Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Trakt kolejowy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Trakt kolejowy
Przez Dolinę Godryka przebiega trakt kolejowy, który pokonywany jest przez Hogwart's Express, pociąg dowożący uczniów do Hogwartu. Jeśli wierzyć mieszkańcom Doliny, dźwięk nadjeżdżającego pociągu słychać jednakże nie tylko dwa razy do roku - nikt jednak nie wie, po co, ani dokąd, Express przejeżdża przez ten obszar.
Sam trakt wygląda staro, niepozornie, jest to jednak najprawdopodobniej iluzja, która ma go uczynić nieatrakcyjnym dla mugoli.
Sam trakt wygląda staro, niepozornie, jest to jednak najprawdopodobniej iluzja, która ma go uczynić nieatrakcyjnym dla mugoli.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 05.10.19 21:31, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Nie spotkała wcześniej młodszego lorda Macmillana, dlatego właściwie nie wiedziała, czego się po nim spodziewać. Mężczyzna jednak sprawiał całkiem sympatyczne wrażenie. Co prawa był olbrzymem – Gwen musiała zadzierać głowę, by utrzymywać z nim kontakt wzrokowy – ale naprawdę wydawał się po prostu miłym człowiekiem. Mimo tego propozycja, by mówić sobie na „ty” nie była dla niej szczególnie komfortowa. Właściwie się przecież nie znali, a Coinneach był w końcu jej pracodawcą. W takiej sytuacji lepiej było jednak nie odmawiać.
– Właściwie… racja – przyznała. – Jeśli tak wolisz, Coinneachu. I nawzajem, oby był lepszy od poprzedniego – dodała z grzecznym uśmiechem na ustach.
Starała się wyglądać na zadowoloną i swobodną, ale to nie było proste. Nie miała najlepszego humoru, a ojca Heatha naprawdę wolałaby poznać w bardziej… sprzyjających okolicznościach. Nie w tłumie, z którego miała ochotę uciec. Chyba lepiej czułaby się, gdyby zaprosił ją na prywatną rozmowę. Może i byłaby zestresowana, ale przynajmniej nie przeszkadzałby im zgiełk. Z drugiej jednak strony, Coinneach nie wydawał się typem człowieka, który w ten sposób załatwiałby sprawy.
Na całe szczęście z konwenansów wyrwał ich Heath, który zarzucił ich pytaniami. Gwen uśmiechnęła się szerzej, a jej głos od razu zmienił barwę na bardziej naturalną.
– Kto wie, może owszem? Próbowałeś kiedyś czytać mapy, Heath? – odpowiedziała chłopcu, wtórując jego tacie. Uniosła brew, zachęcając go do odpowiedzi.
Gdy lord Macmillan podniósł do ust szampana, Gwen zrobiła to samo. Wciąż miała świadomość, jak ten na nią działa, ale uniknięcie picia w takiej sytuacji byłoby niegrzeczne. Upiła jednak tylko niewielki łyk, jednocześnie rzucając okiem po pozostałej części namiotu. Dostrzegła Bertiego, Clarę i Chalie, w namiocie znajdował się też Steffen. Właściwie… wręcz roiło się tu od znanych jej twarzy. Czy działo się tu jednak coś dziwnego, czy nietypowego? W końcu na takich zgromadzeniach wiele rzeczy mogło mieć miejsce. Kto wie, może są tu nawet jacyś poplecznicy Czarnego Pana? Przecież o tak wielkim, promugolskim przyjęciu musiał wiedzieć zarówno lord Voldemort, jak i czarodziejska szlachta, która w większości go popierała. Ród Macmillanów był jednym z wyjątków.
| rzut 1: szampan, rzut 2: spostrzegawczość II
– Właściwie… racja – przyznała. – Jeśli tak wolisz, Coinneachu. I nawzajem, oby był lepszy od poprzedniego – dodała z grzecznym uśmiechem na ustach.
Starała się wyglądać na zadowoloną i swobodną, ale to nie było proste. Nie miała najlepszego humoru, a ojca Heatha naprawdę wolałaby poznać w bardziej… sprzyjających okolicznościach. Nie w tłumie, z którego miała ochotę uciec. Chyba lepiej czułaby się, gdyby zaprosił ją na prywatną rozmowę. Może i byłaby zestresowana, ale przynajmniej nie przeszkadzałby im zgiełk. Z drugiej jednak strony, Coinneach nie wydawał się typem człowieka, który w ten sposób załatwiałby sprawy.
Na całe szczęście z konwenansów wyrwał ich Heath, który zarzucił ich pytaniami. Gwen uśmiechnęła się szerzej, a jej głos od razu zmienił barwę na bardziej naturalną.
– Kto wie, może owszem? Próbowałeś kiedyś czytać mapy, Heath? – odpowiedziała chłopcu, wtórując jego tacie. Uniosła brew, zachęcając go do odpowiedzi.
Gdy lord Macmillan podniósł do ust szampana, Gwen zrobiła to samo. Wciąż miała świadomość, jak ten na nią działa, ale uniknięcie picia w takiej sytuacji byłoby niegrzeczne. Upiła jednak tylko niewielki łyk, jednocześnie rzucając okiem po pozostałej części namiotu. Dostrzegła Bertiego, Clarę i Chalie, w namiocie znajdował się też Steffen. Właściwie… wręcz roiło się tu od znanych jej twarzy. Czy działo się tu jednak coś dziwnego, czy nietypowego? W końcu na takich zgromadzeniach wiele rzeczy mogło mieć miejsce. Kto wie, może są tu nawet jacyś poplecznicy Czarnego Pana? Przecież o tak wielkim, promugolskim przyjęciu musiał wiedzieć zarówno lord Voldemort, jak i czarodziejska szlachta, która w większości go popierała. Ród Macmillanów był jednym z wyjątków.
| rzut 1: szampan, rzut 2: spostrzegawczość II
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k10' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 68
#1 'k10' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 68
Czarodziej w purpurowej tiarze wydawał się mocno skonfundowany faktem, że mało kto zwrócił na niego uwagę. Jego ciemne, krzaczaste brwi zbiegły się nad jasnymi oczami, gdy obserwował trwający w najlepsze rozgardiasz; odchrząknął głośno raz jeszcze – a gdy to nie przyniosło efektu, skierował różdżkę na swoje gardło, by wypowiedzieć inkantację zaklęcia zwiększającego siłę głosu. – PROSZĘ WSZYSTKICH O UWAGĘ! – huknął, wystarczająco głośno, by z płóciennego dachu namiotu spadł zalegający tam śnieg. – Nie zabiorę wam dużo czasu – obiecał po chwili, już nieco ciszej, a na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech. Klasnął w dłonie. – Nazywam się Eugene Lockhart i nim oficjalnie rozpoczniemy zabawę w poszukiwanie skarbu, chciałbym pokrótce przedstawić wam zasady. – Sięgnął dłonią za pazuchę szaty, by wyciągnąć z niej złożony pergamin, który rozwinął przed sobą. – Za każde z was otrzyma kopertę, w której znajdziecie trzy rzeczy. – Wyciągnął przed siebie dłoń z rozprostowanymi trzema palcami. – Plakietkę z numerem, oznaczającą numer waszej drużyny. – Zgiął jeden palec. – Mapę terenu, na którym odbywa się zabawa. – Zgiął drugi palec. – Oraz krótką wskazówkę, określającą pierwszą lokalizację, do której musicie się udać. – Zgiął trzeci palec, po czym opuścił rękę. – Jeżeli uda się wam odnaleźć właściwe miejsce, napotkacie tam na przeszkodę do pokonania, z którą będziecie musieli się uporać, by zdobyć klucz oraz następną wskazówkę. Potrzebujecie dokładnie trzech kluczy, żeby otworzyć skrzynię ze skarbem. – Czarodziej po raz kolejny klasnął w dłonie; na okrągłym stoliku, największym spośród wszystkich, pojawiło się dokładnie dziesięć skrzynek, spośród których każda posiadała trzy dziurki od klucza oraz mosiężny numer przytwierdzony do wieka. – Kiedy już zdobędziecie wszystkie trzy, wróćcie tutaj – drużyna, która zrobi to pierwsza, będzie mieć największe szanse na zdobycie nagrody. Jeśli w trakcie pokonywania którejś z przeszkód stwierdzicie, że nie jesteście w stanie sobie z nią poradzić, możecie w każdej chwili przerwać zadanie, rzucając zaklęcie Ignis fatuus. Nie otrzymacie wtedy klucza, ale jeden z naszych pomocników przekaże wam wskazówkę, kierującą was do kolejnego zadania – zakończył, robiąc jedynie krótką przerwę na zaczerpnięcie oddechu. – W trakcie zabawy niedozwolone są wszelkie próby wyeliminowania przeciwników, kradzież kluczy zdobytych przez inną drużynę, wykorzystanie wspomagaczy w postaci eliksirów, a także szukanie pomocy u osób spoza drużyny, w tym magicznych stworzeń. – Spojrzenie czarodzieja spoczęło na moment krytycznie na ciemnym nosie niuchacza, wychylającym się zza płaszcza Philippy. – Pamiętajcie też, że bezpieczeństwo jest kwestią kluczową – jeżeli czujecie, że jakieś zadanie przerasta wasze siły, zadbajcie przede wszystkim o siebie i swoje zdrowie. Jeśli w którejkolwiek chwili będziecie chcieli przerwać zabawę, również rzućcie zaklęcie Ignis fatuus, a następnie zasygnalizujcie taką potrzebę czarodziejowi, który do was podejdzie. – Rulon spoczywający w dłoniach Lockharta zwinął się z cichym szelestem, a sam czarodziej schował go z powrotem za pazuchę. – Pytania? – rzucił. – Nie? Wspaniale – możemy więc zaczynać. Mary, mogłabyś? – Zwrócił się do swojej rudowłosej pomocnicy w warkoczach, która uśmiechnęła się nieśmiało i wyciągnęła różdżkę; machnęła nią, a purpurowe koperty poderwały się ze stolików i powędrowały w stronę wszystkich obecnych w namiocie. Sekundę później na stołach pojawiły się słodkości i napoje – te same, które można było odnaleźć w sylwestrowym bufecie. – Ja i Mary będziemy tutaj przez cały czas trwania zabawy – w razie, gdyby któreś z was zdecydowało się zakończyć ją wcześniej i zaczekać na rozstrzygnięcie. Czas start! – wykrzyknął jeszcze, po czym zrobił krok do tyłu, zagłębiając się w rozmowę ze swoją towarzyszką.
Zabawa się rozpoczęła! Czas na odpis w aktualnej kolejce mija 14.09 (sobota) o godz. 20:00 – do tej pory macie czas, żeby zakończyć rozgrywki na trakcie kolejowym i napisać post w kolejnej lokacji. W ciągu kilku najbliższych minut wszyscy otrzymacie prywatną wiadomość ze wskazówką, którą odnaleźliście w kopercie – wszystkie wskazówki dotyczą informacji, które możecie znaleźć na forum: na mapie, w opisach tematów lub zabaw. Każdy pierwszy post napisany w nowej lokalizacji powinien mieć na górze dopisek: poszukiwanie skarbu; napisanie posta w innej lokacji oznacza, że postać opuściła lokację poprzednią. Po zakończeniu obecnej kolejki, drużyny, które napiszą posty we właściwym temacie, otrzymają szerszy opis stojącego przed nimi zadania. Przy wyborze tematu nie należy sugerować się obecnością w nim innych postaci – może się zdarzyć, że dwie lub więcej drużyn zostanie skierowanych do tej samej lokacji, ale otrzymają różne zadania.
Wykorzystanie w zabawie eliksirów, skorzystanie z pomocy innych postaci (również NPC) lub magicznych stworzeń i próby przeszkodzenia pozostałym drużynom w zadaniach uznaje się za oszustwo – w takich sytuacjach Mistrz Gry wykonuje dodatkowy rzut kością k100, odpowiadający za wykrycie próby oszustwa. Wyrzucenie wyniku wyższego niż 50 oznacza, że działania postaci zostały wykryte, a część zadania, którego dotyczyło oszustwo, zostaje unieważniona (lokalizacja przepada). Wynik rzutu kośćmi obniża biegłość szczęścia (o 5 za biegłość na I poziomie, o 10 za poziom II i o 20 za poziom III).
W razie pytań lub wątpliwości – zapraszam do kontaktu drogą prywatną (bezpośrednio do Percivala).
Punktacja
----------
Poniższa część dotyczy tylko Samuela, Justine i Gwendolyn.
Samuel, wciąż stojąc przed namiotem, przywołał do siebie magię, chcąc przełamać wszelkie mogące otaczać go iluzje, lecz jego umiejętności odmówiły mu tym razem posłuszeństwa. Był tego świadomy - jak również i tego, że miał do czynienia ze zjawiskiem, któremu daleko było do naturalności; w miarę, jak obserwował unoszący się dym, zauważył, że ten przecina nagle powietrze i upada w śnieg, po czym gaśnie - a w górę wzbija się niewielka mgiełka śniegu.
Justine i Gwendolyn nie dostrzegły nic nietypowego we wnętrzu namiotu (poza podejrzanym zachowaniem niektórych z ich współzawodników), jednak po wyjściu na zewnątrz obu czarownicom w oczy rzucił się ruch między drzewami, kilkanaście metrów dalej. W jednej chwili nisko wiszące gałęzie drzewa zatrzęsły się, jakby same od siebie, a w powietrze wzbił się tuman spoczywającego na nich do tej pory śniegu. W tym zaścielającym ziemię z kolei pojawił się odcisk butów, a później następny, i następny - zupełnie jakby niewidzialna sylwetka przemieszczała się pomiędzy pniami, zmierzając w stronę miejsca, w które od dłuższego czasu wpatrywał się Samuel. Tego ostatniego żadna z kobiet nie mogła jednak wiedzieć - pojawiły się przed namiotem w momencie, w którym zgasł już tlący się przy drzewie dym.
Zabawa się rozpoczęła! Czas na odpis w aktualnej kolejce mija 14.09 (sobota) o godz. 20:00 – do tej pory macie czas, żeby zakończyć rozgrywki na trakcie kolejowym i napisać post w kolejnej lokacji. W ciągu kilku najbliższych minut wszyscy otrzymacie prywatną wiadomość ze wskazówką, którą odnaleźliście w kopercie – wszystkie wskazówki dotyczą informacji, które możecie znaleźć na forum: na mapie, w opisach tematów lub zabaw. Każdy pierwszy post napisany w nowej lokalizacji powinien mieć na górze dopisek: poszukiwanie skarbu; napisanie posta w innej lokacji oznacza, że postać opuściła lokację poprzednią. Po zakończeniu obecnej kolejki, drużyny, które napiszą posty we właściwym temacie, otrzymają szerszy opis stojącego przed nimi zadania. Przy wyborze tematu nie należy sugerować się obecnością w nim innych postaci – może się zdarzyć, że dwie lub więcej drużyn zostanie skierowanych do tej samej lokacji, ale otrzymają różne zadania.
Wykorzystanie w zabawie eliksirów, skorzystanie z pomocy innych postaci (również NPC) lub magicznych stworzeń i próby przeszkodzenia pozostałym drużynom w zadaniach uznaje się za oszustwo – w takich sytuacjach Mistrz Gry wykonuje dodatkowy rzut kością k100, odpowiadający za wykrycie próby oszustwa. Wyrzucenie wyniku wyższego niż 50 oznacza, że działania postaci zostały wykryte, a część zadania, którego dotyczyło oszustwo, zostaje unieważniona (lokalizacja przepada). Wynik rzutu kośćmi obniża biegłość szczęścia (o 5 za biegłość na I poziomie, o 10 za poziom II i o 20 za poziom III).
W razie pytań lub wątpliwości – zapraszam do kontaktu drogą prywatną (bezpośrednio do Percivala).
L.p. | Grupa | I | II | III | Suma |
1. | Justine, Bertie i Clarence | - | - | - | 0 |
2. | Susanne i Joseph | - | - | - | 0 |
3. | Philippa i Matthew | - | - | - | 0 |
4. | Cedric i Charlene | - | - | - | 0 |
5. | Jennifer i Benjamin | - | - | - | 0 |
6. | Marcella i Kieran | - | - | - | 0 |
7. | Steffen i Jackie | - | - | - | 0 |
8. | Hannah i Brendan | - | - | - | 0 |
9. | Florence, Coinneach i Heath | - | - | - | 0 |
10. | Gwendolyn i Keat | - | - | - | 0 |
----------
Poniższa część dotyczy tylko Samuela, Justine i Gwendolyn.
Samuel, wciąż stojąc przed namiotem, przywołał do siebie magię, chcąc przełamać wszelkie mogące otaczać go iluzje, lecz jego umiejętności odmówiły mu tym razem posłuszeństwa. Był tego świadomy - jak również i tego, że miał do czynienia ze zjawiskiem, któremu daleko było do naturalności; w miarę, jak obserwował unoszący się dym, zauważył, że ten przecina nagle powietrze i upada w śnieg, po czym gaśnie - a w górę wzbija się niewielka mgiełka śniegu.
Justine i Gwendolyn nie dostrzegły nic nietypowego we wnętrzu namiotu (poza podejrzanym zachowaniem niektórych z ich współzawodników), jednak po wyjściu na zewnątrz obu czarownicom w oczy rzucił się ruch między drzewami, kilkanaście metrów dalej. W jednej chwili nisko wiszące gałęzie drzewa zatrzęsły się, jakby same od siebie, a w powietrze wzbił się tuman spoczywającego na nich do tej pory śniegu. W tym zaścielającym ziemię z kolei pojawił się odcisk butów, a później następny, i następny - zupełnie jakby niewidzialna sylwetka przemieszczała się pomiędzy pniami, zmierzając w stronę miejsca, w które od dłuższego czasu wpatrywał się Samuel. Tego ostatniego żadna z kobiet nie mogła jednak wiedzieć - pojawiły się przed namiotem w momencie, w którym zgasł już tlący się przy drzewie dym.
Niespodziewanie poczuła, jak robi jej się gorąco. Otworzyła szerzej oczy z wrażenia, wciągając głośno powietrze do płuc.
– Wam też jest tak gorąco? – spytałam, marszcząc brwi i bezpardonowo wciskając lordowi Macmillanowi kieliszek do wolnej dłoni: tej, którą podtrzymywał syna. Jednocześnie zaczęła ściągać z siebie płaszcz, ukazując dość duży dekolt sukni. Akurat te wdzięki zwykle ukrywała, jednak w końcu to był Sylwester! Raz do roku miała prawo założyć coś kobiecego. Coinneach mógł zauważyć, że sukienka opadła trochę za bardzo w dół i cóż, jeśli by się postarał, mógłby dostrzec nieco więcej, niż Gwen chciała pokazać.
– Och, czuje się, jakbym miała gorączkę, ciekawe co było w tym… – mówiła. Nie dokończyła jednak, bo stojący na środku czarodziej huknął tak, że dziewczyna niemal podskoczyła. Odruchowo poprawiła opadającą sukienkę, trzymając pod pachą płaszcz.
Wysłuchała zasad zabawy. Te nie brzmiały szczególnie trudno, choć Gwen nie miała pojęcia, czy faktycznie ma ochotę na taką grę. Ale cóż… mężczyzna już przydzielił ją do drużyny, więc nie do końca miała wybór; nie chciała zepsuć nikomu zabawy.
Jej partnerem okazał się nijaki Keat. Malarka chyba nigdy wcześniej go nie spotkała, a przynajmniej go nie pamiętała. Możliwe, że byli w podobnym wieku, ale Gwen nigdy nie zwracała szczególnej uwagi na uczniów Hogwartu, więc miała pełne prawo nie pamiętać jego twarzy. Zwłaszcza, że w ciągu ostatnich kilku lat nie mieli okazji się spotkać. Obydwoje wyrośli, czyż nie?
– Cześć. Gwen jestem – przedstawiła się, podając mężczyźnie dłoń i uśmiechając się grzecznie. Sięgnęła po kopertę i wyciągnęła ją w stronę nowo poznanego człowieka. – Jak myślisz, co jest w środku? Chcesz zobaczyć?
Nie znali się, więc nie chciała mu się narzucać. Starała się jednak być jak najbardziej radosna i uprzejma, choć chyba wypadała nieco sztucznie. Po chwili też poczuła, że działanie szampana powoli mija i znów robi jej się zimno. Zarzuciła więc na siebie płaszcz, przynajmniej częściowo zasłaniając duży dekolt, który wcześniej mógł przyciągnąć uwagę Keatona.
– Wam też jest tak gorąco? – spytałam, marszcząc brwi i bezpardonowo wciskając lordowi Macmillanowi kieliszek do wolnej dłoni: tej, którą podtrzymywał syna. Jednocześnie zaczęła ściągać z siebie płaszcz, ukazując dość duży dekolt sukni. Akurat te wdzięki zwykle ukrywała, jednak w końcu to był Sylwester! Raz do roku miała prawo założyć coś kobiecego. Coinneach mógł zauważyć, że sukienka opadła trochę za bardzo w dół i cóż, jeśli by się postarał, mógłby dostrzec nieco więcej, niż Gwen chciała pokazać.
– Och, czuje się, jakbym miała gorączkę, ciekawe co było w tym… – mówiła. Nie dokończyła jednak, bo stojący na środku czarodziej huknął tak, że dziewczyna niemal podskoczyła. Odruchowo poprawiła opadającą sukienkę, trzymając pod pachą płaszcz.
Wysłuchała zasad zabawy. Te nie brzmiały szczególnie trudno, choć Gwen nie miała pojęcia, czy faktycznie ma ochotę na taką grę. Ale cóż… mężczyzna już przydzielił ją do drużyny, więc nie do końca miała wybór; nie chciała zepsuć nikomu zabawy.
Jej partnerem okazał się nijaki Keat. Malarka chyba nigdy wcześniej go nie spotkała, a przynajmniej go nie pamiętała. Możliwe, że byli w podobnym wieku, ale Gwen nigdy nie zwracała szczególnej uwagi na uczniów Hogwartu, więc miała pełne prawo nie pamiętać jego twarzy. Zwłaszcza, że w ciągu ostatnich kilku lat nie mieli okazji się spotkać. Obydwoje wyrośli, czyż nie?
– Cześć. Gwen jestem – przedstawiła się, podając mężczyźnie dłoń i uśmiechając się grzecznie. Sięgnęła po kopertę i wyciągnęła ją w stronę nowo poznanego człowieka. – Jak myślisz, co jest w środku? Chcesz zobaczyć?
Nie znali się, więc nie chciała mu się narzucać. Starała się jednak być jak najbardziej radosna i uprzejma, choć chyba wypadała nieco sztucznie. Po chwili też poczuła, że działanie szampana powoli mija i znów robi jej się zimno. Zarzuciła więc na siebie płaszcz, przynajmniej częściowo zasłaniając duży dekolt, który wcześniej mógł przyciągnąć uwagę Keatona.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Gdy nakazano uwagę to poczułem się trochę jak w szkolnej ławie. Trochę to chyba przez to, że otaczały mnie znajome twarze. Alkohol na pewno też zrobił swoje. Uśmiechając się głupkowato starałem się jednak mimo wszystko słuchać uważnie. W miarę moich możliwości. Trochę coś o plakietkach, numerkach i mapach przewinęło się mi przez głowę tak wartko bo Dolinę Godryka to żem zdążył poznać jak własną kieszeń, numerant niezły to był ze mnie już tak z natury, a plakietka...w sumie może fajna będzie, chciałem ją. Słuch mi się wyostrzył jednak gdy padło hasło o skarbie, a gdy napomknięto o oszukiwaniu zaplotłem w rozbawieniu ramiona na piersi i niewinnie się uśmiechnąłem. Przez głowę mi coś podobnego nie przeszło!
- Znam okolicę ale w sumie to na wszelki wypadek może jednak pilnuj tej mapki, co, słonko - mówię do Moss szturchając ją po przyjacielsku a potem bardziej niż na nią to patrzę na plakietkę, którą nieporadnie, zawzięcie próbowałem wetknąć w płaszcz - Dobra! - udało się - a tam to co tam piszą... - przelałem większą uwagę na kawałek pergaminu garbiąc się nad ulubioną parszywą kelnerką. Uniosłem w zadumie brwi wyżej, uderzając pięścią w otwartą dłoń bo wiedziałem o co chodzi ale jeszcze nie do końca pamiętałem. Do czasu - ostatecznie strzeliłem triumfalnie palcami - Trzymaj się Moss! - wyszczerzyłem się jak rekin obłapiając jedną ręką plecy, a drugą podcinając przyozdobione w wysokie szpilki nogi. Podrzuciłem ją w ramionach by ciężar barowej-księżniczki-poszukiwaczki-skarbów rozłożył się jakoś sensowniej - Nara gumochłony! - krzyczę wesoło do reszty i porywam Moss i siebie poza namiot!
|zt
- Znam okolicę ale w sumie to na wszelki wypadek może jednak pilnuj tej mapki, co, słonko - mówię do Moss szturchając ją po przyjacielsku a potem bardziej niż na nią to patrzę na plakietkę, którą nieporadnie, zawzięcie próbowałem wetknąć w płaszcz - Dobra! - udało się - a tam to co tam piszą... - przelałem większą uwagę na kawałek pergaminu garbiąc się nad ulubioną parszywą kelnerką. Uniosłem w zadumie brwi wyżej, uderzając pięścią w otwartą dłoń bo wiedziałem o co chodzi ale jeszcze nie do końca pamiętałem. Do czasu - ostatecznie strzeliłem triumfalnie palcami - Trzymaj się Moss! - wyszczerzyłem się jak rekin obłapiając jedną ręką plecy, a drugą podcinając przyozdobione w wysokie szpilki nogi. Podrzuciłem ją w ramionach by ciężar barowej-księżniczki-poszukiwaczki-skarbów rozłożył się jakoś sensowniej - Nara gumochłony! - krzyczę wesoło do reszty i porywam Moss i siebie poza namiot!
|zt
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Z zadowoleniem przyjęła entuzjazm chłopca i jego ojca. Niuchacz przyciągał uwagę, chociaż może niekoniecznie potrzebną. Otaczające ją towarzystwo okazało się miłe. Nawet jeśli maluch wciąż zasypywał ją pytaniami. Skinęła głową, gdy Heath zapytał o nosa do skarbów. Bardziej skupiała się na jego przystojnym tatusiu. Gdzieś tu przecież powinna być mamusia, prawda? Jednak żadna z obecnych kobiet nie wchodziła w wyraźną matkową dyskusje z tymi dwoma. Zastanawiające. Obserwowała, jak obydwoje głaszczą zwierzątko, a to rozanielone kwiknęło. Później jednak znów schowała go do kieszeni płaszcza, którą specjalnie przerobiła, by wygodnie jej się go nosiło podczas imprezy. – Więc miło mi cię poznać, Coin… ja mam na imię Philippa – przedstawiła się, zadzierając głowę nieco w górę. – Nie ma imienia, jeszcze nie znalazłam żadnego wyjątkowego, ale pracuję nad tym – zwróciła się do Heatha z łagodnym uśmiechem. W międzyczasie zjawiła się także Sus, z którą również Phils się przywitała. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć na jej pytanie, bo zjawił się organizator i zaczął tłumaczyć zasady. Miała nadzieję, że zdąży jeszcze tej nocy zamienić z nią kilka słów.
Mruknęła coś pod nosem, kiedy właściwie skarcił ją spojrzeniem na widok czarnego łebka wystającego z kieszeni Philippowego płaszcza. Cudownie. Liczyła, że chociaż w sylwestra podejdą do sprawy nieco luźniej. Tu wszyscy mieli już wypite, atmosfera była dość osobliwa. Dlaczego wiec nie urozmaicić zabawy jeszcze bardziej? Dla bezpieczeństwa jednak spuściła klapę kieszonki i zapięła ją, pozostawiając niewielki otwór na powietrze. Miała nadzieję, że mały kret wysiedzi tam grzecznie i pozwoli jej się bawić oraz – że przede wszystkim nie wywinie jakiegoś numeru. Czy jednak można powstrzymać taką bestię? Poprawiła opadające na czoło włosy i rozejrzała się po zebranych. Wkrótce rozdano plakietki, instrukcje i wszelkie inne wskazówki. Dowiedziała się również, że jest w drużynie z Mattem. Rozkosznie. Nie było czasu na komentowanie losowania. Szybko zabrali się za umieszczoną w kopercie wskazówkę.
– Mam wszystko pod kontrolą, Bott – mruknęła, głowiąc się już nad wskazówką. Wystarczyła jednak chwila, by ta zgrana dwójka rozszyfrowała zagadkę. Triumfalny gest przyjęła z cwanym uśmiechem. Miała się już zbierać do wyjścia, gdy Matt porwał ją niepostrzeżenie w ramiona i błyskawicznie pomknął w wieczorny mrok.
zt
Mruknęła coś pod nosem, kiedy właściwie skarcił ją spojrzeniem na widok czarnego łebka wystającego z kieszeni Philippowego płaszcza. Cudownie. Liczyła, że chociaż w sylwestra podejdą do sprawy nieco luźniej. Tu wszyscy mieli już wypite, atmosfera była dość osobliwa. Dlaczego wiec nie urozmaicić zabawy jeszcze bardziej? Dla bezpieczeństwa jednak spuściła klapę kieszonki i zapięła ją, pozostawiając niewielki otwór na powietrze. Miała nadzieję, że mały kret wysiedzi tam grzecznie i pozwoli jej się bawić oraz – że przede wszystkim nie wywinie jakiegoś numeru. Czy jednak można powstrzymać taką bestię? Poprawiła opadające na czoło włosy i rozejrzała się po zebranych. Wkrótce rozdano plakietki, instrukcje i wszelkie inne wskazówki. Dowiedziała się również, że jest w drużynie z Mattem. Rozkosznie. Nie było czasu na komentowanie losowania. Szybko zabrali się za umieszczoną w kopercie wskazówkę.
– Mam wszystko pod kontrolą, Bott – mruknęła, głowiąc się już nad wskazówką. Wystarczyła jednak chwila, by ta zgrana dwójka rozszyfrowała zagadkę. Triumfalny gest przyjęła z cwanym uśmiechem. Miała się już zbierać do wyjścia, gdy Matt porwał ją niepostrzeżenie w ramiona i błyskawicznie pomknął w wieczorny mrok.
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie było, że Flo nie chce. Zresztą... jak można nie chcieć szukać skarbu? To doskonała zabawa! I z pewnością pomoże jego przyjaciółce oderwać się od smutków i trosk! Chociaż fakt faktem, Joe na wszelki wypadek nie mówił jej dokąd idą, gdyby miała kategorycznie odmówić, albo w ogóle gdzieś uciec.
Zaraz, zaraz... i nazwała go okropnym?
- No co? Taka prawda! Martwiła się, że nie zdąży na Sylwestra, że nie dojdzie po jednej butelce wina... błagam! - pokręcił energicznie głową. - Obiecałem, że zdąży? I że dotrze? Obiecałem i proszę bardzo. Mnie można słuchać - skwitował i uśmiechnął się zadowolony.
Jakiś czarodziej krzyknął głośno coś o uwadze, ale Joe kompletnie go zignorował zajęty przekomarzaniem się z Heathem i Coinem.
- No, nie wiem, nie wiem... miałeś trudność, żeby dogonić Heatha tutaj, a co dopiero będzie podczas szukania skarbu - odgryzł się w żartach druhowi, puszczając oko do młodego Macmillana.
Cieszył się, że tu byli, cieszył się jak cholera, bo dzięki nim miał jakąś konkurencję. Poza tym rywalizowanie z Coinem to czysta przyjemność, a odkąd grają w jednej drużynie, to nie mają zbyt wielu okazji do konkurowania ze sobą.
I tak, mniej więcej w tym momencie dostrzegł Jackie, a chwilę później znów oberwało mu się od Flo.
- Ej! Czy ty kiedyś widziałaś Jackie w taaaaaakim... - nie dokończył zdania, bo aurorka jak na rozkaz już znalazła się przy nim, mocno chwytając go za ramię i wbijając mu w rękę palce tak, że poczuł to mimo płaszcza, garniaka i koszuli (czyli bardzo mocno).
- Jackie... przepraszam... ja chciałem powiedzieć... że ślicznie dzisiaj wyglądasz - wydusił z siebie, uśmiechając się do niej trochę niepewnie, chcąc się szybko wytłumaczyć. Tak, najwyraźniej dotarło do niego, że popełnił poważny błąd.
Gdy tylko go puściła, coś, co niektórzy nazywali szumnie alkoholem, a Joe "eleganckim napojem dla kobiet", wlał w siebie na raz (co nie było niczym dziwnym zważywszy na fakt, że kieliszki miały pojemność naparstka), prawie nie czując przy tym arbuzowego smaku, jaki przybrał jego szampan.
Czarodziej, który przedstawił się jako Lockhart, ponownie ryknął, chcąc uzyskać uwagę zebranych i tym razem chyba mu się nawet udało... choć kiedy wyciągnął kartkę z regułami gry, to Joe przewrócił oczami momentalnie tracąc resztki zainteresowania. Nie mogli zacząć? Tak - już, od razu? Po co im jakieś instrukcje obsługi i reguły? Przecież łatwo się domyślić, że kto pierwszy - ten lepszy i nie powinno się korzystać z pomocy osób trzecich albo podkładać przeciwnikom nogi... choć gdyby padło na Coina...
Joe zachichotał mniej więcej w momencie, kiedy wciśnięto mu w dłoń kopertę, którą przyjął ze zdziwieniem.
- Co to jest? - zapytał Florki szeptem, choć efekt dyskrecji zaraz popsuł swoim niekontrolowanym chichotem. Już jednak otwierał swoją kopertę (trzeba było się spieszyć!) i zaglądał do środka. Na dłoń wypadła mu plakietka z numerem 2, tymczasem przyjaciółka miała zupełnie inny numer.
- Och, czyli nie będziemy w jednej parze?- zdziwił się Joe, kiedy dotarła do niego w końcu ta informacja, i znów zaniósł się śmiechem. Kompletnie nad tym nie panował! Wcale nie było mu do śmiechu, wręcz przeciwnie, choć kiedy sprawdził, z kim Flo będzie w drużynie, momentalnie się rozchmurzył.
- Jesteś w dobrych rękach, Coin z pewnością dotrzyma ci towarzystwa! - zachichotał ponownie i dopiero wtedy rozejrzał się wokół w poszukiwaniu swojej drugiej połówki zespołu numer 2 i uśmiechnął jeszcze szerzej dostrzegając wystrojoną panienkę z taką samą plakietką jak jego. Oczywiście, że ją znał!
- Stokrotko! - zawołał już lawirując między pozostałymi uczestnikami zabawy, by dotrzeć do swej partnerki w szukaniu skarbu. Nie umknął przy tym jego uwadze niezwykły strój panny Lovegood. Choć niewysoka, rzucała się w oczy ze swoją pomarańczową spódnicą i błękitnym płaszczem, oczywiście w tym dobrym znaczeniu! A kiedy Joe podszedł bliżej i dostrzegł w jej włosach motyle, to nie powstrzymał się w porę i to skomentował:
- Wyglądasz jak sama Królowa Wróżek - oświadczył z uśmiechem i choć zaraz potem zachichotał, to samo zdanie brzmiało i miało być komplementem. Wprawdzie chyba nie powinien się zdradzać z tym, że zna legendy i bajki o wróżkach... ale cóż, palnął, to palnął. Na szczęście winę za znajomość tych mało "chłopięcych" historii zawsze mógł zwalić na młodszą siostrę (tak, znał ich całkiem sporo).
- Widziałaś już naszą wskazówkę? Chyba wiem dokąd mamy pójść! - zachichotał ponownie. - Chodź, chodź, nie ma czasu do stracenia! - dodał starając się zdusić śmiech (czemu się tak śmiał?!) i nie czekając na jej reakcję, zupełnie odruchowo złapał ją za rękę i wyprowadził szybkim krokiem z namiotu.
szampański chichot 1/2
[zt]
Zaraz, zaraz... i nazwała go okropnym?
- No co? Taka prawda! Martwiła się, że nie zdąży na Sylwestra, że nie dojdzie po jednej butelce wina... błagam! - pokręcił energicznie głową. - Obiecałem, że zdąży? I że dotrze? Obiecałem i proszę bardzo. Mnie można słuchać - skwitował i uśmiechnął się zadowolony.
Jakiś czarodziej krzyknął głośno coś o uwadze, ale Joe kompletnie go zignorował zajęty przekomarzaniem się z Heathem i Coinem.
- No, nie wiem, nie wiem... miałeś trudność, żeby dogonić Heatha tutaj, a co dopiero będzie podczas szukania skarbu - odgryzł się w żartach druhowi, puszczając oko do młodego Macmillana.
Cieszył się, że tu byli, cieszył się jak cholera, bo dzięki nim miał jakąś konkurencję. Poza tym rywalizowanie z Coinem to czysta przyjemność, a odkąd grają w jednej drużynie, to nie mają zbyt wielu okazji do konkurowania ze sobą.
I tak, mniej więcej w tym momencie dostrzegł Jackie, a chwilę później znów oberwało mu się od Flo.
- Ej! Czy ty kiedyś widziałaś Jackie w taaaaaakim... - nie dokończył zdania, bo aurorka jak na rozkaz już znalazła się przy nim, mocno chwytając go za ramię i wbijając mu w rękę palce tak, że poczuł to mimo płaszcza, garniaka i koszuli (czyli bardzo mocno).
- Jackie... przepraszam... ja chciałem powiedzieć... że ślicznie dzisiaj wyglądasz - wydusił z siebie, uśmiechając się do niej trochę niepewnie, chcąc się szybko wytłumaczyć. Tak, najwyraźniej dotarło do niego, że popełnił poważny błąd.
Gdy tylko go puściła, coś, co niektórzy nazywali szumnie alkoholem, a Joe "eleganckim napojem dla kobiet", wlał w siebie na raz (co nie było niczym dziwnym zważywszy na fakt, że kieliszki miały pojemność naparstka), prawie nie czując przy tym arbuzowego smaku, jaki przybrał jego szampan.
Czarodziej, który przedstawił się jako Lockhart, ponownie ryknął, chcąc uzyskać uwagę zebranych i tym razem chyba mu się nawet udało... choć kiedy wyciągnął kartkę z regułami gry, to Joe przewrócił oczami momentalnie tracąc resztki zainteresowania. Nie mogli zacząć? Tak - już, od razu? Po co im jakieś instrukcje obsługi i reguły? Przecież łatwo się domyślić, że kto pierwszy - ten lepszy i nie powinno się korzystać z pomocy osób trzecich albo podkładać przeciwnikom nogi... choć gdyby padło na Coina...
Joe zachichotał mniej więcej w momencie, kiedy wciśnięto mu w dłoń kopertę, którą przyjął ze zdziwieniem.
- Co to jest? - zapytał Florki szeptem, choć efekt dyskrecji zaraz popsuł swoim niekontrolowanym chichotem. Już jednak otwierał swoją kopertę (trzeba było się spieszyć!) i zaglądał do środka. Na dłoń wypadła mu plakietka z numerem 2, tymczasem przyjaciółka miała zupełnie inny numer.
- Och, czyli nie będziemy w jednej parze?- zdziwił się Joe, kiedy dotarła do niego w końcu ta informacja, i znów zaniósł się śmiechem. Kompletnie nad tym nie panował! Wcale nie było mu do śmiechu, wręcz przeciwnie, choć kiedy sprawdził, z kim Flo będzie w drużynie, momentalnie się rozchmurzył.
- Jesteś w dobrych rękach, Coin z pewnością dotrzyma ci towarzystwa! - zachichotał ponownie i dopiero wtedy rozejrzał się wokół w poszukiwaniu swojej drugiej połówki zespołu numer 2 i uśmiechnął jeszcze szerzej dostrzegając wystrojoną panienkę z taką samą plakietką jak jego. Oczywiście, że ją znał!
- Stokrotko! - zawołał już lawirując między pozostałymi uczestnikami zabawy, by dotrzeć do swej partnerki w szukaniu skarbu. Nie umknął przy tym jego uwadze niezwykły strój panny Lovegood. Choć niewysoka, rzucała się w oczy ze swoją pomarańczową spódnicą i błękitnym płaszczem, oczywiście w tym dobrym znaczeniu! A kiedy Joe podszedł bliżej i dostrzegł w jej włosach motyle, to nie powstrzymał się w porę i to skomentował:
- Wyglądasz jak sama Królowa Wróżek - oświadczył z uśmiechem i choć zaraz potem zachichotał, to samo zdanie brzmiało i miało być komplementem. Wprawdzie chyba nie powinien się zdradzać z tym, że zna legendy i bajki o wróżkach... ale cóż, palnął, to palnął. Na szczęście winę za znajomość tych mało "chłopięcych" historii zawsze mógł zwalić na młodszą siostrę (tak, znał ich całkiem sporo).
- Widziałaś już naszą wskazówkę? Chyba wiem dokąd mamy pójść! - zachichotał ponownie. - Chodź, chodź, nie ma czasu do stracenia! - dodał starając się zdusić śmiech (czemu się tak śmiał?!) i nie czekając na jej reakcję, zupełnie odruchowo złapał ją za rękę i wyprowadził szybkim krokiem z namiotu.
szampański chichot 1/2
[zt]
Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!
No team can ever best the best of Puddlemere!
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
*zaginam czasoprzestrzeń, bo wcześniej nie byłam w stanie ogarnąć tych postów
Przedstawianiu się nie było końca. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio tyle się szczerzył, prezentując światu pełną gamę swojego uzębienia, przez co jego pokiereszowana twarz wykrzywiała się w jakimś absurdalnym grymasie.
- Pewnie, Bott, musimy nadrobić stracony czas i czegoś się w końcu napić - pominął fakt, że Bojczuk pewnie gdzieś się będzie w pobliżu nich kręcił. - Stawia najstarszy - nie ma to jak przyjaciela oskubać z ostatniego knuta. - A jak już będziemy porządnie zrobieni, możemy razem uderzyć na wyścig na łyżwach i wystąpić w nim ramach reprezentacji niedojd życiowych, które nigdy nie miały takich cudów na nogach, wiesz, tak w roli taranów i przeszkód - więc rola ta sprowadzi się do zwyczajowej. Nic, w czym nie mają doświadczenia.
- Kurwa, czyli to jednak jest smak smarków trolli - wymruczał, krzywiąc się tylko odrobinę, kiedy młodszy Bott potwierdził jego przypuszczenia. - To bez wątpienia cudowna historia - nie wspominając o stojącej za nią inspiracji - będę cię musiał kiedyś przydybać, żebyś mi wszystko ze szczegółami opowiedział, o ile to nie tajemnica wytwórcy - entuzjazm młodego był porażający, świr jak nic - takich ludzi trudno mu było nie polubić jakoś tak z marszu.
Coraz więcej twarzy atakowało go zewsząd, w namiocie zaczął się tworzyć konkretny ścisk. - Liczę na ciebie, Sue - uśmiechnął się pod nosem, słysząc deklarację Lovegood, która zmaterializowała się dosłownie znikąd.
- Steff, uszanowanie - mruknął jeszcze, niekoniecznie dostatecznie głośno (trudno się było przebić przez ten harmider), mijając migającego mu gdzieś w tle bruneta, kiedy sam powoli zaczął się przymierzać się do akcji Jackie. - Dobrze, mamo - rzucił w odpowiedzi do Phili, już teraz współczując sobie z przyszłości na kacy mordercy, a w dodatku jeszcze pod ostrzałem jej pytań i spojrzenia wwiercającego się w duszę intensywniej niż Veritaserum.
Prorokowe spiski udało się załatwić w miarę szybko. Chciał jeszcze dodać coś do swojego monologu, ale z zamyślenia wyrwał go ryk bruneta, który chyba doznał iluminacji, odkrywając, iż Jackie wygląda jak dziewczyna. Keat jedynie nieznacznie uniósł brew do góry, rzucając jej kontrolne spojrzenie - czyli że niby jak normalnie wyglądała? - Gdybyśmy się nie znaleźli, zapytaj Justine o namiary na Keata - skinął głową, przystając na jej propozycję, choć uzupełnił ją jeszcze alternatywą tak na wszelki wypadek, bo w tym gąszczu ludzi była spora szansa, że jednak nie uda im się znowu spotkać. - I powodzenia... - z poszukiwaniami, jej misją i... tym gościem.
Dopalił jeszcze papierosa, bo przecież nie mógł się zmarnować, po czym wcisnął się jakoś do namiotu, zajmując ostatnie miejsce wiszące. Niestety ominęła go rozmowa o krecikach i innych fantastycznych zwierzętach, więc nie miał pojęcia, co Philippa robi w towarzystwie jakiegoś mężczyzny oraz... syna Hannah? Ta łamigłówka zaczęła go przerastać, jeszcze jeden niepasujący element i dostanie migreny do końca tego roku (khm).
Nie było jednak czasu na wywiad środowiskowy, bo organizator doprosił się w końcu o ich uwagę cudownymi trelami, które zmiotły śnieg z namiotu. Wysłuchał w milczeniu wszystkiego, co miano im do powiedzenia i przypiął swoją plakietkę tuż obok tej z numerem losowania, jednocześnie rozglądając się za swoją parą. Para dziesięć na dziesięć się szykowała - uniósł rękę w geście powitania rudowłosej i zaczął sobie torować drogę w jej stronę. - Keaton, cześć - uścisnął jej drobną dłoń, przez chwilę wciąż krążąc myślami wokół jednego pytania. - Nie jesteś przypadkiem spokrewniona z Ognist... barmanką z Parszywego Pasażera? - bo wyglądała cholernie podobnie, nawet pomijając charakterystyczną burzę włosów. Broń Merlinie nie chodziło również o odsłonięty dekolt rozmiarów - równie zaskakująco - podobnych! - Pewnie, im szybciej zaczniemy, tym większa szansa na otworzenie tej skrzynki - niecierpliwym gestem zanurzył łapę w kopercie, odkrywając w niej dwa kolejne elementy - na mapę rzucił okiem jedynie pobieżnie, już ją dzisiaj przez chwilę studiował, poza tym, szwendali się po terenie imprezy tak długo, że niemal jej nie potrzebował. To drugi świstek papieru miał okazać się kluczowy. Zmarszczył nieco brwi, a z jego ust wydobyło się tylko sapnięcie. - Możesz mi to przetłumaczyć? - Gwen musiała się pogodzić z faktem, że to ona będzie musiała dzisiaj myśleć za ich dwoje. - Zorganizuję nam jakiś ekwipunek - jakby to ująć - szama pojawiła się na stołach, to aż żal nie spróbować. Odsunął się jedynie kilka kroków dalej, na oczach organizatorów beztrosko wpakowując do kieszeni spodni kolejno - ciasteczka cytrynowe, orzechowe (we wszystkich kształtach, jakie tylko znalazł, poza tym cholernym trollem, smarki już w końcu skosztował, wystarczy tego dobrego), złote znicze, miodowe sowy, słodkie bańki oraz ciągutki.
Kiedy w pobliżu znowu wypatrzył Sue, mrugnął od niej konspiracyjnie, podsuwając kobiecie paczkę Fasolek. - To co, testujemy, czy szczęście nam dzisiaj sprzyja? - w międzyczasie sięgnął jeszcze po kilka kociołkowych piegusków oraz Musów-Świstusów.
Wracając do Gwen niemal wpadł na Tonks, o której wyzwaniu wciąż pamiętał i chyba nieprędko zapomni. - Jaka nagroda czeka na zwycięzcę poszukiwań Ciebie? - kącik ust uniósł się do góry nieznacznie, choć w oczach błyszczało rozbawienie (i morze procentów) - i czy również można liczyć na jakąś subtelną wskazówkę? - byle nie pisaną bełkotliwym wierszem, z którego też nic nie zrozumie; niemniej jednak - trudno będzie ją wyłowić wzrokiem, jeśli nie będzie miał najmniejszego pojęcia, do jakiego obszaru ograniczyć działania. To jak szukanie metamorfomaga w tłumie ludzi (sic!).
- Głodem nas nie wezmą, mam już zapasy - zaatakował entuzjazmem Gwen, licząc na to, że kiedy jej nie przeszkadzał, udało jej się rozgryźć, o cholerę chodzi. - To co ruszamy? I jeszcze po szampanie na drogę? - zręcznym ruchem wyłowił dla nich dwa kieliszki, oferując jeden kobiecie. - Prowadź, pani, podążę za tobą nawet do piekielnych otchłani - roześmiał się serdecznie, kiedy ruszyli w stronę wyjścia z namiotu.
Alkohol, natomiast, wypił na raz, rzucając przez ramię jeszcze jedno długie spojrzenie Hannah, do najbardziej dyskretnych zdecydowanie nie należało. I może przez chwilę mogła w nim nawet dostrzec echo tego, jak patrzył się na nią kiedyś.
Przedstawianiu się nie było końca. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio tyle się szczerzył, prezentując światu pełną gamę swojego uzębienia, przez co jego pokiereszowana twarz wykrzywiała się w jakimś absurdalnym grymasie.
- Pewnie, Bott, musimy nadrobić stracony czas i czegoś się w końcu napić - pominął fakt, że Bojczuk pewnie gdzieś się będzie w pobliżu nich kręcił. - Stawia najstarszy - nie ma to jak przyjaciela oskubać z ostatniego knuta. - A jak już będziemy porządnie zrobieni, możemy razem uderzyć na wyścig na łyżwach i wystąpić w nim ramach reprezentacji niedojd życiowych, które nigdy nie miały takich cudów na nogach, wiesz, tak w roli taranów i przeszkód - więc rola ta sprowadzi się do zwyczajowej. Nic, w czym nie mają doświadczenia.
- Kurwa, czyli to jednak jest smak smarków trolli - wymruczał, krzywiąc się tylko odrobinę, kiedy młodszy Bott potwierdził jego przypuszczenia. - To bez wątpienia cudowna historia - nie wspominając o stojącej za nią inspiracji - będę cię musiał kiedyś przydybać, żebyś mi wszystko ze szczegółami opowiedział, o ile to nie tajemnica wytwórcy - entuzjazm młodego był porażający, świr jak nic - takich ludzi trudno mu było nie polubić jakoś tak z marszu.
Coraz więcej twarzy atakowało go zewsząd, w namiocie zaczął się tworzyć konkretny ścisk. - Liczę na ciebie, Sue - uśmiechnął się pod nosem, słysząc deklarację Lovegood, która zmaterializowała się dosłownie znikąd.
- Steff, uszanowanie - mruknął jeszcze, niekoniecznie dostatecznie głośno (trudno się było przebić przez ten harmider), mijając migającego mu gdzieś w tle bruneta, kiedy sam powoli zaczął się przymierzać się do akcji Jackie. - Dobrze, mamo - rzucił w odpowiedzi do Phili, już teraz współczując sobie z przyszłości na kacy mordercy, a w dodatku jeszcze pod ostrzałem jej pytań i spojrzenia wwiercającego się w duszę intensywniej niż Veritaserum.
Prorokowe spiski udało się załatwić w miarę szybko. Chciał jeszcze dodać coś do swojego monologu, ale z zamyślenia wyrwał go ryk bruneta, który chyba doznał iluminacji, odkrywając, iż Jackie wygląda jak dziewczyna. Keat jedynie nieznacznie uniósł brew do góry, rzucając jej kontrolne spojrzenie - czyli że niby jak normalnie wyglądała? - Gdybyśmy się nie znaleźli, zapytaj Justine o namiary na Keata - skinął głową, przystając na jej propozycję, choć uzupełnił ją jeszcze alternatywą tak na wszelki wypadek, bo w tym gąszczu ludzi była spora szansa, że jednak nie uda im się znowu spotkać. - I powodzenia... - z poszukiwaniami, jej misją i... tym gościem.
Dopalił jeszcze papierosa, bo przecież nie mógł się zmarnować, po czym wcisnął się jakoś do namiotu, zajmując ostatnie miejsce wiszące. Niestety ominęła go rozmowa o krecikach i innych fantastycznych zwierzętach, więc nie miał pojęcia, co Philippa robi w towarzystwie jakiegoś mężczyzny oraz... syna Hannah? Ta łamigłówka zaczęła go przerastać, jeszcze jeden niepasujący element i dostanie migreny do końca tego roku (khm).
Nie było jednak czasu na wywiad środowiskowy, bo organizator doprosił się w końcu o ich uwagę cudownymi trelami, które zmiotły śnieg z namiotu. Wysłuchał w milczeniu wszystkiego, co miano im do powiedzenia i przypiął swoją plakietkę tuż obok tej z numerem losowania, jednocześnie rozglądając się za swoją parą. Para dziesięć na dziesięć się szykowała - uniósł rękę w geście powitania rudowłosej i zaczął sobie torować drogę w jej stronę. - Keaton, cześć - uścisnął jej drobną dłoń, przez chwilę wciąż krążąc myślami wokół jednego pytania. - Nie jesteś przypadkiem spokrewniona z Ognist... barmanką z Parszywego Pasażera? - bo wyglądała cholernie podobnie, nawet pomijając charakterystyczną burzę włosów. Broń Merlinie nie chodziło również o odsłonięty dekolt rozmiarów - równie zaskakująco - podobnych! - Pewnie, im szybciej zaczniemy, tym większa szansa na otworzenie tej skrzynki - niecierpliwym gestem zanurzył łapę w kopercie, odkrywając w niej dwa kolejne elementy - na mapę rzucił okiem jedynie pobieżnie, już ją dzisiaj przez chwilę studiował, poza tym, szwendali się po terenie imprezy tak długo, że niemal jej nie potrzebował. To drugi świstek papieru miał okazać się kluczowy. Zmarszczył nieco brwi, a z jego ust wydobyło się tylko sapnięcie. - Możesz mi to przetłumaczyć? - Gwen musiała się pogodzić z faktem, że to ona będzie musiała dzisiaj myśleć za ich dwoje. - Zorganizuję nam jakiś ekwipunek - jakby to ująć - szama pojawiła się na stołach, to aż żal nie spróbować. Odsunął się jedynie kilka kroków dalej, na oczach organizatorów beztrosko wpakowując do kieszeni spodni kolejno - ciasteczka cytrynowe, orzechowe (we wszystkich kształtach, jakie tylko znalazł, poza tym cholernym trollem, smarki już w końcu skosztował, wystarczy tego dobrego), złote znicze, miodowe sowy, słodkie bańki oraz ciągutki.
Kiedy w pobliżu znowu wypatrzył Sue, mrugnął od niej konspiracyjnie, podsuwając kobiecie paczkę Fasolek. - To co, testujemy, czy szczęście nam dzisiaj sprzyja? - w międzyczasie sięgnął jeszcze po kilka kociołkowych piegusków oraz Musów-Świstusów.
Wracając do Gwen niemal wpadł na Tonks, o której wyzwaniu wciąż pamiętał i chyba nieprędko zapomni. - Jaka nagroda czeka na zwycięzcę poszukiwań Ciebie? - kącik ust uniósł się do góry nieznacznie, choć w oczach błyszczało rozbawienie (i morze procentów) - i czy również można liczyć na jakąś subtelną wskazówkę? - byle nie pisaną bełkotliwym wierszem, z którego też nic nie zrozumie; niemniej jednak - trudno będzie ją wyłowić wzrokiem, jeśli nie będzie miał najmniejszego pojęcia, do jakiego obszaru ograniczyć działania. To jak szukanie metamorfomaga w tłumie ludzi (sic!).
- Głodem nas nie wezmą, mam już zapasy - zaatakował entuzjazmem Gwen, licząc na to, że kiedy jej nie przeszkadzał, udało jej się rozgryźć, o cholerę chodzi. - To co ruszamy? I jeszcze po szampanie na drogę? - zręcznym ruchem wyłowił dla nich dwa kieliszki, oferując jeden kobiecie. - Prowadź, pani, podążę za tobą nawet do piekielnych otchłani - roześmiał się serdecznie, kiedy ruszyli w stronę wyjścia z namiotu.
Alkohol, natomiast, wypił na raz, rzucając przez ramię jeszcze jedno długie spojrzenie Hannah, do najbardziej dyskretnych zdecydowanie nie należało. I może przez chwilę mogła w nim nawet dostrzec echo tego, jak patrzył się na nią kiedyś.
Ostatnio zmieniony przez Keat Burroughs dnia 12.09.19 15:05, w całości zmieniany 1 raz
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 6
'k10' : 6
Nadchodząca Tonks rozwiała chwilowe wątpliwości, co do miejsca jej pobytu, chociaż nie umknęło jej, że pojawiła się tuż przed Skamanderem i skierowała się z tej samej strony. Nie pytała. Obdarzyła ją tylko serdecznym uśmiechem, podobnie jak aurora, odwzajemniając spojrzenie i podobnie witając się subtelnym skinięciem, tuż po tym, jak Keaton postanowił ją zignorować. Dobrze, jak sobie życzył. Nie zamierzała dziś o tym myśleć, a tym bardziej rozwodzić się nad nieistotnymi już sprawami. Przełknęła ślinę i zadarła brodę wyżej, zerkając na Jackie. Chciała jej odpowiedzieć, ale nie zdążyła — brunetka wystrzeliła ze swoim wyznaniem jak z procy, kierując, dość głębokie i intymne słowa w stronę rudzielca, niezbyt przejmując się sytuacją ani tym, że stali w dość licznym gronie. Uniosła wysoko brwi i otworzyła szerzej oczy, a wyraz jej twarzy mówił mniej więcej: Jackie, czyś ty zdurniała?, ale zdawała się nie dostrzec niezbyt subtelnej mowy ciała. To wyjątkowe wyznanie zszokowało prawdopodobnie nie tylko ją, ale nim postanowiła spojrzeć na Brendana, licząc na to, że rozumiał z tego coś więcej — czy ich już coś łączyło, o czym nie zdążyła się dowiedzieć? Czy coś przegapiła? — wzięła od niej pusty kieliszek po szampanie w tej samej chwili, w której zaalarmowana zagubieniem własności ruszyła w stronę Keata. Powstrzymała się, by sięgnąć do niego wzrokiem, choć pierwszą myślą było, że on sam mógłby jej wsypać jakąś wybuchową mieszankę do alkoholu. Podstawiła kieliszek pod nos, aby go powąchać — pachniał rzeczywiście dobrze, przyjemnie i miło, ale wypiła go co do ostatniej kropli. Po chwili zniknął też Heath, ani się nie zdążyła spostrzec kiedy; wyrwał nagle, nie zdążyła go nawet zatrztmać. Odwróciła się tylko za nim, otwierając usta i wciąż trzymając pusty kieliszek po szampanie.
— Dom wariatów — szepnęła sama do siebie, dopiero teraz spoglądając na Brendana, by ocenić jego reakcję. Może nie było się czym przejmować, powinni się zaśmiać, tak, zaśmiać, udając, że to nic takiego. Tak też zrobiła, uśmiechając się prędko, choć napięte mięśnie twarzy łatwo zdradzały jej zakłopotanie sytuacją.
— Charlie, jesteś! — I przyszła w samą porę, bo czuła, jak drętwieją jej z tego policzki. Odetchnęła z ulgą, spoglądając na dziewczynę. Nagle i zupełnie znikąd wyłonił się również ktoś jeszcze, ktoś, kto zaszedł ją od tyłu i chwycił. Krew gwałtownie odpłynęła jej z twarzy, a serce zadudniło w piersi w krótkim przestrachu. Szarpnęła się od razu, chcąc i wyrwać i odwrócić jednocześnie. Spięte ciało wystosowało jedyną możliwa w tej sytuacji reakcję, którą było gwałtowne przyciągnięcie łokcia i wbicie go w napastnika, nie zastanawiając się nad słusznością podjętego działania; wbicie tak, jak potrafiła najmocniej, w nagłym przypływie nieuzasadnionej paniki. Zupełnie nie pomyślała, że nikt kto mógłby chcieć zrobić jej krzywdę nie zbliżyłby się do grupy stojących tu czarodziejów. Świadomość spłynęła na nią po chwili, wraz z drapaniem gęstej brody i ciepłym tonem głosu Bena. — Wystraszyłeś mnie, głupku — warknęła z niezadowoleniem, odwracając głowę w jego kierunku. Spojrzała mu w oczy, ale tylko na chwilę, szybko odwracając głowę przed siebie, jeszcze niezdecydowana, czy bardziej czuła się winna, czy poszkodowana słowami ostatniej rozmowy. Do tego czasu musiała zachować całkowitą neutralność, nie poruszyła się więc ani trochę, nie patrząc na niego, gdy stanął obok, pomimo jego wzroku. Po chwili cała banda zdawała się być w komplecie, kiedy śmiało i dziarsko do namiotu wkroczył Joe, nie próbując nawet przez chwilę zachowywać się odpowiednio. Właściwie, zaczął bardzo nieodpowiednio, zdradzając coś, co powinien zachować dla siebie. Czego właściwie się spodziewała? Żaden z nich nie potrafił trzymać gęby na kłódkę. Splotła ręce na piersi i sięgnęła dłonią do twarzy, częściowo ukrywając ją za nią, kiedy przewracała z niezadowoleniem oczami. Wiedziała, ze to cholerne wino będzie fatalnym pomysłem, ale nie spodziewała się, że z powodu Josepha.
— Nie, nie poczułam...— mruknęła i odchrząknęła, rozglądając się po namiocie, nie mogąc już doczekać rozpoczęcia zabawy i aż ten festiwal zażenowania wreszcie dobiegnie końca. Szczęśliwie dla niej, na horyzoncie pojawił się organizator. Kiedy Jackie wróciła do środka zawiesiła na niej długie i przeciągłe spojrzenie spod gęstych rzęs. Oddała jej kieliszek z powrotem, unosząc brew wysoko, sugerując przy tym, że nie wykręci się od wyjaśnień po tym incydencie, tym bardziej, że powróciła do nich ze schadzki jak gdyby nigdy nic. Po chwili już mogła delektować się zasadami i regułami zabawy wygłoszonymi przez organizatora. W jej dłoniach znalazła się koperta, którą od razu otworzyła, szybko dostrzegając identyczny numer na plakietce Brendana. Uniosła na niego wzrok i ruszyła bliżej niego, mijając wszystkich zgromadzonych wokół przyjaciół.
— Mam nadzieję, że ósemka okaże się dziś dla nas szczęśliwa, Bren. Jak tam z twoją intuicją?— Zagadnęła, wyciągając resztę rzeczy z koperty. Wczytała się przez chwilę w treść i zmarszczyła brwi. — Nie znam najlepiej Doliny Godryka, ale chyba przechodziłam obok czegoś co mogłoby się nadać. Chodź, im prędzej trafimy na miejsce tym większe szanse, ze wygramy. A oczywiście to wygramy.— Przyznała z całą pewnością, unosząc na niego brązowe spojrzenie i uśmiechnęła się szeroko, szybko wypruwając do przodu. Odwróciła się jeszcze i przystanęła na moment. — No chodź!— Zaśmiała się, posyłając mu naglące spojrzenie. Dostrzegła odchodzącego w inną stronę Keata, ale idąc jego śladem tym razem nie powodziła za nim wzrokiem, jakby przypadkiem wpadł w pole jej widzenia, świadomie i dumnie udając, że jest zaabsorbowana całkiem czymś innym. I zamierzała być. Zamierzała się dobrze bawić i znaleźć ten skarb razem z Brendanem.
| zt
— Dom wariatów — szepnęła sama do siebie, dopiero teraz spoglądając na Brendana, by ocenić jego reakcję. Może nie było się czym przejmować, powinni się zaśmiać, tak, zaśmiać, udając, że to nic takiego. Tak też zrobiła, uśmiechając się prędko, choć napięte mięśnie twarzy łatwo zdradzały jej zakłopotanie sytuacją.
— Charlie, jesteś! — I przyszła w samą porę, bo czuła, jak drętwieją jej z tego policzki. Odetchnęła z ulgą, spoglądając na dziewczynę. Nagle i zupełnie znikąd wyłonił się również ktoś jeszcze, ktoś, kto zaszedł ją od tyłu i chwycił. Krew gwałtownie odpłynęła jej z twarzy, a serce zadudniło w piersi w krótkim przestrachu. Szarpnęła się od razu, chcąc i wyrwać i odwrócić jednocześnie. Spięte ciało wystosowało jedyną możliwa w tej sytuacji reakcję, którą było gwałtowne przyciągnięcie łokcia i wbicie go w napastnika, nie zastanawiając się nad słusznością podjętego działania; wbicie tak, jak potrafiła najmocniej, w nagłym przypływie nieuzasadnionej paniki. Zupełnie nie pomyślała, że nikt kto mógłby chcieć zrobić jej krzywdę nie zbliżyłby się do grupy stojących tu czarodziejów. Świadomość spłynęła na nią po chwili, wraz z drapaniem gęstej brody i ciepłym tonem głosu Bena. — Wystraszyłeś mnie, głupku — warknęła z niezadowoleniem, odwracając głowę w jego kierunku. Spojrzała mu w oczy, ale tylko na chwilę, szybko odwracając głowę przed siebie, jeszcze niezdecydowana, czy bardziej czuła się winna, czy poszkodowana słowami ostatniej rozmowy. Do tego czasu musiała zachować całkowitą neutralność, nie poruszyła się więc ani trochę, nie patrząc na niego, gdy stanął obok, pomimo jego wzroku. Po chwili cała banda zdawała się być w komplecie, kiedy śmiało i dziarsko do namiotu wkroczył Joe, nie próbując nawet przez chwilę zachowywać się odpowiednio. Właściwie, zaczął bardzo nieodpowiednio, zdradzając coś, co powinien zachować dla siebie. Czego właściwie się spodziewała? Żaden z nich nie potrafił trzymać gęby na kłódkę. Splotła ręce na piersi i sięgnęła dłonią do twarzy, częściowo ukrywając ją za nią, kiedy przewracała z niezadowoleniem oczami. Wiedziała, ze to cholerne wino będzie fatalnym pomysłem, ale nie spodziewała się, że z powodu Josepha.
— Nie, nie poczułam...— mruknęła i odchrząknęła, rozglądając się po namiocie, nie mogąc już doczekać rozpoczęcia zabawy i aż ten festiwal zażenowania wreszcie dobiegnie końca. Szczęśliwie dla niej, na horyzoncie pojawił się organizator. Kiedy Jackie wróciła do środka zawiesiła na niej długie i przeciągłe spojrzenie spod gęstych rzęs. Oddała jej kieliszek z powrotem, unosząc brew wysoko, sugerując przy tym, że nie wykręci się od wyjaśnień po tym incydencie, tym bardziej, że powróciła do nich ze schadzki jak gdyby nigdy nic. Po chwili już mogła delektować się zasadami i regułami zabawy wygłoszonymi przez organizatora. W jej dłoniach znalazła się koperta, którą od razu otworzyła, szybko dostrzegając identyczny numer na plakietce Brendana. Uniosła na niego wzrok i ruszyła bliżej niego, mijając wszystkich zgromadzonych wokół przyjaciół.
— Mam nadzieję, że ósemka okaże się dziś dla nas szczęśliwa, Bren. Jak tam z twoją intuicją?— Zagadnęła, wyciągając resztę rzeczy z koperty. Wczytała się przez chwilę w treść i zmarszczyła brwi. — Nie znam najlepiej Doliny Godryka, ale chyba przechodziłam obok czegoś co mogłoby się nadać. Chodź, im prędzej trafimy na miejsce tym większe szanse, ze wygramy. A oczywiście to wygramy.— Przyznała z całą pewnością, unosząc na niego brązowe spojrzenie i uśmiechnęła się szeroko, szybko wypruwając do przodu. Odwróciła się jeszcze i przystanęła na moment. — No chodź!— Zaśmiała się, posyłając mu naglące spojrzenie. Dostrzegła odchodzącego w inną stronę Keata, ale idąc jego śladem tym razem nie powodziła za nim wzrokiem, jakby przypadkiem wpadł w pole jej widzenia, świadomie i dumnie udając, że jest zaabsorbowana całkiem czymś innym. I zamierzała być. Zamierzała się dobrze bawić i znaleźć ten skarb razem z Brendanem.
| zt
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Zmarszczyła brwi. Zdziwiło ją pytanie Keata i potrzebowała chwili, aby przypomnieć sobie, czym w ogóle był „Parszywy Pasażer”. Była tam tylko raz, kilka miesięcy temu i raczej nie wspominała tego wieczoru najlepiej.
– N… nie. – Pokręciła głową. – Nie mam rodziny w Londynie.
To znaczy, jakąś tam pewnie miała, ale na pewno nie magiczną. Chyba że o czymś nie wiedziała? Kto tam wie. W każdym razie, z dziewczyną pracującą w barze nie miała raczej nic wspólnego. Nie znała wielu osób mieszkających w okolicach portu.
Kiwnęła głową, choć bez szczególnego entuzjazmu. Zadanie było na czas, więc chyba musieli się pośpieszyć, ale Gwen nie miała na to szczególnej ochoty. Szczególnie, że nie znała Keata: nie chciała zepsuć mu zabawy, jednak jednocześnie nie czuła się z nim w żadnym razie związana. A to wcale nie pomagało w znalezieniu motywacji.
Wzięła kartkę od młodego mężczyzny, skinając głową. Przeczytała zawartość i przygryzła wargę, myśląc nad tym, dokąd mogła prowadzić wskazówka. W tym czasie Keat ładował do kieszeni smakołyki, czym skojarzył jej się z Johnatanem: dziewczyna miała wrażenie, że jej przyjaciel postąpiłby dokładnie tak samo. Ach, ci mężczyźni, ale z nich wieczne dzieci!
– Na pewno nas nie wezmą – powiedziała, uśmiechając się niezbyt pewnie. – Chyba wiem, o jakie miejsce chodzi.
Naprędce, półszeptem wyjaśniła mu, do jakiego wniosku doszła i skąd go wzięła, po czym ruszyła za chłopakiem ku wyjściu z namiotu. Stając jednak przed nim, zauważyła coś nietypowego. Po raz kolejny tej nocy zmarszczyła brwi, chwytając Keata za ramię, by go zatrzymać.
Wpatrywała się w nietypowe ślady, które samoistnie pojawiały się na śniegu. Czy to peleryna niewidka? Ktoś podsłuchiwał ludzi w namiocie? Ale po co? To mogło być dziecko, członek obsługi Sylwestra, ale żyli przecież w niespokojnych czasach. Nie zdziwiłaby się, gdyby to był poplecznik Czarnego Pana, obserwujący całe przyjęcie.
– Hej, zobacz – szepnęła do Keata, wzrokiem wskazując mu kroki. Nie czekając na jego reakcję, ostrożnie ruszyła w ich stronę, dłoń kładąc na ukrytej w kieszeni płaszcza różdżce. Lepiej chuchać na zimne, czyż nie?
Stała się kroczyć jak najciszej, jednak śnieg niemiłosiernie skrzypiał pod jej butami.
– N… nie. – Pokręciła głową. – Nie mam rodziny w Londynie.
To znaczy, jakąś tam pewnie miała, ale na pewno nie magiczną. Chyba że o czymś nie wiedziała? Kto tam wie. W każdym razie, z dziewczyną pracującą w barze nie miała raczej nic wspólnego. Nie znała wielu osób mieszkających w okolicach portu.
Kiwnęła głową, choć bez szczególnego entuzjazmu. Zadanie było na czas, więc chyba musieli się pośpieszyć, ale Gwen nie miała na to szczególnej ochoty. Szczególnie, że nie znała Keata: nie chciała zepsuć mu zabawy, jednak jednocześnie nie czuła się z nim w żadnym razie związana. A to wcale nie pomagało w znalezieniu motywacji.
Wzięła kartkę od młodego mężczyzny, skinając głową. Przeczytała zawartość i przygryzła wargę, myśląc nad tym, dokąd mogła prowadzić wskazówka. W tym czasie Keat ładował do kieszeni smakołyki, czym skojarzył jej się z Johnatanem: dziewczyna miała wrażenie, że jej przyjaciel postąpiłby dokładnie tak samo. Ach, ci mężczyźni, ale z nich wieczne dzieci!
– Na pewno nas nie wezmą – powiedziała, uśmiechając się niezbyt pewnie. – Chyba wiem, o jakie miejsce chodzi.
Naprędce, półszeptem wyjaśniła mu, do jakiego wniosku doszła i skąd go wzięła, po czym ruszyła za chłopakiem ku wyjściu z namiotu. Stając jednak przed nim, zauważyła coś nietypowego. Po raz kolejny tej nocy zmarszczyła brwi, chwytając Keata za ramię, by go zatrzymać.
Wpatrywała się w nietypowe ślady, które samoistnie pojawiały się na śniegu. Czy to peleryna niewidka? Ktoś podsłuchiwał ludzi w namiocie? Ale po co? To mogło być dziecko, członek obsługi Sylwestra, ale żyli przecież w niespokojnych czasach. Nie zdziwiłaby się, gdyby to był poplecznik Czarnego Pana, obserwujący całe przyjęcie.
– Hej, zobacz – szepnęła do Keata, wzrokiem wskazując mu kroki. Nie czekając na jego reakcję, ostrożnie ruszyła w ich stronę, dłoń kładąc na ukrytej w kieszeni płaszcza różdżce. Lepiej chuchać na zimne, czyż nie?
Stała się kroczyć jak najciszej, jednak śnieg niemiłosiernie skrzypiał pod jej butami.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Wątpliwy entuzjazm zarysowujący się na jej twarzy przypomniał mu oczywistą oczywistość - to, że on utożsamiał Parszywego z domem, nie oznaczało, iż cała reszta magicznej socjety nie mogła uznawać go za najgorszą z możliwych spelun. Chyba nie potraktowała tego pytania jak obelgi? Może wcale nie chciała mieć z Pasażerem nic wspólnego? - Parszywe miejsce, co? - uciął ten temat, uśmiechając się do Gwen kącikiem ust. - Nie powiedziałbym, sugerując się akcentem, brzmisz... londyńsko - w porcie słyszało się ich wiele, czasem próbował je naśladować, z różnym efektem, choć te charakterystyczne zagraniczne kalkował z łatwością. Gwen mogła, lecz wcale nie musiała, potraktować to jako zachętę do luźnej rozmowy - ot, żeby czymś zabić czas, kiedy będą się snuli ku docelowemu punktowi na mapie.
Skupił się, słuchając, do jakich wniosków doszła, ale wciąż nie potrafił znaleźć powiązania pomiędzy rzekomym miejscem, do którego mieli się udać, a tymi pseudopoetyckimi metaforami (wrażliwość godna prawdziwego poety, chyba jednak nie groziło mu zostanie pełnoprawnym członkiem bojczukowej bohemy). - Mhm - to tyle miał do dodania, jakże elokwentnie. - Brzmi... sensownie? - pewnie tak, poza tym, nie zamierzał kwestionować jej pomysłu. Sam nie wymyśliłby niczego, więc pozostaje sprawdzić to, o czym wspomniała Gwen.
Trochę ją wyprzedził, kiedy mogli już iść swobodnie, ale zatrzymał się gwałtownie, gdy poczuł na ramieniu jej dłoń... o co...? Powiódł wzrokiem wokół siebie, szukając źródła niepokoju, który bez wątpienia poczuła kobieta. Nie dostrzegł niczego niezwykłego - w przeciwieństwie do niej. Chciała zwrócić jego uwagę na coś, conie znajdowało się nieopodal nich. Z tym że jego rzeczywistość wciąż wirowała śnieżnymi plamami, niezrozumienie przecięło czoło mężczyzny bruzdą. - Niczego nie widzę... o co chodzi? - wyrywał się, by już iść - gdziekolwiek, dalej, byle tylko nie stać w miejscu; kolejna para ruszyła przed siebie, a oni tkwili przed namiotem, kontemplując melodię mgieł nocnych czy inne cuda. A może... może gdyby się przyjrzał...? Zrobił krok w stronę wskazaną przez Gwen, wysuwając się nieco przed rudowłosą. Co powinien tam zobaczyć?
rzucam na spostrzegawczość (I)
Skupił się, słuchając, do jakich wniosków doszła, ale wciąż nie potrafił znaleźć powiązania pomiędzy rzekomym miejscem, do którego mieli się udać, a tymi pseudopoetyckimi metaforami (wrażliwość godna prawdziwego poety, chyba jednak nie groziło mu zostanie pełnoprawnym członkiem bojczukowej bohemy). - Mhm - to tyle miał do dodania, jakże elokwentnie. - Brzmi... sensownie? - pewnie tak, poza tym, nie zamierzał kwestionować jej pomysłu. Sam nie wymyśliłby niczego, więc pozostaje sprawdzić to, o czym wspomniała Gwen.
Trochę ją wyprzedził, kiedy mogli już iść swobodnie, ale zatrzymał się gwałtownie, gdy poczuł na ramieniu jej dłoń... o co...? Powiódł wzrokiem wokół siebie, szukając źródła niepokoju, który bez wątpienia poczuła kobieta. Nie dostrzegł niczego niezwykłego - w przeciwieństwie do niej. Chciała zwrócić jego uwagę na coś, co
rzucam na spostrzegawczość (I)
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
Macmillan mimo wszystko nie był szczególnie zapalonym koneserem kobiecych wdzięków - w sensie... Dobrze, był mężczyzną, lubił zawiesić oko na pięknej kobiecie, to było naturalne. Ale zdecydowanie bardziej potrafił - i lubił - doceniać rozmowę, charakter i podejście kobiety, aniżeli jej fizyczną otoczkę. Może też dlatego nie znosił wszelkich wizyt na salonach, gdzie czuł się jakby wrzucili... szkolnego gracza Quidditcha do profesjonalnej rozgrywki Ligowej. Potrafił tylko patrzeć, ale nie rozumiał tych wszystkich niuansów salonowych, był na to zbyt prostolinijny. Widział tylko wystrojone kobiety i wymodelowanych lordów, którzy zamiast twarzy mieli maski. Kojarzyło mu się to wszystko po prostu negatywnie, z oszustwem i krętactwem, a nie żadną sztuką, jak to lubili określać.
Więc kiedy Gwen zrzuciła z siebie nagle płaszcz, nieco zgłupiał, bo odbierał ją raczej inaczej - na pewno nie przez pryzmat wdzięczącej się panny. Wszystko co o niej słyszał, szczególnie od Heatha, nagle zderzyło się z widokiem na jej głęboki dekolt - który z racji wzrostu Coina - pokazywał wystarczająco wiele. Może trochę za wiele.
Odchrząknął znacząco, odwracając wzrok od wdzięków ognistowłosej czarownicy i skupiając go na lampce szampana, z której jeszcze przed chwilą piła Panna Grey. A więc to alkohol...? Zmrużył oczy, wgapiając się w bąbelki. Magiczny? Rozumiał, że zamysłem Sylwestra w Dolinie Godryka była jedność i tolerancja, ale organizatorzy raczej nie pokusiliby się o dolanie do szampana amortencji czy innego eliksiru, bardziej zachęcającego do obcowania z innymi. Na Merlina, on też to wypił.
Jednakże Coin nie poczuł żadnego uderzenia gorąca, tylko delikatne łaskotanie w krtani. Śmieszne uczucie, jakby połknął muchę, albo zbierało mu się na chichot.
Skończył podrzucać swojego pierworodnego i postawił go na ziemi, pochrząkując co chwila, jakby coś zbierało mu się w gardle. Nawet nie drgnął, kiedy mężczyzna w fantazyjnej tiarze zaczął grzmieć - akurat do wzmocnionego zaklęciem głosu przywykł aż nadto - przycisnął tylko Heatha do swojego boku, żeby choć przez chwilę się nie kręcił i przysłuchał się uważnie zasadom. Znając swojego syna, ten już nie mógł się doczekać swojej koperty, zwłaszcza, że odgadł jeden element jej zawartości jakim była mapa.
Szczęśliwie byli w jednej drużynie, jakżeby inaczej - dzięki Lockhart!
— Ha, miałeś racę z tą mapą! — zapiszczał, klękając przy swoim pierworodnym. Z niemałym szokiem przyjął zmianę swojego głosu, na którego dźwięk Heath o mało nie przewrócił się ze śmiechu. Coin nie mógł do niego nie dołączyć, aż łzy zakręciły mu się w kącikach - i ciągle nie przestawał się śmiać, nakręcany przez dźwięk swojego zmienionego tonu. Dwumetrowy, potężny facet z głosem siedmiolatka.
Cyrk na kółkach.
— Chodź, sprawdźmy kto jeszcze jest z nami! — nie przestawał się zaśmiewać, dźwigając niemal mdlejącego ze śmiechu pięciolatka i sadzając go na barana. Chwiejąc się nieco, przybliżył się do magicznie nakrytego stołu, z którego zgarnął kilka cukrowych piór. Jedno od razu wsadził do swoich ust, a resztę podał synkowi. Przez szampana i słodkie piórko rozpływające mu się na języku, poczuł się jakby zjadł musa-świstusa i zaczął lewitować. To chyba ten sylwestrowy nastrój. I po co Heathowi rówieśnik w jego wieku, jeśli Coina łapała taka głupawka?
Kiedy tylko odnalazł trzecią cząstkę ich wspaniałej drużyny, nie mógł się powstrzymać od naprawdę szerokiego uśmiechu. Błękitne oczy sypały iskry, kiedy zgarniał do siebie zachmurzoną Florence.
— Florcia! — zaświergotał swoim dziecinnym głosikiem, obejmując kobietę w talii i ściskając ją niczym ulubionego misia - wczuwał się w rolę. A wiedział, że przy Pannie Fortescue nie musiał zgrywać ułożonego arystokraty. Znali się jak łyse konie. A słysząc komentarz Joe, zachichotał i przyznał przyjacielowi rację: — W bardzo, bardzo dobrych rękach!
Zahaczył o zawoalowane rzęsami, migdałowe oczy Florence, szczerząc w uśmiechu swoje przerośnięte kły. Wiedział, że kobieta nie miała ostatnio zbyt wielu powodów do radości, więc zdecydował się jak najbardziej umilić jej czas w swoim - i Heatha - towarzystwie. Nawet jeśli będzie musiał się wygłupiać - co już z resztą robił. Macmillanom chyba już nic nie zaszkodzi.
— Heath, wręcz Cioci Flo znak przynależności do Najlepszej Drużyny! — wydał rozkaz, swym poważnym tonem, rzucając jeszcze wyzywające spojrzenie Josephowi. Niech wie, że przegra. Z taką drużyną nie było innej opcji!
Młody Macmillan w lot łapał pomysły swego ojca i w moment wychylił się przez ramię Coinneacha, wręczając Florence jedno z piórek, do wyboru, do koloru.
— Pobawmy się Flo — Coin sugestywnie poruszył swoimi gęstymi brwiami, które zafalowały, tworząc całą gamę drobnych zmarszczek wokół jego oczu.
_________________________
1/3 Głosik rodem z kreskówki
Więc kiedy Gwen zrzuciła z siebie nagle płaszcz, nieco zgłupiał, bo odbierał ją raczej inaczej - na pewno nie przez pryzmat wdzięczącej się panny. Wszystko co o niej słyszał, szczególnie od Heatha, nagle zderzyło się z widokiem na jej głęboki dekolt - który z racji wzrostu Coina - pokazywał wystarczająco wiele. Może trochę za wiele.
Odchrząknął znacząco, odwracając wzrok od wdzięków ognistowłosej czarownicy i skupiając go na lampce szampana, z której jeszcze przed chwilą piła Panna Grey. A więc to alkohol...? Zmrużył oczy, wgapiając się w bąbelki. Magiczny? Rozumiał, że zamysłem Sylwestra w Dolinie Godryka była jedność i tolerancja, ale organizatorzy raczej nie pokusiliby się o dolanie do szampana amortencji czy innego eliksiru, bardziej zachęcającego do obcowania z innymi. Na Merlina, on też to wypił.
Jednakże Coin nie poczuł żadnego uderzenia gorąca, tylko delikatne łaskotanie w krtani. Śmieszne uczucie, jakby połknął muchę, albo zbierało mu się na chichot.
Skończył podrzucać swojego pierworodnego i postawił go na ziemi, pochrząkując co chwila, jakby coś zbierało mu się w gardle. Nawet nie drgnął, kiedy mężczyzna w fantazyjnej tiarze zaczął grzmieć - akurat do wzmocnionego zaklęciem głosu przywykł aż nadto - przycisnął tylko Heatha do swojego boku, żeby choć przez chwilę się nie kręcił i przysłuchał się uważnie zasadom. Znając swojego syna, ten już nie mógł się doczekać swojej koperty, zwłaszcza, że odgadł jeden element jej zawartości jakim była mapa.
Szczęśliwie byli w jednej drużynie, jakżeby inaczej - dzięki Lockhart!
— Ha, miałeś racę z tą mapą! — zapiszczał, klękając przy swoim pierworodnym. Z niemałym szokiem przyjął zmianę swojego głosu, na którego dźwięk Heath o mało nie przewrócił się ze śmiechu. Coin nie mógł do niego nie dołączyć, aż łzy zakręciły mu się w kącikach - i ciągle nie przestawał się śmiać, nakręcany przez dźwięk swojego zmienionego tonu. Dwumetrowy, potężny facet z głosem siedmiolatka.
Cyrk na kółkach.
— Chodź, sprawdźmy kto jeszcze jest z nami! — nie przestawał się zaśmiewać, dźwigając niemal mdlejącego ze śmiechu pięciolatka i sadzając go na barana. Chwiejąc się nieco, przybliżył się do magicznie nakrytego stołu, z którego zgarnął kilka cukrowych piór. Jedno od razu wsadził do swoich ust, a resztę podał synkowi. Przez szampana i słodkie piórko rozpływające mu się na języku, poczuł się jakby zjadł musa-świstusa i zaczął lewitować. To chyba ten sylwestrowy nastrój. I po co Heathowi rówieśnik w jego wieku, jeśli Coina łapała taka głupawka?
Kiedy tylko odnalazł trzecią cząstkę ich wspaniałej drużyny, nie mógł się powstrzymać od naprawdę szerokiego uśmiechu. Błękitne oczy sypały iskry, kiedy zgarniał do siebie zachmurzoną Florence.
— Florcia! — zaświergotał swoim dziecinnym głosikiem, obejmując kobietę w talii i ściskając ją niczym ulubionego misia - wczuwał się w rolę. A wiedział, że przy Pannie Fortescue nie musiał zgrywać ułożonego arystokraty. Znali się jak łyse konie. A słysząc komentarz Joe, zachichotał i przyznał przyjacielowi rację: — W bardzo, bardzo dobrych rękach!
Zahaczył o zawoalowane rzęsami, migdałowe oczy Florence, szczerząc w uśmiechu swoje przerośnięte kły. Wiedział, że kobieta nie miała ostatnio zbyt wielu powodów do radości, więc zdecydował się jak najbardziej umilić jej czas w swoim - i Heatha - towarzystwie. Nawet jeśli będzie musiał się wygłupiać - co już z resztą robił. Macmillanom chyba już nic nie zaszkodzi.
— Heath, wręcz Cioci Flo znak przynależności do Najlepszej Drużyny! — wydał rozkaz, swym poważnym tonem, rzucając jeszcze wyzywające spojrzenie Josephowi. Niech wie, że przegra. Z taką drużyną nie było innej opcji!
Młody Macmillan w lot łapał pomysły swego ojca i w moment wychylił się przez ramię Coinneacha, wręczając Florence jedno z piórek, do wyboru, do koloru.
— Pobawmy się Flo — Coin sugestywnie poruszył swoimi gęstymi brwiami, które zafalowały, tworząc całą gamę drobnych zmarszczek wokół jego oczu.
_________________________
1/3 Głosik rodem z kreskówki
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść?– Co wtedy?
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Trakt kolejowy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka