Zapomniany pomost
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Zapomniany pomost
Miejsce rzadko odwiedzenie przez ludzi - zarówno czarodziei jak i mugoli. Niewiele wie o jego istnieniu. Wejście na pomost znajduje się za zakrywającymi go zaroślami. Same zaś deski, z których jest zbudowany, skrzypią pod stopami ze starości i wilgoci, jaką przesiąknęły.
Nie jest to miejsce, w które zabiera się wybrankę na randkę, jednak sprawdza się idealnie gdy potrzeba prywatności i spokoju. A z racji swojego położenia i faktu, że mało osób wie o tym miejscu jest też bezpiecznym miejscem dla spotkań, które powinny pozostać tajemnicą.
Nie jest to miejsce, w które zabiera się wybrankę na randkę, jednak sprawdza się idealnie gdy potrzeba prywatności i spokoju. A z racji swojego położenia i faktu, że mało osób wie o tym miejscu jest też bezpiecznym miejscem dla spotkań, które powinny pozostać tajemnicą.
| data?
Trzymała różdżkę w kieszeni cienkiej szaty i nerwowo obracała drewno między palcami; choć tik ten ukryty był skrzętnie pod materiałem, cała jej postawa zdradzała oznaki zdenerwowania. Robiła to przecież pierwszy raz, nigdy wcześniej nie zdecydowała się na taki występek, lecz tym razem została popchnięta do ostateczności. O istnieniu pomostu dowiedziała się od zaufanej koleżanki – jedynej, spośród hordy fałszywych małp, jakie gościła regularnie w swym salonie – która serdecznie polecała jej to miejsce jako odludne, względnie bezpieczne i wręcz idealne do przeprowadzenia takiego rodzaju interesu, jaki miała zamiar ubić. O nim także dowiedziała się przypadkiem, a po kolejnych tygodniach upokorzeń postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i napisać z prośbą o pomoc.
Tak, upokorzeń! Bo jak inaczej można było nazwać zachowanie męża, odwiedzającego domy rozpusty? Jak określić jego romans z guwernantką córki? Doprawdy, musiał uznawać swoją żonę za głupią gęś, skoro krył się z tym tak słabo. Co gorsza, jego reputacja powoli zaczynała chwiać się niebezpiecznie w posadach, a zhańbienie nazwiska, który nosiły także jej dzieci byłoby ostatnim, czego pragnęłaby kobieta. Nie mogła pozostać bierna, musiała działać i doprowadzić do porządku niewiernego bydlaka. Wszakże nie chodziło już tylko i wyłącznie o jej honor.
Na umówione spotkanie z alchemikiem przybyła zdecydowanie zbyt wcześnie; za często oglądała się za ramię by sprawdzić, czy przypadkiem nikt jej nie śledzi, czy małżonek nie wędruje za nią, bo jakimś cudem przejrzał ją i zamierzał przeszkodzić w osiągnięciu celu. Drewniany pomost skrzypiał pod parą zupełnie nowych butów, a schludnie ułożone, jasne włosy i czysta szata krzyczały wręcz, że Constance nie pasuje do tego miejsca – nawet gęsta mgła nie pomogłaby jej się ukryć przed ciekawskim wzrokiem, gdyby na miejscu pojawił się ktoś jeszcze.
Lecz na razie była sama, a to z każdą sekundą budziło w niej coraz większy niepokój. W myślach przypominała sobie ustalone listownie hasło – „Przepraszam, którędy na Crimson Street?” – które miało paść z ust nieznajomego wciąż jeszcze mężczyzny. Oraz nieobecnego. Coraz bardziej nieobecnego…
Trzymała różdżkę w kieszeni cienkiej szaty i nerwowo obracała drewno między palcami; choć tik ten ukryty był skrzętnie pod materiałem, cała jej postawa zdradzała oznaki zdenerwowania. Robiła to przecież pierwszy raz, nigdy wcześniej nie zdecydowała się na taki występek, lecz tym razem została popchnięta do ostateczności. O istnieniu pomostu dowiedziała się od zaufanej koleżanki – jedynej, spośród hordy fałszywych małp, jakie gościła regularnie w swym salonie – która serdecznie polecała jej to miejsce jako odludne, względnie bezpieczne i wręcz idealne do przeprowadzenia takiego rodzaju interesu, jaki miała zamiar ubić. O nim także dowiedziała się przypadkiem, a po kolejnych tygodniach upokorzeń postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i napisać z prośbą o pomoc.
Tak, upokorzeń! Bo jak inaczej można było nazwać zachowanie męża, odwiedzającego domy rozpusty? Jak określić jego romans z guwernantką córki? Doprawdy, musiał uznawać swoją żonę za głupią gęś, skoro krył się z tym tak słabo. Co gorsza, jego reputacja powoli zaczynała chwiać się niebezpiecznie w posadach, a zhańbienie nazwiska, który nosiły także jej dzieci byłoby ostatnim, czego pragnęłaby kobieta. Nie mogła pozostać bierna, musiała działać i doprowadzić do porządku niewiernego bydlaka. Wszakże nie chodziło już tylko i wyłącznie o jej honor.
Na umówione spotkanie z alchemikiem przybyła zdecydowanie zbyt wcześnie; za często oglądała się za ramię by sprawdzić, czy przypadkiem nikt jej nie śledzi, czy małżonek nie wędruje za nią, bo jakimś cudem przejrzał ją i zamierzał przeszkodzić w osiągnięciu celu. Drewniany pomost skrzypiał pod parą zupełnie nowych butów, a schludnie ułożone, jasne włosy i czysta szata krzyczały wręcz, że Constance nie pasuje do tego miejsca – nawet gęsta mgła nie pomogłaby jej się ukryć przed ciekawskim wzrokiem, gdyby na miejscu pojawił się ktoś jeszcze.
Lecz na razie była sama, a to z każdą sekundą budziło w niej coraz większy niepokój. W myślach przypominała sobie ustalone listownie hasło – „Przepraszam, którędy na Crimson Street?” – które miało paść z ust nieznajomego wciąż jeszcze mężczyzny. Oraz nieobecnego. Coraz bardziej nieobecnego…
I show not your face but your heart's desire
Nie lubił opuszczać swojej pracowni, niestety nie wszystkie sprawy mógł załatwiać zza jej ścian. Musiał wychodzić by porozumieć się z pośrednikami, dostawcami oraz...klientami. W tym ostatnim celu przemieszczał się uliczkami miasta prowadzącymi poza centrum Londynu w bliżej nieokreślone okolice. Po drodze zatrzymał się jeszcze w magicznej aptece marnując ostatnio zarobione pieniądze na nie tak bardzo potrzebne, lecz będące w promocji ingrediencje. Nie przejmował się tym, że z tego powodu nie będzie miał dziś co włożyć do ust bo właśnie oto zmierzał ubić kolejny interes. Nie miał pojęcia czy mu się to w ogóle uda, lecz w głowie malował mu się już przebieg spotkania i był pełen nadziei. Niestety nie rzadko otrzymywał listy, takie jak ten - napisany schludnym kobiecym pismem na równie wymuskanej papeterii o treści przepełnionej urazą by móc już na podstawie tego móc ją przynajmniej tymczasowo zaszufladkować. Nie szydził z takich ludzi i miał do nich nijaki stosunek. W końcu to takie ludzkie czuć się zranionym i chcieć wymierzyć sprawiedliwość.
Do spotkania się przygotował ubierając porządniejszą szatę i przeczesując widelcem włosy by upiąć je w schludniejszą kitę. Nie chciał kobiety spłoszyć bo jakoś tak miał przeczucie że wprawioną w zbrodnie nie była. W końcu nie prosiła o żadną konkretną śmiertelną miksturę, a jak na razie nalegała na spotkanie i konsultację, rozmowę. Pewnie słabo orientowała się w substancjach.
Nieznacznie się spóźnił. Nie było na nim żywej duszy prócz właśnie kobiecej sylwetki. Co prawda w liście było podane hasło bezpieczeństwa, które jednak wydało się Rosjaninowi głupie biorąc pod uwagę, że żywego ducha w obrębie mili stąd widać i słychać nie było. W takie rzeczy to on się bawił mając lat piętnaście. Dlatego też niezrażony niczym podszedł do kobiety która wyraźnie nie pasowała do otoczenia, a jednak tu była i na coś czekała.
- Witam, jestem alchemikiem z którym pani się kontaktowała. Byłoby miło gdybyśmy mogli od razu przejść do rzeczy, a dokładnie do pani oczekiwań...- zwrócił się bezpośrednio nie sądząc i nie przypuszczając, że kobieta mogłaby być mimo wszystko bardzo bojaźliwa i przezorna w swej naturze.
Do spotkania się przygotował ubierając porządniejszą szatę i przeczesując widelcem włosy by upiąć je w schludniejszą kitę. Nie chciał kobiety spłoszyć bo jakoś tak miał przeczucie że wprawioną w zbrodnie nie była. W końcu nie prosiła o żadną konkretną śmiertelną miksturę, a jak na razie nalegała na spotkanie i konsultację, rozmowę. Pewnie słabo orientowała się w substancjach.
Nieznacznie się spóźnił. Nie było na nim żywej duszy prócz właśnie kobiecej sylwetki. Co prawda w liście było podane hasło bezpieczeństwa, które jednak wydało się Rosjaninowi głupie biorąc pod uwagę, że żywego ducha w obrębie mili stąd widać i słychać nie było. W takie rzeczy to on się bawił mając lat piętnaście. Dlatego też niezrażony niczym podszedł do kobiety która wyraźnie nie pasowała do otoczenia, a jednak tu była i na coś czekała.
- Witam, jestem alchemikiem z którym pani się kontaktowała. Byłoby miło gdybyśmy mogli od razu przejść do rzeczy, a dokładnie do pani oczekiwań...- zwrócił się bezpośrednio nie sądząc i nie przypuszczając, że kobieta mogłaby być mimo wszystko bardzo bojaźliwa i przezorna w swej naturze.
Gdyby zaczęła zastanawiać się, którą z kolei klientką będzie dla niego dzisiejszego dnia, najpewniej zrezygnowałaby ze spotkania i jej noga nie stanęłaby na pomoście. Darowała sobie jednak katowanie podobnymi myślami; na pewno nie ona pierwsza sięgała po pomoc w ten sposób, lecz skali problemu nie chciała nawet znać. Była zainteresowana wyłącznie tym, co działo się pod dachem jej domu i jakie to wszystko mogło mieć skutki w przyszłości. Inne upokorzone i wzgardzone żony nie leżały w kręgu jej zainteresowań, nie współczuła im tak bardzo, jakby mogła, gdyby posiadała odrobinę więcej empatii.
Stresując się nadchodzącym spotkaniem, nerwowo wędrowała po pomoście raz w jedną, a raz w drugą stronę. Odliczała minuty do pojawienia się alchemika, jednak gdy wybiła ustalona godzina, wciąż nikt nie pojawił się na miejscu. Constance zacisnęła usta i zaczęła zastanawiać się, jak długo powinna czekać, zanim ruszy przed siebie do domu i zapomni o całej sprawie, trawiona wstydem i wyrzutami sumienia. Zanim jednak zdążyła dojść do ładu z własnymi myślami, z mgły wyłoniła się męska sylwetka, a tuż obok schludnie ubranej kobiety pojawił się… dokładnie ktoś taki, jakiego się spodziewała.
Nie bez powodu skontaktowała się z alchemikiem, którego korzenie wedle jej informacji sięgały Nokturnu. Nie liczyła na to, że nagle na pomoście pojawi się ubrany w aksamity i jedwabie szlachcic; Valerij spełnił jej oczekiwania w zupełności, co wróżyło dobrze powodzeniu ich transakcji, jednak brak umówionego hasła nieco ją zaniepokoił.
- Tak, ja… - na moment zaschło jej w gardle, gdy próbowała w mgnieniu oka podjąć decyzję odnośnie pozostania lub ucieczki z pomostu – Hmm, cóż, czyli pytanie o Crimson Street możemy sobie darować.
Potrzebowała jeszcze odrobiny czasu na dojście do siebie; chociaż on pragnął konkretów, dla niej nie było to wcale takie łatwe. Wyciągnęła obie dłonie z kieszeni i wygładziła swoją szatę, spoglądając na nieznajomą twarz mężczyzny i siłą rzeczy zastanawiają się, co też on musi sobie o niej myśleć.
- Sprawa jest bardzo delikatna – oczywiście, bo gdyby nie była to jej mąż już dawno leżałby w śpiączce po uderzeniu w głowę rodowym świecznikiem – Potrzebowałabym eliksiru, którego działanie nie wzbudzi niechcianych podejrzeń wokół mojej osoby. Czegoś, czego efekt będzie przypominał naturalną kolej rzeczy, a mojemu mężowi odechce się hańbić dobre imię rodziny – celowo unikała użycia słowa trucizna; nie chciała przecież zrobić mu krzywdy. A przynajmniej zbyt wielkiej.
Stresując się nadchodzącym spotkaniem, nerwowo wędrowała po pomoście raz w jedną, a raz w drugą stronę. Odliczała minuty do pojawienia się alchemika, jednak gdy wybiła ustalona godzina, wciąż nikt nie pojawił się na miejscu. Constance zacisnęła usta i zaczęła zastanawiać się, jak długo powinna czekać, zanim ruszy przed siebie do domu i zapomni o całej sprawie, trawiona wstydem i wyrzutami sumienia. Zanim jednak zdążyła dojść do ładu z własnymi myślami, z mgły wyłoniła się męska sylwetka, a tuż obok schludnie ubranej kobiety pojawił się… dokładnie ktoś taki, jakiego się spodziewała.
Nie bez powodu skontaktowała się z alchemikiem, którego korzenie wedle jej informacji sięgały Nokturnu. Nie liczyła na to, że nagle na pomoście pojawi się ubrany w aksamity i jedwabie szlachcic; Valerij spełnił jej oczekiwania w zupełności, co wróżyło dobrze powodzeniu ich transakcji, jednak brak umówionego hasła nieco ją zaniepokoił.
- Tak, ja… - na moment zaschło jej w gardle, gdy próbowała w mgnieniu oka podjąć decyzję odnośnie pozostania lub ucieczki z pomostu – Hmm, cóż, czyli pytanie o Crimson Street możemy sobie darować.
Potrzebowała jeszcze odrobiny czasu na dojście do siebie; chociaż on pragnął konkretów, dla niej nie było to wcale takie łatwe. Wyciągnęła obie dłonie z kieszeni i wygładziła swoją szatę, spoglądając na nieznajomą twarz mężczyzny i siłą rzeczy zastanawiają się, co też on musi sobie o niej myśleć.
- Sprawa jest bardzo delikatna – oczywiście, bo gdyby nie była to jej mąż już dawno leżałby w śpiączce po uderzeniu w głowę rodowym świecznikiem – Potrzebowałabym eliksiru, którego działanie nie wzbudzi niechcianych podejrzeń wokół mojej osoby. Czegoś, czego efekt będzie przypominał naturalną kolej rzeczy, a mojemu mężowi odechce się hańbić dobre imię rodziny – celowo unikała użycia słowa trucizna; nie chciała przecież zrobić mu krzywdy. A przynajmniej zbyt wielkiej.
I show not your face but your heart's desire
- To ujmujące - jednak nie, myślę, że będzie to zbędne - powiedział uśmiechając się delikatnie po tym, jak rozejrzał się dookoła. Byli tu tylko we dwójkę. Zauważył też, że kobieta z wyraźnym trudem wskrzesiła z siebie jakikolwiek dźwięk, a Valerij widział jak miotają nią emocje świadczące o niepewności. Zupełnie jak uczeń, który miał zaraz recytować na forum klasy jakiś wiersz lub kot, który próbuje się przemieszczać do przodu kiedy to głowa utknęła mu w puszcze po farbie - Proszę się rozluźnić. Widzę, że sytuacja jest dla pani nowa, jednak nie ma powodów do obaw. To jak lot na miotle - wszyscy mówią jakie to straszne i trudne, a prostsze to od wizyty teściowej na święta, prawda? Możnato też potraktować jak kupowanie nowej pary butów lub kwiatów do wazonu. Potrzeba jak każda inna - próbował trochę podbudować spokój kobiety bo od samego patrzenia na jej spiętą sylwetkę aż bolały go mięśnie. Poza tym głupio by było gdyby się klientka rozmyśliła, a więc tym bardziej Valerij czuł motywację by chociażby przekonać ją że nie jest złym człowiekiem, a przynajmniej nie stanowi dla niej żadnego zagrożenia. Oczywiście nie była to prawda niemniej trochę wygodnej ułudy było potrzebnej. Alchemik chciał zarobić ale też nie stać tu wiecznie dlatego pozwolił sobie zasugerować by powiedziała coś więcej. W pewien machinalny sposób przytaknął jej gdy wspomniała o delikatności sprawy
- Rozumiem zatem, że nie interesują panią rozwiązania ostateczne i szuka czegoś subtelniejszego...- zamyślił się na chwilę - W takich przypadkach nie najgorzej sprawdza się eliksir miłości - amortencja. Osobie której się podaje wywar zakochuje się i świata nie widzi poza podającym. To by wyglądało całkiem naturalnie - niesforny mąż na nowo odnajduje sens życia tylko i wyłącznie w pani. Niemniej niewątpliwie w przypadku tego eliksiru kłopotliwa jest potrzeba ciągłego podawania go obiektowi, to znaczy małżonkowi. W przypadku zaprzestania pojenia działanie wywaru zacznie słabnąć i zaniknie, a problem może nawrócić na nowo - opowiedział, bo może kobieta niekoniecznie zdawała sobie sprawę z istnienia takiego wywaru, który nie bez kozery uchodził za nielegalny - Można też rozegrać to troszkę inaczej - dodał po chwili dając kobiecie czas na przemyślenie opcji numer jeden. Był bardzo kreatywnym alchemikiem.
- Rozumiem zatem, że nie interesują panią rozwiązania ostateczne i szuka czegoś subtelniejszego...- zamyślił się na chwilę - W takich przypadkach nie najgorzej sprawdza się eliksir miłości - amortencja. Osobie której się podaje wywar zakochuje się i świata nie widzi poza podającym. To by wyglądało całkiem naturalnie - niesforny mąż na nowo odnajduje sens życia tylko i wyłącznie w pani. Niemniej niewątpliwie w przypadku tego eliksiru kłopotliwa jest potrzeba ciągłego podawania go obiektowi, to znaczy małżonkowi. W przypadku zaprzestania pojenia działanie wywaru zacznie słabnąć i zaniknie, a problem może nawrócić na nowo - opowiedział, bo może kobieta niekoniecznie zdawała sobie sprawę z istnienia takiego wywaru, który nie bez kozery uchodził za nielegalny - Można też rozegrać to troszkę inaczej - dodał po chwili dając kobiecie czas na przemyślenie opcji numer jeden. Był bardzo kreatywnym alchemikiem.
Doceniała jego starania i próby uspokojenia jej, lecz wspomnienie o locie na miotle i wizycie teściowej paradoksalnie sprawiły, że coś w jej żołądku wykonało fikołka. Czy tak właśnie wyrzuty sumienia dawały o sobie znać?
Nie mogła jednak prowadzić tej rozmowy niczym płochliwa uczennica, w końcu przybyła tutaj w celu ubicia interesu, a gdyby pokazała się z lękliwej strony do transakcji w ogóle mogłoby nie dojść – nie tylko ona miała cokolwiek do stracenia, również alchemik mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności, gdyby coś wyszło na jaw. Constance postarała się więc zebrać w sobie i w pełni profesjonalnie podejść do sprawy. Była tylko klientką i robiła to przecież dla dobra rodziny – to ostatnie niczym mantra cały czas rozbrzmiewało w jej głowie.
- Tak, to pierwszy raz – przytaknęła, starając się wyglądać na mniej nerwową i okiełznać zdradzające ją gesty – Na początku zawsze mamy nadzieję, że nie trzeba będzie decydować się na takie kroki – westchnęła cicho – Ale proszę, oto jestem i z panem rozmawiam.
Pochyliła się odrobię w jego stronę, gdy zaczął opowiadać jej o pierwszym rozwiązaniu. Oczywiście, że słyszała o Amortencji, lecz szczerze powiedziawszy nie pomyślała nawet przez moment o możliwości jej użycia. Alchemik miał trochę racji, na pewno sprawa mogłaby wyglądać dość naturalnie, a zachowujący się jak zakochany w niej mąż z pewnością niósłby wiele dodatkowych korzyści, nie tylko kładących kres plamieniu honoru rodziny. Jednakże użycie właśnie tego eliksiru oznaczałoby konieczność korzystania z niego regularnie, a więc i uzależnienie się od alchemika – kto wie, czy na dłuższą metę ta krztyna zaufania, jaką oboje się teraz obdarzali, nie zostałaby całkowicie zniszczona. No i w końcu istniało jeszcze coś takiego, jak resztka moralności Constance; kobieta nie była pewna, czy byłaby w stanie odpowiednio długo prowadzić swoją grę.
Dlatego na jej twarzy zakwitł grymas ciekawości, gdy tylko Dolohov wspomniał o kolejnym wyjściu. Czarownica spodziewała się, że nie może ono nie być do końca legalne, ale jeśli miało okazać się skutecznie, chciała zaryzykować.
- Proszę mówić – zachęciła go, uważnie słuchając każdego słowa.
Nie mogła jednak prowadzić tej rozmowy niczym płochliwa uczennica, w końcu przybyła tutaj w celu ubicia interesu, a gdyby pokazała się z lękliwej strony do transakcji w ogóle mogłoby nie dojść – nie tylko ona miała cokolwiek do stracenia, również alchemik mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności, gdyby coś wyszło na jaw. Constance postarała się więc zebrać w sobie i w pełni profesjonalnie podejść do sprawy. Była tylko klientką i robiła to przecież dla dobra rodziny – to ostatnie niczym mantra cały czas rozbrzmiewało w jej głowie.
- Tak, to pierwszy raz – przytaknęła, starając się wyglądać na mniej nerwową i okiełznać zdradzające ją gesty – Na początku zawsze mamy nadzieję, że nie trzeba będzie decydować się na takie kroki – westchnęła cicho – Ale proszę, oto jestem i z panem rozmawiam.
Pochyliła się odrobię w jego stronę, gdy zaczął opowiadać jej o pierwszym rozwiązaniu. Oczywiście, że słyszała o Amortencji, lecz szczerze powiedziawszy nie pomyślała nawet przez moment o możliwości jej użycia. Alchemik miał trochę racji, na pewno sprawa mogłaby wyglądać dość naturalnie, a zachowujący się jak zakochany w niej mąż z pewnością niósłby wiele dodatkowych korzyści, nie tylko kładących kres plamieniu honoru rodziny. Jednakże użycie właśnie tego eliksiru oznaczałoby konieczność korzystania z niego regularnie, a więc i uzależnienie się od alchemika – kto wie, czy na dłuższą metę ta krztyna zaufania, jaką oboje się teraz obdarzali, nie zostałaby całkowicie zniszczona. No i w końcu istniało jeszcze coś takiego, jak resztka moralności Constance; kobieta nie była pewna, czy byłaby w stanie odpowiednio długo prowadzić swoją grę.
Dlatego na jej twarzy zakwitł grymas ciekawości, gdy tylko Dolohov wspomniał o kolejnym wyjściu. Czarownica spodziewała się, że nie może ono nie być do końca legalne, ale jeśli miało okazać się skutecznie, chciała zaryzykować.
- Proszę mówić – zachęciła go, uważnie słuchając każdego słowa.
I show not your face but your heart's desire
- Wie pani na czym polega urok willi - przyciąga męskie spojrzenia, mami myśli... - to było oczywiste - A gdybym zaoferował pani eliksir pozwalający na pozyskanie tych zdolności? Kradłaby pani spojrzenia, wydawała się piękniejsza niż zwykle i potrafiła przekonać do swoich racji w sposób niezwykle ławy.... Omamić niesfornego małżonka, wzbudzić w nim zazdrość, uwagę to na pewno byłoby bardzo satysfakcjonujące. Oczywiście sposób w jaki pani wykorzysta daną moc zależy od pani, niemniej...ja na pani miejscu, mając do czynienia z kimś kto tak podle mnie ośmiesza we własnym domu, bo to właśnie ma miejsce - nie oszukujmy się - bardzo się wczuwał w sytuację klientki, co nie było specjalnie trudne biorąc pod uwagę otwarty umysł Valeriego i jego wyobraźnie. Właściwie robił to tak dobrze, że praktycznie czuł na twarzy swędzący puder i uciskające talię pasma materiałów. Nie żeby kiedykolwiek miał okazję nosić kobiece stroje. Wyobraźnia, wyobraźnia... - Korzystając z mocy uroku wzmocnionego być może, lecz niekoniecznie wywarem z płynnego srebra dla wzmocnienia efektów perswazji nastawiłbym jego rodzinę, przyjaciół czy też istotne jednostki z jego pracy przeciwko niemu. Nawet chociażby aranżując sytuację w której ktoś z nich jest tego światkiem. Na pewno, choć przy pani się z tym nie kryje to wątpię by w świecie - zgaduję patrząc po pani ubiorze - ludzi wpływowych również tak się zachowywał. Upublicznienie jego ekscesów oraz podawanie małżonkowi mikstury otępienia sprawi że szybko szalę przychylności zaskarbi sobie pani w pełni dla siebie. Nie trudno byłoby też doprowadzić w takiej sytuacji do unieważnienia małżeństwa na pani korzyść - dywagował, głośno i na bieżąco myślał próbując sprzedać eliksiry wraz z dogodnym ich rozwiązaniem, nie wymagającym trupów. To nie było takie łatwe. Należało brać pod uwagę różne czynniki, starać się wybiegać w przód. W tym planie choć eliksiry bardzo pomagały dużo też zależało od zaangażowania samej czarownicy. O to się Dolohov jednak nie martwił - pomimo iż zdawała się być spłoszona to jednak zdeterminowana. To dobrze wróżyło.
Spijała z jego ust każde słowo, napawając się wizją, jaką przed nią rysował. Nie umiała ukryć tego, że jego propozycja zrobiła na nim wrażenie – która żona nie chciałaby władać swoim mężem za pomocą jednego tylko spojrzenia? Która nie chciałaby, aby spełniał wszelkie jej zachcianki i nigdy przenigdy nie przyniósł wstydu lub nie zbrukał jej honoru? Constance miała to nieszczęście, że urodziła się bez nawet jednej kropli uroku wili we krwi – jej przodkowie musiały zmagać się z podobnymi problemami, z jakim ona walczyła teraz.
- To bardzo kuszące – przyznała zasłuchana, na moment zapominając nawet, że wcześniej to spotkanie wzbudzało w niej jakiekolwiek obawy. Choć nie czuła się do końca swobodnie w towarzystwie nieznajomego alchemika, z każdą chwilą i słowem coraz bardziej wkupywał się w jej łaski – Eliksir byłby w stanie dokonać tego wszystkiego? Sprawić, że mąż zwracałby uwagę tylko na mnie i słuchał tylko mnie? To brzmi niemal idealnie, ale proszę mi powiedzieć, jakie są tego środki uboczne?
Skoro to ona miała coś wypić, wolała upewnić się, że przez eliksir nie stanie się nagle zależna od alchemika lub nie zacznie nagle przemieniać się w maszkarę o każdej pełni w ramach odpokutowania swojego wyczynu. Nie znała się na miksturach nawet w zadowalającym stopniu, dlatego właśnie zwracała się o pomoc do kogoś innego. Niewiedza działała na jej korzyść przynajmniej w jednej kwestii – gdyby coś poszło nie tak, pierwsze podejrzenia nie padłyby na nią, skoro kociołek nigdy nie był jej sprzymierzeńcem.
Niestety, urok roztaczany przed Dolohova prysł, gdy padły magiczne słowa o unieważnieniu małżeństwa. Twarz Constance stężała, kobieta zacisnęła usta i na nowo przybrała sztywną postawę. Nie rozumiał.
- Unieważnienie nie wchodzi w grę, mamy dzieci – wyjaśniła krótko. Nie mogła tego uczynić swoim pociechom – gdyby skazała ich ojca na taki los, ich pozycja uległaby pogorszeniu, społeczeństwo już zawsze patrzyłoby na nie przez pryzmat decyzji matki – Czy dobrze rozumiem, że jedna mikstura byłaby przeznaczona dla mnie, a druga dla niego? Z jaką częstotliwością należałoby go poić, aby osiągnąć efekt szybko i skutecznie? Czy istnieje taki eliksir, po którym on sam siebie uznałby za osobę nieatrakcyjną? Jestem skłonna wpędzić go w depresję, jeśli będzie trzeba – przyznała bez ogródek, coraz lepiej odnajdując się w meandrach sytuacji.
- To bardzo kuszące – przyznała zasłuchana, na moment zapominając nawet, że wcześniej to spotkanie wzbudzało w niej jakiekolwiek obawy. Choć nie czuła się do końca swobodnie w towarzystwie nieznajomego alchemika, z każdą chwilą i słowem coraz bardziej wkupywał się w jej łaski – Eliksir byłby w stanie dokonać tego wszystkiego? Sprawić, że mąż zwracałby uwagę tylko na mnie i słuchał tylko mnie? To brzmi niemal idealnie, ale proszę mi powiedzieć, jakie są tego środki uboczne?
Skoro to ona miała coś wypić, wolała upewnić się, że przez eliksir nie stanie się nagle zależna od alchemika lub nie zacznie nagle przemieniać się w maszkarę o każdej pełni w ramach odpokutowania swojego wyczynu. Nie znała się na miksturach nawet w zadowalającym stopniu, dlatego właśnie zwracała się o pomoc do kogoś innego. Niewiedza działała na jej korzyść przynajmniej w jednej kwestii – gdyby coś poszło nie tak, pierwsze podejrzenia nie padłyby na nią, skoro kociołek nigdy nie był jej sprzymierzeńcem.
Niestety, urok roztaczany przed Dolohova prysł, gdy padły magiczne słowa o unieważnieniu małżeństwa. Twarz Constance stężała, kobieta zacisnęła usta i na nowo przybrała sztywną postawę. Nie rozumiał.
- Unieważnienie nie wchodzi w grę, mamy dzieci – wyjaśniła krótko. Nie mogła tego uczynić swoim pociechom – gdyby skazała ich ojca na taki los, ich pozycja uległaby pogorszeniu, społeczeństwo już zawsze patrzyłoby na nie przez pryzmat decyzji matki – Czy dobrze rozumiem, że jedna mikstura byłaby przeznaczona dla mnie, a druga dla niego? Z jaką częstotliwością należałoby go poić, aby osiągnąć efekt szybko i skutecznie? Czy istnieje taki eliksir, po którym on sam siebie uznałby za osobę nieatrakcyjną? Jestem skłonna wpędzić go w depresję, jeśli będzie trzeba – przyznała bez ogródek, coraz lepiej odnajdując się w meandrach sytuacji.
I show not your face but your heart's desire
Kobieta czy mężczyzna, biedak czy bogacz, starzec czy dziecko - nie było nikogo kto nie pragnąłby chociażby chwilowej władzy. Wszyscy tego pragnęli, a pragnienie to toczyło światem, a świat zaś toczył się pieniądzem. Krąg się zamykał. To nie było nic złego.
- Och, moja droga - nie tylko on - żachnął się - W oczach każdego wydawałaby się pani kobietą niezwykle urodziwą, a przy pomocy mocy uroku mogę z ręką na sercu zagwarantować, że nie ma takiej opcji by nie usłuchał - zapewnił i wcale nie mówił tego na wyrost. Jego rodzina pracowała przy willach. Widział te zwierzęta z bliska. Nie raz zaznał na skórze ich śliskiego spojrzenia - Głównym efektem ubocznym jest to, że jeśli nie zachowa pani umiaru z korzystania z pozyskanej mocy to pani może stać się tą złą, rozumie pani? - trochę w złym tonie byłoby nadużywać magii eliksiru i mamić każdego mężczyznę urokiem.Nie było mowy by uchodziło to płazem w towarzystwie wyższych sfer oraz nie godziło w konwenanse. O łatkę ladacznicy było więc nie trudno - wydaje się jednak pani osobą rozsądną i skupioną na określonym celu dlatego myślę, że o to nie musimy się martwić - wyraźnie robiła to wszystko dla rodziny, a nie jak najbardziej spektakularnej zemsty. A tak właściwie nie tyle co rodziny, a dla dzieci, o których wspomniała. Cmoknął chłodne powietrze próbując ten fakt wpasować w któryś tor swoich myśli. To trochę bowiem zmieniało jego wizję i wszystko ale to nic.
- Tak. Jeden dla Pani, a drugi dla niego - przytaknął, słysząc, że kobieta powoli zaczynała pewniej popuszczać wodze swych myśli - Oczywiście, że jest. Jednym z tych prostszych dających bardzo zadowalające efekty jest eliksir osłabiający. By nie wzbudzić niepotrzebnej ciekawości z jakiego to powodu małżonek tak nagle popadł w psychiczną słabość odradzałbym robienie czegokolwiek szybko i postawił na skuteczność - jedno z drugim nie wiele miało wspólnego - Eliksir osłabiający należałoby podawać przez tydzień codziennie zaczynając od trzech kropel i codziennie zwiększając dawkę aż do dziesięciu. Po tym wystarczy już tylko pięć kropel na tydzień w celu utrzymania wątpliwego stanu psychicznego. By go pogorszyć należałoby zwiększyć dawkę, a by polepszyć zmniejszyć. Przy takim dawkowaniu efekty będą widoczne stopniowo. Przy użyciu eliksiru osłabiającego zrezygnowałbym z płynnego srebra - przy zażywaniu jednego i drugiego zdarza się, że pijący dostaje bardzo charakterystycznej wysypki. To by było kłopotliwe. Eliksir obdarowujący w moc uroku willi zalecałbym w pan przypadku... - przebiegł po niej oceniającym wzrokiem -...kieliszek...na pięć, siedem dni? Myślę że powinno wystarczyć choć to wszystko zależy od tego ile pani planuje czarować. Jeśli pani zależy to jestem w stanie skomponować eliksir podburzający w ten sposób pewność siebie o ile jest w stanie pani zapewnić mi dostęp do ingrediencji - wyjaśnił i omówił wszystko szczegółowo, a potem zamilknął dając kobiecie czas do namysłu - Więc...?
- Och, moja droga - nie tylko on - żachnął się - W oczach każdego wydawałaby się pani kobietą niezwykle urodziwą, a przy pomocy mocy uroku mogę z ręką na sercu zagwarantować, że nie ma takiej opcji by nie usłuchał - zapewnił i wcale nie mówił tego na wyrost. Jego rodzina pracowała przy willach. Widział te zwierzęta z bliska. Nie raz zaznał na skórze ich śliskiego spojrzenia - Głównym efektem ubocznym jest to, że jeśli nie zachowa pani umiaru z korzystania z pozyskanej mocy to pani może stać się tą złą, rozumie pani? - trochę w złym tonie byłoby nadużywać magii eliksiru i mamić każdego mężczyznę urokiem.Nie było mowy by uchodziło to płazem w towarzystwie wyższych sfer oraz nie godziło w konwenanse. O łatkę ladacznicy było więc nie trudno - wydaje się jednak pani osobą rozsądną i skupioną na określonym celu dlatego myślę, że o to nie musimy się martwić - wyraźnie robiła to wszystko dla rodziny, a nie jak najbardziej spektakularnej zemsty. A tak właściwie nie tyle co rodziny, a dla dzieci, o których wspomniała. Cmoknął chłodne powietrze próbując ten fakt wpasować w któryś tor swoich myśli. To trochę bowiem zmieniało jego wizję i wszystko ale to nic.
- Tak. Jeden dla Pani, a drugi dla niego - przytaknął, słysząc, że kobieta powoli zaczynała pewniej popuszczać wodze swych myśli - Oczywiście, że jest. Jednym z tych prostszych dających bardzo zadowalające efekty jest eliksir osłabiający. By nie wzbudzić niepotrzebnej ciekawości z jakiego to powodu małżonek tak nagle popadł w psychiczną słabość odradzałbym robienie czegokolwiek szybko i postawił na skuteczność - jedno z drugim nie wiele miało wspólnego - Eliksir osłabiający należałoby podawać przez tydzień codziennie zaczynając od trzech kropel i codziennie zwiększając dawkę aż do dziesięciu. Po tym wystarczy już tylko pięć kropel na tydzień w celu utrzymania wątpliwego stanu psychicznego. By go pogorszyć należałoby zwiększyć dawkę, a by polepszyć zmniejszyć. Przy takim dawkowaniu efekty będą widoczne stopniowo. Przy użyciu eliksiru osłabiającego zrezygnowałbym z płynnego srebra - przy zażywaniu jednego i drugiego zdarza się, że pijący dostaje bardzo charakterystycznej wysypki. To by było kłopotliwe. Eliksir obdarowujący w moc uroku willi zalecałbym w pan przypadku... - przebiegł po niej oceniającym wzrokiem -...kieliszek...na pięć, siedem dni? Myślę że powinno wystarczyć choć to wszystko zależy od tego ile pani planuje czarować. Jeśli pani zależy to jestem w stanie skomponować eliksir podburzający w ten sposób pewność siebie o ile jest w stanie pani zapewnić mi dostęp do ingrediencji - wyjaśnił i omówił wszystko szczegółowo, a potem zamilknął dając kobiecie czas do namysłu - Więc...?
Pragnęła tylko chwilowej władzy, kilku miesięcy sterowania mężem i świętego spokoju na przyszłość swoją i swoich dzieci. Uważała się za osobę rozsądną, rozważną i ponad wszystko taką, której posiadana pozycja nie uderzy nagle do głowy; dlatego właśnie musiała zapytać o skutki uboczne eliksiru. Spodziewała się, że może on spowodować natężenie pewnych niechcianych cech charakteru, jednak stawka była zbyt wysoka, by wycofywać się tylko z powodu obaw o własne samopoczucie. Constance nie podejrzewała, by sytuacja miała zmusić ją do częstszego dawkowania mikstury, a gdyby nawet tak się stało, kobieta miała własny rozum i nie zaryzykowałaby zbyt wiele.
- Potrafię zachować umiar – zapewniła krótko, mając nadzieje na ucięcie tematu.
Nieznajomy alchemik snuł przed nią wymarzone wizje, czarował i mamił słowem, a ona powoli wpadała w jego sidła. Gdyby nie desperacja, na pewno jeszcze przez jakiś czas by mu się opierała, lecz zależało jej przecież na szybkim i skutecznym załatwieniu sprawy. Mężczyzna zdawał się to rozumieć.
Wysłuchała cierpliwie wszystkich szczegółów odnośnie dawkowania i efektów i nie zastanawiała się długo przed podjęciem ostatecznej decyzji. Spojrzała w oczy swojemu towarzyszowi i skinęła głową, zgadzając się na jego propozycję.
- Proszę więc przygotować takie eliksiry, niech pan dołączy także instrukcję dawkowania, abym niczego nie pomyliła – poprosiła, chociaż całe to spotkanie miało pozostać w jej pamięci na długo, a każde słowo alchemika zapisywało się w jej umyśle niczym na pergaminie – Cena nie gra roli.
Mogła sobie pozwolić na nawet najbardziej ekstrawagancki eliksir, to była jedna z zalet pochodzenia z wyższych sfer; galeony nie stanowiły dla niej przeszkody i żadna cena, którą przedstawiłby Dolohov, nie kazałaby jej się zastanowić kilka razy nad dokonywaną transakcją. Nie zamierzała też negocjować, co na pewno okazało się dla niego wielkim plusem; nawet gdyby naciągnął nieco koszt składników i przygotowania mikstur, Constance nie zorientowałaby się o tym.
- Proszę mi napisać w liście, kiedy będą gotowe. Odbiorę je w tym samym miejscu, już bez haseł – na jej ustach zabłądził lekki uśmiech, lecz oczy wciąż pozostawały smutne, gdy wspominała własną niezręczność sprzed kilkunastu minut.
Na znak zawarcia umowy wyciągnęła ku niemu dłoń i odczekała, aż ją uściśnie. Nie spodziewała się żadnych więcej potwierdzeń, nie oczekiwała też podpisywania cyrografów; gdy nadszedł jej czas, po prostu ruszyła w tę samą stronę, z której przybyła, a myśli zaprzątały jej już tylko wizje pomyślnego rozwiązania sprawy, z jaką zgłosiła się do alchemika.
| zt
- Potrafię zachować umiar – zapewniła krótko, mając nadzieje na ucięcie tematu.
Nieznajomy alchemik snuł przed nią wymarzone wizje, czarował i mamił słowem, a ona powoli wpadała w jego sidła. Gdyby nie desperacja, na pewno jeszcze przez jakiś czas by mu się opierała, lecz zależało jej przecież na szybkim i skutecznym załatwieniu sprawy. Mężczyzna zdawał się to rozumieć.
Wysłuchała cierpliwie wszystkich szczegółów odnośnie dawkowania i efektów i nie zastanawiała się długo przed podjęciem ostatecznej decyzji. Spojrzała w oczy swojemu towarzyszowi i skinęła głową, zgadzając się na jego propozycję.
- Proszę więc przygotować takie eliksiry, niech pan dołączy także instrukcję dawkowania, abym niczego nie pomyliła – poprosiła, chociaż całe to spotkanie miało pozostać w jej pamięci na długo, a każde słowo alchemika zapisywało się w jej umyśle niczym na pergaminie – Cena nie gra roli.
Mogła sobie pozwolić na nawet najbardziej ekstrawagancki eliksir, to była jedna z zalet pochodzenia z wyższych sfer; galeony nie stanowiły dla niej przeszkody i żadna cena, którą przedstawiłby Dolohov, nie kazałaby jej się zastanowić kilka razy nad dokonywaną transakcją. Nie zamierzała też negocjować, co na pewno okazało się dla niego wielkim plusem; nawet gdyby naciągnął nieco koszt składników i przygotowania mikstur, Constance nie zorientowałaby się o tym.
- Proszę mi napisać w liście, kiedy będą gotowe. Odbiorę je w tym samym miejscu, już bez haseł – na jej ustach zabłądził lekki uśmiech, lecz oczy wciąż pozostawały smutne, gdy wspominała własną niezręczność sprzed kilkunastu minut.
Na znak zawarcia umowy wyciągnęła ku niemu dłoń i odczekała, aż ją uściśnie. Nie spodziewała się żadnych więcej potwierdzeń, nie oczekiwała też podpisywania cyrografów; gdy nadszedł jej czas, po prostu ruszyła w tę samą stronę, z której przybyła, a myśli zaprzątały jej już tylko wizje pomyślnego rozwiązania sprawy, z jaką zgłosiła się do alchemika.
| zt
I show not your face but your heart's desire
Skinął głową potakująco. Bardzo dobrze. Patrząc na nią potrafił wywnioskować, że potrafi być rozważną, jednak zapewnienie o tym sprawiło mu ulgę. Ta cała sprawa była śliska- takie interesy. Tu trzeba było być rozważnym.Jej błąd mógł z powodzeniem skierować niepotrzebną atencję na jego samego. Co prawda Valerij czuł się nieprzyzwoicie bardziej pewny siebie mając w świadomości,żenad jego bezpieczeństwem czuwa zastęp rycerzy jednak zawsze jakaś obawa gdzieś się czaiła. Lepiej nie kusić losu, prawda?
- Dobrze więc. Będę potrzebował na teraz zaliczki na ingrediencje. Moi dostawcy zaoferują przystępniejszą stawkę niż oficjalne źródła. Tak będzie korzystniej dla nas obojga. Robociznę policzę sobie w chwili odbioru - poinstruował, podając zaraz konkretne liczby. W myślach wertując i wyceniając potrzebne ingrediencje. Zastanawiał się też kiedy będzie miał czas na toby przysiąść do kotła. Dobrze by było by zamówione eliksiry po leżakowały też z dwa lub trzy dni - Jeśli to nie problem to po odbiór eliksirów umówilibyśmy się za cztery dni o tej samej porze i dokładnie w tym samym miejscu. Wolałbym ograniczyć do minimum korespondencję poprzez sowy, lecz jeśli się Pani rozmyśli proszę posłać do mnie jedną z lakoniczną informacją bez wdrażania się w szczegóły. Ingrediencję zakupię jutro koło 20 więc do tego czasu ma pani możliwość wycofania się bez poniesienia kosztów. Później - zaliczki nie zwracam. - Postawił sprawę jasno mając w doświadczeniu nieprzyjemność bycia niejednokrotnie zmuszanym do konfrontowania się z klientem,który niespodziewanie się rozmyślił. Niefortunnie często były to kobiety. Nie mógł ich winić za to, że natura skonstruowała je tak,by pozwalały unosić się emocjom. Jednak szanował również swój czas i nie miał zamiaru wchodzić potem w niepotrzebne dyskusje.
Gdy wszystko było już ustalone pożgał kobietę i udał się w sobie znanym kierunku teleportując się zaraz na jedną z mniej ciekawie wyglądających uliczek Nokturn u. Spojrzał jeszcze na zegar.Miał w zapasie jeszcze trochę czasu.Zaraz miał kolejne spotkanie z klientem.
|zt
- Dobrze więc. Będę potrzebował na teraz zaliczki na ingrediencje. Moi dostawcy zaoferują przystępniejszą stawkę niż oficjalne źródła. Tak będzie korzystniej dla nas obojga. Robociznę policzę sobie w chwili odbioru - poinstruował, podając zaraz konkretne liczby. W myślach wertując i wyceniając potrzebne ingrediencje. Zastanawiał się też kiedy będzie miał czas na toby przysiąść do kotła. Dobrze by było by zamówione eliksiry po leżakowały też z dwa lub trzy dni - Jeśli to nie problem to po odbiór eliksirów umówilibyśmy się za cztery dni o tej samej porze i dokładnie w tym samym miejscu. Wolałbym ograniczyć do minimum korespondencję poprzez sowy, lecz jeśli się Pani rozmyśli proszę posłać do mnie jedną z lakoniczną informacją bez wdrażania się w szczegóły. Ingrediencję zakupię jutro koło 20 więc do tego czasu ma pani możliwość wycofania się bez poniesienia kosztów. Później - zaliczki nie zwracam. - Postawił sprawę jasno mając w doświadczeniu nieprzyjemność bycia niejednokrotnie zmuszanym do konfrontowania się z klientem,który niespodziewanie się rozmyślił. Niefortunnie często były to kobiety. Nie mógł ich winić za to, że natura skonstruowała je tak,by pozwalały unosić się emocjom. Jednak szanował również swój czas i nie miał zamiaru wchodzić potem w niepotrzebne dyskusje.
Gdy wszystko było już ustalone pożgał kobietę i udał się w sobie znanym kierunku teleportując się zaraz na jedną z mniej ciekawie wyglądających uliczek Nokturn u. Spojrzał jeszcze na zegar.Miał w zapasie jeszcze trochę czasu.Zaraz miał kolejne spotkanie z klientem.
|zt
/04.05
Wiele się zmieniło. Nie o wszystkim mogliśmy sobie powiedzieć. Tajemnice dzieliły ludzi, sprawiając, że ci oddalali się coraz bardziej. Morgoth nie mógł mi powiedzieć o Rycerzach, ja jemu również nie mogłem, nie wiedząc, że mój kuzyn już dawno o nich wie, wręcz należy do elitarnego grona śmierciożerców, o których mówiła mi wczoraj Deirdre. Prędzej czy później poznamy prawdę, być może dziwiąc się jak niewiele o sobie wiedzieliśmy, być może jednak przyjmując to z pewną dozą ulgi. Tak jakby podejrzewać osoby bliskie o słuszność, zawierzyć im swoje życie, ale dostać tego pełny obraz i niepodważalne dowody dopiero później, wraz z jednym, konkretnym wydarzeniem. Od wczoraj to właśnie wokół organizacji krążyły moje myśli; dużo łatwiej jest je sprzęgnąć ze świadomością niż wiedzę o rychłych zaręczynach wywołujących we mnie mieszane uczucia. Dużo prościej było mi przyjąć radość wraz z zaciekawieniem dotyczącym destrukcji obecnego świata, następnie wybudowanie na zgliszczach czegoś zupełnie nowego. Pozbawionego strachu o rodzinę, o zanik magii przez osoby je pozbawione lub skrupulatnie rozrzedzające krew czarodziejów doprowadzając ich do wyginięcia. To było poważnym problemem, który do tej pory był dla mnie dopiero na drugim miejscu; wstyd się do tego przyznać. Goniłem za karierą, ambicjami dotyczącymi uzdrawiania, gdzie właśnie leczenie było dla mnie dziedziną znacznie bardziej fascynującą niż to, co działo się na ulicach. Nawet niedaleko naszej kamienicy. Odczuwałem wstyd i zażenowanie swoją osobą, że zapomniałem o najważniejszych wartościach własnego rodu, że nie dbałem należycie o zainteresowanie polityką oraz nie robiłem dosłownie nic, by przetrzebić istniejące problemy, wręcz całą ich populację. Wczoraj otworzyły mi się oczy. Wciąż wyrzucałem sobie, że tak późno; jednocześnie dostałem nowy zastrzyk energii wiedząc, że wokół mnie istnieją ludzie nie tylko o identycznych poglądach, ale też tacy, którzy także coś robią, by innym zagwarantować nowy, lepszy świat. Nie lubiłem nigdy stać bezczynnie, to powodowało, że świadomość dostarczenia choćby jednej cegiełki do sprawy napawała mnie zadowoleniem. Choć oczywiście nie zamierzałem spocząć na laurach. Póki co chyba podchodziłem do tematu zbyt naiwnie, zbyt optymistycznie i całkiem możliwe, że to mnie kiedyś zgubi.
Kuzynowi zaproponowałem zapomniany pomost na spotkanie wymagające poufności, ale jednocześnie dość luźnej formy spotkania. Dusiłem się ostatnio w czterech ścianach, zarówno szpitala jak i posiadłości. Kiedy to sobie uzmysłowiłem, poczułem się jak psidwak wymagający spacerów, w przeciwnym razie poniszczy wszystkie cenne przedmioty znajdujące się w domu. Poziom rozdrażnienia gwałtownie wzrastał, nie mogłem na to pozwolić. Nie, kiedy bacznie obserwowały mnie oczy ojca, wymagającego najwyższej perfekcji od swoich dzieci. Prawdopodobnie to chore, że obawialiśmy się własnego rodzica, ale dopóki nie jest się Blackiem, trudno jest to pojąć.
Z takimi, a także wieloma innymi myślami przypominającymi istny chaos, przedarłem się przez zarośla, stając z początku pomostu w oczekiwaniu na Morgotha. Oglądnąłem jeszcze swoją czarną, elegancką szatę czy przypadkiem dzika roślinność nie zrobiła jej krzywdy, ale na szczęście wszystko wydawało się być w najlepszym porządku. Strąciłem jedynie z jej wierzchu kilka listków, za chwilę znów wyłączając się z rzeczywistości. Nie pamiętałem kiedy ostatni raz byłem na spacerze.
Wiele się zmieniło. Nie o wszystkim mogliśmy sobie powiedzieć. Tajemnice dzieliły ludzi, sprawiając, że ci oddalali się coraz bardziej. Morgoth nie mógł mi powiedzieć o Rycerzach, ja jemu również nie mogłem, nie wiedząc, że mój kuzyn już dawno o nich wie, wręcz należy do elitarnego grona śmierciożerców, o których mówiła mi wczoraj Deirdre. Prędzej czy później poznamy prawdę, być może dziwiąc się jak niewiele o sobie wiedzieliśmy, być może jednak przyjmując to z pewną dozą ulgi. Tak jakby podejrzewać osoby bliskie o słuszność, zawierzyć im swoje życie, ale dostać tego pełny obraz i niepodważalne dowody dopiero później, wraz z jednym, konkretnym wydarzeniem. Od wczoraj to właśnie wokół organizacji krążyły moje myśli; dużo łatwiej jest je sprzęgnąć ze świadomością niż wiedzę o rychłych zaręczynach wywołujących we mnie mieszane uczucia. Dużo prościej było mi przyjąć radość wraz z zaciekawieniem dotyczącym destrukcji obecnego świata, następnie wybudowanie na zgliszczach czegoś zupełnie nowego. Pozbawionego strachu o rodzinę, o zanik magii przez osoby je pozbawione lub skrupulatnie rozrzedzające krew czarodziejów doprowadzając ich do wyginięcia. To było poważnym problemem, który do tej pory był dla mnie dopiero na drugim miejscu; wstyd się do tego przyznać. Goniłem za karierą, ambicjami dotyczącymi uzdrawiania, gdzie właśnie leczenie było dla mnie dziedziną znacznie bardziej fascynującą niż to, co działo się na ulicach. Nawet niedaleko naszej kamienicy. Odczuwałem wstyd i zażenowanie swoją osobą, że zapomniałem o najważniejszych wartościach własnego rodu, że nie dbałem należycie o zainteresowanie polityką oraz nie robiłem dosłownie nic, by przetrzebić istniejące problemy, wręcz całą ich populację. Wczoraj otworzyły mi się oczy. Wciąż wyrzucałem sobie, że tak późno; jednocześnie dostałem nowy zastrzyk energii wiedząc, że wokół mnie istnieją ludzie nie tylko o identycznych poglądach, ale też tacy, którzy także coś robią, by innym zagwarantować nowy, lepszy świat. Nie lubiłem nigdy stać bezczynnie, to powodowało, że świadomość dostarczenia choćby jednej cegiełki do sprawy napawała mnie zadowoleniem. Choć oczywiście nie zamierzałem spocząć na laurach. Póki co chyba podchodziłem do tematu zbyt naiwnie, zbyt optymistycznie i całkiem możliwe, że to mnie kiedyś zgubi.
Kuzynowi zaproponowałem zapomniany pomost na spotkanie wymagające poufności, ale jednocześnie dość luźnej formy spotkania. Dusiłem się ostatnio w czterech ścianach, zarówno szpitala jak i posiadłości. Kiedy to sobie uzmysłowiłem, poczułem się jak psidwak wymagający spacerów, w przeciwnym razie poniszczy wszystkie cenne przedmioty znajdujące się w domu. Poziom rozdrażnienia gwałtownie wzrastał, nie mogłem na to pozwolić. Nie, kiedy bacznie obserwowały mnie oczy ojca, wymagającego najwyższej perfekcji od swoich dzieci. Prawdopodobnie to chore, że obawialiśmy się własnego rodzica, ale dopóki nie jest się Blackiem, trudno jest to pojąć.
Z takimi, a także wieloma innymi myślami przypominającymi istny chaos, przedarłem się przez zarośla, stając z początku pomostu w oczekiwaniu na Morgotha. Oglądnąłem jeszcze swoją czarną, elegancką szatę czy przypadkiem dzika roślinność nie zrobiła jej krzywdy, ale na szczęście wszystko wydawało się być w najlepszym porządku. Strąciłem jedynie z jej wierzchu kilka listków, za chwilę znów wyłączając się z rzeczywistości. Nie pamiętałem kiedy ostatni raz byłem na spacerze.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie pamiętał, kiedy ostatnio widział się z Lupusem. Czy był to miesiąc, czy może rok wcześniej? Ostatnie czasy leciały w tak zatrważającym tempie, że można było stracić rachubę. Szczególnie że to co wydarzyło się trzydzieści dni wcześniej przed całym tym chaosem, zacierało się w pamięci w ten sam sposób co to, co działo się pół roku wstecz. Nowe problemy w ilości ponad przeciętnej niż zazwyczaj postawiły wszystkich zainteresowanych w stanie gotowości, odrywając ich w jakiś sposób od tego co było. Każdy był w pewien sposób dotknięty ów wydarzeniami, mając w rodzinie lub wśród znajomych poszkodowanych po pierwszomajowej nocy. Nie podejrzewał więc że jego kuzyn został wcielony do grona Rycerzy Walpurgii, jednak niedługo miał posiąść tę wiedzę i nie być zaskoczonym tą wiadomością. Wszak odkąd tylko pamiętał Lupus był człowiekiem, który dążył do tego, by tradycjom stało się zadość. Nic więc dziwnego, że koniec końców przyłączył się do organizacji działającej ku tej samej idei. A przynajmniej Morgoth chciał w to wierzyć. Ostatnimi czasy zbyt często zauważał wśród Śmierciożerców dążenie do zadowolenia Czarnego Pana, do stosowania nieuzasadnionej przemocy w każdym przypadku. Wciąż nie mógł pozbyć się słów jak i spojrzeń, które były mu rzucane na spotkaniu przed spłonięciem Białej Wywerny, gdy wprost oznajmił, że nie zabił ciężarnej Megary, pozostawiając ją przy życiu. Nie dopuścił też, by i Marianna dokonała podobnej zbrodni. Czym zawiniła sobie blondwłosa dziewczyna prócz tym, że to rodzina zaniedbała spraw jej dotyczących? Że mąż wystawił ją na niebezpieczeństwo, odrzucając dalsze uczestnictwo w byciu członkiem Rycerzy. Deimos... Morgoth nie twierdził, że jego kuzyn był rozsądny, ale to przekraczało najśmielsze oczekiwania i domysły. Znając potęgę Riddle'a, wprost oznajmił, że odchodzi. To wszystko była jego wina, nie Megary. Nie dziecka, które nosiła pod sercem. Czemu miałby ją karać, skoro dostali odpowiedzi na pytania, których oczekiwali? Czy tylko on widział w tym coś złego? Coś, co zdecydowanie nie powinno przejść nikomu normalnemu przez myśl. Wprawdzie mordował, ale ludzi którzy na to zasługiwali. Tych, którzy stali na drodze do wypełnienia zadania. Nie należały wszak do tego grona kobiety i dzieci, które były jedynie drugim planem. Niczym więcej, ale nie można było pozwolić im dać się popchnąć ku zepsuciu. Nigdy nie posunąłby się do tego, by zniszczyć najmniejsze, niewinne istnienie. Nie po to tam był i nie do tego dążył.
Przyjął z pewną dozą ulgi informację o miejscu spotkania. Jako Yaxley nie potrafił zbyt długo tkwić w zamkniętym pomieszczeniu, nic więc dziwnego, że najlepiej czuł się wśród dziki ostępów bagien, które otaczały jego rodzinne ziemie. I pomimo że most znajdował się w okolicach Londynu, nie przeszkadzało mu to. Wszak nie było ono miejscem odwiedzanym i obleganym przez rzesze osób, a mgła i roślinność wychylająca się spod desek dawała namiastkę Cambridgeshire. Zupełnie jakby jego kuzyn kierował się znajomością jego osoby i usposobienia w wyborze, choć Morgoth nie był tak dumny, by dopuścić to do myśli. Zarzucił na ramiona jedynie jeden ze swoich ulubionych filcowych płaszczy i deportował się niedaleko zapomnianego pomostu. Jeśli znał Lupusa, już tam był i oczekiwał kilka chwil wcześniej. Wybierał się tam również, by zaciągnąć porady, ale również i przyjrzeć się Blackowi. Kiedyś widywali się częściej, chociażby podczas uroczystości w domostwie Flintów. Później jednak wraz z zakończeniem nauki w Hogwarcie, każdy z nich poszedł w swoją stronę, a teraz los złączył ich znów, choć jeszcze byli tego nieświadomi. Stając na pierwszych deskach pomostu, Yaxley nie podejrzewał, że kuzyn nosił w sercu taki ciężar. Ale czy było to coś dziwnego między nimi i mając odpowiedzialność, która na nich ciążyła? Nie zdziwił się, widząc znajomą sylwetkę w oparach mgły przed sobą.
- Lupusie - powiedział, nim zbliżył się do mężczyzny. Nie tylko by przywołać go na ziemię, ale również dlatego, że wszyscy byli ostatnimi czasy bardzo drażliwi. A zaklęcie łatwiej było rzucić niż później zapobiec jego efektom. W jego głosie czaiło się również podziękowanie za to, że uzdrowiciel zgodził się na spotkanie. Morgoth mógł jednak dostrzec pewną zmianę w postawie kuzyna. Nie wiedział jednak z czym to było związane. Jeszcze nie...
Przyjął z pewną dozą ulgi informację o miejscu spotkania. Jako Yaxley nie potrafił zbyt długo tkwić w zamkniętym pomieszczeniu, nic więc dziwnego, że najlepiej czuł się wśród dziki ostępów bagien, które otaczały jego rodzinne ziemie. I pomimo że most znajdował się w okolicach Londynu, nie przeszkadzało mu to. Wszak nie było ono miejscem odwiedzanym i obleganym przez rzesze osób, a mgła i roślinność wychylająca się spod desek dawała namiastkę Cambridgeshire. Zupełnie jakby jego kuzyn kierował się znajomością jego osoby i usposobienia w wyborze, choć Morgoth nie był tak dumny, by dopuścić to do myśli. Zarzucił na ramiona jedynie jeden ze swoich ulubionych filcowych płaszczy i deportował się niedaleko zapomnianego pomostu. Jeśli znał Lupusa, już tam był i oczekiwał kilka chwil wcześniej. Wybierał się tam również, by zaciągnąć porady, ale również i przyjrzeć się Blackowi. Kiedyś widywali się częściej, chociażby podczas uroczystości w domostwie Flintów. Później jednak wraz z zakończeniem nauki w Hogwarcie, każdy z nich poszedł w swoją stronę, a teraz los złączył ich znów, choć jeszcze byli tego nieświadomi. Stając na pierwszych deskach pomostu, Yaxley nie podejrzewał, że kuzyn nosił w sercu taki ciężar. Ale czy było to coś dziwnego między nimi i mając odpowiedzialność, która na nich ciążyła? Nie zdziwił się, widząc znajomą sylwetkę w oparach mgły przed sobą.
- Lupusie - powiedział, nim zbliżył się do mężczyzny. Nie tylko by przywołać go na ziemię, ale również dlatego, że wszyscy byli ostatnimi czasy bardzo drażliwi. A zaklęcie łatwiej było rzucić niż później zapobiec jego efektom. W jego głosie czaiło się również podziękowanie za to, że uzdrowiciel zgodził się na spotkanie. Morgoth mógł jednak dostrzec pewną zmianę w postawie kuzyna. Nie wiedział jednak z czym to było związane. Jeszcze nie...
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie byłem zwolennikiem bezsensownego rozlewu krwi. Zwłaszcza tej szlachetnej. Doskonale rozumiałbym stanowisko Morgotha, gdybym tylko mógł je poznać. Tak jak tamtą sytuację. Z drugiej strony może istniało poważne niebezpieczeństwo, że owa lady Carrow wyda na świat kolejnego tchórza? Cóż, nie mnie to osądzać. Skoro nie było jasnego rozkazu Czarnego Pana, to postąpiłbym dokładnie tak samo. Jednak nie mogłem nad tym rozmyślać, skoro nic na ten temat nie wiedziałem. Rycerze Walpurgii jak na razie istniały w mojej głowie jako niewyraźna, ciemna plama otoczona milionem znaków zapytania sąsiadującymi z wykrzyknikami. Obawiałem się jutrzejszego spotkania będąc go jednocześnie ciekaw. Szkoda, że kuzyn nie podzielił się ze mną posiadaną wiedzą, myślę, że prościej to właśnie jego byłoby mi zalać falą ważnych pytań, z pewnością odpowiedziałby mi na nie, nawet jeśli trochę niechętnie przez wrodzoną skłonności do mówienia niewiele. Wierzyłem, że przyświecająca nam sprawa byłaby ponad wszelkie niechęci.
Niestety do dnia jutrzejszego musimy tkwić w niewiedzy. Jest mi trochę ciężko z utrzymywaniem tego ciążącego na sercu sekretu, jednak wiem, że to konieczny zabieg. Nie bez powodu Deirdre nalegała na poufność rozmowy. To zresztą nie są szkolne igraszki, a poważna sprawa dotycząca wręcz polityki najwyższego szczebla. Muszę więc uważać, choć nie sądziłem, by Yaxley wypaplał komukolwiek coś, gdybym wyznał mu to w tajemnicy. Konieczne jest także utrzymywanie języka za zębami tak na przyszłość, bo nie każdemu będzie można zaufać.
Myśli odnośnie ugrupowania przeplatają się z tymi dotyczącymi rychłych zaręczyn. Rodzina na szczęście nie ucierpiała w wyniku anomalii, dlatego oprócz większej ilości pracy nie miałem innych zmartwień. Cieszyłem się móc wyrwać zarówno ze szpitala jak i Grimmauld Place. Wędrówka przy okolicznym jeziorze w tak dobrym towarzystwie zapowiadała się wręcz jako upragnione remedium na wszelkie bolączki codziennej egzystencji. Udało mi się nieco wyciszyć zanim na horyzoncie pojawiła się sylwetka krewnego. Uśmiechnąłem się do niego zdawkowo, ale obaj wiedzieliśmy, że nieczęsto sobie możemy na to pozwolić. Na okazywanie jakichkolwiek uczuć, w tym nawet zadowolenia. Odkąd pamiętam byliśmy dość zamknięci w sobie, choć ja mówiłem nieporównywalnie więcej. Dlatego, że tego ode mnie wymagano; ze wszech miar miałem zdobywać salony, a nawet świat polityki, przynajmniej do momentu, w którym oznajmiłem, że wiążę swą przyszłość z innym zawodem.
- Morgoth – przywitałem się z nim, a kiedy podszedł bliżej, ścisnąłem jego dłoń. – Dawnośmy się nie widzieli – zauważyłem, mówiąc to mimo wszystko lekkim tonem. Skierowałem nasze kroki do pomostu, który nie wyglądał zbyt imponująco, ale za to stabilnie. – Co u ciebie? – Odważyłem się spytać jako pierwszy. Nie spodziewałem się długiego referatu na ten temat, ale miałem nadzieję na choćby strzępki informacji, które mógłbym później rozwinąć. – Jak zdrowie ciotki? – spytałem zatroskany pamiętając, że jeszcze jakiś czas temu nie było z nią najlepiej.
Niestety do dnia jutrzejszego musimy tkwić w niewiedzy. Jest mi trochę ciężko z utrzymywaniem tego ciążącego na sercu sekretu, jednak wiem, że to konieczny zabieg. Nie bez powodu Deirdre nalegała na poufność rozmowy. To zresztą nie są szkolne igraszki, a poważna sprawa dotycząca wręcz polityki najwyższego szczebla. Muszę więc uważać, choć nie sądziłem, by Yaxley wypaplał komukolwiek coś, gdybym wyznał mu to w tajemnicy. Konieczne jest także utrzymywanie języka za zębami tak na przyszłość, bo nie każdemu będzie można zaufać.
Myśli odnośnie ugrupowania przeplatają się z tymi dotyczącymi rychłych zaręczyn. Rodzina na szczęście nie ucierpiała w wyniku anomalii, dlatego oprócz większej ilości pracy nie miałem innych zmartwień. Cieszyłem się móc wyrwać zarówno ze szpitala jak i Grimmauld Place. Wędrówka przy okolicznym jeziorze w tak dobrym towarzystwie zapowiadała się wręcz jako upragnione remedium na wszelkie bolączki codziennej egzystencji. Udało mi się nieco wyciszyć zanim na horyzoncie pojawiła się sylwetka krewnego. Uśmiechnąłem się do niego zdawkowo, ale obaj wiedzieliśmy, że nieczęsto sobie możemy na to pozwolić. Na okazywanie jakichkolwiek uczuć, w tym nawet zadowolenia. Odkąd pamiętam byliśmy dość zamknięci w sobie, choć ja mówiłem nieporównywalnie więcej. Dlatego, że tego ode mnie wymagano; ze wszech miar miałem zdobywać salony, a nawet świat polityki, przynajmniej do momentu, w którym oznajmiłem, że wiążę swą przyszłość z innym zawodem.
- Morgoth – przywitałem się z nim, a kiedy podszedł bliżej, ścisnąłem jego dłoń. – Dawnośmy się nie widzieli – zauważyłem, mówiąc to mimo wszystko lekkim tonem. Skierowałem nasze kroki do pomostu, który nie wyglądał zbyt imponująco, ale za to stabilnie. – Co u ciebie? – Odważyłem się spytać jako pierwszy. Nie spodziewałem się długiego referatu na ten temat, ale miałem nadzieję na choćby strzępki informacji, które mógłbym później rozwinąć. – Jak zdrowie ciotki? – spytałem zatroskany pamiętając, że jeszcze jakiś czas temu nie było z nią najlepiej.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wątpił w słuszność poglądów, które wyznawał jego kuzyn, ale temat Rycerzy Walpurgii musiał pozostać zamknięty dopóty dopóki nie było jednomyślnej zgody na włączenie go do szeregów. Na razie mając u boku Cynerica, Morgoth nie zamierzał angażować w sprawę kolejnych członków rodziny - nie tak prędko i bez późniejszej możliwości ich obserwacji. Nie chodziło wcale o to, że nie ufał ich zdolnościom, ale czuł się odpowiedzialny za tresera trolli jako że to on poinformował go o istnieniu tej siły, był wyższy stopniem i posiadał o wiele szerszą wiedzę na ten temat. Bądź co bądź to już nie Cina zajmował stanowisko starszego, bardziej doświadczonego brata i chociaż Morgoth wciąż za tego silniejszego uznawał właśnie blondyna, natura jak i okoliczności wysunęły go w przód. Obaj jednak byli sobie zawsze równi i tak miało pozostać. Obaj się o siebie martwili i jeśli pojawiały się wątpliwości, nie bali się interweniować. Teraz gdy mieszkali już w nowym Yaxley's Hall, możliwości wspólnych obserwacji i zacieśnienia więzów były znacznie większe. Chociaż nie dało się nie zauważyć, że Cyneric od zniszczenia starej siedziby stał się bardziej drażliwy i chodził po pustych korytarzach roznosząc wokół siebie aurę zirytowania. Morgoth jednak chciał ufać, że z biegiem czasu, z nadchodzącym spotkaniem i zadaniami Rycerzy Walpurgii jego ciemne myśli zostaną zmienione na inne - te, w które będzie musiał siłą rzeczy się bardziej zaangażować. Nie wątpił w to, że da z siebie wszystko, tak samo zresztą jak Lupus. Oczywiście jeszcze żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z przynależenia do organizacji, ale wkrótce miało się to zmienić. Miało to rodzić kolejne pytania, być może zaowocować również następnym spotkaniem kuzynów - tym razem jednak na zupełnie innym podłożu niż jedynie chęć spędzenia wspólnie nieco czasu. Poznanie się od tej strony, kolejnej właściwej miało ich upewnić, że silni sojusznicy znajdują się nie tylko w rodzinie, ale również i na polu bitwy, gdy do niej dojdzie. Cenne umiejętności medyczne Lupusa miały na pewno uratować niejednego poplecznika Czarnego Pana, dlatego jego wartość w organizacji miała być nieoceniona. Mając z tyłu głowy wciąż świadomość wyprawy do Azkabanu, Morgoth zastanawiał się w jakim stanie on z niego wróci.. Jeśli to w ogóle możliwe... Niewątpliwie odpowiedziałby na swój sposób na gorące pytania Blacka dotyczące całej istoty organizacji, do której się przyłączył. Jednak na teraz nie myślał nawet o takiej możliwości, nie myślał o Śmierciożercach, Lordzie Voldemorcie i powinności, jaką miał spełnić. Interesowały go jego własne dziwne sny i musiał się dowiedzieć czy nie była to oznaka tracenia przez niego zmysłów, chociaż jeszcze nie spotkał się z bliską osobą z zaburzeniami psychicznymi. Miałby być pierwszy czy były to jedynie kolejne magiczne zawirowania? Komu jednak mógł zaufać bardziej w tej kwestii niż uzdrowicielowi, któremu jeszcze ufał i z którym wiązały go więzy krwi? Nie wierzył w to, że Lupus mógłby go wyśmiać lub potraktować z przymrużeniem oka wątpliwości, które pojawiły się w głowie młodego Yaxleya. Zastanawiał się czy to przypadkiem nie jeden ze skutków animagii - w końcu właśnie wokół zmieniania formy obracało się całe to senne wyobrażenie. Wokół tego i tej dziewczyny, której nie znał, a która chodziła za nim krok w krok, gdy zamykał oczy. Widząc jednak przed sobą kuzyna, pozwolił sobie na odpędzenie tych myśli i skupienie się na znajomej osobie. Delikatny, prawie niewidoczny uśmiech kręcił się w kącikach ust, gdy poczuł zdecydowany uścisk dłoni. Zdecydowanie zbyt długo nie widział się z Lupusem - to było pewne. Skierował kroki za nim i oparł się przedramionami o jego wątpliwą barierkę. Ta zakołysała się, ale wytrzymała. Lekko pochylony słuchał słów pytań - tak zwyczajnych i szczerych w swoich kwestiach, że aż zaskakujących.
- Bycie synem nestora nie jest takie proste - odparł z początku zdawkowo, chociaż pozwolił, by ten delikatny uśmiech nieco się powiększył. Nie miał wielu sposobności do tego w ostatnim czasie. Jego słowa nie były też słowami skargi ani narzekania, co znający do Black mógł z łatwością wyczuć. Przyznanie się jednak do wielu obowiązków przed nim było sporym zaufaniem. - Zajmuję się przeprowadzką - kontynuował, wiedząc, że kuzyn doskonale zdawał sobie sprawę o co chodziło. Nie tylko Yaxley's Hall uległo zniszczeniu, ale na pewno było jednym z głośniejszych i poważniejszych wśród rodzin szlacheckich. Cieszył się, że ta tragedia nie dotknęła rodziny Black, która wciąż zamieszkiwała w spokoju swoją posiadłość w Londynie. - Z mamą zdecydowanie lepiej. Dziękuję. Ucieszyłaby się, gdybyś do niej napisał - odpowiedział, poważniejąc. Ile wysiłku kosztowało go, by zupełnie ją z tego jarzma cierpienia uwolnić? Ale jeśli żyjąc lub oddając się za nią, miał ją uratować, oczywiście, że był gotowy to zrobić. Przez moment między kuzynami trwała cisza, którą przerywały jedynie wygłuszone pluski wody, gdy jakaś ryba wyskakiwała nad taflę, by zaraz się w niej ponownie zanurzyć. - Denerwujesz się? - spytał nagle, nie prostując się, ale przenosząc na chwilę spojrzenie na Lupusa. Ten musiał wiedzieć, że Morgoth pytał o zbliżające się plany małżeńskie starszego z potomków Flintów.
- Bycie synem nestora nie jest takie proste - odparł z początku zdawkowo, chociaż pozwolił, by ten delikatny uśmiech nieco się powiększył. Nie miał wielu sposobności do tego w ostatnim czasie. Jego słowa nie były też słowami skargi ani narzekania, co znający do Black mógł z łatwością wyczuć. Przyznanie się jednak do wielu obowiązków przed nim było sporym zaufaniem. - Zajmuję się przeprowadzką - kontynuował, wiedząc, że kuzyn doskonale zdawał sobie sprawę o co chodziło. Nie tylko Yaxley's Hall uległo zniszczeniu, ale na pewno było jednym z głośniejszych i poważniejszych wśród rodzin szlacheckich. Cieszył się, że ta tragedia nie dotknęła rodziny Black, która wciąż zamieszkiwała w spokoju swoją posiadłość w Londynie. - Z mamą zdecydowanie lepiej. Dziękuję. Ucieszyłaby się, gdybyś do niej napisał - odpowiedział, poważniejąc. Ile wysiłku kosztowało go, by zupełnie ją z tego jarzma cierpienia uwolnić? Ale jeśli żyjąc lub oddając się za nią, miał ją uratować, oczywiście, że był gotowy to zrobić. Przez moment między kuzynami trwała cisza, którą przerywały jedynie wygłuszone pluski wody, gdy jakaś ryba wyskakiwała nad taflę, by zaraz się w niej ponownie zanurzyć. - Denerwujesz się? - spytał nagle, nie prostując się, ale przenosząc na chwilę spojrzenie na Lupusa. Ten musiał wiedzieć, że Morgoth pytał o zbliżające się plany małżeńskie starszego z potomków Flintów.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Zapomniany pomost
Szybka odpowiedź