Zachodni Port
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zachodni Port
Krzyki, wulgarne wyzwiska, przyśpiewki marynarzy, cumujące barki; zapach ciężkiej pracy, starych ryb i brudnej rzeki. Port na Tamizie jest olbrzymim, prężnie prosperującym ośrodkiem Londynu, największym portem rzecznym Anglii. Cumują przy nim statki przede wszystkim handlowe, rzadziej wycieczkowe i wojskowe, a także prywatne łodzie. Po brzegu biegają szczury, tęsknie wypatrujące nadpływających statków... W porcie zawsze znajdzie się robota dla krzepkiej, pracowitej osoby.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.01.19 16:56, w całości zmieniany 1 raz
Widząc entuzjazm Małego Jima, bosman wsadził znów fajkę do buzi, mruknął coś pod nosem i zaciągnął się leniwie. Puścił kilka obłoków pachnącego - przyjemnie i znajomo (z pewnością nie był to sam tytoń) dymu, który uniósł się w stronę okratowania nad ich głowami.
— Aye, wszystko. Tu też posprzątacie. I kajutę kapitana. I bocianie gniazdo — dodał, korzystając z tego, że przyłapał dwóch chłystków na odpoczywaniu i mógł teraz postawić im warunki. — Zwiniecie liny. Ma tu być porządek — zagrzmiał groźne, łypiąc jednym okiem na czarodzieja, po chwili zerkając przez ramię na drugiego, na Greya. Chciał mieć pewność, że i on zrozumiał, co należy do ich roboty. Właściwie to po chwili wyglądał na całkiem zadowolonego z całej tej sytuacji, jacht wyglądał tak, jakby nikt od dawna go nie wyszorował. Trafiło się ślepej kurze ziarko. He he. To, co nagle zmieniło jego nastrój to otwarte wieko skrzyni. Wiedział, że powinno być zatrzaśnięte. I to solidnie. Nigdy nie zdarzyło się, by otwarły się same z siebie. Zwykle je zabezpieczano, niektóre, cenniejsze ładunki nawet zaklęciami. Wstępująca w bosmana podejrzliwość była lekkim niedopowiedzeniem.
— Macie mnie za idiotę?— spytał po dłuższej chwili milczenia. — Takie już było? Pewnie podskoczyła na fali i sama się otwarła— zagrzmiał surowo, mierząc Małego Jima ostrym spojrzeniem. O ile wcześniej mógł podchodzić do tej sytuacji z przymróżeniem oka, tak teraz wyglądał na śmiertelnie poważnego, co więcej, dość rozgniewanego. — Myszkujecie w towarze?! — sięgnął po różdżkę, z ust wyjmując fajkę. Stanął przed skrzynią i otwarł ją, zaglądając do środka. Dłonią odgarnął pudełka z fasolkami wszystkich smaków, przeglądając całą wartość kufra w poszukiwaniu czegoś cennego. Niczego jednak nie znalazł, wyprostował się i spojrzał na małego Jima, ale różdżkę wymierzył w Herberta. — Pokazujcie kieszenie — zażądał groźnie, nie dowierzając, że mogło chodzić o cukierki — to było dobre dla dzieci, przed nim stało dwóch rosłych facetów, którzy prędzej sięgnęliby po butelkę rumu niż kolorowe drażetki.
— Aye, wszystko. Tu też posprzątacie. I kajutę kapitana. I bocianie gniazdo — dodał, korzystając z tego, że przyłapał dwóch chłystków na odpoczywaniu i mógł teraz postawić im warunki. — Zwiniecie liny. Ma tu być porządek — zagrzmiał groźne, łypiąc jednym okiem na czarodzieja, po chwili zerkając przez ramię na drugiego, na Greya. Chciał mieć pewność, że i on zrozumiał, co należy do ich roboty. Właściwie to po chwili wyglądał na całkiem zadowolonego z całej tej sytuacji, jacht wyglądał tak, jakby nikt od dawna go nie wyszorował. Trafiło się ślepej kurze ziarko. He he. To, co nagle zmieniło jego nastrój to otwarte wieko skrzyni. Wiedział, że powinno być zatrzaśnięte. I to solidnie. Nigdy nie zdarzyło się, by otwarły się same z siebie. Zwykle je zabezpieczano, niektóre, cenniejsze ładunki nawet zaklęciami. Wstępująca w bosmana podejrzliwość była lekkim niedopowiedzeniem.
— Macie mnie za idiotę?— spytał po dłuższej chwili milczenia. — Takie już było? Pewnie podskoczyła na fali i sama się otwarła— zagrzmiał surowo, mierząc Małego Jima ostrym spojrzeniem. O ile wcześniej mógł podchodzić do tej sytuacji z przymróżeniem oka, tak teraz wyglądał na śmiertelnie poważnego, co więcej, dość rozgniewanego. — Myszkujecie w towarze?! — sięgnął po różdżkę, z ust wyjmując fajkę. Stanął przed skrzynią i otwarł ją, zaglądając do środka. Dłonią odgarnął pudełka z fasolkami wszystkich smaków, przeglądając całą wartość kufra w poszukiwaniu czegoś cennego. Niczego jednak nie znalazł, wyprostował się i spojrzał na małego Jima, ale różdżkę wymierzył w Herberta. — Pokazujcie kieszenie — zażądał groźnie, nie dowierzając, że mogło chodzić o cukierki — to było dobre dla dzieci, przed nim stało dwóch rosłych facetów, którzy prędzej sięgnęliby po butelkę rumu niż kolorowe drażetki.
O pracę było ciężko toteż nic dziwnego, że byle gębie zależało otrzymać coś do roboty choćby za pół sykla; za tyle z pewnością udałoby się kupić jakieś obrzydliwe piwsko, które utwierdziłoby w przekonaniu, że właśnie tylko tego można oczekiwać od życia. Dosyć charakterystyczny zapach przykuł jego uwagę, choć starał się nie dawać po sobie poznać, że kojarzy ten swąd. Czyżby bosman lubował się w psychodelicznych używkach, a może zwyczajnie mu się zdawało?
Kiwał głową na słowa mężczyzny, od którego zadowolenia zależały ich wypłaty, bo jakżeby inaczej, musieli się dostosować. Głupio było mu tak nagabywać Herberta na robotę i finalnie wciągać w jakieś nieprzyjemności, ale przecież uchodziło im to na sucho, inni pracownicy z pewnością robili gorsze rzeczy! Port trzymał się własnych zasad, które naginało się w zależności od pogody ducha i potrzeby, a napływająca ślinka na widok fasolek oraz pomysł przekazania kilku opakowań Neali wydawało się niezłym pomysłem... przynajmniej bezpośrednio po otwarciu wieka.
Niestety sprawne oko dobrze wychwyciło jego słowa, łapiąc za nie w locie, chyba nie chciał mu uwierzyć.
- Ależ panie bosmanie toż przecie dopiero przyszliśmy, a nie tylko my się tu pałętamy! Widział nas bosman! - tłumaczył, sięgając wolnymi rękoma do kieszeni portowego płaszcza, jak dobrze, że nie był Jeremym, wyciąganie wszystkich używek kosztowałoby ich pół dnia. Zamiast tego w jednej ręce pojawiła się wymięta chustka, dwa zagubione w przeddzień sykle i mały, przetarty rzemyk, nic specjalnego, jak cała postać Małego Jima, zwykły portowy chłop, żaden złodziej! Drugą dłoń uwolnił od różdżki, przekładając ją w wyprostowaną ze zdobyczami z jednej kieszeni, zaraz wyciągając kolejne skryte przedmioty przed wzrokiem, a były to równie codzienne rzeczy, jak klucze do mieszkania i dwie kości do gry. Obydwie ręce wyciągnął w kierunku mężczyzny, pokazując swój brak winy oraz czystość intencji, co przecież warunkowało ich dalsze losy na statku. Cholera, że też wciągnął w to, Merlin wie, za co winnego Herberta, w którego bosman celował różdżką. Momentalnie zrobiło mu się go żal, zastępując wcześniejszą irytację gadatliwym dziobem towarzysza w niedoli w zmartwienie o podróżnika. Nie dość, że nie miał szczęścia w kościach, to jeszcze w życiu, może to był jakiś jego daleki kuzyn?
- Toż mówimy bosmanie, że my dobre chłopy, pewno kto wcześniej ruszył. - zaproponował ponownie, nie poddając się ze zmarszczonymi brwiami ze stresu, którego widok przecież tak dobrze działał na tych wykorzystujących każdą możliwą władzę. Pracował już przecież z niejednym!
Kiwał głową na słowa mężczyzny, od którego zadowolenia zależały ich wypłaty, bo jakżeby inaczej, musieli się dostosować. Głupio było mu tak nagabywać Herberta na robotę i finalnie wciągać w jakieś nieprzyjemności, ale przecież uchodziło im to na sucho, inni pracownicy z pewnością robili gorsze rzeczy! Port trzymał się własnych zasad, które naginało się w zależności od pogody ducha i potrzeby, a napływająca ślinka na widok fasolek oraz pomysł przekazania kilku opakowań Neali wydawało się niezłym pomysłem... przynajmniej bezpośrednio po otwarciu wieka.
Niestety sprawne oko dobrze wychwyciło jego słowa, łapiąc za nie w locie, chyba nie chciał mu uwierzyć.
- Ależ panie bosmanie toż przecie dopiero przyszliśmy, a nie tylko my się tu pałętamy! Widział nas bosman! - tłumaczył, sięgając wolnymi rękoma do kieszeni portowego płaszcza, jak dobrze, że nie był Jeremym, wyciąganie wszystkich używek kosztowałoby ich pół dnia. Zamiast tego w jednej ręce pojawiła się wymięta chustka, dwa zagubione w przeddzień sykle i mały, przetarty rzemyk, nic specjalnego, jak cała postać Małego Jima, zwykły portowy chłop, żaden złodziej! Drugą dłoń uwolnił od różdżki, przekładając ją w wyprostowaną ze zdobyczami z jednej kieszeni, zaraz wyciągając kolejne skryte przedmioty przed wzrokiem, a były to równie codzienne rzeczy, jak klucze do mieszkania i dwie kości do gry. Obydwie ręce wyciągnął w kierunku mężczyzny, pokazując swój brak winy oraz czystość intencji, co przecież warunkowało ich dalsze losy na statku. Cholera, że też wciągnął w to, Merlin wie, za co winnego Herberta, w którego bosman celował różdżką. Momentalnie zrobiło mu się go żal, zastępując wcześniejszą irytację gadatliwym dziobem towarzysza w niedoli w zmartwienie o podróżnika. Nie dość, że nie miał szczęścia w kościach, to jeszcze w życiu, może to był jakiś jego daleki kuzyn?
- Toż mówimy bosmanie, że my dobre chłopy, pewno kto wcześniej ruszył. - zaproponował ponownie, nie poddając się ze zmarszczonymi brwiami ze stresu, którego widok przecież tak dobrze działał na tych wykorzystujących każdą możliwą władzę. Pracował już przecież z niejednym!
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Yo ho! Chciało się zakrzyknąć słysząc słowa bosmana odnośnie szorowania pokładu, zwijania lin, ogarnięcia gniazda i kajut. Nie wyjdą z tej łajby do nocy. Złapać się za głupie fasolki, co ta wojna robi z ludźmi, że Jim się na nie połasił? Jakież mieli szczęście, że jednak nie zdążył napchać sobie nimi kieszeni.
-Aye! - Ponownie zgodził się z bosmanem gotowy harować ile miał pary w mięśniach byle bosman im już odpuścił. Nie czuł się komfortowo w takiej sytuacji, a gniew w nim narastał i to skierowany na Jima. Następnym razem dwa razy się zastanowi nim zgodzi się na robotę, która nagra mu stary szczur. Jeżeli za każdym razem tak ma się to kończyć to Grey uzna, że nie warto aż tak się narażać. Jeszcze tego brakowało aby wiedźmia straż tu wpadała i obydwu ich sprzątnęła za kradzież dobra. A fasolki były teraz towarem luksusowym. Teraz on spojrzał na Jima ponuro. Ciągłe gadanie i zapewnienia o niewinności może rozsierdzić bosmana. Ten jednak nawijał jak katarynka, że to nie oni, że ktoś inny. Jeżeli bosman potrafił liczyć to mógł się zorientować, że to właśnie oni częściej byli pod pokładem niż inni co się zgłosili po noszenie towaru. Inna sprawa, że sami wyciągnęli więcej niż reszta łapserdaków.
-Panie bosmanie, jak widać nic nie zabraliśmy - Powiedział oschle Grey niż zamierzał, ale cała sytuacja go zaczęła już męczyć, zwłaszcza, że zobaczył wycelowaną w siebie różdżkę, a to już mu się nie podobało. Posłał morderczy wzrok w stronę Jima. - Mówiłem ci, że łapanie oddechu po robocie jak pójdziemy na piwo.
Nie musiał udawać złości, realnie był wściekły jak niego i nie miał zamiaru tego ukrywać. Wywinął kieszenie spodni oraz kurtki ukazując jedynie parę zmiętych kawałków papieru, parę muszelek i kamieni zebranych jakiś czas temu na plaży z myślą o Florce nic ponadto. Nie brał ze sobą na tak robotę nic cennego lub coś co mogło wzbudzić podejrzenia. Odetchnął z ulgą też, że nie miał przy sobie swojej złotej, szczęśliwej monety, która mogłaby zostać wzięta za cenny towar, który zawinęli. - Odstawimy towar i bierzemy się za klarowanie pokładu.
Różdżkę schował aby bosman nie odebrał trzymania jej na widoku jako potencjalnego ataku na jego osobę.
-Aye! - Ponownie zgodził się z bosmanem gotowy harować ile miał pary w mięśniach byle bosman im już odpuścił. Nie czuł się komfortowo w takiej sytuacji, a gniew w nim narastał i to skierowany na Jima. Następnym razem dwa razy się zastanowi nim zgodzi się na robotę, która nagra mu stary szczur. Jeżeli za każdym razem tak ma się to kończyć to Grey uzna, że nie warto aż tak się narażać. Jeszcze tego brakowało aby wiedźmia straż tu wpadała i obydwu ich sprzątnęła za kradzież dobra. A fasolki były teraz towarem luksusowym. Teraz on spojrzał na Jima ponuro. Ciągłe gadanie i zapewnienia o niewinności może rozsierdzić bosmana. Ten jednak nawijał jak katarynka, że to nie oni, że ktoś inny. Jeżeli bosman potrafił liczyć to mógł się zorientować, że to właśnie oni częściej byli pod pokładem niż inni co się zgłosili po noszenie towaru. Inna sprawa, że sami wyciągnęli więcej niż reszta łapserdaków.
-Panie bosmanie, jak widać nic nie zabraliśmy - Powiedział oschle Grey niż zamierzał, ale cała sytuacja go zaczęła już męczyć, zwłaszcza, że zobaczył wycelowaną w siebie różdżkę, a to już mu się nie podobało. Posłał morderczy wzrok w stronę Jima. - Mówiłem ci, że łapanie oddechu po robocie jak pójdziemy na piwo.
Nie musiał udawać złości, realnie był wściekły jak niego i nie miał zamiaru tego ukrywać. Wywinął kieszenie spodni oraz kurtki ukazując jedynie parę zmiętych kawałków papieru, parę muszelek i kamieni zebranych jakiś czas temu na plaży z myślą o Florce nic ponadto. Nie brał ze sobą na tak robotę nic cennego lub coś co mogło wzbudzić podejrzenia. Odetchnął z ulgą też, że nie miał przy sobie swojej złotej, szczęśliwej monety, która mogłaby zostać wzięta za cenny towar, który zawinęli. - Odstawimy towar i bierzemy się za klarowanie pokładu.
Różdżkę schował aby bosman nie odebrał trzymania jej na widoku jako potencjalnego ataku na jego osobę.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Sceptyczne nastawienie bosmana szybko zmieniło się w chęć znalezienia winowajców — a może też powodu, dla którego nie musiałby płacić nikomu za wykonaną robotę. Ale kiedy Miały Jim zaczął posłusznie wywracać kieszenie na drugą stronę, wyciągać ich zawartość i nie było tam nic, czego mógłby się przyczepić, burknął coś pod nosem z niezadowoleniem, patrząc mu na ręce. Obejrzał wszystko dokładnie, a później zwrócił się w stronę Greya, opuszczając różdżkę powoli i niechętnie. Uniósł brew, słysząc niezadowolenie i złość w jego głosie skierowane na winowajcę i zdawało się go to przekonywać bardziej, niż poprzednie zapewnienia o niewinności. Wyglądało na to, że naprawdę byli niewinni, a mimo prawie przyłapania ich na gorącym uczynku nie było nic, co mógłby wykorzystać. O sumiennych pracowników w porcie było trudno, wszyscy kradli, co popadnie. Wielu marynarzy i robotników portowych przestało pojawiać się w dokach. Dla tych, dla których Londyn przestał być bezpieczny, nie było tu już miejsca, a to przekładało się także na dostawy, obsługę i zlecenia.
Zmierzył Małego Jima wzrokiem, wsadził faję do ust i burknął znów, prostując kręgosłup, wypinając pierś do przodu. Zatrzasnął wieko skrzyni, mocnym szarpnięciem upewniając się, że dobrze leżało, a później skierował na nie różdżkę i zamknął zaklęciem Colloportus/ Skrzyni nie dało się już ręcznie otworzyć, nie robiąc przy tym zamieszania, nie niszcząc zamka, a może nawet i samej skrzyni i ładunku, ale czarodzieja to wciąż nie był to szczególny problem.
— Wszystko ma być na błysk, panowie — rzucił pod nosem z niezadowoleniem, łypiąc wzrokiem to na jednego, to na drugiego i schował różdżkę. — Ma być zrobione do końca zmiany — zagroził jeszcze z niezadowoleniem, ruszając żwawym krokiem w stronę wyjścia. Mijając Greya, zmierzył go spojrzeniem — popatrzył na niego tak, jakby miał być odpowiedzialny za to, co się dalej wydarzy. Opuścił ładownię, zbierając ze sobą listy i pergaminy, z którymi wcześniej zszedł pod pokład i wczytał się w nie znów, gotów odhaczyć kolejne ładunki, które miały zostać zabrane.
| Mistrz Gry prawdopodobnie nie kontynuuje rozgrywki, ale bosman przyjdzie sprawdzić jak jest wysprzątane.
Zmierzył Małego Jima wzrokiem, wsadził faję do ust i burknął znów, prostując kręgosłup, wypinając pierś do przodu. Zatrzasnął wieko skrzyni, mocnym szarpnięciem upewniając się, że dobrze leżało, a później skierował na nie różdżkę i zamknął zaklęciem Colloportus/ Skrzyni nie dało się już ręcznie otworzyć, nie robiąc przy tym zamieszania, nie niszcząc zamka, a może nawet i samej skrzyni i ładunku, ale czarodzieja to wciąż nie był to szczególny problem.
— Wszystko ma być na błysk, panowie — rzucił pod nosem z niezadowoleniem, łypiąc wzrokiem to na jednego, to na drugiego i schował różdżkę. — Ma być zrobione do końca zmiany — zagroził jeszcze z niezadowoleniem, ruszając żwawym krokiem w stronę wyjścia. Mijając Greya, zmierzył go spojrzeniem — popatrzył na niego tak, jakby miał być odpowiedzialny za to, co się dalej wydarzy. Opuścił ładownię, zbierając ze sobą listy i pergaminy, z którymi wcześniej zszedł pod pokład i wczytał się w nie znów, gotów odhaczyć kolejne ładunki, które miały zostać zabrane.
| Mistrz Gry prawdopodobnie nie kontynuuje rozgrywki, ale bosman przyjdzie sprawdzić jak jest wysprzątane.
Pójdą na piwo, jeszcze jak! W podskokach albo pełzając, zależy jak się uwiną z całym tym sprzątaniem, do którego przymusił ich bosman, najpierw powodując niemałe zmartwienie w głowie metamorfomaga tym jakże stanowczym wzrokiem. Przed pewnymi osobami należało udawać drżenie, przed innymi zwyczajnie drżeć. Bosman nie zaliczał się do postaci zbyt przerażających, a jednak aby utrzymać posadę i wpływy należało nieco ugiąć karku, co najbardziej ciekawski pracownik robił praktycznie od samego początku ich trzyosobowego spotkania. Powinni być wniebowzięci, a jednak coś mu mocno trzasnęło w głowie wraz z dźwiękiem zamykanej skrzyni, bo brzmiało to, jak zapadnięta klapa od jedynych bogactw, jakie mógłby podarować kuzynce i innym bliskim sobie… no jeszcze Herbertowi, żeby nie marudził na puste kieszenie.
- Oczywiście bosmanie! – przytaknął z werwą, choć nijak uśmiechało mu się szorować cokolwiek tymi ściekami w wiadrze, ale chcąc zarobić, czasem trzeba się upodlić. – Do końca zmiany… – powtórzył za nim, przeciągając nieco ostatnie zgłoski, podczas których podszedł do Herberta w kilku krokach zaraz, kiedy tylko bosman go mijał. – … ach psia dupa! Dobrze, że chociaż się udało wyjść na sucho. – ucieszył się całą gębą jak mały chłopiec, posyłając w kierunku Greya wiązkę entuzjazmu w tym swoim szerokim uśmiechu. – To jak z tym piwem robimy? Ty stawiasz? – rzucił mimochodem, kompletnie jakby nie biorąc sobie do serca, że będą przecież musieli się zaraz wziąć za szorowanie pokładu. – Ale wyobraź sobie, dostaliśmy wstęp do kajuty kapitana! Co tam może być! Co za szansa! – rozochocił się momentalnie, przypominając sobie słowa bosmana. Pewnie nawet mężczyzna z tatuażem nie wiedział, kogo wplątał do sprzątania kapitańskiej kajuty, a lepkie ręce i długi nochal Weasleya miewały swoje wzloty i upadki, być może kolejna próba miała mieć lepszy finisz! – Udało się jak nigdy. – zaśmiał się już nieco mniej nerwowo, nawet mały rechot wydobył się z jego brodatej, ruchomej paszczy. Pewno Herbert będzie równie w szoku co on, może nawet bardziej!
- Oczywiście bosmanie! – przytaknął z werwą, choć nijak uśmiechało mu się szorować cokolwiek tymi ściekami w wiadrze, ale chcąc zarobić, czasem trzeba się upodlić. – Do końca zmiany… – powtórzył za nim, przeciągając nieco ostatnie zgłoski, podczas których podszedł do Herberta w kilku krokach zaraz, kiedy tylko bosman go mijał. – … ach psia dupa! Dobrze, że chociaż się udało wyjść na sucho. – ucieszył się całą gębą jak mały chłopiec, posyłając w kierunku Greya wiązkę entuzjazmu w tym swoim szerokim uśmiechu. – To jak z tym piwem robimy? Ty stawiasz? – rzucił mimochodem, kompletnie jakby nie biorąc sobie do serca, że będą przecież musieli się zaraz wziąć za szorowanie pokładu. – Ale wyobraź sobie, dostaliśmy wstęp do kajuty kapitana! Co tam może być! Co za szansa! – rozochocił się momentalnie, przypominając sobie słowa bosmana. Pewnie nawet mężczyzna z tatuażem nie wiedział, kogo wplątał do sprzątania kapitańskiej kajuty, a lepkie ręce i długi nochal Weasleya miewały swoje wzloty i upadki, być może kolejna próba miała mieć lepszy finisz! – Udało się jak nigdy. – zaśmiał się już nieco mniej nerwowo, nawet mały rechot wydobył się z jego brodatej, ruchomej paszczy. Pewno Herbert będzie równie w szoku co on, może nawet bardziej!
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Wyciągnięta zawartość kieszeni świadczyła o tym, że niczego nie zwinęli. W momencie kiedy różdżka bosmana opadła odetchnął z ulgą, gdyż nie chciał się mierzyć z wściekłością tego człowieka.
-Aye! - Odparł gorliwie kiedy otrzymali zadanie. Nie mieli wiele czasu, ale magia na szczęście mogła im w tym pomóc. Machanie śmierdzącą szmatą mu się nie uśmiechało. A z wiadra woniało całą gamą zapachów, które przywodziły na myśl mieszaninę resztek obiadowych przetrawionych przez trolla. - Taaa, na sucho…
Spojrzał powątpiewająco na Jima chowając swoją różdżkę do wnętrza kurtki, a gdy ten zapytał o piwo dłoń Greya zamarła, a on podniósł na starego szczura wzrok. Niebieskie tęczówki pociemniały niebezpiecznie.
-Kpisz sobie ze mnie czy o drogę pytasz? -Prychnął cicho. - Wisisz mi duży kufel w Parszywym. - Zmarszczył brwi słysząc kolejne słowa wypowiadane przez jego towarzysza. Co za idiota! Poważnie myślał, że będzie myszkował w kajucie kapitańskiej, po takiej wpadce. Bosman będzie patrzył im na ręce i drugi raz się wyłgają.
-Rozum wysrałeś za stodołą, Jim? - Warknął na niego tłumiać narastającą wściekłość, a każde kolejne słowo jakie padało z ust jego towarzysza podnosiło poziom agresji o kolejny poziom. - Niczego nie ruszasz i nie wynosisz. Prawie nas przydybał, bo musiałeś myszkować.
Nie miał zamiaru po raz kolejny świecić za niego oczami. Nie tym razem. Chciał jak najszybciej opuścić pokład nie martwiąc się, że zostanie oskarżony o kradzież i wtrącony do Tower. Nie mógł sobie na to pozwolić, byłby notowany i całe jego działania szlag by trafił.
Wskazał wymownym gestem wiadro, które stało pod ścianą.
-Jedziesz na szmacie Jim - powiedział przez zaciśnięte zęby dając wyraźnie mu do zrozumienia, że nie przyjmuje sprzeciwów. Nie tym razem. Owszem, to stary szczur załatwił mu tą robotę, ale również on sam wpakował ich to bagno, a Grey nie miał zamiaru zapadać się w nim jeszcze głębiej. Wpatrywał się w intensywnie w Jima sprawdzając czy ten załapał, że koniec żartów i mają zabrać się za robotę.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie bardzo rozumiał, dlaczego jego towarzysz był tak bardzo zdenerwowany, nawet nie cieszył się z tego, że bosman tak szybko odpuścił! Wprawdzie przez chwilę nawet serce przepołowiło się, stając w gardle i piersi, ale to przecież nic takiego, w życiu bywały gorsze chwile, a tych nie miał zamiaru przywoływać w tym momencie. Ani na chwilę nie sądził, żeby ktokolwiek zawołał po milicję, bo przecież tyle machlojek ile przechodziło przez portowe włości, to zabrakłoby rąk do liczenia. Nie wspominając już o tym, że te same łapy z pewnością były wybrakowane o jakieś paluchy, więc w ogóle liczenie to nie był odpowiedni sposób na cokolwiek w życiu, może poza pieniędzmi, ale te też potrafiły znikać o wiele szybciej niż się pojawiać, więc nigdy nie wychodziło się na zero, a tym bardziej plus!
Złapał wzrok Herberta z uśmiechem, który zastygł na twarzy wraz z pierwszym pytaniem z jego strony. Wydawało się, że jednak towarzysz poczuł nieco zewu przygody, jak na jednej ze swoich wypraw, a tutaj proszę, ryzyko nie istniało w jego dziennym funkcjonowaniu i może tak też było dobrze? Przecież sam metamorfomag dobrze wiedział, że robi głupotę, ale ta przemieniła się w coś więcej niż zwyczajną chęć kradzieży, a zwyczajne wykorzystanie sytuacji, czym przecież też się nie charakteryzował. Może chodziło o tą zwyczajną chęć podarowania komuś czegoś cennego? Przecież fasolki miały pewną wartość! Zresztą port miewał własne zasady!
– Duży kufel w Parszywym… – powtórzył po nim trochę tak niezbyt wyraźnie, bo przecież nie chodziło o to, że mógł nie mieć wystarczająco na te szczochy, ale… no ciężko było. Pewno z tej wypłaty coś się uda uszczknąć! Zamiast jednak dalej rozważać wszystkie te ekscesy związane z przetrwanianiem monet na lewo i prawo, w pełni skupił się na postaci Herberta z lekko opadniętymi ramionami, bo jak on tak mógł? Przecież właśnie dostali szansę, NIEPOWTARZALNĄ szansę, a ten tu o stodołach mu gadał. Ewidentnie zbyt dużo nieświeżego powietrza z Tamizy, bo jak inaczej nazwać te pomyje, które z siebie wypuszczał pod osłoną piękniusiej twarzyczki? Chciał złapać go w ramionach i potrząsnąć porządnie, uprzytomnić, że z takich okazji się korzysta, a nie obojętnie przechodzi obok, ale powstrzymał się na rzecz przyjaznej stopy, którą należało zachować z kolegą po fachu, nawet jeśli do niego warczał.
– Hej, hej, ale co złego jest w stodole? – zatrzymał go raptownie, denerwując się, że tamten zaczął jakoś dziwnie ten tego, bo przecież jego dziadkowie mieli stodołę. – Stodoły wcale nie są takie złe. – odpowiedział ni to obrażonym, ni przemądrzałym tonem. Pewne było, że się starał trzymać już język za zębami, ale były pewne siły wyższe.
Spojrzał na wskazane wiadro i powrócił zaraz do Herberta.
– A ty mi będziesz dyrygować? Zapomnij! Zagrajmy o to w kości! – odpowiedział z uśmiechem na pół gęby, bo przecież wiadomo, jak ostatnio się to skończyło. Herbert powinien podwijać już mankiety do góry, ot co! – No dawaj pięknisiu. – zaczepił go na powrót wesołym tonem.
Złapał wzrok Herberta z uśmiechem, który zastygł na twarzy wraz z pierwszym pytaniem z jego strony. Wydawało się, że jednak towarzysz poczuł nieco zewu przygody, jak na jednej ze swoich wypraw, a tutaj proszę, ryzyko nie istniało w jego dziennym funkcjonowaniu i może tak też było dobrze? Przecież sam metamorfomag dobrze wiedział, że robi głupotę, ale ta przemieniła się w coś więcej niż zwyczajną chęć kradzieży, a zwyczajne wykorzystanie sytuacji, czym przecież też się nie charakteryzował. Może chodziło o tą zwyczajną chęć podarowania komuś czegoś cennego? Przecież fasolki miały pewną wartość! Zresztą port miewał własne zasady!
– Duży kufel w Parszywym… – powtórzył po nim trochę tak niezbyt wyraźnie, bo przecież nie chodziło o to, że mógł nie mieć wystarczająco na te szczochy, ale… no ciężko było. Pewno z tej wypłaty coś się uda uszczknąć! Zamiast jednak dalej rozważać wszystkie te ekscesy związane z przetrwanianiem monet na lewo i prawo, w pełni skupił się na postaci Herberta z lekko opadniętymi ramionami, bo jak on tak mógł? Przecież właśnie dostali szansę, NIEPOWTARZALNĄ szansę, a ten tu o stodołach mu gadał. Ewidentnie zbyt dużo nieświeżego powietrza z Tamizy, bo jak inaczej nazwać te pomyje, które z siebie wypuszczał pod osłoną piękniusiej twarzyczki? Chciał złapać go w ramionach i potrząsnąć porządnie, uprzytomnić, że z takich okazji się korzysta, a nie obojętnie przechodzi obok, ale powstrzymał się na rzecz przyjaznej stopy, którą należało zachować z kolegą po fachu, nawet jeśli do niego warczał.
– Hej, hej, ale co złego jest w stodole? – zatrzymał go raptownie, denerwując się, że tamten zaczął jakoś dziwnie ten tego, bo przecież jego dziadkowie mieli stodołę. – Stodoły wcale nie są takie złe. – odpowiedział ni to obrażonym, ni przemądrzałym tonem. Pewne było, że się starał trzymać już język za zębami, ale były pewne siły wyższe.
Spojrzał na wskazane wiadro i powrócił zaraz do Herberta.
– A ty mi będziesz dyrygować? Zapomnij! Zagrajmy o to w kości! – odpowiedział z uśmiechem na pół gęby, bo przecież wiadomo, jak ostatnio się to skończyło. Herbert powinien podwijać już mankiety do góry, ot co! – No dawaj pięknisiu. – zaczepił go na powrót wesołym tonem.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ostatnio zmieniony przez Reggie Weasley dnia 25.04.21 16:44, w całości zmieniany 1 raz
Grey należał do osób bardzo wyrozumiałych, cierpliwych i robiących głupie rzeczy, jednak nawet on miał swoje granice, które teraz Mały Jim naruszał. Dość mocno i bezczelnie co sprawiało, że botanik miał go szczerze powyżej dziurek w nosie. Bezczelny uśmiech, pewność siebie i brak refleksji u starego szczura sprawiał, że krew się w nim gotowała. Port rządził się swoimi zasadami i każdy wiedział, że jak miałeś raz szczęście to nie kuś losu, chyba że wychylisz kieliszek z Posejdonem, a tego raczej Mały Jim nie zrobił, zamiast tego cieszył się jak małe dziecko na myszkowanie w kajucie kapitana. Herbert nie miał zamiaru dać się wtrącić do Tower tylko dlatego, że Jim miał lepkie palce i zbyt długiego nochala. Mieli szczęście i nie miał zamiaru kusić dalej losu ani tym bardziej narażać się bosmanowi, który mógłby im dać następnym razem szansę na kolejną robotę, a Greyowi możliwość podsłuchania kolejnych rozmów w porcie.
Zacisnął mocniej szczęki słuchając wywodów o stodole, ręka sama go świerzbiła i nie mógł zagwarantować, że zaraz mu nie przyłoży. To mogło zaś przywrócić Szczurowi choć trochę rozsądku. Marne szanse, ale jednak, bo cóż innego mu pozostało. Czasami środki mocniejszego wyrazu były wskazane czy ograniczonym umyśle.
-Co ty z tą stodołą? - Warknął rozumiejąc, że tok myślenia Jima poszedł w zupełnie innym kierunku. Chyba już miał dziury w mózgu przepite w Parszywym. Jeszcze patrzył na niego wzrokiem zbitego psa i ze zgarbionymi ramionami jakby zabrał dziecku jego ulubioną zabawkę. Mieli mało czasu, nie mogli go mitrężyć na sprzeczki i głupią gadaninę. Wyminął Jima aby podejść do cuchnącego wiadra z zamiarem wylania wszystkiego za burtę nim zwróci zawartość skromnego posiłku z dnia dzisiejszego. Słowa Jima jednak zatrzymały go w pół kroku, a wszystkie mięśnie zesztywniały. Czuł wręcz jak tężeją pod ubraniem, a dłoń mimowolnie zaciska się w pięść.
Herbert podwijał mankiety, ale w zupełnie innym celu niż myślał Jim.
-Przegiąłeś - powiedział tylko i zamachnął się na twarz starego szczura.
|Lekki cios w nos, k100 + 2k8 na obrażenia
Zacisnął mocniej szczęki słuchając wywodów o stodole, ręka sama go świerzbiła i nie mógł zagwarantować, że zaraz mu nie przyłoży. To mogło zaś przywrócić Szczurowi choć trochę rozsądku. Marne szanse, ale jednak, bo cóż innego mu pozostało. Czasami środki mocniejszego wyrazu były wskazane czy ograniczonym umyśle.
-Co ty z tą stodołą? - Warknął rozumiejąc, że tok myślenia Jima poszedł w zupełnie innym kierunku. Chyba już miał dziury w mózgu przepite w Parszywym. Jeszcze patrzył na niego wzrokiem zbitego psa i ze zgarbionymi ramionami jakby zabrał dziecku jego ulubioną zabawkę. Mieli mało czasu, nie mogli go mitrężyć na sprzeczki i głupią gadaninę. Wyminął Jima aby podejść do cuchnącego wiadra z zamiarem wylania wszystkiego za burtę nim zwróci zawartość skromnego posiłku z dnia dzisiejszego. Słowa Jima jednak zatrzymały go w pół kroku, a wszystkie mięśnie zesztywniały. Czuł wręcz jak tężeją pod ubraniem, a dłoń mimowolnie zaciska się w pięść.
Herbert podwijał mankiety, ale w zupełnie innym celu niż myślał Jim.
-Przegiąłeś - powiedział tylko i zamachnął się na twarz starego szczura.
|Lekki cios w nos, k100 + 2k8 na obrażenia
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 7
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 7
Wydawało się, że płynęli na tych samych falach, w końcu nie bez powodu załatwił Herbertowi robotę, o którą prosiło się więcej niż pięć osób na jedno miejsce - w rzeczywistości chodziło bardziej o sumienie, które dręczyło po niejednej wygranej w kości. Wprawdzie nie miał na celu ponownie ograbić towarzysza z bardziej lub mniej cennych monet, ale zdecydowanie trzeba było przecież troszkę się z nim podroczyć. Nie zauważając cienkiej granicy pomiędzy tym, co przystoi, a nie, poleciał troszkę zbyt mocno w strefę żartu, który nie został zrozumiany przez Grey'a. Raz na wozie, raz pod wozem, nie ma co!
Starał się być rozsądny, czasem tylko zdarzało się, że zbaczał ze ścieżki pod wpływem różnorakich emocji. Kwestia sprawdzenia kajuty kapitańskiej jawiła się jako jeden z ciekawszych elementów dnia pracy, szczególnie kiedy niosło to za sobą pewne ryzyko, a któż nie lubił, kiedy krew zaczynała wrzeć i przyspieszać, a ręce same rwały się do zrobienia tego szeroko ujmowanego czegoś. Zdecydowanie od czasów powrotu z Oslo brakowało mu wrażeń, a to wiązało się zwykle z całkiem niewybrednymi wybrykami zahaczającymi o głupotę, ale w końcu - kto mu zabroni? Przecież nie Herbert!
- No przecież stodoła, to bardzo ważny element całego funkcjonowania na wsi... - zaczął swoje niewiarygodnie idiotyczne tłumaczenie, które wydawało mu się być w pełni na miejscu, bo przecież należało trochę Herberta wyjaśnić. Tamten chyba nie był zbyt urzeczony historią, która mogła nie mieć końca, bo zaczął iść w kierunku wiader napełnionych fekaliami. Zatrzymał się w pół kroku, a pasjonat gadania i historyjek zamilkł na chwilę, obserwując, co tamten ciekawego wyrabia. Stali od siebie zaledwie jeden krok, a tamten już się przygotowywał na noszenie wiader, takiego zapobiegawczego i chętnego do pracy kompana, to powinno się szukać ze świecą! Zamiast jednak ruszyć ku wiaderkom, zdążył zauważyć obracającą się postać i pięść wymierzoną na wysokości nosa. Nie czekając na rozwój sytuacji odskoczył w bok z głębokim zdziwieniem wypisanym na twarzy. - Hej, hej, hej! Co Ty do cholery robisz? - rzucił tylko, ściągając brwi w niezrozumieniu i może nawet powoli tlącej się irytacji, że tamten postanowił się na niego rzucić. - Do pracy! Przecież trzeba to posprzątać! - zawołał do niego przytomnie, choć brzmiało to, jakby Herbert miał sam pracować, nie takie były jego intencje, ale wiadomo, jak to czasem jest z tymi słowami - raz jest ich zbyt dużo i nieskładnie, żeby następnym razem nie było ich wcale! Oczywiście, że miał zamiar pracować wraz z towarzyszem, ale jakoś ciężko było mu to ubrać w odpowiednie wyrazy.
| Odskok, ST 29 < 77+20
Starał się być rozsądny, czasem tylko zdarzało się, że zbaczał ze ścieżki pod wpływem różnorakich emocji. Kwestia sprawdzenia kajuty kapitańskiej jawiła się jako jeden z ciekawszych elementów dnia pracy, szczególnie kiedy niosło to za sobą pewne ryzyko, a któż nie lubił, kiedy krew zaczynała wrzeć i przyspieszać, a ręce same rwały się do zrobienia tego szeroko ujmowanego czegoś. Zdecydowanie od czasów powrotu z Oslo brakowało mu wrażeń, a to wiązało się zwykle z całkiem niewybrednymi wybrykami zahaczającymi o głupotę, ale w końcu - kto mu zabroni? Przecież nie Herbert!
- No przecież stodoła, to bardzo ważny element całego funkcjonowania na wsi... - zaczął swoje niewiarygodnie idiotyczne tłumaczenie, które wydawało mu się być w pełni na miejscu, bo przecież należało trochę Herberta wyjaśnić. Tamten chyba nie był zbyt urzeczony historią, która mogła nie mieć końca, bo zaczął iść w kierunku wiader napełnionych fekaliami. Zatrzymał się w pół kroku, a pasjonat gadania i historyjek zamilkł na chwilę, obserwując, co tamten ciekawego wyrabia. Stali od siebie zaledwie jeden krok, a tamten już się przygotowywał na noszenie wiader, takiego zapobiegawczego i chętnego do pracy kompana, to powinno się szukać ze świecą! Zamiast jednak ruszyć ku wiaderkom, zdążył zauważyć obracającą się postać i pięść wymierzoną na wysokości nosa. Nie czekając na rozwój sytuacji odskoczył w bok z głębokim zdziwieniem wypisanym na twarzy. - Hej, hej, hej! Co Ty do cholery robisz? - rzucił tylko, ściągając brwi w niezrozumieniu i może nawet powoli tlącej się irytacji, że tamten postanowił się na niego rzucić. - Do pracy! Przecież trzeba to posprzątać! - zawołał do niego przytomnie, choć brzmiało to, jakby Herbert miał sam pracować, nie takie były jego intencje, ale wiadomo, jak to czasem jest z tymi słowami - raz jest ich zbyt dużo i nieskładnie, żeby następnym razem nie było ich wcale! Oczywiście, że miał zamiar pracować wraz z towarzyszem, ale jakoś ciężko było mu to ubrać w odpowiednie wyrazy.
| Odskok, ST 29 < 77+20
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Cios się nie udał, a pięść Greya przeleciała tuż przed nosem starego szczura. To wcale mu nie ulżyło, ale sprawiło też, że Jim kupił sobie trochę czasu. Jednak liczenie na to, że się ogarnie i zrozumie okazało się płonne. Zdziwienie wymalowane na twarzy starego szczura portowego odbijało się również w jego głosie. Grey zacisnął mocno usta i pokręcił głową z wściekłością w niebieskich oczach. Lubił ryzyko, było jego towarzyszem w Amazonii, ale każde ryzyko było inne. Cena za to dzisiejsze była zbyt duża aby je płacił. Jim jednak zdawał się tego nie rozumieć. Nie miał nikogo kogo nie chciał narażać? O nic nie dbał? Na to wychodziło, a Grey nie miał zamiaru razem z nim iść na dno. Nie dzisiaj. Był wdzięczny za robotę jaką mu załatwił, ba! Chciał nawet postawić mu piwo w Parszywym, ale teraz cały ten pomysł wydawał się zwyczajnie głupi.
-Nic nie łapiesz? – Nie dowierzał jak można być tak krótkowzrocznym. Paliło im pod ogonem, a Jim jeszcze do ognia dokładał zamiast ugasić pożar. Nie wiedział sam czy jest wściekły czy może właśnie mu ręce opadły. Z jednej strony chciał odpuścić, a z drugiej jeden cios już poszedł. – Nie cię Szyszymora… – wycedził przez zęby ponownie kierując się ku fekaliom. Miał ogromną chęć rzucenia nimi w Jima, ale wtedy sprzątania będzie jeszcze więcej niż teraz. Zamiast tego sięgnął po starą szmatkę i cisnął nią prosto w Jima. –Do pracy, kolego
Jeżeli ten będzie stawiał opór to było wręcz pewne, że Grey znów spróbuje siły pięści i miał nadzieję, że tym razem trafi w twarz Jima. Miał już serdecznie dość tej łajby i obecności towarzysza niedoli. Fekalia drażniły nos i powodowały sensacje w żołądku. Westchnął ciężko nie rozumiejąc do końca czemu los z niego tak drwił. Czym sobie na to zasłużył. Wziął wiadro za ucho i uniósł je do góry, po czym podszedł do Jima by je wręczyć.
-Idę klarować górny pokład. – Powiedział tonem, który świadczył, że nie jest chętny aby podjąć jakąkolwiek dyskusję czy negocjacje w tej kwestii. I lepiej dla Jima aby nie próbował dalej zaczepiać Greya.
-Nic nie łapiesz? – Nie dowierzał jak można być tak krótkowzrocznym. Paliło im pod ogonem, a Jim jeszcze do ognia dokładał zamiast ugasić pożar. Nie wiedział sam czy jest wściekły czy może właśnie mu ręce opadły. Z jednej strony chciał odpuścić, a z drugiej jeden cios już poszedł. – Nie cię Szyszymora… – wycedził przez zęby ponownie kierując się ku fekaliom. Miał ogromną chęć rzucenia nimi w Jima, ale wtedy sprzątania będzie jeszcze więcej niż teraz. Zamiast tego sięgnął po starą szmatkę i cisnął nią prosto w Jima. –Do pracy, kolego
Jeżeli ten będzie stawiał opór to było wręcz pewne, że Grey znów spróbuje siły pięści i miał nadzieję, że tym razem trafi w twarz Jima. Miał już serdecznie dość tej łajby i obecności towarzysza niedoli. Fekalia drażniły nos i powodowały sensacje w żołądku. Westchnął ciężko nie rozumiejąc do końca czemu los z niego tak drwił. Czym sobie na to zasłużył. Wziął wiadro za ucho i uniósł je do góry, po czym podszedł do Jima by je wręczyć.
-Idę klarować górny pokład. – Powiedział tonem, który świadczył, że nie jest chętny aby podjąć jakąkolwiek dyskusję czy negocjacje w tej kwestii. I lepiej dla Jima aby nie próbował dalej zaczepiać Greya.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Przyzwyczajony już do ognistych reakcji kompanów i zdecydowanie różnego sposoby przyjmowania pewnych norm społecznych w porcie, starał się wyłapać balans. Tym razem pomógł sobie tylko i wyłącznie w pierwszej kwestii, odskakując od pięści drugiego ciemnowłosego, druga pozostawała naruszona w samych nawet słowach. Chyba można już śmiało stwierdzić, że był przypadkiem beznadziejnym i jakoś niespecjalnie się z tym krył, a może inni to wyczuwali?
Patrzył się z szeroko otwartymi oczami, szukając jakiejś podpowiedzi, którą Grey mógłby mu wysłać, chociażby samym wzrokiem, bo no... nie bardzo wiedział, jak ma rozumieć jego słowa i cały ten przytyk, a tym bardziej agresję. Świadom, że Herbert nie zna portowych zasad, podejrzewał, że również parszywość pracy, na jaką trafili była mu obca. Nawet by się nie zdziwił, gdyby pięknisiowi zabrakło sakiewki, którą najlepiej było zostawiać w domu przy pracach u zarządcy, kręciły się tam różne męty społeczne, a tym także wprawni w fachu złodzieje. Może nie powinien się nawet tak denerwować, że podróżnik nie uzyskał od niego tej informacji, skoro próbował przestawić mu nos? Jakoś nie bardzo było mu w smak próbować nieczystych zagrywek, których znał wiele nie tylko przez doświadczenie w obserwacjach, ale również robieniu ich. Życie bywało przewrotne, więc nic dziwnego, że miał kilka asów w rękawie, jak to hazardzista. Starał się być pasywny do czasu, aż usłyszał jedno bardzo złe słowo. Twarz momentalnie wykrzywiła się ze złości napędzanej strachem, a pięść zbiła się w imitację kamienia. Czuł, jak momentalnie krew zaczęła szybciej pulsować w żyłach, wręcz wołając pieśnią o rozkwaszenie kości na pysku Herberta. ON MU ŻYCZYŁ Ś M I E R C I ! O ściągniętą twarz uderzyła szmatka i wydawało się, że miarka się przelała. Ognistemu temperamentowi nie wystarczyło wiele, kiedy wiedział, że są sami i nie musi mieć hamulców. Zauważył, jak tamten podchodzi i wystawia rękę z wiadrem, więc bez żadnego, ale wytrącił mu przedmiot, dając chwilę na zorientowanie się, że jego oczy ciskały parzącymi płomieniami.
- Nigdzie. Kurwa. Nie idziesz. Zasrany. Szmatojebco. - zawyrokował, dysząc ze złości. Szmatka, którą tamten w niego cisnął opadła na dłoń, co niemalże od razu wykorzystał, rzucając nią w pysk Herberta dla zasłonięcia widoku i wyprowadzając zaraz po tym cios na jego twarz. Nie było już smutku, a tym bardziej żalu, wstąpiła zwyczajna złość, która najłatwiej objawiała się tam, gdzie takie wybryki uchodziły na sucho - w porcie. Ktoś życzył mu śmierci i wyzywał do pojedynku, rzucając rękawicę? Proszę bardzo. Realny obraz przysłoniła mu mgła złości podsycana jakimś pragnieniem możliwym do uspokojenia tylko przez kufel piwa. Nawet nie wiedział, kiedy jego usta tak cholernie spierzchły od braku jakiegoś porządnego trunku, chyba od dwóch dni zapomniał pojawić się w pubie, ale to nie mogło być powodem takiej dziwacznej drażliwości, czyż nie?
| Silny cios w boczną część głowy, k100+2k8 (obrażenia)
Patrzył się z szeroko otwartymi oczami, szukając jakiejś podpowiedzi, którą Grey mógłby mu wysłać, chociażby samym wzrokiem, bo no... nie bardzo wiedział, jak ma rozumieć jego słowa i cały ten przytyk, a tym bardziej agresję. Świadom, że Herbert nie zna portowych zasad, podejrzewał, że również parszywość pracy, na jaką trafili była mu obca. Nawet by się nie zdziwił, gdyby pięknisiowi zabrakło sakiewki, którą najlepiej było zostawiać w domu przy pracach u zarządcy, kręciły się tam różne męty społeczne, a tym także wprawni w fachu złodzieje. Może nie powinien się nawet tak denerwować, że podróżnik nie uzyskał od niego tej informacji, skoro próbował przestawić mu nos? Jakoś nie bardzo było mu w smak próbować nieczystych zagrywek, których znał wiele nie tylko przez doświadczenie w obserwacjach, ale również robieniu ich. Życie bywało przewrotne, więc nic dziwnego, że miał kilka asów w rękawie, jak to hazardzista. Starał się być pasywny do czasu, aż usłyszał jedno bardzo złe słowo. Twarz momentalnie wykrzywiła się ze złości napędzanej strachem, a pięść zbiła się w imitację kamienia. Czuł, jak momentalnie krew zaczęła szybciej pulsować w żyłach, wręcz wołając pieśnią o rozkwaszenie kości na pysku Herberta. ON MU ŻYCZYŁ Ś M I E R C I ! O ściągniętą twarz uderzyła szmatka i wydawało się, że miarka się przelała. Ognistemu temperamentowi nie wystarczyło wiele, kiedy wiedział, że są sami i nie musi mieć hamulców. Zauważył, jak tamten podchodzi i wystawia rękę z wiadrem, więc bez żadnego, ale wytrącił mu przedmiot, dając chwilę na zorientowanie się, że jego oczy ciskały parzącymi płomieniami.
- Nigdzie. Kurwa. Nie idziesz. Zasrany. Szmatojebco. - zawyrokował, dysząc ze złości. Szmatka, którą tamten w niego cisnął opadła na dłoń, co niemalże od razu wykorzystał, rzucając nią w pysk Herberta dla zasłonięcia widoku i wyprowadzając zaraz po tym cios na jego twarz. Nie było już smutku, a tym bardziej żalu, wstąpiła zwyczajna złość, która najłatwiej objawiała się tam, gdzie takie wybryki uchodziły na sucho - w porcie. Ktoś życzył mu śmierci i wyzywał do pojedynku, rzucając rękawicę? Proszę bardzo. Realny obraz przysłoniła mu mgła złości podsycana jakimś pragnieniem możliwym do uspokojenia tylko przez kufel piwa. Nawet nie wiedział, kiedy jego usta tak cholernie spierzchły od braku jakiegoś porządnego trunku, chyba od dwóch dni zapomniał pojawić się w pubie, ale to nie mogło być powodem takiej dziwacznej drażliwości, czyż nie?
| Silny cios w boczną część głowy, k100+2k8 (obrażenia)
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 8
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 8
Widział jak Jimowi tężeją rysy, jak żyłka na czole pulsuje niebezpiecznie. Zauważył wszystkie oznaki wściekłości, ale zamiast je przyhamować jeszcze tylko podsycił ogień rzucając mu w twarz szmatą. Miał serdecznie dość paplaniny Starego Szczura. Jego uśmieszków, wykrętów i zachowania godnego młokosa a nie wyjadacza. Ciekaw był jedynie czy wreszcie dotarło do tego łba w co ich wplątał czy się wkurzył na to jak się zachować Herbert. Chciał wierzyć, że to pierwsze, ale możliwe, że nigdy się nie dowie. Wiadro zostało mu wytrącone z dłoni i fekalia poleciały na podłogę tworząc istny wzór, który jednak nie zachęcał do podziwiania, a odór sprawiał, że żołądek zawiązywał się w supeł. Poważnie? Będzie go teraz wyzywał od zarańców i szmatojebców? On? Pan - lepkie- rączki - sprawdźmy - kajutę - kapitana. Nie miał siły i ochoty już na kłótnie, zmęczenie oraz jeden posiłek w ciągu dnia dawały mu się we znaki, a cenny czas na sprzątanie właśnie minął. Widział jak pięść mężczyzny leci w jego stronę, szykował się do uniku by twarz nie spotkała się z brutalnym zderzeniem, ale nawet nie musiał za bardzo się odchylać, bo Jim najwyraźniej źle wymierzył swój cios i pięść śmignęła mu przed nosem. Poczuł pęd powietrza na twarzy, ale wzroku nie odwrócił od Jima, który jakby mógł to udusiłby Greya na miejscu i wepchnął mu szmatę do gardła, głęboko. Widać było w oczach Szczura, że zrobiłby to z czystą przyjemnością. Cóż, Grey nie miał zamiaru dawać mu satysfkacji.
-Nie ma problemu, posprzątam. - Odpowiedział wyciągając różdżkę by wykonać odpowiedni gest. -Chłoszczyść.
Nie był to zbyt miły widok jak maź z fekaliów zaczęła się sama sprzątać, odgłos również nie należał do najprzyjemniejszych, ale nim mężczyźni się zorientowali po rozlanej zawartości wiadra nie było śladu, a szmata, która wcześniej walnęła Jimiego w twarz wisiała teraz niewinnie na rancie wiaderka, jak gdyby była tam od samego początku i nikt nią nie pomiatał. -Mam dość. - Powiedział chłodno Grey oznajmiając tym samym, że nie ma zamiaru się bić ani wszczynać burdy. Miał inne rzeczy na głowie. - Ty rób co chcesz.
Ratował mu zad, pomagał, a teraz jeszcze został zwyzywany, nie miał zamiaru w tym uczestniczyć.
-Nie ma problemu, posprzątam. - Odpowiedział wyciągając różdżkę by wykonać odpowiedni gest. -Chłoszczyść.
Nie był to zbyt miły widok jak maź z fekaliów zaczęła się sama sprzątać, odgłos również nie należał do najprzyjemniejszych, ale nim mężczyźni się zorientowali po rozlanej zawartości wiadra nie było śladu, a szmata, która wcześniej walnęła Jimiego w twarz wisiała teraz niewinnie na rancie wiaderka, jak gdyby była tam od samego początku i nikt nią nie pomiatał. -Mam dość. - Powiedział chłodno Grey oznajmiając tym samym, że nie ma zamiaru się bić ani wszczynać burdy. Miał inne rzeczy na głowie. - Ty rób co chcesz.
Ratował mu zad, pomagał, a teraz jeszcze został zwyzywany, nie miał zamiaru w tym uczestniczyć.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
W tej nadzwyczajnej zwyczajności nie potrafił zrozumieć, był przekonany, że Herbert życzy mu źle i tak jak normalnie poczułby smutek, tak teraz w żyłach pojawił się burzliwy ogień. Rozniecony płomyk musiał znaleźć swoje ujście, szczególnie że zaciskanie pasa i brak moczenia pyska w jakimś alkoholu od kilku dni sprawiał, że nerwy puszczały o wiele szybciej i dotkliwiej, tym bardziej że Herbert go obrażał, a przynajmniej tak to rozumiał. Mało myślący z niego człek, nie ma się więc dziwić, że przyjmował wszystko na siebie, co zderzając się z niskim poczuciem wartości, jedynie doprawiało pewną bezradność, przemieniając ją w agresję. Towarzysz miał to nieszczęście być w okolicy, kiedy Gryfon zaczął ciskać piorunami, w rzeczywistości był nawet głównym trybikiem, który go odpalił, może nawet trochę nieświadomie. Mu nie dawało się poleceń, a tym bardziej obrażało oborę dziadków i życzyło śmierci w przeciągu niecałych pięciu minut. Jakoś nie potrafił się zdystansować.
Niestety, zamiast zderzyć się z przeciwnikiem, walnął o ścianę. Nie było żadnej odpowiedzi, na którą czekał, bo przecież to uderzenie adrenaliny mogło tak dobrze pomóc, trochę wylanej krwi, nieco mocniej pulsująca pięść i już było lepiej, bo innego sposobu przecież nie widział. Uciekanie od obowiązku do znajomego stanu wydawał się logiczny, choć zwykle robił to nie w stanie, a jednak kusiło, żeby choć raz wykorzystać to… zastygł nagle. Fekalia zniknęły, a ciemnowłosy wyraził swój sprzeciw do dalszej kontynuacji dziecięcej szarpaniny, którą nawet ciężko było nazwać szarpaniną.
Brwi rudzielca praktycznie od razu ściągnęły się w niewypowiedzianej złości, tym bardziej że z tego wszystkiego nawet źle wycelował w jego gębę! Pewno się odsunął, czy coś! Wciąż pozostawali z jednym problemem, którym było sprzątanie… a to nie miało się zrobić samo…
Wbił wzrok w kubeł z obrzydlistwem i bez zająknięcia poszedł go zgarnąć, wychodząc na zewnątrz pokładu. Przez twarz zaczęły przechodzić różne odcienie czerwieni, sięgały one od szyi, aż po uszy. Dopiero po czasie przyszedł moment refleksji, a ten zdecydowanie nijak się miał do choćby namiastki komfortu. Zrobił z siebie pajaca. Chluśnięte gdzieś do Tamizy fekalia oderwały go od dosyć przygnębiających myśli, bo przez chwilę nawet zaczął doszukiwać się powodu. Faktycznie miał spierzchnięte i spragnione wargi, ale chyba każdy tak miał po pracy, aye?
Nie zauważając w pobliżu bosmana, magicznie wyczyścił wiadro na powierzchni i szybko napełnił kubeł czystą wodą, zaraz przechodząc pod pokład, gdzie mogło już nie być tego cholernego gościa. Dlaczego tak na niego naskoczył?
- No postawię Ci piwsko, jak już skończymy. – stwierdził nieco już uspokojony i bardziej normalny na twarzy. Nawet nie był pewien, czy pod pokładem wciąż ktoś był. Nawet by go to nie zdziwiło, gdyby Herbert ulotnił się gdzieś w międzyczasie. On robotę zrobić musiał, to było pewne, o wiele bardziej niż mizerna kolacja, która nawet nie czekała w mieszkaniu.
Niestety, zamiast zderzyć się z przeciwnikiem, walnął o ścianę. Nie było żadnej odpowiedzi, na którą czekał, bo przecież to uderzenie adrenaliny mogło tak dobrze pomóc, trochę wylanej krwi, nieco mocniej pulsująca pięść i już było lepiej, bo innego sposobu przecież nie widział. Uciekanie od obowiązku do znajomego stanu wydawał się logiczny, choć zwykle robił to nie w stanie, a jednak kusiło, żeby choć raz wykorzystać to… zastygł nagle. Fekalia zniknęły, a ciemnowłosy wyraził swój sprzeciw do dalszej kontynuacji dziecięcej szarpaniny, którą nawet ciężko było nazwać szarpaniną.
Brwi rudzielca praktycznie od razu ściągnęły się w niewypowiedzianej złości, tym bardziej że z tego wszystkiego nawet źle wycelował w jego gębę! Pewno się odsunął, czy coś! Wciąż pozostawali z jednym problemem, którym było sprzątanie… a to nie miało się zrobić samo…
Wbił wzrok w kubeł z obrzydlistwem i bez zająknięcia poszedł go zgarnąć, wychodząc na zewnątrz pokładu. Przez twarz zaczęły przechodzić różne odcienie czerwieni, sięgały one od szyi, aż po uszy. Dopiero po czasie przyszedł moment refleksji, a ten zdecydowanie nijak się miał do choćby namiastki komfortu. Zrobił z siebie pajaca. Chluśnięte gdzieś do Tamizy fekalia oderwały go od dosyć przygnębiających myśli, bo przez chwilę nawet zaczął doszukiwać się powodu. Faktycznie miał spierzchnięte i spragnione wargi, ale chyba każdy tak miał po pracy, aye?
Nie zauważając w pobliżu bosmana, magicznie wyczyścił wiadro na powierzchni i szybko napełnił kubeł czystą wodą, zaraz przechodząc pod pokład, gdzie mogło już nie być tego cholernego gościa. Dlaczego tak na niego naskoczył?
- No postawię Ci piwsko, jak już skończymy. – stwierdził nieco już uspokojony i bardziej normalny na twarzy. Nawet nie był pewien, czy pod pokładem wciąż ktoś był. Nawet by go to nie zdziwiło, gdyby Herbert ulotnił się gdzieś w międzyczasie. On robotę zrobić musiał, to było pewne, o wiele bardziej niż mizerna kolacja, która nawet nie czekała w mieszkaniu.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Zachodni Port
Szybka odpowiedź