Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire
Las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Las
Świeże powietrze, cisza, spokój. Tak można by opisać las znajdujący się poza granicami miasta. Schodząc ze ścieżki i idąc po suchych liściach, po okolicy roznosi się charakterystyczny, jakże przyjemny dla ucha, szelest. Jest to miejsce dość odosobnione, a jasność zależy od ilości padających promieni słonecznych. Oczywiście żyją tu dzikie stworzenia, które można spotkać na swojej drodze i prędzej natrafi się na wiewiórkę czy sarnę, niż nieśmiałka pilnującego jednego z drzew. Wprawne oko czarodzieja, znającego się na magicznych stworzeniach, dostrzeże chochlika kornwalijskiego ukrywającego się w bujnych koronach, a podczas pełni na nieostrożnych czyhają wilkołaki. Jest to jednak piękne i, w gruncie rzeczy, bezpieczne miejsce. Warte odwiedzenia, gdy chce się odetchnąć od zgiełku miasta.
- Oboje dobrze wiemy, że lordowie czasami nie szanują próśb dam, myśląc, że jeśli zrobią im na przekór to uratują świat, często uzyskując odwrotny efekt. - Odparła z zaskakującą pobłażliwością, licząc w duchu na niekontynuowanie tematu, który mógł ją poniekąd pogrążyć. Zamiast tego, podświadomie i z niewiadomych przyczyn ucieszyła się, słysząc uwagę Alpharda. Bo chociaż faktycznie mogła zauważyć pewne oznaki niezadowolenia na jego twarzy tamtego wieczoru, tak nie miała żadnej pewności, czy pokrywało się to z rzeczywistym stanem rzeczy. W końcu członkowie tego szlachetnego rodu byli wyśmienici w ukrywaniu swoich emocji, o czym przekonała się na swojej skórze kilka lat temu; podejrzewała, że dotyczyło się to każdej osoby, w której żyłach płynęła krew Blacków, dlatego też kroczący u jej boku lord nie mógł odbiegać od tej reguły. Pozwoliła sobie na rozbawiony uśmiech, nawet jeśli oficjalnie nie wypadało jej obmawiać dam za ich plecami, ale w sytuacji całkowicie przypadkowego spotkania chyba nic nie stało ku temu na przeszkodzie.
- Niech zgadnę, prawiła ci dużo komplementów, próbowała pokazać się od jak najlepszej strony i czułeś na sobie wzrok jej rodziny? - Aurelia przeważnie trzymając się na uboczu, niż w centrum śmietanki towarzyskiej, zdołała zaobserwować wiele ludzkich zachowań, nierzadko absurdalnych i desperackich prób porozumienia ze sobą dwójki osób, które często nie wynikały z ich chęci i przeważnie kończyły się fiaskiem, szczególnie jeśli to tonąca panna próbowała chwycić się brzytwy, jako ostatniej deski ratunku przed statkiem odpływającym w kierunku wyspy o nazwie staropanieństwo. - Biedaczka, nie doczekała się nawet jednego tańca. - Dodała, bynajmniej nie współczując tamtej dziewczynie, a później wzruszyła ramionami. - Alphardzie, sądzę, że to raczej wszyscy kawalerowie mieli wielkiego pecha tamtego dnia. - Balansując na granicy powagi a żartu, skusiła się na narcystyczną uwagę, jednocześnie interesując się reakcją swojego towarzysza. Tak naprawdę chciała mu przytaknąć, uznając, że faktycznie miała szczęście ten jeden raz, ale z drugiej strony nie potrzebowała współczucia, czy litości i skarżenia się na swój los. Kiedy niewiele później dotarli na polanę, Aurelia zaprowadziła Neptuna pod jedno z rozłożystych drzew, siadając na trawie kilka metrów dalej.
- Niech zgadnę, prawiła ci dużo komplementów, próbowała pokazać się od jak najlepszej strony i czułeś na sobie wzrok jej rodziny? - Aurelia przeważnie trzymając się na uboczu, niż w centrum śmietanki towarzyskiej, zdołała zaobserwować wiele ludzkich zachowań, nierzadko absurdalnych i desperackich prób porozumienia ze sobą dwójki osób, które często nie wynikały z ich chęci i przeważnie kończyły się fiaskiem, szczególnie jeśli to tonąca panna próbowała chwycić się brzytwy, jako ostatniej deski ratunku przed statkiem odpływającym w kierunku wyspy o nazwie staropanieństwo. - Biedaczka, nie doczekała się nawet jednego tańca. - Dodała, bynajmniej nie współczując tamtej dziewczynie, a później wzruszyła ramionami. - Alphardzie, sądzę, że to raczej wszyscy kawalerowie mieli wielkiego pecha tamtego dnia. - Balansując na granicy powagi a żartu, skusiła się na narcystyczną uwagę, jednocześnie interesując się reakcją swojego towarzysza. Tak naprawdę chciała mu przytaknąć, uznając, że faktycznie miała szczęście ten jeden raz, ale z drugiej strony nie potrzebowała współczucia, czy litości i skarżenia się na swój los. Kiedy niewiele później dotarli na polanę, Aurelia zaprowadziła Neptuna pod jedno z rozłożystych drzew, siadając na trawie kilka metrów dalej.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Był bliski zatrzymania się w miejscu i posłania zaskoczonego spojrzenia swej towarzyszce, na całe szczęście przemógł chęć tak teatralnej reakcji i postanowił kroczyć przy jej boku, niby niewzruszony, lecz w kącikach jego ust czaił się chytry uśmieszek, ledwo widoczny, kiedy na wszelki wypadek ponownie analizował słowa, które padły z ust Aurelii. Wiedział, że najlepiej by było, gdyby nie drążył tego drażliwego tematu, jednak nie potrafił, musiał się wypowiedzieć i nie zamierzał być pobłażliwy, bo przecież i płeć piękna jest w tej sprawie nie bez winy.
– Czym to wszyscy wspaniali lordowie zasłużyli sobie na podobny zarzut z twej strony, lady? – spytał nieco kpiąco, rzucając jej uważne spojrzenie, aby nie przegapić nawet najmniejszych zmian w mimice jej twarzy. – Jeśli nieuszanowanie prośby jakiejkolwiek damy wynikałoby z troski o jej osobę, czy można któregokolwiek lorda za to winić? Może damy, zwłaszcza młode, składają prośby niemądre i tylko postąpienie im na przekór jest jedynym dla nich ratunkiem przed popełnieniem błędu?
Do każdej sytuacji należy podejść indywidualnie, bo każda tyczy czego innego, jak również powstaje w innych okolicznościach, Alphard miał tego świadomość, lecz w tym przypadku nie przeszkadzało mu generalizowanie zachowań młódek i to nie tylko na salonach. Oczywiście, młodym panom również wiele brakowało, ale im wybaczano więcej ze względu na wyższość ról społecznych, które już zajmowali lub przyjdzie im zajmować. Niewiasty musiał pilnować się na każdym kroku, od tego przecież zależała reputacja całych rodów, nie tylko ich własna. Jeśli panna została źle odchowana, podważa to poprawność zasad, według których wzrastała pod bacznym okiem rodzicielki. W tym przypadku sobie nie miał nic do zarzucenia, uszanował prośbę Aurelii i nie narzucał się jej w żaden sposób, choć może jego towarzystwo podczas spaceru w lesie, nad wyraz nieoczekiwane, mogła w jakiś sposób uznać za nachalne. Tylko ani razu o tym nie napomknęła.
– Niestety, komplementów unikała jak ognia, być może dlatego, że nie dostrzegała żadnych we mnie walorów poza nazwiskiem i majątkiem, więc łatwo było jej składać jedynie pochwały dla znakomitych dokonań mego rodu – odparł szybko i nie ukrywał własnego poirytowania z tego powodu. O natarczywych spojrzeniach krewnych tej panny wolał nie wspominać, nawet jeśli zdążył już się przyzwyczaić do tego, że ściąga na siebie ciekawość wielu osób. Chyba każdy podczas spotkań towarzyskich wypatruje u niego oznak szaleństwa. – Możesz mi wierzyć, że wcale aż tak biedna nie była, bo tancerz ze mnie żaden – dodał już nieco łagodniej, próbując nie brzmieć już gniewnie. Kolejna uwaga ze strony Aurelii, w której wyłapał żartobliwą nutę, złagodziła nieco nadszarpnięte nerwy i była dobrym powodem do wygięcia ust w kolejny uśmieszek. – Nie śmiem się nie zgodzić. Sam żałowałem, że nie miałem okazji ponownie zamienić z tobą słowa, gdy nastał już kres spotkania – oznajmił śmiało, właściwie głosząc tylko prawdę, bo przecież podobały mu się uwagi, które poczyniła, gdy rozmawiali na tematy poważne, prawie ocierające się o czystokrwistą politykę.
Gdy weszli na polanę, zatrzymał się przy jej krańcu i z uwagą wpatrywał się w poczynania Aurelii. Neptun posłusznie spoczął w wyznaczonym mu miejscu, zaś jego właścicielka spoczęła nieco dalej, skąpana w niezbyt ostrych promieniach słonecznych. Alphard poszedł za jej przykładem i również zasiadł na trawie, zachowując jednak odpowiedni dystans. I choć chwilę się wahał, rozmyślając nad poprawnością tego postępku, w końcu położył się na zielonych źdźbłach, spojrzenie wbijając w przyjemny błękit nieba.
– Czy to twoje ulubione miejsce w tym lesie? – spytał, aby w końcu przerwać ciszę. – A może to ulubione miejsce naszego drogiego Neptuna, któremu pragniesz uleczyć serce? – dopytał jeszcze i zerknął w stronę wierzchowca, który, chyba wyłapując swoje imię wypowiedziane innym głosem, bo przez Blacka, prychnął rżąco, ukazując swą pogardę dla obcego.
– Czym to wszyscy wspaniali lordowie zasłużyli sobie na podobny zarzut z twej strony, lady? – spytał nieco kpiąco, rzucając jej uważne spojrzenie, aby nie przegapić nawet najmniejszych zmian w mimice jej twarzy. – Jeśli nieuszanowanie prośby jakiejkolwiek damy wynikałoby z troski o jej osobę, czy można któregokolwiek lorda za to winić? Może damy, zwłaszcza młode, składają prośby niemądre i tylko postąpienie im na przekór jest jedynym dla nich ratunkiem przed popełnieniem błędu?
Do każdej sytuacji należy podejść indywidualnie, bo każda tyczy czego innego, jak również powstaje w innych okolicznościach, Alphard miał tego świadomość, lecz w tym przypadku nie przeszkadzało mu generalizowanie zachowań młódek i to nie tylko na salonach. Oczywiście, młodym panom również wiele brakowało, ale im wybaczano więcej ze względu na wyższość ról społecznych, które już zajmowali lub przyjdzie im zajmować. Niewiasty musiał pilnować się na każdym kroku, od tego przecież zależała reputacja całych rodów, nie tylko ich własna. Jeśli panna została źle odchowana, podważa to poprawność zasad, według których wzrastała pod bacznym okiem rodzicielki. W tym przypadku sobie nie miał nic do zarzucenia, uszanował prośbę Aurelii i nie narzucał się jej w żaden sposób, choć może jego towarzystwo podczas spaceru w lesie, nad wyraz nieoczekiwane, mogła w jakiś sposób uznać za nachalne. Tylko ani razu o tym nie napomknęła.
– Niestety, komplementów unikała jak ognia, być może dlatego, że nie dostrzegała żadnych we mnie walorów poza nazwiskiem i majątkiem, więc łatwo było jej składać jedynie pochwały dla znakomitych dokonań mego rodu – odparł szybko i nie ukrywał własnego poirytowania z tego powodu. O natarczywych spojrzeniach krewnych tej panny wolał nie wspominać, nawet jeśli zdążył już się przyzwyczaić do tego, że ściąga na siebie ciekawość wielu osób. Chyba każdy podczas spotkań towarzyskich wypatruje u niego oznak szaleństwa. – Możesz mi wierzyć, że wcale aż tak biedna nie była, bo tancerz ze mnie żaden – dodał już nieco łagodniej, próbując nie brzmieć już gniewnie. Kolejna uwaga ze strony Aurelii, w której wyłapał żartobliwą nutę, złagodziła nieco nadszarpnięte nerwy i była dobrym powodem do wygięcia ust w kolejny uśmieszek. – Nie śmiem się nie zgodzić. Sam żałowałem, że nie miałem okazji ponownie zamienić z tobą słowa, gdy nastał już kres spotkania – oznajmił śmiało, właściwie głosząc tylko prawdę, bo przecież podobały mu się uwagi, które poczyniła, gdy rozmawiali na tematy poważne, prawie ocierające się o czystokrwistą politykę.
Gdy weszli na polanę, zatrzymał się przy jej krańcu i z uwagą wpatrywał się w poczynania Aurelii. Neptun posłusznie spoczął w wyznaczonym mu miejscu, zaś jego właścicielka spoczęła nieco dalej, skąpana w niezbyt ostrych promieniach słonecznych. Alphard poszedł za jej przykładem i również zasiadł na trawie, zachowując jednak odpowiedni dystans. I choć chwilę się wahał, rozmyślając nad poprawnością tego postępku, w końcu położył się na zielonych źdźbłach, spojrzenie wbijając w przyjemny błękit nieba.
– Czy to twoje ulubione miejsce w tym lesie? – spytał, aby w końcu przerwać ciszę. – A może to ulubione miejsce naszego drogiego Neptuna, któremu pragniesz uleczyć serce? – dopytał jeszcze i zerknął w stronę wierzchowca, który, chyba wyłapując swoje imię wypowiedziane innym głosem, bo przez Blacka, prychnął rżąco, ukazując swą pogardę dla obcego.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zamierzała odpuścić, spuścić wzroku, w milczeniu kontynuując resztę spaceru, ani tym bardziej przeprosić za swoje słowa, które wprowadziły odrobinę walecznego nastroju w ich spotkanie. Poza szlacheckim wychowaniem, uczono jej bronienia swoich racji - jeśli miała ku temu odpowiednie przesłanki i silne argumenty - i w tej kwestii akurat nic się nie zmieniło, o czym lord Black przekonał się jakiś czas temu. Była pewna siebie, jak na córkę lorda Carrow przystało, a przy tym kobieca, nie wykłócając się jak zaobserwowana kiedyś w szkole szlama.
- Alphardzie, chyba powinniśmy rozdzielić pojęcie troski od nadużywania władzy. - I pozycji wszechwiedzącego, mądrzejszego. - Nie wspominam oczywiście o skrajnych przypadkach, a zwyczajnych, błahych. Niektórym wyraźnie brakuje zaufania i wiary w kobiecą intuicję. To, że ty dotrzymałeś danego słowa, nie oznacza, że inni zrobiliby to samo, uznając, że być może nie jestem w stanie sama stwierdzić jak się czuję, kwalifikując krótkie zasłabnięcie jako wizytę w szpitalu. Powiedzenie tego rodzinie nie byłoby zatem troską, a przejawem władzy i pokazania, że wie się lepiej. - Przez twarz Aurelii przemknął jedynie cień niezadowolonego grymasu, który szybko umknął pod pozorną maską obojętności. Nie chciała pokazać, że dalej ma pewien problem z kilkoma ostatnimi incydentami, w których zadecydowano za nią, wbrew jej woli, zapewnień i przekonań, w ten sposób wyrzucając z siebie tłumioną frustrację. Uznawała, że w tamtych przypadkach nie było ani krzty troski, a wręcz przeciwnie.
Mogła się domyślić, że ów dama skupiła się na wychwalaniu rodu, co było dość powszechne, i teraz w pełni rozumiała niezadowolenie mężczyzny, który nie potrafił znaleźć ani jednego pozytywu wynikającego z tamtego spotkania. W tej kwestii zresztą lordowie mieli znacznie prościej od dam, mogąc w każdej chwili wymyślić na poczekaniu komplement dotyczący nawet sukni, czy uśmiechu, a panny? Nie każda miła uwaga była równie miło postrzegana.
Zachowanie Alpharda wcale jej nie zaskoczyło, a wręcz przeciwnie: sprawdzała jak się zachowa i idąc w jego ślad, również położyła się na trawie, jak miewała to w zwyczaju. Korzystała zresztą z ładnej pogody, z którą od kilku dni nic nie było wiadomo. Nie mieli zatem pewności, czy za chwilę nie będą musieli uciekać przed deszczem, bądź gradobiciem.
- Przyprowadzam tu każdego aetonana. Wydaje mi się, że lepiej czują się z daleka od stajni, dlatego jeśli mogę, staram się zapewniać im odrobinę rozrywki. A Neptun, cóż, dzisiaj przypadła jego kolej na spacer. - Zerknęła mimowolnie w stronę wierzchowca, przenosząc później wzrok na niebo. - I tak poświęcam mu więcej uwagi niż reszcie. To mój mały, ciężki przypadek. Powoli kończą mi się pomysły na uleczanie jego serca, co zresztą dużo osób uważa za irracjonalne. - Bardzo chciała przyzwyczaić Neptuna do obecności obcych, sprawić, żeby stał się chociaż odrobinę prostszy w użyciu, bez obaw, że znowu kogoś z siebie zrzuci. Wprawdzie wszyscy wokół widzieli, że tylko przy niej coś zmienia się w jego zachowaniu, ale to nie wystarczało. Wśród wszystkich rodowych aetonanów był jedynym przypadkiem wykazującym się nieposłuszeństwem.
- Alphardzie, chyba powinniśmy rozdzielić pojęcie troski od nadużywania władzy. - I pozycji wszechwiedzącego, mądrzejszego. - Nie wspominam oczywiście o skrajnych przypadkach, a zwyczajnych, błahych. Niektórym wyraźnie brakuje zaufania i wiary w kobiecą intuicję. To, że ty dotrzymałeś danego słowa, nie oznacza, że inni zrobiliby to samo, uznając, że być może nie jestem w stanie sama stwierdzić jak się czuję, kwalifikując krótkie zasłabnięcie jako wizytę w szpitalu. Powiedzenie tego rodzinie nie byłoby zatem troską, a przejawem władzy i pokazania, że wie się lepiej. - Przez twarz Aurelii przemknął jedynie cień niezadowolonego grymasu, który szybko umknął pod pozorną maską obojętności. Nie chciała pokazać, że dalej ma pewien problem z kilkoma ostatnimi incydentami, w których zadecydowano za nią, wbrew jej woli, zapewnień i przekonań, w ten sposób wyrzucając z siebie tłumioną frustrację. Uznawała, że w tamtych przypadkach nie było ani krzty troski, a wręcz przeciwnie.
Mogła się domyślić, że ów dama skupiła się na wychwalaniu rodu, co było dość powszechne, i teraz w pełni rozumiała niezadowolenie mężczyzny, który nie potrafił znaleźć ani jednego pozytywu wynikającego z tamtego spotkania. W tej kwestii zresztą lordowie mieli znacznie prościej od dam, mogąc w każdej chwili wymyślić na poczekaniu komplement dotyczący nawet sukni, czy uśmiechu, a panny? Nie każda miła uwaga była równie miło postrzegana.
Zachowanie Alpharda wcale jej nie zaskoczyło, a wręcz przeciwnie: sprawdzała jak się zachowa i idąc w jego ślad, również położyła się na trawie, jak miewała to w zwyczaju. Korzystała zresztą z ładnej pogody, z którą od kilku dni nic nie było wiadomo. Nie mieli zatem pewności, czy za chwilę nie będą musieli uciekać przed deszczem, bądź gradobiciem.
- Przyprowadzam tu każdego aetonana. Wydaje mi się, że lepiej czują się z daleka od stajni, dlatego jeśli mogę, staram się zapewniać im odrobinę rozrywki. A Neptun, cóż, dzisiaj przypadła jego kolej na spacer. - Zerknęła mimowolnie w stronę wierzchowca, przenosząc później wzrok na niebo. - I tak poświęcam mu więcej uwagi niż reszcie. To mój mały, ciężki przypadek. Powoli kończą mi się pomysły na uleczanie jego serca, co zresztą dużo osób uważa za irracjonalne. - Bardzo chciała przyzwyczaić Neptuna do obecności obcych, sprawić, żeby stał się chociaż odrobinę prostszy w użyciu, bez obaw, że znowu kogoś z siebie zrzuci. Wprawdzie wszyscy wokół widzieli, że tylko przy niej coś zmienia się w jego zachowaniu, ale to nie wystarczało. Wśród wszystkich rodowych aetonanów był jedynym przypadkiem wykazującym się nieposłuszeństwem.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
– Zgodzę się z tym, że niektórzy lordowie mogą być w swej trosce o damy zbyt nadgorliwi, zdarza się również, że stają się wobec panien, którym oddali swe serca we władanie, może za bardzo władczy – zaczął swą wypowiedź spokojnie, nie chcąc wszczynać bardziej gorącej dyskusji. I musiał przyznać, że Aurelia miała wiele słuszności, lecz w jego mniemaniu zdawała się nie dostrzegać drugiej strony medalu. – Jednocześnie muszę zwrócić uwagę na to, że nie wszystkie damy tak naprawdę wiedzą, czego chcą, zaś prośby, które artykułują, bywają często efektem silnych, ale chwilowych uczuć zamiast długich, rozważnych przemyśleń. Pragnę jednak zauważyć, że całe nasze towarzystwo wyznaje zasadę, że to mężczyzna ma dbać o kobietę, nie na odwrót – dokończył swoją pierwotną myśl również spokojnie, mając nadzieję, że jego argumenty przemówią do lady Carrow, który dzielnie broniła swych racji, czym zresztą naprawdę mu zaimponowała. Nie każda lady okazywała się dla niego godną partnerką do rozmowy, a może raczej to on nie był dobrym rozmówcą dla nich, gdyż brakowało mu w pewnych aspektach wrażliwości, jak również z trudem przychodziło mu prawić o sztuce i naturze. Z całą pewności nie dyskredytował panien z powodu płci, jak wielu innych mężczyzn. – A że lordom troska myli się z kontrolą, mogę nad tym jedynie ubolewać.
Znał siebie i wiedział, że potrafi być zaborczy, ale nie myślał też, żeby pragnął odebrać wolność swojej przyszłej małżonce w jakikolwiek sposób. Cóż mu przyjdzie z żony, za którą na każdym kroku musiałby podejmować decyzję? Ale nigdy specjalnie nie roztrząsał podobnych problemów, gdyż nie spodziewał się zbyt szybko ożenku. Sam za kolejną lady Black się nie rozglądał, co najwyżej matka raz na jakiś czas wspominała o podobnym pomyśle.
Cieszył się, że mógł po prostu się położyć na trawie i skupić na promieniach słonecznych ogrzewających jego twarz, szybko zapominając o eleganckiej restauracji, podczas której swą obecnością męczyła go jedna z panien. Teraz znajdował się na leśnej polanie, z dala od zmartwień i trosk, które porzucił w mieście. I mógł rozmyślać o majestatycznych aetonanach, choć to ich opiekunka zdawała się być najbardziej ciekawym obiektem do poddanie głębokiej analizie. Chociaż to Neptun miał złamane serce.
– Niektóre zranienia goją się z czasem. Myślę, że Neptun docenia twoje starania.
W jednej chwili zaciekawiła go też inna kwestia.
– A czy zdarzyło ci się przyprowadzić tu jakiegoś dwunożnego stwora? – spytał żartobliwie, po czym doprecyzował z większym rozbawieniem: – Mam na myśli człowieka.
Znał siebie i wiedział, że potrafi być zaborczy, ale nie myślał też, żeby pragnął odebrać wolność swojej przyszłej małżonce w jakikolwiek sposób. Cóż mu przyjdzie z żony, za którą na każdym kroku musiałby podejmować decyzję? Ale nigdy specjalnie nie roztrząsał podobnych problemów, gdyż nie spodziewał się zbyt szybko ożenku. Sam za kolejną lady Black się nie rozglądał, co najwyżej matka raz na jakiś czas wspominała o podobnym pomyśle.
Cieszył się, że mógł po prostu się położyć na trawie i skupić na promieniach słonecznych ogrzewających jego twarz, szybko zapominając o eleganckiej restauracji, podczas której swą obecnością męczyła go jedna z panien. Teraz znajdował się na leśnej polanie, z dala od zmartwień i trosk, które porzucił w mieście. I mógł rozmyślać o majestatycznych aetonanach, choć to ich opiekunka zdawała się być najbardziej ciekawym obiektem do poddanie głębokiej analizie. Chociaż to Neptun miał złamane serce.
– Niektóre zranienia goją się z czasem. Myślę, że Neptun docenia twoje starania.
W jednej chwili zaciekawiła go też inna kwestia.
– A czy zdarzyło ci się przyprowadzić tu jakiegoś dwunożnego stwora? – spytał żartobliwie, po czym doprecyzował z większym rozbawieniem: – Mam na myśli człowieka.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy Alphard poruszył kolejny drażliwy w gruncie rzeczy temat, posłała mu wyraźnie zniechęcone spojrzenie. Wiedziała, że perspektywa ożenku z kandydatem, którego wybrała sama oddala się, jak i zdawała sobie sprawę z tego, że nie wiadomo kogo dobiorą jej rodzice. Większość mężczyzn potrafiła być cudowna przed ślubem, zaś w dniu, gdy kobieta przejmie jego nazwisko odsłaniali swoje prawdziwe oblicze, nierzadko okazując się tyranami. Wtedy rodzina nie mogła pomóc, o ile nie było wyraźnej winy ze strony męża. Znęcanie się nie było wystarczającym argumentem; taki właśnie los czekał część cudownych dam i lady Carrow liczyła na to, że nie podzieli ich roli. Zniosłaby nawet małżeństwo z rozsądku, ale takie, w którym istniał wspólny szacunek i minimalne zrozumienie. I w którym nie odebrano by jej aetonanów, co mogłoby ją zabić.
- Nie, jeśli mężczyzna decyduje za kobietę o wszystkim. Nawet tym, co ma zjeść i włożyć na siebie dzisiejszego dnia. To wciąż jest władza, niźli troska i dbanie, lordzie. - Znała podobne przypadki zniewolenia, czy jak wielu wolało to nazywać: całkowitego oddania i nie zgadzała się z nimi wewnętrznie. Zaprzepaszczało to przecież wiele lat nauk wykładanych w domu, a odrzucenie nauki nie było niczym dobrym. - A ty, Alphardzie? - Spytała nagle, może zbyt pochopnie, zastanawiając się, po której stronie lord Black się opowiada; czy sprawował kontrolę, czy stawiał na troskę w granicach rozsądku. Szybko jednak przystanęła, posyłając mu przepraszający uśmiech, dający do zrozumienia, że nie musi odpowiadać. Nie powinna była zadawać tego pytania, wykazując się znacznym nietaktem wobec jego autorytetu.
Nie odpowiedziała na słowa mężczyzny, nie wierząc w to, że czas goił rany. Jej złamane od kilku lat serce dalej krwawiło, nie potrafiąc się zabliźnić, nie wierzyła w to, że ktokolwiek będzie jeszcze w stanie je uleczyć. Ale o tym nie wiedział nikt, nawet najbliższa rodzina, która również nie miała dostępu do uczuć szlachcianki. Karmiła ich kłamstwami, nie przyznała się do tego, że wcale nie jest w porządku a każdego kolejnego mężczyznę odrzuca w obawie, by nie odszedł, jak zrobiło to dwóch poprzednich. Pogrążając się w zamyśleniu, z początku zignorowała zadane pytanie, dopiero po dłuższej chwili odwracając się twarzą w stronę lorda.
- Nikt na to nie zasłużył. - Pogoda postanowiła spłatać im psikusa, kiedy zaledwie po zakończeniu wypowiedzi zaczął padać deszcz. Ażeby tylko padać! Rozlało się okrutnie, o widoczności przez ścianę kropli zapominając. Zerwała się na równe nogi, chwytając dłoń Alpharda, a potem pobiegła pod drzewo z rozłożystą koroną - wiedziała, które nadawało się do tego najlepiej, bo to właśnie pod nim od początku koczował Neptun. Chcąc chronić aetonany przed ewentualnymi oparzeniami, czy przegrzaniami, dość długo szukała odpowiedniego punktu na całej polanie. Nie żałowała; dzięki temu teraz nie mokli i tak będąc dość przemoczeni po zaledwie kilku metrach biegu.
- Wygląda na to, że jesteś skazany na moje towarzystwo. - Uśmiechnęła się rozbawiona, przecierając dłonią mokrą twarz.
- Nie, jeśli mężczyzna decyduje za kobietę o wszystkim. Nawet tym, co ma zjeść i włożyć na siebie dzisiejszego dnia. To wciąż jest władza, niźli troska i dbanie, lordzie. - Znała podobne przypadki zniewolenia, czy jak wielu wolało to nazywać: całkowitego oddania i nie zgadzała się z nimi wewnętrznie. Zaprzepaszczało to przecież wiele lat nauk wykładanych w domu, a odrzucenie nauki nie było niczym dobrym. - A ty, Alphardzie? - Spytała nagle, może zbyt pochopnie, zastanawiając się, po której stronie lord Black się opowiada; czy sprawował kontrolę, czy stawiał na troskę w granicach rozsądku. Szybko jednak przystanęła, posyłając mu przepraszający uśmiech, dający do zrozumienia, że nie musi odpowiadać. Nie powinna była zadawać tego pytania, wykazując się znacznym nietaktem wobec jego autorytetu.
Nie odpowiedziała na słowa mężczyzny, nie wierząc w to, że czas goił rany. Jej złamane od kilku lat serce dalej krwawiło, nie potrafiąc się zabliźnić, nie wierzyła w to, że ktokolwiek będzie jeszcze w stanie je uleczyć. Ale o tym nie wiedział nikt, nawet najbliższa rodzina, która również nie miała dostępu do uczuć szlachcianki. Karmiła ich kłamstwami, nie przyznała się do tego, że wcale nie jest w porządku a każdego kolejnego mężczyznę odrzuca w obawie, by nie odszedł, jak zrobiło to dwóch poprzednich. Pogrążając się w zamyśleniu, z początku zignorowała zadane pytanie, dopiero po dłuższej chwili odwracając się twarzą w stronę lorda.
- Nikt na to nie zasłużył. - Pogoda postanowiła spłatać im psikusa, kiedy zaledwie po zakończeniu wypowiedzi zaczął padać deszcz. Ażeby tylko padać! Rozlało się okrutnie, o widoczności przez ścianę kropli zapominając. Zerwała się na równe nogi, chwytając dłoń Alpharda, a potem pobiegła pod drzewo z rozłożystą koroną - wiedziała, które nadawało się do tego najlepiej, bo to właśnie pod nim od początku koczował Neptun. Chcąc chronić aetonany przed ewentualnymi oparzeniami, czy przegrzaniami, dość długo szukała odpowiedniego punktu na całej polanie. Nie żałowała; dzięki temu teraz nie mokli i tak będąc dość przemoczeni po zaledwie kilku metrach biegu.
- Wygląda na to, że jesteś skazany na moje towarzystwo. - Uśmiechnęła się rozbawiona, przecierając dłonią mokrą twarz.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
I on znał przypadki zniewolenia mężatek. Każda panna marzyła o dobrym zamążpójściu, jednak ich marzenia o życiu po ślubie rzadko się urzeczywistniały. Mężowie okazywali się dalecy od ideału w domowym zaciszu, pokazywali swe prawdziwe oblicze dopiero w chwili, gdy pozbawiali wybranki drogi ucieczki. Ale słyszał również o zgodnych małżeństwach, gdzie między poślubionymi sobie osobami panował szacunek i zrozumienie. Choć jego rodzice mogli nie być ze sobą szczęśliwi, to jednak z czasem udało im się wypracować pewne kompromisy. Lady Black nie była na siłę trzymana w domu, właściwie to ona rządziła całym domostwem, odciążając z codziennych sprawunków męża, zajętego sprawami większej wagi.
