Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Trakt kolejowy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Trakt kolejowy
Przez Dolinę Godryka przebiega trakt kolejowy, który pokonywany jest przez Hogwart's Express, pociąg dowożący uczniów do Hogwartu. Jeśli wierzyć mieszkańcom Doliny, dźwięk nadjeżdżającego pociągu słychać jednakże nie tylko dwa razy do roku - nikt jednak nie wie, po co, ani dokąd, Express przejeżdża przez ten obszar.
Sam trakt wygląda staro, niepozornie, jest to jednak najprawdopodobniej iluzja, która ma go uczynić nieatrakcyjnym dla mugoli.
Sam trakt wygląda staro, niepozornie, jest to jednak najprawdopodobniej iluzja, która ma go uczynić nieatrakcyjnym dla mugoli.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 05.10.19 21:31, w całości zmieniany 2 razy
Nie lubił być okłamywany. Nikt właściwie nie lubił, ale w pełnionej pracy nabawił się chronicznej wręcz irytacji, gdy wyczuwał naleciałości kłamstw. Tym bardziej, gdy te dotyczyły zadawanych przez niego pytań. I mimo faktu, ze kobieta nie odsłoniła przed nim twarzy, te - kłamstwa - zdawały się razić go wyraźniej. Zmarszczył mocniej brwi, gdy padły idiotyczne słowa. I jednocześnie przykuły go pierwsze wyrazy. Pracowała. Tak. Prawda. Pytanie brzmiało tylko - dla kogo. Niby jeden wyraz, a dawał mu pewną nieznośną w przekazie informację. Coś działo się poza jego rozpoznaniem. Coś, co przyciągnęło jego uwagę i nie zamierzał odpuścić.
Nie skrzywił się, gdy usłyszał inkantację, a jego własne - nie wykryło nic szczególnego. Cicho liczył, że różdżka kobiety nosiła znamiona czarnej magii, ale nic takiego się nie zdarzyło, a czas, który poświęcił na sprawdzenie swoich domysłów, wykorzystała uciekinierka potwierdzając dosadnie, że nie była tym, za kogo się podawała - Abesio - powtórzył inkantację, którą usłyszał, celując w okolice miejsca, w które przeniosła się nieznajoma. Ostatnia szansa, by ją złapać i ostatnia, by zdobyć właściwe odpowiedzi. Przynajmniej od niej. Krótka, fałszywa wypowiedź, niosła ze sobą kolejne piętno. Pamiętał Ross. Kojarzył nazwisko z otrzymanej listy i krótkiej rozmowy. A fakt, że jej tożsamość została przez kobietę wykorzystana, znaczyło, że wiedziała więcej. Albo inaczej - za dużo. I niepokój zadzwonił silniej, podjudzając i tak nadwrażliwą czujność przewidywania kłopotów. Milczał, zaciskając zęby. Do czasu, aż uda mu się dorwać uciekinierkę.
Nie skrzywił się, gdy usłyszał inkantację, a jego własne - nie wykryło nic szczególnego. Cicho liczył, że różdżka kobiety nosiła znamiona czarnej magii, ale nic takiego się nie zdarzyło, a czas, który poświęcił na sprawdzenie swoich domysłów, wykorzystała uciekinierka potwierdzając dosadnie, że nie była tym, za kogo się podawała - Abesio - powtórzył inkantację, którą usłyszał, celując w okolice miejsca, w które przeniosła się nieznajoma. Ostatnia szansa, by ją złapać i ostatnia, by zdobyć właściwe odpowiedzi. Przynajmniej od niej. Krótka, fałszywa wypowiedź, niosła ze sobą kolejne piętno. Pamiętał Ross. Kojarzył nazwisko z otrzymanej listy i krótkiej rozmowy. A fakt, że jej tożsamość została przez kobietę wykorzystana, znaczyło, że wiedziała więcej. Albo inaczej - za dużo. I niepokój zadzwonił silniej, podjudzając i tak nadwrażliwą czujność przewidywania kłopotów. Milczał, zaciskając zęby. Do czasu, aż uda mu się dorwać uciekinierkę.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
GWENDOLYN, KEAT
Zdecydowaliście się zaczekać; różdżka trzymana przez Gwendolyn rozjaśniła się jasnym blaskiem, rzucając trochę światła na okolicę. Dookoła panowała cisza, nie licząc szelestu wywoływanego wierceniem się skutego mężczyzny i mruczanych pod nosem przekleństw. Nigdzie nie było widać Samuela – ani nikogo innego.
SAMUEL
Zareagowałeś błyskawicznie, powtarzając zaklęcie za czarownicą. Bardziej precyzyjne i silniejsze, zmaterializowałeś się tuż za nią, a ona zdecydowanie nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Spróbowała odskoczyć, ale – zmęczona ucieczką i nieciesząca się najlepszą kondycją – potknęła się o wystający spod śniegu korzeń i upadła na zasypaną białym puchem ziemię. Spod peleryny wypadła niewielka, płócienna torba, lądując obok niej, a sama peleryna podwinęła się do góry i byłeś w stanie zobaczyć fragment butów i ubrania. Powietrze przeszyło przekleństwo, a kiedy spojrzałeś dalej, mogłeś bez trudu zauważyć dlaczego: z dłoni czarownicy wymsknęła się również różdżka. Drewniana rączka wystawała z zaspy mniej więcej metr od niej, a kobieta w pierwszej kolejności rzuciła się właśnie po nią – chwilowo nie zwracając uwagi na twoje działania.
Czas na odpis wynosi – standardowo – 48 godzin.
Zdecydowaliście się zaczekać; różdżka trzymana przez Gwendolyn rozjaśniła się jasnym blaskiem, rzucając trochę światła na okolicę. Dookoła panowała cisza, nie licząc szelestu wywoływanego wierceniem się skutego mężczyzny i mruczanych pod nosem przekleństw. Nigdzie nie było widać Samuela – ani nikogo innego.
SAMUEL
Zareagowałeś błyskawicznie, powtarzając zaklęcie za czarownicą. Bardziej precyzyjne i silniejsze, zmaterializowałeś się tuż za nią, a ona zdecydowanie nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Spróbowała odskoczyć, ale – zmęczona ucieczką i nieciesząca się najlepszą kondycją – potknęła się o wystający spod śniegu korzeń i upadła na zasypaną białym puchem ziemię. Spod peleryny wypadła niewielka, płócienna torba, lądując obok niej, a sama peleryna podwinęła się do góry i byłeś w stanie zobaczyć fragment butów i ubrania. Powietrze przeszyło przekleństwo, a kiedy spojrzałeś dalej, mogłeś bez trudu zauważyć dlaczego: z dłoni czarownicy wymsknęła się również różdżka. Drewniana rączka wystawała z zaspy mniej więcej metr od niej, a kobieta w pierwszej kolejności rzuciła się właśnie po nią – chwilowo nie zwracając uwagi na twoje działania.
Czas na odpis wynosi – standardowo – 48 godzin.
Wracamy z kluczykami~!
____________
Coinneach nie rozdrabniał się i nie rozkładał na części pierwsze swojego zachowania na Placu w Dolinie Godryka. Zrobił co chciał - i przede wszystkim, co czuł. Żałować, nie żałował - choć reakcja Florence była dla niego... nieco może kłopotliwa. Poczuł się jak ten zły - chociaż z drugiej strony, gdyby nie poczuła tego, co on, nie zareagowałaby tak szczególnie, prawda? Przynajmniej tak starał to sobie tłumaczyć - wierzył, że właśnie teraz stworzyło się miedzy nimi pewne niedopowiedzenie, które prędzej czy później będą musieli sobie wyjaśnić. A on będzie tylko na to czekał. Bo choć pocałował Florence pod wpływem chwili, pod wpływem impulsu... To wiedział co robił. Czuł, to co robił. I może właśnie to tak przeraziło Fortescue - bo Macmillan nie podchodził do spraw... delikatniejszych z przymrużeniem oka, jak Joseph chociażby. On od zawsze był szczery - i śmiertelnie poważny.
W każdym razie, humor go nie opuszczał - choćby nie wiem co! Szczęśliwie nie miał pojęcia, że Heath także widział jego poczynania, więc ominie go poważna rozmowa z pięciolatkiem. Przynajmniej dopóki sam Heath go nie zapyta o "dorosłe sprawy" - póki co wydawał się jednak zajęty czym innym. W końcu zdobyli wszystkie trzy klucze! Nie trzeba dodawać, że kiedy zdali sobie z tego sprawę - oba Macmillany zakrzyknęły zwycięsko. Nie dając tym samym biednej, skołowanej Florence choćby chwili na uspokojenie myśli.
Coinneach nie zamierzał w ogóle zwalniać - a że najlepszym remedium na zbyt wiele myśli, zawsze, ale to zawsze był wysiłek fizyczny - chwyciwszy (nawet pomimo sprzeciwów) Florence i Heatha za ręce, przeforsował nieco swoją drużynę do biegu. A zwolnił dopiero jak znaleźli się już przy namiocie - wszyscy zasapani, choć starszy Macmillan bardziej ze śmiechu, kiedy w czasie biegu przeciągał Heatha po wszystkich śniegowych zaspach - ku uciesze pięciolatka.
Starając się uspokoić oddech, zajrzał do środka namiotu.
— Wygląda na to, że jesteśmy pierwsi! — wysapał i zbił piątkę z synkiem, po ojcowsku całując go w czoło i otrzepując z nadmiaru śniegu. Heath wyglądał trochę jak mały bałwanek, ale przynajmniej szczęśliwy - i nieco tylko zmęczony. Przez najbliższe pięć minut.
Doprowadzając tak swojego pierworodnego do porządku - odnalazł jeszcze raz dłoń Florence, ujmując ją - dosłownie na chwilę, żeby skupić na sobie wzrok Fortescue. Rzucił jej błękitne, szczere spojrzenie - i uśmiechnął się tylko, ciepło, trochę przepraszająco.
— Chodźmy odebrać naszą nagrodę. — Wstał i prostując się, uchylił poły namiotu, tworząc przejście do ciepłego wnętrza, gdzie dalej bujał się czarodziej w fantazyjnej szacie.
____________
Coinneach nie rozdrabniał się i nie rozkładał na części pierwsze swojego zachowania na Placu w Dolinie Godryka. Zrobił co chciał - i przede wszystkim, co czuł. Żałować, nie żałował - choć reakcja Florence była dla niego... nieco może kłopotliwa. Poczuł się jak ten zły - chociaż z drugiej strony, gdyby nie poczuła tego, co on, nie zareagowałaby tak szczególnie, prawda? Przynajmniej tak starał to sobie tłumaczyć - wierzył, że właśnie teraz stworzyło się miedzy nimi pewne niedopowiedzenie, które prędzej czy później będą musieli sobie wyjaśnić. A on będzie tylko na to czekał. Bo choć pocałował Florence pod wpływem chwili, pod wpływem impulsu... To wiedział co robił. Czuł, to co robił. I może właśnie to tak przeraziło Fortescue - bo Macmillan nie podchodził do spraw... delikatniejszych z przymrużeniem oka, jak Joseph chociażby. On od zawsze był szczery - i śmiertelnie poważny.
W każdym razie, humor go nie opuszczał - choćby nie wiem co! Szczęśliwie nie miał pojęcia, że Heath także widział jego poczynania, więc ominie go poważna rozmowa z pięciolatkiem. Przynajmniej dopóki sam Heath go nie zapyta o "dorosłe sprawy" - póki co wydawał się jednak zajęty czym innym. W końcu zdobyli wszystkie trzy klucze! Nie trzeba dodawać, że kiedy zdali sobie z tego sprawę - oba Macmillany zakrzyknęły zwycięsko. Nie dając tym samym biednej, skołowanej Florence choćby chwili na uspokojenie myśli.
Coinneach nie zamierzał w ogóle zwalniać - a że najlepszym remedium na zbyt wiele myśli, zawsze, ale to zawsze był wysiłek fizyczny - chwyciwszy (nawet pomimo sprzeciwów) Florence i Heatha za ręce, przeforsował nieco swoją drużynę do biegu. A zwolnił dopiero jak znaleźli się już przy namiocie - wszyscy zasapani, choć starszy Macmillan bardziej ze śmiechu, kiedy w czasie biegu przeciągał Heatha po wszystkich śniegowych zaspach - ku uciesze pięciolatka.
Starając się uspokoić oddech, zajrzał do środka namiotu.
— Wygląda na to, że jesteśmy pierwsi! — wysapał i zbił piątkę z synkiem, po ojcowsku całując go w czoło i otrzepując z nadmiaru śniegu. Heath wyglądał trochę jak mały bałwanek, ale przynajmniej szczęśliwy - i nieco tylko zmęczony. Przez najbliższe pięć minut.
Doprowadzając tak swojego pierworodnego do porządku - odnalazł jeszcze raz dłoń Florence, ujmując ją - dosłownie na chwilę, żeby skupić na sobie wzrok Fortescue. Rzucił jej błękitne, szczere spojrzenie - i uśmiechnął się tylko, ciepło, trochę przepraszająco.
— Chodźmy odebrać naszą nagrodę. — Wstał i prostując się, uchylił poły namiotu, tworząc przejście do ciepłego wnętrza, gdzie dalej bujał się czarodziej w fantazyjnej szacie.
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść?– Co wtedy?
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Coinn i Florka zdecydowanie mieli szczeście, bo przed nawałem pytań pięciolatka uwolniły ich elfy, które podarowały chłopcu kluczyk. To skutecznie, przynajmniej na razie, odwróciło uwagę lorda od tego czego jeszcze przed momentem był świadkiem. Niech Coinneach jeszcze przez jakiś czas żyje w świadomości, że skutecznie zablokował widok swojemu synkowi.
-Oooo mamy wszystkie klucze!- zdążył tylko wykrszyknąć, bo zaraz ciocia Flo go złapała za rękę, a chwilę później ich oboje złapał Coinn i zaczęli biec w stronę namiotu skąd wystartowali. Dobrze. Muszą być przecież pierwsi i nie mogą się wlec jak ostatnie ślamazary. A w ogóle najlepsze było bieganie przez zaspy. W pewnym momencie Heath nawet robił tak, żeby wzbić jak największy tuman śniegu wokół siebie. Dlatego też trochę był rozczarowany, że dotarli w takim ekspresowym tempie do namiotów. Chętnie pobiegałby w ten sposób z tatą odrobinę dłużej, ale to rozczarowanie trwało tylko krótką chwilę. Ważniejsze to, że byli tutaj pierwsi. Byli szybsi od Joe i jego drużyny. HA! Mówili mu przecież, że będą szybciej to nie chciał wierzyć. Niedowiarek.
Mały Macmillan z entuzjazmem przybił piątkę tacie. -Patrz, udało się! HAHAHA, mamy najlepszą drużynę na świecie! Musimy zawsze brać udział w takich zabawach z ciocią Flo i będziemy wszystkie wygrywać!- oznajmił. Co prawda to jeszcze pewnie nie był koniec zabawy, ale dla blondynka przybycie do namiotu przed wszystkimi było prawie równoznaczne z wygraną.
Chłopiec szybko zgarnął wszystkie klucze jakie mieli od Flo i Coinna, bo chociaż to on je dostawał to oddawał je od razu na przechowanie dorosłym, żeby ich nie zgubić. Kiedy miał już wszystkie trzy w swoich łapkach, podbiegł do czarodzieja w fantazyjnej szacie, który czuwał nad całą zabawą i zasypał go pytaniami. -Niech Pan popatrzy! Mamy wszystkie klucze i jesteśmy pierwsi! Wygraliśmy? Co teraz będzie trzeba zrobić? Te klucze są do skarbu? - przy okazji rozglądał się na wszystkie strony jakby w poszukiwaniu wielkiej skrzyni z kosztownościami. Pewnie powinien poczekać, aż reszta drużyn wróci ze swoich poszukiwań i poczekać na wyjaśnienia prowadzącego zabawę, ale cierpliwość nigdy nie była mocną stroną Heatha i raczej nigdy nie będzie. A podekscytowany Macmillan był jeszcze bardziej niecierpliwy niż zazwyczaj.
-Oooo mamy wszystkie klucze!- zdążył tylko wykrszyknąć, bo zaraz ciocia Flo go złapała za rękę, a chwilę później ich oboje złapał Coinn i zaczęli biec w stronę namiotu skąd wystartowali. Dobrze. Muszą być przecież pierwsi i nie mogą się wlec jak ostatnie ślamazary. A w ogóle najlepsze było bieganie przez zaspy. W pewnym momencie Heath nawet robił tak, żeby wzbić jak największy tuman śniegu wokół siebie. Dlatego też trochę był rozczarowany, że dotarli w takim ekspresowym tempie do namiotów. Chętnie pobiegałby w ten sposób z tatą odrobinę dłużej, ale to rozczarowanie trwało tylko krótką chwilę. Ważniejsze to, że byli tutaj pierwsi. Byli szybsi od Joe i jego drużyny. HA! Mówili mu przecież, że będą szybciej to nie chciał wierzyć. Niedowiarek.
Mały Macmillan z entuzjazmem przybił piątkę tacie. -Patrz, udało się! HAHAHA, mamy najlepszą drużynę na świecie! Musimy zawsze brać udział w takich zabawach z ciocią Flo i będziemy wszystkie wygrywać!- oznajmił. Co prawda to jeszcze pewnie nie był koniec zabawy, ale dla blondynka przybycie do namiotu przed wszystkimi było prawie równoznaczne z wygraną.
Chłopiec szybko zgarnął wszystkie klucze jakie mieli od Flo i Coinna, bo chociaż to on je dostawał to oddawał je od razu na przechowanie dorosłym, żeby ich nie zgubić. Kiedy miał już wszystkie trzy w swoich łapkach, podbiegł do czarodzieja w fantazyjnej szacie, który czuwał nad całą zabawą i zasypał go pytaniami. -Niech Pan popatrzy! Mamy wszystkie klucze i jesteśmy pierwsi! Wygraliśmy? Co teraz będzie trzeba zrobić? Te klucze są do skarbu? - przy okazji rozglądał się na wszystkie strony jakby w poszukiwaniu wielkiej skrzyni z kosztownościami. Pewnie powinien poczekać, aż reszta drużyn wróci ze swoich poszukiwań i poczekać na wyjaśnienia prowadzącego zabawę, ale cierpliwość nigdy nie była mocną stroną Heatha i raczej nigdy nie będzie. A podekscytowany Macmillan był jeszcze bardziej niecierpliwy niż zazwyczaj.
Meldujemy się!
– Myślisz, że będziemy rozkopywać groby? – spytała w odpowiedzi na jego komentarz. Nie mówiła jednak tego poważnie. Skoro organizatorzy mieli na uwadze dobro magicznych stworzeń i przeprowadzenie rozgrywki z poszanowaniem wszelkich zasad, to na pewno nie dopuściliby do wandalizmu. Chociaż? Nie byli jednak w dokach czy na Nokturnie, by takie zabawy mogły faktycznie mieć miejsce. Mimo wszystko wolałaby o północy nie obejmować kieliszka dłonią z umorusanymi w trupiej ziemi paznokciami. Nie widziała nigdzie wyraźnego tropu mogącego naprowadzić ich na kolejne zadanie. Kroki stawiała ostrożne, bo i to obuwie nie sprzyjało dzikim wędrówkom między przysypanymi śniegiem grobami. Mrocznie, ślisko i niepewnie. Zdawało się, że ta cisza idealnie dopełniała klimat cmentarza. Poparzyła za Mattem, ale chyba i on nie zdołał niczego dojrzeć. Czas leciał, a oni wyraźnie błądzili.
I wtedy też dopadł ich głos organizatorów. Brzmiał w powietrzu, choć nigdzie nie widziała źródła tych dźwięków. Zapewne dobiegał ze sceny i zdążył dopłynąć aż do ich uszu. – Słyszysz? – zapytała, odruchowo łapiąc go za ramię. Słowa obudziły w niej emocje. Ulga zmieszała się rozczarowaniem. Wybiegli z namiotu pierwsi, ale ktoś zdołał szybciej zdobyć trzy klucze i zakończono poszukiwanie wskazówek. Westchnęła niezadowolona i obróciła głowę w stronę niewidzialnego z tego miejsca placu. – Nie mamy ostatniego klucza, ale może chociaż nie będziemy ostatni. Dalej, Bott! – zawołała, wydostając się szybko z labiryntu nagrobków. – Skarb jest nasz– rzuciła, próbując wydobyć z siebie jeszcze więcej entuzjazmu. Byli zbyt wolni. Zawód Phils dało się wyczuć. Szczególnie że to raczej ona nawalała, błyszcząc w tej kiecce i nie robiąc zbyt wyraźnych postępów w sprawie poszukiwanych kluczy. Teraz mknęła w stronę traktu, zgodnie z poleceniem organizatorów. Mieli do otwarcia skrzynię. – Myślisz, że brak trzeciego klucza bardzo nam przeszkodzi? – spytała, gdy już zbliżali się do namiotu. Powietrze łapała dość łakomie i chociaż nie chciała się nabawić żenującej zadyszki, to jednak stwierdziła, że ma to gdzieś. Ciekawiła ją zawartość nagrody. A może wcale nie czekała ona na nich pod tą kolorową płachtą?
Gdy weszli do środka, wyraźnie odetchnęła, nie widząc zbyt wielu ekip, ale dało się wyczuć wyraźnie poruszenie. Z tyłu głowy wciąż pałętał jej się ten tajemniczy kawałek z dedykacji. Uciekasz mi jak znicz. Zaśmiała się pod nosem i wsadziła dłoń do kieszeni, w której drzemał zwierzak. – Byłeś bardzo grzeczny – pochwaliła go cicho, trochę nie panując nad potrzebą pogłaskania go jak ta troskliwa mamusia. Stanęła przy swojemu towarzyszu i lekko zadarła głowę. – To już finał, panie Bott. Jesteś gotowy? – spytała, spoglądając prosto w te cwaniackie oczka.
– Myślisz, że będziemy rozkopywać groby? – spytała w odpowiedzi na jego komentarz. Nie mówiła jednak tego poważnie. Skoro organizatorzy mieli na uwadze dobro magicznych stworzeń i przeprowadzenie rozgrywki z poszanowaniem wszelkich zasad, to na pewno nie dopuściliby do wandalizmu. Chociaż? Nie byli jednak w dokach czy na Nokturnie, by takie zabawy mogły faktycznie mieć miejsce. Mimo wszystko wolałaby o północy nie obejmować kieliszka dłonią z umorusanymi w trupiej ziemi paznokciami. Nie widziała nigdzie wyraźnego tropu mogącego naprowadzić ich na kolejne zadanie. Kroki stawiała ostrożne, bo i to obuwie nie sprzyjało dzikim wędrówkom między przysypanymi śniegiem grobami. Mrocznie, ślisko i niepewnie. Zdawało się, że ta cisza idealnie dopełniała klimat cmentarza. Poparzyła za Mattem, ale chyba i on nie zdołał niczego dojrzeć. Czas leciał, a oni wyraźnie błądzili.
I wtedy też dopadł ich głos organizatorów. Brzmiał w powietrzu, choć nigdzie nie widziała źródła tych dźwięków. Zapewne dobiegał ze sceny i zdążył dopłynąć aż do ich uszu. – Słyszysz? – zapytała, odruchowo łapiąc go za ramię. Słowa obudziły w niej emocje. Ulga zmieszała się rozczarowaniem. Wybiegli z namiotu pierwsi, ale ktoś zdołał szybciej zdobyć trzy klucze i zakończono poszukiwanie wskazówek. Westchnęła niezadowolona i obróciła głowę w stronę niewidzialnego z tego miejsca placu. – Nie mamy ostatniego klucza, ale może chociaż nie będziemy ostatni. Dalej, Bott! – zawołała, wydostając się szybko z labiryntu nagrobków. – Skarb jest nasz– rzuciła, próbując wydobyć z siebie jeszcze więcej entuzjazmu. Byli zbyt wolni. Zawód Phils dało się wyczuć. Szczególnie że to raczej ona nawalała, błyszcząc w tej kiecce i nie robiąc zbyt wyraźnych postępów w sprawie poszukiwanych kluczy. Teraz mknęła w stronę traktu, zgodnie z poleceniem organizatorów. Mieli do otwarcia skrzynię. – Myślisz, że brak trzeciego klucza bardzo nam przeszkodzi? – spytała, gdy już zbliżali się do namiotu. Powietrze łapała dość łakomie i chociaż nie chciała się nabawić żenującej zadyszki, to jednak stwierdziła, że ma to gdzieś. Ciekawiła ją zawartość nagrody. A może wcale nie czekała ona na nich pod tą kolorową płachtą?
Gdy weszli do środka, wyraźnie odetchnęła, nie widząc zbyt wielu ekip, ale dało się wyczuć wyraźnie poruszenie. Z tyłu głowy wciąż pałętał jej się ten tajemniczy kawałek z dedykacji. Uciekasz mi jak znicz. Zaśmiała się pod nosem i wsadziła dłoń do kieszeni, w której drzemał zwierzak. – Byłeś bardzo grzeczny – pochwaliła go cicho, trochę nie panując nad potrzebą pogłaskania go jak ta troskliwa mamusia. Stanęła przy swojemu towarzyszu i lekko zadarła głowę. – To już finał, panie Bott. Jesteś gotowy? – spytała, spoglądając prosto w te cwaniackie oczka.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
| [url=https://www.morsmordre.net/t7627p45-lesny-staw#222053]z leśnego stawu[/u]
Wyznanie dotyczące wieku Jennifer prawie wryło go w ziemię - wytrzeszczył tylko oczy na dziewczynę, ale nic nie powiedział. Młodziutka. Niewinna. I już przejęta odpowiedzialnością za swoją tajemniczą zdolność. Poczuł do niej sympatię wykraczającą poza zadowolenie z miłej dla oka prezencji. W milczeniu szedł w kierunku stawu, skupiając się na kolejnych szczegółach przewidzianego przez Jennifer końca sylwestra. Mówiła zbyt dokładnie, by mógł dalej wątpić w to, czy naprawdę spodziewała się okrutnego zakończenia beztroskiej zabawy. - Psidwacza mać - zaklął szpetnie pod nosem, tak zagłębiony w swych myślach, że nawet nie zreflektował się, że razi takim językiem panienkę nieprzywykłą do rynsztokowego języka. - No to będzie niezbyt przyjemnie, ale zrobię wszystko, by nie dopuścić do ziszczenia się tej wizji - dodał bardziej do siebie niż do niej; musiał obiecać samemu sobie, że tym razem nie dopuści do rozlewu krwi, bijatyk lub innego rodzaju agresji uderzającej w niczego nie spodziewających się ludzi, świętujących odejście koszmarnego roku.
Z zamyślenia wyrwał go nie tylko blask klucza nad stawem, ale i wzmocniony magicznie głos, roznoszący się echem po na wpół zamarzniętej tafli. Mieli zawrócić; Ben przystanął, wciskając dłonie w kieszenie - podejrzewał, że powrót do traktu kolejowego oznacza zakończenie zabawy w poszukiwanie skarbu, ale o dziwo, wcale nie czuł dławiącej go złości ani ciężaru przegranej. - No to chyba wracamy - mruknął do Jennifer, wzdychając ciężko. - Masz tu jakiś znajomych? Jak kogoś takiego zobaczysz, kogoś zaufanego, powiedz mu o tym, co widziałaś. Im mniej ludzi będzie poszkodowanych, tym lepiej - polecił, gdy zawracali w okolice traktu kolejowego - polecił, gdy zbliżali się już do skupiska ludzi, powracających ze swoich skarbowych przygód. Sam zaczął rozglądać się za Zakonnikami, a gdy tylko dostrzegł kogoś z organizatorów, kto znajdował się w centrum uwagi, ruszył powoli w tamtą stronę, chcąc znaleźć się w odpowiedniej odległości - zamierzał skorzystać z koncentracji ludzi, by przekazać nieprzyjemną wieść tym, którzy powinni się o niej dowiedzieć. Wypatrywał ludzi z niebieskimi elementami ubioru; szukał wzrokiem Hannah, Brendana, Josepha i innych, czując, jak podekscytowanie zabawą ustępuje powadze zbliżającej się powoli północy.
| zt
Wyznanie dotyczące wieku Jennifer prawie wryło go w ziemię - wytrzeszczył tylko oczy na dziewczynę, ale nic nie powiedział. Młodziutka. Niewinna. I już przejęta odpowiedzialnością za swoją tajemniczą zdolność. Poczuł do niej sympatię wykraczającą poza zadowolenie z miłej dla oka prezencji. W milczeniu szedł w kierunku stawu, skupiając się na kolejnych szczegółach przewidzianego przez Jennifer końca sylwestra. Mówiła zbyt dokładnie, by mógł dalej wątpić w to, czy naprawdę spodziewała się okrutnego zakończenia beztroskiej zabawy. - Psidwacza mać - zaklął szpetnie pod nosem, tak zagłębiony w swych myślach, że nawet nie zreflektował się, że razi takim językiem panienkę nieprzywykłą do rynsztokowego języka. - No to będzie niezbyt przyjemnie, ale zrobię wszystko, by nie dopuścić do ziszczenia się tej wizji - dodał bardziej do siebie niż do niej; musiał obiecać samemu sobie, że tym razem nie dopuści do rozlewu krwi, bijatyk lub innego rodzaju agresji uderzającej w niczego nie spodziewających się ludzi, świętujących odejście koszmarnego roku.
Z zamyślenia wyrwał go nie tylko blask klucza nad stawem, ale i wzmocniony magicznie głos, roznoszący się echem po na wpół zamarzniętej tafli. Mieli zawrócić; Ben przystanął, wciskając dłonie w kieszenie - podejrzewał, że powrót do traktu kolejowego oznacza zakończenie zabawy w poszukiwanie skarbu, ale o dziwo, wcale nie czuł dławiącej go złości ani ciężaru przegranej. - No to chyba wracamy - mruknął do Jennifer, wzdychając ciężko. - Masz tu jakiś znajomych? Jak kogoś takiego zobaczysz, kogoś zaufanego, powiedz mu o tym, co widziałaś. Im mniej ludzi będzie poszkodowanych, tym lepiej - polecił, gdy zawracali w okolice traktu kolejowego - polecił, gdy zbliżali się już do skupiska ludzi, powracających ze swoich skarbowych przygód. Sam zaczął rozglądać się za Zakonnikami, a gdy tylko dostrzegł kogoś z organizatorów, kto znajdował się w centrum uwagi, ruszył powoli w tamtą stronę, chcąc znaleźć się w odpowiedniej odległości - zamierzał skorzystać z koncentracji ludzi, by przekazać nieprzyjemną wieść tym, którzy powinni się o niej dowiedzieć. Wypatrywał ludzi z niebieskimi elementami ubioru; szukał wzrokiem Hannah, Brendana, Josepha i innych, czując, jak podekscytowanie zabawą ustępuje powadze zbliżającej się powoli północy.
| zt
Make my messes matter, make this chaos count.
Ostatnio zmieniony przez Benjamin Wright dnia 06.12.19 7:30, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieprzyjemne zacisk w żołądku w sekundowym rozumieniu rozmył się, gdy magia przeniosła go w wybrane miejsce. Tuż obok kobiety, która do tej pory mu się wymykała. Teleportacja zawsze wymykała się z rozumienia zmysłów, które przez chwilę zdawały się nie rozumieć, jak szybko zmienił położenie.
W tej samej chwili zdarzyło się kilka rzeczy na raz. Jeszcze zanim wyprowadził cios, który miał szarpnąć sylwetkę. Upadek uciekinierki, chrzęst upuszczonej torby i stłumione przekleństwo, które bynajmniej nie należało do niego. I różdżka - też nie należąca do niego, która potoczyła się dalej od dłoni czarownicy. W pierwszej chwili, po prostu spróbował ją (różdżkę) kopnąć, skoro ujawniła się jego oczom, tym samym odsuwając ją od kobiety. A tuż za tym popłynęła z ust inkantacja - Esposas - była chwilowo bezbronna i rozbrojona, a dopóki różdżka nie znajdowała się w jej zasięgu, powinna zostać unieruchomiona. W końcu. Za długo już uciekała. A on nie otrzymał odpowiedzi, których oczekiwał. A miał zamiar je uzyskać. Zdawkowe informacje, które uzyskał z krótkiej wypowiedzi, tylko namnożyły pytań. I uświadomiły, że podczas imprezy działo się coś poza plecami organizacji - Nie tak szybko, mamy jeszcze wiele do pogadania - rzucił do kobiety chłodno, stanowczo, pozwalając, by mroźny oddech głosu rozlał się mgiełką wokół ust i osiadł na brodzie.
Jeśli kopnięcie różdżki też jest akcją, to proszę potraktować je za niebyłe i uznać tylko zaklęcie.
W tej samej chwili zdarzyło się kilka rzeczy na raz. Jeszcze zanim wyprowadził cios, który miał szarpnąć sylwetkę. Upadek uciekinierki, chrzęst upuszczonej torby i stłumione przekleństwo, które bynajmniej nie należało do niego. I różdżka - też nie należąca do niego, która potoczyła się dalej od dłoni czarownicy. W pierwszej chwili, po prostu spróbował ją (różdżkę) kopnąć, skoro ujawniła się jego oczom, tym samym odsuwając ją od kobiety. A tuż za tym popłynęła z ust inkantacja - Esposas - była chwilowo bezbronna i rozbrojona, a dopóki różdżka nie znajdowała się w jej zasięgu, powinna zostać unieruchomiona. W końcu. Za długo już uciekała. A on nie otrzymał odpowiedzi, których oczekiwał. A miał zamiar je uzyskać. Zdawkowe informacje, które uzyskał z krótkiej wypowiedzi, tylko namnożyły pytań. I uświadomiły, że podczas imprezy działo się coś poza plecami organizacji - Nie tak szybko, mamy jeszcze wiele do pogadania - rzucił do kobiety chłodno, stanowczo, pozwalając, by mroźny oddech głosu rozlał się mgiełką wokół ust i osiadł na brodzie.
Jeśli kopnięcie różdżki też jest akcją, to proszę potraktować je za niebyłe i uznać tylko zaklęcie.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
my stąd
Mówiła, co tylko jej przychodziło na myśl. Zazwyczaj trudno było jej się powstrzymać i nie inaczej było teraz. Nie poczuła się urażona jego uwagą; przewróciła jedynie oczami, dając wyraz niezadowoleniu, nie przyznając mu na głos racji — powinna słuchać, słuchać uważnie. Może wtedy wiedziałaby, że nie ma realnej szansy na zdradę Percivala, on nie musiałby tego powtarzać po stokroć, jak cierpliwy nauczyciel, dopóki nie zrozumie i nie odpuści kolejnych abstrakcyjnych teorii. Zdumiała ją jednak uwaga o eliksirze. Uniosła brwi i zerknęła na rudowłosego mężczyznę niepewnie; może się przesłyszała.
— Z własnej woli?— Więc mieli szansę go przepytać, przemaglować dokładnie, a on odpowiedział zgodnie z prawdą na wszystkie ich pytania i rozterki. Słyszała, że aurorzy nie mogą używać veritaserum podczas przesłuchać, a on nie oponował. Czy poza gestem dobrej woli było w tym coś więcej? Możliwe, że się bał, chciał uciec od swoich dawnych kompanów i zaszyć się tu, wśród nich. Możliwe, że był tchórzem, który chciał schronić się za ich plecami, ale jednocześnie ofiarował gwardzistom coś bardzo cennego — wszystkie brakujące informacje. Dzięki niemu mogli dowiedzieć się tego wszystkiego, co jeszcze przed paroma miesiącami zaprzątało ich głowy. Znali nazwiska ludzi, którzy kryli się pod ciemnymi kapturami, za przerażającymi maskami upiorów. — To, co zrobił — cokolwiek zrobił konkretnie; szczegółów nie znała. — było potworne. I żadne chęci i informacje szybko nie zmyją jego winy w tym, co się wydarzyło. Nie dla mnie.— Jej słowa wybrzmiały cicho, spokojnie z pokorą i smutkiem pojawiającym się niezmiennie kiedy wracała pamięcią do czerwcowych zdarzeń. Minęło pół roku od tamtej chwili, a jej się wydawało to wciąż zbyt mało, aby zapomnieć, aby umorzyć przewinienia zbrodniarzy, nawet jeśli nie było ich w tamtej chwili w ministerstwie, nawet jeśli ich różdżka nigdy nie przyłożyła się do tamtej pożogi.
Wspomnienie błędów zmusiło ją do intensywniejszego myślenia. Potarła dłonie o siebie, raczej w nerwowym geście niż potrzebie rozgrzania skóry, którą szczypał mróz — temperatura na poszukiwaniu skarbów była dostatecznie wysoka, by nie odczuwała zimna. Otworzyła usta, a po chwili zamknęła je znów, z braku właściwych słów na języku. Spuściła wzrok, pozwalając na chwilę ciszy zalęgnąć się między nimi.
— Pogubił się trochę, robił... niedobre rzeczy. — Wciąż trudno jej było pojąć, jak jej brat mógł sięgać po wróżkę, jak mógł zatracić się w tym wszystkim, zgubić drogę, izolując się przy tym od najbliższych. — Nie powinnam była o tym mówić — wyrzuciła w końcu zakłopotana, zdając sobie sprawę, że jeśli Brendan nie wiedział, niepotrzebnie o tym wspomniała. Benjamin był jej bratem, idolem z dzieciństwa, autorytetem z czasów dorastania i najlepszym przyjacielem. Mogła użalać się nad ich relacjami i sprzeczkami, narzekać na jego brak rozwagi i bezmyślne — w jej mniemaniu — decyzje, ale czym innym było pozwalanie, by ktoś inny patrzył na niego w ten sposób. Nie chciała tego —aby Brendan zmienił o nim zdanie; nie chciała też mówić czegoś, co jeszcze nie tak dawno było czymś trudnym do przełknięcia, zarówno dla niej jak i Jamiego. Chwilowe zakłopotanie przerwał wyciągając słomę z jej włosów. Uśmiechnęła się krzywo, oddychając przy tym z ulgą i pokręciła głową, nie komentując już jego słów. Oczywiście, że byli doskonale dobrani. Nie mogli dziś tworzyć lepszego duetu w innej konfiguracji, oboje byli odgórnie skazani na sukces, z którym — cóż — jakoś musieli sobie poradzić. Kiedy elfy spłynęły z drzewa, przyłączając się do jej tańca, a w jej kieszeni pojawił się trzeci z wymaganych kluczy, uśmiechnęła się tryumfalnie do Brendana, starając się nie zaśmiać z jego wyjątkowo uroczej próby tańca. Nie wiedziała nawet czemu przez myśl przemknęło jej, że jemu jako arystokracie wyjdzie to zupełnie naturalnie, jakby wyssał to z mlekiem matki. Z zaciśniętymi pięściami, podrygując do muzyki prezentował się zabawnie, ale nie śmiesznie.
— Czarująco się prezentujesz, lordzie Weasley. Wychodzą z ciebie te wszystkie... sabaty — mruknęła z uśmieszkiem, zadzierając brodę wyżej, kończąc swój własny taniec i wymownie poklepując swoją własną kieszeń płaszcza, w której zadzwoniły trzy klucze. — Dziś noc będzie długa, potraktuj to jako rozgrzewkę przed kolejnymi tańcami. Bo mnie chyba nie odmówisz?— Uniosła brwi, ale nie czekała na jego odpowiedź, tak jak nie podejrzewała, by dzisiejszego wieczoru ich drogi faktycznie skrzyżowały się w pobliżu parkietu. Kiedy po Dolinie Godryka przetoczyły się słowa wokalisty, a muzyka ucichła, odwróciła głowę w kierunku, w którym jak sądziła, znajdowała się scena, a przynajmniej skąd docierał dźwięk. Chwyciła mężczyznę za rękę i pociągnęła go za sobą w kierunku kolejowego traktu i namiotu, z którego rozpoczęli poszukiwania. — Mam już dość tego biegania. Ale szybko! — że niby miał jej nie dogonić; tak, łudziła się. Puściła go podciągając znów sukienkę i biegnąc w kierunku namiotu, pilnując, by podczas szaleńczego biegu żaden z kluczy nie wypadł w śnieg. Chciała mu udowodnić, że jednak jej kondycja nie jest wcale taka zła, ale już w połowie drogi zaczęła oddychać ciężko i zwalniać; a kiedy znaleźli się już na trakcie, zwolniła do marszu, łapiąc równowagę i oddech — a przy tym próbując zachować klasę z dumnie uniesioną brodą. — Myślisz, że komuś jeszcze się udało?— Wysapała, robiąc przy tym jak najswobodniejszą minę, jaką potrafiła. Drugą dłonią otrzepała włosy z resztek siana, które dalej uparcie tkwiły... wszędzie. — Może jednak masz rację, przyda mi się trening — szepnęła cicho, niemalże przez zęby, nie patrząc na niego. Jej duma by nie zniosła tego spojrzenia.
Mówiła, co tylko jej przychodziło na myśl. Zazwyczaj trudno było jej się powstrzymać i nie inaczej było teraz. Nie poczuła się urażona jego uwagą; przewróciła jedynie oczami, dając wyraz niezadowoleniu, nie przyznając mu na głos racji — powinna słuchać, słuchać uważnie. Może wtedy wiedziałaby, że nie ma realnej szansy na zdradę Percivala, on nie musiałby tego powtarzać po stokroć, jak cierpliwy nauczyciel, dopóki nie zrozumie i nie odpuści kolejnych abstrakcyjnych teorii. Zdumiała ją jednak uwaga o eliksirze. Uniosła brwi i zerknęła na rudowłosego mężczyznę niepewnie; może się przesłyszała.
— Z własnej woli?— Więc mieli szansę go przepytać, przemaglować dokładnie, a on odpowiedział zgodnie z prawdą na wszystkie ich pytania i rozterki. Słyszała, że aurorzy nie mogą używać veritaserum podczas przesłuchać, a on nie oponował. Czy poza gestem dobrej woli było w tym coś więcej? Możliwe, że się bał, chciał uciec od swoich dawnych kompanów i zaszyć się tu, wśród nich. Możliwe, że był tchórzem, który chciał schronić się za ich plecami, ale jednocześnie ofiarował gwardzistom coś bardzo cennego — wszystkie brakujące informacje. Dzięki niemu mogli dowiedzieć się tego wszystkiego, co jeszcze przed paroma miesiącami zaprzątało ich głowy. Znali nazwiska ludzi, którzy kryli się pod ciemnymi kapturami, za przerażającymi maskami upiorów. — To, co zrobił — cokolwiek zrobił konkretnie; szczegółów nie znała. — było potworne. I żadne chęci i informacje szybko nie zmyją jego winy w tym, co się wydarzyło. Nie dla mnie.— Jej słowa wybrzmiały cicho, spokojnie z pokorą i smutkiem pojawiającym się niezmiennie kiedy wracała pamięcią do czerwcowych zdarzeń. Minęło pół roku od tamtej chwili, a jej się wydawało to wciąż zbyt mało, aby zapomnieć, aby umorzyć przewinienia zbrodniarzy, nawet jeśli nie było ich w tamtej chwili w ministerstwie, nawet jeśli ich różdżka nigdy nie przyłożyła się do tamtej pożogi.
Wspomnienie błędów zmusiło ją do intensywniejszego myślenia. Potarła dłonie o siebie, raczej w nerwowym geście niż potrzebie rozgrzania skóry, którą szczypał mróz — temperatura na poszukiwaniu skarbów była dostatecznie wysoka, by nie odczuwała zimna. Otworzyła usta, a po chwili zamknęła je znów, z braku właściwych słów na języku. Spuściła wzrok, pozwalając na chwilę ciszy zalęgnąć się między nimi.
— Pogubił się trochę, robił... niedobre rzeczy. — Wciąż trudno jej było pojąć, jak jej brat mógł sięgać po wróżkę, jak mógł zatracić się w tym wszystkim, zgubić drogę, izolując się przy tym od najbliższych. — Nie powinnam była o tym mówić — wyrzuciła w końcu zakłopotana, zdając sobie sprawę, że jeśli Brendan nie wiedział, niepotrzebnie o tym wspomniała. Benjamin był jej bratem, idolem z dzieciństwa, autorytetem z czasów dorastania i najlepszym przyjacielem. Mogła użalać się nad ich relacjami i sprzeczkami, narzekać na jego brak rozwagi i bezmyślne — w jej mniemaniu — decyzje, ale czym innym było pozwalanie, by ktoś inny patrzył na niego w ten sposób. Nie chciała tego —aby Brendan zmienił o nim zdanie; nie chciała też mówić czegoś, co jeszcze nie tak dawno było czymś trudnym do przełknięcia, zarówno dla niej jak i Jamiego. Chwilowe zakłopotanie przerwał wyciągając słomę z jej włosów. Uśmiechnęła się krzywo, oddychając przy tym z ulgą i pokręciła głową, nie komentując już jego słów. Oczywiście, że byli doskonale dobrani. Nie mogli dziś tworzyć lepszego duetu w innej konfiguracji, oboje byli odgórnie skazani na sukces, z którym — cóż — jakoś musieli sobie poradzić. Kiedy elfy spłynęły z drzewa, przyłączając się do jej tańca, a w jej kieszeni pojawił się trzeci z wymaganych kluczy, uśmiechnęła się tryumfalnie do Brendana, starając się nie zaśmiać z jego wyjątkowo uroczej próby tańca. Nie wiedziała nawet czemu przez myśl przemknęło jej, że jemu jako arystokracie wyjdzie to zupełnie naturalnie, jakby wyssał to z mlekiem matki. Z zaciśniętymi pięściami, podrygując do muzyki prezentował się zabawnie, ale nie śmiesznie.
— Czarująco się prezentujesz, lordzie Weasley. Wychodzą z ciebie te wszystkie... sabaty — mruknęła z uśmieszkiem, zadzierając brodę wyżej, kończąc swój własny taniec i wymownie poklepując swoją własną kieszeń płaszcza, w której zadzwoniły trzy klucze. — Dziś noc będzie długa, potraktuj to jako rozgrzewkę przed kolejnymi tańcami. Bo mnie chyba nie odmówisz?— Uniosła brwi, ale nie czekała na jego odpowiedź, tak jak nie podejrzewała, by dzisiejszego wieczoru ich drogi faktycznie skrzyżowały się w pobliżu parkietu. Kiedy po Dolinie Godryka przetoczyły się słowa wokalisty, a muzyka ucichła, odwróciła głowę w kierunku, w którym jak sądziła, znajdowała się scena, a przynajmniej skąd docierał dźwięk. Chwyciła mężczyznę za rękę i pociągnęła go za sobą w kierunku kolejowego traktu i namiotu, z którego rozpoczęli poszukiwania. — Mam już dość tego biegania. Ale szybko! — że niby miał jej nie dogonić; tak, łudziła się. Puściła go podciągając znów sukienkę i biegnąc w kierunku namiotu, pilnując, by podczas szaleńczego biegu żaden z kluczy nie wypadł w śnieg. Chciała mu udowodnić, że jednak jej kondycja nie jest wcale taka zła, ale już w połowie drogi zaczęła oddychać ciężko i zwalniać; a kiedy znaleźli się już na trakcie, zwolniła do marszu, łapiąc równowagę i oddech — a przy tym próbując zachować klasę z dumnie uniesioną brodą. — Myślisz, że komuś jeszcze się udało?— Wysapała, robiąc przy tym jak najswobodniejszą minę, jaką potrafiła. Drugą dłonią otrzepała włosy z resztek siana, które dalej uparcie tkwiły... wszędzie. — Może jednak masz rację, przyda mi się trening — szepnęła cicho, niemalże przez zęby, nie patrząc na niego. Jej duma by nie zniosła tego spojrzenia.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
- Rozruszać towarzystwo nabrałoby nowego, głębszego na sześć stóp, wymiaru - zaśmiałem się drapiąc się po karku kiedy to mijałem jeden z bardziej wystawnych nagrobków nad którym pochylała się żałobna figurka. Trochę to wybijało z sylwestrowego szaleństwa. Powietrze też zdawało się tu być nieco tak chłodniejsze - Chyba powinniśmy szukać nagrobka Dumbledora. Jeżeli na tym cmentarzu jest coś specjalnego to będzie to właśnie to - dumam, prowadząc się i Moss na kawałek odśnieżonego chodnika ciągnącego się pomiędzy rzędami marmurowych tabliczek - Lumos - wypowiedziałem po tym, jak sięgnąłem po różdżkę bo ciemno jak w dupie, a wydrapane w kamieniach grawery z tym wszystkim się zlewały. Ostatecznie, czas nie zadziałał na naszą korzyść - uwaga Moss, a potem komunikat sprawił, że jęknąłem z niepocieszenia. A niech to...
- Ej, ale bez dąsów, puszku - szturchnąłem ją, trochę sobie żartując z jej futerkowatości, a trochę tak jednocześnie posyłając jej rozweselający uśmiech - No, jak nie kluczem to łapkami. Damy radę - dodałem na pocieszenie patrząc na nią tak, jakby nawet kradzież księżyca miała być dla nas bułką z masłem więc jakoś tak jeszcze mocniej wątpiłem w to, by sforsowanie zamka jakiejś tam skrzyni mniej konwencjonalnymi niż kluczowymi metodami stanowiło dla nas szczególne wyzwanie. Uszy więc do góry, a nogi - w ruch.
Ciekawym doświadczeniem było obserwowanie Moss i tego, jak przemykała w obcasach wśród tłumu niczym rącza gazela. Nie powiem, kiedy znaleźliśmy się w namiocie wyraźnie odczułem różnicę temperatur między wnętrzem, a zewnętrzem. Aż mnie ciepło poszczypało w zziębniętą twarz. Zerknąłem na wypełniającą kieszeń płaszcza kocią znajdę, która wyglądała na nieco zdezorientowaną turbulencjami. Milczała w przeciwieństwie do Moss, która czarowała.
- Następnym razem się poprawię - odmruknąłem jej poruszając zawadiacko brwią w przekomarzającym się geście. Widać było, że humor mi dopisywał nawet jeśli nie do końca udało nam się osiągnąć cel - Bardziej już nie będę, Moss - zapewniłem krzyżując z nią chytre spojrzenia, a potem przyglądając się kolejnym przybywającym.
- Ej, ale bez dąsów, puszku - szturchnąłem ją, trochę sobie żartując z jej futerkowatości, a trochę tak jednocześnie posyłając jej rozweselający uśmiech - No, jak nie kluczem to łapkami. Damy radę - dodałem na pocieszenie patrząc na nią tak, jakby nawet kradzież księżyca miała być dla nas bułką z masłem więc jakoś tak jeszcze mocniej wątpiłem w to, by sforsowanie zamka jakiejś tam skrzyni mniej konwencjonalnymi niż kluczowymi metodami stanowiło dla nas szczególne wyzwanie. Uszy więc do góry, a nogi - w ruch.
Ciekawym doświadczeniem było obserwowanie Moss i tego, jak przemykała w obcasach wśród tłumu niczym rącza gazela. Nie powiem, kiedy znaleźliśmy się w namiocie wyraźnie odczułem różnicę temperatur między wnętrzem, a zewnętrzem. Aż mnie ciepło poszczypało w zziębniętą twarz. Zerknąłem na wypełniającą kieszeń płaszcza kocią znajdę, która wyglądała na nieco zdezorientowaną turbulencjami. Milczała w przeciwieństwie do Moss, która czarowała.
- Następnym razem się poprawię - odmruknąłem jej poruszając zawadiacko brwią w przekomarzającym się geście. Widać było, że humor mi dopisywał nawet jeśli nie do końca udało nam się osiągnąć cel - Bardziej już nie będę, Moss - zapewniłem krzyżując z nią chytre spojrzenia, a potem przyglądając się kolejnym przybywającym.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
| stąd
Studnia wyglądała na pierwszy rzut oka niepozornie i znajdowała się w pewnym oddaleniu od głównego placu, ale nawet tu kręciło się kilku czarodziejów. Charlie powoli zbliżyła się do studni, zamierzając rozejrzeć się za wskazówkami odnośnie klucza, który mógł być tu gdzieś ukryty. O ile byli w dobrym miejscu. Gdy spojrzała w taflę wody, po paru sekundach punkty ułożyły się w... słowa. Tak ją to zaskoczyło, że aż drgnęła, ale odczytała w myślach to, co powiedziała jej studnia. Posłuchaj następnej rady, jaką otrzymasz od przyjaciela lub od wroga - przyniesie Ci wiele dobrego. Cokolwiek to miało oznaczać.
Dopiero po chwili dostrzegła pod powierzchnią wody także błysk łusek i zauważyła, że pływały w niej plumpki. Niektóre z nich miały grzbiety obwiązane sznurkami, na których znajdowały się kluczyki.
Niestety nie zdążyli wymyślić sposobu na zdobycie kluczyków, bo właśnie wtedy umilkły słowa dobiegającej z placu głównego akurat odgrywanej piosenki i rozbrzmiało polecenie dla uczestników poszukiwania skarbu, by wyruszyli z powrotem w stronę namiotu przy kolejowym trakcie.
- Nie zdążyliśmy zdobyć wszystkich – westchnęła z żalem, spoglądając w stronę studni. Może gdyby na początku nie stracili tyle cennego czasu, może gdyby od razu dobrze wytypowali miejsce z pierwszej zagadki, to zdążyliby zdobyć wszystkie klucze? Innym najwyraźniej się udało. Oni mieli tylko dwa z trzech, co zapewne okaże się niewystarczające, by mogli dokończyć zabawę.
Nie mogli już jednak spróbować zdobyć kolejnego kluczyka, bo te, które miały na sobie plumpki, zniknęły. Musieli zadowolić się tym, co mieli i zapewne okaże się, że będą najgorsi, ale trudno. To była tylko zabawa. Nie miało znaczenia, kto ją wygra.
- Więc chyba musimy tam iść – rzekła, gdy kluczyki znikły, a w powietrzu rozbrzmiały pierwsze słowa piosenki „Uciekasz mi jak znicz”. Tak więc ich rola w tym miejscu dobiegła końca, nic tu po nich. – Pośpieszmy się – dodała, chcąc, żeby przynajmniej nie dotarli na miejsce ostatni, kiedy zwycięzcy już będą cieszyć się skarbem.
Musieli więc szybkim krokiem ruszyć w stronę kolejowego traktu. Charlie wytrwale brnęła przez śnieg, choć w pewnym momencie się zmęczyła i złapała lekką zadyszkę, więc musiała nieco zwolnić. Jej kondycja nie była najlepsza, w końcu przez ostatnie lata nie ruszała się wiele, bo głównie stała nad kociołkiem czy to w Mungu, czy w domu. Nie miała tyle ruchu co w dzieciństwie, gdy po całych dniach bawiła się z rodzeństwem i kuzynostwem na świeżym powietrzu, bo z wiekiem stawała się osobą coraz bardziej wyciszoną i skupioną na swoich naukowych pasjach i pracy. Dodatkowo śnieg też niczego nie ułatwiał, ale ostatecznie dotarli do namiotu, gdzie gromadzili się już tłumnie inni uczestnicy zabawy. Wydawało jej się nawet, że mignęły jej wysokie sylwetki Hannah i Bena.
- Chyba zdążyliśmy? – odezwała się wciąż nieco zadyszanym głosem do Cedrica i rozejrzała się dookoła. Jej policzki były zarumienione z wysiłku i z panującego na zewnątrz zimna, co nadawało jej delikatnej twarzy jeszcze bardziej dziewczęcego wyglądu.
Studnia wyglądała na pierwszy rzut oka niepozornie i znajdowała się w pewnym oddaleniu od głównego placu, ale nawet tu kręciło się kilku czarodziejów. Charlie powoli zbliżyła się do studni, zamierzając rozejrzeć się za wskazówkami odnośnie klucza, który mógł być tu gdzieś ukryty. O ile byli w dobrym miejscu. Gdy spojrzała w taflę wody, po paru sekundach punkty ułożyły się w... słowa. Tak ją to zaskoczyło, że aż drgnęła, ale odczytała w myślach to, co powiedziała jej studnia. Posłuchaj następnej rady, jaką otrzymasz od przyjaciela lub od wroga - przyniesie Ci wiele dobrego. Cokolwiek to miało oznaczać.
Dopiero po chwili dostrzegła pod powierzchnią wody także błysk łusek i zauważyła, że pływały w niej plumpki. Niektóre z nich miały grzbiety obwiązane sznurkami, na których znajdowały się kluczyki.
Niestety nie zdążyli wymyślić sposobu na zdobycie kluczyków, bo właśnie wtedy umilkły słowa dobiegającej z placu głównego akurat odgrywanej piosenki i rozbrzmiało polecenie dla uczestników poszukiwania skarbu, by wyruszyli z powrotem w stronę namiotu przy kolejowym trakcie.
- Nie zdążyliśmy zdobyć wszystkich – westchnęła z żalem, spoglądając w stronę studni. Może gdyby na początku nie stracili tyle cennego czasu, może gdyby od razu dobrze wytypowali miejsce z pierwszej zagadki, to zdążyliby zdobyć wszystkie klucze? Innym najwyraźniej się udało. Oni mieli tylko dwa z trzech, co zapewne okaże się niewystarczające, by mogli dokończyć zabawę.
Nie mogli już jednak spróbować zdobyć kolejnego kluczyka, bo te, które miały na sobie plumpki, zniknęły. Musieli zadowolić się tym, co mieli i zapewne okaże się, że będą najgorsi, ale trudno. To była tylko zabawa. Nie miało znaczenia, kto ją wygra.
- Więc chyba musimy tam iść – rzekła, gdy kluczyki znikły, a w powietrzu rozbrzmiały pierwsze słowa piosenki „Uciekasz mi jak znicz”. Tak więc ich rola w tym miejscu dobiegła końca, nic tu po nich. – Pośpieszmy się – dodała, chcąc, żeby przynajmniej nie dotarli na miejsce ostatni, kiedy zwycięzcy już będą cieszyć się skarbem.
Musieli więc szybkim krokiem ruszyć w stronę kolejowego traktu. Charlie wytrwale brnęła przez śnieg, choć w pewnym momencie się zmęczyła i złapała lekką zadyszkę, więc musiała nieco zwolnić. Jej kondycja nie była najlepsza, w końcu przez ostatnie lata nie ruszała się wiele, bo głównie stała nad kociołkiem czy to w Mungu, czy w domu. Nie miała tyle ruchu co w dzieciństwie, gdy po całych dniach bawiła się z rodzeństwem i kuzynostwem na świeżym powietrzu, bo z wiekiem stawała się osobą coraz bardziej wyciszoną i skupioną na swoich naukowych pasjach i pracy. Dodatkowo śnieg też niczego nie ułatwiał, ale ostatecznie dotarli do namiotu, gdzie gromadzili się już tłumnie inni uczestnicy zabawy. Wydawało jej się nawet, że mignęły jej wysokie sylwetki Hannah i Bena.
- Chyba zdążyliśmy? – odezwała się wciąż nieco zadyszanym głosem do Cedrica i rozejrzała się dookoła. Jej policzki były zarumienione z wysiłku i z panującego na zewnątrz zimna, co nadawało jej delikatnej twarzy jeszcze bardziej dziewczęcego wyglądu.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Entuzjazm z jaki zareagowała panna Leighton był miły dla mego oka i ucha. Noworoczna zabawa powinna być zabawa, wprawić w wesołość i dobry humor, miałem nadzieję, że mojej towarzyszce udzieli się taki nastrój, dotychczas wydawała się zmartwiona. Być może martwił ją nasz pierwszy, nietrafiony wybór. Możliwość rozwikłania zagadki dzięki znajomości konstelacji gwiazd rozjaśniły jednak jej oblicze, a więc i ja się uśmiechnąłem.
Miałem nadzieję, że usłyszę od alchemiczki opowieść o konstelacjach gwiazd nad naszymi głowami, genezach nazw i legendami, które się z nimi wiązały, gdy zagadnąłem o gwiazdozbiory, pewien, że mile połechtam tym kobiece ego, dając jej możliwość pochwalenia się swoją wiedzą. Charlene nie zdecydowała się jednak na odpowiedź, co nieco mnie zawiodło, nie zdecydowałem się jednak naciskać. Zamiast tego pochyliłem się nad studnią, by wejrzeć w głąb tafli wody. Szybko dostrzegłem plumpki i wydawało mi się, że przy niektórych błyszczą złote klucze. Głos wokalisty zespołu Rick Charlie i jego Zmiataczki odwrócił od nich moją uwagę, przekazując informacje od organizatorów zabawy w poszukiwaniu skarbu. Spojrzałem na alchemiczkę z nie mniejszym żalem. Nie lubiłem przegrywać, ale łamanie zasad nie leżało w mojej naturze. Zrezygnowałem z próby zdobycia klucza, godząc się ze swoją porażką, inni zdobyli trzy klucze przed nami. Straciliśmy z Charlene czas dokonując złego wyboru, ale nie piekliłem się. Posłałem alchemiczce uśmiech, po czym ruszyłem za nią. Ona wydawała się zmartwiona, a to przecież tylko zabawa.
– Głowa do góry, panienko, to jeszcze nie koniec sylwestrowej zabawy – powiedziałem łagodnie, chcąc ją pocieszyć, by nie smuciła się porażką.
Rozbawiła mnie odrobinę wyrywając się do przodu tak wartko. Niemal pobiegła do przodu, poganiając także i mnie, lecz ja nigdzie się już nie śpieszyłem. Nie odnaleźliśmy wszystkich kluczy, nie otrzymamy więc skarbu. Zrównałem z Charlene krok, gdy narzucone sobie szybkie tempo przyprawiło dziewczynę o zadyszkę. Znów podałem jej ramię i poprowadziłem ku namiotowi, w którym poznaliśmy zasady zabawy i otrzymaliśmy pierwszą wskazówkę.
– Z pewnością. Nic nas nie ominie – odparłem. Dobrze było znaleźć się w środku, gdzie było cieplej. Potarłem dłonią o dłoń, by je rozgrzać, rozglądając się z ciekawością po wnętrzu namiotu. Komu udało się zdobyć wszystkie trzy klucze?
Miałem nadzieję, że usłyszę od alchemiczki opowieść o konstelacjach gwiazd nad naszymi głowami, genezach nazw i legendami, które się z nimi wiązały, gdy zagadnąłem o gwiazdozbiory, pewien, że mile połechtam tym kobiece ego, dając jej możliwość pochwalenia się swoją wiedzą. Charlene nie zdecydowała się jednak na odpowiedź, co nieco mnie zawiodło, nie zdecydowałem się jednak naciskać. Zamiast tego pochyliłem się nad studnią, by wejrzeć w głąb tafli wody. Szybko dostrzegłem plumpki i wydawało mi się, że przy niektórych błyszczą złote klucze. Głos wokalisty zespołu Rick Charlie i jego Zmiataczki odwrócił od nich moją uwagę, przekazując informacje od organizatorów zabawy w poszukiwaniu skarbu. Spojrzałem na alchemiczkę z nie mniejszym żalem. Nie lubiłem przegrywać, ale łamanie zasad nie leżało w mojej naturze. Zrezygnowałem z próby zdobycia klucza, godząc się ze swoją porażką, inni zdobyli trzy klucze przed nami. Straciliśmy z Charlene czas dokonując złego wyboru, ale nie piekliłem się. Posłałem alchemiczce uśmiech, po czym ruszyłem za nią. Ona wydawała się zmartwiona, a to przecież tylko zabawa.
– Głowa do góry, panienko, to jeszcze nie koniec sylwestrowej zabawy – powiedziałem łagodnie, chcąc ją pocieszyć, by nie smuciła się porażką.
Rozbawiła mnie odrobinę wyrywając się do przodu tak wartko. Niemal pobiegła do przodu, poganiając także i mnie, lecz ja nigdzie się już nie śpieszyłem. Nie odnaleźliśmy wszystkich kluczy, nie otrzymamy więc skarbu. Zrównałem z Charlene krok, gdy narzucone sobie szybkie tempo przyprawiło dziewczynę o zadyszkę. Znów podałem jej ramię i poprowadziłem ku namiotowi, w którym poznaliśmy zasady zabawy i otrzymaliśmy pierwszą wskazówkę.
– Z pewnością. Nic nas nie ominie – odparłem. Dobrze było znaleźć się w środku, gdzie było cieplej. Potarłem dłonią o dłoń, by je rozgrzać, rozglądając się z ciekawością po wnętrzu namiotu. Komu udało się zdobyć wszystkie trzy klucze?
becomes law
resistance
becomes duty
Udało się złapać ptaka i zdobyć od niego klucz. Zaraz ułożył zwierzę na fontannie i uniósł trzeci już kluczyk z miną pełną dumy i samozadowolenia. Zaraz też dało się słyszeć polecenie udania się w kierunku traktu kolejowego.
- To już koniec? - zdziwił się trochę - Ciekawe jak inni. - dodał z zastanowieniem, oczywiście ciekaw ich szans na zdobycie skarbu, czymkolwiek ten by miał być. Ruszył jednak z całym swoim towarzystwem w kierunku wskazanym im przez ogłoszenie.
- Myślicie, że to wszystkie klucze które powinniśmy mieć? - zagadnął zaraz, bo w sumie realnym jest, że jakaś grupa była szybsza - choć z drugiej strony i oni poradzili sobie całkiem sprawnie, przynajmniej jak dla niego. Nie zastanawiał się jednak nad tym zbyt głęboko. Zaraz jednak weszli między ludzi, a Bertie korzystając z okazji zatrzymał się przy tacce z szampanem, bo zdecydowanie miał ochotę na jeszcze kieliszek. Albo i kilka. Nie oszukujmy się, lepiej kilka.
Wziął więc szkło i napił się ciekaw efektu, jaki tym razem uzyska. Zakręcił nim lekko, rozglądając się w całym tym tłumie, trochę patrząc jak się ma sprawa kluczykowa, a trochę po prostu ciekawsko wypatrując tego co ma zakończyć całe wydarzenie. Będzie jakaś wspólna konkurencja, coś między grupami? To nawet byłoby całkiem fajne.
- Głodny się robię powoli. - odezwał się po chwili. I tak powinien doglądać wyżywienia, przynajmniej swojego stoiska, więc może to zrobić przy okazji podjedzenia czegoś sensownego. - Trzeba będzie odwiedzić bufet, co? - zagadnął już bardziej w kierunku Clary, bo w gruncie rzeczy z nią spędzał cały ten wieczór, choć zerknął i na Just, której obecność po ostatniej konkurencji jak najbardziej przyjąłby z zadowoleniem, choć nie spodziewał się jej raczej.
- Taki kapuśniaczek. Albo od razu pięć. - dodał, wyobrażając sobie smaczne rzeczy jakimi zapcha żołądek do którego jak narazie jedynie wlewał alkohol, a i to w sumie jeszcze w niezbyt wielkich ilościach. Ostatecznie chciał zobaczyć fajerwerki, takie miał postanowienie tego roku. No i Clara nie wyglądała jakby miała siłę taszczyć go do domu.
- To już koniec? - zdziwił się trochę - Ciekawe jak inni. - dodał z zastanowieniem, oczywiście ciekaw ich szans na zdobycie skarbu, czymkolwiek ten by miał być. Ruszył jednak z całym swoim towarzystwem w kierunku wskazanym im przez ogłoszenie.
- Myślicie, że to wszystkie klucze które powinniśmy mieć? - zagadnął zaraz, bo w sumie realnym jest, że jakaś grupa była szybsza - choć z drugiej strony i oni poradzili sobie całkiem sprawnie, przynajmniej jak dla niego. Nie zastanawiał się jednak nad tym zbyt głęboko. Zaraz jednak weszli między ludzi, a Bertie korzystając z okazji zatrzymał się przy tacce z szampanem, bo zdecydowanie miał ochotę na jeszcze kieliszek. Albo i kilka. Nie oszukujmy się, lepiej kilka.
Wziął więc szkło i napił się ciekaw efektu, jaki tym razem uzyska. Zakręcił nim lekko, rozglądając się w całym tym tłumie, trochę patrząc jak się ma sprawa kluczykowa, a trochę po prostu ciekawsko wypatrując tego co ma zakończyć całe wydarzenie. Będzie jakaś wspólna konkurencja, coś między grupami? To nawet byłoby całkiem fajne.
- Głodny się robię powoli. - odezwał się po chwili. I tak powinien doglądać wyżywienia, przynajmniej swojego stoiska, więc może to zrobić przy okazji podjedzenia czegoś sensownego. - Trzeba będzie odwiedzić bufet, co? - zagadnął już bardziej w kierunku Clary, bo w gruncie rzeczy z nią spędzał cały ten wieczór, choć zerknął i na Just, której obecność po ostatniej konkurencji jak najbardziej przyjąłby z zadowoleniem, choć nie spodziewał się jej raczej.
- Taki kapuśniaczek. Albo od razu pięć. - dodał, wyobrażając sobie smaczne rzeczy jakimi zapcha żołądek do którego jak narazie jedynie wlewał alkohol, a i to w sumie jeszcze w niezbyt wielkich ilościach. Ostatecznie chciał zobaczyć fajerwerki, takie miał postanowienie tego roku. No i Clara nie wyglądała jakby miała siłę taszczyć go do domu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Trytony. Trytony były lekarstwem na chandruny. Joe się słabo znał na tych istotach, nigdy żadnego z nich nie widział i miał pewność, że nie chciałby zobaczyć. Spotkanie z nimi z pewnością nie należałoby do najprzyjemniejszych - widać to go łączyło z chandrunami. A więc trytony nie byłyby najlepszym rozwiązaniem w jego wypadku... Gorzej, że niewiele zrozumiał z dalszej wypowiedzi Stokrotki: że trzeba je znudzić, ale tak, żeby samemu się nie nudzić...? Czyli jak?
- W takim razie dobrze, że nie mam z nimi problemu - skwitował po prostu.
Joe zasłuchał się w piosenkę tak samo jak duszyca. To, że utwór był ładny to jedno, ale Susie miała bardzo przyjemny, melodyjny głos, którego z chęcią się słuchało. Kiedy skończyła, a właściwie skończyli śpiewać wszyscy troje - Joe zaklaskał w dłonie z miną pełną uznania dla talentu obu panien.
- Najlepiej - odpowiedział jeszcze na słowa duszycy dotyczące traktowania Stokrotki. Uśmiechnął się przy tym szarmancko, choć dodał do tego figlarny akcent poprzez puszczenie oka do Susie.
- Dziękujemy - dodał jeszcze, kiedy duch dziewczyny odsłonił przed nimi kolejny klucz. Joe schylił się i go podniósł, po czym schował do kieszeni.
- I proszę się już o nic nie martwić, jest Sylwester! Czas radości! Do zobaczenia! - rzucił jeszcze do duszki i zaoferował ramię Stokrotce. - Chodźmy po naszą nagrodę - uśmiechnął się do dziewczyny zawadiacko, zaraz po tym jak przez megafon podano informację, że mają wracać na trakt kolejowy. W zasadzie nagroda już zdążyła przestać być dla niego ważna... Spędzali razem miło czas i to było dużo istotniejsze, choć jakoś odruchowo przyspieszył kroku... mimo wszystko.
Zadania wydawały mu się proste i sądził, że wszyscy zdołali zdobyć swoje klucze. W takim razie... co będzie ich czekało w następnej kolejności? Musieli się koniecznie przekonać!
Przez całą drogę Joe zagadywał Stokrotkę i doglądał znalezioną przez nią ptaszynę - opatulona w chustkę i inne materiały chyba się rozgrzewała. I dobrze, szkoda by było, żeby pisklę się zmarnowało, skoro udało im się je uratować, prawda?
W rezultacie, kiedy dotarli do namiotu w środku było już sporo osób, w tym jego rodzeństwo, Flo i Coin z Heathem... ale ostateczna rozgrywka chyba jeszcze się nie skończyła.
- Mamy wszystko pod kontrolą, Susie, i wygraną w kieszeni - zapewnił na wszelki wypadek, przepychając się pomiędzy zgromadzonymi, by przedostać się jak najbliżej miejsca, w którym ostatnio stał prowadzący.
[Joe z Sue dotarli z trzema kluczami.
Przepraszamy za poślizg czasowy, piszemy z Sue na nieobecce!]
- W takim razie dobrze, że nie mam z nimi problemu - skwitował po prostu.
Joe zasłuchał się w piosenkę tak samo jak duszyca. To, że utwór był ładny to jedno, ale Susie miała bardzo przyjemny, melodyjny głos, którego z chęcią się słuchało. Kiedy skończyła, a właściwie skończyli śpiewać wszyscy troje - Joe zaklaskał w dłonie z miną pełną uznania dla talentu obu panien.
- Najlepiej - odpowiedział jeszcze na słowa duszycy dotyczące traktowania Stokrotki. Uśmiechnął się przy tym szarmancko, choć dodał do tego figlarny akcent poprzez puszczenie oka do Susie.
- Dziękujemy - dodał jeszcze, kiedy duch dziewczyny odsłonił przed nimi kolejny klucz. Joe schylił się i go podniósł, po czym schował do kieszeni.
- I proszę się już o nic nie martwić, jest Sylwester! Czas radości! Do zobaczenia! - rzucił jeszcze do duszki i zaoferował ramię Stokrotce. - Chodźmy po naszą nagrodę - uśmiechnął się do dziewczyny zawadiacko, zaraz po tym jak przez megafon podano informację, że mają wracać na trakt kolejowy. W zasadzie nagroda już zdążyła przestać być dla niego ważna... Spędzali razem miło czas i to było dużo istotniejsze, choć jakoś odruchowo przyspieszył kroku... mimo wszystko.
Zadania wydawały mu się proste i sądził, że wszyscy zdołali zdobyć swoje klucze. W takim razie... co będzie ich czekało w następnej kolejności? Musieli się koniecznie przekonać!
Przez całą drogę Joe zagadywał Stokrotkę i doglądał znalezioną przez nią ptaszynę - opatulona w chustkę i inne materiały chyba się rozgrzewała. I dobrze, szkoda by było, żeby pisklę się zmarnowało, skoro udało im się je uratować, prawda?
W rezultacie, kiedy dotarli do namiotu w środku było już sporo osób, w tym jego rodzeństwo, Flo i Coin z Heathem... ale ostateczna rozgrywka chyba jeszcze się nie skończyła.
- Mamy wszystko pod kontrolą, Susie, i wygraną w kieszeni - zapewnił na wszelki wypadek, przepychając się pomiędzy zgromadzonymi, by przedostać się jak najbliżej miejsca, w którym ostatnio stał prowadzący.
[Joe z Sue dotarli z trzema kluczami.
Przepraszamy za poślizg czasowy, piszemy z Sue na nieobecce!]
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trakt kolejowy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka