Zachodni Port
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zachodni Port
Krzyki, wulgarne wyzwiska, przyśpiewki marynarzy, cumujące barki; zapach ciężkiej pracy, starych ryb i brudnej rzeki. Port na Tamizie jest olbrzymim, prężnie prosperującym ośrodkiem Londynu, największym portem rzecznym Anglii. Cumują przy nim statki przede wszystkim handlowe, rzadziej wycieczkowe i wojskowe, a także prywatne łodzie. Po brzegu biegają szczury, tęsknie wypatrujące nadpływających statków... W porcie zawsze znajdzie się robota dla krzepkiej, pracowitej osoby.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.01.19 16:56, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Dwa promienie zaklęć posłane przez czarownice przemknęły przez powietrze. Mężczyzna, z którym walczyła Maeve próbował się bronić, lecz na marne. Runcorn, obrany na celownik przez Tonks nawet nie podejmował obrony. Wiązki zaklęć uderzyły w mężczyzn, a oni padli na bruk: całkowicie sztywni, wciąż przytomni, lecz zbyt osłabieni, by wyrwać się spod mocy zaklęcia.
Młoda kobieta, do której odezwała się Maeve, słabo pokiwała głową w odpowiedzi, odsuwając się od kościoła, za sobą wciąż wlokąc dziewczynkę. Kobieta chciała coś powiedzieć, jednak zaniosła się donośnym kaszlem. Staruszek uczepił się ramienia Maeve i spojrzał na nią wzrokiem, w którym rozpacz mieszała się ze strachem. – Czemu... tacy jak wy... czemu nam to robicie? I czemu nam... pomagacie? – walcząc o oddech zapytał chrapliwie, a jego twarz wykrzywiła się w bólu, kiedy z pomocą czarownicy stanął na nogach.
Do Tonks podeszła trójka ludzi przewodzona przez mężczyznę. U wszystkich Justine rozpoznała objawy znacznego zatrucia.
– W środku jest jeszcze pięć osób, nieprzytomni. Wrzucili nam Garota – powiedział. – To mugole z mojej kamienicy, próbowałem ich wyprowadzić w bezpieczne miejsce, ale ci dranie rozbroili mnie i... – mężczyzna urwał, kaszląc nagle. – Musimy ich wyprowadzić. Tamtych było więcej ale gdzieś się rozpełzli, pewnie są na innych ulicach. Nie macie może przypadkiem jakiejś różdżki? – zapytał mężczyzna, wzrokiem wodząc od Tonks do patronusa, który pojawił się obok Gwardzistki.
| Rzut
Udało wam się uratować ludzi uwięzionych w kościele, ci jednak potrzebują pomocy: zarówno medycznej jak i w ucieczce. Możecie zakończyć wątek według uznania, opisując, w jaki sposób postąpiłyście dalej.
Dziękuję za rozgrywkę!
Młoda kobieta, do której odezwała się Maeve, słabo pokiwała głową w odpowiedzi, odsuwając się od kościoła, za sobą wciąż wlokąc dziewczynkę. Kobieta chciała coś powiedzieć, jednak zaniosła się donośnym kaszlem. Staruszek uczepił się ramienia Maeve i spojrzał na nią wzrokiem, w którym rozpacz mieszała się ze strachem. – Czemu... tacy jak wy... czemu nam to robicie? I czemu nam... pomagacie? – walcząc o oddech zapytał chrapliwie, a jego twarz wykrzywiła się w bólu, kiedy z pomocą czarownicy stanął na nogach.
Do Tonks podeszła trójka ludzi przewodzona przez mężczyznę. U wszystkich Justine rozpoznała objawy znacznego zatrucia.
– W środku jest jeszcze pięć osób, nieprzytomni. Wrzucili nam Garota – powiedział. – To mugole z mojej kamienicy, próbowałem ich wyprowadzić w bezpieczne miejsce, ale ci dranie rozbroili mnie i... – mężczyzna urwał, kaszląc nagle. – Musimy ich wyprowadzić. Tamtych było więcej ale gdzieś się rozpełzli, pewnie są na innych ulicach. Nie macie może przypadkiem jakiejś różdżki? – zapytał mężczyzna, wzrokiem wodząc od Tonks do patronusa, który pojawił się obok Gwardzistki.
| Rzut
Udało wam się uratować ludzi uwięzionych w kościele, ci jednak potrzebują pomocy: zarówno medycznej jak i w ucieczce. Możecie zakończyć wątek według uznania, opisując, w jaki sposób postąpiłyście dalej.
Dziękuję za rozgrywkę!
Zaklęcie unieruchamiające trafiło w odczołgującego się przeciwnika, obserwowała to z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony odczuwała ulgę, nie skrzywdzi już nikogo, nie przeszkodzi im w wydostaniu poszkodowanych z miasta, z drugiej jednak – czyżby spoglądał ku niej ze strachem? Czy było to jedynie wycieńczenie połączone z palącą złością? Nie mogła wiedzieć, nie miała też czasu, żeby się nad tym dłużej zastanawiać. Pomogła staruszkowi zebrać się z bruku, uważając przy tym na kolano, które musiał sobie obtłuc. Nie znała się na magii leczniczej, nie potrafiłaby również zrobić użytku i z tych eliksirów, które otrzymała w ministerstwie, pamiętała jednak, że Justine miała odpowiednią wiedzę; spojrzała ku niej z niemą prośbą. Nie tylko mężczyzna potrzebował pomocy, ale i kobieta z idącym ledwo co dzieckiem, inni wydostający się z budynku ludzie… Czy były w stanie zająć się nimi wszystkimi, nim na miejscu pojawią się kolejni agresorzy? Otworzyła usta, chcąc wykorzystać fakt, że nałożyła na siebie zaklęcie zwiększające siłę głosu i zwrócić się do osób wciąż znajdujących się w środku, nie zdążyła jednak powiedzieć choćby słowa, a ciążący jej na ramieniu staruszek odezwał się chrapliwie. Dlaczego im to robili…? Między brwiami przemienionej strażniczki pojawiła się niewielka zmarszczka, wargi wykrzywił grymas smutku. Nie wiedziała, jak miałaby mu to wytłumaczyć. Nie dało się tego wytłumaczyć. Tym razem znalazły się w odpowiednim miejscu i o odpowiedniej porze, zdołały ich ocalić. Lecz jak wielu innych zostało ograbionych, poranionych, zabitych? Wtedy jednak usłyszała, że pozostali znajdujący się w środku są nieprzytomni – dlatego nim odpowiedziała komukolwiek, zdjęła z siebie zaklęcie, nie chcąc, by jej głos poniósł się echem, zwabił pozostałych.
– Nie wszyscy są tacy jak oni – odpowiedziała staruszkowi, ostatnie słowo wypowiadając z rozgoryczeniem, z pogardą. – Jest wielu, którzy nie zgadzają się na to, co się dzieje. Którzy chcą pomagać, nie krzywdzić. – Naprawdę w to wierzyła, choć beznadzieja próbowała stłamsić resztki nadziei, wiary w ludzką dobroć. Przeniosła na wzrok nieznajomego, który krótko wytłumaczył sytuację, a który okazał się czarodziejem. – W tej uliczce na przeciwko wyrwy w budynku, widziałam tam jakąś różdżkę – odezwała się szybko; próbowała panować nad swym głosem, mimo to zabrzmiała słabo. Starała się utrzymywać nerwy na wodzy, wszak poprzedni właściciel nie będzie jej już potrzebować, im zaś przyda się dodatkowa pomoc. Mimo to na myśl o grabieniu zmarłych włos jeżył jej się na głowie.
– Mamy świstokliki. Najpierw wyprowadźmy pozostałych z budynku, zajmijmy się najpoważniejszymi przypadkami, później rozdzielimy ich na trzy grupy. Zgoda? – Spoglądała to na Tonks, to na mężczyznę, któremu postanowiła zaufać. Ryzykował swoim życiem, by pomóc mugolom. Nie widziała powodu, dla którego nie miałyby otwarcie porozmawiać z nim o swym planie. – Nie znam się na leczeniu, mogę zająć się nieprzytomnymi, mogę wyczyścić pamięć tym... – urwała; choć na usta pchało jej się wiele niecenzuralnych określeń, żadnego nie chciała używać. Czekała na to, co zaproponuje lub postanowi Justine. A kiedy już ustaliły ostateczny plan działania, sprawnie zajęli się leżącymi w budynku, zemdlonymi od Garoty mugolami. Jedno z nich musiało stać na straży, wszak zgodnie ze słowami nieznajomego agresorów było więcej, w każdej chwili mogli wrócić i przeszkodzić w zorganizowaniu ucieczki.
Nie wiedziała, ile czasu im to zajęło – pomoc poszkodowanym, wyczyszczenie pamięci przeciwników, a w końcu rozdzielenie zebranych na trzy grupy – lecz kiedy to zrobili, a strażniczka rozdała knuty i poinstruowała, w jaki sposób powinni ich użyć, w końcu odetchnęła pełną piersią.
| zt, również dziękuję za rozgrywkę <3
– Nie wszyscy są tacy jak oni – odpowiedziała staruszkowi, ostatnie słowo wypowiadając z rozgoryczeniem, z pogardą. – Jest wielu, którzy nie zgadzają się na to, co się dzieje. Którzy chcą pomagać, nie krzywdzić. – Naprawdę w to wierzyła, choć beznadzieja próbowała stłamsić resztki nadziei, wiary w ludzką dobroć. Przeniosła na wzrok nieznajomego, który krótko wytłumaczył sytuację, a który okazał się czarodziejem. – W tej uliczce na przeciwko wyrwy w budynku, widziałam tam jakąś różdżkę – odezwała się szybko; próbowała panować nad swym głosem, mimo to zabrzmiała słabo. Starała się utrzymywać nerwy na wodzy, wszak poprzedni właściciel nie będzie jej już potrzebować, im zaś przyda się dodatkowa pomoc. Mimo to na myśl o grabieniu zmarłych włos jeżył jej się na głowie.
– Mamy świstokliki. Najpierw wyprowadźmy pozostałych z budynku, zajmijmy się najpoważniejszymi przypadkami, później rozdzielimy ich na trzy grupy. Zgoda? – Spoglądała to na Tonks, to na mężczyznę, któremu postanowiła zaufać. Ryzykował swoim życiem, by pomóc mugolom. Nie widziała powodu, dla którego nie miałyby otwarcie porozmawiać z nim o swym planie. – Nie znam się na leczeniu, mogę zająć się nieprzytomnymi, mogę wyczyścić pamięć tym... – urwała; choć na usta pchało jej się wiele niecenzuralnych określeń, żadnego nie chciała używać. Czekała na to, co zaproponuje lub postanowi Justine. A kiedy już ustaliły ostateczny plan działania, sprawnie zajęli się leżącymi w budynku, zemdlonymi od Garoty mugolami. Jedno z nich musiało stać na straży, wszak zgodnie ze słowami nieznajomego agresorów było więcej, w każdej chwili mogli wrócić i przeszkodzić w zorganizowaniu ucieczki.
Nie wiedziała, ile czasu im to zajęło – pomoc poszkodowanym, wyczyszczenie pamięci przeciwników, a w końcu rozdzielenie zebranych na trzy grupy – lecz kiedy to zrobili, a strażniczka rozdała knuty i poinstruowała, w jaki sposób powinni ich użyć, w końcu odetchnęła pełną piersią.
| zt, również dziękuję za rozgrywkę <3
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Udało im się, ale Justine wiedziała, że to był dopiero początek tej nocy. Ta, dopiero się zaczynała. Przed nimi, było jeszcze dużo walki i osób, które potrzebowałby pomocy. Na te chwilę, musiała jednak zająć się tymi, którzy byli tutaj. I choć nigdy wcześniej nie przyszło jej współpracować z Clearwater, to dzisiejszy dzień pokazywał jak szybko i intuicyjnie odnalazły się we wspólnym działaniu. Niewymuszenie, pewnie, skutecznie. Inaczej, ciężko byłoby o szybki sukces, który z pewnością odniosły. Choć nie mogły się jeszcze zatrzymać. Podeszła bliżej w kierunku Maeve, pamiętając, że ta mówiła o potrzebujących i jako pierwsze swoje kroki skierowała do starszego mężczyzny. Trójka czarodziei, którzy podeszli do niej była zatruta. Zrozumiała to szybko. Vensistero mogło jedynie spowolnić jej działanie. Zagryzła lekko wargę. Musiała znaleźć sposób, żeby szybko i skutecznie im pomóc. Ale do tego potrzebny był eliksir.
- Proszę pokazać. - słowa, choć zabierały prośbę, były bardziej poleceniem, po którym Just szybko i sprawnie zajęła się dolegliwościami staruszka. Milczała, skupiając się na tym, co było do zrobienia. Skutecznie i szybko przechodząc dalej, do nieprzytomnej kobiety. Lecząc jej obrażenia i cucąc. Uspokajającym głosem wyjaśniając pokrótce sytuację, prosząc, żeby zebrała się w okolicy wiedźmiej strażniczki.
- Znajdź tą różdżkę i chodź ze mną. Znajoma twarz im pomoże. - powiedziała do mężczyzny sama kierując swoje kroki do środka. Zatrzymała się jednak na słowa Maeve. Pokręciła lekko głową. - Poślijmy możliwie jak najwięcej jednym. Nie wiemy, czy nie przydadzą nam się później. - chwilę później zniknęła we wnętrzu budynku, doprowadzając do przytomności poszkodowanych w budynku. Wszyscy zatruci.
Kiedy wyszła razem z resztą ludzi spojrzała na Maeve.
- Jest problem, są zatruci. Zaklęcie tylko wyciszy truciznę. Wysłałam patronusa z sobą do mojego znajomego. Poczekajmy chwilę. - i nie pomyliła się. Sowa po chwili przyniosła eliksiry wystarczające, by wyleczyć. Kiedy wszyscy otrzymali już pomoc, Justine przeciągnęła po nich spojrzeniem. - Świstokliki wyprowadzą was za Londyn. Nie wracajcie. - poprosiła, skinając głową na Maeve. Kiedy Ci zniknęli spojrzała na nią. - Chodźmy dalej. - zaproponowała, ruszając wzdłuż ścieżki. Ta noc, dopiero się zaczynała.
| zt ja też dziękuję
- Proszę pokazać. - słowa, choć zabierały prośbę, były bardziej poleceniem, po którym Just szybko i sprawnie zajęła się dolegliwościami staruszka. Milczała, skupiając się na tym, co było do zrobienia. Skutecznie i szybko przechodząc dalej, do nieprzytomnej kobiety. Lecząc jej obrażenia i cucąc. Uspokajającym głosem wyjaśniając pokrótce sytuację, prosząc, żeby zebrała się w okolicy wiedźmiej strażniczki.
- Znajdź tą różdżkę i chodź ze mną. Znajoma twarz im pomoże. - powiedziała do mężczyzny sama kierując swoje kroki do środka. Zatrzymała się jednak na słowa Maeve. Pokręciła lekko głową. - Poślijmy możliwie jak najwięcej jednym. Nie wiemy, czy nie przydadzą nam się później. - chwilę później zniknęła we wnętrzu budynku, doprowadzając do przytomności poszkodowanych w budynku. Wszyscy zatruci.
Kiedy wyszła razem z resztą ludzi spojrzała na Maeve.
- Jest problem, są zatruci. Zaklęcie tylko wyciszy truciznę. Wysłałam patronusa z sobą do mojego znajomego. Poczekajmy chwilę. - i nie pomyliła się. Sowa po chwili przyniosła eliksiry wystarczające, by wyleczyć. Kiedy wszyscy otrzymali już pomoc, Justine przeciągnęła po nich spojrzeniem. - Świstokliki wyprowadzą was za Londyn. Nie wracajcie. - poprosiła, skinając głową na Maeve. Kiedy Ci zniknęli spojrzała na nią. - Chodźmy dalej. - zaproponowała, ruszając wzdłuż ścieżki. Ta noc, dopiero się zaczynała.
| zt ja też dziękuję
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Londyn należał już do nich. Czystki z początku miesiąca całkiem przezwyciężyły daremny opór i choć Zakon Feniksa nie przestawał walczyć, jak pasożyt próbując rozbić całość od środka pełzającą zarazą, Tristan nie wierzył w ich zwycięstwo. Czarny Pan był wszechpotężny, ambicja, talent i niebywały intelekt sprawiały, że bił na głowę Grindelwalda - i wszystkich swoich pozostałych przeciwników. Wciąż ukrywający się Longbottom nie był w stanie zwołać swoich popleczników na tyle skutecznie, by odbić miasto. A miasto - miało być dopiero początkiem. Brał w tym udział, regularnie pojawiał się w Londynie, walczył w kilku najważniejszych miejscach, trzymał rękę na pulsie; upewniał się, że wszystko przebiegało zgodnie z wolą tego, którego imienia już teraz nikt nie będzie miał odwagi wypowiedzieć. Podobno zaczynało być gorąco w porcie, podobno zatrzymano statek, na którym czarodzieje próbowali pomóc nielicznej ostałej się mugolskiej ludności opuścić angielską stolicę. Dokąd ich zamierzali zabrać? Skąd o nich wiedzieli? Czy istniała sieć, kontaktów, tuneli, sieć która umożliwiała podobne spędy - za ich plecami - częściej? Czy zdarzenie było kontrolowane przez Zakon Feniksa i Longbottoma, czy może ruch oporu zaczynał się rozrastać? Na te i znacznie więcej pytań pragnął uzyskać odpowiedzi, choćby miał je wyrwać z gardeł dogorywających czarodziejów, którzy ewidentnie w swoim życiu... zabłądzili. Zamaszystym krokiem przemierzał ulice, kierując się za najsilniejszymi w okolicy błyskami zaklęć i uroków - widocznie służby już próbowały ich powstrzymać. Zadarł lekko brodę, spoglądając w rozjaśnione zachodzącym słońcem niebo - świetliste promienie odbijały się w pobliskich spływających krwią wodach Tamizy.
Uchwycił rękojeść różdżki, stanowczo, z przekonaniem i bez zawahania; doskonale znał swoje obowiązki i wiedział, że wśród tych ludzi ktoś musiał przejąć dowodzenie. Gdzieś obok niego ktoś ugiął się pod szmaragdowym błyskiem Avady Kedavry, gdzieś dalej przestąpił ponad mężczyzną odzianym w strój zbyt bogaty, by mógł należeć do rebelianta. Wojna pociągała za sobą wiele ofiar, pociągnie jeszcze więcej. Ale każda śmierć była tego warta - bo budowali nowy wspaniały świat dla kolejnego pokolenia.
- Protego - mruknął od niechcenia, odbijając ciśnięty z boku urok. - Inferni - wypowiedział moment później, ostro, ze zdecydowaniem, kierując kraniec różdżki na poległe zwłoki zwolennika szlamu; ten powstał, jeszcze przypominając człowieka. Jego skóra zaczynała zwisać bezwładnie, twarz przybierała bladości krwi spływającej w dół ciała, serce już nie biło - ale najmocniej widac to było po pustych zapadniętych oczach, które nie patrzyły wcale przed siebie. - Za mną - wydał krótki rozkaz, idąc dalej.
tworzę inferiusa: sprawność 65, zwinność 65, pż 325
kostka na inferiusa tutaj.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Bywał w Londynie już właściwie tylko, kiedy Zakon potrzebował pomocy. Nie zadawał zbyt wielu pytań, czekał na zadania i ruszał, kiedy było trzeba, zasłaniając twarz, która już od dawna widniała na porozwieszanych w okolicy plakatach. Tym razem zdawało się, że zadanie będzie proste. Ludzie, którzy ukrywali się w jednej z lokacji, jakie udało im się przejąć i zabezpieczyć, potrzebowali dużo pewniejszego schronienia, daleko od Londynu i tego co w tym mieście się działo.
Bott nadal nie mógł uwierzyć, że to wszystko stało się prawdą, wychodził do tego miasta, które z każdą wizytą bardziej go przerażało, widział w dużej mierze opustoszałe ulice, słyszał pogłoski o kolejnych zamordowanych i miał wrażenie, że to tylko koszmarny sen. A jednak widok przerażonych osób, które w każdej chwili mogły stracić życie otrzeźwił go. Mieli jedynie pomóc im przemknąć na statek, którym powinni odpłynąć w bezpieczne miejsce. Zdawało się, że zadanie nie będzie trudne, mogło obyć się bez jakichkolwiek komplikacji, jednak trafili na cholerny patrol. A po chwili przerażająco cichy port zmienił się w pole bitwy. Widział, że ktoś inny prowadzi ludzi prosto na statek, on i kilka innych osób mieli tylko kupić im tyle czasu, żeby mogli uciec. A potem zapanował całkowity chaos.
Patrzył, jak zwłoki przed nim ożywają i z każdą sekundą przechodziły go dreszcze. Bott właściwie nie wierzył, że mógłby umrzeć. Nie dopuszczał do siebie takiej możliwości. Podobnie jak myśli o tym, że Zakon może nie wygrać tej wojny, absurd tego, że ona w ogóle miała miejsce nie mieścił się w jego głowie. A jednak, kiedy patrzył w te puste, martwe oczy, przez kilka cennych sekund nie był w stanie się poruszyć. Śmierć była właściwie wszędzie.
- Circo Igni. - wypowiedział, nie zastanawiając się zbyt długo i celując w kierunku inferiusa. Gdzieś wewnątrz siebie czuł jakby otaczał płomiennym kręgiem zwykłego człowieka, ofiarę tej idiotycznej walki, nawet jeśli były to już tylko puste zwłoki. To nie był jednak czas na wyrzuty sumienia i głupio emocjonalne decyzje. Musiał go zneutralizować, bo zaraz obok stał o wiele gorszy przeciwnik, w stronę którego już unosił swoją różdżkę.
Bott nadal nie mógł uwierzyć, że to wszystko stało się prawdą, wychodził do tego miasta, które z każdą wizytą bardziej go przerażało, widział w dużej mierze opustoszałe ulice, słyszał pogłoski o kolejnych zamordowanych i miał wrażenie, że to tylko koszmarny sen. A jednak widok przerażonych osób, które w każdej chwili mogły stracić życie otrzeźwił go. Mieli jedynie pomóc im przemknąć na statek, którym powinni odpłynąć w bezpieczne miejsce. Zdawało się, że zadanie nie będzie trudne, mogło obyć się bez jakichkolwiek komplikacji, jednak trafili na cholerny patrol. A po chwili przerażająco cichy port zmienił się w pole bitwy. Widział, że ktoś inny prowadzi ludzi prosto na statek, on i kilka innych osób mieli tylko kupić im tyle czasu, żeby mogli uciec. A potem zapanował całkowity chaos.
Patrzył, jak zwłoki przed nim ożywają i z każdą sekundą przechodziły go dreszcze. Bott właściwie nie wierzył, że mógłby umrzeć. Nie dopuszczał do siebie takiej możliwości. Podobnie jak myśli o tym, że Zakon może nie wygrać tej wojny, absurd tego, że ona w ogóle miała miejsce nie mieścił się w jego głowie. A jednak, kiedy patrzył w te puste, martwe oczy, przez kilka cennych sekund nie był w stanie się poruszyć. Śmierć była właściwie wszędzie.
- Circo Igni. - wypowiedział, nie zastanawiając się zbyt długo i celując w kierunku inferiusa. Gdzieś wewnątrz siebie czuł jakby otaczał płomiennym kręgiem zwykłego człowieka, ofiarę tej idiotycznej walki, nawet jeśli były to już tylko puste zwłoki. To nie był jednak czas na wyrzuty sumienia i głupio emocjonalne decyzje. Musiał go zneutralizować, bo zaraz obok stał o wiele gorszy przeciwnik, w stronę którego już unosił swoją różdżkę.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Usłyszawszy ognistą inkantację odwrócił się bez chwili namysłu; po to tylko, by dostrzec chłopca, który miał dotąd więcej szczęścia niż rozumu. Stal kiedyś naprzeciw niego na arenie klubu pojedynków, może nawet więcej niż raz, przed tym, jak wysłał kilku rycerzy, by rozprawili się z nim na Pokątnej i długo przed tym, jak jego twarz znalazła się na liście gończym Ministerstwa Magii. Zakon Feniksa walczył i wierzył w wygraną - dlatego właśnie tak łatwo szedł na śmierć. Dostrzegał w tym naiwność. Może doceniłby zapalczywość, gdyby nie gardził nimi przez wzgląd na samo pochodzenie. Kącik jego ust uniósł się w górę, w podłym uśmiechu, który widoczny był tylko na ustach - nie w źrenicach, nie w pozostałej fiznjonomii. Blade palce dłoni zacisnęły się na rękojeści różdżki pewniej, ściskając ją w odpowiednim, właściwym chwycie, w nadziei na zabawę. Ten wieczór miał być ciekawy, ale nie spodziewał się, że będzie aż tak ciekawy.
Wszyscy ludzie Ministerstwa Magii nie byli w stanie znaleźć tego chłopca.
Rycerze zresztą też nie.
- Złap go - wydał krótki rozkaz, ledwie poruszając ustami - a jednak jego głos musiał pozostać słyszalnym przez harmider panującej bitwy; stworzenie, wokół którego zaplótł się krąg ognia, zawyło i przebiegło przez płomienie, czyniąc z siebie żywą pochodnię - z osoby, którą niegdyś była, pustego narzędzia nagiętego całkiem ku jego woli, z popękanej skorupy. Lubił zastanawiać się nad tym, czy gdzieś wokół, w tej walce, była jego rodzina - brat lub ojciec, którzy walczyli w imię jednej sprawy i spoglądali teraz na swojego krewnego, swojego przyjaciela, sprowadzonego do roli marionetki na usługach śmierciożercy. Tristan nie lubił zabijać szybko. Lubił się bawić. Napawać cudzym cierpieniem - czerpał z tego pewną hedonistyczną radość, która nie zaszła jeszcze znudzeniem. Wolał kobiety, ale cierpienie Zakonnika poszukiwanego tak długo zdawało się z tą rozrywką skutecznie konkurować.
- Crucio - wypowiedział lekko, niemal śpiewnie, delektując się brzmieniem inkantacji; ponoć zaklęcia niewybaczalne tego wymagały, pragnienia, ostateczności, zdecydowania, pewności; Tristan pragnął, jak niczego innego pragnął w tym momencie cierpienia Bertiego Botta.
inferius 345/365
Wszyscy ludzie Ministerstwa Magii nie byli w stanie znaleźć tego chłopca.
Rycerze zresztą też nie.
- Złap go - wydał krótki rozkaz, ledwie poruszając ustami - a jednak jego głos musiał pozostać słyszalnym przez harmider panującej bitwy; stworzenie, wokół którego zaplótł się krąg ognia, zawyło i przebiegło przez płomienie, czyniąc z siebie żywą pochodnię - z osoby, którą niegdyś była, pustego narzędzia nagiętego całkiem ku jego woli, z popękanej skorupy. Lubił zastanawiać się nad tym, czy gdzieś wokół, w tej walce, była jego rodzina - brat lub ojciec, którzy walczyli w imię jednej sprawy i spoglądali teraz na swojego krewnego, swojego przyjaciela, sprowadzonego do roli marionetki na usługach śmierciożercy. Tristan nie lubił zabijać szybko. Lubił się bawić. Napawać cudzym cierpieniem - czerpał z tego pewną hedonistyczną radość, która nie zaszła jeszcze znudzeniem. Wolał kobiety, ale cierpienie Zakonnika poszukiwanego tak długo zdawało się z tą rozrywką skutecznie konkurować.
- Crucio - wypowiedział lekko, niemal śpiewnie, delektując się brzmieniem inkantacji; ponoć zaklęcia niewybaczalne tego wymagały, pragnienia, ostateczności, zdecydowania, pewności; Tristan pragnął, jak niczego innego pragnął w tym momencie cierpienia Bertiego Botta.
inferius 345/365
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k10' : 10
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k10' : 10
Wiedział, że to nie klub pojedynków, że tutaj ten człowiek jest o wiele bardziej niebezpieczny, nie pozbawiony swojej najsilniejszej broni. Wspomnienia z podestu dla walczących były w tym momencie mgliste, jakby miały miejsce nie kilka miesięcy, a wręcz lata temu. Już tam Rosier był dobrym przeciwnikiem, a sam fakt z jaką łatwością obrócił ludzkie ciało w swoją marionetkę kazał sądzić, że to będzie najtrudniejszy pojedynek w życiu Bertiego.
Nie był pewien, jak zachowa się inferius w kole ognia, wiedział że te stworzenia niszczą głównie płomienie, ten był jednak o wiele silniejszy, niż te z którymi do tej pory miał do czynienia. Czy raczej został ożywiony przy pomocy o wiele potężniejszego czaru. Już po chwili dookoła uniósł się dławiący swąd palonych zwłok, a postać, coś co kiedyś było człowiekiem wydało z siebie przerażający, nieludzki ryk, pędząc w jego stronę mimo płomieni jakie trawiły jego skórę. Tym razem jednak nie było nawet kilku sekund, które Bertie mógłby stracić.
W tej samej chwili padła inkantacja, której Bott nie miał do tej pory okazji doświadczyć, a jaką słyszał nie raz. Promień zaklęcia jasno wskazywał, że jego zdolności obrony mogą być na to zdecydowanie za słabe i pozostawał mu właściwie jeden ruch. Zawodny, ale najlepszy jaki miał w zanadrzu, ruch który trenował najmocniej ze wszystkich od bardzo dawna.
- Horatio. - wypowiedział szybko, ale wyraźnie, opanowanym głosem, wykonując przy tym bardzo uważny, bardzo skomplikowany gest. W tej chwili nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy nawet błąd, najmniejszą pomyłkę, jeśli chciał się uratować i przed przerażającym zaklęciem i przed inferiusem, który chyba przerażał go bardziej, jego spojrzenie wciąż uciekało ku istocie, którą należało zatrzymać. Nawet z czystej litości. Przerażający los.
Co ważniejsze z resztą, musiał zatrzymać przeciwnika. Na jak najdłużej. Im więcej osób oni zajmą w porcie, tym większa szansa, że ktoś nie będący w stanie walczyć da radę uniknąć rzezi.
|-10 do Horatio od Zakonu mam
Nie był pewien, jak zachowa się inferius w kole ognia, wiedział że te stworzenia niszczą głównie płomienie, ten był jednak o wiele silniejszy, niż te z którymi do tej pory miał do czynienia. Czy raczej został ożywiony przy pomocy o wiele potężniejszego czaru. Już po chwili dookoła uniósł się dławiący swąd palonych zwłok, a postać, coś co kiedyś było człowiekiem wydało z siebie przerażający, nieludzki ryk, pędząc w jego stronę mimo płomieni jakie trawiły jego skórę. Tym razem jednak nie było nawet kilku sekund, które Bertie mógłby stracić.
W tej samej chwili padła inkantacja, której Bott nie miał do tej pory okazji doświadczyć, a jaką słyszał nie raz. Promień zaklęcia jasno wskazywał, że jego zdolności obrony mogą być na to zdecydowanie za słabe i pozostawał mu właściwie jeden ruch. Zawodny, ale najlepszy jaki miał w zanadrzu, ruch który trenował najmocniej ze wszystkich od bardzo dawna.
- Horatio. - wypowiedział szybko, ale wyraźnie, opanowanym głosem, wykonując przy tym bardzo uważny, bardzo skomplikowany gest. W tej chwili nie mógł sobie pozwolić na najmniejszy nawet błąd, najmniejszą pomyłkę, jeśli chciał się uratować i przed przerażającym zaklęciem i przed inferiusem, który chyba przerażał go bardziej, jego spojrzenie wciąż uciekało ku istocie, którą należało zatrzymać. Nawet z czystej litości. Przerażający los.
Co ważniejsze z resztą, musiał zatrzymać przeciwnika. Na jak najdłużej. Im więcej osób oni zajmą w porcie, tym większa szansa, że ktoś nie będący w stanie walczyć da radę uniknąć rzezi.
|-10 do Horatio od Zakonu mam
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Wypowiadając zaklęcie, na krótką chwilę zamknął oczy - a kiedy je otworzył, wszystko wokół niego pozostawało nieruchome. Włącznie z zaklęciem, którego błysk wciąż kierowany był prosto w niego. Odetchnął ciężko i przesunął się w bok tak, by czar pomknął w pustą przestrzeń za nim i zniknął gdzieś w wodzie. Zacisnął mocno palce na różdżce i pierwsze zaklęcie skierował ku inferiusowi, co było ruchem czysto emocjonalnym. Wiedział, że Rosier jest tu najważniejszym zagrożeniem, chciał jednak unieszkodliwić ten czarnomagiczny pomiot, który jeszcze chwilę temu był człowiekiem. Ta istota wzbudzała w nim czyste przerażenie.
- Esposas. - wypowiedział z nadzieją, że kiedy pokona swojego przeciwnika, czarnomagiczny urok sam opuści to ciało i nie będzie zmuszony przynajmniej do tej okrutnej walki. O ile da radę pokonać tego człowieka.
Póki co nie wiedział nawet, czy jego czar się udał, kiedy czas ruszy ponownie dla wszystkich, będzie miał pewność. Teraz skierował różdżkę w stronę Rosiera, tutaj nie zamierzając zachowywać się w podobnie łagodny sposób. Przez krótką chwilę obserwował zamrożoną w czasie sylwetkę, nim wypowiedział kolejną inkantację.
- Ignitio. - wypowiedział, niemalże w tym samym momencie czując jak jego pierwszy czar przestaje działać, a krople deszczu ponownie opadają na jego skórę.
1. esposas
2. ignitio
3. najpierw się przesuwam
- Esposas. - wypowiedział z nadzieją, że kiedy pokona swojego przeciwnika, czarnomagiczny urok sam opuści to ciało i nie będzie zmuszony przynajmniej do tej okrutnej walki. O ile da radę pokonać tego człowieka.
Póki co nie wiedział nawet, czy jego czar się udał, kiedy czas ruszy ponownie dla wszystkich, będzie miał pewność. Teraz skierował różdżkę w stronę Rosiera, tutaj nie zamierzając zachowywać się w podobnie łagodny sposób. Przez krótką chwilę obserwował zamrożoną w czasie sylwetkę, nim wypowiedział kolejną inkantację.
- Ignitio. - wypowiedział, niemalże w tym samym momencie czując jak jego pierwszy czar przestaje działać, a krople deszczu ponownie opadają na jego skórę.
1. esposas
2. ignitio
3. najpierw się przesuwam
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 23
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 23
inferius 345/365
Ledwie zdążył mrugnąć, gdy chłopiec znalazł się w innym miejscu, a dwie - niecelne raczej - smugi zaklęć przecięły powietrze; zakrzywiona czasoprzestrzeń odbiła się echem, ten chłopiec potrafił znacznie więcej, niż początkowo się po nim spodziewał - widocznie na ministerialnych plakatach, niekiedy nieszczególnie przerażających, jednak nie zjawił się z przypadku. Pytanie, na ile on sam zdawał sobie sprawę ze swojej mocy i ciągnącej się za nią odpowiedzialności - zabawy z czasem były naprawdę ryzykowną grą: cały świat wstrzymał oddech dla Bertiego Botta.
Po raz ostatni.
Pobliskie płomienie syczały na padający deszczu, gdy inferius, mijając ciśnięty w niego promień, dopadł przeciwnika, zamierzając całym swoim impetem pchnąć Bertiego w pierś, wściekły, zajadły syk wydobył się spomiędzy jego szczęk; może to były ostatki jego dawnej duszy walczącej o wolność w martwym już ciele, może syk zezłoszczonego tworu zrodzonego już tylko z najczarniejszej ze sztuk. Czerniejąca ogniem skóra uczyniła go mniej wytrzymałym, ale inferius był już przecież martwy, nie był w stanie poczuć bólu. Tristan z kolei pojął, że zabawa ta mogła wydać się znacznie ciekawsza, kiedy chłopiec zechciał zabawić się we władcę czasu - w tym momencie nawet nieprzerażony konsekwencjami jego lekkomyślności, nazbyt skupiony na upatrzonej ofierze.
- Larynx depopulo - wypowiedział zaklęcie równie miękko, co wcześniej, kierując kraniec różdżki na przeciwnika; uciszony, z rozciętym gardłem winien stać się już prostym celem; nie zawahał się ni chwili, dawno zduszając w sobie podszepty strzępów ostałego sumienia. Bertie Bott należał do Zakonu Feniksa, a ten stawał się niebezpieczny, podstępnie rósł w siłę, rzucając im pod nogi zbędne kłody. Zaczynał być problemem. Uciążliwym i coraz bardziej zauważalnym. A takie problemy - należało zdusić w zarodku. Londyn należał do nich, nic nie mogło tego zmienić. I nic nie mogło już uratować tych ludzi. Ich przeciwnicy mogli się z tym pogodzić - lub zginąć za ideę, które nie były tego warte.
1. inferius - potężny cios w pierś
2. larynax depopulo
Ledwie zdążył mrugnąć, gdy chłopiec znalazł się w innym miejscu, a dwie - niecelne raczej - smugi zaklęć przecięły powietrze; zakrzywiona czasoprzestrzeń odbiła się echem, ten chłopiec potrafił znacznie więcej, niż początkowo się po nim spodziewał - widocznie na ministerialnych plakatach, niekiedy nieszczególnie przerażających, jednak nie zjawił się z przypadku. Pytanie, na ile on sam zdawał sobie sprawę ze swojej mocy i ciągnącej się za nią odpowiedzialności - zabawy z czasem były naprawdę ryzykowną grą: cały świat wstrzymał oddech dla Bertiego Botta.
Po raz ostatni.
Pobliskie płomienie syczały na padający deszczu, gdy inferius, mijając ciśnięty w niego promień, dopadł przeciwnika, zamierzając całym swoim impetem pchnąć Bertiego w pierś, wściekły, zajadły syk wydobył się spomiędzy jego szczęk; może to były ostatki jego dawnej duszy walczącej o wolność w martwym już ciele, może syk zezłoszczonego tworu zrodzonego już tylko z najczarniejszej ze sztuk. Czerniejąca ogniem skóra uczyniła go mniej wytrzymałym, ale inferius był już przecież martwy, nie był w stanie poczuć bólu. Tristan z kolei pojął, że zabawa ta mogła wydać się znacznie ciekawsza, kiedy chłopiec zechciał zabawić się we władcę czasu - w tym momencie nawet nieprzerażony konsekwencjami jego lekkomyślności, nazbyt skupiony na upatrzonej ofierze.
- Larynx depopulo - wypowiedział zaklęcie równie miękko, co wcześniej, kierując kraniec różdżki na przeciwnika; uciszony, z rozciętym gardłem winien stać się już prostym celem; nie zawahał się ni chwili, dawno zduszając w sobie podszepty strzępów ostałego sumienia. Bertie Bott należał do Zakonu Feniksa, a ten stawał się niebezpieczny, podstępnie rósł w siłę, rzucając im pod nogi zbędne kłody. Zaczynał być problemem. Uciążliwym i coraz bardziej zauważalnym. A takie problemy - należało zdusić w zarodku. Londyn należał do nich, nic nie mogło tego zmienić. I nic nie mogło już uratować tych ludzi. Ich przeciwnicy mogli się z tym pogodzić - lub zginąć za ideę, które nie były tego warte.
1. inferius - potężny cios w pierś
2. larynax depopulo
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k100' : 38
--------------------------------
#3 'k10' : 4
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'k100' : 38
--------------------------------
#3 'k10' : 4
Zachodni Port
Szybka odpowiedź