Zaskoczony pytaniem lady, prawie zgubił tempo swoich kroków i całkowicie zapomniał o równym oddechu, który na krótką chwilę osiadł gdzieś na dnie płuc ciążąc mu niemiłosiernie. Przyglądał się Aurelii nieco zakłopotany, bo podświadomie wiedział, jakiej odpowiedzi powinien udzielić, aby odpowiedzieć na jej oczekiwania, to jednak nie mógł z ręką na sercu wypowiedzieć gładkich słów. Jakim mężem będzie dla wyznaczonej mu przez nestora rodu lady? Spojrzał przed siebie, unikając odpowiedzi, gdy tylko towarzyszka zwolniła go uprzejmym uśmiechem z obowiązku ustosunkowania się do pytania.
Czuł żal, że zeszli na niewygodne tematy dotyczące nieszczęśliwych ożenków czy złamanych serc. Alphard wolał bagatelizować rolę nieszczęśliwej miłości wobec ogromnej skali całego życia, tak obfitującego w różne doświadczenia. W życiu zawsze znajdzie się miejsce na rozczarowanie, lecz on postrzegał je jako naukę na przyszłość. Sam nie poświęcał wiele myśli swojej pierwszej miłości, nic nie ściskało boleśnie jego serca, kiedy powracały do niego echa przeszłości w postaci wspomnień. Rozpamiętywanie tego, co już od dawna stracone, uczyniłoby go jedynie jeszcze większą plątaniną emocji, a na to nie mógł sobie pozwolić.
– Pewnie też sobie nie zasłużyłem – wymamrotał pod nosem. – I właśnie dlatego tak bardzo się cieszę, że jednak tutaj jestem – dodał zaraz z przyjaznym uśmiechem, zerkając kątem oka na gospodynię tych wspaniałych lasów. Dobrze mu było na łonie natury, znów czuł się jak dziecko wspinające się po wielkich drzewach w lesie Charnwood nieopodal posiadłości Flintów, gdzie zabierała go z resztą rodzeństwa matka.
Nie poczuł pierwszych kropel na swojej skórze, deszcz przyszedł niespodziewanie i uderzył w nich wielką, gwałtowną ulewą. Zaraz poderwał się z trawy, a potem pognał za Aurelią ku najbardziej rozłożystemu drzewu, wyraźnie czując ciepło jej smukłej dłoni w swojej. Nie musieli biec daleko, szybko więc schronili się przed deszczem, mimo to całkowicie przemokli. Łatwo przyszło mu odpowiedzieć na uśmiech lady Carrow własnym.
– Twoje towarzystwo jest mi miłe, lady – odpowiedział w pierwszej chwili bez większego namysłu, nie przestając się uśmiechać. – Póki nie próbujesz słać mi żadnych komplementów – rzucił żartobliwie, po czym zaczął otrzepywać się z kropel deszczu, za co otrzymał pogardliwe spojrzenie od suchego Neptuna. Cały czas był przez niego obserwowany, nawet jeśli utrzymywał stosowny dystans.
– Daleki jestem od kontrolowania dam – wyznał cicho, nie odrywając spojrzenia od szarych oczu Aurelii. Dostrzegał krople deszczu spływające jeszcze po jej policzkach, skapujące z włosów, nawet te osiadłe na jej delikatnych rzęsach. – A od swojej małżonki nigdy nie oczekiwałabym ślepego posłuszeństwa.
Chyba chciał wyjaśnić tę kwestię raz na zawsze, najlepiej twarzą w twarz, gdy dzieliły ich zaledwie dwa kroki. Wolał, żeby nie myślała o nim źle. Wcale nie cenił sobie domowych tyranów, przeciwnie, nie miał o nich najlepszego zdania. Zapewne władzą nad małżonkami uciszali swoje kompleksy. Sam miał wiele wad, jednak nie ucinałby przez to skrzydeł swoim bliskim.
Zaskoczony pytaniem lady, prawie zgubił tempo swoich kroków i całkowicie zapomniał o równym oddechu, który na krótką chwilę osiadł gdzieś na dnie płuc ciążąc mu niemiłosiernie. Przyglądał się Aurelii nieco zakłopotany, bo podświadomie wiedział, jakiej odpowiedzi powinien udzielić, aby odpowiedzieć na jej oczekiwania, to jednak nie mógł z ręką na sercu wypowiedzieć gładkich słów. Jakim mężem będzie dla wyznaczonej mu przez nestora rodu lady? Spojrzał przed siebie, unikając odpowiedzi, gdy tylko towarzyszka zwolniła go uprzejmym uśmiechem z obowiązku ustosunkowania się do pytania.
Czuł żal, że zeszli na niewygodne tematy dotyczące nieszczęśliwych ożenków czy złamanych serc. Alphard wolał bagatelizować rolę nieszczęśliwej miłości wobec ogromnej skali całego życia, tak obfitującego w różne doświadczenia. W życiu zawsze znajdzie się miejsce na rozczarowanie, lecz on postrzegał je jako naukę na przyszłość. Sam nie poświęcał wiele myśli swojej pierwszej miłości, nic nie ściskało boleśnie jego serca, kiedy powracały do niego echa przeszłości w postaci wspomnień. Rozpamiętywanie tego, co już od dawna stracone, uczyniłoby go jedynie jeszcze większą plątaniną emocji, a na to nie mógł sobie pozwolić.
– Pewnie też sobie nie zasłużyłem – wymamrotał pod nosem. – I właśnie dlatego tak bardzo się cieszę, że jednak tutaj jestem – dodał zaraz z przyjaznym uśmiechem, zerkając kątem oka na gospodynię tych wspaniałych lasów. Dobrze mu było na łonie natury, znów czuł się jak dziecko wspinające się po wielkich drzewach w lesie Charnwood nieopodal posiadłości Flintów, gdzie zabierała go z resztą rodzeństwa matka.
Nie poczuł pierwszych kropel na swojej skórze, deszcz przyszedł niespodziewanie i uderzył w nich wielką, gwałtowną ulewą. Zaraz poderwał się z trawy, a potem pognał za Aurelią ku najbardziej rozłożystemu drzewu, wyraźnie czując ciepło jej smukłej dłoni w swojej. Nie musieli biec daleko, szybko więc schronili się przed deszczem, mimo to całkowicie przemokli. Łatwo przyszło mu odpowiedzieć na uśmiech lady Carrow własnym.
– Twoje towarzystwo jest mi miłe, lady – odpowiedział w pierwszej chwili bez większego namysłu, nie przestając się uśmiechać. – Póki nie próbujesz słać mi żadnych komplementów – rzucił żartobliwie, po czym zaczął otrzepywać się z kropel deszczu, za co otrzymał pogardliwe spojrzenie od suchego Neptuna. Cały czas był przez niego obserwowany, nawet jeśli utrzymywał stosowny dystans.
– Daleki jestem od kontrolowania dam – wyznał cicho, nie odrywając spojrzenia od szarych oczu Aurelii. Dostrzegał krople deszczu spływające jeszcze po jej policzkach, skapujące z włosów, nawet te osiadłe na jej delikatnych rzęsach. – A od swojej małżonki nigdy nie oczekiwałabym ślepego posłuszeństwa.
Chyba chciał wyjaśnić tę kwestię raz na zawsze, najlepiej twarzą w twarz, gdy dzieliły ich zaledwie dwa kroki. Wolał, żeby nie myślała o nim źle. Wcale nie cenił sobie domowych tyranów, przeciwnie, nie miał o nich najlepszego zdania. Zapewne władzą nad małżonkami uciszali swoje kompleksy. Sam miał wiele wad, jednak nie ucinałby przez to skrzydeł swoim bliskim.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Aurelia nie była w stanie zdefiniować owego zasłużenia sobie na pokazanie tajemniczej polany, więc po prostu nie skomentowała słów swojego towarzysza, zbywając je lekkim uśmiechem. Znalazł się tu z przypadku, chcąc jej jedynie dotrzymać towarzystwa podczas spaceru, przy okazji odkrywając jedną z wielu kryjówek szlachcianki - sądziła, że za kilka dni o tym zapomni, jak o wszystkich nieistotnych rzeczach. Nie znali się przecież zbyt dobrze, nie łączyło ich również nic, przez co musiałby trzymać tę informację w głowie. A jeśli nie zamierzał zapomnieć, to już wiedziała, że potrafił dotrzymać tajemnicy - o ile nie planował odwiedzać jej tu częściej, bez zapowiedzi.
Nagły opad deszczu nie był czymś szczególnie zaskakującym i lady nie obawiała się o swój wygląd, do którego przykładała uwagę jedynie w granicach rozsądku, niż przesadnego dbania o najmniejszy szczegół. Nie obawiała się tak samo o zdrowie, chociaż sądziła, że przemoknięty, lepiący się do drobnego ciała, materiał sukni przyniesie jej co najmniej przeziębienie, któremu zamierzała zapobiec tuż po powrocie do posiadłości. Zamilkła, wsłuchując się w uderzające o liście krople, co jakiś czas spoglądając na Neptuna, posyłającego Alphardowi nieufne spojrzenia; postanowiła, że coś musi z tym zrobić, a chyba nic poza terapią szokową nie wchodziło w rachubę. Podziękowała również za miłe słowa, dodając, że komplementy płynące z jej ust brzmiałby o niebo lepiej, niż tamtej biedaczki. Wprawdzie nie widziała powodu, dla którego miałaby je teraz wygłaszać, uznając, że komplement płynący spontanicznie był lepszy, zamiast komplementu nieszczerego i zwykle grzecznościowego. Zgarnąwszy z policzków poprzyklejane kosmyki ciemnych włosów, podjęła spojrzenie Alpharda.
- To dobrze o tobie świadczy. - Odparła, zamykając temat, w którym raczej nie mieli już więcej do dodania. Zadała pytanie - uzyskała odpowiedź, nie było sensu do snucia dalszych rozważań i liczyła chyba na to, by teraz on ją o coś zapytał. Zadała mu niewygodne pytanie, mógł przecież postąpić tak samo, skoro stali pod drzewem osłonięci od wścibskich oczu i uszu drzewami i dodatkowo gęstą taflą deszczu, nie miałaby nic przeciwko. Zdziwiła się zresztą, że postanowił wyprostować tę kwestię, skoro zwolniła go z obowiązku opowiadania się po danej stronie. - Podaj mi dłoń. - Poprosiła nagle, wysuwając swoją w jego kierunku, zwróconą wierzchem do góry.
Nagły opad deszczu nie był czymś szczególnie zaskakującym i lady nie obawiała się o swój wygląd, do którego przykładała uwagę jedynie w granicach rozsądku, niż przesadnego dbania o najmniejszy szczegół. Nie obawiała się tak samo o zdrowie, chociaż sądziła, że przemoknięty, lepiący się do drobnego ciała, materiał sukni przyniesie jej co najmniej przeziębienie, któremu zamierzała zapobiec tuż po powrocie do posiadłości. Zamilkła, wsłuchując się w uderzające o liście krople, co jakiś czas spoglądając na Neptuna, posyłającego Alphardowi nieufne spojrzenia; postanowiła, że coś musi z tym zrobić, a chyba nic poza terapią szokową nie wchodziło w rachubę. Podziękowała również za miłe słowa, dodając, że komplementy płynące z jej ust brzmiałby o niebo lepiej, niż tamtej biedaczki. Wprawdzie nie widziała powodu, dla którego miałaby je teraz wygłaszać, uznając, że komplement płynący spontanicznie był lepszy, zamiast komplementu nieszczerego i zwykle grzecznościowego. Zgarnąwszy z policzków poprzyklejane kosmyki ciemnych włosów, podjęła spojrzenie Alpharda.
- To dobrze o tobie świadczy. - Odparła, zamykając temat, w którym raczej nie mieli już więcej do dodania. Zadała pytanie - uzyskała odpowiedź, nie było sensu do snucia dalszych rozważań i liczyła chyba na to, by teraz on ją o coś zapytał. Zadała mu niewygodne pytanie, mógł przecież postąpić tak samo, skoro stali pod drzewem osłonięci od wścibskich oczu i uszu drzewami i dodatkowo gęstą taflą deszczu, nie miałaby nic przeciwko. Zdziwiła się zresztą, że postanowił wyprostować tę kwestię, skoro zwolniła go z obowiązku opowiadania się po danej stronie. - Podaj mi dłoń. - Poprosiła nagle, wysuwając swoją w jego kierunku, zwróconą wierzchem do góry.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wcale nie musiała się martwic tym, iż zdradziłby komukolwiek położenie jej leśnego sanktuarium, dowiódł już przecież, że potrafi dochować tajemnicy. Nie zamierzał również przybywać w to miejsce nieustannie, choć wspaniale było leżeć na trawie, zaciągać się jej zapachem, wpatrywać się w błękitne niebo i dzięki temu na dobre oddawać się chwilowej beztrosce. Tutaj mógł oddychać pełną piersią, być w pełni sobą, choć towarzystwo młodej lady narzucało mu pewne ramy odpowiedniego zachowania. Lecz Aurelia wcale go nie potępiała, przynajmniej nie dostrzegał tego w jej spojrzeniu. Nie mógł być jednak pewien jej wyrozumiałości, znali się tylko powierzchownie i właściwie niewiele spraw ich łączyło, zaledwie jeden drobny sekret o spacerze w ogrodzie z dala od innych pozwolił im na nieco większą poufałość.
Deszcz otrzeźwił go, zmienił bieg jego myśli, zaś krótki bieg odrobinę przyspieszył tempo uderzeń serca. Zapach świeżości docierał do jego nozdrzy nawet wtedy, gdy schronił się przed natarczywymi kroplami. Pod drzewem panował spokój, poza granicami jego rozłożystej korony królowała ulewa. Może dlatego też rzucił to wyznanie, aby całkowicie oczyścić się z myśli o tamtej niezręczności, która go chwyciła, gdy zastanawiał się nad odpowiedzią. Wcale nie chciał się rewanżować, rozdzierając jej intymność pytaniem równie kłopotliwym, które zmuszałoby do analizowania fundamentów własnej osobowości.
Zapadła między nimi chwil milczenia, w czasie której Alphard uciekł spojrzeniem ku strugom deszczu, po czym nieśmiało wychylił głowę, aby zerknąć na niebo. Deszczowe chmury wciąż nad nimi wisiały i nie zapowiadało się na to, żeby odeszły równie szybko, co się pojawiły. Wsparł się więc plecami o korę drzewa, przymykając oczy. Nie chciał zagłuszać dźwięków natury brzmieniem własnego głosu. Kiedy usłyszał prośbę Aurelii, ponownie skupił się na niej. Bez wahania podał jej swą dłoń, nie kierując ku niej żadnych słów pełnych wątpliwości, nawet nie zdobył się na żaden komentarz. Był ciekaw tego, cóż go może czekać, co też przygotowała dla niego lady Carrow.
Deszcz otrzeźwił go, zmienił bieg jego myśli, zaś krótki bieg odrobinę przyspieszył tempo uderzeń serca. Zapach świeżości docierał do jego nozdrzy nawet wtedy, gdy schronił się przed natarczywymi kroplami. Pod drzewem panował spokój, poza granicami jego rozłożystej korony królowała ulewa. Może dlatego też rzucił to wyznanie, aby całkowicie oczyścić się z myśli o tamtej niezręczności, która go chwyciła, gdy zastanawiał się nad odpowiedzią. Wcale nie chciał się rewanżować, rozdzierając jej intymność pytaniem równie kłopotliwym, które zmuszałoby do analizowania fundamentów własnej osobowości.
Zapadła między nimi chwil milczenia, w czasie której Alphard uciekł spojrzeniem ku strugom deszczu, po czym nieśmiało wychylił głowę, aby zerknąć na niebo. Deszczowe chmury wciąż nad nimi wisiały i nie zapowiadało się na to, żeby odeszły równie szybko, co się pojawiły. Wsparł się więc plecami o korę drzewa, przymykając oczy. Nie chciał zagłuszać dźwięków natury brzmieniem własnego głosu. Kiedy usłyszał prośbę Aurelii, ponownie skupił się na niej. Bez wahania podał jej swą dłoń, nie kierując ku niej żadnych słów pełnych wątpliwości, nawet nie zdobył się na żaden komentarz. Był ciekaw tego, cóż go może czekać, co też przygotowała dla niego lady Carrow.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zadowolona z braku zbędnych pytań i sprzeciwów, ujęła chłodną dłoń Alpharda, a następnie stanęła obok, spoglądając na Neptuna. Zdawało się, że wyczuł co miała zamiar zrobić, oznajmiwszy to niezadowolonym parsknięciem, ale mimo to, stał dalej w miejscu. Ona z kolei bez słowa położyła rękę towarzysza na środku końskiego czoła, nad chrapami.
- To jedno z jego ulubionych miejsc. - Nie wiedziała, czy lord stojący u jej boku miał jakieś doświadczenie ze zwierzętami, przez co uznała, że musi poinformować go gdzie i w jaki sposób może dotykać Neptuna, a o którym miejscu nawet nie powinien myśleć, jeśli dalej chciał mieć sprawne wszystkie palce. - Niżej lepiej nie próbować. - Konie nie cierpiały być dotykane po chrapach, szanowała to, chociaż sama nie należała do świętych, kiedy wprost nie mogła się powstrzymać od przesunięcia palcem po końskim nosie, po ciekawej strukturze skóry, szorstkiej, a zarazem miękkiej i przyjemnej. Poruszając spokojnie rękoma - bo swoją dalej ujmowała męską - w zasadzie drapiąc z odpowiednim naciskiem Neptuna po skórze, uśmiechnęła się, widząc jak aetonan walczy z chęcią przymknięcia oczu. Starał się być czujny, co z nagłą dawką pieszczot zdawało się być nie do wygrania. Spokojnie przesunęła dłonie na szyję i po krótkiej chwili na podgardle, pozostawiając tam już jedynie dłoń Alpharda. Neptun był entuzjastą drapania w tym miejscu.
- Teraz nie powinien posyłać ci rozzłoszczonych spojrzeń. - Obserwowała uważnie każdy ruch mężczyzny, jak i swojego podopiecznego, który nie dość, że przymknął oczy, to dodatkowo przekrzywił głowę w bok, nadstawiając się do głaskania. Była ciekawa, czy po zakończeniu małego eksperymentu cokolwiek zmieni się w zachowaniu Neptuna względem obcego człowieka, czy i w tym przypadku na straty winna była spisać również pieszczoty. Powoli brakowało jej pomysłów na oswajanie, odnoszących faktycznie skutek i nie marnujących czasu, którego wbrew pozorom nie miała zbyt wiele. Nie miała tej pewności, czy przypadkiem nie postanowią odsprzedać jej ulubieńca komuś innemu, kierując się argumentami o psuciu reputacji pozostałych koni.
- Powoli chyba przestaje padać. - Oznajmiła, spokojnie zabierając się do splatania końskiej grzywy w prowizoryczny warkocz, splątanej przez wiatr i deszcz.
- To jedno z jego ulubionych miejsc. - Nie wiedziała, czy lord stojący u jej boku miał jakieś doświadczenie ze zwierzętami, przez co uznała, że musi poinformować go gdzie i w jaki sposób może dotykać Neptuna, a o którym miejscu nawet nie powinien myśleć, jeśli dalej chciał mieć sprawne wszystkie palce. - Niżej lepiej nie próbować. - Konie nie cierpiały być dotykane po chrapach, szanowała to, chociaż sama nie należała do świętych, kiedy wprost nie mogła się powstrzymać od przesunięcia palcem po końskim nosie, po ciekawej strukturze skóry, szorstkiej, a zarazem miękkiej i przyjemnej. Poruszając spokojnie rękoma - bo swoją dalej ujmowała męską - w zasadzie drapiąc z odpowiednim naciskiem Neptuna po skórze, uśmiechnęła się, widząc jak aetonan walczy z chęcią przymknięcia oczu. Starał się być czujny, co z nagłą dawką pieszczot zdawało się być nie do wygrania. Spokojnie przesunęła dłonie na szyję i po krótkiej chwili na podgardle, pozostawiając tam już jedynie dłoń Alpharda. Neptun był entuzjastą drapania w tym miejscu.
- Teraz nie powinien posyłać ci rozzłoszczonych spojrzeń. - Obserwowała uważnie każdy ruch mężczyzny, jak i swojego podopiecznego, który nie dość, że przymknął oczy, to dodatkowo przekrzywił głowę w bok, nadstawiając się do głaskania. Była ciekawa, czy po zakończeniu małego eksperymentu cokolwiek zmieni się w zachowaniu Neptuna względem obcego człowieka, czy i w tym przypadku na straty winna była spisać również pieszczoty. Powoli brakowało jej pomysłów na oswajanie, odnoszących faktycznie skutek i nie marnujących czasu, którego wbrew pozorom nie miała zbyt wiele. Nie miała tej pewności, czy przypadkiem nie postanowią odsprzedać jej ulubieńca komuś innemu, kierując się argumentami o psuciu reputacji pozostałych koni.
- Powoli chyba przestaje padać. - Oznajmiła, spokojnie zabierając się do splatania końskiej grzywy w prowizoryczny warkocz, splątanej przez wiatr i deszcz.
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lord Black okazał się być równie sceptycznie nastawiony do całego pomysłu nawiązywania jakiejkolwiek bliskości fizycznej co Neptun, gdy tylko obaj poznali zamiary Aurelii. Choć dotyk jej delikatnej dłoni na jego własnej wcale mu nie przeszkadzał, to jednak faktura końskiego czoła pod jej wierzchem nie była aż tak mile widziana. W pierwszej chwili zapragnął zabrać swoją rękę i powstrzymała go od tego jedynie myśl, że byłaby to reakcja zbyt tchórzliwa, tym samym aetonan wygrałby to małe stracie pomiędzy nimi. Nie mógł dać mu podobnej satysfakcji, ale również nie chciał rozczarować lady Carrow. Spojrzał prosto w oczy wierzchowca, próbując przesłać mu w ten sposób wiadomość o treści: „lepiej posłusznie wypełnijmy wolę twej pani, bo żaden z nas nie chce jej przecież podpaść”. Inteligentne zwierzę chyba zrozumiało jego przekaz, skoro nie stawiało żadnego oporu. Z drugiej strony w jego mądrych oczach nadal krył się cichy bunt.
Dostosował się do kierunku, w jakim zmierzała kobieca dłoń, próbując stosować się do wskazówek zarówno wypowiedzianych wprost, jak i tych przedstawionych tylko za pomocą gestów.
– Uwierz mi, będzie – odparł na jej zapewnienie z chytrym uśmieszkiem, gdy już samodzielnie gładził Neptuna po podgardle, wciąż utrzymując na nim uważne spojrzenie, uznając jego posłuszne zachowanie za zbyt powierzchowne. Przecież to logiczne, że nie przekupi tak dumnego stworzenia ulotną chwilę drapania po jednym z wrażliwszych na pieszczoty miejsc. Zresztą, Neptun zaraz dostrzegł, że dłoń jego właścicielki została wycofana, więc na powrót stał się czujny, lecz przynajmniej nie okazywał jawnej wrogości. – Myślę, że jest zazdrosny o twoją uwagę.
Nie dodał jednak, że ta zazdrość z jego perspektywy była irracjonalna, w końcu nie był kimś kto mógłby rywalizować z najdroższym ulubieńcem spośród wszystkich sztuk aetonanów w całej rodowej stadninie Carrowów.
– Może i ma złamane serce, ale jakąś jego część skradłaś mu ty.
Zabrał swą dłoń i postąpił dwa kroki poza drzewo, narażając się na uderzenia kropel deszczu, jednak już mniej intensywnych, bo i z mniejszą mocą trafiały w jego ciało. Uśmiechnął się pod nosem, gdy tylko dostrzegł, że w oddali już się przejaśnia – szare chmury sunęły dalej po niebie, znów oddając panowanie jego błękitowi i promieniom słonecznym stępującym na ziemię. Ledwo koński warkocz został spleciony, a ulewa całkowicie ucichła, wokół nich ponownie nastała naturalna cisza, lecz okraszona lekką rosą.
– Pozwolisz, że odprowadzę cię kawałek – zaproponował szybko, zwracając spojrzenie z jasnego już nieba na swą towarzyszkę. – Jeśli jednak chcesz już odzyskać swój spokój, zrozumiem i zniknę ci z oczu.
Nie zamierzał skazywać jej na swe towarzystwo dłużej niż powinien, choć wolał, żeby jednak je przyjęła, przynajmniej do czasu aż znajdą się już u skraju lasu. W tej chwili zdawał się całkowicie bezpieczny, lecz taki stan rzeczy mógł się zmienić, czego zresztą im nie życzył. Wszystko przecież ulega zmianom, czasem nawet gwałtownym i musiał mieć to na uwadze.
Dostosował się do kierunku, w jakim zmierzała kobieca dłoń, próbując stosować się do wskazówek zarówno wypowiedzianych wprost, jak i tych przedstawionych tylko za pomocą gestów.
– Uwierz mi, będzie – odparł na jej zapewnienie z chytrym uśmieszkiem, gdy już samodzielnie gładził Neptuna po podgardle, wciąż utrzymując na nim uważne spojrzenie, uznając jego posłuszne zachowanie za zbyt powierzchowne. Przecież to logiczne, że nie przekupi tak dumnego stworzenia ulotną chwilę drapania po jednym z wrażliwszych na pieszczoty miejsc. Zresztą, Neptun zaraz dostrzegł, że dłoń jego właścicielki została wycofana, więc na powrót stał się czujny, lecz przynajmniej nie okazywał jawnej wrogości. – Myślę, że jest zazdrosny o twoją uwagę.
Nie dodał jednak, że ta zazdrość z jego perspektywy była irracjonalna, w końcu nie był kimś kto mógłby rywalizować z najdroższym ulubieńcem spośród wszystkich sztuk aetonanów w całej rodowej stadninie Carrowów.
– Może i ma złamane serce, ale jakąś jego część skradłaś mu ty.
Zabrał swą dłoń i postąpił dwa kroki poza drzewo, narażając się na uderzenia kropel deszczu, jednak już mniej intensywnych, bo i z mniejszą mocą trafiały w jego ciało. Uśmiechnął się pod nosem, gdy tylko dostrzegł, że w oddali już się przejaśnia – szare chmury sunęły dalej po niebie, znów oddając panowanie jego błękitowi i promieniom słonecznym stępującym na ziemię. Ledwo koński warkocz został spleciony, a ulewa całkowicie ucichła, wokół nich ponownie nastała naturalna cisza, lecz okraszona lekką rosą.
– Pozwolisz, że odprowadzę cię kawałek – zaproponował szybko, zwracając spojrzenie z jasnego już nieba na swą towarzyszkę. – Jeśli jednak chcesz już odzyskać swój spokój, zrozumiem i zniknę ci z oczu.
Nie zamierzał skazywać jej na swe towarzystwo dłużej niż powinien, choć wolał, żeby jednak je przyjęła, przynajmniej do czasu aż znajdą się już u skraju lasu. W tej chwili zdawał się całkowicie bezpieczny, lecz taki stan rzeczy mógł się zmienić, czego zresztą im nie życzył. Wszystko przecież ulega zmianom, czasem nawet gwałtownym i musiał mieć to na uwadze.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie dopuściłaby do siebie sprzeciwu ani nieufnego Neptuna, ani towarzyszącego jej lorda, uznając, że nie zażądała przecież kufra pełnego złota i wyjawienia jej sekretu wszechświata. Chciała coś sprawdzić, przekonać się, czy ma rację, czy może jednak się myli i zaobserwowane wnioski koniec końców były raczej niezbyt przekonujące. O ile faktycznie na początku aetonan stał spokojnie, poddając się pieszczotom, tak po chwili, gdy zabrała dłoń, uchylił powieki, spoglądając wprost na Alpharda. Nie pozostało jej więc nic innego, niż westchnąć z rezygnacją i wyobrazić sobie wieczorną migrenę, wywołaną spisywaniem w pamiętniku kolejnych pomysłów na przekonanie Neptuna do ludzi. Oczywiście nie chciała go zmuszać, jeśli jednak brała pod uwagę jego dobro, czyli zostanie przy niej, w stajniach, nie zamierzała uwzględniać niczyich sprzeciwów.
Zaplotła warkocz na końskiej grzywie, po czym zgarnęła z twarzy mokre kosmyki, podchodząc do mężczyzny.
- Jeśli tak jest, powinien zacząć okazywać to na inny sposób. - Deszcz ustąpił, a ona czuła, że powoli marznie. Dlatego z nikłym uśmiechem zerknęła na lorda i gdy ten najwidoczniej wyczytał z jej myśli o co zamierzała zapytać, przytaknęła.
- Rozejdziemy się tam, gdzie się spotkaliśmy. - Uznała, że tak będzie po prostu sprawiedliwie, kończąc spotkanie tam, gdzie się ono w istocie zaczęło i nie czekając dłużej, przyszykowała Neptuna do powrotu. Gdy ruszyli, milczała dość długo, bynajmniej nie uznając panującej między nimi ciszy za niezręczną. Ceniła sobie towarzystwo, w którym rozmowy były równie przyjemne, co chwile ciszy, nieprzeszkadzającej nikomu i Alphard z pewnością zaliczał się do tego niewielkiego grona. Nie była jednak pewna czy uważał podobnie, wszak nie każdy był przyzwyczajony do wsłuchiwania się w naturę a jedynie w głos drugiej osoby. Niecałe dziesięć minut później dotarli na miejsce.
- Do zobaczenia. - Nie dodała, że jeśli chce, to może częściej odwiedzać tę polanę, oczywiście w granicach rozsądku, bo po prostu czuła podświadomie, że zdaje sobie z tego sprawę. W gruncie rzeczy nie różnili się aż tak bardzo od siebie i to zdawało się intrygować lady Carrow najbardziej. Po rozejściu się w swoje strony, powróciła do codziennych obowiązków.
zt oboje
Zaplotła warkocz na końskiej grzywie, po czym zgarnęła z twarzy mokre kosmyki, podchodząc do mężczyzny.
- Jeśli tak jest, powinien zacząć okazywać to na inny sposób. - Deszcz ustąpił, a ona czuła, że powoli marznie. Dlatego z nikłym uśmiechem zerknęła na lorda i gdy ten najwidoczniej wyczytał z jej myśli o co zamierzała zapytać, przytaknęła.
- Rozejdziemy się tam, gdzie się spotkaliśmy. - Uznała, że tak będzie po prostu sprawiedliwie, kończąc spotkanie tam, gdzie się ono w istocie zaczęło i nie czekając dłużej, przyszykowała Neptuna do powrotu. Gdy ruszyli, milczała dość długo, bynajmniej nie uznając panującej między nimi ciszy za niezręczną. Ceniła sobie towarzystwo, w którym rozmowy były równie przyjemne, co chwile ciszy, nieprzeszkadzającej nikomu i Alphard z pewnością zaliczał się do tego niewielkiego grona. Nie była jednak pewna czy uważał podobnie, wszak nie każdy był przyzwyczajony do wsłuchiwania się w naturę a jedynie w głos drugiej osoby. Niecałe dziesięć minut później dotarli na miejsce.
- Do zobaczenia. - Nie dodała, że jeśli chce, to może częściej odwiedzać tę polanę, oczywiście w granicach rozsądku, bo po prostu czuła podświadomie, że zdaje sobie z tego sprawę. W gruncie rzeczy nie różnili się aż tak bardzo od siebie i to zdawało się intrygować lady Carrow najbardziej. Po rozejściu się w swoje strony, powróciła do codziennych obowiązków.
zt oboje
FreedomThere is more than one kind of freedom. Freedom to and freedom from.
Don't underrate it.
Don't underrate it.
Aurelia Carrow
Zawód : opiekunka aetonanów
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
It is part of her beauty, this quality of being not quite there, dreamlike.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
10.09
Wystąpienie tych przeklętych anomalii ostatnimi czasy dawało im się coraz bardziej we znaki. Kiedy wystąpiły nie specjalnie przeszkadzały im w interesach, ale teraz były coraz bardziej uciążliwe. Nie mając jak transportować drewna przy pomocy teleportacji musieli robić to fizycznie, co nie wszystkim odpowiadało.
Był naprawdę zaskoczony kiedy usłyszał od kierownika, że będzie towarzyszył w nowym transporcie do Yorku. Nie był w kraju sześć lat i jakoś mimowolnie obawiał się powrotu. Nie wiedział czy ojciec go przypadkiem nie szuka, chociaż miał cichą nadzieję, że jednak czas jaki minął sprawił, że odpuścił. Potem jednak przypomniał sobie, że przecież polował na morderce swojej matki ponad dziesięć lat, więc dlaczego nie miałby polować na niego? Niczego nie mógł być pewien, dlatego postanowił, że choćby się paliwo i waliło nie zdradzi swojego nazwiska kiedy będą w Anglii.
Podróż zajęła im raptem parę dni i Victor naprawdę liczył na szybki powrót. Nie cierpiał tego napięcia, kiedy nie był pewien czy mu zza rogu nie wyskoczy jakiś brygadzista. Miał nadzieję, że wyrobią się do dziewiętnastego, bo jednak pełnie chciał przeżyć w swoim „ulubionym” miejscu, tutaj nie miał pojęcia gdzie mógłby sobie na to pozwolić, by nikomu nie zrobić krzywdy, a na tym zależało mu najbardziej. Zdawał sobie sprawę, że podczas pełni jest przede wszystkim dla innych, siebie nie brał pod uwagę, chociaż sam proces przemiany, a potem zepchnięcie świadomości gdzieś głęboko w kąt umysłu, nie było niczym przyjemnym. Tak samo jak budzenie się następnego dnia kiedy był cały obolały, nie mając pojęcia co się z nim działo przez całą noc.
Westchnął ciężko, po czym podniósł się z łóżka. To była dopiero pierwsza noc spędzona w York, ale on wiedział, że nie ma opcji by zmrużył tu oko. Przeciągnął się leniwie, po czym ubrał się i po cichu opuścił domostwo, w którym zatrzymali się wraz z kompanem. Na ulicach miasta panowała cisza, nie było widać żywej duszy, powietrze było przyjemnie wilgotne, a na horyzoncie można było zobaczyć, że niebawem powinno wstawać słońce. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, by po chwili jeden z nich już był w jego ustach, odpalił i po pierwszym zaciągnięciu się ruszył przed siebie. Po drodze mijali las i to właśnie w jego kierunku skierował swoje kroki. Nie przepadał za miastami, wychował się na wsi, teraz mieszkał na wsi i właśnie takie otoczenie mu odpowiadało. Spokojne, ciche, a przede wszystkim zgrane, bo gdyby pojawił się ktoś nieznajomy to z pewnością wszyscy o tym wiedzieli.
Spacer do lasu zajął mu jakieś 20 minut, słońce w tym czasie zaczęło powoli wychylać się zza horyzontu. Wszedł między drzewa wcześniej odpalając kolejnego papierosa, który zniknął już dwie minuty później. Następnego już nie wyciągnął, tylko pociągnął ze swojej piersiówki bez dna. Jakoś mimowolnie pomyślał, że musi uzupełnić w domu swój zapas alkoholu, by któregoś dnia nie przechylił piersiówki i nic by się z niej wylało.
Moment później już o tym nie myślał. Jego uwagę przykuła postać, którą zauważył na polance, do której właśnie dochodził. Nie spodziewał się tutaj nikogo spotkać, zwłaszcza o tak wczesnej porze. Myślał, że mieszkańcy miasta jeszcze śpią, jednak jak widać nie tylko jego ogarnęła bezsenność.
Na polance była blond włosa kobieta, której twarzy jeszcze nie widział. Dopiero kiedy jakoś mimowolnie podszedł bliżej zauważył, że krawędź jej spódnicy zahaczyła się niefortunnie w jeżyny i wystarczył jeden zbyt gwałtowny ruch, by rozerwać materiał.
- Może panience pomóc? - spytał spokojnie zatrzymując się w pewnej odległości, gdyż nie chciał niewiasty w żaden sposób przestraszyć.
Wystąpienie tych przeklętych anomalii ostatnimi czasy dawało im się coraz bardziej we znaki. Kiedy wystąpiły nie specjalnie przeszkadzały im w interesach, ale teraz były coraz bardziej uciążliwe. Nie mając jak transportować drewna przy pomocy teleportacji musieli robić to fizycznie, co nie wszystkim odpowiadało.
Był naprawdę zaskoczony kiedy usłyszał od kierownika, że będzie towarzyszył w nowym transporcie do Yorku. Nie był w kraju sześć lat i jakoś mimowolnie obawiał się powrotu. Nie wiedział czy ojciec go przypadkiem nie szuka, chociaż miał cichą nadzieję, że jednak czas jaki minął sprawił, że odpuścił. Potem jednak przypomniał sobie, że przecież polował na morderce swojej matki ponad dziesięć lat, więc dlaczego nie miałby polować na niego? Niczego nie mógł być pewien, dlatego postanowił, że choćby się paliwo i waliło nie zdradzi swojego nazwiska kiedy będą w Anglii.
Podróż zajęła im raptem parę dni i Victor naprawdę liczył na szybki powrót. Nie cierpiał tego napięcia, kiedy nie był pewien czy mu zza rogu nie wyskoczy jakiś brygadzista. Miał nadzieję, że wyrobią się do dziewiętnastego, bo jednak pełnie chciał przeżyć w swoim „ulubionym” miejscu, tutaj nie miał pojęcia gdzie mógłby sobie na to pozwolić, by nikomu nie zrobić krzywdy, a na tym zależało mu najbardziej. Zdawał sobie sprawę, że podczas pełni jest przede wszystkim dla innych, siebie nie brał pod uwagę, chociaż sam proces przemiany, a potem zepchnięcie świadomości gdzieś głęboko w kąt umysłu, nie było niczym przyjemnym. Tak samo jak budzenie się następnego dnia kiedy był cały obolały, nie mając pojęcia co się z nim działo przez całą noc.
Westchnął ciężko, po czym podniósł się z łóżka. To była dopiero pierwsza noc spędzona w York, ale on wiedział, że nie ma opcji by zmrużył tu oko. Przeciągnął się leniwie, po czym ubrał się i po cichu opuścił domostwo, w którym zatrzymali się wraz z kompanem. Na ulicach miasta panowała cisza, nie było widać żywej duszy, powietrze było przyjemnie wilgotne, a na horyzoncie można było zobaczyć, że niebawem powinno wstawać słońce. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, by po chwili jeden z nich już był w jego ustach, odpalił i po pierwszym zaciągnięciu się ruszył przed siebie. Po drodze mijali las i to właśnie w jego kierunku skierował swoje kroki. Nie przepadał za miastami, wychował się na wsi, teraz mieszkał na wsi i właśnie takie otoczenie mu odpowiadało. Spokojne, ciche, a przede wszystkim zgrane, bo gdyby pojawił się ktoś nieznajomy to z pewnością wszyscy o tym wiedzieli.
Spacer do lasu zajął mu jakieś 20 minut, słońce w tym czasie zaczęło powoli wychylać się zza horyzontu. Wszedł między drzewa wcześniej odpalając kolejnego papierosa, który zniknął już dwie minuty później. Następnego już nie wyciągnął, tylko pociągnął ze swojej piersiówki bez dna. Jakoś mimowolnie pomyślał, że musi uzupełnić w domu swój zapas alkoholu, by któregoś dnia nie przechylił piersiówki i nic by się z niej wylało.
Moment później już o tym nie myślał. Jego uwagę przykuła postać, którą zauważył na polance, do której właśnie dochodził. Nie spodziewał się tutaj nikogo spotkać, zwłaszcza o tak wczesnej porze. Myślał, że mieszkańcy miasta jeszcze śpią, jednak jak widać nie tylko jego ogarnęła bezsenność.
Na polance była blond włosa kobieta, której twarzy jeszcze nie widział. Dopiero kiedy jakoś mimowolnie podszedł bliżej zauważył, że krawędź jej spódnicy zahaczyła się niefortunnie w jeżyny i wystarczył jeden zbyt gwałtowny ruch, by rozerwać materiał.
- Może panience pomóc? - spytał spokojnie zatrzymując się w pewnej odległości, gdyż nie chciał niewiasty w żaden sposób przestraszyć.
Gość
Gość
Nie podejrzewała, że spacer po lesie, dobrze znanych ścieżkach oddalonych od skupisk zamieszkujących drzewa chochlików kornwalijskich, wpędzi ją w komedię pełną pomyłek i absurdów, zwieńczoną zaplątaniem się zarówno stopy, jak i sukienki w ostre krzewy. Z każdym zresztą ruchem roślina zaciskała się wokół chudej kostki, raniąc ją mocniej i dotkliwiej, dlatego przestała; stanęła niemal nieruchomo, wytężając wzrok i słuch – lecz poza śpiewem ptaków i szumem liści nie słyszała nic, co mogłoby stanowić albo zagrożenie albo ewentualną pomoc. Szybko zresztą uświadomiła sobie, że jest zdana raczej na siebie, bo modły składane do niebios przeważnie się nie sprawdzały, pochyliła się więc nad krzewem, próbując rozerwać więzy. Ale i to nie przyniosło żadnego efektu poza pokaleczeniem palców obu dłoni, gdy z uporem postanowiła nie ryzykować z magią. Przestrzegano ją przed zaklęciami; anomalie i zakłócenia magii uderzające w Anglię z siłą tysiąca słońc z początkiem maja wciąż zbierały żniwo, zaś ona nie chciała stać się jedną z ofiar nierozsądnego igrania z czarami.
Zrezygnowana usiadła na ziemi, plecami opierając się o korę drzewa. Nie była pewna ile czasu spędziła w tej pozycji, gdy krótka chwila odpoczynku przeciągnęła się zdecydowanie o kilka minut za długo, przerwana nagłym poruszeniem nieopodal. Na początku wprawdzie zestresowała się, mając na uwadze to, jak kończyły się jej niektóre wycieczki do lasu, ale potem uznała, że tylko spokój może ją jakkolwiek ocalić; sięgnęła różdżki, układając dłoń na ziemi tak, by ją zasłonić, gdy jej oczom ukazał się postawny brunet.
– Jeśli by pan mógł – odparła, kiedy tylko doszedł do niej sens wypowiedzianych przezeń słów. Nie spuszczając wzroku z mężczyzny, posłała mu wyraźnie nieufne spojrzenie; z doświadczenia wiedziała, że ci, którzy nie przypominali arystokratów a zapuszczali się w podobne okolice mogli stanowić realne zagrożenie, jej zagrożenie; czyż nie w podobny sposób wszystko zaczęło się kilka lat temu w Hogsmeade? Jednak stojący kilka metrów dalej nieznajomy nie wyglądał na groźnego, ale też na pewno na sympatycznego, choć mogła się mylić w obu przypadkach: nie widziała jego twarzy z bliska, nie mogła więc w żaden sposób odczytać intencji, nawet jeśli rozsądnie zatrzymał się i nie poszedł od razu bliżej niej. – Krzew oplótł mi stopę, nie byłam w stanie go rozerwać i chyba utknęłam – poinformowała, pokazując mocno zaczerwienione palce jednej z dłoni. Nie czuła się w tej sytuacji komfortowo, właściwie piekąca kostka zaczęła działać jej na nerwy i wyprowadzać z równowagi, co niemal od razu ukazało się na drobnej twarzy czarownicy.
Zrezygnowana usiadła na ziemi, plecami opierając się o korę drzewa. Nie była pewna ile czasu spędziła w tej pozycji, gdy krótka chwila odpoczynku przeciągnęła się zdecydowanie o kilka minut za długo, przerwana nagłym poruszeniem nieopodal. Na początku wprawdzie zestresowała się, mając na uwadze to, jak kończyły się jej niektóre wycieczki do lasu, ale potem uznała, że tylko spokój może ją jakkolwiek ocalić; sięgnęła różdżki, układając dłoń na ziemi tak, by ją zasłonić, gdy jej oczom ukazał się postawny brunet.
– Jeśli by pan mógł – odparła, kiedy tylko doszedł do niej sens wypowiedzianych przezeń słów. Nie spuszczając wzroku z mężczyzny, posłała mu wyraźnie nieufne spojrzenie; z doświadczenia wiedziała, że ci, którzy nie przypominali arystokratów a zapuszczali się w podobne okolice mogli stanowić realne zagrożenie, jej zagrożenie; czyż nie w podobny sposób wszystko zaczęło się kilka lat temu w Hogsmeade? Jednak stojący kilka metrów dalej nieznajomy nie wyglądał na groźnego, ale też na pewno na sympatycznego, choć mogła się mylić w obu przypadkach: nie widziała jego twarzy z bliska, nie mogła więc w żaden sposób odczytać intencji, nawet jeśli rozsądnie zatrzymał się i nie poszedł od razu bliżej niej. – Krzew oplótł mi stopę, nie byłam w stanie go rozerwać i chyba utknęłam – poinformowała, pokazując mocno zaczerwienione palce jednej z dłoni. Nie czuła się w tej sytuacji komfortowo, właściwie piekąca kostka zaczęła działać jej na nerwy i wyprowadzać z równowagi, co niemal od razu ukazało się na drobnej twarzy czarownicy.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Gdy blond włosa niewiasta uniosła głowę i skierowała wzrok w jego kierunku aż mu zabrakło tchu. Gdyby miał w tym momencie papierosa w ustach z pewnością wypadłoby i runął na ziemię. Pewnie nawet by się nie przejął tym gdyby coś zaczęło się palić.
Kobieta przed nim definitywnie i bez dwóch zdań była najpiękniejszą jaką kiedykolwiek spotkał. I pewni gdyby w tym momencie mógł myśleć przejrzyście, stwierdziłby, że jest niesamowicie płytki oceniając ją tylko po wyglądzie, jednak teraz nie miało to dla niego znaczenia. Miał przed sobą anioła w czystej postaci.
Musiała minąć chwila zanim dotarły do niego jej słowa. Otrząsnął się z zachwytu, przynajmniej na moment, po czym przeniósł wzrok z jej twarzy na kostkę. Najpierw jego uwagę przykuły zaczerwienione palce niewiasty, a dopiero potem noga. Pozwolił sobie powoli podejść do niej i ukucnąć by dokładniej obejrzeć ranę.
- Istotnie, jeden niefortunny ruch wystarczy by postała tutaj dość bolesna rana. - powiedział spokojnie przenosząc spojrzenie na jej twarz.
Znów na dłuższy moment odebrało mu mowę. W głowie kotłowały mu się setki myśli, które na wyścigi podsuwały mu komplementy, które mógłby wypowiedzieć w kierunku tej olśniewającej niewiasty. Jednocześnie zaczął myśleć, że jego bezsenność została na niego zesłana prosto z niebios by mógł tutaj dzisiaj ją spotkać.
- Proszę się jednak nie obawiać, postaram się panienkę wydostać z tej pułapki. - odparł po chwili znów wracając do rzeczywistości.
Nie wiedział za bardzo czy w okolicy występują jakieś anomalię, a jednak wolał w żaden sposób nie ryzykować i jeszcze przez przypadek uszkodzić niewiastę. W tym wypadu nawet nie sięgnął po różdżkę, tylko powoli zaczął starać się na początek uwolnić materiał spódnicy. Jeżyny potrafiły być naprawdę upierdliwe i doskonale o tym wiedział. Podczas swojej wędrówki nie raz nie dwa podróżował lasem, omijając uczęszczane ścieżki i bardzo często kończyło sie to obdartymi spodniami i poranionymi nogami.
- Gdyby coś bolało, lub cokolwiek proszę dać znać. - dodał po chwili na moment na nią zerkając.
Zdążył już zauważyć, że nie jest zadowolona ze swojego położenia, a nie chciał dołożyć jej dodatkowych zmartwień takich jak ból.
Kobieta przed nim definitywnie i bez dwóch zdań była najpiękniejszą jaką kiedykolwiek spotkał. I pewni gdyby w tym momencie mógł myśleć przejrzyście, stwierdziłby, że jest niesamowicie płytki oceniając ją tylko po wyglądzie, jednak teraz nie miało to dla niego znaczenia. Miał przed sobą anioła w czystej postaci.
Musiała minąć chwila zanim dotarły do niego jej słowa. Otrząsnął się z zachwytu, przynajmniej na moment, po czym przeniósł wzrok z jej twarzy na kostkę. Najpierw jego uwagę przykuły zaczerwienione palce niewiasty, a dopiero potem noga. Pozwolił sobie powoli podejść do niej i ukucnąć by dokładniej obejrzeć ranę.
- Istotnie, jeden niefortunny ruch wystarczy by postała tutaj dość bolesna rana. - powiedział spokojnie przenosząc spojrzenie na jej twarz.
Znów na dłuższy moment odebrało mu mowę. W głowie kotłowały mu się setki myśli, które na wyścigi podsuwały mu komplementy, które mógłby wypowiedzieć w kierunku tej olśniewającej niewiasty. Jednocześnie zaczął myśleć, że jego bezsenność została na niego zesłana prosto z niebios by mógł tutaj dzisiaj ją spotkać.
- Proszę się jednak nie obawiać, postaram się panienkę wydostać z tej pułapki. - odparł po chwili znów wracając do rzeczywistości.
Nie wiedział za bardzo czy w okolicy występują jakieś anomalię, a jednak wolał w żaden sposób nie ryzykować i jeszcze przez przypadek uszkodzić niewiastę. W tym wypadu nawet nie sięgnął po różdżkę, tylko powoli zaczął starać się na początek uwolnić materiał spódnicy. Jeżyny potrafiły być naprawdę upierdliwe i doskonale o tym wiedział. Podczas swojej wędrówki nie raz nie dwa podróżował lasem, omijając uczęszczane ścieżki i bardzo często kończyło sie to obdartymi spodniami i poranionymi nogami.
- Gdyby coś bolało, lub cokolwiek proszę dać znać. - dodał po chwili na moment na nią zerkając.
Zdążył już zauważyć, że nie jest zadowolona ze swojego położenia, a nie chciał dołożyć jej dodatkowych zmartwień takich jak ból.
Gość
Gość
Nie ufała mu, jednak nie miała innego wyjścia, gdy podejrzewała, że próba rzucenia zaklęcia na owinięty wokół kostki i materiału korzeń skończy się dla niej źle; słyszała przecież o wielu konsekwencjach rzucenia nawet najprostszego zaklęcia i te opowieści wystarczyły, by chociaż w tej dziedzinie życia stała się w miarę rozsądna. Różdżka znajdująca się w jej dłoni jednak dalej była gotowa do użycia, w razie czego, a w raz z nią urok, który, jak na ironię losu, już niejednokrotnie uratował ją z wielu przyziemnych sytuacji. Robiąc dobrą minę do złej gry, poczekała, aż mężczyzna podejdzie bliżej a jego wzrok i chwilowe zmieszanie się dało Francuzce do zrozumienia, że nie stanowiłby dla niej żadnego przeciwnika, podobnie jak porywacz z majowego wieczoru nad brzegiem rzeki. Choć tamten rzucał w nią z początku zaklęciami, a nawet próbował obezwładnić, kilka słów, uśmiechów i z trudem wymuszonych zachęcających gestów skutecznie zwróciło go przeciwko swojemu bratu? partnerowi? Uśmiechnęła się doń lekko, zwyczajnie, obserwując uważnie każdy jego ruch.
– Pokaleczysz sobie dłonie – odezwała się po chwili milczenia pozwalając sobie na porzucenie zbędnych oficjalnych form, i spojrzała przy tym na swoją skaleczoną rękę, ale sądziła, że miała w kieszeni bawełnianą chusteczkę, którą mogła mu później wręczyć do owinięcia ran – co tutaj robisz? – spytała dla przerwania niezręcznej ciszy. Z drugiej strony była ciekawa osób, które spotykała na na swoich leśnych ścieżkach, ich motywów, co nimi kierowało, skoro zauważyła, że mało kto znajdował się na nich dla rekreacji i powdychania świeżego powietrza. Nim spostrzegła, do jej uszu doszedł dźwięk rozrywanego materiału, jednak nie skomentowała tego w żaden sposób; liczyła się z tym i zresztą teraz bardziej obawiała się o swoją kostkę, wokół której krzew zaciskał się chyba nieco mocniej, niż o spód spódnicy.
– Myślałam, że znam te ścieżki. Pierwszy raz przytrafiło mi się coś takiego – kontynuowała spokojnie, chociaż nie była pewna dlaczego odczuwała nagle potrzebę mówienia.
– Pokaleczysz sobie dłonie – odezwała się po chwili milczenia pozwalając sobie na porzucenie zbędnych oficjalnych form, i spojrzała przy tym na swoją skaleczoną rękę, ale sądziła, że miała w kieszeni bawełnianą chusteczkę, którą mogła mu później wręczyć do owinięcia ran – co tutaj robisz? – spytała dla przerwania niezręcznej ciszy. Z drugiej strony była ciekawa osób, które spotykała na na swoich leśnych ścieżkach, ich motywów, co nimi kierowało, skoro zauważyła, że mało kto znajdował się na nich dla rekreacji i powdychania świeżego powietrza. Nim spostrzegła, do jej uszu doszedł dźwięk rozrywanego materiału, jednak nie skomentowała tego w żaden sposób; liczyła się z tym i zresztą teraz bardziej obawiała się o swoją kostkę, wokół której krzew zaciskał się chyba nieco mocniej, niż o spód spódnicy.
– Myślałam, że znam te ścieżki. Pierwszy raz przytrafiło mi się coś takiego – kontynuowała spokojnie, chociaż nie była pewna dlaczego odczuwała nagle potrzebę mówienia.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire