Alejka nad brzegiem rzeki
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Alejka nad brzegiem rzeki
Wiecznie zamglony spacerniak nad brzegiem Tamizy to dość ponure, ale klimatyczne miejsce. Drogę rozświetlają wysokie, bogato zdobione latarnie, a szum wód zagłusza zgiełk miasta. Przy mostku unosi się przypięta do brzegu barka. Choć jest to samo serce miasta, wydaje się tu być nieco ciszej, niż w innych rejonach City of London. Przestrzeni nie ożywia żadna roślinność, alejka ułożona jest z nierównych, kocich łbów. Odpowiednie miejsce na samotne spacery i dekadenckie rozważania. Roztacza się stąd bardzo dobry widok na wieżę Big Bena majaczącą ponad innymi wysokimi budynkami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.08.18 15:11, w całości zmieniany 1 raz
Kolejny dzień, następny spacer. Ostatnimi czasy oderwana wreszcie od pracy, Cece dużo czasu spędzała na zewnątrz. Przechadzała się po parkach i zwyczajnych uliczkach, zarówno za dnia, jak i wieczorami. Pora dnia ani miejsce nie były żadną regułą. Poszukiwała inspiracji wszędzie, gdzie tylko się dało. Po poprzednim dyżurze, wydawało jej się, że nie uda jej się przerobić weny, jaką nagromadziła w sobie podczas przekopywania się przez stertę papierów, ale jak widać niemożliwe się dokonało i od kilku dni jej sztaluga stała rozłożona w sypialni. Płótno, co prawda, było na swoim miejscu, ale ziało przeraźliwą, niepodobną do Sykes pustką. Ten stan nieco ją przygnębiał i być może to właśnie dlatego skierowała się w stronę rzeki pomimo opadów śniegu. Woda zawsze była dla niej wdzięcznym tematem, a jeśli miałaby zobaczyć jak coś płynie Tamizą, to już w ogóle szanse na usatysfakcjonowanie były niepomiernie wysokie, nawet jeśli nie do końca wierzyła, iż będzie miała aż tyle szczęścia. Jej wycieczka trochę się przedłużyła. Szła okrężną drogą, wpatrując się w mijanych ludzi i elewacje budynków, szukając w nich czegoś, co zainteresowałoby ją na tyle, aby stworzyć o tym obraz. Dotarła nad wodę trochę później niż zakładała, ale dzięki temu nie zgrała się w czasie z inną osobą, która teraz pochylała się dziwacznie nad murkiem. Gdyby szła za nią i widziała co się stało, może zareagowałaby trochę szybciej, ale teraz? Widziała jak ktoś pochyla się nad murkiem bez większego powodu. Źle się poczuł czy może nie potrafił samodzielnie utrzymać równowagi? Sylwetka była niewątpliwie kobieca, ale mało mętów mieszka w Londynie? Zaczepiają młode dziewczęta takie jak ona i później nie idzie się od nich uwolnić. Tyle, że byle kto nie nosiłby futra z norek. Cece zatrzymała się na chwilę, strząsając z wilgotnych włosów lepki śnieg, nim podjęła ostateczną decyzję. Była uzdrowicielem do diaska, nie mogła się wahać w takich momentach.
- Przepraszam - odezwała się cicho, wyraźnie zatroskana, kiedy podeszła do Liliany. Jej kroki były ciche i lekkie dzięki cienkiej warstwie białego puchu, układającego się na kocich łbach. - wszystko w porządku? - zadała najprostsze pytanie, licząc na to, że jeżeli niepotrzebnie się interesuje, obejdzie się bez wyzwisk. Miała ochotę dotknąć ramienia kobiety, aby mocniej zaznaczyć swoją obecność, ale zamarła z dłonią zawieszoną w powietrzu, nim ostatecznie zamknęła palce na jednym z guzików płaszcza.
- Przepraszam - odezwała się cicho, wyraźnie zatroskana, kiedy podeszła do Liliany. Jej kroki były ciche i lekkie dzięki cienkiej warstwie białego puchu, układającego się na kocich łbach. - wszystko w porządku? - zadała najprostsze pytanie, licząc na to, że jeżeli niepotrzebnie się interesuje, obejdzie się bez wyzwisk. Miała ochotę dotknąć ramienia kobiety, aby mocniej zaznaczyć swoją obecność, ale zamarła z dłonią zawieszoną w powietrzu, nim ostatecznie zamknęła palce na jednym z guzików płaszcza.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Próbowałam oddychać, ale nie najlepiej mi to wychodziło. Miałam wrażenie, że z każdą chwilą do moim płuc dochodziło coraz mniej powietrza i zapewne to był powód dla którego tak bardzo zaczęło kręcić mi się w głowie. Nie miałam pojęcia co się dzieje - poza tym, że to właśnie odezwała się moja choroba, a ja w żaden sposób nie mogę sobie pomóc. I po co były te godziny spędzone nad książkami o anatomii i magii uzdrowicielskiej, skoro kiedy przychodziło co do czego, i tak nie mogłam nic zrobić?
Byłam trochę jak ryba wyciągnięta z wody, próbująca złapać oddech. Ale na nic się to nie zdawało, bo upragnione fale pozostawały poza zasięgiem.
Nie zauważyłam oczywiście kobiety, która za mną przystanęła, a kiedy w końcu się odezwała, jej głos słyszałam jak przez mgłę. Odwróciłam się, chcąc jej powiedzieć, że wszystko w porządku. Głupio wierzyłam, że zbiorę się w sobie i jakoś dojdę do domu czy przywołam Błędnego Rycerza. Udało mi się nawet stanąć wyprostowaną i już otwierałam usta, kiedy cała siła mnie opuściła, a ja, żeby jednak nie upaść na ziemię, chwyciłam się najbliższej rzeczy, czyli płaszcza troskliwiej nieznajomej. To bardzo miło z jej strony, że zwróciła na mnie uwagę - pomyślałam, jeszcze nim mój umysł zaczęła zasnuwać czarna mgiełka.
Gdyby dodać do tego smród alkoholu i majaczenie, można by mnie uznać za bogatą kobietę, której znudziło się dotychczasowe, luksusowe życie. Tyle, że ja się wcale nie odzywałam, a pachniałam całkiem ładnie, pewnie którymś z zapachów kupionych u Parkinsonów. Normalnie, nigdy nie poprosiłabym o pomoc nieznajomej na ulicy, ale teraz raczej nie miałam dużego wyboru.
Byłam trochę jak ryba wyciągnięta z wody, próbująca złapać oddech. Ale na nic się to nie zdawało, bo upragnione fale pozostawały poza zasięgiem.
Nie zauważyłam oczywiście kobiety, która za mną przystanęła, a kiedy w końcu się odezwała, jej głos słyszałam jak przez mgłę. Odwróciłam się, chcąc jej powiedzieć, że wszystko w porządku. Głupio wierzyłam, że zbiorę się w sobie i jakoś dojdę do domu czy przywołam Błędnego Rycerza. Udało mi się nawet stanąć wyprostowaną i już otwierałam usta, kiedy cała siła mnie opuściła, a ja, żeby jednak nie upaść na ziemię, chwyciłam się najbliższej rzeczy, czyli płaszcza troskliwiej nieznajomej. To bardzo miło z jej strony, że zwróciła na mnie uwagę - pomyślałam, jeszcze nim mój umysł zaczęła zasnuwać czarna mgiełka.
Gdyby dodać do tego smród alkoholu i majaczenie, można by mnie uznać za bogatą kobietę, której znudziło się dotychczasowe, luksusowe życie. Tyle, że ja się wcale nie odzywałam, a pachniałam całkiem ładnie, pewnie którymś z zapachów kupionych u Parkinsonów. Normalnie, nigdy nie poprosiłabym o pomoc nieznajomej na ulicy, ale teraz raczej nie miałam dużego wyboru.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Cece poczuła się słaba i bezużyteczna. Kimże jest uzdrowiciel, gdy pozbawi się go możliwości korzystania z różdżki? Powiecie, że są jeszcze eliksiry i maści czy chociażby zaklęte przedmioty, które mogłyby w takiej sytuacji pomóc. Tylko, że Sykes nigdy nie aspirowała do wstąpienia w szeregi ratowników medycznych i w gruncie rzeczy nie wiedziała jak ma się zachować. Dekret zakazujący korzystania z magii w miejscach publicznych krępował jej dłonie. Chyba nigdy w życiu nie czuła się tak bezsilna jak teraz, gdy chwytała upadającą Lilianę w ramiona.
- Merlinie… - jęknęła, zapominając nagle o tym, że dziewczyna przecież wcale nie musiała być czarodziejem. Jej myśli natknęły się na tę przeszkodę dopiero wówczas, gdy spróbowała opracować jakieś wyjście z tej sytuacji. Jeśli zaciągnie czarodzieja do szpitala dla mugoli, najprawdopodobniej go zabije. Co oni wiedzieli o medycynie… a w przeciwnym wypadku, cóż, najwyżej przysporzy odrobiny kłopotu amnezjatorom. Decyzja wydawała się prosta. Chociaż ona, bo przetransportowanie tracącej przytomność kobiety do Świętego Munga nie miało być już tak łatwe. Teleportacja była wykluczona. Nigdy nie nauczyła się korzystać z teleportacji łącznej, więc przy próbie skorzystania z niej mogłaby bez problemu zabić nie tylko Yaxley, ale i siebie samą. Na pieszo nie miała szans jej donieść nie tylko ze względu na swoją kondycję. Czas działał na jej niekorzyść. Wyciągnęła różdżkę, machnąwszy nią w desperacji, wzywając właśnie Błędnego Rycerza. Minęła sekunda, może dwie nim wielki autobus niemalże je rozjechał. Celeste była teraz blada jak ściana, gdy poprosiła kierowcę o pomoc w dostarczeniu kobiety do szpitala. Ile to zajęło? Minutę czy kilka sekund? Może dłużej? Nie wiedziała, ale przez cały ten czas starała się pilnować, aby Liliana nie straciła przytomności, a jeśli już do tego doszło, monitorowała jej stan. Mówiła do niej, potrząsała jej ramieniem. Wyciągali ją już z autobusu.
„Nie zasypiaj”, „nie zasypiaj”, „nie zasypiaj”. Zasnęła?
|ztx2
- Merlinie… - jęknęła, zapominając nagle o tym, że dziewczyna przecież wcale nie musiała być czarodziejem. Jej myśli natknęły się na tę przeszkodę dopiero wówczas, gdy spróbowała opracować jakieś wyjście z tej sytuacji. Jeśli zaciągnie czarodzieja do szpitala dla mugoli, najprawdopodobniej go zabije. Co oni wiedzieli o medycynie… a w przeciwnym wypadku, cóż, najwyżej przysporzy odrobiny kłopotu amnezjatorom. Decyzja wydawała się prosta. Chociaż ona, bo przetransportowanie tracącej przytomność kobiety do Świętego Munga nie miało być już tak łatwe. Teleportacja była wykluczona. Nigdy nie nauczyła się korzystać z teleportacji łącznej, więc przy próbie skorzystania z niej mogłaby bez problemu zabić nie tylko Yaxley, ale i siebie samą. Na pieszo nie miała szans jej donieść nie tylko ze względu na swoją kondycję. Czas działał na jej niekorzyść. Wyciągnęła różdżkę, machnąwszy nią w desperacji, wzywając właśnie Błędnego Rycerza. Minęła sekunda, może dwie nim wielki autobus niemalże je rozjechał. Celeste była teraz blada jak ściana, gdy poprosiła kierowcę o pomoc w dostarczeniu kobiety do szpitala. Ile to zajęło? Minutę czy kilka sekund? Może dłużej? Nie wiedziała, ale przez cały ten czas starała się pilnować, aby Liliana nie straciła przytomności, a jeśli już do tego doszło, monitorowała jej stan. Mówiła do niej, potrząsała jej ramieniem. Wyciągali ją już z autobusu.
„Nie zasypiaj”, „nie zasypiaj”, „nie zasypiaj”. Zasnęła?
|ztx2
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 14.03.1956r
Przyszedł o umówionej godzinie na miejsce spotkania. Miał ze sobą miotłę i pelerynę, jaką dostał w Zakonie, czekał więc już tylko na swoją towarzyszkę. Zadanie, jakim był patrol wcale mu nie przeszkadzało. Być może do niczego się dziś nie przyda, być może niczego dla tego świata dziś nie zrobią, ale przynajmniej będą "w razie czego". A "w razie czego" przytrafia się ostatnimi czasy dość często.
Kiedy zobaczył Pomonę, zamachał jej lekko.
- Gotowa?
Spytał na powitanie. Narzucił pelerynę, bo pewnie zdarzy im się wylecieć na niemagiczne części miasta. O Pomonie nie wiedział za wiele. Widywał ją w Słodkiej Próżności, zawsze wydawała się uśmiechnięta, kiedy zobaczył ją w kwaterze Zakonu, był już pewien, że to ktoś z kim złapie wspólny język.
- Kim dla ciebie jest Peony Sprout?
Spytał po chwili, kiedy już wzbijali się w powietrze, wspominając sąsiadkę, z którą niecały miesiąc temu połączyło go wyrywanie olbrzymich chwastów, grzane piwo i jabłecznik. A później jego jabłecznik, pożyczony młotek, pożyczona szklanka cukru, to zwykła wizyta. Może panny Sprout mają w naturze to, że dobrze się z nimi spędza czas? Oby!
Cały czas zerkał w dół, lecąc jednak dość wysoko. Nasłuchiwał, ale musiał zająć się rozmową, bez tego na pewno nie skupiłby się na zadaniu. Choć wydawało się, że nic szczególnego się nie dzieje, ulice powoli pustoszały. Wychodziły raczej grupki podpitych bawiących się. Nic bardziej groźnego.
- Przyznaję, że dawno nie latałem. - dodał po chwili. Kiedyś szło mu całkiem nieźle, choć znajomi lubili mu dokuczać informując, że "zanim zaczniesz latać, naucz się chociaż chodzić", ale co on może poradzić? Póki co w powietrzu zbyt wielu wypadków nie miał.
Wygodniej i trochę pewniej byłoby na motorze, jednak to aż zbyt głupie zabierać go na misję, szczególnie z kimś, kogo zbyt dobrze nie zna. Nawet jak na niego za głupie.
Przyszedł o umówionej godzinie na miejsce spotkania. Miał ze sobą miotłę i pelerynę, jaką dostał w Zakonie, czekał więc już tylko na swoją towarzyszkę. Zadanie, jakim był patrol wcale mu nie przeszkadzało. Być może do niczego się dziś nie przyda, być może niczego dla tego świata dziś nie zrobią, ale przynajmniej będą "w razie czego". A "w razie czego" przytrafia się ostatnimi czasy dość często.
Kiedy zobaczył Pomonę, zamachał jej lekko.
- Gotowa?
Spytał na powitanie. Narzucił pelerynę, bo pewnie zdarzy im się wylecieć na niemagiczne części miasta. O Pomonie nie wiedział za wiele. Widywał ją w Słodkiej Próżności, zawsze wydawała się uśmiechnięta, kiedy zobaczył ją w kwaterze Zakonu, był już pewien, że to ktoś z kim złapie wspólny język.
- Kim dla ciebie jest Peony Sprout?
Spytał po chwili, kiedy już wzbijali się w powietrze, wspominając sąsiadkę, z którą niecały miesiąc temu połączyło go wyrywanie olbrzymich chwastów, grzane piwo i jabłecznik. A później jego jabłecznik, pożyczony młotek, pożyczona szklanka cukru, to zwykła wizyta. Może panny Sprout mają w naturze to, że dobrze się z nimi spędza czas? Oby!
Cały czas zerkał w dół, lecąc jednak dość wysoko. Nasłuchiwał, ale musiał zająć się rozmową, bez tego na pewno nie skupiłby się na zadaniu. Choć wydawało się, że nic szczególnego się nie dzieje, ulice powoli pustoszały. Wychodziły raczej grupki podpitych bawiących się. Nic bardziej groźnego.
- Przyznaję, że dawno nie latałem. - dodał po chwili. Kiedyś szło mu całkiem nieźle, choć znajomi lubili mu dokuczać informując, że "zanim zaczniesz latać, naucz się chociaż chodzić", ale co on może poradzić? Póki co w powietrzu zbyt wielu wypadków nie miał.
Wygodniej i trochę pewniej byłoby na motorze, jednak to aż zbyt głupie zabierać go na misję, szczególnie z kimś, kogo zbyt dobrze nie zna. Nawet jak na niego za głupie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dopiero niedawno po raz pierwszy dane mi było ujrzeć kwaterę Zakonu. Nie wygląda imponująco, ale jest w niej coś magicznego. Coś przytulnego, sprawiającego, że aż chce się żyć pomimo wszechobecnego zła, które mogłoby do tego zniechęcać. Na dodatek poznałam i spotkałam tam wielu cudownych ludzi - jednych znałam już wcześniej, inni byli dla mnie wielką niewiadomą; powoli jednak odnajduję się w tym niewielkim tłumie. A teraz? Teraz mamy zadanie do wykonania.
Z Bertim. Kojarzę go z tej wspaniałej cukierni, do której chodzę niemal tak samo często jak do Miodowego Królestwa. Niestety tylko w weekendy i święta, ale to nic. Mają obłędne słodycze! I bardzo przyjemną obsługę. Nie spodziewałam się nikogo z nich spotkać właśnie w Zakonie, a tu taka niespodzianka. Bott wydaje się być sympatycznym mężczyzną, więc przystaję na uczestnictwo w pierwszej misji. Na pewno niesamowicie ważnej. Może dostrzeżemy coś podczas patrolu uliczek? Kogoś potrzebującego pomocy? Z podekscytowaniem biorę pelerynę, miotłę i wychodzę z chatynki. Tylko trochę się obawiam - ostatni raz latałam będąc małą czarownicą. Nie jestem pewna, czy nawet pamiętam jak to się robi. Z typowym dla siebie optymizmem bagatelizuję sprawę. Uśmiecham się na widok mojego partnera w zadaniu.
- Gotowa jak zawsze! - szepcę podekscytowana. Nie wiem dlaczego szepcę, wydaje mi się to być takie konspiracyjne… Nieważne, koncentruję się teraz na wsiadaniu na miotłę. Muszę teraz przypomnieć sobie wszystkie kroki jeszcze z czasów nauki latania. Na wszelki wypadek zaciskam mocniej ręce na tym suchym badylu, ale na szczęście z drobnymi zawirowaniami unoszę się już w powietrzu.
- To moja siostra. Znasz ją? - pytam z ciekawości, zerkając na ciebie krótko. Jednak strach przed niespodziewanym upadkiem jest silniejszy. A teraz nawet budynki wydawały się być mniejsze… - Och, ja też nie. Tyle co się uczyłam w pierwszych klasach. Mam nadzieję, że nic nam nie będzie - wyznałam w przypływie szczerości. Chciałam poprawić pchające się na twarz włosy; bałam się jednak puścić miotłę. Nawet jedną ręką i na chwilę.
Z Bertim. Kojarzę go z tej wspaniałej cukierni, do której chodzę niemal tak samo często jak do Miodowego Królestwa. Niestety tylko w weekendy i święta, ale to nic. Mają obłędne słodycze! I bardzo przyjemną obsługę. Nie spodziewałam się nikogo z nich spotkać właśnie w Zakonie, a tu taka niespodzianka. Bott wydaje się być sympatycznym mężczyzną, więc przystaję na uczestnictwo w pierwszej misji. Na pewno niesamowicie ważnej. Może dostrzeżemy coś podczas patrolu uliczek? Kogoś potrzebującego pomocy? Z podekscytowaniem biorę pelerynę, miotłę i wychodzę z chatynki. Tylko trochę się obawiam - ostatni raz latałam będąc małą czarownicą. Nie jestem pewna, czy nawet pamiętam jak to się robi. Z typowym dla siebie optymizmem bagatelizuję sprawę. Uśmiecham się na widok mojego partnera w zadaniu.
- Gotowa jak zawsze! - szepcę podekscytowana. Nie wiem dlaczego szepcę, wydaje mi się to być takie konspiracyjne… Nieważne, koncentruję się teraz na wsiadaniu na miotłę. Muszę teraz przypomnieć sobie wszystkie kroki jeszcze z czasów nauki latania. Na wszelki wypadek zaciskam mocniej ręce na tym suchym badylu, ale na szczęście z drobnymi zawirowaniami unoszę się już w powietrzu.
- To moja siostra. Znasz ją? - pytam z ciekawości, zerkając na ciebie krótko. Jednak strach przed niespodziewanym upadkiem jest silniejszy. A teraz nawet budynki wydawały się być mniejsze… - Och, ja też nie. Tyle co się uczyłam w pierwszych klasach. Mam nadzieję, że nic nam nie będzie - wyznałam w przypływie szczerości. Chciałam poprawić pchające się na twarz włosy; bałam się jednak puścić miotłę. Nawet jedną ręką i na chwilę.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- To moja sąsiadka.
Przyznał, patrząc w dół, kiedy się unosili. Szło mu całkiem nieźle, chyba pamiętał więcej, niż sądził. Ostatecznie zdarzało mu się w to czasem nadal bawić. Tylko zwykle była to zabawa. Teraz uśmiechnął się ciepło do Pomony nie chcąc, żeby się tak stresowała.
- Ej no, damy radę. Chyba cię byle miotła nie pokona? - puścił jej oczko. Nie bał się. Nie ufał swoim zdolnościom, a jednak był pogodzony z tym, że jeśli coś się stać ma to się stanie. Chyba dorobił się takiego podejścia w związku ze swoimi problemami-z-utrzymywaniem-równowagi i generalnym brakiem rozgarnięcia. Nie przyspieszał jednak za mocno, bo nie o ściganie się w powietrzu tu chodzi, a spokojne latanie nad ulicami i wypatrywanie ewentualnych potrzebujących.
- Na następny patrol przyniosę paczkę ciasteczek, co ty na to? Szkoda, że dzisiaj nie wziąłem. Ale takie waniliowe, chrupiące ciastka byłyby idealne. - dodał, chcąc skierować jej uwagę na milsze tory, niż perspektywa zlecenia z miotły daleko w dół na ziemię. No i oboje są fanami słodyczy, więc to najlepszy temat. - Albo jakieś z nadzieniem. Mamy w ogóle w Próżności w najbliższym czasie szukać nowych przepisów, więc będę mógł zabierać do testowania "próbki".
Zapowiedział jeszcze, bo czy to nie brzmi jak genialny plan? Stworzą nowe słodycze, ale musi je przecież ktoś testować, prawda? A sami będą nieobiektywni, to na pewno! Znaczy, na pewno też się będą opychać, ale Bertie mógłby przemycić coś na patrol, bo po prostu byłoby wesoło.
Oczywiście jednocześnie cały czas patrzył w dół. Gadał, bo gadać potrzebował, taką już miał naturę szczególnie, jeśli miał dobre towarzystwo, ale nie zapominał po co tu jest!
Przyznał, patrząc w dół, kiedy się unosili. Szło mu całkiem nieźle, chyba pamiętał więcej, niż sądził. Ostatecznie zdarzało mu się w to czasem nadal bawić. Tylko zwykle była to zabawa. Teraz uśmiechnął się ciepło do Pomony nie chcąc, żeby się tak stresowała.
- Ej no, damy radę. Chyba cię byle miotła nie pokona? - puścił jej oczko. Nie bał się. Nie ufał swoim zdolnościom, a jednak był pogodzony z tym, że jeśli coś się stać ma to się stanie. Chyba dorobił się takiego podejścia w związku ze swoimi problemami-z-utrzymywaniem-równowagi i generalnym brakiem rozgarnięcia. Nie przyspieszał jednak za mocno, bo nie o ściganie się w powietrzu tu chodzi, a spokojne latanie nad ulicami i wypatrywanie ewentualnych potrzebujących.
- Na następny patrol przyniosę paczkę ciasteczek, co ty na to? Szkoda, że dzisiaj nie wziąłem. Ale takie waniliowe, chrupiące ciastka byłyby idealne. - dodał, chcąc skierować jej uwagę na milsze tory, niż perspektywa zlecenia z miotły daleko w dół na ziemię. No i oboje są fanami słodyczy, więc to najlepszy temat. - Albo jakieś z nadzieniem. Mamy w ogóle w Próżności w najbliższym czasie szukać nowych przepisów, więc będę mógł zabierać do testowania "próbki".
Zapowiedział jeszcze, bo czy to nie brzmi jak genialny plan? Stworzą nowe słodycze, ale musi je przecież ktoś testować, prawda? A sami będą nieobiektywni, to na pewno! Znaczy, na pewno też się będą opychać, ale Bertie mógłby przemycić coś na patrol, bo po prostu byłoby wesoło.
Oczywiście jednocześnie cały czas patrzył w dół. Gadał, bo gadać potrzebował, taką już miał naturę szczególnie, jeśli miał dobre towarzystwo, ale nie zapominał po co tu jest!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
No proszę, jaki ten świat mały. Zerkam na ciebie w zaskoczeniu, nie patrząc dzięki temu w dół. Ku przerażająco małym ludzikom gdzieś na dole. Trzymam się kurczowo miotełkowego kija, oddycham miarowo chcąc uspokoić rozszalałe serce.
- O, nawet nie wiedziałam. I jak? Nate nie rozrabia uderzając łyżką w rury? - pytam z rosnącą wesołością. Właśnie go sobie wyobrażam w takiej sytuacji. Tak jak patrzę na ciebie Bertie, to wydaje mi się, że raczej należysz do tego typu osób, co by mu prędzej zawtórowały niż poszły się skarżyć. Miło wiedzieć, że Sproutowie mają takich miłych sąsiadów! Aż się cieplej na sercu robi.
- No pewnie, że nie. Nie ma ze mną szans! - przytakuję żywo. I spoglądam w dół, tak niechcący. Szybko nabieram powietrza w płuca oraz unoszę głowę, byleby tylko nie patrzeć na ziemię. Lepiej nie wiedzieć ile metrów nas dzieli od podłoża, wszystkim wyjdzie to na zdrowie. Nie wierzę, że o tym myślę, ale zdarza się, że niewiedza jest lepsza od wiedzy. Czasem. Sporadycznie, ale jednak.
Och, jesteś mistrzem odwracania uwagi od niekomfortowych sytuacji panie Bott. Nawet przestaję przejmować się podrygami miotły - w mojej wyobraźni królują już pyszne ciasteczka oraz inne słodkości. Aż ślinka cieknie.
- Koniecznie! Pochrupałabym czegoś. Czegoś pysznego oczywiście. Ja niestety też nie pomyślałam o tym, żeby coś wziąć. Wiesz, w mojej głowie był patrol, masa zbirów do pokonania i takie tam - odpowiadam na poruszony wcześniej temat. Poprawiam jedną ręką wredne włosy, zaraz jednak ponownie odkładam ją na miotłę. Potrzebuję trzymać się obiema rękoma, tak dla komfortu psychicznego.
- Ojej, nawet nie zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo ucieszę się z bycia testerem - chichoczę. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - jestem łakomczuchem jakich mało. Życie jest po prostu za krótkie, żeby odmawiać sobie takich pyszności. - Ja niestety mogę jedynie przynieść jakieś zioła albo warzywa - dodaję trochę ze smutkiem. Uwielbiam swoją pracę, ale nie jest ona nadająca się do towarzystwa, w przeciwieństwie do pracy w cukierni.
- O, nawet nie wiedziałam. I jak? Nate nie rozrabia uderzając łyżką w rury? - pytam z rosnącą wesołością. Właśnie go sobie wyobrażam w takiej sytuacji. Tak jak patrzę na ciebie Bertie, to wydaje mi się, że raczej należysz do tego typu osób, co by mu prędzej zawtórowały niż poszły się skarżyć. Miło wiedzieć, że Sproutowie mają takich miłych sąsiadów! Aż się cieplej na sercu robi.
- No pewnie, że nie. Nie ma ze mną szans! - przytakuję żywo. I spoglądam w dół, tak niechcący. Szybko nabieram powietrza w płuca oraz unoszę głowę, byleby tylko nie patrzeć na ziemię. Lepiej nie wiedzieć ile metrów nas dzieli od podłoża, wszystkim wyjdzie to na zdrowie. Nie wierzę, że o tym myślę, ale zdarza się, że niewiedza jest lepsza od wiedzy. Czasem. Sporadycznie, ale jednak.
Och, jesteś mistrzem odwracania uwagi od niekomfortowych sytuacji panie Bott. Nawet przestaję przejmować się podrygami miotły - w mojej wyobraźni królują już pyszne ciasteczka oraz inne słodkości. Aż ślinka cieknie.
- Koniecznie! Pochrupałabym czegoś. Czegoś pysznego oczywiście. Ja niestety też nie pomyślałam o tym, żeby coś wziąć. Wiesz, w mojej głowie był patrol, masa zbirów do pokonania i takie tam - odpowiadam na poruszony wcześniej temat. Poprawiam jedną ręką wredne włosy, zaraz jednak ponownie odkładam ją na miotłę. Potrzebuję trzymać się obiema rękoma, tak dla komfortu psychicznego.
- Ojej, nawet nie zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo ucieszę się z bycia testerem - chichoczę. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - jestem łakomczuchem jakich mało. Życie jest po prostu za krótkie, żeby odmawiać sobie takich pyszności. - Ja niestety mogę jedynie przynieść jakieś zioła albo warzywa - dodaję trochę ze smutkiem. Uwielbiam swoją pracę, ale nie jest ona nadająca się do towarzystwa, w przeciwieństwie do pracy w cukierni.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Tego akurat nie robił, ale robiliśmy razem bałwana i pomógł mi zrobić ze swojej mamy drugiego bałwana. I takie tam, bardzo fajny dzieciak. - odpowiedział zaraz, bo i faktycznie uwielbiał dzieci i zawsze dobrze się z nimi dogadywał. Może dlatego, że sam do końca jeszcze nie dojrzał i chyba nigdy tego robić nie zamierzał. Do ostatków śniegu rzucał się z ludźmi kulkami, a kiedy ten stopniał, szukał innych rozrywek. A dziecięce głowy są ich zawsze pełne, więc taki Nate to świetne towarzystwo! Już pomijając, że ma super mamę.
Był widocznie zadowolony, że udało mu się odciągnąć uwagę Pomony od wysokości i uśmiechnął się zaraz szeroko. Tak, słodycze to najlepszy z tematów, wspaniale łączy ludzi! No, bo kto nie lubi słodkiego jedzenia?
- Domyślam się, uwierz. Niby przy pracy w kuchni powinny mi się te wszystkie słodkości znudzić, a tu jestem w mocnym szoku, że jeszcze nie utyłem z dziesięć kilo. - stwierdził wesoło. - A przydałoby się w sumie cokolwiek. - przechylił lekko głowę. No, nie miał najmniejszych kompleksów, jeśli chodzi o wygląd! Znaczy no, każdy jakieś mankamenty ma, wiadomo, ale pod tym względem się niczym nie przejmował. Raczej chciałby mięśni trochę przybrać, żeby lepiej sobie radzić w razie czego. Myślał o tym, żeby trochę poćwiczyć odkąd tylko dołączył do zakonu. Tylko jeszcze te myśli trzeba w czyn obrócić!
A podobno dla mięśni trzeba dużo jeść, więc nad tym Bertie już pracuje.
- Wszyscy Sproutowie zajmują się roślinnością? A warzywa są w porządku, można je nieźle przyrządzić. Tylko trudno by je było na miotłach jeść.
Dodał i nadal co chwila patrzył w dół i nasłuchiwał. Choć rozluźniał się coraz bardziej, bo noc była spokojna i raczej nie zapowiadało się, żeby mieli się dziś do czegokolwiek przydać. Ale czujnym trzeba być!
- I taak, też mi siedział dzisiaj cały dzień w głowie ten patrol. Ciekawe, czy cokolwiek się wydarzy. W sumie to lepiej nie.
Chciałby pomóc! Chciałby się przydać, zrobić coś wreszcie, od dawna mu siedziało w głowie, że przecież trzeba działać! Tylko wolał, żeby nikomu nic nie groziło jednocześnie. Tak... po prostu.
Był widocznie zadowolony, że udało mu się odciągnąć uwagę Pomony od wysokości i uśmiechnął się zaraz szeroko. Tak, słodycze to najlepszy z tematów, wspaniale łączy ludzi! No, bo kto nie lubi słodkiego jedzenia?
- Domyślam się, uwierz. Niby przy pracy w kuchni powinny mi się te wszystkie słodkości znudzić, a tu jestem w mocnym szoku, że jeszcze nie utyłem z dziesięć kilo. - stwierdził wesoło. - A przydałoby się w sumie cokolwiek. - przechylił lekko głowę. No, nie miał najmniejszych kompleksów, jeśli chodzi o wygląd! Znaczy no, każdy jakieś mankamenty ma, wiadomo, ale pod tym względem się niczym nie przejmował. Raczej chciałby mięśni trochę przybrać, żeby lepiej sobie radzić w razie czego. Myślał o tym, żeby trochę poćwiczyć odkąd tylko dołączył do zakonu. Tylko jeszcze te myśli trzeba w czyn obrócić!
A podobno dla mięśni trzeba dużo jeść, więc nad tym Bertie już pracuje.
- Wszyscy Sproutowie zajmują się roślinnością? A warzywa są w porządku, można je nieźle przyrządzić. Tylko trudno by je było na miotłach jeść.
Dodał i nadal co chwila patrzył w dół i nasłuchiwał. Choć rozluźniał się coraz bardziej, bo noc była spokojna i raczej nie zapowiadało się, żeby mieli się dziś do czegokolwiek przydać. Ale czujnym trzeba być!
- I taak, też mi siedział dzisiaj cały dzień w głowie ten patrol. Ciekawe, czy cokolwiek się wydarzy. W sumie to lepiej nie.
Chciałby pomóc! Chciałby się przydać, zrobić coś wreszcie, od dawna mu siedziało w głowie, że przecież trzeba działać! Tylko wolał, żeby nikomu nic nie groziło jednocześnie. Tak... po prostu.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słucham co mówisz o moim kochanym chrześniaku i śmieję się głośno. To musiała być świetna zabawa. W duchu trochę mi smutno, że nie mogłam w tym uczestniczyć, ale praca w szkole ma swoje ograniczenia. Przede wszystkim czasowe. Mam jednak nadzieję, że na kolejną zimę się załapię na tego typu rozrywki z rodziną. Byłoby fajnie móc potaplać się w śniegu, porobić bałwana. Pośmiać się. Zapomnieć o wszystkich problemach – szczególnie tych dotyczących Hogwartu, który spędza mi sen z powiek. Teraz natomiast o nim nie myślę, latanie na miotle pochłania mnie bez reszty. Za dużo emocji na raz.
- Och, to prawda. Nate jest cudowny. Ale z taką rodziną… nie mogło być inaczej - mówię bardzo nieskromnie, co jednak w ogóle mi nie przeszkadza. Nie czuję się tymi słowami skrępowana. Za rodzinę gotowa jestem nawet zabić, a to już mówi samo za siebie. Podjąć się tak plugawego czynu… cóż, nie wiem tak naprawdę czy to do końca jest prawdziwe, gdyż nigdy nie byłam w takiej sytuacji, ale tak przedstawia się ona w mojej głowie. Nie wiem czy kreuję sobie wyimaginowany, naciągany obraz czy wręcz przeciwnie. Jedno jest pewne: rodzina to wartość nadrzędna.
Nie ufam ludziom, którzy nie lubią słodyczy - to pierwsza zasada rozpoznania dobrego człowieka. Tylko zgorzkniałym, złym ludziom nie cieknie ślinka na samą myśl o słodkościach.
- Jedzenie nigdy nie może się znudzić - wygłaszam swoją mądrość, pewna siebie. Pewniej niż lecę na miotle, która nadal trochę chybocze na wietrze. Zaciskam jednak na niej tak mocno ręce, że nie ma siły, abym się puściła spadając w dół. - Oj przydałoby się. Trochę pomieszkałbyś ze mną i od razu wyglądałbyś jak człowiek! - komentuję bardzo nietaktownie, ale co ja zrobię, żeś taką chudzinką jest? No nic, mogę tylko załamać ręce. Gdybym tylko miała je wolne.
- Nie wszyscy, z pewnością jednak zdecydowana większość - wyjaśniam z uśmiechem. Jednocześnie zastanawiam się nad tematem warzyw. - E tam, też można byłoby je chrupać. Taką marchewkę przykładowo! - oznajmiam z pełną stanowczością. Wiem co mówię, jestem warzywnym ekspertem. Samozwańczym. Od kilku sekund. Nieważne. Też właśnie zaczynam się rozglądać, niestety w dół, przez co obawy wracają do mnie na nowo. Przełykam głośno ślinę.
- Też wolałabym nie. Jeszcze zdążymy być bohaterami - dodaję nie wiedząc czy bardziej się cieszę czy smucę.
- Och, to prawda. Nate jest cudowny. Ale z taką rodziną… nie mogło być inaczej - mówię bardzo nieskromnie, co jednak w ogóle mi nie przeszkadza. Nie czuję się tymi słowami skrępowana. Za rodzinę gotowa jestem nawet zabić, a to już mówi samo za siebie. Podjąć się tak plugawego czynu… cóż, nie wiem tak naprawdę czy to do końca jest prawdziwe, gdyż nigdy nie byłam w takiej sytuacji, ale tak przedstawia się ona w mojej głowie. Nie wiem czy kreuję sobie wyimaginowany, naciągany obraz czy wręcz przeciwnie. Jedno jest pewne: rodzina to wartość nadrzędna.
Nie ufam ludziom, którzy nie lubią słodyczy - to pierwsza zasada rozpoznania dobrego człowieka. Tylko zgorzkniałym, złym ludziom nie cieknie ślinka na samą myśl o słodkościach.
- Jedzenie nigdy nie może się znudzić - wygłaszam swoją mądrość, pewna siebie. Pewniej niż lecę na miotle, która nadal trochę chybocze na wietrze. Zaciskam jednak na niej tak mocno ręce, że nie ma siły, abym się puściła spadając w dół. - Oj przydałoby się. Trochę pomieszkałbyś ze mną i od razu wyglądałbyś jak człowiek! - komentuję bardzo nietaktownie, ale co ja zrobię, żeś taką chudzinką jest? No nic, mogę tylko załamać ręce. Gdybym tylko miała je wolne.
- Nie wszyscy, z pewnością jednak zdecydowana większość - wyjaśniam z uśmiechem. Jednocześnie zastanawiam się nad tematem warzyw. - E tam, też można byłoby je chrupać. Taką marchewkę przykładowo! - oznajmiam z pełną stanowczością. Wiem co mówię, jestem warzywnym ekspertem. Samozwańczym. Od kilku sekund. Nieważne. Też właśnie zaczynam się rozglądać, niestety w dół, przez co obawy wracają do mnie na nowo. Przełykam głośno ślinę.
- Też wolałabym nie. Jeszcze zdążymy być bohaterami - dodaję nie wiedząc czy bardziej się cieszę czy smucę.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiechnął się szerzej, kiedy mówiła o rodzinie. Bertie był bardzo rodzinnym typem. Uwielbiał rodzinne spędy, sporo czasu siedział u rodziców, miał dobry kontakt z wszelkiej maści Bottami i Rossami, to po prostu go bawiło. Żałował, że we własnej rodzinie nie ma takiego malucha, przynajmniej między najbliższymi i, że w najbliższym czasie przynajmniej się na to kompletnie nie zapowiada.
- Może i masz rację. - to już piąty miesiąc jego pracy w Próżności, a on wciąż i wciąż ma ochotę podjadać. Więc coś chyba w tym jest? Słodycze niby wszelkie różne, ale to cały czas cała masa słodkości. Pomona z resztą doskonale wie, o co chodzi jako stała klientka z radością w Próżności obsługiwana.
- Już jedną szaloną zielarkę w domu mam. - stwierdził wesoło, bo i automatycznie pomyślał o Eileen. - Chociaż nie. Ona mnie nie karmi. Może was zamienię, skoro ty oferujesz taki pakiet? - zastanowił się na głos i dobrze, że go Eil nie słyszy! Uśmiechał się przy tym wesoło. Uwielbiał swój dom pełen ludzi. Może nie jest to rozwiązanie na całe życie, ale na tę chwilę przepełnienie Rudery jest cudowne. - Możesz mnie też zaprosić na obiad w dowolnym terminie. O miejscu nie mówię, bo mamy tylko dwa domy do dyspozycji. - dodał jeszcze. Może i się trochę wprasza, ale tak się Pomona chwali, że niechże pokaże co potrafi! A kucharz chętnie chwilowo zrezygnuje ze swojej roli i zje coś zrobionego przez innych. Bo i faktycznie prócz pieczenia Bertie gotował i bardzo to lubił, ale odmiana czasami jest miła!
- Niby racja. Ale to nie to samo. - panna Sprout może chrupać marchewki, Bertie zdecydowanie woli marchewkę w potrawce z królika na przykład, albo czegoś. Konkretniej, on dużo ruchu wykonuje i mu trzeba! Ewentualnie słodziej. Ciasto marchewkowe jest idealne!
- Myślę, że możemy powoli zawracać. Niedługo będzie robiło się jasno. A co do bohaterowania, obyś nie miała racji. - stwierdził może odrobinę zbyt poważnie, jak na niego, po czym jak to on musiał się uśmiechnąć i wzruszyć ramionami. - W razie czego zagrozimy tym-złym, że dostaną szlaban na słodycze, co? Uratowalibyśmy świat.
Zdradził jej swój tajny plan. Najmroczniejszą i najbardziej okrutną broń, gdyby nic innego nie podziałało.
- Może i masz rację. - to już piąty miesiąc jego pracy w Próżności, a on wciąż i wciąż ma ochotę podjadać. Więc coś chyba w tym jest? Słodycze niby wszelkie różne, ale to cały czas cała masa słodkości. Pomona z resztą doskonale wie, o co chodzi jako stała klientka z radością w Próżności obsługiwana.
- Już jedną szaloną zielarkę w domu mam. - stwierdził wesoło, bo i automatycznie pomyślał o Eileen. - Chociaż nie. Ona mnie nie karmi. Może was zamienię, skoro ty oferujesz taki pakiet? - zastanowił się na głos i dobrze, że go Eil nie słyszy! Uśmiechał się przy tym wesoło. Uwielbiał swój dom pełen ludzi. Może nie jest to rozwiązanie na całe życie, ale na tę chwilę przepełnienie Rudery jest cudowne. - Możesz mnie też zaprosić na obiad w dowolnym terminie. O miejscu nie mówię, bo mamy tylko dwa domy do dyspozycji. - dodał jeszcze. Może i się trochę wprasza, ale tak się Pomona chwali, że niechże pokaże co potrafi! A kucharz chętnie chwilowo zrezygnuje ze swojej roli i zje coś zrobionego przez innych. Bo i faktycznie prócz pieczenia Bertie gotował i bardzo to lubił, ale odmiana czasami jest miła!
- Niby racja. Ale to nie to samo. - panna Sprout może chrupać marchewki, Bertie zdecydowanie woli marchewkę w potrawce z królika na przykład, albo czegoś. Konkretniej, on dużo ruchu wykonuje i mu trzeba! Ewentualnie słodziej. Ciasto marchewkowe jest idealne!
- Myślę, że możemy powoli zawracać. Niedługo będzie robiło się jasno. A co do bohaterowania, obyś nie miała racji. - stwierdził może odrobinę zbyt poważnie, jak na niego, po czym jak to on musiał się uśmiechnąć i wzruszyć ramionami. - W razie czego zagrozimy tym-złym, że dostaną szlaban na słodycze, co? Uratowalibyśmy świat.
Zdradził jej swój tajny plan. Najmroczniejszą i najbardziej okrutną broń, gdyby nic innego nie podziałało.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Och, z pewnością to nas łączy. Dałabym się pokroić za rodzinę, a oni za mnie - jestem o tym przekonana. I nikt nie wmówi mi, że jest inaczej. Uśmiecham się również myślami będąc bardzo daleko. Nie przy nadzwyczaj spokojnym patrolu, a raczej przy Sproutach, Nathanielu, który daje się we znaki mamie, słodyczach oraz pysznym, aromatycznym jedzeniu. Aż czuję, że burczy mi w brzuchu. Jednak muszę być cierpliwa, jeszcze trochę. Nie wiem ile już czasu minęło odkąd latamy nad budynkami, wiem tylko, że jest już trochę chłodno. Powieki robią się coraz cięższe, muszę coraz częściej mrugać chcąc zachować ostrość widzenia. Cieszę się, że nic się nie dzieje, a z drugiej - mogłam ten czas spożytkować na sen! Zaraz szkoła, prace domowe, klasówki, a także wiele innych rzeczy należących do obowiązków nauczyciela. I wiele szczęścia pomiędzy wszystkimi niedogodnościami, które można zwyczajnie znieść.
- O, naprawdę? A kto to? Może znam? - pytam z ciekawości. W zasadzie to środowisko zielarzy nie jest aż tak rozległe. Chociaż może? Nie prowadzę żadnych statystyk z tego tytułu, mogę się zatem mylić. - Z chęcią bym się zamieniła, ale nie chcę chyba robić przykrości tej kobiecie - dodaję z lekkim rozbawieniem objawiającym się w uśmiechu. Spoglądam na chwilę w dół, przez co zaciskam mocniej ręce na trzonku miotły. Jakbym nagle sobie przypomniała, że unoszę się w powietrzu.
- Nie ma sprawy, wpadnę kiedyś do cukierni i porwę cię na obiad - proponuję ze śmiechem. Który ustępuje narastającemu zmęczeniu. Rzeczywiście niedługo będzie świtać. W oddali widać lekko jasną łunę światła. - Tak, wracajmy. Już długo latamy nad miastem - przytakuję poprawiając pelerynę. Jednocześnie szukam wzrokiem odpowiedniego miejsca do lądowania. Chcę czym prędzej zejść z miotły, koniecznie o własnych siłach.
- Takiej groźbie każdy ulegnie - potwierdzam z niegasnącym poczuciem humoru. Nie chcę, żebyś wziął mnie za słabeusza czy coś. - Chociaż trochę się boję, że oni nie lubią słodyczy. Słodycze to dobro! - dodaję może trochę z przestrachem.
- O, naprawdę? A kto to? Może znam? - pytam z ciekawości. W zasadzie to środowisko zielarzy nie jest aż tak rozległe. Chociaż może? Nie prowadzę żadnych statystyk z tego tytułu, mogę się zatem mylić. - Z chęcią bym się zamieniła, ale nie chcę chyba robić przykrości tej kobiecie - dodaję z lekkim rozbawieniem objawiającym się w uśmiechu. Spoglądam na chwilę w dół, przez co zaciskam mocniej ręce na trzonku miotły. Jakbym nagle sobie przypomniała, że unoszę się w powietrzu.
- Nie ma sprawy, wpadnę kiedyś do cukierni i porwę cię na obiad - proponuję ze śmiechem. Który ustępuje narastającemu zmęczeniu. Rzeczywiście niedługo będzie świtać. W oddali widać lekko jasną łunę światła. - Tak, wracajmy. Już długo latamy nad miastem - przytakuję poprawiając pelerynę. Jednocześnie szukam wzrokiem odpowiedniego miejsca do lądowania. Chcę czym prędzej zejść z miotły, koniecznie o własnych siłach.
- Takiej groźbie każdy ulegnie - potwierdzam z niegasnącym poczuciem humoru. Nie chcę, żebyś wziął mnie za słabeusza czy coś. - Chociaż trochę się boję, że oni nie lubią słodyczy. Słodycze to dobro! - dodaję może trochę z przestrachem.
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Eileen Wilde? - odpowiedział, bo może i faktycznie się znają? Przynajmniej z Zakonu chyba powinny, choć Bertie nie miał pojęcia, kto jak długo jest w organizacji tak właściwie, sam jeszcze chyba wszystkich tak do końca nie kojarzył, więc i głowy, ani ręki uciąć sobie nie da za to przekonanie.
Jak dawać się kroić to za bardziej istotne rzeczy, zdecydowanie!
- Fakt, na bank by tęskniła. - stwierdził z całkowitą pewnością w głosie. No, kto by nie tęsknił?! Z resztą i jemu by Eily brakowało. Z początku było to trochę dziwne, bo i przecież to była jego nauczycielka, ale teraz już jakoś o tym nie myślał i panna Wilde była po prostu świetną osobą. Kropka. Kto by pomyślał, że ją tak polubi!
- Trzymam za słowo. I zapamiętam to sobie. - zaznaczył jeszcze, bo i Bertie z jedzenia, szczególnie dobrego jedzenia w dobrym towarzystwie nigdy ne żartuje! To wszystko jest serio, poważnie i ta kobieta ma go nakarmić. W zamian dostanie ciasteczka, więc to chyba uczciwa umowa? Tyle dobrego jedzenia, to brzmi jak początek pięknej przyjaźni swoją drogą!
I nawet jeśli widział, że Pommy jest zmęczona to hej, oboje latali tak przez całą noc na chłodzie! Do tego rozmawiali o jedzeniu, a od tego człowiek robi się głodny. Sam Bertie też bardzo chętnie wejdzie gdzieś zaraz do kominka i przeniesie się prosto do Rudery, przejdzie do swojego pokoju i radośnie pójdzie spać. A jak!
Tak, tak, nawet Bertie Bott jest od czasu do czasu zmęczony. Choć o pozbawienie go energii i entuzjazmu trzeba zdecydowanie więcej, niż nieprzespana noc, i tak pewnie trochę widać, że chętnie padnie już w miękką pierzynę.
- Nie ma złych ludzi. Powaga. Oni... nie wiem, pobłądzili? Źle brzmi. Ale nie wierzę, żeby byli do cna źli, coś sprawiło, że mają pomieszane w głowach. Tak, czy inaczej słodyczowy szantaż na pewno zadziała.
Zapewnił ją, łaskawie darując jej przy tym wywód na temat swojego światopoglądu dotyczącego zła, dobra i ludzkiej natury. Też rozglądał się przy tym za odpowiednim miejscem, aż po prostu pokierował się w stronę alejki w której zaczęli. Zsiadając z różdżki i zdejmując pelerynę, przeciągnął się nieznacznie.
- To chyba koniec na dziś. Gratuluję wykonania zadania. Do zobaczenia pewnie w cukierni.
Uśmiechnął się do niej jak to on, wesoło, pomachał jej i po prostu teleportował - bo i przypomniało mu się magicznie, że przecież nie musi gonić za żadnym kominkiem - do Rudery. Miotłę i pelerynę odda jutro...
Jak dawać się kroić to za bardziej istotne rzeczy, zdecydowanie!
- Fakt, na bank by tęskniła. - stwierdził z całkowitą pewnością w głosie. No, kto by nie tęsknił?! Z resztą i jemu by Eily brakowało. Z początku było to trochę dziwne, bo i przecież to była jego nauczycielka, ale teraz już jakoś o tym nie myślał i panna Wilde była po prostu świetną osobą. Kropka. Kto by pomyślał, że ją tak polubi!
- Trzymam za słowo. I zapamiętam to sobie. - zaznaczył jeszcze, bo i Bertie z jedzenia, szczególnie dobrego jedzenia w dobrym towarzystwie nigdy ne żartuje! To wszystko jest serio, poważnie i ta kobieta ma go nakarmić. W zamian dostanie ciasteczka, więc to chyba uczciwa umowa? Tyle dobrego jedzenia, to brzmi jak początek pięknej przyjaźni swoją drogą!
I nawet jeśli widział, że Pommy jest zmęczona to hej, oboje latali tak przez całą noc na chłodzie! Do tego rozmawiali o jedzeniu, a od tego człowiek robi się głodny. Sam Bertie też bardzo chętnie wejdzie gdzieś zaraz do kominka i przeniesie się prosto do Rudery, przejdzie do swojego pokoju i radośnie pójdzie spać. A jak!
Tak, tak, nawet Bertie Bott jest od czasu do czasu zmęczony. Choć o pozbawienie go energii i entuzjazmu trzeba zdecydowanie więcej, niż nieprzespana noc, i tak pewnie trochę widać, że chętnie padnie już w miękką pierzynę.
- Nie ma złych ludzi. Powaga. Oni... nie wiem, pobłądzili? Źle brzmi. Ale nie wierzę, żeby byli do cna źli, coś sprawiło, że mają pomieszane w głowach. Tak, czy inaczej słodyczowy szantaż na pewno zadziała.
Zapewnił ją, łaskawie darując jej przy tym wywód na temat swojego światopoglądu dotyczącego zła, dobra i ludzkiej natury. Też rozglądał się przy tym za odpowiednim miejscem, aż po prostu pokierował się w stronę alejki w której zaczęli. Zsiadając z różdżki i zdejmując pelerynę, przeciągnął się nieznacznie.
- To chyba koniec na dziś. Gratuluję wykonania zadania. Do zobaczenia pewnie w cukierni.
Uśmiechnął się do niej jak to on, wesoło, pomachał jej i po prostu teleportował - bo i przypomniało mu się magicznie, że przecież nie musi gonić za żadnym kominkiem - do Rudery. Miotłę i pelerynę odda jutro...
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Och. Właśnie czuję, jak mój uśmiech stopniowo się zmniejsza. To imię, to nazwisko, razem, w połączeniu stawało się mocną przeszkodą. Chociaż ja sama nie mam nic do Eileen, to nie da się ukryć, że ta nie pała do mnie sympatią. Bardzo chciałabym to zmienić, ale musiałabym wtedy zrezygnować z pracy, a na to się nie zgodzę - po prostu nie.
- Kojarzę. Lepiej jej nie zamieniaj - odpowiadam po krótkiej pauzie, na powrót przywracając na twarz uśmiech. Resztę lepiej zachować w tajemnicy. Nigdy niewypowiedziany konflikt nie powinien wpływać na nikogo w otoczeniu, poza tym i tak miałabym nikłe szanse w tym starciu. Koncentruję się więc na lataniu, nie spadaniu oraz na obietnicach dotyczących obiadu. Mam tylko nadzieję, że przez natłok obowiązków nie zapomnę o tym przyrzeczeniu - nie ze złej woli, a z powodu roztrzepania. Gdyby tylko istniała przypominajka, która naprawdę by o czymś przypominała…
- Trzymaj i nie puszczaj - śmieję się, nie dając po sobie poznać, że mam pewne wątpliwości. Co również może być aluzją do miotły - robi się coraz później (wcześniej?), a człowiek po nieprzespanej nocy coraz mocniej senny. W pewnej chwili nawet nie udaje mi się powtrzymać ziewnięcia cisnącego się na usta. Jestem dość energiczną osobą, a mimo to lubię sobie pospać. Nie pamiętam nawet kiedy ostatnim razem byłam na nogach przez całą noc. Próbuję odnaleźć to wspomnienie w odmętach pamięci, ale na darmo.
- Może masz rację. Szkoda, że większości z nich tego pomieszania w głowach nie da się odwrócić - wzdycham ciężko. Naprawdę tego żałuję. Świat byłby lepszy gdyby złych ludzi dało się naprawiać. Niestety najczęściej jedynym wyjściem jest Azkaban.
Czuję ulgę kiedy moje stopy dotykają twardej ziemi. Jesteśmy na dole - żyjemy. Uśmiecham się sennie, patrzę na ciebie zamglonym wzrokiem.
- Dziękuję za miłe towarzystwo. Miłej nocy? Miłego dnia? W każdym razie – do zobaczenia - odpowiadam zdejmując pożyczoną pelerynę. Biorę jeszcze miotłę z zamiarem zwrócenia przedmiotów przy okazji. Teraz teleportuję się do mieszkania.
zt. x2
- Kojarzę. Lepiej jej nie zamieniaj - odpowiadam po krótkiej pauzie, na powrót przywracając na twarz uśmiech. Resztę lepiej zachować w tajemnicy. Nigdy niewypowiedziany konflikt nie powinien wpływać na nikogo w otoczeniu, poza tym i tak miałabym nikłe szanse w tym starciu. Koncentruję się więc na lataniu, nie spadaniu oraz na obietnicach dotyczących obiadu. Mam tylko nadzieję, że przez natłok obowiązków nie zapomnę o tym przyrzeczeniu - nie ze złej woli, a z powodu roztrzepania. Gdyby tylko istniała przypominajka, która naprawdę by o czymś przypominała…
- Trzymaj i nie puszczaj - śmieję się, nie dając po sobie poznać, że mam pewne wątpliwości. Co również może być aluzją do miotły - robi się coraz później (wcześniej?), a człowiek po nieprzespanej nocy coraz mocniej senny. W pewnej chwili nawet nie udaje mi się powtrzymać ziewnięcia cisnącego się na usta. Jestem dość energiczną osobą, a mimo to lubię sobie pospać. Nie pamiętam nawet kiedy ostatnim razem byłam na nogach przez całą noc. Próbuję odnaleźć to wspomnienie w odmętach pamięci, ale na darmo.
- Może masz rację. Szkoda, że większości z nich tego pomieszania w głowach nie da się odwrócić - wzdycham ciężko. Naprawdę tego żałuję. Świat byłby lepszy gdyby złych ludzi dało się naprawiać. Niestety najczęściej jedynym wyjściem jest Azkaban.
Czuję ulgę kiedy moje stopy dotykają twardej ziemi. Jesteśmy na dole - żyjemy. Uśmiecham się sennie, patrzę na ciebie zamglonym wzrokiem.
- Dziękuję za miłe towarzystwo. Miłej nocy? Miłego dnia? W każdym razie – do zobaczenia - odpowiadam zdejmując pożyczoną pelerynę. Biorę jeszcze miotłę z zamiarem zwrócenia przedmiotów przy okazji. Teraz teleportuję się do mieszkania.
zt. x2
( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dłońmi wyposażonymi w długie, chude palce błądziła ze zdezorientowaniem w poszukiwaniu czegokolwiek co pomogłoby jej dźwignąć się na nogi. Leżała, a właściwie teraz, gdy oprzytomniała - znajdowała się w pół siadzie. W głowie ciągle jej kołatało, a przed oczyma jawiła się plejada ciemnych plam. Jej palce nie znalazły jednak tak dobrze jej znanej faktury sękatej, domowej podłogi, lecz chłód metalu, a konkretnie - metalowej poręczy. Alis zacisnęła wokół niej dłoń. Szorstka rdza podrażniła jej skórę. Zachwiała się nieznacznie, gdy znalazła się w pionie. Wierzch prawego przedramienia przyłożyła do czoła, chcąc uciszyć nieprzyjemny pisk rozchodzący się po wnętrzu jej czaszki.
Źle przeprowadziłam inkantację? Nie, niemożliwe - plot zaklęcia był prawidłowy... Zmrużyła powieki chcąc wyostrzyć wzrok by zrozumieć gdzie się znalazła ciągle jednocześnie analizując powody dla których to co się przed chwilą się wydarzyło...się wydarzył. Ach tak... Skrzywiła się, przypominając sobie tego...buca.Kłóciła się Dyskutowała z nim próbując wytłumaczyć mu, że bliskość świstoklika w obszarze działania ciągle niestabilnego zaklęcia działającego na zasadzie aury wywoła zaburzenie. Ten jednak nie słuchał. Gdy poprosiła go więc by sam sprawdził, że ma rację - wystraszył się albo konsekwencji, albo tego, że faktycznie może jej nie mieć. Koniec końców Mulciber powodowana wzgardą do tego człowieka sama postanowiła dowieść swej racji. Co też zrobiła.
- Cholerny tchórz...- fuknęła z satysfakcją i politowaniem z powodu istnienia takiego człowieka, posiłkując się jednym z wielu przymiotników których nauczyła ją Mia. Potem poprawiła swą szatę i próbując znaleźć różdżkę...z niezadowoleniem zdała sobie sprawę z tego, że ta pewnie wypadła jej z dłoni tuż przed tą niechcianą teleportacją do...dokąd?
Rozejrzała się widząc obskurne wnętrze pokoju wyglądającego jak trochę bardziej przestronny składzik. Znalazła drzwi. Były otwarte - całe szczęście. Przez nie wydostała się na półpiętrze równie urokliwej kamienicy. Zaczęła schodzić w dół po skrzypiących schodach by ostatecznie...znaleźć się nad brzegiem Tamizy. Stała tak chwile w drzwiach niepewnie taksując niewątpliwie mugolską część społeczeństwa. Skrzywiła się. Co dalej. Kotłował się w niej niepokój na widok maszyn, które z kakofonicznym dźwiękiem ciągnęły się jedna za drugą...nie mogła jednak tak stać w miejscu. Naciągnęła na głowę kaptur swej szaty (która notabene wyglądała dość komicznie w zestawieniu z plejada mugolskich kreacji ludzi ciągnących się po chodnikach), przełknęła ślinę czując, że zasycha jej w ustach i ruszyła ostrożnie przed siebie. Splotła w obronnym geście dłonie pod piersią i sunęła się wzdłuż ciągu kamienic nie wiedząc dokąd. Chodnik w pewnym momencie jednak się skończył, a ona...stała na tym końcu i wpatrywała się wyzywająco na druga stronę ulicy, gdzie znajdowała się kontynuacja jej ścieżki...naturalnie poprzedzona potrzebą przejścia przez pasy.
Źle przeprowadziłam inkantację? Nie, niemożliwe - plot zaklęcia był prawidłowy... Zmrużyła powieki chcąc wyostrzyć wzrok by zrozumieć gdzie się znalazła ciągle jednocześnie analizując powody dla których to co się przed chwilą się wydarzyło...się wydarzył. Ach tak... Skrzywiła się, przypominając sobie tego...buca.
- Cholerny tchórz...- fuknęła z satysfakcją i politowaniem z powodu istnienia takiego człowieka, posiłkując się jednym z wielu przymiotników których nauczyła ją Mia. Potem poprawiła swą szatę i próbując znaleźć różdżkę...z niezadowoleniem zdała sobie sprawę z tego, że ta pewnie wypadła jej z dłoni tuż przed tą niechcianą teleportacją do...dokąd?
Rozejrzała się widząc obskurne wnętrze pokoju wyglądającego jak trochę bardziej przestronny składzik. Znalazła drzwi. Były otwarte - całe szczęście. Przez nie wydostała się na półpiętrze równie urokliwej kamienicy. Zaczęła schodzić w dół po skrzypiących schodach by ostatecznie...znaleźć się nad brzegiem Tamizy. Stała tak chwile w drzwiach niepewnie taksując niewątpliwie mugolską część społeczeństwa. Skrzywiła się. Co dalej. Kotłował się w niej niepokój na widok maszyn, które z kakofonicznym dźwiękiem ciągnęły się jedna za drugą...nie mogła jednak tak stać w miejscu. Naciągnęła na głowę kaptur swej szaty (która notabene wyglądała dość komicznie w zestawieniu z plejada mugolskich kreacji ludzi ciągnących się po chodnikach), przełknęła ślinę czując, że zasycha jej w ustach i ruszyła ostrożnie przed siebie. Splotła w obronnym geście dłonie pod piersią i sunęła się wzdłuż ciągu kamienic nie wiedząc dokąd. Chodnik w pewnym momencie jednak się skończył, a ona...stała na tym końcu i wpatrywała się wyzywająco na druga stronę ulicy, gdzie znajdowała się kontynuacja jej ścieżki...naturalnie poprzedzona potrzebą przejścia przez pasy.
Poranek Cece okazał się dzisiaj niezwykle bezkolizyjny. Wyjątkowo odnalazła w domu coś zdatnego do spożycia, a przecież, kiedy nie miała zbyt wiele jedzenia, zawsze zapominała zostawić sobie coś na następny dzień. Była tym faktem tak zaskoczona, że natychmiast, kiedy już wrzuciła coś na ząb, postanowiła uzupełnić zapasy żywności. Byle potem nie okazało się, że wyleci jej to z głowy i przypomni sobie o tym dopiero jutro, gdy faktycznie powtórzy się rytuał codziennego wstawania i podróżowania do pracy na czczo. Ubrała się i wybrała na przechadzkę, ale nieoczekiwanie zawędrowała zupełnie gdzie indziej. Pogoda, jak na marzec, była niezwykle przyjemna. Wreszcie przestało padać i jedynie lekka wilgoć utrzymywała się w powietrzu oraz na ulicach. Cece jednak nie ryzykowała oddychania pełną piersią. Potrzebowała jedynie rozprostować zmęczone długimi dyżurami ciało i to jedno dzisiaj jej się udało. Jeszcze nie wiedziała, że jutro znowu zakupi śniadanie w szpitalnym sklepiku, a z dzisiejszej eskapady zostaną jej jedynie wspomnienia ambitnych planów. Przechadzała się właśnie alejką nad brzegiem rzeki. Ostatnim razem była tutaj ponad miesiąc temu i nie mogła powiedzieć, aby miło wspominała tamten dzień. Upadająca na ziemię Liliana przyprawiła ją o szybsze bicie serca. Sykes jak dziś pamiętała szaleńczą jazdę Błędnym Rycerzem oraz nerwowe krzątanie się po oddziale, kiedy próbowała dowiedzieć się czego tak naprawdę była obserwatorem. Tym razem nie znalazła nikogo nieprzytomnego, to był ewidentny plus tej sytuacji, ale za to była świadkiem czegoś niezwykle osobliwego. Wysoka kobieta w szacie z kapturem zatrzymała się na wysokości świateł ulicznych i patrzyła na nie… no, dość dziwnie. Jakby nie wiedziała co z nimi zrobić, a przynajmniej w ten sposób odebrała to Cece. Kierowana jakimś dziwnym odruchem ruszyła się z miejsca (nieświadomie zatrzymała się, gdy dopadło ją wspomnienie) i zbliżyła się do nieznajomej. Dalej tkwiła w tym samym miejscu.
- Przepraszam - zaczęła, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Nie miała pojęcia czy trafnie zgaduje, ale sądziła, że ma do czynienia nie z mugolem, a z kimś podobnym sobie. Tyle, że wśród zwykłych mieszkańców Londynu również nie brakowało takich dziwaków, którzy na widok świateł ulicznych zatrzymywaliby się w szoku. Tyle, że wtedy dostrzegałaby w ich oczach mgłę powodowaną przez narkotyki lub alkohol. Nie, Alisa zdecydowanie nie wyglądała jej na ćpuna. - Wszystko w porządku? Wyglądasz na… zdezorientowaną. - nie sądziła, że to powie, ale oto stało się. Przygryzła nieco dolną wargę, czując zakłopotanie z powodu swojej bezpośredniości. Przyglądała się swojej rówieśniczce uważnie, śledząc jej reakcję na swoje słowa.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alejka nad brzegiem rzeki
Szybka odpowiedź