Plac Piccadilly Circus
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Plac Piccadilly Circus
Plac Piccadilly Circus przecina ulice West End, centrum teatralnego Londynu. To częste miejsce spotkań młodzieży, blisko kultury, oraz jedna z bardziej rozpoznawalnych atrakcji turystycznych miasta. Gwarny i mocno zatłoczony, usytuowany w pobliżu dużej ilości mniej lub bardziej znanych kawiarenek i sklepików otoczony jest wieloma starymi kamieniczkami.
Pośrodku placu, na podwyższeniu, znajduje się urokliwa fontanna z figurką bożka Anternosa, chłopca o motylich skrzydłach, który symbolizuje nieszczęśliwą miłość. Na schodach pod fontanną gromadzą się młodzi ludzie.
Pośrodku placu, na podwyższeniu, znajduje się urokliwa fontanna z figurką bożka Anternosa, chłopca o motylich skrzydłach, który symbolizuje nieszczęśliwą miłość. Na schodach pod fontanną gromadzą się młodzi ludzie.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ruszyli w stronę ławeczek. Większość była zajęta, jednak Alice udało się wypatrzeć jakąś wolną, na której po chwili usadowiła się nonszalancko.
- Spontaniczny? To tak, jak u mnie – stwierdziła. Chociaż Vincent raczej nie wydawał jej się kimś, kto ot tak podjąłby taką decyzję. Może tak naprawdę kryły się za tym jakieś sprawy, o których nie miała pojęcia? Nie wiedziała o jego kłopotach, bo jednak w ostatnich miesiącach widywali się rzadko, no i raczej nie rozmawiali o tego typu sprawach. Zmarszczyła leciutko brwi. – Ale chyba nie stało się nic złego, prawda?
Nawet ona, mimo swojej spontaniczności, nie podjęłaby takiej decyzji bez mocnego powodu, bo jednak w Ameryce żyło jej się lepiej niż w Anglii, tu musiał zaważyć splot kilku czynników, żeby zdecydowała się opuścić Nowy Jork i przyjechać tutaj. Ojciec, Glaucus, no i ta problematyczna sytuacja między nią i szefem, któremu nie spodobała się jej gra na dwa fronty i postanowił zwolnić niepokorną dziewczynę, która złamała warunki ich wcześniejszego układu. Dotrzymywanie zobowiązań nie było jej najmocniejszą stroną, podobnie jak ignorowanie pokus. Nie potrafiłaby przejść obojętnie obok takiego mężczyzny jak Glaucus.
- Nie, chociaż... On nie chce ze mną o tym rozmawiać, zawsze próbuje jak najszybciej zmienić temat – westchnęła, ledwo powstrzymując się od wywrócenia oczami. Ojciec zawsze przedkładał jej szczęście nad własne i nie lubił jej niczym martwić, ale jednak nie mogła się nie zmartwić w takiej sytuacji jak obecna.
- Na razie na dłużej. Przynajmniej kilka miesięcy. Potem zobaczę – rzekła.
Kilka miesięcy to kawał czasu, sporo mogło się zmienić. W ciągu ostatnich paru miesięcy życie pokazało jej, że faktycznie potrafi się zmieniać bardzo nagle. Jeszcze na wiosnę w życiu nie pomyślałaby, że wróci do Anglii, a teraz tu była. I rzeczywiście, jej plany były raczej snuciem marzeń, aniżeli prawdziwymi, namacalnymi celami. Pod pewnymi względami nadal nie dojrzała do tego, by podejść do życia poważniej, przestać traktować je jako ciągłą przygodę. Wybranie pracy na całe życie, wyjście za mąż i założenie rodziny? Na to zdecydowanie nie czuła się gotowa, więc póki co raczej skakała z kwiatka na kwiatek i szukała nowych wrażeń.
- Wpadnij do mojego ojca. Ciągle mieszka w naszym brytyjskim domu – rzekła. Elliottowie mieli jeden dom pod Londynem i drugi w Nowym Jorku.
Nie wymagała tego, żeby zapraszał ją na obiad, choć faktycznie, była głodna. Zawsze jednak mogli wybrać się do skromniejszej knajpki, znała kilka całkiem fajnych mugolskich miejsc, i to całkiem niedaleko. Póki co jednak nic nie proponowała; zamiast tego rozsiadła się jeszcze wygodniej, prostując nogi i krzyżując je lekko w kostkach, i wystawiając bladą, piegowatą twarz do słońca.
Słysząc jego kolejne pytanie, zmieszała się nieznacznie. Rzadko jej się to zdarzało, jednak jej praca w amerykańskim Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów zakończyła się zdecydowanie niezręcznie, i raczej nie lubiła o tym mówić.
- Przez długi czas układało się bardzo dobrze, ale na sam koniec troszkę się popsuło, więc zrezygnowałam i wróciłam do Anglii z pewnym znajomym, którego tam poznałam – powiedziała więc lakonicznie, bez wdawania się w szczegóły i powody, dla których zrezygnowała z posady i jakiś czas później wyjechała z Nowego Jorku. Nie to, że bała się, że Vincent będzie zazdrosny, bo przecież od dawna nie łączyło ich nic więcej, ale sam fakt.
- A ty, co zamierzasz robić w Anglii? Zostajesz tu na dłużej? – zmieniła więc temat.
- Spontaniczny? To tak, jak u mnie – stwierdziła. Chociaż Vincent raczej nie wydawał jej się kimś, kto ot tak podjąłby taką decyzję. Może tak naprawdę kryły się za tym jakieś sprawy, o których nie miała pojęcia? Nie wiedziała o jego kłopotach, bo jednak w ostatnich miesiącach widywali się rzadko, no i raczej nie rozmawiali o tego typu sprawach. Zmarszczyła leciutko brwi. – Ale chyba nie stało się nic złego, prawda?
Nawet ona, mimo swojej spontaniczności, nie podjęłaby takiej decyzji bez mocnego powodu, bo jednak w Ameryce żyło jej się lepiej niż w Anglii, tu musiał zaważyć splot kilku czynników, żeby zdecydowała się opuścić Nowy Jork i przyjechać tutaj. Ojciec, Glaucus, no i ta problematyczna sytuacja między nią i szefem, któremu nie spodobała się jej gra na dwa fronty i postanowił zwolnić niepokorną dziewczynę, która złamała warunki ich wcześniejszego układu. Dotrzymywanie zobowiązań nie było jej najmocniejszą stroną, podobnie jak ignorowanie pokus. Nie potrafiłaby przejść obojętnie obok takiego mężczyzny jak Glaucus.
- Nie, chociaż... On nie chce ze mną o tym rozmawiać, zawsze próbuje jak najszybciej zmienić temat – westchnęła, ledwo powstrzymując się od wywrócenia oczami. Ojciec zawsze przedkładał jej szczęście nad własne i nie lubił jej niczym martwić, ale jednak nie mogła się nie zmartwić w takiej sytuacji jak obecna.
- Na razie na dłużej. Przynajmniej kilka miesięcy. Potem zobaczę – rzekła.
Kilka miesięcy to kawał czasu, sporo mogło się zmienić. W ciągu ostatnich paru miesięcy życie pokazało jej, że faktycznie potrafi się zmieniać bardzo nagle. Jeszcze na wiosnę w życiu nie pomyślałaby, że wróci do Anglii, a teraz tu była. I rzeczywiście, jej plany były raczej snuciem marzeń, aniżeli prawdziwymi, namacalnymi celami. Pod pewnymi względami nadal nie dojrzała do tego, by podejść do życia poważniej, przestać traktować je jako ciągłą przygodę. Wybranie pracy na całe życie, wyjście za mąż i założenie rodziny? Na to zdecydowanie nie czuła się gotowa, więc póki co raczej skakała z kwiatka na kwiatek i szukała nowych wrażeń.
- Wpadnij do mojego ojca. Ciągle mieszka w naszym brytyjskim domu – rzekła. Elliottowie mieli jeden dom pod Londynem i drugi w Nowym Jorku.
Nie wymagała tego, żeby zapraszał ją na obiad, choć faktycznie, była głodna. Zawsze jednak mogli wybrać się do skromniejszej knajpki, znała kilka całkiem fajnych mugolskich miejsc, i to całkiem niedaleko. Póki co jednak nic nie proponowała; zamiast tego rozsiadła się jeszcze wygodniej, prostując nogi i krzyżując je lekko w kostkach, i wystawiając bladą, piegowatą twarz do słońca.
Słysząc jego kolejne pytanie, zmieszała się nieznacznie. Rzadko jej się to zdarzało, jednak jej praca w amerykańskim Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów zakończyła się zdecydowanie niezręcznie, i raczej nie lubiła o tym mówić.
- Przez długi czas układało się bardzo dobrze, ale na sam koniec troszkę się popsuło, więc zrezygnowałam i wróciłam do Anglii z pewnym znajomym, którego tam poznałam – powiedziała więc lakonicznie, bez wdawania się w szczegóły i powody, dla których zrezygnowała z posady i jakiś czas później wyjechała z Nowego Jorku. Nie to, że bała się, że Vincent będzie zazdrosny, bo przecież od dawna nie łączyło ich nic więcej, ale sam fakt.
- A ty, co zamierzasz robić w Anglii? Zostajesz tu na dłużej? – zmieniła więc temat.
Pytanie, chyba nie stało się nic złego, zbył zwykłym uśmiechem i nic nie znaczącym - Nie.
Wstydził się przed dziewczyną bardzo wielu rzeczy. Nie chciał być w jej oczach nieudacznikiem i hazardzistą. Wolał sprawiać wrażenie zaradnego, silnego mężczyzny, któremu znudziły się dotychczasowe interesy i postanowił wrócić do Londynu, żeby zająć się czymś innym. Wiedział jednak, że prędzej czy później jakaś część jego historii wyjdzie na jaw, więc nie zapuszczał się w jakieś wymyślone historie. Wolał po prostu przemilczeć pewne sprawy i najwyżej później puścić farbę, snując opowieść pełną eufemizmów i ubogą w nieprzyjemne szczegóły.
Miał gdzieś zapisany brytyjski adres Thomasa. W pierwszej chwili ogarnęła go dziecinna radość, że spotka go po latach, ale potem uświadomił sobie, że nie będzie już tak samo. Pomijając kwestię Jak ja mu teraz spojrzę w oczy? (spowodowaną jego romansem z Alice, która choć była dorosłą, odpowiedzialna za swoje czyny kobietą, nadal pozostawała trzydzieści lat młodszą córką kolegi), wiadome było, że Thomas jest chory, możliwe, że ciężko. Dlaczego w końcu córka miałaby przyjeżdżać do niego nagle z drugiego końca świata i dlaczego on miałby nie chcieć z nią rozmawiać? Tak się postępuje jedynie w ciężkich przypadkach. Chęć zobaczenia się z Elliottem była jednak silniejsza os wszystkich obaw. Vincent postanowił niebawem do niego zajrzeć.
Siedzieli na ławce i rozmawiali o przeszłości. Sierpniowe słońce wyszło zza chmur i oświetliło cały plac. Vincent z uwagą patrzył na piękną dziewczynę. Bardzo mu się podobała. Lubił jej piegi, zgrabne nogi i drobne ramiona. Nie mógł być obojętny na jej wdzięki.
Troszkę się popsuło? Ciekawe. - Nie był jednak na tyle wścibski, żeby dociekać, co dokładnie ma na myśli jego rozmówczyni. Poza tym wolał nie prowokować jej do rewanżu. Jakby chciała, sama by mi opowiedziała. Najbardziej jednak zaintrygował go ten znajomy. Czy Alice rzuciłaby pracę jedynie dla jakiegoś znajomego, bo troszeczkę się popsuło i wyjechała z tymże znajomym do Londynu? To znaczy dochodziła do tego jeszcze kwestia chorego ojca, ale na pewno nie od parady w opowieści dziewczyny pojawił się pewien znajomy. O co chodziło temu całemu Vincentowi? Czy ta sprawa była aż tak istotna? Oczywiście, że nie.
Wtedy z malinowych ust Alice padło to okropne pytanie, które prędzej czy później musiała zadać. Mężczyzna poczuł się jak przestępca na przesłuchaniu, tak jakby ktoś zadał mu potworny cios, przed którym nie mógł już zrobić uniku. Musiał coś odpowiedzieć.
- Widzisz, Alice... - zaczął powoli i spokojnie, nie dając nic po sobie poznać - sytuacje się nieco pokomplikowały. Ten cały Jones, dla którego pracowałem trzy lata temu... chyba nie miałaś złudzeń, że to uczciwa robota? Wolałem się dłużej nie narażać na jego gniew. - ściszył głos - Gość był całkiem niezły w czarnej magii, poza tym znał innych całkiem niezłych gości. Postanowiłem zerwać z nimi wszelkie kontakty. Dla dobra swojego i innych. Rozumiesz. - To było raczej stwierdzenie niż pytanie - Postanowiłem poszukać szczęście w Londynie. Po raz drugi zresztą. - Uśmiechnął się jakby na znak, że wszystko jest w porządku i pod jego kontrolą.
Nie chciał wspominać nawet słowem o tym, że jeszcze przed ich niespodziewanym spotkaniem w Stanach przegrał większość swojego majątku i już zaczynał popadać w długi. Nie powiedział jej o tym wtedy, więc dlaczego miałby się teraz obnażać ze swoimi słabościami? Zataił także fakt, że ci ludzie mu grozili, a także to, że aktualnie żyje na garnuszku u bratanka. To było do granic możliwości upokarzające. Miał wielką nadzieję, że niedługo wszystko jakoś się ułoży i nikt nie dowie się, o tym wszystkim. Przynajmniej nikt pokroju Alice.
Wstydził się przed dziewczyną bardzo wielu rzeczy. Nie chciał być w jej oczach nieudacznikiem i hazardzistą. Wolał sprawiać wrażenie zaradnego, silnego mężczyzny, któremu znudziły się dotychczasowe interesy i postanowił wrócić do Londynu, żeby zająć się czymś innym. Wiedział jednak, że prędzej czy później jakaś część jego historii wyjdzie na jaw, więc nie zapuszczał się w jakieś wymyślone historie. Wolał po prostu przemilczeć pewne sprawy i najwyżej później puścić farbę, snując opowieść pełną eufemizmów i ubogą w nieprzyjemne szczegóły.
Miał gdzieś zapisany brytyjski adres Thomasa. W pierwszej chwili ogarnęła go dziecinna radość, że spotka go po latach, ale potem uświadomił sobie, że nie będzie już tak samo. Pomijając kwestię Jak ja mu teraz spojrzę w oczy? (spowodowaną jego romansem z Alice, która choć była dorosłą, odpowiedzialna za swoje czyny kobietą, nadal pozostawała trzydzieści lat młodszą córką kolegi), wiadome było, że Thomas jest chory, możliwe, że ciężko. Dlaczego w końcu córka miałaby przyjeżdżać do niego nagle z drugiego końca świata i dlaczego on miałby nie chcieć z nią rozmawiać? Tak się postępuje jedynie w ciężkich przypadkach. Chęć zobaczenia się z Elliottem była jednak silniejsza os wszystkich obaw. Vincent postanowił niebawem do niego zajrzeć.
Siedzieli na ławce i rozmawiali o przeszłości. Sierpniowe słońce wyszło zza chmur i oświetliło cały plac. Vincent z uwagą patrzył na piękną dziewczynę. Bardzo mu się podobała. Lubił jej piegi, zgrabne nogi i drobne ramiona. Nie mógł być obojętny na jej wdzięki.
Troszkę się popsuło? Ciekawe. - Nie był jednak na tyle wścibski, żeby dociekać, co dokładnie ma na myśli jego rozmówczyni. Poza tym wolał nie prowokować jej do rewanżu. Jakby chciała, sama by mi opowiedziała. Najbardziej jednak zaintrygował go ten znajomy. Czy Alice rzuciłaby pracę jedynie dla jakiegoś znajomego, bo troszeczkę się popsuło i wyjechała z tymże znajomym do Londynu? To znaczy dochodziła do tego jeszcze kwestia chorego ojca, ale na pewno nie od parady w opowieści dziewczyny pojawił się pewien znajomy. O co chodziło temu całemu Vincentowi? Czy ta sprawa była aż tak istotna? Oczywiście, że nie.
Wtedy z malinowych ust Alice padło to okropne pytanie, które prędzej czy później musiała zadać. Mężczyzna poczuł się jak przestępca na przesłuchaniu, tak jakby ktoś zadał mu potworny cios, przed którym nie mógł już zrobić uniku. Musiał coś odpowiedzieć.
- Widzisz, Alice... - zaczął powoli i spokojnie, nie dając nic po sobie poznać - sytuacje się nieco pokomplikowały. Ten cały Jones, dla którego pracowałem trzy lata temu... chyba nie miałaś złudzeń, że to uczciwa robota? Wolałem się dłużej nie narażać na jego gniew. - ściszył głos - Gość był całkiem niezły w czarnej magii, poza tym znał innych całkiem niezłych gości. Postanowiłem zerwać z nimi wszelkie kontakty. Dla dobra swojego i innych. Rozumiesz. - To było raczej stwierdzenie niż pytanie - Postanowiłem poszukać szczęście w Londynie. Po raz drugi zresztą. - Uśmiechnął się jakby na znak, że wszystko jest w porządku i pod jego kontrolą.
Nie chciał wspominać nawet słowem o tym, że jeszcze przed ich niespodziewanym spotkaniem w Stanach przegrał większość swojego majątku i już zaczynał popadać w długi. Nie powiedział jej o tym wtedy, więc dlaczego miałby się teraz obnażać ze swoimi słabościami? Zataił także fakt, że ci ludzie mu grozili, a także to, że aktualnie żyje na garnuszku u bratanka. To było do granic możliwości upokarzające. Miał wielką nadzieję, że niedługo wszystko jakoś się ułoży i nikt nie dowie się, o tym wszystkim. Przynajmniej nikt pokroju Alice.
Alice uśmiechnęła się.
- To dobrze, że nie.
Wychodziło jednak na to, że oboje dużo przed sobą ukrywali. Jednak mimo wszystko nie byli na tak dużym stopniu zażyłości, by opowiadać sobie takie rzeczy, a już na pewno nie tak od razu, kiedy ledwo co się spotkali na środku jednej z zatłoczonych londyńskich ulic. Nie znaczyło to jednak, że nie była ciekawa, bo była, i to bardzo. Ona była młoda, lubiła przygody i często zmieniała plany, więc nie szokowało jej to, w jak dziwaczny sposób potoczyły się jej ostatnie decyzje. Ale Vincent, który spędził w Ameryce wiele lat i wydawał się raczej spełniony życiowo?
Thomas nie musiał o niczym wiedzieć. Nie było go wówczas w Stanach, więc jeśli Vincent sam się nie wygada, nie powinien się niczego dowiedzieć. Alice zresztą, mimo że ojciec wiedział o jej swobodnym stylu życia, też czułaby się niezręcznie, gdyby miała mu wyznać, że parę lat temu przez jakiś czas spotykała się z jego znajomym.
Czuła, jak ją obserwował, przesuwał wzrokiem po jej sylwetce rozpartej na ławce, jednak nie speszyła się w żaden sposób; na jej twarzy pojawił się tylko lekki uśmiech, a dłoń leniwie przeczesała potargane, jasne kosmyki.
Wyczuła jednak jego zmieszanie, gdy to ona zaczęła zadawać mu pytania.
- Tak, chyba coś kojarzę – zauważyła; rzeczywiście, Vincent chyba pracował u kogoś takiego w czasie, kiedy się ze sobą spotykali. – I to przez niego postanowiłeś opuścić kraj i przyjechać do Anglii? Obawiałeś się jego reakcji na zerwanie stosunków?
Za tym mogły kryć się jakieś grubsze sprawy, ale zanim zaczęła drążyć, ugryzła się w język, powściągając nieznośną ciekawskość.
- To też będzie raczej dłuższy pobyt, prawda? – spytała jeszcze. – Po tylu latach życia w Ameryce pewnie będzie ci się ciężko przestawić. Tutejsi czarodzieje są... dosyć specyficzni. Zupełnie inni niż w Ameryce.
To określenie było trochę niedopowiedzeniem, jednak starała się zawrzeć w nim konserwatyzm i przywiązanie do tradycji Brytyjczyków, a także niechęć do postępu i małą tolerancję dla odmienności. Ona miała o tyle łatwiej z przystosowaniem po powrocie, że była młoda, no i spędziła tutaj część swojego dziecięcego i nastoletniego życia. Vincentowi mogło być trudniej w tej kwestii, aż zaczęła się zastanawiać, jak sobie poradzi z tym zderzeniem kulturowym, przestawienie się na funkcjonowanie w tutejszych realiach. W świecie mugoli wbrew pozorom było łatwiej, przynajmniej dla niej, bo jednak było więcej rzeczy, które znała z życia w Stanach.
- Jakbyś miał z czymś problem, może spróbuję ci jakoś pomóc – zaproponowała, mając na myśli kwestie dostosowania się do tutejszej rzeczywistości i tego typu rzeczy. Mimo wszystko trochę głupio było jej go tak zostawić na lodzie, skoro nawet nie wiedziała, czy miał tu jakichś znajomych poza nią i jej ojcem.
- To dobrze, że nie.
Wychodziło jednak na to, że oboje dużo przed sobą ukrywali. Jednak mimo wszystko nie byli na tak dużym stopniu zażyłości, by opowiadać sobie takie rzeczy, a już na pewno nie tak od razu, kiedy ledwo co się spotkali na środku jednej z zatłoczonych londyńskich ulic. Nie znaczyło to jednak, że nie była ciekawa, bo była, i to bardzo. Ona była młoda, lubiła przygody i często zmieniała plany, więc nie szokowało jej to, w jak dziwaczny sposób potoczyły się jej ostatnie decyzje. Ale Vincent, który spędził w Ameryce wiele lat i wydawał się raczej spełniony życiowo?
Thomas nie musiał o niczym wiedzieć. Nie było go wówczas w Stanach, więc jeśli Vincent sam się nie wygada, nie powinien się niczego dowiedzieć. Alice zresztą, mimo że ojciec wiedział o jej swobodnym stylu życia, też czułaby się niezręcznie, gdyby miała mu wyznać, że parę lat temu przez jakiś czas spotykała się z jego znajomym.
Czuła, jak ją obserwował, przesuwał wzrokiem po jej sylwetce rozpartej na ławce, jednak nie speszyła się w żaden sposób; na jej twarzy pojawił się tylko lekki uśmiech, a dłoń leniwie przeczesała potargane, jasne kosmyki.
Wyczuła jednak jego zmieszanie, gdy to ona zaczęła zadawać mu pytania.
- Tak, chyba coś kojarzę – zauważyła; rzeczywiście, Vincent chyba pracował u kogoś takiego w czasie, kiedy się ze sobą spotykali. – I to przez niego postanowiłeś opuścić kraj i przyjechać do Anglii? Obawiałeś się jego reakcji na zerwanie stosunków?
Za tym mogły kryć się jakieś grubsze sprawy, ale zanim zaczęła drążyć, ugryzła się w język, powściągając nieznośną ciekawskość.
- To też będzie raczej dłuższy pobyt, prawda? – spytała jeszcze. – Po tylu latach życia w Ameryce pewnie będzie ci się ciężko przestawić. Tutejsi czarodzieje są... dosyć specyficzni. Zupełnie inni niż w Ameryce.
To określenie było trochę niedopowiedzeniem, jednak starała się zawrzeć w nim konserwatyzm i przywiązanie do tradycji Brytyjczyków, a także niechęć do postępu i małą tolerancję dla odmienności. Ona miała o tyle łatwiej z przystosowaniem po powrocie, że była młoda, no i spędziła tutaj część swojego dziecięcego i nastoletniego życia. Vincentowi mogło być trudniej w tej kwestii, aż zaczęła się zastanawiać, jak sobie poradzi z tym zderzeniem kulturowym, przestawienie się na funkcjonowanie w tutejszych realiach. W świecie mugoli wbrew pozorom było łatwiej, przynajmniej dla niej, bo jednak było więcej rzeczy, które znała z życia w Stanach.
- Jakbyś miał z czymś problem, może spróbuję ci jakoś pomóc – zaproponowała, mając na myśli kwestie dostosowania się do tutejszej rzeczywistości i tego typu rzeczy. Mimo wszystko trochę głupio było jej go tak zostawić na lodzie, skoro nawet nie wiedziała, czy miał tu jakichś znajomych poza nią i jej ojcem.
Alice kojarzyła się mu z wolnością w bardzo ogólnym tego słowa znaczeniu. Przez całe swoje życie Vinc był związany z kilkoma kobietami, ale wszystkie z nich były w jakiś sposób ograniczone, czy to przez swoją pracę, czy przez poglądy, albo rodzinę lub coś zupełnie innego. Alice wydawała mu się wyjątkowa. Miał wrażenie, że ta dziewczyna może wszystko, jeśli tylko tego zapragnie. Alice kojarzyła mu się z Ameryką, bo choć chyba większość czasu spędziła w Anglii, swoje plany i marzenia wiązała z tym pierwszym. Zawsze podkreślała to, jak bardzo nie podoba jej się postawa brytyjskiej arystokracji, że są to ludzie zamknięci na świat i ze stereotypami gnijącymi w umysłach. Wiele z nich otwarcie gardziła mugolami, niektórzy wręcz ich nienawidzili, niektórzy po prostu woleli nie mieć z nimi nic wspólnego. Niektórzy po prostu tolerowali świat mugoli, ale ze święcą szukać drugiego takiego czarodzieja, który do tego stopnia zachwycałby się ich kulturą, szczególnie jeśli chodzi o społeczeństwo brytyjskie. Alice doskonale rozumiała te schematy i zawsze ostro je krytykowała. Już jako mała dziewczynka skarżyła się ojcu, że nie chce wracać do Hogwartu. Zdecydowanie wolała podróżować z Thomasem, albo mieszkać u jego rodziny w Nowym Jorku i bawić się z mugolskimi dziećmi. One przynajmniej nie traktowały jej gorzej dlatego, że jest półkrwi. Natomiast w Hogwarcie na pewno takie sytuacje się zdarzały. Vincent był tego pewien, ponieważ miał okazję poznać kilku arystokratów. Jeśli nie osobiście, to przynajmniej był świadkiem różnych nieprzyjemnych tego typu sytuacji lub słyszał o tym z opowieści. W Durmstrangu również podobne rzeczy się zdarzały. Vincenta ani trochę nie dziwiła postawa Alice. Sam wolał przecież żyć w USA. Czuł się tam bardziej wolny niż za czasów, gdy był policjantem w Londynie. Nie miał jednak innego wyboru jak uciekać z kraju i szukać pomocy. A ona? Czy Alice także nie miała wyboru? Ciekawiła go jej historia, ale jak już postanowił, nawet nie próbował dociekać.
Gdy dziewczyna zaoferowała mu pomoc, w pierwszej chwili poczuł potworne ukłucie w sercu. Odebrał to jako cios w jego godność. Ona miała pomagać jemu? Młoda, szalona dziewczyna, która najwyraźniej sama miała jakieś kłopoty? O mało co, a Vincent by się obraził, choć nawiasem mówiąc na pewno nie trwałoby to długo, ponieważ on nie potrafił się gniewać, a już na pewno nie na taką uroczą istotkę jaką była Alice. Krueger doszedł do wniosku, że ona na pewno nie chciała, żeby to tak wyszło i na pewno nie chciała odebrać mu resztek honoru jakie mu pozostały po rozmowie z bratankiem. Pewnie powiedziała to z troski o dawnego znajomego, któremu życzyła jak najlepiej.
- Jesteś naprawdę kochana, ale raczej poradzę sobie sam - odparł miłym głosem. - Przecież nie przyjechałem tu jako żebrak. Chyba nie masz mnie za szalonego młodzieńca, który może sobie na coś takiego pozwolić? Ale i tak bardzo dziękuję za propozycję. Cieszę się, że nadal mogę liczyć na jakiegoś Elliotta - uśmiechnął się życzliwie, bo naprawdę był jej wdzięczny, a całe to prawie-obrażenie minęło. Alice była niegrzeczną dziewczynką (co szczerze mówiąc, było kolejną rzeczą, która podobała się w niej Vincentowi), ale miała dobre serce. Dlatego właśnie Krueger mógł być pewien jej jak najlepszych intencji. Niestety trochę ją okłamał, ale wydało mu się to o wiele lepsze niż przyznanie się do tego, że przyjechał tu właśnie jako żebrak i szalenie potrzebuje pomocy, bo nie poradzi sobie sam.
- Powiesz mi, kiedy będzie dobry czas na odwiedziny u taty? - Zmienił temat. - Nie chciałbym sprawiać kłopotu.
Gdy dziewczyna zaoferowała mu pomoc, w pierwszej chwili poczuł potworne ukłucie w sercu. Odebrał to jako cios w jego godność. Ona miała pomagać jemu? Młoda, szalona dziewczyna, która najwyraźniej sama miała jakieś kłopoty? O mało co, a Vincent by się obraził, choć nawiasem mówiąc na pewno nie trwałoby to długo, ponieważ on nie potrafił się gniewać, a już na pewno nie na taką uroczą istotkę jaką była Alice. Krueger doszedł do wniosku, że ona na pewno nie chciała, żeby to tak wyszło i na pewno nie chciała odebrać mu resztek honoru jakie mu pozostały po rozmowie z bratankiem. Pewnie powiedziała to z troski o dawnego znajomego, któremu życzyła jak najlepiej.
- Jesteś naprawdę kochana, ale raczej poradzę sobie sam - odparł miłym głosem. - Przecież nie przyjechałem tu jako żebrak. Chyba nie masz mnie za szalonego młodzieńca, który może sobie na coś takiego pozwolić? Ale i tak bardzo dziękuję za propozycję. Cieszę się, że nadal mogę liczyć na jakiegoś Elliotta - uśmiechnął się życzliwie, bo naprawdę był jej wdzięczny, a całe to prawie-obrażenie minęło. Alice była niegrzeczną dziewczynką (co szczerze mówiąc, było kolejną rzeczą, która podobała się w niej Vincentowi), ale miała dobre serce. Dlatego właśnie Krueger mógł być pewien jej jak najlepszych intencji. Niestety trochę ją okłamał, ale wydało mu się to o wiele lepsze niż przyznanie się do tego, że przyjechał tu właśnie jako żebrak i szalenie potrzebuje pomocy, bo nie poradzi sobie sam.
- Powiesz mi, kiedy będzie dobry czas na odwiedziny u taty? - Zmienił temat. - Nie chciałbym sprawiać kłopotu.
Alice wciąż jeszcze była młoda, energiczna i rześka, podchodziła do życia inaczej niż ludzie dojrzalsi, tym bardziej, że oszczędzono jej poważniejszych przejść. Bardzo duży wpływ na jej życie miało nie tylko spędzenie sporej ilości czasu w Ameryce zarówno w dzieciństwie, jak i dorosłości, ale przede wszystkim postawa jej ojca, mugolaka który nigdy nie zapomniał o swoich mugolskich korzeniach i nie odciął się od nich całkowicie w momencie dostania listu z Hogwartu. Uczona sympatii i szacunku do mugoli, z którymi zresztą miała w swoim życiu bardzo dużo do czynienia, nie potrafiła zrozumieć tak silnej pogardy do nich. W ich świecie zawsze czuła się lepiej niż w sztywnym, zacofanym Hogwarcie. Przez te siedem lat nigdy nie potrafiła w pełni odnaleźć się w brytyjskiej, niemal odizolowanej od zewnętrznego świata szkole, tylko czekała na upragnioną wolność.
Kojarzyła jednak, że Vincent wcale nie chodził do Hogwartu, a do Durmstrangu, który w zasłyszanych niegdyś opowieściach jawił się jako miejsce jeszcze bardziej nieprzystępne niż Hogwart. Poza nim nie znała zbyt wielu osób, które tam były. Jednak, wbrew temu, jakie pogłoski krążyły na temat uczniów tej szkoły, Vincent nigdy nie wydawał jej się antymugolski. Zresztą, gdyby taki był, pewnie nie wybrałby życia w Ameryce, a i teraz z pewnością nie zastałaby go spacerującego po jednej z najbardziej ruchliwych części mugolskiego Londynu.
Dziewczynie z całą pewnością nie chodziło o odbieranie mu godności czy ujmowanie mu w jakikolwiek sposób. Zaproponowała mu to z dobrymi intencjami, bo chociaż miała swoje różne grzeszki, to jednak nie była złą, zepsutą osobą, której byłby całkowicie obojętny los dawnego znajomego, który był (jak myślała) samotny w obcym kraju. Poza tym, w pewnym sensie oboje znaleźli się w Anglii zupełnie nagle, musząc na nowo nauczyć się funkcjonowania tutaj, a jego w dodatku nie było tutaj od wielu lat. To oczywiste, że się zmartwiła, czy aby na pewno miał jakiś plan.
- To dobrze – powiedziała z uśmiechem, kiedy zapewnił, że da sobie radę. – Nie, oczywiście, że nie. Ale wolałam zapytać.
Przygryzła lekko wargę.
- Byłam u niego wczoraj, miał się całkiem nieźle. W najbliższych dniach znowu do niego wpadnę, może w weekend pojedziemy gdzieś razem? – rzuciła. – Możesz wpaść, kiedy chcesz. Zawsze możesz najpierw do niego zadzwonić i z nim porozmawiać, choć pewnie sama też wspomnę mu o twoim przyjeździe.
Thomas Elliott uwielbiał mugolskie wynalazki i rzadko korzystał z sów. A odkąd przestał pracować w ministerstwie, to już w ogóle rzadko korzystał z magii i ulegał coraz większemu zmugoleniu. Alice zwykle rozmawiała z nim właśnie przez telefon w te dni, kiedy go nie odwiedzała, bo na przykład miała dużo pracy i wracała później do mieszkania. Lub jeśli po pracy wybyła na miasto i straciła poczucie czasu, a i tak jej się zdarzało, kiedy znajdowała jakieś naprawdę interesujące miejsce.
- Zresztą... Jeśli chcesz, i my możemy wznowić kontakt – zaproponowała po chwili, po czym sprecyzowała: – Oczywiście, jako znajomi. Szkoda byłoby nie wykorzystać okazji, że teraz oboje mieszkamy w Londynie.
Po powrocie do Londynu miała niewielu znajomych, a Vincent z pewnością jeszcze mniej, więc miała nadzieję, że jej propozycja zostanie przyjęta. Swoją drogą, wciąż nie uświadomiła sobie jeszcze, że Vincent był krewnym Daniela, którego nie tak dawno oprowadzała po mugolskim Londynie, opowiadając mu różne rzeczy o pozamagicznym świecie.
Kojarzyła jednak, że Vincent wcale nie chodził do Hogwartu, a do Durmstrangu, który w zasłyszanych niegdyś opowieściach jawił się jako miejsce jeszcze bardziej nieprzystępne niż Hogwart. Poza nim nie znała zbyt wielu osób, które tam były. Jednak, wbrew temu, jakie pogłoski krążyły na temat uczniów tej szkoły, Vincent nigdy nie wydawał jej się antymugolski. Zresztą, gdyby taki był, pewnie nie wybrałby życia w Ameryce, a i teraz z pewnością nie zastałaby go spacerującego po jednej z najbardziej ruchliwych części mugolskiego Londynu.
Dziewczynie z całą pewnością nie chodziło o odbieranie mu godności czy ujmowanie mu w jakikolwiek sposób. Zaproponowała mu to z dobrymi intencjami, bo chociaż miała swoje różne grzeszki, to jednak nie była złą, zepsutą osobą, której byłby całkowicie obojętny los dawnego znajomego, który był (jak myślała) samotny w obcym kraju. Poza tym, w pewnym sensie oboje znaleźli się w Anglii zupełnie nagle, musząc na nowo nauczyć się funkcjonowania tutaj, a jego w dodatku nie było tutaj od wielu lat. To oczywiste, że się zmartwiła, czy aby na pewno miał jakiś plan.
- To dobrze – powiedziała z uśmiechem, kiedy zapewnił, że da sobie radę. – Nie, oczywiście, że nie. Ale wolałam zapytać.
Przygryzła lekko wargę.
- Byłam u niego wczoraj, miał się całkiem nieźle. W najbliższych dniach znowu do niego wpadnę, może w weekend pojedziemy gdzieś razem? – rzuciła. – Możesz wpaść, kiedy chcesz. Zawsze możesz najpierw do niego zadzwonić i z nim porozmawiać, choć pewnie sama też wspomnę mu o twoim przyjeździe.
Thomas Elliott uwielbiał mugolskie wynalazki i rzadko korzystał z sów. A odkąd przestał pracować w ministerstwie, to już w ogóle rzadko korzystał z magii i ulegał coraz większemu zmugoleniu. Alice zwykle rozmawiała z nim właśnie przez telefon w te dni, kiedy go nie odwiedzała, bo na przykład miała dużo pracy i wracała później do mieszkania. Lub jeśli po pracy wybyła na miasto i straciła poczucie czasu, a i tak jej się zdarzało, kiedy znajdowała jakieś naprawdę interesujące miejsce.
- Zresztą... Jeśli chcesz, i my możemy wznowić kontakt – zaproponowała po chwili, po czym sprecyzowała: – Oczywiście, jako znajomi. Szkoda byłoby nie wykorzystać okazji, że teraz oboje mieszkamy w Londynie.
Po powrocie do Londynu miała niewielu znajomych, a Vincent z pewnością jeszcze mniej, więc miała nadzieję, że jej propozycja zostanie przyjęta. Swoją drogą, wciąż nie uświadomiła sobie jeszcze, że Vincent był krewnym Daniela, którego nie tak dawno oprowadzała po mugolskim Londynie, opowiadając mu różne rzeczy o pozamagicznym świecie.
W czasach, gdy uczęszczał do Durmstrangu, był jeszcze chłopcem ściśle związanym ze swoją rodziną. W prawdzie to nie miłość była tym co ich spajała, ale Vincent czuł duży obowiązek wobec ojca. Czasami bał się nawet myśleć o szkole w sposób, w jaki Alice jawnie mówiła o swojej. Poza tym nie było mu tam źle. Zdecydowanie lepiej niż w domu. Mimo wszystko ludzie byli tam według niego bardziej ludzcy niż jego własna rodzina. Był to także czas jego pierwszej miłości. Jedynej miłości. Niespełnionej, ale i tak cudownej. W tej ciężkiej i trudnej szkole doświadczył tylu dobrych rzeczy. Wtedy nie miał prawie żadnej styczności ze światem mugoli. Ci ludzie byli mu po prostu obojętni. Nie myślał o nich. Tak naprawdę pierwszych mugoli poznał podczas swej kilkuletniej podróży po różnych zakątkach świata. Jako, że jego stosunek do nich był neutralny, a jego głowa niezaprzątnięta zbyt wieloma głęboko zakorzenionymi stereotypami, szybko doszedł do wniosku, że to tacy sami ludzie jak on, tyle że niemagiczni. W czasie tej podróży miał okazję przyjrzeć się wielu kulturom, co jeszcze bardziej utwierdziło go w tym, że świat mugoli to po prostu inna kultura, którą trzeba uszanować. Mało tego - wiele rzeczy bardzo mu się spodobało. Szczególnie książki i filmy. W Stanach jeszcze bardziej utwierdził się w swoim przekonaniu. Poznał wielu mugoli, mugolaków i czarodziei, którzy mieli pozytywny lub neutralny stosunek do ich kultury. Między innymi wśród nich znalazła się rodzina Elliottów. Przypadek naprawdę ciekawy, bo najbardziej skrajny - w jak najlepszym tego słowa znaczeniu.
Thomas, podobnie jak jego córka, był człowiekiem o bardzo dobrym sercu. Zawsze życzliwy, pomocny. Gdyby nie on, możliwe, że Vincent stoczyłby się na dno o wiele szybciej. Poza tym Elliott pomagał mu w sprawach zawodowych, a Krueger nie pozostawał dłużny. Ucieszyła go wiadomość, że jego kolega ma się całkiem nieźle.
- To dobrze, że mu lepiej. Bardzo chętnie pojechałbym do niego z tobą, ale chyba rozumiesz, że zależy mi na tym, żeby trochę pogadać z nim w cztery oczy? To znaczy nie chcę być niemiły i wyganiać cię z twojego własnego domu, dlatego właśnie proszę cię, żebyś mi powiedziała, kiedy dwóch kumpli będzie mogło odbyć miłe spotkanie po latach? - zaśmiał się słysząc własne słowa. Merlinie, jak to zabrzmiało! - Dobry pomysł, uprzedź ojca, żeby się nie zszokował jak my przed chwilą - albo jak Daniel, gdy otworzył mi drzwi, dodał w myślach.
Był podekscytowany faktem, że spotka starego, dobrego Elliotta. Nie mógł się już doczekać tych odwiedzin.
Kiedy Alice zaproponowała wznowienie kontaktu, jako pierwszy przyszedł mu na myśl ich romans. Zdziwiła go ta propozycja i na moment oniemiał. Nie zdążył na szczęście wyrazić zdumienia słowami i tylko zamrugał, wpatrując się w jej oczy, gdy dodała: oczywiście, jako znajomi.
W pewnym sensie mu ulżyło, ale z drugiej strony jakaś część jego świadomości szepnęła: szkoda... Odpędził jednak podobne myśli, ponieważ bardzo lubił Alice jako osobę, a nie tylko jako kobietę. Lubiłby ją nawet, gdyby była zupełnie brzydka, albo gdyby była mężczyzną. Lubił ją tak samo jak jej ojca. Była do niego bardzo podobna! Jego twarz zrobiła się bardzo pogodna.
- No pewnie! Bardzo chętnie! - odpowiedział z entuzjazmem.
Thomas, podobnie jak jego córka, był człowiekiem o bardzo dobrym sercu. Zawsze życzliwy, pomocny. Gdyby nie on, możliwe, że Vincent stoczyłby się na dno o wiele szybciej. Poza tym Elliott pomagał mu w sprawach zawodowych, a Krueger nie pozostawał dłużny. Ucieszyła go wiadomość, że jego kolega ma się całkiem nieźle.
- To dobrze, że mu lepiej. Bardzo chętnie pojechałbym do niego z tobą, ale chyba rozumiesz, że zależy mi na tym, żeby trochę pogadać z nim w cztery oczy? To znaczy nie chcę być niemiły i wyganiać cię z twojego własnego domu, dlatego właśnie proszę cię, żebyś mi powiedziała, kiedy dwóch kumpli będzie mogło odbyć miłe spotkanie po latach? - zaśmiał się słysząc własne słowa. Merlinie, jak to zabrzmiało! - Dobry pomysł, uprzedź ojca, żeby się nie zszokował jak my przed chwilą - albo jak Daniel, gdy otworzył mi drzwi, dodał w myślach.
Był podekscytowany faktem, że spotka starego, dobrego Elliotta. Nie mógł się już doczekać tych odwiedzin.
Kiedy Alice zaproponowała wznowienie kontaktu, jako pierwszy przyszedł mu na myśl ich romans. Zdziwiła go ta propozycja i na moment oniemiał. Nie zdążył na szczęście wyrazić zdumienia słowami i tylko zamrugał, wpatrując się w jej oczy, gdy dodała: oczywiście, jako znajomi.
W pewnym sensie mu ulżyło, ale z drugiej strony jakaś część jego świadomości szepnęła: szkoda... Odpędził jednak podobne myśli, ponieważ bardzo lubił Alice jako osobę, a nie tylko jako kobietę. Lubiłby ją nawet, gdyby była zupełnie brzydka, albo gdyby była mężczyzną. Lubił ją tak samo jak jej ojca. Była do niego bardzo podobna! Jego twarz zrobiła się bardzo pogodna.
- No pewnie! Bardzo chętnie! - odpowiedział z entuzjazmem.
Alice nie znała jego rodziny, nie wiedziała, jakie istniały w niej relacje. Prócz Daniela, ale przecież jeszcze nie wiedziała, że byli rodziną. Poznany niedawno w Anglii Daniel nie kojarzył jej się w ogóle z Vincentem, który był w Ameryce prawdopodobnie zanim jeszcze ona w ogóle pojawiła się na świecie. Kiedy jednak się dowie, na pewno będzie bardzo zaskoczona zarówno tym faktem, jak i tym, że nie domyśliła się wcześniej.
Thomas Elliott był dosyć specyficznym przypadkiem, tym bardziej w brytyjskich realiach, bo o ile w Ameryce jego poglądy i zachowania nie były zbyt szokujące, tak tutaj budził spore kontrowersje nie tylko samą promugolskością, ale też tym, że był tak dumny ze swoich poglądów. Był jednak bardzo dobrym pracownikiem ministerstwa, więc mimo niekiedy jawnej niechęci czystokrwistych wobec niego, utrzymał się tam wiele lat. Alice niestety, jako młoda stażystka i w dodatku kobieta, musiała nieco bardziej uważać i czasami gryźć się w język, zanim powiedziała o kilka słów za dużo. Jej szczerość potrafiła wpędzić ją w kłopoty, a przecież nie chciałaby znowu wylecieć.
- Tak, rozumiem, o co chodzi – powiedziała, parskając cichym śmiechem. – Oczywiście, uprzedzę go, ale wiesz co, najlepiej sam się z nim dogadaj co do tego waszego spotkania po latach.
Zauważyła jego spojrzenie, ale naprawdę nie miała na myśli odnowienia romansu sprzed paru lat. W końcu oboje wiedzieli już, że to nie do końca to, że to było dobre jako przygoda, ale niekoniecznie nadawało się na materiał do budowania poważnego związku, nawet już pomijając tę dużą różnicę wiekową, fakt, że Vincent był w wieku jej ojca. Dlatego też nie wysuwała takiej propozycji, chodziło jej tylko o czysto koleżeńskie relacje, spotkania od czasu do czasu, żeby porozmawiać lub wyskoczyć razem w jakieś ciekawe miejsce. Niewiele kobiet wyskoczyłoby z taką propozycją, jednak Alice była dosyć bezpośrednia, no i nie uważała czegoś takiego za szczególnie dziwne czy wprawiające w zakłopotanie. Nie bez powodu uchodziła za osóbkę kontrowersyjną, i to już w czasach nauki w Hogwarcie.
- Cieszę się. Możemy się spotkać w dowolny dzień, o ile nie będę akurat w pracy – powiedziała. – Nie byłbyś pierwszą osobą, którą w ostatnim czasie zapoznawałam z mugolskimi atrakcjami Londynu.
Zerknęła przelotnie na zatłoczoną mugolami ulicę.
- Coś mi się wydaje, że pewnie jeszcze nie raz będę musiała robić za przewodnika po mugolskim świecie, na przykład gdy pojawią się jacyś kolejni stażyści... To zdumiewające, jak bardzo brytyjscy czarodzieje są niedoinformowani pod tym względem, wielu nie zna najprostszych pojęć i kompletnie nie umie się tutaj odnaleźć... - Potarła dłonią policzek, wsuwając niesforne, łaskoczące ją pasmo włosów za ucho. - Nie tak dawno jeden z nich praktycznie wpadł mi pod samochód, bo nie wiedział, jak zachować się na ulicy. Wyobrażasz to sobie?
Naprawdę czasami nie wiedziała, czy powinna się śmiać, czy może płakać, kiedy obserwowała zachowania niektórych czarodziejów. Warto było napomknąć o nieporadnych próbach wtopienia się w tłum (nigdy nie zapomni widoku mężczyzny, który w swej ignorancji założył damskie ubrania) czy przekręcania nawet najprostszych nazw. Ale, z drugiej strony, skąd oni mieli znać ten świat, skoro dorastali w izolacji, a w dorosłości izolowali się na własne życzenie, uważając magiczny świat za jedyną słuszną możliwość?
Westchnęła, lekko wywracając oczami.
Thomas Elliott był dosyć specyficznym przypadkiem, tym bardziej w brytyjskich realiach, bo o ile w Ameryce jego poglądy i zachowania nie były zbyt szokujące, tak tutaj budził spore kontrowersje nie tylko samą promugolskością, ale też tym, że był tak dumny ze swoich poglądów. Był jednak bardzo dobrym pracownikiem ministerstwa, więc mimo niekiedy jawnej niechęci czystokrwistych wobec niego, utrzymał się tam wiele lat. Alice niestety, jako młoda stażystka i w dodatku kobieta, musiała nieco bardziej uważać i czasami gryźć się w język, zanim powiedziała o kilka słów za dużo. Jej szczerość potrafiła wpędzić ją w kłopoty, a przecież nie chciałaby znowu wylecieć.
- Tak, rozumiem, o co chodzi – powiedziała, parskając cichym śmiechem. – Oczywiście, uprzedzę go, ale wiesz co, najlepiej sam się z nim dogadaj co do tego waszego spotkania po latach.
Zauważyła jego spojrzenie, ale naprawdę nie miała na myśli odnowienia romansu sprzed paru lat. W końcu oboje wiedzieli już, że to nie do końca to, że to było dobre jako przygoda, ale niekoniecznie nadawało się na materiał do budowania poważnego związku, nawet już pomijając tę dużą różnicę wiekową, fakt, że Vincent był w wieku jej ojca. Dlatego też nie wysuwała takiej propozycji, chodziło jej tylko o czysto koleżeńskie relacje, spotkania od czasu do czasu, żeby porozmawiać lub wyskoczyć razem w jakieś ciekawe miejsce. Niewiele kobiet wyskoczyłoby z taką propozycją, jednak Alice była dosyć bezpośrednia, no i nie uważała czegoś takiego za szczególnie dziwne czy wprawiające w zakłopotanie. Nie bez powodu uchodziła za osóbkę kontrowersyjną, i to już w czasach nauki w Hogwarcie.
- Cieszę się. Możemy się spotkać w dowolny dzień, o ile nie będę akurat w pracy – powiedziała. – Nie byłbyś pierwszą osobą, którą w ostatnim czasie zapoznawałam z mugolskimi atrakcjami Londynu.
Zerknęła przelotnie na zatłoczoną mugolami ulicę.
- Coś mi się wydaje, że pewnie jeszcze nie raz będę musiała robić za przewodnika po mugolskim świecie, na przykład gdy pojawią się jacyś kolejni stażyści... To zdumiewające, jak bardzo brytyjscy czarodzieje są niedoinformowani pod tym względem, wielu nie zna najprostszych pojęć i kompletnie nie umie się tutaj odnaleźć... - Potarła dłonią policzek, wsuwając niesforne, łaskoczące ją pasmo włosów za ucho. - Nie tak dawno jeden z nich praktycznie wpadł mi pod samochód, bo nie wiedział, jak zachować się na ulicy. Wyobrażasz to sobie?
Naprawdę czasami nie wiedziała, czy powinna się śmiać, czy może płakać, kiedy obserwowała zachowania niektórych czarodziejów. Warto było napomknąć o nieporadnych próbach wtopienia się w tłum (nigdy nie zapomni widoku mężczyzny, który w swej ignorancji założył damskie ubrania) czy przekręcania nawet najprostszych nazw. Ale, z drugiej strony, skąd oni mieli znać ten świat, skoro dorastali w izolacji, a w dorosłości izolowali się na własne życzenie, uważając magiczny świat za jedyną słuszną możliwość?
Westchnęła, lekko wywracając oczami.
Oczywiste było, że żadne z nich nigdy nawet nie brało pod uwagę tego, żeby stworzyć związek. Oboje byli zwolennikami tak zwanej wolnej miłości. Przynajmniej tak się wydawało Vincentowi.
Gdy wspomniała o oprowadzaniu po mugolskiej części Londynu, zaśmiał się w myślach. No tak, w końcu to ta sama Alice! Tak naprawdę, Vincent mniej więcej orientował się w ułożeniu miasta, jednak przez te wszystkie lata zapewne wiele się pozmieniało. Mężczyzna był pewien, że sprawiłby swojej rozmówczyni wielką radość, gdyby dał jej możliwość oprowadzenia go po niemagicznym świecie.
- Oczywiście - odparł z miłym uśmiechem - Muszę nadrobić zaległości, a na pewno nikt nie pomoże mi w tym tak chętnie i dobrze jak ty.
Vincent wiedział, że teraz, gdy rozmowa zeszła na temat mugoli, tak łatwo nie będzie go zmienić. Może nie znali się z Alice jak łyse konie, ale na tyle dobrze, że mógł przewidzieć dalszy ciąg tego spotkania. Nie mylił się. Tak właśnie było. Dziewczyna wygłosiła ciąg różnych opowieści. Większość z nich naprawdę zaciekawiła Vinca. Dawno już nie rozmawiał z kimś tak promugolskim. Sam niewiele wnosił do tej pogawędki, ale obojgu pasował taki układ. Jak zwykle z resztą. Trzeba przyznać - Alice i Vincent zawsze potrafili tak się razem ustawić, żeby oboje byli zadowoleni. Podobnie było na przykład wtedy, gdy zaczął się ich romans oraz wtedy, kiedy się zakończył. W każdym przypadku byli bardzo zgodni i mieli takie samo zdanie na temat swoich relacji.
Czas leciał bardzo szybko, aż Vincent przypomniał sobie, że powinien wracać do domu. Nie był do końca wolnym człowiekiem. Mieszkając u bratanka, czuł się, jakby był małym chłopcem i mieszkał z rodzicami. Rozstali się z Alice i ruszyli w swoje strony z nadzieją, że następne spotkanie nastąpi całkiem niedługo.
zt
Gdy wspomniała o oprowadzaniu po mugolskiej części Londynu, zaśmiał się w myślach. No tak, w końcu to ta sama Alice! Tak naprawdę, Vincent mniej więcej orientował się w ułożeniu miasta, jednak przez te wszystkie lata zapewne wiele się pozmieniało. Mężczyzna był pewien, że sprawiłby swojej rozmówczyni wielką radość, gdyby dał jej możliwość oprowadzenia go po niemagicznym świecie.
- Oczywiście - odparł z miłym uśmiechem - Muszę nadrobić zaległości, a na pewno nikt nie pomoże mi w tym tak chętnie i dobrze jak ty.
Vincent wiedział, że teraz, gdy rozmowa zeszła na temat mugoli, tak łatwo nie będzie go zmienić. Może nie znali się z Alice jak łyse konie, ale na tyle dobrze, że mógł przewidzieć dalszy ciąg tego spotkania. Nie mylił się. Tak właśnie było. Dziewczyna wygłosiła ciąg różnych opowieści. Większość z nich naprawdę zaciekawiła Vinca. Dawno już nie rozmawiał z kimś tak promugolskim. Sam niewiele wnosił do tej pogawędki, ale obojgu pasował taki układ. Jak zwykle z resztą. Trzeba przyznać - Alice i Vincent zawsze potrafili tak się razem ustawić, żeby oboje byli zadowoleni. Podobnie było na przykład wtedy, gdy zaczął się ich romans oraz wtedy, kiedy się zakończył. W każdym przypadku byli bardzo zgodni i mieli takie samo zdanie na temat swoich relacji.
Czas leciał bardzo szybko, aż Vincent przypomniał sobie, że powinien wracać do domu. Nie był do końca wolnym człowiekiem. Mieszkając u bratanka, czuł się, jakby był małym chłopcem i mieszkał z rodzicami. Rozstali się z Alice i ruszyli w swoje strony z nadzieją, że następne spotkanie nastąpi całkiem niedługo.
zt
Zbliżający się wieczór, nie przegonił siedzących pod fontanną młodych ludzi. Ich głosy przebijały się ponad plusk wody, ponad dźwięki ulicy...nie przebijały się tylko przez myśli Inary, które pod drobną sylwetka i czarnymi włosami, toczyły wojnę nie z tej ziemi. Na przemian ogarniała ją złość, strach, furia, smutek i Merlin jeden wie co jeszcze. Nawet sama alchemiczka, nie umiała zatrzymać się na jednej konkretnej emocji, próbując wciąż powstrzymywać drżenie rąk i kołatanie serca.
Ktoś, kto na nią spoglądał, nie miał wątpliwości, że jej drobna postać niosła w sobie jakieś brzemię, które cieniem malowało smugi w jej i tak ciemnych oczach. Jeśli oczywiście, ktoś próbował w nie spojrzeć.
A skąd ta fala?
Jeszcze kilka godzin temu w doskonałym humorze pracowała nad testową wersją eliksiru. Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z tego zabiegu, by dostrzec twarz ojca, poszarzałą od tłumionych emocji.
Inara MIAŁA wyjść za mąż. Nestor rodu zniecierpliwiony opieszałością jej kochanego ojca i ciągłymi wykrętami Inary, sam przypieczętował jej los, stawiając wszystkich przed faktem dokonanym.
Fakt ten - sam w sobie tak przerażający, wzmocnił szarpiący uścisk, gdy usłyszała kto miał być tym wybrankiem. Kto...miał przywłaszczyć sobie alchemiczkę. Julius Nott...starszy brat Percivala.
Wciąż ciężko było jej przyznać lub zrozumieć, skąd ból, który narastał z każdą chwilą. Tak pochłonięta swoimi myślami, nie widziała, że kroki wyprowadziły ją przed fontannę i niemal potykając się o obiekt, który pojawił się - nie wiadomo skąd. Przynajmniej w rozumieniu Inary. Może, gdyby nie skupiała się tak bardzo na własnych emocjach, dostrzegłaby coś więcej? W końcu...jaki procent wskazywał, że Julius przychylał się do takiej decyzji?
Spojrzała najpierw pod nogi, powoli przenosząc w połowie zaskoczone, w połowie, gniewne i w tej ostatniej niewidocznej połowie (to nic, że podobno są tylko dwie połowy) - bolesne spojrzenie, na twarz i źródło jej prawie-upadku. Czy kosmos chciał ją teraz doświadczyć? Kilkanaście centymetrów przed nią stał Julius - ten sam arystokrata, który zajmował jej myśli, wcale nie tak radosne.
Ktoś, kto na nią spoglądał, nie miał wątpliwości, że jej drobna postać niosła w sobie jakieś brzemię, które cieniem malowało smugi w jej i tak ciemnych oczach. Jeśli oczywiście, ktoś próbował w nie spojrzeć.
A skąd ta fala?
Jeszcze kilka godzin temu w doskonałym humorze pracowała nad testową wersją eliksiru. Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z tego zabiegu, by dostrzec twarz ojca, poszarzałą od tłumionych emocji.
Inara MIAŁA wyjść za mąż. Nestor rodu zniecierpliwiony opieszałością jej kochanego ojca i ciągłymi wykrętami Inary, sam przypieczętował jej los, stawiając wszystkich przed faktem dokonanym.
Fakt ten - sam w sobie tak przerażający, wzmocnił szarpiący uścisk, gdy usłyszała kto miał być tym wybrankiem. Kto...miał przywłaszczyć sobie alchemiczkę. Julius Nott...starszy brat Percivala.
Wciąż ciężko było jej przyznać lub zrozumieć, skąd ból, który narastał z każdą chwilą. Tak pochłonięta swoimi myślami, nie widziała, że kroki wyprowadziły ją przed fontannę i niemal potykając się o obiekt, który pojawił się - nie wiadomo skąd. Przynajmniej w rozumieniu Inary. Może, gdyby nie skupiała się tak bardzo na własnych emocjach, dostrzegłaby coś więcej? W końcu...jaki procent wskazywał, że Julius przychylał się do takiej decyzji?
Spojrzała najpierw pod nogi, powoli przenosząc w połowie zaskoczone, w połowie, gniewne i w tej ostatniej niewidocznej połowie (to nic, że podobno są tylko dwie połowy) - bolesne spojrzenie, na twarz i źródło jej prawie-upadku. Czy kosmos chciał ją teraz doświadczyć? Kilkanaście centymetrów przed nią stał Julius - ten sam arystokrata, który zajmował jej myśli, wcale nie tak radosne.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 13.11.15 20:21, w całości zmieniany 1 raz
W żadnym wypadku to nie była zadziwiająca wiadomość. Jedna z wielu, jaką Julius otrzymał w swoim życiu. Polityczne wiatry zmieniały się co chwilę, a nestor Nottów widocznie trzymał rękę na pulsie. Dobre układy z Carrowami były wskazane ze względu na bliskość terytorialną obu rodów, które chyba zresztą miały największe powierzchnie swych włości. To czyniło ich dosyć niezłym przeciwnikiem w razie jakiejkolwiek wojny. Dlatego dla już nie tak młodego mężczyzny informacja o kolejnych zaręczynach nie była niczym nadzwyczajnym, ba, spodziewał się jej. Może nie konkretnie w tej jednej chwili, ale uważał, że to kwestia kilku miesięcy maksymalnie. Nie łudził się także, że to będzie ktoś, z kim ma pozytywne relacje, bo, takich osób było niewiele, a szlachciców na pęczki. Wiedział, że jego miłość najprawdopodobniej nigdy nie zostanie zaakceptowana w domu rodzinnym. Nie, żeby zamierzał się z tym pogodzić, chociaż... czasem miał wrażenie, że brakuje mu już sił, jakichkolwiek.
Nie potrzebował wcale jakiegoś czasu dla siebie, żeby pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Ojciec naprowadził go już wiele lat temu na właściwą drogę. Poza tym, od czasu Grecji nie był szczególnie emocjonalny, chyba, że mowa tu o gniewie czy okrucieństwie. A tak? Był niczym innym jak pustą skorupą, która sobie egzystowała z dnia na dzień. Wiadomość przyjął pozornie obojętnie, oddając się niezrozumieniu wszechrzeczy, a potem spacerowi. Powolnemu, leniwemu spacerowi po Londynie, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Było dosyć ciepło, lekki wiatr omiatał ciało. Spotkanie dziewczyny, którą poznał na festiwalu, a która później okazała się narzeczoną, było naprawdę przypadkowe i osobliwe. Wpatrywał się w Inarę dłuższą chwilę, by potem do niej podejść.
- Panno Carrow - skłonił się, przypominając sobie o odpowiednim wychowaniu i sam rzucił spojrzenie wodnej toni zamkniętej w szczelnych murach fontanny.
Czy nosił w sobie zrozumienie? Empatię?
Nie.
Nie potrzebował wcale jakiegoś czasu dla siebie, żeby pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Ojciec naprowadził go już wiele lat temu na właściwą drogę. Poza tym, od czasu Grecji nie był szczególnie emocjonalny, chyba, że mowa tu o gniewie czy okrucieństwie. A tak? Był niczym innym jak pustą skorupą, która sobie egzystowała z dnia na dzień. Wiadomość przyjął pozornie obojętnie, oddając się niezrozumieniu wszechrzeczy, a potem spacerowi. Powolnemu, leniwemu spacerowi po Londynie, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Było dosyć ciepło, lekki wiatr omiatał ciało. Spotkanie dziewczyny, którą poznał na festiwalu, a która później okazała się narzeczoną, było naprawdę przypadkowe i osobliwe. Wpatrywał się w Inarę dłuższą chwilę, by potem do niej podejść.
- Panno Carrow - skłonił się, przypominając sobie o odpowiednim wychowaniu i sam rzucił spojrzenie wodnej toni zamkniętej w szczelnych murach fontanny.
Czy nosił w sobie zrozumienie? Empatię?
Nie.
The devil's in his hole
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wcześniej, Inara mawiała, że jest przyzwyczajona do nieprzewidywalności losu. W końcu, sama często go prowokowała, przez własne, często nie przemyślane decyzji. Kierowana odruchami serca, trudność sprawiała jej decyzja, która odbyła się bez jakiejkolwiek jej zgody.
W odróżnieniu od Julka - Inara nie chciała i nie bardzo nawet potrafiła poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Tyle lat umykała przed arystokratycznymi zobowiązaniami, że chyba wierzyła, że nigdy jej się to nie przytrafi. Głębokie przekonanie, że to wolność jest jej pisana.
Początek niekontrolowanej lawiny zdarzeń rozpoczął się wraz z jej przyjazdem do Londynu. I nawet przez myśl jej nie przeszło, że całość może tak bardzo się poplątać. Czuła się trochę, jak schwytany w pajęcze sieci motyl. Im bardziej się szarpał - tym mocniej, lepkie nici bólu krępowały jej ruchy.
Teraz stała przed przyszłym przyrzeczonym i nie potrafiła sensownie sformułować pytania, które kołatało jej się w głowie. I...czy Percival o tym wiedział? Czemu wywołało to w niej taki atak emocji?
Nie mogła zaprzeczyć, że Julius był przystojnym mężczyzną. Chyba musiała się przyzwyczaić, że rodzina Nottów, miała w sobie niezaprzeczalny urok. Ale...to wszystko nie było tak jak trzeba.
Z rysów twarzy arystokraty, ciężko było coś wyczytać. Wydawał się jednocześnie chłodny i dystyngwowany, choć - gdzieś w jego niebieskich oczach kryła się pustka, która ukrywał pod maską gentlemana. Choć był bratem Percivala, ciężko było dopatrzeć się w nim podobieństw, jakby pochodzili z dwóch różnych światów. A zapewne byli.
- Panie Nott - odpowiedział krótko, po chwili chwili wahania. Usta Inary wciąż układały się na nowo, próbując dodać coś więcej. W końcu zrezygnowała. Pula emocji, która nią targała, za bardzo nosiła. Żeby choć zdążyła ochłonąć, zanim go spotkała. Czuła, że jeszcze trochę, a świat wywróci się do góry nogami. Razem z nią.
- Wybacz, muszę usiąść - odwróciła głowę, by zamaszystym gestem opaść na brzeg fontanny. Dłonie oparła obok siebie, pochylając głowę przed sobą. Wirujące mroczki przed oczami uspokoiły się, dopiero potem spojrzała na mężczyznę.
- Nie spodziewałam się pana tu spotkać - właściwie, nie spodziewała się nikogo tu zastać. Nawet nie pamiętała, jak tu dotarła, stawiając kroki bezwiednie, dała się nieść impulsom, które jak widać - też z niej kpiły.
W odróżnieniu od Julka - Inara nie chciała i nie bardzo nawet potrafiła poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Tyle lat umykała przed arystokratycznymi zobowiązaniami, że chyba wierzyła, że nigdy jej się to nie przytrafi. Głębokie przekonanie, że to wolność jest jej pisana.
Początek niekontrolowanej lawiny zdarzeń rozpoczął się wraz z jej przyjazdem do Londynu. I nawet przez myśl jej nie przeszło, że całość może tak bardzo się poplątać. Czuła się trochę, jak schwytany w pajęcze sieci motyl. Im bardziej się szarpał - tym mocniej, lepkie nici bólu krępowały jej ruchy.
Teraz stała przed przyszłym przyrzeczonym i nie potrafiła sensownie sformułować pytania, które kołatało jej się w głowie. I...czy Percival o tym wiedział? Czemu wywołało to w niej taki atak emocji?
Nie mogła zaprzeczyć, że Julius był przystojnym mężczyzną. Chyba musiała się przyzwyczaić, że rodzina Nottów, miała w sobie niezaprzeczalny urok. Ale...to wszystko nie było tak jak trzeba.
Z rysów twarzy arystokraty, ciężko było coś wyczytać. Wydawał się jednocześnie chłodny i dystyngwowany, choć - gdzieś w jego niebieskich oczach kryła się pustka, która ukrywał pod maską gentlemana. Choć był bratem Percivala, ciężko było dopatrzeć się w nim podobieństw, jakby pochodzili z dwóch różnych światów. A zapewne byli.
- Panie Nott - odpowiedział krótko, po chwili chwili wahania. Usta Inary wciąż układały się na nowo, próbując dodać coś więcej. W końcu zrezygnowała. Pula emocji, która nią targała, za bardzo nosiła. Żeby choć zdążyła ochłonąć, zanim go spotkała. Czuła, że jeszcze trochę, a świat wywróci się do góry nogami. Razem z nią.
- Wybacz, muszę usiąść - odwróciła głowę, by zamaszystym gestem opaść na brzeg fontanny. Dłonie oparła obok siebie, pochylając głowę przed sobą. Wirujące mroczki przed oczami uspokoiły się, dopiero potem spojrzała na mężczyznę.
- Nie spodziewałam się pana tu spotkać - właściwie, nie spodziewała się nikogo tu zastać. Nawet nie pamiętała, jak tu dotarła, stawiając kroki bezwiednie, dała się nieść impulsom, które jak widać - też z niej kpiły.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Niezmiernie dziwiła go postawa niektórych osób krwi szlachetnej. Byli arystokracją, kimś, na kim od wieków spoczywało coś na kształt nakazów, które należało wypełniać. A tymczasem niektórzy wciąż żyli mrzonkami o wolności, o tym, że sami będą decydować o swoim losie. Julius już doskonale wiedział, że to tylko bajki wyssane z palca. Być może jeszcze te dwa lata temu uznałby to za urocze, a także widziałby w tych ludziach samego siebie u progu dorosłości. Kiedy ledwo skończył szkołę i miał wielkie, dalekosiężne plany. Wtedy życie wydawało mu się proste, banalne wręcz. Sądził, że może osiągnąć wiele, być może nawet wszystko. Że jest swoim sterem, żeglarzem i okrętem, że nikt nie będzie mu mówił jak ma żyć. Wierzył, że poślubi kobietę, którą szczerze kocha, będzie mieć wspaniałą pracę i jego egzystencja będzie długa oraz radosna. Tak, wzruszyłby się nad tymi ckliwymi wspomnieniami, pokiwałby ze zrozumieniem głową, współczuł wszystkim tym, którzy teraz przechodzili swoiste załamanie.
Niestety, ale w obecnym położeniu nie potrafił. Jedyne, co o nich myślał to to, że są skończonymi idiotami. Że świat nie jest taki, jaki im się wydaje, a ich naiwność wcale nie jest rozczulająca, tylko żałosna. Wyśmiałby ich i opluł, nie wierząc do końca, że można być takim frajerem. Nie miał w swoim sercu miejsca na rozważania co było kiedyś. Że teraz jest wołem, ale kiedyś był przecież cielęciem. I popełniał dokładnie te same błędy. Wyprany z emocji nie wierzył, że jeszcze ktoś może pokusić się na wiarę w coś, co nigdy nie będzie faktem.
Nie odezwał się, stojąc przodem do fontanny. Nie odezwał się, kiedy Inara oznajmiła, że musi usiąść. Przyglądał się strukturze posągu, analizując poniekąd jego historię. Musiał ją znać, skoro był kimś dobrze wykształconym, w dodatku był Brytyjczykiem. Poprawił poły kołnierza koszuli, tak samo jak rękawy marynarki, zupełnie nie patrząc na siedzącą kobietę.
- To jest nas dwoje - odezwał się wreszcie, jedynie zerkając na moment w bok. Zaraz znów jego uwagę przykuła figura górująca nad całym tym placem. On również nie spodziewał się, że to właśnie tutaj zagnają go jego nogi. To było tak ironiczne, że aż absurdalne.
- Radzę przestać myśleć o zrywach serca, a skupić się na teraźniejszości - powiedział ponownie, po dłuższej chwili milczenia. - Życzysz sobie czegoś szczególnego na zaręczyny? - spytał, najpewniej wbijając kolejną szpilę. Do bólu pragmatyczny, wyprany z emocji - takim miał być, więc takim był.
Niestety, ale w obecnym położeniu nie potrafił. Jedyne, co o nich myślał to to, że są skończonymi idiotami. Że świat nie jest taki, jaki im się wydaje, a ich naiwność wcale nie jest rozczulająca, tylko żałosna. Wyśmiałby ich i opluł, nie wierząc do końca, że można być takim frajerem. Nie miał w swoim sercu miejsca na rozważania co było kiedyś. Że teraz jest wołem, ale kiedyś był przecież cielęciem. I popełniał dokładnie te same błędy. Wyprany z emocji nie wierzył, że jeszcze ktoś może pokusić się na wiarę w coś, co nigdy nie będzie faktem.
Nie odezwał się, stojąc przodem do fontanny. Nie odezwał się, kiedy Inara oznajmiła, że musi usiąść. Przyglądał się strukturze posągu, analizując poniekąd jego historię. Musiał ją znać, skoro był kimś dobrze wykształconym, w dodatku był Brytyjczykiem. Poprawił poły kołnierza koszuli, tak samo jak rękawy marynarki, zupełnie nie patrząc na siedzącą kobietę.
- To jest nas dwoje - odezwał się wreszcie, jedynie zerkając na moment w bok. Zaraz znów jego uwagę przykuła figura górująca nad całym tym placem. On również nie spodziewał się, że to właśnie tutaj zagnają go jego nogi. To było tak ironiczne, że aż absurdalne.
- Radzę przestać myśleć o zrywach serca, a skupić się na teraźniejszości - powiedział ponownie, po dłuższej chwili milczenia. - Życzysz sobie czegoś szczególnego na zaręczyny? - spytał, najpewniej wbijając kolejną szpilę. Do bólu pragmatyczny, wyprany z emocji - takim miał być, więc takim był.
The devil's in his hole
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Inara właściwie podzielała zdanie Juliusa, bo..także dziwiła się wielu szlachcicom, choć źródło tej emocji, było związane z całkowitym przeciwieństwem Nottowego wejrzenia. Wielokrotnie zastanawiała się, czemu arystokracja, tak bezwolnie poddawała się wszystkim nakazom, pozwalając zębom tej złotej klatki - zatrzasnąć się i coraz mocniej miażdżyc swego więźnia.
W żadnym wypadku nie wierzyła, że wolność, której oblicze - do tej pory - było tak bliskie Inarze, jest tylko niewyraźną senną zachcianką. Trzymała się tej pewności nawet dzisiejszego dnia, gdy tak nagle spłynęła na nią wiadomość, że ktoś chce zdecydować za nią o drodze, którą powinna kroczyć. I choć palącego ją gniewu, najbardziej bolała ja fakt, że owa decyzja wiązała ze sobą nie tylko ją samą i łamacza klątwa. Jej przyjaciółka, młodszy brat Juliusa...niczym pajęcza sieć, oplatała ich relacje, tworząc dziwny, skomplikowany wzór. Alchemiczce zdawało się, że ktoś "z góry", albo bardzo z nich zakpił, albo...boleśnie pomylił w losowaniu karty.
Czy kogoś mogła winić za cały obrót sprawy? lawina, która sypnęła się na jej głowę, wydawała się tylko początkiem. Nie była pewna, co począć ani jak powiedzieć..komukolwiek o tym, co kotłowało się za ciemnymi źrenicami. Spoglądając w tak odległe spojrzenie Juliusa, widziała tylko mur, przez który (jeszcze) nie potrafiła się przebić i aktualnie odbijała się od niego, tak ze względu na niego samego, jak i własny poligon emocjonalny, który ją więził.
Nie patrzyła na mężczyznę, gdy w końcu usiadła pod fontanna, nie zarejestrowała nawet, jak bardzo ironiczny posążek górował nad jej plecami. gdyby go widziała, zapewne zaśmiałaby się sama z siebie, wtórując gestom Notta.
- Niestety - dodała bezwiednie, poruszając ustami bardziej do siebie niż do jej -niechcianego - rozmówcy. Ktoś patrząc na nich dwoje pomyślałby, że nie rozmawiają ze sobą, tylko do niewidocznych osób, gdzieś przed nimi. Zupełnie sobie obcy. A jednak, przez krążące wokół nich kłopoty - związani. Tak, narzeczeństwo było głównym problemem.
Podniosła głowę dopiero, gdy padły ostre słowa Juliusa. I chyba bardziej zabolał ją wydźwięk, jaki ze sobą niosły, oschły i zimny, celnie trafiając w Inarowe serce.
W pierwszej chwili zacisnęła usta, a malująca się, gniewna fala orzechowych źrenic pociemniała, grożąc, że całość wybuchnie, rozbijając jej drobne ciało w pył.
- Nic ci do mojej teraźniejszości, ani tym bardziej zrywów serca - odpowiedziała na wydechu, próbując zgromić go samym spojrzeniem. Dłonie pobielały od uporczywego zaciskania ich na brzegu fontanny. Musiała zadzierać głowę, by w ogóle złapać wzrok mężczyzny, ale miała to gdzieś. Dopiero po chwili jej głos złagodniał. Wszystko przez obraz Elizabeth, który mignął jej w myślach, przysłaniając furię. - ... coś, czym będę mogła w ciebie rzucić - zakpiła, by w końcu opuścić spojrzenie - najlepsze byłoby jednak zastępstwo..nawet wiem, kogo bym zaproponowała - celowo, czy nie, czuła, że tylko nawiązanie do jej przyjaciółki jakkolwiek do niego trafi. Szpila za szpilę. Potem będzie się spowiadać przed Elką, a...czekała z nią rozmowa, o tym była pewna. Szkoda, że nie dane jej było zrobić tego przed nieszczęsnym trafem osoby Juliusa.
W żadnym wypadku nie wierzyła, że wolność, której oblicze - do tej pory - było tak bliskie Inarze, jest tylko niewyraźną senną zachcianką. Trzymała się tej pewności nawet dzisiejszego dnia, gdy tak nagle spłynęła na nią wiadomość, że ktoś chce zdecydować za nią o drodze, którą powinna kroczyć. I choć palącego ją gniewu, najbardziej bolała ja fakt, że owa decyzja wiązała ze sobą nie tylko ją samą i łamacza klątwa. Jej przyjaciółka, młodszy brat Juliusa...niczym pajęcza sieć, oplatała ich relacje, tworząc dziwny, skomplikowany wzór. Alchemiczce zdawało się, że ktoś "z góry", albo bardzo z nich zakpił, albo...boleśnie pomylił w losowaniu karty.
Czy kogoś mogła winić za cały obrót sprawy? lawina, która sypnęła się na jej głowę, wydawała się tylko początkiem. Nie była pewna, co począć ani jak powiedzieć..komukolwiek o tym, co kotłowało się za ciemnymi źrenicami. Spoglądając w tak odległe spojrzenie Juliusa, widziała tylko mur, przez który (jeszcze) nie potrafiła się przebić i aktualnie odbijała się od niego, tak ze względu na niego samego, jak i własny poligon emocjonalny, który ją więził.
Nie patrzyła na mężczyznę, gdy w końcu usiadła pod fontanna, nie zarejestrowała nawet, jak bardzo ironiczny posążek górował nad jej plecami. gdyby go widziała, zapewne zaśmiałaby się sama z siebie, wtórując gestom Notta.
- Niestety - dodała bezwiednie, poruszając ustami bardziej do siebie niż do jej -niechcianego - rozmówcy. Ktoś patrząc na nich dwoje pomyślałby, że nie rozmawiają ze sobą, tylko do niewidocznych osób, gdzieś przed nimi. Zupełnie sobie obcy. A jednak, przez krążące wokół nich kłopoty - związani. Tak, narzeczeństwo było głównym problemem.
Podniosła głowę dopiero, gdy padły ostre słowa Juliusa. I chyba bardziej zabolał ją wydźwięk, jaki ze sobą niosły, oschły i zimny, celnie trafiając w Inarowe serce.
W pierwszej chwili zacisnęła usta, a malująca się, gniewna fala orzechowych źrenic pociemniała, grożąc, że całość wybuchnie, rozbijając jej drobne ciało w pył.
- Nic ci do mojej teraźniejszości, ani tym bardziej zrywów serca - odpowiedziała na wydechu, próbując zgromić go samym spojrzeniem. Dłonie pobielały od uporczywego zaciskania ich na brzegu fontanny. Musiała zadzierać głowę, by w ogóle złapać wzrok mężczyzny, ale miała to gdzieś. Dopiero po chwili jej głos złagodniał. Wszystko przez obraz Elizabeth, który mignął jej w myślach, przysłaniając furię. - ... coś, czym będę mogła w ciebie rzucić - zakpiła, by w końcu opuścić spojrzenie - najlepsze byłoby jednak zastępstwo..nawet wiem, kogo bym zaproponowała - celowo, czy nie, czuła, że tylko nawiązanie do jej przyjaciółki jakkolwiek do niego trafi. Szpila za szpilę. Potem będzie się spowiadać przed Elką, a...czekała z nią rozmowa, o tym była pewna. Szkoda, że nie dane jej było zrobić tego przed nieszczęsnym trafem osoby Juliusa.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 18.11.15 16:33, w całości zmieniany 1 raz
Inara była jakimś mglistym obłokiem gdzieś na horyzoncie spraw Juliusa. Być może poniekąd ją kojarzył poprzez długie rozmowy z Elizabeth, ale nie stanowiło to jeszcze punktu zapalnego. Czegoś pod tytułem o nie, w co ja się pakuję i że cała relacja coraz bardziej przypomina miłosny trójkąt. Oficjalnie, bo nieoficjalnie jeszcze więcej znajduje się w nim kątów. Przecież także i Carrow miała swoją miłość życia, którą rzecz jasna nie jest najstarszy z Nottów. Jedynie Fawley chwilowo pozostawała wolna, nie czyniąc tym samym całej sieci towarzyskiej jeszcze bardziej misterną i skomplikowaną. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że obecna tu alchemiczka go nie kocha i nigdy nie pokocha, tak samo jak on ją. Może, kiedyś, kiedy wreszcie pogodzą się ze swoim losem, a także w momencie, kiedy sztorm ucichnie, może wtedy będą żyć ze sobą w zgodzie. Robiąc przy okazji to, na co mają ochotę. Nim to jednak do nich dotrze, poleje się morze łez, fala złości i oporu przed tym, co nieznane. Nawet Julius się trochę bał, bo tak, jak bywał już wcześniej narzeczonym, tak mężem jeszcze nigdy. Nie dziwił się temu zważywszy na jego pracę, a wraz z nią ciągnęły się za nim rozliczne podróże... może Carrow nawet nie zauważy, że poślubiła nie tego mężczyznę, którego chciała? Długa nieobecność męża spowodowana łamaniem klątw w różnych zakątkach świata może zadziałać na nią zbawiennie wręcz. Pewnie warto to rozważyć zamiast martwić się na zapas? Tak by jej powiedział, gdyby empatia była jego mocną stroną. Nie czuł przecież już nic. Dlaczego zatem miałby próbować poprawić jej nastrój?
Nie odpowiedział na to ostre niestety, ale za to obrócił głowę w jej stronę. Była młoda, urodziwa, być może także mądra (tego jeszcze nie wiedział), dlaczego miałby protestować przed tym, co nieuniknione i tak? Jego poprzednia narzeczona była mniej więcej w jego wieku, w dodatku była wdową. To samo w sobie było przerażające, a obecna tuż obok Inara nie wyglądała groźnie, nic a nic. I nawet, jeżeli ona również umiała wbijać szpile w czułe punkty, to nie stanowiła aż takiego zagrożenia, jakie mogłaby stanowić. A przynajmniej on tak to widział. Szczególnie, kiedy teraz na nią patrzył. Wydawała się być ptakiem ze zranionym skrzydłem. Małym, bezbronnym, zagubionym i smutnym. Jedyne, co wzbudzała w Juliusie to politowanie. Najgorsze z najgorszych.
- No nie tak do końca nic, skoro mam być twoim mężem - zauważył, chociaż bez zbytnich emocji. Odpierał za to groźne spojrzenie Inary, jak gdyby to była pierwsza część ich wieloletniej rywalizacji. Nawet, jeżeli nie znaczyło to absolutnie nic, to przecież w każdym z nich drzemała duma nie do okiełznania.
- Nie martw się, na pewno będzie jakaś zastawa. Ewentualnie masz swoje buty, zdaje się, że posiadasz całkiem niezłego cela - zakpił, nawiązując do tego, co przeczytał w Czarownicy. A raczej o czym mu doniesiono, kiedy tylko okazało się, z kim znów rodzice go zaręczyli. A raczej: zaręczą, ponieważ żadna umowa nie została jeszcze spisana. Teoretycznie wszystko się może zdarzyć? - Co do zastępstwa... wspaniale, ale najpierw musisz upewnić się, że mnie zabiłaś. Nie dam się tak łatwo - póki co wszystko obracał w żart. Ale kto wie, kiedy wybuchnie?
Nie odpowiedział na to ostre niestety, ale za to obrócił głowę w jej stronę. Była młoda, urodziwa, być może także mądra (tego jeszcze nie wiedział), dlaczego miałby protestować przed tym, co nieuniknione i tak? Jego poprzednia narzeczona była mniej więcej w jego wieku, w dodatku była wdową. To samo w sobie było przerażające, a obecna tuż obok Inara nie wyglądała groźnie, nic a nic. I nawet, jeżeli ona również umiała wbijać szpile w czułe punkty, to nie stanowiła aż takiego zagrożenia, jakie mogłaby stanowić. A przynajmniej on tak to widział. Szczególnie, kiedy teraz na nią patrzył. Wydawała się być ptakiem ze zranionym skrzydłem. Małym, bezbronnym, zagubionym i smutnym. Jedyne, co wzbudzała w Juliusie to politowanie. Najgorsze z najgorszych.
- No nie tak do końca nic, skoro mam być twoim mężem - zauważył, chociaż bez zbytnich emocji. Odpierał za to groźne spojrzenie Inary, jak gdyby to była pierwsza część ich wieloletniej rywalizacji. Nawet, jeżeli nie znaczyło to absolutnie nic, to przecież w każdym z nich drzemała duma nie do okiełznania.
- Nie martw się, na pewno będzie jakaś zastawa. Ewentualnie masz swoje buty, zdaje się, że posiadasz całkiem niezłego cela - zakpił, nawiązując do tego, co przeczytał w Czarownicy. A raczej o czym mu doniesiono, kiedy tylko okazało się, z kim znów rodzice go zaręczyli. A raczej: zaręczą, ponieważ żadna umowa nie została jeszcze spisana. Teoretycznie wszystko się może zdarzyć? - Co do zastępstwa... wspaniale, ale najpierw musisz upewnić się, że mnie zabiłaś. Nie dam się tak łatwo - póki co wszystko obracał w żart. Ale kto wie, kiedy wybuchnie?
The devil's in his hole
Julius Nott
Zawód : łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Into the sun the south the north, at last the birds have flown
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lato było właściwie w pełni, sierpniowe słońce grzało przyjem...a nie. Inarze było teraz zimno. I wydawało się, że rozświetlające jej skórę promienie, tylko ześlizgiwały się po bladej powierzchni, nie pozostawiając nawet znaku, że kiedykolwiek tam się znalazły. Tak, czuła się Carrow. naturalnie, była strasznym zmarźluchem, ale przy takiej pogodzie, nie powinna była mieć z tym najmniejszego problemu. A jednak. Czy to ze względu na targające nią emocje, szarpiące za każdym razem, kiedy spoglądała na ...przyszłego narzeczonego?
Może, gdyby na spokojnie przyjrzała się Juliusowi, dostrzegłaby to co widziała w nim Lizka. Choć jej przyjaciółka i tak nigdy nie była wylewna w okazywaniu emocji, to alchemiczka zdążyła co nieco się dowiedzieć. Co - jak przypuszczała, i tak było tylko maleńkim pierwiastkiem ich relacji. I nawet będąc w stanie, jak teraz, potrafiła domyślić się, że wiedza Juliusa na jej temat była równie mglista.
Czy byłaby w stanie pokochać starszego Notta? Nie wyobrażała sobie tego, szczególnie, gdy do tego, dodało się fakt, że Inara trwała w przekonaniu, że nie potrafi wydobyć z siebie głębszych uczuć wobec jakiegokolwiek mężczyzny. Zupełnie, jakby jej serce dawno temu zamarło, pozostawiając po sobie niewyraźne kontury. Choć taka wizja, cały czas zajmowała przekonanie czarnowłosej, to niewyraźny szept i kołatające się w jej głowie, obrazy Percivalowej twarzy, powoli świadczyły o czymś zupełnie innym. Wciąż jednak zapierałaby się, że jest inaczej. Nie powinno dotyczyć panny Carrow. A na pewno nie mogło mieć związku z Juilusm.
Łamacz klątw jawił się jej teraz, jako zagrożenie, przede wszystkim - jej wolności. Jeśli na początku - miała wątpliwości co do tego, próbując dopatrzeć się w nim, kogoś - równie pozbawianego wyboru. Jednak, gorzkie słowa, chłodno-puste zachowanie, czy lodowe mury jego błękitów- świadczyło o czymś zgoła innym. Poddawał się bezwolnie? rzucanemu w niego nakazowi, choć..brunetka wiedziała, że obok siebie, widziałby całkowicie inna kobietę. Czemu nie walczył o nią?
Nawet tego nie chcąc, widziała kogoś, kogo było jej żal. I mimo szarpiącym ją smutkiem, uśmiechnęła się do mężczyzny, wlewając w ów gest gniewne, nieco złośliwe nuty.
- Masz pewną rację...- zawiesiła głos, mimowolnie szukając jego źrenic - masz nim być, ale nie jesteś, wciąż więc nie dotyczy to teraźniejszości - nie miała zamiaru odpuszczać, nie teraz, kiedy mózg eskalował rosnącą gamę emocji. jak często przyjdzie im ścierać się w podobnym pojedynku?
- Dziękuję za przypomnienie - wypuściła gwałtownie powietrze - postaram się wtedy o odpowiedni strój..niektóre jeździeckie buty posiadają ostrogi, myślisz, że będą stosowne? - zapytała, jakby była to najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. Choć starała się mówić spokojnie, jej głos falował, wciąż zmieniając natężenie wypowiadanych wyrazów, wyrywających się pospiesznie, jakby inaczej nie miały szansy zaistnieć.
- Co prawda, mówiłam o zastępstwie dla siebie, ale może powinnam rozważyć twoje sugestie - balansowała gdzieś pomiędzy swoim gniewem, smutkiem, a naturalna przekorą, która mimo usilnych prób - ujawniała się w słowach, gestach i ciemniejącym spojrzeniu.
Może, gdyby na spokojnie przyjrzała się Juliusowi, dostrzegłaby to co widziała w nim Lizka. Choć jej przyjaciółka i tak nigdy nie była wylewna w okazywaniu emocji, to alchemiczka zdążyła co nieco się dowiedzieć. Co - jak przypuszczała, i tak było tylko maleńkim pierwiastkiem ich relacji. I nawet będąc w stanie, jak teraz, potrafiła domyślić się, że wiedza Juliusa na jej temat była równie mglista.
Czy byłaby w stanie pokochać starszego Notta? Nie wyobrażała sobie tego, szczególnie, gdy do tego, dodało się fakt, że Inara trwała w przekonaniu, że nie potrafi wydobyć z siebie głębszych uczuć wobec jakiegokolwiek mężczyzny. Zupełnie, jakby jej serce dawno temu zamarło, pozostawiając po sobie niewyraźne kontury. Choć taka wizja, cały czas zajmowała przekonanie czarnowłosej, to niewyraźny szept i kołatające się w jej głowie, obrazy Percivalowej twarzy, powoli świadczyły o czymś zupełnie innym. Wciąż jednak zapierałaby się, że jest inaczej. Nie powinno dotyczyć panny Carrow. A na pewno nie mogło mieć związku z Juilusm.
Łamacz klątw jawił się jej teraz, jako zagrożenie, przede wszystkim - jej wolności. Jeśli na początku - miała wątpliwości co do tego, próbując dopatrzeć się w nim, kogoś - równie pozbawianego wyboru. Jednak, gorzkie słowa, chłodno-puste zachowanie, czy lodowe mury jego błękitów- świadczyło o czymś zgoła innym. Poddawał się bezwolnie? rzucanemu w niego nakazowi, choć..brunetka wiedziała, że obok siebie, widziałby całkowicie inna kobietę. Czemu nie walczył o nią?
Nawet tego nie chcąc, widziała kogoś, kogo było jej żal. I mimo szarpiącym ją smutkiem, uśmiechnęła się do mężczyzny, wlewając w ów gest gniewne, nieco złośliwe nuty.
- Masz pewną rację...- zawiesiła głos, mimowolnie szukając jego źrenic - masz nim być, ale nie jesteś, wciąż więc nie dotyczy to teraźniejszości - nie miała zamiaru odpuszczać, nie teraz, kiedy mózg eskalował rosnącą gamę emocji. jak często przyjdzie im ścierać się w podobnym pojedynku?
- Dziękuję za przypomnienie - wypuściła gwałtownie powietrze - postaram się wtedy o odpowiedni strój..niektóre jeździeckie buty posiadają ostrogi, myślisz, że będą stosowne? - zapytała, jakby była to najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. Choć starała się mówić spokojnie, jej głos falował, wciąż zmieniając natężenie wypowiadanych wyrazów, wyrywających się pospiesznie, jakby inaczej nie miały szansy zaistnieć.
- Co prawda, mówiłam o zastępstwie dla siebie, ale może powinnam rozważyć twoje sugestie - balansowała gdzieś pomiędzy swoim gniewem, smutkiem, a naturalna przekorą, która mimo usilnych prób - ujawniała się w słowach, gestach i ciemniejącym spojrzeniu.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Plac Piccadilly Circus
Szybka odpowiedź