Plac Piccadilly Circus
Strona 2 z 22 • 1, 2, 3 ... 12 ... 22
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Plac Piccadilly Circus
Plac Piccadilly Circus przecina ulice West End, centrum teatralnego Londynu. To częste miejsce spotkań młodzieży, blisko kultury, oraz jedna z bardziej rozpoznawalnych atrakcji turystycznych miasta. Gwarny i mocno zatłoczony, usytuowany w pobliżu dużej ilości mniej lub bardziej znanych kawiarenek i sklepików otoczony jest wieloma starymi kamieniczkami.
Pośrodku placu, na podwyższeniu, znajduje się urokliwa fontanna z figurką bożka Anternosa, chłopca o motylich skrzydłach, który symbolizuje nieszczęśliwą miłość. Na schodach pod fontanną gromadzą się młodzi ludzie.
Pośrodku placu, na podwyższeniu, znajduje się urokliwa fontanna z figurką bożka Anternosa, chłopca o motylich skrzydłach, który symbolizuje nieszczęśliwą miłość. Na schodach pod fontanną gromadzą się młodzi ludzie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Idę wciąż przed siebie, szukając tej toalety. Przecież ona musi gdzieś tu być! W dłoni wciąż trzymam kubek z imprezki mej ukochanej przyjaciółki i popijam z niego od czasu do czasu. Prawdypowiedziawszy to nie wiedziałam, że Polka jest aż taka bogata. Tereny ma prawie takie same jak moja rodzinna posiadłość. Tam jednak mamy bardzo dużo toalet i nie muszę iść piętnaście minut ze swojego pokoju dziennego, by wziąć poranny prysznic. Wzdycham sobie parę razy i przysięgłabym, że idę już z pół godziny, ale patrzę na zegarek i nie minęło nawet pięć minut. W oddali słyszę gdzieś muzykę i zaczynam się kręcić wokół własnej osi i kręcę się i kręcę, a ta muzyka przeze mnie przenika. Nagle wpadam na kogoś i prawie ląduję na ziemi, ale czuję dłoń na swojej talii i już chcę wiersz miłosny powiedzieć, kiedy widzę twoją twarz. Prawie ci trzaskam w nią, ale masz jakieś dziś jednak szczęście, bo mnie tak trzymasz dziwnie, że nie mogę ci natrzaskać w twarz tylko ci to powiedzieć.
- Pójść mnie, bo chcę ci w twarz dać – jak myślę tak i mówię, choć mam jednak nadzieję że mnie nie puścisz, wtedy zrobię tylko bum na ziemię i obtłuczone swoje cztery litery. Z drugiej strony nasze twarze są tak blisko siebie, że aż żałuję. Ja nie wiem, że mam powiększone źrenice, ale ty na pewno tak. No i mój kubeczek plastikowy upadł, a jego zawartość rozlała się po ziemi tak, że teraz dokładnie da się wyczuć, co piłam. - Ile tu świateł, widziałeś? - nagle mnie już nie interesuje, że mam ci dać w twarz.
- Pójść mnie, bo chcę ci w twarz dać – jak myślę tak i mówię, choć mam jednak nadzieję że mnie nie puścisz, wtedy zrobię tylko bum na ziemię i obtłuczone swoje cztery litery. Z drugiej strony nasze twarze są tak blisko siebie, że aż żałuję. Ja nie wiem, że mam powiększone źrenice, ale ty na pewno tak. No i mój kubeczek plastikowy upadł, a jego zawartość rozlała się po ziemi tak, że teraz dokładnie da się wyczuć, co piłam. - Ile tu świateł, widziałeś? - nagle mnie już nie interesuje, że mam ci dać w twarz.
Słodki jest to miesiąc, miesiąc niedomówień i nieporozumień. Bo przecież nieporozumieniem był festiwal miłości, na którym Helena w przypływie złości postanowiła podzielić się z tobą zdawkowo naszą tajemnicą, a ty oczywiście uwierzyłaś, by w trakcie kolejnych dni słuchać jeszcze zapewnień osób, które im mniej wiedzą, tym z większym przekonaniem się wypowiadają. Mija prawie miesiąc, odkąd zbywasz mnie, zamiast się skonfrontować i omówić wszystko jak dorośli ludzie, którymi podobno jesteśmy, choć zachowujemy się zupełnie inaczej. A właściwie ty zachowujesz się zupełnie inaczej, bo sobie przecież nie mam nic do zarzucenia. Nigdy.
Nie lubię tracić czasu, a takim traceniem jest wieczorne błąkanie się po Westminister w poszukiwaniu twojej szanownej osoby, bo chociaż wolałbym w tym czasie polować na panny, co umiliłyby mi ostatnie chwile oficjalnej wolności przed naszym ślubem, który podobno wciąż jest w planach, to muszę zapolować na ciebie. Szczęście w nieszczęściu, że wspomniałaś mi, kiedy jeszcze rozmawialiśmy normalnie, o urodzinach Polki. Trochę to już mniejsze szczęście, że okazałaś się opuścić przyjęcie i teraz zataczam kręgi po okolicy, wydeptując kolejne mile i rozglądając się za słodką twarzą, którą coraz mniej chce mi się oglądać. Myślę coraz cieplej o szklance whisky, a właściwie to całej butelce i towarzystwie, które mogłoby być u mojego boku i z początku wydaje mi się, że jesteś zupełnie kimś innym. Może to dlatego, że włosy masz w nieładzie i cała prezentujesz się dość nieprzeciętnie, ale gdy podtrzymuję cię, chroniąc przed upadkiem niemalże automatycznie i spod zmarszczonych brwi wpatruję się uważnie w twoją nieprzytomną twarz, którą dla pewności chwytam jeszcze w palce i unoszę ku górze, wiem już, że to ty. I że bawiłaś się tego wieczoru o wiele lepiej niż ja.
- Widzę, że faktycznie cierpisz na chroniczny brak czasu. - mówię, puszczając twoją twarz i chwytając cię za ramię, jakbym miał cię eskortować i jednocześnie powstrzymywać od rękoczynów, którymi się żałośnie odgrażasz. - Nie powinnaś się szwendać sama w środku nocy. - ignoruję twoje idiotyczne pytanie o światła i w moim głosie przebrzmiewa tylko przygana, a brakuje w nim troski. Co to zresztą za różnica, kiedy w głowie masz pewnie jedną wielką psychodelę, a złość rozlewa się po moim ciele coraz to kolejnymi gorącymi falami.
Nie lubię tracić czasu, a takim traceniem jest wieczorne błąkanie się po Westminister w poszukiwaniu twojej szanownej osoby, bo chociaż wolałbym w tym czasie polować na panny, co umiliłyby mi ostatnie chwile oficjalnej wolności przed naszym ślubem, który podobno wciąż jest w planach, to muszę zapolować na ciebie. Szczęście w nieszczęściu, że wspomniałaś mi, kiedy jeszcze rozmawialiśmy normalnie, o urodzinach Polki. Trochę to już mniejsze szczęście, że okazałaś się opuścić przyjęcie i teraz zataczam kręgi po okolicy, wydeptując kolejne mile i rozglądając się za słodką twarzą, którą coraz mniej chce mi się oglądać. Myślę coraz cieplej o szklance whisky, a właściwie to całej butelce i towarzystwie, które mogłoby być u mojego boku i z początku wydaje mi się, że jesteś zupełnie kimś innym. Może to dlatego, że włosy masz w nieładzie i cała prezentujesz się dość nieprzeciętnie, ale gdy podtrzymuję cię, chroniąc przed upadkiem niemalże automatycznie i spod zmarszczonych brwi wpatruję się uważnie w twoją nieprzytomną twarz, którą dla pewności chwytam jeszcze w palce i unoszę ku górze, wiem już, że to ty. I że bawiłaś się tego wieczoru o wiele lepiej niż ja.
- Widzę, że faktycznie cierpisz na chroniczny brak czasu. - mówię, puszczając twoją twarz i chwytając cię za ramię, jakbym miał cię eskortować i jednocześnie powstrzymywać od rękoczynów, którymi się żałośnie odgrażasz. - Nie powinnaś się szwendać sama w środku nocy. - ignoruję twoje idiotyczne pytanie o światła i w moim głosie przebrzmiewa tylko przygana, a brakuje w nim troski. Co to zresztą za różnica, kiedy w głowie masz pewnie jedną wielką psychodelę, a złość rozlewa się po moim ciele coraz to kolejnymi gorącymi falami.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Jak możesz nie mieć sobie nic do zarzucenia. Venus by mi na pewno doradziła, że mam nie patrzeć na siebie tylko na ciebie w tym przypadku. Albo że nikomu mam nie wierzyć, jeśli mówi, że to moja wina. Jeśli mężczyzna zdradza kobieta, zwłaszcza taką, której poprzysiągł wierność, to jest do niczego. Chociaż Venus to pewnie by coś innego mi powiedziała, ech. Ona nigdy nie doświadczyła goryczy odrzucenia, a mnie to spotkało już drugi raz. Wydaje mi się, że to wszystko zaczęło się od ciebie. Można by wysunąć wnioski, że od Cezara, ale to przecież ty mnie pierwszy zacząłeś zdradzać, a ja nawet o tym nie wiedziałam. Mówiłeś, że pracujesz ciężko, ale teraz to ja już wiem, co tą pracą ciężką było. Dalej mnie zostawił Cezar, a później Franz i Venus. Teraz ty mnie zostawiasz drugi raz. To trochę boli, ale masz szczęście, że o tym zapomniałam, bo tu tak jasno jest i z każdej strony jest jasność, oświecająca nasze facjaty.
- No ale one świecą, te latarnie – patrzę w twoje oczy, bo jak możesz nie widzieć tego piękna, a jak tak patrzę w te twoje oczęta to nagle mi się przypomina, dlaczego w ogóle tu jestem. - Jestem na urodzinach Polly i chciałam się odświeżyć i pójść do toalety. Wiesz może gdzie tu jest toaleta? Chyba się zgubiłam – rozglądam się wokół siebie, a później wzdycham ciężko. - Co właściwie robisz na urodzinach Polly? – pytam, patrząc w te twoje oczęta piękne. - Masz piękne oczy, wiesz? – próbuję ich dotknąć prawie wsadzając ci palec w oko. Jeśli mnie nie powstrzymasz to rzeczywiście to zrobię.
- No ale one świecą, te latarnie – patrzę w twoje oczy, bo jak możesz nie widzieć tego piękna, a jak tak patrzę w te twoje oczęta to nagle mi się przypomina, dlaczego w ogóle tu jestem. - Jestem na urodzinach Polly i chciałam się odświeżyć i pójść do toalety. Wiesz może gdzie tu jest toaleta? Chyba się zgubiłam – rozglądam się wokół siebie, a później wzdycham ciężko. - Co właściwie robisz na urodzinach Polly? – pytam, patrząc w te twoje oczęta piękne. - Masz piękne oczy, wiesz? – próbuję ich dotknąć prawie wsadzając ci palec w oko. Jeśli mnie nie powstrzymasz to rzeczywiście to zrobię.
Kochana, wierność miałem ci przysięgać dopiero na ślubnym kobiercu, jak na razie mamy podpisaną umowę czysto biznesową o połączeniu naszych rodów. Nigdy nie obiecywałem ci, że będziesz jedyną kobietą mojego życia, a umówmy się szczerze, gładzenie cię po kolanku, na którym sukienka podciągnęła się o całe dwa szalone centymetry, to trochę za mało, by zaspokoić moje potrzeby. Venus doradziłaby ci dobrze, ale - poniekąd przeze mnie - nie ma już jej w okolicy, by mogła mówić ci na każdym kroku, co robić i co mówić. Jak widać, znalazłaś sobie innych doradców na jej miejsce i oboje źle na tym wychodzimy.
- Świecą wystarczająco jasno, by każdy psychol w okolicy cię zobaczył. Masz pojęcie ile ryzykujesz? - nie, oczywiście, że nie masz pojęcia, za dobrze się bawisz, by myśleć o tak przyziemnych rzeczach jak własne bezpieczeństwo. - Zasmucę cię, jesteś przy Piccadilly Circus, już dawno wyszłaś z przyjęcia. I nie ma tu toalet. - odpowiadam, wciąż wpatrując się w twoją twarz gniewnie i im więcej objawów twojej nietrzeźwości widzę, tym bardziej się irytuję. Nie jestem twoją niańką, Lineto. - Wolałbym więc zachować komplet. - burczę, chwytając twój palec, który w niekontrolowany sposób zbliża się do mojego oka i opuszczając nasze dłonie, drugą ręką jednak wciąż trzymam twoje ramię, byś nie straciła równowagi. - Co ty ze sobą zrobiłaś? - pytam badawczo, bo chociaż nie mam doświadczenia w kwestii substancji odurzających, twoje źrenice mówią mi, że poczułaś złudny zew wolności i na napojach wyskokowych nie poprzestałaś. Doceniłbym szczerą odpowiedź, bo jeśli masz zamiar wylądować w szpitalu, warto byłoby się tam udać już teraz, jednak nie łudzę się zbytnio, że przestaniesz bredzić o światłach i toaletach.
- Świecą wystarczająco jasno, by każdy psychol w okolicy cię zobaczył. Masz pojęcie ile ryzykujesz? - nie, oczywiście, że nie masz pojęcia, za dobrze się bawisz, by myśleć o tak przyziemnych rzeczach jak własne bezpieczeństwo. - Zasmucę cię, jesteś przy Piccadilly Circus, już dawno wyszłaś z przyjęcia. I nie ma tu toalet. - odpowiadam, wciąż wpatrując się w twoją twarz gniewnie i im więcej objawów twojej nietrzeźwości widzę, tym bardziej się irytuję. Nie jestem twoją niańką, Lineto. - Wolałbym więc zachować komplet. - burczę, chwytając twój palec, który w niekontrolowany sposób zbliża się do mojego oka i opuszczając nasze dłonie, drugą ręką jednak wciąż trzymam twoje ramię, byś nie straciła równowagi. - Co ty ze sobą zrobiłaś? - pytam badawczo, bo chociaż nie mam doświadczenia w kwestii substancji odurzających, twoje źrenice mówią mi, że poczułaś złudny zew wolności i na napojach wyskokowych nie poprzestałaś. Doceniłbym szczerą odpowiedź, bo jeśli masz zamiar wylądować w szpitalu, warto byłoby się tam udać już teraz, jednak nie łudzę się zbytnio, że przestaniesz bredzić o światłach i toaletach.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Podpisanie już tej umowy to samo w sobie dla mnie przyrzeczenie, że nie będziesz mnie zdradzać. Byłeś pierwszą osobą z którą się całowałam i naprawdę chciałam wierzyć, że ja będę pierwszą osobą z którą się prześpisz, ale tu słyszę o twoim prawo i na lewo aż mi się łzy same wylewają z moich powiek zmęczonych. Ostatnio mi się nawet śniło, że śmiejesz się do mnie, kiedy nakrywam cię na dwuznacznej scenie z Heleną, co nie potrafi kolanek razem trzymać. Widzę po jej twarzy, że ma ambicję wejść w twój ród, ale jej nie pozwolę. W pierwszej chwili i w każdej chwili do tej pory sobie przyrzekałam, że nie pozwolę, by nasz ślub doszedł do skutku, ale teraz twierdzę, że w dodatku to jeszcze nie zgodzę się, aby to ona w grudniu lub kiedykolwiek została twoją żoną. Możesz sobie wziąć jakąś pannę z „Wenus”, będziecie do siebie pasować.
- Zobaczyłeś mnie ty, więc mi wystarczy – robię się butna, co niezbyt mi i tak wychodzi w moim stanie lekkiego bytu. - I jeśli mogę mieć prośbę na pożegnanie – chociaż nie wiem właściwie jakie, nigdzie raczej się nie wybieram - to poproś swą familię, aby rozwiązała umowę między naszymi rodami. W przeciwnym wypadku czeka cię piekło dzień w dzień po naszym ślubie – unoszę głowę do góry tak wyniośle jak tylko potrafię. Później jednak tak do mnie mówisz brzydko, że już tracę tą swoją wyniosłość i jestem na ciebie zła, że już w tym świetle nic nie wygląda tak pięknie, a ty wyglądasz bardziej jak szatan w skórze aniołka, a to smutne straszne, bo ja po śmierci chciałam być aniołkiem. Obrzydziłeś mi nawet niebo, ty szarlatanie. - Och, no więc chciałam uwarzyć dla ciebie wywar żywej śmierci – zaczynam, próbując wyrwać się spod twojego ramienia, bo jeszcze mi coś zrobisz przez mą szczerość. Wlaściwie to nie wiem, czemu jestem taka szczera, w końcu wypiłam eliksir szczęścia, a nie prawdy. - W przepisach mojego dziadka jednak znalazłam eliksir szczęścia, ale było to coś zupełnie mi nieznanego. Może dlatego trzymał go w sejfie? To by było nawet logiczne – zamyślam się na dłuższą chwilę. Nie wiem czy to za twoją sprawą czy może odzawieszenia się zaczęłam kontynuować swoją opowieść. - Większość składników było niedostępnych w aptekach, więc musiałam wrócić do ogrodów dziadka, by podkraść trochę również i tego, a później wypiłyśmy to razem z Polką. – kończę swój wywód, a później patrzę na ciebie. Rzuciłeś na mnie zaklęcie? Tak wszystko tobie mówię. Nie podoba mi się to ani trochę. - Idź do Heleny sobie – przyjmuję pozycję obronną i próbuję się odwrócić do ciebie plecami.
- Zobaczyłeś mnie ty, więc mi wystarczy – robię się butna, co niezbyt mi i tak wychodzi w moim stanie lekkiego bytu. - I jeśli mogę mieć prośbę na pożegnanie – chociaż nie wiem właściwie jakie, nigdzie raczej się nie wybieram - to poproś swą familię, aby rozwiązała umowę między naszymi rodami. W przeciwnym wypadku czeka cię piekło dzień w dzień po naszym ślubie – unoszę głowę do góry tak wyniośle jak tylko potrafię. Później jednak tak do mnie mówisz brzydko, że już tracę tą swoją wyniosłość i jestem na ciebie zła, że już w tym świetle nic nie wygląda tak pięknie, a ty wyglądasz bardziej jak szatan w skórze aniołka, a to smutne straszne, bo ja po śmierci chciałam być aniołkiem. Obrzydziłeś mi nawet niebo, ty szarlatanie. - Och, no więc chciałam uwarzyć dla ciebie wywar żywej śmierci – zaczynam, próbując wyrwać się spod twojego ramienia, bo jeszcze mi coś zrobisz przez mą szczerość. Wlaściwie to nie wiem, czemu jestem taka szczera, w końcu wypiłam eliksir szczęścia, a nie prawdy. - W przepisach mojego dziadka jednak znalazłam eliksir szczęścia, ale było to coś zupełnie mi nieznanego. Może dlatego trzymał go w sejfie? To by było nawet logiczne – zamyślam się na dłuższą chwilę. Nie wiem czy to za twoją sprawą czy może odzawieszenia się zaczęłam kontynuować swoją opowieść. - Większość składników było niedostępnych w aptekach, więc musiałam wrócić do ogrodów dziadka, by podkraść trochę również i tego, a później wypiłyśmy to razem z Polką. – kończę swój wywód, a później patrzę na ciebie. Rzuciłeś na mnie zaklęcie? Tak wszystko tobie mówię. Nie podoba mi się to ani trochę. - Idź do Heleny sobie – przyjmuję pozycję obronną i próbuję się odwrócić do ciebie plecami.
Twoja naiwność nie zna granic, doprawdy. Oczekiwane jest to, bym był twoim pierwszym i ostatnim, jednak przyjęte w milczeniu przez społeczeństwo zasady nie mówią nic o tym, że i ty powinnaś być moją pierwszą czy ostatnią. Zapewniam cię, że o udanej nocy poślubnej mogłabyś tylko pomarzyć, gdybym, niczym panna z dobrego domu, trzymał cnotę do ślubu, zamiast więc przeklinać na czym świat stoi, powinnaś w myślach podziękować wszystkim tym kobietom, które przed tobą przewinęły się przez moje łóżko. Chociaż teraz to nie ma już żadnego znaczenia, bo miesiąc ten słodki skutecznie zabija we mnie jakąkolwiek chęć wybiegania w przyszłość i nagle już zbrzydła mi wizja twoich włosów rozsypanych w artystycznym nieładzie na pościeli z jedwabiu. Zbrzydłaś mi cała i nawet twoje sarnie spojrzenie jest mi kompletnie obojętne. Najprawdopodobniej pozwoliłbym ci się włóczyć po mieście aż do rana, gdyby nie to, że twoja krzywda byłaby również moją, dopóki jesteśmy związani umową przedmałżeńską.
- Przekaż moim niedoszłym teściom, że twój posag, podwojony czy potrojony, jest mi obojętny, nie jestem Weasleyem, żeby rzucać się na złoto jak szczerbaty na suchary. Niech spróbują cię sprzedać innemu frajerowi. - oznajmiam, skoro już jesteśmy przy prośbach na pożegnanie, bo nie wiesz chyba sama, że przejęci twoim losem rodzice zaczęli obiecywać mi przeróżne cuda, bylebym nie odwoływał ślubu po tym, jak moja podobno narzeczona, nie dość, że mnie unikała, to jeszcze na wydarzeniu towarzyskim pojawiła się u boku innego mężczyzny. - Piekło mam od czasu, gdy na twoim palcu znalazł się pierścionek, dziękuję jednak za troskę. - wątpię więc, by po ślubie mogło być jeszcze gorzej, ale to chwilowo jest bez znaczenia, bo w jednej kwestii jesteśmy zgodni: nie chcę tego ślubu równie mocno, co ty. Słucham twojej opowieści, prowadząc cię bez śladu delikatności w dół ulicy, wciąż trzymając cię za ramię i w myślach odmawiam prawdziwą litanię, by zachować resztki cierpliwości. Czy twoje paplanie zawsze było takie irytujące, czy właśnie sięgnęłaś zenitu?
- Jesteś szalona. - nie wiem czy chciałaś mnie naprawdę otruć, czy to twoje wyborne poczucie humoru po wypiciu mikstury wątpliwego składu, nie mam nawet zamiaru w to wnikać. - Bełkoczesz. - nie słucham i słuchać nie mam zamiaru. Nie odwrócisz się jednak ode mnie, gdy mimowolnie zaciskam mocniej palce dookoła twojego ramienia i dalej cię eskortuję, chociaż wciąż nie masz pojęcia, jakie szczęście masz, że wpadłaś na mnie, a nie na typka spod ciemnej gwiazdy, dybiącego na niewiasty lekkomyślne jak ty.
- Przekaż moim niedoszłym teściom, że twój posag, podwojony czy potrojony, jest mi obojętny, nie jestem Weasleyem, żeby rzucać się na złoto jak szczerbaty na suchary. Niech spróbują cię sprzedać innemu frajerowi. - oznajmiam, skoro już jesteśmy przy prośbach na pożegnanie, bo nie wiesz chyba sama, że przejęci twoim losem rodzice zaczęli obiecywać mi przeróżne cuda, bylebym nie odwoływał ślubu po tym, jak moja podobno narzeczona, nie dość, że mnie unikała, to jeszcze na wydarzeniu towarzyskim pojawiła się u boku innego mężczyzny. - Piekło mam od czasu, gdy na twoim palcu znalazł się pierścionek, dziękuję jednak za troskę. - wątpię więc, by po ślubie mogło być jeszcze gorzej, ale to chwilowo jest bez znaczenia, bo w jednej kwestii jesteśmy zgodni: nie chcę tego ślubu równie mocno, co ty. Słucham twojej opowieści, prowadząc cię bez śladu delikatności w dół ulicy, wciąż trzymając cię za ramię i w myślach odmawiam prawdziwą litanię, by zachować resztki cierpliwości. Czy twoje paplanie zawsze było takie irytujące, czy właśnie sięgnęłaś zenitu?
- Jesteś szalona. - nie wiem czy chciałaś mnie naprawdę otruć, czy to twoje wyborne poczucie humoru po wypiciu mikstury wątpliwego składu, nie mam nawet zamiaru w to wnikać. - Bełkoczesz. - nie słucham i słuchać nie mam zamiaru. Nie odwrócisz się jednak ode mnie, gdy mimowolnie zaciskam mocniej palce dookoła twojego ramienia i dalej cię eskortuję, chociaż wciąż nie masz pojęcia, jakie szczęście masz, że wpadłaś na mnie, a nie na typka spod ciemnej gwiazdy, dybiącego na niewiasty lekkomyślne jak ty.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Nie chcę nikomu dziękować i tego nie zrobię. Wolałabym kogoś dla którego ten pierwszy raz i również będzie, a nie tylko że ja będę niedoświadczona. Co jak się śmiać ze mnie zaczniesz, że robię coś nie tak? Nie mam już przy sobie Venus, nie mogę jej zapytać o radę. Wolałam więc wierzyć, że to i twój będzie pierwszy raz, a później udawać to wciąż i tylko szeptać ci do uszka jaki jesteś dobry w to wszystko, i uczyć się przy tobie nowych rzeczy bez żadnego stresu.
Co ty w ogóle do mnie mówisz. Zaczynam prawie płakać i tylko tak patrzę na ciebie spode łba i prawie płaczę. Albo coś mi do oka wpadło. Już trochę nawet nie pamiętam, co mi powiedziałeś i muszę przez chwilę zastanowić się o czym w ogóle mówimy.
- To sposób, abym zaczęła się obwiniać za TWOJE zdrady? – prychnęłam, uderzając ciebie w pierś. - Jak chcesz to idź śmiało do innych kobiet, którym przychodzi łatwo rozstawianie kolan. Nie potrzebuję nikogo na tym świecie – mówię i mi się tak strasznie smutno robi. - Najpierw odszedł Franz, później Venus. To ty sobie też idź. Nie chcę cię. Chociaż oni przynajmniej mnie nie zdradzili. Odeszli, dlatego, że odeszli – przedstawiam żelazną logikę. - Oddałabym ci go z wielką chęcią, ale już go opchnęłam mugolowi, sprzedającemu biżuterię na rogu przy moim mieszkaniu – patrzę na ciebie gniewnie i chyba już nawet nie ma w moich oczach prawie łez, co się zrobiły przez ten paproszek w oku. - Chociaż to trochę żałosne, co mówisz. W przeciwieństwie do ciebie zawsze byłam wierna i próbowałam być dla ciebie dobra – w myślach już mam więcej kurw na minutę niż możesz to zliczyć. - W ogóle to idź sobie stąd, bo mi się niedobrze robi, kiedy na ciebie patrzę. I puść, bo mnie to boli – próbuję ci się wyrwać skoro nawet mi nie pozwoliłeś się odwrócić. Trochę zaczynam się ciebie bać, ale może to dlatego, że od zawsze boję się bólu.
Przez ciebie robię się trzeźwa. Już mnie te kolory nie cieszą. Pozbawiłeś je blasku tak jak mnie zauroczenia do ciebie. Już nie będę mówić do ciebie czule i już nie będę planować dla ciebie stroju. Już nawet nie licz na te buziaki przelotne. Na nic nie licz prócz piekła na ziemi, jeśli nie odwołasz naszego ślubu. Chociaż może powinnam cię błagać, abyś przy mnie został? W końcu to ja zostanę wydziedziczona.
Co ty w ogóle do mnie mówisz. Zaczynam prawie płakać i tylko tak patrzę na ciebie spode łba i prawie płaczę. Albo coś mi do oka wpadło. Już trochę nawet nie pamiętam, co mi powiedziałeś i muszę przez chwilę zastanowić się o czym w ogóle mówimy.
- To sposób, abym zaczęła się obwiniać za TWOJE zdrady? – prychnęłam, uderzając ciebie w pierś. - Jak chcesz to idź śmiało do innych kobiet, którym przychodzi łatwo rozstawianie kolan. Nie potrzebuję nikogo na tym świecie – mówię i mi się tak strasznie smutno robi. - Najpierw odszedł Franz, później Venus. To ty sobie też idź. Nie chcę cię. Chociaż oni przynajmniej mnie nie zdradzili. Odeszli, dlatego, że odeszli – przedstawiam żelazną logikę. - Oddałabym ci go z wielką chęcią, ale już go opchnęłam mugolowi, sprzedającemu biżuterię na rogu przy moim mieszkaniu – patrzę na ciebie gniewnie i chyba już nawet nie ma w moich oczach prawie łez, co się zrobiły przez ten paproszek w oku. - Chociaż to trochę żałosne, co mówisz. W przeciwieństwie do ciebie zawsze byłam wierna i próbowałam być dla ciebie dobra – w myślach już mam więcej kurw na minutę niż możesz to zliczyć. - W ogóle to idź sobie stąd, bo mi się niedobrze robi, kiedy na ciebie patrzę. I puść, bo mnie to boli – próbuję ci się wyrwać skoro nawet mi nie pozwoliłeś się odwrócić. Trochę zaczynam się ciebie bać, ale może to dlatego, że od zawsze boję się bólu.
Przez ciebie robię się trzeźwa. Już mnie te kolory nie cieszą. Pozbawiłeś je blasku tak jak mnie zauroczenia do ciebie. Już nie będę mówić do ciebie czule i już nie będę planować dla ciebie stroju. Już nawet nie licz na te buziaki przelotne. Na nic nie licz prócz piekła na ziemi, jeśli nie odwołasz naszego ślubu. Chociaż może powinnam cię błagać, abyś przy mnie został? W końcu to ja zostanę wydziedziczona.
Mówisz tak, bo wizje w twojej głowie są wyidealizowane. Wciąż wiesz jeszcze zbyt mało, by rozróżniać fantazje od rzeczywistości, ale zapewniam, że zazwyczaj pokrywają się one w niewielkim stopniu. Chcesz romantyzmu, a wciąż nie widzisz tego, że odarliśmy się z niego już dawno temu, a jego resztki zdzieramy z siebie w tym momencie. Jeśli tak dalej pójdzie, nasze zdesperowane rodziny oprócz dociągnięcia nad przed urzędnika, zaplanują również pokładziny, by wybić nam z głowy możliwość unieważnienia mariażu. Bądźmy od nich szybsi, poszarpmy się jeszcze trochę i zakończmy tę paskudną szopkę, która sprawia, że jesteśmy przykuci do siebie łańcuchami zobowiązań, których żadne z nas nie ma życzenia znosić.
- Moje zdrady? O czym ty w ogóle mówisz? - pytam, jakby nie widząc faktycznego związku między omawianymi przez nas tematami i nie poczuwając się do jakiejkolwiek winy. Przecież wszelkie moje zdrady pozostają w sferze domysłów i to głównie wmówionych ci przez osoby trzecie, korzystające z twojej naiwności, niczego mi nie udowodnisz. - Chociaż niezmiernie żałuję, że przyszło mi spędzać ten piękny wieczór w tak parszywy sposób, nie mogę cię zostawić samej w środku miasta. Byłbym więc wdzięczny, gdybyś zaczęła współpracować, wtedy szybciej się pożegnamy, bo widzę, że dzisiaj się nie doczekam logicznego wytłumaczenia tego, dlaczego po raz kolejny mnie unikasz. Po swoich eliksirkach warzonych ze skarpety Merlina nie jesteś w stanie się teleportować, bądź więc łaskawa dreptać szybciej. - nie komentuję już nawet twoich rewelacji o sprzedaży rodowego pierścionka, ani o wszystkich znikających ludziach, z których żaden nie był tak nikczemny i zdradziecki jak ja, bo chociaż chętnie kontynuowałbym ten teatrzyk pozorów, ty rankiem nie będziesz już niczego pamiętać, a mnie chwilowo za bardzo skacze ciśnienie, bo chciałem z tobą rozmawiać, a ty urżnęłaś się jak gumochłon w beczce wina i sensu masz mniej więcej podobną ilość. - Faktycznie, nasze zaręczyny wytrzymały pewnie tak długo tylko dla tego, że przez większość czasu się nie widywaliśmy. Świetna strategia, Lineto, naprawdę, winszuję. - burczę, gdy skręcamy w przecznicę, oddalając się od feralnego miejsca naszego spotkania, a palce wolnej dłoni zaciskam tak mocno w pięść, że aż bieleją mi knykcie. - Chociaż to wyjątkowo kusząca opcja, nie mogę cię zostawić tu samej. - oznajmiam czysto informacyjnie i patrzę na ciebie z pogardą, bo wiem, że niedobrze robi ci się od okazałej mieszanki alkoholi i eliksiru, a nie od patrzenia na moje piękne, choć zagniewane lico. - Och czyli jednak nie jesteś znieczulona całkowicie? - nie wierzę, że coś czujesz, ale nie wierzę również w to, że mój uścisk jest mocny, nie wiem więc, kto jest w stanie stwierdzić, jak jest naprawdę, ale na pewno nie jest to żadne z nas. Jedno jest pewne, nie mam zielonego pojęcia co takiego wyjątkowego w tobie widziałem, że przez tak długi czas znajdowałem w sobie absurdalne wręcz pokłady cierpliwości dla ciebie, twoich szaleństw i twoich nieskładnych wypowiedzi. Nie martw się jednak, otrzeźwienie w końcu spadło na mnie z nieba i dotarliśmy już do granic tego absurdu.
- Moje zdrady? O czym ty w ogóle mówisz? - pytam, jakby nie widząc faktycznego związku między omawianymi przez nas tematami i nie poczuwając się do jakiejkolwiek winy. Przecież wszelkie moje zdrady pozostają w sferze domysłów i to głównie wmówionych ci przez osoby trzecie, korzystające z twojej naiwności, niczego mi nie udowodnisz. - Chociaż niezmiernie żałuję, że przyszło mi spędzać ten piękny wieczór w tak parszywy sposób, nie mogę cię zostawić samej w środku miasta. Byłbym więc wdzięczny, gdybyś zaczęła współpracować, wtedy szybciej się pożegnamy, bo widzę, że dzisiaj się nie doczekam logicznego wytłumaczenia tego, dlaczego po raz kolejny mnie unikasz. Po swoich eliksirkach warzonych ze skarpety Merlina nie jesteś w stanie się teleportować, bądź więc łaskawa dreptać szybciej. - nie komentuję już nawet twoich rewelacji o sprzedaży rodowego pierścionka, ani o wszystkich znikających ludziach, z których żaden nie był tak nikczemny i zdradziecki jak ja, bo chociaż chętnie kontynuowałbym ten teatrzyk pozorów, ty rankiem nie będziesz już niczego pamiętać, a mnie chwilowo za bardzo skacze ciśnienie, bo chciałem z tobą rozmawiać, a ty urżnęłaś się jak gumochłon w beczce wina i sensu masz mniej więcej podobną ilość. - Faktycznie, nasze zaręczyny wytrzymały pewnie tak długo tylko dla tego, że przez większość czasu się nie widywaliśmy. Świetna strategia, Lineto, naprawdę, winszuję. - burczę, gdy skręcamy w przecznicę, oddalając się od feralnego miejsca naszego spotkania, a palce wolnej dłoni zaciskam tak mocno w pięść, że aż bieleją mi knykcie. - Chociaż to wyjątkowo kusząca opcja, nie mogę cię zostawić tu samej. - oznajmiam czysto informacyjnie i patrzę na ciebie z pogardą, bo wiem, że niedobrze robi ci się od okazałej mieszanki alkoholi i eliksiru, a nie od patrzenia na moje piękne, choć zagniewane lico. - Och czyli jednak nie jesteś znieczulona całkowicie? - nie wierzę, że coś czujesz, ale nie wierzę również w to, że mój uścisk jest mocny, nie wiem więc, kto jest w stanie stwierdzić, jak jest naprawdę, ale na pewno nie jest to żadne z nas. Jedno jest pewne, nie mam zielonego pojęcia co takiego wyjątkowego w tobie widziałem, że przez tak długi czas znajdowałem w sobie absurdalne wręcz pokłady cierpliwości dla ciebie, twoich szaleństw i twoich nieskładnych wypowiedzi. Nie martw się jednak, otrzeźwienie w końcu spadło na mnie z nieba i dotarliśmy już do granic tego absurdu.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Z niczego nie odarłam się ani trochę, a jeśli tak to ty byłeś tego przyczyną. Nie wiem czy wskazałbyś jedną konkretną sytuację, która pozbawiła mnie lub ciebie albo nas romantyzmu, czy może ich szereg. Wydaje mi się, że może rzeczywiście zapoczątkowałam to ja – idąc do Cezara i to jemu obiecując siebie na wieki. A ty zdradami zapieczętowałeś wszystko, ale jeśli weźmiemy je pod uwagę to muszę zauważyć, że zdradzałeś mnie zapewne na długo przez moją ucieczką do mego słodkiego nie-doszłego męża. Może w takim razie on był karmą? Zakochałam się w nim do szaleństwa, z on zabawiał się z innymi. Tylko nie wiem, kim ty tu jesteś – chcesz wymierzyć własną karmę dla pewności?
- O kobietach z którymi zabawiasz się za moimi plecami. – czuję złość przez to, że kłamiesz, jednocześnie blokującą ciekawością tych wszystkich świateł, padających na twoją twarz na tak wiele różnych sposobów. Na dalsze twoje słowa nic nie mówię tylko idę rzeczywiście szybciej, by nagle zatrzymać się i wpatrywać się w jeden punkt. - O ja cię sunę, to jednorożec w środku miasta – wytrzeszczam oczy. - Musimy go schować, by mugole go nie zobaczyły! – mówię z przejęciem i chwytam nawet tą dłoń twoją zupełnie mi niemiłą o czym nie pamiętam w tym momencie. Chcę już biec go uratować. Jak mnie nie powstrzymasz to na pewno go dogonię. Chociaż nie jestem pewna, czy go widzisz, chyba tylko dziewice go widzą. Ty mi nie wyglądasz na dziewicę. I też nie słyszałam, żebyś nią był. Jakbyś był kobietą to z pewnością nazywano, by cię dziweczką i wylądowałbyś w zakonie jak Venus albo w Wenus. Choć może w Venus już nawet byłeś. Nie wiem, nie ufam ci.
- O kobietach z którymi zabawiasz się za moimi plecami. – czuję złość przez to, że kłamiesz, jednocześnie blokującą ciekawością tych wszystkich świateł, padających na twoją twarz na tak wiele różnych sposobów. Na dalsze twoje słowa nic nie mówię tylko idę rzeczywiście szybciej, by nagle zatrzymać się i wpatrywać się w jeden punkt. - O ja cię sunę, to jednorożec w środku miasta – wytrzeszczam oczy. - Musimy go schować, by mugole go nie zobaczyły! – mówię z przejęciem i chwytam nawet tą dłoń twoją zupełnie mi niemiłą o czym nie pamiętam w tym momencie. Chcę już biec go uratować. Jak mnie nie powstrzymasz to na pewno go dogonię. Chociaż nie jestem pewna, czy go widzisz, chyba tylko dziewice go widzą. Ty mi nie wyglądasz na dziewicę. I też nie słyszałam, żebyś nią był. Jakbyś był kobietą to z pewnością nazywano, by cię dziweczką i wylądowałbyś w zakonie jak Venus albo w Wenus. Choć może w Venus już nawet byłeś. Nie wiem, nie ufam ci.
Jeśli kiedykolwiek w ogóle blisko nam było do romantyzmu, miało to miejsce na amerykańskim koncercie podrzędnej gwiazdki w podrzędnym lokalu, z dala od Londynu, etykiety, oczekiwań. Moment naszego poznania, prawie że jak w tych śmiesznych mugolskich obrazkach, które nazywają filmami, następujące po nim wspólne podróże, kilka tygodni niezmąconego szczęścia i zadzierzgania więzi. Później pseudo romantyzm się skończył, a jego miejsce zastąpiła kalkulacja - oświadczenie się tobie było dobrym krokiem, a przynajmniej wtedy tak uważałem. Po pierścionek jednak nie popędziłem ze zrywu serca, a każdy kolejny krok sprawiał, że nasza znajomość bardziej przypomina kontrakt biznesowy niż związek, szczególnie od chwili, w której zamiast rozwiązywać pojawiające się problemy sami, pozwoliliśmy do akcji wkroczyć naszym rodzicom. Od wtedy wszystko dzieje się samoczynnie i jest poza naszą kontrolą, nie wynika to jednak z przeznaczenia, a presji wywieranej przez nestorów. Czy to właśnie wyśniony romantyzm, o którym pisze się wiersze i śpiewa rzewne ballady?
- Porozmawiamy jak wytrzeźwiejesz. Nie mam zamiaru omawiać zasłyszanych przez ciebie plotek na ulicy w środku nocy. - ucinam temat tonem nieznoszącym sprzeciwu i jestem już pewny, że jeśli ktokolwiek z mieszkańców okolicznych kamienic nie śpi o tej porze, słyszą każdy twój krzyk, bo przecież nie mówisz, tylko krzyczysz, chyba taka już rozwrzeszczana jesteś po alkoholu, a mnie gnębi dopadające mnie nagle widmo tego, że będę musiał cię taką znosić jeszcze wiele razy, o ile nie wyplączę się z tego ślubu. - Na gacie Merlina, to zaparkowany samochód, a nie jednorożec. - oświadczam, gdy szarpiesz się i chcesz lecieć na krucjatę i ratować biednego mieszkańca magicznego rezerwatu, który nagle znalazł się w mieście i kiedy chwytasz moją dłoń, zapominając o niechęci, którą oboje odczuwamy, zamiast dać się przeciągnąć na przeciwną stronę ulicy, trzymam cię mocno i kieruję w innym kierunku, kolejną przecznicę. - Zaraz będziemy na miejscu. - informuję, naiwnie licząc na to, że te słowa cię uspokoją i nakłonią do współpracy. To jeden z naszych najbardziej męczących wspólnych spacerów, całe szczęście, że faktycznie dobiega końca. Nie myślę o jednorożcach, Venus ani Wenus, kiedy nie puszczając cię ani na chwilę, zostawiamy za sobą Piccadilly Circus i po raz ostatni skręcamy w boczną ulicę.
zt x 2
- Porozmawiamy jak wytrzeźwiejesz. Nie mam zamiaru omawiać zasłyszanych przez ciebie plotek na ulicy w środku nocy. - ucinam temat tonem nieznoszącym sprzeciwu i jestem już pewny, że jeśli ktokolwiek z mieszkańców okolicznych kamienic nie śpi o tej porze, słyszą każdy twój krzyk, bo przecież nie mówisz, tylko krzyczysz, chyba taka już rozwrzeszczana jesteś po alkoholu, a mnie gnębi dopadające mnie nagle widmo tego, że będę musiał cię taką znosić jeszcze wiele razy, o ile nie wyplączę się z tego ślubu. - Na gacie Merlina, to zaparkowany samochód, a nie jednorożec. - oświadczam, gdy szarpiesz się i chcesz lecieć na krucjatę i ratować biednego mieszkańca magicznego rezerwatu, który nagle znalazł się w mieście i kiedy chwytasz moją dłoń, zapominając o niechęci, którą oboje odczuwamy, zamiast dać się przeciągnąć na przeciwną stronę ulicy, trzymam cię mocno i kieruję w innym kierunku, kolejną przecznicę. - Zaraz będziemy na miejscu. - informuję, naiwnie licząc na to, że te słowa cię uspokoją i nakłonią do współpracy. To jeden z naszych najbardziej męczących wspólnych spacerów, całe szczęście, że faktycznie dobiega końca. Nie myślę o jednorożcach, Venus ani Wenus, kiedy nie puszczając cię ani na chwilę, zostawiamy za sobą Piccadilly Circus i po raz ostatni skręcamy w boczną ulicę.
zt x 2
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Krueger nie był w Londynie od prawie trzydziestu lat. Miał właśnie cudowną okazję, żeby przypomnieć sobie to miasto. Daniel wyszedł do pracy, Vincent nie miał pracy, ale także wyszedł. Postanowił trochę pospacerować, porównać swoje wspomnienia do tego, co zobaczy. Tak naprawdę nigdy przedtem nie miał okazji do podobnych rozrywek. Czyżby zaczynał lubić swój obecny stan? Nie. To na pewno za mocne słowo. Jednak jako optymista miał zdolność widzenia pozytywów nawet w takich beznadziejnych sytuacjach. Szedł ulicą prowadzącą na Plac Piccadilly Circus, gdy jego oczom ukazała się charakterystyczna fontanna. Wspaniale, jeszcze pamiętam tę drogę. Nie jest ze mną aż tak źle - zaśmiał się w duchu. Gdzieś niedaleko znajdowała się kiedyś mała biblioteka, w której często można było znaleźć nowe książki. Czytanie mugolskich opowieści sprawiało Vncowi dużą przyjemność. Ci ludzie najwyraźniej często marzyli o tym, żeby być czarodziejami. Pisali o tym jednak jako o zupełnie zmyślonej rzeczy. Żeby ci ludzie wiedzieli jak bardzo czasem się mylą... O proszę! Jestem żywym przykładem tego, że magia nie rozwiązuje wszystkich spraw. Szczerze mówiąc, często je nawet komplikuje.
Już miał podchodzić do przejścia dla pieszych. Już miał kierować się w stronę tejże biblioteki, gdy nagle zobaczył znajomą twarz. To było jak uderzenie pioruna. Vincent w pierwszej chwili zareagował podobnie jak jego bratanek, gdy ujrzał wujka przed drzwiami swojego mieszkania. Miał nawet ochotę za jego przykładem krzyknąć: MYŚLAŁEM, ŻE JESTEŚ ZA OCEANEM! Zamiast tego wydusił z siebie jedynie ciche:
- Alice? - i wybałuszył oczy.
Nie miał nawet czasu zastanawiać się, co ta dziewczyna tutaj robi. Stał na środku chodnika i próbował wyglądać na opanowanego. W sumie co go tak dziwiło? Przecież Alice byłą wolnym człowiekiem, mogła sobie podróżować dokądkolwiek chciała. Ale dlaczego do Londynu? A dlaczego nie? Po chwili trochę się uspokoił.
Już miał podchodzić do przejścia dla pieszych. Już miał kierować się w stronę tejże biblioteki, gdy nagle zobaczył znajomą twarz. To było jak uderzenie pioruna. Vincent w pierwszej chwili zareagował podobnie jak jego bratanek, gdy ujrzał wujka przed drzwiami swojego mieszkania. Miał nawet ochotę za jego przykładem krzyknąć: MYŚLAŁEM, ŻE JESTEŚ ZA OCEANEM! Zamiast tego wydusił z siebie jedynie ciche:
- Alice? - i wybałuszył oczy.
Nie miał nawet czasu zastanawiać się, co ta dziewczyna tutaj robi. Stał na środku chodnika i próbował wyglądać na opanowanego. W sumie co go tak dziwiło? Przecież Alice byłą wolnym człowiekiem, mogła sobie podróżować dokądkolwiek chciała. Ale dlaczego do Londynu? A dlaczego nie? Po chwili trochę się uspokoił.
Po pracy postanowiła wybrać się na miasto. Robiła to praktycznie codziennie. Wychodząc z ministerstwa, wpychała znienawidzoną szatę na samo dno torby i szła się rozerwać. Przecież szkoda było marnować letnich dni na siedzenie w mieszkaniu. Zresztą, także musiała nadrobić pewne zaległości, jeśli chodzi o znajomość Londynu, zobaczyć, co się pozmieniało, czy pootwierano jakieś nowe, ciekawe miejsca, które mogłaby odwiedzić. Po mugolskiej stronie miasta czuła się lepiej, swobodniej, niż w dzielnicy czarodziejów, nic więc dziwnego, że to tutaj wolała urządzać sobie spacery. Po pracy w brytyjskim ministerstwie naprawdę musiała odpocząć od tego ciasnego, dusznego, konserwatywnego świata. Poczuć się nieco bardziej, jak w Ameryce, a to mogło jej dać tylko gwarne centrum mugolskiego Londynu.
Czasami były momenty, kiedy pluła sobie w brodę, że wróciła. A mogła zostać w Stanach. Gdyby wiedziała, że Glaucus zrobi jej taki numer, że odwróci się od niej z powodu nieakceptacji ich znajomości przez jego rodzinę, ta gorzka świadomość, że została odtrącona tylko dlatego, że była półkrwi... Cóż, to nie było przyjemne. Ale wtedy przypominała sobie o ojcu i jego problemach, i obiecywała sobie, że jeszcze nie wyjedzie, że nie zostawi go bez upewnienia się, że wszystko jest w porządku. Może nawet uda jej się go namówić, by wyjechał razem z nią? W Ameryce byłoby mu lepiej, zwłaszcza że był mugolakiem. Nie musiałby się zmagać z taką ilością dyskryminacji, jak tutaj.
Podeszwy jej mugolskich tenisówek rytmicznie uderzały o chodnik, kiedy szła przez zatłoczony Piccadilly Circus, oglądając szyby wystawowe w sklepach i przytrzymując cienki pasek ciągle zsuwającej się z ramienia torby. Zajrzała do kilku z nich, w końcu lubiła wałęsać się po sklepach, nawet jeśli akurat nic nie kupowała. I była w trakcie szukania sobie miejsca, gdzie mogłaby zjeść szybki obiad (chyba powinna zacząć uczyć się przygotowywać samodzielnie coś więcej niż kanapki), kiedy nagle usłyszała głos, wołający jej imię.
Przystanęła, odwracając się odruchowo. Przeczesywała wzrokiem tłum zajętych swoimi sprawami mugoli, by wyłowić z niego znajomą sylwetkę mężczyzny, którego po raz ostatni widziała w Ameryce. I nawet przez myśl by jej nie przeszło, że także postanowił przyjechać do Anglii. Zmrużyła lekko oczy, przyglądając mu się z niedowierzaniem, jakby myślała, że to jakieś zwidy, lub zaskakująca zbieżność. Podobno każdy miał gdzieś na świecie swojego sobowtóra, prawda? Ale nie każdy znał jej imię.
- Vincent? – zapytała, powoli do niego podchodząc, z lekkim dystansem, bo wciąż była bardzo zaskoczona jego widokiem. – Nie miałam pojęcia, że... też postanowisz przyjechać do Anglii.
Właściwie znali się od dawna mimo dużej różnicy wieku. Nie jakoś bardzo blisko, jeśli nie liczyć pewnego epizodu sprzed pewnego czasu. Był znajomym jej ojca, pierwszy raz poznali się, kiedy jeszcze była dzieckiem, a ona i Thomas Elliott akurat byli w Stanach. Ale kiedy wyjechała do Ameryki po skończeniu Hogwartu, już dorosła i bez ojca, ich stosunki nieco się zmieniły. Choć to już była przeszłość, sprawa definitywnie rozwiązana, dlatego nie czuła wielkiego speszenia jego widokiem, tylko to zdziwienie i niedowierzanie. Bo przecież nigdy nie wspominał o planach przyjazdu do Anglii.
- Jak dawno wróciłeś? – wypaliła po chwili, wciąż nie przestając go obserwować. – Wciąż nie mogę w to uwierzyć.
Czasami były momenty, kiedy pluła sobie w brodę, że wróciła. A mogła zostać w Stanach. Gdyby wiedziała, że Glaucus zrobi jej taki numer, że odwróci się od niej z powodu nieakceptacji ich znajomości przez jego rodzinę, ta gorzka świadomość, że została odtrącona tylko dlatego, że była półkrwi... Cóż, to nie było przyjemne. Ale wtedy przypominała sobie o ojcu i jego problemach, i obiecywała sobie, że jeszcze nie wyjedzie, że nie zostawi go bez upewnienia się, że wszystko jest w porządku. Może nawet uda jej się go namówić, by wyjechał razem z nią? W Ameryce byłoby mu lepiej, zwłaszcza że był mugolakiem. Nie musiałby się zmagać z taką ilością dyskryminacji, jak tutaj.
Podeszwy jej mugolskich tenisówek rytmicznie uderzały o chodnik, kiedy szła przez zatłoczony Piccadilly Circus, oglądając szyby wystawowe w sklepach i przytrzymując cienki pasek ciągle zsuwającej się z ramienia torby. Zajrzała do kilku z nich, w końcu lubiła wałęsać się po sklepach, nawet jeśli akurat nic nie kupowała. I była w trakcie szukania sobie miejsca, gdzie mogłaby zjeść szybki obiad (chyba powinna zacząć uczyć się przygotowywać samodzielnie coś więcej niż kanapki), kiedy nagle usłyszała głos, wołający jej imię.
Przystanęła, odwracając się odruchowo. Przeczesywała wzrokiem tłum zajętych swoimi sprawami mugoli, by wyłowić z niego znajomą sylwetkę mężczyzny, którego po raz ostatni widziała w Ameryce. I nawet przez myśl by jej nie przeszło, że także postanowił przyjechać do Anglii. Zmrużyła lekko oczy, przyglądając mu się z niedowierzaniem, jakby myślała, że to jakieś zwidy, lub zaskakująca zbieżność. Podobno każdy miał gdzieś na świecie swojego sobowtóra, prawda? Ale nie każdy znał jej imię.
- Vincent? – zapytała, powoli do niego podchodząc, z lekkim dystansem, bo wciąż była bardzo zaskoczona jego widokiem. – Nie miałam pojęcia, że... też postanowisz przyjechać do Anglii.
Właściwie znali się od dawna mimo dużej różnicy wieku. Nie jakoś bardzo blisko, jeśli nie liczyć pewnego epizodu sprzed pewnego czasu. Był znajomym jej ojca, pierwszy raz poznali się, kiedy jeszcze była dzieckiem, a ona i Thomas Elliott akurat byli w Stanach. Ale kiedy wyjechała do Ameryki po skończeniu Hogwartu, już dorosła i bez ojca, ich stosunki nieco się zmieniły. Choć to już była przeszłość, sprawa definitywnie rozwiązana, dlatego nie czuła wielkiego speszenia jego widokiem, tylko to zdziwienie i niedowierzanie. Bo przecież nigdy nie wspominał o planach przyjazdu do Anglii.
- Jak dawno wróciłeś? – wypaliła po chwili, wciąż nie przestając go obserwować. – Wciąż nie mogę w to uwierzyć.
To spotkanie bardzo go ucieszyło. Z Alice wiązało się wiele przyjemnych wspomnień. Vincent darzył jej ojca dużą sympatią. Thomas pomógł mu w wielu sprawach. Ich znajomość nie opierała się jednak tylko na wspólnych interesach i powiązaniach zawodowych. Lubili się z Elliottem czasem spotkać i pogadać. Był on najbardziej mugolskim czarodziejem jakiego kiedykolwiek poznał, a Alice przejęła po ojcu nastawienie do niemagicznych ludzi. W ogóle była do niego bardzo podobna. Nie dało się ukryć, że to dla niej wielki autorytet i najważniejsza osoba w życiu. Fascynująca była więź, która ich łączyła. Vinc nie miał zbyt wielu okazji, żeby bliżej poznać małą córeczkę kolegi, ale z tego co zdążył zaobserwować, darzyli się wzajemnie ogromną miłością. Jak wspaniale jest patrzeć na coś tak pięknego i mieć możliwość przekonania się, że rodzina może być największym skarbem jaki człowiek posiada - myślał czasem uniesiony zachwytem.
Przez te dwadzieścia lat jego pobytu w Stanach, działo się bardzo dużo. Vincent nie siedział cały czas w jednym miejscu. Bywał na północy i południu, wschodzi i zachodzie, na wybrzeżu i w głębi lądu. Thomas natomiast dużo podróżował, pracował w Anglii. Ich znajomość była bliska, ale widywali się dość rzadko, biorąc pod uwagę czas pobytu Vincenta w tymże kraju.
Kiedyś, długo po tym, kiedy Krueger ostatni raz widział się z kolegą, a całkiem niedługo przed postanowieniem wyjazdu do Londynu, zdarzyła się taka rzecz, że całkiem niespodziewanie spotkał Alice. Już nie małą dziewczynkę, którą pamiętał z dawnych lat, tylko piękną kobietę. Wtedy nie zdziwił się tak bardzo jak teraz. Takie rzeczy się zdarzają, nie raz spotykał starych znajomych w różnych miejscach na świecie. Tamto spotkanie było raczej miłą niespodzianką. Dziewczyna podróżowała właśnie po Stanach, Vinc pracował dla pewnego niesławnego człowieka. Jako starzy znajomi, poszli do najbliższego baru, bardzo miło pogadali, pośmiali się, a potem jakoś tak się sprawy potoczyły, że wylądowali u niego w mieszkaniu na jego łóżku w jego pościeli... Ten romans skończył się dość szybko, spotkali się jeszcze kilka razy, ale potem zgodnie stwierdzili, że trzeba to zakończyć. Rozstali się w przyjaznych relacjach, Alice pojechała w dalszą podróż, by w końcu osiąść na stałe w Nowym Jorku. Miała dużo wspaniałych planów. Vincent miał dużo zobowiązań i długów, ale w tamtym czasie jakoś sobie jeszcze radził.
A teraz sytuacja się powtórzyła. Spotkali się zupełnie przypadkowo. Głównie to zrobiło na mężczyźnie tak ogromne wrażenie. Można kogoś spotkać raz, ale znowu? Po tak krótkim czasie? Zupełnie na innym kontynencie? Pamiętając konkretne plany tej osoby, nie mające nic wspólnego z wyjazdem do Londynu? To spotkanie było bardziej niespodziewane.
- Eee, szczerze mówiąc to całkiem niedawno. Wczoraj, mówiąc ściślej. - Uśmiechnął się do pięknej znajomej, bo gdy zdziwienie ostygło, poczuł radość, że ją spotkał. - A ty? Co tutaj robisz? Jakaś delegacja czy coś?
Przez te dwadzieścia lat jego pobytu w Stanach, działo się bardzo dużo. Vincent nie siedział cały czas w jednym miejscu. Bywał na północy i południu, wschodzi i zachodzie, na wybrzeżu i w głębi lądu. Thomas natomiast dużo podróżował, pracował w Anglii. Ich znajomość była bliska, ale widywali się dość rzadko, biorąc pod uwagę czas pobytu Vincenta w tymże kraju.
Kiedyś, długo po tym, kiedy Krueger ostatni raz widział się z kolegą, a całkiem niedługo przed postanowieniem wyjazdu do Londynu, zdarzyła się taka rzecz, że całkiem niespodziewanie spotkał Alice. Już nie małą dziewczynkę, którą pamiętał z dawnych lat, tylko piękną kobietę. Wtedy nie zdziwił się tak bardzo jak teraz. Takie rzeczy się zdarzają, nie raz spotykał starych znajomych w różnych miejscach na świecie. Tamto spotkanie było raczej miłą niespodzianką. Dziewczyna podróżowała właśnie po Stanach, Vinc pracował dla pewnego niesławnego człowieka. Jako starzy znajomi, poszli do najbliższego baru, bardzo miło pogadali, pośmiali się, a potem jakoś tak się sprawy potoczyły, że wylądowali u niego w mieszkaniu na jego łóżku w jego pościeli... Ten romans skończył się dość szybko, spotkali się jeszcze kilka razy, ale potem zgodnie stwierdzili, że trzeba to zakończyć. Rozstali się w przyjaznych relacjach, Alice pojechała w dalszą podróż, by w końcu osiąść na stałe w Nowym Jorku. Miała dużo wspaniałych planów. Vincent miał dużo zobowiązań i długów, ale w tamtym czasie jakoś sobie jeszcze radził.
A teraz sytuacja się powtórzyła. Spotkali się zupełnie przypadkowo. Głównie to zrobiło na mężczyźnie tak ogromne wrażenie. Można kogoś spotkać raz, ale znowu? Po tak krótkim czasie? Zupełnie na innym kontynencie? Pamiętając konkretne plany tej osoby, nie mające nic wspólnego z wyjazdem do Londynu? To spotkanie było bardziej niespodziewane.
- Eee, szczerze mówiąc to całkiem niedawno. Wczoraj, mówiąc ściślej. - Uśmiechnął się do pięknej znajomej, bo gdy zdziwienie ostygło, poczuł radość, że ją spotkał. - A ty? Co tutaj robisz? Jakaś delegacja czy coś?
Choć minęło parę lat, ona też pamiętała. Rzecz jasna, nie był jej pierwszym ani ostatnim, jednak przygodny romans z rówieśnikiem ojca, mężczyzną trzydzieści lat starszym niewątpliwie miał intrygujący, zakazany posmak, który w tamtym okresie tak kusił spragnioną wrażeń, ciekawską Alice. Jak mogłaby zapomnieć coś takiego? Nie żałowała jednak, że to była tylko przygoda na kilka nocy. Nigdy nie traktowała Vincenta jako kogoś na poważnie, poza tym, była wówczas (i chyba nadal była?) zbyt młoda, żeby decydować się na poważne, stałe związki. Decyzja o zakończeniu tego i powrotu do dawnych stosunków była ich wspólnym, zgodnym postanowieniem. A teraz... Cóż, co się stało w Ameryce, zostało tam. Ojciec nigdy się o niczym nie dowiedział, i wolałaby, żeby tak pozostało, zwłaszcza dla dobra Vincenta. Wiedziała, że jej ojciec by wybaczył, zawsze był wobec niej pobłażliwy, co już od dzieciństwa potrafiła wykorzystać. Ale mogłoby to rzutować na jego stosunki z Vincentem, bo pewnie to jego obwiniłby o uwiedzenie Alice, nie chcąc przyjmować do wiadomości, że jego młoda córka wcale nie była tak niewinna, na jaką wyglądała. W oczach konserwatywnego brytyjskiego społeczeństwa też zresztą uchodziłaby za osobę kontrowersyjną, dopuszczającą się niestosownych rzeczy. Jednak niewielu o tym wiedziało.
Obecne spotkanie było wielkim zaskoczeniem dla obojga, bo przecież był jedną z ostatnich osób, które spodziewałaby się teraz ujrzeć. A jednak.
- Wczoraj? – uniosła lekko brwi, wciąż mu się przyglądając. – To rzeczywiście niedawno. Co cię tutaj właściwie sprowadza, Vincencie? Nigdy nie mówiłeś, że masz zamiar wyjechać do Anglii.
Wciąż mówiła do niego po imieniu, jednak zachowywała się, jakby nie łączyło ich nic więcej poza zwykłą znajomość.
- Szczerze mówiąc, ja też nie planowałam tego wcześniej, to wyszło zupełnie nagle. Przyjechałam... jakiś miesiąc temu – powiedziała po chwili. Namówił ją właśnie Glaucus, mężczyzna, z którym znajomość potraktowała zupełnie inaczej, niż wcześniejsze znajomości z mężczyznami. Ale i tak musieli się rozstać. Przykre, ale prawdziwe. Jednak o tym nie zamierzała wspominać Vincentowi, a na pewno nie teraz. Może kiedyś, później... Znacznie później. Choć oprócz niego, było też kilka innych okoliczności, o których też niekoniecznie lubiła wspominać w rozmowach. – Chciałam odwiedzić ojca, nie najlepiej się ostatnio czuje. Możesz do niego kiedyś wpaść, na pewno się ucieszy – dodała jeszcze, wcale nie mijając się z prawdą, bo przecież właśnie to odwiodło ją od ponownego powrotu do Ameryki. – Chyba zostanę na jakiś czas, jeszcze nie wiem. Nie lubię planować z dużym wyprzedzeniem, bo i tak zbyt często zmieniam zdanie.
Znowu poprawiła pasek torby, po czym uśmiechnęła się do mężczyzny i zerknęła w bok.
- Może usiądziemy na ławce w pobliżu fontanny? Głupio tak rozmawiać na środku chodnika – zaproponowała. Ciągle ktoś ich wymijał, ciężko było rozmawiać. A nie chciała tak szybko znikać, skoro już przytrafiła się taka okazja do spotkania z dawnym znajomym. Zresztą, ciekawość nie dałaby jej spokoju, chciała poznać przyczyny jego tak nagłego przyjazdu do Anglii.
Obecne spotkanie było wielkim zaskoczeniem dla obojga, bo przecież był jedną z ostatnich osób, które spodziewałaby się teraz ujrzeć. A jednak.
- Wczoraj? – uniosła lekko brwi, wciąż mu się przyglądając. – To rzeczywiście niedawno. Co cię tutaj właściwie sprowadza, Vincencie? Nigdy nie mówiłeś, że masz zamiar wyjechać do Anglii.
Wciąż mówiła do niego po imieniu, jednak zachowywała się, jakby nie łączyło ich nic więcej poza zwykłą znajomość.
- Szczerze mówiąc, ja też nie planowałam tego wcześniej, to wyszło zupełnie nagle. Przyjechałam... jakiś miesiąc temu – powiedziała po chwili. Namówił ją właśnie Glaucus, mężczyzna, z którym znajomość potraktowała zupełnie inaczej, niż wcześniejsze znajomości z mężczyznami. Ale i tak musieli się rozstać. Przykre, ale prawdziwe. Jednak o tym nie zamierzała wspominać Vincentowi, a na pewno nie teraz. Może kiedyś, później... Znacznie później. Choć oprócz niego, było też kilka innych okoliczności, o których też niekoniecznie lubiła wspominać w rozmowach. – Chciałam odwiedzić ojca, nie najlepiej się ostatnio czuje. Możesz do niego kiedyś wpaść, na pewno się ucieszy – dodała jeszcze, wcale nie mijając się z prawdą, bo przecież właśnie to odwiodło ją od ponownego powrotu do Ameryki. – Chyba zostanę na jakiś czas, jeszcze nie wiem. Nie lubię planować z dużym wyprzedzeniem, bo i tak zbyt często zmieniam zdanie.
Znowu poprawiła pasek torby, po czym uśmiechnęła się do mężczyzny i zerknęła w bok.
- Może usiądziemy na ławce w pobliżu fontanny? Głupio tak rozmawiać na środku chodnika – zaproponowała. Ciągle ktoś ich wymijał, ciężko było rozmawiać. A nie chciała tak szybko znikać, skoro już przytrafiła się taka okazja do spotkania z dawnym znajomym. Zresztą, ciekawość nie dałaby jej spokoju, chciała poznać przyczyny jego tak nagłego przyjazdu do Anglii.
Chyba jednak trzeba będzie się przyzwyczaić do podobnych sytuacji - pomyślał wsłuchując się w jej słowa. Przewidział zaskoczenie swoją osobą jedynie bratanka, a przecież Londyn był zapewne pełen starych znajomych. Jak się okazał, nawet tych, których się nie spodziewał. Poza tym był pewien, że spotka Daniela. Z innymi ludźmi będzie zapewne jak z Alice. W końcu przywyknę do tego, żeby nie zadawać wszystkim głupich pytań, tak jakbym tylko ja potrafił się przemieszczać między kontynentami.
Na pytanie, co go tu sprowadza odpowiedział malując delikatny uśmiech na swojej twarzy, jakby od niechcenia wdychając:
- Ach, to był taki spontaniczny pomysł.
Pomysł był raczej spontaniczny. Po co zagłębiać się w szczegóły?
- Ojej. Mam nadzieję, że to nic wielce poważnego! - Przeszedł go zimny dreszcz. Darzył Thomasa dużą sympatią, a poza tym zdawał sobie sprawę, że jest on dla Alice całym światem. - Bardzo chętnie zobaczę się z twoim ojcem. Kurcze, stęskniłem się za nim. A te odwiedziny to tylko na chwilę czy zamierzasz zostać w Londynie na dłużej?
Jej odpowiedź nie zdziwiła go w cale. Spontaniczność była cechą bardzo charakterystyczną u Alice. Lubiła snuć plany, ale były one bardziej marzeniami, do których chciała dążyć, niż celami, które za wszelką cenę miała zamiar osiągnąć. Przynajmniej tak to widział Vincent. Dziewczyna była tak bardzo elastyczna, że nie tylko potrafiła dostosować się do nowych okoliczności, ale sama bardzo często je zmieniała, rzucając w kąt dotychczasowe plany. To mu w niej bardzo imponowało.
W końcu dziewczyna wpadła na genialny pomysł, którego nie wymyśliło przedtem żadne z nich. Oczywiście, że bez sensu było rozmawiać, stojąc tuż obok przejścia dla pieszych wśród tłoczących się ludzi. A może zjadłabyś ze mną obiad? - o mało co nie zaproponował pełnym entuzjazmu głosem. Była akurat pora obiadowa, w pobliżu znajdowało się wiele dobrych restauracji, dziewczyna najwyraźniej nigdzie się nie śpieszyła, Vincent trochę zgłodniał, oboje mieli zapewne dużo do opowiedzenia. W ostatniej chwili ugryzł się jednak w język. Przecież ja nie mam przy sobie złamanego pensa! To znaczy z budżetu na podróż została mu jakaś drobna suma, ale nie był pewien, czy starczyłoby choć na jeden skromny posiłek, a co dopiero na przyzwoite dwa obiady w przyzwoitym lokalu. Wyraził swoją aprobatę i oboje ruszyli w stronę wolnego miejsca. Było mu bardzo głupio, ale musiał udawać frajera, który nie wpadł na pomysł zaproszenia damy, choćby na kawę.
Siedli koło fontanny.
- Opowiadaj, Alice. Jak tam twoja kariera w Nowym Jorku?
Uśmiechnął się, bo pomimo wszystko, przewaga pozytywnych emocji przełamała gorycz porażki. Zamienił się w słuch i miał nadzieję dowiedzieć się od dziewczyny, że jej życie jest cudowne i robi to, o czym zawsze marzyła.
Na pytanie, co go tu sprowadza odpowiedział malując delikatny uśmiech na swojej twarzy, jakby od niechcenia wdychając:
- Ach, to był taki spontaniczny pomysł.
Pomysł był raczej spontaniczny. Po co zagłębiać się w szczegóły?
- Ojej. Mam nadzieję, że to nic wielce poważnego! - Przeszedł go zimny dreszcz. Darzył Thomasa dużą sympatią, a poza tym zdawał sobie sprawę, że jest on dla Alice całym światem. - Bardzo chętnie zobaczę się z twoim ojcem. Kurcze, stęskniłem się za nim. A te odwiedziny to tylko na chwilę czy zamierzasz zostać w Londynie na dłużej?
Jej odpowiedź nie zdziwiła go w cale. Spontaniczność była cechą bardzo charakterystyczną u Alice. Lubiła snuć plany, ale były one bardziej marzeniami, do których chciała dążyć, niż celami, które za wszelką cenę miała zamiar osiągnąć. Przynajmniej tak to widział Vincent. Dziewczyna była tak bardzo elastyczna, że nie tylko potrafiła dostosować się do nowych okoliczności, ale sama bardzo często je zmieniała, rzucając w kąt dotychczasowe plany. To mu w niej bardzo imponowało.
W końcu dziewczyna wpadła na genialny pomysł, którego nie wymyśliło przedtem żadne z nich. Oczywiście, że bez sensu było rozmawiać, stojąc tuż obok przejścia dla pieszych wśród tłoczących się ludzi. A może zjadłabyś ze mną obiad? - o mało co nie zaproponował pełnym entuzjazmu głosem. Była akurat pora obiadowa, w pobliżu znajdowało się wiele dobrych restauracji, dziewczyna najwyraźniej nigdzie się nie śpieszyła, Vincent trochę zgłodniał, oboje mieli zapewne dużo do opowiedzenia. W ostatniej chwili ugryzł się jednak w język. Przecież ja nie mam przy sobie złamanego pensa! To znaczy z budżetu na podróż została mu jakaś drobna suma, ale nie był pewien, czy starczyłoby choć na jeden skromny posiłek, a co dopiero na przyzwoite dwa obiady w przyzwoitym lokalu. Wyraził swoją aprobatę i oboje ruszyli w stronę wolnego miejsca. Było mu bardzo głupio, ale musiał udawać frajera, który nie wpadł na pomysł zaproszenia damy, choćby na kawę.
Siedli koło fontanny.
- Opowiadaj, Alice. Jak tam twoja kariera w Nowym Jorku?
Uśmiechnął się, bo pomimo wszystko, przewaga pozytywnych emocji przełamała gorycz porażki. Zamienił się w słuch i miał nadzieję dowiedzieć się od dziewczyny, że jej życie jest cudowne i robi to, o czym zawsze marzyła.
Strona 2 z 22 • 1, 2, 3 ... 12 ... 22
Plac Piccadilly Circus
Szybka odpowiedź