Wydarzenia


Ekipa forum
West Wittering
AutorWiadomość
West Wittering [odnośnik]17.07.17 1:42

West Wittering

Plaża West Wittering w Sussex uchodzi za jedną z ładniejszych w całej Anglii. Jej brzegi malowane są bielą drobnego piasku, a szeroki pas płytkiej wody, w której nietrudno znaleźć błyszczące muszelki, sprawia, że jest to bezpieczne miejsce na kąpiel. Brakuje tutaj typowo mugolskiej zabudowy, mugolskich reklam i budek, co dla czarodziejów stanowi dodatkowy atut. Część przeznaczona tylko dla istot magicznych ochroniona jest pasem nadbrzeżnych boi w kanarkowym kolorze - nie tylko unoszą się na wodzie, ale i leżą porozrzucane wzdłuż plaży. Ich linia stanowi barierę odpychającą dla mugoli. Spokojna okolica stanowi idealne miejsce na spacer z rodziną lub przyjaciółmi - a niegroźny przyjazny kraken imieniem Gotrfyd rozmiarów rosłego wieloryba, pluskający się w oddali, dodaje pejzażowi niewymuszonej malowniczości.

Uciekanie przed falą: popularna zabawa, która polega na umknięciu przed wodą, nim ta obmyje twoje stopy. Rzut należy wykonać kością k100, do wyniku dodaje się wartość uników przemnożoną przez 2. ST wynosi 40, ale wzrasta o 10 z każdą kolejną turą. Kraken zauważa, że się bawisz i chce bawić się z tobą, wzniecając coraz mocniejsze fale...

Poszukiwania bursztynu: rzuć kością k100. Dodaj do rzutu 10 za każdy posiadany poziom biegłości szczęście.
80-95: Udało ci się znaleźć bursztyn.
95+ Udało ci się znaleźć bursztyn z inkluzją.
Lokacja zawiera kości
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
West Wittering Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: West Wittering [odnośnik]02.08.17 19:49
To był maj1 maja 1956 roku
Postać A: To działo się w nocy, z kwietnia na maj. Najpierw usłyszałaś hałas, dopiero później zatrzęsło się pomieszczenie, w którym się znajdowałaś. Dostrzegłaś grudy tynku opadające z sufitu, poczułaś impulsy pod stopami, dostrzegłeś walące się ściany, aż w końcu: sufit opadł ci na głowę. Obudziłaś się w gruzach i pozostałościach tego pomieszczenia daleko od miejsca, w którym się to wydarzyło.
Obrażenia: tłuczone (100) od czarnej magii

Postać B: To działo się w nocy, z kwietnia na maj. Do pomieszczenia, w którym się znajdowałaś, wdarła się gęsta biała mgła. Przypominała osad po wybuchu, choć jego dźwięk - głośny łomot - dobiegł cię dopiero po chwili, tuż po nim usłyszałaś syk przypominający węża, otaczające cię podarte strzępy mgły zaczęły się formować w kształty tych stworzeń. Mgliste kobry natarły na ciebie z ogromną siłą, nic więcej nie pamiętałaś.
Obrażenia: zatrucia (20 co turę) od czarnej magii
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
West Wittering Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: West Wittering [odnośnik]22.08.17 18:25
1 maja

Tej nocy nie mogłam spać. Było mi duszno, krztusiłam się, przewracałam z boku na bok - więc pozwoliłam sobie nie spać. Przeklinając się, że to już kolejny raz. Zamiast tego w spokoju usiadłam w fotelu i wyciągnęłam książkę z półki, próbując uspokoić myśli lekturą. Wtedy to usłyszałam. Jakiś hałas, ale nie taki jak zwykle. To nie byli sąsiedzi za oknem, to nie był gwar ulicy gdzieś w dole. Kiedy wszystko zaczęło się trząść powoli straciłam rachubę. Świat zaczął falować i wszystko runęło - dosłownie. Tynk odpadał ze ścian, podłoga pode mną trzęsła się i kręciła, pomieszczenie zwężało się i zmniejszało. Aż w końcu stało się to, co stać się musiało - ledwo zdążyłam jedynie dostrzec opadający na moją głowę sufit, z mojego gardła ledwo wydarł się przerażony krzyk. Potem była już tylko ciemność. Kojąca, spokojna, pełna ciszy. Aż w końcu i ona się skończyła.
Gwałtownie, jednym haustem nabrałam powietrza do ust, nie chcąc jeszcze otwierać oczu. Czułam jednak światło na powiekach, powoli i ostrożnie rozklejając najpierw jedną, później kolejną. Jasność uderzyła mnie od razu tak gwałtownie, że szybko ponownie zamknęłam oczy. Dobre kilkanaście minut zajęło mi pozbieranie się psychicznie, na tyle, by znów spojrzeć na świat. Ostrożnie spróbowałam wyciągnąć palce, zgiąć je i choć na całe szczęście jeszcze reagowały, każdy najmniejszy ruch równał się z bólem. Sycząc i krzywiąc się uniosłam jednak obie ręce na wysokość barków i spróbowałam się podnieść, uginając obolałe ręce w łokciach. Cała byłam potłuczona i zmęczona, czułam, że jestem pozbawiona swojej wewnętrznej siły. Czułam się jednak na tyle dobrze by udało mi się wstać, choć wciąż w uszach słyszałam jakiś dziwny szum. I nie był to szum fal, które rozbijały się za moimi plecami. Co robiłam na plaży? Nie miałam bladego pojęcia. Nie wiedziałam gdzie jestem, zresztą sporą część pola widoczności wciąż przesłaniały mi gruzy ścian i kawałki połamanych mebli. Miałam ochotę zwinąć się w kłębek i krzyczeć lub chociaż dostać swoje pięć minut na uspokojenie się, jednak coś sprawiło, że natychmiast przerwałam narzekanie. Jakby przez mgłe, kawałek dalej, dostrzegłam sylwetkę, najprawdopodobniej kobiecą. Moją drogę blokowały jednak gruzy, a ciało, choć niepozbawione do końca energii odmawiało powoli posłuszeństwa.

122/222, -20 do kości
Gość
Anonymous
Gość
Re: West Wittering [odnośnik]11.01.19 15:46
| stąd

Wątpiła by w ten sposób wyobrażał sobie spotkanie z nią. Gdy zgadzała się na dotrzymanie mu dzisiaj towarzystwa nie miała pojęcia, że całość przedsięwzięcia będzie działa się jedynie kilka dni po tym, jak poświęci wszystko co jej drogie, na samym końcu przelewając własną krew wiążąc tym samym własne życie z Zakonem - i własną magię z magią Zakonu. Nie, nie sądziła, że będę wychodzić dopiero chwilę po tym. Ale coś w niej chciało choć na chwilę uczepić się wręcz rozpaczliwie normalności, którą zdawał jej się najmocniej przypominać nie będąc jednym z członków Zakonu Feniksa. Widziała jego uważne spojrzenie i spinała mięśnie licząc na to, że nie znajdzie czegoś, co pozwoliłoby mu odwołać wieczór. Wiedziała, że nie prezentuje się rześko i śpiewająco. Przez ostatnie miesiące zgodnie z radą Jackie zadbała o masę i jadła regularnie odpowiednie posiłki, jednak ostatnie przejścia znaczył się na niej nie tylko bandażami, ale i cieniami i sińcami na nogach, które szczęśliwie - w większości ginęły pod długą spódnicą sukienki.
Przytaknęła głową na jego pytanie, czując jak jej serce staje jej na kilka długich sekund, w których jego spojrzenie zdawało się jeszcze bardziej dociekliwe. Odetchnęła gdy z jego ust potoczyły się gratulacje, a na jej usta wpełzł lekki uśmiech, pełen wdzięczności, łagodny, niczym dotknięcie piórkiem. Ulżyło jej, zdecydowanie, bo Joe zdawał się ukontentowany odpowiedzią i na ten moment, było to najlepsze wyjście dla ich obojga. Nie musiała więcej kłamać. Przynajmniej na razie.
- Nawet o tym nie myśl, Wright. - mruknęła, puszczając kosmyk ciemnych włosów, których strukturę badała i pacnęła go lekko w ramię. Łagodny, mocno niepełny uśmiech nie schodził jednak z jej warga. - Nadal pamiętam jak nastawiać kości i zasklepiać rany. - dodała, jakby chcąc mu przypomnieć, że mimo zmiany zawodu, jej umiejętności i jej niekończąca się cierpliwość by pomagać jemu nie kończą się właśnie w tym momencie. Dodatkowo, coś lekko szarpnęło ją jakby dopiero teraz zwracając jej uwagę na jedno słowo - Ładną? - zapytała unosząc lekko brew, a zaraz marszcząc je obie. Uważał ją za ładną. Dziwne zdawało się to odczucie. Sądziła, że kiedyś co go do niej ciągnęło, nie tylko jego, ale nigdy nie uważała, by mogła być to uroda. Miała zdecydowanie zbyt długi nos i dziwaczne oczy, do tego jakieś płaskie usta. Raczej nie dało wpisać się jej w kanon piękna.
- To kwestia wnętrza, a nie zewnętrza. - odmruknęła cicho wywracając lekko oczami. Rzadko kiedy pokazywała niepewność, właściwie - zazwyczaj - była mocniej uparta niż osioł. Tylko ona wiedziała jak wiele niepewności nosiła za sobą, pod kopułą stworzą z dobrego humoru i odpowiednich odpowiedzi. Zgodziła się, przytakując głową, co do tych rękawów. Jeśli twierdził, że tak będzie dobrze, to zamierzała mu zaufać. Postanowiła, że jej wygląd to dzisiaj kwestia jego wyborów i nie żałowała. Serce stanęło jej na kilka chwil, gdy duża, ciepła dłoń ujęła jej podbródek. Pozwoliła by uniósł jej twarz, spojrzała mu w oczy. Był tak podobny do… Skamandera. A jednak całkowicie różny. Gdy sprawy złożyły się inaczej, gdyby to jemu oddała serce. Czy życie było by prostsze? Czy też trudniejsza, bo od miesięcy musiałaby tkać złożoną z kłamstw sieć, próbując zatrzymać go obok. Jego słowa przyniosły ulgę, ale i dziwną do zidentyfikowania wdzięczność. Musiała powstrzymać wszystko, by nie wypuścić pojedynczej łezki, pełnej wdzięczności i radości.
- Ruszamy. - zgodziła się czując przyjemne podekscytowanie, bo - właściwie teraz uświadomiła sobie - nadal nie wiedziała, dokąd zmierzają. Machnęła lekko różdżką uruchamiając magiczny przedmiot.

Czuła mocne ramiona - wyrobione podczas treningów drużyny i lotu na miotle - które przyciągnęły ją do siebie, gdy świstoklik wciągnął ich by za chwilę wyrzucić gdzie indziej. Przymknęła powieki, próbując nie skupiać się na wirowaniu. Gdy to ustało uchyliła powieki odkrywając, że skrywa twarz w jego piersi. Najpierw poczuła powietrze, lekko słonawe. Odsunęła się kawałek, by rozejrzeć dookoła, a gdy jej wzrok skupił się na wodnym pomoście dłoń zacisnęła się z siłą dłoń - o której by jej nie podejrzewano - na jego ramieniu.
- Pamiętasz jak mówiłeś, żeby mówić, jak coś będzie nie tak? - zapytała cicho, głosem wyraźnie drżącym z wysiłku. Dłoń nie zwalniała na uścisku. - Woda jest nie tak. - wydusiła z siebie. Widocznie blednąc. Po Próbie jej niechęć do zbiorników wodnych powróciła do stanu wcześniejszego. Tego, który paraliżował jej ciało, jej ruchy, gdy znajdowała się zbyt blisko zbiorników wodnych. Udało jej się to pokonać. Gdy dowiedziała się już, co było tego przyczyną, jednak przeżycia, których były częścią musiały wepchnąć ją ponownie w ramiona strachu. Od nowa musiała nauczyć się stawiać im czoła.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
West Wittering 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: West Wittering [odnośnik]12.01.19 18:14
Parsknął śmiechem na to jej przyjacielskie klepnięcie w ramię.
- Nie wątpię, że pamiętasz i będziesz pamiętać - przytaknął zaraz, ani myśląc się z nią kłócić. - Tylko nie wiem czy znajdziesz czas na łatanie mi dziur po tłuczkach między łapaniem jednego a drugiego czarnoksiężnika - dodał. - A wolałbym nie czekać z taką dziurą aż dorwiesz ich wszystkich - parsknął śmiechem, oczami wyobraźni widząc siebie w jakiejś aurorskiej siedzibie czekającego aż Just skończy pracę i zajmie się jego złamanym nosem czy inną kontuzją. Chociaż nie... to nie było śmieszne. Naprawdę czas znaleźć inną ratowniczkę. I tak, ładną - przytaknął więc ponownie, kiwając głową z pełną powagi miną. Just w jego przekonaniu nigdy nie była brzydka. Jasne, znalazłyby się piękniejsze od niej... ale jak sama zauważyła, nie liczyła się tylko uroda i nawet (a może właśnie zwłaszcza) Joe-kobieciarz to wiedział. Dzięki temu więc panna Tonks biła o głowę może i piękniejsze kobiety - swoją charyzmą, poczuciem humoru, nieokrzesaniem i, co tu kryć, także wiedzą.
- Jedno i drugie jest ważne - odparł jej więc czym prędzej. - Łatwiej wybaczam uziemianie mnie w łóżku na tydzień albo nastawianie kości albo zmuszanie do picia wstrętnych eliksirów ładnym ratowniczkom - wyjaśnił. To chyba było logiczne, prawda? A Just była tego żywym dowodem.
Ale mniejsza już o to, bo czas wyruszać w drogę!

Jak zwykle zrobili Galę z wielką pompą. Bal na brzegu morza? No, to było coś... ale to dobrze, bo przecież właśnie liczył na to, że zrobi tym wrażenie na Just. Oczywiście dobre wrażenie. Ale czymś takim, to nie mogło być ina...
Poczuł mocniejszy uścisk na swoim ramieniu, a potem te słowa panny Tonks... Jego zaskoczenie w mig zmieniło się w rozbawienie, bo sądził, że przyjaciółka żartuje z tą wodą. Nawet miał rzucić jakąś swoją uwagę na ten temat. Coś o morderczym wodnym potworze, albo coś na mniej więcej podobnym poziomie... ale w porę ugryzł się w język. Na czas dotarło do niego, że jak na żarty, to Just jest stanowczo zbyt spięta, wypowiadała słowa z trudem i do tego drżącym głosem... Nie, ona absolutnie nie żartowała. Rozbawienie więc wyparowało z niego tak szybko jak się pojawiło, a Joe tylko odrobinę mocniej przyciągnął ją do siebie. Pokrzepiająco i żeby wiedziała, że przy nim niczego nie musi się obawiać. Nawet morza czy wody w innej postaci, ot co.
- Nic się nie martw, już wchodzimy do środka - powiedział ściszając odruchowo głos. Wprawdzie nie wiedział czemu Just tak zareagowała i skąd ta jej awersja do wody, ale uznał, że jeśli będzie chciała, to sama mu to wyjaśni. Póki co zaś z łatwością odwrócił ją od morskich fal i poprowadził w stronę bijącej ciepłem i przepychem (przynajmniej jak na jego niearystokratyczne standardy) sali balowej.
- To tylko na początku przypomina bal tych wymoczków ze szlachty... - zwrócił się do Just wciąż ściszonym głosem, nachylając się nad nią przy okazji. Uznał, że to odpowiednia pora, by ją o tym poinformować tym bardziej, że może dzięki temu uda mu się odwrócić jej uwagę od śmiercionośnego morza i Just się choć trochę rozluźni.
- ...ale na końcu i tak zawsze robi się z tego całkiem niezła impreza rock'n'rollowa - dodał i uśmiechnął się wesoło. Szczerze mówiąc, gdyby to faktycznie miał być bal-bal to osobiście by się nie fatygował nawet, gdyby mieli mu przy okazji przyznawać jakieś prestiżowe nagrody. Sztywniacka atmosfera stanowczo nie była dla niego... zresztą jak dla większości zawodników quidditcha. Na szczęście sportowcy zazwyczaj nie wywodzili się z rodów sztywniackich szlacheckich.
Joe wyglądał jakby chciał dodać coś jeszcze zanim przekroczą próg sali, ale w tym momencie na ich drodze pojawił się skrzat domowy o kaprawych oczkach, kartoflim nosie i olbrzymich uszach.
- Jak zwykle spóźniony - zaskrzeczał cicho jakby do siebie, choć... niewystarczająco cicho. Wyciągnął przy tym rękę w stronę Wrighta. Joe go znał i niespecjalnie się przejął jego marudzeniem, ba, nawet uśmiechnął się szerzej.
- Jak zwykle - przytaknął podając mu swoje zaproszenie. Skrzat jeszcze przyjrzał się uważnie najpierw pergaminowi później Wrightowi, najdłużej zawieszając wzrok na pannie Tonks, po czym gestem dłoni i ukłonem zaprosił ich na salę.
- Można panią prosić? - zapytał szarmancko, proponując jej swe ramię.
Przed nimi zaś rozciągała się długa sala wypełniona samymi znamienitościami świata quidditcha wystrojonymi faktycznie jak na bal. Spomiędzy wesołej wrzawy łatwo było wyłowić jakąś spokojną muzykę klasyczną wygrywaną w tle. Po obu stronach sali ciągnęły się dwa rzędy stołów wypełnionych jedzeniem jak w Hogwarcie podczas uczty powitalnej, na drugim jej końcu zaś znajdowało się podwyższenie usłane czerwonym atłasem (czy innym dywanem), choć obecnie nikt się na nim nie znajdował. Jeśli dobrze poszło, to już było po wszystkich nudnych przemowach, których Joe szczerze nie znosił (i między innymi z ich powodu zawsze przychodził spóźniony).


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: West Wittering [odnośnik]13.01.19 0:05
Brakowało jej tego. Zwyczajnej niepewności do swojego wyglądu, lekkiego drżenia, gdy nie wiedziała gdzie się wybiera. Tak zwykłego i zwyczajnego wieczoru. Od stycznia wszystko zdawało się wywracać do góry nogami coraz mocniej. Jej normalnością stały się ćwiczenia uroków, zgłębianie wiedzy dawno zapomnianej, odwiedzanie kolejnych anomalii. Zaangażowała się całkowicie w sprawy Zakonu, wieńcząc to Próbą, której ślady nosiła pod bandażami.
Wright nie wiedział tego wszystkiego i po raz pierwszy od długiego czasu poczuła się… zwyczajnie. Pozwalała sobie więc na lekki śmiech, który nie osiadał ciężarem na sercu.
- Ładna. - mruknęła nadal z lekkim zdziwieniem i niedowierzaniem, kręcąc lekko głowa. Nie, nie potrafiła tego pojąć. Zwłaszcza teraz, gdy lustro odpowiadało jej niezmiennie zmęczoną twarzą, bez blasku, ale i zacięciem w oczach. Nie, nie była ładna. Była tego pewna, a jednak jego słowa zalewały ją czymś w rodzaju radości, wyciągając na policzki czerwień.


Kompletnie nie spodziewała się tego co ją czeka. Joe do końca nie powiedział, dokąd ją zabiera. I choć była mu wdzięczna, że te chwile normalności starej, to ta nowa dała o sobie szybko znak, gdy jej wzrok zawiesił się na wodzie. Dłoń samoistnie zacisnęła się mocniej w paraliżującym strachu, który napłynął do niej obezwładniającą falą. Wiedziała, że sama to popsuje, tą chwilę wytchnienia. Nie spodziewała się jednak, że zderzy się dziś z wodą. Odkryła, że ta znów ją paraliżuje, gdy razem z Kieranem wyruszyli ku anomalii statkiem. Gdy zsiadła ze statku, zielona, ledwie powstrzymała żołądek od zwrócenia obiadu. Teraz, mimo że deski na których stała nie bujały, czuła, jak nie jest w stanie wykonywać nawet kroku, czy ruchu. Jedynie uścisk na ramieniu Wright’a nie zelżał.
Skinęła głową z trudem, pozwalając mu się obrócić. Sama nie była w stanie poruszyć własnym ciałem i była na siebie za to wściekła. Dopiero jego dotyk, pewność w działaniu, pozwoliły jej pokonać kolejny dystans, by w końcu zrozumieć, że zmierzają w stronę… sali balowej.
Zamrugała kilka razy zdziwiona. Tak kompletnie nie nadawała się jako towarzystwo na tego typu imprezy - czymkolwiek nie była uroczystość na którą ją prowadził. Więc gdy jej tłumaczył, zastanawiała się, czy jednak nie zdezerterować. Jednak nadal odmawiające ciało nie było w stanie zawrócić. A za plecami miała wodę. Dlatego nie powiedziała nic, na jego wprowadzenie, poddając się na krótką chwilę.
Warga samoistnie uniosła się, gdy usłyszała ciche stwierdzenie skrzata. Zerknęła ku górze w kierunku Josepha, a gdy powróciła spojrzeniem do skrzata, ten lustrował ją uważnie od stóp do głów i była pewna, że nie umknęły mu bandaże. Zimne, niewygodne uczucie oblało jej ramiona. Jednak nim zrobiła cokolwiek z opresji znów wybawił ją Wright, Bohater dzisiejszego wieczoru.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością, oplatając dłoń wokół jego ramienia. Pozwoliła się prowadzić. A samo spojrzenie rozszerzyło się na widok tego, co zastali w sali. Starała się iść pewnie i równie pewnie wyglądać, ale nie mogła nie zauważyć spojrzeń, które padały w ich kierunku. I zdawało jej się, że wszyscy patrzą na nią, dostrzegając niedoskonałości i obrażenia. Zwolniła trochę, by potem zwolnić całkiem.
- Joe... - zaczęła cicho, na jej twarzy widocznie malował się smutek i niepewność. Wzięła wdech, decydując się jednak ruszyć dalej. Jednak kroki nadal znaczyła niepewność. - Wszyscy się na mnie gapią. - mruknęła wyraźnie niezadowolona z tego faktu. Choć może odnosiła tylko takie wrażenie. Przecież mogło być właśnie tak. - Gdzie my właściwie jesteśmy? - pytała dalej robiąc kolejny krok ku środku sali. Co wcale nie było dobre. Im dalej weszli, tym trudniej jej będzie wyjść niezauważoną. - Pewnie myślą, że mnie w domu lejesz. - mruknęła jeszcze, siląc się na słaby żart.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
West Wittering 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: West Wittering [odnośnik]06.03.19 21:45
Uśmiechnął się półgębkiem, kiedy poczuł jak Just łapie go za ramię. Tak, dokładnie o to chodziło. Nie musiała się przecież niczego obawiać, był przy niej i zamierzał być przy niej przez cały czas, czuwać nad nią, towarzyszyć jej i oczywiście sprawić, by zapomniała o wszystkich troskach i po prostu się rozerwała jak za starych dobrych czasów. O to przecież chodziło.
Ruszył więc pewnym krokiem, choć nie spiesząc się za bardzo, by blondynka nawet zbyt szybkim tempem nie musiała sobie zawracać swojej ślicznej głowy. I jasne, że ludzie ich dostrzegali (jakże mogłoby być inaczej?), sporo z nich uśmiechało się na ich widok, kiwało głowami albo pozdrawiało lekkim uniesieniem ręki. Joe nie wiedział czy podobnie jest na salonach, tutaj na szczęście większość zebranych nie miało trzonków od mioteł głęboko wbitych w... wiadome miejsca. Wprawdzie widoczne były podziały towarzystwa, szczególnie jeśli szło o podziały drużynowe, ale też bez przesady, a Joseph akurat miał dobrych znajomych i wręcz przyjaciół w przeróżnych zespołach. Sam odpowiedział parokrotnie wesołym kiwnięciem głową, puszczeniem oka, czy zawołaniem na pozdrowienia, choć na razie nie zmierzał do konkretnej grupy osób.  Najpierw trzeba było rozeznać się w sytuacji, jak na boisku podczas meczu, a później obrać strategicz...
Poczuł, że Justine najpierw zwalnia, a później niemal zupełnie się zatrzymuje, więc zaskoczony zrobił to samo, spoglądając na nią pytająco. Długo zresztą nie musiał czekać na wyjaśnienia, bo przyjaciółka szybko podzieliła się z nim swoimi wątpliwościami i uwagami, na co on... tylko jeszcze szerzej uśmiechnął się rozbawiony i parsknął śmiechem na jej żart.
Ale od początku, tak?
Wolną dłonią odgarnął jej zabłąkany kosmyk włosów z twarzy i powoli ruszył dalej.
- Po pierwsze: nie gapią się na ciebie, ale na nas, a biorąc pod uwagę nasz wzrost i posturę, to jestem prawie pewny, że spojrzenia głównie skupione są na mnie, więc się nie przejmuj - wyjaśnił pogodnie. Gdzie byli, tak?
- To zwykła gala quidditcha, dużo jest takich imprez w ciągu roku, każda zmyślniej się nazywa, żeby udawać najważniejszą, ale wszystkie sprowadzają się do tego samego: przemów, wręczenia nagród, podziękowań, jedzenia, picia i balowania do białego rana i jeśli dobrze wyliczyłem... - zerknął na zegarek, jakby w ten sposób miał się upewnić, że ma rację - to tą całą nudną gadaninę mamy za sobą, a przed sobą najprzyjemniejszą część wieczoru - oświadczył wyraźnie dumny ze swej przezorności. W końcu zmuszenie go do uczestnictwa w przemowach i ich wysłuchiwania graniczyło z cudem i o tym to chyba wszyscy wiedzieli.
- A po drugie - kontynuował teraz starając się powstrzymać śmiech z wciąż ściszonym głosem nachylając się do Just - przypominam, że masz do czynienia głównie ze sportowcami, a na nas bandaże nie robią specjalnego wrażenia - posłał jej zawadiacki uśmiech sugerujący, że do tego potrzeba czegoś więcej niż strzęp białej gazy wystającej spod sukienki. Zresztą znała go nie od dziś, prawda? On nawet złamania uważał za "niewielkie obrażenia, które można olać" byle tylko grać dalej i, broń Merlinie, nie zostać uziemionym, co często było po prostu konieczne, jeśli wciąż zamierzał być zawodowym ścigającym.
- O, widziałaś Merindę z Tajfunów? Minęliśmy ją po lewej. Świetna ścigająca... ale od meczu z nami dalej ma nogę w szynie i chodzi o kulach - Joe pokręcił głową. - Ten mecz był w czerwcu - zaznaczył, coby Just sobie nie myślała, że to jakieś głupie zwichnięcie. - Brett tak posłał w nią tłuczka, że ponoć tylko cudem uratowano jej tą nogę - dodał jeszcze ciszej. - Harpie to już norma, że przychodzą na gale całe posiniaczone. Czasami mam wrażenie, że specjalnie się obnoszą z tymi sińcami, jakby to były blizny wojenne - zażartował. - W każdym razie prędzej wszyscy pomyślą, że ostro trenowaliśmy - łobuzersko poruszył brwiami - niż że cię w domu zlałem, spokojna twoja rozczochrana, Just.
No i co? Już jej lepiej? Gale i bandaże pod sukienkami nie były niczym strasznym, nie powinna się tym w ogóle przejmować, ot co.
- Jesteś głodna? - zagadnął już normalnym głosem, zmieniając przy okazji temat. - Wiesz co jeszcze jest zawsze na każdej gali quidditcha? Kafel wołowy w whiskey - prawdziwe mistrzostwo świata - musisz to spróbować koniecznie - oświadczył bez cienia wątpliwości.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: West Wittering [odnośnik]25.03.19 10:59
Stała, spoglądając w jego kierunku całkowicie skonsternowana. I to skonsternowanie odbijało się na jej twarzy unosząc jeszcze ku górze brwi gdy parsknął śmiechem na jej słowa. Sama konsternacja szybko jednak zaczęła się zmieniać w coś innego. Bo oto stała tutaj a on śmiał się z niej. Czuła jak złość powoli rozchodzi się po niej a jedna z nóg świerzbi cicho proponując, by odwrócić się na pięcie i wyjść. Z wysoko uniesioną brodą, a jak. Niech wie, co traci. Chociaż nie tracił zbyt wiele, niewielka kobieta z wielką ilością bandaży. Uszkodzona, nadszarpnięta, warta zdecydowanie poniżej ceny rynkowej. Nie ruszyła jednak wpatrując się teraz w niego ze złością, która umknęła ustępując miejsca zdziwieniu. Zamarła gdy jego dłoń przesunęła się obok jej twarz zakładając za ucho zbłąkany kosmyk włosów. Brwi zmarszczyły się a usta rozchyliły bezwiednie nie wypuszczając jednak nie zewnątrz żadnego odgłosu.
Pozwoliła się pociągnąć dalej zastanawiając się dlaczego jej serce nie ruszyło w szaleńczej kawalkadzie napływu ciepłych emocji i odczuć. Dlaczego nie zatłukło się w piersi mocno i głucho. I choć wolałaby nie wiedzieć, znała odpowiedź na to pytanie.
Rozejrzała się po sali i mimo, że jego słowa niby miały w sobie coś z prawdziwości, a nawet racji, to nie umiała ściągnąć z siebie obślizgłego wrażenia, wrażenia, że wzrok innych przykleja się właśnie do niej - nie do niego. Błękitne spojrzenie jednak lustrowało ostrożnie salę nadal niepewnie. Jakby całą pewność, którą w sobie wypracowała i którą zdobyła i którą posiadała przecież, wyniosła się w starciu z ludźmi ubranymi w sukienki i garnitury.
Słuchała go milcząc. Naprawdę powinien zabrać z sobą kogoś innego. Kogoś, kto będzie prezentował się przy nim lepiej, bardziej odpowiednio. Może taką, która skradnie serca towarzystwa i zabawi ich rozmową, a potem podbije parkiet. Ale ona nie była już taką osobą. A może nawet nie była nią nigdy. Powędrowała wzrokiem na jego zegarek, a potem uniosła głowę w górę na niego.
- Zabrałeś mnie na galę. - zapytała z niedowierzaniem. - GALĘ?! - syknęła niedowierzająco, sądząc że jasne powinno dla niego być, że pasowała tutaj jak pomidor do szarlotki. Przesunęła spojrzeniem raz jeszcze po sali. Szybciej, uważniej, może trochę ze strachem. Co do jasnej cholery robiło się na gali.
-Yhym. - To był zły pomysł. Beznadziejny pomysł. Naprawdę, całkowicie beznadziejny. Musiała szybko wymyślić jak zniknąć stąd. Wypatrzyć moment, w którym jej nieobecność nie zostanie zauważona. Zawiesiła spojrzenie na Merindzie z Tajfunów, jak to mówił, ale to wcale nie poprawiło jej w żaden sposób humoru. Bo czemu miałoby? Czuła się tutaj nie na miejscu, czuła się tutaj jak intruz. Zamrugała kilka razy na jego kolejne słowa a ich sens dotarł do niej dopiero po chwili. Uniosła dłoń i trzepnęła nią go przez łeb. - Chciałbyś, Wright. - mruknęła. marszcząc nos i kręcąc nim lekko. Tak naprawdę ostatnio zastanawiała się, czy ktoś w ogóle by chciał. Marudna, niepewna, wątpliwa, nie miała pojęcia co się z nią dzisiaj działo.
- Właściwie, to… - miała powiedzieć, że nie, ale jej brzuch zbuntował się na słowo, które zbierało się pod językiem i odezwał się domagając się jedzenia. Skrzywiła się do niego. - ...tak. - przyznała więc, nie mając ochoty dalej słuchać burczenia. - Dają na tym wielkich galach alkohol? - zapytała, czując, że jej gardło aż zaschło i o niczym innym nie marzy.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
West Wittering 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: West Wittering [odnośnik]27.06.19 18:08
No i czemu się złościła? Chociaż... w sumie to Joey lubił lekko zezłoszczone kobiety. Wcale nie uważał, że "złość piękności szkodzi", wręcz przeciwnie. Te zmarszczone brwi, te złowrogie iskierki w oczach, zaciśnięte wargi i wyraźne bicie się z myślami - czy to już czas by dać upust uczuciu i mu tak po prostu dać z całej siły w twarz, czy jeszcze nie... To wszystko tylko dodawało kobietom uroku! Przynajmniej zdaniem Josepha. Czy to źle o nim świadczyło?
Tak czy siak Just naprawdę nie musiała się na niego złościć, przecież chciał dobrze i spokojnie (choć z nieukrywanym rozbawieniem) tłumaczył, że nie ma czym się przejmować, jest w końcu z nim, a on absolutnie nie zamierzał jej wymieniać na jakąś mniej poobijaną pannę. Czy taką kradnącą uwagę wszystkich wokół, duszę towarzystwa, do której musiałby stać w kolejce innych mężczyzn do tańca. Bezsensu. Zaprosił właśnie Justine, żeby dobrze bawiła się z nim i żeby nie musiała szukać towarzystwa innych - to chyba jasne.
A że to była gala quidditcha? To jej przeszkadzało? Przecież w gruncie rzeczy...
- ...to impreza jak każda inna - skwitował wzruszając ramionami.
Naprawdę tak uważał. JEDYNE czym różniła się gala quidditcha od innych imprez zdaniem Joey'a, to te przemowy na początku, które skrzętnie omijał. Tym razem też mu się to udało, więc... problem z głowy, nie? Tak mu się zdawało, choć Just nadal nie wyglądała na przekonaną. Rozglądała się wokół trochę jak spłoszona łania. Czemu? Przez to jedno słowo - "gala"? A co w nim niby strasznego?
I już zamierzał znów zacząć przekonywać swą partnerkę, że nie ma się czego obawiać... kiedy jego tylko odrobinę dwuznaczna uwaga została potraktowana solidnym kuksańcem. Nie, Joe nawet nie próbował robić uniku, nie wyglądał też na skruszonego, jedynie łobuzerski uśmiech jeszcze poszerzył się na jego paszczy.
- A kto by nie chciał, Just? - odparł szczerze, a w jego oczach zalśniła przekorna iskierka. - Trening czyni mistrza, każdy tutaj ci to powie - dodał najniewinniej jak tylko potrafił. Bo mówił cały czas tylko o sporcie, nie? O niczym innym! A tutaj sami sportowcy w końcu.
Przynajmniej co do jednego się zgadzali - to był najwyższy czas, żeby wrzucić coś na ruszt (tym bardziej, że to darmowa wyżerka... darmowy kafel wołowy...!), więc Joe z zadowoleniem poprowadził swą damę w stronę stołów zastawionych jedzeniem jak w Hogwarcie na rozpoczęcie roku szkolnego, gdzieś, gdzie znalazłoby się dla nich miejsce.
- Normalnie zaraz się obrażę, Just, za kogo ty mnie masz? - odparł jeszcze niemal oburzony na jej pytanie - Czy jest alkohol? - powtórzył za nią - Ile dusza zapragnie! - odpowiedział momentalnie - Nie uświadczysz mnie na żadnym balu abstynentów. Nigdy - oświadczył nim znaleźli się przy stole. Jak na dżentelmena przystało odsunął pannie Tonks krzesło, a zanim zdążyła choćby otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, już miała w dłoni kieliszek wina, a Joe poprzedstawiał jej wszystkich po kolei, by zaraz przedstawić im i ją jako najlepszą ratowniczkę wszech-czasów, która to nie raz i nie dwa uratowała mu kończyny przed amputacją...
- ...ale, bardzo mi przykro, możecie w tym momencie przestać marzyć, że ta piękna dama i wam kiedyś poskleja kości - powiadomił wszystkich wszem i wobec może odrobinę za głośno, bo zdaje się, że i na drugim końcu sali było go słychać. Tak, mimo muzyki.
- Moja cudowna towarzyszka się przebranżawia i będzie teraz łapać czarnoksiężników - oświadczył z taką dumą, jakby co najmniej to była jego zasługa, ale przy tym spojrzał na Just z autentycznym podziwem. W końcu czym jest nawet najlepszy zawodnik quidditcha przy aurorze? Choć kochał ten sport całym sercem i duszą, to nie zmniejszało to jego podziwu dla pracy aurora. To był dopiero prestiż! I świadectwo umiejętności, talentu, odwagi i prawości, jakiego nie znajdzie się w żadnej innej dziedzinie!
- Więc od teraz uważajcie, jakich zaklęć używacie, żeby polepszyć sobie miotły - dodał znów z uśmiechem omiatając wzrokiem towarzystwo sportowców. Oczywiście żartował i oczywiście zaraz po tym zaczęli się wszyscy przekomarzać na temat tego kto czego używa, żeby zwiększyć aerodynamiczność swojej miotły. Jeden pomysł przebijał poprzedni w swej absurdalności, więc szybko zrobiło się głośno, zabawnie... i tylko odrobinę sprośnie. Jeszcze jakiś poziom był zachowany, bo jednak nikt nie zdążył się jeszcze opić. Aż tak.
Just nie mogła przy tym narzekać na brak jedzenia i picia, bo Joseph pilnował, żeby miała cały czas pełny i talerz i kieliszek, zabawiał ją też rozmową albo wciągał w zabawne dialogi z pozostałymi gośćmi gali. Sportowcy (szczególnie znajomi Joeya) to w końcu klawe chłopaki i fajne dziewczyny, więc nie musiała się obawiać, że ktoś się obrazi, gdyby użyła nie tego widelczyka, do nie tego deseru jak to zapewne byłoby w szlacheckim światku. Gala czy nie gala - tu byli sami swoi, a Joe wziął sobie za punkt honoru, by to pannie Tonks udowodnić.
A kiedy już sobie pojedli i solidnie popili, a zabawa na parkiecie jak i muzyka zaczęły się rozkręcać na całego, Joe wstał i nachylając się lekko nad Just wyciągnął do niej dłoń tak szarmancko jak tylko potrafił.
- Czy można panienkę prosić do tańca? - zapytał z czarującym uśmiechem.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: West Wittering [odnośnik]14.07.19 21:04
Na galę.
Zabrał ją na galę. Ją, Justine Tonks. Kobietę, która nie znała się w ogóle na jakiś wystawnych miejscach, potrafiła potknąć się o własne nogi i przybić piątkę z podłożem całkowicie pozbawiona w tym swojej własnej woli. Marszczyła nos, rozglądając się dookoła, kompletnie nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego spośród tylu znajomych kobiet, które wzdychały do niego robiąc maślane oczy, on postanowił zabrać właśnie ją.
Poobijaną, całkowicie zwyczajną, Tonks. Próbowała oddychać, czując, jak zaczyna powoli panikować. W życiu nie była na gali i zdecydowanie lepiej czuła się naprawiając anomalie, czy walcząc w imię lepszego świata. Raczej sama w nim już nie funkcjonowała, skupiając się na tym, by inni mieli ku temu okazję. Odzwyczaiła się od ludzi, odzwyczaiła się od tłumów. Zwyczajnie, swobodnie, nie potrafiła się już tak czuć. Przesuwała spojrzeniem po otoczeniu, mimowolnie poszukując potencjalnych wrogów. Czując, jak poprawia palce prawej dłoni, gotowej, by w każdej chwili złapać za różdżkę przypiętą specjalnym pasem do nogi. Może zaczynała być paranoiczką, ale trwała wojna. Wojna której niektórzy nawet nie byli świadomi. A ona, ona swoimi decyzjami sama zgodziła się, by stać na pierwszym froncie.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Wrighta. Uniosła na niego wzrok i zasznurowała lekko usta. Marszcząc gniewnie brwi, przesuwała spojrzeniem po sali. Ale nikt nie zdawał się czaić się na życia zawodowych graczy i ich partnerów. Powinna odpuścić?
- Myślę, że znalazłbym takiego. - mruknęła, pochmurniejąc. Nie potrafiła wyrzucić go z myśli, chociaż wiedziała, że powinna. Obrazy z Próby nadal były klarowne i wątpiła, by kiedykolwiek zapomniała jak wyglądały twarze jej dzieci. By zapomniała o niebieskich drzwiach i niewielkim domku, który zostawiła za plecami. Jej lewa dłoń mimowolnie zacisnęła się w pięść, gdy próbowała opanować gonitwę myśli. Musiała się opanować, musiała zacząć… co? Być dawną sobą? Nie potrafiła tego, ale przecież mogła spróbować chociaż udawać, że taka nadal jest.
- Chociaż tyle dobrego, chodźmy się napić. - zadecydowała, a może poprosiła? Sama nie była pewna. Całość tego przedsięwzięcia zdawała jej się po prostu dziwna. A ona czuła się jak w krzywym zwierciadle. W jej świecie nie było wystawnych gali i wieczorów pełnych śmiechów. Może ten jeden raz powinna sobie na niego pozwolić, zamiast doszukiwać się w nim problemów. Jeden raz, ostatni, nim wojna pochłonie ją całkowicie.
Pozwalała, by przedstawił jej wszystkich. I by ją przedstawiał i opowiadał rzeczy, które trochę mijały się z prawdą. Uśmiechała się przy tym lekko, czując że alkohol, pełny żołądek i Jose zrzucili chociaż na chwilę z jej ramion ciężar który niosła. Poczuła na sobie jego spojrzenie. Uniosła wzrok dostrzegając podziw w spojrzeniu. Uniosła dłoń i założyła włosy za ucho.
- Nadal umiem leczyć. - zapewniła siedzących przy stoliku ludzi. - A kurs dopiero zaczęłam. Czekają mnie trzy lata biegania i przeklinania własnych decyzji. - zażartowała lekko. Wiedziała, że będzie ciężko, że nie raz będzie miała dość, ale zamierzała doprowadzić sprawę do końca. Zaśmiała się lekko, na jego kolejne słowa i pokręciła głową unosząc do ust kieliszek. I z każdą chwilą śmiała się trochę więcej. Joe zajmował się nią, pilnował żeby miała co jeść i pić, nie zostawiał jej samej i dbał o dobry humor. A jednak Just nie potrafiła nie porównywać go z nim. Kształt nosa, kolor oczy, wielkość dłoni, kształt uśmiechu. I nie znosiła siebie w tych momentach.
Zaskoczyła ją wyciągnięta dłoń. Rozmawiała wtedy z jedną z zawodniczek. Spojrzała na rękę, a później na Joego z początku jakby bez zrozumienia. W końcu jednak uśmiechnęła się, podając mu dłoń.
- Tylko się nie skarż, jak cię podepcze. - powiedziała, odkładając kieliszek i pozwalając poprawić się na parkiet.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
West Wittering 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: West Wittering [odnośnik]22.07.19 21:23
Muzycy grali skoczny, rockandrollowy kawałek, nogi same rwały się do tańca. Szczególnie po alkoholu... a jednak, kiedy Joe poprosił swą partnerkę do tańca, to przez moment, krótki ułamek sekundy, wydawało mu się, że odmówi. Gdy ujęła jego dłoń, zbeształ sam siebie za ten idiotyczny pomysł - czemu miałaby odmawiać tańca? Melodia rytmiczna, ładnie wygrywana, klimat był, ludzi na parkiecie też już sporo... a oni przyszli się rozerwać, nie?
- Założę się, że nawet gdybyś mnie podeptała, to nawet bym nie poczuł - odpowiedział jej mruknięciem wprost do ucha, po czym uśmiechnął się do niej czarująco i poprowadził ją między inne pary, by znaleźć im dogodne miejsce. Tam okręcił ją znienacka, ale tak zręcznie, że nawet gdyby chciała, to nie straciłaby równowagi. W końcu był przy niej, prawda? I nie pozwoliłby jej upaść ani teraz... ani potem, a trzeba zaznaczyć, że dopiero się rozkręcał, a już wywijał z nią na parkiecie obrót za obrotem, energicznie i wesoło, jakby przez całe życie nie robił nic innego. Po prawdzie taniec był jego drugą ulubioną aktywnością zaraz po lataniu na miotle. Szczególnie w takim towarzystwie. A jeśli Just gubiła krok? Wcale nie musiała się przejmować tak, jak i Joe się tym nie przejmował. Zamiast tego przechylał ją w tył albo chwytając w biodrach podrzucał do góry jak lalkę, by zaraz znów zawirować z nią w tańcu. Do tego stopnia, że czasami reszta par musiała im się usuwać z drogi, a co! Jak tańczyć to z rozmachem, nie? I aż do zadyszki i zawrotów głowy - zupełnie jak z lataniem. Wybrzmiała ostatnia nuta skocznego kawałka, Joe obrócił Just ostatni raz tak, by wpadła mu w ramiona. Uśmiechał się wesoło, tylko z lekko przyspieszonym oddechem, jakby to była dla niego zaledwie rozgrzewka. Bo była - to tylko pierwsza piosenka w końcu.
Tym razem rozbrzmiało coś spokojniejszego ku lekkiemu rozczarowaniu Joey'a, ale wcale nie zamierzał teraz wypuszczać przyjaciółki z objęć. Po kołysanym kawałku z pewnością znów wrócą do rock'n'rolla. Tymczasem i podczas tego utworu Joe doceniał tą chwilę, kiedy oboje mogli odetchnąć, spojrzeć sobie w oczy... niebieskie, skrzące się niczym szkockie jeziora w słońcu.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ze mną przyszłaś - szepnął, nachylając się lekko nad nią. Owionął go jej zapach, a może to wina tej otumaniającej melodii? Albo po prostu o jeden kieliszek whiskey za dużo? Zresztą czy to ważne co było temu winne? Szumiało im w głowach, było przyjemnie... i Joe zupełnie odruchowo i bez choćby chwili namysłu pocałował jej usta. Delikatnie i krótko, zupełnie naturalnie, by zaraz odsunąć się na poprzednią odległość.
- Dziękuję - dodał jeszcze. Chyba nie miała mu za złe tego pocałunku?

[zt]


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: West Wittering [odnośnik]13.08.19 9:32
Pokręciła lekko głową rozbawiona i wywróciła oczami, zaraz zwracając świecące ku niemu tęczówki. Czuła się jak na cholernej huśtawce, gdy przeplatał się w niej smutek z radością. Żal z rozbawieniem. Jakby świat kompletnie i całkowicie postanowił sobie właśnie z niej kpić rzucając ją z kąta w kąt emocjonalnego pokoju. Ale muzyka zdawała się znana, a ona już od tak dawna nie wzięła dla siebie nawet chwili. Trochę co prawda bolało ją ciało po wszystkim co przeszła na Próbie.
- Nie zakładaj się, jeśli nie masz pewności, że wygrasz. - odcięła się swobodnie, dając poprowadzić się na parkiet. Miała wcześniej wiele wątpliwości. Wątpiła też, czy powinna tu dzisiaj w ogóle być. Nie nadawała się na tego typu imprezy - już nie. Przestała być duszą towarzystwa wiecznie wypatrując zagrożenia skrytego w cieniu i mroku. I teraz nie była inna, jednak Joe wiedział jak uruchomić jej starą wersję. A może obudzić to, co wyciszyła skupiając się na tym, co było ważne. Ale czy i szczęście samo w sobie takim nie było? Nie wiedziała już, jednego była pewna. Oddała swoje życie sprawie. Zgodziła się walczyć do ostatniej kropli krwi. Dzisiaj - dzisiaj postanowiła pożegnać się z życiem które wcześniej znała, powitać nowe, pogratulować sobie swojej własnej siły i robiła to na parkiecie. Na którym Joe okręcał nią i podrzucał zupełnie, jakby nic nie ważyła. Dlaczego niektórzy zdawali się w ogóle nie zauważać jej ciężaru. By chwilę później zdawało jej się, że czują, jakby była nim zbyt wielkim. Gubiła się niezmiennie. A może teraz nawet jeszcze bardziej. I niezmiennie czuła się winna. I naprawdę starała się by te wszystkie uczucia dziś odepchnąć od siebie. Poddała się obrotowi i skończyła prosto w jego ramionach wraz z końcem skocznej piosenki. Kolejne nuty były wolniejsze, jakby dając chwilę na uspokojenie dla przyspieszonego oddechu i rozszalałego serca. Ale nie spodziewała się, że Joe będzie chciał zostać na parkiecie. Uniosła na niego spojrzenie, gdy zwrócił do niej konkretne słowa. Jasne oczy zawisły na znajomej twarzy. Jak wiele razy mijali się wcześniej? Gdyby choć raz trafili na siebie w odpowiednim czasie… czy wtedy? Nie chciała tego dalej rozważać, spoglądając na chwilę gdzieś w bok. Dotyk na wargach zaskoczył ją. Rozszerzyła w zdumieniu oczy na kilka chwil, a jej dłonie ułożyły się na jego klatce piersiowej płasko, ale nie odepchnęła go. Nie przerwała też pocałunku odnajdując w nim… coś innego. Jej dłoń uniosła się by położyć na jego policzku. Tylko jeden raz. Wiele lat temu, nim oddała swoje serce.
- Kompletnie nie masz za co. - odpowiedziała, chcąc pozwolić by chwila dziś po prostu trwała. Nim jutro wyruszyć, by skruszyć całkowicie swe serce.

| zt



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
West Wittering 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: West Wittering [odnośnik]22.04.20 23:07
15 maja

Zasypiam z nosem w książce. I nie dlatego, że jest tak zatrważająco nudna, a dlatego, że czytam do późnej nocy i odpływam,jakoś tak naturalnie. Troskliwy skrzat zdjął mi buty i ułożył do łóżka i choć jestem we wczorajszym ubraniu, to czuję się wcale nieźle. Wypoczęty i napełniony - jeśli nie przepełniony - wiedzą, jakby szkolny zabobon okazał się zawierać w sobie ziarenko prawdy i lektura schowana pod poduszką błyskawicznie podbiła moją wiedzę dotyczącą żeglarstwa i konstrukcji statków. W istocie cały proces przebiega powoli, a ja biedzę się solidnie, rozszyfrowując poszczególne schematy i głęboki żeglarski slang, bo stojąc na pokładzie nie wypada przecież mówić jak parszywy szczur lądowy. Oto odpowiedzialność, znajduję sobie nowe cele do sukcesywnego odhaczania. Oczywiście, nie tylko po to; zainteresowania są prawdziwe, a rozwój wymierny w matematycznych wartościach. Ćwiczę pamięć, umysł, ciało zresztą też, choć akurat przekonanie, że prawdziwy żeglarz zgniecie orzech włoski używając jedynie dwóch palców, biorę z pewnej powieści. Opartej na faktach, stąd też moja determinacja, by ową sztukę opanować. Dopóki tego nie zrobię, nici z nauki... na mokro? Czy ta fraza jest odpowiednia? Na sucho już sobie radzę, rozróżniam sterburtę i bakburtę, wiem co to takielunek i pamiętam, gdzie szukać bocianiego gniazda. Wymyślam więc sobie, że warto by poobserwować morze z innej perspektywy niż ta, którą oglądam codziennie, z okna sypialni, jadalni, czy salonu. Znam już tutejsze pływy; zapaleni zielarze patrzą, jak ich ukochane kwiatki podnoszą liście do słońca (mi to też się zdarza, chociaż żadna ze mnie rośliniara), a ja gapię się na morze, nieraz przez bite kilka godzin. Patrzę, jak zmieniają się fale, jak zagrabiają dla siebie połacie plaży, za każdym razem coraz większe - a później je oddają, jakby to była sąsiedzka pożyczka pokroju kilograma cukru. Dziś mam jednak mieć towarzystwo i robić to odziany w coś innego niż sam tylko szlafrok. To znaczy, mógłbym w nim wystąpić, siejąc zgorszenie i narażając się na aresztowanie pod jakimś śmiesznym zarzutem. Wolę nie, więc mój wybór pada na koszulę w pasky i czarne spodnie, mocno każualowo i żal też nie będzie, jeśli się wybrudzę. W Sussex ląduję pierwszy, grubo przed czasem, bo, choć to głupie, zamierzam nacieszyć się morzem z samym sobą. Niezły ze mnie ancymon, czy podchodzi to już pod egoizm? Gdybym mógł, zamknąłbym sobie część wód butelkach albo porozlewał do wanien i cieszył się nimi sam, pewni durnie nie zasługują ani na plaże, ani na fale, ani nawet na klify. Kłusownicy, co zabijają syreny, śmieciuchy, którym łatwiej puszkę cisnąć do morza, niż wyrzucić ją parę stóp dalej, dowcipnisie, co w pudełkach na ciastkach chowają przybory do szycia... Nie miałbym dla nich litości.
Pozostaje mi jednak przełknąć tych okropnych osobników, zdjąć buty i skarpetki i żywo pomachać do Eli, zdążającej już ku mnie z jakąś taką specyficzną rezerwą. Może to przez to, że w ręce nadal trzymam swoje skarpety i to nimi powiewam w stronę lady Avery? Niewykluczone, więc prędko to prostuję, wpychając je do kieszeni, gotów udawać, że to wcale miejsca nie miało.
-Wiesz, że objętość kuli pozostaje w stosunku 2:3 do objętości opisanego na niej walca? Archimedes uważał, że dowiedzenie tego to jego największe osiągnięcie i dlatego chciał, żeby na jego nagrobku wyryto kulę i opisany na niej walec - spokojnie dzielę się tym faktem z Elaine, w ogóle nie zważając, jak bardzo me powitanie godzi w standardy i wyrywa z kontekstu - gdy Gotfryd się zbudzi, ani chybi zachlapiesz sobie tą uroczą sukienkę - zauważam, sam mam już mokre nogawki, ale też w żaden sposób nie wystrzegam się delikatnych fal - możesz dać mi rękę, ale moje usługi nie gwarantują stuprocentowego bezpieczeństwa - oferuję i zastrzegam się jednocześnie, bo też mi się zdarza poślizgnąć na powierzchni płaskiej i rozbić sobie nos o kant okrągłego stołu. Elaine musi być świadoma ryzyka.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
West Wittering 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: West Wittering [odnośnik]08.05.20 0:07
[ 15 maja 1957r. ]

Niepoprawny! Jak inaczej miałaby o nim myśleć? O dorosłym mężczyźnie, przedstawicielu wyższych sfer, wymachującym skarpetkami z entuzjazmem godnym właśnie uwolnionego skrzata domowego? Czy było już za późno, żeby udać, że go nie widzi? Nie, lepiej nie. Nie, jeśli miałoby to zakończyć się oberwaniem jedną ze skarpetek. Znali się z Francisem od dawna i  specyficzna była to relacja, ale zapach jego stóp był jedną z tych rzeczy, których nieznajomość nie spędzała Elaine snu z powiek. Dyskretnym skinieniem głowy dała mu znać, że owszem – widzi go. Również jego skarpetki. I stopy. Jej samej nie spieszyło się aż tak, by pozbyć się obuwia. Prawda, bardzo przyjemnie byłoby po prostu pozwolić zanurzyć się palcom w ciepłym piasku. Jakkolwiek wygodne, delikatne sandałki zapadały się w nim w znacznie mniej przewidywalny i przyjemny sposób. Wymuszało to krótszy krok, wolniejsze tempo. Cóż. Tak czy inaczej, dobrze wychowana dama nie będzie przecież biec! Na pewno nic w garderobie kobiety nie sugerowało takiej możliwości. Ciemnopopielaty materiał jej sukni, choć lekki i zwiewny, był też naprawdę długi i jeden nieuważny manewr mógł skończyć się przedwczesnym zanurzeniem. Niechcianego, nawet jeśli na sucho byłoby to ciągle bezpieczniejsze niż w wodzie. Na pewno dla kogoś, kto jak Elaine, nie potrafił pływać. Nie znaczyło to przy tym bynajmniej, że nie kochała morza. Dotyku piasku, rytmicznego, ale nigdy całkiem jednostajnego szumu fal, ogromu wody sięgającej daleko poza horyzont. Kuli ziemskiej. Której objętość, najwyraźniej, pozostaje w stosunku 2:3 do objętności opisanego na niej walca. Prawdopodobnie nie takiego, do jakiego dawało się tańczyć. Pomiędzy odległymi wspomnieniami zajęć z numerologii i astronomii urodziło się wrażenie, że w tych słowach zapewne jest pewien sens; jak łączyły się z ich dzisiejszym spotkaniem pozostawało jednak tajemnicą Francisa. Nie to, żeby Elaine zamierzała domagać się wyjaśnień. Lata temu pogodziła się z faktem, że lord Lestrange pozostaje odrobinę oderwany od oczekiwań z jakimi się spotykał, w Ministerstwie, na salonach, na plaży. Gdziekolwiek nie zawiodłyby go nogi.
- Wiesz, że jedną z najczęściej popełnianych omyłek początkujących amatorów run i kanciarzy jest rysowanie symbolu kompasu na planie koła? W rzeczywistości Vegvísir powinien mieścić się w kwadracie. Wygląda wtedy dość prozaicznie, ale ma znacznie większe szanse zadziałać zgodnie z zamierzeniem. - Podchodząc bliżej, bez zająknięcia odpłaciła ciekawostką za ciekawostkę. Delikatny uśmiech, który w międzyczasie pojawił się na jej twarzy nie mówił zbyt wiele; był bardziej wyrazem uprzejmości, niż urzeczywistnieniem uczuć. Prawdy należało szukać wyżej. Roziskrzone, oczy zdradzały rozbawienie, ale i czujność poprzez badawczy, niemal analityczny i dość nieskrępowany sposób w jaki powoli przesuwała spojrzeniem po rysach jego twarzy, szukając tego co znajome i co nowe.
- Przyszłam gotowa na to poświęcenie - zapewniła go, zgodnie zresztą z prawdą. Materiał, który miała na sobie, przecież nieprzypadkowy, nie był zbyt chłonny, ani szczególnie podatny na zniszczenie w spotkaniu z wodą morską czy piaskiem. Oczywiście, jeśli wylądowałaby cała w wodzie, na pewno odbiłoby się to na jej wyglądzie, ale biorąc pod uwagę, że cieniutkie języki fal jak dotąd ledwie do nich docierały, ryzyko z jej perspektywy wydawało się nikłe. Dopiero jego kolejne słowa zbiły ją z tropu. Zaoferowana dłoń nie była może w wyobrażeniu Francisa wielką sprawą, a może właściwie żadną, dla Elaine jednak ten prosty gest niósł spory ciężar potencjalnych znaczeń i komplikacji. To było mimowolne, silniejsze od niej. Jeśli pod jakimś kątem wychowana była rygorystycznie, to właśnie w świadomości i wyczuleniu na subtelności zachowania adekwatnego dla określonych relacji w określonych okolicznościach. Czym innym były słowa, niezmiennie ulotne. Ale gesty? Gesty miały swoją moc. Zasady, którymi się rządziły oczywiście również poddawały się manipulowaniu, naginaniu czy ignorowaniu. W to siłą rzeczy wpisana jednak była premedytacja. W przechodzenie ponad nimi Lestrange’a z kolei, przynajmniej pozornie, absolutna bezpretensjonalność. To chyba właśnie niepokoiło (a zarazem ciekawiło) ją najbardziej. Coś chłopięcego, w mężczyźnie stojącym obok; ale przecież nie niewinnego. - Mam bać się o bezpieczeństwo sukni, czy własne?


It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Elaine Avery
Elaine Avery
Zawód : strażniczka pamięci
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
jestem z wieczoru,
który nie chce usnąć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
in all chaos, there is calculation
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6750-elaine-avery#176175 https://www.morsmordre.net/t6767-appenine https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f230-shropshire-ludlow-castle https://www.morsmordre.net/t6766-skrytka-bankowa-nr-1694 https://www.morsmordre.net/t6765-e-avery
Re: West Wittering [odnośnik]10.05.20 11:08
Parę osób wyżej ma na mnie oko, lecz nadal wolno mi sporo, a na pewno więcej, niż pięknej Elaine, którą spróchniałe zasady krępują na równi z gorsetem ściskającym żebra i długą suknią. To nie jest strój odpowiedni na plażę - a na pewno nie jest wygodny - ale sto lat temu ktoś wpadł na pomysł, że kobietom nie wypada pokazywać nóg i tak już zostało. Mogę tylko współczuć i chyba nawet nie werbalnie, bo to jakaś taka drażliwa kwestia, a moje zdanie z jednej strony haczy o kontrowersje, a z drugiej o zdrady stanu, nazwiska, kraju i tak dalej. Chowano mnie w identycznych warunkach jak Evandrę i nadal nie przestaję się dziwić, jak różnie skończyliśmy. I jak daleko jabłko potrafi upaść od jabłoni, bo z mojego ojca nie ma we mnie nic, no oprócz nosa i wyjątkowo kwadratowej szczęki. Rodzina dalej wierci mi dziurę w czaszce, nawet, gdy nie widać jej na horyzoncie i tym tknięty (oraz zbliżającą się sylwetką Eli) pakuję skarpetki do kieszeni, by z dodatkowych atrybutów powitać ją już tylko chłopięcym uśmiechem. Tylko tyle i aż tyle, pocałunki w dłoń to formalność: nie jakaś specjalnie przykra, ale jednak, a ja wolę burzyć sztywne reguły niż dokładać cegiełkę do ich utrwalania. Wierzę, że kiedyś pocałuję ją w policzek na dzień dobry, znamy się w końcu od, pfff, długiego czasu, a to w mojej opinii zasługuje na pewną poufałość. Sympatyczną przecież i kompletnie nieszkodliwą, widziałem to w końcu u Francuzów i nikt tam rabanu nie podnosił, o zniewadze nie jęczał. Ale, ale, co kraj, to obyczaj, dotrzemy się jeszcze z manierami, w których nikt porządku nie robił od zeszłego wieku. Sam nie czuję się kompetentny do wywoływania rewolucji, nie jestem ich wielkim fanem. Te społeczne finiszują rzezią, żołądkowe to też tylko kłopoty, nie dzięki. Poczekam, robię brzydko stając obok, ale póki co, idealistą jestem wyłącznie w sferze mojej własnej wyobraźni.
-Musiałem ominąć te zajęcia ze starożytnych run - odpowiadam, drapiąc się po głowie, zadowolony z takiego obrotu sprawy. Coś za coś, w swoim czasie puszczę tę wiedzę dalej w obieg, a może i sam wykorzystam ją na morzu - właściwie to w ogóle na nie nie chodziłem - przyznaję się, sięgając po mgliste wspomnienia z okolic Hogwartu. Rzadko tam wracam, życie dla mnie zaczęło się po osiemnastce, hulaszcze, względnie beztroskie, może nie wymarzone, ale satysfakcjonujące. Zasępiam się na moment i przygryzam wargę, bo tęsknota za solą w nozdrzach i pędem wiatru uderzającym w plecy uderza we mnie z jakąś podwójną siłą, ale zaraz wracam - do siebie i do Elaine, zjawiskowej, wyglądającej jak prawdziwa nimfa.
-Należy ci się medal za odwagę - stwierdzam z przekonaniem. Woda jest jeszcze turbozimna, a szlachcianka: taka delikatna. Kiedyś wierzyłbym, że dziewczynki są zrobione z cukru, nie mówią brzydkich słów et cetera, lecz damy są milsze, kiedy są bliższe mi, niż kartonowi - zaraz się zacznie, o, zobacz, już widać jego mackę - ekscytuję się i macham ręką w kierunku wyłaniającego się z oddali ramienia krakena. Stworzenie oczywiście tego nie widzi, lecz odpowiada i tak, natężając nieco intensywność, z jaką fale zmierzają do brzegu. Są już nieco wyższe, bardziej spienione, lecz jeszcze fikuśne, żartobliwe. Głowy nam nie zmyją, tak, jak zrobiliby to moi rodzice za wymyślenie podobnej zabawy.
-Och, nie przesadzajmy - bagatelizuję, kręcąc gwałtownie głową - nie pozwolę, by stało ci się coś ponad zniszczoną fryzurą. W najgorszym przypadku będzie z ciebie mokra Angielka - uspokajam Elaine, lecz nie wyciągam dłoni w jej stronę, to jej prawo i jej decyzja. Mi przychodzi za to zmierzyć się z pierwszą falą, niezbyt wielką, taką akuratną. Zmierza prosto na mnie, a ja stawiam jej czoła i tuż przed grande finale, skaczę najwyżej jak umiem, by uniknąć zanurzenia się w wodzie. Gotrfyd chyba aż zaklaskał mackami z wrażenia, bo kątem oka widzę, że w naszą stronę pędzi druga fala - przeznaczona dla Eli.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
West Wittering 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

West Wittering
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach