Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Essex
Deptak nadmorski, Mersea Island
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Deptak nadmorski
Mersea Island to jedna z czterech dużych wysp należących do hrabstwa Essex. Dla mugoli wyspa wydaje się być całkowicie nieatrakcyjna, kiedy tak naprawdę leżą na niej dwie magiczne nadmorskie miejscowości. Dodatkowo na wyspie znaleźć można niezliczone ilości salamander plamistych, które znajdują się w herbie lordów Essex - Selwynów. Wzdłuż jej południowego brzegu ciągnie się nadmorski deptak okalający miejscowość Mersea West. Deptak rozpoczyna się na plaży co czyni go idealnym miejscem na spacer po całym dniu wylegiwania się na piasku. Wzdłuż deptaka ciągnie się szpaler małych domków mieszkalnych, miedzy którymi od czasu do czasu natknąć się można na prowadzone przez miejscowych restauracje serwujące ryby i owoce morza. Nie są zbyt drogie, jednak można w nich spożyć naprawdę dobry posiłek przygotowany ze świeżych, lokalnych produktów.
Deirdre przyjrzała się fiolkom, znajdującym się w walizce: były starannie opisane, nie miała więc problemów z odczytaniem etykiet. Jeżeli można było im wierzyć, wśród eliksirów znajdował się eliksir lodowego płaszcza, mikstura ognistego oddechu, wieczny płomień oraz eliksir wzmacniający krew – po 2 porcje każdego. Deirdre rozpoznała również, że wypełniająca słoik roślina w istocie była skrzelozielem.
Z każdą mijającą chwilą, kot wydawał się bardziej niespokojny; gdy Deirdre uklękła przy nim, podniósł na nią uważne spojrzenie i przez moment zdawał się rzeczywiście słuchać tego, co mówiła. Trudno powiedzieć, czy zadziałała tutaj presja czasu, czy może dar przekonywania czarownicy, ale stworzenie nie zaczekało nawet, aż przebrzmią ostatnie słowa – wyminęło przemawiającą do niego Deirdre, odnajdując fragment wolnej przestrzeni, po czym wszyscy obecni w kajucie mogli zaobserwować jak kocia sylwetka się wydłuża, włosy zaczynają prędko wyrastać z coraz większej czaszki, a w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się czarna kotka, pojawia się kobieta: wysoka i smukła, ubrana w luźną koszulę i ciemną spódnicę do kostek, z długim, kruczoczarnym warkoczem, opadającym na wyprostowane dumnie plecy. Nawet z bliskiej odległości trudno było ocenić jej wiek, bo wydawała się zniszczona życiem: jasną twarz znaczyła siatka zmarszczek, ale we włosach próżno było szukać oznak siwizny, a oczy – dwukolorowe, jak u kota – były jasne i żywe. Jej dłonie i przedramiona zakrywały czarne, skórzane rękawiczki. – Nie jest nam potrzebny – odezwała się, odpowiadając na ostatnie zdania Deirdre, odwracając się przez ramię i wskazując głową na nieprzytomnego mężczyznę. Miała niski głos, trochę zachrypnięty.
Sprężystym krokiem podeszła do leżącego czarodzieja, by zgrabnie przykucnąć przy nim i wyciągnąć mu spomiędzy palców klucze; później równie sprawnie podniosła się do pionu i wyciągnęła rękę w kierunku Deirdre, żeby pomóc jej wstać. – Musicie wybaczyć mi tę małą maskaradę, nie byłam pewna, czy można wam ufać. Dalej nie jestem – zerknęła w stronę rzucającego zaklęcie Tristana – ale kończy nam się czas. – Wolną dłonią sięgnęła do łańcuszka, który miała zawieszony na szyi i wyciągnęła spod koszuli okrągły, złoty medalion, który okazał się ukrywać w środku zegarek. – Lepiej się czegoś mocno złapcie – dodała jeszcze, po czym sama podeszła do porzuconych na podłodze płaszczy, by podnieść jeden z nich i narzucić go sobie na plecy.
Zaklęcie Tristana było udane, rzucone z rzadko spotykaną mocą – ledwie z jego ust spłynęły ostatnie głoski inkantacji, zobaczył białą mgłę, wypełniającą kajutę, zagęszczającą się w dwóch miejscach: na nieprzytomnym czarodzieju oraz stojącym pod biurkiem kufrze.
Drew postanowił podjąć się samodzielnej próby ściągnięcia klątwy ze skrzyni, coś jednak poszło nie tak; nałożona na przedmiot magia nie usłuchała inkantacji zaklęcia, zadrżała jednak gwałtownie, po czym wydawało się, że wpełza po wyciągniętej różdżce, palcach i nadgarstku, oplatając ciało czarodzieja i wnikając do środka. Efekt nie był spektakularny, zakończenia nerwowe Drew nie eksplodowały bólem, nie posypały się też iskry – a jedyną zauważalną zmianą był cichy, ledwie słyszalny i niemożliwy jeszcze do rozpoznania szept, który zdawał się dobiegać z wnętrza jego czaszki. Słowa, jeżeli w ogóle tam były, pozostawały póki co niewyraźne, zagłuszane skutecznie przez panujący na wyższym pokładzie zgiełk oraz inny dźwięk, mechaniczny, dobiegający zza jednej z burt, mogący kojarzyć się z brzękiem metalowego łańcucha.
Lucinda znalazła się prawie przy drzwiach, które huknęły głośno raz jeszcze, po czym otworzyły się z impetem, prawie wyskakując z zawiasów. Po drewnianych, pogrążonych w półmroku schodkach zbiegł mężczyzna, początkowo w ogóle nie zauważając dwójki znajdujących się w ładowni czarodziejów; dopiero, gdy nieomal wbiegł w łamaczkę klątw, zatrzymał się jak wryty. Zrobił kilka chwiejnych kroków do tyłu, wchodząc w ten sposób w żółtawe światło jednej z lamp, a zarówno Lucinda, jak i Drew, mogli zobaczyć go w całej okazałości. Był wysoki, ciemnowłosy, ubrany w niewyróżniający się niczym strój żeglarza, na który składały się proste, brązowe spodnie i jasna koszula; ta ostatnia była jednak rozchełstana, brakowało jej kilku guzików, a na samym przodzie widniała spora, brunatno-brązowa plama. Na jego twarzy, raczej młodej, malowało się zaskoczenie, które bardzo szybko przemieniło się w coś na pograniczu wrogości i paniki; wyszarpnął z kieszeni różdżkę, podnosząc ją i celując w Lucindę – póki co z jego ust nie wydostała się jednak inkantacja żadnego zaklęcia. – Co tu się dzieje? – rzucił rozkazująco, przenosząc spojrzenie między czarownicą, Drew i skrzynią, obok której stał.
Chociaż sytuacja nie wyglądała optymistycznie, Johnatanowi udało się zachować zimną krew; po wydaniu poleceń Alphardowi, zdołał przepchnąć się przez pozbawionych zwierzchnictwa żeglarzy, prosto do uchwytu, na którym zamontowana była kotwica. Znał ten mechanizm – widział go niejednokrotnie – więc i wprawienie magicznego przyrządu w ruch nie sprawiło mu kłopotu. Łańcuch zaczął podnosić się w górę, a ciężka, metalowa kotwica wynurzyła się ponad powierzchnię wody, nie przytrzymując już statku w porcie.
Bojczuk, skupiony na zadaniu, nie mógł wiedzieć, że jego niespodziewanemu towarzyszowi nie poszło już tak dobrze; Alphard prawidłowo wybrał zaklęcie, jednak rozedrgana anomaliami i panującym dookoła chaosem magia, uniemożliwiła mu poprawne rzucenie uroku. Wiązka energii pomknęła w stronę zegara, ale wskazówka zatrzymała się tylko na sekundę, po czym pomknęła dalej, odliczając prosto do zera. W tym czasie nikt nie zajął się zwijaniem żagli, a na nadgonienie utraconych minut było już za późno.
Wszystko na okręcie znieruchomiało – po czym rozległo się głośne trzaśnięcie, a Syreni Lament zniknął z portu w Mersea, wzniecając za sobą potężną falę wody, która uderzyła w nadbrzeże, wlewając się daleko w głąb lądu.
W tej kolejce, każde z Was ma możliwość wykonania jeszcze jednej akcji, chronologicznie mającej miejsce przed teleportacją.
Proszę też, aby oprócz tego, każdy wykonał rzut kością k10.
Nowy post Mikołaj przyniesie Wam 6 grudnia wieczorem, na odpisy czekam do godz. 19:00.
W razie pytań - zapraszam.
Z każdą mijającą chwilą, kot wydawał się bardziej niespokojny; gdy Deirdre uklękła przy nim, podniósł na nią uważne spojrzenie i przez moment zdawał się rzeczywiście słuchać tego, co mówiła. Trudno powiedzieć, czy zadziałała tutaj presja czasu, czy może dar przekonywania czarownicy, ale stworzenie nie zaczekało nawet, aż przebrzmią ostatnie słowa – wyminęło przemawiającą do niego Deirdre, odnajdując fragment wolnej przestrzeni, po czym wszyscy obecni w kajucie mogli zaobserwować jak kocia sylwetka się wydłuża, włosy zaczynają prędko wyrastać z coraz większej czaszki, a w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się czarna kotka, pojawia się kobieta: wysoka i smukła, ubrana w luźną koszulę i ciemną spódnicę do kostek, z długim, kruczoczarnym warkoczem, opadającym na wyprostowane dumnie plecy. Nawet z bliskiej odległości trudno było ocenić jej wiek, bo wydawała się zniszczona życiem: jasną twarz znaczyła siatka zmarszczek, ale we włosach próżno było szukać oznak siwizny, a oczy – dwukolorowe, jak u kota – były jasne i żywe. Jej dłonie i przedramiona zakrywały czarne, skórzane rękawiczki. – Nie jest nam potrzebny – odezwała się, odpowiadając na ostatnie zdania Deirdre, odwracając się przez ramię i wskazując głową na nieprzytomnego mężczyznę. Miała niski głos, trochę zachrypnięty.
Sprężystym krokiem podeszła do leżącego czarodzieja, by zgrabnie przykucnąć przy nim i wyciągnąć mu spomiędzy palców klucze; później równie sprawnie podniosła się do pionu i wyciągnęła rękę w kierunku Deirdre, żeby pomóc jej wstać. – Musicie wybaczyć mi tę małą maskaradę, nie byłam pewna, czy można wam ufać. Dalej nie jestem – zerknęła w stronę rzucającego zaklęcie Tristana – ale kończy nam się czas. – Wolną dłonią sięgnęła do łańcuszka, który miała zawieszony na szyi i wyciągnęła spod koszuli okrągły, złoty medalion, który okazał się ukrywać w środku zegarek. – Lepiej się czegoś mocno złapcie – dodała jeszcze, po czym sama podeszła do porzuconych na podłodze płaszczy, by podnieść jeden z nich i narzucić go sobie na plecy.
Zaklęcie Tristana było udane, rzucone z rzadko spotykaną mocą – ledwie z jego ust spłynęły ostatnie głoski inkantacji, zobaczył białą mgłę, wypełniającą kajutę, zagęszczającą się w dwóch miejscach: na nieprzytomnym czarodzieju oraz stojącym pod biurkiem kufrze.
Drew postanowił podjąć się samodzielnej próby ściągnięcia klątwy ze skrzyni, coś jednak poszło nie tak; nałożona na przedmiot magia nie usłuchała inkantacji zaklęcia, zadrżała jednak gwałtownie, po czym wydawało się, że wpełza po wyciągniętej różdżce, palcach i nadgarstku, oplatając ciało czarodzieja i wnikając do środka. Efekt nie był spektakularny, zakończenia nerwowe Drew nie eksplodowały bólem, nie posypały się też iskry – a jedyną zauważalną zmianą był cichy, ledwie słyszalny i niemożliwy jeszcze do rozpoznania szept, który zdawał się dobiegać z wnętrza jego czaszki. Słowa, jeżeli w ogóle tam były, pozostawały póki co niewyraźne, zagłuszane skutecznie przez panujący na wyższym pokładzie zgiełk oraz inny dźwięk, mechaniczny, dobiegający zza jednej z burt, mogący kojarzyć się z brzękiem metalowego łańcucha.
Lucinda znalazła się prawie przy drzwiach, które huknęły głośno raz jeszcze, po czym otworzyły się z impetem, prawie wyskakując z zawiasów. Po drewnianych, pogrążonych w półmroku schodkach zbiegł mężczyzna, początkowo w ogóle nie zauważając dwójki znajdujących się w ładowni czarodziejów; dopiero, gdy nieomal wbiegł w łamaczkę klątw, zatrzymał się jak wryty. Zrobił kilka chwiejnych kroków do tyłu, wchodząc w ten sposób w żółtawe światło jednej z lamp, a zarówno Lucinda, jak i Drew, mogli zobaczyć go w całej okazałości. Był wysoki, ciemnowłosy, ubrany w niewyróżniający się niczym strój żeglarza, na który składały się proste, brązowe spodnie i jasna koszula; ta ostatnia była jednak rozchełstana, brakowało jej kilku guzików, a na samym przodzie widniała spora, brunatno-brązowa plama. Na jego twarzy, raczej młodej, malowało się zaskoczenie, które bardzo szybko przemieniło się w coś na pograniczu wrogości i paniki; wyszarpnął z kieszeni różdżkę, podnosząc ją i celując w Lucindę – póki co z jego ust nie wydostała się jednak inkantacja żadnego zaklęcia. – Co tu się dzieje? – rzucił rozkazująco, przenosząc spojrzenie między czarownicą, Drew i skrzynią, obok której stał.
Chociaż sytuacja nie wyglądała optymistycznie, Johnatanowi udało się zachować zimną krew; po wydaniu poleceń Alphardowi, zdołał przepchnąć się przez pozbawionych zwierzchnictwa żeglarzy, prosto do uchwytu, na którym zamontowana była kotwica. Znał ten mechanizm – widział go niejednokrotnie – więc i wprawienie magicznego przyrządu w ruch nie sprawiło mu kłopotu. Łańcuch zaczął podnosić się w górę, a ciężka, metalowa kotwica wynurzyła się ponad powierzchnię wody, nie przytrzymując już statku w porcie.
Bojczuk, skupiony na zadaniu, nie mógł wiedzieć, że jego niespodziewanemu towarzyszowi nie poszło już tak dobrze; Alphard prawidłowo wybrał zaklęcie, jednak rozedrgana anomaliami i panującym dookoła chaosem magia, uniemożliwiła mu poprawne rzucenie uroku. Wiązka energii pomknęła w stronę zegara, ale wskazówka zatrzymała się tylko na sekundę, po czym pomknęła dalej, odliczając prosto do zera. W tym czasie nikt nie zajął się zwijaniem żagli, a na nadgonienie utraconych minut było już za późno.
Wszystko na okręcie znieruchomiało – po czym rozległo się głośne trzaśnięcie, a Syreni Lament zniknął z portu w Mersea, wzniecając za sobą potężną falę wody, która uderzyła w nadbrzeże, wlewając się daleko w głąb lądu.
W tej kolejce, każde z Was ma możliwość wykonania jeszcze jednej akcji, chronologicznie mającej miejsce przed teleportacją.
Proszę też, aby oprócz tego, każdy wykonał rzut kością k10.
Nowy post Mikołaj przyniesie Wam 6 grudnia wieczorem, na odpisy czekam do godz. 19:00.
W razie pytań - zapraszam.
Czuła się co najmniej głupio, przemawiając w tak gładkich i rzeczowych zdaniach do różnookiego kota, ale robiła gorsze i bardziej zawstydzające rzeczy - chociaż wtedy nie znajdowała się pod czujną obserwacją Tristana. Ciągle znajdowała się przecież w pracy, a przełożony oceniał ją pod każdym względem. Szczęśliwie, presja działała na nią naprawdę dobrze, dlatego też nie zdziwiła się aż tak, gdy zwierzę, do którego przemawiała, płynnie przemieniło się na jej oczach w kobietę. Zdecydowaną, pewną siebie, żwawą: Dei przyglądała się jej przez chwilę, bez zawahania przyjmując pomocną dłoń. Wstała na równe nogi. - To ty jesteś Cieniem? - spytała po prostu, bez natarczywości, bez zaskoczenia, bez zachwytu, spokojnie wytrzymując intensywne spojrzenie różnobarwnych tęczówek. - Niektóre rzeczy mogą się nam przydać - powiedziała, spoglądając także i na Tristana, zanim wyminęła ich oboje, ponownie - szybko - przekraczając próg sypialni. Zgarnęła z walizki eliksiry oraz słoik z skrzelozielem i wsunęła je do torby, przewieszonej przez ramię. Kto wie, co mogło przydać im się podczas dalszych negocjacji; zwłaszcza skrzeloziele wydało się jej czymś potrzebnym na pełnym morzu. Zwinnie powróciła do głównej kajuty, wpatrując się nieco pytająco w kobietę. Zdawała się nie ufać Tristanowi, to zrozumiałe, rozsądne kobiety zazwyczaj podejrzliwie traktowały mężczyzn, zwłaszcza tak dumnych i władczych. Tsagairt przesunęła wzrok na Rosiera, czy jego zaklęcie coś tutaj wykryło? Nie musiała o to pytać, mógł odczytać to z jej spokojnego spojrzenia. - Czas? Co masz na myśli? - spytała kobietę ponownie, czując się niezbyt komfortowo ze świadomością, że została wrzucona w nieokreśloną sytuację. Zanim zdążyła zadać kolejne pytanie ani zrobić cokolwiek innego, nieznajoma czarownica beznamiętnie wypowiedziała niezrozumiałe ostrzeżenie. Dei uniosła nieco pytająco brwi, ale zapobiegawczo mocno chwyciła się żelaznego, wyglądającego na mocno wbity w ścianę kandelabru.
Sekundę później czas jakby zamarł a później przyśpieszył; coś potwornie szarpnęło całym statkiem, rozległ się wywołujący ból głowy trzask, zapanował chaos w czasie i przestrzeni. Tsagairt mogła tylko wzmocnić uścisk, zarówno na różdżce jak i na metalowym, zdobionym kandelabrze, zastanawiając się, co się dzieje.
| zabieram eliksiry i skrzeloziele do torby
Sekundę później czas jakby zamarł a później przyśpieszył; coś potwornie szarpnęło całym statkiem, rozległ się wywołujący ból głowy trzask, zapanował chaos w czasie i przestrzeni. Tsagairt mogła tylko wzmocnić uścisk, zarówno na różdżce jak i na metalowym, zdobionym kandelabrze, zastanawiając się, co się dzieje.
| zabieram eliksiry i skrzeloziele do torby
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 2
'k10' : 2
Stało się to czego obawiał się najbardziej. Podjęte ryzyko okazało się nędzną próbą ściągnięcia ciążącej na skrzyni klątwy, z czym wiązała się konieczność zmierzenia z jej skutkami – wiedział to. Różdżka zadrżała nieprzyjemnie, miał wrażenie jakoby moc przekleństwa wpełzała po niej oplatając nadgarstek, a następnie całe ciało. Wyprostował się momentalnie biorąc głęboki oddech, cichy szept zajął jego umysł, dobiegał z jego najgłębszych zakamarków, starał się go wyrzucić, zagłuszyć, jednak doświadczenie i wiedza podpowiadały, iż nie będzie to wcale takie proste. Stał się częścią skrzyni, jej parszywej ochrony spełniając wolę tego, który takowe na nią nałożył i tylko cud mógł uratować go przed gorszymi konsekwencjami. Kto jednak w tych czasach w takie wierzył? Nikt podchodzący realnie do rzeczywistości.
-Szlag.- mruknął pod nosem rzucając krótkie spojrzenie w stronę mężczyzny, który pojawił się w ładowni z wyciągniętą różdżką. W pierwszej chwili zignorował kolejne zagrożenie, nie przejął się nim, buzująca krew w żyłach hamowała wszelakie zapędy samozachowawcze, a coraz głośniejsze głosy uniemożliwiały dostateczną koncentrację. Był przekonany, że Lucinda zrozumiała co właśnie miało miejsce, była łamaczem i z pewnością niejednokrotnie musiała mierzyć się z konsekwencjami porażek – jednak czy, aż tak potężnymi? Liczył, że uszanuje jego niemą prośbę, usunie się, w końcu w każdej chwili mógł stać się wyjątkowo niebezpieczny, jeszcze bardziej niżeli na co dzień. Brak kontroli był silnym narzędziem, ale nie w rękach tego, kto takowe utracił.
Potrzebował chwili, by powrócić wzrokiem do intruza. Żelazne spojrzenie wbiło się w jego ufajdaną koszulę, a następnie twarz wygiętą w alkoholowym amoku. Może jednak to nie środki odurzające były powodem jego chwiejnego kroku? Może krew nie była wynikiem silnego zderzenia z pokładem w chwili utraty równowagi? To nie było wówczas istotne.
- Petrificus Totalus.- wypowiedział krótko skierowawszy różdżkę w kierunku mężczyzny. Fakt, że utrzymywał magiczną broń na wysokości dziewczyny zirytował go jeszcze bardziej. Nie miał ochoty odpowiadać, a tym bardziej wdawać się w zbędne dyskusje.
-Szlag.- mruknął pod nosem rzucając krótkie spojrzenie w stronę mężczyzny, który pojawił się w ładowni z wyciągniętą różdżką. W pierwszej chwili zignorował kolejne zagrożenie, nie przejął się nim, buzująca krew w żyłach hamowała wszelakie zapędy samozachowawcze, a coraz głośniejsze głosy uniemożliwiały dostateczną koncentrację. Był przekonany, że Lucinda zrozumiała co właśnie miało miejsce, była łamaczem i z pewnością niejednokrotnie musiała mierzyć się z konsekwencjami porażek – jednak czy, aż tak potężnymi? Liczył, że uszanuje jego niemą prośbę, usunie się, w końcu w każdej chwili mógł stać się wyjątkowo niebezpieczny, jeszcze bardziej niżeli na co dzień. Brak kontroli był silnym narzędziem, ale nie w rękach tego, kto takowe utracił.
Potrzebował chwili, by powrócić wzrokiem do intruza. Żelazne spojrzenie wbiło się w jego ufajdaną koszulę, a następnie twarz wygiętą w alkoholowym amoku. Może jednak to nie środki odurzające były powodem jego chwiejnego kroku? Może krew nie była wynikiem silnego zderzenia z pokładem w chwili utraty równowagi? To nie było wówczas istotne.
- Petrificus Totalus.- wypowiedział krótko skierowawszy różdżkę w kierunku mężczyzny. Fakt, że utrzymywał magiczną broń na wysokości dziewczyny zirytował go jeszcze bardziej. Nie miał ochoty odpowiadać, a tym bardziej wdawać się w zbędne dyskusje.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Obserwował czworonoga uważnie, by już po chwili dostrzec jego przeobrażający się kształt; zamienił się w kobietę, niezbyt atrakcyjną; wydawała się zgrabna, ale jej twarz nosiła ślady wieku lub przejść. Dumna sylwetka i aroganckie zachowanie budziły lekki niepokój, nie lubił, kiedy ktoś podobnie zachowywał się w jego towarzystwie, podejmując ducha rywalizacji - a z kobietami nie zwykł w niej przegrywać. Nie jest nam potrzebny, stwierdziła, więc to ona była wspomnianą agentką: zapewne nie Cieniem, jak zasugerowała Deirdre, a jego wysłanniczką - jej ostrożność znacznie lepiej pasowała do informacji, które udało im się uzyskać. Nie sprostował jednak jej słów na głos.
- Kim był? - zapytał wprost, właściwie powinien zapytać kim jest, ale ten zwrot nie miał dla niego większego znaczenia - wywołane przez niego zaklęcie bez wątpienia zadziałało i wykazało klątwę nie tylko na kufrze - czego można się było spodziewać - ale i na samym mężczyźnie. Być może to klątwa osłabiła go do tego stopnia - nie odezwał się jednak słowem, nie zamierzając przekazywać Deirdre informacji w towarzystwie nieznajomej kobiety. Jej nieufne spojrzenie nie umknęło jego uwadze - odwzajemnił je tym samym. Nie musiała mówić prawdy, choć fakt, że nieprzytomny mężczyzna potrafił ją rozpoznać, rokował pewne nadzieje. Ściągając lekko brew przyglądał się jej działaniom, wisiorkowi wyjętemu spod koszuli, leniwie obracającym się wskazówkom - i, wreszcie, słowom. - Co... - Chciał zacząć pytać o wyjaśnienia, o wymówki, o prawdę, jednak mówiła prawdę, nie mieli teraz na to czasu. Usłuchał jej i zacisnął dłoń na klamce przed momentem zatrzaśniętych drzwi, nie rozumiejąc niczego. Jeszcze nim rozległ się dźwięk charakterystyczny dla teleportacji, wzmocnił uścisk na rękojeści różdżki, szepcząc formułę zaklęcia: - Magicus extremos - cokolwiek miało się wydarzyć, mógł wzmocnić swoją towarzyszkę i dodać jej sił, kiedy zmagać się będzie z nieznanym. Nie rozumiał ani nie wiedział, co miało się wydarzyć - mimo to jego lewa dłoń bez zrozumienia mocno zacisnęła się na mosiężnej rękojeści.
- Kim był? - zapytał wprost, właściwie powinien zapytać kim jest, ale ten zwrot nie miał dla niego większego znaczenia - wywołane przez niego zaklęcie bez wątpienia zadziałało i wykazało klątwę nie tylko na kufrze - czego można się było spodziewać - ale i na samym mężczyźnie. Być może to klątwa osłabiła go do tego stopnia - nie odezwał się jednak słowem, nie zamierzając przekazywać Deirdre informacji w towarzystwie nieznajomej kobiety. Jej nieufne spojrzenie nie umknęło jego uwadze - odwzajemnił je tym samym. Nie musiała mówić prawdy, choć fakt, że nieprzytomny mężczyzna potrafił ją rozpoznać, rokował pewne nadzieje. Ściągając lekko brew przyglądał się jej działaniom, wisiorkowi wyjętemu spod koszuli, leniwie obracającym się wskazówkom - i, wreszcie, słowom. - Co... - Chciał zacząć pytać o wyjaśnienia, o wymówki, o prawdę, jednak mówiła prawdę, nie mieli teraz na to czasu. Usłuchał jej i zacisnął dłoń na klamce przed momentem zatrzaśniętych drzwi, nie rozumiejąc niczego. Jeszcze nim rozległ się dźwięk charakterystyczny dla teleportacji, wzmocnił uścisk na rękojeści różdżki, szepcząc formułę zaklęcia: - Magicus extremos - cokolwiek miało się wydarzyć, mógł wzmocnić swoją towarzyszkę i dodać jej sił, kiedy zmagać się będzie z nieznanym. Nie rozumiał ani nie wiedział, co miało się wydarzyć - mimo to jego lewa dłoń bez zrozumienia mocno zacisnęła się na mosiężnej rękojeści.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k10' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 20
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k10' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 20
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Lucinda już żałowała, że dała się w to wszystko wciągnąć. Zaczynając od poszukiwań przeklętego sztyletu, przez wyprawy z Drew, aż w końcu po ten feralny statek. Już samo wejście tutaj kosztowało ją wystarczająco, a teraz jeszcze to wszystko.
Świat nie kręcił się wokół niej. Blondynka miała ochotę parsknąć śmiechem kiedy usłyszała to z ust mężczyzny. Każdy człowiek ma w końcu dość miotania sobą na prawo i lewo. Zabawy uczuciami, graniem na zaufaniu. Nie miała już nic więcej do dodania w tym temacie.
Zdjęcie tak starej i potężnej klątwy nie mogło być łatwe. Wiedziała to jak nikt inny w końcu wystarczająco już dużo klątw zdjęła w swoim życiu. Nie wystarczyło zwykłe finite rzucane w gniewie czy złości. - Zostaw tę skrzynię. Czy naprawdę jeden dzień bez kłopotów to dzień stracony? - zapytała, ale słysząc wypowiadaną przez mężczyznę formułę zaklęcia już znała odpowiedź. - Widocznie tak – dodała sobie pod nosem i pokręciła głową mając szczerą nadzieje, że mu się uda. Gdy się tak nie stało, cóż, mogła się tylko domyślić konsekwencji, które będą miały miejsce. - W porządku? - zapytała spoglądając na niego nieufnie. Wyglądał normalnie chociaż skutki źle złamanej klątwy opętania mogły aktywować się dopiero po czasie. Miała jednak nadzieje, że tak się nie stanie. Taką klątwę ciężko jest złamać nawet z przedmiotu. Nie chciała myśleć ile czasu zajmie ściągnięcie nawet skutków ubocznych z Drew.
Lucinda przeniosła spojrzenie na drzwi w tym samym momencie, w którym otworzyły się z impetem. Szlachcianka cofnęła się o krok, ale po chwili w miejscu zatrzymała ją uniesiona w jej stronę różdżka. Nie miała nawet możliwości by sięgnąć po swoją.
Mężczyzna wyglądał bardzo dziwnie. Jego oczy błyszczały, a koszula streszczała im historię tego co działo się na górze. Lucinda nie miała świadomości jak bezpiecznie było w tej ładowni jeszcze chwile temu. Teraz mogło być już tylko gorzej.
Blondynka otworzyła usta by coś powiedzieć. Tłumaczenie się miało być jakimkolwiek graniem na czas. Nie zdążyła nic powiedzieć, nie zdążyła w ogóle zareagować. Zaklęcie Drew pomknęło w stronę marynarza, a Lucinda mogła tylko się domyślać.
Znajdowała się na statku bez tego po co tu przyszła, ale za to z opętanym wariatem i prawdopodobnie spetryfikowanym członkiem dość dziwnej załogi. Nie wiedziała czy śmiać się czy płakać. - Schowaj różdżkę i idźmy stąd. - zwróciła się do mężczyzny. - Najlepiej w ogóle mi ją oddaj jeżeli masz zamiar machać nią na prawo i lewo. - dodała choć wiedziała, że może to nie być całkowicie w jego kwestii.
Lucinda nie wiedziała co tak naprawdę dzieje się ze statkiem, ale nie czuła się tutaj ani trochę bezpiecznie. Każdą falę odbierała jako atak mocno zapierając się nogami. Nie potrzebowała bliskiego spotkania z podłogą.
Świat nie kręcił się wokół niej. Blondynka miała ochotę parsknąć śmiechem kiedy usłyszała to z ust mężczyzny. Każdy człowiek ma w końcu dość miotania sobą na prawo i lewo. Zabawy uczuciami, graniem na zaufaniu. Nie miała już nic więcej do dodania w tym temacie.
Zdjęcie tak starej i potężnej klątwy nie mogło być łatwe. Wiedziała to jak nikt inny w końcu wystarczająco już dużo klątw zdjęła w swoim życiu. Nie wystarczyło zwykłe finite rzucane w gniewie czy złości. - Zostaw tę skrzynię. Czy naprawdę jeden dzień bez kłopotów to dzień stracony? - zapytała, ale słysząc wypowiadaną przez mężczyznę formułę zaklęcia już znała odpowiedź. - Widocznie tak – dodała sobie pod nosem i pokręciła głową mając szczerą nadzieje, że mu się uda. Gdy się tak nie stało, cóż, mogła się tylko domyślić konsekwencji, które będą miały miejsce. - W porządku? - zapytała spoglądając na niego nieufnie. Wyglądał normalnie chociaż skutki źle złamanej klątwy opętania mogły aktywować się dopiero po czasie. Miała jednak nadzieje, że tak się nie stanie. Taką klątwę ciężko jest złamać nawet z przedmiotu. Nie chciała myśleć ile czasu zajmie ściągnięcie nawet skutków ubocznych z Drew.
Lucinda przeniosła spojrzenie na drzwi w tym samym momencie, w którym otworzyły się z impetem. Szlachcianka cofnęła się o krok, ale po chwili w miejscu zatrzymała ją uniesiona w jej stronę różdżka. Nie miała nawet możliwości by sięgnąć po swoją.
Mężczyzna wyglądał bardzo dziwnie. Jego oczy błyszczały, a koszula streszczała im historię tego co działo się na górze. Lucinda nie miała świadomości jak bezpiecznie było w tej ładowni jeszcze chwile temu. Teraz mogło być już tylko gorzej.
Blondynka otworzyła usta by coś powiedzieć. Tłumaczenie się miało być jakimkolwiek graniem na czas. Nie zdążyła nic powiedzieć, nie zdążyła w ogóle zareagować. Zaklęcie Drew pomknęło w stronę marynarza, a Lucinda mogła tylko się domyślać.
Znajdowała się na statku bez tego po co tu przyszła, ale za to z opętanym wariatem i prawdopodobnie spetryfikowanym członkiem dość dziwnej załogi. Nie wiedziała czy śmiać się czy płakać. - Schowaj różdżkę i idźmy stąd. - zwróciła się do mężczyzny. - Najlepiej w ogóle mi ją oddaj jeżeli masz zamiar machać nią na prawo i lewo. - dodała choć wiedziała, że może to nie być całkowicie w jego kwestii.
Lucinda nie wiedziała co tak naprawdę dzieje się ze statkiem, ale nie czuła się tutaj ani trochę bezpiecznie. Każdą falę odbierała jako atak mocno zapierając się nogami. Nie potrzebowała bliskiego spotkania z podłogą.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 7
'k10' : 7
Tuż przed rzuceniem zaklęcia w głowie ciągnął wiązankę najbardziej obelżywych słów pod adresem Bojczuka. Był to łajdak, oszust, złodziej, plugawskie nasienie, przedstawiciel najgorszego sortu, godny pożałowania marynarz i na dodatek szlamowata kreatura! Poparcie wszystkich tych zniewag kryło się w jego zachowaniu, gdy ten pozostawił Blacka w najgorszej możliwej chwili. Na pewno chodziło o to, aby w razie czego zrzucić na niego całą odpowiedzialność za niepowodzenie. Sytuacja przedstawiała się koszmarnie, więc musiał działać, choć o żeglarstwie nie wiedział nic. Jednak znajdował się na tej przeklętej łajbie, musiał zatem ratować własną skórę.
Z końca jego różdżki wydobył się jasny promień zaklęcia, który pomknął w stronę zegara. I choć czar trafił precyzyjnie w serce mechanizmu, to jednak nieśmiało rosnąca na ten widok ulga szybko uleciała z Blacka, pozostawiając po sobie uczucie tęsknoty, jak i skazując go na zaskoczenie, co przeszło w mgnieniu oka w nieskrywane przerażenie. Wskazówki zatrzymały się jedynie na chwilę, sekundę zaledwie, po czym ruszyły dalej w szaleńczym tempie. Nie spodziewał się, że jedno z pozornie prostszych zaklęć go zawiedzie. Pieprzone anomalie – pomyślał z goryczą, tylko w nich upatrując przyczyny swojej porażki. Alphard gwałtownie odwrócił się od zegara i spojrzał nieprzytomnie w stronę kapitana, jakby w nim szukając ratunku, ucieczki, ale przede wszystkim jakichkolwiek odpowiedzi na niezadane jeszcze pytania. W jego głowie panował chaos, myśli pędziły szaleńczo jak cholerne wskazówki zegara. Wydobył z kieszeni desperacko medalion oddany pod jego opiekę przez kapitana Syreniego Lamentu. Zdecydował się wreszcie spróbować otworzyć tajemniczy medalion. Łudził się, że może to coś jeszcze da, tym coś wskóra, jeśli tylko uda mu się odkryć jakąś wskazówkę na temat tego, co się właściwie tu wydarzyło. Ten przedmiot wydawał się ważny, a przynajmniej ważny był na tyle, aby przekazać go w cudze ręce pomimo całego wysiłku związanego z tym gestem już u schyłku żywota. Black nie zamierzał się oszukiwać, jak i Randalla, co skończył tak pechowo w opłakanym stanie, ten się z tego nie wykaraska.
Z końca jego różdżki wydobył się jasny promień zaklęcia, który pomknął w stronę zegara. I choć czar trafił precyzyjnie w serce mechanizmu, to jednak nieśmiało rosnąca na ten widok ulga szybko uleciała z Blacka, pozostawiając po sobie uczucie tęsknoty, jak i skazując go na zaskoczenie, co przeszło w mgnieniu oka w nieskrywane przerażenie. Wskazówki zatrzymały się jedynie na chwilę, sekundę zaledwie, po czym ruszyły dalej w szaleńczym tempie. Nie spodziewał się, że jedno z pozornie prostszych zaklęć go zawiedzie. Pieprzone anomalie – pomyślał z goryczą, tylko w nich upatrując przyczyny swojej porażki. Alphard gwałtownie odwrócił się od zegara i spojrzał nieprzytomnie w stronę kapitana, jakby w nim szukając ratunku, ucieczki, ale przede wszystkim jakichkolwiek odpowiedzi na niezadane jeszcze pytania. W jego głowie panował chaos, myśli pędziły szaleńczo jak cholerne wskazówki zegara. Wydobył z kieszeni desperacko medalion oddany pod jego opiekę przez kapitana Syreniego Lamentu. Zdecydował się wreszcie spróbować otworzyć tajemniczy medalion. Łudził się, że może to coś jeszcze da, tym coś wskóra, jeśli tylko uda mu się odkryć jakąś wskazówkę na temat tego, co się właściwie tu wydarzyło. Ten przedmiot wydawał się ważny, a przynajmniej ważny był na tyle, aby przekazać go w cudze ręce pomimo całego wysiłku związanego z tym gestem już u schyłku żywota. Black nie zamierzał się oszukiwać, jak i Randalla, co skończył tak pechowo w opłakanym stanie, ten się z tego nie wykaraska.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alphard Black' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 5
'k10' : 5
Podniesienie kotwicy nie stanowiło dla mnie żadnego wyzwania i poszło całkiem sprawnie - ostatecznie naprawdę się na tym znałem, w przeciwnym wypadku na Syrenim Lamencie to mógłbym być co najwyżej pasażerem; a choć morskie głębiny były zwyczajnie pociągające niezależnie od punktu widzenia, to rola żeglarza i tak jakoś bardziej mnie rajcowała. Zaciskam palce na mechanizmie i zerkam w kierunku nadbudówki, w której zostawiłem Alpharda, a w końcu samych żagli. Udało mu się czy nie? Czas stanął w miejscu, czy gna dalej? W ogóle próbował coś na to zaradzić, czy olał wszystkie moje słowa ciepłym moczem i radź se sam? Nie wiedziałem. Nie wiedziałem nawet które opcje powinienem brać pod uwagę - wcale nie znałem Blacka, to że kilka już razy próbowałem go okraść niespecjalnie nas do siebie zbliżyło, nie miałem więc pojęcia co temu diabłu w głowie gra...
- Niech to...! - przekląłem głośno, kolejną krótką sekundę bijąc się z myślami, a w końcu przygryzłem mocno dolną wargę (tak mocno, że na języku poczułem smak krwi) i ruszyłem biegiem w kierunku żagli - może warto było spróbować? Może jednak spotkam tam żeglarzy przy pracy, albo samego Blacka, który mi powie, że wszystko jest git i na bank zdążymy...? Oby! Wtedy chyba naprawdę musiałbym mu podziękować.
przepraszam za zmułę!!! przepraszamprzepraszam!!!
- Niech to...! - przekląłem głośno, kolejną krótką sekundę bijąc się z myślami, a w końcu przygryzłem mocno dolną wargę (tak mocno, że na języku poczułem smak krwi) i ruszyłem biegiem w kierunku żagli - może warto było spróbować? Może jednak spotkam tam żeglarzy przy pracy, albo samego Blacka, który mi powie, że wszystko jest git i na bank zdążymy...? Oby! Wtedy chyba naprawdę musiałbym mu podziękować.
przepraszam za zmułę!!! przepraszamprzepraszam!!!
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 9
'k10' : 9
Wszystkich zapraszam tutaj.
Mógł bronić się rękami i nogami, mógł zwodzić narzekając na brak czasu, jednakże prędzej czy później musiało dojść do spotkania, którego nie tyle, że obawiał się, a kompletnie nie potrafił przewidzieć jego przebiegu. Nienawidził niepewności, unikał sytuacji mogących zapędzić go w kozi róg, bowiem takowe owiane było zbędnym ryzykiem, którego nie przywykł podejmować. Nie istniało jednak inne, lepsze oraz racjonalniejsze wyjście, a nawet jeśli był w błędzie to nie potrafił go wyegzekwować i postąpić słusznie. Rozmowa na ów temat z osobą trzecią, zasłyszenie jakiejkolwiek rady nie wchodziło w grę – stawka była nader wysoka, a ludzie, którym gotów był powierzchownie zawierzyć, zbyt niebezpieczni. Krzywda wobec dziewczyny była ostatnim czego chciał.
Zaklęcie powiodło się, nie mogła pamiętać, ale zdążyła go w pewnym sensie poznać, dlatego musiał wyjątkowo dobrze skupić się na „grze pozorów”. Nie było to proste, bowiem o wiele łatwiej oszukiwać było nieznajome sobie twarze tudzież takie, z którymi łączyły go jedynie biznesowe sprawy. Ta relacja zabrnęła jednak zbyt daleko, na próżno mógł przyrównywać ją do wszystkich innych i choć początkowo szukał w niej tylko korzyści, to czas zweryfikował plany zmieniając je diametralnie.
Stała po drugiej stronie pola bitwy, służyła swą różdżką wrogowi, lojalna była sprawie, jaką pragnął zwalczyć zduszając w zarodku i ta świadomość komplikowała wszystko doszczętnie. Czasem nie chciał tego pamiętać, zamknąć pewien rozdział, odpuścić i dalej wieść beztroskie życie bez zbędnych przeszkód oraz zmartwień. Czym jednak były powierzchowne chęci w obliczu głębszych pragnień?
Zjawił się w umówionym miejscu właściwie w ostatniej chwili. Nie było to w jego stylu, ale wyjątkowo długo zwlekał nim opuścił poddasze na Śmiertelnym Nokturnie i udał się do Mersea Island. Nieopodal nadmorskiego deptaku rozpoczęli swą wyprawę Syrenim Lamentem, a w końcu badanie wskazówek odnośnie znalezionej, tajemnej skrzyni było dobrą wymówką do kolejnego spotkania mającego sprawdzić – oby nie grząski – grunt. Natura poszukiwacza, zakorzenione pragnienie rozwikłania zagadek i uzyskania dzięki takowym profitów nie opuściło szatyna, dlatego mimo całej otoczki chciał doprowadzić sprawę do końca. Zawartość zaklętego przedmiotu wzbudziła jego ciekawość, w końcu z niczym podobnym nie przyszło mu się wcześniej spotkać.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Deptak nadmorski, Mersea Island
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Essex