, to będziesz miał je gdzieś i po prostu pochłoniesz go na surowo, ot co - zawyrokowała tonem znawczyni. Słyszała o wielu takich przypadkach. Nie, nie wśród zwierząt. Wiedziała, co mówiła. - Dobrze przynajmniej, że będzie ci przykro - burknęła jeszcze, choć oczywiście nie gniewała się. Nie w starciu z jakże bezczelnym uśmiechem wywołującym u niej rozbawienie. - Widzę, że zmieniłeś zdanie i nie będziesz jeść tylko mnie, ale też wszystkich ludzi i nie tylko w razie konieczności, a na co dzień? - prychnęła i pokręciła z dezaprobatą głową. Oj, Bertie, Bertie, co z ciebie wyrosło? - Mięso. Zwierzęta, ludzi, co wpadnie w ich łapki - podzieliła się z czarodziejem swą wiedzą. Tyle akurat pamiętała, choć nie była żadnym orłem z Opieki nad magicznymi stworzeniami. Takie informacje człowiek starał się zapomnieć, choć pannie Waffling ta sztuka się nie udała. Zresztą to nie ona była zmartwieniem, a problemy Botta i to, że za wszelką cenę chciała go pocieszyć. I wesprzeć w tych skomplikowanych, życiowych meandrach. Żeby wiedział, że mógł na nią liczyć - naprawdę.
- Cieszę się, że pobudziłam twoją kreatywność - zaśmiała się z pozornie nic nieznaczącej wizji, jaka ostatecznie urosła do rangi koniecznego przedsięwzięcia. Nie zamierzała narzekać, przecież to oznaczało możliwość zjedzenia pysznego tortu!
| zt Clara
Podczas kiedy szatynka stała prawdziwie urażona (dobrze, prawie prawdziwie) szkalowaniem dobrego imienia transmutacji, za chwilę już nie żałowała tej jakże ostrej wymiany zdań - czułe odgarnięcie kosmyka za ucho oraz buziak w czoło okazały się warte wygórowanej ceny jaką czarownic poniosła w tym sporze. Przymknęła na chwilę powieki i nie mogła się nie uśmiechać, nawet jeśli zachowanie Bertiego względem ukochanej dziedziny magii Clary było naprawdę oburzające. - Jesteś niemożliwy - rzuciła tylko, cicho pod nosem, ale widniejący na twarzy uśmiech przeczył pozornie zawartej w tym zdaniu pretensji. Nie było jej. Ta pojawiła się dopiero wraz z poruszeniem kolejnego tematu, widocznie drażliwego skoro na czole kobiety pojawiły się złowrogie zmarszczki sugerujące kolejne oburzenie.
- Naprawdę zjadłbyś mnie? Okrutniku! - zawyła niczym nieszczęśnica nad swą wyimaginowaną przyszłością. - Chcę ci w takim razie powiedzieć, że życzę ci, abyś się udławił. Wiesz dlaczego? Dlatego, że dyskredytujesz mnie wyłącznie ze względu na brak zdolności kulinarnych. Wyobraź sobie, że jak będziesz tak głodny, że rozważysz zjedzenie człowieka, to będziesz miał je gdzieś i po prostu pochłoniesz go na surowo, ot co - zawyrokowała tonem znawczyni. Słyszała o wielu takich przypadkach. Nie, nie wśród zwierząt. Wiedziała, co mówiła. - Dobrze przynajmniej, że będzie ci przykro - burknęła jeszcze, choć oczywiście nie gniewała się. Nie w starciu z jakże bezczelnym uśmiechem wywołującym u niej rozbawienie. - Widzę, że zmieniłeś zdanie i nie będziesz jeść tylko mnie, ale też wszystkich ludzi i nie tylko w razie konieczności, a na co dzień? - prychnęła i pokręciła z dezaprobatą głową. Oj, Bertie, Bertie, co z ciebie wyrosło? - Mięso. Zwierzęta, ludzi, co wpadnie w ich łapki - podzieliła się z czarodziejem swą wiedzą. Tyle akurat pamiętała, choć nie była żadnym orłem z Opieki nad magicznymi stworzeniami. Takie informacje człowiek starał się zapomnieć, choć pannie Waffling ta sztuka się nie udała. Zresztą to nie ona była zmartwieniem, a problemy Botta i to, że za wszelką cenę chciała go pocieszyć. I wesprzeć w tych skomplikowanych, życiowych meandrach. Żeby wiedział, że mógł na nią liczyć - naprawdę.
- Cieszę się, że pobudziłam twoją kreatywność - zaśmiała się z pozornie nic nieznaczącej wizji, jaka ostatecznie urosła do rangi koniecznego przedsięwzięcia. Nie zamierzała narzekać, przecież to oznaczało możliwość zjedzenia pysznego tortu!
| zt Clara
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Na obrzeżach wioski, między główną drogą a traktem kolejowym, rozstawiono niepozornie wyglądający namiot, oświetlony jednak wystarczająco jasno, by trafienie do niego nie przysporzyło nikomu problemów. Wewnątrz jest ciepło i sucho, ochronne zaklęcia chronią przed mrozem i wiatrem - a spora odległość od głównego placu sprawia, że jest również cicho. Nie ma tu miejsca, by usiąść, bo jedyne umeblowanie stanowią okrągłe stoliki, na których znajdują się purpurowe koperty ze złotymi numerami.
1. Zabawa polega na podążaniu za szeregiem wskazówek w celu dotarcia do ostatecznego celu i odnalezienia ukrytego przez organizatorów skarbu.
2. Aby wziąć udział w zabawie, należy maksymalnie do 8.09 napisać post w niniejszym temacie, uwzględniający pojawienie się w namiocie.
3. Do zabawy zgłaszać się mogą zarówno dorośli czarodzieje, jak i dzieci - te poniżej 11 roku życia powinny jednak znajdować się w towarzystwie pełnoletniego opiekuna.
4. W zabawie udział biorą pary lub trójki, rozlosowane przez Mistrza Gry po zamknięciu zgłoszeń.
5. Czas na odpis w każdej kolejce wynosić będzie 48 godzin - należy wziąć to pod uwagę przed zgłoszeniem.
6. Poszukiwanie skarbu nie zagraża życiu ani zdrowiu biorących w nim udział postaci.
7. Udział w zabawie może brać tylko jedno konto.
8. Dokładne zasady gry zostaną przedstawione fabularnie w poście rozpoczynającym.
Szczerze to sam nie wiedział, gdzie iść i co zobaczyć. Mały Macmillan biegał to w jedną to w drugą stronę po terenie, na którym miał się odbywać Sylwester. Nic dziwnego, dla niego to w zasadzie była pierwsza tak duża impreza Noworoczna, a przynajmniej pierwsza którą zapamięta, bo rok temu zwyczajnie zasnął przed północą.
Wszystko wskazywało na to, że Heath wreszcie się zdecyduje wziąć udział we wróżbie i jego opiekun będzie mógł złapać chwilę oddechu, a może nawet złapać tego małego wiercipiętę i odzyskać nieco spokoju. Płonne to były jednak nadzieje, bo mały Macmillan usłyszał rozmowę jakiś dwóch czarodziejów o szukaniu skarbów. SKARBÓW! Oczywiście, że był zainteresowany tematem. Już miał ich dopytać, gdzie ma być to szukanie skarbów i w ogóle, gdy w rozmowie machnęli w jednym kierunku, który miał określać miejsce, w którym rozpocznie się zabawa.
Dwa razy nie trzeba było mu powtarzać. -Chodźmy, chodźmy szybko na szukanie skarbu, bo jeszcze się spóźnimy!- gdy to mówił prawie podskakiwał w miejscu jak kauczukowa piłeczka. Jego opiekun nawet nie zdążył nic odpowiedzieć chłopcu, bo ten wystrzelił jak z katapulty w sobie znanym kierunku. Szybko zniknął wśród tłumu, ale nawet za bardzo się tym nie przejął. W głowie miał tylko i wyłącznie jedno słowo „skarb”. Ciekawe czy będą mieć mapę tak jak piraci… a może będą bardziej jak łamacze klątw w egipskich grobowcach? To byłoby super. Heath tak mocno był zaprzątnięty swoimi myślami, że prawie minął namiot i pomaszerowałby dalej. Na szczęście w porę się ogarnął i szybko zawrócił, a potem zajrzał z ciekawością do środka. No ewidentnie to chyba było tutaj. Podszedł bliżej jednego ze stolików i przyglądał się purpurowej kopercie z numerem, która leżała na blacie. Na razie jednak nie próbował ich ruszać, podejrzewał, że będzie trzeba poczekać na resztę czarodziejów.
Dopiero teraz zorientował się, że był tutaj… sam. W sensie bez swojego opiekuna. Oby się nie spóźnił na zabawę, byłoby szkoda.
Wszystko wskazywało na to, że Heath wreszcie się zdecyduje wziąć udział we wróżbie i jego opiekun będzie mógł złapać chwilę oddechu, a może nawet złapać tego małego wiercipiętę i odzyskać nieco spokoju. Płonne to były jednak nadzieje, bo mały Macmillan usłyszał rozmowę jakiś dwóch czarodziejów o szukaniu skarbów. SKARBÓW! Oczywiście, że był zainteresowany tematem. Już miał ich dopytać, gdzie ma być to szukanie skarbów i w ogóle, gdy w rozmowie machnęli w jednym kierunku, który miał określać miejsce, w którym rozpocznie się zabawa.
Dwa razy nie trzeba było mu powtarzać. -Chodźmy, chodźmy szybko na szukanie skarbu, bo jeszcze się spóźnimy!- gdy to mówił prawie podskakiwał w miejscu jak kauczukowa piłeczka. Jego opiekun nawet nie zdążył nic odpowiedzieć chłopcu, bo ten wystrzelił jak z katapulty w sobie znanym kierunku. Szybko zniknął wśród tłumu, ale nawet za bardzo się tym nie przejął. W głowie miał tylko i wyłącznie jedno słowo „skarb”. Ciekawe czy będą mieć mapę tak jak piraci… a może będą bardziej jak łamacze klątw w egipskich grobowcach? To byłoby super. Heath tak mocno był zaprzątnięty swoimi myślami, że prawie minął namiot i pomaszerowałby dalej. Na szczęście w porę się ogarnął i szybko zawrócił, a potem zajrzał z ciekawością do środka. No ewidentnie to chyba było tutaj. Podszedł bliżej jednego ze stolików i przyglądał się purpurowej kopercie z numerem, która leżała na blacie. Na razie jednak nie próbował ich ruszać, podejrzewał, że będzie trzeba poczekać na resztę czarodziejów.
Dopiero teraz zorientował się, że był tutaj… sam. W sensie bez swojego opiekuna. Oby się nie spóźnił na zabawę, byłoby szkoda.
Ostatnim razem był tu właśnie z Clarą dobrych kilka miesięcy temu. W tej chwili miał wrażenie, że wtedy wszystko było jakieś takie łatwiejsze, ale w perspektywie prób ukrywania przed rodziną, że nie ma ucha, wiele rzeczy może wydać się łatwe. Na głowie miał swoją niebieską czapkę, a na to naciągnął kaptur, na Clarze wymusił śluby milczenia i oto szczerzył swe zęby w uśmiechu, kierując się oczywiście na poszukiwanie skarbów.
Płaszcz swój czarny miał nie do końca zapięty, bo na szyi miał niebieską muszkę - no w końcu Sylwester to elegancka impreza i nie można nieeleganckim być! Poza tym jakoś tak ciepło w sumie było, a przynajmniej tak to odczuwał.
Wszedł między ludzi z uśmiechem na ustach, ciągnął za sobą oczywiście Clarę, żeby mu się nie zgubiła.
- Mówię ci, tej nocy staniemy się bogaci. - zapewnił jej, choć w sumie nawet nie był pewien czy można tak sobie dobierać pary czy zaraz ich organizacja nie porozdziela. Cóż to by był za dramat, w końcu już sprawdził Clarę w kwestii przygód i przetrwania i całkiem zgrana z nich drużyna.
Tak czy inaczej wygrają, tak zadecydował i taki miał plan! I bardzo sylwestrowy nastrój którego nawet takie przeciwności losu nie miałyby szansy rozwalić. A jak kątem oka dostrzegł drugiego pazernego Botta to prychnął teatralnie, choć zaraz wyszczerzył zęby i pomachał do kuzyna.
- Matt! Hej. - uśmiechnął się szeroko - Wy się poznaliście? Clara-Matt, Matt-Clara. - wymienił typowo. - Łajza pewnie myśli, że podbierze nam nagrodę, trzeba na niego uważać.
Dodał już w kierunku Waffling, żeby ją uprzedzić z jakim ancymonem mają do czynienia i, że trzeba się będzie pilnować. Choć powoli dookoła zbierało się coraz więcej konkurencji.
- Wchodzimy? - dodał zaraz, kiwając na namiot, ciekaw co się w nim znajduje i czy będą tam jakieś wskazówki albo pomoce. Może nie łopaty, ale w sumie to może łopaty. - Cholera, mogłem pożyczyć niuchacza od Alexa. - zamarudził pod nosem, że przecież byłby to wspaniały plan, a tu klapa. No, ale wygrają za sprawą swej wspaniałości wrodzonej ostatecznie.
Płaszcz swój czarny miał nie do końca zapięty, bo na szyi miał niebieską muszkę - no w końcu Sylwester to elegancka impreza i nie można nieeleganckim być! Poza tym jakoś tak ciepło w sumie było, a przynajmniej tak to odczuwał.
Wszedł między ludzi z uśmiechem na ustach, ciągnął za sobą oczywiście Clarę, żeby mu się nie zgubiła.
- Mówię ci, tej nocy staniemy się bogaci. - zapewnił jej, choć w sumie nawet nie był pewien czy można tak sobie dobierać pary czy zaraz ich organizacja nie porozdziela. Cóż to by był za dramat, w końcu już sprawdził Clarę w kwestii przygód i przetrwania i całkiem zgrana z nich drużyna.
Tak czy inaczej wygrają, tak zadecydował i taki miał plan! I bardzo sylwestrowy nastrój którego nawet takie przeciwności losu nie miałyby szansy rozwalić. A jak kątem oka dostrzegł drugiego pazernego Botta to prychnął teatralnie, choć zaraz wyszczerzył zęby i pomachał do kuzyna.
- Matt! Hej. - uśmiechnął się szeroko - Wy się poznaliście? Clara-Matt, Matt-Clara. - wymienił typowo. - Łajza pewnie myśli, że podbierze nam nagrodę, trzeba na niego uważać.
Dodał już w kierunku Waffling, żeby ją uprzedzić z jakim ancymonem mają do czynienia i, że trzeba się będzie pilnować. Choć powoli dookoła zbierało się coraz więcej konkurencji.
- Wchodzimy? - dodał zaraz, kiwając na namiot, ciekaw co się w nim znajduje i czy będą tam jakieś wskazówki albo pomoce. Może nie łopaty, ale w sumie to może łopaty. - Cholera, mogłem pożyczyć niuchacza od Alexa. - zamarudził pod nosem, że przecież byłby to wspaniały plan, a tu klapa. No, ale wygrają za sprawą swej wspaniałości wrodzonej ostatecznie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zamieszałem zmuszać Lily do chodzenia po ponurym lesie. Nie było raczej mowy o tym by ją to bawiło. Nawet pomimo mojego towarzystwa. Ja zaś nie mógłbym nie skorzystać z takiej okazji bo przecież szukanie SKARBU. Jak mogło to do mnie nie przemówić, nie zachęcić, nie poruszyć tej żyłki ekscytacji?! W wypracowanym porozumieniu miała na mnie czekać w wyselekcjonowanym towarzystwie i nie dać się zaczepiać, a ja miałem nie dać się porwać goblinom w niewolę i wrócić z wszystkimi kończynami. Plan był prosty.
Zostawiając za sobą nieco echo sylwestrowej zabawy dziarskim krokiem zmierzałem w stronę namiotu. wyglądałem, jakby było mi trochę gorąco i w zasadzie nie było to takie dalekie od prawdy bo pierwsze przed-sylwestrowe toasty miałem już za sobą, parkiet też zdążyłem przetrzeć. Balowa marynarka podszyta pstrokatym materiałem jak i wierzchnia szata robiąca za zimowy płaszcz były więc porozpinane, tak, że jasna koszula w kąsające, drobne, różnokolorowe, migoczące wzorki przyciągała spojrzenia pełne zazdrości. Cóż, nie każdemu było twarzowo w odwadze. Heh. Kilka pierwszych guzików oczywiście rozpiąłem, dół upchnąłem w spodnie. Żółty szalik bardziej niż zawiązany zwisał oparty na moim karku, a jego końce wesoło dyndały przy każdym kolejnym kroku. Dopełnieniem tego wszystkiego była każda, klawa błyskotka jaką posiadałem - po połyskujący włos syreny na nadgarstku, to mieniący się pierścień ślepego, to mankiety z czarnej perły... Tak odstawiony na sto dwa zadarłem zuchwale podbródek widząc nikogo innego jak młodszego kuzyna - Wyglądasz, jak kretyn, Bert - powitałem go odwzajemniając uśmiech kierując swoje spojrzenie na jego towarzyszkę. Nie tak obcą z twarzy, nie taką odległą ze wspomnień.
- Zabawne, że wspominasz akurat o podbieraniu... - kiedy podawałem jej dłoń poszerzyłem uśmiech specjalnie dla niej, a w oczach zakołysało się coś wymownego przeznaczonego dla niej. Nie miałem nic złego na myśli, ot otarłem się o dziewczynę i po prostu ponowne spotkanie w takich okolicznościach wydały mi się bardzo zabawne. tym bardziej przez to słowo klucz. To nic jeśli nie skumała i jej to nie bawiło, to nic że Bertie był wycięty gdzieś poza żart i mógł uznać to za paplanie. Ważne było, że bawiłem się dobrze i to zamierzałem kontynuować - W każdym razie - nie myślę, a moja obecność tu i teraz przesądził już o tym, naiwne gumochłoniątka - rzuciwszy to wpełzłem do wnętrz namiotu. Zapowiadało się fantastycznie
Zostawiając za sobą nieco echo sylwestrowej zabawy dziarskim krokiem zmierzałem w stronę namiotu. wyglądałem, jakby było mi trochę gorąco i w zasadzie nie było to takie dalekie od prawdy bo pierwsze przed-sylwestrowe toasty miałem już za sobą, parkiet też zdążyłem przetrzeć. Balowa marynarka podszyta pstrokatym materiałem jak i wierzchnia szata robiąca za zimowy płaszcz były więc porozpinane, tak, że jasna koszula w kąsające, drobne, różnokolorowe, migoczące wzorki przyciągała spojrzenia pełne zazdrości. Cóż, nie każdemu było twarzowo w odwadze. Heh. Kilka pierwszych guzików oczywiście rozpiąłem, dół upchnąłem w spodnie. Żółty szalik bardziej niż zawiązany zwisał oparty na moim karku, a jego końce wesoło dyndały przy każdym kolejnym kroku. Dopełnieniem tego wszystkiego była każda, klawa błyskotka jaką posiadałem - po połyskujący włos syreny na nadgarstku, to mieniący się pierścień ślepego, to mankiety z czarnej perły... Tak odstawiony na sto dwa zadarłem zuchwale podbródek widząc nikogo innego jak młodszego kuzyna - Wyglądasz, jak kretyn, Bert - powitałem go odwzajemniając uśmiech kierując swoje spojrzenie na jego towarzyszkę. Nie tak obcą z twarzy, nie taką odległą ze wspomnień.
- Zabawne, że wspominasz akurat o podbieraniu... - kiedy podawałem jej dłoń poszerzyłem uśmiech specjalnie dla niej, a w oczach zakołysało się coś wymownego przeznaczonego dla niej. Nie miałem nic złego na myśli, ot otarłem się o dziewczynę i po prostu ponowne spotkanie w takich okolicznościach wydały mi się bardzo zabawne. tym bardziej przez to słowo klucz. To nic jeśli nie skumała i jej to nie bawiło, to nic że Bertie był wycięty gdzieś poza żart i mógł uznać to za paplanie. Ważne było, że bawiłem się dobrze i to zamierzałem kontynuować - W każdym razie - nie myślę, a moja obecność tu i teraz przesądził już o tym, naiwne gumochłoniątka - rzuciwszy to wpełzłem do wnętrz namiotu. Zapowiadało się fantastycznie
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Mimo wszystko pojawiła się w Dolinie Godryka i to w towarzystwie Jackie. Wino, wypite w towarzystwie brata jeszcze w sklepie pomogło jej się rozluźnić — ale nie zdążyła, zgodnie ze swoimi przypuszczeniami, zrobić nawet w jednej czwartek tego, co planowała. Dlatego też zostawiła luźno rozpuszczone włosy, które w naturalnych falach otulały jej plecy, zamiast misternej plecionki, wkłuła w uszy drobne kolczyki, oczy podkreśliła szybko węgielną kredką i ruszyła w drogę w czarnej, dopasowanej sukience, na którą narzuciła tylko równie ciemny płaszcz, który rozjaśniała i rozweselała błękitna chustka przewieszona przez szyję. Niebieski zawsze był jej kolorem, podkreślał jej ciemną oprawę oczu i włosy, a dziś nie miała czasu na eksperymentowanie i zabawy ze strojami. Było zimno, a ona zdążyła już nieco zmarznąć, na szczęście na dłonie naciągnęła czarne rękawiczki, którymi bawiła się, po wkroczeniu na teren Doliny Godryka. Mimochodem przeszukiwała wzrokiem teren za Benjaminem, ale nie wiedziałaby sama, co zrobić, gdyby naprawdę się na niego natknęła.
Poszukiwanie skarbów brzmiało jak dobra zabawa, w której zamierzała wziąć udział. Oczywiście nie samotnie, nie pozwoliła ani na chwilę oddalić się Rineheart. Potrzebowała jej przy sobie, upewniając się, że póki wino nie zniknie całkowicie z jej organizmu ktoś musi ją pilnować, by nie sięgnęła po niewątpliwie zabójczy kieliszek szampana.
— Widziałaś już gdzieś Tonks?— spytała Jackie, kiedy zbliżały się już do namiotu. Powinna tu z nimi być, ale możliwe, że zagubiła się gdzieś po drodze. Może przy odrobinie szczęście natrafiła na Samuela a jak nie to szybko zlokalizuje właściwą ścieżkę. Dostrzegła wchodzących do namiotu ludzi, wśród których rozpoznała zarówno Matta, jak i Bertiego, którym pomachała z daleka, ale to nie oni przyciągnęli jej wzrok na dłużej, a mały, zagubiony chłopiec, który wyglądał, jakby trafił tu zupełnym przypadkiem. Spojrzała więc na przyjaciółkę sugestywnie. Nie mogły pozostawić go samego, czasy były niebezpieczne — ktokolwiek dopuścił do tego, że chłopiec wałęsał się sam po lesie był wyjątkowo nieodpowiedzialny.
—Cześć, mały przyjacielu — powitała go spokojnie, zbliżywszy się do Heatha. — Gdzie są twoi rodzice? Zgubiłeś się? — Zabawa się jeszcze nie zaczęła, a ludzie tu zaczęli się dopiero gromadzić. Sięgnęła do kieszeni, ale nie miała w niej nic poza losem na loterię, nic, co mogłaby mu dać.
Poszukiwanie skarbów brzmiało jak dobra zabawa, w której zamierzała wziąć udział. Oczywiście nie samotnie, nie pozwoliła ani na chwilę oddalić się Rineheart. Potrzebowała jej przy sobie, upewniając się, że póki wino nie zniknie całkowicie z jej organizmu ktoś musi ją pilnować, by nie sięgnęła po niewątpliwie zabójczy kieliszek szampana.
— Widziałaś już gdzieś Tonks?— spytała Jackie, kiedy zbliżały się już do namiotu. Powinna tu z nimi być, ale możliwe, że zagubiła się gdzieś po drodze. Może przy odrobinie szczęście natrafiła na Samuela a jak nie to szybko zlokalizuje właściwą ścieżkę. Dostrzegła wchodzących do namiotu ludzi, wśród których rozpoznała zarówno Matta, jak i Bertiego, którym pomachała z daleka, ale to nie oni przyciągnęli jej wzrok na dłużej, a mały, zagubiony chłopiec, który wyglądał, jakby trafił tu zupełnym przypadkiem. Spojrzała więc na przyjaciółkę sugestywnie. Nie mogły pozostawić go samego, czasy były niebezpieczne — ktokolwiek dopuścił do tego, że chłopiec wałęsał się sam po lesie był wyjątkowo nieodpowiedzialny.
—Cześć, mały przyjacielu — powitała go spokojnie, zbliżywszy się do Heatha. — Gdzie są twoi rodzice? Zgubiłeś się? — Zabawa się jeszcze nie zaczęła, a ludzie tu zaczęli się dopiero gromadzić. Sięgnęła do kieszeni, ale nie miała w niej nic poza losem na loterię, nic, co mogłaby mu dać.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Miał wrażenie, że w jego ręce zdążył już wpaść każdy smak szampana i przetestował wszystkie magiczne właściwości trunku, dość osobliwe, odkrywane przez niego z dziecięcą ciekawością. To w ramach rozgrzewki, bo później wyciągnięto cięższy asortyment wyskokowy i stracił w pewnym momencie rachubę, ile czego wypił. Procenty zabuzowały w jego krwiobiegu, a resztki zdrowego rozsądku zgubił po drodze do namiotu, gdzie trwała zbiórka tropicieli łupów - chłopak od przypadkowego bruderszafta przypomniał mu o tym chwilę temu. Nim ktokolwiek z jego znajomych zorientował się, że Keat pognał przed siebie w poszukiwaniu jeszcze nie skarbów, lecz sobie tylko znanego celu, udało mu się dotrzeć do czegoś, co na pierwszy i drugi rzut zamglonego alkoholową zaćmą oka wyglądało niemal jak niewielkie szapito.
Mechanizm w jego głowie zadziałał bardzo prosto - słowem-trybikiem-napędzającym-do-działania były skarby, tyle wystarczyło, żeby błyskawicznie pokonał odległość dzielącą go od punktu startowego. W trakcie tej wędrówki wciąż jeszcze udawało mu się utrzymywać godny pion, choć rzeczywistość falowała w drganiach melancholii wszechświata (nie mam pojęcia, co kryje się za tymi słowami, trzeba zapytać Keata, pewnie chętnie popłynie z odpowiedzią gdzieś na kosmiczne rubieże; swoją drogą, coraz bardziej zastanawiają mnie tajemnice skrywające się na dnie wypitych przez niego tej nocy kieliszków). Odniósł nawet wrażenie, że las w jakiś magiczny sposób to przybliża się, to oddala - z przypływem (wyobraźni) drzewa przysuwały się do niego, uginając w jego stronę wykrzywione korony, z odpływem malały, odsuwając się od jedynej stałej - namiotu oświetlonego na tyle wyraźnie, że światło stanowiło widoczny z oddali kierunkowskaz, pulsujący łagodną łuną.
Zignorował więc szepczący w głowie uparty głos, który z jakichś powodów odradzał zmierzanie w kierunku światła. I zrobił pierwszy krok - mały dla człowieka, ale wielki dla niego samego, bo w swoich myślach zdążył już celebrować wygraną. Dwukrotnie, różne bowiem scenariusze doprowadzające do tryumfu ostatecznego przyszły mu na myśl - kto wie, z czym dokładnie się dzisiaj zmierzą, może czeka go odkrywanie trzeciego. Cokolwiek by to jednak nie było - pozostawał w pełnej gotowości, choć nie jestem pewna, czy świat był gotowy na niego w tym wydaniu.
Twarz okrasił dumnym uśmiechem, kiedy wsuwał się do środka namiotu. Może humor polepszył mu się jeszcze na widok Botta, któremu niezgrabnie zasalutował z oddali, a może po prostu wciąż niosła go fala dobrego nastroju i pozostawał w błogiej nieświadomości co do faktu, iż w pewnym momencie rzeczywistość brutalnie sprowadzi go na ziemię.
Przez chwilę roziskrzone spojrzenie Keata zatrzymało się na Wright; wyraz jego twarzy nie zmienił się ani trochę, tak jakby wyłowił ją z tłumu zupełnie przez przypadek; mogło się wydawać, że najzwyczajniej w świecie jej nie rozpoznał. Niespiesznie prześlizgnął się wzrokiem po pozostałych zgromadzonych, szczerząc się zbyt szeroko, by ktokolwiek uwierzył, że jest to spowodowane wyłącznie sylwestrowym nastrojem - już prędzej szampańską zabawą.
Nieopodal wejścia oparł się o jeden ze stolików z kopertami, czekając (nie)cierpliwie, aż poszukiwania się rozpoczną.
Przez jakiś czas całkiem skutecznie (nie)ostentacyjnie omijał wzrokiem pochyloną nad chłopcem Hannah, lecz w pewnym momencie na jego twarzy pojawiła się konsternacja, kiedy dotarło do niego, że blondyn może mieć jakieś cztery lata, o ile dobrze obstawia. Nawet teraz był w stanie policzyć na palcach do pięciu - czy tamto zbiegło się w czasie z jej ciążą? Ojcem był mężczyzna zza sklepowej witryny?
Zagalopował się w wysuniętych pospiesznie wnioskach, a uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy bez zastanowienia sięgnął po papierosa - rytuał uspokajający został jednak pospiesznie zmodyfikowany, gdy zdał sobie sprawę z tego, że może namiot pełen ludzi to kiepskie miejsce na palenie. Sterczał więc jak ostatni kretyn, mnąc w ustach niezapalonego papierosa i pogrążając się w otchłani absurdalnych myśli o osobie, która nigdy nic dla niego nie znaczyła.
Mechanizm w jego głowie zadziałał bardzo prosto - słowem-trybikiem-napędzającym-do-działania były skarby, tyle wystarczyło, żeby błyskawicznie pokonał odległość dzielącą go od punktu startowego. W trakcie tej wędrówki wciąż jeszcze udawało mu się utrzymywać godny pion, choć rzeczywistość falowała w drganiach melancholii wszechświata (nie mam pojęcia, co kryje się za tymi słowami, trzeba zapytać Keata, pewnie chętnie popłynie z odpowiedzią gdzieś na kosmiczne rubieże; swoją drogą, coraz bardziej zastanawiają mnie tajemnice skrywające się na dnie wypitych przez niego tej nocy kieliszków). Odniósł nawet wrażenie, że las w jakiś magiczny sposób to przybliża się, to oddala - z przypływem (wyobraźni) drzewa przysuwały się do niego, uginając w jego stronę wykrzywione korony, z odpływem malały, odsuwając się od jedynej stałej - namiotu oświetlonego na tyle wyraźnie, że światło stanowiło widoczny z oddali kierunkowskaz, pulsujący łagodną łuną.
Zignorował więc szepczący w głowie uparty głos, który z jakichś powodów odradzał zmierzanie w kierunku światła. I zrobił pierwszy krok - mały dla człowieka, ale wielki dla niego samego, bo w swoich myślach zdążył już celebrować wygraną. Dwukrotnie, różne bowiem scenariusze doprowadzające do tryumfu ostatecznego przyszły mu na myśl - kto wie, z czym dokładnie się dzisiaj zmierzą, może czeka go odkrywanie trzeciego. Cokolwiek by to jednak nie było - pozostawał w pełnej gotowości, choć nie jestem pewna, czy świat był gotowy na niego w tym wydaniu.
Twarz okrasił dumnym uśmiechem, kiedy wsuwał się do środka namiotu. Może humor polepszył mu się jeszcze na widok Botta, któremu niezgrabnie zasalutował z oddali, a może po prostu wciąż niosła go fala dobrego nastroju i pozostawał w błogiej nieświadomości co do faktu, iż w pewnym momencie rzeczywistość brutalnie sprowadzi go na ziemię.
Przez chwilę roziskrzone spojrzenie Keata zatrzymało się na Wright; wyraz jego twarzy nie zmienił się ani trochę, tak jakby wyłowił ją z tłumu zupełnie przez przypadek; mogło się wydawać, że najzwyczajniej w świecie jej nie rozpoznał. Niespiesznie prześlizgnął się wzrokiem po pozostałych zgromadzonych, szczerząc się zbyt szeroko, by ktokolwiek uwierzył, że jest to spowodowane wyłącznie sylwestrowym nastrojem - już prędzej szampańską zabawą.
Nieopodal wejścia oparł się o jeden ze stolików z kopertami, czekając (nie)cierpliwie, aż poszukiwania się rozpoczną.
Przez jakiś czas całkiem skutecznie (nie)ostentacyjnie omijał wzrokiem pochyloną nad chłopcem Hannah, lecz w pewnym momencie na jego twarzy pojawiła się konsternacja, kiedy dotarło do niego, że blondyn może mieć jakieś cztery lata, o ile dobrze obstawia. Nawet teraz był w stanie policzyć na palcach do pięciu - czy tamto zbiegło się w czasie z jej ciążą? Ojcem był mężczyzna zza sklepowej witryny?
Zagalopował się w wysuniętych pospiesznie wnioskach, a uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy bez zastanowienia sięgnął po papierosa - rytuał uspokajający został jednak pospiesznie zmodyfikowany, gdy zdał sobie sprawę z tego, że może namiot pełen ludzi to kiepskie miejsce na palenie. Sterczał więc jak ostatni kretyn, mnąc w ustach niezapalonego papierosa i pogrążając się w otchłani absurdalnych myśli o osobie, która nigdy nic dla niego nie znaczyła.
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Noc zaczynała się spokojnie - spacerował w okolicach głównego placu, obserwując gromadzących się czarodziejów, ale nic nie wskazywało na to, by na ten moment jego patrol był tam potrzebny. Teren zabawy wydawał się zresztą znacznie większy, a gdyby ktoś knuł w tym momencie coś niedobrego - nie robiłby tego na oczach wszystkich. Nie pił alkoholu, zamierzał pozostać czujnym do kluczowego momentu, a słysząc o zabawie pośrodku ciemnego lasu uznał, że to najlepszy moment, by połączyć przyjemne z pożytecznym. Ostatecznie - przyszedł tutaj również świętować, świętować zwycięstwo Zakonu, obłożone stratami, nad którymi nigdy już nie przejdą do porządku dziennego, ale wciąż zwycięstwo. Anomalie miały ich już nigdy więcej nie zadręczać. Pamięć Herewarda nie opuściła jego pamięci, nie pozwalając mu oddać tej wyjątkowej uroczystości tyle radości, na ile zasługiwała. Skierował swoje kroki ku oświetlonemu namiotowi; wysokie buty, skórzane spodnie i ciężki płaszcz podszyty lisim futrem - również skórzany - miały w pierwszej kolejności chronić przed mroźnym śniegiem. Nie dał się porwać noworocznemu szaleństwu, zdobiąc swój strój bardziej pstrokato - ogniste włosy, niekryte pod opuszczonym na ramiona kapturem, związane były z tyłu głowy bladobłękitną tasiemką - tęczówki jego oczu odbijały się w blasku rozświetlających to miejsce zaklęć podobną barwą. Odsunął płachtę chroniącą przejście do namiotu, wchodząc do środka - odnajdując się w przyjemnym zaklętym cieple.
- Każdy wyglądałby jak kretyn, gdyby został zauważony akurat z tobą, Bott - podjął słowa Matta, które jako pierwsze dobiegły do niego od środka - spodziewał spotkać się na miejscu paru znajomych, ale nie spodziewał się, że jako na pierwszego wpadnie akurat... na niego. Skinął na powitanie głową Bertiemu, pewien, że ten nie weźmie jego słów do siebie - odkąd spędzili wspólne chwile pod celą raczej był świadomy łączącej ich sympatii. Szczęśliwie, Bottowie nie byli jedynymi, których zdołał dzisiaj spotkać. - Hannah! - przywitał dziewczynę, kierując się ku niej, po drodze prześlizgując się wzrokiem po stole z kopertami. - Jesteś z... - zaczął, spoglądając na towarzyszącego jej chłopca - którego dość szybko poznał, nie widzieli się tak dawno temu. - Heath? Hannah, dostałaś robotę u Macmillanów? Cześć, mały - Skinął głową również chłopcu. W pomieszczeniu znajdował się jeszcze jeden mężczyzna - i z nim powitał się gestem, przez grzeczność, choć nie rozpoznawał jego twarzy.
- Każdy wyglądałby jak kretyn, gdyby został zauważony akurat z tobą, Bott - podjął słowa Matta, które jako pierwsze dobiegły do niego od środka - spodziewał spotkać się na miejscu paru znajomych, ale nie spodziewał się, że jako na pierwszego wpadnie akurat... na niego. Skinął na powitanie głową Bertiemu, pewien, że ten nie weźmie jego słów do siebie - odkąd spędzili wspólne chwile pod celą raczej był świadomy łączącej ich sympatii. Szczęśliwie, Bottowie nie byli jedynymi, których zdołał dzisiaj spotkać. - Hannah! - przywitał dziewczynę, kierując się ku niej, po drodze prześlizgując się wzrokiem po stole z kopertami. - Jesteś z... - zaczął, spoglądając na towarzyszącego jej chłopca - którego dość szybko poznał, nie widzieli się tak dawno temu. - Heath? Hannah, dostałaś robotę u Macmillanów? Cześć, mały - Skinął głową również chłopcu. W pomieszczeniu znajdował się jeszcze jeden mężczyzna - i z nim powitał się gestem, przez grzeczność, choć nie rozpoznawał jego twarzy.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dotarła do namiotu. Ścisnęła kawałek płachty, za którą spodziewała się ujrzeć swoich chłopców. Wciąż miała na policzkach czerwone ślady po tym, o zgrozo, jednym jedynym kieliszeczku szampana. Pod lewym skrzydłem rozpiętego futra w kolorze różowym grzał się niuchacz. Niby tylko sobie słodko drzemał wtulony w kobiecą pierś, ale Phils dobrze widziała, że musi gówniaka trzymać mocno, bo za chwile zapachnie mu jakimś knutem i będzie po sprawie. O mało co nie doszło do skandalu, gdy w drodze tutaj kret rzucił się na złotą torebkę jednej z tańczących kobiet. Skoro miała nie żałować zabrania zwierzaka, to powinien się czymś przysłużyć. Poszukiwanie skarbu brzmiało bosko, napaliła się totalnie, wierząc, że wreszcie ten futrzany nabytek się na coś przyda. Z kasą krucho, a dziura w ścianie przecież sama się nie ogarnie, więc może chociaż dziś się jej poszczęści i wpadnie trochę błyskotek – lub czegokolwiek innego, co kryło się pod hasłem tajemniczego skarbu. Trochę się obawiała, że buty na obcasie i cekinowa kiecka to fatalny pomysł na niewiadome wyprawy przez śniegi, błoto i bajora, ale może jednak nie będzie się musiała aż tak pocić. Słyszała coś o działaniu w zespole.
Wpadła więc do środka, wyłapując prawie natychmiast czuprynę Keata, z którym zdążyła się już przywitać. Pomachała mu, choć coś jej się zdawało, że minę miał nietęgą. Zmarszczyła czoło, zerkając na niego z pewnym podejrzeniem. Wydawało jej się, że był nakręcony na poszukiwanie skarbu, a teraz błądził beznamiętnie spojrzeniem po zgromadzonej pod płachtą ekipie. Przeszła te dwa kroki i stanęła przed bratem. – Co jest, Burroughs? – bąknęła, zastanawiając się, czy to szampanik wszedł za bardzo, czy o co tutaj chodziło. Po chwili obróciła się lekko w stronę znajdującej się trzy kroki od niej grupki. Wyłapała przystojną paszczę Matta i puściła mu oczko, kiedy ich spojrzenia się zbiegły. Przy okazji też na dłużej zawiesiła oko na tym rudzielcu ze śmieszną kiteczka. Co oni wszyscy… tak z tymi tasiemkami na głowie, jakaś nowa moda, czy co? Musiała jednak przyznać, że gromadziło się tu całkiem powabne towarzystwo. Tego szkraba tam też chyba znała, ale nie miała pojęcia skąd. Powróciła więc znów do Keatona. – Myślałam, że kręci cię wizja szukania skarbu – dorzuciła, wyraźnie zaniepokojona sytuacją. – Cokolwiek to jest – upijanie się na smutno to żadne wyjście – rzuciła, wierząc, że brat nie skończy jak co drugi błądzący wędrowiec w Pasażerze. Zalany w trupa i nieszczęśliwy do potęgi… eee, nie wiedziała. W każdym razie nieszczęśliwy, no. Nie było opcji! – Wstawaj – nakazała, łapiąc go wolną ręką za ramię. To imprezka, a oni stali wśród towarzystwa. Co to za izolacja, hm? Przygładziła jego wdzianko i poprawiła najeżdżającą na czoło opaskę. Wkrótce później został zaciągnięty do tego wesołego kółeczka adoracji. – Maaaatt! – zawołała przesłodko, rzucając się do uścisku. Zupełnie jakby minęły miliony lat od ich ostatniego spotkania. – Mojego brata znasz, prawda? – zapytała, pchając Keata do przodu. Te smutki należało wypędzić raz dwa.
Wpadła więc do środka, wyłapując prawie natychmiast czuprynę Keata, z którym zdążyła się już przywitać. Pomachała mu, choć coś jej się zdawało, że minę miał nietęgą. Zmarszczyła czoło, zerkając na niego z pewnym podejrzeniem. Wydawało jej się, że był nakręcony na poszukiwanie skarbu, a teraz błądził beznamiętnie spojrzeniem po zgromadzonej pod płachtą ekipie. Przeszła te dwa kroki i stanęła przed bratem. – Co jest, Burroughs? – bąknęła, zastanawiając się, czy to szampanik wszedł za bardzo, czy o co tutaj chodziło. Po chwili obróciła się lekko w stronę znajdującej się trzy kroki od niej grupki. Wyłapała przystojną paszczę Matta i puściła mu oczko, kiedy ich spojrzenia się zbiegły. Przy okazji też na dłużej zawiesiła oko na tym rudzielcu ze śmieszną kiteczka. Co oni wszyscy… tak z tymi tasiemkami na głowie, jakaś nowa moda, czy co? Musiała jednak przyznać, że gromadziło się tu całkiem powabne towarzystwo. Tego szkraba tam też chyba znała, ale nie miała pojęcia skąd. Powróciła więc znów do Keatona. – Myślałam, że kręci cię wizja szukania skarbu – dorzuciła, wyraźnie zaniepokojona sytuacją. – Cokolwiek to jest – upijanie się na smutno to żadne wyjście – rzuciła, wierząc, że brat nie skończy jak co drugi błądzący wędrowiec w Pasażerze. Zalany w trupa i nieszczęśliwy do potęgi… eee, nie wiedziała. W każdym razie nieszczęśliwy, no. Nie było opcji! – Wstawaj – nakazała, łapiąc go wolną ręką za ramię. To imprezka, a oni stali wśród towarzystwa. Co to za izolacja, hm? Przygładziła jego wdzianko i poprawiła najeżdżającą na czoło opaskę. Wkrótce później został zaciągnięty do tego wesołego kółeczka adoracji. – Maaaatt! – zawołała przesłodko, rzucając się do uścisku. Zupełnie jakby minęły miliony lat od ich ostatniego spotkania. – Mojego brata znasz, prawda? – zapytała, pchając Keata do przodu. Te smutki należało wypędzić raz dwa.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie miała zbyt wielu sukienek i spódnic, ale chciała coś wybrać z kilku tych, które wisiały smętnie na wieszakach. Większość z nich pamiętała jeszcze czasy matki, zaledwie dwie były nowe – z czasów Hogwartu, za małe i ciasne, ale pamiętające zbyt wiele, by mogła je wyrzucić. Z szafy wybrała, jak wydawało jej się, przyjemny komplet – długą do kostek plisowaną spódnicę z wysokim stanem w kolorze ciemnego wina, białą bluzkę z samo zawiązującymi się kokardami zamiast guzików, a do tego seledynowy, ciepły płaszcz i czarny szalik z rękawiczkami. Ciepłe rajstopy były przymusową częścią wieczoru – grube, z wełny. Kiedy założyła na siebie wszystkie warstwy i stanęła przed lustrem, chcąc spleść włosy w zgrabny, pełny kok, zawahała się. Nie była jak ona. Znów stała się kobietą na jedną noc, na kilka chwil, znów rzuciła na siebie czar. Zbyt długo się tym jednak nie przejmowała. Szła do Doliny Godryka, żeby się dobrze bawić, ale co najważniejsze – widzieć ludzi, którzy po trudach anomalii śmieją się, tańczą i śpiewają razem z koncertującymi na scenie; chciała widzieć, jak ich trud zamienia się w dobro, jak krew zamienia się w życiodajną wodę, jak pot zamienia się w skrzący po butami śnieg.
Z zamkniętymi oczami wsuwała we włosy drobne, czarne wsuwki i zakończyła kok błękitną wstążką, machinalnie pochwyconą z komody. Palcami wydłużyła jej końce, by spływały na kark. Na święta ciotka Sara zawsze ją tak czesała i choć wtedy Jackie nie cierpiała takich upięć, teraz nagle wydały jej się całkiem przyjemne dla oka. Założyła na siebie płaszcz i teleportowała się do Hann, a stamtąd – do Doliny Godryka. Szła cały czas za nią, samej nie do końca mając zamiar ruszać się gdzie indziej, szukać guza. Wiedziała, że ojciec też miał się tu pojawić, ale rozdzielili się w domu. Ostatnio często się rozdzielali. Bez większego zamartwiania się rozejrzała się dookoła, wzrokiem chłonąc obrazy przed sobą, za i obok siebie. Uśmiechnęła się nawet kątem ust, w ciemności jednak był to słabo widoczny dla postronnych gest. Podążyła za przyjaciółką do namiotu, po drodze porywając tylko jeden pasztecik dyniowy – lichą kolację zjadła, teraz będzie zapychała się łakociami. Wsunęła go do ust, ściągając zaraz rękawiczki, gdy weszła do namiotu.
– Nie, jeszcze nie. Ale gdzieś się kręci. Pewnie szuka Skamandera – odparła i nagle znieruchomiała, słysząc głos. Ten głos. T e n g ł o s. – O Merlinie. Schowaj mnie, Hann! Co ten dureń tu robi?! – szepnęła zdenerwowana i zgarbiła się, próbując uchronić się za ramieniem brunetki przed wzrokiem Matta, ale kiedy ledwo tylko dostrzegła, że jego profil kieruj się w ich stronę, natychmiast się odwróciła i udała, że ogląda koperty na stolikach. Aż tu podleciała do niej taca z lampkami do szampana, zagubiona najwyraźniej, albo przyniesiona specjalnie dla uciechy oczekujących. Chwyciła jedną z nich, licząc, że jak się upije, to zapomni o merlinowym świecie. Odwróciła się w stronę Hann, licząc, że Matt odszedł, zginął albo najlepiej przepadł, jak nagle na kogoś wpadła. Szampan zapełniający szkło fantazyjnie oblał jego ścianki. – Merlinie, litości, jak jeszcze raz... Bren. – ostatnio ciągle na niego wpadała. – Szczęśliwego Nowego Roku? – zerknęła szybko na Hann i znów jej spojrzenie spoczęło na Brendanie, mierząc go od góry do dołu. Zacisnęła usta. Dobrze wyglądał. Bardzo dobrze wyglądał. Świetnie wyglądał. – Włosy ci urosły. – zmarszczyła szybko brwi i zaraz je uniosła, gasząc zimowe rumieńce łykiem szampana. Nawet nie spojrzała, co też zalśniło w kieliszku. Spojrzała w dół, na obiekt, którym zdali się zająć oboje. – Tylko nie bierz go do domu, dobra? – szepnęła do przyjaciółki.
Z zamkniętymi oczami wsuwała we włosy drobne, czarne wsuwki i zakończyła kok błękitną wstążką, machinalnie pochwyconą z komody. Palcami wydłużyła jej końce, by spływały na kark. Na święta ciotka Sara zawsze ją tak czesała i choć wtedy Jackie nie cierpiała takich upięć, teraz nagle wydały jej się całkiem przyjemne dla oka. Założyła na siebie płaszcz i teleportowała się do Hann, a stamtąd – do Doliny Godryka. Szła cały czas za nią, samej nie do końca mając zamiar ruszać się gdzie indziej, szukać guza. Wiedziała, że ojciec też miał się tu pojawić, ale rozdzielili się w domu. Ostatnio często się rozdzielali. Bez większego zamartwiania się rozejrzała się dookoła, wzrokiem chłonąc obrazy przed sobą, za i obok siebie. Uśmiechnęła się nawet kątem ust, w ciemności jednak był to słabo widoczny dla postronnych gest. Podążyła za przyjaciółką do namiotu, po drodze porywając tylko jeden pasztecik dyniowy – lichą kolację zjadła, teraz będzie zapychała się łakociami. Wsunęła go do ust, ściągając zaraz rękawiczki, gdy weszła do namiotu.
– Nie, jeszcze nie. Ale gdzieś się kręci. Pewnie szuka Skamandera – odparła i nagle znieruchomiała, słysząc głos. Ten głos. T e n g ł o s. – O Merlinie. Schowaj mnie, Hann! Co ten dureń tu robi?! – szepnęła zdenerwowana i zgarbiła się, próbując uchronić się za ramieniem brunetki przed wzrokiem Matta, ale kiedy ledwo tylko dostrzegła, że jego profil kieruj się w ich stronę, natychmiast się odwróciła i udała, że ogląda koperty na stolikach. Aż tu podleciała do niej taca z lampkami do szampana, zagubiona najwyraźniej, albo przyniesiona specjalnie dla uciechy oczekujących. Chwyciła jedną z nich, licząc, że jak się upije, to zapomni o merlinowym świecie. Odwróciła się w stronę Hann, licząc, że Matt odszedł, zginął albo najlepiej przepadł, jak nagle na kogoś wpadła. Szampan zapełniający szkło fantazyjnie oblał jego ścianki. – Merlinie, litości, jak jeszcze raz... Bren. – ostatnio ciągle na niego wpadała. – Szczęśliwego Nowego Roku? – zerknęła szybko na Hann i znów jej spojrzenie spoczęło na Brendanie, mierząc go od góry do dołu. Zacisnęła usta. Dobrze wyglądał. Bardzo dobrze wyglądał. Świetnie wyglądał. – Włosy ci urosły. – zmarszczyła szybko brwi i zaraz je uniosła, gasząc zimowe rumieńce łykiem szampana. Nawet nie spojrzała, co też zalśniło w kieliszku. Spojrzała w dół, na obiekt, którym zdali się zająć oboje. – Tylko nie bierz go do domu, dobra? – szepnęła do przyjaciółki.
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 18 • 1, 2, 3 ... 10 ... 18
Trakt kolejowy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka