Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Essex
Deptak nadmorski, Mersea Island
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Deptak nadmorski
Mersea Island to jedna z czterech dużych wysp należących do hrabstwa Essex. Dla mugoli wyspa wydaje się być całkowicie nieatrakcyjna, kiedy tak naprawdę leżą na niej dwie magiczne nadmorskie miejscowości. Dodatkowo na wyspie znaleźć można niezliczone ilości salamander plamistych, które znajdują się w herbie lordów Essex - Selwynów. Wzdłuż jej południowego brzegu ciągnie się nadmorski deptak okalający miejscowość Mersea West. Deptak rozpoczyna się na plaży co czyni go idealnym miejscem na spacer po całym dniu wylegiwania się na piasku. Wzdłuż deptaka ciągnie się szpaler małych domków mieszkalnych, miedzy którymi od czasu do czasu natknąć się można na prowadzone przez miejscowych restauracje serwujące ryby i owoce morza. Nie są zbyt drogie, jednak można w nich spożyć naprawdę dobry posiłek przygotowany ze świeżych, lokalnych produktów.
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Przeciągnął spojrzeniem za iskrami, które sypnęły się z różdżki - więcej uwagi poświęcając reakcji samego kota. Anomalie, anomalie zaburzały działanie magii i zapewne były przyczyną fiaska Deirdre, jednak dały też okazji przyjrzenia się zwierzęciu: bo jego reakcja wydawała się wybitnie zwierzęca, nie kocia. Czy to o czymś świadczyło? Mogło - choć wcale nie musiało - ciąg dziwnych zdarzeń zabarwionych niepokojącą aurą ostrożnej towarzyszki być może wywoływał w jego umyśle chaos. Stracił zainteresowanie kotem, gdy zza drzwi rozległ się głos - ciche powitanie zapraszające ich do środka.
- Imponujące - przyznał, ujrzawszy wnętrze kabiny, na wpół z uznaniem, mając rzecz jasna na myśli jej magiczne przymioty. Potężna magia zachwycała go niezmiennie, potrafił docenić jej kunszt zwłaszcza wówczas, gdy wykorzystywano ją w gustownych celach. Dostrzegł kufer, być może upewniający ich co do właściwości samej kajuty, na dłużej zawiesił jednak spojrzenie z sylwetką syreny, nim ulokował wzrok wprost na twarzy domniemanego kontaktu. A kot - kot wciąż za nimi podążał. Ostrożnie zamknął drzwi, kiedy do środka weszła również Deirdre - bez zbędnych zamaszystych ruchów, grzecznie. Oddał głos kobiecie, wiedząc, że głosem czarowała nie mniej zdolnie, co różdżką, gdy umilkła skinąwszy jedynie głową na potwierdzenie wypowiedzianych przez nią słów: ufał, że strój, którym nie próbował się kamuflować i złota brosza kształtu róży przypięta do jedwabnego fulara pod szyją mówiła wystarczająco wiele. Zdradzał strojem przynajmniej klasę społeczną, z której pochodził - bardziej spostrzegawczej i wykształconej osobie jeśli nie za sprawą twarzy, to biżuterii, zdradziłby także nazwisko. Zachowywał się także swobodnie wobec usłużnej postawy Deirdre, wychował ją odpowiednio. - Więc to pana przyjaciel - zauważył, badawczo, skinąwszy głową na czarnego kota.
A jego duma właśnie miała ucierpieć w starciu z niestałością podłogi - jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, co się właściwie wydarzyło - ale usiłował odnaleźć równowagę i pozostać na nogach, zachowując tak godność, jak postawę odpowiednią do klasy, którą zdawał się reprezentować.
- Imponujące - przyznał, ujrzawszy wnętrze kabiny, na wpół z uznaniem, mając rzecz jasna na myśli jej magiczne przymioty. Potężna magia zachwycała go niezmiennie, potrafił docenić jej kunszt zwłaszcza wówczas, gdy wykorzystywano ją w gustownych celach. Dostrzegł kufer, być może upewniający ich co do właściwości samej kajuty, na dłużej zawiesił jednak spojrzenie z sylwetką syreny, nim ulokował wzrok wprost na twarzy domniemanego kontaktu. A kot - kot wciąż za nimi podążał. Ostrożnie zamknął drzwi, kiedy do środka weszła również Deirdre - bez zbędnych zamaszystych ruchów, grzecznie. Oddał głos kobiecie, wiedząc, że głosem czarowała nie mniej zdolnie, co różdżką, gdy umilkła skinąwszy jedynie głową na potwierdzenie wypowiedzianych przez nią słów: ufał, że strój, którym nie próbował się kamuflować i złota brosza kształtu róży przypięta do jedwabnego fulara pod szyją mówiła wystarczająco wiele. Zdradzał strojem przynajmniej klasę społeczną, z której pochodził - bardziej spostrzegawczej i wykształconej osobie jeśli nie za sprawą twarzy, to biżuterii, zdradziłby także nazwisko. Zachowywał się także swobodnie wobec usłużnej postawy Deirdre, wychował ją odpowiednio. - Więc to pana przyjaciel - zauważył, badawczo, skinąwszy głową na czarnego kota.
A jego duma właśnie miała ucierpieć w starciu z niestałością podłogi - jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, co się właściwie wydarzyło - ale usiłował odnaleźć równowagę i pozostać na nogach, zachowując tak godność, jak postawę odpowiednią do klasy, którą zdawał się reprezentować.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Udało mu się nie tyle zmniejszyć dystans dzielący jego i umykającego złodziejaszka, ale nawet zdołał go dogonić. Chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że dopadnięcie zbyt śmiałego rzezimieszka bynajmniej nie jest zasługą jego szybkości. Gdyby nie przeszkoda w postaci innego zainteresowanego zdarzeniem człowieka, młodziak byłby już dalej, może nawet poza statkiem. Ale ktoś okazał się wrażliwy na ludzką krzywdę i Alphard zerknął z pewnym roztargnieniem na człowieka, co zechciał mu bezinteresownie pomóc. Rzecz jasna podejrzenie o bezinteresowności czynu szybko się rozmyło, kiedy rozpoznał twarz. Zidentyfikowanie jej rysów sprawiło, że całkowicie został wybity z rytmu. Z głowy wyparowały mu wszystkie inkantacje zaklęć, jakimi chciał uraczyć bezczelnego młodziaka parającego się złodziejstwem. To śmieszne, że cały rezon utracił w chwili ponownego spotkania najbardziej bezczelnego Gryfona w roli obrońcy uciśnionych.
Po prostu nie spodziewał się, że na swej drodze ujrzy Bojczuka. Choć to portowa gnida – co wcale nie dziwi, bo tak właśnie kończą najczęściej szkolne gagatki – to jednak jego obecność na tym właśnie statku i podczas tego konkretnego rejsu mimo wszystko okazała się dla Blacka zaskakująca. Również inna rzecz była wielce niezrozumiała i wprawiała w osłupienie. Jakim to cudem jeden złodziej z premedytacją przeszkadza drugiemu w ucieczce z łupem? Zapewne i Bojczuk zapragnął nagle przytulić do siebie skórzaną saszetkę z zawartością, która zagrzechotała głośno. Konkluzja o tym, że powinien był lepiej zabezpieczyć fiolki z eliksirami może miałaby szansę nadejść, gdyby nie nagły atak wykonany przez młodszego rabusia, któremu przyglądał się z pewnością z niemądrą miną.
Z jeszcze większym niezrozumieniem spoglądał na eksplozję nadbudówki Syreniego Lamentu. Nie potrafił rozpoznać przyczyny wybuchu, przed oczami miał tylko kłęby czerwonego dymu i dziwnym trafem całe, ale drżące szyby w oknach. A potem ogromna siła szarpnęła całym statkiem mocno i Black wiedział, że musiała wprawić w ruch wszystkie ciała obecne na pokładzie. I nim szarpnęło, co wymusiło na nim próbę złapania równowagi.
Po prostu nie spodziewał się, że na swej drodze ujrzy Bojczuka. Choć to portowa gnida – co wcale nie dziwi, bo tak właśnie kończą najczęściej szkolne gagatki – to jednak jego obecność na tym właśnie statku i podczas tego konkretnego rejsu mimo wszystko okazała się dla Blacka zaskakująca. Również inna rzecz była wielce niezrozumiała i wprawiała w osłupienie. Jakim to cudem jeden złodziej z premedytacją przeszkadza drugiemu w ucieczce z łupem? Zapewne i Bojczuk zapragnął nagle przytulić do siebie skórzaną saszetkę z zawartością, która zagrzechotała głośno. Konkluzja o tym, że powinien był lepiej zabezpieczyć fiolki z eliksirami może miałaby szansę nadejść, gdyby nie nagły atak wykonany przez młodszego rabusia, któremu przyglądał się z pewnością z niemądrą miną.
Z jeszcze większym niezrozumieniem spoglądał na eksplozję nadbudówki Syreniego Lamentu. Nie potrafił rozpoznać przyczyny wybuchu, przed oczami miał tylko kłęby czerwonego dymu i dziwnym trafem całe, ale drżące szyby w oknach. A potem ogromna siła szarpnęła całym statkiem mocno i Black wiedział, że musiała wprawić w ruch wszystkie ciała obecne na pokładzie. I nim szarpnęło, co wymusiło na nim próbę złapania równowagi.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alphard Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Lucinda powinna przewidzieć, że nie będzie jedynym klientem przemytnika. Jeżeli zdecydował się na podróż statkiem z całym swoim dobytkiem to na pewno brał pod uwagę zebranie wszystkich chętnych w jedno miejsce. Nie podejrzewała jednak by ktokolwiek mógł się zainteresować przedmiotem, którego ona potrzebowała. To byłby głupi los, przypadek, który nie wchodził w grę. Bo czy wszystko zawsze musiało być takie skomplikowane? Czy zawsze musiała o coś walczyć, kombinować, wymyślać ciągle to nowe sposoby dojścia po swoje? Niektórych sytuacji po prostu chciała być pewna. Już i tak włożyła w przyjście tutaj wystarczająco siły i nie obraziłaby się jakby chociaż raz poszło po jej myśli. Jakby los się do niej uśmiechnął.
Nie wiedziała jaki uśmiech miał los, ale mogła postawić sto galeonów na to, że mężczyzna przed nią był jego wysłannikiem. Kolejną kpiną, z którą musiała sobie poradzić. Blondynka nie miała nawet pojęcia z ja wielką przekornością losu się właśnie zmierza.
Słysząc słowa mężczyzny już wiedziała, że przemytnik, na którego czekała jeszcze się nie zjawił. Może w ogóle nie miał zamiaru przyjść na umówione spotkanie. Odwrócenie się na pięcie i opuszczenie ładowni wchodziłoby w grę gdyby nie fakt, że skrzynia znajdująca się na regale za nią zdawała się pulsować magią. Dla kogoś takiego jak Lucinda była to gratka, której nie mogła odpuścić. Cokolwiek znajdowało się w tej skrzyni było zapieczętowane magią, której potrafiłaby się pozbyć, a przynajmniej tak w tym momencie jej się wydawało. Wszystko zakłóciło przyjście nieznajomego. Teraz nie wiedziała już co powinna zrobić i jak się zachować więc grała na czas wierząc, że sprzedawca zaraz się zjawi.
Na następne słowa nieznajomego wzruszyła ramionami. - Takie czasy – odparła tylko nie chcąc wchodzić z nim w większe rozważania. Nie było to całkowicie niezgodne z prawdą. Do różnych rzeczy byli zmuszani ludzie w obecnej sytuacji. Przedmiot, którego potrzebowała nie był odpowiedzią na toczącą się wojnę, ale nie byłoby mądrym z jej strony sprzedawanie się otwarcie na wejściu. Kiedy mężczyzna sięgnął po różdżkę, blondynka cofnęła się o krok i sama zacisnęła mocniej rękę na trzymającym w kieszeni drewnie.
Zaklęcie mężczyzny potwierdziło tylko jej obawy, że oprócz nich nie ma tu nikogo. Jedyne czego była pewna to to, że skrzynia skrywała w sobie tajemnice, które naprawdę chciała poznać. - Wiesz co to jest? -zapytała nieznajomego wskazując ręką skrzynię. Może to było coś czego szukał mężczyzna? Nie byłaby zadowolona gdyby zabrał jej to sprzed nosa. - Jeżeli po nią tutaj przyszedłeś to raczej nie powinieneś jej dotykać. - tak podpowiadała jej intuicja i doświadczenie, które jednak w tej dziedzinie już miała. W momencie gdy wypowiedziała te słowa cały statek zadrżał, a Lucinda poczuła jak serce dosłownie podchodzi jej do gardła.
Nie wiedziała jaki uśmiech miał los, ale mogła postawić sto galeonów na to, że mężczyzna przed nią był jego wysłannikiem. Kolejną kpiną, z którą musiała sobie poradzić. Blondynka nie miała nawet pojęcia z ja wielką przekornością losu się właśnie zmierza.
Słysząc słowa mężczyzny już wiedziała, że przemytnik, na którego czekała jeszcze się nie zjawił. Może w ogóle nie miał zamiaru przyjść na umówione spotkanie. Odwrócenie się na pięcie i opuszczenie ładowni wchodziłoby w grę gdyby nie fakt, że skrzynia znajdująca się na regale za nią zdawała się pulsować magią. Dla kogoś takiego jak Lucinda była to gratka, której nie mogła odpuścić. Cokolwiek znajdowało się w tej skrzyni było zapieczętowane magią, której potrafiłaby się pozbyć, a przynajmniej tak w tym momencie jej się wydawało. Wszystko zakłóciło przyjście nieznajomego. Teraz nie wiedziała już co powinna zrobić i jak się zachować więc grała na czas wierząc, że sprzedawca zaraz się zjawi.
Na następne słowa nieznajomego wzruszyła ramionami. - Takie czasy – odparła tylko nie chcąc wchodzić z nim w większe rozważania. Nie było to całkowicie niezgodne z prawdą. Do różnych rzeczy byli zmuszani ludzie w obecnej sytuacji. Przedmiot, którego potrzebowała nie był odpowiedzią na toczącą się wojnę, ale nie byłoby mądrym z jej strony sprzedawanie się otwarcie na wejściu. Kiedy mężczyzna sięgnął po różdżkę, blondynka cofnęła się o krok i sama zacisnęła mocniej rękę na trzymającym w kieszeni drewnie.
Zaklęcie mężczyzny potwierdziło tylko jej obawy, że oprócz nich nie ma tu nikogo. Jedyne czego była pewna to to, że skrzynia skrywała w sobie tajemnice, które naprawdę chciała poznać. - Wiesz co to jest? -zapytała nieznajomego wskazując ręką skrzynię. Może to było coś czego szukał mężczyzna? Nie byłaby zadowolona gdyby zabrał jej to sprzed nosa. - Jeżeli po nią tutaj przyszedłeś to raczej nie powinieneś jej dotykać. - tak podpowiadała jej intuicja i doświadczenie, które jednak w tej dziedzinie już miała. W momencie gdy wypowiedziała te słowa cały statek zadrżał, a Lucinda poczuła jak serce dosłownie podchodzi jej do gardła.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Uśmiechnął się kąśliwie pod nosem na jej odpowiedź. -Może i nie mam interesującego Ciebie rupiecia, ale to nie przypadek, że się tutaj spotykamy. Pójdziemy później na jakąś kolację?- spytał starając się zachować poważny wyraz twarzy, choć nie należało to do najprostszych zadań. Był niezłym kłamcą, ale zważywszy na znajomość z Lucindą wystarczył jeden błąd, aby nabrała podejrzeń. Planował przyznać się jej, ale jeszcze nie wówczas – chciał ją jeszcze trochę pomęczyć. Ukazując zwinięty w materiał sztylet, który był głównym elementem dobicia targu, powrócił wzrokiem do jej tęczówek z wyraźnym zainteresowaniem. -Po co Ci to?- spytał posyłając jej ciekawski uśmiech. Rzadko interesował go powód chęci wejścia w posiadania artefaktów, ale ten widocznie… miał dla Selwyn wyjątkowe znaczenie. Czyż to nie jego szukała podczas podróży? W końcu nakreślone mapy zaprowadziły go wprost do niego. Gdzieś w głębi siebie czuł, że od początku mogło chodzić o nią, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli.
-Takie czasy.- mruknął wzruszając ramionami, a następnie skrył pożądaną rzecz ponownie w kieszeni szaty.
Powietrze drgnęło, miał wrażenie, iż stało się niezwykle gęste, jakoby jakaś siła pragnęła się przez nie przebić. Zmrużywszy oczy podążył wzrokiem do skrzyni – czyżby to ona kumulowała w sobie nieznaną mu energię? -Co ty nie powiesz.- pokręcił głową podchodząc bliżej starając się przyglądnąć drewnianemu obiciu. Czuł pulsującą magię, czające się, wibrujące zło, od razu zrozumiał, iż kufer był przeklęty, co tylko potwierdziły wyryte nań runy. -Rozpoznajesz je?- spytał wskazując znaki dłonią, po czym próbował wrócić wspomnieniami do pergaminów, aby przypomnieć sobie kolejność i odpowiedzialne za nie przekleństwo. To nie były proste czary, właściciel ów skrzyni z pewnością znał się na rzeczy i dobrze zabezpieczył swą własność przed wścibskimi osobami oraz złodziejami. Co jednak jeśli nikt z górnych pokładów nie wniósł jej tutaj?
Momentalnie statkiem zabujało, chwycił się bagaży, aby nie upaść, a drugą dłonią intuicyjnie przytrzymał Lucindę. Czyżby to nie po raz kolejny mimowolnie chciał zadbać o jej bezpieczeństwo? Musiał coś z tym zrobić, coraz bardziej działało mu to na nerwy.
| rozpoznanie klątwy, a następnie rzut na ustanie
-Takie czasy.- mruknął wzruszając ramionami, a następnie skrył pożądaną rzecz ponownie w kieszeni szaty.
Powietrze drgnęło, miał wrażenie, iż stało się niezwykle gęste, jakoby jakaś siła pragnęła się przez nie przebić. Zmrużywszy oczy podążył wzrokiem do skrzyni – czyżby to ona kumulowała w sobie nieznaną mu energię? -Co ty nie powiesz.- pokręcił głową podchodząc bliżej starając się przyglądnąć drewnianemu obiciu. Czuł pulsującą magię, czające się, wibrujące zło, od razu zrozumiał, iż kufer był przeklęty, co tylko potwierdziły wyryte nań runy. -Rozpoznajesz je?- spytał wskazując znaki dłonią, po czym próbował wrócić wspomnieniami do pergaminów, aby przypomnieć sobie kolejność i odpowiedzialne za nie przekleństwo. To nie były proste czary, właściciel ów skrzyni z pewnością znał się na rzeczy i dobrze zabezpieczył swą własność przed wścibskimi osobami oraz złodziejami. Co jednak jeśli nikt z górnych pokładów nie wniósł jej tutaj?
Momentalnie statkiem zabujało, chwycił się bagaży, aby nie upaść, a drugą dłonią intuicyjnie przytrzymał Lucindę. Czyżby to nie po raz kolejny mimowolnie chciał zadbać o jej bezpieczeństwo? Musiał coś z tym zrobić, coraz bardziej działało mu to na nerwy.
| rozpoznanie klątwy, a następnie rzut na ustanie
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Gwałtowne szarpnięcie spotęgowało panujący na górnym pokładzie chaos; uwijający się jak w ukropie żeglarze, wśród których już wcześniej dało się wyczuć niepokój, porzucili na dobre swoje stanowiska, pozbawieni zwierzchnictwa w postaci nieobecnego kapitana. Sytuacja zapewne nadawała się jeszcze do opanowania, póki co nikt jednak opanować jej nie próbował. Johnatan, wykazując się niezwykłą zwinnością, zgrabnie uniknął wymierzonego przez złodzieja ciosu, jednocześnie utrzymując się na nogach, po czym prędko pognał w kierunku forkasztelu. Alphard również zdołał zachować równowagę, jednak trzymający jego saszetkę mężczyzna nie miał tyle szczęścia – podkład umknął mu spod stóp, a on sam upadł jak długi, wypuszczając również z rąk skradzioną zdobycz. Skórzana saszetka upadła na deski tuż obok niego, znów wydając z siebie cichy grzechot.
Bojczuk bez problemów dotarł do nadbudówki, a gdy tylko stanął w drzwiach, jego oczom ukazało się źródło zamieszania. Stwierdzenie, że w pomieszczeniu panował chaos, byłoby niedopowiedzeniem: ktoś musiał dosyć niedawno rzucić tutaj potężne zaklęcie, bo większość mebli przewróciła się na podłogę, leżąc tam żałośne w różnym stanie zniszczenia. Na ścianach i podłodze lśniły ciemnoczerwone krople, gdzieniegdzie przechodząc w smugi, i po krótkim przyjrzeniu się, Johnatan był w stanie stwierdzić, że ciecz była w istocie krwią. Należącą najprawdopodobniej do mężczyzny, opartego o jedną ze ścian, w którym Bojczuk mógł rozpoznać kapitana, Randalla Jonesa. Jeden rzut oka wystarczył, by zrozumieć, że nie był on w najlepszym stanie: na koszuli, niegdyś białej, więcej było czerwieni niż bieli, a z jego poruszających się niemrawo ust raz po raz wydobywały się rubinowe bańki, stworzone z mieszaniny śliny i powietrza. Żył, choć ledwo.
Bordowy dym wydobywał się z rozbitej na środku pomieszczenia fiolki z eliksirem, ale powoli się rozrzedzał, poprawiając widoczność wewnątrz forkasztelu. Opary nie były trujące, utrudniały jednak oddychanie i rozglądanie się; Bojczuk widział przed sobą ster oraz magiczną busolę, której na statkach używano do wyznaczenia kierunku teleportacji. Na przeciwległej ścianie był w stanie dostrzec też mapę, z tej odległości nie widział jednak, co na niej zaznaczono. Dokładnie mógł zobaczyć za to wiszący u sufitu zegar, odliczający czas do skoku, który najwyraźniej ktoś już zaprogramował; w chwili, w której Johnatan pojawił się w nadbudówce, wskazywał 6 minut i 30 sekund, i odliczał w dół.
Mieszkaniec kajuty przyglądał się swoim gościom z zainteresowaniem, choć nie nachalnie, czekając cierpliwie, aż zamkną się za nimi drzwi. Nie umknęła mu uwaga Tristana, na którą uśmiechnął się lekko. – To prawda – przytaknął, również na moment odrywając spojrzenie od Rosiera i rozglądając się dookoła, jakby znalazł się tam po raz pierwszy. Nie padły żadne imiona, on również więc się nie przedstawił, ale nie było to konieczne; cała trójka doskonale wiedziała, po co znalazła się w pomieszczeniu. Mężczyzna przeniósł swoją uwagę na Deirdre, niezwykle zgrabnie władającą słowem. Jeżeli do tej pory miał jakieś wątpliwości co do tego, czy mógł obdarzyć dwójkę czarodziejów zaufaniem, to rozwiały się one w chwili, w której towarzyszka Tristana wypowiedziała ostatnie zdania. – Dotarły do mnie wieści o waszym wyrafinowanym guście, madame – odpowiedział, kiwając głową w stronę kobiety. – Sir – zwrócił się również do Rosiera, powtarzając gest. Słysząc jego słowa, przeniósł wreszcie spojrzenie na kota. Zwierzę przyglądało mu się teraz, przekrzywiając łeb. – Właściwie to przyjaciółka, ale tak, podróżujemy razem – przytaknął, a następnie wycofał się nieco w głąb kabiny, wykonując charakterystyczny gest dłonią, zapraszający, by się rozgościli. – Nie udostępniam całości asortymentu każdemu, ale wierzę, że jesteście jednymi z nielicznych, którzy są w stanie docenić kunszt moich najciekawszych zbiorów – dodał, prawą dłonią sięgając za pazuchę. – Proponuję najpierw małą prezentację, szczegóły transakcji omówimy później – dodał, na wpół twierdząco, na wpół pytająco. Z wewnętrznej kieszeni szaty wyciągnął pęk kluczy, umieszczonych na kole, wyglądającym na wykonane ze starego srebra; zatrzymał na nich na moment wzrok, po czym zacisnął palce na jednym z nich.
Gdy podnosił spojrzenie, statkiem szarpnęło. Zarówno Deirdre, jak i Tristan, zdołali zachować równowagę – siła pędu i hamowania popchnęła ich jedynie nieco do przodu – ale zryw zupełnie zaskoczył przeglądającego klucze mężczyznę. Pozycja w jakiej się znajdował również nie ułatwiła mu zadania, przez co zachwiał się gwałtownie, a później poleciał do tyłu, wywracając się na podłogę, a po drodze głową uderzając o krawędź biurka, które również się przesunęło. Filiżanka z herbatą zadrżała, wylewając gorący płyn na blat i znajdujące się na nim pergaminy. Handlarz osunął się na ziemię bez przytomności, w dłoni nadal ściskając wybrany klucz.
Szarpnięcie spowodowało również, że wywróciła się stojąca pod ścianą lampa, a dwa zawieszone na wieszaku płaszcze spadły na ziemię. Z półki zeskoczył również kot, podbiegając do na wpół leżącego właściciela i trącając go łebkiem w lewą dłoń. Mężczyzna nie zareagował.
Lucinda nie potrzebowała pomocy Drew – gdy statek wyrwał się do przodu, by następnie zahamować, udało jej się zachować równowagę, jednocześnie unikając bolesnego upadku. Sam Macnair nie zdołał jednak utrzymać się na nogach, najprawdopodobniej dlatego, że oprócz siebie, próbował uratować też swoją towarzyszkę; bagaż, za który złapał, okazał się lżejszy, niż się wydawał, nie stanowił więc zbyt dobrego podparcia – zleciał na podłogę razem z mężczyzną, który wylądował na obu kolanach. Poczuł ukłucie ostrego bólu, który jednak szybko rozniósł się i stępił; Drew mógł jednak przypuszczać, że zderzenie z ziemią pozostawi po sobie barwne siniaki.
Upadek nie przeszkodził czarodziejowi w rozpoznaniu ciążącej na skrzyni klątwy, którą poprawnie zidentyfikował jako Klątwę Opętania. Mógł również stwierdzić, że runy zostały umieszczone przez kogoś biegłego w tej sztuce, oraz że klątwę aktywuje próba otwarcia wieka; dotknięcie reszty skrzyni powinno być bezpieczne.
Johnatan - póki co, jako jedyny zdajesz sobie sprawę z tego, ile czasu pozostało do teleportacji, jesteś też w stanie poprawnie ocenić sytuację. Teleportacja, o ile nie zostanie powstrzymana, nastąpi dokładnie za 2 kolejki.
Alphard - podniesienie saszetki z ziemi nie sprawi Ci problemu, nie liczy się też jako akcja. Jeżeli zdecydujesz się dołączyć do Bojczuka, również nie zablokuje Ci to możliwości wykonania akcji, zobaczysz też to samo, co on - jednak brak biegłości żeglarstwa uniemożliwi Ci poprawne użycie instrumentów nawigacyjnych.
Tristan i Deirdre - jesteście w stanie stwierdzić, że Wasz towarzysz nie jest martwy, ale nie potraficie dokładniej określić jego stanu.
Drew - upadek odebrał Ci 15 punktów żywotności (tłuczone).
W przypadku podjęcia próby zdjęcia klątwy ze skrzyni, obowiązuje mechanika klątw.
Ze względu na nieobecność Mistrza Gry i części uczestników wydarzenia, czas na posty został wydłużony do poniedziałku 26.11 (godz. 23:59) - jednak jeżeli z jakichkolwiek powodów poweekendowych będziecie potrzebować więcej czasu, dajcie mi znać.
W razie pytań, zapraszam.
Bojczuk bez problemów dotarł do nadbudówki, a gdy tylko stanął w drzwiach, jego oczom ukazało się źródło zamieszania. Stwierdzenie, że w pomieszczeniu panował chaos, byłoby niedopowiedzeniem: ktoś musiał dosyć niedawno rzucić tutaj potężne zaklęcie, bo większość mebli przewróciła się na podłogę, leżąc tam żałośne w różnym stanie zniszczenia. Na ścianach i podłodze lśniły ciemnoczerwone krople, gdzieniegdzie przechodząc w smugi, i po krótkim przyjrzeniu się, Johnatan był w stanie stwierdzić, że ciecz była w istocie krwią. Należącą najprawdopodobniej do mężczyzny, opartego o jedną ze ścian, w którym Bojczuk mógł rozpoznać kapitana, Randalla Jonesa. Jeden rzut oka wystarczył, by zrozumieć, że nie był on w najlepszym stanie: na koszuli, niegdyś białej, więcej było czerwieni niż bieli, a z jego poruszających się niemrawo ust raz po raz wydobywały się rubinowe bańki, stworzone z mieszaniny śliny i powietrza. Żył, choć ledwo.
Bordowy dym wydobywał się z rozbitej na środku pomieszczenia fiolki z eliksirem, ale powoli się rozrzedzał, poprawiając widoczność wewnątrz forkasztelu. Opary nie były trujące, utrudniały jednak oddychanie i rozglądanie się; Bojczuk widział przed sobą ster oraz magiczną busolę, której na statkach używano do wyznaczenia kierunku teleportacji. Na przeciwległej ścianie był w stanie dostrzec też mapę, z tej odległości nie widział jednak, co na niej zaznaczono. Dokładnie mógł zobaczyć za to wiszący u sufitu zegar, odliczający czas do skoku, który najwyraźniej ktoś już zaprogramował; w chwili, w której Johnatan pojawił się w nadbudówce, wskazywał 6 minut i 30 sekund, i odliczał w dół.
Mieszkaniec kajuty przyglądał się swoim gościom z zainteresowaniem, choć nie nachalnie, czekając cierpliwie, aż zamkną się za nimi drzwi. Nie umknęła mu uwaga Tristana, na którą uśmiechnął się lekko. – To prawda – przytaknął, również na moment odrywając spojrzenie od Rosiera i rozglądając się dookoła, jakby znalazł się tam po raz pierwszy. Nie padły żadne imiona, on również więc się nie przedstawił, ale nie było to konieczne; cała trójka doskonale wiedziała, po co znalazła się w pomieszczeniu. Mężczyzna przeniósł swoją uwagę na Deirdre, niezwykle zgrabnie władającą słowem. Jeżeli do tej pory miał jakieś wątpliwości co do tego, czy mógł obdarzyć dwójkę czarodziejów zaufaniem, to rozwiały się one w chwili, w której towarzyszka Tristana wypowiedziała ostatnie zdania. – Dotarły do mnie wieści o waszym wyrafinowanym guście, madame – odpowiedział, kiwając głową w stronę kobiety. – Sir – zwrócił się również do Rosiera, powtarzając gest. Słysząc jego słowa, przeniósł wreszcie spojrzenie na kota. Zwierzę przyglądało mu się teraz, przekrzywiając łeb. – Właściwie to przyjaciółka, ale tak, podróżujemy razem – przytaknął, a następnie wycofał się nieco w głąb kabiny, wykonując charakterystyczny gest dłonią, zapraszający, by się rozgościli. – Nie udostępniam całości asortymentu każdemu, ale wierzę, że jesteście jednymi z nielicznych, którzy są w stanie docenić kunszt moich najciekawszych zbiorów – dodał, prawą dłonią sięgając za pazuchę. – Proponuję najpierw małą prezentację, szczegóły transakcji omówimy później – dodał, na wpół twierdząco, na wpół pytająco. Z wewnętrznej kieszeni szaty wyciągnął pęk kluczy, umieszczonych na kole, wyglądającym na wykonane ze starego srebra; zatrzymał na nich na moment wzrok, po czym zacisnął palce na jednym z nich.
Gdy podnosił spojrzenie, statkiem szarpnęło. Zarówno Deirdre, jak i Tristan, zdołali zachować równowagę – siła pędu i hamowania popchnęła ich jedynie nieco do przodu – ale zryw zupełnie zaskoczył przeglądającego klucze mężczyznę. Pozycja w jakiej się znajdował również nie ułatwiła mu zadania, przez co zachwiał się gwałtownie, a później poleciał do tyłu, wywracając się na podłogę, a po drodze głową uderzając o krawędź biurka, które również się przesunęło. Filiżanka z herbatą zadrżała, wylewając gorący płyn na blat i znajdujące się na nim pergaminy. Handlarz osunął się na ziemię bez przytomności, w dłoni nadal ściskając wybrany klucz.
Szarpnięcie spowodowało również, że wywróciła się stojąca pod ścianą lampa, a dwa zawieszone na wieszaku płaszcze spadły na ziemię. Z półki zeskoczył również kot, podbiegając do na wpół leżącego właściciela i trącając go łebkiem w lewą dłoń. Mężczyzna nie zareagował.
Lucinda nie potrzebowała pomocy Drew – gdy statek wyrwał się do przodu, by następnie zahamować, udało jej się zachować równowagę, jednocześnie unikając bolesnego upadku. Sam Macnair nie zdołał jednak utrzymać się na nogach, najprawdopodobniej dlatego, że oprócz siebie, próbował uratować też swoją towarzyszkę; bagaż, za który złapał, okazał się lżejszy, niż się wydawał, nie stanowił więc zbyt dobrego podparcia – zleciał na podłogę razem z mężczyzną, który wylądował na obu kolanach. Poczuł ukłucie ostrego bólu, który jednak szybko rozniósł się i stępił; Drew mógł jednak przypuszczać, że zderzenie z ziemią pozostawi po sobie barwne siniaki.
Upadek nie przeszkodził czarodziejowi w rozpoznaniu ciążącej na skrzyni klątwy, którą poprawnie zidentyfikował jako Klątwę Opętania. Mógł również stwierdzić, że runy zostały umieszczone przez kogoś biegłego w tej sztuce, oraz że klątwę aktywuje próba otwarcia wieka; dotknięcie reszty skrzyni powinno być bezpieczne.
Johnatan - póki co, jako jedyny zdajesz sobie sprawę z tego, ile czasu pozostało do teleportacji, jesteś też w stanie poprawnie ocenić sytuację. Teleportacja, o ile nie zostanie powstrzymana, nastąpi dokładnie za 2 kolejki.
Alphard - podniesienie saszetki z ziemi nie sprawi Ci problemu, nie liczy się też jako akcja. Jeżeli zdecydujesz się dołączyć do Bojczuka, również nie zablokuje Ci to możliwości wykonania akcji, zobaczysz też to samo, co on - jednak brak biegłości żeglarstwa uniemożliwi Ci poprawne użycie instrumentów nawigacyjnych.
Tristan i Deirdre - jesteście w stanie stwierdzić, że Wasz towarzysz nie jest martwy, ale nie potraficie dokładniej określić jego stanu.
Drew - upadek odebrał Ci 15 punktów żywotności (tłuczone).
W przypadku podjęcia próby zdjęcia klątwy ze skrzyni, obowiązuje mechanika klątw.
Ze względu na nieobecność Mistrza Gry i części uczestników wydarzenia, czas na posty został wydłużony do poniedziałku 26.11 (godz. 23:59) - jednak jeżeli z jakichkolwiek powodów poweekendowych będziecie potrzebować więcej czasu, dajcie mi znać.
W razie pytań, zapraszam.
Nie potrafię nawet znaleźć słów opisujących to co zastałem w nadbudówce! Totalna katastrofa, chaos, pobojowisko... Mrużę oczy, cofając się o krok, gdy kolejne kłęby dymu wlatują mi prosto w twarz - przez tę zasłonę niewiele widać, ale wciąż rozglądam sie po wnętrzu i wtedy... Wtedy widzę GO - kapitan Randall Jones we własnej osobie, w stanie co najmniej fatalnym; w pierwszym odruchu zaciskam palce na framudze, a moje ślepia rozszerzają się.
- JEZUSMARIA!! Randall! Co tu się odjebało?! - wolną dłonią macham przed twarzą, chcąc w ten sposób poprawić widoczność, ale niewiele to daje. Naciągam więc koszulę na nos (kij wie co to były za opary, póki co widziałem tylko roztrzaskaną fiolkę i wylaną ciecz, a totalnie nie znałem się na eliksirach!), po czym postępuję dalej wgłąb pomieszczenia. Dostrzegam kolejne rzeczy, jeszcze bardziej niepokojące. To znaczy ster sam w sobie nie był niepokojący wcale, ale w połączeniu z magiczną busolą i to taka zaprogramowaną na skok, stawał się co najmniej przerażający. Ktoś tu nieźle namieszał! I chyba chciał nas wszystkich obić, albo zabić, albo nie miał pojęcia o żegludze i ni krzty wyobraźni, skoro mieliśmy się teleportować jak nic nie zostało przygotowane. W tej krótkiej chwili naprawdę ze sobą walczyłem - ratować siebie, kapitana czy pasażerów? Skok za burtę mógłby sie skończyć złamaniem karku, na magii leczniczej nie znałem sie w ogóle, wiec pewnie zrobiłbym kapitanowi jeszcze większa krzywdę... Znałem się za to na żegludze i być może uda mi sie powstrzymać skok w nieznane zanim nas wyrzuci chujwiegdzie - z tej odległości nie byłem w stanie dostrzec co zaznaczono na mapie.
- Trzymaj się, Randall, zaraz sprowadzę pomoc. - rzucam w kierunku mężczyzny, po czym zbliżam się do steru i busoli, żeby to cholerstwo cofnąć! Czułem lodowaty oddech czasu na karku i wcale mi się to nie podobało, strużki potu ciekły mi po skroniach; No dalej! Działaj!...
- JEZUSMARIA!! Randall! Co tu się odjebało?! - wolną dłonią macham przed twarzą, chcąc w ten sposób poprawić widoczność, ale niewiele to daje. Naciągam więc koszulę na nos (kij wie co to były za opary, póki co widziałem tylko roztrzaskaną fiolkę i wylaną ciecz, a totalnie nie znałem się na eliksirach!), po czym postępuję dalej wgłąb pomieszczenia. Dostrzegam kolejne rzeczy, jeszcze bardziej niepokojące. To znaczy ster sam w sobie nie był niepokojący wcale, ale w połączeniu z magiczną busolą i to taka zaprogramowaną na skok, stawał się co najmniej przerażający. Ktoś tu nieźle namieszał! I chyba chciał nas wszystkich obić, albo zabić, albo nie miał pojęcia o żegludze i ni krzty wyobraźni, skoro mieliśmy się teleportować jak nic nie zostało przygotowane. W tej krótkiej chwili naprawdę ze sobą walczyłem - ratować siebie, kapitana czy pasażerów? Skok za burtę mógłby sie skończyć złamaniem karku, na magii leczniczej nie znałem sie w ogóle, wiec pewnie zrobiłbym kapitanowi jeszcze większa krzywdę... Znałem się za to na żegludze i być może uda mi sie powstrzymać skok w nieznane zanim nas wyrzuci chujwiegdzie - z tej odległości nie byłem w stanie dostrzec co zaznaczono na mapie.
- Trzymaj się, Randall, zaraz sprowadzę pomoc. - rzucam w kierunku mężczyzny, po czym zbliżam się do steru i busoli, żeby to cholerstwo cofnąć! Czułem lodowaty oddech czasu na karku i wcale mi się to nie podobało, strużki potu ciekły mi po skroniach; No dalej! Działaj!...
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
Deirdre ciągle prezentowała swój najprzyjemniejszy, spokojny uśmiech, skrywając czujność pod pozorami uprzejmego zainteresowania rozmówcą. Wyczuwała, że zdołali nawiązać nic porozumienia: mogła odczytać to z miększego tonu i lśniących w oczach nieznajomego ogników. Drobne szczegóły, umacniające pomost wzajemnego szacunku, z gracją przerzucony nad kotłującą się niespokojnie wodą. Dosłownie i w przenośni, zanim zdążyła podziękować za zaufanie i kontynuować rozmowę, wyrażając swoją fascynację wspomnianym asortymentem, podłoga usunęła się jej spod nóg. Nie na tyle, by wywrócić ją na podłogę, lecz i tak porządnie nią zachwiała, wprowadzając całą kajutę w niezbyt przyjemne drżenie. Ustała na nogach, widząc, że i Rosier nie poddał się gwałtownemu szarpnięciu, lecz ich nowy przyjaciel nie miał tyle szczęścia. Rozległ się nieprzyjemny chlupot herbaty, potem głuchy trzask i w końcu donośne łupnięcie ciała o podłogę. Mężczyzna opadł na drewniane deski pomieszczenia jak w zwolnionym Horatio tempie, uprzednio uderzając głową o kant biurka. Doskonale. Tsagairt przez kilka wdechów, przyśpieszonych nieoczekiwanym, pechowym urazem, przyglądała się jedynie sytuacji. Podejrzany kot znalazł się przy swym przyjacielu, a ten nie dawał znaku życia. Przynajmniej pozornie; Deirdre działała instynktownie: ruszyła do przodu, na moment przyklękając przy handlarzu. Przytknęła lodowate palce do szyi, czuła puls. - Żyje - poinformowała zdawkowo; na tyle, na ile znała się na anatomii, mogła to stwierdzić, ale poza tym stan przydatności czarodzieja stanowił dla niej zagadkę. Wyprostowała się, pilnując, by gruby materiał peleryny okrywał ją w newralgicznych miejscach. Spojrzała przelotnie na Rosiera, mimo wszystko, to on decydował, nawet tutaj - lecz i tak, zanim cokolwiek uczynią, powinni upewnić się co do szczegółów ich obecnego położenia. Zwinnie przekroczyła ciało leżącego mężczyzny oraz stojącego przy nim kota, wyminęła biurko i podeszła do bocznych drzwi, zapewne prowadzących do prywatnej części kajuty. Nacisnęła klamkę i spróbowała je otworzyć, w drugiej, wiodącej dłoni, ciągle trzymając różdżkę. Skrytą pod materiałem rękawa wierzchniej szaty, ale gotową do natychmiastowego użycia. Chciała zajrzeć do środka i upewnić się, że znajdują się w tym rejsowym apartamencie względnie sami.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Lucinda choć należała do osób ufnych to jednak nie oddawała swojego zaufania każdemu. Gdyby tak było to już dawno leżałaby w rodzinnej krypcie. Na swojej drodze spotykała różnych ludzi i niektórzy z nich byli niebezpieczeństwem samym w sobie. Głupotą byłoby wdawanie się w dłuższe rozmowy z kimś kogo nie znała i nieszczególnie poznać chciała. Selwyn nie wierzyła jednak w przypadki i fakt, że mężczyzna zjawił się dzisiaj w tym miejscu i o tej porze świadczył o tym, że mieli wspólny interes. - Kolację? - powtórzyła zdezorientowana, a po chwili pokręciła głową. - Wybacz, ale liczę na inne towarzystwo – dodała jeszcze. Towarzystwo siebie samej po zakończonej transakcji. Może gdyby była mądrzejsza to by dodała dwa do dwóch i zdała sobie sprawę, że mężczyzna wie o niej więcej niż mogłaby się spodziewać. Nie robiła tego jednak. Nie analizowała każdego słowa czekając aż w końcu będzie mogła przejść do konkretów.
Kiedy mężczyzna wyciągnął nóż, którego poszukiwała przez tak długi czas przymrużyła oczy. To była kpina, którą już doskonale znała. To nie był pierwszy raz gdy własne pragnienia śmiały jej się w twarz. - Skąd go masz? - zapytała zaskoczona. To było głupie pytanie bo doskonale wiedziała gdzie znajdował się artefakt lecz gdy sama już po niego poszła ten zwyczajnie zniknął. Myślała, że to koniec jej poszukiwań, ale jednak daleko było jej do końca. Wiedziała, że teraz tak naprawdę wszystko zależy od tego czy mężczyzna będzie chciał go jej sprzedać i coś jej podpowiadało, że nie. Znała taki typ człowieka. Mogłaby stawać na głowie, a i tak byłoby to niewystarczające.
Skrzynia wyglądała na przeklętą chociaż Lucindzie ciężko było stwierdzić jaka była to klątwa. Potrzebowałaby na to chwili, dopasowania odpowiednich run. Kiedy mężczyzna podszedł do skrzyni Selwyn odwróciła się by lepiej przyjrzeć się runom. Wiedziała, że będzie mogła ją zdjąć tylko nie wiedziała czy na pewno chce. Wszystko czego dzisiaj chciała to ten sztylet, a on znajdował się w kieszeni mężczyzny i tylko on tak naprawdę ją interesował. - Tak, znam je – odpowiedziała nie mając zamiaru skłamać. - Znasz tę klątwę? - zapytała. - Prawdopodobnie będę mogła się jej pozbyć jeżeli zależy ci właśnie na skrzyni. Oczywiście nie za darmo. - dodała. Kiedy statkiem zadrżało próbowała się czegoś złapać. Nie zdążyła bo to mężczyzna chwycił ją tak by nie skończyła na podłodze. Sam podobnego szczęścia nie miał. Nie pytała czy wszystko w porządku tylko odczekała sekundę by spojrzeć czy na pewno jeszcze żyje, a po chwili wyciągnęła do niego dłoń. Tak jakby jej siła mogła coś zmienić. Z drugiej strony życzliwości nie mogła się pozbyć.
Kiedy mężczyzna wyciągnął nóż, którego poszukiwała przez tak długi czas przymrużyła oczy. To była kpina, którą już doskonale znała. To nie był pierwszy raz gdy własne pragnienia śmiały jej się w twarz. - Skąd go masz? - zapytała zaskoczona. To było głupie pytanie bo doskonale wiedziała gdzie znajdował się artefakt lecz gdy sama już po niego poszła ten zwyczajnie zniknął. Myślała, że to koniec jej poszukiwań, ale jednak daleko było jej do końca. Wiedziała, że teraz tak naprawdę wszystko zależy od tego czy mężczyzna będzie chciał go jej sprzedać i coś jej podpowiadało, że nie. Znała taki typ człowieka. Mogłaby stawać na głowie, a i tak byłoby to niewystarczające.
Skrzynia wyglądała na przeklętą chociaż Lucindzie ciężko było stwierdzić jaka była to klątwa. Potrzebowałaby na to chwili, dopasowania odpowiednich run. Kiedy mężczyzna podszedł do skrzyni Selwyn odwróciła się by lepiej przyjrzeć się runom. Wiedziała, że będzie mogła ją zdjąć tylko nie wiedziała czy na pewno chce. Wszystko czego dzisiaj chciała to ten sztylet, a on znajdował się w kieszeni mężczyzny i tylko on tak naprawdę ją interesował. - Tak, znam je – odpowiedziała nie mając zamiaru skłamać. - Znasz tę klątwę? - zapytała. - Prawdopodobnie będę mogła się jej pozbyć jeżeli zależy ci właśnie na skrzyni. Oczywiście nie za darmo. - dodała. Kiedy statkiem zadrżało próbowała się czegoś złapać. Nie zdążyła bo to mężczyzna chwycił ją tak by nie skończyła na podłodze. Sam podobnego szczęścia nie miał. Nie pytała czy wszystko w porządku tylko odczekała sekundę by spojrzeć czy na pewno jeszcze żyje, a po chwili wyciągnęła do niego dłoń. Tak jakby jej siła mogła coś zmienić. Z drugiej strony życzliwości nie mogła się pozbyć.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Starcie dwóch złodziejaszków nie powinno zrobić na nim żadnego wrażenia, ale dziwnym trafem nie potrafił oderwać spojrzenia od Bojczuka, wciąż oszołomiony jego niespodziewaną ingerencją. Nie był pewien jakby dalej potoczyła się sytuacja po tym jak krnąbrny niegdyś i dziś Gryfon uniknął ciosu, bo statkiem po prostu zatrzęsło. Znajoma kreatura ze szkolnych lat pognała, aby pchać się prosto w kłęby dymu wydobywające się przez rozwarte drzwi z ograniczonej ścianami przestrzeni. Black jeszcze chwilę pozostawał na swoim miejscu, próbując rozeznać się w sytuacji. Nie wiedział nic, co najwyżej upewniał się w przekonaniu, że transport morski nie jest dla niego, a Syreni Lament mimo wszystko przyciąga do siebie degeneratów, co potwierdzała obecność dwóch złodziejaszków, zachowanie załogi, choćby tego mijanego na schodkach podejrzanego typa, jak i nagły wybuch.
Miał pewne obawy przy podnoszeniu saszetki z desek, którą jednak chwycił szybko i sprawnie, aby nikt przypadkiem znów nie spróbował mu jej skraść. Wcześniejsze odgłosy obijających się o siebie szklanych fiolek wzbudziły odrobinę podejrzliwość, ale wokół działo się zbyt wiele, aby zachować należytą ostrożność. Ciemna skóra nie przesiąkła żadną miksturą, co też dawało nadzieję na to, że jednak wszystkie eliksiry pozostały w stanie nienaruszonym. Jednak nie miał czasu wnikliwie sprawdzić stanu zawartości. W końcu ruszył śladami Bojczuka i po chwili wpadł za nim do wnętrza nadbudówki. Dym zdążył się rozrzedzić, można więc było dostrzec szczegóły. Obecne gdzieniegdzie ślady krwi, nieprzytomnego mężczyznę.
– Co się tu do cholery wyprawia, Bojczuk? – wyrzuca z siebie z jawną irytacją, ale ta nie odmalowuje się na jego twarzy, przynajmniej nie wystarczająco przekonująco, ponieważ czuje się w tym wszystkim pogubiony. Jego podróż do Francji nie tak miała wyglądać. Właściwie wiele rzeczy miało wyglądać inaczej. Poza tym, wątpił, aby ten prymityw Bojczuk udzielił mu logicznych wyjaśnień. Spojrzał więc na opartego o ścianę mężczyznę i zbliżył się do niego, a nawet obok niego przyklęknął.
– Co tu się stało? – spytał, licząc na jakiekolwiek pojedyncze słowo, które pozwoliłoby rozwiązać zagadkę. Ale obcy mu mężczyzna z ledwością oddycha, więc nie zamierza go męczyć. Black mimowolnie przypomina sobie żeglarza, którego minął kilka chwil temu i teraz nabiera przekonania, że na koszuli tamtego była krew, przestając mamić umysł przekonaniem, że pewnie mu się przewidziało i plamy po winie niepotrzebnie brał za życiodajną posokę.
Miał pewne obawy przy podnoszeniu saszetki z desek, którą jednak chwycił szybko i sprawnie, aby nikt przypadkiem znów nie spróbował mu jej skraść. Wcześniejsze odgłosy obijających się o siebie szklanych fiolek wzbudziły odrobinę podejrzliwość, ale wokół działo się zbyt wiele, aby zachować należytą ostrożność. Ciemna skóra nie przesiąkła żadną miksturą, co też dawało nadzieję na to, że jednak wszystkie eliksiry pozostały w stanie nienaruszonym. Jednak nie miał czasu wnikliwie sprawdzić stanu zawartości. W końcu ruszył śladami Bojczuka i po chwili wpadł za nim do wnętrza nadbudówki. Dym zdążył się rozrzedzić, można więc było dostrzec szczegóły. Obecne gdzieniegdzie ślady krwi, nieprzytomnego mężczyznę.
– Co się tu do cholery wyprawia, Bojczuk? – wyrzuca z siebie z jawną irytacją, ale ta nie odmalowuje się na jego twarzy, przynajmniej nie wystarczająco przekonująco, ponieważ czuje się w tym wszystkim pogubiony. Jego podróż do Francji nie tak miała wyglądać. Właściwie wiele rzeczy miało wyglądać inaczej. Poza tym, wątpił, aby ten prymityw Bojczuk udzielił mu logicznych wyjaśnień. Spojrzał więc na opartego o ścianę mężczyznę i zbliżył się do niego, a nawet obok niego przyklęknął.
– Co tu się stało? – spytał, licząc na jakiekolwiek pojedyncze słowo, które pozwoliłoby rozwiązać zagadkę. Ale obcy mu mężczyzna z ledwością oddycha, więc nie zamierza go męczyć. Black mimowolnie przypomina sobie żeglarza, którego minął kilka chwil temu i teraz nabiera przekonania, że na koszuli tamtego była krew, przestając mamić umysł przekonaniem, że pewnie mu się przewidziało i plamy po winie niepotrzebnie brał za życiodajną posokę.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Deptak nadmorski, Mersea Island
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Essex