Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Essex
Deptak nadmorski, Mersea Island
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Deptak nadmorski
Mersea Island to jedna z czterech dużych wysp należących do hrabstwa Essex. Dla mugoli wyspa wydaje się być całkowicie nieatrakcyjna, kiedy tak naprawdę leżą na niej dwie magiczne nadmorskie miejscowości. Dodatkowo na wyspie znaleźć można niezliczone ilości salamander plamistych, które znajdują się w herbie lordów Essex - Selwynów. Wzdłuż jej południowego brzegu ciągnie się nadmorski deptak okalający miejscowość Mersea West. Deptak rozpoczyna się na plaży co czyni go idealnym miejscem na spacer po całym dniu wylegiwania się na piasku. Wzdłuż deptaka ciągnie się szpaler małych domków mieszkalnych, miedzy którymi od czasu do czasu natknąć się można na prowadzone przez miejscowych restauracje serwujące ryby i owoce morza. Nie są zbyt drogie, jednak można w nich spożyć naprawdę dobry posiłek przygotowany ze świeżych, lokalnych produktów.
Wreszcie chwytałem wiatr w żagle! Cudownie było na nowo postawić stopy na deskach pokładu, zaciągnąć się wilgotnym powietrzem i poczuć mocne podmuchy nadmorskiego wiatru wdzierające się pod płaszcz. Tęskniłem za podróżami, od jakiegoś czasu szukając sobie miejsca na lądzie; próbowałem wielu nowych rzeczy, obijałem po różnych miejscach, nic jednak nie dawało mi satysfakcji. Więc gdy na horyzoncie zamajaczyła możliwość wpłynięcia nie wahałem się ani chwili. Nietrudno było się dostać do załogi Syreniego Lamentu, taki ogromny galeon potrzebował wielu chłopa by w ogóle odbić od brzegu, a ja przecież miałem doświadczenie, pływając niegdyś pod banderą Traversów. Ach, słodkie to były czasy! Wracałem do nich myślami zanim ktoś nie zagonił mnie do roboty. Na pokładzie zapanował ruch; wieści, które momentalnie rozeszły się po załodze były co najmniej niepokojące. Dziwne i niepokojące. Z drugiej strony każdy z nas był marynarzem i wiedział jak wygląda marynarskie życie. Potrafiło całkowicie wciągnąć. Wszyscy jednak nabierali wody w usta, szeptali sobie plotki do uszu, nie puszczając żadnych informacji poza pracowniczy krąg. Krzyki nawoływały do rozwijania żagli, wiatr targał jasny materiał, przywołując na myśl skrzydła mew. Fale muskały wypolerowane drewno, a na horyzoncie słoneczne promienie tańczyły na rozkołysanej wodzie... Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu i nieznacznie poluzowałem uścisk na linie. Odwróciłem wzrok w kierunku twarzy, rozpoznając w niej twarz pomocnika kapitana. Skinąłem głową na jego słowa i dokończyłem węzeł, po czym otrzepałem dłonie, wysuwając je w kieszenie starego płaszcza. Pora rozejrzeć się po statku, chociaż przeszukanie takiej powierzchni zajmie mi pewnie całe wieki. Niemniej doskonale znałem historie na temat Lamentu, które od jakiegoś czasu rozchodziły się po porcie i wiedziałem, że można spotkać tu naprawdę osobliwe jednostki. Ruszyłem w kierunku dziobu, by zacząć obczajkę od forkasztelu i tamtej części statku. Miałem tutaj robotę do wykonania!
Mam że sobą różdżkę, woreczek że skóry wsiąkiewki, a w nim jakieś drobne skarby, w tym mugolski scyzoryk, oraz kilka pojedynczych grzybków, które zostały po ostatnim razie, piersiówkę bezdna wypełnioną wódką ziołową produkcji mojej mamy, bransoletkę z włosów syreny owiniętą wokół kostki, a także kilka wsuwek powpinanych we włosy, kieszonkowy szkicownik i ołówek. Rzeczy codziennego użytku, różne łachy. Rzucam na obczajkę?
Mam że sobą różdżkę, woreczek że skóry wsiąkiewki, a w nim jakieś drobne skarby, w tym mugolski scyzoryk, oraz kilka pojedynczych grzybków, które zostały po ostatnim razie, piersiówkę bezdna wypełnioną wódką ziołową produkcji mojej mamy, bransoletkę z włosów syreny owiniętą wokół kostki, a także kilka wsuwek powpinanych we włosy, kieszonkowy szkicownik i ołówek. Rzeczy codziennego użytku, różne łachy. Rzucam na obczajkę?
Ostatnio zmieniony przez Johnatan Bojczuk dnia 14.11.18 18:17, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Atmosfera panująca na głównym pokładzie, na którym znajdowali się Tristan i Deirdre, nie zwiastowała jeszcze niczego niepokojącego, przypominając raczej typowy podróżny rozgardiasz; dookoła przemieszczających się czarodziejów migały obce twarze, a choć spora część z nich – zwłaszcza tych, należących do mężczyzn – oglądała się z zainteresowaniem za kobietą, przyciągnięta jej egzotyczną urodą, to nikt z nich nie ośmielił się jej zaczepić. Zarówno ona, jak i Tristan, bez problemu przedostali się do korytarza, wzdłuż którego rozciągały się kajuty: przejście było na tyle wąskie, że nie było mowy, by dwie osoby zmieściły się w nim ramię w ramię. Dzięki zawieszonym na drzwiach tabliczkom, odnalezienie właściwego numeru było łatwe; wejście oznaczone jako 4B nie różniło się niczym od reszty, nie dobiegały też zza niego żadne odgłosy, które świadczyłyby o tym, że ktoś znajdował się w środku. Gdy Tristan i Deirdre zatrzymali się przed drzwiami, poczuli jednak, jak coś puchatego ociera się o ich kostki: czarny kot o długiej, nieco skołtunionej sierści zdawał się wyłonić znikąd, a po dwukrotnym okrążeniu dwójki czarodziejów przysiadł tuż obok, jakby na coś czekając. Spojrzenie błyszczących w półmroku oczu utkwił w Tristanie. Oczu nieco niezwykłych, bo odmiennych barwą: prawie z nich było błękitne, natomiast lewe miało ciepły odcień brązu.
Alphard postanowił przyjrzeć się mężczyźnie, który na niego wpadł, dzięki czemu zauważył więcej szczegółów: nieco dzikie, rozbiegane spojrzenie, potargane włosy oraz coś, co rzucało się w oczy najbardziej – kilka świeżych, intensywnie czerwonych plam na jego koszuli, do złudzenia przypominających krew. Żeglarz nie pozostał jednak w miejscu na tyle długo, by móc odpowiedzieć na ewentualne pytania; ledwie zaszczyciwszy Alpharda spojrzeniem, zniknął pod pokładem.
Na górnym pokładzie panowało coraz większe poruszenie, w którym nikt zdawał się zwracać uwagi na zaczerpującego świeżego powietrza lorda. Prawie; starannie skrojony płaszcz arystokraty przykuł spojrzenie drobnego czarodzieja, który ostrożnie okrążył Blacka, po czym potrącił go z impetem. Z jego ust wydarły się słowa nieszczerych przeprosin, ręce pracowały jednak prędzej niż wargi: błysnęło ostrze scyzoryka, a w następnej chwili Alphard poczuł, że ciężar przyczepionej do pasa saszetki z eliksirami znika. Mężczyzna, który próbował go okraść, chwycił odcięty materiał wraz z zawartością, po czym rzucił się do ucieczki, mknąc w stronę przodu statku – najprawdopodobniej mając zamiar umknąć z pokładu zanim jeszcze statek odbije od brzegu.
Lucinda dotarła do ładowni jako pierwsza, bez problemu odnalazła też wskazane w wiadomości miejsce. Póki co puste; czekając, miała chwilę, żeby się rozejrzeć, a jeżeli to zrobiła, zauważyła, że na regale oznaczonym jako 3C, znajdował się tylko jeden przedmiot: sporych rozmiarów skrzynia, zamykana na ciężkie wieko, okolone przez mosiężne, wymyślnie zdobione okucia. Odgłos kroków usłyszała kilkanaście sekund później, po czym zza załamania prowizorycznego korytarza wyłonił się mężczyzna, którego nie rozpoznawała: o kruczoczarnych włosach, ostrych rysach twarzy, długim nosie i z szeroką blizną, biegnącą wzdłuż lewego oka. Chowający się z przeobrażoną metamorfomagicznie twarzą Drew, nie miał problemów z rozpoznaniem Lucindy – stojącej dokładnie w miejscu, w którym miał spotkać się z rzekomym kupcem.
Johnatan zdecydował na rozejrzenie się po pokładzie, a dzięki żeglarskiemu obyciu, nie miał problemu w odnalezieniu się w panującym tam zamieszaniu. Kierując spojrzenie w stronę forkasztelu, zauważył, jak drzwi prowadzące do nadbudówki gwałtownie się otwierają – ze środka nie wyszedł jednak kapitan, a mężczyzna, którego Bojczuk mógł mgliście kojarzyć jako jednego z członków załogi. Żeglarz zdawał się nie zwracać uwagi na nic, co działo się dookoła, przebiegł za to po pokładzie jakby go goniono, po czym zniknął pod pokładem: jaskrawoczerwona plama na jego koszuli była wyraźnie widoczna w świetle dnia. Johnatan zauważył też, scenę rozgrywającą się nieopodal: widział, jak do elegancko ubranego czarodzieja podbiega drobny młodzieniec, zderza się z nim, po czym rzuca do ucieczki, w rękach trzymając skórzaną sakiewkę. Chłopiec rzucił się ku dziobowi statku, przebiegając bardzo blisko rozglądającego się Bojczuka; jeżeli ten by chciał, mógłby bez problemu go zatrzymać.
Alphard, jeżeli chcesz rzucić się w pościg za złodziejem, nie musisz rzucać na to kością, ale będzie się to liczyło jako akcja angażująca. Możesz również oczywiście wykonać jakąkolwiek inną akcję.
Johnatan, jeżeli zdecydujesz się na zatrzymanie złodzieja, to nie sprawi ci to trudności, będzie to jednak jedyna akcja, jaką zdążysz wykonać w tej kolejce.
Na odpis macie 48 godzin.
Alphard postanowił przyjrzeć się mężczyźnie, który na niego wpadł, dzięki czemu zauważył więcej szczegółów: nieco dzikie, rozbiegane spojrzenie, potargane włosy oraz coś, co rzucało się w oczy najbardziej – kilka świeżych, intensywnie czerwonych plam na jego koszuli, do złudzenia przypominających krew. Żeglarz nie pozostał jednak w miejscu na tyle długo, by móc odpowiedzieć na ewentualne pytania; ledwie zaszczyciwszy Alpharda spojrzeniem, zniknął pod pokładem.
Na górnym pokładzie panowało coraz większe poruszenie, w którym nikt zdawał się zwracać uwagi na zaczerpującego świeżego powietrza lorda. Prawie; starannie skrojony płaszcz arystokraty przykuł spojrzenie drobnego czarodzieja, który ostrożnie okrążył Blacka, po czym potrącił go z impetem. Z jego ust wydarły się słowa nieszczerych przeprosin, ręce pracowały jednak prędzej niż wargi: błysnęło ostrze scyzoryka, a w następnej chwili Alphard poczuł, że ciężar przyczepionej do pasa saszetki z eliksirami znika. Mężczyzna, który próbował go okraść, chwycił odcięty materiał wraz z zawartością, po czym rzucił się do ucieczki, mknąc w stronę przodu statku – najprawdopodobniej mając zamiar umknąć z pokładu zanim jeszcze statek odbije od brzegu.
Lucinda dotarła do ładowni jako pierwsza, bez problemu odnalazła też wskazane w wiadomości miejsce. Póki co puste; czekając, miała chwilę, żeby się rozejrzeć, a jeżeli to zrobiła, zauważyła, że na regale oznaczonym jako 3C, znajdował się tylko jeden przedmiot: sporych rozmiarów skrzynia, zamykana na ciężkie wieko, okolone przez mosiężne, wymyślnie zdobione okucia. Odgłos kroków usłyszała kilkanaście sekund później, po czym zza załamania prowizorycznego korytarza wyłonił się mężczyzna, którego nie rozpoznawała: o kruczoczarnych włosach, ostrych rysach twarzy, długim nosie i z szeroką blizną, biegnącą wzdłuż lewego oka. Chowający się z przeobrażoną metamorfomagicznie twarzą Drew, nie miał problemów z rozpoznaniem Lucindy – stojącej dokładnie w miejscu, w którym miał spotkać się z rzekomym kupcem.
Johnatan zdecydował na rozejrzenie się po pokładzie, a dzięki żeglarskiemu obyciu, nie miał problemu w odnalezieniu się w panującym tam zamieszaniu. Kierując spojrzenie w stronę forkasztelu, zauważył, jak drzwi prowadzące do nadbudówki gwałtownie się otwierają – ze środka nie wyszedł jednak kapitan, a mężczyzna, którego Bojczuk mógł mgliście kojarzyć jako jednego z członków załogi. Żeglarz zdawał się nie zwracać uwagi na nic, co działo się dookoła, przebiegł za to po pokładzie jakby go goniono, po czym zniknął pod pokładem: jaskrawoczerwona plama na jego koszuli była wyraźnie widoczna w świetle dnia. Johnatan zauważył też, scenę rozgrywającą się nieopodal: widział, jak do elegancko ubranego czarodzieja podbiega drobny młodzieniec, zderza się z nim, po czym rzuca do ucieczki, w rękach trzymając skórzaną sakiewkę. Chłopiec rzucił się ku dziobowi statku, przebiegając bardzo blisko rozglądającego się Bojczuka; jeżeli ten by chciał, mógłby bez problemu go zatrzymać.
Alphard, jeżeli chcesz rzucić się w pościg za złodziejem, nie musisz rzucać na to kością, ale będzie się to liczyło jako akcja angażująca. Możesz również oczywiście wykonać jakąkolwiek inną akcję.
Johnatan, jeżeli zdecydujesz się na zatrzymanie złodzieja, to nie sprawi ci to trudności, będzie to jednak jedyna akcja, jaką zdążysz wykonać w tej kolejce.
Na odpis macie 48 godzin.
Ledwie zauważalnie drgnęła, słysząc swoje nowe nazwisko. Tożsamość, nadaną - narzuconą? - jej przez Tristana, bilet ku całkowitej wolności, niesamowite ostrze, raz na zawsze przecinające więzy łączące ją z plugawą przeszłością. Za każdym razem, gdy ktoś zwracał się do niej tym soczystym, świeżym mianem, zalewała ją fala sprzecznych uczuć, ulgi, poddenerwowania, ekscytacji i tłumionej niewygody. Należała do Rosiera już całkowicie, wyzwolił ją, oswobodził, ochronił od reperkusji chwiejnej historii, by zawładnąć nią w każdym aspekcie. A ona, zamiast wyrywać się jeszcze mocniej, opadła z sił, przestała się szarpać i buntować, najpierw zbyt szczęśliwa, by wzniecać w sobie skryty ogień niepodległości, a później, gdy do jej uszu dotarła przerażająca diagnoza, zbyt wystraszona, by pozwalać sobie na ryzyko.
I tak zaniedbywała pewne obowiązki: nie te związane z Fantasmagorią czy też posługą u Czarnego Pana; raczej te prostsze, takie jak odpowiednie przygotowanie się do podróży statkiem. Nigdy nie płynęła tak daleko, nie zabrała ze sobą prywatnego bagażu, jedynie torbę z dokumentami i eliksirami. Na razie nie zaprzątała sobie głowy tym przyziemnym problemem, nie widziała liczby kufrów Rosiera, które przenieśli na statek pracownicy Syreniego Śpiewu. Skupiała się na tym, co przed nimi, na interakcji z tajemniczym handlarzem, zupełnie przeciwnie niż Tristan nie traktując rejsu jako wypoczynku wśród fal. Przejęta, zdenerwowana, niewidocznie zgięta pod ciężarem skrywanej prawdy, zamierzała oderwać się od rzeczywistości w sposób pracoholiczki. Próbując określi w jakim nastroju znajduje się Rosier. Liczyła na to, że kończąca się sukcesem wymiana handlowa pozwoli i jej samej poczuć się lepiej, choć na moment zapominając o swym stanie.
Skinęła głową i bez dalszych pogawędek ruszyła za Tristanem w kierunku prywatnych kajut. Na ramię zarzuciła skórzaną torbę, upewniając się, że nie zgubi jej w czasie krótkiego spaceru. Łódź kołysała się pod jej stopami, przejście było wąskie, podążała jednak krok w krok za mężczyzną, w końcu przystając przed odpowiednimi drzwiami. Przystając w asyście czegoś puchatego, co otarło się o jej kostkę; spojrzała w dół a potem, obok ramienia Tristana w dół, na dziwnego kota. Wyczekującego, ciekawskiego, wzbudzającego w niej niepokój. Mieli do czynienia z sierściuchem, pilnującym, by statku nie przeciążyły setki szczurzych pokoleń, czy może z jakąś formą zabezpieczenia, przygotowaną przez Cienia? Mocniej zacisnęła dłoń na różdżce. - Carpiene - szepnęła, unosząc ją lekko w przód i do góry, tak by objąć zaklęciem zarówno ukrytą za drzwiami kajutę ich handlarza, jak i najbliższą część korytarza oraz najbliższe pomieszczenia. Przezorny zawsze zabezpieczony, chciała się upewnić, ile osób znajduj się w kajucie Cienia oraz czy nie czekają na nich jakieś przykre niespodzianki.
I tak zaniedbywała pewne obowiązki: nie te związane z Fantasmagorią czy też posługą u Czarnego Pana; raczej te prostsze, takie jak odpowiednie przygotowanie się do podróży statkiem. Nigdy nie płynęła tak daleko, nie zabrała ze sobą prywatnego bagażu, jedynie torbę z dokumentami i eliksirami. Na razie nie zaprzątała sobie głowy tym przyziemnym problemem, nie widziała liczby kufrów Rosiera, które przenieśli na statek pracownicy Syreniego Śpiewu. Skupiała się na tym, co przed nimi, na interakcji z tajemniczym handlarzem, zupełnie przeciwnie niż Tristan nie traktując rejsu jako wypoczynku wśród fal. Przejęta, zdenerwowana, niewidocznie zgięta pod ciężarem skrywanej prawdy, zamierzała oderwać się od rzeczywistości w sposób pracoholiczki. Próbując określi w jakim nastroju znajduje się Rosier. Liczyła na to, że kończąca się sukcesem wymiana handlowa pozwoli i jej samej poczuć się lepiej, choć na moment zapominając o swym stanie.
Skinęła głową i bez dalszych pogawędek ruszyła za Tristanem w kierunku prywatnych kajut. Na ramię zarzuciła skórzaną torbę, upewniając się, że nie zgubi jej w czasie krótkiego spaceru. Łódź kołysała się pod jej stopami, przejście było wąskie, podążała jednak krok w krok za mężczyzną, w końcu przystając przed odpowiednimi drzwiami. Przystając w asyście czegoś puchatego, co otarło się o jej kostkę; spojrzała w dół a potem, obok ramienia Tristana w dół, na dziwnego kota. Wyczekującego, ciekawskiego, wzbudzającego w niej niepokój. Mieli do czynienia z sierściuchem, pilnującym, by statku nie przeciążyły setki szczurzych pokoleń, czy może z jakąś formą zabezpieczenia, przygotowaną przez Cienia? Mocniej zacisnęła dłoń na różdżce. - Carpiene - szepnęła, unosząc ją lekko w przód i do góry, tak by objąć zaklęciem zarówno ukrytą za drzwiami kajutę ich handlarza, jak i najbliższą część korytarza oraz najbliższe pomieszczenia. Przezorny zawsze zabezpieczony, chciała się upewnić, ile osób znajduj się w kajucie Cienia oraz czy nie czekają na nich jakieś przykre niespodzianki.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Lucinda nie przepadała za tego typu spotkaniami. Tajemnice w tym fachu były codziennością, ale zawsze uparcie starała się dowiedzieć jak najwięcej by jej działania choć trochę wchodziły w strefę komfortu i bezpieczeństwa. Gdyby tak bardzo nie zależało jej na dostaniu tego artefaktu to już dawno by się wycofała. Nic tutaj nie wyglądało tak jak powinno, nie było to miejsce, w którym powinna być całkowicie sama i bez wiedzy jakichkolwiek osób trzecich. A jednak podkusiło ją by na to postawić i zaryzykować. Jakby na to wszystko spojrzeć szerzej to w ostatnim czasie nazbyt często zdarzało jej się ryzykować i głupio pchać w rzeczy, które nie do końca potrafiła pojąć. Chyba taka po prostu była jej natura i tego nie dało się pozbyć. Kiedy naprawdę czegoś chciała, kiedy naprawdę jej na czymś zależało szła po to nawet w ogień wierząc, że ten jej nie poparzy. To naiwne myślenie jednocześnie potrafiło przysporzyć jej kłopotów, ale i ją z nich odratować.
Czekając na przemytnika rozejrzała się po ładowni. To nie było miejsce przeznaczone dla spacerujących dlatego nie spodziewała się spotkać tutaj kogoś innego prócz mężczyzny, z którym była umówiona. Żałowała, że nie udało jej się poznać jego personaliów, albo chociaż szczegółów wyglądu. To zawsze pozwalało uniknąć nieporozumienia. Wplątania się w coś niepotrzebnego. Chyba nigdy nie była tak bardzo nastawiona na szybką transakcję jak teraz. Wiedziała, że dużo dawał fakt iż znajdowała się na statku. Nawet stojąc pewnie na podłodze miała wrażenie, że zaraz znajdzie się w wodzie. To było przecież tak jakby się nad nią unosiła.
Jej wzrok padł w końcu na wyznaczony ich spotkaniu regał. Dopiero teraz jej oczom ukazała się duża, ale wymyślnie wyrzeźbiona skrzynia. Czy to był jakiś znak? Może mężczyzna wcale nie miał zamiaru się tutaj zjawić, a przedmiot, który chciała od niego uzyskać po prostu jej zostawił? To było najgłupsze, ale i najprostsze myślenie. Żaden przemytnik nie zostawiłby swojego towaru tak po prostu, a jednak coś tknęło ją by do skrzyni zajrzeć. Ciekawość czasami zwyciężała nawet nad tym co moralne. Bo z drugiej strony czy to nie było dziwne? To było ich umówione miejsce, pora spotkania także nadchodziła, a oprócz Lucindy nikogo tutaj nie było.
Blondynka stanęła na palcach by bliżej przyjrzeć się skrzyni i w momencie kiedy wyciągnęła rękę by po nią sięgnąć usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się raptownie prawie potykając się o własne nogi. Niedaleko niej stał mężczyzna i choć nie miała pojęcia kim był to mogła się tylko domyślać, że to właśnie na niego tutaj czekała. Nie odezwała się od razu chcąc wybadać grunt. Zdradzenie się od razu z własnymi zamiarami byłoby błędem tym bardziej, że nie mogła być pewna iż to właśnie z nim została umówiona. - Bart mówił, że tutaj cię znajdę – zaczęła wskazując palcem regał 3C. Choć jej znajomy wcale nie miał na imię Bart to nieznajomy nie mógł tego wiedzieć. Jeśli był tym kogo szukała to znał imię mężczyzny, który ich tutaj umówił. Tego akurat była pewna, a przynajmniej tak jej się wydawało.
Czekając na przemytnika rozejrzała się po ładowni. To nie było miejsce przeznaczone dla spacerujących dlatego nie spodziewała się spotkać tutaj kogoś innego prócz mężczyzny, z którym była umówiona. Żałowała, że nie udało jej się poznać jego personaliów, albo chociaż szczegółów wyglądu. To zawsze pozwalało uniknąć nieporozumienia. Wplątania się w coś niepotrzebnego. Chyba nigdy nie była tak bardzo nastawiona na szybką transakcję jak teraz. Wiedziała, że dużo dawał fakt iż znajdowała się na statku. Nawet stojąc pewnie na podłodze miała wrażenie, że zaraz znajdzie się w wodzie. To było przecież tak jakby się nad nią unosiła.
Jej wzrok padł w końcu na wyznaczony ich spotkaniu regał. Dopiero teraz jej oczom ukazała się duża, ale wymyślnie wyrzeźbiona skrzynia. Czy to był jakiś znak? Może mężczyzna wcale nie miał zamiaru się tutaj zjawić, a przedmiot, który chciała od niego uzyskać po prostu jej zostawił? To było najgłupsze, ale i najprostsze myślenie. Żaden przemytnik nie zostawiłby swojego towaru tak po prostu, a jednak coś tknęło ją by do skrzyni zajrzeć. Ciekawość czasami zwyciężała nawet nad tym co moralne. Bo z drugiej strony czy to nie było dziwne? To było ich umówione miejsce, pora spotkania także nadchodziła, a oprócz Lucindy nikogo tutaj nie było.
Blondynka stanęła na palcach by bliżej przyjrzeć się skrzyni i w momencie kiedy wyciągnęła rękę by po nią sięgnąć usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się raptownie prawie potykając się o własne nogi. Niedaleko niej stał mężczyzna i choć nie miała pojęcia kim był to mogła się tylko domyślać, że to właśnie na niego tutaj czekała. Nie odezwała się od razu chcąc wybadać grunt. Zdradzenie się od razu z własnymi zamiarami byłoby błędem tym bardziej, że nie mogła być pewna iż to właśnie z nim została umówiona. - Bart mówił, że tutaj cię znajdę – zaczęła wskazując palcem regał 3C. Choć jej znajomy wcale nie miał na imię Bart to nieznajomy nie mógł tego wiedzieć. Jeśli był tym kogo szukała to znał imię mężczyzny, który ich tutaj umówił. Tego akurat była pewna, a przynajmniej tak jej się wydawało.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kiedy dotarli do przewężenia, ruszył przodem - wypatrując linii kreślonej w poszukiwane oznaczenie. Kajutę odnaleźli bez przeszkód - dobrze - mijani czarodzieje nie wydawali się niczym wyróżniać, tak jak żadna z twarzy nie wydawała się bardziej znajoma niż inne - Deirdre przyciągała spojrzenia, jak zawsze roztaczając wokół siebie mglistą aurę tajemniczej egzotyki. Cisza wśród kajut nie budziła niepokoju, ale intruz, który wdarł się między nich - już tak. Przeciągnął spojrzenie w dół, na czarnego kota, który wyraźnie zamierzał im coś przekazać - koty nie były zwierzętami zanadto interesującymi się ludźmi, zwłaszcza obcymi. Wątpił, żeby morski szczurołap był drapieżnikiem na tyle rozpieszczonym, by usiłować naciągnąć przypadkowych podróżnych na uzupełnienie miski ciepłym mlekiem. Dwubarwne oczy nie mówiły wiele, pozostając tak magicznymi, jak magiczne bywały przeważnie kocie ślepia. Podjął jego spojrzenie - zastanawiając się nad przekazywanym komunikatem. Nie jesteś zwykłym kotem, co?
Obejrzał się na Deirdre, słysząc inkantację, która spłynęła z jej ust.
- Poczułaś coś? - zapytał krótko, powracając wzrokiem ku kocim oczom. Kot nie szedł dalej, więc nie chciał ich nigdzie zaprowadzić - najpewniej - czekał, być może na otwarcie kajuty: być może on był ich kontaktem, a być może kimś, kto nie powinien był ich tutaj widzieć. Kimś, kto śledził samego Cienia? Mógł być animagiem lub zaklętym zwierzęciem, mógł być iluzją, mógł też być po prostu kotem zwabionym do łapania szczurów - a umysł Tristana mógł zacząć płatać figle, zbyt znużony ciężarem znaku wypalonego na jego przedramieniu. Nie wyartykułował jednak żadnej ze swoich myśli - jeśli kot nie był im przyjacielem, nie powinien też wiedzieć, że wzbudził podobne myśli. Ich kontakty były zaufane, pułapka w tym miejscu oznaczałaby zdradę - to nie miało sensu. Nie potrafił jednak oprzeć się poczuciu niepewności, które ogarnęło go może za sprawą czarnego czworonoga - przesądy nie zwykły kłamać - a może za sprawą zaklęcia wywołanego przez towarzyszkę.
Ściągając brew leniwym ruchem wysunął przed siebie nadgarstek i wpierw zapukał w drzwi kajuty knykciami zaciśniętej pięści, głośno, donośnie, z pewnością, która była mu wrodzona - po czym odnalazł palcami klamkę i spróbował pchnąć ją, otwierając pomieszczenie.
Obejrzał się na Deirdre, słysząc inkantację, która spłynęła z jej ust.
- Poczułaś coś? - zapytał krótko, powracając wzrokiem ku kocim oczom. Kot nie szedł dalej, więc nie chciał ich nigdzie zaprowadzić - najpewniej - czekał, być może na otwarcie kajuty: być może on był ich kontaktem, a być może kimś, kto nie powinien był ich tutaj widzieć. Kimś, kto śledził samego Cienia? Mógł być animagiem lub zaklętym zwierzęciem, mógł być iluzją, mógł też być po prostu kotem zwabionym do łapania szczurów - a umysł Tristana mógł zacząć płatać figle, zbyt znużony ciężarem znaku wypalonego na jego przedramieniu. Nie wyartykułował jednak żadnej ze swoich myśli - jeśli kot nie był im przyjacielem, nie powinien też wiedzieć, że wzbudził podobne myśli. Ich kontakty były zaufane, pułapka w tym miejscu oznaczałaby zdradę - to nie miało sensu. Nie potrafił jednak oprzeć się poczuciu niepewności, które ogarnęło go może za sprawą czarnego czworonoga - przesądy nie zwykły kłamać - a może za sprawą zaklęcia wywołanego przez towarzyszkę.
Ściągając brew leniwym ruchem wysunął przed siebie nadgarstek i wpierw zapukał w drzwi kajuty knykciami zaciśniętej pięści, głośno, donośnie, z pewnością, która była mu wrodzona - po czym odnalazł palcami klamkę i spróbował pchnąć ją, otwierając pomieszczenie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Instynktownie zwrócił uwagę na żeglarza, który minął go tak pospiesznie na schodkach prowadzących pod pokład. Zresztą, nie było chyba sposobności aby zignorować jego postać, kiedy jako jeden z członków załogi Syreniego Lamentu emanował wielkim niepokojem. Rozbiegane spojrzenie śmiało można było identyfikować z najszczerszą trwogą, ale to inny szczegół zafrapował Blacka najbardziej. Dostrzegł czerwone plamy na koszuli mężczyzny, o których w jednej chwili zaczął natarczywie myśleć, nie mogąc tak łatwo wyrzucić ich widoku ze swojej głowy. Czy to była krew? Plamy po winie nie byłby aż tak intensywne. Żeglarz tylko na niego zerknął, po czym pognał dalej, nie dając sposobności na nawiązanie jakiekolwiek głębszej interakcji. A w umyśle Alpharda pojawiło się kilka naprawdę ważkich pytań, które chętnie zadałby nieznajomemu, lecz odczuwalny dyskomfort wzrósł. Mdłości poganiały go do jak najszybszego znalezienia się na górnym pokładzie, gdzie najłatwiej było zaczerpnąć świeżego powietrza. Tylko dlatego nie szukał zbyt długo spojrzeniem zdenerwowanego żeglarza, łudząc się, że jednak materiał koszuli zabarwiło tanie czerwone wino.
Poruszenie, które zastał na górnym pokładzie wzmogło jego czujność, lecz niedostatecznie, co udowodniły następujące w zaledwie jednej krótkiej chwili wydarzenia. Kolejny jegomość ściągnął na siebie uwagę lorda, kiedy to wpadł na niego niby przypadkiem, zaraz racząc go wylewnymi przeprosinami. W pierwszej chwili Alphard nie doszukiwał się w tym niczego niepokojącego, póki nie odczuł nagłej utraty ciężaru skórzanej saszetki zawieszonej wokół jego pasa. Zareagował już po kilku sekundach, kierując się biegiem za drobnym czarodziejem, co śmiał sięgnąć po jego własność. W czasie pogoni na przód statku udało mu się chwycić mocno za różdżkę, wydobywając ją z kieszeni płaszcza, jednak obecność innych osób sprawiała, że nie miał wystarczająco wygodnej pozycji, aby rzucić jakiekolwiek zaklęcie w stronę rzezimieszka. Pozostawało mu mieć nadzieję dogonić złodzieja, choć ten na pierwszy rzut oka wydawał się szybki i zwinny. Ale i Black miał w sobie wystarczająco dużo sił, aby dopaść bezczelnego mężczyznę. A gdy już go dorwie, pośle w niego kilka zaklęć. Niech tylko dopadnie tę gnidę!
Poruszenie, które zastał na górnym pokładzie wzmogło jego czujność, lecz niedostatecznie, co udowodniły następujące w zaledwie jednej krótkiej chwili wydarzenia. Kolejny jegomość ściągnął na siebie uwagę lorda, kiedy to wpadł na niego niby przypadkiem, zaraz racząc go wylewnymi przeprosinami. W pierwszej chwili Alphard nie doszukiwał się w tym niczego niepokojącego, póki nie odczuł nagłej utraty ciężaru skórzanej saszetki zawieszonej wokół jego pasa. Zareagował już po kilku sekundach, kierując się biegiem za drobnym czarodziejem, co śmiał sięgnąć po jego własność. W czasie pogoni na przód statku udało mu się chwycić mocno za różdżkę, wydobywając ją z kieszeni płaszcza, jednak obecność innych osób sprawiała, że nie miał wystarczająco wygodnej pozycji, aby rzucić jakiekolwiek zaklęcie w stronę rzezimieszka. Pozostawało mu mieć nadzieję dogonić złodzieja, choć ten na pierwszy rzut oka wydawał się szybki i zwinny. Ale i Black miał w sobie wystarczająco dużo sił, aby dopaść bezczelnego mężczyznę. A gdy już go dorwie, pośle w niego kilka zaklęć. Niech tylko dopadnie tę gnidę!
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przystanąłem, mocno marszcząc brwi, kiedy drzwi nadbudówki rozwarły się gwałtownie, a w przejściu stanął jeden z załogantów, wyglądający jakby... nie wiem, jakby coś go opętało! Rozbiegane spojrzenie, ciężkie kroki i szkarłat znaczący jasną koszulę. Zmrużyłem czujnie oczy, ale przemknął obok mnie jak strzała zanim zdążyłem choćby rozchylić wargi. Powędrowałem za nim spojrzeniem, patrząc jak znika pod pokładem i nawet ruszyłem w tę samą stronę, w pierwszej chwili chcąc pognać za żeglarzem, być może dowiedzieć się czegoś od niego samego, albo podejrzeć niepostrzeżenie to i owo, ale wtem w oczy rzuciła mi się inna scena, bo oto jakiś młodzik gnał właśnie w moją stronę, ściskając w ręku nieswoją sakiewkę. Sakiewkę należącą do bogato odzianego lorda. O ironio! Do znajomego lorda! Do samego lorda Blacka, którego ja próbowałem okraść już przynajmniej dwukrotnie. Komuś zachciało się kolejnych przygód w porcie? Bo przecież w porcie widzieliśmy się po raz ostatni, już jakiś czas temu. Młodzieniec zbliża się z każdą sekundą, a ja walczę ze sobą - zatrzymać go czy nie? Pomóc mu uciec czy stanąć na drodze? Być sprzymierzeńcem czy wrogiem? Z łba to mi się chyba zaczęło kopcić, tak intensywnie dumałem nad tym wszystkim - ostatecznie sam byłem złodziejem, każdy więc chwytający się tej branży był mi bratem, ale... no właśnie, sam byłem przecież złodziejem, w dodatku takim, który co rusz czaił się na klejnoty rodu Black, których Alphard miał pewnie całą sakiewkę. Wygrały więc moje lepkie rączki, co aż swędziały na samą myśl o tym, jak się za chwilę obłowię. Staję na drodze złodzieja i łapię go za ramię, zanim mi gdzieś umknie. Marszczę nos.
- Koniec zabawy, młody. Jestem z załogi, dawaj te sakwę albo wyrzucę cię za burtę. - ale groźny tekst, ja nie mogę. Prawie jak - JESTEM AUROREM, STÓJ W IMIENIU PRAWA! Rzucam mu groźne spojrzenie, chociaż wyglądanie groźnie raczej średnio mi wychodzi. Niemniej jak się będzie rzucał to dostanie blachę w środek czoła i się skończy cwaniakowanie. Nie bałem się takich leszczy. A Black? Może myśleć co chce, swoich towarów nie odzyska, i tak był moim dłużnikiem, więc może właśnie będzie miał okazję się spłacić.
- Koniec zabawy, młody. Jestem z załogi, dawaj te sakwę albo wyrzucę cię za burtę. - ale groźny tekst, ja nie mogę. Prawie jak - JESTEM AUROREM, STÓJ W IMIENIU PRAWA! Rzucam mu groźne spojrzenie, chociaż wyglądanie groźnie raczej średnio mi wychodzi. Niemniej jak się będzie rzucał to dostanie blachę w środek czoła i się skończy cwaniakowanie. Nie bałem się takich leszczy. A Black? Może myśleć co chce, swoich towarów nie odzyska, i tak był moim dłużnikiem, więc może właśnie będzie miał okazję się spłacić.
Tytoniowy dym unosił się nad jego głową, kiedy cierpliwie czekał na zainteresowaną jego artefaktem osobę. Spodziewał się, iż kupiec mógł zabłądzić gdzieś w ładowni stanowiącej istny labirynt, więc nie irytował się ów faktem – i tak miał wiele czasu z uwagi na długość morskiej drogi do pokonania. Wyciągnąwszy piersiówkę, z wewnętrznej kieszeni szaty, upił spory łyk ognistej momentalnie czując przyjemne pieczenie w gardle. Całe szczęście, iż wziął jej wystarczającą ilość, bo na trzeźwo nie przetrwałby w jednym miejscu z tak wielką gromadą hałaśliwych czarodziejów, widocznie zafascynowanych ową podróżą.
Coraz głośniejsze kroki zwróciły uwagę szatyna, ale nie zamierzał ujawniać swej obecności zbyt wcześnie, bowiem pragnął rozeznać się w sytuacji i uniknąć trafu na zwykłego złodziejaszka tudzież innego oszusta. Sam fakt ceny, którą miał zapłacić, niósł za sobą spore wątpliwości, co do jego szczerych intencji. Początkowo jego oczom ukazała się smukła sylwetka o ewidentnie kobiecych kształtach, a następnie długie włosy i doskonale znana twarz – to był jakiś żart? Ściągnąwszy brwi rozejrzał się na boki, czy aby na pewno nie mieli towarzystwa, ponieważ trudno byłoby mu uwierzyć, że to faktycznie Lucindzie zależało na ów chłamie. Może ktoś chciał właśnie ich ugościć w ów ładowni? Czy ktoś cokolwiek wiedział, a nawet jeśli to właściwie jakie miało to znaczenie? To co działo się między nimi było tajemnicą – zapewne nawet przed nimi samymi, jednak Drew nie wierzył w zbiegi okoliczności, w cholerne przypadki.
Odepchnąwszy się od bagaży ruszył w jej kierunku z dość sceptyczną miną. Doskonale zdawał sobie sprawę, że był przemieniony i tym samym nie do rozpoznania dla dziewczyny, jednak póki co nie zamierzał wracać do swej prawdziwej postaci. -Co za Bart.- rzucił chłodno starając się nieco zniżyć ton i przy okazji mierząc ją wzrokiem od góry do dołu, gdy znalazł się tuż przed nią. Krzyżując ramiona na piersi uniósł brew wpatrując się w oczy Selwyn, jakoby starał się znaleźć tam odpowiedź na swoje pytanie, a także same okoliczności w jakich zjawiła się tutaj. -Myślałem, że spotkam się z mężczyzną, a nie powabną blondyneczką. Nie boisz się mała czarnych interesów?- spytał otwarcie po czym sięgnął po różdżkę z wewnętrznej kieszeni szaty kompletnie ignorując fakt, jak mogło alarmująco to wyglądać. Chciał się upewnić, czy byli sami i czy przypadkiem nikt nie zadbało serię pułapek. Co tu się do cholery działo? -Carpiene.- wypowiedział zaciskając dłoń na wężowym drewnie.
Coraz głośniejsze kroki zwróciły uwagę szatyna, ale nie zamierzał ujawniać swej obecności zbyt wcześnie, bowiem pragnął rozeznać się w sytuacji i uniknąć trafu na zwykłego złodziejaszka tudzież innego oszusta. Sam fakt ceny, którą miał zapłacić, niósł za sobą spore wątpliwości, co do jego szczerych intencji. Początkowo jego oczom ukazała się smukła sylwetka o ewidentnie kobiecych kształtach, a następnie długie włosy i doskonale znana twarz – to był jakiś żart? Ściągnąwszy brwi rozejrzał się na boki, czy aby na pewno nie mieli towarzystwa, ponieważ trudno byłoby mu uwierzyć, że to faktycznie Lucindzie zależało na ów chłamie. Może ktoś chciał właśnie ich ugościć w ów ładowni? Czy ktoś cokolwiek wiedział, a nawet jeśli to właściwie jakie miało to znaczenie? To co działo się między nimi było tajemnicą – zapewne nawet przed nimi samymi, jednak Drew nie wierzył w zbiegi okoliczności, w cholerne przypadki.
Odepchnąwszy się od bagaży ruszył w jej kierunku z dość sceptyczną miną. Doskonale zdawał sobie sprawę, że był przemieniony i tym samym nie do rozpoznania dla dziewczyny, jednak póki co nie zamierzał wracać do swej prawdziwej postaci. -Co za Bart.- rzucił chłodno starając się nieco zniżyć ton i przy okazji mierząc ją wzrokiem od góry do dołu, gdy znalazł się tuż przed nią. Krzyżując ramiona na piersi uniósł brew wpatrując się w oczy Selwyn, jakoby starał się znaleźć tam odpowiedź na swoje pytanie, a także same okoliczności w jakich zjawiła się tutaj. -Myślałem, że spotkam się z mężczyzną, a nie powabną blondyneczką. Nie boisz się mała czarnych interesów?- spytał otwarcie po czym sięgnął po różdżkę z wewnętrznej kieszeni szaty kompletnie ignorując fakt, jak mogło alarmująco to wyglądać. Chciał się upewnić, czy byli sami i czy przypadkiem nikt nie zadbało serię pułapek. Co tu się do cholery działo? -Carpiene.- wypowiedział zaciskając dłoń na wężowym drewnie.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Pod kajutą panował względny spokój: jedynym dźwiękiem, który docierał do uszu Tristana i Deirdre, było charakterystyczne dla statku skrzypienie desek i odgłos wielu par butów, stukających o pokład nad ich głowami. Zaklęcie rzucone przez czarownicę nie odsłoniło przed nią żadnych ukrytych pułapek - skażona anomalią magia szarpnęła za to jej różdżką, wyrywając zitanowe drewno spomiędzy szczupłych palców. Różdżka z trzaskiem upadła na drewnianą podłogę, sypiąc dookoła nielicznymi iskrami, na co stojący obok czarodziejów kot prychnął wściekle, odskakując poza pole rażenia promieni. Rozdrażnione zwierzę zasyczało, wyginając w łuk grzbiet, pokryty czarnym, zjeżonym futrem. Dopiero po chwili, gdy różdżka się uspokoiła, kot porzucił obronną postawę, nadal jednak wyglądał na nieco obrażonego.
Gdy Tristan zastukał w drzwi kajuty, po drugiej stronie rozległo się stłumione proszę, wypowiedziane obcym, męskim głosem. Klamka ustąpiła gładko, wpuszczając czarodziejów do środka magicznie powiększonego pomieszczenia. Pokój, który z zewnątrz wydawał się niewiele większy od komórki na miotły, w rzeczywistości okazał się sporych rozmiarów gabinetem, w którym znajdowała się dodatkowa para drzwi - najprawdopodobniej prowadzących do części mieszkalnej. Ta, w której znaleźli się Tristan i Deirdre, była urządzona zwyczajnie: tylną ścianę stanowiła burta z parą bulajów wychodzących na morze, a pod nimi stało ciężkie, drewniane biurko. Jedną z bocznych ścian podpierał regał z książkami, naprzeciwko którego stał wysłużony, ale wygodny fotel i wysoka, nieco wykrzywiona lampa, rzucająca na podłogę żółtawe światło. Na wystrój składał się cienki dywan, wieszak na ubrania oraz obraz w drewnianej ramie, przedstawiający samotną skałę wystającą z oceanu, na szczycie której siedziała białowłosa syrena, odwrócona plecami do gabinetu. Jedynym elementem, który nie pasował do całości, zdawał się wepchnięty pod biurko, masywny kufer o siedmiu zamkach, wyposażony w fantazyjne, metalowe okucia.
Widząc wchodzących gości, z fotela podniósł się czarodziej, wysoki i szczupły, na oko dobiegający pięćdziesiątki, ubrany w ciemną, podróżną szatę i ciężkie buty z wysokimi cholewami. Włosy i schludnie przystrzyżoną brodę miał przyprószone siwizną, a w dłoni trzymał filiżankę parującej herbaty, którą natychmiast odstawił na blat biurka. - Tak? - odezwał się, posyłając pytające spojrzenie najpierw Tristanowi, a później Deirdre. Głos miał przyjemny i spokojny, choć odrobinę nieprzytomny. - W czym mogę państwu pomóc? - zapytał, stając na środku pokoju. Albo naprawdę nie wiedział, z kim miał do czynienia, albo czekał na jakieś potwierdzenie tożsamości.
Czarny kot wsunął się do kajuty za czarodziejami, po czym wskoczył zgrabnie na jedną z regałowych półek i zaczął myć prawą łapkę. Gospodarz nie dał po sobie poznać, że w ogóle zarejestrował obecność zwierzęcia.
Lucinda zbliżyła się do skrzyni, wyciągając rękę w jej stronę, a chociaż jej palce nie dotknęły wieka, to pod opuszkami mogła przez moment wyczuć lekkie wibrowanie. Doświadczenie w łamaniu klątw pozwoliło jej podejrzewać, że na kufrze było nałożone zaklęcie - jednak bez dokładniejszego zbadania nie była w stanie rozpoznać jego natury.
Zaklęcie Drew się powiodło, nie ujawniło jednak żadnych innych osób poza stojącą przed nim Lucindą. Ładownia pozbawiona była pułapek czy zasadzek, ale mężczyzna wyczuwał wyraźne nagromadzenie negatywnej energii na pozostawionej na regale skrzyni - lub czymś, co znajdowało się w jej wnętrzu.
Alphard błyskawicznie rzucił się w pogoń za uciekającym złodziejem, jednak Johnatan dopadł go jako pierwszy, mocno chwytając chłopaczka za ramię i zatrzymując go w miejscu. Nieznajomy rzucił mu zdezorientowane spojrzenie, nie wypuścił jednak z ręki saszetki, której zawartość zagrzechotała głośno. Przez chwilę wydawało się, że złodziej odpuści, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie, odchylając się do tyłu, a później gwałtownie uderzając głową w przód, żeby ogłuszyć Bojczuka ciosem z główki.
Alphard znalazł się tuż obok szarpiących się mężczyzn, a ponieważ jako jedyny nie był zajęty bójką, to pierwszy zauważył wstrząsający nadbudówką (tą samą, z której wybiegł zakrwawiony żeglarz) wybuch; z rozwartych szeroko drzwi wydobyła się chmura czerwonawego dymu, a szyby w okrągłych okienkach zadrżały. W tym samym momencie okręt, jakby pchnięty zewnętrzną siłą, szarpnął się gwałtownie do przodu - a ponieważ przy brzegu wciąż trzymała go ciężka, zaczarowana kotwica, zryw był krótki, gwałtowny i szybko wyhamowany - zdolny do zwalenia pasażerów z nóg i odczuwalny na wszystkich pokładach.
Bojczuk, jako doświadczony żeglarz, doskonale zdawał sobie sprawę, że wstrząsany eksplozjami forkasztel krył w sobie nie tylko kajutę kapitana, ale również pomieszczenie służące do nawigacji, i odpowiadające za teleportacyjne skoki, które wykonywał statek, pokonując dalekie odległości między portami. Mógł sobie też wyobrazić, jakie konsekwencje niosłaby za sobą teleportacja zapoczątkowana w tej chwili - tak blisko brzegu i z kotwicą wciąż stabilnie zaczepioną o dno.
Lucinda, Drew - rozpoznanie klątwy ciążącej na skrzyni wymaga posiadania biegłości starożytne runy na IV poziomie. Możecie założyć, że runy nie są ukryte - dostrzeżecie je, jeżeli przyjrzycie się skrzyni - ale samo zidentyfikowanie klątwy jest akcją angażującą. Zdjęcie klątwy jest możliwe zgodnie z mechaniką klątw. Jeżeli będzie taka potrzeba, Mistrz Gry może dodać post uzupełniający między rozpoznaniem klątwy, a próbą jej ściągnięcia, dajcie mi tylko wtedy znać.
Johnatan - złodziej ma sprawność równą 10, wykonał udany cios z główki w główkę (rzut), ST uniku = 83.
Wszyscy w tej turze wykonują dodatkowy rzut na utrzymanie równowagi, ST wynosi 50, a do rzutu dolicza się podwojoną wartość statystyki zwinności. Dla zachowania porządku, możecie uznać, że wyrwanie się statku do przodu następuje na końcu obecnie trwającej kolejki, po wszystkich innych wykonanych przez Was akcjach angażujących.
Aktualna kolejka trwa do 21.11 do godz. 20:00.
Gdy Tristan zastukał w drzwi kajuty, po drugiej stronie rozległo się stłumione proszę, wypowiedziane obcym, męskim głosem. Klamka ustąpiła gładko, wpuszczając czarodziejów do środka magicznie powiększonego pomieszczenia. Pokój, który z zewnątrz wydawał się niewiele większy od komórki na miotły, w rzeczywistości okazał się sporych rozmiarów gabinetem, w którym znajdowała się dodatkowa para drzwi - najprawdopodobniej prowadzących do części mieszkalnej. Ta, w której znaleźli się Tristan i Deirdre, była urządzona zwyczajnie: tylną ścianę stanowiła burta z parą bulajów wychodzących na morze, a pod nimi stało ciężkie, drewniane biurko. Jedną z bocznych ścian podpierał regał z książkami, naprzeciwko którego stał wysłużony, ale wygodny fotel i wysoka, nieco wykrzywiona lampa, rzucająca na podłogę żółtawe światło. Na wystrój składał się cienki dywan, wieszak na ubrania oraz obraz w drewnianej ramie, przedstawiający samotną skałę wystającą z oceanu, na szczycie której siedziała białowłosa syrena, odwrócona plecami do gabinetu. Jedynym elementem, który nie pasował do całości, zdawał się wepchnięty pod biurko, masywny kufer o siedmiu zamkach, wyposażony w fantazyjne, metalowe okucia.
Widząc wchodzących gości, z fotela podniósł się czarodziej, wysoki i szczupły, na oko dobiegający pięćdziesiątki, ubrany w ciemną, podróżną szatę i ciężkie buty z wysokimi cholewami. Włosy i schludnie przystrzyżoną brodę miał przyprószone siwizną, a w dłoni trzymał filiżankę parującej herbaty, którą natychmiast odstawił na blat biurka. - Tak? - odezwał się, posyłając pytające spojrzenie najpierw Tristanowi, a później Deirdre. Głos miał przyjemny i spokojny, choć odrobinę nieprzytomny. - W czym mogę państwu pomóc? - zapytał, stając na środku pokoju. Albo naprawdę nie wiedział, z kim miał do czynienia, albo czekał na jakieś potwierdzenie tożsamości.
Czarny kot wsunął się do kajuty za czarodziejami, po czym wskoczył zgrabnie na jedną z regałowych półek i zaczął myć prawą łapkę. Gospodarz nie dał po sobie poznać, że w ogóle zarejestrował obecność zwierzęcia.
Lucinda zbliżyła się do skrzyni, wyciągając rękę w jej stronę, a chociaż jej palce nie dotknęły wieka, to pod opuszkami mogła przez moment wyczuć lekkie wibrowanie. Doświadczenie w łamaniu klątw pozwoliło jej podejrzewać, że na kufrze było nałożone zaklęcie - jednak bez dokładniejszego zbadania nie była w stanie rozpoznać jego natury.
Zaklęcie Drew się powiodło, nie ujawniło jednak żadnych innych osób poza stojącą przed nim Lucindą. Ładownia pozbawiona była pułapek czy zasadzek, ale mężczyzna wyczuwał wyraźne nagromadzenie negatywnej energii na pozostawionej na regale skrzyni - lub czymś, co znajdowało się w jej wnętrzu.
Alphard błyskawicznie rzucił się w pogoń za uciekającym złodziejem, jednak Johnatan dopadł go jako pierwszy, mocno chwytając chłopaczka za ramię i zatrzymując go w miejscu. Nieznajomy rzucił mu zdezorientowane spojrzenie, nie wypuścił jednak z ręki saszetki, której zawartość zagrzechotała głośno. Przez chwilę wydawało się, że złodziej odpuści, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie, odchylając się do tyłu, a później gwałtownie uderzając głową w przód, żeby ogłuszyć Bojczuka ciosem z główki.
Alphard znalazł się tuż obok szarpiących się mężczyzn, a ponieważ jako jedyny nie był zajęty bójką, to pierwszy zauważył wstrząsający nadbudówką (tą samą, z której wybiegł zakrwawiony żeglarz) wybuch; z rozwartych szeroko drzwi wydobyła się chmura czerwonawego dymu, a szyby w okrągłych okienkach zadrżały. W tym samym momencie okręt, jakby pchnięty zewnętrzną siłą, szarpnął się gwałtownie do przodu - a ponieważ przy brzegu wciąż trzymała go ciężka, zaczarowana kotwica, zryw był krótki, gwałtowny i szybko wyhamowany - zdolny do zwalenia pasażerów z nóg i odczuwalny na wszystkich pokładach.
Bojczuk, jako doświadczony żeglarz, doskonale zdawał sobie sprawę, że wstrząsany eksplozjami forkasztel krył w sobie nie tylko kajutę kapitana, ale również pomieszczenie służące do nawigacji, i odpowiadające za teleportacyjne skoki, które wykonywał statek, pokonując dalekie odległości między portami. Mógł sobie też wyobrazić, jakie konsekwencje niosłaby za sobą teleportacja zapoczątkowana w tej chwili - tak blisko brzegu i z kotwicą wciąż stabilnie zaczepioną o dno.
Lucinda, Drew - rozpoznanie klątwy ciążącej na skrzyni wymaga posiadania biegłości starożytne runy na IV poziomie. Możecie założyć, że runy nie są ukryte - dostrzeżecie je, jeżeli przyjrzycie się skrzyni - ale samo zidentyfikowanie klątwy jest akcją angażującą. Zdjęcie klątwy jest możliwe zgodnie z mechaniką klątw. Jeżeli będzie taka potrzeba, Mistrz Gry może dodać post uzupełniający między rozpoznaniem klątwy, a próbą jej ściągnięcia, dajcie mi tylko wtedy znać.
Johnatan - złodziej ma sprawność równą 10, wykonał udany cios z główki w główkę (rzut), ST uniku = 83.
Wszyscy w tej turze wykonują dodatkowy rzut na utrzymanie równowagi, ST wynosi 50, a do rzutu dolicza się podwojoną wartość statystyki zwinności. Dla zachowania porządku, możecie uznać, że wyrwanie się statku do przodu następuje na końcu obecnie trwającej kolejki, po wszystkich innych wykonanych przez Was akcjach angażujących.
Aktualna kolejka trwa do 21.11 do godz. 20:00.
O cię chuj! Co za śmieć! Przemknęło mi przez głowę jak ten smark się zaczął ze mną szarpać. Do czego to doszło żebym ja, człowiek o złotym sercu i wrażliwej naturze się musiał z jakimś gówniarzem o nieswoje rzeczy bić. No szczyt wszystkiego, szczyt szczytów!! A Black to już mi chyba jest winien dożywotni sponsoring, bo to przecież w jego sprawie. Patrzę na szczyla i nie wierzę; oooo jakbym tylko był wyższy tak z dziesięć centymetrów i tak z dziesięć kilo cięższy to bym mu dopiero pokazał gdzie raki zimują, czy tam inne cuda na kiju. O, albo jakbym tak był postury Oliego Ogdena to juz w ogóle bym go miał na jednego strzała. A tak? Tak to byłem jeno zwinny jak sarenka, więc zostało mi się przed ciosem uchylić, chociaż z takiego pustego łba to by pewnie nawet nie bolało. Pózniej wszystko zadziało sie w mgnieniu oka - wybuch, gęsta chmura czerwonego dymu i wstrząs, który obruszył cały statek - doskonale zdawałem sobie sprawę co się dzieje i w jednej chwili moje oczy rozszerzyły się w wyrazie niemego strachu; święta makrelo! Niech mi Merlin swoją laską wszystkie dziury spenetruje!! Nawet nie chciałem sobie wyobrażać co by było gdyby nas nagle wszystkich teleportowało gdzieś na drugi koniec świata! Coś niedobrego działo sie pod żaglami Syreniego Lamentu i jako mężczyzna, nawet bardziej głodny wszelkich informacji niż kobiety, miałem zamiar to sprawdzić!
Rzucam na unik, na utrzymanie sie na nogach i jak bóg da nie wyrżnąć to idę zobaczyć co sie tam wyczynia.
Rzucam na unik, na utrzymanie sie na nogach i jak bóg da nie wyrżnąć to idę zobaczyć co sie tam wyczynia.
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'k100' : 93
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'k100' : 93
Już w momencie wypowiadania ostatniej głoski inkantacji czuła, że coś jest nie tak. Różdżka zawibrowała dziwnie w jej dłoni a delikatne wstrząsy przeniosły się wzdłuż kości nadgarstka i łokcia, napinając mięśnie. Drewno z zitanu rozgrzało się i zanim zdołała zareagować w jakikolwiek sposób, różdżka wypadła jej z rąk, wyrzucając z siebie snop iskier. Zdecydowanie nie pasujących do zaklęcia, dzięki któremu pragnęła upewnić się, że za drzwiami kajuty nie czeka na nich cały szwadron aurorów lub typów spod ciemnej gwiazdy, łasych na sakiewkę pełną galeonów. Cóż, nie udało się jej zabezpieczyć dalszej drogi, zdołała się za to upokorzyć. Gdyby nie wyćwiczone opanowanie, zaczerwieniłaby się po końcówki spiętych włosów - opanowała zawstydzenie, szybko i zwinnie schylając się po różdżkę. Zerknęła z ukosa na obrażonego kota, wydawał się jej odrobinę dziwny, zbyt ludzki, ale zapewne robiła się zbyt podejrzliwa. - Chciałam się tylko upewnić - odpowiedziała cicho, jeszcze zanim Tristan nacisnął klamkę drzwi - liczyła na to, że zaaferowany przekraczaniem progu, nie zauważył tego żenującego pokazu iskier, wywołanego wypuszczeniem iskier. Chyba nie musiała dodawać, że upewnienie się zakończyło się fiaskiem.
Szybko jednak porzuciła nieistotne rozważania, wchodząc do kajuty tuż za Tristanem. - Dzień dobry, sir - powitała go uprzejmie, melodyjnym tonem, przyjaznym, lecz pozbawionym przymilności. Rzeczowa uprzejmość, wzbogacona tą trudną do zdefiniowania nutką zainteresowania, błysku w czarnym oku, zapowiedzi przyjemnej rozmowy - lub transakcji. Nie wiedzieli jak wyglądał Cień, skąd pochodził, jakim statusem mógł się poszczycić: musiała najpierw wybadać, z kim mają do czynienia. Nie rozglądała się nerwowo po pomieszczeniu, nie zajmowała też miejsca siedzącego: przystanęła na środku kajuty, nieco przed nieznajomym, jednocześnie obok Tristana i pół kroku za nim, w odległości należnego szacunku. - Otrzymaliśmy informację, że spotkamy w tej kajucie kogoś...wyjątkowego - posiadającego równie interesujący asortyment handlowy, być może skrywający przedmioty, którym pragnęlibyśmy się bliżej przyjrzeć - zaczęła delikatnie, nie spuszczając podkreślonego ciemną kreską oka z twarzy miłośnika herbaty. - Jesteśmy hojnymi i dyskretnymi miłośnikami cennych, czarodziejskich przedmiotów. Sądzę, że wspólny rejs może sprzyjać satysfakcjonującym obydwie strony transakcjom - kontynuowała, na moment przenosząc spojrzenie na Tristana, zanim powróciła do oczu siwowłosego, cierpliwie i wyczekująco zarazem. Dłonie splotła na podołku butelkowozielonej sukni, ale zanim zdołałaby doczekać się wypowiedzi nieznajomego lub prowadzić monolog dalej, podłoga kajuty mocno się zakołysała. Coś szarpnęło całym statkiem a sekundę później gwałtownie go zatrzymało; Deirdre zrobiła krok do przodu, starając się utrzymać równowagę i ustać na nogach, chociaż mocne szarpnięcie było więcej niż niespodziewane. Wolałaby nie zniżać się do poziomu podłogi na samym środku handlowych pertraktacji.
Szybko jednak porzuciła nieistotne rozważania, wchodząc do kajuty tuż za Tristanem. - Dzień dobry, sir - powitała go uprzejmie, melodyjnym tonem, przyjaznym, lecz pozbawionym przymilności. Rzeczowa uprzejmość, wzbogacona tą trudną do zdefiniowania nutką zainteresowania, błysku w czarnym oku, zapowiedzi przyjemnej rozmowy - lub transakcji. Nie wiedzieli jak wyglądał Cień, skąd pochodził, jakim statusem mógł się poszczycić: musiała najpierw wybadać, z kim mają do czynienia. Nie rozglądała się nerwowo po pomieszczeniu, nie zajmowała też miejsca siedzącego: przystanęła na środku kajuty, nieco przed nieznajomym, jednocześnie obok Tristana i pół kroku za nim, w odległości należnego szacunku. - Otrzymaliśmy informację, że spotkamy w tej kajucie kogoś...wyjątkowego - posiadającego równie interesujący asortyment handlowy, być może skrywający przedmioty, którym pragnęlibyśmy się bliżej przyjrzeć - zaczęła delikatnie, nie spuszczając podkreślonego ciemną kreską oka z twarzy miłośnika herbaty. - Jesteśmy hojnymi i dyskretnymi miłośnikami cennych, czarodziejskich przedmiotów. Sądzę, że wspólny rejs może sprzyjać satysfakcjonującym obydwie strony transakcjom - kontynuowała, na moment przenosząc spojrzenie na Tristana, zanim powróciła do oczu siwowłosego, cierpliwie i wyczekująco zarazem. Dłonie splotła na podołku butelkowozielonej sukni, ale zanim zdołałaby doczekać się wypowiedzi nieznajomego lub prowadzić monolog dalej, podłoga kajuty mocno się zakołysała. Coś szarpnęło całym statkiem a sekundę później gwałtownie go zatrzymało; Deirdre zrobiła krok do przodu, starając się utrzymać równowagę i ustać na nogach, chociaż mocne szarpnięcie było więcej niż niespodziewane. Wolałaby nie zniżać się do poziomu podłogi na samym środku handlowych pertraktacji.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Deptak nadmorski, Mersea Island
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Essex